- Opowiadanie: MrBrightside - Transgresja

Transgresja

Z pew­no­ścią wiele można by w tym tek­ście jesz­cze po­pra­wić, ale za­bra­kło czasu i umie­jęt­no­ści.

Ukło­ny dla No­Whe­re­Ma­na i Ne­ris­sy za kon­sul­ta­cje.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Transgresja

Krew bez en­tu­zja­zmu wy­pły­nę­ła z za­cię­te­go po­licz­ka, pla­miąc rękaw ob­le­ka­ją­cy przy­kur­czo­ne nie­do­łęż­no­ścią ramię.

– Prze­pra­szam – szep­nął Maxim Mo­uni­re. Po­staw­ny, choć mocno już szpa­ko­wa­ty męż­czy­zna. Dło­nią zdo­bio­ną dwoma pier­ście­nia­mi o znie­wa­la­ją­cych ka­mie­niach barwy szkar­ła­tu się­gnął po kawał szma­ty.

Opo­rzą­dza­ny sta­ruch pi­snął nie dla­te­go, że odro­bi­nę za­pie­kło, gdy ścier­ka spo­tka­ła ranę. Łza­wił nie z po­wo­du prze­czu­li­cy, jaka już dawno za­ję­ła za­pad­nię­te po­licz­ki. Nie z zimna drżał.

Tak bo­la­ła bez­rad­ność. Al­dric Mo­uni­re nigdy nie po­go­dził się z fak­tem, że sta­rość i ka­lec­two przy­cho­dzi­ły w parze, a na do­da­tek po­stę­po­wa­ły szyb­ciej, niż po­zwa­la­ła­by na to ja­ka­kol­wiek przy­zwo­itość. Czas z bez­dusz­no­ścią wpraw­ne­go kata prze­kre­ślał do­by­tek do­ko­nań ca­łe­go życia, zo­sta­wia­jąc rap­tem cień – ża­ło­sną imi­ta­cję czło­wie­ka, nie­zdol­ną choć­by utrzy­mać w ręku brzy­twę. Po bo­ha­te­rze, który zjed­no­czył za­chod­nią mar­chię z kon­tro­lo­wa­nym przez Se­ra­pha Po­łu­dniem, nie po­zo­sta­ło już nawet wspo­mnie­nie. Nawet ono za­czę­ło za­ni­kać w stru­dzo­nym ży­ciem umy­śle.

Maxim obej­rzał swoją pracę. Nie li­cząc za­cię­cia, był nawet za­do­wo­lo­ny. Al­dric na­to­miast po­wo­li się uspo­ka­jał. Po tylu la­tach razem, Maxim znał już nie­mal wszyst­kie dziad­czy­ne zwi­chro­wa­nia. Od lat sam rów­nież przy­go­to­wy­wał się do roli nie­do­łęż­ne­go cię­ża­ru, a i tak nie po­tra­fił sobie wy­obra­zić sie­bie po­zo­sta­ją­ce­go na łasce in­nych. Maxim już dawno prze­stał więc re­ago­wać, bo za­zwy­czaj uża­la­nie się tylko po­głę­bia­ło star­czą me­lan­cho­lię, wy­wo­łu­jąc stan, który trud­no było potem znieść i opa­no­wać. U obu z nich. To pa­sjo­nu­ją­ce jak re­la­cja przo­dek-po­to­mek roz­kwi­ta z cza­sem w prze­pięk­ne part­ner­stwo, by wraz z bie­giem tej nie­po­wstrzy­ma­nej siły pod­dać się re­gre­sji, wy­twa­rza­jąc na nowo ową pier­wot­ną za­leż­ność.

Pta­sie trele były wszyst­kim, co mą­ci­ło ciszę bre­toń­skiej pro­win­cji, jed­nak wy­star­cza­ły, by za­głu­szyć zgiełk wojny to­czo­nej da­le­ko stam­tąd. W bez­tro­skiej sce­ne­rii ja­wi­ła się ona jako coś nie­rze­czy­wi­ste­go. Serce, trą­ca­ne su­mie­niem, wy­ma­ga­ło prze­ję­cia, lecz nie wie­dzieć czemu, jakby ka­pry­śnie, ono wcale nie chcia­ło na­dejść. Jakby kon­flikt an­ga­żu­ją­cy cały kon­ty­nent był czymś, co to­czy­ło się obok. O czym można, ale nie trze­ba mieć zda­nia. Li­czy­ło się tylko do­koń­cze­nie to­a­le­ty. Przy­cię­cie pa­znok­ci na po­wy­krzy­wia­nych pal­cach. Maxim, zo­sta­wiw­szy Al­dri­ca przed chatą, znik­nął w przed­sion­ku, zmie­rza­jąc po cążki.

Wró­cił szyb­ko i bez przy­bo­ru, gdy do­szło go za­wo­dze­nie Al­dri­ca, które lata temu brzmia­ło­by pew­nie jak do­no­śne wo­ła­nie. Maxim sta­nął w progu, a chwi­lę póź­niej wszel­kie na­wo­ły­wa­nia i trele za­mil­kły. Przed chatą zgro­ma­dził się mały tłum, ze trzy tu­zi­ny naj­mniej, a każdy z przy­by­łych nosił czu­pry­nę czar­ną jak smoła i stę­ża­łe, za­dzior­ne ob­li­cze. Stali tak w bez­ru­chu, wszy­scy za wy­jąt­kiem męż­czy­zny z za­ko­la­mi, na­zwi­skiem Breq Looke, który wy­szedł przed sze­reg, bez po­wo­du pod­nie­co­ny. Maxim wy­prze­dził jego za­miar ode­zwa­nia się:

– Co wy sobie my­śli­cie, przy­cho­dząc tutaj?

Al­dric cięż­ko sapał, a z ust po­cie­kła mu ślina. Za­cie­trze­wio­nym spoj­rze­niem świ­dro­wał przy­by­szy.

– Sta­ruch już wie, co was czeka. Im­po­nu­jesz mi tym spo­ko­jem, Ma­xi­mie. Ale nawet ty nie spro­stasz furii ca­łe­go rodu.

Tłum oży­wił się, jakby celem po­par­cia tych słów. Ród Looke parał się ne­kro­man­cją, więc przy­by­li robić to, co po­tra­fi­li naj­le­piej – mor­do­wać i ba­brać się w zwło­kach.

– Nie je­stem już na­miest­ni­kiem Za­cho­du. Tra­ci­cie czas. Wasze cele do­bie­ra­ją się teraz naj­pew­niej do skóry cu­dow­ne­mu Uria­ho­wi.

– Nasz cel jest tutaj. Każdy na­miest­nik Za­cho­du liczy się ze zda­niem Mo­uni­re’ów, a naj­waż­niej­szy z nich od lat nie chce zdech­nąć. Po­wiedz, Ma­xi­mie, jakie to uczu­cie móc w końcu scze­znąć po ponad wieku bycia uwa­ża­nym za bó­stwo? Co czuje czło­wiek, któ­re­go wła­sny syn za­mie­nił się w star­ca szyb­ciej niż on sam?

– Wnuk. Syn już dawno nie żyje.

Cisza, która za­pa­dła, gnio­tła, miaż­dży­ła spo­ko­jem. Całe po­ko­le­nia Looke’ów zwąt­pi­ły i w jed­nej chwi­li stały się małe w tym swoim zwąt­pie­niu. Z pa­nicz­ne­go ma­ra­zmu pierw­szy wy­rwał się Breq, który za­ci­snął pię­ści, za­gryzł zęby i wy­ce­dził:

– Bra­cia! Nasz wiel­ki brat, Uriah, sam jeden opie­ra się teraz trzem ar­miom oma­mio­nym pięk­ny­mi słów­ka­mi ka­pła­nów fał­szy­we­go boga! Czym­że zatem dla nas bę­dzie dobić tego głup­ca? Ten sym­bol śle­pe­go od­da­nia na­szych oj­czyzn w łapy Se­ra­pha! Ma­xi­mie, ni­ko­go dziś nie ob­cho­dzi, jak wiel­ką le­gen­dą zdo­ła­łeś ob­ro­snąć przez ostat­ni wiek. Liczy się tu i teraz.

Po­dzia­ła­ło. Za­brzę­cza­ły tru­pie wi­sio­ry w rę­kach ne­kro­man­tów. Al­dric Mo­uni­re od­dy­chał coraz szyb­ciej. Jego dziad z kolei splótł palce i w za­my­śle­niu przy­ło­żył je sobie do ust.

– Tu i teraz – po­wtó­rzył z ude­rza­ją­cym bólem. – Dla­cze­go po pro­stu nie prze­sta­nie­cie bluź­nić? Aeon wam wy­ba­czy. Jest ła­ska­wy. Po co prze­le­wać krew?

– Se­raph oma­mił was wszyst­kich jak dzie­ci! Usta wy­pcha­ne fra­ze­sa­mi o cno­tli­wo­ści, a je­dy­ne na czym mu za­le­ży, to złoto! Jak mo­żesz tego nie do­strze­gać?! Błą­dzisz i w błąd wpro­wa­dzasz całe po­ko­le­nia!

Z lasu nie­opo­dal nad­cią­gnął po­mruk. Niski, gar­dło­wy, re­zo­nu­ją­cy – jakby mon­strum zbu­dzo­ne z od­wiecz­ne­go le­tar­gu.

Maxim w tam­tej chwi­li po­my­ślał o czło­wie­ku, z któ­rym to­czył bój bli­sko wiek temu. Ey­la­nie, gdy nad­szedł twój czas, cią­gle kon­se­kwent­nie od­wra­ca­łeś się od Aeona. Z jego po­mo­cą z pew­no­ścią to ty stał­byś dzi­siaj na moim miej­scu. Jak byś po­stą­pił? Nadal był­byś rów­nie pewny?…

Ja tak nie po­tra­fię.

– Tylko Aeon może nas są­dzić.

 

Gun Ky­ur­na­ca, chło­pak za­zwy­czaj szyb­ki w dzia­ła­niu dzię­ki swej umie­jęt­no­ści, a jesz­cze szyb­szy w my­śle­niu dzię­ki ro­do­wej krwi, tym razem upadł na ko­la­na i za­stygł cały ocię­ża­ły. Oto Maxim Mo­uni­re, były na­miest­nik za­chod­niej mar­chii, leżał bez życia z ser­cem prze­szy­tym wła­snym cie­niem.

– Do­ko­na­ło się – ob­wie­ścił na widok przy­by­sza drżą­cy z pod­nie­ce­nia Breq Looke. Jego Mu­śnię­cie Zdra­dli­wej Śmier­ci miało przejść do hi­sto­rii jako czar, któ­rym za­mor­do­wa­no naj­wspa­nial­sze­go z magów.

Bitwa kosz­to­wa­ła Breqa utra­tę ra­mie­nia. Krew Mo­uni­re’a, choć bez­cen­na, sta­no­wi­ła jed­nak le­d­wie uła­mek prze­la­nej juchy w tam­tej bre­toń­skiej wsi, po któ­rej nie ostał się nawet ślad. Do­oko­ła, jak okiem się­gnąć, wzno­si­ły się ku chmur­ne­mu fir­ma­men­to­wi drze­wa o pniach gru­bych ni­czym wieże zam­ków. Wszyst­kie spla­mio­ne po­so­ką bun­tow­ni­cze­go rodu Looke’ów, więk­szość wciąż chci­wie dzier­żą­ca ludz­kie mięso w ob­ję­ciach ma­syw­nych ko­na­rów. Pusz­cza prze­sią­kła mocą po ostat­ni liść w ko­ro­nach, po ostat­nią igłę w ściół­ce. Tak wiel­ką po­tę­gą wła­da­li Mo­uni­re’owie – naj­wspa­nial­szy z dzie­się­ciu Wiel­kich Rodów. A Maxim był naj­wspa­nial­szym z Mo­uni­re’ów.

– Nie za­bi­ję cię – rzekł, siląc się na spo­kój. – Ktoś musi prze­ka­zać dalej dobrą no­wi­nę.

Nogi i dło­nie Ky­ur­na­ci nie prze­sta­wa­ły drżeć. Za­ci­skał pię­ści, wal­czył z my­śla­mi. Nie dawaj się pro­wo­ko­wać, po­wta­rzał Maxim Mo­uni­re, gdy chło­pak wra­cał po­ha­ra­ta­ny z ko­lej­nych bi­ja­tyk. Waż siły na za­mia­ry, a zo­sta­niesz ma­giem wy­bit­nym.

– Za­pła­cisz za to…

Chło­pak roz­warł pięść, szu­ka­jąc siły w nie­wiel­kim amu­le­cie boga Aeona. Do­stał go od Gi­va­oo, na­miest­ni­ka pół­noc­nej mar­chii, nim ten prze­niósł front poza kon­ty­nent swym nie­wy­obra­żal­nym za­klę­ciem, a potem sko­nał, roz­szar­pa­ny przez hordę Uria­ha. To rów­nież on na­ka­zał Ky­ur­na­cę czym prę­dzej do­trzeć do Ma­xi­ma Mo­uni­re’a. Ach, gdy­bym tylko był szyb­szy!

– Twój ża­ło­sny bożek nic nie może. – Ostat­ni oca­la­ły ne­kro­man­ta za­uwa­żył roz­ter­kę chło­pa­ka i jego amu­let. – A Pan zza lą­do­lo­du gar­dzi sła­bo­ścią. Oba­wiam się, że nie ma dla cie­bie na tym świe­cie przy­szło­ści.

Ky­ur­na­ca pod­niósł wzrok. Sapał. Nie mu­siał nic mówić. Do prze­la­nia czary bra­ko­wa­ło kro­pli.

– Cóż za spoj­rze­nie! Nie­na­wi­dzisz mnie? Do­brze… chodź. Wy­ga­szę ostat­nią linię two­je­go ża­ło­sne­go rodu.

– Ty mor­der­co!

Gun Ky­ur­na­ca zgar­nął z ziemi lekki miecz; za­szar­żo­wał na wroga z wrza­skiem. A potem znik­nął. Świ­snę­ło. Zni­kał i po­ja­wiał się w po­zor­nie przy­pad­ko­wych lo­ka­li­za­cjach do­oko­ła ne­kro­man­ty, z każ­dym sko­kiem za­ci­ska­jąc okrąg i wy­wo­łu­jąc ułudę, że nagle się po­wie­lił. Breq pa­mię­tał tę se­kwen­cję kro­ków z bitew to­czo­nych dzie­więt­na­ście lat wstecz, kiedy to ród Looke wybił w pień Ky­unar­ców i zajął ich miej­sce wśród wiel­kiej dzie­siąt­ki. Efek­tyw­nie się bro­nił, szu­ka­jąc oka­zji do śmier­tel­nej kon­try, li­cząc, że star­czy mu sił na jesz­cze jedno za­klę­cie.

Gun był prze­ko­na­ny, że wresz­cie zna­lazł dziu­rę we wro­giej de­fen­sy­wie i cię­ciem pro­sto w tęt­ni­cę po­zba­wi Looke’a życia. Tym­cza­sem cień ne­kro­man­ty po­ciem­niał, za­ko­tło­wał się. Wy­cze­ki­wał kon­tak­tu z za­ry­sem prze­ciw­ni­ka, by owi­nąć jego ciało, prze­szyć pierś…

Lecz Gun Ky­unar­ca w ostat­niej chwi­li od­pu­ścił, za­parł się stopą i nie­zgrab­nie prze­to­czył ka­wa­łek dalej, bo zo­ba­czył to, czego Looke nie zdą­żył jesz­cze za­uwa­żyć. Wkrót­ce uka­zał się jeź­dziec nad­cią­ga­ją­cy od wscho­du. Ko­bie­ta. Bez wąt­pie­nia ary­sto­krat­ka, choć odzia­na bar­dziej wy­god­nie niż wy­twor­nie, by móc po­dró­żo­wać na ru­ma­ku. Zwie­rzę upar­cie od­ma­wia­ło prze­ci­ska­nia się po­mię­dzy nie­bo­tycz­nie gru­by­mi pnia­mi, jed­nak jego pani znaj­do­wa­ła spo­sób, by po­su­wał się na­przód. Wkrót­ce ścią­gnę­ła wodze i uka­za­ła się w peł­nej kra­sie – włosy miała rów­nie czar­ne co Looke’owie, gdzie­nie­gdzie po­prze­ty­ka­ne tylko si­wy­mi nićmi. Na palcu klej­not ja­rzą­cy się szkar­ła­tem. Na twa­rzy bez­kre­sną zgro­zę.

– C-ciot­ka Mira!

Mirę Looke ogło­szo­no głową rodu ne­kro­man­tów po tym, jak jej syn po­pro­wa­dził krew­nia­ków na zwy­cię­ską ba­ta­lię z kla­nem Ky­ur­na­ca. Po­szu­ki­wa­no go póź­niej jako lu­do­bój­cę we wszyst­kich trzech mar­chiach i osta­tecz­nie zo­stał za­mor­do­wa­ny, gdy pró­bo­wał prze­kro­czyć lą­do­lód od­dzie­la­ją­cy wschod­nią pro­win­cję od Da­le­kie­go Im­pe­rium.

– Gdyby chło­pak się nie za­wa­hał, był­byś mar­twy. Za­bi­ty nie z ręki boga magów, lecz przez wła­sną głu­po­tę.

W od­po­wie­dzi usły­sza­ła prych­nię­cie.

– Mogę umie­rać, wy­peł­ni­łem misję. Wszy­scy wy­peł­ni­li­śmy. – Breq głową wska­zał po za­snu­tej krwią i ludz­kim mię­sem oko­li­cy.

– Ro­zu­miem.

Zsia­dła z wierz­chow­ca.

– Co tutaj ro­bisz, ciot­ko? Uriah i tobie wydał po­le­ce­nia. Czyż­by Im­pe­ra­tor oka­zał się być nie­go­ścin­nym?

Gun Ky­ur­na­ca pod­niósł się i sta­nął, po­chy­lo­ny, na drżą­cych no­gach. Spoj­rze­nie miał jesz­cze bar­dziej za­cie­trze­wio­ne niż wcze­śniej. Zwró­cił uwagę ne­kro­man­ty.

– Znowu te oczy. Ach, gdyby wzro­kiem dało się za­bi­jać… – po­wie­dział Breq i zbli­żył się o trzy kroki do chło­pa­ka, cie­kaw jego re­ak­cji.

Ky­ur­na­ca in­stynk­tow­nie spró­bo­wał się cof­nąć, ale zu­peł­nie za­po­mniał o drze­wie za ple­ca­mi. Wpadł na nie. Choć zdez­o­rien­to­wa­ło go to tylko na krót­ką chwi­lę, Breq Looke zdo­łał wy­chwy­cić w jego oczach, oprócz gnie­wu, także nie­udol­nie skry­wa­ny po­płoch.

– Jak zwie­rzę… – skon­sta­to­wał wy­szcze­rzo­ny ne­kro­man­ta. – Nie wiesz, co zro­bić. Roz­są­dek na­ka­zu­je ucie­kać. Duma wal­czyć. Do tego Okruch na palcu ciot­ki Miry to ten sam, który przez wieki prze­ka­zy­wa­ła sobie twoja ro­dzi­na.

Ko­bie­ta ru­szy­ła nie­spiesz­nie, by sta­nąć u boku krew­nia­ka. Gun uniósł przed sie­bie miecz, ale nie po­tra­fił ukryć drże­nia ciała, czym tylko roz­ocho­cił Looke’a:

– Twój uko­cha­ny na­miest­nik miał aż dwa Okru­chy. – Spoj­rzał na sy­gne­ty zdo­bią­ce kciuk i wska­zu­ją­cy palec na zwło­kach Mo­uni­re’a. – Może wy­star­czy­ło po­pro­sić, a dałby ci jeden? Twój nic nie warty ród znów mógł­by się cheł­pić przy­dom­kiem „wiel­ki”…

Ne­kro­man­ta urwał, bo Mira Looke zło­ży­ła mu po­ca­łu­nek na po­licz­ku, szep­cząc:

– Mu­śnię­cie.

Cie­nie oboj­ga Looke’ów po­łą­czy­ły się, by za mo­ment ści­snąć ciało Breqa i prze­bić mu serce. Męż­czy­zna za­krztu­sił się, splu­nął krwią. Czer­wień po­cie­kła po bro­dzie.

– Co?… – Pod­niósł obo­la­ły wzrok. – Nie po­zwo­lę!…

Ści­snął trupi wi­sior, aż z dłoni po­ka­pa­ła jucha. Na pier­si ne­kro­man­ty po­ja­wił się złoty ciąg sym­bo­li, eks­pan­du­ją­cy w kie­run­ku koń­czyn. To Za­po­mnia­ne Zna­mię Umie­ra­ją­cych, za­uwa­ży­ła Mira. Skąd ten drań ma cią­gle siłę, by cza­ro­wać?!

– Ucie­kaj! – krzyk­nę­ła do Ky­ur­na­ki. – Za­mie­rza się wy­sa­dzić!

Chło­pak bły­ska­wicz­nie po­słu­chał i wpadł po­mię­dzy drze­wa.

Miała odro­bi­nę czasu. Za­klę­cie na­bie­rze mocy do­pie­ro, gdy sym­bo­le obej­mą całe ciało. Zdąży się od­da­lić, by go dobić… Ale… coś blo­ko­wa­ło nogi… Skąd ten cień? Nie­by­wa­łe! Dru­gie za­klę­cie! Breq uży­wał szcząt­ków braci jako me­dium, żeby spo­wol­nić Mirę.

W ostat­niej se­kun­dzie życia Breq Looke zo­ba­czył naj­żyw­szy strach na twa­rzy ne­stor­ki swo­je­go wy­mie­ra­ją­ce­go rodu. Od­szedł przez to w po­czu­ciu speł­nie­nia.

Nie­mniej nie udało mu się ni­ko­go zabić. Gun Ky­ur­na­ca, ucie­ka­jąc, spoj­rzał za sie­bie i wi­dząc obrót spraw, na­tych­miast pod­jął de­cy­zję. W czte­rech sko­kach do­tarł do Miry, prze­niósł ją byle dalej od umie­ra­ją­cej bomby, a gdzieś w głębi serca cho­wał prze­świad­cze­nie, że czy­nił słusz­nie. Gdy lą­do­wa­li, ode­pchnął ne­kro­mant­kę precz od sie­bie. Od­szu­kał miecz; trzy­ma­jąc go, czuł się pew­niej. Mira Looke długo nie wsta­wa­ła.

Jej krew­niak klę­czał, cały sztyw­ny, z opusz­czo­ną głową. Złote sym­bo­le znik­nę­ły.

– Nie­wy­pał? – Gun nie wy­trzy­mał, nie wie­dząc, czy po­wi­nien spo­dzie­wać się dal­szych dzia­łań. Breq mógł tylko wy­glą­dać na mar­twe­go.

– Zdą­ży­łam go dobić, nim do­peł­nił się czar.

Okrut­nie przy­tła­cza­ją­ce po­czu­cie bez­rad­no­ści i wła­snej sła­bo­ści ogar­nę­ło nagle Guna Ky­ur­na­kę. Z tego wszyst­kie­go aż opu­ścił broń wzdłuż nogi. Gniew­ne wzbu­rze­nie ustą­pi­ło miej­sca ro­zu­mo­wi, a do te­le­por­te­ra do­tar­ło, że dla głowy rodu po­kro­ju Miry Looke był je­dy­nie nic nie zna­czą­cą płot­ką.

– Mu­si­my się spie­szyć – rze­kła jed­nak ko­bie­ta i wresz­cie wsta­ła, dys­kret­nie ocie­ra­jąc po­licz­ki. Ru­szy­ła w stro­nę nie­do­szłe­go epi­cen­trum eks­plo­zji. – Uriah ma kurwę, która po­cho­dzi z Van Ho­en­nów. Jest sen­so­rem. Na pewno już mu do­nio­sła, co tutaj za­szło.

Chło­pak, sko­ło­wa­ny, pod­szedł do dwóch ciał i ne­kro­mant­ki. Uklęk­nął przy gło­wie Mo­uni­re’a i pierw­szy raz w życiu zo­ba­czył z bli­ska nie­za­skle­pio­ne rany na ciele swo­je­go mi­strza. Potem spy­tał ary­sto­krat­kę:

– Po czy­jej ty wła­ści­wie je­steś stro­nie?

– Po stro­nie roz­sąd­ku. Uriah nie może wy­grać tej wojny. Po­wta­rza, że Aeon jest fał­szy­wym bo­giem, a zba­wie­nie czeka je­dy­nie wy­znaw­ców wiary zza lą­do­lo­du. Tylko że ja tam byłam, chłop­cze. Na da­le­kim wscho­dzie to im­pe­ra­tor jest bó­stwem. Do­słow­nie. Jeśli nasze mar­chie nadal będą to­czo­ne kon­flik­tem, nie bę­dzie komu po­wstrzy­mać jego mar­szu.

– Jakim cudem niby do­tar­łaś do Im­pe­rium? Prze­kra­cza­nie lą­do­lo­du jest za­ka­za­ne, Wschód go strze­że jak oka w gło­wie!

Mira ode­pchnę­ła zwło­ki Breqa tak, że padły na zie­mię, jed­no­cze­śnie ro­biąc miej­sce przy ciele na­miest­ni­ka. Z pie­ty­zmem, uwa­ża­jąc aby ni­cze­go przy­pad­kiem nawet nie mu­snąć, po­de­szła do zwłok Mo­uni­re’a. Ściół­ka wra­sta­ła w jego ciało, łą­czy­ła się z nim w cu­dow­ny spo­sób ni­czym setki wici przy­twier­dzo­nych do tka­nek. A więc tak wy­glą­da Hymn Bo­skiej Kre­acji, za­my­śli­ła się na mo­ment. W życiu nie wi­dzia­łam cze­goś po­dob­ne­go.

– Mów!

– Oni się w jakiś spo­sób po­ro­zu­mie­li. Uriah nie jest na­iw­ny, nie rzu­cał­by się z mo­ty­ką na słoń­ce, mając za dowód je­dy­nie słowo. Jego moc prze­kro­czy­ła li­mi­ty dzię­ki bło­go­sła­wień­stwu Im­pe­ra­to­ra. Kto wie, może osią­gnął po­ziom Ma­xi­ma Mo­uni­re’a z cza­sów jego świet­no­ści?

Miecz Guna po­wę­dro­wał za pas. Mira Looke się­gnę­ła po mie­szek z zio­ła­mi, mó­wiąc:

– Na­miest­nik Pół­no­cy wy­ko­nał kawał wspa­nia­łej ro­bo­ty, prze­no­sząc front spod Wiecz­ne­go Mia­sta na pu­sty­nię za Wiel­kim Mo­rzem. Przy­dał­by się jesz­cze… – Roz­sy­py­wa­ła gar­ścia­mi po zwło­kach i do­oko­ła nich. – Uriah na pewno znaj­dzie spo­sób, by od­wró­cić czar Gi­va­oo.

Chło­pak spu­ścił głowę.

– A więc wszyst­ko stra­co­ne – ode­zwał się cicho. – Może Breq miał rację i Aeon tak na­praw­dę nic nie może… Uriah pra­wie sam od­pie­ra armię trzech mar­chii tym swoim za­ka­za­nym za­klę­ciem. Jak oprzeć się ta­kiej mocy? Je­dy­ny, który mógł tego do­ko­nać…

Urwał, gdyż ani jedno słowo wię­cej nie prze­szło mu przez za­ci­śnię­te gar­dło.

– Od­wa­gi, młody Ky­ur­na­ko. Se­raph wy­bła­ga łaskę u na­sze­go pana. Od­wró­co­na Droga Zba­wie­nia to prze­ra­ża­ją­cy czar, ale jak każdy, ma swoją sła­bość.

– Niby jaką? – pod­chwy­cił chło­pak, choć spy­tał bez prze­ko­na­nia.

Ko­bie­ta prze­rwa­ła po­sy­py­wa­nie zwłok zio­ła­mi. Spoj­rza­ła na te­le­por­te­ra.

– Ma­xi­ma Mo­uni­re’a. Cią­gle jest na­dzie­ja, by ura­to­wać two­je­go men­to­ra, chłop­cze!

– Co? W oko­li­cy jest ktoś z Van Ho­en­nów?

– Nawet jeśli był, bitwa zmio­tła z po­wierzch­ni ziemi mia­sto i jego miesz­kań­ców. Cho­dzi mi o to, że nie tylko Uriah zna za­ka­za­ne za­klę­cia rodu Looke…

Ky­ur­na­ca tra­wił te słowa dłuż­szą chwi­lę. Potem uśmiech­nął się gorz­ko.

– Lady Looke, z całym sza­cun­kiem, ale nie po­zwo­lę, byś uczy­ni­ła z lorda Mo­uni­re’a oży­wień­ca i ma­rio­net­kę. Za­słu­żył na wię­cej god­no­ści po śmier­ci!

– Nie mówię o Od­wró­co­nej Dro­dze Zba­wie­nia. Uriah jest je­dy­nym, który po­tra­fi ją wy­ko­nać. Na­to­miast ist­nie­je inna for­mu­ła. Coś, czego nawet Van Ho­en­no­wie nie po­tra­fi­li osią­gnąć. Trans­mi­gra­cja Bo­skie­go Tchnie­nia. Za­klę­cie prze­no­szą­ce życie z jed­ne­go ciała na inne.

Te­le­por­ter aż wstrzy­mał od­dech.

– Ale… dla­cze­go?!

Mira zsu­nę­ła z palca sy­gnet i na chwi­lę za­sty­gła, wpa­trzo­na w lśnią­cy szkar­ła­tem ka­mień.

– Mój ród nie doj­rzał do bycia na­zy­wa­nym „wiel­kim” – rze­kła, wci­ska­jąc pier­ścień mło­dzień­co­wi. – Jeśli Looke’owie mają dziś znik­nąć z tego świa­ta, chcę, aby nasze imię było ko­ja­rzo­ne z czym innym niż bunt i zdra­da. Przy­naj­mniej tyle mogę na­pra­wić.

Klej­not był prze­pięk­ny. Każdy Wiel­ki Ród po­sia­dał wła­sny. We­dług le­gen­dy sta­no­wił ska­mie­nia­łą krew boga Aeona, to­czą­ce­go przed wie­ka­mi bój z si­ła­mi ciem­no­ści, by bro­nić przed nimi swych wy­znaw­ców. Z po­ra­nio­ne­go ciała Aeona miała wy­ciek­nąć moc, która za­do­mo­wi­ła się w lu­dziach, dając po­czą­tek kon­tro­lo­wa­niu magii.

Gun wpa­try­wał się w sy­gnet jak urze­czo­ny. Co podłe i nie­god­ne, za zu­peł­nie nie­istot­ne uwa­żał w tam­tej chwi­li kwe­stie wiary. Pier­ścień nie był re­li­kwią, a pa­miąt­ką. Tro­feum, które wiel­cy przod­ko­wie rodu Ky­ur­na­ca wy­wal­czy­li po­śród in­nych wspa­nia­łych ro­dzin. Iskrą na­dziei, że nie wszyst­ko jesz­cze stra­co­ne.

– Gdy za­klę­cie na­bie­rze mocy – kon­ty­nu­owa­ła Mira Looke – Mo­uni­re bę­dzie zdez­o­rien­to­wa­ny, ale nie mo­żesz tra­cić czasu. Bę­dziesz mu­siał na­tych­miast za­brać go na front. Teraz, gdy Uriah czuje się bez­piecz­niej, naj­pew­niej przy­wo­ła je­dy­ne­go maga, który kie­dy­kol­wiek rów­nał się mocą z Mo­uni­rem. Na woj­nie mię­dzy wznie­ca­ją­cy­mi iskry a roz­ma­wia­ją­cy­mi z du­cha­mi to by­ła­by rzeź. Tylko Mo­uni­re może po­wstrzy­mać to sza­leń­stwo, dla­te­go spiesz się. Ro­zu­miesz? Po­wiedz, czy ro­zu­miesz!

Po­trzą­snę­ła nadal nieco oszo­ło­mio­nym chło­pa­kiem, upew­nia­jąc się, że na pewno jej słu­cha.

– T-tak… Ro­zu­miem.

Ne­kro­mant­ka ode­tchnę­ła. Pu­ści­ła Guna.

– Do­brze… Jeśli uda się za­mor­do­wać Se­ra­pha… In­wa­zja bę­dzie nie­unik­nio­na! Szczę­ścia, przy­ja­cie­le.

Od­stą­pi­ła od te­le­por­te­ra nie­obec­na, po­grą­żo­na w my­ślach. Ky­ur­na­ca uło­żył ciało na­miest­ni­ka na wznak. Wów­czas ne­kro­mant­ka usia­dła na pię­tach przy zwło­kach, zło­ży­ła dło­nie, za­mknę­ła oczy. Jej trupi wi­sior wi­bro­wał, lecz ona sama za­sty­gła.

Nie­sły­cha­ne, że swoim Hym­nem Świę­tej Kre­acji po­tra­fi­łeś prak­tycz­nie w po­je­dyn­kę mie­rzyć się z całym rodem, Ma­xi­mie. Tak mon­stru­al­ne zdol­no­ści two­rze­nia i re­ge­ne­ra­cji są nie­osią­gal­ne żad­ne­mu in­ne­mu czło­wie­ko­wi. Nawet wśród Mo­uni­re’ów nigdy nie mia­łeś dla sie­bie kon­ku­ren­ta.

Roz­war­ła po­wie­ki. Uśmiech­nę­ła się lekko.

Wy­glą­dasz mło­dziej niż ja, a ponoć ży­jesz już na tym świe­cie sto trzy­dzie­ści lat. Twój ród jest dłu­go­wiecz­ny, ale nawet Mo­uni­re’owie rzad­ko do­ży­wa­li setki… Może fak­tycz­nie sam Aeon cię wy­brał i na­ma­ścił dawno temu na ko­lej­ne bó­stwo?

A może to tylko zwy­kłe szczę­ście.

Po­wie­trze zgęst­nia­ło wokół Miry Looke. Roz­rzu­co­ne przez nią zioła unio­sły się i za­wi­sły w po­wie­trzu.

Ne­kro­mant­ka roz­rzu­ci­ła ręce na boki. Łą­czył je teraz łań­cuch bla­dych, świe­tli­stych kul róż­nej wiel­ko­ści, skrzą­cych się wście­kle, lecz nie wy­da­ją­cych naj­cich­sze­go dźwię­ku. Gun Ky­ur­na­ca przy­glą­dał się, ocza­ro­wa­ny.

Na­praw moje błędy, Ma­xi­mie.

– Trans­mi­gra­cja Bo­skie­go Tchnie­nia!

 

*

 

– Lor­dzie Van Hoenn! Ra­port z pola! – za­wo­łał zlany potem gier­mek, roz­pa­lo­ny od sza­leń­cze­go biegu i le­ją­ce­go się z nieba, pu­styn­ne­go żaru.

Wśród mro­wia ży­wych i mar­twych ciał oraz po­chy­lo­nych nad nimi me­dy­ków, uwagę przy­ku­wał sza­ro­wło­sy ary­sto­kra­ta w sile wieku, wzno­szą­cy ręce ku niebu, ni to mo­dląc się, ni to pod­trzy­mu­jąc za­klę­cie. Lord stał nie­ru­cho­mo, ple­ca­mi do ha­ła­śli­we­go gierm­ka.

– Nie ja do­wo­dzę armią! Szu­kaj ge­ne­ra­ła Asla­niie­go i jemu ra­por­tuj!

– Lor­dzie…

– Niech ktoś stąd za­bie­rze chłyst­ka, do cho­le­ry!

Silne ra­mio­na mo­men­tal­nie chwy­ci­ły chło­pa­ka i po­cią­gnę­ły za sobą. Młody wierz­gał, ale na nic mu to było.

– To ge­ne­rał Asla­nii mnie przy­sy­ła! – krzy­czał gier­mek. – Oso­bi­ście do­łą­czył do bitwy po tym, co od­krył! Za­klę­cie Looke’a zo­sta­ło ulep­szo­ne! Oży­wień­ców nie da się za­mor­do­wać!

Medyk naraz spoj­rzał za sie­bie.

– Co ta­kie­go?! – szep­nął po­ru­szo­ny. – Kry­lya, Niibe, Fo­de­liu­sie, przej­mij­cie czar!

– Wuju – ode­zwa­ła się jedna z wy­wo­ła­nych – jeśli prze­rwę, ten czło­wiek…

– Już!

Trój­ka me­dy­ków wzię­ła na sie­bie za­klę­cie. Nie­wy­so­ki, szczu­pły Quiss Van Hoenn żwa­wym kro­kiem pod­szedł do wy­swo­bo­dzo­ne­go z uści­sku chło­pa­ka, mru­cząc pod nosem:

– Jakby było mało, że w armii tego sza­leń­ca są pra­wie same trupy… Mów, co wiesz, dzie­cia­ku!

– Oży­wień­cy leczą się, za­miast umie­rać. Ich ciała same re­agu­ją i wy­sy­sa­ją siły z prze­ciw­ni­ków.

Pod­sta­rza­ły ka­płan Aeona przy­słu­chi­wał się temu znad czy­je­goś ko­na­ją­ce­go ciała.

– Jak to wy­glą­da?

– Tak jakby… wy­do­by­wa­li z czło­wie­ka takie blade kule, a potem je po­że­ra­li.

Quiss Van Hoenn za­gryzł zęby i spoj­rzał ku naj­więk­szej wy­dmie w oko­li­cy, zwień­czo­nej ka­mien­ną ko­pu­łą, pod którą krył się spraw­ca całej tej tra­ge­dii. Dra­niu… Po­łą­czy­łeś Od­wró­co­ną Drogę Zba­wie­nia z Trans­mi­gra­cją Bo­skie­go Tchnie­nia. Czyż­by wresz­cie na­ro­dził się ge­niusz więk­szy niż Mo­uni­re i Ho­ugan?

– Ge­ne­rał Asla­nii po­wie­dział, że tylko Van Ho­en­no­wie mogą coś z tym zro­bić…

Lord po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu gierm­ka. Obłęd­ny, krwa­wy klej­not na palcu ary­sto­kra­ty wpra­wił chło­pa­ka w oszo­ło­mie­nie. Przez to nie od razu za­uwa­żył, że czoło Van Ho­en­na rosi pot, a za­zwy­czaj gład­ko ogo­lo­ne po­licz­ki nie­dba­le po­ro­sła szcze­ci­na. Lord z bli­ska wy­glą­dał za­trwa­ża­ją­co ludz­ko.

– I zro­bi­my. Dobra ro­bo­ta…

Wtem piach eks­plo­do­wał, by po chwi­li prze­kształ­cić się w mon­stru­al­ną łapę, która zła­pa­ła Qu­is­sa Van Ho­en­na jak kukłę i po­czę­ła wcią­gać w cze­luść, w ob­ję­cia śmier­ci. Naj­bliż­sza oko­li­ca, ni­czym grzę­za­wi­sko, po­chło­nę­ła dwóch le­żą­cych nie­opo­dal, nie­przy­tom­nych ran­nych.

Tonąc już nie­mal po pas, lord Van Hoenn uniósł ręce, by przy­go­to­wać się do rzu­ce­nia czaru, lecz prze­rwał, gdy z ru­cho­me­go pod­ło­ża wy­ro­sło po­pier­sie na wpół ludz­kie, a na wpół zbu­do­wa­ne z pia­chu. Wresz­cie ujaw­nił się któ­ryś z Espen­sko­ga­rów, nie­gdyś naj­bar­dziej wpły­wo­we­go rodu pół­no­cy – wła­da­ją­ce­go zie­mią; czło­nek jed­nej z pię­ciu pra­sta­rych ro­dzin, które opa­no­wa­ły magię ży­wio­łów. Głowę na wy­so­ko­ści czoła miał prze­pa­sa­ną świe­tli­stą nicią, lecz nie spo­sób było roz­po­znać twa­rzy. Oży­wie­niec mil­czał. Wszyst­ko to dla­te­go, że kosz­tem zwięk­sze­nia swej kon­tro­li nad mocą, mag za bar­dzo upodob­nił się do pia­chu, nie­mal się z nim sca­lił. Espen­sko­ga­ro­wie, wie­lo­let­ni na­miest­ni­cy Pół­no­cy, wy­strze­ga­li się tego za­bie­gu i się­ga­li po niego tylko w osta­tecz­no­ści, świa­do­mi, że kosz­to­wać mógł ich życie.

Z hu­kiem, tuż nie­opo­dal obozu, wy­lą­do­wał na­miest­nik Za­cho­du i ge­ne­rał armii, śnia­do­li­cy Bahar Asla­nii. Jego umie­jęt­no­ści, choć spek­ta­ku­lar­nie po­tęż­ne, nigdy nie zdo­ła­ły prze­siąk­nąć gra­cją. Nosił na palcu ko­lej­ny z krwa­wych pier­ście­ni Wiel­kich Rodów.

Na jego widok Quiss Van Hoenn na­tych­miast wrza­snął:

– Nie wstrzy­muj się! Wy­trzy­mam!

Jakby ćwi­czy­li tę se­kwen­cję przez pół życia. Asla­nii wy­krę­cił mły­nek mie­czem, wyj­mu­jąc go zza pasa i ude­rzył nim w grunt. Piach po­krył czar­ny wzór przy­po­mi­na­ją­cy sieć na­czyń, a gdy do­tarł do Espen­sko­ga­ra, eks­plo­do­wał całą salwą.

Opa­da­ją­cy kurz uka­zał ocie­ka­ją­ce krwią po­ra­nio­ne przed­ra­mio­na Qu­is­sa, któ­ry­mi Van Hoenn osło­nił głowę. Oży­wie­niec z kolei tra­cił kształt. Coraz mniej przy­po­mi­nał czło­wie­ka. Tylko świe­tli­sta ob­ręcz do­sko­na­le opar­ła się za­klę­ciu Asla­niie­go, po­zo­sta­jąc nie­na­ru­szo­ną. A potem za­in­du­ko­wa­ła re­ge­ne­ra­cję, rzu­ca­jąc pół­ży­wym cia­łem w stro­nę naj­bliż­sze­go celu – w stro­nę lorda Van Ho­en­na.

Blade świe­tli­ste kule, z po­cząt­ku nie­chęt­nie i nie­licz­nie, wy­nu­rzy­ły się z pier­si me­dy­ka. Ten in­stynk­tow­nie po­wlókł dło­nie żół­ta­wym, lecz­ni­czym flu­idem i zła­pał za łań­cuch stwo­rzo­ny z wła­snej mocy, by si­ło­wać się z za­klę­ciem trupa. Medyk spo­wol­nił eks­trak­cję, lecz nie po­tra­fił jej za­trzy­mać. A więc tak to dzia­ła. Używa mojej krwi jako me­dium. Lecz­ni­cze czary są na nic, póki krad­nie mi siły, a nie za­da­je fi­zycz­nych ob­ra­żeń. Więc może…

Medyk ob­li­zał po­ra­nio­ne przed­ra­mię, a chwi­lę póź­niej fluid wokół jego dłoni przy­brał krwa­wą barwę. Wi­tal­na Igrasz­ka to jedno z nie­licz­nych za­klęć stwo­rzo­nych przez ród Van Ho­en­nów z myślą o walce. Za­da­jąc ob­ra­że­nia, wy­cią­ga­ło ener­gię z wroga, jed­no­cze­śnie uzdra­wia­jąc przy­par­te­go do muru me­dy­ka.

Sznur ufor­mo­wa­ny z bla­dych kul, ni­czym po­chód piel­grzy­mów, zni­kał w ciele Espen­sko­ga­ra, który z każdą chwi­lą znów coraz bar­dziej przy­po­mi­nał sie­bie. Quiss jedną ręką zła­pał łań­cuch, a drugą szyb­kim ru­chem go prze­ciął, czym wresz­cie sku­tecz­nie za­blo­ko­wał dal­szą re­ge­ne­ra­cję tru­po­sza. Kule szyb­ko znik­nę­ły w ciele wła­ści­cie­la.

Wów­czas świe­tli­sta au­re­ola znik­nę­ła z głowy Espen­sko­ga­ra, a jego ciało za­sty­gło, by po chwi­li za­mie­nić się w pył i roz­pierzch­nąć na wie­trze. Na­brzmia­ły oko­licz­ny piach jakby ode­tchnął i zro­bił się luź­niej­szy.

– Co tu się dzie­je, Quiss? Wiesz, jak po­wstrzy­mać tę za­ra­zę?

Cią­gle roz­trzę­sio­ny, medyk sta­rał się opa­no­wać od­dech. Od­po­wie­dział po chwi­li:

– Trans­mi­gra­cja Bo­skie­go Tchnie­nia nie zo­sta­ła po­my­śla­na jako za­klę­cie ofen­syw­ne. Łatwo je prze­rwać wy­ko­nu­jąc inny czar ba­zu­ją­cy na wła­snej krwi, zwy­czaj­nie nad­pi­su­ją­cy po­le­ce­nie Uria­ha.

– Zgłu­pia­łeś?! Mało kto używa tak ry­zy­kow­ne­go me­dium!

– Do tego trzon armii to nie­ma­gicz­ni żoł­nie­rze…

Ka­płan Aeona po­mógł Van Ho­en­no­wi wy­grze­bać się z pia­chu. Wszy­scy mil­cze­li, tra­wiąc trud­ne wnio­ski.

Naraz do obozu do­tarł gwar do­bie­ga­ją­cy wprost z pola walki. Żoł­nie­rze wi­wa­to­wa­li, a ob­ło­ki pyłu wi­ro­wa­ły wy­so­ko ponad ich gło­wa­mi.

– Gdzie się, do chuja pana, po­dzia­ła armia Looke’a?! – pierw­szy skon­sta­to­wał Bahar Asla­nii.

Wy­czer­pa­ny walką i zmro­żo­ny wła­sny­mi przy­pusz­cze­nia­mi, Quiss Van Hoenn aż usiadł.

– Ja… Nie wiem.

– Looke anu­lo­wał za­klę­cie. Co ten skur­wiel znowu uknuł?

– Ra­czej prze­kie­ro­wał moc. Jeśli znik­nię­cie aury Ma­xi­ma Mo­uni­re’a fak­tycz­nie ozna­cza jego śmierć, być może za­mie­rza przy­wo­łać teraz wła­śnie jego. Jego albo sa­me­go Ho­uga­na…

Wszy­scy ob­ser­wo­wa­li wzbu­rzo­ne, gra­na­to­we chmu­ry, które nad­cho­dzi­ły zza ko­pu­ły Uria­ha, od stro­ny Wiel­kie­go Morza. Bahar Asla­nii za­ci­snął zęby. A potem ryk­nął:

– Uspo­ko­ić się! Go­to­wać szyk! Bitwa nie skoń­czo­na!

 

*

 

At­mos­fe­ra pod ko­pu­łą na­ma­cal­nie zgęst­nia­ła, gdy nie­po­zor­ny, ja­sno­wło­sy mło­dzie­niec krztu­sił się i wił w pia­chu ni­czym odu­rzo­ny. Wy­do­by­wa­ją­ce się zni­kąd dro­bi­ny do­kań­cza­ły za­da­ne im dzie­ło. Ciało chło­pa­ka było nie­mal­że go­to­we.

– Cóż za roz­cza­ro­wa­nie – oznaj­mił chudy dry­blas, jedną ręką opie­ra­ją­cy się o ścia­nę schro­nu. – Wy­glą­da jak chu­chro.

Tym­cza­sem nie­mo­żeb­nie otyły, łysy mag tłu­ste dło­nie trzy­mał przy twa­rzy, sple­cio­ne pal­ca­mi, po­mię­dzy któ­ry­mi prze­wlókł ogni­wa łań­cusz­ka. Trupi wi­sior zwi­sał po­ni­żej, ko­ły­sząc się z wolna.

– Po­spie­szy­łaś się, Leno – prze­mó­wił, ob­ser­wu­jąc wi­ją­ce­go się w kon­fu­zji oży­wień­ca i le­żą­cą obok, nie­przy­tom­ną dziew­czy­nę. – Wy­glą­da na to, że Breq jed­nak nie po­do­łał. Co za szko­da.

Lena Van Hoenn wzno­si­ła ręce, by kon­tro­lo­wać skra­dzio­ny Gi­va­oo gi­gan­tycz­ny por­tal, się­ga­ją­cy od pia­chu wydmy po skle­pie­nie ko­pu­ły. Po jego dru­giej stro­nie roz­cią­gał się śród­ziem­no­mor­ski pej­zaż wi­dzia­ny z lotu ptaka, a czar nie­ustan­nie lu­stro­wał oko­li­cę. Co praw­da Lena stała ple­ca­mi do zgro­ma­dzo­nych, lecz spo­glą­da­ła za sie­bie, nie­do­wie­rza­jąc. Pa­trzy­ła na po­chy­lo­ne­go, nie­ru­cho­me­go ol­brzy­ma, a w gło­wie setki myśli do­pro­wa­dza­ły bie­dacz­kę na skraj roz­pa­czy, ale i szału. Za­cho­dzi­ła w głowę, czy to nadal ten sam czło­wiek, któ­rym kie­dyś tak się za­chwy­ci­ła.

– Uria­hu… Co ty naj­lep­sze­go zro­bi­łeś? – Lena czuj­nie pil­no­wa­ła, by nie za­pła­kać nad losem to­wa­rzy­szek, choć oczy same się szkli­ły. Tylko jedną udało się wy­ko­rzy­stać jako na­czy­nie dla Od­wró­co­nej Drogi Zba­wie­nia. Ale ża­ło­wa­ła zdra­dze­nia obu.

Pi­snę­ła, gdy tru­posz prze­mó­wił, nie­po­rad­nie pró­bu­jąc po­de­rwać się z pia­chu:

– Jak śmiesz…

– Na­mierz wresz­cie Wiecz­ne Mia­sto – od­po­wie­dział Looke Lenie, nawet się nie od­wra­ca­jąc. – Przy­daj się albo bę­dziesz na­stęp­na.

Nie było sensu pa­trzeć dalej za sie­bie. Te dwa krót­kie zda­nia wy­ja­śni­ły wszyst­ko. Lena nie po­tra­fi­ła dłu­żej po­wstrzy­my­wać szlo­chu, choć szlo­cha­ła w ciszy. W życiu nie czuła się bar­dziej sa­mot­nie niż tam­te­go dnia u boku swego uko­cha­ne­go.

– Jak śmiesz – po­wtó­rzył chło­pak, przy­glą­da­jąc się swej wy­cią­gnię­tej, nie­ru­cho­mej dłoni. A potem prze­niósł spoj­rze­nie oczu tak cie­płych jak groź­nych na Uria­ha Looke’a i do­koń­czył – przy­zy­wać mnie z po­wro­tem na ten ze­psu­ty świat?

Cios mi­gre­ny zmógł oży­wień­ca, gdyż dusza opie­ra­ła się przed syn­chro­ni­za­cją z cu­dzym cia­łem. Ze­sztyw­nia­ły­mi z bólu pal­ca­mi zła­pał się za głowę i wy­ma­cał świe­tli­stą au­re­olę.

– Nie­by­wa­łe, że udało ci się mnie przy­zwać. Od­wró­co­na Droga Zba­wie­nia wy­ma­ga szcząt­ków ofia­ry, a gdy umie­ra­łem, z mo­je­go ciała pra­wie nic się nie osta­ło.

W końcu usiadł. Z nie­ustę­pu­ją­cym gry­ma­sem ro­zej­rzał się. Do­pie­ro wtedy za­uwa­żył le­żą­cą obok dziew­czy­nę.

– Nie wszyst­ko po­szło po two­jej myśli. Pla­no­wa­łeś wskrze­sić kogoś jesz­cze. I co teraz zro­bisz, Looke’u? Nie widzę na twoim palcu Okru­cha, czyż­byś wła­śnie wal­czył o jeden dla swo­je­go śmiesz­ne­go rodu?

– Eu­fo­ria mija. Prze­gru­po­wu­ją się – oznaj­mił dry­blas, wy­glą­da­jąc przez litą skałę ko­pu­ły jak przez okno.

Twarz Uria­ha nie­znacz­nie stę­ża­ła, a oży­wie­niec sta­nął na chwiej­nych no­gach i nie krył za­sko­cze­nia, gdyż jego ciało po­ru­szy­ło się samo.

– Je­steś w błę­dzie, po­są­dza­jąc mnie o nie­po­wo­dze­nie. To praw­da, pla­no­wa­łem ude­rzyć w dwóch miej­scach jed­no­cze­śnie. Ale rów­nie do­brze sam jeden mo­żesz wy­rżnąć w pień moich wro­gów za tą ścia­ną, a póź­niej zrów­nać z zie­mią twoje uko­cha­ne Wiecz­ne Mia­sto. Sława uzur­pa­to­ra uro­sła okrut­nie przez ostat­ni wiek.

– Wiek?… – pod­chwy­cił przy­zwa­ny.

– Bar­dzo chęt­nie spraw­dzę, ile z tego było praw­dą.

Gość za­uwa­żył, że wi­do­ki za gar­gan­tu­icz­nym por­ta­lem nie były mu obce. Van Hoenn krą­ży­ła wokół sto­li­cy Za­cho­du, będąc o włos od na­mie­rze­nia jej.

– Toż to pra­sta­re za­klę­cie Inu­itów do prze­no­sze­nia cie­pła w razie sro­gich zim. Za­mie­rzasz go użyć na lu­dziach?!

– Zna­lazł się już taki, który użył. Muszę przy­znać, że masz ol­brzy­mią wie­dzę. Tego ocze­ki­wa­łem po je­dy­nym po­grom­cy Ma­xi­ma Mo­uni­re’a.

– Tam­te­go dnia to Maxim mnie po­ko­nał. I zabił. Gro­mi­łem wielu magów, ale Maxim Mo­uni­re nie był jed­nym z nich.

Brzyd­ki uśmiech wy­krzy­wił na­la­ną twarz ne­kro­man­ty.

– Mam pod­sta­wy twier­dzić, że tro­chę mi­jasz się z praw­dą, Ey­la­nie. Ale teraz idź. – Głowa przy­zwa­ne­go od­wró­ci­ła się od Uria­ha na jego roz­kaz, po­mi­mo oporu. – Kup nam jesz­cze tro­chę czasu. A gdy skoń­czysz, z roz­ko­szą obej­rzę, jak ob­ra­casz w pył serce kultu fał­szy­we­go boga.

No­wo­pow­sta­łe ciało samo za­re­ago­wa­ło na in­ten­cje ne­kro­man­ty.

– Masz lu­dziom coś lep­sze­go do za­ofe­ro­wa­nia niż kult Aeona?

– To samo, co ofe­ro­wa­łeś im ty przed laty. Bóg zza lą­do­lo­du nie żąda danin. Nie karze za głup­stwa. Nie trapi się do­cze­sno­ścią. Jest praw­dzi­wie do­sko­na­ły. Lecz przede wszyst­kim nie na­masz­cza chci­wych star­ców do ogłu­pia­nia tłusz­czy. Dla­te­go sektę Aeona na­le­ży wy­ma­zać z hi­sto­rii.

– Ro­zu­miem… Twoi krew­nia­cy też za­wsze lu­bi­li pod­nio­słe słowa.

– Nie ma po­trze­by, byś był cy­nicz­ny. Te kurwy w or­na­tach zro­bi­ły z cie­bie mor­der­cę i po­two­ra. Nie­na­wi­dzi­łeś kultu po­dob­nie jak ja. Na­praw­dę nie chcesz obić tych zdra­dziec­kich gęb wy­cie­ra­nych od lat oszczer­stwa­mi?!

– Roz­prosz się jesz­cze raz, a sam zo­ba­czysz, czy ka­pła­ni rze­czy­wi­ście kła­ma­li.

Wi­sior Uria­ha za­stygł w bez­ru­chu. Chwi­la unie­sie­nia i Eylan nie­mal­że wy­rwał się spod kon­tro­li. To sza­lo­ne, ale ne­kro­man­ta mu­siał sku­pić się bar­dziej niż pod­czas kie­ro­wa­nia tłu­mem oży­wień­ców. Może le­piej się stało. Od­wró­co­na Droga wy­ma­ga tym wyż­szych na­kła­dów mocy, im po­tęż­niej­szy jest kon­tro­lo­wa­ny mag. A po­ziom tego czło­wie­ka… był nie­wy­obra­żal­ny. Gdyby przy­szło mi kie­ro­wać jesz­cze Mo­uni­rem, kto wie jak mo­gło­by się to skoń­czyć.

Eylan od­wró­cił się i ru­szył przed sie­bie, drżąc, wciąż nie­przy­zwy­cza­jo­ny do roli ma­rio­net­ki. Na ży­cze­nie dry­bla­sa ko­lej­ne po­wło­ki ścia­ny schro­nu ustę­po­wa­ły, two­rząc szcze­li­no­wa­te przej­ście.

– Wie­lo­war­stwo­we kry­cie – skon­sta­to­wał oży­wie­niec. – Czyż­byś po­cho­dził z Espen­sko­ga­rów?

Dry­blas uśmiech­nął się krzy­wo i wście­kle, cały roz­ocho­co­ny, nie wia­do­mo wła­ści­wie czym.

– Tej ścia­ny nie da się prze­bić. – Wy­szcze­rzył zęby.

– Coś ta­kie­go… Cóż cię skło­ni­ło, by zdra­dzić waszą uko­cha­ną Pół­noc?

– Nie bę­dzie zgody, by rzą­dzi­ły nami dzi­ku­sy zza koła.

A potem świa­tło ośle­pi­ło oży­wień­ca, gdy nogi po­nio­sły go poza schron. Mro­wie żoł­nie­rzy i magów zgro­ma­dzo­nych pod wydmą rap­tow­nie umil­kło na widok nie­spo­dzie­wa­ne­go go­ścia prze­kra­cza­ją­ce­go gra­ni­cę ka­mien­nej ścia­ny. Eylan z tru­dem obej­mo­wał wzro­kiem całe to zgro­ma­dze­nie, pełne ran­nych i nie­do­bit­ków. Widać cho­rą­gwie wszyst­kich trzech kró­lestw. Looke wy­po­wie­dział wojnę ca­łe­mu świa­tu?

Czar­ne chmu­ry znad morza za­snu­ły już nie­mal całe niebo. Eylan raz jesz­cze obej­rzał twa­rze żoł­nie­rzy, mło­dych i sta­rych, wy­sta­wio­nych na pierw­szej linii. Nie po­zna­wał ni­ko­go.

– Le­piej szyb­ko znajdź­cie spo­sób, by spro­wa­dzić tu Ma­xi­ma Mo­uni­re’a. W prze­ciw­nym razie…

Spoj­rzał w nie­bez­piecz­ne niebo, nieco roz­kła­da­jąc ręce, a tłum nagle umilkł, by za mo­ment eks­plo­do­wać falą po­de­ner­wo­wa­nych szep­tów.

– …za­mor­du­ję was wszyst­kich.

Nie­któ­rzy bacz­nie ob­ser­wo­wa­li no­wo­przy­zwa­ne­go. Więk­szość jed­nak za­dar­ła głowy, część nawet wy­cią­gnę­ła ręce.

– Śnieg?… – szep­ta­li z na­boż­no­ścią nie mniej­szą niż pod­czas świą­tecz­nych mo­dłów, gdy na dło­niach bły­ska­wicz­nie roz­ta­pia­ły im się białe płat­ki.

Przed­wcze­sna ra­dość opu­ści­ła już serca wszyst­kich. Zre­zy­gno­wa­ne, skon­ster­no­wa­ne, wresz­cie wy­stra­szo­ne twa­rze pa­trzy­ły bez prze­ko­na­nia. Opusz­cze­ni z wiary, opusz­cza­li broń i gardę. Mag czy wojak, każdy tru­chlał równo.

– Nie­zwy­cię­że­ni! Nie lę­kaj­cie się! Aeon nie po­zwo­li try­um­fo­wać grzesz­ni­kom! – za­ry­czał siwy, lecz nie taki stary ka­płan z głębi obozu i po­czął prze­ci­skać się po­mię­dzy ran­ny­mi w stro­nę do­wódz­twa. – Ma­go­wie, miej­cie li­tość! To tylko jeden czło­wiek, mar­twy od wieku! Trze­ba za­mknąć usta temu bluź­nier­cy, Looke’owi!

– Ma rację – mruk­nął Bahar Asla­nii i po­wo­li ru­szył w stro­nę wydmy z ko­pu­łą, mo­ty­wo­wa­ny coraz śmiel­szy­mi okrzy­ka­mi nie­któ­rych z żoł­nie­rzy, sły­szą­cych prze­mó­wie­nie kle­chy. Quiss Van Hoenn rzu­cił się za nim, za­stę­pu­jąc mu drogę.

Śnieg pró­szył coraz gę­ściej. Pia­sek za­czy­nał się bie­lić.

– Miej­że Aeona w sercu, Ba­ha­rze! Eylan Ho­ugan ob­ró­cił wschod­nią gra­ni­cę w lo­do­wiec, nim Mo­uni­re się go po­zbył. On ma rację. Prócz Mo­uni­re’a nie ma dru­gie­go, który mógł­by się z nim mie­rzyć!

– Prze­puść mnie, Van Hoenn! – ryk­nął Asla­nii i od­trą­cił me­dy­ka na bok. – Mam dość two­je­go tchó­rzo­stwa! Je­że­li Looke śmie twier­dzić, że da radę trzem zjed­no­czo­nym ar­miom przy po­mo­cy jed­nej kukły, to z przy­jem­no­ścią wy­pro­wa­dzę go z błędu, a potem roz­kwa­szę ten jego na­la­ny ryj!

– Jeśli zgi­niesz, armie zo­sta­ną bez na­miest­ni­ka! Gi­va­oo już nie żyje, a Be­re­ner utknę­ła w Wiecz­nym Mie­ście przy Se­ra­phie. Bądź roz­trop­ny, do cho­le­ry! Po­trze­ba nam planu, za­ufaj swoim lu­dziom…

– Jeśli ja bym im nie ufał, nikt by tego nie robił.

Ikhar i Quhar, dwaj bra­cia Ba­ha­ra, po­ja­wi­li się na we­zwa­nie ge­ne­ra­ła.

Siwy ka­płan padł na ko­la­na i mo­dlił się tak żar­li­wie, że spra­wiał wra­że­nie ka­ta­to­ni­ka. Eylan Ho­ugan scho­dził wła­śnie po­wo­li z wydmy w kie­run­ku stru­chla­łych żoł­nie­rzy, któ­rzy oświe­ce­ni przez co bar­dziej oczy­ta­nych ka­pła­nów, roz­po­zna­li w nie­po­zor­nym chło­pa­ku nie­mo­żeb­ne za­gro­że­nie.

– Jego ruchy są sztyw­ne, wy­mu­szo­ne – za­uwa­żył medyk. – Uriah mu­siał się prze­li­czyć w usta­la­niu pro­por­cji mocy i cią­gle nie ma peł­nej kon­tro­li nad cia­łem Ho­uga­na. Niech się Aeon zli­tu­je, jeśli to nie jest nasza je­dy­na szan­sa by po­wstrzy­mać to mon­strum.

 

Eylan wszedł po­mię­dzy wo­ja­ków, któ­rzy nie­śmia­ło oto­czy­li go pół­ko­lem, lecz mimo miaż­dżą­cej prze­wa­gi li­czeb­nej, nie po­tra­fi­li choć­by spra­wiać wra­że­nia groź­nych. Zdra­dza­ło ich po­brzę­ki­wa­nie zębów i kol­czug.

– Nie po­słu­cha­li­ście. – Chło­pak sztyw­no po­wiódł pal­cem po zgro­ma­dzo­nych w pierw­szym rzę­dzie. Wszy­scy drże­li ze stra­chu i prze­ni­kli­we­go wia­tru pró­szą­ce­go śnie­giem. – Mó­wi­łem po­waż­nie. Bez Ma­xi­ma je­ste­ście skoń­cze­ni.

Wy­ko­nał pełen obrót. Chwi­lę póź­niej cały pierw­szy rząd runął na piach z po­de­rżnię­ty­mi nie wia­do­mo kiedy i czym gar­dła­mi. Po­zo­sta­łych zmro­zi­ło tylko na krót­ką chwi­lę. Nikt nie za­mie­rzał dawać się zabić w tak ża­ło­sny spo­sób, toteż mo­ty­wo­wa­ni krzy­ka­mi ka­pła­nów, żoł­nie­rze i ma­go­wie rzu­ci­li się na wroga, na co ten tylko cze­kał.

– Pod żad­nym po­zo­rem nie daj­cie mu się do­tknąć! – ryk­nął Van Hoenn, przy­go­to­wu­jąc z po­mo­cą krew­nych ma­so­we za­klę­cie lecz­ni­cze.

Eylan, ni­czym wir­tu­oz, ni­czym dzi­kie zwie­rzę prze­my­kał przez na­pie­ra­ją­cy tłum, a każdy, kogo do­ty­kał, padał tru­pem, za­mro­żo­ny w czę­ści lub w ca­ło­ści. Nie uni­kał wszyst­kich cio­sów; Uriah mu nie po­zwa­lał. Trans­mi­gra­cja mo­men­tal­nie le­czy­ła rany, ko­rzy­sta­jąc z tak wiel­kiej ludz­kiej zbie­ra­ni­ny.

– Cóż to za nie­moż­li­we za­klę­cie?! – za­piał siwy ka­płan, któ­re­mu widmo śmier­ci prze­rwa­ło modły.

– To nie za­klę­cie… – mruk­nął Quiss.

Hi­sto­ria znała tylko dwóch magów po­tra­fią­cych bez ku­mu­la­cji mocy i in­kan­ta­cji uży­wać magii. To Eylan Ho­ugan, do­ty­kiem ob­ra­ca­ją­cy w lód co tylko za­pra­gnął i Maxim Mo­uni­re, bez­wied­nie re­ge­ne­ru­ją­cy każdą ranę. Mówi się, że Van Ho­en­no­wie opa­no­wa­li magię życia, a Looke’owie magię śmier­ci, my­ślał medyk. Ale nasze rody są ni­czym przy tej dwój­ce. Ho­ugan jest uoso­bie­niem śmier­ci, więc jeśli nie spro­wa­dzi­my tutaj uoso­bie­nia życia, jak sam ra­dził…

Spoj­rzał na braci Asla­niich. Cią­gle zbie­ra­li siły.

Ota­cza­ją­cy Ey­la­na prze­ciw­ni­cy roz­pierz­chli się, a ich miej­sce za­ję­ły wstę­gi prze­zro­czy­stej cie­czy, które od­gro­dzi­ły Ho­uga­na od resz­ty wojsk. Trzy wiedź­my z rodu Hak­ki­nen wy­sy­sa­ły wodę ze zwłok po­le­głych i wła­snych ciał, a czwar­ta z nich ma­ni­pu­lo­wa­ła pły­nem, na­da­jąc mu kształt.

– Ucie­kaj, głu­pia! – wrza­snął Ho­ugan, wi­dząc, co się szy­ku­je.

Wi­ru­ją­ca, wi­ją­ca się wście­kle woda zwol­ni­ła, a wkrót­ce za­wi­sła bez ruchu w po­wie­trzu. Cza­row­ni­ce zgłu­pia­ły.

Mag przy­klęk­nął i opusz­ka­mi pal­ców mu­snął piach pod sto­pa­mi.

– Nie­skoń­czo­ne Eks­plo­zje.

Woda z chrzę­stem prze­isto­czy­ła się w lód i wy­bu­chła całą se­kwen­cją, ba­zu­jąc na cie­czy wy­cią­gnię­tej ze zwłok, wzmac­nia­na cią­gle do­sy­pu­ją­cym śnie­giem. Czte­ry wiedź­my stały się pierw­szy­mi ofia­ra­mi za­klę­cia. Dalej żoł­nie­rze, ni­czym kukły, wy­strze­li­wa­li w niebo i na boki, nijak nie mogąc się bro­nić przed takim ogro­mem siły. Za­klę­cie Ho­uga­na było praw­dzi­wym na­rzę­dziem ma­so­wej eks­ter­mi­na­cji, wszak w chwi­lę po­dwo­ił licz­bę tru­pów wzglę­dem ofiar starć z całą armią oży­wień­ców.

 

Przez uczy­nio­ną prze­zro­czy­stą, zie­lon­ka­wą ścia­nę schro­nu, Uriah Looke ob­ser­wo­wał prze­bieg bitwy z po­wścią­gli­wą sa­tys­fak­cją.

– Mam! – wrza­snę­ła nagle Lena Van Hoenn.

Ne­kro­man­ta spoj­rzał za sie­bie. Za wcze­śnie! Za por­ta­lem roz­cią­ga­ły się za­bu­do­wa­nia me­tro­po­lii. Gó­ro­wa­ła nad nią świą­ty­nia dwu­krot­nie więk­sza niż naj­wyż­sze bu­dyn­ki. Na dzie­dziń­cu wiel­ko­ści małej wsi, wśród zgro­ma­dzo­ne­go tłumu magów, żoł­nie­rzy i du­chow­nych, wy­róż­niał się mę­drzec w lśnią­cej sza­cie, ze zło­tym pa­sto­ra­łem w ręku. Se­raph. Ka­płan uzna­wa­ny za in­kar­na­cję pierw­sze­go sługi Aeona. Uriah był pe­wien, że mimo ol­brzy­mie­go dy­stan­su, pa­trzy on pro­sto na niego. A gdy Se­raph upew­nił się, że zo­stał za­uwa­żo­ny, znik­nął za mu­ra­mi świą­ty­ni-twier­dzy w to­wa­rzy­stwie naj­bliż­szych po­plecz­ni­ków.

– Looke, ty skur­wy­sy­nu! – ry­cza­ła jedna z po­zo­sta­łych na placu. – Idę po cie­bie!

To Ra­ida­na Be­re­ner, na­miest­nicz­ka wschod­niej mar­chii, zo­bo­wią­za­na bro­nić Se­ra­pha pod nie­obec­ność Ba­ha­ra Asla­niie­go. Dała się wy­strze­lić w niebo wprost w oko por­ta­lu. Jej zdol­ność prze­twa­rza­nia stanu swego ciała na lotny po­zwo­li­ła na­brać pędu po­trzeb­ne­go do osią­gnię­cia ol­brzy­miej wy­so­ko­ści, na któ­rej Gi­va­oo otwo­rzył por­tal.

Wy­star­czy­ło jedno spoj­rze­nie Uria­ha. Espen­sko­gar ode­rwał rękę od ścia­ny i kla­snął w dło­nie. Struk­tu­ra schro­nu zmie­ni­ła się jak na za­wo­ła­nie, dzie­ląc go na po­ło­wy z tu­ne­lem wy­peł­nio­nym skrzą­cy­mi dro­bi­na­mi po­środ­ku. Czę­ścio­wo za­mie­nio­na w obłok Be­re­ner z im­pe­tem wpa­dła w tę pu­łap­kę, a ma­lut­kie skal­ne ele­men­ty nie po­zwo­li­ły jej się sca­lić na po­wrót w ludz­ką formę. Na­miest­nicz­ka sto­czy­ła się po wy­dmie na wpół przy­tom­na i za­trzy­ma­ła do­pie­ro u jej stóp.

Quiss Van Hoenn, wi­dząc, co się dzie­je, na­tych­miast roz­ka­zał przy­nieść ranną do sie­bie. Klnąc pod nosem, zer­k­nął raz jesz­cze na Asla­niich, ale ni­g­dzie ich nie było. W końcu ru­szy­li.

Po­cisk magmy prze­ję­ty od jed­ne­go z braci skon­den­so­wał się wokół pię­ści Ba­ha­ra, dzię­ki czemu ge­ne­rał prze­pruł przez lo­do­wy po­li­gon, wy­mie­rza­jąc cel­nie pro­sto w głowę wroga. Ho­ugan bły­ska­wicz­nie za­re­ago­wał po­sta­wie­niem tuż przy ciele lo­do­wej tar­czy, która na nic się zdała w star­ciu z sza­le­ją­cy­mi pło­mie­nia­mi, choć swą rolę speł­ni­ła. Po­pa­rzo­ny na twa­rzy i ciele mag wy­co­fał się o trzy kroki, niby po­ko­na­ny, lecz po chwi­li to on na­pie­rał, oto­czo­ny chma­rą lśnią­cych sfer wy­pom­po­wa­nych z Asla­niie­go; wy­cią­gał przed sie­bie rękę, by zabić.

Looke za­czy­na coraz le­piej kon­tro­lo­wać Trans­mi­gra­cję, odkąd ste­ru­je tylko jed­nym cia­łem. Van Hoenn re­kom­pen­so­wał uby­tek sił ge­ne­ra­ła zdal­nym trans­por­tem swo­ich wła­snych, mając świa­do­mość, że to nie jest dłu­go­fa­lo­wa stra­te­gia. Rów­no­cze­śnie cucił spro­wa­dzo­ną do niego Be­re­ner. To się ocie­ra o zdol­no­ści re­ge­ne­ra­cji Mo­uni­re’a! Trze­ba zmie­nić stra­te­gię…

…i ude­rzyć z dy­stan­su. Ge­ne­rał rzu­cił się bie­giem przed sie­bie, by zy­skać na od­le­gło­ści. Lecz śnieg, cią­gle wzbu­rzo­ny Nie­skoń­czo­ny­mi Eks­plo­zja­mi, nie chciał mu na to po­zwo­lić. Po­ru­szał się ni­czym żywa tkan­ka, utrud­nia­jąc bieg i gro­żąc śmier­cią.

Quhar padł pierw­szy. Wrzesz­czał, wcią­ga­ny w lej ze śnie­gu i pia­chu, a potem rap­tow­nie za­milkł, wy­sa­dzo­ny we­wnątrz. Po­zo­sta­li bra­cia z ogrom­nym bólem za­re­je­stro­wa­li jego bły­ska­wicz­ną śmierć, lecz brnę­li na­przód. Oży­wie­niec nie biegł, a szedł, ema­nu­jąc przy tym upior­nie zim­nym spo­ko­jem.

Ikhar wy­two­rzył ku­li­sty ła­du­nek i wy­strze­lił go ku bratu, by ten wy­mie­rzył roz­strzy­ga­ją­cy cios. Le­d­wie to uczy­nił, śnieg sko­rzy­stał z jego nie­uwa­gi i po­chło­nął ko­lej­ne­go Asla­niie­go.

Bahar nie mógł tego prze­bo­leć. Za­trzy­mał się. Do­koń­czył ła­do­wa­nie bomby, od­wró­cił się. Eylan Ho­ugan stał, nie­pew­nie pa­trząc wro­go­wi w oczy po­śród wi­ru­ją­cych dro­bin śnie­gu.

Ge­ne­rał wy­strze­lił, wrzesz­cząc:

– Żryj to!

Eks­plo­zja ogłu­szy­ła naj­bli­żej zgro­ma­dzo­nych. Ciało Ho­uga­na, za­mie­nio­ne w krwa­wą, czę­ścio­wo zwę­glo­ną siecz­kę roz­pierz­chło się na wszyst­kie stro­ny. Bahar zdą­żył się tylko skrzy­wić w uśmie­chu, nim za­uwa­żył, że mięso jesz­cze przed ze­tknię­ciem z pia­skiem za­mie­nia­ło się w lo­do­wy pył roz­ga­nia­ny wia­trem.

Ostat­nie, co po­czuł, to chłod­na dłoń oży­wień­ca na ple­cach. Póź­niej od pasa w górę ob­ró­cił się w twar­dy jak ka­mień lód. Ho­ugan, po­ru­szo­ny, obej­rzał tylko po­now­nie swą nie­ru­cho­mą dłoń.

– Cho­le­ra! – pi­snął Van Hoenn, ude­rzył pię­ścią w za­śnie­żo­ny piach. Nie po­wstrzy­my­wał łez. – Jak on tego unik­nął? Prze­cież to było bez­po­śred­nie tra­fie­nie!

I oto na środ­ku pola po­ja­wi­li się oni. Gun Ky­ur­na­ca, wy­koń­czo­ny nie­zli­czo­ną licz­bą sko­ków, jakie mu­siał wy­ko­nać w dro­dze na front, padł, bli­ski omdle­nia. To­wa­rzysz po­mógł mu usiąść. Maxim Mo­uni­re spoj­rzał ku swemu za­po­mnia­ne­mu przez hi­sto­rię ry­wa­lo­wi, który na jego widok onie­miał.

– Żoł­nie­rze! – za­wo­łał były na­miest­nik Za­cho­du. – To wojna po­mię­dzy ma­ga­mi. Nie mu­si­cie ginąć za naszą spra­wę. Wy­co­faj­cie się.

 

– Nie­moż­li­we – prze­lę­kła się Lena. – Wy­czu­wam w nim aurę Mo­uni­re’ów i Looke’ów. Zu­peł­nie jakby był oży­wień­cem, ale prze­cież nie jest… Nie ma au­re­oli. Nie jest, praw­da, Uria­hu?

Ta sta­ru­cha miała czel­ność użyć Trans­mi­gra­cji? I to na wrogu? Looke za­ci­snął zęby, lecz na nic wię­cej sobie nie po­zwo­lił. Nic się nie stało. To tylko mała nie­do­god­ność.

– Mam szcząt­ku ich obu. Któ­ry­kol­wiek wygra, będę w sta­nie wskrze­sić dru­gie­go w pełni sił i dobić pierw­sze­go. Bądź­cie go­to­wi.

Por­tal za­ko­tło­wał się, za­bul­go­tał, a potem znik­nął. Jed­no­cze­śnie Uriah po­czuł na ple­cach cie­pło.

– Co ty wy­pra­wiasz…

– Krwa­wisz – szep­nę­ła mu do ucha Lena.

Wów­czas ne­kro­man­ta po­czuł cie­płą ciecz spły­wa­ją­cą po war­gach i bro­dzie. Kon­tro­lo­wa­nie Ho­uga­na po­chła­nia­ło nie­mo­żeb­ne ilo­ści mocy. Wkrót­ce jed­nak doj­mu­ją­ce wy­czer­pa­nie po­czę­ło opor­nie ustę­po­wać.

– Dzię­ku­ję.

 

– Do­pie­ro teraz widzę, jak wiele lat mi­nę­ło. – Eylan po­dzi­wiał si­wi­znę Mo­uni­re’a.

Wciąż obo­la­ła na­miest­nicz­ka Wscho­du sta­nę­ła u boku swego za­chod­nie­go od­po­wied­ni­ka, oznaj­mia­jąc:

– Po­mo­gę ci, Ma­xi­mie.

– Nie. Za­bierz stąd i magów, niech nikt wię­cej nie ginie. Zwłasz­cza ty, Ra­ida­no, prze­trwaj. Przy­naj­mniej jeden na­miest­nik musi prze­żyć…

Nigdy nie spo­dzie­wa­ła­by się usły­szeć takie słowa z ust sa­me­go Ma­xi­ma Mo­uni­re’a. Niemo przy­tak­nę­ła i speł­ni­ła jego po­le­ce­nie.

– Uwa­żaj – rzekł Ho­ugan. – Moje ciało jest inne…

Znik­nął i po­ja­wił się po­mię­dzy na­miest­ni­ka­mi z nie­ludz­ką szyb­ko­ścią. Be­re­ner nie zdą­ży­ła po­sta­wić gardy, lecz to nie o nią cho­dzi­ło oży­wień­co­wi. Nio­są­cą śmierć dłoń ce­lo­wał w gar­dło Mo­uni­re’a.

Gun ob­ser­wo­wał nie­wia­ry­god­ne ruchy Ho­uga­na, nie­wie­le poj­mu­jąc z za­sa­dy dzia­ła­nia jego za­klę­cia. Moc cha­otycz­nie mi­go­ta­ła do­oko­ła zgro­ma­dzo­nych. Coś jest nie tak. To nie te­le­por­ta­cja. Nie da się kon­tro­lo­wać tak roz­pro­szo­ne­go me­dium!

– Więc tak unik­nął ciosu Asla­niie­go. – Quiss Van Hoenn ob­ser­wo­wał z nie­do­wie­rza­niem, jak Maxim łapie Ey­la­na za prze­gub, wchła­nia ota­cza­ją­ce dło­nie lo­do­wa­te ob­ło­ki, a potem ciska prze­ciw­ni­kiem precz. Ten nie upada. Po­now­nie znika. – To Ta­niec Mi­go­tli­wych Zwier­cia­deł! Ma­xi­mie, on szyb­ko­ścią do­rów­nu­je Ky­ur­na­kom!

Któż mógł o tym le­piej wie­dzieć od Ma­xi­ma Mo­uni­re’a? Cią­gle przed ocza­mi ma­ja­czy­ła ba­ta­lia sprzed wieku. To miało być tylko dy­plo­ma­tycz­ne spo­tka­nie szóst­ki de­le­ga­tów na neu­tral­nym grun­cie Wscho­du. By wresz­cie zjed­no­czyć to­czo­ny kon­flik­ta­mi, po­dzie­lo­ny na dwie frak­cje Za­chód.

Na roz­kaz Mo­uni­re’a życie tchnię­te w pu­styn­ne ży­jąt­ka osza­la­ło i prze­po­czwa­rzy­ło je w oka mgnie­niu w za­ja­dłe, opan­ce­rzo­ne kule, które ru­szy­ły, plu­jąc żrącą cie­czą, na wroga. Żadne nie zdo­ła­ło do­się­gnąć Ey­la­na, czmy­cha­ją­ce­mu każ­de­mu tuż przed ude­rze­niem, a potem po­ja­wia­ją­ce­mu się w nie­do­rzecz­nie od­le­głych lo­ka­li­za­cjach.

– Mi­go­tli­we Zwier­cia­dła nie zwięk­sza­ją mojej szyb­ko­ści; wszyst­ko to miraż! Me­dium jest każdy pła­tek śnie­gu – za­wo­łał Ho­ugan. – A dalej od­twa­rza­jąc nasz po­je­dy­nek sprzed lat, zgi­niesz, Ma­xi­mie.

Sto lat temu przy­zwa­ne po­two­ry sku­tecz­nie za­sko­czy­ły Ho­uga­na. Ale chło­pak miał rację. Mag po­kro­ju Ey­la­na nie na­bie­rze się dwu­krot­nie na ten sam for­tel. Do tego śnie­ży­ca nie prze­sta­wa­ła kąsać, przez co ciało Mo­uni­re’a le­d­wie na­dą­ża­ło z re­ge­ne­ra­cją. Na­miest­nik za­char­czał więc, wy­do­był coś z głębi trze­wi i splu­nął w śnieg. Oto zni­kąd wy­ro­sła ro­śli­na wiel­ka jak ka­mie­ni­ca, która naraz roz­kwi­tła, roz­sie­wa­jąc do­oko­ła mdły pyłek.

Cie­pło? Roz­ta­piasz płat­ki. Uży­jesz teraz Hymnu, jak wtedy? Tym razem to bę­dzie twój ko­niec.

Hymn Świę­tej Kre­acji przed wie­kiem roz­sza­lał się na ru­bie­ży wschod­niej mar­chii, gdy Ho­ugan prze­rwał roz­mo­wy i za­mor­do­wał to­wa­rzysz­kę Mo­uni­re’a. Eylan skoń­czył w klat­ce z nie­mal nie­znisz­czal­nych pną­czy, go­to­wych w każ­dej chwi­li mor­do­wać.

Nie na­stał jed­nak jesz­cze czas Hymnu. W za­mian gi­gan­tycz­ne ciel­sko, przy­po­mi­na­ją­ce ro­pu­chę, wy­nu­rzy­ło się spod zwa­łów pia­chu i śnie­gu, to­cząc z pyska gęsty śluz i za­mie­rza­jąc się łapą na Ey­la­na Ho­uga­na. Stwór przy­gwoź­dził cel, choć kosz­tem utra­ty koń­czy­ny, bo ta wkrót­ce ob­ró­ci­ła się w lód. Mon­strum przej­mu­ją­co za­ja­zgo­ta­ło. Mo­uni­re nie tra­cił czasu. Przy­tknął dłoń do wiel­kie­go ciel­ska, by na­ła­do­wać je mocą i wy­sa­dzić bez cie­nia li­to­ści, nim oży­wie­niec zdoła wy­peł­znąć spod ka­mien­nych zwa­łów. Bąbel eks­plo­zji i kry­cie lodem ści­ga­ły się po ze­sztyw­nia­łym w ago­nii ciel­sku, a osta­tecz­na siła wy­bu­chu była mniej­sza, niż można by ocze­ki­wać.

Na­miest­nik Za­cho­du przy­kląkł na jedno ko­la­no i dy­szał z wy­sił­ku.

– Lor­dzie Van Hoenn – za­wo­łał siwy ka­płan. – Zrób­że coś! Pomóż Mo­uni­re’owi tak jak Asla­niie­mu przed­tem!

Medyk przy­gryzł je­dy­nie bez­rad­nie wargę.

– Lord Mo­uni­re za­ka­zał ko­mu­kol­wiek go le­czyć. Nie spo­sób zre­ge­ne­ro­wać jego gi­gan­tycz­nych po­kła­dów mocy. Bez­wied­nie wy­ssał­by wszyst­kie moje siły i mnie zabił.

Z kłę­bów wznie­co­ne­go pia­chu i wi­ru­ją­ce­go śnie­gu wy­strze­lił nisko nad zie­mią biały pro­mień, za­trzy­mu­jąc się na wy­dmie. Drugi po­szy­bo­wał w niebo. Mo­uni­re nie­zgrab­nie spró­bo­wał się prze­mie­ścić, jed­nak trze­cie ude­rze­nie do­się­gnę­ło jego barku. Po świe­tli­stym pro­mie­niu, jak po sznur­ku, po­pę­dzi­ły lśnią­ce sfery.

– Mó­wi­łem, że moje ciało jest teraz inne – wy­char­czał od­zy­sku­ją­cy w oka mgnie­niu siły Ho­ugan, wsta­jąc na drżą­ce nogi. – Looke re­ge­ne­ru­je ciało Trans­mi­gra­cją Bo­skie­go Tchnie­nia. Nawet ty tego długo nie wy­trzy­masz.

Nie zdo­łał się jed­nak nawet wy­pro­sto­wać, gdy przy­tło­czył go fio­le­to­wy obłok, z któ­re­go wy­ło­ni­ła się Ra­ida­na Be­re­ner. Na­miest­nicz­ka skrę­po­wa­ła ruchy oży­wień­ca, ucze­pia­jąc się jego ple­ców i blo­ku­jąc re­ge­ne­ra­cję.

– Teraz, Ma­xi­mie! Bij!

Nie! Mo­uni­re po­mknął pędem przed sie­bie, bo wie­dział, co zaraz na­stą­pi. Ho­ugan in­stynk­tow­nie sku­lił się, a cie­niut­ka war­stew­ka szro­nu na jego ple­cach eks­plo­do­wa­ła, mno­żąc się po wie­lo­kroć. Zmie­nio­nej w dym Be­re­ner nie spo­sób było ob­ró­cić w ka­mień, lecz i tak od­nio­sła ob­ra­że­nia od na­głe­go spad­ku tem­pe­ra­tu­ry. Na po­wrót przy­ję­ła ludz­ką formę i jesz­cze zanim upa­dła, Ho­ugan wy­two­rzył z uno­szą­cych się lo­do­wych dro­bin bicz, któ­rym sma­gnął bez wa­ha­nia.

Maxim do­padł po­mię­dzy nich w ostat­nim mo­men­cie, przyj­mu­jąc cios, który prze­żarł mu bok aż do żeber. Z kolei do Be­re­ner do­padł Gun Ky­ur­na­ca i szyb­kim sko­kiem ewa­ku­ował ranną.

Głup­cy! Eylan Ho­ugan uniósł ręce na po­le­ce­nie Uria­ha.

Tym­cza­sem Ky­ur­na­ca wy­lą­do­wał tuż obok Van Ho­en­na i z bólem spoj­rzał za sie­bie. Nie zdążę!

Oży­wie­niec wy­ma­chi­wał rę­ko­ma, jakby dy­ry­go­wał po­tęż­ną or­kie­strą, a na jego ży­cze­nie zwały śnie­gu na­kła­da­ły się jedne na dru­gie, to­piąc na­miest­ni­ka. Wszy­scy, któ­rzy jesz­cze nie ucie­kli i z duszą na ra­mie­niu ob­ser­wo­wa­li ów po­je­dy­nek, za­mar­li, gdy na środ­ku pu­sty­ni wy­ro­sła gi­gan­tycz­na lo­do­wa pi­ra­mi­da.

– Ce­sar­skie Ark­tycz­ne Sank­tu­arium! – ob­wie­ścił nie­mal z na­boż­no­ścią Ho­ugan, z rę­ka­mi wznie­sio­ny­mi ku niebu.

Na jed­nej ze ścian po­ja­wi­ła się rysa, póź­niej ręka i głowa au­ten­tycz­nie prze­ra­żo­ne­go na­miest­ni­ka Za­cho­du. Drogę do wol­no­ści wy­ty­cza­ły mu okrą­głe, plu­ją­ce kwa­sem stwo­ry. Ho­ugan tylko do­ło­żył ko­lej­ne war­stwy lodu. Po­skut­ko­wa­ło to urwa­niem lewej ręki Mo­uni­re’a, która sto­czy­ła się na piach, a jedna ze ścian Sank­tu­arium spły­nę­ła czer­wie­nią. Ponad jej gład­kość wy­sta­wa­ła je­dy­nie głowa poj­ma­ne­go na­miest­ni­ka. Na pu­sty­ni za­pa­dła cisza przej­mu­ją­ca jak nigdy dotąd.

– Zdradź mi… – char­czał upo­ko­rzo­ny Mo­uni­re. – Jak cię po­wstrzy­mać?

Przy­zwa­ny za­ło­żył ręce na pier­siach i zwle­kał z od­po­wie­dzią.

– Nie – prze­mó­wił wresz­cie. – Po­wie­dzia­łem ci już tak wiele, a ty nadal nie po­tra­fisz dać mi rady. Być może po­peł­ni­łem błąd, ufa­jąc ci wtedy, przed laty?

– Ey­la­nie… Uriah nie może wy­grać tej wojny…

– Co z cie­bie za przy­wód­ca, skoro do­pro­wa­dzi­łeś do buntu ca­łe­go klanu?!

– Nie je­stem już przy­wód­cą…

Ho­ugan szyb­ko omiótł oko­li­cę wzro­kiem.

– A jed­nak oni wszy­scy wpa­tru­ją się w cie­bie jak w ob­ra­zek! Kto­kol­wiek no­sił­by tytuł, to ty je­steś wśród nich naj­po­tęż­niej­szy. Czyż nie dla­te­go trzy­ma­łeś się życia pod­czas na­sze­go star­cia? Żeby dać im lep­szą przy­szłość?

Maxim Mo­uni­re gorz­ko za­pła­kał. Skon­ster­no­wa­ło to z po­cząt­ku Ho­uga­na, lecz osta­tecz­nie tylko go roz­ju­szy­ło. Czas po­wtó­rzyć je­dy­ne za­klę­cie zdol­ne prze­ła­mać Hymn.

Roz­rzu­cił ręce. Spoj­rzał w niebo. Całe ciało oży­wień­ca roz­bły­sło naj­czyst­szą mocą, która ni­czym błę­kit­ne pło­mie­nie wy­strze­la­ła w fir­ma­ment. Sam Ho­ugan uno­sił się tuż nad zie­mią, a pod jego sto­pa­mi wy­kwi­ta­ły lo­do­we wzory, eks­pan­du­ją­ce w stro­nę każ­dej z oko­licz­nych wydm. Wokół niego le­wi­to­wa­ły blade sfery, bez końca zni­ka­ją­ce w roz­pa­lo­nym ciele.

– Jesz­cze nie jest za późno, by pomóc temu świa­tu. Czasu nie cofnę. Ale być może, dla dobra na­szych nacji, po­wi­nie­neś odejść, Ma­xi­mie.

Ni­czym dra­pież­nik, prze­cha­dzał się przed pi­ra­mi­dą, aż nagle przy­sta­nął i rzu­cił za sie­bie, do stru­chla­łych żoł­nie­rzy skry­tych za wy­dma­mi:

– Prze­każ­cie gnoj­ko­wi od Looke’ów, że nie­któ­rych za­klęć za­ka­za­no nie bez po­wo­du.

 

Uriah cały drżał z pod­nie­ce­nia, ale i z nie­pew­no­ści. Wy­rwał się!

 

Wszy­scy ka­pła­ni Aeona padli na twarz, bła­ga­jąc pana o li­tość. Z każdą chwi­lą po­wie­trze sty­gło, ro­biąc się nie do znie­sie­nia zim­nym. Lód sku­wał piach grubą, twar­dą war­stwą.

– Czy to za­klę­cie, któ­rym Ho­ugan stwo­rzył lo­do­wiec na Wscho­dzie? – Gun stru­chlał, na widok ema­nu­ją­cej wprost do nieba mocy.

– Używa ca­łe­go ciała jako me­dium! – za­uwa­żył Van Hoenn. – To musi być jed­no­ra­zo­we za­klę­cie; tak nie­ludz­kie ob­cią­że­nie po­win­no zabić na miej­scu! Ale w sko­ja­rze­niu z Trans­mi­gra­cją… On jest nie­po­ko­na­ny!

– To po­ziom boga – jęk­nę­ła Ra­ida­na Be­re­ner.

– Wszy­scy ucie­kać!

– Broń się, Ma­xi­mie! – ryk­nął Ho­ugan i po­chy­lił się. Wy­glą­dał jak lo­do­wy ptak ob­le­czo­ny świe­tli­stym suk­nem. – Broń się albo giń!

Z pręd­ko­ścią bły­ska­wi­cy Eylan do­padł prze­ciw­ni­ka i za głowę wy­tar­gał go z lo­do­wej pi­ra­mi­dy. Gdy przed wie­kiem eks­plo­zja mocy roz­trza­ska­ła wię­zie­nie wy­two­rzo­ne Hym­nem, Mo­uni­re zda­wał się być mniej za­sko­czo­ny niż obec­nie. A teraz nie miał Hymnu, nie miał ręki, nie miał nawet woli, by prze­trwać. Obaj wznie­śli się ku niebu, jak wtedy. Jak wtedy, Mo­uni­re zdrę­twiał pod gra­dem cio­sów, a lo­do­wiec przy­ra­stał z za­stra­sza­ją­cą szyb­ko­ścią, po­chła­nia­jąc co wol­niej ucie­ka­ją­cych magów i żoł­nie­rzy, nie po­zo­sta­wia­jąc po nich nic ponad wspo­mnie­nie. Ky­ur­na­ca, wi­dząc do czego to zmie­rza, zła­pał Van Ho­en­na i Be­re­ner i roz­po­czął serię sko­ków.

Eylan Ho­ugan za­wa­hał się. Nie chciał wy­mor­do­wać, jak ostat­nim razem, wszyst­kie­go co żywe. Spoj­rzał na Mo­uni­re’a, a ten z ocza­mi czar­ny­mi jak niebo w bez­k­się­ży­co­wą noc, za­ci­skał pię­ści, a przez gruby lód w dole prze­bi­ja­ły się po­je­dyn­cze drze­wa. A jed­nak Hymn. Nie po­zwo­lę!

Ho­ugan ci­snął na­miest­ni­kiem w dół, jak za pierw­szym razem, i do­padł go, rów­nie sko­ło­wa­ne­go jak wtedy. Wów­czas nie zadał śmier­tel­ne­go ciosu. Za­wisł na świe­tla­nych skrzy­dłach nad bez­bron­nym ma­giem wspar­tym na rzad­kiej kępce krze­wu po­śród lo­do­wej pu­sty­ni, zer­k­nął na swe ro­ze­dr­ga­ne dło­nie. Je­steś wi­nien uwagi swoim pod­da­nym bar­dziej niż ja­kie­mu­kol­wiek bó­stwu, po­wie­dział wtedy. Pa­mię­taj o tych, któ­rzy ci za­ufa­li. A potem po pre­ten­den­cie to ty­tu­łu na­miest­ni­ka Za­cho­du zo­stał tylko szkar­łat­ny sy­gnet jego rodu.

Tym razem Eylan Ho­ugan nie za­mie­rzał się ha­mo­wać. Ale tym razem to nie on roz­da­wał karty. Nim wy­lą­do­wał, na­dział się na je­dy­ną rękę na­miest­ni­ka, która prze­szy­ła serce i przedar­ła ciało od pier­si po plecy. Błę­kit­na po­świa­ta jak na za­wo­ła­nie znik­nę­ła, po­dob­nie jak i sfery Trans­mi­gra­cji, gdy oży­wie­niec krztu­sił się krwią. Mo­uni­re jed­nak nie po­zwo­lił mu upaść i uło­żył ko­na­ją­ce­go sobie na ko­la­nach. Pu­sty­nia prze­isto­czy­ła się w pusz­czę.

Z od­da­li nad­cią­ga­ła Ra­ida­na Be­re­ner w to­wa­rzy­stwie dwóch męż­czyzn ze swo­je­go rodu.

– Prze­klnij­cie go, nim się od­ro­dzi! – roz­ka­za­ła.

– Stać! – ryk­nął Maxim Mo­uni­re, a tamci naraz za­trzy­ma­li się, zdu­mie­ni.

 

Trupi wi­sior trza­snął i od­padł od łań­cusz­ka, grzę­znąc w pia­chu. Van Hoenn, wy­czer­pa­na, na gra­ni­cy przy­tom­no­ści, anu­lo­wa­ła lecz­ni­cze za­klę­cie. Uriah dłu­żej go nie po­trze­bo­wał. Od­wró­co­na Droga Zba­wie­nia prze­cho­dzi­ła do hi­sto­rii. Wy­rwał się spod mojej kon­tro­li, a teraz siłą woli za­koń­czył za­klę­cie. Ey­la­nie Ho­uga­nie… Na­praw­dę byłeś ma­giem nie­wy­obra­żal­nej klasy.

 

– Przez sto dłu­gich lat nie było dnia, żebym nie wra­cał my­śla­mi do tam­te­go po­je­dyn­ku. Pa­mię­tam wszyst­ko.

Ho­ugan pró­bo­wał od­krztu­sić krew, ale był na to zbyt słaby. Czer­wo­na struż­ka mimo to wy­cie­kła mu z ust.

– Byłeś nie tylko po­tęż­niej­szy, ale i roz­sąd­niej­szy. Jak ma­ło­lat dałem się spro­wo­ko­wać, gdy za­bi­łeś wtedy tamtą dziew­czy­nę. Nie wiem, skąd wie­dzia­łeś, że była szpic­lem Im­pe­ra­to­ra. To bar­dzo w twoim stylu nie mówić wprost… Tyle lat, mi­nu­ta po mi­nu­cie, tak­so­wa­łem wspo­mnie­nia. Przy­pusz­cza­łem, że być może, jeśli ode­rwiesz się tak wy­so­ko od ziemi, Hymn prze­ła­mie zdol­ność lo­do­two­rze­nia. Bo to nie za­klę­cie, praw­da? To pełna forma two­jej na­tu­ral­nej umie­jęt­no­ści.

– Ta moc mnie za­bi­ja­ła.

– To nie był powód, by oka­zy­wać mi li­tość! Van Ho­en­no­wie na pewno zna­leź­li­by jakiś spo­sób. Był­byś o wiele lep­szym na­miest­ni­kiem niż ja.

Mo­uni­re drżał na gra­ni­cy szlo­chu. Ko­rzy­sta­jąc z prze­rwy w jego prze­mo­wie, oży­wie­niec z tru­dem ob­ró­cił głowę i po­mię­dzy drze­wa­mi uj­rzał już nie tylko Be­re­ne­rów, ale i wiele twa­rzy z in­nych rodów, a także zwy­kłych żoł­nie­rzy. Wszy­scy w na­pię­ciu ob­ser­wo­wa­li, nikt nie ośmie­lał się kalać tego mo­men­tu sło­wa­mi.

– Wtedy… mu­sia­łem mieć pew­ność, że je­steś go­to­wy na Im­pe­rium. Zo­bacz tych wszyst­kich ludzi – i to nie tylko z na­sze­go kró­le­stwa. Ufają ci. Cie­szę się, że nie za­po­mnia­łeś moich słów.

Mo­uni­re po­krę­cił głową. Chciał za­opo­no­wać. Ho­ugan jed­nak, czu­jąc nad­cho­dzą­cy kres, dodał wą­tłym szep­tem:

– Moja dusza jest już zmę­czo­na… ale bo­ha­te­ro­wie muszą żyć dalej. Sły­szysz, Ma­xi­mie? Mu­sisz… żyć…

Z nie­wy­obra­żal­nym tru­dem uniósł dłoń, by mu­snąć brody na­miest­ni­ka.

Na­stęp­nie jego ciało roz­pro­szy­ło się, za­mie­ni­ło w pył i unio­sło na wie­trze, wi­ru­jąc po­mię­dzy ko­na­ra­mi drzew. Maxim Mo­uni­re nadal klę­czał, już nie po­wstrzy­my­wał łez i tę­sk­no spo­glą­dał w górę za czło­wie­kiem, który miał od­wa­gę odejść.

 

Schron wy­ko­na­ny tech­ni­ką wie­lo­krot­ne­go kry­cia miał być nie do po­ko­na­nia, toteż Uriah Looke zdu­miał się okrut­nie, gdy w ścia­nie po­ja­wi­ła się wyrwa. In­stynk­tow­nie przy­cią­gnął do sie­bie Lenę Van Hoenn i nie po­my­lił się, gdyż nim jesz­cze opadł pył, biała włócz­nia prze­szy­ła ne­kro­man­tę, a także me­dycz­kę, którą się za­sło­nił.

– To ko­niec. – W przej­ściu sta­nął Maxim Mo­uni­re, przy­trzy­mu­jąc ja­dzą­cą się ranę po ode­rwa­nym ra­mie­niu. Naraz stało się jasne, że włócz­nia to tak na­praw­dę kość.

Uriah za­ci­snął zęby z bólu i nie­mo­cy. Spoj­rzał na Espen­sko­ga­ra – z wiel­kim roz­cza­ro­wa­niem – i nagle wszyst­ko się wy­ja­śni­ło. Gdy moc Ho­uga­na eks­plo­do­wa­ła po oko­li­cy, mag za­mie­nił się w przy­twier­dzo­ną do ścia­ny lo­do­wą fi­gu­rę.

– Nie masz skru­pu­łów, że bez za­wa­ha­nia ją po­świę­ci­łeś.

– Nie jest bez winy. Za nie­wła­ści­wie ulo­ko­wa­ne uczu­cia także się płaci.

Ne­kro­man­ta ty­ta­nicz­nym wy­sił­kiem ode­pchnął Van Hoenn. Kość z pa­skud­nym mla­śnię­ciem wy­su­nę­ła się z rany me­dycz­ki, a ona sama upa­dła, drżąc. Tym­cza­sem Looke za­fik­so­wa­ny na tru­pim wi­sio­rze, nie mógł do­się­gnąć skrę­po­wa­nej, nie­przy­tom­nej wiedź­my.

– Prze­gra­łeś.

– Czy ty tego nie wi­dzisz?! Jak po­wo­li za­tra­ca­my wła­sną toż­sa­mość? W imię czego? Boga, który pra­gnie tylko wła­dzy i wpły­wów?

Maxim Mo­uni­re wy­słu­chi­wał tego bez cie­nia wzru­sze­nia.

 – Nawet nie za­uwa­ży­li­śmy jak z dum­nych kró­lestw sta­li­śmy się mar­chia­mi. A czym­że jest mar­chia? Ru­bie­żą! Tylko że po­mię­dzy Wscho­dem, Za­cho­dem i Pół­no­cą nie ma żad­ne­go kró­le­stwa! Se­raph trak­tu­je wier­nych jak swoją wła­sność, a na­zy­wa­nie na­szych dum­nych oj­czyzn mar­chia­mi jest naj­lep­szym do­wo­dem na­sze­go upodle­nia! Po­win­ni­śmy się od­ciąć od tego pa­so­ży­ta! Czyż nie tego pra­gnął Eylan Ho­ugan? Wiary da­ją­cej na­dzie­ję? Boga do­bre­go i spra­wie­dli­we­go?

– Nic o nim nie wiesz.

Uriah Looke bar­dzo chciał coś jesz­cze dodać bar­dzo prze­ko­ny­wu­ją­cym tonem, ale nie do­stał ta­kiej szan­sy.

– I nie tobie o tym wszyst­kim de­cy­do­wać. Świat magów wydał na cie­bie wyrok. – Na­miest­nik za­ci­snął pięść. Z bólem, bo naraz do­tar­ło do niego, że Eylan i Uriah dzie­li­li ten sam scep­ty­cyzm, który i jemu wle­wał się do serca. – Nie­biań­ska Schi­zma.

Kość roz­krze­wi­ła się w ciele ne­kro­man­ty, dziu­ra­wiąc je jak sito. Krew zbry­zga­ła wnę­trze schro­nu, gdy Looke padał bez życia, z roz­kosz­nym wy­ra­zem za­sko­cze­nia na twa­rzy. Obok Lena Van Hoenn po­pi­ski­wa­ła, cała umo­ru­sa­na juchą ko­chan­ka, a de­li­kat­nym, żół­ta­wym flu­idem nie­po­rad­nie pró­bo­wa­ła za­skle­pić ranę w brzu­chu.

Gdzieś z od­da­li, spo­mię­dzy drzew, do­cho­dzi­ły po­krzy­ki­wa­nia żoł­nie­rzy. Nad­cho­dzi­li. Mo­uni­re spoj­rzał na drżą­cą rękę. Dwo­iło mu się w oczach. Spo­dzie­wa­łem się, że wraz z moją śmier­cią cała ta ol­brzy­mia ener­gia wi­tal­na bez­pow­rot­nie prze­pad­nie. Siły Miry Looke, które zwy­kłe­mu czło­wie­ko­wi star­czy­ły­by na wiele lat życia, ja zu­ży­łem w kilka chwil.

Upa­da­jąc, Maxim Mo­uni­re suk­ce­syw­nie tra­cił ja­sność umy­słu.

Wy­bacz mi, Ey­la­nie. Chyba nie speł­nię twego ży­cze­nia i spo­tka­my się szyb­ciej, niż są­dzi­łem.

Na czele nad­bie­ga­ją­cych zna­lazł się lord Van Hoenn, głę­bo­ko prze­ję­ty nagłą nie­mo­cą bo­ha­te­ra Za­cho­du.

Może mia­łeś rację i czas ustą­pić miej­sca nowym po­ko­le­niom. Qu­is­sie, bądź pew­niej­szy, a nasza mar­chia… nie, nasze kró­le­stwo roz­kwit­nie.

Ten, który pusz­czę za­mie­nił w pu­sty­nię. I ten, który pu­sty­nię prze­obra­ził w pusz­czę. Ode­szli tego sa­me­go dnia, choć nigdy nie zo­sta­li za­po­mnie­ni.

Koniec

Komentarze

Fiuu, tekst na­pi­sa­ny jest za­iste zna­ko­mi­cie. Nie­zwy­kle ob­ra­zo­wo, dy­na­micz­nie, a walka roz­ma­chem za­pie­ra dech. Czap­ki z głów.

Tyle, że przez licz­ne od­nie­sie­nia do in­nych wąt­ków, hi­sto­rii i prze­szłych wy­da­rzeń, oraz mno­gość po­sta­ci, mia­łem bar­dzo mgli­ste po­ję­cie kto, kogo, po co i dla­cze­go. I gdyby rzecz nie była tak świet­nie na­pi­sa­na, pew­nie nie do­czy­tal­bym do końca, bo fa­bu­ła wła­ści­wie prze­szła bo­kiem. 

Ale i tak je­stem usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny, bo dzię­ki su­ge­styw­nym opi­som, moja wy­obraź­nia plą­sa­ła, ni­czym ru­sał­ka po­śród ne­nu­fa­rów.

Na mar­gi­ne­sie – te wszyst­kie Mu­ta­cje, Trans­me­dia­cje, Tchnie­nia i Nie­skoń­czo­ne Eks­plo­zje – były wręcz epic­ko fajne, poza tym sta­no­wią nie­od­łącz­ną część ob­ra­zu Two­je­go świa­ta, nie tylko ozdo­bę. Ale nie mo­głem po­zbyć się wspo­mnie­nia ja­kiejś er­pe­go­wej se­syj­ki sprzed wie­ków, kiedy MG na chyb­ci­ka wy­my­ślił po­tęż­ny czar ma­so­we­go ra­że­nia – Fa­tal­ną Orkę. Gdy się to rzu­ci­ło na ja­kieś mia­stecz­ko, po osa­dzie zo­sta­wa­ło tylko za­ora­ne pole. Na­tu­ral­nie sesja, z po­waż­nej bitki, na­tych­miast zmie­ni­ła się w to­tal­ną głu­paw­kę… 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Le­jesz miód na me ser­dusz­ko tymi uwa­ga­mi o warsz­ta­cie, Thar­go­ne, bo przy­znam, że pu­bli­ko­wa­łem ten tekst z duszą na ra­mie­niu, po licz­nych po­praw­kach, będąc cią­gle z niego nie do końca za­do­wo­lo­nym. Za­rzu­ty co do fa­bu­ły przyj­mu­ję na klatę. Praw­da jest taka, że na­szła mnie ocho­ta spi­sać epic­ką bitwę magów, do tego wła­ści­wie de­biu­tu­jąc w kon­wen­cji fan­ta­sy, więc cie­szę się, że mój upa­dek nie był spek­ta­ku­lar­ny! Co do mno­go­ści bo­ha­te­rów i wy­da­rzeń, to NWM świad­kiem, że było ich wię­cej o całe ta­bu­ny, ale po­przy­ci­na­łem, przy­strzy­głem i cie­szę się, że cho­ciaż mgli­ste po­ję­cie Ci się wy­łu­ska­ło. :)

Co do mar­gi­ne­su – ro­zu­miem, że któ­raś z nazw po­dob­nie Cię roz­ba­wi­ła? ;D

Czuję się przy­tło­czo­ny…

Skoro ist­nie­je hard SF, to opo­wia­da­nie MrB to very hard fan­ta­sy. Zro­zu­mia­łem tylko, że się tłuką, ale kto, po co i dla­cze­go – już nie. Lek­tu­ra była jak oglą­da­nie po­je­dyn­ku szer­mier­cze­go na dzie­się­cio­krot­nym przy­spie­sze­niu – sły­chać tylko świst oręża i widać bły­ska­nie kling. Ale pi­sar­ska spraw­ność jest w Tobie silna, MrB ;).

Przy­cze­pić się muszę do tego i owego:

– “sta­rość i ka­lec­two przy­cho­dzi­ły w parze” – jako czło­wiek wie­ko­wy sta­now­czo pro­te­stu­ję – ka­le­ką (jesz­cze) nie je­stem ;P;

– “nie trze­ba mieć zda­nie” – mieć zda­nia;

– “nosił czu­pry­nę czar­ną jak smoła i stę­ża­łe, za­dzior­ne ob­li­cze” – ob­li­cze też nosił?;

– “od­wra­ca­łeś się Aeona” – za­bra­kło “od”;

– “szyb­ki w dzia­ła­niu przez swą umie­jęt­ność” – ra­czej dzię­ki umie­jęt­no­ści;

– “nie­bo­tycz­nie gru­by­mi pnia­mi” – słowo “nie­bo­tycz­nie” ozna­cza, że coś tyka nieba; tusza ta­kich sen­sa­cji nie wy­wo­łu­je; jesz­cze raz masz tę nie­zręcz­ność w tek­ście póź­niej;

– “usły­szeć takie słowa z ust” – ta­kich słów;

– “Schron wy­ko­na­ny tech­ni­ką wie­lo­krot­ne­go kry­cia miał być nie­po­wstrzy­ma­ny” – “nie­po­wstrzy­ma­ny” to taki, któ­re­go nie można po­wstrzy­mać; czy tan schron parł do przo­du gdzieś?;

– “ja­dzą­cą się ranę” – “ja­dzą­cą” – jest takie słowo?

 

Od oceny się po­wstrzy­mam, bo po pro­stu nie zro­zu­mia­łem.

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Very hard fan­ta­sy – no dobra. :D

Jak już wspo­mnia­łem wyżej, w tej kon­wen­cji do­pie­ro racz­ku­ję, więc wiel­ce moż­li­wym jest, że to i owo jest jesz­cze do wy­wa­że­nia. ;) Spo­dzie­wa­łem się, że wyj­dzie mi tekst nie dla każ­de­go, a ra­czej dla fanów ga­tun­ku. Nie­mniej taki był plan, że mieli się tłuc i to szyb­ko!

Szko­da, że nie zro­zu­mia­łeś – na­stęp­nym razem po­sta­ram się o ja­śniej­szy (i wol­niej­szy) tekst. Dzię­ki za ko­men­tarz i wy­ła­pa­nie ba­bo­li!

No, może i very hard fan­ta­sy, ale kiedy już czy­tel­nik za­cznie ogar­niać o co cho­dzi ( w moim przy­pad­ku mniej wię­cej od po­ło­wy tek­stu) to jed­nak uzna­je, że to też very good fan­ta­sy. ;) 

Stwo­rzy­łeś bar­dzo (może nawet nieco zbyt) bo­ga­ty świat przed­sta­wio­ny i cie­ka­wą hi­sto­rię, ale, po­dob­nie jak u Thar­go­ne sama opo­wieść prze­szła mi tro­chę bo­kiem. 

Uwa­żam, że ob­ra­zo­wość tek­stu i opisy mogą dużo wy­na­gro­dzić czy­tel­ni­ko­wi, który za­gu­bi się w fa­bu­le. Hmm… może brzmi to dziw­nie, ale za­bra­kło mi odro­bi­ny ło­pa­to­lo­gii. 

 

Na pewno dużym atu­tem jest pierw­sza scena, le­piej, nawet pierw­sze zda­nie. Aż się wy­szcze­rzy­łam pod nosem, ni­czym wy­głod­nia­ły wą­pierz, na krew co to spły­wa bez en­tu­zja­zmu. Po­czą­tek opo­wia­da­nia to obiet­ni­ca do­bre­go tek­stu, co naj­waż­niej­sze obiet­ni­ca speł­nio­na.

 

Pod­su­mo­wu­jąc, to dobre opo­wia­da­nie, na pewno warte bi­blio­te­ki. Ale warto prze­czy­tać je po kawie i na spo­koj­nie, by mieć czy­tel­ni­czą sa­tys­fak­cję. :)

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

 Very hard fan­ta­sy, tak tak. Hard nie­ste­ty mo­men­ta­mi rów­nież do czy­ta­nia, bo w sumie to się tro­chę po­gu­bi­łam w gąsz­czu bo­ha­te­rów i zda­rzeń. Świat prze­ko­nu­ją­cy, tylko za dia­bła nie ro­zu­miem, co tam robi ta bre­toń­ska pro­win­cja?? chyba że coś prze­ga­pi­łam, bo chwi­lo­wo po­chła­niam w tem­pie eks­pre­so­wym wszyst­ko, co się na­mno­ży­ło w ostat­nim dniu kon­kur­su… Ale mia­łam wra­że­nie, że za wy­jąt­kiem tego jed­ne­go przy­miot­ni­ka cały świat, su­ge­styw­ny i cie­ka­wy, jest wła­śnie vhf. Niby na­zwi­sko Mo­uni­re pa­su­je do Bre­ta­nii, ale potem wszyst­ko się roz­ła­zi (nie w sen­sie ne­ga­tyw­nym) w świat vhf.

 

“Krew bez en­tu­zja­zmu wy­pły­nę­ła z za­cię­te­go po­licz­ka” – mia­łam do­kład­nie od­wrot­nie niż przed­pi­ś­czy­ni, tzn. na­tych­miast za­zna­czy­łam jako coś nie tak ;)

http://altronapoleone.home.blog

Rosso, dzię­ki za ko­men­tarz. Do­kład­nie o tym samym – nie­do­sta­tecz­nej ło­pa­to­lo­gii – roz­ma­wia­li­śmy w becie i pró­bo­wa­łem wy­łusz­czyć spra­wę ja­śniej, naj­wi­docz­niej nie­do­sta­tecz­nie się po­sta­ra­łem. Cie­szę się, że mimo wszyst­ko się po­do­ba­ło.

Pierw­sza scena po­wsta­ła jako… ostat­nia. ;D Co za szczę­ście, że zde­cy­do­wa­łem się ją jed­nak dodać!

 

Dra­ka­ino, i Tobie dzię­ku­ję za opi­nię. Bre­toń­ska pro­win­cja jest jak naj­bar­dziej na miej­scu. Po­zo­sta­łe wska­zów­ki co do przed­sta­wio­ne­go świa­ta nie są po­ka­za­ne tak wprost, ale po­ja­wia­ją się i rów­ni­ny na wscho­dzie, i wiel­kie morze na po­łu­dniu, za któ­rym roz­cią­ga się pu­sty­nia i wresz­cie sto­li­cę na­zy­wa­ną Wiecz­nym Mia­stem, bę­dą­cą sie­dzi­bą przy­wód­cy kultu. Nie ma tu przy­pad­ku. ;D

[Słabe po­łą­cze­nie ze­żar­ło mi długą od­po­wiedź, więc się stresz­czę] Przyj­mu­ję wy­ja­śnie­nia :) Nie­mniej Bre­ta­nia mi nadal od­bie­ga “re­ali­stycz­no­ścią” od po­zo­sta­łych “słab­szych” alu­zji (Wiecz­ne Mia­sto przy­ję­łam jako nazwę uni­wer­sal­ną, bo w mar­chiach i in­nych ta­kich po­gu­bi­ła mi się geo­gra­fia re­al­na). Ar­mo­ry­ka, która obej­mo­wa­ła m.in. Bre­ta­nię, by­ła­by może mniej do­słow­na i imho le­piej pa­su­ją­ca do resz­ty fik­cyj­no-ogól­nych okre­śleń.

Z wszyst­kich wrzu­co­nych na ten kon­kurs opo­wia­dań z ta­giem fan­ta­sy to wy­da­je mi się świa­to­twór­czo naj­cie­kaw­sze, więc jesz­cze do niego na spo­koj­niej wrócę, to może mi się świat po­ukła­da.

http://altronapoleone.home.blog

Ach, umiesz pra­wić kom­ple­men­ty! ;) Zatem za­pra­szam po­no­wie!

To był szcze­ry kom­ple­ment: fan­ta­sy, w któ­rym kilku co­na­nów okła­da sie­bie oraz oko­licz­nych orków, kra­sno­lu­dów, elfów (skład obu dru­żyn do­wol­ny) bro­nią po­zbie­ra­ną z ca­łe­go hi­sto­rycz­ne­go pa­no­plium, ewen­tu­al­nie dru­ży­no­wo szuka za­gi­nio­ne­go ar­te­fak­tu, ewen­tu­al­nie opo­wia­da hi­sto­rię mi­ło­sną co­na­na i elfki (lub do­wol­nych in­nych dwóch istot z listy za­miesz­ku­ją­cych świa­ty fan­ta­sy), a wszyst­ko w świe­cie, który można wy­mie­nić na do­wol­ny inny z są­sied­niej bajki, za­zwy­czaj mnie śmier­tel­nie nudzi. Tu po­do­ba mi się np. po­mysł na magię (i dla­te­go nie prze­szka­dza mi, że sią nią tłuką, bo jest tu coś wię­cej niż walka), a świat i jego opi­sa­nie po­do­bał mi się od po­cząt­ku, tylko ta Bre­ta­nia przy­sło­ni­ła mi w ko­men­ta­rzu resz­tę ;) Fa­bu­ła może nie po­wa­la, ale za­koń­cze­nie mi się po­do­ba. Choć wła­ści­wie o tej kon­cep­cji magii chęt­nie prze­czy­ta­ła­bym coś jesz­cze, może jakiś pre­qu­el…

http://altronapoleone.home.blog

Prze­czy­ta­łam opo­wia­da­nie. Kwa­li­fi­ku­je się do kon­kur­su.

 

Drob­ne uwagi:

 

jed­nak jego pani znaj­do­wa­ła spo­sób, by jed­nak po­su­wał się na­przód.

– Na­mierz wresz­cie Wiecz­ne Mia­sto. – Looke od­po­wie­dział Lenie, nawet się nie od­wra­ca­jąc. ← nie po­do­ba mi się ten zapis, bo on od­po­wie­dział = czyn­ność gę­bo­wa = bez krop­ki

– Lor­dzie Van Hoenn – za­wo­łał siwy ka­płan(+.) – Zrób­że coś!

pa­trzą na cie­bie jak w ob­ra­zek! ← wpa­tru­ją się w cie­bie jak w ob­ra­zek? Jak można pa­trzyć NA coś jak W coś?

Wy­rwał się spod mojej kon­tro­li(+,) a teraz siłą woli za­koń­czył za­klę­cie.

Zo­bacz tych wszyst­kich ludzi – i to nie tylko z na­sze­go kró­le­stwa. ← pół­pau­za out

ja­dzą­cą się ranę ← dzię­ki, nie zna­łam tego słowa ;)

bar­dzo chciał coś jesz­cze dodać bar­dzo prze­ko­ny­wu­ją­cym tonem

 

Opi­nia o fa­bu­le po za­koń­cze­niu kon­kur­su.

Życzę po­wo­dze­nia.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Och, jak dawno nie czy­ta­łem peł­no­krwi­ste­go fan­ta­sy :)

Jest tu dużo akcji, na­praw­dę dużo, na­pi­sa­nej z god­nym po­dzi­wu roz­ma­chem. Warsz­ta­to­wo pierw­sza klasa. Wy­kre­owa­łeś bo­ga­ty świat, ale tro­chę się w tej hi­sto­rii po­gu­bi­łem. Wy­ni­ka to za­pew­ne z mno­go­ści po­sta­ci oraz wy­da­rzeń. Gdy jed­nak wró­ci­łem na wła­ści­wą ścież­kę, mo­głem z przy­jem­no­ścią czy­tać kawał na­praw­dę so­lid­ne­go fan­ta­sy. Faj­nie od­da­łeś kli­mat wojny, nie­któ­re zda­nia to praw­dzi­we pe­reł­ki. Nie przed­sta­wi­łeś ni­cze­go no­we­go, ale zro­bi­łeś to w spo­sób prze­my­śla­ny, widać, że wszyst­ko jest za­pię­te na ostat­ni guzik. 

Mam za­strze­że­nia co do ostat­nie­go aka­pi­tu, który brzmi dość sztam­po­wo. Nie li­cząc tego czy­ta­ło się świet­nie :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich ży­łach po­ma­rań­czo­wy sok!

Naz, dzię­ki za po­praw­ki. O parę rze­czy do­py­tam:

– Na­mierz wresz­cie Wiecz­ne Mia­sto. – Looke od­po­wie­dział Lenie, nawet się nie od­wra­ca­jąc. ← nie po­do­ba mi się ten zapis, bo on od­po­wie­dział = czyn­ność gę­bo­wa = bez krop­ki

Krop­ka po­szła się paść, na­to­miast my­śla­łem, że do­cze­pisz się do ko­lej­no­ści słów w di­da­ska­liach. Gdzieś mi kie­dyś prze­mknę­ło, że “czyn­ność gę­bo­wa” po­win­na bez­względ­nie di­da­ska­lia roz­po­czy­nać, ale w tym przy­kła­dzie jest, że ktoś od­po­wie­dział komuś, a zatem “od­po­wie­dział Looke Lenie” brzmi mi jakoś dzi­wacz­nie.

Zo­bacz tych wszyst­kich ludzi – i to nie tylko z na­sze­go kró­le­stwa. ← pół­pau­za out

Tutaj na­to­miast po­trze­bu­ję wy­ja­śnień, bo za grosz się nie znam na na­zew­nic­twie tych wszyst­kich ro­dza­jów kre­sek i to zda­nie, IMO, bez kre­ski zu­peł­nie zmie­nia zna­cze­nie. Su­ge­ru­jesz więc wy­wa­lić zu­peł­nie kre­skę, co by­ło­by dla mnie nie­zro­zu­mia­łe, czy za­stą­pić ją kre­ską o innej dłu­go­ści? ;)

ja­dzą­cą się ranę ← dzię­ki, nie zna­łam tego słowa ;)

Ach, uży­wam go już któ­ryś raz, a ono za­wsze wy­wo­łu­je u kogoś po­ru­sze­nie. ;)

 

Dra­ka­ino, ja rów­nież sztam­po­we­go fan­ta­sy uni­kam jak ognia i może to jest powód, dla któ­re­go nie prze­pa­dam za tym ga­tun­kiem, bo zbyt czę­sto ko­rzy­sta się w nim z klisz. Mimo iż sam z nich gdzie­nie­gdzie sko­rzy­sta­łem, sta­ra­łem się jed­nak wyjść poza ramkę. Jesz­cze raz po­wiem, że cie­szę się, że się po­do­ba­ło, a jeśli cho­dzi o pre­qu­el… czas po­ka­że. ;)

 

Soku, dzię­ki za ko­men­tarz. Fakt, że uzna­łeś ja­kieś zda­nia za pe­reł­ki ra­du­je mnie nie­zmier­nie!

Mam za­strze­że­nia co do ostat­nie­go aka­pi­tu, który brzmi dość sztam­po­wo.

Cóż, ja mam za­strze­że­nia do li­mi­tu, był tak o 40k za mały. ;D

Są­dzi­łam, że twoja ko­lej­ność ma ma­sko­wać czyn­ność gę­bo­wą. Jeśli usu­wasz krop­kę, to jak naj­bar­dziej zmień szyk.

Wy­bacz skró­to­wość z pół­pau­zą, cho­dzi­ło mi o to, że w fan­ta­zma­to­wej fro­mat­ce wy­wa­la­my zbęd­ne pół­pau­zy z wy­po­wie­dzi, czyli te nie­wpro­wa­dza­ją­ce di­da­ska­liów. Nie mu­sisz się z tym zga­dzać, ale jeśli tra­fił­byś do an­to­lo­gii, ona zo­sta­ła­by usu­nię­ta, czego je­stem zwo­len­nicz­ką ;) We­dług mnie łatwo ją za­stą­pić, np. two­rząc dwa zda­nia.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Wy­mię­kłem, Jasna Stro­no. :) Prze­czy­ta­łem jakąś jedną trze­cią i dałem sobie spo­kój. Pa­mię­tam, jak roz­ma­wia­li­śmy, że czas na­pi­sać coś na po­waż­nie (zna­czy Ty ;) ), ale po­nio­sło Cię. :) Nawet punk­tu do bi­blio­te­ki nie mogę dać, bo prze­cież nie prze­czy­ta­łem… Mam jak resz­ta, za dużo tego, taki NWM w świe­cie fan­ta­sy, nie dzi­wię się, że do niego po­sze­dłeś na kon­sul­ta­cje. To jest ma­te­riał na po­wieść, nie na opo­wia­da­nie. Zwy­czaj­nie się zgu­bi­łem.

Fakt, utwór na­pi­sa­ny z dużym roz­ma­chem, dobry warsz­ta­to­wo, gład­ko się czyta, ale na opko to po­ło­wę fak­tów i in­fo­da­ta na­le­ża­ło­by wy­ciąć. :)

Po­zdra­wiam.

Witaj, Dar­co­nie. Cie­szę się, że w ogóle spró­bo­wa­łeś!

“Trans­gre­sję” trak­tu­ję ra­czej jako miej­sce do wy­pró­bo­wa­nia paru tech­nicz­nych rze­czy, które pod­pa­trzy­łem ostat­ni­mi czasy w róż­nych książ­kach. Coś “na po­waż­nie” po­wo­li na­bie­ra kształ­tów i mam na­dzie­ję, że zdąży się ufor­mo­wać przed koń­cem Two­je­go kon­kur­su. ;) Wiem, roz­ma­wia­li­śmy pra­wie rok temu… po­wiedz­my, że lo­żo­wa­nie po­chła­nia tro­chę wię­cej czasu niż się spo­dzie­wa­łem, ale nie ma co na­rze­kać!

Jest coś pul­po­we­go w Twoim tek­ście (u mnie to kom­ple­ment) – dużo się dzie­je i na pierw­szy rzut oka, wy­da­wa­ło­by się, że to tylko ma­gicz­na na­pa­rzan­ka. Do­ce­niam świet­ny warsz­tat, a nazwy za­klęć za­ska­ki­wa­ły i po­wo­do­wa­ły pa­ro­krot­nie uśmiech. Cie­ka­we co bra­łeś przed ich spi­sy­wa­niem ;) A je­dy­ną prze­szko­dą, żebym na­praw­dę po­lu­bi­ła ten tekst, to tylko i wy­łącz­nie moje oso­bi­ste pre­fe­ren­cje. Takie na­pa­rzan­ki dla mnie to tylko w ko­smo­sie, space opery i inne scien­ce fan­ta­sy. Twój tekst jest “nie­ste­ty” high fan­ta­sy. Chyba, że roz­wi­jasz uni­wer­sum i bę­dzie scien­ce fan­ta­sy potem. Ku­pu­ję od razu :D

Ro­zu­miem, De­idriu, z pre­fe­ren­cja­mi nie wy­gram, ale tym bar­dziej do­ce­niam próbę. ;) Scien­ce fan­ta­sy, po­wia­dasz? Cóż, jakiś czas temu po­peł­ni­łem takie opo­wia­da­nie, więc można rzec, że scien­ce fan­ta­sy było przed high fan­ta­sy, choć chro­no­lo­gicz­nie wy­stę­pu­ją w od­wrot­nej ko­lej­no­ści. Nie na­zwał­bym tego może roz­wi­ja­niem uni­wer­sum, ale jeśli masz ocho­tę, to za­pra­szam!

Tak, tamte jest dobre.

Hmmm. Nie po­rwa­ło. Bar­dzo wi­do­wi­sko­wa ma­gicz­na na­pa­rzan­ka. Od­nio­słam wra­że­nie, że w Twoim świe­cie są różne rody, które wła­da­ją róż­ny­mi ro­dza­ja­mi magii. I wszy­scy tłuką się ze sobą, a nie­kie­dy także w ra­mach jed­nej ro­dzi­ny. Ale po­ską­pi­łeś in­for­ma­cji, o co w tym wszyst­kim cho­dzi, do ja­kie­go celu każdy z wal­czą­cych dąży. Nie mia­łam więc po­ję­cia, komu ki­bi­co­wać. Czu­łam się, jak­bym oglą­da­ła tra­iler ze sce­na­mi ba­zu­ją­cy­mi na efek­tach spe­cjal­nych, z cał­ko­wi­tym po­mi­nię­ciem mo­ty­wów dzia­ła­nia, czyli naj­cie­kaw­szych rze­czy i głębi.

Przez to cięż­ko się śle­dzi­ło fa­bu­łę. Nie wiem nawet, czy opi­sy­wa­ne walki na­stę­pu­ją po pierw­szej sce­nie, czy też sta­no­wią re­tro­spek­cję.

Bo­ha­te­rów mnó­stwo i nawet cie­ka­wi. Tylko mi­ga­ją jak w ka­lej­do­sko­pie, trud­no utrzy­mać dłu­żej wzrok na jed­nym.

Le­gen­dy mało. Ot, któ­ryś zro­bił coś nie­spo­ty­ka­ne­go i stał się sław­ny.

Walka opi­sa­na wi­do­wi­sko­wo. Za to plus.

Warsz­ta­to­wo cał­kiem przy­zwo­icie, tylko z rzad­ka coś mi zgrzyt­nę­ło.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ki za opi­nię, Fin­klo. Miało być ra­czej roz­ryw­ko­wo, ale ro­zu­miem, że tempo może być zbyt in­ten­syw­ne.

Co do le­gen­dy – są dwie. Spo­ty­ka­ją się po la­tach, prze­kra­cza­jąc gra­ni­cę śmier­ci i po­twier­dza­jąc tylko swój sta­tus. ;)

Krew, pot, walka… walka… walka… Bar­dziej oglą­da­łam film, wy­kre­owa­ny w mojej gło­wie przez Twoje słowa niż czy­ta­łam. Nie­zwy­kle wi­do­wi­sko­we opo­wia­da­nie. Czy to wada? Za­rów­no w życiu jak i w opo­wia­da­niach lubię róż­no­rod­ność :) Szyb­kie zmia­ny, prze­sko­ki, nie­zwy­kła dy­na­mi­ka, jak dla mnie za­słu­gu­je na klika :)

Dzię­ki za opi­nię i klika, Katio. Na wi­do­wi­sko­wość już parę osób przed Tobą zwra­ca­ło uwagę, ale w takim tonie, że nie wiem, czy uwa­ża­li to za wadę, czy za za­le­tę. Mnie się efekt w każ­dym razie cał­kiem po­do­ba, co jed­nak nie ozna­cza, że pi­sy­wać teraz będę tylko tak. ;)

Krew bez en­tu­zja­zmu wy­pły­nę­ła z za­cię­te­go po­licz­ka, pla­miąc rękaw ob­le­ka­ją­cy przy­kur­czo­ne nie­do­łęż­no­ścią ramię.

Yyy… Nie ma po­ję­cia, jak krew wy­pły­wa z en­tu­zja­zmem, a jak bez.

– Mam szcząt­ku ich obu.

Nie bar­dzo ro­zu­miem, kto z kim wal­czy i o co, ale czy­ta­ło mi się do­brze :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Szyb­ko, krwa­wo, fan­ta­stycz­nie, wy­bu­cho­wo … i można tak długo ;) I tak jak inni będę po­trze­bo­wał to prze­czy­tać jesz­cze cho­ciaż raz, żeby wy­ła­pać wszyst­kie smacz­ki i za­ja­rzyć kto jest kim, kto jest z kim i na końcu kto wy­grał ;)))

Przy­da­ły by się mapki świa­ta, plan­sze z roz­sta­wie­niem wojsk na po­lach bitew, stre­fy wpły­wów frak­cji i wro­gów, a i chro­no­lo­gicz­ne umiej­sco­wie­nie walk i wy­ni­ki bitew.

Do­dat­ko­wo ze­sta­wie­nie po­sta­ci i ich umiej­sco­wie­nie w ro­dach i stro­nach kon­flik­tu.

Jed­nym sło­wem MrBrigt­si­de mu­sisz to roz­pi­sać tak na trzy tomy, z czego ze dwa w dwóch czę­ściach ;)))

Faj­nie, że wpa­dłaś, Anet. Cie­szę się, że do­brze się czy­ta­ło. :)

 

En­der­ku, jeśli tylko masz ocho­tę prze­czy­tać opo­wia­da­nie ko­lej­ny raz, uzna­ję to za mój mały suk­ces. :> Co do tomów, to wąt­pię, czy upi­sał­bym cho­ciaż jeden, że już o braku moich kar­to­gra­ficz­nych umie­jęt­no­ści nie wspo­mnę… Dzię­ki za ko­men­tarz.

Prze­czy­ta­łem po­now­nie. I wła­ści­wie obec­ne uwagi po­kry­wa­ją się z czę­ścią z bety.

Za­czy­na­jąc od świa­to­two­rze­nia – sporo nazw, sporo in­for­ma­cji, do tego nie za­wsze po­wią­za­nych w jasny spo­sób. Część z nich to fajne smacz­ki (co cie­ka­we, do­ra­dza­łem wy­cię­cie mo­ty­wu z im­pe­rium za lą­do­lo­dem, ale to je naj­bar­dziej za­pa­mię­ta­łem), ale nie­mal wszyst­ko, co do­ty­ka wiel­kich rodów mie­sza się jak w kotle i nie chce tra­fić w jakąś pó­łecz­kę.

To całe nie­przy­wią­za­nie się do rodów wy­ni­ka pew­nie z tego, że rzu­casz nar­ra­cję mię­dzy jed­ny­mi po­sta­cia­mi a dru­gi­mi, przez co nie po­tra­fię zła­pać ko­twi­cy – kogoś, kogo ocza­mi mogę spoj­rzeć i zro­zu­mieć ten świat. Gdy­bym prze­jął się jed­nym bo­ha­te­rem i jego rodem, po­tra­fił usze­re­go­wać sto­sun­ki in­nych wzglę­dem niego, pew­nie ła­twiej prze­łknął­bym część in­for­ma­cji.

Za to po­chwa­lić muszę uspraw­nie­nie walk. Albo przy­naj­mniej mi się staje, że wy­zby­łeś się spo­rej ilo­ści opi­sów ana­li­zo­wa­nia sy­tu­acji przez po­sta­cie, a dałeś wię­cej dy­na­mi­zmu. To de­fi­ni­tyw­nie na plus.

Tak więc taki to jest ten kon­cert fa­jer­wer­ków. Dy­na­micz­ny i przy­tła­cza­ją­cy wy­ko­na­niem ;)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Dzię­ki za jesz­cze jedną opi­nię, NWM! Teraz już mogę spo­koj­nie wy­wa­lić betę z listy, bo cze­ka­łem, czy może ży­czył­byś sobie prze­kle­ić któ­ryś ko­men­tarz. ;)

Co do opisu starć, to po­sze­dłem dość kon­kret­nie za twoją radą i cią­łem i kon­den­so­wa­łem wła­śnie tam. Co do jed­nej wio­dą­cej po­sta­ci – co też prze­wi­nę­ło się przez betę – my­śla­łem nad tym, nawet pod­ją­łem próbę prze­ro­bie­nia opo­wia­da­nia pod tym kątem, ale szyb­ko do­sze­dłem do wnio­sku, że wią­za­ło się to wła­ści­wie z na­pi­sa­niem opo­wia­da­nia na nowo. A że krót­kie nie jest, zwy­czaj­nie za­bra­kło mi na to czasu. Poza tym chcia­łem przed­sta­wić dwie le­gen­dy bez fa­wo­ry­zo­wa­nia żad­nej z nich i myślę, że czas po­mię­dzy Ho­uga­na i Mo­uni­re’a po­dzie­li­łem po równo.

Już po­czą­tek oka­zał się trud­ny do ogar­nię­cia, a z każ­dym zda­niem wszyst­ko za­gęsz­cza­ło się coraz bar­dziej i nie­ba­wem prze­sta­łam wie­dzieć o czym czy­tam. Za­wzię­łam się jed­nak i po­sta­no­wi­łam, że do­trwam do końca, że może wtedy coś do mnie do­trze. Nie­ste­ty, im bar­dziej za­głę­bia­łam się w tekst, tym mniej ro­zu­mia­łam, a ja­ki­kol­wiek sens – bo za­kła­dam, że jakiś nie­wąt­pli­wie tu był – umy­kał jak kró­li­czek i nie po­zwo­lił się do­go­nić.

 

Stali tak w bez­ru­chu, wszy­scy za wy­jąt­kiem męż­czy­zny z za­ko­la­mi na­zwi­skiem Breq Looke… –> Czyż­by za­ko­la miały na­zwi­sko?

 

Z pa­nicz­ne­go ma­ra­zmu pierw­szy wy­rwał się Breq… –> Czym się ob­ja­wia pa­nicz­ny ma­razm?

 

który za­ci­snął pię­ści, za­gryzł zęby i wy­ce­dził: –> Zęby, ow­szem, służą do gry­zie­nia, ale czy można za­gryźć zęby… Mnie udało się tylko za­ci­snąć.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Szko­da. :<

Acz­kol­wiek cie­szą mnie tylko trzy ba­bo­le na pra­wie 60k tek­stu. :D

Tak po praw­dzie, kiedy już cał­kiem za­gu­bi­łam się w tek­ście, to i ba­bo­le, jeśli ja­kieś były, prze­sta­łam do­strze­gać. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Niech to szlag! Reg, ode­bra­łaś mi ostat­ni pro­my­czek na­dziei. :c

Jed­na­ko­woż, MrBri­ght­si­de, gdy­bym prze­czy­ta­ła zda­nie, w któ­rym babol jakiś byłby, pew­nie bym go wy­ło­wi­ła. Bo po­szcze­gól­ne zda­nia ro­zu­miem, go­rzej z ogar­nię­ciem ca­ło­ści.

I niech Ci pro­my­czek na­dziei nigdy nie za­ga­śnie… ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­łem. Nie wiem, czy ta wi­do­wi­sko­wość, to wada czy za­le­ta. Po­dob­nie, jak Reg, po­gu­bi­łem się. Bra­ku­je mi tu jed­ne­go POV, który w ta­kiej hi­sto­rii jest wszyst­kim – czyli kogoś, kto cze­goś chce, ale różne wy­da­rze­nia prze­szka­dza­ją mu to do­stać – wtedy cała hi­sto­ria jest o nim. Roz­pisz na trzy tomy ; D

Nie wiem, MrBri­ght­si­de. Za­wią­za­nie akcji jest o Ma­xi­mie, potem hi­sto­ria do­ty­czy in­nych bo­ha­te­rów, roz­pły­wa się i ko­niec koń­ców Mo­unier jest tak samo po­bocz­nym bo­ha­te­rem, jak wszy­scy inni.

Prze­czy­ta­łem i nie wiem. Pisz jesz­cze.

 

Po­zdra­wiam,

Mar­low 

Dzię­ki za opi­nię, Mar­low!

Jeden POV, po­wia­dasz? To już któ­ryś głos tej tre­ści w tej kwe­stii. Przy­znam jed­nak, że takie roz­wią­za­nie wy­da­ło mi się zbyt kla­sycz­ne. Chcia­łem tro­chę po­eks­pe­ry­men­to­wać z bu­do­wa­niem hi­sto­rii do­ty­czą­cej dwóch głów­nych bo­ha­te­rów, któ­rzy spo­ty­ka­ją się w fi­na­le. Jak mi to wy­szło, to już dys­ku­syj­na kwe­stia, ale z pew­no­ścią ta próba to cenne do­świad­cze­nie na przy­szłość. ;)

A trzech tomów nie bę­dzie. :D

Kur­czę, Bri­ght­si­de, dziw­nie to jakoś na­pi­sa­ne, chyba rze­czy­wi­ście za­bra­kło czasu na po­rząd­ne szli­fy.

Weźmy taki np. aka­pit:

Wró­cił szyb­ko i bez przy­bo­ru, gdy do­szło go za­wo­dze­nie Al­dri­ca, które lata temu brzmia­ło­by pew­nie jak do­no­śne wo­ła­nie. Maxim sta­nął w progu, a chwi­lę póź­niej wszel­kie trele za­mil­kły.

– nie wiem czy “trele” to te star­cze za­wo­dze­nia, od­gło­sy zgro­ma­dzo­nych przed chatą, czy po pro­stu śpie­wy ja­kichś pta­ków (bo te zwy­kle na­zy­wa się tre­la­mi, a do dwóch wcze­śniej­szych to słowo mi nie pa­su­je).

 Przed chatą zgro­ma­dził się mały tłum, ze trzy tu­zi­ny naj­mniej, a każdy z przy­by­łych nosił czu­pry­nę czar­ną jak smoła i stę­ża­łe, za­dzior­ne ob­li­cze.

– no­si­li ob­li­cza?

Stali tak w bez­ru­chu, wszy­scy za wy­jąt­kiem męż­czy­zny z za­ko­la­mi na­zwi­skiem Breq Looke, który wy­szedł przed sze­reg, bez po­wo­du pod­nie­co­ny.

– dwa zgu­bio­ne pod­mio­ty i mamy “za­ko­la na­zwi­skiem” i “pod­nie­co­ny sze­reg”. Czemu sze­reg, albo i sam Breq mieli być pod­nie­ce­ni bez po­wo­du, skoro przy­szli zabić le­gen­dę – nie wiem.

 

Ka­wa­łek dalej masz:

Al­dric Mo­uni­re od­dy­chał coraz szyb­ciej. Jego dziad z kolei splótł palce i w za­my­śle­niu przy­ło­żył je sobie do ust.

– a to Al­dric, to nie jest ten star­szy?

 

Do­tar­łem do:

To rów­nież on na­ka­zał Ky­ur­na­cę czym prę­dzej do­trzeć

– i nie mo­głem zro­zu­mieć, czemu oni “do­cie­ra­li Ky­ur­na­cę”, dla za­cho­wa­nia sensu po­win­no chyba być “Ky­ur­na­cy” ?

Przy­zna­ję, że póki co, od­pa­dłem w tym mo­men­cie. Wiem, że po­tra­fisz pisać, ale tym razem stało się coś dziw­ne­go.

 

Do­ce­niam próbę, Co­bol­dzie. :)

Co do frag­men­tów, na które zwró­ci­łeś uwagę – trele i za­ko­la po­pra­wi­łem. No­sze­nie ob­li­cza moim zda­niem ma sens. Cho­dzi o nie­ja­ko przy­bra­nie maski – stę­ża­łej miny, na­da­ją­cej po­wa­gi, czy­nią­cej bar­dziej groź­nym w sy­tu­acji, gdy jest się opry­chem, go­tu­ją­cym się by kogoś skrzyw­dzić, jed­no­cze­śnie pew­nym swo­ich po­bu­dek.

Al­dric jest star­szy wi­zu­al­nie, ale to Maxim jest jego dzia­dem. Zaś od­mie­nia­nie na­zwi­ska “Ky­ur­na­ca” to kosz­mar i w sumie nie wiem co z tym fan­tem zro­bić. :p

Dzię­ki za ko­men­tarz.

Gdy­byś tak za­opa­trzył się w tę­czo­wą siat­kę na wy­two­ry buj­nej wy­obraź­ni, a potem wy­ła­pał je wszyst­kie do wiel­kie­go ka­ła­ma­rza i oswo­ił, to Twoje zręcz­ne i do­brze za­ostrzo­ne pióro wy­cza­ro­wa­ło­by moc czy­tel­ni­czych prze­żyć. Trzy­mam kciu­ki! ;)

Po­zdra­wiam!

 

P.S. Tę­czo­wą siat­kę na wy­two­ry buj­nej wy­obraź­ni two­rzy się men­tal­nie, nie trze­ba jej szu­kać w skle­pach na Po­kąt­nej czy in­nych ma­gicz­nych ba­za­rach… :)

Ale czemu tę­czo­wą? ;D

Bo jest ładna. :D I sku­tecz­na.

A tak na­praw­dę sko­ja­rzy­ła mi się z magią, świa­tem jed­no­roż­ców i ko­lo­ro­wy­mi by­ta­mi za­miesz­ku­ją­cy­mi wy­obraź­nię (nie, nic dzi­siaj jesz­cze nie piłem; tak, jest bar­dzo dusz­no i mój umysł zro­bił się bar­dziej ga­la­re­to­wa­ty :D)

Cóż, kra­jo­braz wy­obraź­ni ra­czej nie jest uni­wer­sal­ny. Nie po­wiesz chyba, że po umy­śle Bek­siń­skie­go fi­ka­ły ró­żo­we jed­no­roż­ce. ;)

Nie po­wiem nic o umy­śle Bek­siń­skie­go. No może tylko tyle, że robi wra­że­nie (wciąż). :)

Jak już wspo­mnia­no – very hard fan­ta­sy. Ja rów­nież nie ro­zu­mia­łem, co czy­tam. Ład­nie na­pi­sa­ne, ale czy­ta­łem wy­po­wie­dzi, w któ­rych nie wie­dzia­łem, o czym wła­ści­wie są. Cały czas prze­wi­ja­ły się ja­kieś po­sta­cie i wła­ści­wie nie mo­głem się po­ła­pać, kto jest kim. Cały czas coś się dzia­ło, ale jakby mnie ktoś za­py­tał, to chyba nie umiał­bym po­wie­dzieć co.

To ma­te­riał na książ­kę, a nie kon­kur­so­we opo­wia­da­nie.

Mimo tego, po­do­ba­ło mi się, że opo­wia­da­nie jest hi­sto­rią o magii. Dawno nie czy­ta­łem ni­cze­go z cią­głym cza­ro­wa­niem i po­je­dyn­ka­mi na za­klę­cia :)

Po­zdra­wiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Dzię­ki, Pietr­ku, za opi­nię. W sumie do­łą­czasz do chóru czy­tel­ni­ków uty­sku­ją­cych na to samo, nie po­zo­sta­je mi zatem nic in­ne­go niż po raz ko­lej­ny od­no­to­wać to i tamto. Cie­szę się, że zna­la­złeś po­zy­ty­wy! Po­je­dyn­ki na za­klę­cia to nie­za­prze­czal­nie naj­waż­niej­szy ele­ment tego opo­wia­da­nia. :D

Za gęste to opo­wia­da­nie. Gęste od nazw i po­sta­ci. Za­wi­łe ję­zy­ko­wo i skom­pli­ko­wa­ne do prze­sa­dy. Jeśli nie lu­bisz sztam­po­wej fan­ta­sy i chcia­łeś stwo­rzyć coś swo­je­go, to poza całym tym ory­gi­nal­nym en­to­ura­ge na­le­ża­ło też po­ku­sić się o nie­sztam­po­wą fa­bu­łę. A mamy po­je­dy­nek dwóch sta­rych prze­ciw­ni­ków, któ­rzy mie­rzą się po raz drugi i tym razem po­ko­na­ny od­ra­bia pracę do­mo­wą. A może tak tylko mu się wy­da­je.

Nie wiem, czy znasz twór­czość Erik­so­na, ja bar­dzo go lubię, i Twój tekst ode­bra­łem jako próbę na­pi­sa­nie cze­goś po­dob­ne­go do cyklu ma­la­zań­skie­go. Dużo po­sta­ci, wiele z nich o prze­po­tęż­nych mo­cach, ście­ra­ją­ce się wiel­kie po­tę­gi, Im­pe­ria, bó­stwa, pół­bó­stwa, ma­go­wie, sta­ro­żyt­ne rasy czy rody (u Cie­bie), lą­do­lo­dy itp. oraz udziw­nio­na magia. Oczy­wi­ście da­le­ko jesz­cze MrB do Erik­so­na, ale Twoja próba na kilku płasz­czy­znach wy­glą­da na­praw­dę za­cnie. Po­do­ba mi się taka wy­bu­ja­ła wy­obraź­nia. Roz­mach i patos. Po­tęż­ni hi­roł­si ob­da­rze­ni wiel­ki­mi mo­ca­mi.

Na pewno przy­łą­czę się do chóru czy­tel­ni­ków za­gu­bio­nych. Nie zgu­bi­łeś mnie jed­nak w me­an­drach fa­bu­ły, ale w tym misz­ma­szu nazw i na­zwisk, stron­ni­ków i stron, alian­sów i po­sta­ci wal­czą­cych po dru­giej stro­nie ba­ry­ka­dy mimo przy­na­leż­no­ści do rodów, które po­win­ny być z dru­giej stro­ny pola walki. Jest gęsto od opi­sów, od­nie­sień, bo­ha­te­rów, ale rzad­ko pod wzglę­dem wy­da­rzeń i akcji.

Tech­nicz­nie jest to dosyć faj­nie na­pi­sa­ne, ale moim zda­niem w wielu miej­scach prze­kom­bi­no­wa­łeś z uży­ciem pew­nych ter­mi­nów i okre­śleń. Nie­któ­re zda­nia aż chrzęsz­czą od próby nada­nia im ory­gi­nal­no­ści i li­te­rac­ko­ści: kon­struk­cyj­nie i sty­li­stycz­nie.

Bo w tym wszyst­kim zdaje się, za­po­mnia­łeś o czy­tel­ni­ku. Twoja fraj­da z pi­sa­nia nie po­kry­wa się nie­ste­ty z fraj­dą z czy­ta­nia. Przy­po­mi­na ono brnię­cie przez zaspę śnie­gu. A szko­da wiel­ka, bo to fajny śnieg, ładne wi­do­ki, po­bu­dza­ją­ce wy­obraź­nię świa­to­twór­stwo.

Chęt­nie od­wie­dził­bym ten świat po­now­nie, ale w nieco przy­stęp­niej­szej for­mie po­da­ny i z atrak­cyj­niej­szą fa­bu­łą. Nie­ustan­na na­wa­lan­ka (nawet na czary o fi­ku­śnych na­zwach) przez tyle ty­się­cy zna­ków nie wy­star­cza.

A jeśli nie czy­ta­łeś nic Erik­so­na to po­le­cam. Może na­tchnie Cie­bie do pracy nad tym świa­tem i roz­wi­nię­ciem tek­stu.

No i za­uwa­ży­łem kilka błę­dów róż­ne­go ro­dza­ju. Ja­kieś li­te­rów­ki, ja­kieś błęd­ne formy. I na pewno raz bo­ha­ter po­zba­wio­ny ręki za­ci­snął pię­ści.

Kli­kam szcze­rze zdzi­wio­ny, że tekst jesz­cze nie w bi­blio­te­ce.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Dzię­ki za ko­men­tarz, MrM! Nie spo­dzie­wa­łem się już wi­zy­ty tutaj. :)

Pi­sa­rza, któ­re­go wzmian­ku­jesz, nie­ste­ty nie znam, ale z tego co pi­szesz, po­rów­na­nie jest chyba za­szczyt­ne. Po­wiem tylko, że he­ro­ic fan­ta­sy to dla mnie śro­do­wi­sko dość eg­zo­tycz­ne i sam nie wiem, czy chciał­bym coś wię­cej two­rzyć w ta­kiej kon­wen­cji. Za­rzut o zbyt­niej gę­sto­ści ro­zu­miem; myślę, że za­bra­kło mi wy­czu­cia w do­zo­wa­niu istot­nych in­for­ma­cji, a po­mi­ja­niu dru­go­rzęd­nych. Parę osób chwa­li­ło wcze­śniej prze­my­śla­ne świa­to­twór­stwo, a praw­da jest taka, że świat two­rzył się na go­rą­co pod po­je­dyn­ku­ją­ce się le­gen­dy. :p Też za cien­ki w uszach póki co je­stem, by po­ry­wać się na takie sza­leń­stwo. Cho­ciaż wi­do­wi­sko­wość, którą chcia­łem tutaj prze­te­sto­wać, wiele osób chwa­li­ło, więc myślę, że nie­źle się to udało.

Cie­szę się, że mimo wad lek­tu­ra oka­za­ła się sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca. Dzię­ki za klika. Trzy­maj się!

Moc ser­du­szek dla Ta­jem­ni­cze­go Kli­ka­cza, który ponad pół roku po pre­mie­rze uznał, że bi­blio­te­ka jest go­to­wa na very hard fan­ta­sy. ;D

Wró­ci­łam do tego opo­wia­da­nia po wczo­raj­szym kra­kow­skim spo­tka­niu, kiedy jakoś wy­pły­nę­ło z oka­zji pre­mie­ry Le­gen­dy i w sumie szko­da, że go nie oszli­fo­wa­łeś le­piej, bo po tym ponad roku od pierw­szej lek­tu­ry po­do­ba mi się nawet bar­dziej niż za pierw­szym razem i tro­chę żal, że nie tra­fi­ło do an­to­lo­gii… Dziś pew­nie da­ła­bym mu ja­kieś punk­ci­ki, acz­kol­wiek gło­so­wa­nie w Le­gen­dzie to była po­twor­na męka ze wzglę­du na ogól­ny po­ziom kon­kur­su.

http://altronapoleone.home.blog

Hm, pa­trząc na datę do­da­nia, chyba zwy­czaj­nie bra­kło mi czasu na dal­sze szli­fo­wa­nie. Pew­nie, że an­to­lo­gii szko­da, ale fakt, że ktoś pa­mię­ta moje opo­wia­da­nie i nawet o nim gdzieś pry­wat­nie roz­ma­wia, jest nie­sa­mo­wi­cie bu­du­ją­cy. Dzię­ki za ten ko­men­tarz, Dra­ka­ino. ;)

Tego opka się nie da za­po­mnieć :).

I mimo, że fan­ta­sy nie lubię, to cały czas ta młóc­ka gdzieś mi w gło­wie tkwi.

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Och, bo się za­ru­mie­nię! Dzię­ki, Sta­ru­chu. Muszę się kie­dyś jesz­cze raz sku­sić na taką młóc­kę. :D

Ale tym razem ciut wol­niej, żebym zro­zu­miał :P.

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Przy­by­łam po prze­czy­ta­niu Suk­ce­so­ra. I widzę, że to kon­kurs w któ­rym de­biu­to­wa­łam na forum smiley. Może dodaj tu w przed­mo­wie link, do pre­qu­ela smiley. Wy­po­wiem się rów­nież pod kątem nie­któ­rych ko­men­ta­rzy.

Bar­dzo dobre fan­ta­sy. Bo­ha­te­ro­wie, któ­rym się ki­bi­cu­je, zwro­ty akcji, akcja, cie­ka­we za­klę­cia, fajny po­mysł na rody i ich do­me­ny. Ja ogól­nie wiem czemu wal­czy­li, ro­zu­miem mo­ty­wa­cje po­szcze­gól­nych bo­ha­te­rów, nawet co po­nie­któ­rych za­czę­łam roz­róż­niać, ale… Zga­dzam się że było za dużo po­sta­ci na cen­ty­metr kwa­dra­to­wy smiley. Rów­nież gu­bi­łam się kto jest za kim i kim w ogóle. Wiem, że opo­wia­da­nie po­win­no bro­nić się samo, ale może warto by­ło­by dać w przed­mo­wie choć­by listę rodów i ich domen. I na czym po­le­ga­ło oży­wie­nie Ma­xi­ma? My­śla­łam, że dama uży­czy mu wła­sne­go ciała, a tu nie­spo­dzian­ka, ma swój stary fra­czekwink.

Jak ro­zu­miem Suk­ce­sor jest wcze­śniej, ale chyba znacz­nie, bo oprócz jed­ne­go za­klę­cia i na­zwi­ska, nie widzę na­wią­zań. Czyż­by Sivan był przod­kiem Ey­la­na? Czy są jesz­cze inne opo­wia­da­nia z tego uni­wer­sum? Szko­da­by było nie wy­ko­rzy­stać faj­ne­go po­ten­cja­łusmiley.

Co do tomów, to wąt­pię, czy upi­sał­bym cho­ciaż jeden, że już o braku moich kar­to­gra­ficz­nych umie­jęt­no­ści nie wspo­mnę… 

Cóż, a jed­nak smiley.

 

Mnie nie prze­szka­dza­ło, że opi­sy­wa­łeś hi­sto­rie z kilku stron, ale za dużo po­sta­ci po­bocz­nych :). Naj­chęt­niej prze­czy­ta­ła­bym książ­kę, w któ­rej po­ma­łu po­zna­je­my wszyst­kich. Może jed­nak się sku­sisz ;). Uff, długi jak na mnie wy­szedł ten ko­men­tarzsmiley.

A wi­dzisz, który to rok? Ach, je­ste­śmy już sta­rzy. ;D

I na czym po­le­ga­ło oży­wie­nie Ma­xi­ma?

Uriah uży­wał swo­je­go za­klę­cia by wskrze­szać zmar­łych w cia­łach ży­ją­cych ludzi i tym spo­so­bem ko­rzy­stać z ich umie­jęt­no­ści. Dama z kolei użyła in­ne­go za­klę­cia – prze­nio­sła swoje życie na mar­twe ciało Ma­xi­ma. Efekt obu za­klęć jest ten sam – wskrze­sze­nie mar­twe­go. Cena za ich uży­cie jest jed­nak nie­po­rów­ny­wal­na.

“Suk­ce­sor” po­wstał, by roz­wi­nąć parę wąt­ków tutaj le­d­wie za­ry­so­wa­nych i przez to pew­nie nie­zbyt czy­tel­nych. Przede wszyst­kim tam akcja prze­no­si się na Pół­noc i po­zo­sta­je tylko tam. Roz­wi­ja wątek czaru gro­ma­dzą­ce­go cie­pło na zimę dla kon­ty­nen­tu (Golv’en Stro­om, tutaj nie­na­zwa­ny, któ­re­go Gi­va­oo używa przy prze­nieść front na pu­sty­nię). Na­kre­śla hi­sto­rię i per­spek­ty­wę rodów Espen­sko­ga­rów i Hak­ki­ne­nów, w “Trans­gre­sji” skąpo wspo­mnia­nych. Po­ka­zu­je ge­ne­zę rodu Ho­uga­nów, któ­re­go przed­sta­wi­ciel w “Trans­gre­sji” od­gry­wa jedną z głów­nych ról. Cameo przed­sta­wi­cie­la rodu Mo­uni­re’ów w koń­ców­ce “Suk­ce­so­ra” to takie mru­gnię­cie, że losy tych dwóch rodów prze­pla­ta­ją się w hi­sto­rii. A za­klę­cie, na które zwró­ci­łaś uwagę, czyli za­pew­ne Ta­niec Mi­go­tli­wych Zwier­cia­deł, to ot cie­ka­wost­ka, którą po­sta­no­wi­łem za­wrzeć w kon­ty­nu­acji-pre­qu­elu.

Ta­kich de­ta­li, de­ta­li­ków mógł­bym, myślę, ukry­wać w tych opo­wia­da­niach bez liku. Bar­dzo mnie to cie­szy, że komuś spra­wi­ło fraj­dę po­dró­żo­wa­nie przez te hi­sto­rie i od­szu­ki­wa­nie tych na­wią­zań. In­nych opo­wia­dań z uni­wer­sum póki co, nie­ste­ty, nie ma. :c Ale dzię­ki takim czy­tel­ni­kom jest szan­sa, że coś się jesz­cze uro­dzi. ^^

Na książ­kę nie mam śmia­ło­ści…

Po­zdra­wiam!

wątek czaru gro­ma­dzą­ce­go cie­pło na zimę dla kon­ty­nen­tu

A tak, też go przy­uwa­ży­łam i tą niby nie­prze­kra­czal­ną ba­rie­rę z ziemi :). I Wiecz­ne Mia­sto oraz na­wią­za­nia do Inu­itów rów­nież wy­ła­pa­łam :).

 

Cameo przed­sta­wi­cie­la rodu Mo­uni­re’ów w koń­ców­ce “Suk­ce­so­ra” to takie mru­gnię­cie, że losy tych dwóch rodów prze­pla­ta­ją się w hi­sto­rii.

A tego nie po­wią­za­łam, a fak­tycz­nie. Ale w Suk­ce­so­rze jest tam wspo­mnia­ny En­tre­sto nie Cameo, czy cze­goś nie zro­zu­mia­łam?

 

Fak­tycz­nie lubię wy­ła­py­wać smacz­ki :).

 

Za­wsze mo­żesz iść drogą opo­wia­dań, a po la­tach wydać, jako książ­kę yes. Ja na nie­któ­re kon­kur­sy piszę opo­wia­da­nia w tych sa­mych świa­tach.

Cameo czyli takie wspo­mnie­nie, wzmian­ka, mi­gnię­cie ja­kiejś po­sta­ci w utwo­rze, nie­istot­ne prak­tycz­nie fa­bu­lar­nie, taki ro­dzaj smacz­ku. Nie wiem, czy ten za­bieg się jakoś po pol­sku na­zy­wa, chyba wła­śnie temu smacz­ko­wi naj­bli­żej. Cameo to nie imię, po­stać ma na imię En­tre­sto. :)

KLIK

Opo­wia­da­nia są skoń­czo­ne, krót­sze i przez to bez­piecz­niej­sze. W książ­kę wło­żysz mnó­stwo pracy, a nie wia­do­mo, czy wyj­dzie. Uwa­żam, że trze­ba być bar­dzo pew­nym swo­ich umie­jęt­no­ści, żeby się po­rwać na pi­sa­nie książ­ki.

 

Aha… po­miń­my to mil­cze­niem…

 

Co do książ­ki, to oj tam. Ja swoją pierw­szą na­pi­sa­łam w wieku 14 lat i póź­niej trzy kon­ty­nu­acjesmiley. Co z tego, że s-f, któ­re­go nie lubię cheeky. Za to książ­kę fan­ta­sy pi­sa­łam ja­kieś ponad 10 lat i jesz­cze nie skoń­czy­łam, po­nie­waż chce ją prze­bu­do­wać :). Opo­wia­da­nia (za któ­ry­mi nigdy nie prze­pa­da­łam) za­czę­łam pisać do­pie­ro na forum. Uwa­żam, że na pi­sa­niu ksią­żek przez tyle lat sporo się na­uczy­łam, choć za­pew­ne ni­ko­mu bym ich nie po­ka­za­ła cheeky.

Witaj. ;)

Ko­men­to­wać będę na bie­żą­co.

 

Krew bez en­tu­zja­zmu wy­pły­nę­ła

Tro­chę mnie razi ten brak en­tu­zja­zmu u krwi, wiem, że do­brze po­kom­bi­no­wać z opi­sa­mi, ale brak en­tu­zja­zmu… No nie, jak dla mnie do zmia­ny.

 

Dło­nią zdo­bio­ną dwoma pier­ście­nia­mi o znie­wa­la­ją­cych ka­mie­niach barwy szkar­ła­tu się­gnął po kawał szma­ty.

Słowo „znie­wa­la­ją­cych” jest bar­dzo dłu­gie i nie­wie­le wnosi, zwłasz­cza że to po­czą­tek i chcesz wcią­gnąć nas w ten świat, więc przy opi­sach warto po­ku­sić się na kon­kre­ty. To zda­nie jest i tak dość dłu­gie i takie za­py­cha­ją­ce, bo bo­ha­ter sięga po kawał szma­ty, a w tym cza­sie nar­ra­tor nagle sku­pia się na jego pier­ście­niach. To jakby w fil­mie pod­czas się­ga­nia po coś, ka­me­ra zro­bi­ła wiel­kie zbli­że­nie na pier­ście­nie. To wy­ni­ka z kon­struk­cji zda­nia, te wtrą­ce­nie jest takie tro­chę to­por­ne.

 

Po­do­ba mi się za to scena otwie­ra­ją­ca opo­wia­da­nie. Jest nie­ty­po­wa. Wnu­czek po­ma­ga dziad­ko­wi, a przy tym mamy tro­chę opi­sów sy­tu­acji, gdzieś toczy się wojna, lecz teraz liczy się tylko ob­ci­na­nie pa­znok­ci. Świet­nie bu­du­jesz ten kli­mat, uka­zu­jesz życie, jakim jest, nawet jak trwa wojna.

 

Co czuje czło­wiek, któ­re­go wła­sny syn za­mie­nił się w star­ca szyb­ciej niż on sam?

– Wnuk. Syn już dawno nie żyje.

Cze­kaj, zaraz… do­brze zro­zu­mia­łam, że Al­dric to jest jed­nak wnuk Ma­xi­ma? Ale wcze­śniej było coś o „dziad­czy­nych zwi­chro­wa­niach”, więc jak to w końcu?

Okej, ro­zu­miem, że Al­dric to wnuk, ale skąd to wy­ra­że­nie “dziad­czy­nych…”?

 

Tak wiel­ką po­tę­gą wła­da­li Mo­uni­re’owie – naj­wspa­nial­szy z dzie­się­ciu Wiel­kich Rodów. A Maxim był naj­wspa­nial­szym z Mo­uni­re’ów.

Opo­wia­da­nie przy­po­mi­na mi tro­chę le­gen­dę. Nie li­cząc po­cząt­ko­wych, drob­nych zgrzy­tów, czyta się płyn­nie, za­czy­nam się wcią­gać, opisy są pla­stycz­ne.

 

Tro­chę dużo tu bo­ha­te­rów wpro­wa­dza­nych lub rzu­ca­nych we wzmian­kach. Mam taki chaos w gło­wie.

 

Za to opisy walk są re­we­la­cyj­ne. Gun i jego emo­cje, na­dej­ście ciot­ki Miry, po­łą­cze­nie sił, wszyst­ko w takim ma­gicz­nym wy­da­niu, Breq i jego Zna­mię Umie­ra­ją­cych…

 

– Niby jaką? – pod­chwy­cił chło­pak, choć spy­tał bez prze­ko­na­nia.

Tutaj to „pod­chwy­cił” jest zbęd­ne, wy­star­czy „spy­tał bez prze­ko­na­nia chło­pak”.

 

Hm, czyli chcą przy­wró­cić życie z jed­ne­go ciała na inne, ale jak, skoro Ma­xi­me nie żyje? Tro­chę dziw­ne wy­ja­śnie­nie… albo ja cze­goś nie ro­zu­miem. :D Wiesz, ro­zu­miem sens (chyba?), że Ma­xi­me ożyje w innym ciele, ale w tym wy­ja­śnie­niu to wy­glą­da na coś in­ne­go.

 

Zmia­na per­spek­ty­wy, po­do­ba mi się po­mysł oży­wień­ca z pia­chu. ;) Ale fa­bu­lar­nie mam tro­chę pro­blem, bo bra­ku­je mi prze­wod­nie­go bo­ha­te­ra, któ­re­go byśmy od po­cząt­ku znali, zwłasz­cza że to opo­wia­da­nie, nie po­wieść. W po­wie­ści by­ło­by to nor­mal­ne, tutaj jed­nak otwie­rasz sporo wąt­ków i wpro­wa­dzasz dużo po­sta­ci.

 

Przy­wo­łu­ją Ey­la­na, a to do­dat­ko­wa po­stać, więc na­praw­dę tro­chę można się za­mo­tać. ;)

 

Za to wszyst­kie opisy walk są na­praw­dę do­brze pro­wa­dzo­ne, dy­na­micz­nie, bez za­py­cha­czy, czyta się świet­nie.

 

Ro­zu­miem, że Eylan i Ma­xi­me wal­czy­li sto lat temu i teraz też wal­czą, w tro­chę innej for­mie, a do­dat­ko­wo wspo­mi­nasz nam ten po­przed­ni po­je­dy­nek, mo­men­ta­mi są emo­cje, a mo­men­ta­mi tro­chę tak nie czuję tego kli­ma­tu. Wy­da­je mi się, że ta mno­gość wąt­ków za­dzia­ła­ła na szko­dę wobec moż­li­wo­ści uka­za­nia Ey­la­na i Ma­xi­me’a, któ­rych ten ważny po­je­dy­nek do­ty­czy. Za mało ich było w mojej oce­nie, żebym mogła to moc­niej po­czuć, komuś ki­bi­co­wać.

 

Co jak co, ale opisy to są dobre. Ta „ro­pu­cha”, a teraz je­stem na pi­ra­mi­dzie, z któ­rej wy­sta­je ręka. Same po­my­sły są nie­ty­po­we, czy­tam z za­cie­ka­wie­niem.

 

Na plus na pewno te wszyst­kie za­klę­cia, ich mno­gość, choć mam tro­chę pro­blem z tym, że są jak takie po­zio­my w grze: ten super, ten lep­szy, a ten w ogóle ni­czym po­ziom boga. ;)

 

Wy­da­je mi się, że na­wią­zy­wa­nie do prze­szło­ści i daw­nej walki Ma­xi­me’a z Ey­la­nem, spo­wal­nia akcję. Tak jak mó­wi­łam wcze­śniej: nie znamy bo­ha­te­rów na tyle, żeby kogoś szcze­gól­nie wspie­rać, więc ta dawna walka za wiele nam nie daje, ona już się kie­dyś wy­da­rzy­ła, nic nie zmie­ni. Ro­zu­miem za­mysł, chęć zde­rze­nia tej prze­szło­ści z obec­ną walką, ale mimo wszyst­ko, do mnie to nie prze­ma­wia.

 

I mamy ko­niec. Zwrot akcji na sam ko­niec, choć i tak się tego spo­dzie­wa­łam. Po­do­ba mi się sza­cu­nek Ma­xi­me’a do Ey­la­na.

 

– Przez sto dłu­gich lat nie było dnia, żebym nie wra­cał my­śla­mi do tam­te­go po­je­dyn­ku. Pa­mię­tam wszyst­ko.

Tutaj tro­chę tak wy­ja­śniasz to wpro­wa­dze­nie na­wią­zań, okej. Już czuję, że są sil­niej umo­ty­wo­wa­ne w tek­ście, ale wciąż pod­trzy­mu­ję zda­nie, że warto by­ło­by we wcze­śniej­szych sce­nach moc­niej do tego na­wią­zać.

 

Pięk­nie opi­sa­na śmierć Ho­uga­na. Tro­chę pa­to­su było, ale jak dla mnie do­pusz­czal­ne­go i na miej­scu.

 

przy­trzy­mu­jąc ja­dzą­cą

Ją­trzą­cą?

 

Ko­niec chyba tro­chę zbyt szyb­ki, po­umie­ra­li i… już?

 

Pod­su­mo­wu­jąc: za dużo po­sta­ci, za mało sku­pie­nia się na głów­nych bo­ha­te­rach, za to świet­ne opisy walki, cie­ka­we za­klę­cia.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie,

Anan­ke

Witam czy­tel­nicz­kę, która zbłą­dzi­ła tutaj po tylu la­tach! :)

Z ję­zy­ko­wo-sty­li­stycz­ny­mi uwa­ga­mi nie za­mie­rzam dys­ku­to­wać. Nie dla­te­go, że uwa­żam, że masz lub nie masz racji – po pro­stu temu opo­wia­da­niu stuk­nę­ło w tym roku pięć lat i jest to ro­dzaj pa­miąt­ki, takie zdję­cie tego, jak pi­sa­łem tych parę lat temu. Dziś pew­nie na­pi­sał­bym to tro­chę ina­czej, ale myślę, że nie jakoś bar­dzo.

To, co zda­wa­ło Ci się naj­bar­dziej do­skwie­rać, czyli mno­gość po­sta­ci i wąt­ków, to jak naj­bar­dziej ce­lo­we dzia­ła­nie. Za­mie­rza­łem wpro­wa­dzić dużo bo­ha­te­rów, umyśl­nie nie wy­bie­rać żad­ne­go z nich na głów­ne­go, przez to ni­ko­go nie chro­nił plot armor, do­słow­nie każdy mógł umrzeć w fer­wo­rze akcji i wielu fak­tycz­nie zgi­nę­ło. Że nie­wie­le o nich wia­do­mo i trud­no się nimi prze­jąć? To istot­na i bar­dzo cenna uwaga; coś, nad czym na­le­ży po­pra­co­wać. W “Suk­ce­so­rze” nadal po­sta­ci jest sporo, choć tam zde­cy­do­wa­łem się na 2-3 wio­dą­ce. Ćwi­cze­nia trwa­ją, po la­tach. ^^

Wąt­ków, de­ta­li, de­ta­li­ków też świa­do­mie po­upy­cha­łem sporo. Chcia­łem, by ten świat od­bie­rać jako żywy, tęt­nią­cy wła­sny­mi spra­wa­mi, po­wią­za­nia­mi, za­wi­ło­ścia­mi. Mam świa­do­mość, że może to być przy­tła­cza­ją­ce, ale po­nie­kąd miało takie być. Gdyby kogoś wrzu­cić do fan­ta­sy­worl­du, to jasne, pew­nie sku­pił­by się na ja­kimś wątku głów­nym i wy­da­rze­niach wokół niego, ale nie­chyb­nie do­cie­ra­ły­by do niego roz­pra­sza­cze nt. świa­ta, ze­wsząd, które nie za­wsze od razu po­tra­fił­by pojąć.

Cie­szę się, że opisy walki się spodo­ba­ły. Też je tutaj lubię. :>

Po­zdra­wiam!

Nie zbłą­dzi­łam, po pro­stu chcę prze­czy­tać “Suk­ce­so­ra” i zo­ba­czy­łam w przed­mo­wie, że “Trans­gre­sja” to taki pre­qu­el/spin off, więc po­my­śla­łam, że warto po­znać naj­pierw to opo­wia­da­nie. ;) Wiem, że nie jest ko­niecz­na zna­jo­mość, ale przy­naj­mniej po­zna­łam tro­chę świat. ;)

 

Co do uwag – hm, to zna­czy, że jak opo­wia­da­nie długo leży to nie warto go po­pra­wiać? o.O

 

Mno­gość wąt­ków i po­sta­ci jest fajna, kiedy mamy tro­chę wię­cej zna­ków i mo­że­my ich jakoś roz­róż­nić. Tutaj czuć było chaos, ale wia­do­mo, że im dłu­żej się pisze, tym le­piej to wy­cho­dzi. :)

 

Po­zdra­wiam :)

Anan­ke, może to jak z bu­dyn­ka­mi – przez jakiś czas można po­pra­wiać do­wol­nie, ale nagle oka­zu­je się, że po­trze­ba na to zgody kon­ser­wa­to­ra za­byt­ków. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­klo, co do bu­dyn­ków – jeśli grożą za­wa­le­niem, to trze­ba coś robić, żeby prze­trwa­ły i dalej cie­szy­ły oczy.

Ale ro­zu­miem po­dej­ście, no cóż, w na­stęp­nym opo­wia­da­niu MrBri­ght­si­de’a za­cho­wam umiar i nie będę sku­piać się na błę­dach czy nie­ści­sło­ściach. :)

Nowa Fantastyka