- Opowiadanie: SIMON ITALIANO - GŁOS (fragment 1-3)

GŁOS (fragment 1-3)

Cześć! “GŁOS” to moje fa­now­kie opo­wia­da­nie z uni­wer­sum Metro 2033 (można go czy­tać bez zna­nia ory­gi­na­łu, nie mar­tw­cie się o spo­ile­ry). Jest to tylko frag­ment, ale jak do­koń­czę to wyślę ca­łość. Je­stem cie­ka­wy wa­sze­go zda­nia i za­pra­szam do dys­ku­sji.

Po­zdra­wiam Szy­mon Włoch.

Oceny

GŁOS (fragment 1-3)

Głos

Roz­dział 1

Głos z prze­szło­ści

Nie mia­łem zbyt wiele czasu. Za pół go­dzi­ny wraca Alisa, moja żona, zmę­czo­na po całym dniu w pracy. Scho­dzi­łem szyb­ko po scho­dach mojej ka­mie­ni­cy, aby kupić jej pięk­ne kwia­ty z oka­zji jej uro­dzin. Za­słu­gi­wa­ła na coś znacz­nie lep­sze­go, ale tylko na to mnie było stać. Na dwo­rze pa­no­wa­ła świet­na po­go­da, za­po­wia­dał się udany dzień. Wcho­dząc do kwia­ciar­ni uśmiech­ną­łem się ser­decz­nie do sprze­daw­czy­ni i po­pro­si­łem o bu­kiet żół­tych tu­li­pa­nów, Alisa je bar­dzo lu­bi­ła. Za­do­wo­lo­ny z sie­bie wy­sze­dłem z kwia­ciar­ni. Na­oko­ło mnie uno­si­ła się pięk­na wioń kwia­tów. Ich za­pach za­wsze bę­dzie mi przy­po­mi­nał o mojej uko­cha­nej… Wtem usły­sza­łem prze­szy­wa­ją­cy całą oko­li­cę hałas! Był to dźwięk sy­re­ny. Nie wiem skąd do­bie­gał ten okrop­ny pisk. Ota­czał mnie z każ­dej stro­ny. Po chwi­li po­czu­łem nie­opi­sa­ny ból głowy. Ciar­ki prze­szły mi po ple­cach. Naglę z za­krę­tu wy­biegł tłum prze­ra­żo­nych ludzi. Ko­bie­ty z dzieć­mi na rę­kach, męż­czyź­ni w gar­ni­tu­rach, mło­dzież, która przed chwi­lą grały bez­tro­sko w piłkę. Kie­ro­wa­li się pro­sto na mnie! Chodź byli tak różni od sie­bie to wszyst­kich łą­czył jeden cel… prze­żyć. Nie ważne jak, po pro­stu prze­żyć za wszel­ką cenę. Jest to nasz in­stynkt pier­wot­ny, któ­re­go nigdy się nie po­zbę­dzie­my. Na­oko­ło dało się sły­szeć hałas sy­re­ny i krzy­ki tłumu „Atak bom­bo­wy! To apo­ka­lip­sa!” Pew­nie my­śli­cie, że po­wi­nie­nem teraz, ni­czym ry­cerz na koniu, pomóc star­szym i słab­szym lu­dziom. Pod­nieść ich z ziemi i do­trzeć z nimi w ja­kieś bez­piecz­ne miej­sce, żeby nie zo­sta­li roz­dep­ta­ni przez tłum, lecz ja po pro­stu bie­głem przed sie­bie. Mo­że­cie mnie na­zwać tchó­rzem, ale daje wam słowo, że na moim miej­scu zro­bi­li­by­ście to samo. Nie my­śla­łem o ni­czym, po pro­stu bie­głem, jak naj­da­lej stąd. Przede mną wid­nia­ło już wej­ście do metra, tam wła­śnie zmie­rza­łem, aby ukryć się razem z in­ny­mi ludź­mi. Kiedy tak bie­głem mi­ną­łem bar­dzo po­dob­ną star­szą panią do sprze­daw­czy­ni z kwia­ciar­ni… a wła­ści­wie jej roz­dep­ta­ne i mar­twe ciało. Może to była ona, ale prze­cież nie mo­głem jej w żaden spo­sób pomóc. Nie za­sta­na­wia­łem się nad tym dłu­żej otwór do metra był już bli­sko, tylko to się teraz li­czy­ło. Nagle sy­re­ny i krzy­ki za­kłó­cił od­głos wy­bu­chu. Niebo spo­wi­ło się czar­nym pyłem, a bu­dyn­ki za­czę­ły upa­dać, jeden po dru­gim a razem z nimi nasze reszt­ki god­no­ści i czło­wie­czeń­stwa…

Obu­dzi­łem się cały zlany potem. Le­ża­łem na moim ma­te­ra­cu w sali sy­pial­nej na sta­cji No­wo­sło­bod­skiej. Na­oko­ło mnie spało jesz­cze kilka osób. Do­sze­dłem do wnio­sku, że znowu śniły mi się kosz­ma­ry i nie mam się czym przej­mo­wać. Po­sta­no­wi­łem nie mar­no­wać dnia i po chwi­li od­po­czyn­ku ru­szy­łem w kie­run­ku pocz­ty głów­nej na­szej sta­cji, po nowe zle­ce­nie. Byłem ku­rie­rem od kilku lat. Jeź­dzi­łem po wszyst­kich sta­cjach metra i roz­no­si­łem listy i prze­sył­ki, mię­dzy in­ny­mi z amu­ni­cją lub pro­wian­tem. Dzię­ki temu mia­łem wiele fał­szy­wych pasz­por­tów i mo­głem bez więk­szych prze­szkód, oczy­wi­ście nie li­cząc mu­tan­tów, zło­dziei i cho­rób, po­dró­żo­wać po me­trze. Ku­rie­rzy w me­trze byli tro­chę jak stal­ke­rzy, tylko tro­chę bar­dziej pa­cy­fi­stycz­ni, ale za to znacz­nie go­rzej za­ra­bia­li i nie­ste­ty nie mieli oni ta­kie­go du­że­go sza­cun­ku… i po­wo­dze­nia u ko­biet.

Kiedy do­tar­łem na pocz­tę, ku mo­je­mu zdzi­wie­niu, nikt tam nie spał. Wręcz pra­co­wa­li na peł­nych ob­ro­tach. Pa­trzy­li na mnie jakby cze­ka­li kiedy się tu zja­wię. Byli wi­docz­nie zde­ner­wo­wa­ni. Pod­szedł do mnie mój zle­ce­nio­daw­ca i bez zbęd­nych prze­dłu­żeń za­czął mi opo­wia­dać o moim nowym za­da­niu, które miało naj­praw­do­po­dob­niej oka­zać się naj­więk­szym w mojej ka­rie­rze.

– Do­brze, że je­steś Ada­mie! Pew­nie wiesz, że od ja­kie­goś czasu nie do­sta­je­my za­pa­sów amu­ni­cji ze sta­cji Trub­na. Nie przej­mo­wa­li­śmy się tym, po­nie­waż mie­li­śmy inne pro­ble­my, my­śle­li­śmy, że mają ja­kieś opóź­nie­nie, albo ka­ra­wa­na zo­sta­ła za­bi­ta lub ob­ra­bo­wa­na. Kilka dni temu pró­bo­wa­li­śmy się z nimi skon­tak­to­wać, ale nie od­bie­ra­li te­le­fo­nów, wi­docz­nie padł im prąd, mimo to za­czę­li­śmy się nie­po­ko­ić tą spra­wą. W środ­ku nocy do­sta­li­śmy na­gra­ną wia­do­mość gło­so­wą od jed­ne­go z miesz­kań­ców.

– Jak ona brzmia­ła? – za­py­ta­łem za­in­te­re­so­wa­ny.

– „Ko­niec jest bli­ski! Sąd osta­tecz­ny do­pie­ro ma na­dejść! Naj­pierw upad­nie Hanza a potem resz­ta metra…”

– Prze­cież to nie­do­rzecz­ne! Rów­nie do­brze mógł­by to być jakiś obłą­ka­ny wa­riat.

– Wiemy o tym i li­czy­my się z tą wer­sją zda­rzeń, mimo to trze­ba to spraw­dzić. Nie­ste­ty wszy­scy nasi stal­ke­rzy są ak­tu­al­nie w trak­cie misji na dru­gim końcu metra, mu­si­my li­czyć, mię­dzy in­ny­mi, na twoją pomoc! Udaj się na sta­cję Trub­na i zo­bacz co tam się dzie­je. Nie martw się, nie bę­dziesz sam, znaj­dzie­my ci kom­pa­na. Za ten czas przy­go­tuj się na wy­pra­wę i przyjdź za pół go­dzi­ny, szcze­gó­ły omó­wi­my póź­niej.

– Do­brze.

Po­spiesz­nie mi­ja­łem sale na sta­cji i śpią­cych na­oko­ło ludzi. Biorę nie­zbęd­ne rze­czy do ple­ca­ka, mię­dzy in­ny­mi woj­sko­wy nóż, pro­wiant, maskę prze­ciw ga­zo­wą, pasz­por­ty i w mgnie­niu oka wra­cam na pocz­tę. Tam cze­kał już na mnie mój nowy kom­pan w peł­nym rynsz­tun­ku, w rę­kach trzy­mał ka­ra­bin ak. Za­po­wia­da się cięż­ka misja…

Roz­dział 2

Głos tu­ne­li

– Oto Ad­rian, twój nowy to­wa­rzysz – rzekł mój prze­ło­żo­ny. Pod­sze­dłem do Ad­ria­na i po­da­łem mu rękę na przy­wi­ta­nie. – Mam na­dzie­je, że po­dróż minie wam bez więk­szych pro­ble­mów i szyb­ko wró­ci­cie z ra­por­tem. Do­wiedz­cie się tak dużo, ile tylko zdo­ła­cie, będą to nie­zwy­kle przy­dat­ne in­for­ma­cję dla na­szej sta­cji.

– Oczy­wi­ście – od­po­wie­dzia­łem. – po­win­ni­śmy na coś szcze­gól­nie zwró­cić uwagę?

– Przede wszyst­kim miej­cie oczy sze­ro­ko otwar­te, ale o tym chyba nie muszę wam przy­po­mi­nać. Po­le­cam, aby­ście do­tar­li tu­ne­la­mi do Cwiet­noj Bul­wa­ru, od­po­czę­li tam tro­chę a na­stęp­nie przejść krót­ki od­ci­nek drogi, przez po­wierzch­nie, aż do­trze­cie do Trub­na i zba­da­cie za­ist­nia­łą sy­tu­ację. Jak­by­ście długo nie wra­ca­li to wy­śle­my do was kogoś, nie mar­tw­cie się.

– Ma się ro­zu­mieć.

Na­stęp­nie uści­sną­łem dłoń prze­ło­żo­ne­mu i ru­szy­łem razem z Ad­ria­nem w głąb tu­ne­li. Mój szef był do­brym czło­wie­kiem i jed­nym z nie­licz­nych zle­ce­nio­daw­ców w me­trze, któ­rym wła­dza nie ude­rzy­ła do głowy. Za­wsze dawał mi uczci­we zle­ce­nia i dobrą za­pła­tę, lecz dziś czu­łem na­ra­sta­ją­cy nie­po­kój. Do­sta­łem misję, która była nie przy­sto­so­wa­na do moich kom­pe­ten­cji na do­da­tek po­dró­żo­wa­łem z zu­peł­nie obcym czło­wie­kiem. Nie ko­ja­rzy­łem go w ogóle z na­szej sta­cji, może dla­te­go, że pół życia spę­dzi­łem w po­dró­ży, ale mimo to wydał mi się obcy. Pró­bo­wa­łem się uspo­ko­ić, mó­wiąc do sie­bie w my­ślach: „prze­cież mój szef nie wy­słał­by byle kogo na tą misję. Mu­siał mu ufać.” Mimo to coś mi nie pa­so­wa­ło…

Mi­ja­jąc po­ste­ru­nek straż­ni­ków wszy­scy grali za­cie­kle w po­ke­ra. Wtem jeden z nich spoj­rzał w górę, był to mój stary przy­ja­ciel, miał na imię Boris. Z uśmie­chem przy­wi­tał się ze mną:

– Aaa no witaj Adam! Gdzie cię znowu nogi wiodą, czyż­by ko­lej­ne zle­ce­nie?

– Coś w tym stylu – od­po­wie­dzia­łem uśmie­cha­jąc się. Gdyby wszy­scy miesz­kań­cy metra od czasu do czasu się uśmie­cha­li to świat byłby znacz­nie lep­szy. – Idzie­my na sta­cję Trub­na.

– Ojej… a sły­sza­łeś plot­kę, że w tu­ne­lach po­mię­dzy Trub­nem a Cwie­toj­skim Bul­wa­rem roz­pa­no­szył się nowy ga­tu­nek mu­tan­tów!? Na­zy­wa­li­śmy je „Ślep­ca­mi”, po­nie­waż są ślepe, ale po­sia­da­ją nie­zwy­kle wy­czu­lo­ny słuch. Poza tym mają od­nó­ża ni­czym pająk.

– Nie­daw­no byłem na innej misji, wi­docz­nie dla­te­go nie je­stem na bie­żą­co. Coś jesz­cze o nich wiesz?

– Nie­ste­ty nie, ale na twoim miej­scu nie mar­twił­bym się tak tym, bo to tylko plot­ka, którą roz­po­wszech­ni­ły ko­mu­chy z linii czer­wo­nej – na słowo „ko­mu­chy” Boris splu­nął pod sie­bie. – Mimo to uwa­żaj na sie­bie.

– Ok. Życz nam po­wo­dze­nia!

– Do­brej po­dró­ży!

Przez pierw­sze pięć minut wę­drów­ki nie od­zy­wa­łem się do Ad­ria­na i on do mnie rów­nież. Spo­glą­da­łem co chwi­lę na niego ukrad­kiem i wi­dzia­łem, że chciał coś mi po­wie­dzieć, ale chyba nie miał od­wa­gi. Był wi­docz­nie ze­stre­so­wa­ny, ja zresz­tą też. Ad­rian trzy­mał, na wszel­ki wy­pa­dek, w rę­kach od­bez­pie­czo­ny ka­ra­bin. Ja na­to­miast świe­ci­łem la­tar­ką po ścia­nach tu­ne­lu ob­ser­wu­jąc oto­cze­nie i ob­le­śne ka­ra­lu­chy. Mu­sie­li­śmy być cały czas przy­go­to­wa­ni na naj­gor­sze. Tutaj w me­trze nie mo­gli­śmy sobie po­zwo­lić na chwi­lę od­po­czyn­ku. Cisza sta­wa­ła się iry­tu­ją­ca dla­te­go ode­zwa­łem się do Ad­ria­na:

– Co ro­bi­łeś przed apo­ka­lip­są?

– Jaaa… byłem me­cha­ni­kiem sa­mo­cho­do­wym – Ad­rian za­czął swój nie­dba­ły i nie­spój­ny mo­no­log. – Może i nie za­ra­bia­łem za dużo, aleee lu­bi­łem tą prace. Była to swo­je­go ro­dza­ju tra­dy­cja ro­dzin­na. Za­rów­no mój oj­ciec jak i dziad na­pra­wia­li ło­dzie…

– Chyba chcia­łeś po­wie­dzieć „sa­mo­cho­dy”?

– Racja! Mój tata i dzia­dek na­pra­wia­li auta. Na po­wierzch­ni była to nie­naj­gor­sza praca, ale tutaj w me­trze… czuje się cza­sem kom­plet­nie nie­po­trzeb­ny. Mu­sia­łem znacz­nie zmie­nić swój cha­rak­ter i przy­sto­so­wać się do no­we­go życia, co cza­sem źle mi wy­cho­dzi… ale się sta­ram! Moje życie na po­wierzch­ni nie było za we­so­łe, cią­gle tylko ru­ty­na i ru­ty­na, od­re­ago­wy­wa­łem gra­jąc w gry kom­pu­te­ro­we. Zmie­ni­ło się to do­pie­ro kiedy po­zna­łem Wandę. Od razu się w sobie za­ko­cha­li­śmy… przy­naj­mniej ja w niej. In­te­re­so­wa­ła się że­glu­gą. Chodź nie umia­łem pły­wać raz nawet zgo­dzi­łem się wy­pły­nąć z nią w rejs jej ło­dzią. Wy­obraź sobie, że przez ogrom­ne fale wy­pa­dłem za burtę. Wanda na szczę­ście mnie ura­to­wa­ła i wy­cią­gnę­ła z wody, ale przez to ze­psu­ła sobie ko­mór­kę… i już nigdy wię­cej nie na­ma­wia­ła mnie do że­glu­gi – wy­obra­zi­łem sobie minę jego dziew­czy­ny i uśmiech­ną­łem się mi­mo­wol­nie pod nosem. – Żyło nam się cu­dow­nie i pew­nie wzię­li­by­śmy ślub gdyby nie pe­wien Ka­zi­mir, żoł­nierz ma­ry­nar­ki wo­jen­nej – wiecz­nie za­gu­bio­ne oczy Ad­ria­na na­pły­nę­ły łzami, mimo to kon­ty­nu­ował dalej. – Z dnia n n naa… na dzień ze­rwa­ła ze mną kon­takt i za­czę­ła swój ro­mans z t…ty tym idio­tom!

– Ej Ad­rian. Jak nie chcesz to nie mu­sisz mi o tym mówić…

-Chcę! Eeee… ale wra­ca­jąc do hi­sto­rii… pew­ne­go dnia ude­rzy­łem się młot­kiem w palec u stopy, cały mi spuchł, a pa­zno­kieć pękł. Mimo to do­koń­czy­łem swoją pracę a wie­czo­rem za­gra­łem sobie w taką grę „God of War”, znasz?

– Tak, ale co to ma wspól­ne­go z…

– Nie prze­ry­waj! Otóż gra­łem sobie w tą świet­ną grę, żeby od­re­ago­wać pracę. Nie­ste­ty moje myśli wciąż były przy Wan­dzie. Wy­obra­ża­łem sobie moją ko­cha­ną dziew­czy­nę i tego by­dla­ka jak razem upra­wia­ją seks i po­nie­waż byłem po kilku pi­wach po­my­śla­łem sobie tak „ten mło­tek to nie­po­zor­ne, ale bar­dzo sku­tecz­ne na­rzę­dzie. Jakby ktoś chciał mógł­by nim zro­bić komuś wiel­ką krzyw­dę.” Więc wzią­łem go i uda­łem się na sta­cję metra.

– Cze­kaj, co?!

– No wzią­łem mło­tek, ubra­łem kurt­kę i ru­szy­łem w kie­run­ku metra.

– Po co?!

– Chcia­łem pójść do miesz­ka­nia tego by­dla­ka i… wy­ja­śnić parę spraw.

– Wzią­łeś mło­tek, żeby go pobić?!

– Hmmm… coś w tym stylu.

– Chcia­łeś go zabić, aby po­zbyć się kon­ku­ren­cji i kon­ty­nu­ować zwią­zek z Wandą.

– Do­kład­nie tak!

– Je­steś sza­lo­ny – po­wie­dzia­łem sta­now­czo.

– Eee tam! Byłem prze­cież pi­ja­ny, poza tym i tak nic z tego nie wy­szło bo ogło­si­li wtedy ten atak bom­bo­wy, na szczę­ście byłem wtedy bez­piecz­ny, a ten idio­ta naj­praw­do­po­dob­niej zgi­nął pod­czas bom­bar­do­wa­nia… a razem z nim Wanda. Do dzi­siaj noszę ze sobą ten mło­tek. Chcesz zo­ba­czyć?

– Nie, no co ty!

– Za­cho­wu­jesz się jak­byś nigdy nie miał dziew­czy­ny. Chcia­łem sta­nąć tylko w jej obro­nie.

– Mia­łem żonę i do­brze ro­zu­miem co to mi­łość, ale nie zga­dzam się z two­imi po­glą­da­mi i nad­mier­ną bru­tal­no­ścią. Poza tym zdaje mi się, że byli razem szczę­śli­wi – ostat­nie zda­nie Ad­rian chyba udał, że nie sły­szy.

– W…wi… Widzę, że je­steś uczci­wym czło­wie­kiem z za­sa­da­mi, to bar­dzo ważna cecha w tych cza­sach. Cho­ciaż ja rów­nież się z tobą nie zga­dzam to sza­nu­ję twoją opi­nię na ten temat. Tylko wiesz, ona była dla mnie wszyst­kim i mo­głem dla niej zro­bić wszyst­ko, nawet zzzz…zzzaa…

– Zabić?

– Tak! Wy­le­cia­ło mi z głowi to słowo. A ty kie­dyś kogoś za­bi­łeś?

– Tylko raz w me­trze. Dawno temu na naszą sta­cję na­pa­dli ban­dy­ci i za­bi­łem kilku w sa­mo­obro­nie. Jeśli można to tak na­zwać, to wy­bra­łem „mniej­sze zło”…

Nasze roz­wa­ża­nia nagle się za­koń­czy­ły. Kil­ka­na­ście me­trów od nas zo­ba­czy­li­śmy cień, na ścia­nie, idą­ce­go po­two­ra. Przez złe świa­tło i dużą od­le­głość zo­ba­czy­li­śmy tylko jego roz­ma­za­ne kon­tu­ry. Miał dłu­gie i za­ostrzo­ne, chude od­nó­ża. Na tyle ciała po­sia­dał na­brzmia­ły od­włok, ni­czym pająk. Miał około dwa metry. Przy­sta­nął na chwi­lę i za­czął naj­praw­do­po­dob­niej na­słu­chi­wać. My rów­nież sta­li­śmy w bez­ru­chu. Na­stęp­nie isto­ta ru­szy­ła dalej w jakiś po­mniej­szy ko­ry­tarz, lecz my spa­ra­li­żo­wa­ni stra­chem nie drgnę­li­śmy nawet o cen­ty­metr. Czyż­by to był ten nowy ro­dzaj mu­tan­tów? Po chwi­li mach­ną­łem ręką na znak Ad­ria­no­wi, aby­śmy po­szli dalej. Kroki sta­wia­li­śmy po­wo­li i ostroż­nie. Po go­dzi­nie, lub dwóch, do­tar­li­śmy na Bul­war. Nie było na nim nawet żywej duszy…

Roz­dział 3

Głos umar­łych

Na sta­cji nie było ni­ko­go, ani ży­wych, ani mar­twych. Bul­war wy­glą­dał jakby wszy­scy miesz­kań­cy do­ko­na­li ewa­ku­acji, jakiś ty­dzień temu. Opusz­czo­ne stra­ga­ny z je­dze­niem, wy­glą­da­ły jakby nie­tknię­te. Puste sale świe­ci­ły pust­ką. Zie­lo­no-żół­te, iry­tu­ją­ce i ostre świa­tło zdo­bi­ło ścia­ny sta­cji. Opu­sto­sza­łe ko­ry­ta­rze, „za­pra­sza­ły” nas do eks­plo­ra­cji. Ale naj­gor­sza była cisza. Nie­zmą­co­na cisza, w któ­rej dało się nawet usły­szeć szyb­kie bicie serca Ad­ria­na. Kli­mat ni­czym z fil­mów Stan­leya Kur­bic­ka. A kie­dyś to była na­praw­dę do­brze roz­wi­nię­ta sta­cja. Znaj­do­wa­ła się w bar­dzo do­brym po­ło­że­niu. Sta­no­wi­ła ona „most to­wa­ro­wy” po­mię­dzy Cze­chow­ską, No­wo­sło­bod­ską i Trub­nem. Co­dzien­nie przez Bul­war prze­jeż­dża­ło wiele kup­ców, oczy­wi­ście wszy­scy pła­ci­li duże po­dat­ki, przez co sta­cja szyb­ko zy­ska­ła po­wa­ża­nie i ma­ją­tek. Ko­lej­nym suk­ce­sem były dobre sto­sun­ki z Czwar­tą Rze­szą, z którą rów­nież pro­wa­dzi­ła in­te­re­sy. Za­rząd­ca sta­cji, pan Go­ra­cyj, był nie­zwy­kle sza­no­wa­ną oso­bo­wo­ścią w pół­noc­nej czę­ści metra. Poza tym Bul­war po­sia­dał bar­dzo do­brze wy­szko­lo­nych żoł­nie­rzy. Sama ar­chi­tek­tu­ra sta­cji była nie­zwy­kle do­brze przy­sto­so­wa­na do obro­ny. Po­trzeb­na była ogrom­na armia, aby ją pod­bić… albo wro­go­wie zna­leź­li inny, mniej krwa­wy, chodź rów­nie okrut­ny spo­sób, aby to uczy­nić. Py­ta­nie brzmi: „po co?” Prze­cież Go­ra­cyj nie miał wro­gów, przy­naj­mniej nic o tym nie wiem, a po­bli­skie sta­cje chcia­ły mieć jak naj­lep­szy kon­takt z Bul­wa­rem. A może to nie lu­dzie, tylko stwo­ry z po­wierzch­ni to zro­bi­ły? Jak się nad tym dłu­żej za­sta­na­wiam, jest to rów­nie nie­praw­do­po­dob­ne, po­nie­waż te głu­pie po­two­ry nie umie­ją dzia­łać gru­po­wo. To wszyst­ko jest nie­zwy­kle po­dej­rza­ne…

Czu­łem wiel­kie pra­gnie­nie i gęstą ślinę w jamie ust­nej, spo­wo­do­wa­ną dłu­gim nie pi­ciem. Dla­te­go wzią­łem ter­mos i na­pi­łem się z niego wody. Sma­ko­wa­ła okrop­nie. Jakby ktoś coś do niej dodał. Ad­rian na­to­miast prze­stał się roz­glą­dać i oczy­wi­ście mu­siał zro­bić naj­mniej od­po­wied­nią rzecz, mia­no­wi­cie przy­ło­żył obie ręce do buzi i z całej siły krzyk­nął: „Hej, jest tu kto!!!” Po chwi­li osłu­pie­nia pod­bie­głem do niego i za­sło­ni­łem mu usta ręką. Na­stęp­nie spoj­rza­łem na niego wy­mow­nie. Nie mia­łem czasu na skar­ce­nie mo­je­go to­wa­rzy­sza, po­nie­waż z tu­ne­li dało się sły­szeć na­ra­sta­ją­cy od­głos kro­ków. Nie umia­łem okre­ślić do kogo one na­le­ża­ły… ale ra­czej nie do czło­wie­ka. To mu­sia­ło być coś znacz­nie więk­sze­go i groź­niej­sze­go. Po­pchną­łem Ad­ria­na, aby się ru­szył w kie­run­ku kuch­ni. Prze­sko­czy­li­śmy spraw­nie przez ladę. Na­stęp­nie przy­war­li­śmy do niej ple­ca­mi na­słu­chu­jąc czy po­twór się zbli­ża. Kroki były coraz szyb­sze i gło­śniej­sze. Mimo to mu­sie­li­śmy za­cho­wać zimną krew. Pot spły­wał mi po czole, czu­łem na­ra­sta­ją­cy nie­po­kój. Ja­kież było moje zdzi­wie­nie kiedy za­miast zło­wiesz­cze­go ryku be­stii usły­sza­łem nie­śmia­ły ko­bie­cy gło­sik: „Halo jest tu ktoś? Po­trze­bu­ję po­mo­cy. Wszy­scy sobie po­szli a ja zo­sta­łam tutaj sama.” Wnet po­zna­łem ten głos. To była Alisa! Moja ko­cha­na żona! Ale prze­cież to nie­moż­li­we. Nie żyła od kil­ku­na­stu lat. To mogły być tylko zwidy, albo hip­no­za nie­zna­nych po­two­rów.

– Ej Ad­rian – szep­ną­łem. – Ty też sły­szysz ten głos?

– Jaki znowu k ku…kurwa głos? – Ad­rian za­py­tał się rów­nie cicho co ja – Ja sły­szę je­dy­nie ja­kieś po­twor­ne piski. Masz ja­kieś omamy?

Nie od­po­wie­dzia­łem mu, po­nie­waż znów usły­sza­łem bła­ga­nie o pomoc. To mu­sia­ła być ona! Wsta­łem po­wo­li i spoj­rza­łem zza lady w głąb sta­cji. Stała tam moja ko­cha­na i nie­po­wta­rzal­na Alisa. Za­gu­bio­na roz­glą­da­ła się do­oko­ła. Po chwi­li do­strze­gła mnie i na­wią­za­li­śmy kon­takt wzro­ko­wy. Po­czu­łem jak dresz­cze prze­cho­dzą przez mój or­ga­nizm. Wy­glą­da­ła jak dwa­dzie­ścia lat temu. Te same usta i oczy. Na sobie miała swoją ulu­bio­ną czer­wo­ną su­kien­kę, która mało nada­wa­ła się do metra. W ogóle się nie­po­sta­rza­ła, dalej miała dwa­dzie­ścia dwa lata. Uśmiech­nę­ła się do mnie.

– Po tylu la­tach mój ko­cha­ny zna­la­złeś mnie! – Po­wie­dzia­ła Alisa – Tak długo cze­ka­łam.

– Ja też – od­po­wie­dzia­łem dalej zdez­o­rien­to­wa­ny.

– Chodź tu do mnie i przy­tul mnie!

Bez na­my­słu, jakby pod dzia­ła­niem ja­kie­goś nar­ko­ty­ku ru­szy­łem w jej stro­nę. Ona cze­ka­ła już na mnie z roz­po­star­ty­mi ra­mio­na­mi. Im byłem bli­żej jej, tym czu­łem więk­szy nie­po­kój, że to tylko sen i zaraz obu­dzę się zlany potem, albo z pa­zu­ra­mi po­two­ra w brzu­chu. Jed­nak li­czy­łem się z tą wer­sją wy­da­rzeń. Warto było dla niej za­ry­zy­ko­wać Nasze ciała złą­czy­ły się w uści­sku i nagle… nic. Nic się nie stało. Żad­nych po­two­rów, ani uro­jeń. Byłem tylko ja i Alisa przy­tu­la­ją­cy się jak za sta­rych do­brych cza­sów. Ta chwi­la mogła trwać wiecz­nie…

Nie wiem kiedy się otrzą­sną­łem ze snu… a wła­ści­wie z kosz­ma­ru. Byłem zwią­za­ny pa­ję­czą sie­cią a po­mię­dzy że­bra­mi mia­łem ranę. Spły­wa­ła z niej moja krew po­łą­czo­na z jadem po­two­ra. Czu­łem się słabo i krę­ci­ło mi się w gło­wie. Wszyst­ko wi­dzia­łem jakby w zwol­nio­nym tem­pie. Kilku uzbro­jo­nych żoł­nie­rzy zma­ga­ło się z dwoma stwo­ra­mi-pa­ją­ka­mi. Ro­bi­ły one mało pre­cy­zyj­ne ude­rze­nia, ale dzi­kie i bru­tal­ne. W walce nie uży­wa­ły wzro­ku, je­dy­nie in­stynk­tu i słu­chu. Po kilku chwi­lach po­czwa­ry ucie­kły, czu­jąc prze­wa­gę wroga. Na­stęp­nie jeden z żoł­nie­rzy pod­szedł do mnie z nożem i po­wie­dział coś nie­zro­zu­mia­łe­go. Po­czu­łem przy­pływ go­rącz­ki i ze­mdla­łem.

Ciąg dal­szy na­stą­pi…

Koniec

Komentarze

Po co taki blok tek­stu na po­cząt­ku? To znie­chę­ca, a można go ład­nie po­dzie­lić.

Naglę z za­krę­tu wy­biegł tłum prze­ra­żo­nych ludzi. Ko­bie­ty z dzieć­mi na rę­kach, męż­czyź­ni w gar­ni­tu­rach, mło­dzież, która przed chwi­lą grały bez­tro­sko w piłkę. Kie­ro­wa­li się pro­sto na mnie! Chodź byli tak różni od sie­bie to wszyst­kich łą­czył jeden cel… prze­żyć.

Jest pro­blem z prze­cin­ka­mi, po­wtó­rze­nia­mi, li­te­rów­ka­mi, zmia­na­mi czasu, dziw­ne kon­struk­cje, dia­lo­gi sztyw­ne. Przej­rza­łeś ten tekst przed pu­bli­ka­cją?

 

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka