- Opowiadanie: Konstantyn - Jestem legendą. Opowieść o Miranie

Jestem legendą. Opowieść o Miranie

- Dobrze – usłyszała swój stłumiony głos. “Zwariowałam - pomyślała - naprawdę zwariowałam. Własna głupota kiedyś mnie zabije.” Ale już nie było odwrotu, bo mężczyzna zamknął nadgarstek Mirany w stalowym uścisku i pociągnął ją za sobą. Już mnie tak kiedyś trzymał, przemknęło jej nagle przez myśl. Czyżby zaczynała sobie przypominać? Zeszli wąskimi, trzeszczącymi schodami do piwnicy.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Jestem legendą. Opowieść o Miranie

Jestem legendą. Opowieść o Miranie

 

Osobliwa karawana sunęła przez skaliste pustkowie w absolutnej ciszy. Można by wziąć jej uczestników za duchy, snujące się bez celu wśród skalnych występów, lecz byłoby to mylne wrażenie. Karawana niezaprzeczalnie miała jakiś cel, i nie był on błahy, czego można było się domyślić z ich powolnego, ale wytrwałego posuwania się do przodu. Robili przerw najmniej, jak tylko się dało, nie mówili prawie nic, a twarze mieli posępne i zdecydowane. Na przedzie jechało dwóch konnych, barczystych mężczyzn z zakrzywionymi mieczami przytroczonymi do pasów. Za nimi szło pieszo około czterdzieścioro kobiet i mężczyzn o surowych obliczach. W samym środku karawany toczył się wóz ciągnięty przez dużego appaloosa, dumnego i ponurego jak wędrujący ludzie. Pojazd eskortowało jeszcze czterech jeźdźców, którzy jednak odróżniali się znacząco od reszty podróżujących. Ubrani byli w długie szaty, nadzwyczaj skromne i proste. Mieli białe maski, zakrywające znaczną część twarzy, w tym usta i nos. Nad ich górnymi krawędziami błyszczały jasne oczy, rzucające spojrzenia chłodne jak lód i ostre niczym brzytwy. Było w tych oczach coś tak nieludzkiego, że człowiek, napotkawszy je czym prędzej odwracał wzrok, z uczuciem, jakby owionął go cały chłód tego świata, a może i nie tylko tego. Włosy mieli jasne, z metalicznym połyskiem, gładko zaczesane do tyłu i ściągnięte w węzły na karkach; nie sposób było stwierdzić, czy są to kobiety, czy mężczyźni, gdyż wszyscy wyglądali z grubsza tak samo, a i głosy – jeżeli w ogóle się odzywali – także nie zdradzały płci.

Nieco dalej od wozu, wśród innych wędrowców, dreptała mała, może pięcioletnia dziewczynka. Zarumieniona z wysiłku, próbując dotrzymać tempa swojej niańce, bystrymi czarnymi oczkami śledziła wszystko wokół, nie wyłączając osobliwych postaci na koniach. Niania, koścista kobieta o surowym obliczu, szła – jak wszyscy – z wzrokiem utkwionym w jakiś jeden, bardzo odległy punkt, tylko od czasu do czasu popatrując, czy mała podopieczna nadal jej towarzyszy. Nagle rozległ się pojedynczy krzyk, dźwięczny, lecz odarty z jakiejkolwiek lekkości czy radości. Był to głos władczy i zimny, zdradzający człowieka chłodnego i pozbawionego emocji. Ale uczestnicy nietypowej pielgrzymki nie wdawali się w takie domysły – dla nich oznaczał on tylko tyle, że pora na postój. Ludzie stopniowo się zatrzymywali, kładli na ziemi swoje bagaże i zbijali się niewielkie grupki, pozorując zwyczajną, towarzyską rozmowę. W rzeczywistości mówili niewiele – w powietrzu wisiało napięcie, które otaczało ich niczym trujące powietrze. Każdy z niecierpliwością oczekiwał kresu tej wędrówki. Natomiast dziewczynka idąca ze swoją niańką zatrzymała się, rada, że może odpocząć, i zaczęła z dziecięcą ciekawością przyglądać się otoczeniu.

– Zobacz. – Młody chłopak, który towarzyszył jej w podróży, nachylił się nad dziewczynką. – Widzisz te małe, kolorowe ptaszki latające nad skałami? O tam, wysoko, po lewej.

– Tak! – pięciolatka wpatrzyła się w wielobarwne punkciki śmigające po jasnym niebie.

– To znak, że niedługo nadejdzie wiosna. Kwiaty rozkwitną, zrobi się ciepło…

– Kolorowe ptaszki. – Dziewczynka pociągnęła nosem, a w jej dziecięcym głosiku pojawiła się nagle jakaś tęsknota. – W Barenn też takie były.

Na to niańka podskoczyła jak rażona gromem i, zbliżywszy się do dziewczynki, wymierzyła jej solidny policzek.

– Nie waż się mówić o Barenn! – syknęła, zerkając lękliwie w stronę wozu i zamaskowanych jeźdźców. – Ani teraz, ani już nigdy więcej!

– Ale ja… ale… – wyjąkała dziewczynka, a jej oczy zaszły łzami.

– Milcz! – zgromiła ją kobieta. – Ty mała niewdzięcznico! Wyrwałam cię z piekielnej pożogi, a ty mi tak się odpłacasz! Chcesz mi i sobie napytać biedy!?

– Nie, nie, ja nianię tak bardzo przepraszam… – wychlipało dziecko, z lekka przestraszone wybuchem kobiety. – ale tak sobie pomyślałam, że w…

– Ani słowa więcej! Siedź cicho i o nic nie pytaj – nakazała niańka. – zaraz wrócę. Mil, miej na nią oko!

Ostatnie słowa skierowała do chłopaka, który przedtem zaczął temat ptaków zwiastujących wiosnę, a który teraz stał bez ruchu, na poły smutny, na poły zrezygnowany. Kiedy kobieta się oddaliła, przykucnął przy zapłakanej dziewczynce i wyszeptał prosto do jej ucha, nie ze złością, ale raczej z troską:

– Lepiej zapomnij o Barenn, malutka. Pamięć o nim nic ci dobrego nie przyniesie.

Jedenaście lat później…

Mirana spoglądała z przerażeniem na dymiący krąg wypalonej trawy. To, co jeszcze przed chwilą było bujną, soczyście zieloną roślinnością, teraz zamieniło się w dogorywające zgliszcza. Naprawdę ona to zrobiła? Nie chciała przecież! Zdenerwowała się po prostu i… I tupnęłam nogą w ziemię, pomyślała w przebłysku zrozumienia. Ukucnęła nad zwęgloną trawą i dotknęła jej dłonią. Ziemia była jeszcze ciepła. Miranie chciało się płakać na widok spopielonych resztek tego, co jeszcze niedawno rosło sobie spokojnie… zanim pojawiła się ona. Dorastała wśród elfów, dlatego tak jak one była ogromie wrażliwa na akty krzywdzenia i nieszanowania Matki Natury, ale teraz sama zrobiła coś takiego. Tego właśnie dnia uświadomiła sobie po raz pierwszy, że wcale nie jest taka jak elfy.

– Mirana, nie miej takiej ponurej miny – powiedział młody elf, spoglądając na nią z najniższej gałęzi dębu, pod którym stała. Zadarła głowę do góry i jej spojrzenie skrzyżowało się z błękitnymi oczami elfa. Był wysoki, smukłej budowy. Jego twarz, otoczona złocistymi włosami opadającymi miękko na ramiona, była życzliwa, harmonijna, o wyraźnym podbródku i wąskich ustach. Młodzieniec był po prostu przystojny. I to ogromnie przystojny. Mirana zmarszczyła brwi, próbując zamaskować rumieniec, wypływający na jej twarz.

– Wyglądam aż tak okropnie? – Elf zwinnie zeskoczył z drzewa, wylądował obok dziewczyny i uśmiechnął się figlarnie. – Patrzysz tak, jakbyś zobaczyła coś naprawdę odrażającego.

– Co!? Nie, nie, skąd… – Mirana mimowolnie zarumieniła się jeszcze mocniej i przestała marszczyć brwi. Ale nie odwzajemniła uśmiechu.

– Wszystko w porządku? Masz minę, jakby ktoś umarł. – Elf spoważniał.

– Ramisie, przecież właśnie tak jest. – Mirana spojrzała mu w oczy. – Umarły te rośliny, które spaliłam w Północnym Krańcu.

Elf posmutniał.

– Ty cały czas o tym? – szepnął. – Przecież zrobiłaś to niechcący.

– Ale nie wiem, jak to zrobiłam! – wybuchnęła. – To jest najgorsze!

– Spokojnie. – Ramis objął ją ramieniem, co sprawiło, że jej serce zatrzepotało w piersi. – Rozmawiałem z Fallayel. Ona twierdzi, że masz zapewne zdolności magiczne, o których nie wiedziałaś. To wielki dar, Mirano! Jeżeli tylko Pani zechciałaby cię uczyć…

Mirana pomyślała o Fallayel, Pani wielkiego lasu, królestwa elfów. Władała tymi ziemiami od wielu lat, ale nie było po niej wcale widać upływu czasu. Pięknej twarzy nie szpeciła ani jedna zmarszczka, zawsze chodziła dumna, wyprostowana. Ramis był jej bratankiem, jeszcze bardzo młodym jak na elfa – był tylko parę lat starszy od szesnastoletniej Mirany. Odkąd zamieszkała w elfim królestwie byli przyjaciółmi – razem dorastali, bawili się i łazili po drzewach. Tylko że od pewnego czasu coś się zmieniło – nie mogła się wyzbyć ogarniającego ją ciepła i dziwacznego uczucia, które nawiedziało ją, ilekroć elf był w pobliżu. Zakochana? – myślała. – Naprawdę jestem zakochana? Sama nie wiedziała czemu, ale wydawało jej się to czymś niewłaściwym, co nie powinno mieć miejsca. To głupie, dziecinne uczucie, nie dla ciebie – podszeptywał jej jakiś głosik z tyłu głowy.

– Zabrałeś łuk – zauważyła Mirana, żeby zmienić temat. – Będziesz ćwiczyć?

– Owszem. – Ramis uśmiechnął się promienie. – Uczyniłabyś mi ten zaszczyt i mogła mi towarzyszyć?

– Rozumiem, że chcesz się przede mną popisać? – Mirana w końcu się uśmiechnęła i dała mu kuksańca w bok. Przekomarzając się, dotarli do niewielkiej polanki, gdzie elfy doskonaliły się w sztuce walki. Jednak teraz było tam zupełnie pusto, jeśli nie liczyć Mirany, Ramisa i dwóch wielobarwnych motyli.

– Widzisz tamtą tarczę? – zapytał Ramis, wskazując na okrągłą tablicę zawieszoną na drzewie.

– Tą bliżej, czy tą dalej? – zapytała Mirana, choć i tak znała odpowiedź.

– Oczywiście, że dalej. – Elf się roześmiał. – Założymy się, że trafię w sam środek?

Mirana przewróciła oczami.

– Przecież wiem, że to bez sensu. Zakładanie się z tobą o trafienie w tarczę jest takie… beznadziejne.

– Bo i tak wiesz, że bym wygrał?

Mirana udała, że tego nie usłyszała. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała jeszcze raz na tarczę. Była absurdalnie daleko. Jakby ktokolwiek inny, nie elf, a już na pewno nie Ramis, zaproponowałby jej taki układ, byłaby niemal pewna, że nie trafi. Ale Ramis…

– Strzelajże wreszcie – mruknęła do niego. Młodzieniec uśmiechnął się jeszcze raz, a następnie wyjął łuk i napiął cięciwę. Chwilę mierzył w skupieniu, a potem ŚWIST! Strzała śmignęła w powietrzu i trafiła oczywiście w samiutki środek tarczy. Mirana, choć już znała zdolności towarzysza i tak westchnęła z podziwem. Elf ukłonił się nisko, zadowolony, jakby właśnie składał przed nią skrzynię pełną kosztowności.

– Też bym tak chciała – szepnęła Mirana, jakby do siebie.

– Mógłbym cię nauczyć. – Roześmiał się elf. – Czemu nie? Możemy zacząć od razu. –

Z tymi słowami podał jej swój łuk. Mirana wzięła go z radością. Kiedy tylko poczuła w dłoniach jego ciężar, kiedy musnęła cięciwę i wyjęła strzałę z kołczanu… wydało jej się, jakby robiła to już setki razy. Ba, setki, nawet tysiące!

– Dobrze, najpierw napnij cięciwę. Kiedy celujesz, strzałę musisz mieć mniej więcej na wysokości…

ŚWIST! Ramis urwał w pół zdania. Strzała Mirany trafiła w tę samą tarczę, do której on wcześniej celował, zaledwie centymetr od środka. Elf otworzył usta ze zdziwienia.

– Jak to zrobiłaś? – zapytał zaaferowany. – Nawet nie zdążyłem ci do końca wyjaśnić… To niesamowite!

Mirana spoglądała zdziwiona to na łuk, to na tarczę.

– Sama nie wiem – wyjąkała. – Samo tak wyszło.

– Mogłabyś to powtórzyć? – spytał zaintrygowany elf.

Dziewczyna wzruszyła ramionami i sięgnęła po następną strzałę. Tym razem grot wbił się niemal w to samo miejsce, gdzie strzała Ramisa.

– Niezwykłe! – zawołał elf, wyrzucając ręce w górę. – Przecież kiedy przybyłaś do lasu, miałaś zaledwie dziesięć lat. Ktoś cię tego wcześniej uczył?

– Przecież ci już kiedyś mówiłam, że nic nie pamiętam – Mirana pokręciła głową. Najwcześniejsze wspomnienia, jakie miała z okresu przed poznaniem elfów to była trwająca wiele dni podróż z ludźmi, których kompletnie nie znała. Zapamiętała tylko nieliczne słowa – „buntownicy”, „Barenn” i „zwycięstwo”. Właśnie one wyryły się głęboko w jej umyśle, choć nie miała bladego pojęcia, co mogą wszystkie trzy znaczyć. Jej przeszłość przypominała rebus. Pogmatwany, pełen niedorzeczności rebus. Podobno ci ludzie uratowali się z jakiegoś piekła; kiedy przybyli na stały ląd, oddali Miranę po opiekę elfów i już nigdy więcej ich nie zobaczyła. Teraz nawet nie pamiętała ich twarzy.

– Ale ktoś musiał cię uczyć! – zawołał Ramis. – Nie można tak po prostu wziąć łuku i z sekundy na sekundę zostać mistrzem!

Mirana wzruszyła ramionami.

– Z inną bronią też tak masz, czy tylko łuk? A walka wręcz? – zapytał w końcu Ramis.

– Nie wiem – przyznała Mirana, ale zaraz uśmiechnęła się przebiegle. – Chcesz się bić, czy co?

– Hmm, nie wiem, czy to wypada – wykręcił się elf.

– Po prostu boisz się, że bym z tobą wygrała – zawyrokowała Mirana.

– Ooo, takiej zniewagi nie mogę tolerować! Przyjmuję twoje wyzwanie!

– Nie wyzywałam cię – mruknęła Mirana. – To ty zacząłeś. A ja… – uśmiechnęła się. – po prostu to skończę.

Stanęli naprzeciwko siebie na miękkiej trawie. Ramis skłonił się dwornie.

– Damie pozostawiam wybór rodzaju broni – zaproponował wspaniałomyślnie.

Mirana zastanowiła się.

– Noże – rzuciła w końcu. Nie wiedziała, czemu akurat to. Tak wyszło.

– Niezbyt wybrednie – zażartował elf i wszedł do niewielkiego szałasu, gdzie elfy trzymały broń do ćwiczeń. Po chwili wrócił, niosąc dwa niewielkie noże.

– Mają tępe ostrza, więc raczej się nie pozabijamy, ale radzę ci uważać. To nie zabawki – przestrzegł.

– Jasne, panie mądra rada – prychnęła Mirana, ważąc broń w dłoni. Dopiero teraz dotarło do niej, że przecież nie ma bladego pojęcia o walce. Cóż, może przynajmniej czegoś nowego się nauczy. Spojrzała na Ramisa i zmierzyła go od stóp do głów. Miał typowe elfie odzienie – jasnozielone spodnie, wysokie buty na cieniutkiej podeszwie, zieloną koszulę i ładną, przylegającą do ciała kamizelkę. Ona sama była ubrana podobnie – był to wygodny strój, nie krępował ruchów i idealnie zlewał się z leśnym krajobrazem, jeżeli chciało się akurat pozostać w ukryciu. Niektóre elfy nosiły długie, delikatne szaty, ale oni obydwoje zdecydowanie woleli wygodę – w szacie nie można było wchodzić na drzewa ani wyczyniać podobnych harców. Mirana zauważyła, że Ramis staje na lekko rozstawionych nogach i unosi ręce. Sama spróbowała przyjąć podobną pozycję. I znów dziwne uczucie, jakby już to robiła. Zaatakowała pierwsza. Szybko, sprawnie. Ramis uskoczył. Wykonała piękny półobrót i znów stała przodem do niego. Ugięła nogi w kolanach i pochyliła nieco do przodu.

– Tylko postaraj się nie zamienić mnie w kupkę popiołu – poprosił ze śmiechem elf.

Mirana zbladła na wspomnienie podpalenia trawy na polanie. Na chwilę się zdekoncentrowała, przeciwnik to wykorzystał. Skoczył do przodu i spróbował wytrącić jej broń z ręki. Zrobiła błyskawiczny unik. Działała intuicyjnie, bez zastanowienia. Kiedy znalazła się dość blisko Ramisa jednym błyskawicznym ruchem podcięła mu nogi. Złapał ją za koszulę. Upadli oboje. Mirana przetoczyła się na bok, zmuszając elfa, żeby ją puścił. W kuckach czekała na jego kolejny ruch; nie trwało to długo – także będąc w pozycji parterowej, zaatakował, próbując ją przewrócić. Mirana sama nie była do końca pewna, co się potem stało. Wiedziała, że pociągnęła Ramisa do przodu, zaparła się nogami i błyskawicznie obróciła… I potem siedziała już okrakiem na brzuchu elfa, jedną ręką przyciskając jego prawy nadgarstek do ziemi, a drugą przykładając ostrze noża do jego szyi. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to już koniec. Wygrała.

– Niesamowite – wychrypiał Ramis, kiedy odzyskał głos po chwilowym szoku. Jeszcze nikt z nim nie wygrał w tak krótkim czasie. – Mirana, to było cudowne, ale mogłabyś już zdjąć ten nóż z mojego gardła? Wiesz, nie czuję się w tej pozycji zbyt komfortowo.

Przez chwilkę Mirana nie reagowała. Oddychała szybko, miała ściągnięte brwi i napięte wszystkie mięśnie. Potem jakby się zreflektowała i cofnęła rękę, a na jej twarzy odmalowało się zdziwienie.

– Jak rozumiem, produktywnie spędzacie czas. – Usłyszeli za sobą kobiecy głos.

Mirana obróciła się, na co Ramis jęknął, bo wciąż siedziała mu na brzuchu. Kątem oka elf zobaczył Panią Fallayel stojącą na skraju polanki, zanim jego uwaga na powrót skupiła się na Miranie. Dziewczyna wstała i, przepraszając, pomogła mu się podnieść. Ramis zauważył, że spłonęła krwawym rumieńcem, jakby Pani elfów przyłapała ich na czymś niewłaściwym. No, może nie było to niewłaściwe, ale elf też niekoniecznie dobrze się poczuł na myśl, że władczyni widziała ich walkę. Nic to – pomyślał – dużo ważniejsze są teraz te przedziwne umiejętności Mirany. Skłoniwszy głowę przed elfią władczynią, zbliżył się do niej.

– Mirana jest niesamowita – powiedział rozemocjonowany. – Walczy jak mało kto i strzela, jakby urodziła się z łukiem w ręku!

– Widziałam waszą „walkę” – powiedziała Fallayel. – A raczej końcówkę. To było do bólu skuteczne zwycięstwo. Szybkie, brutalne. Kto cię tego uczył?

Mirana przestąpiła z nogi na nogę. „Szybkie, brutalne” – to zabrzmiało trochę jak nagana.

– Nikt – powiedziała w końcu. – To znaczy, nie wiem. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek… ćwiczył ze mną walkę.

Fallayel zmarszczyła brwi.

– Nie trenuje się małych dzieci w walce.

Mirana wzruszyła ramionami. Mieszkała z elfami, uważała się za jedną z nich. Ale najwyraźniej przeszłość nie miała zamiaru dać o sobie zapomnieć. No i był jeszcze ten przedziwny żar, który cały czas tlił się w jej sercu i w każdej chwili gotowy był wybuchnąć, uwalniając nieokrzesaną magiczną energię. Mirana nie panowała nad nim, wydawało się, jakoby jej magia żyła własnym życiem…

Kilka następnych dni upłynęło w poczuciu pozornego spokoju. Ani Ramis, ani Mirana nie wrócili już więcej do tematu feralnego pojedynku ani magii. Zbliżało się wielkie święto elfów i wszystkim udzielił się nastrój pełnego ekscytacji wyczekiwania. Szczególnie przejęta była Mirana, która nigdy wcześniej nie miała okazji brać udziału w równie podniosłym rytuale. Vitaelias odbywało się co dziesięć lat i trwało trzy dni. Pierwszego wszystkie elfy zbierały się razem i wyruszały w kierunku morza, prowadzone światłem księżyca. Następnej nocy, po dotarciu nad brzeg, miała miejsce najważniejsza chwila owego święta – celebracja drzewa Vitael. „Dąb jest ogromny, jego kora mieni się wszystkimi kolorami tęczy a liście większe od twojej dłoni lśnią srebrem. Stajemy w kręgu wokół drzewa, a powietrze skrzy się od magii. Serca wypełniają się niesamowitym uczuciem i masz wrażenie, że stapiasz się w jedno z przyrodą. Ciężko to opisać słowami, trzeba to po prostu przeżyć” – tyle usłyszała Mirana od Ramisa na temat tajemniczego święta. Inne elfy niechętnie o tym mówiły, a to tylko wzmogło ciekawość dziewczyny. Wreszcie, w przeddzień uroczystości, jej emocje sięgnęły zenitu.

– Nie mogę uwierzyć, że to już jutro! – zawołała, nie mogąc się już dłużej powstrzymywać. – Wszystko jest takie cudowne! Chyba nie ma bardziej tajemniczego święta niż to!

Omal nie wylała na siebie słodkiego napoju, ściskając drżącymi palcami kielich wypełniony nim po brzegi. Elfy zebrały się razem na polanie, aby wspólnie zjeść kolację i omówić szczegóły jutrzejszej wyprawy. Aż do niespodziewanego wybuchu Mirany panowała beztroska atmosfera. Teraz rozmowy nagle ucichły, a wszystkie oczy zwróciły się na nią. Dziewczyna poczuła, jak uśmiech zamiera jej na twarzy.

– Coś nie tak? – zapytała. Jeden z elfów chrząknął znacząco.

– Mriano – odezwała się Fallayel poważnym głosem. – ty nie możesz z nami iść.

– Co? Ale… jak to? Dlaczego? – dziewczynie zadrżała dolna warga. Tak się cieszyła na Vitaelias!

– Powiedzmy, że… – Pani zamyśliła się, wyraźnie ważąc słowa. – Jest to wielkie święto i nie wszyscy mogą dostąpić zaszczytu uczestniczenia w nim. Mieszkasz tu dopiero od siedmiu lat, więc… niektórzy z nas uznali, że nie jesteś jeszcze gotowa. Mirano – elfka uniosła dłoń, widząc, że dziewczyna otwiera usta, aby zaprotestować. – nikt nie miał nic złego na myśli. Wszyscy chcą dla ciebie jak najlepiej. Ale biorąc pod uwagę twoje nowo odkryte zdolności…

A więc o to chodzi – pomyślała Mirana, przestając słuchać Fallayel. – O magię. Boją się, że zepsuję im ceremonię? Zapiekły ją oczy. Była kimś niechcianym, nieproszonym. Zwyczajnie ją odrzucili. Dlaczego!? Bo była inna!?

– A czy to moja wina? – krzyknęła w przypływie wściekłości. Zaczęło szumieć jej w uszach. O nie – pomyślała. – ogień! Muszę stąd wyjść, muszę natychmiast stąd wyjść! Budziła się w niej moc. Zerwała się z ziemi i szaleńczym biegiem opuściła polanę. Słyszała, że ktoś woła ją po imieniu, ale zignorowała to. Była wściekła. Czuła, jak gorący żar błyskawicznie rozlewa się po całym jej ciele. Dziewczyna miotała się, uwięziona we własnym koszmarze i niezdolna się od niego uwolnić. Miała w duszy ogień. Żywy OGIEŃ. Trawił ją od środka, a ona nie potrafiła zrobić nic, żeby go powstrzymać. Jej łzy były tak gorące, że spływając po jej twarzy, zostawiały po sobie czerwone piekące smugi. Zataczając się, biegła cały czas do przodu, zagłębiając się coraz dalej w las. Chciała uciec od nich, chciała uciec od wszystkiego, od SIEBIE SAMEJ.

Kiedy dotarła do niewielkiego jeziorka, z trudem łapała oddech. Jeszcze chwila, a się udusi, pochłonie ją żar. Zrzuciła z siebie koszulę i spodnie i zanurzyła się w chłodnej wodzie jeziorka. Ulga. Niesamowita ulga. Ogień szalejący w jej duszy stopniowo przygasał, delikatny plusk wody sprawiał, że się uspokajała. Nabrała powietrza w płuca i zanurkowała. Chłód wody powoli obejmował jej nogi, potem brzuch, ramiona i głowę. Czarne włosy falowały wokół jej twarzy niczym kruczy welon. W wodzie poczuła się taka lekka, taka bezpieczna. Jeziorko nie należało do najcieplejszych, ale Miranie wcale to nie przeszkadzało. Chłód otulił ją niczym płaszcz. Chronił ją przed nią samą. Dziewczyna wynurzyła się i zaczerpnęła tchu. Powietrze, które wypełniło jej płuca, było cudownie rześkie. Podczołgała się bliżej brzegu i oparła o jeden z kamieni wystających z wody. Poczuła pod gołymi plecami jego chropowatą strukturę. Był ciężki, twardy, stabilny. Był czymś pewnym. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, jakiego w tej chwili pragnęła. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękami. Jeziorko nie było głębokie – teraz, kiedy tak siedziała, woda sięgała jej do szyi. Dziewczyna zapatrzyła się w niewzruszoną taflę krystalicznej wody, lśniącej niczym diament. Nie miała pojęcia, ile tak siedziała i patrzyła. Nie chciała o niczym myśleć. Nic nie czuć, nic pamiętać, nie kochać ani nie nienawidzić. Marzyła, żeby stopić się z tą wodą, pozostać na zawsze taką spokojną, ale jednak lekką i delikatną. Delikatne falowanie uspokajało jej pędzące jak dzikie konie myśli i koiło ranę jątrzącą się w sercu. Pozwalało zapomnieć.

W końcu, po długim, długim czasie Mirana wygramoliła się z wody, porzucając nierealne marzenia o pozostaniu na zawsze w chłodnej toni. Wyszła na brzeg i położyła się na trawie na wznak. Kropelki wody spływały po jej ciele a źdźbła trawy delikatnie łaskotały. Panujący w lesie półmrok stwarzał wrażenie, że jest się z dala od wszystkiego, całego brutalnego świata. Kolejne długie chwile – a może nawet godziny – Mirana spędziła na nieruchomym leżeniu na trawie i wpatrywaniu się w korony drzew nad nią. Gdy w końcu poczuła się na siłach wstać, była jakby oczyszczona, ale też okropnie wycieńczona. Złość, strach i wszystko inne zrobiło swoje. Nie marzyła już o niczym innym, jak tylko o śnie. Najlepiej przez sto lat. Czy pragnęła zbyt wiele? Powoli założyła ubranie i bez entuzjazmu ruszyła w drogę powrotną. Na myśl, że znowu będzie musiała stanąć przed Fallayel, Ramisem i innymi elfami, coś przewracało się w jej żołądku. Nie chcę – myślała. – boję się. A od strachu było niedaleko do paniki, a kiedy Mirana panikowała, ogień znów zaczynał szaleć. Ze złością było tak samo. Zupełnie jakby ten żar zaczajony gdzieś w głębi jej duszy chciał ją dobić. To było okropne, wiedzieć, że nosisz w sobie coś, co może cię zniszczyć.

W końcu ujrzała pierwsze oznaki świadczące o tym, że weszła na teren zamieszkany przez elfy. Pierwsze platformy na drzewach, rozwieszone tu i ówdzie drabinki i schodki, przemykające między drzewami pojedyncze sylwetki. A wszystko to tak idealnie zharmonizowane z lasem i wpisujące się w ten krajobraz, tak jakby było jego nieodłączną częścią. Z czasem „zabudowania” zrobiły się coraz gęstsze, a i elfów było więcej. Cudowne leśne królestwo tworzyły przede wszystkim drzewa, na których elfy wybudowały ogromne platformy i komnaty, oddzielone od innych leciutką ścianką liści a czasem białym woalem utkanym przez mieszkańców lasu.

„Komnata” Mirany mieściła się wysoko na drzewie i była niewielką platformą, otoczoną szczelnie gałęziami, z ogromnym hamakiem w formie łoża przewieszonym przez największą z nich. Niektóre elfy spały na ziemi na normalnych łóżkach, jednak Mirana zawsze wolała ten staromodny hamak, gdyż pozwalał on jej się uspokoić swoim miarowym kołysaniem i bardziej wczuć w rytm lasu. Teraz dziewczyna, szczęśliwa, że nie została przez nikogo zaczepiona, zatopiła się w miękkiej pościeli w swoim hamaku, kładąc obrzmiałą głowę na pachnącej kwiatami poduszce. Prawie natychmiast zapadła w sen.

Kiedy otworzyła oczy, wokół panował półmrok. Poleżawszy jeszcze chwilkę, w końcu zdecydowała się wstać. Stawiając bose stopy na podłodze uświadomiła sobie, że spała w ubraniu. Stopniowo powróciły wspomnienia poprzedniego dnia. Kłótnia. Wściekłość. Niszczący ogień. Jeziorko. Mirana westchnęła i delikatnie rozchyliła otaczające ją gałęzie, aby móc spojrzeć w niebo. Było szarawe, ale na wschodzie już nieśmiało zakwitał róż. Jutrzenka. Wstawał nowy dzień. Dziewczyna cichutko zeszła ze swojej platformy. Miasto elfów jeszcze spało. Mirana zeszła na sam dół, na ziemię, i pomaszerowała w stronę wzgórza wynurzającego się z lasu niczym wieloryb z głębin oceanu. Kiedy tam dotarła, usiadła na trawiastym zboczu, nie martwiąc się tym, że poranna rosa pomoczy jej ubranie. Wyciągnęła nogi i oprała się na rękach, zatapiając wzrok w odległym horyzoncie. Niebo z szarości stopniowo przechodziło w róż, a z różu w błękit. Na tym z kolei mieniły się pierwsze promienie słońca, lśniąc niczym złoto. Mirana wpatrywała się jak urzeczona w spektakl rozgrywający się na jej oczach. Widziała, że to głupie, ale miała wrażenie, że Matka Natura sprezentowała ten cudowny wschód właśnie jej, aby na nowo zasiać nadzieję w sercu dziewczyny. To było cudowne, patrzeć, jak słońce wstaje nowe, jasne, nieskalane, a wszystko mieni się w jego blasku. Złocista kula wynurzyła się już prawie cała zza horyzontu, kiedy nagle Mirana poczuła za plecami czyjąś obecność. Zmarszczyła brwi, a towarzysząca jej magia chwili i uniesienie natychmiast uleciały.

– Mirana. – Głos był kobiecy. – Dobrze, że jesteś. Szukaliśmy cię.

Dziewczyna odwróciła się, spoglądając na Fallayel. Pani wyglądała jak zawsze tak, jakby emanowała jakimś wewnętrznym blaskiem, była jak diament. Lśniąca, idealna, ale jakże przenikliwa i taka… nieco onieśmielająca. Przy niej, jej ogromnej mądrości, jej magii, wiedzy i czystym spojrzeniu przeszywającym na wskroś, Mirana czuła się taka mała, brudna i niedoskonała. Fallayel była diamentem, ona – grudką ziemi. Chociaż nie do końca – pomyślała nagle Mirana. – Ona nie jest całkiem jak diament. Diamenty są przecież… zimne. Rzeczywiście, Pani potrafiła otoczyć kogoś miłością, ukoić ból, uleczyć. Mirana tak bardzo by chciała, żeby elfia władczyni podeszła do niej, przytuliła i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Rozklejam się jak dziecko – natychmiast skarciła się w duchu dziewczyna. – Nie rozpłaczę się, nie dam po sobie poznać słabości. Dam radę. Potrafię to przecież.

– Mirano. – Głos Fallayel przywrócił dziewczynę do rzeczywistości. Wstała. – Jak się czujesz?

Dziewczyna odwróciła się plecami do Fallayel i przygarbiła. Znów czuła się otoczona przez mrok, który stopniowo zacieśnia się wokół niej, aż w końcu ją udusi. Może wtedy przynajmniej będzie o jeden kłopot mniej.

– Nie jesteś kłopotem.

Ona wie, o czym pomyślałam – jęknęła w duchu dziewczyna. – To niemożliwe. I niesprawiedliwe!

– Nie jesteś kłopotem – powtórzyła Fallayel. – Jesteś po prostu… inna.

– Inna, tak? – Mirana odwróciła się gwałtownie. – Inna to znaczy niebezpieczna? Uważacie, że jestem niebezpieczna! Nie jestem jedną z was, nigdy nie byłam! Ja… ja sama nie wiem, kim jestem! Nie umiem TEGO opanować! A wy… wy myślicie, że jestem szalona! Mylicie się! Nie jestem szalona! – Wyrzucała z siebie potok słów, bez żadnego ładu i składu, napełnionych złością i bezradnością. W końcu odwróciła się znowu, usiadła i chwyciła się oburącz za głowę. Zaczęła bełkotać bez sensu:

– Nie jestem szalona… Nie chcę być szalona… – I tak w kółko. Poczuła, że lekki materiał sukni Fallayel ociera się o jej plecy. Elfka przykucnęła przy niej, kładąc jej rękę na ramieniu.

– Przestań cały czas od nas uciekać. Naprawdę chcesz zaszyć się na wieki w jakimś ciemnym kącie i tam czekać na śmierć? Jeżeli tak, to twój wybór.

– Nie wiem, czy mam wybór – westchnęła Mirana. – Gdybym go miała…

Urwała. Z przerażeniem wpatrywała się w swoją prawą rękę, która błyskawicznie pokrywała się czerwienią. Ale nie było to typowe zaczerwienienie, jak po oparzeniu. To wyglądało tak, jakby dłoń Mirany rozpalała się od środka, niczym rozgrzane żelazo. Dziewczyna patrzyła, jak czerwień stopniowo obejmuje na początku wnętrze dłoni, potem palce, aż wreszcie dociera do samych opuszków. Przedziwna plama rozszerzyła się na przegub i pełzła powoli w kierunku łokcia. Mirana krzyknęła.

– Parzy!

Poderwała się z ziemi, a razem z nią Pani Fallayel. Elfka chwyciła szamoczącą się dziewczynę za ramiona, ale Mirana nie panowała nad tym, co robi. Z sekundy na sekundę panika w jej sercu rosła.

– Mirana, spokojnie! Nie krzycz! – powiedziała elfka i spróbowała chwycić ją za zaczerwienioną rękę. Mirana wrzasnęła przerażona i rozpaczliwie odepchnęła Fallayel. Przez sekundę poczuła jej skórę pod swoimi palcami, a jej uszu dobiegł jęk bólu. Chwilę potem runęła na kolana. Żar w jej sercu się uspokoił. Spojrzała na swoją dłoń – przybrała na powrót zwyczajną barwę. Mirana niepewnie wstała i wtedy zobaczyła. Pani klęczała na ziemi, ciężko oddychając. Zaczynając się od prawego ucha elfki, przez szyję aż do ramienia biegła paskudna krwawiąca rana. Skóra była jakby… przypalona. Mirana popatrzyła na swoją dłoń jeszcze raz. Z przerażeniem dostrzegła krew zdobiącą opuszki jej palców. Podbiegła do Fallayel i objęła ją, żeby elfka mogła się na niej oprzeć.

– Przepraszam! – zawołała Mirana przez łzy. – Tak bardzo przepraszam! Boli cię, Pani? Błagam, powiedz coś!

Fallayel zacisnęła palce wokół ramienia dziewczyny i uniosła nieco głowę.

– Mirana… – wyszeptała. – Mirana… Nic ci nie jest?

– Nie, to ty jesteś ranna! Wszystko przeze mnie! – Mirana zobaczyła, że elfka pobladła z bólu. – Pomocy! Słyszy ktoś? Pomocy!

Na polanę wbiegli dwaj elfowie. Wszystko działo się tak szybko. Mirana na skraju świadomości odnotowała, że pomagają Pani wstać, mówiąc coś o medykach. W jej głowie cały czas kołatało się jedno: „Skrzywdzilam ją. Mogłam nawet zabić!” Lodowate macki strachu ciasno owinęły się wokół jej gardła, nie dając oddychać. Musiała coś zrobić, musiała pomóc… Pobiegła za elfami podtrzymującymi ranną Panią. Potem spędziła długie godziny, siedząc na ziemi przed namiotem medyków, ledwie przytomna z nerwów i targana koszmarnym poczuciem winy. Wreszcie zjawił się jeden z elfów zajmujących się uzdrawianiem. Jego „wyjdzie z tego, wszystko będzie dobrze” dotarło z pewnym opóźnienem do uszu Mirany. Pokiwała niemrawo głową. Radość, że Fallayel nie stało się nic poważnego, nie zdołała przyćmić strachu szarpiącego młodym sercem dziewczyny. Mirana nie wytrzymała. Rozpłakała się. Skrzywidziła kogoś, kto tylko chciał jej pomóc. Wpadła w złość z powodu jakiegoś głupiego święta, a Fallayel mogła przez to zginąć.

– Dosyć – powiedziała nagle Mirana, a w jej oczach błyszczało zdecydowanie. – Koniec z tym. Nikt już więcej nie ucierpi.

Podniosła się, czując, jak ciężar podjętej decyzji zwala się na nią niczym wielki głaz. Ale nie było odwrotu. Ruszyła biegiem do swojej komnaty. Zabrała stamtąd trochę jedzenia, dwa sztylety i jeszcze kilka rzeczy, które mogły jej się przydać. Upychając to wszystko w plecaku, modliła się, żeby nikt jej nie zapytał, co znowu wyprawia. Cichcem wślizgnęła się do elfich stajni i skierowała do boksu dumnego, silnego gniadosza. To na nim uczyła się jeździć. Osiodłała rumaka i wskoczyła na jego grzbiet. Ścisnęła delikatnie piętami boki konia, skłaniając go do łagodnego kłusa. Szczęśliwie udało im się przejechać przez elfie miasto bez zwracania siebie uwagi. Gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem oczu mieszkańców, Mirana poleciła gniadoszowi przyśpieszyć. Galopowali przez las i łąki, a towarzyszył im tylko świst wiatru. Po policzkach Mirany wciąż spływały łzy.

Rok później…

Ramis wszedł do rozwalającej się chałupy, nad którą dostrzegł drewniany szyld i namalowane na nim koślawe litery głoszące, że to „KARCZMA”. Z miejsca uderzył go ostry zapach alkoholu, ludzkiego potu i wolał nawet się nie domyślać, czego jeszcze. Otaczał go gwar ludzkich rozmów i brzdęk kufli z piwem. Niedaleko wejścia dwóch podchmielonych mężczyzn okładało się pięściami, będąc dopingowanymi przez spory tłumek gapiów. Jakiś starzec owinięty w łachmany drzemał na progu, a kawałek dalej obściskiwała się para młodych ludzi, jakby zapomnieli, że dookoła nich jest tłum obcych osób. Elf skrzywił się. Nie lubił takich miejsc. Przybył tu tylko po to, aby znaleźć Miranę. Powoli ruszył przez salę, rozglądając się uważnie. I nagle zobaczył ją. Siedziała w rogu, najdalej od wejścia. Nogi obute w skórzane buciory z cholewami położyła na drewnianym stoliku, a w ręce trzymała butelkę z ciemnego szkła, z której co jakiś czas pociągała łyk. Była ubrana w spódnicę ze sztywnego materiału, sięgającą jej do kolan, lnianą koszulę i kamizelkę ze skóry. Ciemne włosy dziewczyny były krótsze, niż zapamiętał je Ramis, i opadały na czoło w strąkach; wzrok miała nieobecny i utkwiony gdzieś w dali. Elf z bijącym sercem zbliżył się do niej. Kiedy stanął tuż obok, uniosła głowę, a jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

– Ramis? – zapytała. – Co ty tu robisz?

– To samo pytanie mogę zadać tobie – mruknął elf i usiadł, przystawiwszy sobie do jej stolika drewniany taboret. Chwilkę siedzieli w ciszy. Przerwał ją Ramis:

– Czy to jest właśnie to, co ludzie nazywają… alkoholem? – zapytał, spoglądając na butelkę w ręce Mirany.

– Aha. Spróbujesz? – Z tymi słowami wyciągnęła do niego dłoń z naczyniem. Elf wzdrygnął się.

– Nie ma mowy – stwierdził, patrząc z odrazą na ciecz w butelce. Potem przeniósł pytający wzrok na Miranę. – Skoro to alkohol, to nie jesteś trochę… hm, za młoda, żeby to pić?

– Marudzisz – stwierdziła dziewczyna i przystawiła sobie butelkę do ust, biorąc kolejny łyk. Za chwilę jednak jakby posmutniała. – A zresztą – szepnęła, opierając głowę o ścianę i przymykając oczy. – Już mnie nic nie obchodzi.

– Kłamiesz – stwierdził Ramis. Ostatni raz widział Miranę najwyżej rok temu, ale prawie jej nie poznawał. – Musisz stąd wyjść. Chodź.

Z tymi słowami wstał i chwycił za ramiona Miranę, zmuszając ją do tego samego. Kiedy szli przez duszną salę objął ją w talii, nakłaniając, żeby się na nim wsparła.

– Hej – powiedziała Mirana, wyswobadzając się z objęć elfa i unosząc prawą dłoń. – Aż tak pijana nie jestem. Jeszcze mogę ustać na nogach.

Wyszli z karczmy w ciemną noc. Ulica była prawie pusta, jeśli nie liczyć mężczyzny śpiącego pod drzwiami jednej z kamienic. Mirana bez słowa ruszyła przed siebie, nawet nie oglądając się na Ramisa, który podążył za nią. Szli może piętnaście minut, mijając takie same, ciemne i ponure budynki. W końcu dziewczyna zatrzymała się przed jednym z nich i podeszła do drzwi. Wyjęła z kieszeni klucz i zniknęła we wnętrzu kamienicy. Elf poszedł w jej ślady; znaleźli się w ciasnym korytarzu, pachnącym wilgocią i pleśnią. Gdy wspięli się po skrzypiących schodach na piętro Mirana otworzyła jeszcze jedne drzwi i gestem zaprosiła Ramisa do niewielkiego pomieszczenia. Był to ciemny pokoik, o wymiarach, które elf oszacował na najwyżej dziewięć metrów kwadratowych. Stało tam łóżko, drewniany stoliczek i krzesło. Było tak… skromnie i pusto.

– Mieszkam tu – wyjaśniła Mirana, wzruszając ramionami. – Może brak luksusów, ale nie narzekam. Tylko że…

Stanęła na krześle i wyciągnęła ręce w górę. Dopiero teraz Ramis dostrzegł, że w suficie jest umieszczona nieduża klapa. Mirana uchyliła ją.

– Czasem na dachu jest cieplej niż w pokoju. Przeciągi – powiedziała, uśmiechając się słabo. Podciągnęła się w górę i zniknęła na dachu. Ramis bez namysłu podążył za nią. Kiedy wyszedł na dach, ona już siedziała w kąciku między dużym, ceglanym kominem, a miejscem, gdzie dach gwałtownie wznosił się w górę.

– Chodź – powiedziała i pokiwała mu ręką. Zbliżył się, stąpając ostrożnie i usiadł obok Mirany. Miała rację – dachówki rzeczywiście były bardzo ciepłe, nagrzane słońcem za dnia. Dziewczyna siedziała nieruchomo, wpatrując się w dal i najwyraźniej nie miała zamiaru zaczynać rozmowy. Ramis chwilę namyślał się co powiedzieć, aż w końcu zebrał się w sobie i zadał nurtujące go od dawna pytanie.

– Mirano… dlaczego odeszłaś? Żeby… tak żyć!?

– Nie – szepnęła. – Odeszłam, bo… bo byłam dla was zagrożeniem! Mogłam wam coś zrobić. Ja po prostu… nie jestem taka jak wy.

– A niby jesteś jak ci pijacy w karczmie!? – zawołał wzburzony Ramis.

– Sama nie wiem. – Mirana ukryła twarz w dłoniach. – Nie jestem elfem, nie jestem człowiekiem… wiesz, wtedy kiedy… kiedy skrzywdziłam Panią Fallayel… bałam się. Myślałam, że będziecie chcieli mnie ukarać i że mogę zrobić coś złego jeszcze komuś. Bałam się i uciekłam. Uciekłam, rozumiesz!? Jestem tchórzem, dlatego odeszłam! Czy właśnie to chciałeś usłyszeć!?

– Mirana… Pani Fallayel słowem nie wspomniała o ukaraniu ciebie. Ona rozumiała. Wybaczyła ci. Chce, żebyś wróciła. Wszyscy chcą… ja też.

Mirana nic nie odpowiedziała. Powoli podniosła głowę i wpatrzyła się w ozdobiony gwiazdami nieboskłon. Kilka chwil siedziała w milczeniu ze wzrokiem wzniesionym w niebo.

– Z lasu lepiej je widać, prawda? – szepnęła do Ramisa. On także spojrzał w górę. Istotnie, w królestwie elfów lśniące gwiazdy wyraźniej odznaczały się na czarnogranatowym niebie, można było dostrzec ich więcej. Tutaj, przez światła domostw i dymy z ognisk i kominów niebo jakby straciło swój urok. Elf wolno pokiwał głową.

Leżeli obok siebie na chropowatych dachówkach. Mirana czuła ramię elfa przylegające do jej własnego. Słyszała jego spokojny, miarowy oddech. Ramis spał. Musiało być już grubo po północy, bo prawie wszystkie światła w domach pogasły, do uszu dziewczyny coraz rzadziej dobiegały też kroki ludzi przechodzących ulicą. Mirana westchnęła z bólem. Opuściła elfi las w strachu, mając nadzieję, że może znajdzie miesjce, gdzie nie będzie nikomu zagrażać, gdzie będzie mogła zapomnieć o wszystkim. Trafiła do tej zapyziałej mieściny, wynajęła pokój i postanowiła tu pozostać. Nie obawiała się, że skrzywdzi ludzi, którzy tu mieszkali, ponieważ jej moc budziła się tylko pod wpływem silnych emocji, a ona dzień za dniem stawała się coraz bardziej… obojętna. Przypomniała sobie słowa Fallayel – „Naprawdę chcesz zaszyć się na wieki w jakimś ciemnym kącie i tam czekać na śmierć? Jeżeli tak, to twój wybór”. Dokonała go. Dokonała wyboru. Zdecydowała się właśnie na to, o czym mówiła Pani elfów. Najbardziej tchórzliwy, beznadziejny wybór. Ale przynajmniej bezpieczny. Powoli przestawała się bać, tęsknić za domem i za Ramisem… Aż nagle on wchodzi jak gdyby nigdy nic do tamtej karczmy i próbuje przebić się przez mur, który Mirana wytworzyła między sobą a resztą świata. Wchodzi i utwierdza ją w przekonaniu, że uczucie, którym go darzyła, wcale nie osłabło. Usiłowała udawać przed elfem, że jego przybycie nie zrobiło na niej wielkiego wrażenia, ale tak naprawdę w jej sercu szalała burza emocji. Była na niego wściekła za to, że przyszedł, aby na nowo rozdrapywać stare rany. Radziła sobie sama już od prawie roku i nie chciała znowu zaczynać martwić się o bliskich. Byłoby im na pewno lepiej bez niej. Ale jakaś cząstka jej duszy, głęboko, głęboko na dnie, pragnęła, żeby elf po nią przybył. Pragnęła wrócić do królestwa. Do domu…

– Mirana… Mirana! Nie sądzisz, że powinniśmy już zejść z tego dachu?

– Hmmm? – zamruczała sennie dziewczyna. Ramis potrząsał jej ramieniem, próbując rozbudzić.

– W końcu przecież ktoś zauważy, że tu jesteśmy! – powiedział, pochylając się nad towarzyszką.

– No to co? – burknęła niewyraźnie. Zdawała się jeszcze spać, ale wdzierające się pod powieki światło słońca i Ramis zmusili ją w końcu do pobudki.

– Jak się czujesz? – zapytał elf, patrząc na nią z troską.

– Jak widać – mruknęła Mirana i ostrożnie wstała. – A ty?

– Sam nie wiem. – Elf wzruszył ramionami. – Ale chyba w porządku. Tylko głodny jestem.

Mirana pokiwała głową, jakby mówiła „ja też” i skierowała się do klapy w dachu. Otworzyła ją i zeskoczyła do malutkiego pokoiku. Ramis zrobił to samo.

– Pójdziemy coś zjeść – powiedziała Mirana, nie podnosząc wzroku znad swojego plecaka leżącego w rogu pokoju, w którym właśnie czegoś szukała. Pewnie pieniędzy. Po chwili wyszli z kamienicy i Mirana zaprowadziła go do niewielkiej gospody. O tej porze było tu niewielu ludzi, za ladą stał zaspany mężczyzna w średnim wieku, który, zobaczywszy Miranę, wyszczerzył się do niej w bezzębnym uśmiechu.

– Co dla ciebie, ślicznotko? – zapytał chrypiącym głosem.

– Chleb, ser i coś do picia. Dwie porcje – warknęła Mirana, patrząc zimno na mężczyznę.

Ten, dostrzegłszy Ramisa, przestał uśmiechać się obleśnie do Mirany i pokiwał głową. Dziewczyna rzuciła na ladę kilka monet i skierowała się w kierunku stolika znajdującego się jak najdalej od wejścia. Wraz z Ramisem usiedli i czekali w milczeniu na swoje śniadanie. W końcu mężczyzna podszedł do nich i położył na stoliku dwa talerze i szklanki z jakąś mętną cieczą. 

 – A teraz mów – mruknęła Mirana – dlaczego tu przybyłeś? Chyba nie tylko dlatego, żeby mi oznajmić, że dostąpiłam cudownej łaski przebaczenia.

Elf westchnął i pokręcił głową.

– Wydawało mi się, że to oczywiste. Zabieram cię z powrotem do lasu.

– Ja nie mogę wrócić.

– Nie po to szukałem cię po wszystkich znanych mi krainach – wybuchnął młodzieniec. – żebyś teraz stroiła fochy i odprawiła mnie z kwitkiem! Musisz wrócić, rozumiesz?

– Albo się uspokoisz chłopcze, albo będę zmuszony was wyprosić. My tu dbamy o porządek w lokalu – usłyszał Ramis za swoimi plecami. Odwrócił się i napotkał groźny wzrok barmana, który na dodatek trzymał w ręku masywną drewnianą łychę. Sytuacja nie wyglądała najlepiej, ale elf stracił cierpliwość.

– Porządek? – prychnął. – To nazywacie porządkiem!?

Zaraz jednak skrzywił się z bólu, bo Mirana dała mu porządnego kuksańca pod żebro.

– Już wychodzimy, spokojnie – powiedziała ze sztucznym uśmiechem i dosłownie wyciągnęła Ramisa na zewnątrz.

– Naprawdę chcesz mi narobić wstydu? – mruknęła, a na jej twarz powrócił chmurny wyraz.

– Wybacz… – Ramis westchnął, czując, jak złość powoli go opuszcza. – Ale ja naprawdę chciałbym, żebyś wróciła. I ty też tego chcesz, prawda?

– Nie wiem, naprawdę nie mam poję… – Mirana urwała. Wpatrywała się w postać stojącą parę metrów od nich, na samym środku drogi. Ten ktoś zdecydowanie się wyróżniał – miał na sobie prostą szarą szatę i jasną maskę na twarzy. Srebrne włosy opadały mu na plecy, a skóra miała niezdrowy blady odcień. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Mirana poczuła, że ziemia usuwa jej się spod nóg. Zachwiała się i oparła o Ramisa z nieprzyjemnym uczuciem łagodnego ściskania w żołądku. Postać mierzyła Miranę wzrokiem, a jej oczy zwęziły się, jakby w uśmiechu. Nagle odwróciła się i odeszła pewnym krokiem, skręcając w jedną z bocznych uliczek.

– Hej… wszystko w porządku? Kto to był? – Ramis spoglądał z troską na towarzyszkę.

– Nie… nie wiem. Chyba… Zaraz wrócę, poczekaj tu na mnie, dobrze? – poprosiła Mirana i nie czekając na odpowiedź ruszyła za tajemniczą postacią. Minęło parę chwil, zanim wyłowiła ją z tłumu. Właściwie zdążyła w ostatniej chwili, bo osobnik właśnie wchodził do obdrapanej kamienicy. Mirana dopadła drzwi i załomotała w nie. Otworzyły się niemal natychmiast, jakby na nią czekano. Stanął w nich nieznajomy w masce i gestem nakazał dziewczynie wejść. Mirana niepewnie postąpiła do przodu. Usłyszała trzask zamykanych drzwi i otoczyła ją ciemność. W pomieszczeniu nie było żadnych okien, dziwne… Jedynym, co odznaczało się w mroku, były pobłyskujące oczy nieznajomego. Miały odcień surowego błękitu. Mirana zamrugała kilka razy, aż jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Zobaczyła, że postać zdjęła maskę. Dziewczynie ukazała się blada twarz mężczyzny o ostrych rysach, którego wieku nie potrafiła określić. On niepodziewanie uśmiechnął się zimno i rozłożył ręce.

– Nasza mała Mirana – powiedział wolno, akcentując każdy wyraz. – Tyle lat czekałem na tę chwilę…

– Co!? Kim jesteś? – Dziewczyna oblizała nerwowo wargi, czując, że wpakowała się w kłopoty. Oparła się plecami o drzwi, próbując wymacać klamkę. – I dlaczego…

– Dlaczego poczułaś przemożną chęć pójścia za mną? Dlaczego masz wrażenie, że skądś mnie znasz? – Domyślił się mężczyzna, z każdym krokiem zbliżając się do Mirany. – Otóż, moja mała, znamy się bardzo dobrze, tylko że tobie się coś niecoś zapomniało. Nie powiem, żebym nie przyłożył do tego ręki, ale to żaden problem… – Pochylił się nad dziewczyną tak, że poczuła na skórze jego oddech. – Lepiej wiem kim jesteś niż ty sama. Mogę sprawić, że wszystko sobie przypomnisz, a także uchylić rąbka tajemnicy twojego pochodzenia, jeżeli tylko zechcesz. To jak?

Mirana przestąpiła z nogi na nogę.

– Dobrze – usłyszała swój stłumiony głos. Zwariowałam – pomyślała. – naprawdę zwariowałam. Własna głupota kiedyś mnie zabije. Ale już nie było odwrotu, bo mężczyzna zamknął nadgarstek Mirany w stalowym uścisku i pociągnął ją za sobą. Już mnie tak kiedyś trzymał – przemknęło jej nagle przez myśl. Czyżby zaczynała sobie przypominać? Zeszli wąskimi, trzeszczącymi schodami do piwnicy. Tam nieznajomy puścił Miranę i machnął dłonią w powietrzu. Pomieszczenie natychmiast wypełniło się chłodnym blaskiem, choć dziewczyna nigdzie nie dostrzegła źródła światła.

– Umiesz posługiwać się magią – zauważyła, zerkając w kierunku mężczyzny. Ten kiwnął tylko głową i podszedł do długiego prostokątnego stołu zawalonego rozmaitymi flakonami, probówkami i rurkami. Wziął stamtąd małą buteleczkę i drewnianą czarkę wypełnioną wodą. Nalał do niej kilka kropel z butelki, a woda w ułamku sekundy zabarwiła się na krwistą czerwień. Podsunął naczynie Miranie.

– Musisz to wypić. Do dna.

– Żartujesz sobie!? Nie jestem głupia! – prychnęła Mirana i cofnęła się kilka kroków. Zostało jej jeszcze na tyle rozumu, żeby nie brać od dziwnych nieznajomych podejrzanych napojów.

– Pij! – Ostry głos przeciął powietrze, a dziewczyna aż podskoczyła. Jej umysł jakby zaszedł mgiełką, wszystko widziała nieostre i z oddali. Dłońmi, które nie należały już do niej, wzięła czarkę i przystawiła do ust, których prawie nie czuła. On mnie zaczarował –zdołała jedynie pomyśleć, zanim czerwona ciecz zalała jej gardło. Chłodne palce nieznajomego zacisnęły się na jej skroniach i usłyszała jego pewny głos:

– Ja, Sevil Rimaneth, zdejmuję z ciebie czar niepamięci. Na mój rozkaz, przywołaj wspomnienia!

Mirana upadła. Zalały ją setki obrazów, a wiedziała, że dotyczą jej życia. Wreszcie chaotyczny wir myśli uspokoił się, a wspomnienia zaczęły tworzyć logiczną całość.

Urodziła się w mieście o nazwie Barenn, daleko stąd. Ludzie mówili, że to niegdysiejsza cudowna kraina, w której kwitło życie. Kiedyś Barenn było sławne. Każdy o nim słyszał, nawet w najdalszym zakątku świata, ale to było jeszcze przed przyjściem na świat Mirany. Kiedy ona się urodziła, miasto płonęło w ogniu wojny. Rozpoczął ją potężny czarownik, który rościł sobie prawo do władania złotym miastem, a kto wie, może nawet całym światem. Miał za sobą potężną armię złych duchów w ludzkich postaciach – nazywano ich grobielcami. W niedługim czasie opanował Barenn i wymordował tych jego mieszkańców, którzy stawiali mu opór. Ogłosił, że miasto jest przeklęte i kazał swoim wojskom zrównać je z ziemią. Chciał założyć własną metropolię, stolicę nowego świata, którym zamierzał rządzić. Zmusił ludzi do opuszczenia ich ziemi i wędrówki na wschód, gdzie miało zostać wybudowane nowe miasto.

Wtedy Mirana skończyła właśnie pięć lat. Nie miała rodziców. Od urodzenia wychowywała ją niania, która któregoś dnia znalazła Miranę na progu swojego domostwa. Niańka miała syna, nazywał się Mil. Dziewczynę coś zakuło w sercu, gdy przypomniała sobie to imię. Chłopak był dla niej jak starszy brat. Udało im się przeżyć wojnę i wraz z innymi wyruszyli w przymusową podróż, sami nie wiedząc dokąd. Dotarli do terenów surowych i górzystych, gdzie, na skalistych zboczach, miało powstać miasto. Dzięki magii i niewolniczej pracy mieszkańców Barenn, budowę ukończono w niecały rok. Życie tam nie było łatwe. Despotyczny władca żądał od ludzi coraz więcej i snuł złowieszcze plany podboju następnych ziem.

Pewnego razu miasto ogarnęła wieść, że czarownik wraz z grobielcami szukają jakiegoś dziecka. Dziewczynki, około sześcioletniej, sieroty. Któregoś dnia poplecznicy władcy wdarli się do domu Mirany i siłą zaciągnęli ją przed oblicze jednego z grobielców. Ani niania, ani Mil nie zdołali temu zapobiec. Stwierdzono, że to ona jest tą właściwą. Wtedy zaczął się chyba najdziwniejszy i najcięższy okres w jej życiu. Zabrano ją do zamku, skąd nie mogła wychodzić. Mieszkała w małym, chłodnym pokoiku, a każdy dzień sprowadzał się do wielogodzinnych brutalnych treningów. Uczono ją walki, posługiwania się bronią i oszukiwania. Uczono, jak zabijać. Jej nauczycielami były grobielce, a opiekunem jeden z nich – Mirana z przestrachem zdała sobie sprawę, że to ten sam, który przywrócił jej wspomnienia. Wychowywano ją surowo i wpajano idee czarownika oraz to, że musi być mu całkowicie posłuszna.

Po upływie kilku lat, kiedy Mirana zdołała się w jakiś sposób przyzwyczaić do nowego życia, w mieście wybuchł bunt. Podobno uciekinierzy z Barenn zdołali zgromadzić wielotysięczną armię złożoną z ludzi, elfów i czarodziejów. Udało im się opanować miasto i zdziesiątkować oddziały grobielców, które – mimo że potężniejsze od ludzi – były jednak śmiertelne. Najdłużej bronił się zamek, ale i on w końcu musiał się poddać. Mirana pamiętała, że było dużo bieganiny i nerwowego pokrzykiwania, a ona siedziała skulona w swojej komnatce i próbowała rozgryźć, co się dzieje. Nagle drzwi pokoiku się otworzyły i do środka wpadły zdenerwowane grobielce – opiekun i dwie kobiety. Kazały Miranie się spakować w trzy sekundy – i tak nie miała zbyt wiele rzeczy – i iść z nimi. W pewnym momencie usłyszeli huk i tupot wielu stóp.

– To koniec – Usłyszała wtedy głos swojego opiekuna. – Wiecie, co macie robić.

Ktoś chwycił ją brutalnie od tyłu i przyłożył do nosa tkaninę nasączoną czymś o paskudnym zapachu. Usłyszała nad sobą mruczane zaklęcie i zwaliła się na ziemię. Była sama, grobielce uciekły. Powoli zaczynała tracić przytomność…

Kolejne wspomnienia dotyczyły już podróży z buntownikami i ciągłych okrzyków „Zwycięstwo!” i „Przeklęty król nie żyje!” Nikt nie chciał pozostać w znienawidzonym mieście na skale. Znów wyruszono w drogę, tym razem do nieco bardziej przyjaznych krain. Wszyscy się cieszyli, ale mała Mirana miała w głowie pustkę. Odebrano jej pamięć, nie wiedziała, co się wokół dzieje. Elfy zdecydowały się ją przygarnąć. I tak trafiła do leśnego królestwa.

– To… czy ja właśnie… czy to prawda? – zapytała Mirana, wracając do rzeczywistości i podnosząc zamglony wzrok na dawnego opiekuna.

– A jak ci się wydaje? – Mężczyzna roześmiał się, krzyżując ręce na piersi.

Mirana wstała i oparła się o ścianę. Tak, to prawda – pomyślała. – wszystko pamiętam. Czar grobielca powoli ustępował, wracała zdolność jasnego i logicznego myślenia. Z każdą kolejną sekundą w Miranie wzrastała moc, ale dziewczyna w pełni nad nią panowała. Była potężna jak jeszcze nigdy przedtem. Już się nie bała. Rebus został rozwiązany, a ona wreszcie czuła się w pełni sobą.

– Czekam na słowa podziękowania – poinformował grobielec, zawieszając na Miranie rozbawione spojrzenie.

– Podziękowania!? – wykrzyknęła dziewczyna, a jej policzki spurpurowiały. – Niby za co? Zniszczyliście mi życie! Wy i ten paskudny… czarownik!

– Wręcz przeciwnie Mirano – rzekł wolno mężczyzna, jakby rozkoszował się każdym słowem. – Wielki Pan nie zniszczył twojego życia. On ci je dał.

– CO!? – dziewczyna wrzasnęła tak głośno, że prawdopodobnie usłyszał ją nawet Ramis, czekający na głównej ulicy.

– Tak, tak, moja droga. Stworzył cię. Stworzył cię ze śmierci i cierpienia.

– Ale… jak to!? – wyjąkała, usiłując nie zemdleć.

– Pan był wielkim czarownikiem, nie miał sobie równych. Ale wolał się zabezpieczyć na wypadek, gdyby coś zagroziło jego panowaniu. Pewnego dnia porwał piękną elfkę, pochodzącą z potężnego i szlachetnego rodu. Wywiózł ją aż do naszego miasta, a tam… zabił. Powstałaś z jej krwi, Mirano. Żyjesz dzięki Panu i do niego należysz.

– Jego nie ma – wychrypiała, z trudem przepychając słowa przez ściśnięte gradło. – Czarownik nie żyje!

Grobielec uśmiechnął się cynicznie.

– Co z tego? Masz ogromną moc. Możesz przywołać go zza grobu. Możesz odbudować jego imperium. I TO ZROBISZ!

Mirana mimowolnie skuliła się na krzyk mężczyzny. Te kilka minut wywróciło do góry nogami całe jej życie, ale jedno wiedziała na pewno – nie wskrzesi swojego… ojca. Nawet za milion lat. Zmusiła się do popatrzenia dawnemu opiekunowi w oczy.

– To by oznaczało, że stanę się marionetką, najpierw w twoich rękach, a później jego – rzuciła oskarżycielskim tonem.

– Ty JESTEŚ marionetką, głupiutka dziewczyno. Zrobisz wszystko, co ci rozkażę.

– Tylko ty przeżyłeś. – Miranę nagle olśniło. – Nie ma już więcej grobielców.

– To tylko chwilowy stan rzeczy. – Mężczyzna zbliżył się do niej i przygwoździł do ściany. – Ty ich wszystkich przywrócisz. My cię wyszkoliliśmy. Sama umiesz tylko zabijać. Jesteś narzędziem w moich rękach.

– Nie, nie, to nieprawda – wydyszała, czując, że krew odpływa jej z twarzy.

– Ależ tak – ciągnął grobielec, tuż przy jej twarzy. – Jesteś złem, Mirano. I będziesz już zawsze mu posłuszna. Nie potrafisz czuć pozytywnych emocji. Jesteś ZŁA.

– Nieprawda! – wrzasnęła dziewczyna w nagłym przypływie wściekłości. Mężczyzna popełnił błąd. Rozzłościł ją, zamiast zastraszyć. Wspomnienia spalonego miasta, tęsknota za wolnością, gniew za wszystkie krzywdy, jakich doznała z winy czarownika i jego popleczników, wszystko to zlało się w jedną nieokiełznaną furię.

– Milcz! Zamknij się! STUL PYSK! – wykrzykiwała Mirana, za każdym razem zadając solidny cios z pięści. Mężczyzna przewrócił się, ale ona nadal okładała jego czaszkę, rzucając obelgi i przekleństwa. Chciała zemsty za ukradzione dzieciństwo i wszystkich mieszkańców Barenn. Ciosy przepełnione złością spadały na grobielca ze wszystkich stron. W końcu uspokoiła się. Stanęła nad nim, ciężko dysząc. Spojrzała na jego pokiereszowaną twarz. Miał złamany nos i podbite oczy, a po czole spływały mu strużki krwi. Nie ruszał się. Nie oddychał. Mirana kucnęła i przyłożyła dwa palce do jego szyi. Nie wyczuła pulsu. Nie żył. Zabiłam go – pomyślała. – On już nie istnieje. Czy czuła żal? Nie. Poczucie winy? Też raczej nie. Właściwie to lekki strach, że była zdolna do czegoś takiego, ale wiedziała dobrze, że zasłużył. Powinien był zginąć siedem lat temu, razem z innymi. Teraz była wolna. I czuła w sobie moc. Jej przeznaczeniem nie było przywrócić władzę okrutnemu czarownikowi. To ona miała władać. Nie była taka jak jej stwórca. W jej żyłach płynęła szlachetna elfia krew, zmieszana z magią czarownika. Zły duch się mylił. Potrafiła kochać, śmiać się i cieszyć. Ale jednocześnie była potężna i zdecydowana – teraz już dokładnie wiedziała, czego chce. Była urodzoną władczynią. I nie wymyślił tego ani czarownik, ani grobielec. To wyrosło z serca Mirany. A to serce należało tylko do niej, do nikogo innego. Była SOBĄ, a nie bestią stworzoną przez szalonego króla. Wiedziała już, co powinna zrobić.

Wybiegła z kamienicy i odszukała zdenerwowanego Ramisa. Krążył po ulicy, rozpaczliwie wypytując, czy ktoś widział młodą, ciemnowłosą dziewczynę. Gdy ją zobaczył, na początku na jego obliczu zagościł wyraz niezmiernej ulgi, ale za chwilę mięśnie twarzy mu stężały, ukazując niemałe zaniepokojenie.

– Nie było cię strasznie długo! – wyszeptał, gdy tylko się zbliżyła. – Martwiłem się. Coś ty narobiła?

– Skończyłam ze swoją przeszłością – odpowiedziała, tym razem pozwalając, aby zalało ją przyjemne ciepło, mówiące, że jej uczucie do elfa nie osłabło.

– Co to znaczy? – nie zrozumiał Ramis.

– To znaczy… – wyszeptała Mirana, podchodząc do niego i patrząc dokładnie w jego oczy. – że jestem wreszcie wolna.

Z tymi słowami zbliżyła się i pocałowała go. Elf odwzajemnił pocałunek i czule przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie. Serce Mirany podskoczyło. Więc jednak coś do mnie czuje. Może przy odrobinie szczęścia to „coś” przerodzi się we wspaniałe, silne uczucie, które złączy ich na wieki.

– Nie wiedziałem, że ty…

Jego twarz nagle się zmieniła.

– Mirana… masz krew na rękach – powiedział, patrząc z niedowierzaniem na jej dłonie. Dziewczyna odskoczyła i błyskawicznie wytarła się w pierwszą lepszą szmatę, jaką udało jej się wygrzebać w plecaku.

– Wytłumaczę ci – powiedziała cicho. – On na to zasłużył.

– Ty… zabiłaś kogoś?

– Kogoś bardzo złego, Ramisie.

Elf przez chwilę stał, jakby niezdecydowany. Wreszcie otoczył ją ramieniem i poprowadził ulicą.

– Wyjaśnij to – poprosił.

Więc opowiedziała mu. O wszystkim, o całym swoim życiu. Chciała być wobec niego szczera.

Obydwoje dali sobie trochę czasu na oswojenie się z sytuacją. Ale to nie był koniec, Mirana miała plan – tylko potrzebowała ludzi. Ramis obiecał, że ruszy wraz z nią, ale on jeden to było niestety za mało. Na szczęście Mirana miała w tej okolicy znajomego. Był to Gotard z Milodanu, rycerz, który popadł w niełaskę władcy i został wygnany z królestwa. A Gotard miał swoich znajomych, oni z kolei swoich, i tak zebrała się kilkudziesięcioosobowa kompania gotowa na rozkazy Mirany. „Ta mieścinka się nie liczy – mówiła dziewczyna. – Wyruszamy do twojego kraju, Gotardzie. Słyszałam, że na milodańskim tronie zasiada chciwy idiota, który pławi się w luksusach, gdy jego poddani biedują? Otóż, przyjaciele, niedługo skończą się jego rządy”. Tak więc, dotarli do Milodanu i dzięki magii – którą Mirana wreszcie zdołała okiełznać – wdarli się do zamku próżnego władcy.

– Witaj, mości królu – zawołała dziewczyna, gdy stanęli w sali tronowej. – Powiem krótko: albo sam zrzekniesz się władzy, albo ja ci ją odbiorę. Masz dziesięć sekund na decyzję.

– Zdrajcy! – wrzasnął tłusty jegomość siedzący na pozłacanym tronie. – Straż! Pojmać ich natychmiast i na stryczek!

– Jak sobie życzysz – westchnęła Mirana. Przywołała moc. Pół sekundy późnej po królu została tylko kupka popiołu. A Milodan należał do niej. Nie zamierzała na tym jednak poprzestać. Pozostawiła w królestwie Gotarda, aby sprawował rządy w jej imieniu, a ona, wraz z kompanią, ruszyła dalej. Wkrótce miała za sobą potężną armię wojowników i wojowniczek, którzy się do niej przyłączyli. Kolejne królestwa albo same oddawały się pod jej panowanie, albo ona odsuwała od władzy tych, którzy stawiali opór. Zawsze jednak unikała rozlewu krwi i nie zabijała nikogo niewinnego. Nikt nie zdołał powstrzymać jej zwycięskiego marszu. Przyszła kolej i na leśne królestwo. Gdy armia Mirany stanęła na skraju lasu, dziewczyna sama przekroczyła jego granicę. Na powitanie wyszła jej Pani Fallayel w towarzystwie elfów.

– Fallayel! – rzekła pewnie Mirana, spoglądając w oczy elfce. – Wasza wysokość! Nie śmiałabym odebrać ci korony elfiego królestwa, bo rządzisz nim mądrze i godnie, więc mogłam się tylko od ciebie uczyć – i, ku ogólnemu zdziwieniu, złożyła przed Panią głęboki pokłon. – Bądźcie więc szczęśliwi!

– Mirano – Fallayel spojrzała na dziewczynę z czułością, ale nic już więcej nie powiedziała. Bo słowa nie były tu potrzebne. Jeszcze tego samego dnia Mirana miała zamiar opuścić las i udać się do miasta, które uczyniła stolicą imperium, aby tam zamieszkać. Przed wyjazdem zdobyła się jeszcze na rozmowę z Ramisem.

– Chcesz tu zostać, prawda? – wyszeptała, zatapiając spojrzenie w jego jasnych oczach i smucąc się, że widzi go po raz ostatni.

– Nie patrz na mnie takimi smutnymi oczami, moja królowo. Przecież już zawsze będę podążał za tobą.

Miała niemal cały świat u swych stóp. Zjednoczyła małe, skłócone państewka w jedno potężne imperium, na którego czele stała. Była mądrą, sprawiedliwą władczynią i kraina, jaką rządziła, rozwijała się niczym kwiat na wiosnę. Ludziom żyło się dobrze i spokojnie. Traktowali ją jak swoją największą bohaterkę. Uważali za wybawicielkę. Jej imię wędrowało po ulicach, przekazywane z ust do ust. Pokonała w sobie zło i uwierzyła w swoje możliwości. Miała odwagę. I to zawiodło ją na szczyt. Rozpoczynała się nowa era. Jej era. Stała się legendą.

Koniec

Komentarze

Jestem tu nowy, zobaczyłem, że ilość znaków tutaj różni się od ilości na moim edytorze sad Nieznacznie przekroczyłem wyznaczony limit; mam nadzieję, że będzie mi wybaczone :) 

***

Obawiam się, że nie. Ale spokojnie – możesz edytować opowiadanie już po wstawieniu. Tak więc tnij i poprawiaj, bo do 1. maja 23:59 masz czas ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki za info :) w takim razie będę pracować

***

I kiedy już mi się wydaje, że mogę polubić fantasy, trafiam na opowiadanie jak to. Klisza na kliszy stereotypem poganiana. Drogi autorze, przez 7/8 opka lejesz straszliwie wodę, by pod koniec przyspieszyć jak startująca Saturn V. Absolutnie odpadam.

Poza tym – tylko w pierwszym akapicie tyle błędów, że później już dałem spokój z łapanką:

– “niezaprzeczalnie miała jakiś cel, i nie był on błahy, czego można było się domyślić z ich powolnego, ale wytrwałego posuwania się do przodu” – każda karawana ma niebłahy cel: dotrzeć do miejsca przeznaczenia; i z reguły dociera tam posuwając się do przodu, a nie do tyłu;

– “dwóch konnych, barczystych mężczyzn” – zabrakło ci myślnika;

– “przydroczonymi do pasów” – przytroczonymi;

– “Za nimi szło pieszo około czterdzieści kobiet i mężczyzn o surowych twarzach” – skoro i kobiet, i mężczyzn – to czterdzieścioro;

– “Włosy mieli jasne, z metalicznym połyskiem, gładko zaczesane do tyłu i ściągnięte w węzeł na karku” – wszyscy mieli wspólny kark?;

– “wszysko wokół” – wszystko.

Zdarzają ci się paskudne orty – rozszeżyły, stróżka.

 

Moja niechęć do fantasy została ugruntowana!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przeczytałam opowiadanie. Bardzo się cieszę, że starałeś się zmieścić w limicie. Niestety, w opowiadaniu jest zbyt dużo błędów, a czas na poprawki minął. Nie mogę go zakwalifikować.

Jednak powinieneś popracować nad tym tekstem, wyszlifować dla własnej nauki i satysfakcji :) Na pewno dostaniesz jeszcze trochę komentarzy, które w tym pomogą.

 

Przykłady błędów:

 

przydroczonymi ← przytroczonymi?

szła – jak wszyscy– z wzrokiem ← zgubiona spacja

Zły zapis dialogów:

– Zobacz(+.)mMłody chłopak, który towarzyszył jej w podróży, nachylił się nad dziewczynką. – wWidzisz te małe, kolorowe ptaszki latające nad skałami? O tam, wysoko, po lewej. ← lub: Zobacz – młody chłopak, który towarzyszył jej w podróży, nachylił się nad dziewczynką. – widzisz…

– Wyglądam aż tak okropnie? – eElf zwinnie zeskoczył z drzewa

– Spokojnie(+.) – Ramis objął ją ramieniem

Zakochana?, myślała, Naprawdę jestem zakochana? <– całkiem nieźle starałeś się zapisywać myśli, ale akurat tutaj jest porażka ze znakami interpunkcyjnymi, można z tego wybrnąć tak: Zakochana? – myślała. Naprawdę jestem zakochana?

– Owszem(+.) – Ramis uśmiechnął się promienie.

sciskając ← ściskając?

Mriano ← Mirana, tak brzmi imię, czyż nie?

Robisz stanowczo zbyt duże bloki tekstu, musisz dać więcej akapitów, bo inaczej czytelnik się męczy.

Nie chciała o niczym myśleć, nie chciała niczego czuć, nic pamiętać, nikogo nie kochać ani nie nienawidzić. ← poległeś na zaprzeczeniach

Było szarawe, ale na wschodzie już nieśmiało zakwitał róż. Jutrzenka. Wstaje nowy dzień. Dziewczyna cichutko zeszła ze swojej platformy. ← nagle zmieniłeś czas narracji

Mirana poczuła za plecami czyjąś obecność. Zmarszczyła brwi, a towarzysząca jej magia chwili i uniesienie natychmiast uleciały.

Mirana – głos był kobiecy. – Dobrze, że jesteś. Szukaliśmy cię.

Mirana odwróciła się ← nagminnie używasz tego imienia, można go w wielu miejscach wyrzucić lub zastąpić innym określeniem

– Acha. Spróbujesz? ← aha 

W dialogach masz czasem niepotrzebne półpauzy – takie, które nie wprowadzają didaskaliów.

– Wręcz przeciwnie(+,) Mirano ← wtrącenia, wołacze oddzielamy przecinkami

Pani Fallaylel w towarzystwie elfów.

Fayllayel! ← duża różnica w tych słowach…

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Żałuję, że moje opowiadanie się nie zakwalifikowało, ale dzięki za konstruktywne uwagi. Postaram się następnym razem nie razić błędami :)

***

Od strony fabularnej to typowe fantasy jakich wiele, więc nie ma się co tu rozwodzić – ani mnie to ziębi, ani grzeje.

Mam natomiast uwagę co do początku. Kres w “Galerii złamanych piór” wymienił kiedyś typ Autora-Erpegowca (nie wiem, czy grałeś w rpg, po prostu autor poradnika tak to nazwał), który koniecznie chce opisać każdy szczegół świata, każdy nieistotny detal. Sęk w tym, że czytelnicy nie potrzebują takiej ilości opisów, a przynajmniej nie podanych od razu, w jednym infodumpie. U Ciebie takie są dwa pierwsze akapity. Jedzie dwóch konnych, ba – są do tego barczyści. Idący za nimi ludzie (w liczbie czterdziestu) o surowych twarzach. I tak dalej – wszystko dostaje przymiotnik, a do tego zostaje konkretnie opisane.

Takie podejście męczy. Bo powiedz, jakie dla fabuły ma znaczenie, czy jeźdźców będzie dwóch czy ośmiu. Czy będą jak Flip i Flap, czy jak posągi greckich herosów? Ja nie zauważyłem tego. Nie chodzi tu o ignorowanie opisów, ale dawanie ich w umiejętnej formie, odpowiednio dawkowanych. Mają one tworzyć klimat, nie przytłaczać. Bo za każdym razem, gdy dajesz przymiotnik lub opis, moja wyobraźnia wchodzi w “bullet time” i zaczyna nanosić te detale. A to proces kosztowny czasowo i w większej ilości męczący. Dlatego lepiej władający piórem wplatają opisy w trakcie tekstu, zaznaczają tylko najważniejsze elementy. Bo resztę podpowie wyobraźnia czytelnika.

Co do elementów technicznych – trzymaj ciekawe linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Interesujący jest pomysł obdarzenia rozemocjonowanej nastolatki niszczącą magią, nad którą nie potrafi zapanować. Reszta raczej sztampowa.

Opowieść nie wciągnęła. Przez wspomniany już nadmiar szczegółów. Należę do obozu twierdzącego, że w tekście powinny być tylko potrzebne rzeczy. Każde słowo ma albo służyć budowaniu nastroju, albo dostarczać czytelnikowi istotnych informacji, albo popychać akcję do przodu. To, że butelka była z ciemnego szkła, nic nie wnosi. Końcówka sprawia wrażenie pośpiesznej.

Bohaterowie typowi dla fantasy, z obowiązkowymi elfami włącznie.

Legendy jak na mój gust maławo. Skoro Mirana żyła i ludzie z nią rozmawiali, to co z niej za legenda.

Nad wykonaniem jeszcze można długo pracować. Zapis dialogów do remontu, literówki, trafiają się ortografy…

Niedaleko wejścia dwoje podchmielonych mężczyzn okładało się pięściami,

Dwoje to mężczyzna i kobieta.

– Acha. Spróbujesz?

Aha.

Miał złamany nos i podbite oczy, a po czole spływały mu stróżki krwi.

Sprawdź w słowniku, co znaczy “stróżka”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

No i zjadło mi długi komentarz… Więc streszczam.

 

Z początku czytałam, potem zaczęłam skanować. Fabuła ciągnie się niemiłosiernie, a na dodatek nastoletnich bohaterów płci obojga obdarzonych niezwykłą mocą, która zagraża innym, a przynajmniej tak się wydaje, czytałam o kilku za dużo. Wszyscy się przeciwko temu buntują i wszyscy w końcu jednak się z tym godzą w imię wyższych celów, zwłaszcza jeśli na ich drodze stanie odpowiednia osoba, która im to uświadomi per fas et nefas. No i oczywiście obowiązkowo na koniec “zostają carem” (Władimir Propp, “Morfologia bajki”, rzecz doskonale opisująca również standardową fantasy). Ten epizod mógłby zresztą być najciekawszy, ale właściwie go nie ma.

Styl nie wynagradza nieoryginalności historii i świata, choć pewnie przy odrobinie wysiłku da się z tego zrobić przyzwoitą, choć sztampową fantasy.

 

Parę uwag:

 

Konia nie da się osiodłać błyskawicznie, to wymaga trochę czasu, choćby po to, żeby zaciągnąć odpowiednio popręg. Błyskawicznie to można siodło zarzucić koniowi na grzbiet i tyle, ale w takim razie może lepiej jechać na oklep.

 

owa karawana → ta karawana albo karawana

 

“Na twarzach mieli białe maski, króre [--> które] zakrywały znaczną część twarzy, w tym usta i nos. Nad ich górnymi krawędziami błyszczały jasne oczy…” – niby wiadomo, że krawędzie odnoszą się do masek, ale w pierwszej chwili można odnieść wrażenie, że do ust i nosa. Może jakoś tak: “Na twarzach mieli zakrywające znaczną ich część białe maski, nad których górnymi krawędziami błyszczały jasne oczy…” Z tego jasno wynika, że nos i usta były zakryte. (Skądinąd: dlaczego? nie znalazłam wyjaśnienia w tekście, a to dość zwraca uwagę, ale mogłam coś przegapić.)

 

w tym świecie jakoś nie pasuje mi “niania”, może lepiej piastunka?

 

infantylne uczucie → raczej dziecinne, infantylne to słowo z nieco innego rejestru niż narracja

 

Drobiazgów interpunkcyjnych nie będę szukać po raz drugi, ale imię ich legion, zwłaszcza w zapisie dialogów.

http://altronapoleone.home.blog

Jeszcze raz dzięki za wskazówki. Pracuję nad tekstem :)

 

drakaina: Maski były noszone, żeby wzbudzić strach wśród ludzi. Wydaje mi się, że kiedy nie widzimy czyjejś twarzy, mimiki, wzbudza to w nas niepokój, nawet lęk. Dlatego wprowadziłem ten element.

***

Aha. Ale to nijak z tekstu nie wynika, a powinno…

http://altronapoleone.home.blog

Odniosłam wrażenie, Konstantynie, że ostatnie zdanie zostało napisane po to, aby Opowieść o Miranie mogła uczestniczyć w konkursie.

Przykro mo to pisać, ale nie znalazłam tu nic, co mogłoby być legendą. Opowiadanie jest mocno przegadane i, jak dla mnie, niezbyt ciekawe, a wykonanie nadal pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Jedyne, co mnie zaciekawiło, to: Z czego żyła Miran, kiedy uciekła od elfów i zamieszkała w mieście, w pokoiku z wyjściem na dach?

 

Młody chło­pak, który to­wa­rzy­szył jej w po­dró­ży… –> Wystarczy: Chło­pak, który to­wa­rzy­szył jej w po­dró­ży

Chłopak jest młody w definicji.

 

Chcesz mi i sobie na­py­tać biedy… –> Chcesz mnie i sobie na­py­tać biedy

 

Za­dar­ła głowę do góry… –> Masło maślane. Czy można zadrzeć głowę do dołu?

 

dzi­wacz­ne­go uczu­cia, które na­wie­dzia­ło… –> Literówka.

 

bli­żej, czy dalej? –> bli­żej, czy dalej?

 

uwal­nia­jąc nie­okrze­sa­ną ma­gicz­ną ener­gię. –> Czy energia na pewno była nieokrzesana?

Za SJP PWN: nieokrzesany «pozbawiony ogłady towarzyskiej i zachowujący się prostacko»

Podejrzewam, że miało być: …uwal­nia­jąc nieokiełznaną ma­gicz­ną ener­gię.

Za SJP PWN: nieokiełznany  1. «o namiętnościach, żywiołach itp.: niedający się opanować» 2. «taki, którego aktywności nie da się powstrzymać»

 

Cięż­ko to opi­sać sło­wa­mi… –> Trudno to opi­sać sło­wa­mi

 

Wy­cią­gnę­ła nogi i opra­ła się na rę­kach… –> Literówka. Dość zabawna.

 

Nogi obute w skó­rza­ne bu­cio­ry z cho­le­wa­mi po­ło­ży­ła na drew­nia­nym sto­li­ku… –> W karczmach nie było stolików, były stoły – duże i ciężkie, aby mogły przetrwać każdą bójkę.

 

przy­sta­wiw­szy sobie do jej sto­li­ka drew­nia­ny ta­bo­ret. –> Gdyby w karczmach siadano na taboretach, karczmarz musiałby stracić majątek, aby połamane w bójkach, ciągle wymieniać na nowe. W karczmach siadano na ławach, długich i ciężkich.

 

przy­sta­wi­ła sobie bu­tel­kę do ust, bio­rąc ko­lej­ny łyk. –> Łyków się nie bierze.

 

Z tymi sło­wa­mi wstał i chwy­cił za ra­mio­na Mi­ra­nę, zmu­sza­jąc ją do tego sa­me­go. –> Czy dobrze rozumiem, że zmusił Miranę, aby wstała i chwyciła się za ramiona?

 

Szli może pięt­na­ście minut… –> Skąd w tym świecie wiadomo, ile to piętnaście minut?

 

które elf osza­co­wał na naj­wy­żej dzie­więć me­trów kwa­dra­to­wych. –> Skąd elfy znały system metryczny?

 

gdzie dach gwał­tow­nie wzno­sił się w górę. –> Masło maślane. Czy coś może wznosić się w dół?

 

że może znaj­dzie mie­sj­ce, gdzie nie bę­dzie… –> Literówka.

 

skie­ro­wa­ła się w kie­run­ku sto­li­ka… –> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …ruszyła w kie­run­ku sto­łu

 

Od­wró­cił się i na­po­tkał groź­ny wzrok bar­ma­na… –> W gospodach, karczmach i oberżach nie było barmanów. Byli tam karczmarze i oberżyści.

 

trzy­mał w ręku ma­syw­ną drew­nia­ną łychę. –> Masywna drewniana łycha to kopyść/ warząchew.

 

Wpa­try­wa­ła się w po­stać sto­ją­cą parę me­trów od nich… –> Znów metry?

 

Dziew­czy­nę coś za­ku­ło w sercu, gdy przy­po­mnia­ła sobie to imię. –> Czy zakuło ją w sercu jak w zbroi?

Za SJP PWN: zakuć  «połączyć metalowe przedmioty lub ich części za pomocą kucia»; zakłuć  1. «zabić kogoś czymś ostrym» 2. «ostro, przenikliwie zaboleć» 3. «boleśnie coś odczuć»

 

Wtedy za­czął się chyba naj­dziw­niej­szy i naj­cięż­szy okres w jej życiu. –> Wtedy za­czął się chyba naj­dziw­niej­szy i najtrudniejszy okres w jej życiu.

 

prze­py­cha­jąc słowa przez ści­śnię­te gra­dło. –> Literówka.

 

za każ­dym razem za­da­jąc so­lid­ny cios z pię­ści. –> …za każ­dym razem za­da­jąc so­lid­ny cios pię­ścią.

 

Była mądrą, spra­wie­dli­wą wład­czy­nią i kra­ina, jaką rzą­dzi­ła… –> Była mądrą, spra­wie­dli­wą wład­czy­nią i kra­ina, którą rzą­dzi­ła

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka