- Opowiadanie: RogerRedeye - Żółta kokarda

Żółta kokarda

Opo­wia­da­nie uka­za­ło się w XXIV nu­me­rze ma­ga­zy­nu grozy “Hi­ste­ria”, w stycz­niu tego roku.

Da­wi­do­wi Boł­dy­so­wi dzię­ku­ję za wy­ra­że­nie zgody na po­now­ne wy­ko­rzy­sta­nie jego wiel­ce kli­ma­tycz­nej  gra­fi­ki. 

Spo­koj­nej lek­tu­ry opo­wie­ści o świe­cie przy­szło­ści. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Żółta kokarda

 

– Koń­czyć śnia­da­nie, zbie­rać dupy w troki! Tempo! – Günther Kluge zer­k­nął na ze­ga­rek. Za kwa­drans wy­ru­sza­my, a trze­ba jesz­cze zęby wymyć. Niem­cy za­wsze świe­cą kul­tu­rą oso­bi­stą, zwłasz­cza tutaj, na tym przed­po­lu Eu­ro­py. Rolf na­kar­mio­ny?

Hel­muth Vogel, prze­wod­nik psa tro­pią­ce­go i zwia­dow­ca,  po­ta­ku­ją­co po­ki­wał głową.

– Do­stał do­brze wy­go­to­wa­ną ko­ni­nę z kaszą, wszyst­ko okra­szo­ne ze­sta­wem wa­rzyw – stwier­dził z uśmie­chem. – Tak mu sma­ko­wa­ło, że tur­lał michę przez pół go­dzi­ny, wy­li­zu­jąc reszt­ki. Osiem go­dzin służ­by, trze­ba zro­bić dwie prze­rwy, żeby psi­sko od­po­czę­ło.  

Wy­raź­nie za­ak­cen­to­wał ostat­nie zda­nie. Hel­muth ko­chał zwie­rzę­ta i czę­sto go­dzi­na­mi opo­wia­dał o psi­ku­sach dru­gie­go ulu­bień­ca, ko­cu­ra Fuch­sa. Za zgodą do­wódz­twa kom­pa­nii trzy­mał go w kwa­te­rze miesz­kal­nej sek­cji Günthe­ra.

Rolf i Fuchs, na­zwa­ny tak od pło­mie­ni­ście rudej sier­ści, lu­bi­li się, bo od ma­leń­ko­ści wy­cho­wy­wa­li razem. Wil­czur za­ja­dle szcze­kał na swo­ich po­bra­tym­ców, jeżył sierść i szcze­rzył kły, gdy jego to­wa­rzysz bez­czel­nie spa­ce­ro­wał przed zwie­rzę­cy­mi klat­ka­mi, zna­cząc obec­ność czę­stym si­ka­niem. Dawał znać, że sta­nie w obro­nie ko­cie­go przy­ja­cie­la.

Vogel był nie­wy­so­ki i bar­dzo szczu­pły. Wy­glą­dał mło­dzień­czo ni­czym nie­do­ro­stek, wcale nie na swoje dwa­dzie­ścia czte­ry lata. Może z tego po­wo­du przy­lgnę­ło do niego prze­zwi­sko „Wró­be­lek”. Nie ob­ra­żał się, cho­ciaż twier­dził, że lep­sze by­ło­by okre­śle­nie „Kro­gu­lec”.

Kluge przy­zna­wał mu rację. W ciele Hel­mu­tha trud­no by­ło­by zna­leźć gram tłusz­czu. Wszę­dzie skórę wy­py­cha­ły twar­de jak stal mu­sku­ły. W plu­to­nie sza­no­wa­no Vogla – wy­uczył już kil­ka­na­ście psów, do­sko­na­le się spra­wu­ją­cych i bar­dzo po­moc­nych w służ­bie. Ale nie to było naj­istot­niej­sze. Aniel­sko uśmie­cha­ją­cy się blon­dy­nek pe­ne­tro­wał pod­ziem­ne tu­ne­li­ki, pod­kła­dał ła­dun­ki wy­bu­cho­we, a potem je od­pa­lał. Dzia­łał przy ni­kłym świe­tle la­tar­ki, żeby nie zdra­dzać swo­jej obec­no­ści, bo za każ­dym za­ło­mem mogła czaić się grup­ka Czer­wo­nych Fa­na­ty­ków, bez wa­ha­nia od­da­ją­cych życie, żeby wy­słać na tam­ten świat jed­ne­go z żoł­nie­rzy Zjed­no­czo­nej Eu­ro­py. Rów­nie spraw­nie kie­ro­wał ro­bo­ta­mi sa­per­ski­mi, bez mru­gnię­cia okiem uru­cha­mia­jąc de­to­na­tor, gdy przy­cho­dził roz­kaz „Roz­wa­lić emi­gran­tów! Sta­no­wią za­gro­że­nie!”.

Zwia­dow­ca nie­jed­no­krot­nie opusz­czał od­dział, w nie­wiel­kiej gru­pie uda­jąc się na re­ko­ne­sans te­re­nów po dru­giej stro­nie linii zapór.

Przy­no­szo­no cią­gle te same wia­do­mo­ści.

Licz­ne grupy ludzi, prze­waż­nie ko­biet i dzie­ci, ko­czo­wa­ły w po­śpiesz­nie wznie­sio­nych, nędz­nych cha­łu­pi­nach. Było też sporo star­szych męż­czyzn. Wszy­scy trwo­ni­li czas na bez­czyn­nym ocze­ki­wa­niu. Pola upraw­ne za­ra­sta­ły ziel­skiem – nikt się nimi nie zaj­mo­wał. Czę­sto śpie­wa­no smęt­ne pie­śni. Rów­nie czę­sto od­pra­wia­no ja­kiejś uro­czy­sto­ści, za­pew­ne re­li­gij­ne na­bo­żeń­stwa.

Nadal wśród ucie­ki­nie­rów krę­ci­li się mło­dzi męż­czyź­ni i dziew­czy­ny, po­rząd­nie ubra­ni, wy­glą­da­ją­cy na sy­tych. Czę­sto prze­ma­wia­li. Łatwo było ich roz­po­znać – no­si­li ładne czap­ki, nie­kie­dy ba­ra­nie pa­pa­chy.

Do­brze wie­dzia­no, że są emi­sa­riu­sza­mi Czer­wo­nych Fa­na­ty­ków. I ze przy­go­to­wu­ją ko­lej­ny szturm. Star­sze ko­bie­ty i męż­czyź­ni nie­rzad­ko  od­gry­wa­li rolę „ży­wych tor­ped”. Ciała tych nie­szczę­śni­ków, już u schył­ku życia, ob­le­pia­ły ła­dun­ki wy­bu­cho­we. Po­świę­ca­li się, żeby zro­bić wyłom w gra­nicz­nych za­sie­kach i po­lach mi­no­wych.  

– Nic się nie zmie­nia… – nie­odmien­nie kon­sta­to­wał potem haupt­mann Brise, ko­men­dant od­dzia­łu. – Zdy­cha­ją z głodu, zże­ra­ją ich cho­ro­by, więc mają jeden cel – prze­do­stać się do Zjed­no­czo­nej Eu­ro­py. Do na­sze­go Eu­ro­lan­du. Nie­kie­dy im się to udaje… Czuj­ność, chłop­cy!

Nigdy nie za­po­mi­nał przy­po­mnieć cze­goś, o czym i tak wie­dzie­li jego pod­ko­mend­ni.

– Tym wsza­rzom potem pra­co­wać już się nie chce. Za­sił­ki tak, kwa­te­ry i dar­mo­we le­cze­nie tak. Urzą­dze­nie ca­łych dziel­nic i wsi po swo­je­mu tak. Ale ro­bo­ta dla dobra wiel­kiej Eu­ro­py – już nie. Gdyby mogli, z roz­ko­szą po­de­rżnę­li­by nam gar­dła.  

Nie­ba­wem zwia­dow­ca miał objąć sta­no­wi­sko do­wód­cy plu­to­nu re­ko­ne­san­so­we­go. Za­mie­rzał po­zo­stać w armii na stałe. Cze­kał tylko na eg­za­min z ję­zy­ka – mu­siał swo­bod­nie po­ro­zu­mie­wać się z miesz­kań­ca­mi ziem po dru­giej stro­nie gra­ni­cy. Vogel twier­dził, że mowa tu­ziem­ców robi wiel­kie wra­że­nie swoją po­etyc­ko­ścią i wspa­nia­łą, trud­ną do opa­no­wa­nia me­lo­dy­ką. Przy­zna­wał, że ją po­lu­bił.  

Teraz Hel­muth na­ło­żył sobie na pajdę ra­zow­ca z pod­gar­dlan­ką so­wi­tą por­cję chrza­nu. Prze­łknął kęs i chrząk­nął z za­do­wo­le­niem.

Resz­ta dzie­się­cio­oso­bo­wej sek­cji po­śpiesz­nie pa­ła­szo­wa­ła śnia­da­nie. Kan­ty­na świe­ci­ła pust­ka­mi – po­zo­sta­ła część kom­pa­nii skoń­czy­ła po­ran­ny po­si­łek.

Żoł­nie­rze dru­ży­ny Günthe­ra wcale nie za­spa­li. To było nie­moż­li­we. Ostry dźwięk trąb­ki sy­gna­ło­wej, prze­no­szo­ny przez gło­śni­ki, pod­ry­wał na nogi nawet naj­więk­sze­go śpio­cha. Po pro­stu po­ru­sza­li się wy­jąt­ko­wo ospa­le i spo­ży­wa­li śnia­da­nie bar­dzo wolno. W nocy świę­to­wa­li drugą rocz­ni­cę przy­by­cia na ten od­lud­ny od­ci­nek. Sznaps i piwo lały się ob­fi­cie, a wspo­min­kom o tym, jak po­wstrzy­my­wa­li napór uchodź­ców, o ich de­spe­rac­kich wy­sił­kach, żeby prze­drzeć się na drugą stro­nę wy­so­kich kłę­bów drutu kol­cza­ste­go, nie było końca.

Do­pie­ro teraz do­cho­dzi­li do sie­bie. Po­zo­sta­wał jesz­cze do zje­dze­nia twa­ro­żek z ce­bul­ką i pysz­ny dżem ze świe­żej do­sta­wy.

– Rol­fo­wi na­le­ży się medal. – Jürgen Ko­wal­ski, snaj­per, po dłu­giej chwi­li mil­cze­nia na­wią­zał do wy­po­wie­dzi Hel­mu­tha. – Wy­kry­li­śmy tyle tych pie­przo­nych pod­ko­pów i pod­ziem­nych przejść… Sa­pe­rzy  je wy­sa­dza­ją, ale te in­sek­ty cią­gle się pcha­ją. Mają swoje miej­sce do życia, ale nie, wy­cią­ga­ją ręce po dar­mo­we.

Prze­rwał, żeby wy­brać sobie słoik z kon­fi­tu­rą.

– Pa­rę­na­ście lat temu za­ła­twi­li­by­śmy spra­wę w oka­mgnie­niu – kon­ty­nu­ował po chwi­li mil­cze­nia. – Nie­po­trzeb­nie zła­god­nie­li­śmy… Zo­ba­czy­cie, że ta ła­ska­wość kie­dyś od­bi­je się nam czkaw­ką.

Ze sma­kiem ob­li­zał ły­żecz­kę. Lubił słod­ko­ści na deser.

Ko­wal­ski po­cho­dził z Ba­wa­rii, miał pię­ciu braci i był prak­ty­ku­ją­cym ka­to­li­kiem. Jego oj­ciec pro­wa­dził wiel­ką farmę. W prze­sy­ła­nych sys­te­ma­tycz­nie in­fo­wie­ściach zda­wał naj­star­sze­mu sy­no­wi do­kład­ne re­la­cje z jej stanu. Przy­po­mi­nał, że po zwol­nie­niu do re­zer­wy Jürgen przej­mie jej pro­wa­dze­nie.

Raz w ty­go­dniu Jürgen żar­li­wie się mo­dlił, pro­sząc Boga o opie­kę nad sobą i to­wa­rzy­sza­mi broni. Nad pry­czą po­wie­sił ob­ra­zek z Matką Boską. Kie­dyś po­świę­cił pół dnia na po­szu­ki­wa­nie ko­mu­nij­ne­go me­da­li­ka. Za­wie­ru­szył się pod­czas po­by­tu w łaźni.

To­le­ro­wa­no dziw­ne za­cho­wa­nie Ko­wal­skie­go, bo świet­nie strze­lał i nigdy nie wahał się na­ci­snąć spu­stu. Wy­sy­łał na tam­ten świat ludzi w czap­kach, nie­za­leż­nie od tego, czy byli to męż­czyź­ni, ko­bie­ty, czy młode dziew­czy­ny. Wśród Czer­wo­nych Fa­na­ty­ków wcale nie sta­no­wi­ły rzad­kie­go zja­wi­ska.

Günther po­now­nie spraw­dził go­dzi­nę. Wstał.

– Ko­niec je­dze­nia! – za­ko­men­de­ro­wał. – Wymyć zęby i zbiór­ka na placu! Bie­giem! Nie mam za­mia­ru zbie­rać opier­do­lu od haupt­man­na!

Wszy­scy żoł­nie­rze po­słusz­nie wsta­li. Ko­wal­ski zdą­żył jesz­cze raz ob­li­zać ły­żecz­kę.

– Po­stę­pu­je­my zgod­nie z roz­ka­za­mi – dodał Kluge, po­pra­wia­jąc uło­że­nie bluzy ma­sku­ją­cej na ka­mi­zel­ce ku­lo­od­por­nej. Cią­gle uży­wa­no  barw­ni­ka feld­grau, bo do­brze się spraw­dzał. – Be­fehl zum Be­fehl… Wy­da­dzą inne, to je wy­ko­na­my. Zbiór­ka na placu!

Rolf, uwią­za­ny na ze­wnątrz bu­dyn­ku, szczek­nął dwa razy. Dawał znać, że się nudzi.

– Wy­marsz o cza­sie – z sa­tys­fak­cją za­uwa­żył Günther. – Ord­nung muss sein… To wła­śnie nasz nie­miec­ki po­rzą­dek wal­nie przy­czy­nił się do stwo­rze­nia Zjed­no­czo­nej Eu­ro­py. Pa­mię­taj­cie o tym! 

 

***

 

Plac ape­lo­wy ział już pust­ką. Jesz­cze kil­ka­na­ście minut temu za­peł­nia­ły go sze­re­gi żoł­nie­rzy Gren­schut­zu.

Kluge przez ra­dio­te­le­fon od­bie­rał ostat­nie dys­po­zy­cje.

– Wy­ko­nu­je­my to, co zwy­kle – za­ko­mu­ni­ko­wał. – Nic się nie dzie­je, jed­nak obo­wią­zu­je czuj­ność. Ci nie­szczę­śni­cy są go­to­wi na wszyst­ko i zro­bią wszyst­ko, żeby przejść na naszą stro­nę. Mogą wy­my­ślić coś no­we­go… Kom­pa­nia in­ter­wen­cyj­na i śmi­głow­ce go­to­we do akcji. W razie po­trze­by we­sprą nas. Je­że­li kogoś zła­pie­my, od­sta­wia­my do obozu przej­ścio­we­go. Jedna z sek­cji re­zer­wo­wych przej­mie od­ci­nek.

Szpar­ko ru­szy­li. Rolf za­wa­diac­ko ma­chał ogo­nem, jakby dawał znać, że to on jest naj­waż­niej­szy. Pew­nie cie­szył się, że znowu po­ka­że, co po­tra­fi jego nie­omyl­ny węch, wy­czu­wa­ją­cy ludz­kie ciała pod zie­mią.

Kluge cza­sa­mi za­sta­na­wiał się, czy wil­czur rze­czy­wi­ście nie stał się klu­czo­wym człon­kiem dru­ży­ny. Parę mie­się­cy temu prze­sta­no  de­spe­rac­ko sztur­mo­wać za­sie­ki. Serie z ka­ra­bi­nów i pa­rę­dzie­siąt ofiar zro­bi­ły swoje. Emi­gran­ci jed­nak nie usta­wa­li w wy­sił­kach – teraz drą­ży­li  pod­ko­py.

Już do­cho­dzi­li do słu­pów po­tęż­nej linii zapór. Günther uważ­nie obej­rzał teren, który ema­no­wał spo­ko­jem i ciszą, za­kłó­ca­ną tylko śpie­wem sło­wi­ka, wy­sy­ła­ją­ce­go w czy­ste jak krysz­tał po­wie­trze mi­ło­sne trele. Nic się nie zmie­ni­ło, zmniej­szy­ły się tylko kępy brzó­zek, wy­ci­na­nych na opał i sza­lu­nek tu­ne­li, a roz­le­głe po­ła­cie bu­rza­nów za­własz­czy­ły więk­szą prze­strzeń. Zda­wa­ło się, że ta wiel­ka rów­ni­na w roz­świe­tla­ją­cym się pro­mie­nia­mi wio­sen­ne­go słoń­ca po­ran­ku od­dy­cha spo­ko­jem i ciszą.

Vogel po­ki­wał głową, jakby wtó­ro­wał nie­wy­po­wie­dzia­nym my­ślom do­wód­cy.

– Da, wie­li­ka­ja ti­szi­na… Kład­bi­szen­ska­ja… – stwier­dził z ni­kłym pół­u­śmie­chem. – I ol­brzy­mia prze­strzeń, koń­czą­ca się do­pie­ro nad wo­da­mi Pa­cy­fi­ku. Za­pusz­czo­na, cuch­ną­ca bru­dem i nędzą.

Ko­wal­ski po­pra­wił uło­że­nie ka­ra­bi­nu na ra­mie­niu.

– Oj­ciec w rok stwo­rzył­by tutaj wiel­kie go­spo­dar­stwo – stwier­dził rze­czo­wym tonem. – Psze­ni­ca, rze­pak, bu­ra­ki cu­kro­we… Krowy na mleko i mięso. Naj­młod­szy brat miał­by sa­mo­dziel­ne dzie­dzic­two, a bu­do­wa­nie kon­glo­me­ra­tu ży­wie­nio­we­go „Ko­wal­ski und Söhne” zo­sta­ło­by za­koń­czo­ne… A ci  za­srań­cy mie­li­by za­ję­cie jako pa­rob­ko­wie.

Ręką wska­zał roz­le­głe sku­pi­sko bud z desek, od­le­głych o kil­ka­set me­trów. Z nie­licz­nych ko­mi­nów są­czy­ły się wątłe pa­sem­ka dymu.

– Ale nie, ich cięż­ka praca nie po­cią­ga – kon­ty­nu­ował. – Chcą mieć to, co my osią­gnę­li­śmy, ale nie za­mie­rza­ją się spo­cić. Nadal żyją swoją  głu­pią ide­olo­gią. Niech żrą trawę i zdy­cha­ją. Im szyb­ciej, tym le­piej. Chry­ste Panie, taka zie­mia leży odło­giem!

Z po­gar­dą splu­nął na zie­mię.

– Be­fehl zum Be­fehl. – Kluge wzru­szył ra­mio­na­mi. – Nie by­li­śmy i nie je­ste­śmy rzeź­ni­ka­mi. Ale masz tro­chę racji. Ko­czu­ją bli­sko, wy­ko­pa­nie pod­ziem­ne­go chod­ni­ka przy pracy zmia­no­wej zaj­mu­je nie­wie­le czasu. W tym aku­rat są do­brzy… Parę salw z moź­dzie­rzy – uważ­nie otak­so­wał od­le­głość do nie­od­le­głych, li­chych sadyb – za­ła­twi­ło­by spra­wę. Wi­dzisz, jed­nak trze­ba być ludz­kim. Nie za­bi­jać bez po­trze­by. Jako ka­to­lik po­wi­nie­neś naj­le­piej o tym wie­dzieć.

 Z uśmie­chem po­pra­wił nie­do­kład­nie za­pię­tą klam­rę wczo­raj wy­mie­nio­ne­go pasa. Nie zdą­żył jesz­cze jej do­pa­so­wać.

 

***

 

W trze­ciej go­dzi­nie pa­tro­lu Rolf od­na­lazł za­ma­sko­wa­ny wylot pod­ziem­ne­go tu­ne­lu. Nikt nie zwró­cił­by uwagi na mocno roz­ro­sły ja­ło­wiec, ale psi węch oka­zał się nie­za­wod­ny.

Wil­czur po­ło­żył się obok krza­ku i szcze­kał ury­wa­nie, sy­gna­li­zu­jąc, że wy­szu­kał to, co tak in­te­re­so­wa­ło jego prze­wod­ni­ka.  

Spraw­dze­nie te­re­nu po­szło bły­ska­wicz­nie.

– Czuj­nik sa­per­ski wska­zu­je, że nie za­in­sta­lo­wa­no ła­dun­ków wy­bu­cho­wych. – Jeden z żoł­nie­rzy uważ­nie śle­dził linie, mi­ga­ją­ce na ekra­ni­ku prze­no­śne­go urzą­dze­nia. Wszyst­kie ukła­da­ły się pła­sko. – Czy­sto!

Vogel kil­ka­krot­nie prze­su­nął mackę mier­ni­ka geo­ter­micz­ne­go tuż przy ziemi. Potem po­wtó­rzył czyn­ność.

– Mel­du­ję, czte­ry obiek­ty. Dwa sil­niej­sze wska­za­nia wagi, dwa znacz­nie słab­sze. Chyba dzie­cia­ki.

– Albo nie­zbyt wy­ro­śnię­ci, za­pie­kli w swo­jej nie­na­wi­ści ter­ro­ry­ści. – Günther otarł pot z czoła. Nagle się po­ja­wił. – Od­czyt nigdy nie jest do­sta­tecz­nie do­kład­ny.

Za­do­wo­lo­ny Rolf znowu ma­chał ogo­nem. Po­zo­sta­li żoł­nie­rze ce­lo­wa­li w gę­stwę zie­lo­nych igieł.  

Kluge też skie­ro­wał tam lufę ka­ra­bi­nu au­to­ma­tycz­ne­go.  

– Pod­kop, szyb z dra­bi­ną – cią­gnął z na­my­słem. – Mieli przy­go­to­wa­ny ten krzak w ja­kimś kuble, osa­dzi­li u wy­lo­tu, sta­ran­nie za­ma­sko­wa­li. Pre­cy­zyj­na ro­bo­ta… Ko­wal­ski, wy­ry­waj przy­kry­cie! W razie ja­kiejś nie­spo­dzian­ki, wa­li­my dłu­gi­mi se­ria­mi! Przy­go­tuj­cie gra­na­ty!

 

***

 

Wy­szarp­nię­ty krzew prze­ko­zioł­ko­wał w po­wie­trzu. Sy­pa­ła się zie­mia, a drew­nia­na do­ni­ca głu­cho pla­snę­ła o grunt.

Jed­nym rzu­tem oka Günther ocie­nił sy­tu­ację. Wolno opu­ścił broń.

Młodo wy­glą­da­ją­ca ko­bie­ta z orlim nosem i ukła­da­ją­cy­mi się w ładne pukle ciem­ny­mi wło­sa­mi nie wy­glą­da­ła na sie­pa­cza Czer­wo­nych Fa­na­ty­ków, tak samo jak wzno­szą­ca bła­gal­nie dło­nie sta­ro­win­ka i dwie dziew­czyn­ki, tu­lą­ce się do spód­nic obu ko­biet. Jedna trzy­ma­ła palec w ustach, druga wci­snę­ła sobie pod pachę szma­cia­ną lalkę. 

Ich ciem­ne czu­pry­ny też się krę­ci­ły.

Dra­bi­na wy­glą­da­ła na po­spiesz­nie skle­co­ny przed­miot jed­no­ra­zo­we­go użyt­ku. Obok niej leżał par­cia­ny worek.

Młoda Ro­sjan­ka za­czę­ła szyb­ko mówić. Nieco pod­nio­sła głos, żeby być le­piej sły­sza­na. Cie­pły alt brzmiał przy­jem­nie dla ucha.

– Wró­be­lek, tłu­macz! – rzu­cił Kluge. Prze­ję­ty dziw­ną sy­tu­acją, za­po­mniał, że Vogel nie­zbyt lubi swoje prze­zwi­sko. – Do­kład­nie!

Coś w wy­glą­dzie wy­le­wa­ją­cej z sie­bie po­to­ki słów ucie­ki­nier­ki bu­dzi­ło jego nie­po­kój. Coś bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ne­go, rzu­ca­ją­ce­go się w oczy, ce­chu­ją­ce­go pewną grupę ludzi. Tak jak wszy­scy, uczył się o tym w szko­le na lek­cjach hi­sto­rii i bio­lo­gii. Także póź­niej, w wyż­szej uczel­ni po­li­tech­nicz­nej, w któ­rej zgłę­biał taj­ni­ki za­wo­du od­lew­ni­ka, z na­ci­skiem przy­po­mi­na­no tezy teo­rii ludz­kich ga­tun­ków. Nigdy jed­nak nie spo­tkał przed­sta­wi­cie­li tej rasy – to od dawna było nie­moż­li­we.

A teraz w umy­śle do­wód­cy sek­cji na­ra­sta­ło prze­ko­na­nie, że do ta­kie­go spo­tka­nia nie­ocze­ki­wa­nie do­szło.

 

***

 

– Nadia Kon­stan­ti­now­na Ki­ri­len­ko, kraw­co­wa i szwacz­ka. Umie ob­słu­gi­wać ma­szy­ny. Pra­co­wa­ła w fa­bry­ce odzie­żo­wej, ale ją wy­rzu­ci­li.

Günther po­śpiesz­ne włą­czył dyk­ta­fon. Każda in­for­ma­cja od ludzi zza Wschod­nie­go Wału miała istot­ne zna­cze­nie. Stale o tym przy­po­mi­na­no.

– Ko­bie­ta, wy­glą­da­ją­ca na ba­bu­leń­kę, to jej matka. Nadia twier­dzi, że wcale nie jest taka stara, tylko ste­ra­na ży­ciem i pracą. Ma na imię Sa­lo­mea. Dzie­cia­ki to pię­cio­let­nie bliź­niacz­ki, Ju­dy­ta i Es­te­ra. Mu­sia­ła ucie­kać z ro­dzin­ne­go mia­sta, bo był tam bunt. Mąż szedł w gru­pie, ata­ku­ją­cej miej­sco­wy ko­mi­tet i zgi­nął.

Przez dłuż­szą chwi­lę Vogel słu­chał re­la­cji ucie­ki­nier­ki.  

– Zaraz potem wy­wa­lo­no ją z ro­bo­ty – kon­ty­nu­ował po paru mi­nu­tach. – Nie cze­ka­ła, co bę­dzie dalej, bo spo­dzie­wa­ła się, że po­sta­wią ją pod ścia­ną i roz­strze­la­ją. Jej ro­dzi­na ze­bra­ła to, co mogła, i wy­wę­dro­wa­ła tutaj. Roz­pro­szy­li się po dro­dze. Stra­ci­ła z nimi kon­takt. Uważa, że u nas ona, matka i dzie­ci na­resz­cie będą do­brze żyć. Może pra­co­wać wszę­dzie, gdzie ją wy­śle­my.

Nagle na twa­rzy zwia­dow­cy wy­raź­nie od­bi­ło się zdzi­wie­nie.

– Po­cho­dzą z Kra­sno­jar­ska – dodał. – Kawał drogi prze­wę­dro­wa­ły. Wszę­dzie u nich pa­nu­je ten sam baj­zel. Czego in­ne­go można spo­dzie­wać się po ludz­kich wy­skrob­kach?

Kluge skrzy­wił się. Wszy­scy ucie­ki­nie­rzy opo­wia­da­li to samo, a potem na­tych­miast zmie­nia­li zda­nie. Bu­do­wa­li cer­kwie, pili li­tra­mi czaj, śpie­wa­li tylko dla nich zro­zu­mia­łe pie­śni, tań­czy­li ho­pa­ka i kar­nie usta­wia­li się po wy­pła­tę za­sił­ków opie­kuń­czych. Na­śla­do­wa­li sta­rych miesz­kań­ców Mo­skwy, Pe­ters­bur­ga czy Niż­ne­go Now­go­ro­du. Tak jak oni, nie asy­mi­lo­wa­li się. Nie prze­ista­cza­li w Eu­ro­pej­czy­ków. Urzą­dza­li wła­sny świat, po­ten­cjal­nie nie­zwy­kle  nie­bez­piecz­ny.

Jed­nak in­for­ma­cja o miej­scu za­miesz­ka­nia ro­dzi­ny Nadii była bar­dzo ważna. Po­twier­dza­ła to, o czym wie­dzia­no, ale co cią­gle  we­ry­fi­ko­wa­no – w wiel­kim kraju tuż za wschod­nią gra­ni­cą Zjed­no­czo­nej Eu­ro­py cią­gle pa­no­wał chaos. I nikt nie po­tra­fił go opa­no­wać. 

– Niech powie, czemu prze­szły tylko one? Kto miał ko­rzy­stać z tego pod­ko­pu?

Günthe­ro­wi ko­lej­ne py­ta­nie samo ze­szło z ję­zy­ka. W ko­lej­ce cze­ka­ło na­stęp­ne. Każdy z do­wód­ców sek­cji, plu­to­nów czy kom­pa­nii znał na pa­mięć za­gad­nie­nia, o które na­le­ża­ło in­da­go­wać. Potem do żmud­nych prze­słu­chań przy­stę­po­wa­li ofi­ce­ro­wie wy­wia­du.  

– Po­wia­da, że po zmro­ku miała ru­szyć duża grupa. Prze­ku­pi­ła straż­ni­ków, bo nie była na li­ście. Złoto i kosz­tow­no­ści nadal są u nich w wiel­kiej cenie… Już za­bie­ra­ła się do wy­wa­ża­nia tego kubła, gdy po­ja­wi­li­śmy się my. Dzię­ku­je za wy­ko­na­nie za nią cięż­kiej pracy.

Vogel krzy­wo się uśmiech­nął.

– Mówi, że po­do­ba­ła się straż­ni­ko­wi, więc oka­zał li­tość – dodał. –  Nor­mal­ne…

 Wszy­scy żoł­nie­rze wie­dzie­li, że ucie­ki­nier­ki wiele mogły uzy­skać, kup­cząc swoim cia­łem.

Kluge chrząk­nął. To nie była istot­na spra­wa.

– Po­wiedz jej, żeby do­kład­niej opi­sa­ła sy­tu­ację. Nadal sze­rzy się głód, a oni wza­jem­nie się wy­rzy­na­ją?

Od­po­wiedź trwa­ła długo. Może Nadia coś z sie­bie wy­rzu­ca­ła, może po raz pierw­szy otwar­cie re­la­cjo­no­wa­ła to, czego do­świad­czy­ła.

– Twier­dzi, że bez prze­rwy toczą się we­wnętrz­ne walki. Roz­gryw­ki, kto obej­mie wła­dzę Po tym, jak zmie­cio­no par­tię ko­mu­ni­stycz­ną, po­wo­li wszyst­ko się nor­ma­li­zo­wa­ło. To wie z opo­wie­ści ro­dzi­ców. Ale bol­sze­wi­cy prze­kształ­ci­li się w Czer­wo­nych Fa­na­ty­ków. Zy­sku­ją na zna­cze­niu, jed­nak z ni­czym sobie nie radzą. Pra­gną od­we­tu, więc sku­pia­ją się na prze­my­śle, nie ba­cząc, że lu­dzie mrą z głodu. Wielu bun­tu­je się prze­ciw­ko po­wro­to­wi daw­ne­go re­żi­mu. Pa­mię­ta­ją, co to było i czym się skoń­czy­ło. Wielu po­pie­ra, bo dyszą żądzą re­wan­żu za klę­skę ich pań­stwa. Ale jest coraz go­rzej. Mia­sta pu­sto­sze­ją. Lu­dzie je opusz­cza­ją, żeby mieć co do gęby wło­żyć. Uciecz­ka do Eu­ro­py to dla więk­szo­ści je­dy­ne wyj­ście.

Kluge po­ki­wał głową. Już nie słu­chał słów Vogla – i tak zo­sta­ną za­re­je­stro­wa­ne, a Nadia i jej matka kil­ka­krot­nie prze­słu­cha­ne. Mu­siał o wszyst­kim  po­wia­do­mić do­wódz­two od­cin­ka.  

– Śmi­gło­wiec z sa­pe­ra­mi i sek­cją re­zer­wo­wą już star­tu­je – stwier­dził po za­koń­cze­niu roz­mo­wy. – Do­sta­nie­my po­chwa­łę w roz­ka­zie za wzo­ro­we peł­nie­nie służ­by. Vogel, po­wiedz tym babom, że mogą wy­cho­dzić. Prze­ka­zu­je­my je do lagru przej­ścio­we­go. Czeka je dobra opie­ka… 

 

***

 

Pierw­sza wy­szła Nadia Ki­ri­len­ko. Jedną ręką obej­mo­wa­ła dziec­ko, przy­tu­lo­ne do pier­si. Dziew­czyn­ka trzy­ma­ła pod pachą szma­cia­ną lalkę.

Zo­ba­czyw­szy Rolfa, uśmiech­nę­ła się pro­mien­nie. Naj­wi­docz­niej widok wil­czu­ra przy­wiódł dobre wspo­mnie­nia. Zaraz potem na po­wierzch­nię wy­do­sta­ła się bab­cia, obar­czo­na drugą wnucz­ką. Wró­ci­ła szpar­ko i wy­nio­sła to­bo­łek.

Nadia, ge­sty­ku­lu­jąc, wy­rzu­ci­ła z sie­bie znowu kil­ka­na­ście zdań.

– Prosi o po­nie­sie­nie dzie­ci – bez ko­men­dy prze­tłu­ma­czył Vogel. – Są wy­czer­pa­ne, a spo­dzie­wa się dłu­gie­go mar­szu.

Kluge przy­zwa­la­ją­co kiw­nął głową.

–  Tak, oczy­wi­ście – rzu­cił. – Na­le­ży być prze­cież ludz­kim. I tego prze­strze­ga­my.

Ko­wal­ski prze­wie­sił ka­ra­bin snaj­per­ski przez ramię.

– Czemu nie? Trze­ba być ludz­kim – po­wtó­rzył z uśmie­chem. – I tacy wła­śnie je­ste­śmy. Po­mo­dlę się za was po dro­dze.

Jed­nym ru­chem sil­nych ra­mion umie­ścił dziew­czyn­kę z lalką na bar­kach. Aż pi­snę­ła z ucie­chy, gdy chwy­ci­ła głę­bo­ki okap hełmu.

Teraz, gdy ucie­ki­nier­ki wy­do­sta­ły się na świa­tło dzien­ne, Kluge obej­rzał je do­kład­nie. Po­now­nie po­wró­ci­ło po­czu­cie, że spo­tkał przed­sta­wi­cie­li nie­ist­nie­ją­cej już w Eu­ro­pie rasy. O któ­rej nie­kie­dy, w cza­sach, gdy był jesz­cze mło­dzie­niasz­kiem, wspo­mi­nał dzia­dek, już wtedy si­wiu­teń­ki sta­ru­szek. Nie po­sia­da­li sma­głej kar­na­cji skóry, więc nie byli Cy­ga­na­mi. Jed­nak orle nosy, ciem­ne jak wę­giel tę­czów­ki oczu, krę­co­ne włosy wy­raź­nie sy­gna­li­zo­wa­ły, kim mogą być.

Günther po kilku se­kun­dach po­rzu­cił bez­płod­ne roz­wa­ża­nia. Wie­dział, że w obo­zie przej­ścio­wym wszyst­ko zba­da­ją i wy­ja­śnią. Za­ło­ga lagru wy­ko­ny­wa­ła na­praw­dę dobrą ro­bo­tę.

– Nad­la­tu­je he­li­kop­ter! Wy­marsz! – wydał roz­kaz. Za­rzu­cił sobie na ramię worek, je­dy­ny do­by­tek ro­dzi­ny Kon­stan­ti­no­wych. – Idzie­my gę­sie­go, Ko­wal­ski na czele!

– O tak, na­le­ży być ludz­kim – dodał po chwi­li, wi­dząc, jak dru­gie dziec­ko lą­du­je na ra­mio­nach jed­ne­go ze strzel­ców. – I tacy wła­śnie je­ste­śmy.

 

***

 

Do­cho­dzi­li już do bramy obozu przej­ścio­we­go.

Wy­bu­do­wa­no sieć miejsc prze­trzy­my­wa­nia uchodź­ców. Wszyst­kie były do sie­bie bar­dzo po­dob­ne. Dłu­gie sze­re­gi ba­ra­ków miesz­kal­nych, roz­le­gły plac zbió­rek, kuch­nie, ma­ga­zy­ny, spory bu­dy­nek łaźni w kącie czwo­ro­bo­ku pło­tów z drutu kol­cza­ste­go i wież straż­ni­czych. Miej­sce zbio­ro­wych ką­pie­li zwy­kle szczel­nie prze­sła­nia­ły buj­nie krze­wią­ce się ży­wo­pło­ty. W osob­nej czę­ści lo­ko­wa­no so­lid­ne ko­sza­ry i wille ko­men­dan­tu­ry. Wszyst­ko prze­dzie­la­ły co­dzien­nie wy­gra­bia­ne traw­ni­ki, cie­szą­ce oko so­czy­stą zie­le­nią wio­sen­nej trawy.

Ten la­gier ni­czym nie róż­nił się od po­zo­sta­łych.

Dłoń Günthe­ra bez­wied­nie wy­ko­na­ła kilka ru­chów, ak­cen­tu­jąc rytm. Uśmiech­nął się ra­do­śnie. Z gło­śni­ków roz­brzmie­wa­ła ope­ro­wa mu­zy­ka Ri­char­da Wa­gne­ra. Bar­dzo ją lubił, a dawno nie sły­szał.

Wła­śnie roz­po­czy­nał się apel. Sze­re­gi osa­dzo­nych, ubra­nych w pa­sia­ki, stały nie­ru­cho­mo. Wszy­scy wy­glą­da­li na otę­pia­łych. Nie­któ­rzy błogo się uśmie­cha­li.

Kluge nie dzi­wił się ich za­cho­wa­niu. Służ­ba me­dycz­na SS kon­tro­lo­wa­ła naj­więk­sze kon­cer­ny far­ma­ceu­tycz­ne, a jej szef, grup­penführer Hans Men­ge­le, już dawno temu po­in­for­mo­wał, że do ma­so­wej pro­duk­cji wdro­żo­no zu­peł­nie nowe spe­cy­fi­ki, sty­mu­lu­ją­ce po­żą­da­ną świa­do­mość i za­cho­wa­nie. Znaj­do­wa­ły sze­ro­kie za­sto­so­wa­nie w sto­sun­ku do ludzi, któ­rzy jesz­cze nie stali się Eu­ro­pej­czy­ka­mi. Nie prze­mie­ni­li się du­cho­wo w Aryj­czy­ków.

Es­es­ma­ni wol­nym kro­kiem szli wzdłuż szpa­le­rów nie­daw­nych ucie­ki­nie­rów. Co parę kro­ków za­trzy­my­wa­li się, się­ga­li do nie­sio­nych przez straż­ni­ków pudeł i przy­pi­na­li wy­bra­nym osa­dzo­nym żółte ko­kar­dy.  

Ka­wał­ki tka­ni­ny wy­glą­da­ły zwy­czaj­nie, jed­nak lśni­ły czy­sto­ścią. Naj­wi­docz­niej czę­sto je prano.

Günthe­ra przy­jął sturmführer Jo­hann Müller. Za­ła­twił wszyst­ko spraw­nie i szyb­ko.

– Za­re­je­stru­je­my, roz­py­ta­my, przej­dą ba­da­nia. Pew­nie zaraz tra­fią pod prysz­nic. – Sta­ran­nie po­pra­wił czer­wo­ną opa­skę ze swa­sty­ką na rę­ka­wie czar­ne­go mun­du­ru. – Herr obe­rge­fre­iter, gra­tu­lu­ję do­brze prze­pro­wa­dzo­nej akcji.

Przez okno Kluge wi­dział nie­daw­ne pod­opiecz­ne, pro­wa­dzo­ne  przez ro­słe­go kon­wo­jen­ta. Trzy­mał w dłoni pejcz. Dziew­czyn­ka nadal tu­li­ła do pier­si lalkę. Uśmie­cha­ła się.

Günther miał na końcu ję­zy­ka py­ta­nie o to, co nie­daw­no mę­czy­ło jego umysł, ale Müller, pew­nie o tym nie wie­dząc, udzie­lił od­po­wie­dzi.

– To Ży­do­wi­ce… Ty­po­we okazy. – Ro­ze­śmiał się ru­basz­nie. – W Eu­ro­pie dawno po­zby­li­śmy się tych in­sek­tów, tu­czą­cych się kri­wią czy­stych ras, ale tutaj jest ich jesz­cze sporo. Tra­fi­ły w od­po­wied­niej chwi­li, wła­śnie we­ry­fi­ku­je­my pod­opiecz­nych. Też kla­sycz­ni pod­lu­dzie.

Kluge po­czuł za­do­wo­le­nie. Jego przy­pusz­cze­nia po­twier­dzi­ły się.

Zbie­rał się już do wyj­ścia. Sek­cja za­koń­czy­ła wy­ko­ny­wa­nie tego za­da­na. Pew­nie, osą­dził, za kilka dni nie bę­dzie o nim pa­mię­tał.

– Można ich prze­cież w roz­sąd­ny spo­sób wy­ko­rzy­stać do pro­stych prac – rzu­cił. – Pan to na pewno wie le­piej, sturmführer, ale sądzę, ze przy roz­bu­do­wie Wału Wschod­nie­go nadal by­li­by przy­dat­ni.

Müller prze­czą­co po­krę­cił głową.

– Nie­wie­lu ro­ku­je na­dzie­ję na zmia­nę – stwier­dził sucho. – To im­ma­nent­na cecha cha­rak­te­ru ta­kich osob­ni­ków.

Wes­tchnął.

– Na­tu­ral­nie, wy­ko­rzy­stu­je­my ich do róż­nych robót, tak jak daw­niej. Byli po­trzeb­ni do od­bu­do­wy wielu miast i two­rze­nia no­wych, teraz na­szej dumy. Oszczę­dzi­li­śmy ich, taka była ko­niecz­ność. A oni to wy­ko­rzy­sta­li. I bez­czel­nie po­wo­łu­ją się na nasze eu­ro­pej­skie prawo. Ten pro­blem na­ra­sta, wy­ma­ga roz­wią­za­nia. My­śli­my, że de­fi­ni­tyw­ne­go.

Męż­czy­zna w nie­na­gan­nie skro­jo­nym, czar­nym uni­for­mie uśmiech­nął się skąpo.

– Dla ga­tun­ku ludz­kie­go dru­giej ka­te­go­rii nie ma miej­sca w Eu­ro­pie no­we­go ładu i po­rząd­ku – pod­kre­ślił sta­now­czym tonem. – Po­waż­ne wy­zwa­nie i cięż­ka ha­ró­wa, ale jej spro­sta­my. Jak zwy­kle.

– Oczy­wi­ście. – Kluge wstał. Za­sa­lu­to­wał. – Wra­cam do swo­ich zadań. Heil Hi­tler!

Wy­cho­dząc, znowu po­pra­wił klam­rę pasa. Nadal drob­ny kło­pot spra­wia­ła le­ciu­teń­ka ni­czym piór­ko za­pin­ka, z tym samym, co daw­niej, na­pi­sem „Gott mit uns”.

 

***

 

Wra­ca­li. Z do­wódz­twa ba­ta­lio­nu Günther otrzy­mał po­le­ce­nie kon­ty­nu­owa­nia pa­tro­lu.

Za­trzy­mał się na chwi­lę i przyj­rzał ma­ja­czą­cym na ho­ry­zon­cie umoc­nie­niom pierw­szej linii Wału Wschod­nie­go. Ten widok za­wsze na­pa­wał go dumą. Ostwall, wznie­sio­ny na już azja­tyc­kich sto­kach Uralu, stale roz­bu­do­wy­wa­ny, sta­no­wił maj­stersz­tyk sztu­ki in­ży­nier­skiej, za­po­rę  nie do prze­by­cia dla armii Czer­wo­nych Fa­na­ty­ków, gdyby kie­dyś zde­cy­do­wa­li się go for­so­wać. Dawał pew­ność, że cy­wi­li­zo­wa­ne na­ro­dy Eu­ro­pa­lan­du będą spo­koj­nie bu­do­wać pięk­ną przy­szłość.  

Coś jed­nak psuło wspa­nia­ły obraz. Wy­so­ki komin obozu przej­ścio­we­go za­snu­wał nie­ska­zi­tel­ny błę­kit nieba kłę­ba­mi czar­ne­go dymu.

– Słusz­nie robią – mruk­nął pod nosem Kluge. Nie miał wąt­pli­wo­ści, co się stało. – Kraje na­sze­go kon­ty­nen­tu tylko dla tych, któ­rzy na nie za­słu­gu­ją. Nie dla Se­mi­tów, sło­wiań­skie­go i arab­skie­go bydła.

Nagle Günthe­ro­wi coś się przy­po­mnia­ło. Coś istot­ne­go.

Rolf jesz­cze nie od­po­czy­wał. Wil­czu­ro­wi na­le­żał się przy­naj­mniej kwa­drans od­de­chu na zre­ge­ne­ro­wa­nie sił. A on sam prze­stu­diu­je ważną wia­do­mość od brata. Za­afe­ro­wa­ny przy­go­to­wa­nia­mi do noc­nej li­ba­cji, rzu­cił tylko na nią okiem.

– Pięt­na­ście minut prze­rwy, żeby nasz czwo­ro­noż­ny tro­pi­ciel nieco od­sap­nął! – za­ko­men­de­ro­wał. – Można palić!

Kluge miał sze­ścio­ro ro­dzeń­stwa, co wcale nie było rzad­kie. Po­li­ty­ka pro­ro­dzin­na od dzie­siąt­ków lat świę­ci­ła try­um­fy. Po­zo­sta­wał mu jesz­cze nie­ca­ły rok obo­wiąz­ko­wej służ­by woj­sko­wej, a potem per­spek­ty­wa urzą­dze­nia sobie do­stat­nie­go życia. Nie­kie­dy do­wód­ca sek­cji ze zdzi­wie­niem kon­sta­to­wał, że czte­ry lata po­by­tu w Gren­schut­zu mi­nę­ły dla niego i ko­le­gów z dru­ży­ny, jesz­cze nie tak dawno zwy­kłych po­bo­ro­wych, tak szyb­ko, jakby ktoś strze­lił z bicza.  

Teraz uważ­nie stu­dio­wał in­fo­wieść od Hansa, naj­star­sze­go brata. Pro­wa­dził w Tule dużą fa­bry­kę czę­ści za­mien­nych i do­sko­na­le mu szło. Chciał, żeby Günther po zwol­nie­niu objął kie­row­nic­two no­we­go dzia­łu – od­lew­ni­cze­go. Miał nad­zo­ro­wać pracę pra­wie setki ro­bot­ni­ków, prze­nie­sio­nych z War­the­gau, nie­wiel­kie­go landu w środ­ko­wej Eu­ro­pie. Hans nad­mie­niał, że ci lu­dzie już się za­sy­mi­lo­wa­li. Są szcze­ry­mi Niem­ca­mi i do­bry­mi Eu­ro­pej­czy­ka­mi.

To była wspa­nia­ła wia­do­mość i cu­dow­na pro­po­zy­cja. Kluge błogo się uśmiech­nął.

Nie­spo­dzie­wa­nie ze­rwał się cie­pły wiatr, na­resz­cie przy­no­szą­cy za­po­wiedź bar­dziej skwar­nych dni.  

Nie­wiel­ki przed­miot, nie­sio­ny po­dmu­chem po­wie­trza, mu­snął po­li­czek Günthe­ra i upadł mu pod nogi. Żółta ko­kar­da, może źle przy­mo­co­wa­na, może po­spiesz­nie od­pię­ta, może ze­rwa­na przez no­si­cie­la, le­ża­ła u jego stop. Cią­gle lśni­ła czy­sto­ścią pięk­ne­go od­cie­nia żółci.

Kluge pa­trzył na nią w mil­cze­niu. Do­brze wie­dział, jak po­wsta­je i do czego służy.

Sta­ran­nie ją roz­dep­tał, a potem wgniótł w zie­mię. Tak mocno, że po żół­tej ko­kar­dzie nie po­zo­stał nawet ślad.

Na­tych­miast o niej za­po­mniał. Była drob­nym szcze­gó­łem bez zna­cze­nia, prze­myśl­nie zszy­tym ka­wał­kiem tka­ni­ny o wy­ra­zi­stej bar­wie, ni­czym wię­cej.

Po­wró­cił do swo­ich myśli. Serce prze­peł­nia­ła ra­dość. I duma, że może żyć wła­śnie teraz, w tym nowym, wspa­nia­łym świe­cie Zjed­no­czo­nej Eu­ro­py.

Komin obozu przej­ścio­we­go dymił coraz bar­dziej ob­fi­cie.

 

24 maja 2017 r. Roger Re­deye

 

Ilu­stra­cja – Dawid Boł­dys

Źró­dło ilu­stra­cji → https://www.facebook.com/ShredPerspectivesWorks/

 

Koniec

Komentarze

Su­ge­styw­ne, po­nu­re i nie­ste­ty – aż nadto praw­dzi­we. Zmień na­zwi­sko Men­ge­le. Albo dodj wy­ja­śnie­nie"pra­wnuk"," po­to­mek" itd. Akcja toczy się prze­cież ze sto lat po 1945. Heil Hi­tler też mi nie pa­su­je. W na­zi­stow­skich Niem­czech heil (jak i w star. Rzy­mie ave) do­ty­czy­ło tylko ŻY­JĄ­CYCH wo­dzów. udany frag­ment śwu­ata Bru­nat­nej Rap­so­dii czy po­dob­nych do niej utwo­rów. Hi­sto­ria al­ter­na­tyw­na rzad­ko tu gości. Ro­zu­miem że na­tchnę­ła Cię rocz­ni­ca li­kwi­da­cji getta w wawie, stąd ko­kar­da, ale ten aku­rat sym­bol fa­al­nie do­bra­ny. Żydów w obo­zach nikt i nigdy nie ko­kard­ko­wał. Ich trój­kąt na pa­dia­kach (jeśli zdą­ży­li się ich do­ro­bić) miał kolor żółty, po pro­stu, hak po­li­tycz­nych – czer­wo­ny, a kry­mi­nal­nych bo­daj­że czar­ny. Geje też mieli jakiś swój kolor, chyba fio­le­to­wy, po­dob­nie jak Cy­ga­nie. Po­do­ba mi się war­stwa ide­olo – niby nie­wi­docz­na, a prze­ni­ja­ją­ca życie bo­ha­te­rów. Nie po­do­ba mi się Twoje na­iw­ne prze­ko­na­nie, ż Po­la­ków Niem­cy osz­zę­dzi­li. Wg nie­miec­kich pla­nów Sło­wia­nie mieli być dru­dzy po Ży­dach w ko­lej­ce do gazu. Ostat­ni Pokak miał umrzeć gdzieś pod Ura­lem wroku bo­daj­że 1973, o ile oamięć mnie nie myli.

 

Z heil Hi­tler nie­ko­niecz­nie tak… Przy­ją­łem, że to po­zdro­wie­nie funk­cjo­nu­je nadal, jako wyraz hołdu dla wiel­kie­go wodza, który po­ło­żył pod­wa­li­ny pod wiel­ką, zjed­no­czo­ną Eu­ro­pę.

Z Men­ge­le za­ło­ży­łem, że na­zwi­sko tego zbrod­nia­rza jest znane i nie ma po­trze­by wy­ja­śniać, że sze­fem służ­by sa­ni­tar­nej SS jest teraz jego pra­wnuk. By­ła­by to chyba ło­pa­to­lo­gia.

Żółta ko­kar­da ma znacz­nie sym­bo­licz­ne jako si­gnum śmier­ci, w ko­mo­rze ga­zo­wej, rzecz jasna. Ob­da­rza­ją nią nie tylko Żydów, ale i Ro­sjan. Pod­lu­dzi.

Z Po­la­ka­mi masz rację, tyle, że ist­nie­li folks­doj­cze… A z tek­stu wy­ni­ka, że ta grupa była już szcze­ry­mi Eu­ro­pej­czy­ka­mi. Resz­tę można sobie do­śpie­wać.

Dzię­ki za ko­men­tarz. Miło, że ten po­nu­ry tekst po­do­bał się.

Po­zdra­wiam.

W dzi­siej­szych cza­sach ło­pa­to­lo­gia jest nie­zbęd­na, nie­ste­ty.

Cóż po­cząć, upływ czasu czyni swoje. Jed­nak hasło “Men­ge­le” jest w wiki, jak mi się wy­da­je, do­brze i dro­bia­zgo­wo opra­co­wa­ne.

Zu­peł­nie od­mien­ną wer­sję wy­da­rzeń, zwią­za­nych z hi­sto­rią III Rze­szy, za­war­łem w “Ope­ra­cji Ko­zio­ro­żec”.

Link-> http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/12757 

Po­zdrów­ka.

– Twier­dzi, że bez prze­rwy toczą się we­wnętrz­ne walki. Roz­gryw­ki, kto obej­mie wła­dzę Po tym, jak zmie­cio­no par­tię ko­mu­ni­stycz­ną, po­wo­li wszyst­ko się nor­ma­li­zo­wa­ło. – Bra­ku­je krop­ki?

 

– Prosi o po­nie­sie­nie dzie­ci – bez ko­men­dy prze­tłu­ma­czył Vogel. – Są wy­czer­pa­ne, a spo­dzie­wa się dłu­gie­go mar­szu. – Tu chyba bym na­pi­sa­ła tak: 

– Prosi o po­nie­sie­nie dzie­ci. – Bez ko­men­dy prze­tłu­ma­czył Vogel. – Są wy­czer­pa­ne, a spo­dzie­wa się dłu­gie­go mar­szu. ​Ale nie je­stem eks­pert­ką :)

 

Ogól­nie bar­dzo do­brze mi się czy­ta­ło. Udało Ci stwo­rzyć mrocz­ny kli­mat i ład­nie od­da­łeś sym­bo­li­kę żół­tej ko­kar­dy. I jak dla mnie w Twoim tek­ście nie są naj­waż­niej­sze fakty, tylko prze­kaz. Poza tym jak to U Cie­bie silny warsz­tat. Kli­kam :)

Dzię­ki za ko­men­tarz, krop­ka wpro­wa­dzo­na. Coś się myk­nę­ło… W dru­gim zda­niu bez zmian, bo Vogel mówi. Tłu­ma­czy, więc mówi.

Cie­szę się, że tekst i jego kli­mat po­do­bał się. Dzię­ki za klik­nię­cie.

Po­zdra­wiam.

Cie­ka­wy tekst. War­stwa ję­zy­ko­wa, jak to u Cie­bie, roz­bu­do­wa­na, ale do­brze się czyta te opisy. Po­wo­li od­sła­niasz karty, po­cząt­ko­wo su­ge­ru­jąc ty­po­wy sce­na­riusz ze “stra­chów na Lachy”, czyli in­wa­zję dzi­siej­szych imi­gran­tów. Potem faj­nie wtła­czasz to hi­sto­rię al­ter­na­tyw­ną. Obraz ta­kiej al­ter­na­ty­wy na mnie du­że­go wra­że­nia nie robi (wszyst­ko przez grę Wol­fen­ste­in: The New Order), ale same opisy są nie­złe.

Motyw z żółtą ko­kar­dą de­fi­ni­tyw­nie na plus.

W każ­dym razie ode mnie klik za in­te­re­su­ją­cą lek­tu­rę. Fajny kon­cert fa­jer­wer­ków.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

 – dzię­ki za ko­men­tarz i klik­nię­cie.

Z tego tek­stu je­stem bar­dzo za­do­wo­lo­ny. Daje, jak mi się wy­da­je, wy­ra­zi­sty obraz kre­owa­ne­go świa­ta, świa­do­mie nie wprost, daje ta­jem­ni­cę i jej roz­wią­za­nie. A że po­cząt­ko­wo wy­da­je się, że to inna hi­sto­ria? A to było świa­do­me za­mie­rze­nie.

Cie­ka­we, że tę opo­wieść wzię­ła była “Hi­ste­ria”, cho­ciaż kla­sycz­nym hor­ro­rem na pewno nie jest.

Po­zdra­wiam.

Hi­sto­rie al­ter­na­tyw­ne ko­cham (jako ideę) i za­zwy­czaj nie­na­wi­dzę (za wy­ko­na­nie). Na do­da­tek naj­mniej lubię te dwu­dzie­sto­wiecz­ne, bo są takie prze­wi­dy­wal­ne, do­ty­czą wła­ści­wie wy­łącz­nie wy­ni­ku II wojny świa­to­wej i tego, że (zie­eew) wy­gra­li Niem­cy. Na do­da­tek za­zwy­czaj au­to­rzy nawet nie silą się na to, żeby po­ka­zać choć tro­chę me­cha­ni­zmu tej zmia­ny – co kon­kret­nie spra­wi­ło, że losy świa­ta są inne.

Po tym na­rze­ka­niu na jedno z za­ło­żeń, muszę przy­znać, że opo­wia­da­nie jest bar­dzo spraw­nie na­pi­sa­ne (vide ko­men­tarz NWM o od­sła­nia­niu kart czyli umie­jęt­nym daw­ko­wa­niu czy­tel­ni­ko­wi wie­dzy o świe­cie za­sta­nym), to punkt pierw­szy, ma sam świat su­ge­styw­nie opi­sa­ny, poza tym nie­źle na­pi­sa­ne­go, choć dość sztam­po­we­go bo­ha­te­ra.

Do szcze­gó­łów al­ter­na­tyw­no­ści też bym się mogła przy­cze­pić, ale w za­sa­dzie się przy­cze­pio­no, więc nie będę się po­wta­rzać, zwłasz­cza że w przy­pad­ku HH nie mam bar­dzo zde­cy­do­wa­ne­go zda­nia i w sumie twój ar­gu­ment za tym, że po­zdro­wie­nie prze­trwa­ło, mnie dość prze­ko­nu­je. Może za­stą­pi­ła­bym Heil Fu­eh­rer, żeby obej­mo­wa­ło i ojca za­ło­ży­cie­la, i ak­tu­al­nych przy­wód­ców. Nie wiem.

Po­do­ba­ła mi się scena wy­cho­dze­nia spod ziemi, bar­dzo taka fil­mo­wa, a także ogól­nie nar­ra­cja.

 

Z ko­kar­dą jako zna­kiem roz­po­znaw­czym je­stem nie­prze­ko­na­na. Opa­ski no­szo­no w get­tach wło­skich już w re­ne­san­sie, a może wcze­śniej (po praw­dzie ja znam z au­top­sji źró­dła głów­nie z końca XVIII w., ale wiem, że to była długa tra­dy­cja) i w cza­sie II wojny się­gnię­to po pro­sty, łatwy w wy­ko­na­niu i ob­słu­dze, oraz utar­ty znak. Tego typu re­żi­my za­zwy­czaj w ta­kich spra­wach lubią eko­no­mi­zo­wać wy­si­łek, a ko­kar­da 1) jest skom­pli­ko­wa­na w wy­ko­na­niu, 2) może łatwo od­paść od ubra­nia. Na­szyw­ki, opa­ski – bar­dziej praw­do­po­dob­ne, choć oczy­wi­ście ob­ra­zo­wo mniej efek­tow­ne.

http://altronapoleone.home.blog

Z Heil Führer cie­ka­wy po­mysł, jed­nak­że zo­sta­je Heil Hil­tler. Raz, że tak mogło być, jako wyraz czci dla nie­ży­ją­ce­go już wodza, twór­cy pod­wa­lin pod Eu­ro­land. No i au­to­ra zwy­cię­stwa… Ale waż­niej­sze jest to, że ten zwrot okre­śla sy­tu­ację, z jaką mamy do czy­nie­nia. Wy­ja­śnia wszyst­ko, cho­ciaż wcze­śniej daję czy­tel­ne tropy, na przy­kład na­pi­sem “Gott mit uns” na klam­rze pasa żoł­nier­skie­go.

Z ko­kar­dą cie­ka­wa uwaga, z tym, że za­wsze przy pi­sa­niu do e-zi­nu wiąże limit zna­ków. Chyba do­pi­szę ze dwa zda­nia w ostat­nim roz­dzia­le, jak ko­kar­da po­wsta­wa­ła. Szyli ją sam osa­dze­nie… Za­uwa­żę, że oni nie wie­dzie­li, do czego służy. Są­dzi­li, że jest zna­kiem wol­no­ści, prze­ka­za­nia na ze­wnątrz, więc sta­ra­li się. A była zna­kiem śmier­ci….

Dzię­ki za ko­men­tarz. Cie­szę się, że tekst się po­do­bał.

Po­zdrów­ka.

Opo­wia­da­nie czy­ta­łem już jakiś czas temu w Hi­ste­rii, zresz­tą autor zna już moją opi­nię któ­rej po­ni­żej przy­ta­czam i pod­trzy­mu­ję:

 

Przy­znam, że to jeden z lep­szych two­ich tek­stów jakie czy­ta­łem. Świet­ne od­wo­ła­nie do obec­nej sy­tu­acji geo­po­li­tycz­nej pod­la­ne mi­li­ta­ry­stycz­nym i fan­ta­stycz­nym sosem. Miej­sca­mi zda­rza ci się tro­chę prze­ga­dać pewne frag­men­ty, ale taki masz styl pi­sa­nia. Ogól­nie jed­nak bar­dzo dobre opo­wia­da­nie, do­brze na­kre­ślo­ne po­sta­ci, pro­sta, ale po­ru­sza­ją­ca fa­bu­ła, a także cie­ka­wie zbu­do­wa­ny na nie­do­po­wie­dze­niach świat. Gra­tu­lu­ję pu­bli­ka­cji :)

– taki wła­śnie mia­łem za­miar, na­pi­sać opo­wieść al­ter­na­tyw­ną, ale z sil­ny­mi od­nie­sie­nia­mi do obec­nej rze­czy­wi­sto­ści eu­ro­pej­skiej. Cho­dzi o emi­gran­tów. Chyba udało się to zre­ali­zo­wać. Z opo­wia­da­nia je­stem bar­dzo za­do­wo­lo­ny. Po­twier­dza to Twoja ocena.

Dzię­ki za ko­men­tarz i klik­nię­cie.

Po­zdra­wiam. 

Hmmm. Mnie się wy­da­je, że takie gra­nie na Ho­lo­cau­ście jest ra­czej nie­smacz­ne. Kwe­stia gustu za­pew­ne.

Dzi­wi­ło mnie, że Ży­dów­ki ucie­ka­ły na tę złą stro­nę gra­ni­cy. Widzę, że pró­bu­jesz to uza­sad­nić, ale mimo wszyst­ko…

Cie­ka­wi­ło mnie jesz­cze, jakim spo­so­bem prze­trans­por­to­wa­no przez tunel do­ni­cę na tyle dużą, żeby za­sło­ni­ła wylot. I to z roz­ro­śnię­tym ja­łow­cem.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Czy pi­sa­nie o ho­lo­cau­ście jest kwe­stią gustu, tego nie wiem. Ta­de­usz Bo­row­ski, pi­sząc znane opo­wia­da­nie “Pro­szę pań­stwa do gazu”, pew­nie o tym nie my­ślał. Zresz­tą, wtedy wyraz ho­lo­caust nie był jesz­cze znany i tym bar­dziej sto­so­wa­ny. Zna­ko­mi­ty tekst, do­stęp­ny w sieci, po­le­cam za­po­zna­nie się.

Jak do­star­czo­no kubeł i ja­ło­wiec? Tal samo, jak ro­bi­li to jeńcy wo­jen­ni z okre­su dru­giej wojny, za­wzię­cie ko­pią­cy w obo­zach tu­ne­le i potem ucie­ka­ją­cy, i to ma­so­wo. Tu­ne­li­ki były nie­wy­so­kie, ledwo umoż­li­wia­ły po­ru­sza­nie się na czwo­ra­kach, wen­ty­la­cja spra­wia­ła wiel­ki pro­blem, ale trans­port krza­ka ma­sku­ją­ce­go wylot był pro­sty. Po­le­cam film “Wiel­ka uciecz­ka”, opar­ty na fak­tach au­ten­tycz­nych. A mocno wy­ro­śnię­ty ja­ło­wiec ma nie­zbyt gruby pień, a ga­łąz­ki są ela­stycz­ne.

Czemu Żydzi ucie­ka­li do opi­sa­ne­go w tek­ście Eu­ro­lan­du? To jest po­da­ne jasno. Nie wie­dzie­li, co ich czeka, a ten Eu­ro­land jawił się wszyst­kim za Wałem Wschod­nim jako kra­ina szczę­śli­wo­ści.

Tyle. Pro­ste.

Coś się, Fin­klo, mocno za­pę­tli­łaś…

Rów­nie czę­sto od­pra­wia­no ja­kiejś uro­czy­sto­ści, za­pew­ne re­li­gij­ne na­bo­żeń­stwa. –> Czy aby na­bo­żeń­stwo nie jest re­li­gij­ne z de­fi­ni­cji?

 

czy byli to męż­czyź­ni, ko­bie­ty, czy młode dziew­czy­ny. –> Dziew­czy­ny to też ko­bie­ty. Dziew­czy­na jest młoda z de­fi­ni­cji.

 

bu­do­wa­nie kon­glo­me­ra­tu ży­wie­nio­we­go „Ko­wal­ski und Söhne” zo­sta­ło­by za­koń­czo­ne.. –> Jeśli miał być wie­lo­kro­pek, bra­ku­je jed­nej krop­ki, a jeśli krop­ka, jest o jedną krop­kę za dużo.

 

wzno­szą­ca bła­gal­nie dło­nie sta­ro­win­ka i dwie dziew­czy­nek, tu­lą­ce się do spód­nic obu ko­biet. –> …wzno­szą­ca bła­gal­nie dło­nie sta­ro­win­ka i dwie dziew­czy­nki, tu­lą­ce się do spód­nic obu ko­biet.

 

Kawał drogi prze­wę­dro­wa­li. –> Mowa o ko­bie­tach i dziew­czyn­kach, więc: Kawał drogi prze­wę­dro­wa­ły.

 

Czego in­ne­go można spo­dzie­wać się po ludz­kich wy­skrob­kach? . –> Zbęd­na krop­ka po py­taj­ni­ku.

 

– Niech powie, czemu prze­szli tylko oni? –> – Niech powie, czemu prze­szły tylko one?

 

Każdy z do­wód­ców sek­cji, plu­to­nów czy kom­pa­nii znał na pa­mięć za­gad­nie­nia, o któ­rych na­le­ża­ło in­da­go­wać. –> …któ­re na­le­ża­ło in­da­go­wać.

 

Uciecz­ka do Eu­ro­py do dla więk­szo­ści je­dy­ne wyj­ście. –> Li­te­rów­ka.

 

Do­sta­nie­my po­chwa­lę w roz­ka­zie za wzo­ro­we peł­nie­nie służ­by. –> Li­te­rów­ka.

 

Vogel, po­wiedz tym babom, że mogą wy­cho­dzić. Prze­ka­zu­je­my ich do lagru przej­ścio­we­go. Czeka ich dobra opie­ka… –> Prze­ka­zu­je­my je do lagru przej­ścio­we­go. Czeka je dobra opie­ka… 

 

Po­mo­dlę za was po dro­dze. –> Li­te­rów­ka.

 

dodał po chwi­li, wi­dząc, jak dru­gie dzec­ko lą­du­je na ra­mio­nach… –> Li­te­rów­ka.

 

Miej­sce zbio­ro­wych ką­pie­li zwy­kle szczel­nie prze­sła­nia­ły buj­nie kre­wią­ce się ży­wo­pło­ty. –> Li­te­rów­ka.

 

Nie­któ­rzy błogo się uśmie­cha­li. ‘ –> Zbęd­ny apo­strof po krop­ce.

 

Za­trzy­mał się na chwi­lę i przyj­rzał ma­ja­czą­cym na ho­ry­zon­cie umoc­nie­nie­niom pierw­szej linii Wału Wschod­nie­go. –> Pew­nie miało być: …umoc­nie­niom pierw­szej linii Wału Wschod­nie­go.

 

Cos istot­ne­go. –> Li­te­rów­ka.

 

Chciał, żeby Günther po zwol­nie­niu objął kie­row­nic­two no­we­go dzia­łu –od­lew­ni­cze­go. –> Brak spa­cji po pół­pau­zie.

 

\Hans nad­mie­niał, że ci lu­dzie już się za­sy­mi­lo­wa­li. –> Dla­cze­go zda­nie roz­po­czy­na uko­śnik?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ki ba ko­rek­tę tech­nicz­ną. Nie ma tego dużo, a bar­dzo się przy­da do wy­da­nia e-bo­oko­we­go, Wła­śnie na coś ta­kie­go cze­ka­łem. Nie wszyst­kie uwagi uwzględ­nię, bo dziew­czy­na może mieć za­rów­no kil­ka­na­ście, jak i ponad dwa­dzie­ścia lat, więc nie jest to ple­onazm. Ale, je­że­li idzie o ła­pa­nie li­te­ró­wek, bar­dzo przy­zwo­ita i po­ży­tecz­na dla mnie praca.

Naj­pierw po­pra­wię plik au­tor­ski, a potem pu­bli­ko­wa­ny tutaj.

 

PS. No i spra­wa za­ła­twio­na. 

In­te­re­su­ją­cy tekst. Wy­ci­nek al­ter­na­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści, który wcią­ga i po­ru­sza, choć temat w ro­dza­ju tych “sa­mo­gra­jów”, które za­wsze po­ru­sza­ją. Warsz­ta­to­wo – jak zwy­kle na po­zio­mie.

Tak do końca sa­mo­graj to jed­nak nie jest… Ale fak­tycz­nie, gdy zro­dził się po­mysł, pi­sa­nie po­szło pio­ru­nem. Jed­nak­że trze­ba było mieć po­mysł, no i wy­kre­ować świat, a przede wszyst­kim kli­mat. Myślę, że to się udało.

Dzię­ki za wy­so­ką ocenę opo­wia­da­na i klik­nię­cie. Tekst zna­lazł się tam, gdzie po­wi­nien być,

Po­zdra­wiam.

Cał­kiem fajne opo­wia­da­nie, do­brze się czy­ta­ło i przy­jem­nie. Po­do­ba­ło mi się też po­łą­cze­nie mo­ty­wu ho­lo­kau­stu/na­zi­zmu i jakże ak­tu­al­nej kwe­stii imi­gra­cji.

Bra­kło mi jed­nak ja­kiejś kon­kret­niej­szej fa­bu­ły i za­koń­cze­nia, w za­sa­dzie można by stwier­dzić, że ten tekst to bar­dziej obraz niż opo­wieść. Ale po­dej­rze­wam, że taki wła­śnie był jego cel.

Na po­cząt­ku jest lekki chaos z imio­na­mi ludzi i zwie­rząt, mu­sia­łem się wró­cić, żeby za­ła­pać kto jest kto i na ilu no­gach cho­dzi. ;)

Dia­lo­gi wy­szły tro­chę nie­na­tu­ral­nie, cza­sem brzmia­ły bar­dziej jak jakaś bro­szu­ra pro­pa­gan­do­wa, niż nor­mal­na roz­mo­wa. Ale znowu – chyba taki miał być styl tego tek­stu.

 

Rolf jesz­cze nie od­po­czy­wał. Wil­czu­ro­wi na­le­żał się przy­naj­mniej kwa­drans od­de­chu na zre­ge­ne­ro­wa­nie sił. A on sam prze­stu­diu­je ważną wia­do­mość od brata. Za­afe­ro­wa­ny przy­go­to­wa­nia­mi do noc­nej li­ba­cji, rzu­cił tylko na nią okiem.

W tym frag­men­cie zda­nia nieco cha­otycz­nie roz­miesz­czo­ne, utrud­nia­ją od­biór.

 

Po­mi­mo po­wyż­sze­go na­rze­kac­twa tekst mi się po­do­bał i bym kli­kał, gdyby było jesz­cze coś do kli­ka­nia.

Paper is dead wi­tho­ut words; Ink idle wi­tho­ut a poem; All the world dead wi­tho­ut sto­ries; /Ni­gh­twish/

El Lobo Muy­ma­loza­le­ża­ło mi na w miarę do­kład­nym przed­sta­wie­niu bo­ha­te­rów. Wia­do­mo, kto co mówi, je­że­li idzie o pierw­szy roz­dział. Za­le­ża­ło mi też na po­ka­za­niu, że, tak w sumie, to są po­wsze­dni, zwy­kli lu­dzie, tyle, że są teraz żoł­nie­rza­mi. Świa­do­mie było to w ja­kieś mie­rze my­lą­ce.

Je­że­li idzie o dia­lo­gi – po pro­stu, Kluge ko­men­de­ru­je. We­dług obec­nych ocen jest pod­ofi­ce­rem, a we­dług stop­ni nie­miec­kich z okre­su II Wojny naj­wyż­szym rangą sze­re­gow­cem. Link-> https://pl.wikipedia.org/wiki/Wykaz_stopni_w_niemieckich_si%C5%82ach_zbrojnych_(We­hr­macht)

Ale jest do­wód­cą sek­cji, u nas by­ła­by to dru­ży­na. Ku­si­ło mnie, żeby podać bar­dziej do­kład­ny opis sek­cji, ale ta­kie­go zda­nia nie wsta­wi­łem.

Roz­mo­wa, taka kla­sycz­na, ma miej­sce do­pie­ro w przed­ostat­nim roz­dzia­le.

Od­nie­sie­nia do obec­nej sy­tu­acji emi­gan­tów w pełni świa­do­me.

Dzię­ki za ko­men­tarz i wy­so­ką ocenę tek­stu.

Po­zdra­wiam.

Co do dia­lo­gów – cho­dzi mi o wy­po­wie­dzi typu:

 Za kwa­drans wy­ru­sza­my, a trze­ba jesz­cze zęby wymyć. Niem­cy za­wsze świe­cą kul­tu­rą oso­bi­stą, zwłasz­cza tutaj, na tym przed­po­lu Eu­ro­py. Rolf na­kar­mio­ny?

– Nic się nie zmie­nia… – (…) – Zdy­cha­ją z głodu, zże­ra­ją ich cho­ro­by, więc mają jeden cel – prze­do­stać się do Zjed­no­czo­nej Eu­ro­py. Do na­sze­go Eu­ro­lan­du. Nie­kie­dy im się to udaje… Czuj­ność, chłop­cy!

Dla mnie brzmi to zbyt “ład­nie” jak na wy­da­wa­nie roz­ka­zów. Tak mógł­by mówić jakiś wy­so­ko po­sta­wio­ny “Haupt­mann” czy ktoś taki w cza­sie prze­mó­wie­nia albo kon­fe­ren­cji pra­so­wej. :) Trud­no mi sobie wy­obra­zić, żeby do­wód­ca mówił tak do żoł­nie­rzy. Ta druga wy­po­wiedź to do­dat­ko­wo ewi­dent­ne in­for­mo­wa­nie czy­tel­ni­ka, bo o tych spra­wach żoł­nie­rze muszą do­sko­na­le wie­dzieć. 

Jeśli Kluge jest do­wód­cą ma­łe­go od­dział­ku, od­po­wied­ni­ka dru­ży­ny, jak na­pi­sa­łeś, to tym bar­dziej spo­dzie­wał­bym się po nim słów o wiele mniej gór­no­lot­nych. Bar­dziej cze­goś w stylu “Brać d*** w troki.” ;)

 

Paper is dead wi­tho­ut words; Ink idle wi­tho­ut a poem; All the world dead wi­tho­ut sto­ries; /Ni­gh­twish/

El Lobo Muy­ma­lo – chyba jed­nak nie. Ale mi­ni­mal­nie po­sze­rzy­łem dwa zda­nia i do­da­łem nowe. Kluge jest ab­sol­wen­tem wyż­szej uczel­ni po­li­tech­nicz­nej, to pierw­sze z po­sze­rzo­nych zdań. Przy oka­zji zli­kwi­do­wa­łem po­wtó­rze­nie wy­ra­zu. Nie jest więc ty­po­wym zu­pa­kiem. Z po­sze­rze­nia ko­lej­ne­go, w ostat­nim roz­dzia­le, jasno wy­ni­ka, że wszy­scy są po­bo­ro­wy­mi, a Kluge trak­tu­je pod­wład­nych jako ko­le­gów. Tylko Vogel za­mie­rza po­zo­stać w armii na stałe, o tym wła­śnie in­for­mu­je do­pi­sa­ne zda­nie. Więc Kluge nie używa ty­po­we­go żoł­nier­skie­go ję­zy­ka. 

Brise jest ofi­ce­rem, we­dług na­sze­go na­zew­nic­twa ka­pi­ta­nem. A w tek­ście było i jest zda­nie, że on stale przy­po­mi­na pod­wład­nym, o co cho­dzi i jakie mają za­da­nia. I że oni to do­sko­na­le wie­dzą. Nie musi wrzesz­czeć. 

Niem­cy to bez wąt­pie­nia naród kul­tu­ral­ny… 

Po­zdra­wiam.

PS. Po na­my­śle nieco zmie­ni­łem pierw­sze zda­nie.

– Do­stał do­brze wy­go­to­wa­ną ko­ni­nę z kaszą, wszyst­ko okra­szo­ne ze­sta­wem wa­rzyw – stwier­dził z uśmie­chem. – Tak mu sma­ko­wa­ło, ze tur­lał michę przez pół go­dzi­ny, wy­li­zu­jąc reszt­ki. Osiem go­dzin służ­by, trze­ba zro­bić dwie prze­rwy, żeby psi­sko od­po­czę­ło.

Li­te­rów­ka, ale za­zna­czy­łam ca­łość, bo dia­lo­gi wy­da­ją mi się nie­na­tu­ral­ne. Raz, że są za ładne, a dwa, że mo­men­ta­mi roz­mów­cy mówią sobie rze­czy, które obaj wie­dzą. Skoro mają psa od kilku mie­się­cy, wie­dzą, ile po­wi­nien mieć przerw.

Ale czy­ta­ło mi się do­brze :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Dzię­ki za ko­men­tarz. Tro­chę już stary ten tekst…

Tak, oni wie­dzą, że pies musi mieć prze­rwy w mar­szu, tyle tylko, że Vogel o tym przy­po­mi­na. Z na­ci­skiem, bo jest prze­wod­ni­kiem i lubi zwie­rzę­ta, a także trosz­czy się o nie.

Czy za ład­nie roz­ma­wia­ją? Nie wiem, bo to armia przy­szło­ści, w do­dat­ku armia Zjed­no­czo­nej Eu­ro­py… Dziw­nie zjed­no­czo­nej, ale na pewno armia przy­szło­ści.

Po­zdrów­ka.

PS. Cie­ka­we, kto zdo­bę­dzie Złotą Nike. 

Li­te­rów­ka po­pra­wio­na.

Nowa Fantastyka