
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
SCHWARZ-CHARAKTER
Cyjanek powoli rozpuścił się w ustach wampira, spokojnie przyglądającego się bijącym się dzieciom. Rudowłosy mlasnął z lubością, unosząc brwi. Dzieci wyraźnie zakopały już topór wojenny i dalej bawiły się razem, co go niezmiernie zdziwiło. Osobnik wyjął pustą fiolkę w nadziei na jakiś mały cud, ale ten nie nastąpił i ulubionego przysmaku w dalszym ciągu nie było. Chcąc nie chcąc, musiał się z tym pogodzić. Z rozdrażnieniem spojrzał na zniżające się żałośnie powoli słońce i omal nie zawył z irytacji. Do zmroku pozostała jeszcze przynajmniej godzina, co oznaczało, że nie mógł nikogo zabić przez najbliższe sześćdziesiąt minut!
– Kiss – usłyszał tuż za uchem.
Nie odwrócił się. Po głowie błąkało mu się coś w rodzaju złośliwego komentarza, ale jakoś nie umiało się skrystalizować, więc wampir powiedział tylko:
– Słyszałem, jak szedłeś.
I dalej uparcie przyglądał się dzieciom.
– Daj spokój, Kiss. Możemy porozmawiać?
Przez chwilę wampir zastanawiał się, czy za odpowiedź wystarczy milczenie. Doszedł jednak do wniosku, że może ono być zrozumiane dwuznacznie, jako zgoda bądź odmowa, toteż odwrócił się powoli ze złowieszczym sykiem. Wysoki nova przewrócił oczami, wyciągając szklaną fiolkę. Była łudząco podobna do tej, która leżała na ziemi, wzgardliwie wyrzucona przez Kissa, tyle że pełna i do tego znacznie większa. Ciemne szkło błysnęło w słońcu, kiedy rzucił ją wampirowi, i zaraz zniknęło, zamknięte w dłoni jak skarb. Rudzielec błyskawicznie odkorkował fiolkę i umoczył w niej język. Na jego twarz wypłynął uśmiech zadowolenia.
– Pierwszorzędny – oznajmił tonem konesera.
– Nie dawałbym ci byle czego, Kiss – obruszył się nova.
Illilin skrzywił nieznacznie wąskie wargi, usilnie próbując ukryć zniecierpliwienie.
– A teraz, czy możemy porozmawiać?
– Mhm… Masz godzinę na wyjaśnienie, czego chcesz tym razem, powinieneś się wyrobić. Chociaż… znając twoją elokwencję, Illilinie, obawiam się, że mogą wystąpić nieprzewidziane trudności.
Wampir spoglądał na niego z góry. Zupełnie nie przeszkadzał mu w tym fakt, że różniła ich mniej więcej jedna stopa wzrostu, z korzyścią dla novy. Kiss wzbudzał powszechny respekt zarówno wśród obywateli, jak i lorres, i nikt do tej pory nie odważył się wywyższać. Dotąd nie zrobił tego nawet Illilin, co samo w sobie było trudne, zważywszy na to, że Kiss miał tylko metr sześćdziesiąt wzrostu.
– Musimy to robić tutaj?
Wampir spojrzał na niego ze zniecierpliwieniem i Illilin poczuł, że przesadził. Nie, żeby obawiał się Kissa. Po prostu chciał, by był w dobrym humorze, kiedy przedstawi mu całą sprawę.
– Potrzebujemy koni – wyrzucił z siebie.
– MY potrzebujemy koni? – Kiss udał uprzejme zdziwienie.
– Ja i moi ludzie.
– Ill, mamy XXI wiek, po jaką cholerę ci konie? – nie wytrzymał wampir, porzucając pozę obrażonego księcia.
Nova wiedział, że jest dobrze, bo Kiss nigdy nie używał zdrobnień, kiedy był zły. Ostatnio się pokłócili, co nie było znowu taką rzadkością. Ale, na całe szczęście, widocznie już mu przeszło i postanowił zaprzestać ignorowania przyjaciela, ku wielkiej uldze Illilina.
– Nie dociekaj, Kiss, bardzo cię proszę. Po prostu potrzebuję koni – powiedział z naciskiem.
Jasne włosy opadły mu na oczy, a ich końce zdawały się żyć własnym życiem.
– Co za problem? Masz jeszcze godzinę na zebranie lorres i calutką noc na kradzież koni – zauważył rudowłosy ze znużeniem.
Mniej lub bardziej zorganizowane oddziały partyzantów, w przeważającej części składające się z wampirów, ale także ludzi i wszystkich innych ras, nazywano lorią, która przypominała trochę guerrillę lub każdą inną partyzantkę, ale jej rządy określano w skali światowej, nie krajowej. Poza tym lorres byli o wiele bardziej cywilizowani od latynoskich guerrilleros i wyrafinowani, jeżeli chodzi o czynienie wszelkiego rodzaju krzywd dla satysfakcji własnej lub dowódcy. Szkopuł tkwił w tym, że mogli działać wyłącznie w nocy i nawet ogień, który podkładali pod ograbionymi domami, płonął tylko do rana.
– To nie jest sprawa dla lorii.
– Nie? – zainteresowanie Kissa wzrosło. – Kradzież koni przewyższa umiejętności twoich ludzi?
– Nie chodzi mi o kradzież, Kiss. Kawałek od centrum miasta jest kompleks stajni, który zarabia miliony dolarów na koniach i byłoby miło, gdyby zarabiał te miliony dla nas.
Wampir uniósł brwi. Wątpił, by kilka koni – no dobrze, kilkaset – było w stanie zarabiać miliony dolarów. Domyślał się już, o co może chodzić Illilinowi, ale milczał. Wiedział, że novy nie należą do rozmownych osób, toteż ze zwykłej złośliwości postanowił dać wypowiedzieć się przyjacielowi do końca.
– Na miejscu właściciela posadzimy własnego człowieka. Będziemy ciągnąć kasę ze stajni, no i znajdą się konie dla lorres.
– Cóż za błyskotliwy plan działania, Illilinie!
– Daj spokój, dobrze? Po prostu mnie posłuchaj.
– Dobrze, dobrze. Bardzo jestem ciekaw, jak wyobrażasz sobie zmianę właściciela.
– Liczę na twoją wyobraźnię, Kiss.
Wampir parsknął, spoglądając na słońce, które uparcie postanowiło dzisiaj nie zachodzić.
– Ill, jestem głodny i w dodatku cię nie lubię, zapomniałeś? A poza tym, ja też jestem lorres. To absurdalny pomysł, więc daj mi spokój i znajdź sobie kogoś innego.
Nova przygryzł wargę. Wampir widział wyraźnie ostre, rekinie zęby odcinające się bielą od zielonkawej skóry towarzysza.
– Kiss, posłuchaj. To ma być zwykły szantaż! Nie oczekuję niczego więcej, po prostu pójdziesz tam i przekonasz tego faceta, żeby niejaki Zachariasz Gate został nowym właścicielem całego tego gówna. To chyba nie przewyższa twoich umiejętności, co?
Wampir znów stał do niego plecami, więc Illilin nie widział jego miny. Miał jednak nadzieję, że ambicja Kissa podejmie wyzwanie, jakie jej rzucił. Rudowłosy mężczyzna milczał, bawiąc się fiolką z cyjankiem.
– Dlaczego ja?
– Bo widocznie ci się nudzi.
Wampir zachichotał.
– Co będę z tego miał?
Sprawa wydawała się prosta, Kiss radził sobie z o wiele trudniejszymi zadaniami. Zrobiłby to ot, tak dla rozrywki, w końcu nie miał nic innego do roboty. Problem polegał jednak na tym, że po prostu strasznie nie znosił koni i, szczerze mówiąc, obawiał się ich.
– Cyjanek? – zaryzykował Illilin.
Wampir odwrócił się do niego, zadzierając głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Ill, przecież cyjanek ZAWSZE mi przynosisz – oznajmił słodko, równocześnie odsłaniając zęby.
Znacząco przesunął paznokciem po szyi w miejscu, gdzie pulsowała tętnica, i rzucił mu wyzywające spojrzenie. Nova zrozumiał groźbę. Wielokrotnie zastanawiał się, czy dwie tak bardzo nie znoszące się osoby mogą się w ogóle przyjaźnić. Co dziwniejsze, za każdym razem dochodził do wniosku, że owszem, mogą. Przyjaciel myślał chyba podobnie, bo do tej pory nie zrobił mu krzywdy. Co prawda twierdził, że krew novów jest po prostu niesmaczna, ale Illilin postanowił mu nie wierzyć.
Wampir zmarszczył brwi. Dzieci zniknęły w domu, chowając się przed zapadającym zmierzchem. „Dzień należy do obywateli, noc do lorii", mawiano, i Kiss zamierzał wykorzystać ten fakt, jak tylko zajdzie to cholerne słońce.
– Masz jakiś plan, czy tylko mówisz mi, jakie mają być efekty? – zmienił temat wampir.
– Mam plan – odparł Illilin niepewnie, po czym przedstawił go wampirowi.
– Zobaczymy – skwitował Kiss, wysłuchawszy wywodu przyjaciela, uśmiechając się po raz pierwszy, odkąd się dziś spotkali. – Jestem głodny, Ill, więc idę kogoś zjeść – oznajmił z kpiącym uśmiechem. – Znajdę cię później, tylko postaraj się, żebym nie spotkał tej suki Katyi, bo ją zabiję.
Illilin się nie uśmiechnął. Bo chociaż Kiss odzyskał humor, co dobrze wróżyło planowi, to jednak nie chciał śmierci wampirzycy. W życiu nie przyznałby się do tego wampirowi, tak więc pozostało mu modlić się do bogów novów, jeśli tacy w ogóle istnieli, aby Kiss nie spotkał Katyi.
*
Kiss oblizał usta z krwi i podniósł z klęczek, po czym rozejrzał się z zadowoleniem dookoła i wyszedł z mieszkania. Nigdy nie podkładał ognia, zdecydowanie bardziej podobał mu się krwawy obraz, jaki przedstawiały miejsca po jego skończonym posiłku. Robił to celowo, żeby nikt nie miał wątpliwości, kto „odwiedził" mieszkających tam ludzi. Potrafił zatrzeć za sobą wszystkie ślady, chętniej jednak maczał palce w kałużach krwi zostawionych na podłodze i odciskał na ścianie dłoń. „Taki osobisty copyright", mawiał ze złośliwym uśmiechem. Wciąż jeszcze odczuwał głód, ale postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy, tylko odnaleźć Illilina. Mimo wszystko był zadowolony, że znalazł jakieś zajęcie. Ostatnio rzeczywiście zaczęła doskwierać mu nuda.
Na schodach dostrzegł jasną sylwetkę kobiety. Odsłonił zęby w drapieżnym uśmiechu, ten zaraz jednak spełzł mu z twarzy, kiedy rozpoznał stojącą nieruchomo osobę.
– Katya – zawarczał.
Właściwie nie wiedział, dlaczego młoda wampirzyca tak bardzo go irytuje, ale nie interesował się tym. Już dawno zauważył, że Katya podoba się Illilinowi, i drażniło go to. Kiedy ją widział, miał ochotę wyrządzić jej bardzo wielką krzywdę i zostawić konającą w mękach. Zastanawiał się, czy może to być zwyczajna zazdrość o przyjaciela.
– Witaj, Kiss – powiedziała, jak zwykle z mieszaniną strachu i ciekawości.
Wampir, zgodnie z tym, co powiedział Illilinowi, rzucił się na nią z wściekłością, próbując od razu rozerwać jej gardło, ta jednak odskoczyła zwinnie. Kiss złapał ją za nogę i pociągnął tak, że, tracąc równowagę, upadła na schody, uderzając potylicą o kant stopnia.
– Cyjanek – wycharczała, próbując podnieść się z ziemi, wampir jednak stał nad nią i uniemożliwiał jakiekolwiek działanie.
Wokół jej głowy tworzyła się kałuża krwi.
– Co „cyjanek"? Chcesz mnie przekupić?
– To ja… – podniosła się na łokciu i spojrzała mu w oczy. – Ja go sprowadzam – powiedziała ze złością.
Kiss pchnął głowę wampirzycy, aż znów uderzyła o zimny kamień, rozpryskując krew dookoła. Jej śmierć nie była jednak warta odcięcia się od źródła ulubionego przysmaku ani zrywania przyjaźni z Illilinem, dlatego rudowłosy zniknął w ciemności, nic nie mówiąc. Po drodze minął kilkunastu lorres, którzy reagowali zawsze tak samo: albo w panice uciekając, albo udając, że w miejscu, gdzie stoją, nikogo nie ma. Wszystko to coraz bardziej irytowało wampira, który od samego rana był nie w humorze. Ten stan nie był u niego czymś nienormalnym. Kiss właściwie zawsze wydawał się rozdrażniony albo zachowywał się jak obłąkany szaleniec.
*
– Illilinie – powiedział cicho, stając w progu opuszczonego pokoju.
– Tak szybko? Czyżbyś zeżarł kogoś ode mnie?
Wampir prychnął pogardliwie.
– Swoich nie jadam.
– Ale mnie to możesz grozić? – zapytał z wyrzutem nova, na co Kiss odpowiedział śmiechem. – I co?
– Nic. Pokaż mi tę stajnię.
Illilin skinął głową, zastanawiając się, czy Kiss żartował, mówiąc o wynagrodzeniu, czy też może zapomniał. Bez względu jednak na odpowiedź, wolał nie poruszać tej kwestii ponownie. Wstał z gracją mimo rozkwitłej na udzie plamy krwi i spojrzał na przyjaciela.
– Chodź – mruknął, mijając go.
Illilin kulał lekko, jednak prawie w ogóle nie zaszkodziło to jego kocim ruchom. Wsiedli do rozklekotanego opla. Kiss odnotował kolejną irytującą rzecz tej nocy.
– Dlaczego nie pobiegniemy?
– Biegnij. Mnie boli noga.
– Boli noga – załkał Kiss, przedrzeźniając go. – Od kiedy to wielkiego pana Illilina powstrzymuje boląca noga?
– Zamknij się, Kiss.
– W takim razie powiedz, co ci się stało – zażądał.
– Jakiś menel rzucił we mnie rozbitą butelką.
– I co?
– Gówno. Boli jak szlag, pół dnia musiałem wyciągać odłamki. Cholernie dobre oko, jak na pijanego obywatela.
Wampir zmarszczył brwi. Coś było bardzo nie w porządku z jego przyjacielem, a on nie wiedział, co. Zamknął okno i spróbował – bezskutecznie – znaleźć wygodną pozycję w fotelu pasażera.
– Ill?
Nova nie odpowiedział, wbijając wzrok w drogę przed sobą. Zirytowany Kiss rzucił mu wściekłe spojrzenie i zasyczał. Odetchnął głęboko, wiercąc się w fotelu i wydobył fiolkę z cyjankiem.
– Ill, co jest?
– Daj mi prowadzić – warknął, kręcąc głową, jakby chciał odgonić pytania Kissa.
– Nie to nie – wzruszył ramionami wampir, maczając język w truciźnie.
Kiss rozumiał, że Illilin ma swoje tajemnice. KAŻDY przecież coś ukrywał. Tym, co odróżniało jego przyjaciela od innych, było to, że sekrety pozostałych można było poznać.
Rudzielec westchnął, spoglądając na towarzysza z ukosa. Zaburczało mu w brzuchu i pomyślał, że powinien był zjeść więcej. W tej samej chwili doznał objawienia.
– Ach, to o to ci chodzi. No więc, nie zabiłem jej. Powiedziałem, że ją zabiję i nie zrobiłem tego. Ulżyło ci?
Illilin mruknął coś w odpowiedzi, ale wyraźnie się rozluźnił. Wampir umilkł i nie odezwał się do końca jazdy. Generalnie nie przepadał za milczeniem, lubił za to użalać się nad sobą. Czynił to bardzo często – wręcz nieprzerwanie – i bardzo głośno. To, że tym razem milczał, zdziwiło Illilina, błogosławił jednak w duchu tę ciszę. Powszechnie uważa się, że tylko ludzie i istoty posiadające większość przodków ludzkich wolą rozmowę od milczenia, ponieważ cisza sprawia, że stają się nerwowi. Illilin bardzo często nad tym dumał, zastanawiając się, czy Kiss także woli zagłuszać milczenie, czy też robi to ze zwykłej złośliwości.
Zatrzymał samochód na parkingu, jakby to, co robili, było najnormalniejszą rzeczą na świecie, i obaj bezszelestnie podeszli do zamkniętych drzwi biura stajni. Nova spróbował otworzyć zamki, ale po chwili bezowocnego mocowania się z zamknięciem, spojrzał wymownie na Kissa. Mógł wszystko przygotować wcześniej, ale znał przyjaciela na tyle dobrze, by wiedzieć, że woli trochę poszaleć. Chciał sprawić mu przyjemność, ale teraz dochodził do wniosku, że był to zdecydowanie zły pomysł.
– Co, mam je zaczarować? – zapytał wampir.
Illilin stłumił chęć zrobienia Kissowi jakiejś krzywdy i odezwał się ledwie słyszalnym, ale za to pełnym wściekłości szeptem:
– Na moje „Sezamie, otwórz się" nie reaguje.
Wampir zachichotał, widząc, jak jego przyjaciel gotuje się ze złości. Niemal tak bardzo jak narzekać, Kiss lubił wygłupiać się w nieodpowiednich – zdaniem Illilina – momentach. Był pewien, że gdy umrze, przyjaciel zatańczy na jego grobie. JEŻELI będzie miał w ogóle jakiś grób, pomyślał z właściwym sobie pesymizmem. Novy to bardzo skryta rasa humanoidów, budząca ogólną pogardę. Illilin nie zdziwiłby się więc, gdyby nikt nie zatroszczył się o jego zwłoki.
– Ill, dlaczego włamujemy się tutaj jak jacyś złodzieje?
– Bo jesteśmy lorres? – zasugerował ze złością.
– Loria jest bardzo ograniczona, nie uważasz? – to mówiąc, zniknął w ciemności.
Nova uniósł brwi, opierając się o drzwi plecami, i postanowił zaczekać na rozwój wypadków. Wampir tymczasem zdążył dobiec już do budynku stajni, znaleźć stróża i wyciągnąć z niego, gdzie znajduje się dom Bowmana, właściciela. Chwilę później biegł do oddalonej o kilka kilometrów posiadłości.
*
Willa otoczona była ogrodem, za domem Kiss dostrzegł basen, ale nie zatrzymał się, by podziwiać widoki. Zeskoczył z wysokiego ogrodzenia i, uprzednio wyłączywszy alarm, podszedł jak gdyby nigdy nic do wschodniej ściany budynku. Zadarł głowę, pilnie studiując rozkład okien. Próbował ustalić, gdzie znajduje się sypialnia, a gdzie gabinet Bowmana. Następnie skoczył na okno i wspiął się na pierwsze piętro, siadając wygodnie na wąskim parapecie. Znalazł fiolkę z cyjankiem i wysypał trochę na język, machając przy tym beztrosko nogami. Mlasnął, schował przysmak i zatarł ręce, szykując się na poszukiwania kluczy. Gdzieś w dole mignął mu ciemniejszy od mroku nocy cień. Kiss przekrzywił głowę, patrząc w ślad za nim. Doszedł do słusznego wniosku, że ktokolwiek to był, na pewno nie może mu zaszkodzić. Widok siedzącego na mikroskopijnym parapecie rudowłosego wampira, wyglądającego jak dziecko na placu zabaw, jest tak nieprawdopodobny, że żaden obywatel by w niego nie uwierzył.
Kiss wspiął się piętro wyżej, do miejsca, gdzie okno było uchylone. Cieszył się na przyszłą zabawę – tak bowiem traktował prośbę Illilina – z Bowmanem. Wampir właściwie wszystko traktował jak okazję do zabawy i zachowywać się jak rozkapryszone, marudne książątko, co nie przeszkadzało mu być przy tym jednym z najgroźniejszych lorres, jacy kiedykolwiek istnieli.
– To takie banalne – skrzywił się, mówiąc do siebie, co zdarzało mu się dosyć często. – Kto może być na tyle głupi, by zostawiać na noc uchylone okno?
Wsunął rękę do środka, otwierając drugie skrzydło okienne. Wylądował bezszelestnie na dywanie i rozejrzał się. Znowu był zły. Nie lubił banalnych rozwiązań, nie miał jednak czasu na wygłupianie się.
W łóżku ktoś spał. Wampir uśmiechnął się drapieżnie i podszedł do zwiniętej postaci. Kusiło go, by nastraszyć uśpioną dziewczynę, przypomniał sobie jednak, że czeka na niego Illilin i że zdecydowanie trudniej byłoby nagiąć Bowmana do własnej woli, gdyby ten zastał swą córkę martwą. Wyszedł cicho z pokoju i przeszedł przez korytarz, docierając do schodów. Zbiegł po nich, nie wydając przy tym żadnego dźwięku – chociaż wszyscy domownicy mogliby przysiąc, że złośliwe stopnie zawsze przeraźliwie skrzypią i należy je w końcu wymienić – i znalazł gabinet Bowmana. Przewrócił oczami, widząc, że pokój nie został zamknięty na klucz.
– Nie można aż tak ufać własnej rodzinie – mruknął, rozglądając się po pomieszczeniu.
Był coraz bardziej zły. Najpierw otwarte okno, teraz gabinet. Co jeszcze? Może Bowman zostawił klucze do biura na stoliku? Właściwie Kiss powinien się cieszyć, że wszystko idzie jak z płatka, a jednak znalazł tylko kolejny powód do narzekań.
Szuflady biurka były zamknięte, co niezmiernie uradowało wampira, klucze do nich odnalazł niestety zdecydowanie zbyt szybko. Każdą należało otworzyć innym, wcale go to jednak nie pocieszyło. Szuflad było zaledwie pięć, więc po chwili znał już zawartość każdej z nich. Zabrał klucze do biura, pobrzękując breloczkami, i doszedł do wniosku, że znalazł w tym kolejną irytującą rzecz.
Kiedy wrócił na drugie piętro, do pokoju, w którym zostawił otwarte okno, stanął jak wryty. Zerknął szybko na łóżko, ale dziewczyna leżała twarzą do ściany i oddychała miarowo. Przed nim, na oknie, siedziała postać ubrana na czarno, niemal zupełnie niewidoczna na nocnym tle. W ciemności błyszczały tylko ogromne oczy, uważnie wpatrzone w Kissa. Przyszło mu do głowy, że Bowman w jakiś sposób przewidział wszystko i zastawił na niego pułapkę. Wtedy wszystko nabrałoby sensu, postać jednak nie poruszyła się. Wampir uświadomił sobie, że nie słyszy nawet jej oddechu. Uniósł brwi pytająco, na co osobnik w czerni drwiąco się uśmiechnął i był to jedyny ruch, jaki wykonał. Kiss zrobił krok ku niemu, a kiedy nie doczekał się reakcji, kilka następnych. Odpowiedziało mu jedynie uważne, zaciekawione spojrzenie. W pewnym sensie imponował mu spokój przybysza, bo mało znał osób, które nie cofnęłyby się przed nim. Po chwili stał tak blisko indywiduum na parapecie – wewnętrznym, chyba nikt inny poza Kissem nie potrafiłby chyba usiąść na tym zewnętrznym, liczącym niecałe cztery cale, w dodatku mocno pochyłym – że mógłby go złapać. W momencie, kiedy przyszło mu to do głowy, indywiduum wyskoczyło przez okno i zniknęło.
Właśnie wtedy Kiss osiągnął stan wrzącej wściekłości. Po pierwsze, to wcale nie była pułapka, a Bowman jest kretynem. Po drugie, mimo że postać nie zamierzała zrobić mu żadnej krzywdy, pozwolił się zaskoczyć podczas włamania. A po trzecie – i to go denerwowało najbardziej – nie udało mu się później złapać osobnika, ponieważ ten wykonał rzecz cokolwiek dziwną, skacząc z drugiego piętra do tyłu, wykonując salto i błyskawicznie znikając.
Wampir biegiem wrócił do Illilina, dysząc bynajmniej nie ze zmęczenia, jak większość ras po takim sprincie, a z wściekłości. Cała akcja zajęła mu najwyżej pół godziny, przy czym najwięcej czasu stracił, przyglądając się czarnemu indywiduum.
Rzucił klucze novie, po czym wyciągnął fiolkę z cyjankiem.
– Co tak długo? – zapytał Illilin mimochodem.
– Nie denerwuj mnie nawet – odwarknął wampir.
– Przecież miałeś wszystko jak na tacy, Bowman niczego nie zamyka, a ta jego córeczka zawsze śpi z pootwieranymi oknami. Sprawdziłem. – Spojrzał na niego podejrzliwie. – Chyba że zignorowałeś to wszystko…?
– Później porozmawiamy, Ill. Teraz jestem zły.
– Jeszcze ci nie przeszło? Myślałem, że włamywanie się poprawia ci nastrój.
– WŁAMYWANIE, owszem. A nie, jak mam wszystko pootwierane. Nawet nie wiesz, jak to strasznie wkurwia.
Illilin pokręcił głową, dochodząc do wniosku, że nie rozumie przyjaciela, co wcale tak bardzo go nie zdziwiło. Dochodził do tego wniosku kilka razy dziennie. Spokojnie zebrał wszystkie potrzebne dokumenty i uśmiechnął się do Kissa.
– Idziemy – zakomenderował.
Zamknęli za sobą drzwi, zostawiając krótką wiadomość: „O 10.00". Kiss uważał, że wydrapanie jej na biurku niezwykle jasno uświadomi właścicielowi, jaki będzie charakter tego spotkania. Poza tym Kiss, co Illilin zauważył już dość dawno, lubił niszczyć rzeczy. Ze skłonnościami destrukcyjnymi nie miał związku ani jego wampiryzm, ani fakt, że był Jednym z Pierwszych czyli założycieli lorii.
Zatrzymali się przy samochodzie.
– Dzięki, Kiss – powiedział nova cicho.
Wampir otworzył usta ze zdumienia.
– Ty mi dziękujesz? Jeszcze nic nie zrobiłem.
Nova uśmiechnął się lekko, trochę krzywo. Wyglądało to dosyć upiornie, zważywszy na to, że prawie w ogóle nie miał warg. Dodatkowo jego uśmiech zniekształcała cienka blizna w kąciku ust, pamiątka pierwszego spotkania z Kissem.
Wampir nabrał podejrzeń.
– A może to jakaś pułapka, co? Od dawna wiedziałem, że chcesz mnie zabić.
– Myślałem, że jest odwrotnie: to ty planujesz zamach na moje życie, a ja, biedny, nieświadomy nova, spragniony akceptacji środowiska, przyjaźnię się z tobą.
Wątpliwości Illilina, chociaż zdecydowanie przerysowane, nie były nieuzasadnione. Niektórzy lorres rzeczywiście najpierw zaprzyjaźniali się ze swoimi ofiarami, a dopiero później je krzywdzili. Był to wyjątkowo okrutny sposób zadawania bólu – zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Ale czynili tak tylko ci najbardziej cierpliwi lorres, a Illilin nie wierzył, by Kiss był w stanie wytrzymać tyle czasu.
Rudowłosy zachichotał, patrząc na niego z ukosa.
– Zebrało ci się dzisiaj na sentymenty. Planujesz umrzeć w najbliższym czasie? – zapytał, bardziej z ciekawością niż troską.
Nova pokręcił głową, wślizgując się do auta. Poruszał się zdecydowanie płynniej od ludzi, ale ruch ten niebezpiecznie przypominał wijącego się węża. Po świecie krążyły pogłoski, jakoby novowie żywili się ludzkim mięsem, były to jednak niesprawdzone informacje, jak wszystko, co o nich wiedziano.
Silnik zakaszlał i zgasł. Nova ponowił próbę i samochód odpalił, wyraźnie niezadowolony. Kiss uśmiechnął się do siebie, uświadamiając sobie, że Illilin jest jedyną osobą, której ufa. Odwrócił się i lekkim krokiem znów pobiegł do posiadłości Bowmana, żeby grzecznie odnieść klucze na miejsce.
*
Biegnąc, Kiss zastanawiał się, dlaczego Illilin jeździ rozpadającym się oplem, skoro może mieć każdy samochód. Wampir nie lubił tego środka lokomocji, uważał jednak, że skoro już musi umartwiać się w jakimś aucie, zdecydowanie wolałby robić to w drogim Astonie Martinie na przykład.
Nie zwalniając, przeskoczył ogrodzenie i dopadł okna na parterze. Wspiął się na drugie piętro, gdzie wcześniej zostawił uchylone okno i zbiegł do gabinetu. Odłożył klucze, zamknął szufladę, po czym wrócił do pokoju córki Bowmana. Wyglądała na jakieś osiemnaście, może dziewiętnaście lat, ale Kiss nie przyszedł tu, by zaspokoić potrzeby natury seksualnej, nawet jeżeli śpiąca dziewczyna była naprawdę bardzo ładna. Musiał zastanowić się chwilę nad zaistniałą sytuacją. Bardzo chciał COŚ zrobić, mógłby nawet porąbać meble w salonie, gdyby nie było to aż tak idiotycznie prostackie. Rozejrzał się po pokoju, usilnie starając się cokolwiek wymyślić, robiąc się przy tym coraz bardziej zły. Kreatywność była jednak odwrotnie proporcjonalna do poziomu wściekłości i jedyne, do czego doszedł wampir, to że znowu jest głodny. Wyciągnął z kieszeni fiolkę z cyjankiem i chwilę rozkoszował się smakiem trucizny. Odwrócił głowę ku śpiącej dziewczynie i uśmiechnął paskudnie, wysuwając z buta nóż. Rozciął sobie skórę na przedramieniu, czekając aż krew zacznie spływać po ręce, przy czym nie za bardzo obszedł go fakt, że odczuwa ból. Schował nóż i przycisnął wolną dłoń do rany. Nie była głęboka, poza tym już zaczęła się goić, dzięki wampirzym zdolnościom do szybkiej regeneracji. Krew jednak spływała na tyle obficie, że Kissowi udało się zostawić wyraźny ślad na ścianie nad łóżkiem dziewczyny. Zamiast się okaleczać, mógłby zrobić krzywdę córce Bowmana, uznał jednak, że uciszanie jej byłoby zbyt kłopotliwe, jak na zaistniałe okoliczności. Wytarł ręce w pościel i stanął na zewnętrznym parapecie, zamykając okno. W chwilę potem włączył alarm i zniknął.
W drodze wyrzucał sobie, że powinien raczej zmyć krew, a nie plamić nią kołdry, bo było to wyjątkowo prymitywne, a na tym punkcie Kiss był szczególnie wyczulony. Postanowił jednak, że nie warto sobie teraz zawracać takimi rozważaniami głowy. Dotarł do obecnej siedziby Illilina, który w myśl zasady, że lorres nie powinni posiadać prawdziwego domu, namiętnie przenosił się z miejsca na miejsce. Czasem wybierał luksusowe hotelowe apartamenty, by po tygodniu zrezygnować z nich na rzecz opuszczonego magazynu, a potem ni stąd, ni zowąd, przenieść się do namiotu w środku lasu. Novowie, podobnie jak elfy, lubili naturę. Kiss doszedł do wniosku, że nie rozumie swojego przyjaciela.
Wampira poczuł głębokie rozczarowanie na myśl o tym, że podświadomie liczył na spotkanie z zagadkowym indywiduum-cieniem. Cyniczna część jego natury najpierw złośliwie zachichotała, a potem zauważyła, że najpewniej w ogóle już go nie spotka. Kissowi zdecydowanie się to nie spodobało. Bardzo nie lubił przegrywać, a teraz czuł, że osobnik w czerni swoją ucieczką w jakiś sposób go zwyciężył. Był już nie tyle zły, co przygnębiony, i wcale nie wiedział dlaczego.
Wyciągnął cyjanek z kieszeni i zanurzył w proszku język. Zamlaskał – uważał, że jedząc go, zawsze należy to robić – i wszedł do zniszczonego pokoju, w którym obecnie mieszkał Illilin.
– Kiss – powitał go nova, nie podnosząc oczu znad książki.
Illilin bardzo lubił czytać, co dowodziło, że nie cała novia natura została w nim wypaczona, chociaż on sam na pewno nie zachowywał się jak typowy przedstawiciel tej rasy. Był przede wszystkim zbyt wesoły.
Wampir zaległ na skrzypiącym łóżku, spoglądając na przyjaciela z ukosa.
– Dlaczego ten pokój jest taki zakurzony? – zaczął zrzędzić. – Ten materac jest cholernie niewygodny, wiesz, Ill? Nie będę mógł spać, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
Illilin zazwyczaj ignorował narzekania Kissa. Wampir wiedział o tym, najczęściej jednak w ogóle mu to nie przeszkadzało. Mimo to czasem oczekiwał, że zostanie mu poświęcona uwaga, nabrał więc irytującego zwyczaju przekształcania utyskiwań w pytania.
Nova złożył książkę z głośnym trzaskiem.
– Kiss, WIEM, że ten pokój jest do kitu. Właśnie dlatego go wybrałem. Miałem nadzieję, że będzie ci zbyt niewygodnie, by tu spać.
Wampir mruknął coś niewyraźnie.
– Co powiedziałeś?
– Uroczy pokoik, Illilinie – powiedział słodko wampir, odwracając się do niego plecami, czym wyraźnie dawał do zrozumienia, że nova się przeliczył. – Cholerny materac – burknął jeszcze i zamilkł.
Jasnowłosy mężczyzna odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. Było to o tyle niezwykłe, że właściwie nigdy tego nie robił, poza tym novowie podobno w ogóle tego nie potrafią. Kiss odwrócił się do niego, patrząc na przyjaciela jak na coś trującego.
– No co ty, chory jesteś? – zapytał ostrożnie.
Nova machnął ręką, nie przestając się śmiać. Kiss westchnął cierpiętniczo. Po kilku minutach Illilin uspokoił się i wrócił do czytania.
– Zimno tu jest, wiesz? To łóżko jest tak wąskie, że…
Illilin rzucił w niego grubym tomiszczem. Ostry róg zranił Kissa w plecy, powodując lawinę jęków i złorzeczeń.
*
– Illilinie, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak ogromna jest moja nienawiść do ciebie? – zapytał Kiss poważnie, kiedy nazajutrz wysiedli z samochodu na parkingu przy stajniach Bowmana.
Nova rzucił mu szybkie spojrzenie, sprawdzając, czy żartuje. Na twarzy rudzielca błąkał się uśmieszek.
– Przecież widzę, że nie możesz się doczekać – zauważył Illilin.
Wampir prychnął.
– Co mnie zdradziło?
Przyjaciel nie odpowiedział, tylko podał mu cienką teczkę. Kiss przewrócił oczami, uśmiechając się szerzej. Wyprostował się dumnie i ruszył ku stajni.
– Bez dramatyzmu – ostrzegł go jeszcze nova i wrócił do samochodu, patrząc na niego przez szybę.
Stukając na kostce podkutymi butami, Kiss przeszedł przez cały dziedziniec ułożonych w podkowę stajni, pewnym krokiem zmierzając do biura Bowmana. Już sam fakt założenia tak ciężkiego i niepraktycznego obuwia dowodził, jak bardzo Kiss lubił grozę, jaką wywoływała sama jego obecność. Stukot butów i czerń ubrań potęgowały to wrażenie, a w połączeniu z niemal dziecinną twarzą wampira i drobną budową ciała, dawały piorunujący efekt.
Ludzie schodzili mu z drogi, nie patrząc w oczy. Kiss uznał, że Illilin dobrze się spisał: tych pracowników, których nie udało się przekupić, ludzie novy po prostu zastraszyli.
Wampir wszedł do biura, kiwając głową sekretarce. Kobieta poderwała się i poprowadziła go przez kolejne pomieszczenia do gabinetu właściciela. Kołysała przy tym wielkim tyłkiem, co sprawiło, że Kiss musiał z całych sił powstrzymywać się od sarkastycznych uwag.
– Przyszedł pan Norton w sprawie zaginięcia dokumentów – wyjąkała i natychmiast odeszła szybkim krokiem.
Wampir skinął głową Bowmanowi.
– Cześć, Jake – powiedział.
Jego głos ociekał sarkazmem.
– Czego pan chce? – warknął Bowman.
– Chyba nie wiesz, kim ja jestem – zmartwił się Kiss, przeciągając głoski. – Ale ja wiem, kim TY jesteś, Jake – rzucił na biurko teczkę. – Tam są warunki, przeczytaj je. I radzę nie wybrzydzać – powiedział zjadliwie.
Bowman z ostentacyjnym spokojem otworzył teczkę i wyjął zawartość. Przebiegł wzrokiem tekst i popatrzył na wampira ze zniecierpliwieniem.
– Nie mam czasu na żarty, proszę pana – oznajmił sucho.
Wampir w pierwszej chwili się zdziwił. Nikt jeszcze nigdy – a przynajmniej nikt wystarczająco długo pozostający przy życiu, by o tym opowiedzieć – nie zachowywał się tak wobec niego. Kiss zabiłby go na miejscu, Illilin wyraźnie jednak mu tego zabronił. Przejęcie stajni było dla niego nadzwyczaj ważne.
Podszedł do biurka i oparł się o nie rękami, patrząc uważnie na Bowmana, ale mężczyzna był wyraźnie zaprzątnięty czym innym. Wampir uśmiechnął się lekko, robiąc minę niewinnego dziecka. Szybkim ruchem związał włosy w długą kitkę, co sprawiło, że zaczął bardziej przypominać siebie.
– Nie zginęły ci dokumenty, Jake? – na te słowa Bowman zmarszczył brwi. – Wiesz, leżą sobie spokojnie na półce w kwaterze.
Mężczyzna zesztywniał.
– Nie możecie ich mieć – warknął, rozpoznając w nim lorres.
Wyraźnie jednak nie zdawał sobie sprawy, z jak potężną osobą przyszło mu się zmierzyć.
– Nikt nie włamał się do biura, a nawet ta cała wasza loria nie zna czarów.
– Nie umiesz kojarzyć faktów, Jake – zauważył Kiss. – Wczoraj w nocy pożyczyłem od ciebie klucze. Nie chcieliśmy psuć zamków, bo musielibyśmy je wymienić, kiedy stajnia stanie się naszą własnością, a są całkiem dobre.
Bowman wreszcie dopasował nieco zbyt dziecinną twarz przybysza do krążącego wśród obywateli opisu Kissa. Uczucia miał wypisane na twarzy. Wampir, dostrzegłszy to, uśmiechnął się szeroko.
– Trzy dni od teraz – oświadczył na odchodnym.
Był już pewny, że Bowman potraktuje wszystko poważnie, uznał więc, że dzisiejsze zadanie zostało wykonane.
– Zaczekaj – zawołał mężczyzna, zrywając się od biurka. – Jeśli w tej chwili oddam wam stajnię… Nie za-zabijecie mnie, prawda?
Kiss zaniósł się śmiechem. Mały, egoistyczny tchórz, pomyślał, trzaskając drzwiami. Bowman chciał go zatrzymać, biegł za nim aż do parkingu. Kiss w końcu zirytował się i odwrócił do niego, mrużąc oczy.
– Od-oddam wam wszystko, ca-całą stajnię, przysięgam. Tylko mnie nie za-zabijajcie! – zakwilił.
Kiss uderzył go w twarz tak mocno, że tamten aż się zatoczył. Wampir wślizgnął się do samochodu i Illilin ruszył. Rudzielec odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. Gumka, którą związał kucyka, zsunęła się z włosów, ale jej właściciel nawet tego nie zauważył.
– Co teraz? – zapytał.
– Kiss, czy ty nie możesz zapamiętać, jak raz ci coś tłumaczę?
– Zbędny wysiłek.
Nova niemal zawył z wściekłości.
– Wiesz co, Kiss? Nie mogę na ciebie patrzeć.
– Och, po prostu zazdrościsz mi urody – obrzucił przyjaciela krytycznym spojrzeniem. – Nie wiem, co kobietom lorres się w tobie podoba – dodał.
Do pokoju hotelowego – Illilin znowu przeniósł się w inne miejsce – dojechali przy akompaniamencie narzekań wampira i wyjątkowo wymownego milczenia novy.
*
Dwa dni Kiss przeleżał w pokoju hotelowym, prawie w ogóle nie ruszając się z miejsca. Był zadowolony, choć towarzyszył mu głęboki zawód, ponieważ cała zaplanowana akcja potoczyła się gładko i bez przeszkód. Bowman bardzo szybko podpisywał wszystkie dostarczane mu przez Zachariasza dokumenty, istotne dla przejęcia stajni. Wyglądało więc na to, że poza samym właścicielem nikt inny nie zginie, co go trochę dziwiło.
Wydobył z kieszeni fiolkę z cyjankiem i wysypał zawartość na język. Odkąd napadł Katyę na schodach, dostawał ulubiony przysmak w większych ilościach. Dziewczyna wyraźnie chciała mu się przypodobać i nawet osobiście przynosiła truciznę. Kissa jednak wcale nie obchodziła, myślał za to z narastającą złością o Cieniu, którego spotkał kilka dni wcześniej. Miał wrażenie, jakby osobnik specjalnie się nie pokazywał, chcąc zrobić mu na złość.
Ktoś zapukał do pokoju. Wampir odwrócił się plecami do drzwi i postanowił udawać, że go nie ma.
– Mam cyjanek – usłyszał, więc zmienił zdanie.
– Wlazł – warknął.
Katya weszła niepewnie, patrząc z nadzieją na wampira. Wyraźnie zależało jej, by wampir wreszcie zwrócił na nią uwagę. Obiekt jej westchnień nie raczył się nawet odwrócić, więc postawiła paczkę na stoliku obok łóżka i odezwała się cicho:
– Mam już iść?
Kiss z sykiem wypuścił powietrze. Robił tak zawsze, kiedy był wściekły, a zabicie przyczyny owego stanu nie wchodziło w grę.
– Nie, możesz zatańczyć kankana – warknął.
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.
– Apage – mruknął zbolałym głosem Kiss.
Katya westchnęła zawiedzona i ruszyła do wyjścia.
– Idź do Illilina – odezwał się nagle wampir.
– Co? – nie zrozumiała.
– Powiedziałem: idź do Illilina. Podobasz mu się. A poza tym on lubi lorres, które nie mają nic lepszego do roboty niż tańczenie kankana na środku mojego pokoju.
– Nie… nie zatańczyłam kankana – zaprotestowała wampirzyca.
– Bo zdążyłem cię powstrzymać. Gdybym tego nie zrobił, z pewnością byś to zrobiła – oznajmił Kiss tonem znawcy. – Nie bierz tego tak do siebie. Illilin nie powiedział ci, że nie lecę na kobiety? – zapytał jak gdyby nigdy nic.
– N-nie – wyjąkała Katya.
– Cóż, w takim razie ja ci mówię.
Machnął ręką, dając jej znak, by wyszła. Po chwili usłyszał, jak puka do pokoju obok i odetchnął z ulgą. Wampirzyca nie działała mu już tak bardzo na nerwy, zaczynało go jednak drażnić to, że wyraźnie liczyła na coś więcej. Illilin powinien ostrzegać młode, głupie kobiety lorres, które przynoszą mu cyjanek, by później uniknąć nieporozumień takich jak to. Mimo wszystko, cała sytuacja śmieszyła wampira, który chwilowo zapomniał o tym, jak bardzo chce zrobić krzywdę osobnikowi w czerni.
*
Dzień później Kiss zapukał grzecznie do biura stajni Bowmana – pardon, teraz już Zachariasza Gate'a – spóźniony idealnie o dwadzieścia pięć minut. Traktował spóźnianie się jak świętość, dlatego Illilin zawsze umawiał się z nim na pół godziny przed zaplanowanym czasem. Na widok sekretarki Kiss odsłonił zęby w uśmiechu.
– Już pana prowadzę do szefa – zaszczebiotała, wyraźnie wdzięczna wszystkim lorres za to, że nadal żyje i może pracować.
– Nie trzeba, trafię – oznajmił Kiss, wymijając ją zręcznie.
– Bowman – warknął, stając w drzwiach.
– O… och, to pan – jęknął eks-właściciel. – Przecież już wszystko podpisałem…?
– Pokaż mi stajnię – powiedział Kiss tonem towarzyskiej pogawędki.
Bowman energicznie pokiwał głową i wyskoczył zza biurka. Był wdzięczny za to, że wampir najwyraźniej nie zamierza go zastrzelić ani zabić w żaden inny – wolał nawet nie myśleć, jaki – sposób. Wyszli szybko przed biuro i skierowali się – za uprzejmą „radą" Kissa – do ostatniej ze stajni, bezpiecznie oddalonej od wzroku ciekawskich. Illilin prosił, by nie było świadków, choć osobiście wampirowi nie przeszkadzało, gdy miał widownię.
– N-no więc… – Bowman nie dokończył, bo Kiss uderzył go w twarz.
Lubił to robić, czuł się wtedy wyższy. Nie zawsze jednak sięgał do twarzy ofiary.
– Zamknij się, Bowman – powiedział słodko, podchodząc bliżej.
Był głodny, a krew, w której płynie strach, jest o wiele smaczniejsza, co zauważył już dawno. Nie chciał jednak zabijać Bowmana w sposób właściwy wampirom, bo ich ugryzienia sprawiają ofierze rozkosz. Jako najdoskonalszy z drapieżców wampir nie tylko fizycznie pociąga ofiarę, ale w momencie, gdy zęby zanurzają się w jej ciele, sprawia, że ta pragnie, by pił jej krew, wręcz prosząc o śmierć.
Kiss złapał go za włosy i odciągnął jego głowę do tyłu.
– M-mówiliście, że mnie nie zabijecie – jęknął Bowman. – Więc dlaczego to ro-robisz?
Kiss zmarszczył brwi, dostrzegając w cieniu znanego już osobnika w czerni. Kucał, opierając się rękami o ziemię i patrzył na niego ogromnymi oczyma. Wampir uśmiechnął się diabelsko, podcinając Bowmanowi nogi, wzrok miał jednak utkwiony w ciemnej postaci.
– Dlaczego…? – powtórzył Kiss w zamyśleniu.
Ostatnim, co usłyszał Bowman przed śmiercią, były słowa wypowiedziane na tyle głośno, by dotarły także do uszu indywiduum w cieniu:
– Bo ja jestem schwarz-charakter – oświadczył z dumą.
Osobnik w czerni błysnął zębami w uśmiechu, równocześnie wzruszając ramionami, po czym… rozpłynął się w powietrzu. Kiss zawył z wściekłości, porzucając ciało Bowmana i rzucił się w pogoń, ale nikogo już nie było. Westchnął sfrustrowany i skierował się w stronę hotelu, w którym mieszkał obecnie Illilin.
*
– Przyszedłem ci się poskarżyć – oświadczył Kiss, stając w progu apartamentu.
Illilin spojrzał na niego z zaciekawieniem.
– Czyżby „ten nieszkodliwy, skretyniały frajer Bowman" okazał się Arnoldem Schwarzeneggerem?
– Nie – odparł Kiss naburmuszony, jakby rzeczywiście żałował, że tak się nie stało.
Miał przy tym minę dziecka, któremu ojciec obiecał lizaka, a dał szpinak. Wampir przypomniał sobie, że w pobliżu stajni leży zakrwawione ciało byłego właściciela i należy coś z nim zrobić.
– Illilinie, powiedz komuś, żeby sprzątnął zwłoki Bowmana spod ostatniego budynku.
– O? – zapytał nova z właściwą sobie elokwencją.
– To wszystko przez tego Cienia i dlatego że to JA mam być „schwarz".
Kiedyś Illilin rzeczywiście nazwał tak przyjaciela. Chodziło mu o to, że – w przeciwieństwie do wampirów, których tworzą pisarze obywateli – Kiss NAPRAWDĘ jest czarnym charakterem. Rudowłosemu wyjątkowo spodobała się ta nazwa i bardzo często przypominał o niej światu.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Cyjanek powoli rozpuścił się w ustach wampira, spokojnie przyglądającego się bijącym się dzieciom. – 3x „się” w takim krótkim zdaniu to stanowczo za wiele. Bardzo przeszkadza.
- Mhm... Masz godzinę na wyjaśnienie, czego chcesz tym razem, powinieneś się wyrobić. – Lepiej by to brzmiało, gdyby po „tym razem” dać kropkę. I potem „Powinieneś się wyrobić”.
Miał jednak nadzieję, że ambicja Kissa podejmie wyzwanie, jakie jej rzucił – dziwnie brzmi takie uczłowieczenie ambicji.
Kiss oblizał usta z krwi i podniósł z klęczek – brzmi jakby podniósł z klęczek usta. Chyba „się” tu zabrakło.
Wampir właściwie wszystko traktował jak okazję do zabawy i zachowywać się jak rozkapryszone, marudne książątko, co nie przeszkadzało mu być przy tym jednym z najgroźniejszych lorres, jacy kiedykolwiek istnieli. – zachowywania się.
Wylądował bezszelestnie na dywanie i rozejrzał się. Znowu był zły. Nie lubił banalnych rozwiązań, nie miał jednak czasu na wygłupianie się. – To jedno, ostatnie „się”, można by usunąć. Psuje rytm tekstu. Np. „wygłupy”, zamiast „wygłupiać się” by mogło być.
chyba nikt inny poza Kissem nie potrafiłby chyba usiąść na tym zewnętrznym – Jedno „chyba” za dużo.
Wampira poczuł głębokie rozczarowanie – to „a” się tu wkradło w wampirze.
Tyle złapałem. Raczej drobiazgi, więc jak masz jeszcze możliwośc to popraw. Opowiadanie ciekawe, fajnie napisane, poza wymienionymi wyżej bykam.i I pomimo długości, nie zanudziło mnie wcale. Tylko motyw z tym czarnym gościem jakoś mi nie podszedł, a już zakończenie to najgorsza część twojego tekstu. Nie wiem za bardzo kim ten gość był i jaka, oprócz wkurwiania Kissa, była jego rola w opowiadaniu. Bo moim osobistym zdaniem lepiej byłoby bez niego.
Reasumując, mogło być 5, ale ze względu na nijakie zakończenie daję 4.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Może się dowiesz z dalszego ciągu.
Kurczę, a mnie w ogóle nie interesuje, jaki będzie dalszy ciąg.
Nie jesteś wyjątkiem.