- Opowiadanie: Adanadhar - Wygnaniec Nocy

Wygnaniec Nocy

Ech, no to w sumie nie do­da­łem nic od ja­kie­goś roku albo wię­cej, już nie pa­mię­tam.

Wstyd się przy­znać, ale nie do końca znio­słem kry­ty­kę i dałem sobie spo­kój... Teraz jed­nak wró­ci­łem z wy­mie­nio­ny­mi okna­mi – wrzu­cać przez nie ile trze­ba, to może coś zo­sta­nie ;)

Miłej lek­tu­ry i pro­szę o wy­czer­pu­ją­ce wy­ja­śnie­nie – opo­wia­da­nie było na kon­kurs któ­re­go nie dałem rady wy­grać, lecz nikt nie po­wie­dział mi dla­cze­go – może od Was to usły­szę, bo jakoś to muszę po­pra­wić, co nie? 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Wygnaniec Nocy

Białe Mia­sto było takie pięk­ne w pro­mie­niach za­cho­dzą­ce­go słoń­ca…

Mę­drzec wstrzy­mał konia na szczy­cie wzgó­rza i od­wró­cił się, by ostat­ni raz na nie spoj­rzeć. Nie­ska­zi­tel­ne mury i wieże, sym­bol po­tę­gi i wie­dzy, nie dały mu od­po­wie­dzi, któ­rych ocze­ki­wał. Ale czy w ogóle ja­kichś ocze­ki­wał? Czego tak na­praw­dę szu­kał w ar­chi­wach peł­nych za­po­mnia­nych tomów? Opu­ścił po­wie­ki, po czym za­wró­cił i zje­chał w dół zbo­cza w kie­run­ku pusz­czy, tra­cąc sto­li­cę z oczu.

„Po­wia­da­ją, że ci, któ­rzy wy­ru­sza­ją w drogę o za­cho­dzie, ścią­ga­ją na sie­bie wiel­kie nie­bez­pie­czeń­stwa… ale i wiel­kie ob­ja­wie­nia” – rzekł do niego prze­ło­żo­ny ar­chi­wi­sta, tuż przed ich roz­sta­niem. – „Noc skry­wa w sobie ta­jem­ni­ce, o któ­rych nie śniło się fi­lo­zo­fom i ba­da­czom. Ta­jem­ni­ce ozna­cza­ją zaś wie­dzę. Wie­dzę, którą mu­sisz po­siąść jak naj­szyb­ciej, zanim bę­dzie za późno. Jedź teraz, lecz bądź przede wszyst­kim roz­waż­ny. Nie­chaj pro­wa­dzi cię świa­tło Sre­brzy­ste­go Ojca. Że­gnaj, bra­cie…”

 

Prze­mie­rzał tra­wia­stą rów­ni­nę, dzie­lą­cą wzgó­rza wokół Bia­łe­go Mia­sta od pra­daw­nej pusz­czy, roz­wa­ża­jąc zna­cze­nie tych słów. Po wie­lo­kroć czy­tał różne re­la­cje ze spo­tkań z noc­ny­mi isto­ta­mi. Nie­kie­dy były to prze­ra­ża­ją­ce, krwio­żer­cze mon­stra, innym razem rów­nie krwio­żer­cze po­two­ry, ukry­te jed­nak w pięk­nej po­sta­ci. Cza­sem ob­ja­wia­ły się je­dy­nie w for­mie zja­wisk nad­przy­ro­dzo­nych lub zsy­ła­ły wizje na po­szu­ku­ją­ce­go. Na­praw­dę rzad­ko czło­wiek miał oka­zję sta­nąć twa­rzą w twarz z le­gen­dar­nym Miesz­kań­cem Nocy.

Naj­czę­ściej zda­rza­ło się to w gę­stych la­sach, ta­kich jak ten przy Bia­łym Mie­ście. Żyła w nim ponoć pewna isto­ta, która znała od­po­wiedź na każde py­ta­nie. Kto ją od­na­lazł, mógł się cze­goś do­wie­dzieć, oczy­wi­ście, jeśli był wobec niej uprzej­my. To jej szu­kał Mę­drzec. Jej od­po­wiedź być może była klu­czem do oca­le­nia świa­ta…

Gdy wje­chał do pusz­czy, ostat­nie świa­tło skry­ło się za ho­ry­zon­tem. Koń za­czął ostroż­niej stą­pać, mimo że ścież­ka przed nim była sze­ro­ka i bez­piecz­na. Jeź­dziec nie czuł po­trze­by po­pę­dzać wierz­chow­ca. Zwie­rzę spo­koj­nie kro­czy­ło pod bal­da­chi­mem pra­sta­rych drzew, z któ­rych każde pa­mię­ta­ło czasy, kiedy kła­dzio­no fun­da­men­ty pod Białe Mia­sto. Ciem­no­zie­lo­ne li­ście pod wpły­wem peł­ne­go księ­ży­ca zmie­ni­ły kolor na fio­le­to­wy, rzu­ca­jąc nie­wia­ry­god­ny blask na ścież­kę. Rzad­kie prze­świ­ty bla­de­go świa­tła je­dy­nie po­głę­bia­ły wra­że­nie nie­ziem­sko­ści. Choć ścież­ka była czę­sto wy­ko­rzy­sty­wa­na, po obu jej stro­nach wid­niał nie­prze­by­ty mur z krze­wów i nie­wiel­kich drzew. Lu­dzie nie mieli dość od­wa­gi, by wkro­czyć w głąb lasu. Nawet w środ­ku dnia pusz­cza nie przyj­mo­wa­ła in­tru­zów do swo­je­go praw­dzi­we­go wnę­trza. Po­zwa­la­ła je­dy­nie prze­my­kać tym, któ­rzy wy­ka­za­li się po­ko­rą wobec jej po­tę­gi.

Lecz Mę­drzec wie­dział, że nic z jej stro­ny mu nie grozi. Do­bie­ga­ły go głosy zwie­rząt, śpiew pta­ków, szum liści i ga­łę­zi. Sze­lest wia­tru w ko­ro­nach drzew. Knie­ja nie przej­mo­wa­ła się jego ist­nie­niem. Żyła wła­snym ży­ciem, nie­za­leż­nym od prze­mian poza swo­imi gra­ni­ca­mi…

Jeź­dziec wzdry­gnął się, gdy jego koń par­sk­nął cicho. Bły­ska­wicz­nie się ro­zej­rzał, ale zo­ba­czył tylko leśną gę­stwi­nę. Fio­le­to­wa po­świa­ta wcale nie uła­twia­ła mu do­kład­nych oglę­dzin. Zmru­żył oczy.

Po chwi­li coś po­ru­szy­ło się za nim w krza­kach.

Ob­ró­cił się w sio­dle, wy­cią­ga­jąc miecz szyb­ciej, niż jest w sta­nie za­re­je­stro­wać oko. Prze­cze­sał spoj­rze­niem oko­li­cę. Koń za­czął ner­wo­wo stą­pać. Mę­drzec, rów­nież wy­czu­wa­jąc nie­bez­pie­czeń­stwo, po­pę­dził go i zwie­rzę bez wa­ha­nia po­ga­lo­po­wa­ło w las, ucie­ka­jąc przed za­gro­że­niem. Ze­rwał się wiatr, ude­rza­jąc go w plecy. Drze­wa za­szu­mia­ły, a w tym dźwię­ku dało się usły­szeć je­dy­nie… grozę.

– Szyb­ciej, szyb­ciej! – syk­nął jeź­dziec. Nie chciał spo­tkać tego, czego bali się nawet od­wiecz­ni miesz­kań­cy lasu. Się­gnął do pa­mię­ci, pró­bu­jąc przy­po­mnieć sobie wszyst­kie le­gen­dy o tej pusz­czy, ale ni­g­dzie nie zna­lazł in­for­ma­cji o ta­kich zda­rze­niach.

„Może nie prze­żył nikt, by o nich opo­wie­dzieć?” – prze­mknę­ło mu przez głowę. Po­chy­lił się, uni­ka­jąc nisko wi­szą­cych ga­łę­zi. Wiatr się wzma­gał, ko­na­ry ude­rza­ły o sie­bie i ła­ma­ły się z ci­chy­mi trza­ska­mi. Wierz­cho­wiec pę­dził przed sie­bie, aż świat do­oko­ła roz­ma­zał się nie­znacz­nie. Jeź­dziec czuł, jak prze­ra­że­nie pod­peł­za mu do gar­dła. „Nie pa­ni­ko­wać, nie pa­ni­ko­wać przede wszyst­kim! Za­pa­mię­taj drogę do ścież­ki.” – po­wta­rzał sobie w duchu. Jego zakon sta­wiał na chłod­ną ana­li­zę, szyb­kie dzia­ła­nie i wszech­stron­ne wy­kształ­ce­nie fi­zycz­ne i psy­chicz­ne. Człon­ko­wie nie mogli sobie po­zwo­lić na chwi­lę wa­ha­nia.

W końcu za­ci­snął zęby, obej­rzał się i… wstrzy­mał konia, aż ten zarył ko­py­ta­mi w zie­mię. Wszyst­ko mo­men­tal­nie uci­chło, jakby czas sta­nął. Pusz­cza za­mil­kła, ocze­ku­jąc na dal­szy roz­wój wy­da­rzeń. Jeź­dziec czuł na sobie jej wszech­ogar­nia­ją­ce spoj­rze­nie, ob­ser­wu­ją­ce, prze­szy­wa­ją­ce na wskroś. Ale nic go nie ści­ga­ło. Las za nim był pusty. Nagle księ­życ za­szedł za chmu­ry i za­pa­dła ciem­ność.

Mę­drzec prze­stał wi­dzieć co­kol­wiek. Zmru­żył oczy, pró­bu­jąc prze­bić wzro­kiem ten całun, lecz na próż­no. Sły­szał po­chra­py­wa­nie konia, wy­raź­nie spo­koj­ne­go, mimo mroku. Jeśli zwie­rzę było roz­luź­nio­ne… Czło­wiek ode­tchnął i scho­wał miecz do po­chwy.

Pod­sta­wo­wym celem był teraz po­wrót na ścież­kę. Mę­drzec nie do­pusz­czał do sie­bie myśli, że nikt, kto był poza ścież­ką w pusz­czy, nie wró­cił. Nie mógł po­zwo­lić sobie na chwi­lę za­my­śle­nia czy stra­chu. Nie w ob­li­czu śmier­tel­ne­go za­gro­że­nia. Las wciąż mil­czał.

Jeź­dziec wy­czu­wał wi­szą­cą w po­wie­trzu at­mos­fe­rę stra­chu jego miesz­kań­ców, choć sama pusz­cza zda­wa­ła się ra­czej le­ni­wie za­cie­ka­wio­na bie­giem wy­da­rzeń. Ode­tchnął z ulgą. Do­pó­ki nie miał jej za wroga, mógł mieć na­dzie­ję na wyj­ście z tego cało.

Się­gnął do juków, aby wyjąć z nich świe­cę, ale w tym mo­men­cie księ­życ wy­szedł zza chmur i uka­zał mu to, co znaj­do­wa­ło się przed nim.

A on po­rzu­cił wszel­ką na­dzie­ję.

Nauki za­ko­nu umknę­ły ni­czym li­ście na wie­trze.

Kilka me­trów przed nim stała naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­ca isto­ta, jaką wi­dział w życiu.

Ręce opa­dły mu bez­wied­nie. Cały się trząsł. Stra­cił kon­tro­lę nad cia­łem. Chciał wy­szep­tać jakąś mo­dli­twę… ale bra­kło mu… słów. Nie pa­mię­tał… jak się na­zy­wa… co tu robi… ani skąd przy­je­chał. Za­par­ło mu dech w pier­siach.

Za­czął się dusić.

Pró­bo­wał cof­nąć się. Spadł z konia na zie­mię. Leżał bez­wład­nie, drżąc i mam­ro­cząc pod nosem.

Wierz­cho­wiec do­pie­ro to wy­czuł.

Za­rżał prze­raź­li­wie.

Nie uciekł, spa­ra­li­żo­wa­ny ze stra­chu. Mon­strum nie­spiesz­nie zbli­ży­ło się do zwie­rzę­cia, jakby ba­wiąc się, albo skra­da­jąc… po czym za­bi­ło je jed­nym cio­sem po­tęż­nej łapy.

Prze­stą­pi­ło nad tru­chłem.

Spoj­rza­ło w oczy Mę­dr­cu.

On w nich zo­ba­czył…

Była w nich tylko…

Tylko…

Nie­na­wiść.

Po­czuł zimno roz­cho­dzą­ce się od serca, ogar­nia­ją­ce jego człon­ki. Wi­dział oczy wiecz­no­ści, ciem­ność, wkra­cza­ją­cą przez drzwi duszy i bio­rą­cą ją w po­sia­da­nie. Cały jego umysł ugiął się pod tym cię­ża­rem i za­padł w mrok nie­pa­mię­ci.

Ostat­nie, co uj­rzał, to nie­wia­ry­god­nie jasne, błę­kit­ne świa­tło…

 

 

 

Gdy się obu­dził, nie otwo­rzył od razu oczu. Nie ode­tchnął nawet z ulgi, którą po­czuł. Wciąż żył i nie czuł bólu, co zna­czy, że zo­stał oca­lo­ny. Ale nie chciał zdra­dzić, że nie śpi, zanim nie dowie się, co się dzie­je i kto go ura­to­wał.

Nie mu­sisz.

Mę­drzec z za­sko­cze­nia wstrzy­mał od­dech. Usły­szał w gło­wie głos, bar­dzo wy­raź­ny. Czy to mogło być złu­dze­nie?

Nie.

Nie mogło.

Otwórz oczy.

Zanim zdą­żył się po­wstrzy­mać, jego po­wie­ki gwał­tow­nie się roz­chy­li­ły. Na­tych­miast po­de­rwał się, gotów do walki. Stał w nie­wiel­kiej ja­ski­ni, oświe­tlo­nej ja­sno­nie­bie­ską lampą. Było w niej je­dy­nie łóżko i sto­li­czek przy nim, na któ­rym znaj­do­wa­ły się jego ubra­nia.

Ni­ko­go oprócz Mę­dr­ca nie było widać.

Ubierz się. Chodź tu­ne­lem. Weź lampę.

Mowa umy­słu… Kto po­sia­dał taką moc? We­dług le­gend je­dy­nie Miesz­kań­cy Nocy i bo­go­wie mogli po­ro­zu­mie­wać się my­śla­mi… Mimo że Mę­drzec wciąż wy­czu­wał nie­bez­pie­czeń­stwo, cie­ka­wość wzię­ła nad nim górę. Nikt nie opie­ko­wał­by się nim, jeśli miał­by go teraz skrzyw­dzić, a na pewno nie po­zwo­lił­by się tak po pro­stu obu­dzić… Mu­siał to spraw­dzić. Tego wy­ma­ga­ły nauki za­ko­nu. Wciąż ob­ser­wu­jąc oto­cze­nie, szyb­ko na­rzu­cił na swoje nagie ciało wy­god­ne szaty po­dróż­ne, wziął lampę i ru­szył tu­ne­lem.

„Jak to moż­li­we?” – za­sta­na­wiał się. – „Czy na­praw­dę da się prze­ka­zy­wać ko­mu­ni­ka­ty bez­po­śred­nio do umy­słu? Rada musi się o tym do­wie­dzieć!”

Obej­rzał lampę, idąc po­wo­li pod górę. Skła­da­ła się z uchwy­tu i nie­wiel­kiej mi­secz­ki, nad którą wi­siał nie­bie­ski pło­my­czek, da­ją­cy ja­skra­we świa­tło. Wy­glą­da­ło na to, że nie gasł ani nie był za­si­la­ny żad­nym ma­te­rial­nym pa­li­wem. Nie dawał też cie­pła.

Szyb­ciej.

Mę­drzec nie­pew­nie przy­spie­szył. Tunel za za­krę­tem zwę­ził się i wy­rów­nał pod­ło­że. Po kilku mi­nu­tach czło­wiek sta­nął na progu ogrom­nej ja­ski­ni.

I aż za­par­ło mu dech w pier­siach.

Ogrom­na pie­cza­ra, któ­rej sufit ginął w mroku, wy­peł­nio­na była w ca­ło­ści nie­wia­ry­god­ny­mi me­ta­lo­wy­mi urzą­dze­nia­mi. Sto­pień skom­pli­ko­wa­nia tych me­cha­ni­zmów prze­kra­czał wszyst­ko, co Mę­drzec wi­dział w całym swoim życiu i za­pew­ne wszyst­ko, co zo­sta­ło stwo­rzo­ne przez ro­dzaj ludz­ki. Cią­gły, bez­sze­lest­ny ruch urzą­dzeń kon­stru­ują­cych nie­sa­mo­wi­te rze­czy na dłu­gich pa­sach prze­su­wa­ją­cych się ta­śmach mógł przy­pra­wić o za­wrót głowy. Nie wie­dział, na czym sku­pić wzrok. Za­po­mniał o gło­sie w umy­śle. Badał z bli­ska me­cha­ni­zmy, ob­ser­wo­wał ich dzia­ła­nie. Śle­dził wła­śnie pro­ces bu­do­wy ja­kiejś ob­rę­czy, gdy po­czuł czy­jąś obec­ność za ple­ca­mi. Mo­men­tal­nie ob­ró­cił się, szu­ka­jąc broni. Kilka me­trów przed nim stała po­tęż­nie zbu­do­wa­na isto­ta. Miała za dwa i pół metra wy­so­ko­ści, dłu­gie, białe i za­krę­co­ne rogi, jak u ba­ra­na, i białą skórę. Z bar­ków zwi­sał bru­nat­ny płaszcz. Jej błę­kit­ne błysz­czą­ce oczy wpa­try­wa­ły się w Mę­dr­ca z za­cie­ka­wie­niem.

Uszczel­ka próż­nio­wa.

Po­de­szła po­wo­li, mi­ja­jąc czło­wie­ka, który od­su­nął się zgrab­nie, gotów do obro­ny albo uciecz­ki, jeśli za­szła­by taka po­trze­ba. Isto­ta jed­nak pod­nio­sła z taśmy ob­ręcz, którą na­zwa­ła „uszczel­ką próż­nio­wą” i przyj­rza­ła jej się.

Do­sko­na­łość ko­niecz­na.

Ob­ró­ci­ła się w stro­nę Mę­dr­ca.

Je­stem Xa­an­ther. Imię?

Ten za­mru­gał, zbity z tropu. Nie miał po­ję­cia, co się dzie­je, ani co ma teraz robić. Nie mógł zna­leźć roz­sąd­nych wyjść z sy­tu­acji. To było… nie­na­tu­ral­ne uczu­cie. W umy­słach Mę­dr­ców wgra­ny był kon­kret­ny spo­sób dzia­ła­nia. Za­ob­ser­wo­wać zja­wi­sko, zna­leźć roz­wią­za­nia, wy­brać jedno i po­stę­po­wać we­dług planu. Lecz co, jeśli zja­wi­sko było nie­moż­li­we do opi­sa­nia? Cały sys­tem po­stę­po­wa­nia był bez­u­ży­tecz­ny. Po­now­nie w krót­kim okre­sie po­czuł, jak strach pa­ra­li­żu­je mu człon­ki. Miał z całą pew­no­ścią do czy­nie­nia z Miesz­kań­cem Nocy, ale jakim?

Imię? – po­wtó­rzył głos, nieco bar­dziej na­tar­czy­wie. Mu­siał po­cho­dzić od isto­ty, bacz­nie wpa­tru­ją­cej się w niego nie­ziem­ski­mi ocza­mi. Mę­drzec prze­łknął ślinę. Nie wie­dział, czy ma od­po­wie­dzieć na głos, czy je­dy­nie po­my­śleć. Po­sta­no­wił, że zrobi to tra­dy­cyj­nie.

– Na­zy­wam się Veral, Mę­drzec.

Mę­drzec? Spe­cja­li­za­cja?

Xa­an­ther naj­wi­docz­niej wie­dział co nieco o za­ko­nie. Jed­nak czemu słu­ży­ły te py­ta­nia?

– Ba­dacz, szer­mierz – po­wie­dział Veral. O co w tym wszyst­kim cho­dzi? Czego chce od niego Miesz­ka­niec Nocy? Isto­ta chwi­lę stała i pa­trzy­ła mu w oczy. Nagle zła­pa­ła go za ramię, a on nie był w sta­nie się uwol­nić. Jego ciało od­mó­wi­ło po­słu­szeń­stwa. Bez­wol­nie stał i cze­kał na roz­wój wy­da­rzeń.

Chodź – Xa­an­ther po­cią­gnął go za sobą. Wy­rzu­cił w bok rękę, do któ­rej przy­fru­nął me­ta­lo­wy ko­stur, za­koń­czo­ny dziw­nym zgru­bie­niem. Miesz­ka­niec Nocy za­głę­bił się w jeden z wielu tu­ne­li od­cho­dzą­cych od ogrom­nej ko­mo­ry. Na czub­ku ko­stu­ra za­pło­nął biały pło­mień, oświe­tla­jąc drogę. Isto­ta pu­ści­ła ramię Mę­dr­ca od razu, gdy we­szli w tunel i nie zwra­ca­ła na niego uwagi.

Czło­wiek po­grą­żył się w my­ślach. Wy­glą­da­ło na to, że tra­fił na jedną z tych nie­zba­da­nych ta­jem­nic, krą­żą­cych po­śród mro­ków nocy. Być może Xa­an­ther był w sta­nie od­po­wie­dzieć na jego py­ta­nia. Znał sztu­ki, o któ­rych nawet naj­więk­si wy­na­laz­cy mogli po­ma­rzyć, no i po­tra­fił cza­ro­wać. Znał mowę myśli i wzy­wał pło­mie­nie. Veral mu­siał do­wie­dzieć się, o co cho­dzi dziw­nej isto­cie, a na­stęp­nie zadać jej py­ta­nia. Py­ta­nia, od któ­rych mogą za­le­żeć losy ca­łe­go świa­ta.

Lecz czy Miesz­ka­niec Nocy na nie od­po­wie? Może wcale nie jest jed­nym z tych do­brych? Rów­nie do­brze mógł go teraz pro­wa­dzić na rzeź, a on nie był w sta­nie mu się prze­ciw­sta­wić.

Takie i inne myśli krą­ży­ły mu po gło­wie, gdy we­szli do ja­ski­ni skry­tej nie­mal cał­ko­wi­cie w mroku. Mimo ciem­no­ści, jej roz­mia­ry były wy­czu­wal­ne. Nie do­rów­ny­wa­ła może tej ogrom­nej, ale rów­nież była wiel­ka. W samym jej środ­ku stał wy­so­ki biały cy­lin­der. Miał w sobie otwór, dzię­ki któ­re­mu można było do niego wejść. Xa­an­ther po­pchnął Mę­dr­ca w stro­nę kon­struk­cji.

Idź – roz­ka­zał, a Veral bez­wied­nie ru­szył we wska­za­ne miej­sce. Wobec ta­kiej wła­dzy nie miał żad­nych szans. Wy­ko­ny­wał więc po­tul­nie po­le­ce­nia, w na­dziei, że uda mu się wy­peł­nić swoją misję.

Sta­nął przed cy­lin­drem. Z bli­ska można było po­praw­nie oce­nić jego wy­so­kość. Miał około trzech me­trów, li­cząc roz­sze­rza­ją­cą się pod­sta­wę i takie samo za­koń­cze­nie.

Wejdź.

Mę­drzec prze­ci­snął się przez otwór i spoj­rzał na isto­tę. Ona ude­rzy­ła ko­stu­rem w zie­mię, a otwór się za­mknął. W środ­ku było rów­nie biało, jak na ze­wnątrz. Wszel­kie za­ła­ma­nia kra­wę­dzi były nie­wi­docz­ne. Rów­nie do­brze mógł­by znaj­do­wać się na nie­skoń­czo­nym polu bieli i wi­dział­by do­kład­nie to samo. Nagle coś ciem­ne­go po­ja­wi­ło się bar­dzo, bar­dzo da­le­ko. Mę­drzec zmru­żył oczy. Ciem­ny punkt bły­ska­wicz­nie roz­sze­rzył się i objął całe pole wi­dze­nia.

Veral zna­lazł się w dziw­nym me­ta­lo­wym po­miesz­cze­niu. Sie­dział na wy­god­nym, obi­tym nie­zna­nym ma­te­ria­łem, fo­te­lu Obok niego sie­dział Xa­an­ther, ale wy­glą­dał… ina­czej. Bar­dziej za­dba­ny, z długą, białą brodą i ma­lun­ka­mi na ro­gach. Ubra­ny był w zło­ci­stą tu­ni­kę i prze­pa­sał się błę­kit­ny­mi szar­fa­mi.

– Witaj – po­wie­dział moc­nym, głę­bo­kim basem. – Nie­ste­ty, ludz­ki umysł nie jest w sta­nie przy­swo­ić sobie dźwię­ków mojej mowy, dla­te­go roz­ma­wiać mo­że­my je­dy­nie tutaj. Na ze­wnątrz je­stem w sta­nie wy­sy­łać pro­ste ko­mu­ni­ka­ty my­ślo­we. – Wes­tchnął. – Nie oba­wiaj się. Nie skrzyw­dzę cię bez po­wo­du. – Veral roz­luź­nił się tro­chę. Przez te kilka chwil każdy mię­sień jego ciała do­ma­gał się ja­kiejś re­ak­cji na nie­na­tu­ral­ne prze­miesz­cze­nie, lecz głos isto­ty uspo­ko­ił go. Ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu. Na ścia­nach umiesz­czo­no nie­zwy­kłe, ru­cho­me ob­ra­zy, a jed­nej z nich cał­kiem bra­ko­wa­ło – za­stą­pi­ło ją okno, za któ­rym widać było czerń wy­peł­nio­ną bia­ły­mi krop­ka­mi i wie­lo­ko­lo­ro­wy­mi wstę­ga­mi.

– Co to za miej­sce? Gdzie my je­ste­śmy? – za­py­tał Mę­drzec.

– To jest mój okręt, któ­rym przy­by­łem do wa­sze­go świa­ta – od­parł Xa­an­ther, wpa­trzo­ny w dal, za szkło. – Kilka ty­się­cy lat temu wraz z moimi ro­da­ka­mi prze­mie­rza­łem pust­ki nie­bios, jed­nak oni zbun­to­wa­li się prze­ciw­ko mnie. Byłem ich przy­wód­cą. Li­de­rem. Pro­wa­dzi­łem ich przez mil­le­nia, aż w końcu uzna­li, że wład­ca musi się zmie­nić. – Po­krę­cił nie­znacz­nie głową. – Udało mi się uciec, jed­nak bez ja­kich­kol­wiek ar­te­fak­tów czy urzą­dzeń. Wy­lą­do­wa­łem nie­da­le­ko stąd. Za­szy­łem się w tej ja­ski­ni i pró­bo­wa­łem od­bu­do­wać tech­no­lo­gię mojej rasy, aby uciec, z nie­wiel­ki­mi po­wo­dze­nia­mi. Do­pie­ro po ja­kichś dwóch ty­sią­cach lat pe­wien czło­wiek zgu­bił się i wpadł do dziu­ry. Zna­la­złem go, wy­szko­li­łem, a on po­mógł mi zbu­do­wać rze­czy, któ­rych nie byłem w sta­nie sam wy­ko­nać. Wasz ga­tu­nek jest nie­zwy­kle po­jęt­ny, choć krót­ko ży­je­cie. W prze­ci­wień­stwie do nas. Po­trze­bo­wa­li­śmy dzie­sią­tek ty­się­cy lat, by wznieść się na po­ziom, który wy osią­gnę­li­ście w dwa mil­le­nia…

W końcu czło­wiek umarł, lecz od tego czasu co jakiś czas znaj­du­ję ludzi chęt­nych do po­mo­cy. Nie­któ­rych wy­sy­łam na ze­wnątrz, by roz­nie­śli tech­no­lo­gię, którą my wy­na­leź­li­śmy. Sły­sza­łeś pew­nie o nich, na­zwa­li­ście ich „ma­ga­mi”, ha ha… – po­nu­ry śmiech na końcu zda­nia spra­wił, że ciar­ki prze­szły po ple­cach Mę­dr­ca. – Wasz Zakon po­cho­dzi od jed­ne­go z nich, nie­praw­daż? – Mil­czał przez mo­ment. – Cóż, teraz ty tu tra­fi­łeś. Po­ka­żę ci, co trze­ba, a ty po­mo­żesz mi uciec z tego świa­ta i ze­mścić się na moich daw­nych pod­da­nych.

Veral chło­nął każde słowo, ana­li­zu­jąc i in­ter­pre­tu­jąc jego zna­cze­nie. Nauki jego Za­ko­nu uwol­ni­ły się z całą mocą, wy­no­sząc jego umysł na wyż­szy po­ziom. Uczu­cia i emo­cje znik­nę­ły bez śladu. Ele­men­ty ukła­dan­ki wska­ki­wa­ły na swoje miej­sca, gdy pę­dził ni­czym strza­ła po­przez czas i prze­strzeń, do­pa­so­wu­jąc zda­rze­nia z le­gend do no­wych fak­tów, two­rząc zu­peł­nie nowy obraz hi­sto­rii. Za­krę­ci­ło mu się w gło­wie, gdy wszyst­ko ze­środ­ko­wa­ło się w jed­nej, osta­tecz­nej, kal­ku­la­cji.

– Po­mo­gę ci – rzekł, wsta­jąc. – Mój świat po­trze­bu­je po­mo­cy. Dla­te­go zbu­du­je­my nowy okręt, a gdy od­le­cisz, zo­sta­wisz mi swoje wy­na­laz­ki, bym mógł go na­pra­wić.

Xa­an­ther uniósł brew, a przy­naj­mniej tak to wy­glą­da­ło.

– Nie spo­dzie­wa­łem się, że wasz zakon tak bar­dzo roz­wi­nął nie­któ­re umie­jęt­no­ści. Ale nie­ste­ty, muszę od­mó­wić. Ta tech­no­lo­gia wy­wo­ła chaos i znisz­cze­nie, a oprócz mnie twój lud nie ma ni­ko­go, kto mógł­by za­trzy­mać de­struk­cję. Od­po­wiedź brzmi: po­mo­żesz mi, ale nie do­sta­niesz żad­ne­go z moich wy­na­laz­ków. To jest pro­po­zy­cja nie do od­rzu­ce­nia. Nie spo­dzie­wam się nawet, że roz­wa­żasz inne wyj­ście.

Veral po­czuł, jak jego serce staje w bez­ru­chu. Umysł wró­cił do nor­mal­ne­go stanu i jakby skur­czył się, przy­tło­czo­ny ca­ło­ścią. Nie był przy­go­to­wa­ny na taki chłód i… obo­jęt­ność. Za­sko­czo­ny, nie wie­dział co po­wie­dzieć.

– Ale… – wy­krztu­sił po chwi­li – ale… dla­cze­go?

– Po­wie­dzia­łem. Nie po­wtó­rzę tego wię­cej – rzekł zimno Miesz­ka­niec Nocy.

W gło­wie Mę­dr­ca od­ru­cho­wo za­czął for­mo­wać się nowy plan. Był sza­le­nie ry­zy­kow­ny, ale mu­siał się po­wieść, jeśli czło­wiek chciał prze­żyć, uciec i oca­lić świat. Prze­łknął ślinę.

– Zga­dzam się – od­parł w końcu, prze­cią­ga­jąc słowa.

Xa­an­ther uśmiech­nął się.

– Do­brze. Zatem bierz­my się do pracy! – Zanim czło­wiek zdą­żył za­re­ago­wać, isto­ta kla­snę­ła w ogrom­ne łapy, a Veral zna­lazł się z po­wro­tem w bia­łym cy­lin­drze. Przej­ście na ze­wnątrz otwo­rzy­ło się z ci­chym sy­kiem. Mę­drzec wró­cił po­wo­li do Xa­an­the­ra.

Chodź. Plan kon­struk­cji. Ko­niecz­ny.

Veral bez­wied­nie po­szedł za nim, cał­ko­wi­cie od­da­ny my­ślom. Plan w jego gło­wie na­bie­rał kształ­tów, kry­sta­li­zo­wał się coraz ja­śniej. Umysł, na­uczo­ny wy­ko­rzy­sty­wa­nia lo­gi­ki, w osza­ła­mia­ją­cym tem­pie łą­czył fakty i z każdą se­kun­dą był bli­żej roz­wią­za­nia. W końcu we­szli do ja­ski­ni, w któ­rej urzą­dze­nia nie prze­ry­wa­ły pracy nawet na mo­ment, pro­du­ku­jąc czę­ści pod­nieb­ne­go okrę­tu.

A Mę­drzec już wie­dział, co zro­bić.

 

Pra­co­wa­li bez wy­tchnie­nia. Xa­an­ther po­ka­zał mu, jak wy­ko­ny­wać czę­ści, któ­rych on nie mógł, ze wzglę­du na swoje roz­mia­ry. Wy­tłu­ma­czył też, że w oj­czy­stym świe­cie uży­wa­li do tego spe­cjal­nie wy­ho­do­wa­nych istot, które pod­da­wa­ły się ich roz­ka­zom. Były to rze­czy, które wy­ma­ga­ły… „we­wnętrz­nej ener­gii”, jak to okre­ślił Xa­an­ther, i nie mogły zo­stać wy­ko­na­ne przez ma­chi­ny. Ener­gia po­cho­dzą­ca z ciała Mę­dr­ca była świe­ża i ide­al­nie nada­wa­ła się do celów pro­duk­cyj­nych.

Wy­glą­da­ło na to, że Miesz­ka­niec Nocy miał wszyst­ko przy­go­to­wa­ne i tylko cze­kał na ludz­kie­go po­moc­ni­ka. Wsta­wa­li wcze­śnie rano, we­dług wska­zań urzą­dze­nia mie­rzą­ce­go czas, i kła­dli się póź­nym wie­czo­rem, zmę­cze­ni i obo­la­li. Wiele rze­czy mu­sie­li bo­wiem wykuć sami, cięż­kim mło­tem ko­wal­skim w ogni­stej kuźni. Zaj­mo­wał się tym głów­nie „go­spo­darz” – młot był zbyt duży dla czło­wie­ka, który tylko asy­sto­wał przy two­rze­niu. Nie­bie­skie bły­ska­wi­ce z hu­kiem strze­la­ły z wy­ku­wa­nych przed­mio­tów z każ­dym ude­rze­niem. Iskrzą­ce się ka­wał­ki me­ta­lu Xa­an­ther za­bie­rał i umiesz­czał w róż­nych miej­scach jako źró­dła za­si­la­nia, jak wy­ja­śnił. Po­zo­sta­łe wy­rzu­cał – były bez­u­ży­tecz­ne. Każdy swój krok sta­rał się do­kład­nie tłu­ma­czyć, by Veral nie po­peł­nił błę­dów. On zaś po­chła­niał wie­dzę jak gąbka. Isto­ta chęt­nie po­ka­zy­wa­ła mu zna­cze­nie przed­mio­tów se­ria­mi ob­ra­zów, które umia­ła wy­cza­ro­wać me­ta­lo­wym ko­stu­rem. Z każ­dym dniem Mę­drzec prze­ko­ny­wał się, że ów ko­stur jest bar­dzo po­ręcz­nym i przy­dat­nym na­rzę­dziem. Zy­ski­wał pew­ność, że to jest przed­miot, który mu po­mo­że.

Mu­siał tylko go ukraść.

Było to oczy­wi­ście nie­wy­ko­nal­ne, do­pó­ki sta­tek nie zo­stał ukoń­czo­ny, lecz ka­dłub zda­wał się kom­plet­ny, a kwe­stią dni było pełne wy­po­sa­że­nie okrę­tu. Zbli­żał się czas uciecz­ki Xa­an­the­ra z jego wy­gna­nia.

Jed­nak im bli­żej niego, tym w sercu Ve­ra­la moc­niej wzra­sta­ły złe prze­czu­cia. Mie­wał kosz­ma­ry o po­two­rze, któ­re­go uj­rzał. Bu­dził się zlany potem, z usta­mi otwar­ty­mi jesz­cze od krzy­ku.

Jego plany zda­wa­ły mu się nie­re­al­ne, a Xa­an­ther dawno je przej­rzał i tylko cze­kał, aby go przy­ła­pać na go­rą­cym uczyn­ku. Miesz­ka­niec Nocy czy­hał wszę­dzie, w cie­niu pod rusz­to­wa­niem, za za­krę­tem, za ple­ca­mi w ciem­nym po­ko­ju… Każde miej­sce Mę­drzec spraw­dzał, jakby bał się, że isto­ta uka­rze go za naj­mniej­szą drob­nost­kę. Mimo iż wie­dział, że to pa­ra­no­ja, nie był w sta­nie utrzy­mać pod­wyż­szo­nej ak­tyw­no­ści mózgu przez tyle czasu, żeby zni­we­lo­wać nie­na­tu­ral­ne uczu­cie. Do­dat­ko­wo spo­wal­nia­ły go my­ślo­we ko­mu­ni­ka­ty Xa­an­the­ra, ogłu­sza­ją­ce umysł. Nie był w sta­nie sku­pić się na czym­kol­wiek innym niż pracy. Nie był też w sta­nie ode­przeć ich w żaden spo­sób. Tkwił za­mknię­ty w klat­ce wła­snych myśli i stra­chu.

Ale ter­min od­lo­tu Miesz­kań­ca Nocy zbli­żał się z każ­dym dniem, aż Mę­drzec zro­zu­miał, że musi wy­ko­nać swój plan.

Za wszel­ką cenę.

 

 

Odlot dziś.

Ve­ra­la za­mu­ro­wa­ło.

– Już? Tak szyb­ko? Czy wszyst­ko jest go­to­we?

Nie mogę cze­kać. Złe prze­czu­cie. Czas goni.

Veral bez­wied­nie po­stu­kał w kon­so­lę po­kła­do­wą i jesz­cze raz spraw­dził głów­ne sys­te­my ste­ro­wa­nia. Przez kilka ostat­nich dni na­uczył się nieco osła­biać efekt prze­ka­zów Xa­an­the­ra, lecz mu­siał uda­wać ogłu­szo­ne­go, by ten nie na­brał żad­nych po­dej­rzeń. Isto­ta wła­śnie po­pra­wia­ła oka­blo­wa­nie na dol­nym po­kła­dzie. Po­zo­sta­ły jesz­cze testy sil­ni­ków, sys­te­mów pod­trzy­my­wa­nia życia i uzbro­je­nia, ale poza tym okręt był ukoń­czo­ny.

Mę­drzec usiadł w fo­te­lu ka­pi­ta­na i spoj­rzał przez szybę na ścia­ny ja­ski­ni. W ciągu tych paru mie­się­cy na­uczył się wię­cej niż przez całe swoje do­tych­cza­so­we życie. Obcy na­uczył go wielu spraw do­ty­czą­cych me­cha­ni­ki, przy­ro­dy i ko­smo­su, które po­zo­sta­wa­ły za­kry­te przed ocza­mi ba­da­czy tego świa­ta. Chcąc nie chcąc, Veral sta­wał się kimś wię­cej niż Mę­dr­cem – tym, do czego dążył jego Zakon.

Ma­giem.

Słowo „mag” zna­czy­ło „wi­dzą­cy wszech­świat” i ty­czy­ło się tylko tych, któ­rzy wie­dzie­li znacz­nie wię­cej, niż dane to było resz­cie ro­dza­ju ludz­kie­go. Veral jed­nak nie od­czu­wał ogrom­nej prze­mia­ny. Li­czył na… coś wię­cej. Ja­kie­goś nie­ziem­skie­go od­czu­cia, otwar­cia „trze­cie­go oka”, cał­ko­wi­tej zmia­ny w po­strze­ga­niu świa­ta…

Wy­cią­gnął rękę i przy­wo­łał ko­stur, opie­ra­ją­cy się o ścia­nę. Po­pa­trzył na niego przez chwi­lę.

To praw­da, umiał wię­cej. Wie­dział wię­cej. Jed­nak to nie ozna­cza­ło, że po­tra­fił wię­cej zro­zu­mieć. W pew­nym mo­men­cie jego zdol­no­ści osią­ga­ły gra­ni­cę i nie był w sta­nie pojąć wię­cej fak­tów czy nawet po­łą­czyć je w coś wię­cej.

Bawił się ko­stu­rem, spraw­dza­jąc różne jego pod­sys­te­my. Znał na­rzę­dzie jak wła­sną rękę. Po­tra­fił ko­rzy­stać z niego z za­mknię­ty­mi ocza­mi i nie spra­wia­ło mu to żad­nej róż­ni­cy. Za­pa­lił lampę, pierw­szą funk­cję, jaką po­ka­zał mu Xa­an­ther. Wpa­try­wał się w biały pło­myk, pod­trzy­my­wa­ny jego we­wnętrz­ną ener­gią.

I nagle go olśni­ło. Mag to wcale nie jest osoba, która po­sia­dła więk­szą wie­dzę czy umie­jęt­no­ści. To osoba, która na­uczy­ła się otwie­rać. Jesz­cze bar­dziej niż Mę­drzec. Od­rzu­cać wszyst­ko to, co krę­pu­je czło­wie­ka i za­czy­nać naukę życia od nowa. Ro­zu­mieć, że nic nie ro­zu­mie. To wła­śnie o tym mówił Xa­an­ther, gdy wspo­mi­nał o po­jęt­no­ści ludzi. Lu­dzie byli tak nie­zwy­kli, bo mieli moż­li­wość zro­bić coś ta­kie­go.

Go­to­we. Odpal pod­trzy­my­wa­nie życia.

Veral pod­niósł ko­stur i po­łą­czył go z sys­te­ma­mi stat­ku, po czym wy­ko­nał po­le­ce­nie. Zer­k­nął na od­czy­ty. Wszyst­kie w nor­mie. Sta­bi­li­za­to­ry, pompy po­wie­trza, fil­try, od­zy­ski­wa­cze wody…

– W pełni spraw­ne – po­wie­dział Mę­drzec przez gło­śnik okrę­tu, po czym znów oparł się wy­god­nie.

Tylko tak mógł zo­stać ma­giem. Jeśli od­rzu­ci wszyst­ko, czym kie­dyś był, i wy­ku­je no­we­go sie­bie w ogniu zmian. Ta­kich jak na przy­kład uwię­zie­nie przez ko­smi­tę…

Za­krę­cił ko­stu­rem w po­wie­trzu.

Lecz czy to dobra ścież­ka? Może byli inni, któ­rzy le­piej się do tego nada­wa­li, a on miał być je­dy­nie po­słań­cem? Może wcale nie było mu prze­zna­czo­ne ura­to­wać świat, tylko pomóc komuś in­ne­mu to uczy­nić? Wstał z fo­te­la i pod­szedł do jed­ne­go z ekra­nów. Wid­niał na nim Xa­an­ther, spraw­dza­ją­cy różne sys­te­my na dol­nym po­kła­dzie. Wła­śnie przy­spa­wał ostat­ni frag­ment ścia­ny i po­dźwi­gnął się na nogi.

Spraw­dzić uzbro­je­nie.

Veral od­wró­cił się i po­now­nie użył ko­stu­ra, by przy­go­to­wać całą bron, w jaką wy­po­sa­żo­ny był sta­tek. Prze­le­ciał wzro­kiem po li­ście. La­se­ry – w nor­mie, ra­kie­ty – spraw­ne, dzia­ła ki­ne­tycz­ne – go­to­we do strza­łu, bomby – za­ła­do­wa­ne. Tar­cze – pełna moc.

Mę­drzec zer­k­nął na zegar. Dzień chy­lił się ku koń­co­wi, jeśli Xa­an­ther chciał od­le­cieć jesz­cze przed za­cho­dem, mu­siał się po­spie­szyć.

– Wszyst­kie sys­te­my bo­jo­we spraw­ne. Noc się zbli­ża, mu­si­my się po­spie­szyć – po­wie­dział do gło­śni­ka.

Po­twier­dzam. Roz­po­cząć se­kwen­cję ła­do­wa­nia.

Veral ude­rzył ko­stu­rem w pod­ło­gę, a ma­szy­ny na ze­wnątrz okrę­tu roz­po­czę­ły za­ła­du­nek ca­łe­go sprzę­tu w bazie.

Czło­wiek po­czuł, że jego we­wnętrz­na ener­gia jest już w więk­szo­ści wy­czer­pa­na. Na­tych­miast też zi­ry­to­wał się swoim nie­od­po­wie­dzial­nym za­cho­wa­niem. Po­wi­nien mieć w za­pa­sie całą moc, jaką tylko może mieć, a on zmar­no­wał jej więk­szość na za­ba­wy w ka­pi­ta­na stat­ku. Zwa­lił się z po­wro­tem na fotel i odło­żył ko­stur. Za chwi­lę Xa­an­ther roz­ka­że od­pa­lić sil­ni­ki, a gdy skoń­czy się za­ła­du­nek, wy­star­tu­je i od­le­ci, zo­sta­wia­jąc tu Mę­dr­ca sa­me­go i bez­bron­ne­go.

A on nie może do tego do­pu­ścić. Musi mu ukraść to jedno, je­dy­ne na­rzę­dzie. Ono w zu­peł­no­ści wy­star­czy.

Czy bę­dzie mu dane go użyć, czy nie, to nie ma zna­cze­nia. Taka była praw­da. Li­czy­ło się tylko to, że bę­dzie na­le­ża­ło do ludz­ko­ści. Po­wia­da­ją, że wąska jest ścież­ka Mę­dr­ca, ale to fałsz. I Veral na­resz­cie to zro­zu­miał. Ścież­ka nigdy nie jest wąska. Jest za­wsze taka sama. I tylko od niego za­le­ży, co bę­dzie na niej wi­dział.

To była osta­tecz­na wie­dza, jaką mu­siał po­siąść w tym akcie życia.

Ła­do­wa­nie za­koń­czo­ne – po­in­for­mo­wał go głos ko­stu­ra.

Sil­ni­ki spraw­dzo­ne. Test.

Mę­drzec pod­szedł do kon­so­li i uru­cho­mił napęd. Lecz na­tych­miast zo­rien­to­wał się, że coś jest nie tak. Od­czy­ty za­czę­ły wa­rio­wać.

– Xa­an­ther! Na­stą­pi­ła jakaś awa­ria! – krzyk­nął przez gło­śnik. Po chwi­li kon­ty­nu­ował, cał­ko­wi­cie sku­pio­ny – Nie ro­zu­miem nic z tego, co tu jest na­pi­sa­ne… Xa­an­ther? Xa­an­ther!?

Wyj­rzał przez szybę.

Na ze­wnątrz sza­la­ła burza mocy. Błę­kit­ne bły­ska­wi­ce prze­ska­ki­wa­ły mię­dzy me­ta­lo­wym po­szy­ciem okrę­tu a ścia­na­mi ja­ski­ni. Ka­mie­nie, le­żą­ce dotąd na dnie, fru­wa­ły w prze­strze­ni, roz­bi­ja­jąc się o pan­cer­ny ka­dłub i więk­sze skały. A po­środ­ku tego…

Na jed­nej ze ścian wid­nia­ło coś, czego umysł czło­wie­ka nie był w sta­nie ogar­nąć. Ogrom­na, dzie­się­cio­me­tro­wa szcze­li­na błę­kit­nej ener­gii, z któ­rej wy­la­ty­wa­ły… po­two­ry.

Wyrwa cza­so­prze­strzen­na!

Veral za­to­czył się pod wpły­wem mocy ko­mu­ni­ka­tu. Jego oszo­ło­mio­ny umysł nie był w sta­nie ze­brać myśli ani prze­ciw­sta­wić się po­tę­dze men­tal­ne­go krzy­ku. Wie­dział jedno – plan kra­dzie­ży stał się nie­ak­tu­al­ny. Mu­siał zo­stać szyb­ko do­sto­so­wa­ny do no­wych oko­licz­no­ści.

Z tym że Mę­drzec nie ro­zu­miał no­wych oko­licz­no­ści. Za­pa­no­wał chaos. Nowe isto­ty ude­rza­ły w ka­dłub, a au­to­ma­tycz­na obro­na okrę­tu od­po­wie­dzia­ła ogniem. La­se­ry śmi­ga­ły po ja­ski­ni, prze­ci­na­jąc for­ma­cje skal­ne i ciała be­stii. W końcu Veral dał radę tro­chę się otrzą­snąć i zo­ba­czył Xa­an­the­ra.

Stał przed samą wyrwą, w ręku trzy­ma­jąc ogrom­ny miecz, z któ­re­go strze­la­ły gra­na­to­we bły­ska­wi­ce mocy, po­ra­ża­ją­ce nie­przy­ja­znych przy­by­szów.

To nie­moż­li­we. Kra­al­ki miesz­ka­ją na Kra­nii. Pla­ne­ta są­sied­nia do mojej.

Na­stą­pi­ła chwi­la prze­rwy, jakby Xa­an­the­ra zmę­czy­ły tak dłu­gie wia­do­mo­ści.

Tunel musi być skró­tem. Odpal sil­ni­ki. Lecę przez szcze­li­nę.

Mę­drzec po­czuł, jakby czas sta­nął. Przy­go­to­wał bez­wied­nie sil­ni­ki. Jego umysł, na nowo roz­bu­dzo­ny, zło­żył nowy plan dzia­ła­nia. Już wie­dział, co robić. Pchnął dźwi­gnię prze­pust­ni­cy, ale okręt ani drgnął.

Za­gryzł wargę. W sta­nie pod­wyż­szo­nej świa­do­mo­ści był nie­mal nie­wraż­li­wy na emo­cje, ale po­czuł nie­po­kój. Jeśli teraz nie wy­star­tu­je, wszyst­ko bę­dzie skoń­czo­ne. Wyj­rzał znowu przez szybę. Uj­rzał ko­smi­tę uno­szą­ce­go się w sercu burzy, to­czą­ce­go bitwę z nowo – przy­by­ły­mi. Ciął i sie­kał swoją długą bro­nią, roz­sy­łał bły­ska­wi­ce, a be­stie usil­nie sta­ra­ły się prze­bić jego obro­nę i zabić go.

Mę­drzec przy­wo­łał ko­stur i zje­chał windą na dolny po­kład. Sam musi na­pra­wić uszko­dze­nie, zanim Xa­an­ther prze­gra. Po chwi­li biegu sta­nął w ko­ry­ta­rzu, w któ­rym znaj­do­wał się ręcz­ny ter­mi­nal. Uru­cho­mił go i spoj­rzał na od­czy­ty. Nadal nic nie ro­zu­miał. Ciąg dziw­nych zna­ków i błę­dów, wy­świe­tla­ny wciąż od nowa.

Ode­tchnął głę­bo­ko, czu­jąc, jak za­czy­na go do­pa­dać pa­ni­ka.

– To nie może być trud­ne – wy­mam­ro­tał. Przy­po­mniał sobie słowa Xa­an­the­ra o na­pę­dzie. Sil­ni­ki hi­per­cią­gu po­zwa­la­ją na przy­spie­sze­nie wy­kra­cza­ją­ce poza poj­mo­wa­nie. Uży­wa­ją do tego za­krzy­wia­nia cza­so­prze­strze­ni w for­mie bąbla wokół stat­ku. Jed­nak tym razem za­krzy­wie­nie po­ja­wi­ło się na ze­wnątrz.

Dla­cze­go?

– Bo napęd zo­stał od­wrot­nie ska­li­bro­wa­ny – po­wie­dział nagle na głos, ro­zu­mie­jąc praw­dę.

Szyb­ko zo­sta­wił no­tat­kę Xa­an­the­ro­wi. To mógł być nowy spo­sób na po­ru­sza­nie się, cał­ko­wi­cie od­mie­nia­ją­cy spoj­rze­nie na ich tech­no­lo­gię…

Teraz wy­star­czy­ło prze­ka­li­bro­wać sil­ni­ki. Ale to ozna­cza­ło za­mknię­cie wyrwy. Dało się to jed­nak zro­bić z ze­wnątrz, ko­stu­rem. Mu­siał tylko…

Nie mam siły. Szyb­ciej.

Ten krót­ki ko­mu­ni­kat zmro­ził mu krew w ży­łach. Bez wa­ha­nia pod­łą­czył ko­stur do sys­te­mów stat­ku i przy­go­to­wał pro­ce­du­rę star­tu. Po­biegł do ła­dow­ni, skąd, jak miał na­dzie­ję, da radę wy­sko­czyć.

Gdy tam do­tarł, Xa­an­ther wal­czył w niej ze stad­kiem po­two­rów. Mę­drzec prze­mknął obok nich jak wiatr.

Ko­stur!

Roz­kaz miał ogrom­ną moc. Veral za­chwiał się. Miał ocho­tę rzu­cić ob­ce­mu na­rzę­dzie i uciec bez niego. Ale całą siłą woli roz­ka­zał sobie biec dalej. Nie zwa­żać na cichy głos mó­wią­cy: „Pod­daj się, prze­cież to dobra de­cy­zja…”. Nie. Był ponad to.

KO­STUR.

„Nie.” – po­my­ślał Mę­drzec. – „Nie pod­dam się, nie teraz!” Do­tarł do wy­lo­tu ła­dow­ni i wy­sko­czył przez niego, osła­nia­jąc się polem ochron­nym urzą­dze­nia, po czym prze­ka­li­bro­wał napęd.

– Że­gnaj! – ryk­nął w po­wie­trzu zanim ude­rzył w zie­mię. Mimo pola, upa­dek wy­pchnął mu tlen z płuc i ogłu­szył go na chwi­lę.

Tym­cza­sem okręt przy­spie­szył i prze­le­ciał przez dziu­rę, która za­mknę­ła się zaraz za nim, po­zo­sta­wia­jąc Mę­dr­ca sa­me­go w ja­ski­ni.

Veral w końcu pod­niósł się cięż­ko i otrze­pał szaty. Spoj­rzał na ścia­nę, na któ­rej jesz­cze mo­ment temu ziała dziu­ra do in­ne­go czasu i innej prze­strze­ni. Po­czuł ulgę. Ode­tchnął głę­bo­ko. Udało mu się. Na wszyst­kich Ojców ziemi i nie­bios, udało mu się! Za­śmiał się, szcze­rze i głę­bo­ko pierw­szy raz od dawna. Za­krę­cił lekko ko­stu­rem i po­pa­trzył na niego, po czym znów prze­niósł wzrok na ścia­nę ja­ski­ni, tam, gdzie znik­nął Xa­an­ther.

– Wra­caj do domu, przy­ja­cie­lu – po­wie­dział cicho.

Koniec

Komentarze

Opo­wia­da­nie spon­so­ru­je trzy­kro­pek.

 

Po­nie­waż przy­mie­rzam się do zgło­sze­nia się na dy­żur­ne­go, spraw­dzam, czy dam radę, i sta­ram się czy­tać wszyst­kie no­wo­ści, więc prze­czy­ta­łam. I wła­ści­wie tyle. Bar­dzo mało się z tego tek­stu do­wia­du­je­my o świe­cie, w jakim to się dzie­je, mało tak na­praw­dę o bo­ha­te­rach, a akcja – hmm, jest tu jakaś akcja? No niby jest, ale nie bar­dzo chwy­tam, do czego pro­wa­dzi. Za dużo nar­ra­tor­skiej de­kla­ra­cji, za mało moż­li­wo­ści po­zna­nia bo­ha­te­ra czy świa­ta, o pro­ble­mach ich nę­ka­ją­cych to już w ogóle nie mó­wiąc. Nagle jakiś zakon, nagle jakiś

 

“Nie ode­tchnął nawet z ulgi, którą po­czuł.” Ode­tchnąć można z ulgą, nie z ulgi, a zda­nie pod­rzęd­ne jakoś tak ko­śla­wo brzmi.

 

“Sil­ni­ki hi­per­cią­gu po­zwa­la­ją na przy­spie­sze­nie wy­kra­cza­ją­ce poza poj­mo­wa­nie.”

Nie ku­pu­ję ta­kiej próby wy­śli­zgnię­cia się z pro­ble­mu tech­no­lo­gii w tym świe­cie. Poza tym nie bar­dzo ogar­niam, jak przy­spie­sze­nie na­le­ży poj­mo­wać.

 

nowo – przy­by­ły­mi → nowo przy­by­ły­mi

 

Sty­li­stycz­nych po­tknięć jest wię­cej, ale po­nie­waż nie je­stem jesz­cze dy­żur­nym, da­ru­ję sobie wy­pi­sy­wa­nie wszyst­kich

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Lubię “trzy­krop­ki”, czy, jak oso­bi­ście wolę, “wie­lo­krop­ki”. Są… in­try­gu­ją­ce, cho­ciaż to praw­da, cza­sem uży­wam ich zbyt wiele…

Za­wsze za­sta­na­wiam się, czy po­dej­mo­wać po­le­mi­kę. Bo z jed­nej stro­ny za­wsze mogę się wy­bro­nić zręcz­ny­mi twier­dze­nia­mi, zaś z dru­giej nie wiem, czy to ma ja­ki­kol­wiek sens. Czy jeśli pro­si­my o kry­ty­kę, a potem się przed nią bro­ni­my, je­ste­śmy hi­po­kry­ta­mi?

Wra­ca­jąc.

Nie lubię wcho­dzić w za­wi­ło­ści świa­ta bo mam ten­den­cje do bez­tro­skie­go two­rze­nia i za­po­mi­nam o tym, do czego muszę do­pro­wa­dzić, dla­te­go w mniej­szych opo­wia­da­niach sta­ram się ogra­ni­czyć obec­ność szer­szej per­spek­ty­wy do mi­ni­mum. Wy­da­wa­ło mi się, że tyle wy­star­czy­ło – jest zakon, jest czło­wiek, jest za­gro­że­nie – jakie? Czy to jest na­praw­dę ważne? Mo­że­my gdy­bać, mo­że­my pytać, ale to pro­wa­dzi do strasz­nie roz­le­głych dy­wa­ga­cji na które nie mam i nie chcę mieć miej­sca – na to przyj­dzie czas.

“Nagle jakiś” – za­wsze my­śla­łem, może błęd­nie, że w krót­kim opo­wia­da­niu nie muszę wy­ja­śniać całej hi­sto­rii or­ga­ni­za­cji, ludzi, po­sta­ci i świa­ta, bo to burzy pewną spój­ność i wpro­wa­dza chaos, gdy czło­wiek za­miast sku­pić się na przed­sta­wio­nych wy­da­rze­niach musi po­łą­czyć wszyst­kie fakty w trak­cie czy­ta­nia. Tak przy­naj­mniej mi się wy­da­wa­ło.

Co do sty­li­sty­ki nie będę nawet pod­no­sił rąk – bez bicia przy­zna­ję, że strasz­nie dużo przede mną nauki, więc wciąż ćwi­czę.

 

Prze­cież wszyst­kie słowa są zmy­ślo­ne.

za­wsze my­śla­łem, może błęd­nie, że w krót­kim opo­wia­da­niu nie muszę wy­ja­śniać całej hi­sto­rii or­ga­ni­za­cji, ludzi, po­sta­ci i świa­ta

 

Nie, nie całej, bo­go­wie broń­cie, ale na to, żeby czy­tel­nik za­in­te­re­so­wał się bo­ha­te­rem, o któ­rym wła­ści­wie nic nie wie, to trze­ba ko­lo­sal­ne­go kunsz­tu pi­sar­skie­go. Cała sztu­ka po­le­ga na tym, żeby za­ry­so­wać jakoś hi­sto­rię bo­ha­te­ra, nie wcho­dząc w nie­po­trzeb­ne szcze­gó­ły. A tu wła­ści­wie jest mnó­stwo ele­men­tów świa­ta, które jed­na­ko­woż bar­dzo śred­nio skła­da­ją się w czy­tel­ną ca­łość. Magia i tech­no­lo­gia – może być, ale to jest ry­zy­kow­ne po­łą­cze­nie, bo wła­ści­wie po co jedno, jak jest dru­gie? Przy­naj­mniej tę ko­eg­zy­sten­cję mógł­byś wy­ja­śnić: po co, na co i dla­cze­go. Sama akcja to trosz­kę za mało, zwłasz­cza że jest jej tu jak na le­kar­stwo i ory­gi­nal­no­ścią nie grze­szy.

http://altronapoleone.home.blog

Nigdy nie wy­obra­ża­łem sobie magii bez tech­no­lo­gii. Czy ra­czej – tech­no­lo­gii bez magii. Zresz­tą umie­ści­łem w tym opo­wia­da­niu je­dy­nie pewne na­wią­za­nie do magii, w po­rów­na­niu do tego w czym zwy­kle się lu­bu­ję.

Bo czy każda cy­wi­li­za­cja nie dąży do roz­wo­ju? My nie otrzy­ma­li­śmy szan­sy ko­rzy­sta­nia z magii, ale czy po­rzu­ci­li­by­śmy tech­ni­kę gdy­by­śmy ją do­sta­li? A czy gdy­by­śmy mieli magię, nigdy nie za­ję­li­by­śmy się tech­no­lo­gią? Niby dla­cze­go?

Magia prze­cież nie jest wszech­moc­na, a tech­no­lo­gia do­sko­na­le ją uzu­peł­nia.

Tak, nie wy­obra­żam jed­ne­go bez dru­gie­go, przy­naj­mniej nie w moich świa­tach.

Czy wy­ja­śni­łem wy­star­cza­ją­co?

Cóż, nie do końca ro­zu­miem stwier­dze­nia “bar­dzo śred­nio skła­da­ją się w czy­tel­ną ca­łość”. To skła­da­ją się czy nie? I co można prze­czy­tać z tej ca­ło­ści? Nie je­stem iro­nicz­ny, tylko cie­ka­wi mnie jak czy­tel­nik od­bie­ra te nikłe strzęp­ki świa­ta, który wy­my­śli­łem na po­cze­ka­niu.

 

 

Prze­cież wszyst­kie słowa są zmy­ślo­ne.

Ech. Na­pi­sa­łam, że nie mam nic prze­ciw­ko magii i tech­no­lo­gii w jed­nym opo­wia­da­niu, ale do­brze jest, jeśli czy­tel­nik do­wia­du­je się, dla­cze­go ko­eg­zy­stu­ją w przed­sta­wio­nym świe­cie, po­nie­waż na lo­gi­kę te dwa po­rząd­ki po­win­ny się wy­klu­czać: jeśli je­ste­śmy w sta­nie coś osią­gać magią, to po co roz­wi­jać tech­ni­kę, a jeśli mamy roz­wi­nię­tą tech­ni­kę, to magia nie jest po­trzeb­na. Oczy­wi­ście nie mó­wi­my o Star War­sach, bo to od­ręb­ny ga­tu­nek. I może twój świat jest taki “star­war­so­wy” w swo­ich za­ło­że­niach, ale pokaż to. Daj temu świa­tu jakąś hi­sto­rię, jakąś mo­ty­wa­cję, choć­by za­zna­czo­ną w paru sło­wach.

A przede wszyst­kim: to, co wy­ło­ży­łeś po­wy­żej, w ko­men­ta­rzu, po­win­no być czy­tel­ne w opo­wia­da­niu, bo jeśli byś je gdzieś opu­bli­ko­wał na pa­pie­rze, to nie bę­dziesz miał moż­li­wo­ści tłu­ma­czyć upier­dli­we­mu czy­tel­ni­ko­wi, co autor miał na myśli. I w moim prze­ko­na­niu temu wła­śnie m.in. służy to forum – po­ka­zy­wa­niu au­to­rom, czego czy­tel­ni­cy nie do­strze­ga­ją, nie wy­czy­tu­ją w ich tek­stach. Bo jako au­to­rzy wszy­scy mamy jakąś za­ło­żo­ną wizję od­bio­ru i wy­da­je nam się, że czy­tel­nik to od­bie­rze tak, jak my to wi­dzi­my. Ale nie, czy­tel­nik cza­sem nas za­ska­ku­je tym, czego nie do­strze­ga i warto się nad tym za­sta­na­wiać.

 

czy każda cy­wi­li­za­cja nie dąży do roz­wo­ju

Nie każda, a już na pewno dla wielu nie jest to prio­ry­tet. Teo­kra­cje na przy­kład mają za­zwy­czaj ten­den­cje an­ty­ro­zwo­jo­we, przy­naj­mniej przez jakiś czas, do­pó­ki to moż­li­we, bo za­zwy­czaj się w końcu za­ła­mu­je. Żeby wziąć przy­kład neu­tral­ny świa­to­po­glą­do­wo, weź sta­ro­żyt­ny Egipt. Tak, miał mą­drość i wie­dzę, ale jak już pe­wien jej po­ziom osią­gnął, to roz­wój był przez pra­wie dwa ty­sią­ce lat bar­dzo po­wol­ny, bo pań­stwo za­sty­gło w for­mu­łach i for­mach, które w tej spo­łecz­no­ści nie­źle się spraw­dza­ły. Nawet jak Egipt pod­bi­li naj­pierw Grecy, a potem Rzy­mia­nie, to w spo­rej mie­rze do­sto­so­wy­wa­li się do tego, co tam za­sta­li. A naukę upra­wia­li prak­tycz­nie sztu­ka dla sztu­ki. Ską­d­inąd nie­te­okra­tycz­ny sensu stric­to Rzym ce­sar­ski też był mało roz­wo­jo­wy, oparł się na za­co­fa­nej for­mie go­spo­dar­ki, wy­na­laz­ków tech­nicz­nych sobie szcze­gól­nie nie cenił, a szko­da, bo alek­san­dryj­skie po­my­sły, gdyby ktoś dla nich zna­lazł za­sto­so­wa­nie, mogły zmie­nić ob­li­cze świa­ta.

 

czy po­rzu­ci­li­by­śmy tech­ni­kę gdy­by­śmy ją [magię] do­sta­li

Gdy­bym za­miast uży­wać pi­lo­ta do zmia­ny ka­na­łów w tv mogła to robić siłą woli, to po co mi pilot? To taki drob­ny przy­kład pierw­szy z brze­gu. Poza tym nie twier­dzę, że to się ab­so­lut­nie wy­klu­cza, cho­dzi wła­śnie o ogra­ni­cze­nia jed­ne­go i dru­gie­go, zde­fi­nio­wa­ne w danym świe­cie fik­cyj­nym

 

@śred­nie skła­da­nie się w ca­łość – no nie są cał­ko­wi­cie nie­kom­pa­ty­bil­ne, ale ten kon­kret­ny czy­tel­nik nie wie, po co wła­ści­wie cała akcja. Umyka mu to ni­czym li­ście na wie­trze. Do­wia­du­je się, że istot nocy na­le­ży się bać, bo są strasz­nie strasz­ne. Na­stęp­nie widzi jak bo­ha­ter ta­ko­wą spo­ty­ka i w za­sa­dzie nic mu się nie dzie­je, wręcz prze­ciw­nie, uzy­sku­je jakąś tam pomoc i nawet się temu wszyst­kie­mu szcze­gól­nie nie dziwi, że takie od­mien­ne od wy­obra­żeń, potem jest ka­wa­łek na­pa­rzan­ki, potem bo­ha­te­ro­wi wszyst­ko się udaje. Ko­niec. Motyw przy­jaź­ni z obcym, zro­zu­mie­nia – znany, zgra­ny, ale nadal można z niego coś cie­ka­we­go wy­ci­snąć. Tylko że to nie może tak łatwo przyjść, vide cykl o En­de­rze, czy Enemy Mine.

http://altronapoleone.home.blog

Tak, temu służy to forum i do­kład­nie o tym teraz pi­sze­my, czyż nie?

Ow­szem, za­sta­no­wię się nad tym. Już kie­dyś mi to wy­po­mi­na­no (ten brak wy­tłu­ma­cze­nia w samym opo­wia­da­niu) i wpro­wa­dzi­łem po­praw­ki, ale jak widać nie­wy­star­cza­ją­co. Jest nad czym pra­co­wać.

 

Tak się tylko wy­da­je. Bo ludz­kość ogól­nie dąży do roz­wo­ju, jak­kol­wiek poj­mo­wa­ne­go. Nie po­wie­dzia­łem, że każ­dej się to udaje. Egipt, Gre­cja, Rzym, to cy­wi­li­za­cje, które pod­bi­ły swój świat. To po­wstrzy­ma­ło je przed roz­wo­jem. Po co się roz­wi­jać, gdy nie ma do tego miej­sca? Jed­nak co, gdy miej­scem jest ko­smos? Tam można roz­wi­jać się wiecz­nie…

 

Gdy­bym za­miast uży­wać pi­lo­ta do zmia­ny ka­na­łów w tv mogła to robić siłą woli, to po co mi pilot?

Ja­kie­go te­le­wi­zo­ra? Coś mi się wy­da­je że go nie wy­cza­ru­je­my tak po pro­stu… cheeky

 

Do­wia­du­je się, że istot nocy na­le­ży się bać, bo są strasz­nie strasz­ne

Nie nie, tam jest wspo­mnia­ne, że nie­któ­re spo­tka­nia za­owo­co­wa­ły wie­dzą ta­jem­ną i do tego dąży bo­ha­ter. Wy­da­je mi się, że w tym jed­nym wy­ra­zi­łem się jasno. 

 

Motyw przy­jaź­ni z obcym, zro­zu­mie­nia

Hmm, na­praw­dę coś ta­kie­go da się wy­czy­tać z tej opo­wie­ści? Bo­go­wie, jest go­rzej niż my­śla­łem… To wszyst­ko kom­plet­nie nie tak *zgro­za*. Na­praw­dę? Je­stem szcze­rze zroz­pa­czo­ny.

Prze­cież wszyst­kie słowa są zmy­ślo­ne.

Wy­bacz, ale nie będę dalej dys­ku­to­wa­ła dłu­gi­mi tek­sta­mi o opo­wia­da­niu, które nie zro­bi­ło na mnie do­bre­go wra­że­nia, bo nie widzę sensu. Mo­żesz do upa­dłe­go bro­nić swo­jej wizji, twoje prawo, twoje opo­wia­da­nie.

Te­le­wi­zor był skró­tem my­ślo­wym przy za­ło­że­niu, że nagle do tech­no­lo­gii otrzy­mu­je­my magię, czyli np. nagle oka­zu­je się, że mogę zmie­niać te ka­na­ły siłą woli.

 

Egip­tu, Gre­cji i Rzymu nie po­wstrzy­ma­ły przed roz­wo­jem pod­bo­je, bo np. Egipt nie był na­sta­wio­ny na pod­bo­je. Gre­cja też nie – do Alek­san­dra Wiel­kie­go, który wy­wo­dził się z nieco od­mien­nej kul­tu­ry, jak­kol­wiek mocno zhel­le­ni­zo­wa­nej od stu­le­ci. Wcze­śniej Grecy (nie ma cze­goś ta­kie­go jak Gre­cja jako twór po­li­tycz­ny w sta­ro­żyt­no­ści, ale zo­staw­my to) opie­ra­li się głów­nie na ko­lo­ni­za­cji, nie pod­bo­ju, a wojny pro­wa­dzi­li głów­nie na wła­snym te­re­nie, mię­dzy wła­sny­mi po­le­is. Rzym, ow­szem, pod­bo­je, ale istot­niej­sza była eks­ten­syw­na go­spo­dar­ka, na którą się na­sta­wi­li jesz­cze przed erą naj­więk­szych pod­bo­jów, a potem nie zre­zy­gno­wa­li. Grecy zresz­tą aku­rat z tych trzech nacji byli naj­bar­dziej “po­stę­po­wi”, tylko że rzad­ko umie­li znaj­do­wać za­sto­so­wa­nie prak­tycz­ne dla wy­na­laz­ków tech­nicz­nych, bo nie wi­dzie­li ta­kiej po­trze­by.

 

Motyw przy­jaź­ni z obcym, zro­zu­mie­nia

Hmm, na­praw­dę coś ta­kie­go da się wy­czy­tać z tej opo­wie­ści

To po co, na bogów, ostat­nie zda­nie opo­wia­da­nia? Dając coś w moc­nym miej­scu (po­czą­tek, ko­niec, dra­ma­tycz­na sy­tu­acja) zwra­casz na to uwagę czy­tel­ni­ka.

 

Nie twier­dzę, że to opo­wia­da­nie zro­zu­mia­łam. Ale jeśli tak bar­dzo roz­mi­nę­łam się z in­ten­cja­mi au­to­ra, to może jed­nak coś nie zo­sta­ło od­po­wied­nio wy­ar­ty­ku­ło­wa­ne? Styl jest dość cięż­ki, co też nie uła­twia lek­tu­ry.

http://altronapoleone.home.blog

Ro­zu­miem, dzię­ku­ję i w takim razie że­gnam na razie.

Po­cze­kam na na­stęp­nych, bo chciał­bym usły­szeć kry­ty­kę z róż­nych stron.

Dzię­ku­ję na­praw­dę i prze­my­ślę wszyst­kie wy­szcze­gól­nio­ne ele­men­ty.

Mi­łe­go wie­czo­ru :)

Prze­cież wszyst­kie słowa są zmy­ślo­ne.

“Nie­ska­zi­tel­ne mury i wieże…” – to zna­czy, że takie czy­ste były?

“wy­cią­ga­jąc miecz szyb­ciej, niż jest w sta­nie za­re­je­stro­wać oko”. – Roz­śmie­szy­ła mnie ta scena, bo tak się dzie­je tylko w fil­mach. Po­le­ga to na pro­stym triku, że ka­me­ra ucie­ka i znów wraca. W rze­czy­wi­sto­ści nie ma { i chyba nigdy nie było} ta­kie­go mi­strza, który by tak po­tra­fił.

“wstrzy­mał konia, aż ten zarył ko­py­ta­mi w zie­mię”. – Tu znów wąt­pli­wa spra­wa, ra­czej rodem z kre­skó­wek tym razem. Nie znam się na ko­niach wpraw­dzie, ale nie sądzę, by koń w biegu mógł się tak za­trzy­mać.

Opo­wia­da­nie ni­czym mnie nie za­sko­czy­ło, jeśli cho­dzi o fa­bu­łę. Po­mysł – kli­sza, prze­ra­bia­na w stu ty­sią­cach wa­rian­tach

Nie lubię wcho­dzić w za­wi­ło­ści świa­ta bo mam ten­den­cje do bez­tro­skie­go two­rze­nia i za­po­mi­nam o tym, do czego muszę do­pro­wa­dzić…

A szko­da, bo ja lubię wie­dzieć i ro­zu­mieć o czym czy­tam, a od­no­szę wra­że­nie, że Two­je­mu opo­wia­da­niu bra­kło więk­sze­go sensu. Po­zba­wi­łeś je rąk i nóg. Nie przyj­mu­ję do wia­do­mo­ści, że nie wia­do­mo gdzie i kiedy ży­ją­cy Mę­drzec, za broń ma­ją­cy miecz, w kilka mie­się­cy jest zdol­ny po­siąść wie­dzę o bu­do­wie i pro­duk­cji stat­ków ko­smicz­nych, nawet jeśli będę sta­ra­ła się pa­mię­tać, że to pełna magii opo­wieść fan­ta­sy. Bo scien­ce fic­tion to ja w Wy­gnań­cu Nocy, nie­ste­ty, nie do­strze­głam.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia wiele do ży­cze­nia.

 

Białe Mia­sto było takie pięk­ne w pro­mie­niach za­cho­dzą­ce­go słoń­ca… –> Czy pięk­no Mia­sta za­tka­ło nar­ra­to­ra tak bar­dzo, że urwał zda­nie?

„Po­wia­da­ją, że ci, któ­rzy wy­ru­sza­ją w drogę o za­cho­dzie, ścią­ga­ją na sie­bie wiel­kie nie­bez­pie­czeń­stwa… ale i wiel­kie ob­ja­wie­nia” –> Co w tym zda­niu robi wie­lo­kro­pek?

Że­gnaj, bra­cie…” –> Wszyst­ko zo­sta­ło po­wie­dzia­ne. Dla­cze­go zda­nie koń­czy wie­lo­kro­pek, a nie krop­ka?

Lubię “trzy­krop­ki”, czy, jak oso­bi­ście wolę, “wie­lo­krop­ki”. Są… in­try­gu­ją­ce, cho­ciaż to praw­da, cza­sem uży­wam ich zbyt wiele…

Ada­na­dha­rze, zna­ków in­ter­punk­cyj­nych/ prze­stan­ko­wych, w tym wie­lo­krop­ka, nie używa się dla­te­go, że się je lubi, a po to, aby za­pew­nić tek­sto­wi czy­tel­ność i jed­no­znacz­ność, po­wi­nie­neś  po­wścią­gnąć wła­sne upodo­ba­nia i sto­so­wać taką in­ter­punk­cję, aby za­pew­ni­ła ona naj­lep­szy od­biór Two­je­go opo­wia­da­nia.

Nie będę się od­no­sić do ko­lej­nych zdań wie­lo­krop­ka­mi, ale mam na­dzie­ję, że zre­wi­du­jesz swój po­gląd na tę spra­wę.

 

Gdy wje­chał do pusz­czy, ostat­nie świa­tło skry­ło się za ho­ry­zon­tem. Koń za­czął ostroż­niej stą­pać, mimo że ścież­ka przed nim była sze­ro­ka i bez­piecz­na. […] Choć ścież­ka była czę­sto wy­ko­rzy­sty­wa­na, po obu jej stro­nach wid­niał nie­prze­by­ty mur z krze­wów i nie­wiel­kich drzew. Lu­dzie nie mieli dość od­wa­gi, by wkro­czyć w głąb lasu. Nawet w środ­ku dnia pusz­cza nie przyj­mo­wa­ła in­tru­zów do swo­je­go praw­dzi­we­go wnę­trza. Po­zwa­la­ła je­dy­nie prze­my­kać tym, któ­rzy wy­ka­za­li się po­ko­rą wobec jej po­tę­gi. –> Kto wy­dep­tał sze­ro­ką i bez­piecz­ną ścież­kę, skoro pusz­cza po­zwa­la­ła prze­my­kać tylko wy­bra­nym, za­pew­ne nie­licz­nym?

Jest spora nie­ści­słość w tym, że ścież­ka była czę­sto wy­ko­rzy­sty­wa­na, choć lu­dzie bali się wkra­czać do lasu, a wy­bra­ni le­d­wie prze­my­ka­li.

 

Prze­cze­sał spoj­rze­niem oko­li­cę. –> W jaki spo­sób, skoro wcze­śniej na­pi­sa­łeś: Bły­ska­wicz­nie się ro­zej­rzał, ale zo­ba­czył tylko leśną gę­stwi­nę. Fio­le­to­wa po­świa­ta wcale nie uła­twia­ła mu do­kład­nych oglę­dzin.

 

ko­na­ry ude­rza­ły o sie­bie i ła­ma­ły się z ci­chy­mi trza­ska­mi. –> Ko­na­ry to grube ga­łę­zie. Kiedy się łamią, ich trzask jest na­praw­dę do­no­śny.

 

Za­pa­mię­taj drogę do ścież­ki.” –> Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

Ścież­ka to też droga. Na czym po­le­ga za­pa­mię­ta­nie drogi do drogi?

 

Spoj­rza­ło w oczy Mę­dr­cu. –> Spoj­rza­ło w oczy Mę­dr­cowi.

 

Była w nich tylko… –> Li­te­rów­ka.

 

Mę­drzec z za­sko­cze­nia wstrzy­mał od­dech. –> Kogo Mę­drzec chciał za­sko­czyć wstrzy­ma­niem od­de­chu?

Pro­po­nu­ję: Mę­drzec, za­sko­czony, wstrzy­mał od­dech.

 

Ubierz się. Chodź tu­ne­lem. –> Ra­czej: Ubierz się. Idź tu­ne­lem.

 

szyb­ko na­rzu­cił na swoje nagie ciało wy­god­ne szaty po­dróż­ne… –> Zbęd­ny za­imek. Czy mógł na­rzu­cić szaty na cudze ciało?

 

Tunel za za­krę­tem zwę­ził się i wy­rów­nał pod­ło­że. –> Nie wy­da­je mi się, aby tunel mógł wy­rów­nać pod­ło­że.

Pro­po­nu­ję: Tunel za za­krę­tem zwę­ził się, pod­ło­że stało się rów­niej­sze

 

Ogrom­na pie­cza­ra, któ­rej sufit ginął w mroku… –> Pie­cza­ry nie mają su­fi­tów.

Pro­po­nu­ję: Ogrom­na pie­cza­ra, któ­rej strop ginął w mroku

 

nie­sa­mo­wi­te rze­czy na dłu­gich pa­sach prze­su­wa­ją­cych się ta­śmach… –> …nie­sa­mo­wi­te rze­czy na dłu­gich pa­sach prze­su­wa­ją­cych się ta­śm

 

Miała za dwa i pół metra wy­so­ko­ści… –> Li­te­rów­ka.

 

Nie mógł zna­leźć roz­sąd­nych wyjść z sy­tu­acji. –> Nie mógł zna­leźć roz­sąd­nego wyj­ścia z sy­tu­acji.

Wy­star­czy­ło zna­leźć jedno.

 

nie­na­tu­ral­ne prze­miesz­cze­nie, lecz głos isto­ty uspo­ko­ił go. Ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu. –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

ana­li­zu­jąc i in­ter­pre­tu­jąc jego zna­cze­nie. Nauki jego Za­ko­nu uwol­ni­ły się z całą mocą, wy­no­sząc jego umysł na wyż­szy po­ziom. –> Czy wszyst­kie za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

Nie był w sta­nie sku­pić się na czym­kol­wiek innym niż pracy. –> Nie był w sta­nie sku­pić się na czym­kol­wiek innym niż praca.

 

Li­czył na coś wię­cej. Ja­kie­goś nie­ziem­skie­go od­czu­cia, otwar­cia „trze­cie­go oka”, cał­ko­wi­tej zmia­ny w po­strze­ga­niu świa­ta… –> Li­czył na coś wię­cej. Na ja­kie­ś nie­ziem­skie­ od­czu­cia, otwar­cie „trze­cie­go oka”, cał­ko­wi­tą zmia­nę w po­strze­ga­niu świa­ta

 

nie był w sta­nie pojąć wię­cej fak­tów czy nawet po­łą­czyć je w coś wię­cej. –> …nie był w sta­nie pojąć wię­cej fak­tów czy nawet po­łą­czyć ich w coś wię­cej.

 

by przy­go­to­wać całą bron, w jaką wy­po­sa­żo­ny był sta­tek. –> Li­te­rów­ka.

 

Po­wi­nien mieć w za­pa­sie całą moc, jaką tylko może mieć… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

„Nie.” –> Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dobra, prze­czy­ta­łem. Jest tu po­mysł, fa­bu­ła nie po­wa­la, ale pod­sta­wy są nawet cie­ka­we. Przede wszyst­kim brak mi cze­goś w świa­to­two­rze­niu. Cięż­ko mi usta­lić czego – czuję, że tu jest sporo na­szki­co­wa­nych ele­men­tów, ale żaden nie ma w sobie nic na tyle cha­rak­te­ry­stycz­ne­go, by za­padł na dłu­żej w pa­mięć.

Dalej mam pro­blem z bo­ha­te­ra­mi. Mę­drzec po pro­stu jest. Brak mi ja­kie­goś cha­rak­te­ry­stycz­ne­go mo­ty­wu, ja­kie­goś za­cho­wa­nia (nie wiem, picie her­ba­ty, wiecz­ne cmo­ka­nie). Do tego nie­praw­do­po­dob­ne jest dla mnie, że tak szyb­ko opa­no­wał po­trzeb­ne umie­jęt­no­ści do ope­ro­wa­nia za­awan­so­wa­ny­mi na­rzę­dzia­mi.

Obcy także się nie wy­róż­nia na tle in­nych. Stan­dar­do­wy przy­bysz, co chce “go home”, co szko­li lo­kal­ne­go, ale od­ma­wia mu za­awan­so­wa­nej tech­no­lo­gii, bo boi się, że ta przy­czy­ni się do znisz­cze­nia świa­ta.

Jeśli więc miał­bym wszyst­ko pod­su­mo­wać jed­nym sło­wem, by­ło­by ono “śred­niak”. Nie zna­la­złem nic, co po­mo­gło­by wy­róż­nić świat i fa­bu­łę na tle in­nych. Tego jed­ne­go mo­ty­wu, który za­padł­by w pa­mięć.

Do tego wy­ko­na­nie nie za­chę­ca. Sporo po­wtó­rzeń i li­te­ró­wek.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Tekst nie wcią­gnął.

Pi­szesz, że nie chcesz dawać wielu szcze­gó­łów. Nie wy­da­je mi się, że to dobre po­dej­ście. Na­tu­ra nie znosi próż­ni, więc czy­tel­nik wy­peł­nia sobie puste miej­sca ste­reo­ty­pa­mi. Strasz­ny las pełen po­two­rów, nie­agre­syw­ny ko­smi­ta, su­per­tech­no­lo­gia – dużo mru­ga­ją­cych świa­te­łek, ta­jem­ni­cze za­si­la­nie…

Nie chcesz zdra­dzić wię­cej hi­sto­rii uni­wer­sum, to nie zdra­dzisz, ale bez tego trud­no się prze­jąć. Bo­ha­ter chce oca­lić świat. Pięk­na spra­wa, ale może ten jego zakon opie­ra się na nie­wol­nic­twie, nie­wol­ni­cy za­czę­li się bun­to­wać i na tym po­le­ga pro­blem pro­ta­go­ni­sty? W takim wy­pad­ku ki­bi­co­wa­ła­bym nie­wol­ni­kom. Do­pó­ki nie wiem, o co cho­dzi, będę oglą­dać ab­so­lut­nie bez emo­cji, jak mecz o ob­cych re­gu­łach, przy któ­rym nie od­róż­niam che­er­le­ade­rek od za­wod­ni­ków.

Wy­ko­na­nie cał­kiem nie­złe (acz bez fa­jer­wer­ków), ale zo­sta­ły jesz­cze ja­kieś dro­bia­zgi od czasu do czasu.

Cią­gły, bez­sze­lest­ny ruch urzą­dzeń kon­stru­ują­cych nie­sa­mo­wi­te rze­czy na dłu­gich pa­sach prze­su­wa­ją­cych się ta­śmach mógł przy­pra­wić o za­wrót głowy. Nie wie­dział, na czym sku­pić wzrok.

Co jest pod­mio­tem w dru­gim zda­niu i dla­cze­go ruch?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cu­dow­na ta uwaga o tym, że jak nie ma szcze­gó­łów świa­ta, to nie zna się mo­ty­wa­cji bo­ha­te­rów i nie wie się, czy im ki­bi­co­wać. Można ską­d­inąd na tym fan­ta­stycz­ne tek­sty bu­do­wać.

http://altronapoleone.home.blog

Mnie się po­do­ba­ło :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka