- Opowiadanie: Wilk który jest - In taberna

In taberna

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

In taberna

Porywisty wiatr otworzył drzwi z taką mocą, że zdawało się, iż zawiasy tego nie zdzierżą. Wodą przy tym chlusnęło jak z wiadra, używanego przez cyklopa. Siedzący najbliżej wejścia zaczęli kląć głośno i mocniej otulili się odzieżą. Żaden jednak nie ruszył się z miejsca. Oberżysta wrzasnął wściekle na kuchcików. Ci porzucili swoją robotę i pobiegli ratować wierzeje od niechybnego wyrwania, a gości od całkowitego przemoczenia. Sztorm trwał już szósty dzień. W porcie schroniły się wszystkie jednostki, które były w okolicy. Furia natury zjednoczyła ludzi morza. W tawernie najwięcej było okolicznych rybaków, ale siedzieli też marynarze floty królewskiej, doświadczeni kaprowie i młodzi piraci. Ci ostatni zresztą najbardziej zastrachani, ale dopóki pogoda była zła, nikt ich nie ścigał. Stróże prawa i łowcy nagród traktowali swoje zajęcie honorowo. Dadzą łotrom wyjść z portu i dopiero wówczas wyruszą na łów. Przymusowy postój dotyczył wszystkich. Byli bezradni wobec natury, jakiż więc sens miałoby udowodnienie sobie, że są silni wobec innych ludzi?

Ledwie kuchcikom udało się zatrzasnąć skoble, przez wycie wiatru przebiło się łomotanie. Spojrzeli na gospodarza, a ten skinął głową. Większość z siedzących w tawernie, już od wczoraj piła i jadła na koszt właściciela, zarzekając się, że zapłacą po pierwszym połowie. Pragnął wreszcie zobaczyć kogoś, kto przybyłby z pełną sakiewką. Pomocnicy uchylili prawe skrzydło drzwi. Do wnętrza wszedł stary rybak, ciągnąc za sobą jakieś dwie drobne postaci. Ściągnął kaptur, otarł rękawem mokrą twarz i głośno powiedział:

– Patrzcie, co znalazłem!

Zebrani, znudzeni już swoim towarzystwem, z ogromnym zainteresowaniem spojrzeli na nowo przybyłych. Rybak, rad ze wzbudzonego zainteresowania, dodał:

– Tuliło się toto w starej krypie. Widać, że zmarznięte. Jeszcze trochę i by pomarło na tym chłodzie. Dobrze, żem się napatoczył! – stwierdził z dumą w głosie.

Gospodarz złym wzrokiem przyglądał się nowo przybyłym. Z samego rybaka dochód miał niewielki, a z dwójki dzieciaków żadnego zysku się nie spodziewał. Huknął zza kontuaru:

– A pieniądze toto ma? Bo jak nie to wynocha!

Drobne figurki skuliły się tak, że zdawało się, że zmalały przy tym o ćwierć. Rybak spodziewał się oporu ze strony gospodarza i odpowiedź miał gotową:

– Przecież zapracować u ciebie mogą. Kuchcików prawie od tygodnia na nogach trzymasz. Ruch duży. Do zmywania się nadadzą, podawać się nauczą, drzwi będą pilnować. Przydadzą ci się!

– Jak grosza nie mają, to won z nimi za drzwi.

– Nie bądźże taki! Psa na dwór nie wygnasz, a co dopiero dzieciaki?!

– Jakżeś taki gościnny, to sam ich u siebie przenocuj i nakarm, albo za nich zapłać! – wrzasnął karczmarz.

– Pozwól młodziakom zostać! Nie bądź kutwą! Boga w sercu nie masz?! – poleciało ze wszystkich stron, ale gospodarz miał już dość darmozjadów. A że swój zysk cenił przede wszystkim, nie dbał o to, jak bardzo jego podwładni są zmęczeni. Pomysł z zatrudnieniem nowych pracowników nie zyskał więc jego aprobaty.

– Kuchciki! – wrzasnął. – Za drzwi z nimi!

Rybak stanął z zaciętą miną naprzeciw służebnych i znać było, że bez bijatyki się nie obejdzie. Ci, którzy siedzieli dalej, wstali, żeby móc lepiej obserwować starcie. Wtedy z ciemnego kąta bocznej sali odezwał się spokojny głos:

– Zostaw ich, Wight.

Oczy wszystkich zerknęły w tamtą stronę. Karczmarz zaczął ścierką przecierać kubek, udając zapracowanego i nie przerywając tej czynności, rzucił przed siebie:

– Odczep się, Smuggler.

 -Kapitanie Smuggler! – syknął jakiś drab, siedzący przy końcu długiej lady.

– Niech będzie, odczep się, kapitanie – oberżysta położył nacisk na ostatnim wyrazie. Odstawił garniec, przelał doń wina z dzbana i spojrzał w stronę marynarza królewskiej marynarki, który już od dłuższego czasu czekał na swój trunek.

– Wight – odezwał się ten sam spokojny głos – o swoich ludzi nie dbasz, a to błąd. O przybyszy nie dbasz, a to grzech. Sam dobrze wiesz, że ci się dodatkowe dwie pary rąk przydadzą. Głupioś się uparł i teraz nie wiesz, jak z rzeczy całej wyjść z twarzą.

– Smuggler! – warknął karczmarz, a spojrzawszy na draba przy ladzie, poprawił się od razu. – Kapitanie Smuggler. Od niedzieli większość z was tu siedzi, a od kilku dni mało kto płaci. Dwóch dodatkowych gęb nie wykarmię! Jak żeś taki hojny, to załóż za wszystkich! Podobno cię stać… – Po tych słowach zerknął w mroczny kąt. Oczy mu płonęły. Trudno było zebranym wyczuć, czy bardziej chciwością, czy zainteresowaniem. Ten i ów z obecnych pomyślał, że skoro kapitan taki majętny, to niechaj zapłaci za ich uciechy z własnej kiesy. Nie musieliby wtedy karczmarzowi oddawać części dochodu po udanym połowie.

– Serce masz twarde, jak stołki, na których swych gości sadzasz – odezwał się głos z ciemności. – Niechaj tak będzie. Dziś tych dwoje jest moimi gośćmi, a od jutra, jeśli sztorm nie ustanie, ty ich u siebie zatrudnisz, dasz dach nad głową i jadło.

Nim karczmarz zdążył powiedzieć, co sądzi o takim układzie, z mroku wyleciała duża srebrna moneta. Zatoczyła wybitny łuk pod powałą i wpadła w garniec z winem, który gospodarz wciąż jeszcze dzierżył w dłoniach. Trunek wystrzelił w górę czerwoną fontanną. Siedzący najbliżej kaperzy zarechotali głośno. Karczmarz zaklął, przez sito przelał wino do nowego kubka. Monetę zważył w dłoni. Potem ścisnął zębami. Skrzywił się, demonstrując, że ciągle się waha. Jeszcze raz sprawdził ciężar pieniądza. Wreszcie odparł:

– Niech już będzie moja strata. Dajcie dzieciakom suchy przyodziewek i kaszę ze skwarkami – polecił kuchcikom.

Ten i ów przyklasnął. Rybak, który wywołał swym znaleziskiem całe zamieszanie, ukłonił się w stronę ciemnego kąta. Większość wróciła do przerwanych rozmów i gier. Kości potoczyły się po stołach. Garnce uniosły się i stuknęły o siebie. Wieczór zaczął się toczyć swoim zwykłym rytmem. Po chwili mali przybysze wrócili do sali. Nie byli to dwaj młodziankowie, jak sądzono, lecz chłopak i dziewczyna. Gdy przechodzili obok stolika rybaków, jeden schwycił pannę za rękę i powiedział:

– Ładniutka jesteś. Posiedźże z nami!

Wtedy chłopak rzucił się ku niemu, z pięściami uniesionymi do bitki. Nim jednak zdążył wyprowadzić cios, kamraci rybaka już go złapali i ze śmiechem obrócili w powietrzu do góry nogami.

– Patrzcie go! On by się prał! – ryknął ten, który nagabywał dziewczynę. Stanął w rozkroku i z zainteresowaniem popatrzył na rzucającego się młodzianka. Na te słowa i na ten widok ryknęli bywalcy portowej oberży donośnym śmiechem. Trwało to chwilę, wreszcie podszedł do stolika oficer marynarki królewskiej i polecił rozbawionym głosem:

– Puśćcie go!

Chłopak z hukiem pacnął o ziemię. Zerwał się jednak z kocią zwinnością i zasłonił swoją towarzyszkę własnym, drobnym ciałem. Na ten widok śmiać się zaczęto jeszcze głośniej. Gdy odgłosy tej zbiorowej wesołości zaczęły przycichać, oficer powiedział:

– Nie bój się. Nikt wam tu nic nie zrobi. Tu się ceni odwagę, nawet tę głupią – dodał po krótkiej przerwie.

– Zwłaszcza głupią! – krzyknął drab siedzący przy kontuarze. Odpowiedziały mu oklaski, a przy stołach wzniesiono toasty, wychwalające pod niebiosa durne decyzje i fanfaronadę!

– Siadajcie przy moim stole – odezwał się z mroku ten sam spokojny glos, należący do kapitana Smugglera. Dzieciaki przeszły do bocznej sali. Tam przysiedli na końcu ławy. Karczmarz osobiście postawił przed nimi po misce kaszy i kubku gorącej wody przyprawionej ziołami. Zwrócił się też głośno pojednawczym tonem do siedzącego przy drugim końcu stołu mężczyzny:

– Opowiedzielibyście, którą ze swoich przygód, kapitanie.

Dosłyszeli tę prośbę przy innych stołach:

– Opowiedz, opowiedz! – leciało ze wszystkich stron. – Nie daj się prosić!

Nim Smuggler zdążył odpowiedzieć, w izbie zaczął się rwetes. Przenoszono stoły, ławy i stołki. Zebrani zajęli miejsca. Napełnili naczynia, a gdy ostatnia kropla kapnęła z dzbana w głąb garnca, gwar ucichł. Jedynie deszcz siekł o szklane gomółki w oknach, a wiatr próbował z uporem maniaka wyrwać drzwi.

– Którego dzisiaj mamy?

– Dwa dni po świętym Idzim – odkrzyknięto z sali.

– Dwa dni… – kapitan powiedział cicho i widać było, że coś w sobie rozważa. – No, to przysięga już mnie nie obowiązuje – dodał wreszcie, jakby do siebie.

Z mroku wysunęła się dłoń ozdobiona pierścieniami, na których widniały nieznane zebranym znaki. Smuggler sięgnął po antałek. Napełnił swoją szklanicę i wypił spory łyk. Odstawił naczynie tak, że znalazło się w polu oświetlonym płomieniem świecy, stojącej bliżej drugiego z krańców stołu. Głos kapitana był czysty, choć naznaczony wiekiem, donośny, a siłę miał w sobie taką, że zdawało się, iż nawet wiatr się zasłuchał.

– Opowiem wam historię, której jeszcze nie znacie. Na pół wieku zatrzymałem ją w sobie, związany obietnicą, daną odległemu władcy. Ten okres już minął. W Londynie, jeśli kancelaria królewska sprawnie działa, właśnie złamali pieczęci na moim raporcie, który dotąd był zastrzeżony. Te dawne dzieje zaczynają się od rozkazu. Dostaliśmy zadanie, by dotrzeć do złotonośnych obszarów Afryki, unikając utarczki z Portugalczykami. Nie będę wam opisywał, jakimi wodami nasz okręt zmierzał. Dość powiedzieć, że trzymaliśmy się z dala od brzegu. Załoga była wykończona, zapasy się kończyły, nawet wody pitnej zaczęło brakować, bo słońce grzało jak wściekłe, a nie było chmur, by rzucały w dzień cień i spuściły życiodajny deszcz. W oczy zaczęła zaglądać nam śmierć. Dowódca zebrał oficerów, by wysłuchać ich opinii. Byłem najmłodszym z nich, określany terminem: „trzeci”. Jako ostatni mogłem więc wypowiedzieć swoje zdanie. Opowiedziałem się za kontynuowaniem wyprawy po dotychczasowej trasie – z dala od brzegu i portugalskich armat. Reszta, bardziej doświadczona, przegłosowała mnie jednak. Uznali, że nie mamy ani możliwości wrócić na naszą wyspę, ani nie opłyniemy całego terytorium, na którym można spodziewać się wrogich oddziałów. Drugie głosowanie dotyczyło tego, czy w przypadku napotkania nieprzyjacielskich jednostek walczyć, czy się poddać? Stanęło na walce. O decyzjach powiadomiono załogę. Skręciliśmy ostro i ruszyliśmy w ciemnościach w stronę lądu. Gdy świt zaczął wstawać, ujrzeliśmy ujście rzeki. Ale jakaż to była rzeka! Szeroka, bez żadnego portu, czy posterunku. Tylko rosłe drzewa zdawały się stanowić palisadę wzdłuż jej brzegów. Wpłynęliśmy w te wody. Ugasiliśmy wreszcie pragnienie. Kapitan polecił mi wziąć kilku marynarzy, którzy zachowali nieco więcej sił niż reszta i upolować jakieś zwierzę na obiad. Zebrałem drużynę i wyruszyliśmy na łów. Dopłynęliśmy do brzegu. Niebawem zobaczyliśmy stado zwierząt. Były one wielkości małych byków. Łby miały tak potężne i ciężkie, że mogły patrzeć tylko w dół. Skubały jakąś nieznaną nam roślinność. Wpatrzone w ziemię stwory nie mogły nas dostrzec, ale bez wątpienia wyczuły ludzką obecność, bo zaczęły nerwowo przebierać nogami. Wzięliśmy w dłonie oszczepy i zaczęliśmy się skradać do pierwszego stwora. Gdy już nasz harpunnik miał zadać cios, zwierzę nagle poderwało ciężki łeb. Ujrzeliśmy tylko potworne ślepia i otwarty pysk i padliśmy na ziemię jak rażeni gromem.

Przytomność odzyskałem, leżąc na drewnianym łożu we wnętrzu jakiejś kamiennej budowli. Było mi słabo, w głowie bardzo mi się kręciło. Wzrok miałem mętny. Spróbowałem się podnieść, lecz jedyne co uzyskałem, to bolesny upadek na posadzkę. Nim znów straciłem świadomość, poczułem krzepkie dłonie, które dźwigały mnie z podłogi i usłyszałem słowa w nieznanym języku. Nie wiem, jak długo spałem tym razem. Nie opowiem wam też ze szczegółami o tym, co widziałem we śnie. Jedno tylko dodam, że gdy się obudziłem, dzięki tym marom nie tylko dobrze wiedziałem, u kogo w gościnie jestem, ale i rozumiałem język tubylców.

Trafiłem z mymi druhami do samej pradawnej Etiopii, która leży blisko raju ziemskiego, gdzie mieszkali Adam i Ewa. Tym afrykańskim krajem rządziła przez wieki biała dynastia, ale ta dawno wymarła, lub też jej przedstawiciele odeszli gdzieś daleko. Na tronie zasiadał Prestor Jan –  chrześcijanin o potędze niezmiernej. Jego gwardię stanowili Etiopowie długowieczni. Każdy z nich miał ponad czterysta lat, ale żaden nie wyglądał i nie czuł się na więcej niż trzydzieści dwa. Bo każdemu dane było trzykrotnie napić się wody z rzeki etiopskiej. Jako królewski oficer poprosiłem o audiencję u władcy. Mnisi, którzy opiekowali się mną i moimi towarzyszami, obiecali, że wyślą posłańca, który przekaże moją prośbę. Był to jeden z gramantów – człowiek tak szybki, że w biegu śmiglejszy od konia. Różne zresztą ludy zamieszkiwały tę krainę. Widziałem psiogłowców i ludzi o tak zrośniętych ustach, że mieli w nich jedynie mały otwór, przez który posilali się ziarnami zbóż i poili napojami, sącząc je przez źdźbła tutejszej trawy. Ale nie o tym chciałem wam prawić. Gramant wrócił tego samego dnia. Dowiedziałem się, że Prestor zaprasza do stolicy. Pozostawiłem więc towarzyszy. Stanąłem obok woźnicy rydwanu, a ten krzyknął głośno na trójkę koni. Pędziliśmy jak wicher bez popasu przez całą noc. Ogiery ani na chwilę nie zwolniły kroku, ani nie zmyliły drogi. Powożący był bardzo skupiony. Zdawało się, że swoją potężną wolą dodaje koniom sił, a samą tylko myślą wyznacza kierunek ich biegu. O świcie dostrzegliśmy na horyzoncie czarne piramidy. W południe wjechaliśmy do gwarnego miasta. Niestety nie było czasu na zwiedzanie. Po krótkim odpoczynku i śnie, wyruszyliśmy w dalszą drogę. W połowie trasy między murami stolicy a górami znajdował się kamienny stół słońca. Przy nim co rano posilało się trzydzieści pięć tysięcy mieszkańców. Jadła przy nim nie brakowało, dopóki wszyscy się nie najedli. Kamień, z którego był wykonany, miał takie właściwości, że nikt się przy nim nie mógł upić, choć trunków nikomu nie dozowano.

W tym momencie na sali wybuchły śmiechy i pospieszne dyskusje. Jedni twierdzili, że to piękne mieć stół z takiego kamienia i pić bez ograniczenia i porannego bólu głowy. Inni twierdzili, że to żadna przyjemność, skoro trunek nie wprowadza w stan upojenia. Gdy dysputy ucichły, Smuggler wrócił do przerwanej historii.

– Pałac Prestora Jana krył się w jednej z dolin. Zdawał się wręcz zrośnięty ze skałą. Wieńczyła go ażurowa wieża, ledwie widoczna na tle nieba, bo wykonana z jakiegoś niebieskiego metalu. Komnaty, przez które mnie prowadzono, były potężne, wysoko sklepione, o witrażowych oknach. Na środku jednej z bocznych izb leżała w żelaznej klatce potworna głowa meduzy. Przeprowadzono mnie przez pustą salę królewską, wspartą na jednej tylko kolumnie. Tak trafiłem do skromnej komnaty, w której ten potężny władca udzielał audiencji. Nad tronem widniał krzyż równoramienny. Pod ścianami miast ław znajdowały się grobowce jedenastu poprzednich prestorów. Stał tam też ten przeznaczony dla obecnie panującego Jana Dwunastego. Płyta była na nim odsunięta. Z wnętrza dobywał się cichy szum jak z muszli znalezionej na brzegu morza. Powiadali, że gdy władca podejmuje dobre decyzje, płynie z jego przyszłego grobu przyjemna muzyka. Gdy złe, słychać piekielne zawodzenia. Takie odgłosy będą mu towarzyszyć po śmierci, jakie tam powstaną w trakcie jego życia. Na płycie niewidzialna ręka wypisuje zaś czyny prestora i nic z niej wymazać nie można. Te dobre i mądre pokrywają się złotem, te złe wypełniają ołowiem.

Sam prestor zdawał się stanowić jedność ze swym tronem. W półmroku trudno było dostrzec, co jest tym majestatycznym meblem, a co samym władcą. Służba zostawiła mnie naprzeciwko tego arcykapłana i rozpoczęliśmy porozumiewać się bez słów. Patrzył na mnie, a ja czułem, jak opowiadam mu o Anglii, o podróży, o głodzie i ocaleniu. Gdy zdawało mi się, że już dowiedział się ode mnie wszystkiego, co go ciekawiło i, że teraz sam przemówi, do komnaty wbiegł sługa-gramant. Ukłonił się nisko, a zachęcony przez władcę gestem, krzyknął:

– Nadpływają czarne okręty ludzi z kamienia! Czas już, panie!

Kapłan wstał z tronu. Zaraz też dwóch mnichów podało mu dłonie. Przekazał mi wtedy bez słów taką oto myśl:

– Modliłem się o ich przybycie, gdy miałem lat dwadzieścia trzy i wstępowałem na ten tron. Modliłem się, gdy miałem trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt… Aż po setnych urodzinach przestałem się modlić. Zacząłem też mieć nadzieję, że nie nadejdą za mojego życia. Dziś, gdy chylę się nad mym otwartym grobem, muszę podjąć wyzwanie dla mężczyzny w sile wieku.

Skinął mi głową i wyszedł, opierając się na swych towarzyszach. Z ciemnego kąta komnaty podszedł do mnie młody mnich. Objawiono mi, że to on ma być następcą Jana XII, a tu siedzi i uczy się bycia wodzem. Gestem zaprosił mnie, bym szedł za nim i pognał niecierpliwie, nie oglądając się za siebie.

Najpierw biegliśmy długimi korytarzami o łukowych sklepieniach. Potem pięliśmy się po kamiennych schodach. Zaprowadziły nas one na dach, u stóp tego dziwnego donżonu. Tu, na gest mojego przewodnika, opuściły się ku nam dwie solidne liny. Gdy schwyciliśmy je w dłonie i oparliśmy stopy na węzłach, samoczynnie ruszyły ku górze. Tak oto znalazłem się na szczycie ażurowej wieży. Z jednej strony rozpościerała się dolina, po drugiej ujrzałem ogrom wody. Myślałem, że to jakieś nieznane mi morze. Mój towarzysz objaśnił mi jednak, że to Jezioro Atlantów. Na horyzoncie dostrzegłem sylwetki okrętów. Płynęły wolno, znać, że znacznie obciążone. W tym czasie na dole ustawiano dwa największe trebusze, jakie w życiu widziałem. Dowożono do nich granitowe i żelazne kule potwornych rozmiarów. Na kolejnym wozie dostrzegłem tron z Prestorem. Zwrócony był w stronę najeźdźców. Towarzyszył mu tylko mały oddział lekkiej jazdy odzianej w miedziane hełmy i szkarłatne płaszcze. Formację oceniłem, jako bardziej paradną niż bojową. Zdziwiła mnie ta strategia. Nie ogłoszono alarmu. Nie posłano nikogo w stronę stolicy. Dzwony nie zaczęły bić na trwogę. Sylwetki wrogich jednostek rosły, a naprzeciw nich stały tylko dwie machiny miotające z obsługą, kilkunastu jeźdźców i stary arcykapłan. Tymczasem na pokładach mogło być i pół tysiąca wojowników. Wyglądało, że obrońcy całą nadzieję pokładają w trebuszach.

Widząc moje zdumienie, młody przewodnik objaśnił mi to, czego byłem świadkiem. Zgodnie z prastarą legendą na zapomnianej wyspie Jeziora Atlantów żył w kopcach naród ludzi z piasku. Przez długie lata byli przyjacielsko nastawieni do świata zewnętrznego. Etiopów nazywali „dawcami słów”, bo z żadnymi innymi nacjami się nie spotykali. Poprzestawali na małym i wygodnie sobie żyli w swych wieżach z gliny. Przychodził jednak taki moment ich cywilizacyjnego rozwoju, w którym zaczynali się ze sobą łączyć w jedną całość. Tak pokojowe plemię piaskowych ludków zamieniało się w agresywnych ludzi z kamienia. Dla potężnych ciał tych ostatnich kopce mieszkalne były za małe, a cała wyspa zbyt ciasna. Stawali się przez to bardzo nieszczęśliwi i żądni krwi. Budowali z niezwykłą chyżością żaglowce o szerokich i płaskich dnach i wyruszali podbić jedyny świat, jaki znali – Etiopię. Gdy zbliżali się do brzegu najpierw królowie, a potem prestorzy, rozbijali ich pociskami. Wówczas najeźdźcy, zamienieni znów w piaskowych ludków, wracali szczęśliwi na swoją wyspę i przez kolejne wieki rozkoszowali się spokojnym życiem w swych wygodnych kopcach. Największe wyzwanie polegało na tym, by trafić celnie kamiennego potwora, gdy będzie na pokładzie. Tak, by piaskowi ludkowie mogli od razu zawrócić ku swojej wyspie.

Gdy wysłuchałem tej przedziwnej opowieści, okazało się, że okręty są już całkiem blisko. Poczet sztandarowy Etiopów rozwinął chorągiew z równoramiennym krzyżem. Powiewała ona na wietrze, przesłaniając z naszej strony Prestora Jana. Widać za to było sylwetki najeźdźców. Każdy był wysokości masztu, którego trzymał się dłonią. Jedną stopę miał postawioną na dziobie, by szybko móc opuścić jednostkę i ruszyć do szturmu. Gdy pojawili się tak blisko, że rozpoznać można było białka ich szarych oczu, pierwszy pocisk wyleciał z machiny. Chybił jednak celu i jedynie wzbił wysoką fontannę wody gdzieś daleko. Druga kula zdruzgotała dziób pierwszej jednostki, celu jednak nie sięgnęła. Zacząłem się bać. Wrogowie byli coraz bliżej, a poza machinami, nie widziałem sił, które zdołałby ich powstrzymać. Wtedy trzeci pocisk ugodził kamiennego kolosa w środek piersi, a ten z szumem rozsypał się w piasek. Od razu też statek zaczął zawracać w stronę horyzontu. Z kolejnymi czterema stało się to samo. Zamienieni w niezliczone ziarenka ruszyli w kierunku domu. Cena za dwa niecelne strzały okazała się jednak duża. Oto ostatni z kolosów przesadził burtę i wszedł na plażę. Dopiero tu dopadł go sprawiedliwy cios.

Myślałem, że ta chwila kończy całe zajście, ale okazało się, że nie. Piaskowi Ludkowie, którzy powstali z truchła ostatniego kolosa, nie mogli sami wrócić na pokład. Etiopowie bali się ich zadeptać. Otoczyli więc strażą miejsce, w którym runął kolos i posłali gramanta do ziemskiego raju. Ten chyżo sprowadził stamtąd dobre mrówki, a te cierpliwie oddzielały ludeczków od ziarenek piasku. Nie wiem, ile trwało to zajęcie, bo musiałem już wracać do swoich.

Wysłannicy prestora dali mi wóz pełen jadła i obiecali odstawić w pobliże okrętu pod warunkiem, że zobowiążę się przez pół wieku, nikomu o tej przygodzie nie mówić. Przysiągłem na grób ojca, a wtedy dostarczyli mnie i towarzyszy na miejsce, w którym nie tak dawno utraciliśmy świadomość. Gdy wróciliśmy na pokład, wszyscy wielce się ucieszyli, że tak szybko nam poszło i że przynieśliśmy tyle dobrego pożywienia. Okazało się, że cały nasz pobyt w państwie Prestora nie trwał, według czasu płynącego na pokładzie, dłużej niźli ćwierć wachty.

Po dopłynięciu do Anglii spisałem raport i zastrzegłem klauzulą tajności na określony czas. Niczego specjalnego się w jego treści nie spodziewano, znając relację moich dowódców i starszych oficerów. Dokument złożono w kancelarii i opatrzono stosowną pieczęcią i notą, bez zadawania pytań. Jeśli go tam myszy nie zżarły albo ogień lub wilgoć nie zniszczyły, a pozostał ktoś, kto wiedział, że można go otworzyć, to pewnie już poznano i tam tę opowieść.

Tu Smuggler zakończył historię. Zgarnął ze stołu garniec i pił spokojnie. Z sali głośno wychwalano ciekawą historyjkę. Zaczęto też przywracać stołom ich dotychczasową lokalizację i zamawiać kolejne dzbany. Ktoś wyciągnął piszczałkę, ktoś inny bębenek. Pod sufit gruchnął śpiew. Z początku chaotyczny i nierówny, po chwili dało się jednak z niego wyłowić czytelną pochwałę opilstwa, które dotyka wszystkie stany:

Pije pani, pije pan,

pije wojak, pije kapłan…

Chłopiec nieśmiałym głosem zapytał starego kapitana:

– Panie kapitanie, a co to był za zwierz, który was wszystkich powalił?

– Później się dowiedziałem, że to katoblepas.

– U nas one nie żyją, prawda?

– Nie, tylko tam w pradawnej Etiopii obok raju ziemskiego.

– Ale jak was powalił, skoro żadnego nie dotknął?

– Nie wiem. Zdania geografów są podzielone. Jedni twierdzą, że jak już zdoła poderwać swój ciężki łeb od ziemi, to goreje w nim wzrok bazyliszka. Inni, że zmysły odbiera jego dech, bo żywi się zatrutymi roślinami.

Dziewczę też zebrało się na odwagę.

– Chcielibyście jeszcze tam wrócić, kapitanie? Zobaczyć raz jeszcze kamienne potwory i spotkać prestora?

– Nie. Gdybym się jeszcze gdzieś wybierał, to wyruszyłbym na Morza Herbaciane. Za rzadko po nich pływałem, a to wyjątkowe wody.

Rozmowę przerwało nadejście karczmarza.

– Kuchciki ustali. Może byście mi pomogli w prowadzeniu interesu? – zwrócił się do młodych. – Zapłacę… – Spojrzał szybko w stronę kapitana. – Sowicie – dodał pospiesznie.

Pokrzepieni strawą i ciepłem chłopak i dziewczyna wstali od stołu. Ukłonili się Smugglerowi i poszli za gospodarzem, by zarobić na kolejny dzień życia. Kapitan został sam ze swoimi wspomnieniami. Okrył się szczelnie płaszczem i zasnął mimo hałasu.

Koniec

Komentarze

Opowieści ludzi morza cudne są. Bardzo ładna baja, w klimacie epoki, porządnie napisana, czyta się lekko i dobrze, zachowane realia hmmm ekonomiczne. Dwie rzeczy mnie lekko drapnęły: Narady na morzu w Royal Navy? Nigdy w życiu, nawet w elżbietańskiej Anglii. Druga sprawa: Poza oficerami byli jeszcze przyszli kandydaci na nich– tzw. midszypmeni. Zważywszy na wiek kapitana (50 lat wcześniej już był trzecim oficerem???), ranga oficerska wtedy była jeszcze przed nim, bo miał góra kilkanaście. Czyli za mało na zdanie potwornie wtedy ciężkich EGZAMINÓW na patent oficerski, ale w sam raz na tzw. "młodego dżentelmena", czyli midszypmena właśnie. I drugi drop: Już wtedy kapitan Smuggler nie oddawał by młodzieńca karczmarzowi, tylko by go natychmiadt wcielił do załogi. Od XVI wieku dlota angielska rozrastała się tak szybko, że więjszość załóg stanowili ludzie z lądu, wcielani siłą, albo za lada jakie wykroczenie. Włóczęgostwo było takim wykroczeniem. Już gdzieś pisałem, że praktycznie do wieku XIX nie było w Europie tzw ludzi luźnych? Bo każdy miał swoje miejscr e cechowo-stanowym porządku i MUSIAŁ się go trzymać?. Słowem, nadi nieletni włóczędzy byliby natychmiast zagospodarowani: Młody na pokład, młoda do zamtuza. Niestety.

Dziękuję, Rybaku, za dobre słowo i fachowe uwagi. Chylę czoła nad znawstwem królewskiej marynarki, która i mnie jest bliska. Błędnie oszacowałeś wiek kapitana. Swoje lata ma. Do tego już nie pływa, o czym stanowi ostatnia wymiana zdań. Co do ludzi „luźnych” w Europie – tu się stanowczo nie zgodzę! Gdzież rodzimy „wolny najmita”, gdzież ci wszyscy zwani wilkami w krajach skandynawskich? Tych migracji indywidualnych i grupowych jest wiele. Najemnicy w armiach – od Grunwaldu po Tabor. Ruchy pielgrzymkowe. Wędrujący studenci. Kaznodzieje ludowi, za którymi podążały tłumy. Europa nigdy nie była kontynentem „chłopów przywiązanych do ziemi”. Wręcz przeciwnie. Dlatego z taką łatwością stworzyliśmy i zasiedlili Stany Zjednoczone. ;-) Porządek cechowy jedno, ale gdyby nie było innej drogi, nie powstałoby pojęcie „dobrego partacza”. Stany – owszem. Odgrywanie ról – owszem. Okoliczności – na przykład bieda, która nie pozwala na edukację – oczywiście! Mimo wszystko kontroli na granicach nie było przez długie wieki – o ile szedłeś sam, lub w małej grupce. Każdy wagabunda o tym zaświadczy. :-)

Pozdrawiam serdecznie, Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Jutro napiszę(popolemizuję z Tobą z przyjemnością:). Dziś tylko jeden mały przedsmaczek: Wolny najmita to druga ołowa XIX wieku DOPIERO:). Rugi dzierżawców i ogradzanie ziemi pod hodowlę(w Anglii) owiec na wełnę to dopiero przełom XVIII-XIX wieku.Generalnie opisujesz w swej polemice sytuację społeczną w Europie DOPIERO z okresu jakieś250-300 lat późniejszego niż w Twoim opowiadaniu, bo ostatnim okresem, kiedy Portugalczycy liczyli się na morzach to wiek XV i pocz. XVI!, zatem kpt Smuggler opowiada to gdzieś w drugiej połowie XVI wieku. Najpóźniej Jeśli myślisz, że XVI wieczne wojsko zaciężne poruszało się samopas, też się mylisz. Po pierwszr– wynajmowali się wóqczas (głównie wtedy Helveci) całymi oddziałami, w których TEŻ każdy znał swoje miejsce jeśli nie chciał być powieszony, a po drugie, to już był także ZAWÓD, bardzo kapitałochłonny w dodatku, ze względu na cenę broni i wyposażenia. Najemnicy pod Grunwaldem? Nie żartuj roszę, rycerstwo gotowe było dopłacać Zakonowi, by wziąć udział w KRUCJACIE! Gdzie taką wtedy znaleźć można było? Nigdzie! Reszta jutro, bo klawiatura za mała.

Rybaku – jesteśmy w średniowieczu i o nim piszę, bo nim się zajmowałem przez lata naukowo i ciągle co nieco pamiętam. :-D Malbork zajęliśmy dzięki zapłaceniu najemnikom, na których utrzymanie zakon już nie wyrabiał. Wróć z tego XVI wieku, bo to podła epoka, pełna religijnych rzezi i zacofania. Ze względu na zwyrodniałe poczucie humoru zwana „renesansem”. Możesz spokojnie sięgnąć i do „Ludzi marginesu społecznego w średniowieczu” i do „Dróg Bożych” i do chłopów w państwie Piastów oraz trubadurów prowansalskich. I tak wyjdzie na moje. ;-) Też dyskutuję z przyjemnością, więc kontynuuj śmiało – zapraszam! :-) Dziewiętnaste stulecie na pewno zaważyło na naszym postrzeganiu poprzednich epok. Wolę jednak mrocznie romantycznego Hugo, niż posępnego i skoncentrowanego na nabrzmiałych problemach społecznych Dickensa. ;-) Za to przypomniałeś mi piękną szantę o losach „Marynarza floty wojennej”, którego opowieść zaczyna się od siłowego wciągnięcia w szeregi marynarki, o czym z takim wdziękiem wspomniałeś. Dzięki!

Z pozdrowieniem, Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

No to jesteśmy w domu:) Wiek XV czyli:) . No to jeszcze ujdzie;). Ale opowiadanie, a nie Twoje aegumenty pierwsze (te z wolnym najmitą:). Pozdr.

Baron Munchausen się pojawił? Czy to prawda objawiona?

Opowiastka niezła, acz nie wiem, po co wątek z zabłąkanymi dziećmi? Nic nie wnosi.

Jest parę babolków:

– “doświadczeni kaperzy” – liczba mnoga od kaper to, jak pamiętam, kaprzy;

– “Dwóch dodatkowych gęb” – gąb;

– “Zatoczyła wybitny łuk” – jaki to jest “wybitny” łuk?;

– “zawierzę na obiad” – zwierzę;

– “gdym się obudziłem” – czegoś tu za dużo, popraw albo jedną, albo drugą końcówkę;

– “na więcej niż trzydzieści dwa” – no tak ,bo jakby się czuł na 33, to od tego wieku zaczyna się starość ;);

– “podjąć wyzwanie dla mężczyzny w sile wieku” – tu czegoś brakuje – “odpowiednie wyzwanie” np?;

– “Poprzestawali na małym” – małym czym?;

– “Od razu też statek zaczął zawracać w stronę horyzontu. (…) Zamienieni w niezliczone ziarenka ruszyli w kierunku domu” – co jest podmiotem w ostatnim zdaniu?;

– “w którymś my” – którymśmy.

 

Miłe czytadło, ale nic więcej.

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Miłe, choć obawiam się, że nie zostanie mi na długo w pamięci. Kapitan zacny ;)

@Rybak – w domu byliśmy od początku. Ty gdzieś pognałeś i nie wiem po co. :-) Co do najmity – niepotrzebnie skupiłeś się na wierszu Konopnickiej. Polecam Karola Modzelewskiego „Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej”. Znajdziesz tam różne rodzaje najemników rolnych, którzy mieli prawo „wyjścia”.

„Prócz niewolników gospodarka pańska dysponowała w dwunastowiecznej Polsce najemnikami, ratajami, a niekiedy również gośćmi. Najemnicy praco­wali za roczną ordynarię; ratajom wyznaczano zwykle na utrzymanie kawałek roli dworskiej, którą uprawiali oni pańskim inwentarzem; gości osadzano na osobnych źrebiach. Wszystko to byli ludzie wolni, lecz zdeklasowani, których brak własnej ziemi, a przeważnie także inwentarza zmusił do osiedlenia się w cudzym majątku. Przysługiwało im prawo odejścia (wychodu)” i tak dalej. Świat, o którym rozmawiamy, nie ma jeszcze rozwiniętych organizacji, które mogłyby go regulować do tego stopnia, o którym mówisz.

 

@Staruch – piękne dzięki za uwagi! Wiesz, dla mnie bez dzieciaków ta historia nie działa. Skoro się miło czytało, jestem usatysfakcjonowany. :-) Aha, Baron Münchhausen niechybnie sam by poleciał na jednej z kul. ;-)

Kilka odpowiedzi:

– Poprzestawać na małym – związek frazeologiczny. Oznacza: być skromnym. Jeśli wolisz Słownik Polszczyzny XVI Wieku, to będzie: gnarować się. Zostawię jednak współczesną wersję.

– Tak – 32 lata. To nie mój wymysł, ani nawet nie J.R.R. Tolkiena. :-) To opisy Państwa Księdza Jana. Dorzucam fragment artykułu: Wyobrażenie Etiopczyka w kulturze łacińskiego średniowiecza. Dziedzictwo grecko-rzymskie i nowe wątki, „Nowy Filomata”, R. XIV, 2010, nr 4, s. 279-297 – zwieńczenie dwunastu lat wilczych badań.

– Wybitny łuk – tak samo, jak wybitna jest góra.

– Kaper – Doroszewski proponuje: kaprowie – skoryguję.

– Gąb – pozwolisz, że zostawię moje sienkiewiczowskie „gęb”.

 

@Suzari – Dzięki za docenienie zacności kapitana! :-) A czy zostanie w pamięci? To się dopiero okaże! Wierzę, że tak! :-)

 

Serdeczne pozdrowienia dla Wszystkich Wyżej Wymienionych! Wilk

 

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Bardzo podobał mi się ten tekst. Styl i warsztat na poziomie. Klimatyczny utwór baśniowy, osadzony jednak w naszych realiach. Sprawiło mi przyjemność czytanie, a że czytałam na głos koleżance, to masz opinię dwóch usatysfakcjonowanych czytelników. Też miałam wrażenie, że ten wątek z dziećmi trochę zbędny, ale z drugiej strony, masz rację, że trzeba było jakoś tę opowieść wprowadzić, więc, nie będę się tego czepiać, zwłaszcza, że całość bardzo się satysfakcjonująco zaplata. Powodzenia w konkursie!

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Pięknie dziękuję za dobre słowa! Wreszcie ktoś poruszył wątek legendarny! :-D Jak pisał we wstępie do tłumaczonego wydania „Złotej Legendy” prof. Marian Plezia, słowo legenda wywodzi się z łacińskiego „legere”, czyli czytać na głos. Mnichom, żeby podczas posiłków ich myśli nie uciekały ku rzeczom czczym, serwowano lekturę żywotów świętych i innych zbożnych dzieł. Dzięki Tobie i odczytaniu „In taberna” na głos ten utwór stał się legendą! DZIĘKUJĘ! :-)

Pozdrawiam, Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Przekonałeś mnie :D

:-) Cieszę się! Raz jeszcze dzięki za interesujące komentarze. Miałem o czym pomyśleć! :-) Zaglądaj częściej, Rybaku – zapraszam Cię serdecznie! Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Przeczytałam opowiadanie i mam z nim kilka problemów technicznych.

 

nowoprzybyłym ← udowodnij mi, że dobrze zapisałeś to słowo

– Kuchciki! – wrzasnął – za drzwi z nimi! ← udowodnij mi, że to jest dobrze zapisany dialog

– Smuggler! – warknął karczmarz, a spojrzawszy na draba przy ladzie, poprawił się od razu – kapitanie Smuggler. ← i tu

Podobno cię stać… – pPo tych słowach zerknął w mroczny kąt. 

Wreszcie dodał, jakby do siebie – No, to przysięga już mnie nie obowiązuje. ← udowodnij mi, że tu nie musi być żadnego znaku łączącego

Sam prestor zdawał się

Na tronie zasiadał Prestor Jan – chrześcijanin o potędze niezmiernej. ← czemu raz małą, raz dużą?

Najpierw biegliśmy długimi korytarzami o łukowych sklepieniach. Potem pięli się w górę po kamiennych schodach. ← o co chodzi?

Gdy schwyciliśmy je w dłonie i oparli stopy na węzłach ← i tu?

że tak szybko nam poszło i, że przynieśliśmy ← ten przecinek nie może tutaj stać

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Fajna opowieść z wstępem fabularnym. Bardzo w Twoim stylu ;) Klika masz i za stworzony klimat i za treść legendy :) Choć trochę też mnie zastanawia cel wstępu z dziećmi, to jednak nie był on nudny, toteż koniec końców nie wadził.

Technicznie tu i ówdzie jakieś techniczne potknięcia zauważyłem, ale ogólnie czytało się nieźle.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

@Naz

Pięknie dziękuję za uwagi! Pochylę się wieczorem nad nimi. Na gorąco odniosę się tylko do słowa „prestor” i zwrotu „pięli się”:

Prestor i prestor – sam się nad tym zastanawiam i to nie od dziś. :-D Chodziło mi o to, że raz jest to ten konkretny Prestor. Innym razem jest to sama funkcja.

„Pięli się” – (o ile dobrze zrozumiałem Twoje pytanie) użyte zostało tak samo, jak w „Wichrowych wzgórzach” Emily Brontë: „Pan Heatcliff i jego sługa pięli się po schodach z nieznośną flegmą”. Jeśli nie o to Ci chodziło, bardzo poproszę o objaśnienie.

Pozdrawiam serdecznie, Wilk

 

@NoWhereMan

Dzięki za dobre słowo i klik! :-) Cieszę się, że wątek z dzieciakami nie okazał się marudny. Moim zdaniem jest potrzebny, do spięcie historii w całość.

Z serdecznym pozdrowieniem, Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Najpierw biegliśmy długimi korytarzami o łukowych sklepieniach. Potem pięli się w górę po kamiennych schodach. ← biegliśmy, a więc i pięliśmy się. O to mi chodzi.

 

Wilku, jest już po terminie. Proszę cię, żebyś wieczorem odniósł się zadowalająco do wszystkich moich wątpliwości, bo kwalifikacja twojego tekstu jest do tego czasu kwestią otwartą. Prestora masz zaliczonego ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Odniosę się, odniosę – wilcze słowo! Możesz polegać i jak na Zawiszy i jak na harcowniku. ;-)

„Prestor” zaliczony – dobrze mi idzie! :-)

Do wieczora, Naz!

 

Edycja wieczorna – Naz, oczywiście masz rację we wszystkich wypadkach (pomijając obronioną kwestię prestora). Wprowadziłem stosowne poprawki. Mam nadzieję, że efekt jest zadowalający.

 

Pozdrawiam, Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Nim jednak zdążył wyprowadzić cis,

 

obecnie panującego Jana XII.

To fragment wypowiedzi postaci, więc: Jana Dwunastego.

 

 

Bardzo dobry warsztat i całkiem udana stylizacja. Sam początek rozbudza ciekawość, nawet jeśli pojawiają się w nim trącające sztampą elementy z tym ultratajemniczym cwaniakiem siedzącym w cieniu, którego cała karczma się boi, łącznie z właścicielem. Motyw przyprowadzonych dzieci mnie zaciekawił, ale potem nastąpiła opowieść kapitana, która choć egzotyczna i zajmująca, jednak mnie znużyła. Nie pomagały też bloki tekstu. A potem opowieść się skończyła, skończyło się też opowiadanie. A mi gdzieś uciekła puenta.

Klik się należy, bo tekst jest napisany świetnie, ale od strony fabularnej oczekiwałbym jednak więcej.

Miałeś mi się tłumaczyć. Po 1 maja nie powinno być w tekście rażących błędów. 23K, cztery sypnięte dialogi, dwie pomylone formy czasownika, źle zapisane słowo. Niewiele, ale znaków też niedużo. Konstrukcja utworu to nie jest argument, który cię ratuje – scenka obyczajowa i nie mający z nią nic wspólnego wtręt opowieści. Przyzwoity styl, reszta mnogich dialogów ok, próba kompozycji (na przypadkową scenę z karczmy) – tylko to cię może uratować. Nadal nie daję ci kwalifikacji, bo nadal nie jestem przekonana. Zdecyduję na końcu.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Nim jednak zdążył wyprowadzić cis, kamraci rybaka już go złapali i ze śmiechem obrócili w powietrzu do góry nogami.

Przysiągłem na grób ojca, a wtedy dostarczyli mnie i towarzyszy na miejsce, w którymś my nie tak dawno utracili świadomość.

Podobała mi się opowieść kapitana, ciekawa historia, pomysł na piaskowe ludki zamieniające się w kamienne, rozbijanie ich w piasek, fajne. Nie bardzo zrozumiałam tylko, po co w karczmie pojawiły się dzieci – zrobiło się zamieszanie i nic z niego nie wynika, nie mają znaczenia dla fabuły.

Przeczytałam z przyjemnością :)

 

Przynoszę radość :)

Nim jednak zdążył wyprowadzić cis, kamraci rybaka już go złapali i ze śmiechem obrócili w powietrzu do góry nogami.

Przysiągłem na grób ojca, a wtedy dostarczyli mnie i towarzyszy na miejsce, w którymś my nie tak dawno utracili świadomość.

Podobała mi się opowieść kapitana, ciekawa historia, pomysł na piaskowe ludki zamieniające się w kamienne, rozbijanie ich w piasek, fajne. Nie bardzo zrozumiałam tylko, po co w karczmie pojawiły się dzieci – zrobiło się zamieszanie i nic z niego nie wynika, nie mają znaczenia dla fabuły.

Przeczytałam z przyjemnością :)

 

Przynoszę radość :)

@Mr Brightside – dzięki za konstruktywne uwagi, dobre słowo i kciuk w górę! :-)

 

@Naz – bardzo dziękuję Ci za czas poświęcony na lekturę. Nie będę go więcej nadużywał (szanuję minuty cudze i własne) i tak ogromne wyzwanie przed Tobą. Będzie lżej. Powodzenie w realizacji przedsięwzięcia! :-)

 

@Anet – cieszę się, że lektura sprawiła Ci przyjemność i dziękuję za uwagi. :-)

 

Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie, a nawet jeszcze bardziej!

Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Och, jak mi się podoba… Potwór z Pliniusza, niebanalne średniowiecze (nie moja bajka, zazwyczaj nie przepadam – a tu taki klejnocik; i mało mnie w sumie obchodzi, że z Portugalczyków wynika, że raczej wczesna nowożytność – wynikająca też z liczby prestorów w Etiopii), śliczne rozegranie legendy o prezbiterze Janie :)

Wśród ludzi luźnych – którzy byli na wsiach długo przed XIX w., jak już zauważono – zawsze mógł się trafić dezerter, nawet z najemniczej armii. Statystycznie pewnie było tak jak pisze rybak, ale wyjątki są zawsze, maruderzy i dezerterzy istnieli też zawsze. Jedynym realnym problemem dezertera najemnika mogła być bariera językowa – dlatego w Europie zachodniej pojawiały się niekiedy pomysły najmowania ludzi z w miarę odległych krajów (wiem np. o Chorwatach, ale i Polakach w XVIII w., od wcześniejszych epok nie jestem specjalistką), żeby nie mówili miejscowym językiem i nie mieli pokusy uciec i wtopić się w miejscową społeczność. Szwajcar w Niemczech – co za problem.

 

Szkoda, że opowiadanie nie jest już w Jestem legendą :(

http://altronapoleone.home.blog

Mnie nie wciągnęło. Za długo się rozkręcało, potem też serwowałeś solidne opisy.

Acz legendę wybrałeś ciekawą.

Dzieciaki przeszły do bocznej sali. Tam przysiedli na końcu ławy.

Nie rozumiem tej nagłej zmiany rodzaju.

Babska logika rządzi!

Wybrałeś ciekawą, nieznaną mi legendę, Wilku.

Jednak dużo bardziej od opowieści kapitana podobały mi się scenki w karczmie, mam też wrażenie, że są nieco lepiej napisane niż historia marynarza. Spodziewałam się, że jego opowieść będzie jakoś nawiązywać do dzieci, że te wątki ładnie się zepną, ale klops. Tak, jakbym czytała dwie różne historie, które niezbyt wiele mają ze sobą wspólnego. I ok, niby nie muszą mieć, ale według mnie byłoby fajnie.

Warsztatowo nie jest źle, choć nie zawsze przecinki są tam, gdzie być powinny ;)

@Drakaina – Dzięki za dobre słowo! :-) Tych wędrowców było mnóstwo. Świetny fragment u Bronisława Geremka w „Ludziach marginesu”, [w:] „Człowiek średniowiecza” (red. J. le Goff). Nie było to jednak świat li tylko wardów. To też pielgrzymi, osadnicy, uczeni i prawie każdy klerk. Jak wyjdę z domu i ruszę na wschód, w stronę gór, znajdę ślady osadnictwa niemieckiego i holenderskiego. Jak ruszę na północ i przeniosę się o parę epok, trafię na szkotów i anglików. Ci ostatni stanowili zresztą problem dla Kielc – podobno strasznie pili. :-D Do tego średniowieczni muratorzy (architekt, to człowiek, który budował z drewna) – na przykład strzecha Fratra Simona. Zresztą – dwory władców wędrowały od siedziby do siedziby. Ileż rozstajnych dróg znajdziemy w opowieściach arturiańskich! To fajny świat, a drogi są jego integralną częścią, nawet jeśli wokół nich rozpościera się w literaturze pustka, co udowodnił Aron Guriewicz.

 

@Finkla – dziękuję za uwagę! Napiszę drabble o robocie, którego rozkręcę na części w stu słowach! Mam nadzieje, że będzie to szybkie rozkręcenie! ;-) A legendę, którą masz na myśli? Państwo Księdza Jana, który był legendą jeszcze w średniowieczu, więc mi do koncepcji pasował, czy ludzi z kamienia? Bo ci ostatni to moja własność. :-)

 

@Iluzja – Titivillus jak zwykle psoci. ;-) Ludzi z kamienia wydumałem sam, a wyobrażenie Etiopii, w tym Państwa Księdza Jana badałem przez dwanaście lat. Nawet zamęczyłem tą historią słuchaczy na Sabat Fiction Fest dwa lata temu (co i tak był wersją skróconą wobec wyczynu na seminarium doktorskim prof. Krzysztofa Brachy – wygłosiłem najdłuższy referat w dziejach). ;-)

 

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie – dziękuję za przeczytanie „In taberna”!

Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Chodziło mi o Księdza Jana. Ładnie ubarwionego psiogłowcami i innymi dziwnymi typami. :-)

Babska logika rządzi!

Dzięki za objaśnienie. :-) To bardzo ciekawa historia. Część Etiopów uważano za doskonałych jeszcze przed Homerem. W pojęciu tym mieścili się jednak wszyscy ludzie o „spalonych Słońcem twarzach” (mit o Faetonie). Mieszały się wizje uczone – Strabona, czy Herodota z wyobrażeniami obiegowymi. Pomponiusz Mela twierdził na przykład, że w jego czasach część plemion zamieszkujących dzisiejszy Sudan nie znała mowy. Na pewno można jednak stwierdzić, że Etiopowie długowieczni byli najbardziej pobożnymi z ludzi. Ucztowali z nimi bogowie. Zeus oddal im na wychowanie Dionizosa, którego chronił przed gniewem Hery i tak dalej. Nieliczne z tych wątków przeniknęły do średniowiecza, w różnej zresztą postaci. Czarny wizerunek diabła też zawdzięczamy jego porównaniu do Etiopa. Tymczasem w XII wieku odradza się znów wyobrażenie Etiopii idealnej, którą rządzi najpotężniejszy chrześcijański monarcha ówczesnego świata. Ten powrót do doskonałości jest po prostu niesamowity!

Jeśli masz ochotę, zapraszam do przejrzenia mojej prezentacji z Sabat Fiction Fest z 2016 roku (link), znajdziesz tam też lokalizację Państwa Księdza Jana na poważnych mapach.

Pozdrawiam Cię serdecznie, Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

To ta prezentacja o rekordowej długości czy coś mi się pomieszało?

Babska logika rządzi!

:-D Rekordowe było gościnne wystąpienie na seminarium prof. Krzysztofa Brachy – mojego mistrza. Ja mówiłem dwie godziny, a po przerwie dyskusja trwała drugie tyle. :-) Prezentacja z Sabat Fiction Fest musiała się wcisnąć w program, więc była odpowiednio krótsza. Po mnie występowała koleżanka od konstruowania fikcyjnych języków. Założyliśmy się o to, kto straci więcej słuchaczy – wygrałem! :-D

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Bardzo baśniowa jest Twoja legenda, porządnie opowiedziana i całkiem zajmująca. Przez jakiś czas obawiałam się, że załoga statku Smugglera zejdzie z głodu, podczas gdy ten poznawał kraj Etiopów, ale na szczęście wiktuały zostały dowieziona na czas. 

Miła i satysfakcjonująca lektura, choć szkoda, że tym razem w opowiadaniu brakło wilka. ;)

 

-Ka­pi­ta­nie Smug­gler! – syk­nął jakiś rosły drab… –> Masło maślane. Drab jest rosły z definicji.

Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

z za­in­te­re­so­wa­niem po­pa­trzył na fry­ga­ją­ce­go się mło­dzień­ca. –> Kiedy dziecko stało się młodzieńcem i czy ów na pewno się frygał?

Za SJP PWN: frygnąćfrygać 1. pot. «krzątać się zwinnie»2. pot. «pobiec lub wbiec dokądś»3. pot. «rzucić czymś»

młodzieniec «młody mężczyzna»

 

Skrę­ci­li­śmy ostro i ru­szy­li w ciem­no­ściach w stro­nę lądu. –> Skrę­ci­li­śmy ostro i ru­szy­liśmy w ciem­no­ściach w stro­nę lądu.

 

Wzię­li­śmy w dło­nie oszcze­py i za­czę­li się skra­dać do pierw­sze­go stwo­ra.Wzię­li­śmy w dło­nie oszcze­py i za­czę­liśmy się skra­dać do pierw­sze­go stwo­ra.

Gdzie mieli rzeczone oszczepy, nim wzięli je w dłonie?

 

Uj­rze­li­śmy tylko po­twor­ne śle­pia i otwar­ty pysk i padli na zie­mię jak ra­że­ni gro­mem. –> Uj­rze­li­śmy tylko po­twor­ne śle­pia i otwar­ty pysk,padliśmy na zie­mię, jak ra­że­ni gro­mem.

 

Kom­na­ty, przez które mnie pro­wa­dzo­no, były po­tęż­ne… –> Na czym polega potęga komnat?

 

Potem pię­li­śmy się w górę po ka­mien­nych scho­dach. –> Masło maślane. Czy mogli piąć się w dół?

 

Nie po­sła­no po­słań­ca, kon­ne­go lub gra­man­ta, w stro­nę sto­li­cy. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

do­star­czy­li mnie i to­wa­rzy­szy na miej­sce, w któ­rymś my nie tak dawno utra­ci­li świa­do­mość. –> Raczej: …do­star­czy­li mnie i to­wa­rzy­szy na miej­sce, w któ­rym nie tak dawno utra­ci­liśmy świa­do­mość.

 

– Nie wiem. Zda­nia geo­gra­fów są po­dzie­lo­ne. Jedni twier­dzą… –> Geografom nie kazałabym wydawać opinii o zwierzętach, raczej: – Nie wiem. Zda­nia podróżników są po­dzie­lo­ne. Jedni twier­dzą

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pięknie dziękuję, Regulatorzy, za dobre słowa i uwagi! :-)

Dobre pytania! Przy oszczepach zacząłem sobie przypominać wykłady prof. Edwarda Dąbrowy na temat „mułów Mariusza”, czyli co i gdzie legionista rzymski nosił, gdy nie musiał tego akurat używać. Co do geografów będę się upierać, bo tu nie mowa o absolwencie konkretnego kierunku studiów, a o geografach w dawnym rozumieniu tego słowa. Zajmowało ich wszystko – katoblepas również. :-)

Pozdrawiam serdecznie,

Wilk

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Ależ upieraj się, Wilku, to Twoje opowiadanie i skoro uważasz, że geografowie oddają istotę rzeczy, niech tak zostanie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niech! :-)

Wilk cabezota ;-)

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

I poliglota. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hablo un poco de español. ;-) Ale to „un poco” na Camino Ingles wystarczyło. :-)

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Nowa Fantastyka