- Opowiadanie: Deamon2026 - Przekleństwo nieśmiertelności

Przekleństwo nieśmiertelności

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Przekleństwo nieśmiertelności

Słońce zaszło dziś wyjątkowo szybko, dni przesilenia zimowego zaczęły się zbliżać wielkimi krokami – pomyślał zerknąwszy za okno z najwyższej wierzy zamku. Widok był oszałamiający, szerokie lasy pobliskich wyżyn rozciągały się, aż po horyzont ogromne dęby potężne jesiony – tak to widok godny zapamiętania, nie wiadomo jak długo przyjdzie mu jeszcze to oglądać, ponieważ cisza, która towarzyszyła temu urokliwemu krajobrazowi nie zwiastowała nic dobrego. – pomyślał czarodziej – Nie ważne kogo spytać, każdy czuł to samo ,że nadciąga coś złego, coś co jest nieuniknione, coś przed czym ciężko się będzie obronić. Mawalio Futrizio był nadwornym czarodziejem od grubo ponad dwóch wieków, nie przypominał wyglądem stereotypowego siwego dziadka z brodą. Miał brązowe bystre oczy, kwadratowe okulary, krótki zawinięty czaro siwy wąs oraz gęstą czuprynę o tym samym ubarwieniu co zarost na twarzy. Ubrany był w smukłą złoto-szarą sutannę z wyszytym herbem na ramionach i piersi, na herbie był ukazany dwu głowy gryf mający jedną koronę, trzymający w szponach gałąź z rośliną przypominającą pokrzywę pokrytą igiełkami. Magik spojrzał na klepsydrę, której piasek przelewał się bardzo powoli. Czuł, że dzisiejsze obawy, nie łatwo jest zignorować. W takie właśnie dni, bardzo dobrym rozwiązaniem jest odwiedzić swojego starego gościa. Kogoś o kim tylko on wiedział, że istnieje. Lecz istnienie to może też zbyt duże słowo na określeni tej istoty. Zebrał wszystkie swoje pergaminy i odłożył na półkę, zgasił świeczkę, zapalił czarodziejską lampę wymawiając krótką formułkę pod nosem i zamknął swoją komnatę. Droga, którą musiał przebyć do swojego gościa nie była krótka, przebiegała przez cały zamek, lecz nie była to radosna przechadzka. Po drodze wstąpił do kuchnie, gdzie już rano zamówił specjalne żarło zapakowane w dziwną szmacianą torbę. Tak jak podejrzewał nikogo w kuchni nie było, nie mogło być. Zamówienie miało być przygotowane, zgodnie ze specjalnymi wytycznymi, nikt miał prawa być w obecnej chwili w pomieszczeniu. Ruszył dalej. Po drodze mijał wiele korytarzy bibliotekę, parę sal uroczystościowych, idąc obok sali koronacyjnej, zatrzymał się na chwilę przy obrazie dziwnym obrazie, który przedstawiał osobnika w drewnianej masce z fioletowym długim wykrzywionym, mieczem dłoni, przetarł go lekko z kurzu i ruszył dalej. Zawsze szedł tymi samymi drogami w zamku ,najbardziej na uboczu, najrzadziej uczęszczanymi, najmniej lubianymi. Gdy minął starą zbrojownie za zakrętem ukazały się strome kręte schody, które zapewne był kilka razy starsze ,od samego czarodzieja, ale nikt nie miał zamiaru ich zremontować, bo komu by zależało na odnawianiu w miejsca, które miał budzić strach, po za tym nikt oprócz czarodzieja paru strażników i kata, tutaj nie bywał. Po paru długich chwilach, po zejściu z czterysta dwudziestego pierwszego schodka ukazały się wielkie stalowe drzwi, których strzegło dwóch strażników. Na widok maga szybko zasalutowali i otworzyli potężną furtkę do loch. Lochy wbrew pozorom nie były bardzo rozbudowane było paręnaście cel umieszczonych blisko siebie z czego połowa z nich była pusta. W momencie gdy wchodził było słychać jakieś ciche jęki i bluzgi, na widok Mawalio wszyscy zamilkli, lecz mag wiedział, że nie z powodu jego osoby lecz z powodu dla którego się tu zjawiał raz na parę miesięcy. Samych lochów pilnował jeden strażnik, który od lat strzegł tego jednego, stęchłego, zapuszczonego i zapomnianego pomieszczenia.

-Witaj arcymagu – przywitał go strażnik, uśmiechając się lekko i nienaturalnie – dawno żem Cię nie widział.

-Witaj nie miałem powodu by tutaj się pokazać, ale okoliczności – przerwał i spojrzał srogo, pochylając się lekko w stronę strażnika – sam rozumiesz.

– Co mam nie rozumieć. Praca pracą, każą pilnować to się pilnuje, trzeba odwiedzić to się odwiedza. Ważne by wykonać swą robotę dobrze i nikt się nie czepiał. –  splunął na ziemię i odwrócił się otwierając kalpę, a pociągając za dźwignię, otworzył malutkie pomieszczenie umieszczone w ścianie w narożniku lochu – standardowo jak wrócisz to zapukaj trzy raz –dodał strażnik.

– Standardowo – przytaknął wchodząc do pomieszczenia, w którym dało się lekko odczuć dziwnie emanującą energię.

Właz zamknął się. Pomieszczenie miało tylko sześć stóp wysokości, a było tak ciasne, że ledwo można było rozłożyć ramiona w wyproście. Czarodziej zamknął oczy i skupiwszy się bardzo mocno, wypowiedział zaklęcie i stuknął laską w ścianę, która stała się przezroczysta. Przekroczywszy ją, westchnął, gdyż przed sobą miał schody, znowu musiał zmierzyć się z krętymi schodami, które były prawie dwa razy dłuższe niż te prowadzące do lochu i równie mocno kręte. Schodził mrucząc co jakiś czas formułkę ściągając magiczne bariery, blokujące mu dalszą możliwość postawienia stopy. Schodził w ten sposób parę dłuższych chwil. Na samym końcu jego wieczornej przechadzki ukazały się drzwi. Nie były to stalowe drzwi, nawet nie metalowe, nie wyglądał , także na drzwi które mogły kogoś strzec lub więzić. Eleganckie mahoniowe drzwi z gustownymi wyżłobieniami i wzorami, na samym środku miały wypalone runy, które pełniły wystarczającą formę strzegącą. Mawalio wyjął zza pazuchy klucz z kamienia meteorytu i wcisnął go w dziurkę w tym samym czasie położył dłoń na runach.

– RATEVIM VESORTI DEQ SEZIZIVETTO – powiedział każde słowo głośno i wyraźnie, jednocześnie przekręcając zamek od drzwi.

 

***

 

Wchodząc do pokoju czuło, jakby stąpało się po magicznym lesie, mimo iż był to pokój stosunkowo nie duży. Ściany pokrywały różne pnącza roślin i liście, posadzkę pokrywały kwiaty, trawa, ziemia i małe kamyki, sufit był umieszczony bardzo wysoko, albo sprawiał takie wrażenie przez gwiazdy widniejące na nim. Po lewej stronie pokoju było nie wielkie łóżko, stworzone całe z mchu. Obok znajdowała się mała szafka z paroma książkami. Tak naprawdę miejsca było tu mało, większość zajmowały elementy wystroju w postaci roślinności z całego świata. Oddychało się tu bardzo dobrze, a całokształt pokoju budził miłe odczucia. Prawie całokształt. Na środku pokoju siedziała, zakapturzona postać w ciemniej pelerynie i w skórzanych spodniach. Która nawet nie zareagowała na przyjście czarodzieja. Zajęte doszczętnie ostrzeniem swojego miecza i zapatrzona w stronę jedynego obrazu wiszącego nad nim.

– Siedzieć tyle set stóp pod ziemi, bez żadnych butów to nie lada wyczyn – zagadnął czarodziej siadając na mchu. Lecz gość pozostał nie wzruszony i nic nie odpowiedział. – przyniosłem Ci coś do jedzenia z naszej zamkowej kuchni, to co zawsze.

– Dziękuję – odpowiedział krótko cicho i bezbarwnie.

– Mimo, iż wiem – ciągnął dalej – że Ty jeść nie musisz. Zmieniłeś wystrój pokoju widzę. Ostatnio tu było mniej abstrakcyjnie – nic znowu nie odpowiedział. Zacząć rozmowę z nim zawsze było trudno. Był bardzo zamknięty w sobie.

– Widziałem oryginał tego obrazu – powiedział wskazując palcem na obraz. Obraz przedstawiał grupę około dwudziestu osób, ludzi, krasnoludów, elfów, czarodziei dzierżących w dłoniach wspaniałe oręża. – mówiłeś, że ten u Ciebie tutaj to kopia. Ja znalazłem oryginał tego dzieła.

– Wspaniale – powiedział bez wyrazu, będąc ciągle odwrócony plecami – więc gdzie można spotkać to dzieło?

– Zapewne sam wiesz gdzie – powiedział czarodziej, ale uradowany tym, że nawiązał konwersacje nie zamierzał tego zmarnować – w Dopterynie królestwa Wiekucalonych.

– Naprawdę? – spytał ironicznie.

– A żebyś wiedział – odpowiedział Mawalio ignorując ton rozmówcy – byłem ostatnio na tajnym zgromadzeniu Czarodziejów właśnie tam i w Kuźni Przeznaczenia dokładnie tam, był ten malunek.

– Malunek?! – uniósł się. – Chyba nie wiesz, co przedstawia ten obraz.

– Wiem bardzo dobrze. Sam mi nawet co nie co wspominałeś. Sprawdzałem tylko, czy pozostały jakieś w Tobie resztki emocji ee e… – powiedział i zająknął się szukając odpowiedniego słowa.

– Elfie chciałeś powiedzieć? -spytał

– Może i chciałem – przełknął nerwowo ślinę – ale to nie istotne. Różnica w obrazach miedzy, Twoim, a oryginałem jest jego rozmiar oraz twarz, która jest wypalona u jednego osobnika, a w oryginale wszyscy są zachowani.

– A powinna być, chcesz tak bardzo rozmawiać o tej osobie. – spytał i wstał nadal będąc nadal odwrócony.

-Może i powinna. Nie warto o nim mówić. – powiedział spokojnie.

– Więc zakończmy ten temat – powiedział odwracając się.

Postać tego osobnika, budziła strach. Całą szaroczarną twarz pokrywały blizny rożnych wielkości grube żyły. Po obu bokach głowy postały same strzęp czegoś co kiedyś było dużymi spiczastymi uszami. Największą grozę budziły oczy, które były całkowicie czarne razem z gałkami oczu, sprawiały wrażenie pustych oczodołów, do których zbiegały się wszystkie żyły na twarzy, a brak brwi potęgował ich straszny wygląd.

– To ciekawe – zadrwił – mimo, iż widziałeś mnie tyle razy, nadal wzdrygasz się na wygląd mej twarzy – powiedział widząc przerażoną twarz czarodzieja – w jakiej sprawie przychodzisz?

– Ostatnimi czasy nie dzieje się najlepiej…. –zaczął czarodziej.

-Ooo już to gdzieś słyszałem– przerwał elf i spojrzał ukradkiem na obraz – ale mnie nic obchodzi, nic co dzieje się na zewnątrz. Ja umarłem dla tego świata już dawno temu.

– Więc masz zamiar trwać w tym stanie, do końca życia? Obaj wiemy, że nieśmiertelność może trwać wiecznie. – powiedział lekko zdenerwowany.

– Zostałem tu zamknięty za moją prośbą, jako dowód wdzięczności, za uratowanie tego ciemnego ludu nade mną. – usiadł na ziemi – i tak jest najlepiej świat bezpieczny przed mną, moja era już dawno minęła.

 -Dowód wdzięczności? – powiedział Czarodziej – nie rozśmieszaj mnie, mieszkając parędziesiąt metrów pod ziemią chełbisz się swoim wyczynem…

– Chciałem dostać tylko jedno spokój i zapomnienie. – przerwał wzburzony – należy mi się, uratowałem ten lud i Królestwo…

– CZTERYSTA OSIEMNAŚĆIE LAT TEMU! – krzyknął mag – mój mistrz w zamian za to dał Ci schronienie i spełnił Twoją prośbę, prośbę odizolowania Cię od świata, ale czas ukrywania się w baśniowej klitce minął. Marnujesz życie, które nigdy nie dobiegnie końca. Masz moc i energię jakiej nie ma nikt, możesz pomóc temu światu, a zamiast tego wybierasz życie wygnańca, użalającego się nad swoim losem.

 – Nic o mnie nie wiesz – powiedział, a na jego Twarzy wymalował się groźny grymas – nic kompletnie, nie wiesz przez co przeszedłem, nie wiesz co utraciłem. Ponad czterysta lat temu eksperymentowano na mnie, ingerowano w moją naturę, egzystencję, uczynili ze mnie potwora. Gdy się uwolniłem, nie mogłem się z tym pogodzić, żałowałem, że nie zginąłem i żałuję, że nadal muszę żyć w tej plugawej formie, zhańbiony, pozbawiony samego siebie. Straciłem wszystko to co było we mnie piękne, wszystko co było dla mnie cenne. – powiedział ściskając pięści i patrząc pusto gdzieś daleko w przestrzeń.

– Typowe gadanie elfów zadufanych w sobie, tylko wygląd, tylko ja, ehhh – powiedział i spojrzał poważnie na elfa – ciężko jest domyśleć się przez co musiałeś przejść, żyjąc już na tym świecie tyle setek lat, lecz zamykając się w sobie nie uwolnisz się od tego, lecz tylko godzisz się na los wygnańca, nie akceptując samego siebie. Widzisz tylko to co widoczne dla oka, nie umiejąc patrzeć dalej. Zyskałeś moc, której nikt inny nie mógłby w stanie posiąść ,moc, której nie chciałeś, która stała się Twoim przekleństwem, możesz zrobić coś jeszcze dobrego dla nas, dla świata i stawić czoło złu, które zabrało Ci wszystko, a teraz zatruwa cały świat. – w jego oczach było widać pewność siebie i wiarę we własne słowa.

– To bardzo ładne co mówisz, ale ja tu nic nie zmienię, to nie moja wojna. Przykro mi, nie będę Ci mógł pomóc. Obiecałem sobie i zdania nie zmienię. – zareagował  i nerwowo spojrzał w górę – czujesz to ?

Ziemia nagle zaczęła drżeć. Lekkie wibracje przeszywały ziemię, całe echo dudnienia dało się wyczuć nawet tak głęboko pod ziemią. Oboje zdębieli przysłuchując się dźwiękom.

– Może czuje, może nie czuje – warknął obojętnym tonem – ale wiem jedno, nie będę tu ślęczał z Tobą bezczynnie – wstał czarodziej gwałtownie i złapał za klamkę drzwi – Kiedyś ktoś bardzo mądry i bardzo dobry, skierował o tuż takie słowa do swego przyjaciela : ” Tylko prawdziwy władca jest w stanie zejść do piekieł, w ocaleniu tych, którzy za życia byli za słabi by się przed nim uchronić, a kto raz przeżyje piekło…

– Triumfuje nad nim już zawsze”, znam te słowa. – dokończył i nagle posmutniał.

– Wątpię, lecz osoba, którą byłeś, znała je na pewno – odwrócił się i otworzył drzwi– zapamiętaj tylko jedno, zło triumfuje i jest bliżej niż myślisz, nawet Ty głęboko pod ziemią nie ukryjesz się, wyczują Twoją moc, znajdą Cię, więc los i tak Cię skrzyżuje z Twoim przeznaczeniem, a chwilę przed tym nim to się stanie, całe królestwo spadnie Ci na łeb, dosłownie – spojrzał groźnie na elfa – a Twoje leśne cztery ściany zaleje krew niewinny ludzi. Ludzi, których mogłeś ocalić.

 

***

 

Mawalio pośpieszył szybko do góry. Głośne dudnienia były już wyraziste. Biegnąc do komnaty mijał Królewską świtę, przemieszczającą się nerwowo po zamku. Niepokojąca atmosfera narastała co raz bardziej. Wpadł do swojej wieży i zerknął przez okno. Z północnego zachodu, od gór nadciągała armia, z wielkimi maszynami oblężniczymi, dziesiątki, a może nawet setki tysięcy uzbrojonych rycerzy, zmierzały prosto na nich. Do Komnaty wpadł jeden z głównych dowódców rycerskiej armii. Potężnej postury, łysy dowódca o gęstej brodzie, stanąwszy obok czarodzieja i spojrzał przez okno.

– To niemożliwe… – przeraził się dowódca.

– A jednak, ile mamy czasu za nim tu dotrą? – spytał czarodziej nie odrywając wzroku od nadciągającej armii.

– Parę chwil, o świcie tu będą. Nie mamy wystarczająco armii, poleciłem zabranie wszystkich rycerzy z królestwa z pobliskich wiosek. Lecz nie jest to zatrważająca ilość, nawet jeśli byśmy zebrali wszystkich odtąd, po sam Retrapoll, Lastervaonn i Lasterquemm, bylibyśmy bezsilni.

– Nie możemy się poddać – stwierdził mag – a gdzie jest król, wie o wszystkim?

– Ciężko stwierdzić, nie dawno skończył balować, a ilość trunku w jego krwi nie pomaga w zawiązaniu z nim kontaktu, ale królowa i służba doprowadzą go do stanu trzeźwości. Książę już panuje nad resztą, jest na dole.

– Chociaż on, trzymaj to – wziął jeden z flakoników z barku i podał dowódcy – postawi Króla na nogi. A teraz słuchaj, wyślij gońców do wszystkich, którzy mogą nam pomóc, każdy mąż będzie pomocny, zbierz ludzi z pobliskich kopalni na pewno będą chcieli nam pomóc. Ja będę musiał wzmocnić bariery królestwa to powstrzyma ich na chwilę, w ich szeregach na pewno jest nie jeden czarodziej. Wszystkich ludzi z królestwa, a przede wszystkim kobiety i dzieci, ewakuować tylnim wyjściem przez tunel pod zamkiem, oby tylko wróg nie zdążył nas otoczyć. Wykonać.

-Oczywiście.– spojrzał jeszcze raz za okno – Niemożliwością jest przegrupowanie się tu w taki krótkim czasie. Jak do tego mogło dojść? Nic nie wskazywało na to, że ktoś ma zamiar nas zaatakować.

– Zgadza się, nie wiem co mogło sprowokować wroga do nagłego ataku, na to pytanie będę szukał odpowiedzi przez całą bitwę, a teraz nie marnujmy już więcej cennego czasu. Biegnij.

 

***

 

Niebawem wszystko było już przygotowane. Król zebrał armię trzydziestu ośmiu tysięcy ludzi w tym łuczników, kawalerzystów, rycerzy, pikinierów oraz zwykłych mężów, którzy dumnie stanęli w szeregach królewskiej armii. Priorytetem było utrzymać fortece jak najdłużej, by Królowa i lud nie biorący udziału w walce mógł bezpiecznie przemieścić się sekretnym tunelem do bezpiecznej przystani. Większość sił zbrojnym chroniła zamek u podstaw, przy głównych drzwiach i trzech pozostałych, przez które będzie próbował się odstać nieprzyjaciel. Zamek miał ładne parę stek lat, był zbudowany z potężnego brunatnego kamienia, grubego na parę stóp, więc zbombardowanie go było nie lada wyzwaniem. Wejście do zamku było możliwe przez czworo głównych drzwi, dwa po bokach i jedne główne od frontu i czwarte najdalej osadzone przy wylocie rzeki. Wszystkie wzmocnione tytanowym metalem, które dodatkowo chroniły zaklęcia postawione przez Mawalio. Wszyscy dokoła byli przerażeni wyrwani z codziennych obowiązków z dnia na dzień ich życie ze spokojnej sielanki, zamieniło się w bitwę, w której muszą stanąć w obronie, żon, dzieci i Królewskie świty. Każdy wyposażony w broń, lecz nie każdy posiadający zbroję, na całe te przygotowania było stanowczo za mało czasu.

Król na szarobiałym koniu od stóp po samą głowę okuty w złoto błękitną zbroję, zagrzewał lud do walki.

– …i staniemy razem, jak brat z bratem nie pozwolimy oddać tego co należy do nas, jeśli zajedzie potrzeba własną piersią wypełnimy zburzone dziury w naszym zamku. – krzyknął Król.

– NIECH ŻYJE KRÓL –krzyknął tłum gorączkowo.

– Wszystko już przygotowane wasza wysokość. – przemówił głos Mawalio dobiegający z tłumu otaczającego Króla.

-Dziękuję Ci przyjacielu – powiedział z pod hełmu – tak jak uzgadnialiśmy wcześniej, zostajesz na frontowym murze z łucznikami i moim synem. Na bieżąco informuj mnie co dzieje się na murze.

– Tak jest Królu.

– Miej piecze nad swoim Księciem, a moim synem. Resztę planu mamy już uzgodnione.

– Oczywiście – powiedział i pognał schodami na mur. To co ujrzał będąc na pozycji, potwierdziło jego najgorsze obawy . Armia zmutowany najemników był już bardzo blisko, dało się w niej ujrzeć najdziwniejsze stwory. Siła wroga nie zawierały ani jednego człowieka tylko same kreatury: gnomy, gobliny, orkowie, golemy, gremliny, minotaury , harpie i wielu innych, których nazw czarodziej nie był w stanie wymienić. Dodatkowo mieli dwa ogromne mamuty jako dwie maszyny oblężnicze.

– Najemnicy z Ziemistego Elemntum? –spytał przerażony Książę, ściskając w swych dłoniach majestatyczny elfijski łuk – czemu atakują nas ludzi, nie mamy z nimi żadnych szans? Nie mamy znaczenia w tej wojnie, a atakuje nas, ktoś kto ma u władzy połowę tego świata.

– To samo pytanie zadał mi dziś Twój ojciec, Eryku, to samo pytanie zadaję sobie sam i nie znam na nie odpowiedzi – przejął się czarodziej  – masz wspaniałą broń wykutą przez Elfów, musisz się skupić na walce i poprowadzić swój lud jako dowódca i władca. Nie obawiaj się będę Cię osłaniał.-spojrzał czarodziej i stuknął laską o ziemię – Przygotuj łuczników, zaraz się zacznie.

Miał rację chwilę później wrogie odziały cyklopów wymierzyły łuki w stronę fortecy, tysiące strzał powędrowało w stronę zamku, lecz nadaremnie. Niewidzialna bariera stanęła na drodze wrogiemu atakowi. Zaklęcie Mawalio spisało się doskonale. W odpowiedzi poszybowały ogniste strzały, armii księcia Eryka, choć w mniejszych ilościach, doskonale wymierzone trafiały setki przeciwników u podnóża murów. Wróg znowu zaatakował i już po chwili na niebie było widać tylko strzały w masowych ilościach, szybowały nacierając się nawzajem, jak stada łatających wron. Strzały pozbawiały życia słabsze jednostki wroga, pozostawiając mury i ludzi walczących na nich, bez najmniejszego zadrapania.

– Świetnie kompania – krzyknął książę –nie ustępować, mamy ochronę, nic nam się nie stanie. W jednej chwili oczy wszystkich łuczników skierowały się na niebo, w ich stronę szybowało coś w rodzaju strzał tylko bez grotów iskrzących się na niebiesko. Z zawrotną prędkością przebiły się, zabijając strzelców jednego po drugim.

– UWAŻAJ KSIĄŻĘ! – krzyknął czarodziej, uderzając kilkukrotnie w ziemię różdżką, która w mgnieniu oka postawiła mur o niebiesko-złotych płomieniach, który ochronił następcę tronu. – Ukryć się za mną – krzyknął, a przed pozostałym odziałem wyczarował większa wersję tego samego płonącego muru. Mawalio słabł, od początku dnia na przygotowanie obrony zamku poświęcił za dużo energii i mocy. Uświadomił sobie, że nie będzie łatwo, że w poprzednim ataku maczał palce jakiś silny czarodziej, moment pozbawiając życia większości ludzi na murze. Szanse na wygraną malały diametralnie.

– Przestali atakować ? – spytał Eryk – jest za cicho.

– Jest cicho, ale to tylko źle zwiastuje.  Nie wychylaj się – powstrzymał dłonią młodzieńca – ja to sprawdzę.

Na samym dole wśród szeregów zaczęło się coś poruszać, z pośród zmutowanych kreatur przed szeregi wyszło siedem osób ubranych bardzo stylowe i gustowanie jak gdyby wybierali się na świąteczną ucztę.

– Magu wiemy, że tam jesteś – przemówił jeden z nich – zejdź na dół porozmawiać, lub ściągniemy Cię siłą, dobrze wiesz, że jesteście bez szans.

 Wystarczyła jedna sekunda by Mawalio obliczył szanse jakie mógłby mieć z osobnikami na dole. Nie miał czasu poinformować Króla o zaistniałej sytuacji, jedyne co mu pozostało to dowiedzieć się czego żąda wróg. Odwrócił się do Księcia i kiwnął mu głową. Po czym zsunął się na magicznej linie po murze, która spłonęła zaraz po tym jak uderzył stopami o ziemię. Stanął przed osobnikami, z których dwóch czarodziejów znał, nie byli to magowie z przeciętnymi umiejętnościami, resztę widział pierwszy raz na oczy.

– To dziwne, ktoś z takim stażem jak Twój, wyczarowuje magiczną linę zamiast, deportować się, czyżby odległość za duża? – zadrwił czarodziej w ciemno zielonym płaszczu.

– Z całym szacunkiem Ozorbalu – zaczął spokojnie – nie mam tej umiejętności, lecz nie będę się powtarzać, zanik pamięci u czarodzieja to gorsza sprawa niż nieumiejętność deportacji. -ogryzł się mag – obyś nie zapomniał się obronić gdy zagrożenie się pojawi. Po za tym, schlebiacie mi przychodząc tutaj w takiej grupie, przeciwstawiając się, jednemu, podrzędnemu czarodziejowi.

– Nie rozśmieszaj mnie, nie jesteś nawet podrzędny – wykrzywił się najwyższy czarodziej – nisko upadłeś, skoro zacząłeś służyć ludzkiej rasie.

– Lendari myślałem, że przestałeś już mówić –zaśmiał się czarodziej – moim zdaniem niżej niż wy upaść nie można. Konkrety proszę, czego tu chcecie?

– Prosta sprawa poddajesz się razem z ludem walczącym, oddajecie nam całe królestwo, wtedy kobiety i dzieci zostaną przy życiu. – wytłumaczył krótko Ozorbal.

Mawalio zobaczył, że jego magiczna laska zaczęła lekko błyszczeć, spojrzał lekko za siebie niespokojnie, po czym westchnął i wyszczerzył zęby do wroga.

– Zgoda – powiedział, a czarodzieja spojrzeli po sobie zaniepokojeni – lecz pod jednym warunkiem. Odpowiedz mi czemu siedmiu potężnych czarodziejów przyszło tutaj skoro do obezwładnienia mej osoby wystarczył by tylko jeden z was?

– Skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, to odpowiedź jest bardzo prosta – wyciągnął dłoń w stronę Mawalio – lecz słowa są zbędne, a odpowiedź już dobrze znasz. – wystrzelił kulisty promień światła, który trafił prosto w maga, tym samym uszkadzając mur w zamku na wylot. Pojawiła się gęstwina pyłu i dymu, dopiero po chwili wszystko opadło.

– To nie możliwe – powiedział zszokowany Ozorbal widząc śmiejącego się Mawalio, który po ataku nie odniósł najmniejszego zadrapania. – mów jakim cudem przeżyłeś?!

– Słowa są zbędne – zacytowała postać, która w mgnieniu oka pojawiła się za plecami wroga – a odpowiedź – ciągnął dalej rozcinając fioletowym mieczem wnętrzności maga. – zabierzesz ze sobą do grobu.

Ozorbal padł jak długi, a z jego ciała wylały się flaki. Momentalnie czarodzieje zagarowali uzbrajając się w magiczne tarcze ochronne i próbując wycelować zaklęciami w wroga. Lecz, nadaremnie, momentalnie rozprysło się fioletowe światło, a parę mocnych cięć zniszczyło wszystkie siły, które znajdowały się na jego drodze. Moc miażdżąca, którą dysponował tajemniczy wybawca ludu, nie miała przed sobą równych. Sześciu z siedmiu czarodziei leżało już na ziemi. Ostatni najwyższy czarodziej z odciętą ręką, przeklinał pod nosem.

– Nigdzie się nie wybierzesz – rzekł opanowanym głosem elf w drewnianej masce przedstawiającej bliżej nieokreśloną twarz demona. – stworzyłem strefę z której nie da się deportować. A teraz się dowiemy kto Cię nasłał. Złapał na za głowę maga i spojrzał mu w oczy, by móc sczytać  jego myśli.

– Błagam oszczędź mnie – skomlał Lendari – to nie jest… – nie zdążył dokończyć odcięta głowa zwisała w dłoniach jego oprawcy.

– Wiem, już co chciałem wiedzieć – rzucił na ziemię głowę, po czym spojrzał na Mawalio. – Cały jesteś?

– Tak, a będziesz w stanie to utrzymać jeszcze przez chwilę skoro byłeś już łaskawy pojawić się. – powiedział Mawalio przygotowując się na nacierającą na nich armię mieszańców rasowych. Elf odwrócił się i wyprostował kierunku nadciągającej armii, rozłożył szeroko ręce. I trwał tak bez ruchu przez dłuższą chwilę. Gdy armia zbliżyła się wystarczająco blisko. Uderzył dłońmi prosto w ziemię. Pod wrogimi stopami zaczęły pojawiać się szczeliny, grunt zadrżał, cały legion jak małe kamyczki zaczął zapadać się w dół pod grunt. Wybawca w masce podszedł do krawędzi.

– Przygotowałem dla was nędznicy zacny pochówek.– powiedział i zacisnął mocno pięść wyciągniętą w stronę wrogów. Piach z wodą i dziwną substancją zaczął zalewać wielki kanion powstały w wyniku trzęsienia ziemi. Z dołu było tylko słychać tylko krzyki i błagalne jęki. Mieszanka błotna zaczęła zastygać, i w mgnieniu oka utworzyła się twarda skamielina. Cały proces trwał tak długo dopóty stworzona zaspa nie zrównał się ze krawędziami ziemi. Pole walki momentalne ucichło.

– Widowiskowe zwycięstwo, nie sądziłem, że władasz magią ziemi – pochwalił go.

– Nie władam, jestem mutantem umiem więcej, niż powinienem był w stanie umieć. –stwierdził elf upadając na kolana.

– Musisz odpocząć – podbiegł Mawalio i podnosząc kompana. – To za dużo, nawet jak na Ciebie, posłałeś pod ziemię nawet mamuta.

– Musiałem to szybko zakończyć – wydyszał ciężko – przepraszam, że nie zjawiłem się wcześniej. Łucznicy na murze mogli by żyć gdyby nie moja głupota.

Król wybiegł przez przed mur. Rozejrzał się dokładnie po polu walki, tu gdzie przed chwilą stały wrogie szeregi, pozostała pustka. Spojrzał na elfa ze zdziwioną miną. Nie mógł uwierzyć w to co zobaczył.

– Niech żyje nasz legendarny obrońca – wiwatował – obronił na przed zagładą i zlikwidował wszystkie siły wroga.

Cały armia zaczęła wiwatować, nikt nie spodziewał się tak szybkiego zwycięstwa.

– Nie wszystkie Królu – powstał elf chwytając Mawalio za ramię – musimy się udać gdzieś jeszcze dalej, jeśli mam zapewnić spokój waszemu ludowi na kolejne lata. To konieczne wrócimy maksymalnie za cztery dni.

Król nie zamierzał dyskutować, kiwnął głową w stronę elfa, a ten w mgnieniu razem ze swoim kompanem zniknęli, pozostawiwszy za sobą tylko wir kurzu.

 

***

 

Las Terymrujan był jednym z najbardziej niebezpiecznych u podnóża gór. Większość rozumnych istot nie zapuszczała się do niego z własnej woli. Największe jesiony i dęby w okolicach paruset mil, znajdowały się właśnie tutaj, nie budziły one miłego wrażenia. Gęstość usadzony drzew sprawiała wrażenie wielkiego klosza z którego nie było ucieczki, a światło słońca dziennego nie miało szans się tutaj dostać. Mawalio i elf pojawili się w samym środku mrocznej gęstwiny.

– Nie widziałem, że umiesz się deportować, bez portalu i to wspólnie – otrzepał się z pyłu Mawalio.

– Mało o mnie wiesz – wzruszył ramionami elf – czemu Ty nigdy nie nauczyłeś się deportacji?

– Uczyłem, ale nigdy nie mogłem oczyścić na tyle umysłu, by przenieść się w wyznaczone miejsce. Strach i brak koncentracji sprawiły, że to porzuciłem na zawsze, mimo iż całą teorię przenoszenia znam ciągle na pamięć.– westchnął żałując, że zaczął ten temat – A Ty gdzie się nauczyłeś?

– Nie nauczyłem, jestem mutantem posiadłem tę zdolność w trakcie eksperymentów, chcę się deportować i jestem w innym miejscu, ale nie potrafię Ci wyjaśnić jak sposobem –przystanął i rozejrzał się – nie daleko mam pewną skrytkę tam przeczekamy trochę i odpoczniemy.

– W tym lesie? – zdziwił się– czy to aby na pewno dobry pomysł? Ten kto raz wejdzie do tego lasu, raczej nigdy z niego nie wychodzi.

– To dziwne – zdjął maskę i lekko się uśmiechnął – byłem tu wiele razy i nadal żyje.

Szli razem dość długą drogę przecierając się przez dziwne okopy i krzaki. Wszystko w tym lesie było jak żywe, a w polaczeniu z ciszą, która towarzyszyła temu miejscu, budowała nie miłe uczucia.

– Dziękuję.

– Słucham? – odwrócił się elf.

– Nie podziękowałem Ci jeszcze za uratowanie mnie i za to, że ocaliłeś Królestwo.

– Nie masz za co mi dziękować. Taki był mój obowiązek, za długo letnią ochronę. Powinienem się wcześniej zjawić

– Nie zadręczaj się, nikt nawet nie wymagał od Ciebie, załatwienia całej armii – przeskoczył ogromny wystający korzeń– a Ty to zrobiłeś nim zdążyła dobiec do muru.

– Byłem dobrze przygotowany, to wszystko.

– Nie wiem, czy to skromność, czy świadomość własnych umiejętności.– zażartował, lecz elf nie zagarował na wypowiedź maga – Mam do Ciebie parę pytań?

– Domyślam się, poczekaj, aż dojdziemy na miejsce już nie daleko.

Podeszli do największego z drzew jakie dotąd mijali, spokojnie miało koło dwudziestu stóp grubości, a całe u dołu było obrośnięte krzakami. Elf wyjął swój miecz, i porozcinał ostrożnie krzaki. Dotknął kory, a ta rozsypała się tworząc wejście do podziemnego tunelu.

– Za mną i zasłoń wejście za sobą.

Po zejściu parę stopni ukazało się koliste pomieszczenie. Było o połowę mniejsze od celi elfa, lecz spokojnie zmieściły się tu dwie osoby. Większość miejsca zajmowały korzenie potężnego dębu nad nimi. Elf podszedł do kupki liści i usiadł na niej. Strzeliwszy palcami zapalił dwie pochodnie będące na ścianie i jedno małe ognisko, do którego drewno było już dawno przygotowane.

– Siadaj, trochę tu odpoczniemy, muszę odnowić siły, zresztą Ty też nieźle się sforsowałeś.

Mawalio nic nie powiedział, rozglądał się cały czas po jaskini, zdumiony kryjówką i jej usadowieniem zaraz pod drzewem.

– Sam zrobiłeś tę kryjówkę? –spytał zdumiony.

– Częściowo – podał Mawalio chleb i mięso, które wcześniej przyniósł mu on sam.– Groty pod tymi drzewami przeważnie się same tworzą, lecz nie zawsze są dostępne, głownie mieszkają w nich leśne stworzenia. Miałeś jakieś pytania do mnie?

– A no tak więc chciałem się zapytać eee… – przerwał nagle i się zamyślił – wiem, że nie chciałeś mi podać swojego imienia, ale głupio mi ciągłe mówić do Ciebie elfie. To strasznie ogólnikowe i bezosobowe.

– Rozumiem, lecz nie używam swojego imienia, ani tego skąd pochodzę, to bezpieczne dla wszystkich.

– A jakaś ksywa lub przezwisko – lecz elf pokiwał tylko przecząco głową. – naprawdę nie masz przezwiska, którym nazywali Cię bliscy lub przyjaciele, na pewno miałeś kiedyś przyjaciół.

Elf zamilkła pogrążony w własnych myślach, po czym obdarzył kopana skromnym uśmiechem.

– Dante – przedstawił się z zamkniętymi oczami – przyjaciele nazywali mnie Dante. – uścisnął rękę czarodziejowi.

– Dante – odwzajemnił uściska Mawalio. – a skąd takie przezwisko?

– Nie jesteś aby za bardzo dociekliwy w tej kwestii?– spytał z grobową miną.

– Wybacz, intrygująca z Ciebie istota. Dokąd zmierzamy? Co zobaczyłeś w umyślę tego czarodzieja? – zmienił szybko temat zakłopotany swoją natarczywością.

– Tego, który mnie poszukuje, tego który nasłał armię na mnie. – poprawił patykiem tlący się ogień.

– Skąd masz pewność, że atak był zorganizowany z Twojego powodu?

– Przecież sam słyszałeś, zresztą wiem kto mnie wydał – dokończył resztkę mięsiwa i spojrzał na czarodzieja. Ten patrzył na niego zdziwiony w oczekiwaniu na dalsze wyjaśnienia.– strażnik, który mnie pilnował wygadał się w jednej z karczm po pijaku, jakiś miesiąc temu. Jak on to ujął – zamyślił się chwile – a tak: „W podziemiach nie których królestw żyją takie stwory, że paskudztwa w Terymujanowym lesie, to przy nim potulne zajączki” .Niby jedno zdanie, a wystarczyło by wywołać konflikt zbrojny. Strażnik powiedział, że nikomu nic nie zdradził więcej, ale diabli go wiedzą. Albo powiedział albo Twoje bariery były na tyle słabe, że ktoś wyczuł moją moc z takiej odległości.

– Moje bariery są bardzo dobrze dopracowane przez lata i niezawodne. To jedyna specjalizacja, którą mam wykształconą naprawdę na maksymalnym poziomie, więc… – wziął kawałek mięsa do skosztowania, lecz zamarł w nieruchomej pozycji –właśnie, jak Ci się udało zdjąć moje bariery? – spytał zaskoczony.

– Poważnie? – zaśmiał się lekko –bariery miały chronić moje położenie przed wykryciem ze zewnątrz, a nie uwięzić mnie. Złamanie ich było czasochłonne, ale nie stanowiło większego problemu. – wyciągając wodę gestem ręki z ziemi, nalał ją i towarzyszowi.

– Kim jest nasz wróg? Znasz go?

– Nie, z tego co widziałem to jakiś alchemik coś jak druid tylko pałający się mutacją. Poszukują mnie w celu kolejnych badań. Odkąd im uciekłem, non stop mnie szukają lecz Ci, którzy mnie zmienili, już dawno nie żyją, ale następcy tej chorej profesji, ciągle istnieją i jak widzisz nieugięcie mnie poszukują. – westchnął i spojrzał prosto w oczy Mawalio – bo jako jedyny przeżyłem najcięższe mutacje.

Czarodziej do tej pory nie wiedział, że ma do czynienia z osobnikiem, nie tylko posiadającym tak niezwykłe umiejętności, lecz także wolę przetrwania.

– Masz silną wolę przeżycia, skoro żyjesz tyle lat, wiem, że elfy są nieśmiertelne, ale to nie znaczy, że nie można ich zabić. – złapał się za głowę z wrażenia – i z tego co słyszałem podobnież byłeś tam gdzie nikt żywy nikt nie postaną u samego Pana zniszczenia w piekle. To prawda?

Dante zamilkł wpatrzył się w płomienie. Przez chwilą wydawało się, że oczy tlą mu się żywym ogniem, a samo ognisko jakby nabrało charakteru zaczynając mocniej grzać i płonąć.

– Wiesz jaka jest jedna z najważniejszych reguł piekieł – spojrzał na maga, lecz ten pokręcił przecząco głową – „Żaden śmiertelnik nie jest w stanie trafić do piekła, kto raz piekło przeżyje, ani martwy ani żywym już nie pozostanie” – zamilkł i zacisnął mocno pięści – nie mam silnej woli przeżycia, po prostu mimo szczerych chęci nie umrę, bo tak naprawdę już częściowo nie żyje. – wstał i oparł o ścianę.

– Nie wiem co powiedzieć – zmieszał się Mawalio – teraz rozumiem całą Twoją niechęć do życia i to długoletnie ukrywanie się, nawet nie wiesz jak Ci współczuje – Dante odwrócił się do czarodzieja i kiwnął do niego głową w podzięce za wyrozumiałość – Musiałeś mieć ważny powód skoro poświęciłeś dusze by zejść do piekła? – spytał niepewnie.

– Najważniejszy – uśmiechał się lekko elf do czarodzieja – Moją Luba, Miwelminrra za życia została przeklęta i otruta. Byliśmy w trakcie konfliktu z Leśnymi Elfami, oni w podejrzeniu o zdradę chcieli wymierzyć sprawiedliwość. Użyli trucizny by umierała powolnie i boleśnie– Dante zacisnął zęby – bardzo brutalna i straszna śmierć, lecz to nie wszystko. Musisz zapamiętać, że nie ma bardziej mściwej i pamiętliwej istoty niż Elf. Ktoś wysoko postawiony o bardzo mrocznej prastarej mocy, rzucił dodatkowo klątwę na moją Panią, by nie mogła trafić do świata wieczności, gdzie mogła by przeżyć i żyć wiecznie tam gdzie wszystkie elfy kończące swoje istnienie na tym świecie. Niestety po śmierci trafiła do piekieł. Jeden z moich przyjaciół z którym walczyłem w trakcie pierwszej wielkiej wojny o tę krainę, powiedział mi o wejściu do piekła i częściowo mnie tam poprowadził. Tam musiałem zmierzyć się z licznymi niebezpieczeństwami, a droga nie była prosta. Gdy dotarłem do samych czeluści. Spotkałem samego Diabła. Zdumiony iż jako pierwszy dotarłem, aż do jego królestwa pozwolił mi zabrać dusze mojej żony i uwolnił ją od klątwy.– złapał kilka głębokich wdechów – lecz nie za darmo. Zawarłem z nim pakt. Kolejną z podstawowych reguł piekieł jest „ Jeśli postanawiasz zabrać coś z piekła musisz pozostawić coś równie cennego, gdyż harmonia wartości musi pozostać nie zachwiana”

– Nie sądziłem, że piekło ma jakieś zasady. Co pozostawiłeś? Duszę? – spytał zniecierpliwiony.

– Piekło ma zasady, dziesięć podstawowych zasad. – a czarodziej patrzył z przerażeniem oczekując odpowiedzi na swoje pytanie.

– Duszę – wydusił – ale tylko w pewnej części i w pewnym sensie. Oraz pewien przedmiot, który pomógł mi przeżyć, przetrwać piekło, tego artefaktu pożądał sam diabeł.

W głowie maga rodziło się wiele pytań, był poruszony historią jaka spotkała Dantego, nie wiedział co ma odpowiedzieć.

– Dokonałeś słusznego wyboru – podjął – jesteś bohaterem, który uratował żonę, nawet za takie poświęcenie. – pochwalił go czarodziej.

– Też uważam, że podjąłem właściwą decyzję. Lecz zdaniem diabła było odwrotnie. Powiedział mi, że jestem naiwny, że pozostawiam w jego rękach, jeden z najpotężniejszych przedmiotów świata. Że wybrałem życie jako nieśmiertelna, przeklęta istota, która nigdy nie zazna szczęścia i która na zawsze pozostanie sama na paskudnym świecie.

– Jak sam?– zdziwił się – przecież uratowałeś żonę.

– Źle rozumiesz – uratowałem tylko jej dusze, dzięki czemu mogłem ją zaprowadzić przed wrota świata nieśmiertelności, lecz sam nigdy tam nie trafię i nigdy się z nią nie spotkam. Mnie nigdy nawet nie będzie pisana zwykła śmierć, po której nie ma już nic. Zależało mi tylko na tym by ona mogła żyć wiecznie, w spokoju i dostatku. Nie liczyła się cena, nie liczyły się żadne skarby tego czy innego świata, liczyła się tylko ona. – spojrzał na swoje dłonie – nawet kosztem tego, że jest we mnie potwór, który nie pozwala mi umrzeć – powiedział prawie krzycząc w emocjach. Oddychał bardzo ciężko, zrozumiał, że powiedział więcej niż chciał. – Trzeba odpocząć…

– Nie chciałem Cię zdenerwować. – szepnął niepewnie – Odpocznijmy, obaj jesteśmy zmęczenia, a nie wiadomo co nas jeszcze spotka. – oboje ułożyli sobie posłanie ze stosu mchu i liści. Mawalio sprawdził dokładnie stan swojego wyposażenia. Nie patrzył już na Dantego.

-Nie zdenerwowałeś mnie. Po prostu to wszystko zdarzyło się tak dawno i często myślę, że dokonałem złego wyboru, że zamieniłem wór kamieni na wór ziemi. – uśmiechał się kładąc się na posłaniu – ale wtedy przypominam sobie jej twarz, jej piękno, jej delikatność, blask, który jej zawsze towarzyszył i myślę, że zabranie jej z piekła i te parę dni, które spędziłem z nią za nim pożegnałem się z nią na zawsze, były tego warte. A wręcz były bezcenne. –odwrócił się plecami do kompana – Dziękuję Ci, że mnie wysłuchałeś. Dobrze jest mieć z kim szczerze porozmawiać.

 

***

 

W koronie drzewa była mała szczelina usadowiona w wschodniej części jaskini. Dzięki temu łatwo było rozpoznać czy nastał już dzień mimo, iż światło słabo przebijało się przez gęstwinę mrocznego lasu. Mawalio, obudził się w samą porę Dante już stał spakowany i gotowy do drogi.

– Dawno wstałeś? – ziewnął pakując mikstury.

– Przecież nie sypiam – spojrzał poirytowany.

– Aaa no tak – zarumienił się – wybacz.

Wyszli powoli z ukrycia rozglądając się czy nikogo nie ma dookoła. Dante zakrył swoją twarz pod drewnianą maską. Im dłużej było się w lesie tym przyjemniejsze wrażenie sprawiały drzewa, wszystko zaczynało się wydawać mniej wrogie bardziej przyjazne.

– Jaki masz plan? – spytał po dłuższej chwili.

– Żadnego – stanął i spojrzał na kompana – nie wiemy czego możemy się spodziewać. Możliwe, że wróg nas oczekuje, lecz są też szanse, że w ogóle nie ma pojęcia, że jego plan schwytania mnie zakończył się fiaskiem. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte. Pewnie zastanawiasz się czemu wziąłem Cię ze sobą?

– Ciekawi mnie to – przerwał – trochę – zdumiał się i uświadomił, że nie spytał o to wcześniej.

– Bariery – umiesz nimi najlepiej manipulować, przyda się dodatkowa para rąk, która będzie je zdejmować, ewentualnie stawiać – po za tym wróg jest wspólny.

– Jak na Elfa nie jesteś zbyt zadufany w sobie.

– Jeśli chodzi o współprace, sojusze i działania grupowe, zawsze stawiałem je na pierwszym miejscu. To ja zawiązałem sojusz z tyloma krajami podczas drugiej wielkiej wojny. Świat może uratować tylko Ci którzy żyją zgodnie z własnym sercem. Im więcej serc zjednoczysz tym mniejsze zło się staje. – uśmiechnął się i spojrzał w kawałek nieba przebijający się między gęstwiną liści.

– Pięknie powiedziane, gdzieś to już słyszałem.– zapatrzył się w koronę drzew z nadzieją, że sobie przypomni – Czyje to słowa?

– Moje.

Szli bardzo długi czas w milczeniu. Dante skupiony na drodze pewnie szedł nie rozglądając się na boki. Natomiast Mawalio podziwiał, każdy element, który wydał mu się ciekawy, rośliny których pierwszy raz widział. Największa uwagę przykuła fioletowo różowa roślina rosnąca pod wielkim jesionem, kręciła się na prawo i lewo, po środku miała szczypce, którymi połykała drobne zwierzęta, a wabiła je prawdopodobnie swym zapachem.

– Czyżby to? – wzdrygnął się czarodziej, zobaczywszy, poruszające się drzewo w oddali.

– Tak to Drzewce – oznajmił nie odwracając głowy – wczoraj mijaliśmy cmentarz entów.

– Jak jest różnica miedzy nimi?– zaciekawił się.

– Enty są większe, inteligentniejsze i niebezpieczniejsze. Drzewce są tylko szybsze, ale ten nie zrobi nam krzywdy, znają mnie tu. – zatrzymał się i spojrzał na Mawalio – Oczy szeroko otwarte, zbliżamy się do celu.

 

***

 

Zatrzymali się przy ostatnich drzewach otaczających wielką polanę, na której usadowiony był wielki budynek. Budynek mierzył z dwadzieścia stóp wysokości. Co było najdziwniejsze budynek nie był z cegły czy z kamienia, był cały metalowy, prostokątny gmach z drzwiami bez okien. Największą uwagę przykuwały panele obracające się w miejscu osadzone na dachu budynku. Obeszli budynek dookoła, ale nic innego nie przykuło im uwagi.

– Dziwne bardzo dziwne – zamyślił się Mawalio – nie ma strażników?

– No właśnie, ja też nic nie wyczuwam, coś zakłóca moje zmysły. Wejście przez główne drzwi to samobójstwo nie wiadomo co nas tam czeka, ale na tą chwilę nie widzę innej drogi.

– Odczekajmy chwilę może ktoś się pojawi, ewentualnie obmyślimy plan jak tam się dostać.

Siedzieli w ukryciu przykryci liśćmi w oczekiwaniu czy się coś wydarzy. Lecz zaczynało już się ściemniać, budynek stał jak stał.

-Byłem kiedyś tutaj dawno, dawno temu i to miejsce zajmowała kopalnia. Nie było tu budynku. – zagadnął Dante.

– Przez czterysta lat mogło się bardzo dużo zmienić. Czego to była kopalnia?

– Dziwnego kryształu, bardziej przypominającego szkło. Miało bardzo silne właściwości odporne było twardsze niż żelazo, ale nie było dużo warte.

– Rozumiem, jeśli będziemy tam mieli wejść to rzucę na nas czar niewidzialności, będziemy mieli wtedy jakieś szanse. I parę barier ochronnych, które nie będą widoczne i nas nie ograniczą.

-Dobry pomysł, a teraz, myślę, że warto się zdrzemnąć jeśli wróg nas zauważy, to tutaj, nie pakujmy się w nieznane, jeśli nic się nie stanie, wejdziemy tam… – przerwał na chwilę patrząc na zażenowaną minę maga –to znaczy ty się zdrzemniesz i wejdziemy tam z rana.

Noc minęła bardzo spokojnie, nic się nie wydarzyło, nad ranem już przygotowali się do wejścia w nieznane. Mawalio wyczarowywał swoje bariery. Formułki wyglądały  na skomplikowane i czasochłonne, ale na pewno przydatne. W tym czasie elf poprawiał swój strój i wyciągał przedmioty z małego chlebaka, który zabrał z kryjówki.

– Weź to – podał kompanowi podłużny kamień na cienkim łańcuszku – dostałem go kiedyś od przyjaciela, chroni przed większością zaklęć i wpływów różnych mocy z zewnątrz. Powiedziano mi, że to jedne z najsilniejszych artefaktów obronnych.

– Czemu mi go dajesz? –zdziwił się. – Ciebie też jest w stanie ochronić.

– Jest parę kwestii których nie rozumiesz – uśmiechnął się lekko – po pierwsze moją moc łatwo wykryć, więc kamień na nie wiele mi się zda. Po drugie jestem nieśmiertelny więc nie umrę tak łatwo, jak Ty. Po trzecie Ty jesteś więcej wart i tylko mi pomagasz ja jestem głównym celem.

Mag kiwnął głową nie wiedząc co powiedzieć. Nie spodziewał się tylu pochwał od elfa.

– Ty weź wypij te eliksiry– przekazał elfowi dwa flakoniki, jeden tworzy dodatkową barierę, a drugi jest wzmacniający.

– Dziękuję – powiedział wkładając białe piękne choć zniszczone rękawiczki, ozdobione wzorami i napisami w języku elfijskim. – jedyny prezent od żony jaki mi się zachował – odpowiedział widząc, że Mawalio chciał już o nie zapytać. – nałożyłeś wszystkie możliwe bariery na nas? – spytał po czym wypił dwa eliksiry.

– Tylko te które dało się nałożyć na mnie i na Ciebie. Jeszcze umiem jedną bardzo skomplikowaną barierę, ale nie umiem nakładać jej na innych.

– Każda forma ochrony się przyda, stwórz ją i ruszajmy. Nie wiemy czego się spodziewać.

Ruszyli pomału w stronę drzwi, ostrożnie rozglądając się czy nic nie atakuje. Powietrze powiewało delikatnie na polanie dało się wyrzuć spokojny wiatr. Wszystko wskazywało, że w rejonie nie było nikogo pobliżu. Drzwi przed nimi nie miały zamka, ani nie chroniło je żadne zaklęcie.

– Trzeba sprawdzić czy są otwarte – złapał z klamkę – stań za mną arcymagu. – pociągnął klamkę w dół lecz nic się nie stało.

-Ciekawe – oznajmił – może są zamknięte od wewnątrz?

– To nie istotne – złapał bardzo mocno za klamkę, po czym drzwi z szarej blachy zamieniły się na czerwoną. Zadrżały i wypadły z zawiasów. – teraz musimy być cicho.

Wnętrze budynku było nieprzeciętnie dziwne, ściany pokrywało szkło, na ziemi losowo były usadowione metalowe beczki, czuć było od nich wibracje, które powodowały drżenie podłogi. Oboje przystanęli przy jednej z nich zastanawiając się co może znajdować się we wnętrz. Dante złapał za ramię kopana pokazując korytarz na końcu, których znajdowały się drzwi. Oboje byli zdziwieni stylizacją pomieszczenia, było tu nie przeciętnie jasno i spokojnie, było słychać tylko lekkie buczenie otaczających ich przedmiotów. Mawalio dotknął trójkątnych drzwi na końcu korytarza. Od razu już było wiadomo, że chroni je bariera, wymienili ze sobą szybkie spojrzenie, a czarodziej wypowiedział formułkę, która blokowała zamek. Po kliku chwilach wrota wsunęły się w ziemię umożliwiając przejście. Dla odmiany w tym pomieszczeniu nie było kompletnie nic widać. Zrobili nie pewnie kilka kroków w przód, co okazało się błędem.

Całe pomieszczenie nagle oświetliło się. Znaleźli się w pułapce. Nie było już wyjścia trójkątne wrota zasunęły się, a ich oczą okazał sufit pokryty szkłem, znad którego spoglądała grupa postaci stojąca w kręgu. Byli jak zamknięci w puszeczce. Dante bez zastanowienia wyciągnął miecz w górę chcąc przebić jego cięciem szybę.

– Na próżno – odezwała się jedyna siedząca postać nad nimi. Dante krzyknął, a jego bariera niewidzialności zniknęła. elf zaczął lewitować nad ziemią, a jego krzyk rozniósł się po pomieszczaniu. Fala energii z kryształów w szkle umieszczonych na ścianie i podłodze unieruchomiła go w powietrzu. Mawalio pohamował się od wykonania ruchu, owa energia nie zadziała na jego, więc wolał nie zdradzać swojej pozycji.

– Dantevalien, Dantevalien – zaśmiał się wróg podnosząc się z posagu. Był to szczupły, wysoki osobnik, o smukłej kościstej twarzy na nosie miał dziwne półokrągłe okulary o zielonej barwie  – żywa legenda oraz nie pokonany bohater, który dał się pojmać. Nie miałem stu procentowej pewności czy moja nowa maszyna okiełzna Twoją moc i pozwoli Cię złapać. Lecz jednak nie było to takie trudne.

– Kim jesteś? – powiedział Dante przez zaciśnięte zęby. Był sparaliżowany wisiał w powietrzu z szeroko rozłożonymi ramionami nie mogąc wykonać najmniejszego ruchu.

– Wybacz mój brak wychowania – zadrwił – Surilimiar z Uxenoteru, alchemik, wynalazca ,naukowiec, pasjonata mutacji międzygatunkowych, obecnie współpracujący z Ziemistym Elemntum. Muszę przyznać – pochylił się bardzo nisko szyby – że to prawdziwy zaszczyt móc ujrzeć żywą legendę, a jeszcze większy zaszczyt Cię gościć, oraz pojmać.

Wszyscy dookoła zarechotali, jak jeden mąż na słowa swojego dowódcy.

– Jesteś zbyt pewny siebie. – wyrzucił z siebie Dante.

– Wątpię – odpowiedział z przekąsem – to Ty przez ukrywanie się w strachu stałeś się nie ostrożny, zadufany sam w sobie i pomyśleć, że ktoś taki kiedyś rządził całym królestwem i poprowadził kompanów do boju w drugiej wielkiej wojnie.– westchnął – nawet byłeś tak przepełniony pychą, że wszedłeś tu sam bez kompana. Z resztą z nim czy bez niego nie miałbyś szans.

– Co to za machina, skąd wiesz, że nie byłem sam? – spytał się Elf. W głębi wierząc, że ma jakieś szanse skoro nie odkryli obecności Mawalio.

– Już myślałem, że nie spytasz. Ale wpierw odpowiem na to mniej ciekawe pytanie – zaczął przechadzkę krążąc zaraz nad unoszącym się elfem. – Na budynku są pewne panel służą do pobierania energii słonecznej oraz wykrywają wszystkie bodźce z zewnątrz dzięki temu wyczuliśmy dwie osoby już wczoraj wieczorem. Przydatna technologia, wymyślona rzecz jasne przeze mnie. Jeśli chodzi o maszynę –podszedł do ściany, gdzie widniała umieszczona dźwignia – to czysta energia, nie czary, nie magia, lecz nauka. Nazwałem to antymaterią, dzięki swojej mocy może obrócić wszystko w pył, może srać się nieskończonym źródłem mocy, niestety okiełznanie jej wiąże się z kosztem zużycia dużej energii i na razie nie jesteśmy w stanie jej używać jako bron, panujemy nad nią tylko tutaj.  Na szczęście dowiedziałem się o Tobie co otworzyło mi oczy i możliwości.

– Nie okiełznasz mojego ciała do wykorzystania tej broni, to zbędna strata czasu. – wydyszał Dante.

– Jesteś taki nie domyślny – zaśmiał się – nie zależy mi na Tobie, lecz na tym co stworzyłeś. Jeśli nam to oddasz bez problemu lub powiesz gdzie to ukryłeś, oszczędzimy Królestwo, które sumiennie chroniło Cię przez te wszystkie lata,  chroniło oczywiście do czasu, aż pijany strażnik nie powiedział nam o twoim istnieniu, więc gdzie to masz – spokojnie zapytał.

– Co gdzie mam? – zaśmiał się Dante, domyślając się o co chodzi.

– Kamhroxyzs – zdenerwował się Surilimiar.

– Mówisz poważnie? – wybuchnął śmiechem elf, nie dowierzając temu co usłyszał. Śmiech był tak donośny, że nawet Mawalio się przestraszył kompana. Lecz dopiero po chwili zrozumiał, że to znak który miał na celu odwrócić uwagę przeciwnika. Mawalio skoncentrował całą swoja moc i spojrzał tam gdzie chciał się przenieść. W ułamku sekundy znalazł się po przeciwnej stronie szkła, pozostając pod osłoną nie zauważony. Udało mu się pierwszy raz w życiu deportować, nie sądził, że jest do tego zdolny.

– Zamilcz głupcze – krzyknął do Dantego – bądź poważny, nie zdajesz sobie chyba sprawy z sytuacji w jakiej się znalazłeś.

– Jestem poważny – opanował się – Kamhroxyzs został wieki temu oddany i nie ma możliwości, go zdobyć gdyż nie ma go na tej planecie, przepadł i nie ma szans go odzyskać. Twoja naiwność Cię przerosła. Twój plan szerzenia zła na masową skalę, legł w gruzach, a tu kończy się Twój żywot.

– Mylisz się, antymateria uniemożliwia Ci ruch, nawet dopuszczając możliwość, iż wykonał byś próbę ataku, to w tym samym momencie, zginął byś od własnego ostrza zamieniając się w pył.

– Nie ja będę atakował.

– QALLETO VIGANDEM! – krzyknął Mawallio celując we wroga różdżką. Eksplodowało, całe pomieszczenie wypełnił gęsty dym, słychać było tylko trzaski, dyszenie i kaszlenie. Dante upadł na ziemię już nic nie krępowało jego ruchów, ale wiedział, że przy próbie użycia siły może go unicestwić pole antymaterii. Dym zaczął upadać.

-Bardzo sprytnie– odezwał się wrogi głos ciężko dysząc. Surilimiar był lekko ranny i cały okurzony, ale nie odniósł większych ran, pięciu jego podwładnych leżało bez ruchu na ziemi przykryci skałami. Pozostali skierowali broń w stronę Mawalio, który pokiereszowany i obezwładniony leżał na ziemi.– uszkodziłeś moją kontrolę nad antymaterią, ale dalej jesteś pułapce, przebicie szklanej powłoki jest niemal nie możliwe w końcu to szkło twardsze od wielu metali natomiast – wyciągnął diamentowy sztylet zza pazuchy i zrobił kilka kroków w stronę Mawalio – próba użycia jakiejkolwiek mocy nawet Twojej deportacji, skończy się dla Ciebie śmiercią.

– Myślisz, że Cie nie powstrzymam? – zdenerwował się Dante widząc zamiary wroga

– Chętnie to zobaczę – po czym szybkim ruchem zatopił sztylet w brzuchu maga.

– NIEEEEEEEE!!! –krzyknął i bez chwili zastanowienia skoczył kumulując całą moc w sobie i rzucając się z pełną mocą w stronę wroga. Miliony drobnych promieni trafiło elfa obalająca go na ziemię i pomału wypalając z niego kawałek po kawałku, a z jego gardła wydobywał się głośny krzyk

– Jesteś niezwykle odporny – cieszył się z satysfakcją, patrząc z góry na elfa – znikasz powoli, choć powinieneś w mgnieniu oka, ale to nawet mnie bardziej raduje, krok po kroku ,centymetr po centymetrze, będziemy świadkami umierającej legendy. – uniósł się śmiechem.

Dante czuł jak powoli znika, lecz nie cieleśnie, a psychicznie. Organizm się bronił, przestał reagować na promienie i zaczął sie regenerować. Czuł, że mdleje, że traci kontrole, a jego ciało wraca do normy. Przestał panować nad sobą, wiedział co teraz nastąpi|.

Znowu to samo – pomyślał – znowu nie mogę umrzeć.

– Co się dzieje?! – nie dowierzał własnym oczą – to nie możliwe!

Dante powstał, nie miał już na sobie maski, jego oczy żarzyły się żółto czerwoną barwą, lecz gałki oczne nadal były kruczoczarne. Spoglądał nieobecnym wzrokiem w stronę wroga.

– Kamhroxyzs– powiedział dziwny zmutowany gruby głos wydobywający się z ust Dantego.

– Czym jesteś? – zadrżał ze strachu Surilimiar.

– Kamhroxyzs – powtórzył

– Jesteś Kamhroxyzs? – zdziwił się?

– Nie, Ty chcesz Kamhroxyzs, zabierzemy Cię tam do niego, zabierzemy was tam wszystkich, do piekła z wami wszystkimi! – zaśmiał się w niebo głosy i ruszył. Momentalnie szkło na ścianach, podłodze i suficie popękało. Dante zawładnięty przez Demona, przebił wrogów dłońmi na wylot wypruwając ich wnętrzności. Wrogowie umierali nim zdążyli upaść na ziemię, szybkość Dantego wzrosłą kilkukrotnie. Mawalio ledwo przytomny nie wierzył w to co widzi. Dopiero teraz zrozumiał, że prawdziwym przekleństwem Dantego było dzielenie ciała z demonem dlatego nigdy nie mógł umrzeć, dlatego tak pragnął śmierci.

Surilimiar zaczął czołgać się po ziemi cały ranny we szkle, był ostatnim ocalałym. Demon zmierzał po mału w jego stronę.

– Czym jesteś mutancie?! Jak udało Ci się powstrzymać antymaterię?! –krzyczał usiłując uzyskać odpowiedź.

– Spokojnie Kamhroxyzs, czeka na Ciebie, już blisko. – powiedział bardzo spokojnie z uśmiechem szaleńca.

– MÓW!!! CHCĘ ZNAĆ ODPOWIEDŹ!!! – krzyczał w niebogłosy.

– Ciiii, nie krzycz, pokażemy Ci, pokażemy wszystkie odpowiedzi. Nie lubimy krzyku. – zbliżył się do wroga łapiąc go za dolną i górną część szczęki z całych sił rozrywając je na pół, oddzielając tym samym głowę od reszty ciała. Oczy Demona skierowały się na Mawalio.

– Nie! – krzyknął głos Dantego – wystarczy, nic tu po Tobie – zatrzymał ciało Dante – trzeba zabić wszystkich – odezwał się głos Demona – przyjaciół się nie zabija– hamował go elf – nie mamy przyjaciół – nie poddawał się – Ty nie masz ale ja mam, więc chcąc nie chcąc jest wspólny – powiedział dosadnie Dante, a Demon przestał stawiać opór. Dante podbiegł do przyjaciela i wyciągnął sztylet z jego brzucha.

– Myślałem, że dam radę przeprasza – powiedział Mawalio plując krwią.

– Dałeś to dzięki Tobie, rozwaliłeś dźwignie na ścianie, uwolniło mnie to, to ja zawiniłem – zacisnął zęby. Dante szybko próbował zatamować krwotok, lecz mało efektywnie rana była zbyt poważna.

– Trzymaj się przyjacielu, masz jakieś zioła lecznicze? –spytał nie wiedząc co zrobić.

– Ciekawe – zaśmiał się lekko – nawet kiedy Ty się poświęcasz i pozwalasz się zabić. To ginę ja. Pewnie zazdrościsz mi teraz śmierci. – zażartował.

– Nie umrzesz– zdenerwował się Dante, spoglądając na rozszarpany brzuch.

– Nie powstrzymasz nieuniknionego – westchnął – umieranie to parszywa robota.

– Tak, a szczególnie wtedy, kiedy nie możesz umrzeć. – dodał Dante.

– Twój amulet mnie ochronił.

– Bzdura – zaprzeczył – twoje bariery Cię ochroniły, dlatego antymateria Cię nie wykryła, dlatego mogłeś się deportować. Obroniły Cię umiejętności. Ten artefakty nawet nie wiem czy nawet działał.

– Udało mi się deportować – zaśmiał się – pierwszy raz i ostatni. – spojrzał z przejęciem na swoją ranę,  – Obiecaj mi coś.

– Tak?

– Wiedz, że świat nie poradzi sobie bez Ciebie. Potrzebują wybawcy, potrzebują kogoś kto będzie w stanie zmierzyć się z najgorszym złem. Ty możesz być ich ostatnia nadzieją, nie możesz się znowu ukryć. Obiecaj, że będziesz chronił potrzebujących, tych, którzy potrzebują autorytetu, bądź bohaterem wszystkich Dante.

– Żaden ze mnie bohater.

– Masz rację, ponieważ jesteś kimś więcej – uśmiechnął się zamykając oczy – jesteś legendą.

Koniec

Komentarze

Cóż, mimo, że fabuła i wymyślony świat jest niczego sobie, tekst niestety nie bardzo nadaje się do czytania. Już w pierwszym zdaniu sadzisz ortografa "wierzy", a potem wcale nie jest lepiej. O ile stylistycznie niezgrabne zdania da się łatwo wyprostować, bo raz, że nie są tragiczne, a dwa – nie ma ich tak wiele, nie przygniatają tekstu, to chaotyczna interpunkcja bardzo utrudnia czytanie. Co więcej tekst roi się od literówek, zjedzonych i źle odmienionych końcówek, całego tego badziewia, które wynika nie z braku umiejętności, ale zwykłej niedbałości. Zapewniam – tekst byłby o wiele lepszy, gdybyś poświęcił trochę więcej czasu na solidną korektę. Więcej uwagi.

Bo pomysły masz, a styl wyszlifuje się z czasem i doświadczeniem. Ale pośpiech i niedbałość odrzuca czytelnika z miejsca. Tak naprawdę gratuluję każdemu, kto przebrnie przez pierwszy akapit. Który to, nawiasem mówiąc, zdecydowanie należałoby podzielić na szereg mniejszych.

Mam nadzieję, że kolejne teksty będą lepsze! 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone ma rację!

Zaczynam cenić swój czas i lekturę przerwałem. Szalejąca interpunkcja, “wierzy”, różne inne cuda językowe. 

Odpadłem!

Przykłady (z samego początku tylko):

– “Nie ważne” – nieważne;

– “czaro siwy” – jaki?;

– “smukłą złoto-szarą sutannę” – a widziałeś przysadzistą albo korpulentną sutannę?;

– “dwu głowy gryf mający jedną koronę” – dwugłowy;

– “piasek przelewał się” – piasek to woda?

 

W takiej formie opowiadanie nie nadaje się do czytania!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przeczytałam opowiadanie. Łatwo nie było. Niestety, ponieważ minął już termin na poprawki, a w tekście nadal są błędy, nie mogę go zakwalifikować. Następnym razem rozważ przestudiowanie paru poradników – na przykład zapisu dialogów – a także napisanie krótszego tekstu i poproszenie kogoś o betowanie, czyli poprawienie tekstu przed publikacją.

Życzę owocnej nauki i sukcesów w przyszłości :) Thargone napisał ci bardzo cenne porady.

 

Przykłady błędów:

 

najwyższej wierzy zamku ← już wiesz, że paskudny ortograf

szerokie lasy pobliskich wyżyn rozciągały się, aż po horyzont(+,) ogromne dęby(+,) potężne jesiony… Tak(+,) to widok godny zapamiętania., nNie wiadomo jak długo przyjdzie mu jeszcze gto oglądać, ponieważ cisza, która towarzyszyła temu urokliwemu krajobrazowi(+,) nie zwiastowała nic dobrego. – pomyślał czarodziej – 

na określeni tej istoty. ← zjadłeś e

Po drodze wstąpił do kuchnie ← tutaj niepotrzebne e

drogami w zamku ,najbardziej na uboczu ← nie wolno tak zapisywać przecinków

-Witaj(+,) arcymagu – przywitał go ← musisz oddzielać półpauzy od tekstu: – Witaj, arcymagu – przywitał go

nikt się nie czepiał. – sSplunął na ziemię i odwrócił się(+,) otwierając kalpę

Masz bardzo dużo nieładnych powtórzeń:

ukazały się drzwi. Nie były to stalowe drzwi, nawet nie metalowe, nie wyglądały , także na drzwi(+,) które mogły kogoś strzec lub więzić. Eleganckie mahoniowe drzwi z gustownymi

Siedzieć tyle set stóp pod ziemi, bez żadnych butów to nie lada wyczyn ← to zdanie jest dla mnie zagadką

że Ty jeść nie musisz. ← w wypowiedziach nie dawaj z dużej zwrotów do kogoś, to w listach tak robimy

– A powinna być, chcesz tak bardzo rozmawiać o tej osobie.? – spytał i wstał nadal będąc nadal odwrócony.

– CZTERYSTA OSIEMNAŚĆIE LAT TEMU! – krzyknął mag ← nie musisz podkreślać krzyku capslockiem. Robisz to w tekście wielokrotnie, np:

– UWAŻAJ(+,) KSIĄŻĘ! – krzyknął czarodziej,

Ziemia nagle zaczęła drżeć. Lekkie wibracje przeszywały ziemię, całe echo dudnienia dało się wyczuć nawet tak głęboko pod ziemią.

ale wiem jedno, nie będę tu ślęczał z Ttobą bezczynnie – wstał cCzarodziej wstał gwałtownie i złapał za klamkę drzwi(+.) – Kiedyś

utrzymać fortece ← fortecę

– Przestali atakować ? ← nie możesz dawać spacji przed pytajnikiem

– To nie możliwe ← niemożliwe

za długo letnią ochronę. ← długoletnią

„ Jeśli postanawiasz zabrać coś z piekła musisz pozostawić coś równie cennego, gdyż harmonia wartości musi pozostać nie zachwiana”(+.) ← masz niepotrzebną spację na początku i pamiętaj, że istnieje zasada: kropka kończy wszystko. Przede wszystkim zdanie.

Zatrzymali się przy ostatnich drzewach otaczających wielką polanę, na której usadowiony był wielki budynek. Budynek mierzył z dwadzieścia stóp wysokości. Co było najdziwniejsze budynek nie był z cegły czy z kamienia, był cały metalowy, prostokątny gmach z drzwiami bez okien. Największą uwagę przykuwały panele obracające się w miejscu osadzone na dachu budynku. Obeszli budynek dookoła, ale nic innego nie przykuło imch uwagi.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Hmmm. Tekst napisany na “umieranie” (albo i to nie), z kilkoma pospiesznie wstawionymi słowami “legenda” lub “legendarny” to niezupełnie to, o co chodzi w konkursach.

Fabuła – jak w sztampowym fantasy. Dużo walki ze złem, elfy, czary…

Bohaterowie: czarownik, elf i zuo. Czyli standard.

Legenda podejrzanie przypomina coś na chybcika dopisane do starego tekstu.

Wykonanie koszmarne. Chociaż przeczytałeś, spokojnie i uważnie, ten tekst przed publikacją? Ortografy, literówki, błędy w zapisie dialogów, problemy z pisownią łączną/ rozdzielną, kulejąca interpunkcja, brakujące spacje przy myślnikach, inne usterki… I dlaczego nie poprawiasz rzeczy wytkniętych już dawno temu?

dawno żem Cię nie widział.

Ty, twój, pan itp. w dialogach piszemy małą literą. W listach dużą.

Oboje zdębieli przysłuchując się dźwiękom.

Oboje to mężczyzna i kobieta. BTW, przecinek po “zdębieli” (notabene, to słowo słabo pasuje do fantasy, zbyt współcześnie i kolokwialnie brzmi).

Momentalnie czarodzieje zagarowali uzbrajając się w magiczne tarcze ochronne

Co zrobili? Przecinek jak wyżej.

Babska logika rządzi!

No, niestety, ortografia, interpunkcja, literówki, spacje, brak znajomości podstawowych zasad. Czyta się bardzo źle.

Przynoszę radość :)

Fabuła może i była, ale świat jest sztampowy do bólu i niczym się nie wyróżnia. Ni ziębi, ni grzeje.

Niestety sam tekst przez koszmarne wykonanie, zostaje w pamięci i to w negatywnym sensie.

“Wierzy” żąci! ;)

Chwytaj linki. Czuję, że będą pomocne :)

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Rażące błędy można znaleźć praktycznie w każdym losowo wybranym fragmencie.

Zgadzam się z opinią o wykonaniu. Brak przecinków, źle postawione przecinki, błędny zapis dialogów, brak spacji, błędy ortograficzne, brak akapitów, źle skonstruowane zdania.

Tekst do generalnego remontu.

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

No cóż, masa wszelkich możliwych, błędów i usterek uniemożliwiła mi lekturę tego, być może zajmującego, opowiadania. A ponieważ Autor do dzisiaj nie wykazał najmniejszej chęci zajęcia się własnym tekstem i ja pozostanę obojętna wobec jego dzieła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka