- Opowiadanie: olokotampus - Wywiad z najemniczką

Wywiad z najemniczką

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Wywiad z najemniczką

 

 

Dlaczego zdecydowałaś się odpowiedzieć na moje zgłoszenie? Większość najemników kompletnie mnie zignorowała.

Nie dziwię się, na ogół najemnicy nie zajmują się udzielaniem wywiadów. Niektórzy – jak na przykład ja – nie pogardzą łatwym i bezpiecznym zarobkiem, ale większość woli machać mieczem wydając dzikie okrzyki w wymarłych językach, by pokazać reszcie, że to ich ego jest największe. W praktyce oznacza to zarzynanie wszystkiego, co stoi na drodze do nagrody, począwszy od małych i puchatych stworzonek nieświadomych zagrożenia, a kończąc na całych wioskach pokojowo usposobionych inteligentnych istot. Nie wspominam już nawet o całej rzeszy zabijaków, którzy ledwo potrafią sklecić zdanie, a co dopiero odpowiedzieć na twoje pytania nie wciskając czterech kurw pomiędzy każdą parę słów. Po prawdzie kierowała mną przede wszystkim ciekawość, gdyż nieczęsto widuje się tak nietypowe… zlecenia.

Och… widzę, że ty faktycznie się od nich różnisz. Gdzie nauczyłaś się takiego słownictwa?

Moja matka była dobrze wyedukowaną czarownicą, choć nie wiem, czym zajmowała się wcześniej – to znaczy zanim wprowadziła się do wioski. Nigdy nie opowiadała mi o swojej przeszłości. Ha, nie zdziwiłabym się, gdybym nie była nawet jej biologiczną córką, chociaż sporo przesłanek wskazuje na to, że jednak nią byłam.<śmiech>

Mieszkałaś w wiosce?

Tak, w małej bezimiennej sadybie daleko na południu, tuż koło granicy z Karmazynowym Legionem.

To bardzo daleko stąd. Jak to się w ogóle stało, że trafiłaś do miasta i zostałaś najemniczką?

To dość długa historia, nie wiem, czy chce ci się tyle pisać… upraszczając wszystko do jednego zdania: Legion napadł na naszą wioskę, gdy polowałam, porwał wszystkich, którzy nadawali się na niewolników, a ja zastawszy jedynie wypalone ruiny zdecydowałam się ruszyć na szlak i szukać szczęścia gdzie indziej. Po kilku latach tułaczki dotarłam tutaj… i jakoś tak się złożyło, że nie wędrowałam dalej. Wiesz, każdy walczy tak jak umie. Ja umiałam machać mieczem, a gdy sytuacja tego wymagała, to także mielić ozorem. Niby mogłam zostać czarodziejką, alchemiczką czy skrybą, ale wtedy nie byłabym szczęśliwa. Dobijałby mnie marazm i powtarzalność każdego dnia. Tak sądzę.

Ciekawi mnie twoja historia. Pewnie nie różni się zbytnio od historii setek innych ludzi, których życie pchnęło na szlak na długo przed tobą, ale mimo to i tak chciałbym ją usłyszeć. Jeśli to nie jest dla ciebie wielki problem, to od początku i ze szczegółami.

Jesteś absolutnie pewny, że masz odpowiednio wiele czasu, ochoty i funduszy na wysłuchiwanie bajań najprzeciętniejszej najemniczki?

Nie nazwałbym cię przeciętną, a co do wolnego czasu… cóż, nikt poza tobą nie zdecydował się na udzielenie mi wywiadu. Owszem, zajrzało tu kilku groźnie wyglądających jegomości – w tym jeden krasnolud – oraz kilka twardych, zmężniałych kobiet, ale po krótkiej rozmowie wszyscy zrezygnowali. W sprawie honorarium możesz być spokojna, mam w zapasie sporo koron. Oprócz ustalonej stałej stawki wypłacę ci premię zależną od długości i jakości wywiadu, toteż myślę, że twój dar retoryki znacząco zwiększy wagę twojej sakiewki. Takie postępowanie ma wymusić u rozmówcy szczerość.

Ha, zawsze wiedziałam, że moja znajomość ortografii i właściwa stylistyka kiedyś przełożą się na wymierne profity. Więc mówisz, że jestem pierwszą osobą zwierzającą ci się z życiorysu? Ha. Może popełniłam błąd przychodząc tu? Spokojnie, tylko żartuję. <śmiech> Tak z ciekawości… do czego użyjesz mojej historii?

Chcę wydać książkę opisującą żywoty zwyczajnych ludzi – najemników, rzemieślników, chłopów… myślę, że to przyniesie spory zysk.

To może zaproponowałbyś mi procent od dochodów zamiast ustalonej sumy?

Um… wybacz, ale nie mogę się na to zgodzić.

No trudno. Skoczę tylko do bufetu po dwa zimne piwka, coby nam w gardłach nie pozasychało – mnie od strzępienia języka, a tobie z nudów. 

(chwilę później, po kupieniu dwóch zimnych paladynów)

No, teraz możemy rozmawiać. Od czego by tu zacząć… mhmm…

Może od samego początku?

Ha, tu mnie masz. No dobra, zaczynam. Urodziłam się w jednej z wielu bezimiennych wiosek leżących na pograniczu z Karmazynowym Legionem – czyli po prostu kawał drogi stąd na południe. Nasza wioska znajdowała się na krawędzi klifu, ale to nie była żadna specjalna lokalizacja zważywszy na fakt, że tamtejsze tereny składały się głównie z jarów, urwisk i różnych śmiesznie wyglądających pofałdowań zarośniętych gęstymi lasami. Jeśli nie znało się bezpiecznych ścieżek, to przejście przez ten las bez złamania kilku kończyn było praktycznie niemożliwe. Pamiętam, że od północy wioska graniczyła z bezkresnymi puszczami pełnymi słodkich jagód i smacznych jaszczurek, a od południa z położoną daleko w dole doliną dzielącą nas od ziem Karmazynów. Czasami w ciepłe, słoneczne dni dawało się zobaczyć ich malutkie czerwonawe postaci przekraczające rzeczkę płynącą środkiem doliny. Ogólnie to żyło nam się całkiem dobrze pomimo bliskości Karmazynów… mhmm…

Jakim cudem unikaliście wykrycia?

Moja matka była wioskową czarownicą, i to dosyć potężną. Rzuciła czar na okoliczne lasy, żeby do wioski nie wszedł nikt, kto nie został do niej zaproszony przez kogoś z wewnątrz. W praktyce oznaczało to tyle, że każdy kupiec, bard czy inszy podróżny musiał zaczekać w ustalonym miejscu – tzn. przy starym dolmenie – na kogoś z naszych i dopiero z nim udać się do wioski – inaczej zaraz zgubiłby drogę. Co ciekawe po wyjściu z wioski nie potrafiłby do niej trafić ponownie, jeśli nie spędził nocy w domu któregoś z mieszkańców, dlatego też wszystkich gości lokowaliśmy w karczmie, tak dla bezpieczeństwa. Niby się mniej lub bardziej znamy z widzenia, ale czasy niebezpieczne i nie wiadomo, komu można zaufać.

To bardzo pomysłowe, ale wspominałaś, że na wioskę napadł Karmazynowy Legion. W jaki sposób ominęli tak wyszukane zabezpieczenia?

Ha, to jest chyba najlepszy fragment. Znaleźliśmy kiedyś ciężko rannego legionistę i przez przypadek kurowaliśmy w domu jednego z mieszkańców, przez co zaklęcie zaczęło traktować go jako jednego z nas. Kiedy w końcu wyzdrowiał, najzwyczajniej w świecie uciekł do swoich i sprowadził do nas resztę Karmazynów. Ot, splot kilku niefortunnych zdarzeń, które wymknęły się spod kontroli i przygniotły nas lawinowo.

Możesz opowiedzieć o tym coś więcej, bardziej szczegółowo?

Mhmm, mogę… <upija łyk piwa> Pewnej nocy pod dolmen przypałętał się ciężko poraniony, pookaleczany legionista od Karmazynowych, bardziej martwy niż żywy. Jego koń ponoć wcale nie wyglądał lepiej. Nie było mnie wtedy przy tym, ale mówili, że biedny zwierzak padł z wyczerpania i ran przygniatając cielskiem Karmazyna, i tylko cud w postaci Trzepka zbierającego chrust sprawił, że Karmazyn przeżył. Trzepek przywlókł go ze sobą na plecach do karczmy i rzucił na stół w izbie. To już widziałam na własne oczy, podobnie jak trzy ćwierci wsi. Nieczęsto się zdarza coś takiego, więc przyszli wszyscy, oczekując niezłego widowiska. Karmazyn broczył z wielu ran, ręce wyginały mu się pod dziwnymi kątami, zbroję na brzuchu miał rozciętą, chociaż flaki trzymały się dalej w środku, a jego płaszcz, pancerz i twarz były o wiele bardziej Karmazynowe, niż sugerowała to nazwa. Zamiast prawego oka miał czerwonawą breję doprawioną potężną poszarpaną raną ciągnącą się od czoła poprzez wspomniany oczodół, zahaczającą o nos i usta, a kończącą się na rozciętej wpół brodzie. Nie wiedziałam, że taki cios można przeżyć. Posłano mnie po matkę, bo w wiosce ona najlepiej znała się na szyciu ran i ogólnej medycynie. Gdy go zobaczyła, pokręciła z niesmakiem głową i stwierdziła, że lepiej by było go dobić niż wyleczyć. Nie chodziło jej wszakże o to, że jego rany są zbyt ciężkie do wyleczenia, kiedyś na własne oczy widziałam, jak matka przyszyła Dzikobijowi ramię urwane w łokciu, i to tak, że Dzikobij wyzdrowiał i poruszał nim prawie całkiem swobodnie. Nie, matka miała wówczas na myśli, że to Karmazyn. Jeśli pozwolilibyśmy odejść mu z wioski, to mogłoby się zrobić nieprzyjemnie nawet pomimo zaklęcia ochronnego. Długo trwała awantura pomiędzy matką a starszym wioski; w końcu zdecydowano, że skoro Karmazyn znalazł się już w wiosce, to trzeba go wyleczyć, a dalsze decyzje zostawić na potem. Matce wybitnie się to nie spodobało, ale pozszywała go i oczyściła rany ziołami. Sądzę, że zaklęcie wytrzymałoby nawet wtedy, gdyby Karmazyn opuścił wioskę, ale zdarzył się pewien… incydent. Matka kategorycznie nakazała przydzielenie rannemu pokoju w karczmie, ale karczmarzowi nijak to było w smak. Nie jestem pewna, co dokładnie się stało, ale najprawdopodobniej karczmarz zatruł rany Karmazyna i przekazał grabarzowi pieczę nad nim, będąc pewnym, że obcy do świtu umrze, a wtedy grabarz od razu go pochowa i będzie po sprawie. Tak się jednak nie stało. Karmazyn spędził noc w chatce grabarza przełamując tym samym ochronną barierę, która strzegła nas od intruzów, zaś rano znaleźliśmy tylko ciało grabarza i ścieżkę świeżej krwi prowadzącą do stajni. Matka wpadła w szał, gdy się o wszystkim dowiedziała, i chociaż na pozór była niezwykle opanowana i spokojna, to ja wiedziałam, że w środku gotuje się ze złości. Wzruszyła tylko ramionami i rzekła jakby od niechcenia: "Trudno, co się stało, to się nie odstanie". – po czym w naszym domku na obrzeżach wsi wygłosiła płomienny monolog z dużą ilością brzydkich słów, które wówczas usłyszałam po raz pierwszy w życiu. Parchaty kotojebca to było najlżejsze z nich. Kilka ceramicznych talerzy wylądowało w kawałkach na podłodze, ale na szczęście szybko zabrałam mój ulubiony z zasięgu ramion tego uosobienia furii, jakim stała się moja matka. Nie dziwię się, że była wściekła, w końcu włożyła w to zaklęcie sporo pracy i wysiłku, a przez kaprys karczmarza wszystko trafił szlag. W ogóle Trzepek nie powinien był przynosić tu Karmazyna, ale wiesz… jego imię nie wzięło się znikąd. Trzepek jest nieco inny, wiesz, tak jakby… eee… no po prostu – trzepnięty. To dobry chłopak, ale niezbyt rozgarnięty. Nikt norm… to znaczy inny nie przyniósłby do wioski Karmazyna. Tamtego dnia matka wysłała mnie na polowanie, miałam zebrać jak najwięcej zapasów – jaszczurek, ich jaj, różnych leczniczych ziół, zajęcy, jagód, owoców… po prostu miałam naznosić wszystko, co można zjeść lub sprzedać. Miałyśmy wyruszyć ze świtaniem i opuścić wioskę na dobre. Matka zazwyczaj się nie myliła, więc skoro sądziła, że Karmazyn przyprowadzi resztę oddziału, to zapewne miała rację. I owszem, również tym razem intuicja jej nie zawiodła, tyle tylko, że źle wyliczyła czas przybycia napastników. Zobaczyłam dymy wznoszące się aż po horyzont, gdy przebywałam w górach oddalonych o kilka kilometrów od wioski, chociaż wojska Karmazynów miały przybyć dopiero jutro. Przerwałam łowy i natychmiast zawróciłam, chociaż nie liczyłam na zbyt wiele. Co do samego polowania… na tamtejszych terenach wszelakie gady najchętniej zakładają gniazda, bo pełno tam skałek i rozpadlin, w których można się schronić oraz znaleźć różne owadzie przysmaki, nie dziwota zatem, że zebrałam cały worek skórzastych jaszczurzych jaj i kilka tuzinów samych jaszczurek. Zazwyczaj nie zabierałam ich zbyt wiele, żeby nie naruszyć “równowagi ekologicznej” – matka mówiła, że to ważne – ale wtedy sytuacja wymagała podjęcia specjalnych działań. W jednej z jaskiń spotkałam olbrzymiego warana skalnego, który był tak ogromny, jak ja wówczas. Walka z nim była długa i wyczerpująca, bo najwyraźniej uznał, że to on zje mnie, a nie ja jego. W końcu utłukłam go jakimś kamieniem, ale jego szpony i zębiska pozostawiły na mnie wieczysty ślad – moją pierwszą bliznę. Jestem z niej bardzo dumna, chociaż wtedy nie było mi do śmiechu. Może ci się wydawać, że to nic takiego, ot, bledszy kawałek skóry, jakich noszę na sobie baaardzo wiele, ale za każdą blizną kryje się jakaś historia. One pomagają mi pamiętać, co zrobiłam i gdzie, a czasami komu.

Czyli wszystkie te blizny zostały ci zadane w walce?

Nooo, tak po prawdzie to nie wszystkie. Kilka z nich, głównie na rękach i brzuchu zrobiłam sobie sama, żeby łatwiej mi było dostać się do gildii najemników. Nie jestem pewna, czy faktycznie w czymś pomogły, ale cała reszta kryje w sobie mnóstwo fascynujących historii.

Widzę, że gdybym chciał cię spytać o każdą, to nie wystarczyłoby mi pergaminu… mhmm… opowiesz mi o kilku najciekawszych?

Ha, wszystkie są ciekawe. Wybierz sobie którąś z blizn, a opowiem ci o niej.

No to może na początek ta na policzku. Nie, nie ta, ta obok. Byłabyś całkiem ładna, gdyby nie te wszystkie blizny.

Nie mam być ładna, tylko groźna. <śmiech> Ta większa to dość nietypowe draśnięcie, które prawie mnie zabiło; gdyby nóż wszedł ledwie o palec głębiej, to zapewne byśmy teraz nie rozmawiali. Którejś nocy wracałam lekko podpita z Czarnego Niedźwiedzia i, jak to często bywa w tamtych okolicach, natknęłam się w ciemnej uliczce na trzech podejrzanych typków. Nie wiem, czy zamierzali mnie obrabować, zabić, czy tylko zgwałcić, ale gdy pierwszy rzucił się na mnie z nożem, to instynkty wzięły górę nad rozumem otumanionym wówczas alkoholem i wyuczone ruchy wykonały się same. Unik, przewrót i podcięcie ścięgien pod kolanami. To działało niemal na wszystkich wrogów, bo mało kto spodziewa się, że podczas walki będę tarzała się po ziemi, a na dodatek nikt nie dba o dobrą ochronę w najbardziej kluczowych punktach, gdzie zbroja jest cieńsza. Drugi był mądrzejszy, bo nie rzucił się na mnie, tylko wyjął gotową do strzału kuszę. Kątem oka widziałam, jak trzeci chciał mnie zajść od tyłu, więc ustawiłam się między nimi, a gdy tylko wystrzelił, zrobiłam unik. Wbrew pozorom unikanie bełtów nie jest trudne, o ile nie patrzysz na sam pocisk, tylko na ręce strzelca. Mało kto orientuje się, że ruchy zdradzają go tuż przed strzałem. W praktyce unikasz więc bełtu, zanim ten jeszcze wyleci z kuszy. W ten sposób załatwiłam dwóch z nich; ten trafiony rzęził przeraźliwie, bo bełt przebił mu płuco, a ten drugi na przemian klął na mnie i płakał, bo nie mógł wstać. Obserwowaliśmy się uważnie z ostatnim zdolnym do walki. Wiedziałam, że on wie, że jestem pijana i ledwo stoję na nogach, a on wiedział, że mimo to jestem groźną przeciwniczką. Wyczekał na moment, aż znowu się zachwieję, i wtedy błyskawicznym ruchem wyciągnął z rękawa sztylet motylkowy i od razu rzucił w kierunku mojej twarzy. Złapałam go w rękę, ale i tak poharatał mi twarz. Z tą blizną na twarzy łączy się blizna na lewej dłoni, spójrz… Miał wtedy naprawdę śmieszną minę, chyba nawet się roześmiałam. Odrzuciłam mu sztylet z powrotem, ale rzucałam lewą rękę i po pijaku. W efekcie nie trafiłam go w krtań, tak jak planowałam, tylko w oko. Nieprzyjemny widok. Próbował go sobie wyjąć, ale bezskutecznie. Po chwili padł na ziemię, znieruchomiał na chwilę i zaraz dostał drgawek. Nie jestem sadystką, zabijam tylko wtedy, kiedy muszę, ale po tym całym alkoholu miałam cudowny humor. Jakaś część mnie wiedziała, że właśnie o mało co nie zginęłam, a jednak ja stałam wtedy w ciemności i śmiałam się serdecznie, z broczącą z dłoni i twarzy krwią, otoczona trzema dogorywającymi mężczyznami – rzężącym, klnącym i drgającym. Wtedy wydawało mi się bardzo zabawne, nawet wymyśliłam, że można by zrobić o tym sztukę teatralną – "rzężący, klnący i drgający, czyli oparta na faktach dwuaktowa sztuka o trzech smutnych facetach w ciemnej uliczce". Nie patrz tak na mnie, byłam pijana! Dzięki wszystkim Bóstwom, że z przyzwyczajenia zabandażowałam sobie rany, zanim położyłam się spać. I tak musiałam zmienić pościel w moim łóżku w gildii, bo wyglądało, jakbym miała okres i zapomniała o kawałku szmatki.

A ta druga, mniejsza?

Ha, to jest dopiero ciekawa sprawa. Szłam sobie przez targ i kupowałam zapasy, świeciło słoneczko, a kapłani nie odprawiali żadnych podejrzanych obrządków w świątyniach – po prostu całkiem zwyczajny dzień. Nagle usłyszałam za sobą odgłosy szamotaniny i krzyki. Myślałam, że to jakiś złodziej, więc odruchowo wyjęłam sztylet, żeby ruszyć w pogoń – zawsze warto pomagać, bo ludzie często chcą się odwdzięczyć – a tu wszyscy leżą na ziemi i zakrywają głowy dłońmi, a na mnie pikuje przerośnięty orzeł górski. Niemal wpadłam w panikę, ale w porę się ogarnęłam i cięłam go prosto przez łeb tym malutkim sztyletem. Trafiłam, ale mało nie straciłam oka; jego pazury wyryły mi wtedy tę właśnie bliznę. Do dziś nie jestem pewna, co właściwie zaszło ani skąd się wzięło w środku miasta takie ptaszysko.

Niesamowita historia. Czy każda z twoich blizn powstała w tak, eee… niecodzienny sposób?

Mniej więcej każda, oczywiście oprócz tych powstałych przy samookaleczeniu.

Rozumiem… nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli powypytuję cię jeszcze o kilka blizn?

To twoje pieniądze. Jeśli tylko zapłacisz mi odpowiednio więcej, to mogę ci tak nawijać choćby do jutra.

Taaak… ekhm… to znamię na twojej szyi wygląda dość ciekawie…

I nie bez powodu! Dasz wiarę, że kiedyś nazywano mnie Bezgłową Damą?!

O Bogowie… czuję, że nie chcę pytać, ale i tak zapytam.

Kiedyś przyjęłam zlecenie na zdobycie ważnych dokumentów głównodowodzącego pewnej bandyckiej szajki; zwali się chyba Wilkami Północy, czy jakoś tak…

Chodzi ci zapewne o Lisy Północy.

O to to, właśnie tak się nazywali. Wiedziałam, że coś z psowatymi.

Przepraszam, że się wtrącę – wiesz oczywiście, że swego czasu Lisy trzęsły całym miastem?

Taaa, wiem. Musieli komuś ostro zajść za skórę, skoro pojawiło się zlecenie mające na celu rozszyfrowanie ich planów i w efekcie osłabienie ich pozycji. Normalnie nie brałabym się za takie zlecenie, ale półtora miliona koron piechotą nie chodzi. Z drugiej strony tylko samobójca podjąłby się próby okradnięcia Chana Kitsune.

I okradłaś go?!

Taaak, ale łatwo nie było. Wierz lub nie, ale zginęłam podczas wykonywania zadania… stąd ta blizna.

Jak to zginęłaś? Przecież teraz jesteś tu żywa i rozmawiasz ze mną. Korzystałaś z zakazanych sztuk?

Nieee, użyłam najzwyczajniejszego kamienia duszy. Kosztował mnie małą fortunę, jakieś sto czy dwieście tysięcy koron, ale dzięki temu miałam pewność, że nie jest podróbką znalezioną na polu i pomalowaną świecącą farbką. No, może nie tylko dzięki temu; znajoma magiczka poleciła mi zaufanego kupca. Niektórzy z nich mają taki tupet, że sprzedają podróbki za niebotyczne ceny. Jeśli uda im się z powodzeniem oszukać bogatego klienta, to mają szczęście; martwi zazwyczaj nie składają reklamacji. Lecz jeśli klient wykryje, że wydał kilkanaście tysięcy koron na polny kamyk… biada takiemu kupcowi. Czasami uda mu się uciec z miasta z pieniędzmi i wtedy jest ustawiony na resztę życia, ale najczęściej kończy w rzece z duuużym głazem przywiązanym do szyi. Są sposoby, żeby sprawdzić, czy kamień duszy jest prawdziwy; ja swój też sprawdziłam dla pewności.

Mówisz o tym tak spokojnie, jakby to była codzienność.

To tylko pozory, ale cieszę się, że odniosłeś takie wrażenie. Staram się być opanowana albo przynajmniej na taką wyglądać, ale i tak odczuwam duży dyskomfort przy uciekaniu się do takich sztuczek. A nuż kamień nie zadziała, albo moje ciało zostanie spalone na popiół i nie da się go wskrzesić, albo kupiec przechytrzy mój zaklęty amulecik i sprzeda mi nieprawdopodobnie realistyczną fałszywkę… muszę być opanowana, bo tylko spokój ratuje mnie od szaleństwa.

Opowiesz coś więcej o tym zleceniu?

Teoretycznie nie powinnam, bo tajemnica zawodowa zobowiązuje mnie do milczenia przy zleceniach tego formatu, ale jakieś ogólniki mogę ujawnić. Co chcesz wiedzieć?

Jak udało ci się znaleźć na tyle blisko Chana Kitsune, by móc go okraść?

Ha, jestem kobietą. Może i nie grzeszę urodą, ale tak czy siak potrafię to i owo. Faceci to proste i nieskomplikowane stworzenia, łatwo ich zaspokoić. Wieści o moich umiejętnościach szybko się rozeszły i w ciągu dwóch miesięcy przewędrowałam poprzez kolejne łóżka aż do samego Chana.

Niektórzy nazwaliby cię dziwką.

Owszem, zdarzało się, że słyszałam takie niewybredne epitety pod swoim adresem. Wtedy wyzywałam delikwenta na pojedynek i albo przyjmował wyzwanie i zostawał przeze mnie doszczętnie pobity tracąc honor, albo odrzucał wyzwanie i tracił go jeszcze więcej, zyskując za to miano tchórza, który boi się stanąć do walki z kobietą. Może i jestem przedstawicielką, pfff, "słabszej płci", ale wielu rosłych chłopów dwa razy pomyśli, zanim wejdzie mi w drogę czy rzuci jakąś szowinistyczną uwagę. Zwykle patrzą wtedy ukradkiem na blizny, które pozostawiłam im na pamiątkę.

Myślę, że wystarczy już rozmów o bliznach. Patrząc na twoje ciało zastanawiam się, czy masz chociaż jeden nieoszpecony kawałek skóry… um, wybacz, nie chciałem cię urazić, to tylko czysta ciekawość. Co czułaś po odkryciu, że twoja wioska została zrównana z ziemią?

Przede wszystkim zagubienie i paraliżujący strach. Gdzieś w głębi czułam się też winna w ten szczególny sposób, który występuje wtedy, gdy matka dowiaduje się o zjedzonym przez ciebie słoiku ciasteczek. Początkowo nie wiedziałam co robić, ze stresu się popłakałam, ale to chyba normalne w takiej sytuacji, jeśli jest się kilkunastoletnią dziewczynką. Gdy skończyły mi się już łzy, a nerwy nieco zelżały, uderzyłam się w twarz, by odzyskać spokój ducha i rozpoczęłam chłodne kalkulacje. Z wioski pozostało tylko kilka dymiących szkieletów, gdzieniegdzie dogasał ogień lub żarzył się żar. Wiedziałam, że nie mogę tam zostać. Zaczęłam szukać jakichkolwiek ocalałych, ale bez większych nadziei na sukces. Nie znalazłam ani matki, ani nikogo z wioski. Nawet trupów było jakoś mało; dopiero wiele lat później dowiedziałam się, że Karmazynowy Legion napadając na wioski i miasta bierze jeńców żywcem, by później zrobić z nich niewolników. Miałam cichą nadzieję, że moja matka z uwagi na swoje wykształcenie i szeroką wiedzę została guwernantką, ale równie dobrze mogła zostać sprzedana do burdelu. W końcu była elfką, a egzotyczna uroda i filigranowe kształty są zawsze w cenie… ale mniejsza z tym, przecież nie cofnę czasu. Zaraz po przybyciu do wioski przeszukałam zgliszcza zabierając z nich wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. W ruinach naszej chatki znalazłam swój ulubiony ceramiczny talerz, ten, który kilka godzin wcześniej uratowałam przed furią matki. Stwierdziłam wówczas, że zdarzył się mały cud, skoro talerz przetrwał atak Karmazynów. Mam go dzisiaj, ale nie używam go, żeby przypadkiem się nie potłukł. Zamknęłam go w skrytce bankowej u Rudolfa Grzmotobrodego razem z kosztownościami. Krasnoludzcy bankierzy mają na tyle taktu, by nie pytać o szczegóły, byleby dostali na czas swoją prowizję.

Co zrobiłaś potem, gdy wyruszyłaś na szlak? Jak wyglądała twoja ewolucja od bezimiennej sieroty do najemniczki?

Wyruszyłam następnego dnia; wędrowanie nocą poprzez lasy nie byłoby dobrym pomysłem. Tamta noc była chyba najgorszą w moim życiu – musiałam pochować tych kilku szczęśliwców, których Karmazyny nie wzięli żywcem, no i oczywiście wyspać się przed rozpoczęciem podróży. Źle się czułam leżąc na nadpalonym łożu w ruinach chatki mając nad sobą tylko rozgwieżdżone niebo, a i tak dobrze, że wtedy nie padało. Rankiem spojrzałam jeszcze raz za siebie, starając się zarazem zapamiętać i zapomnieć ten przykry obrazek – w końcu w tym miejscu przeżyłam całe swoje życie. Ha. Niestety, ból jest najlepszym nauczycielem, ale to dzięki niemu stałam się tak twarda i odporna psychicznie. Moja wędrówka trwała długo, w zasadzie to nie miałam nawet jakiegoś szczególnego planu czy celu w życiu, chciałam po prostu tułać się z miejsca na miejsce żyjąc z dnia na dzień i czekając, co przyniesie jutro. Po drodze mijałam dużo wiosek, a w każdej z nich ludzie mieli odrobinę inne zwyczaje i wierzenia, a nawet odrębne słownictwo. Wiedziałeś, że ziemniak nazywa się pyrą, grulą, kartoflem albo barabolą w zależności od tego, gdzie się znajdujesz? Tak czy siak wędrując musiałam jakoś zarobić na życie, obronić się przed niebezpieczeństwem, a czasami zwyczajnie odpocząć, toteż szybko zaopatrzyłam się w krótki mieczyk, skórzaną zbroję i poręczną torbę, w której spoczywał cały mój dobytek – głównie jedzenie, ale też mój ukochany talerz i trochę pieniędzy ukrytych w wydrążonych kamieniach. Co tak patrzysz? To takie zabezpieczenie, nauczyłam się tego w wiosce od matki. Po prostu bierzesz zwyczajny spory kamień, przy użyciu odpowiednich narzędzi wydrążasz go, wycinasz otwór i wkładasz do środka pieniądze razem z trawą, żeby nie brzęczały. Nikt nie wpadnie na pomysł, żeby szukać w kamieniu szczeliny do podważenia "zatyczki". Teraz już nie potrzebuję takich sztuczek, więc mogę ci pozdradzać swoje najtajniejsze sekrety, ale kiedyś byle gówniarz był silniejszy ode mnie i mógł zabrać wszystkie moje pieniądze, jeśli obnosiłabym się z nimi zbyt ostentacyjnie. Nie stroniłam od ciężkiej pracy, więc często pomagałam w polu czy przy trzodzie za miejsce do spania, miskę strawy i kilka groszy na potem. Gdy byłam mniejsza, chłopcy często składali mi niemoralne propozycje, ale gryzienie i drapanie szybko wybijało im z głowy takie niemądre pomysły. Niektórzy zwoływali kolegów, żeby potem się na mnie zemścić i zapewne grupowo zgwałcić, ale zawsze kończyło się tak samo – potrafiłam się obronić, często zadawałam jednemu lub kilku z nich mniej lub bardziej dotkliwe rany moim sztyletem, po czym następnego dnia odchodziłam w pośpiechu z wioski, żeby uniknąć kłopotów. Tak czy siak, zawsze to JA byłam winna, bo przecież byłam obcą przybłędą znikąd i nie miałam prawa odmówić chwili przyjemności naszemu pięknemu Mietkowi czy innemu Jóźkowi, a w ogóle to powinnam się gdzieś ustatkować jako wioskowa dziwka i umrzeć w połogu wydając na świat czyjegoś bękarta. W dziewięciu przypadkach na dziesięć właśnie tak byłam postrzegana. Nie miałam w sumie nic przeciwko temu, dopóki nie dochodziło do rękoczynów, ale bycie w gotowości do obrony o każdej porze dnia i nocy zaczynało mnie powoli męczyć. Rosłam, robiłam się starsza, a wciąż miałam na własność tylko ten mieczyk, talerz, trochę oszczędności i zbroję, którą co jakiś czas wymieniałam na większą. Oczywiście co jakiś czas kupowałam coś jeszcze do mojego dobytku – głównie książki, i chociaż treściowo pozostawiały wiele do życzenia, to musiałam coś czytać, bo bałam się, że zapomnę, jak się to robi. Naprawdę! <śmiech> Mój dobytek powiększał się zatem stale, chociaż bardzo nieznacznie, w końcu sama musiałam to wszystko dźwigać, ale przynajmniej dzięki temu dość szybko nabrałam krzepy. Raz musiałam wymienić torbę na większą i wydrążyć kilka nowych kamieni, ale ogólnie nie było aż tak źle… oczywiście gdyby nie ta samcza głupota i konieczność zamanifestowania swojego zakompleksionego ego. Wiele lat minęło mi w ten sposób – od wioski do wioski – a ja robiłam się większa i dojrzalsza. Propozycje też robiły się groźniejsze, bo z czasem zaczęli je składać dorośli faceci, a nie napaleni chłopcy. Wtedy zaczęłam się bać na poważnie. Nie o to, że sobie nie poradzę z napastnikiem, co to, to nie, ale wizja zlinczowania przez całą wieś jest nieco bardziej niemiła, niż przepychanka z kilkoma wyrostkami. Z początku szło nieźle, w pewnym momencie prawie zapomniałam o strachu, aż któregoś razu wszystko szlag trafił. Pewnej nocy do stajni – mojej noclegowni w tamtejszej wiosce – wparował rosły chłop śmierdzący przetrawioną wódką i nieświeżym potem. Zatrzasnął za sobą drzwi na rygiel i wrzeszczał do stojących przed stajnią kompanów, rechocząc razem z nimi. Bałam się wtedy jak jasna cholera, a miałam może z osiemnaście, dwadzieścia wiosen? Z tego co zrozumiałam z tych dzikich porykiwań ten w stajni miał najbardziej zakompleksione ego i był nieformalnym dowódcą lokalnej grupki osiłków. Domyślałam się, co zechce ze mną zrobić, i co się stanie potem, gdy ze mną skończy. Nie zamierzałam poddać się bez walki; zatrzaśnięte drzwi działały na moją korzyść. Mimo wszystko chciałam spróbować rozwiązać to bezkrwawo. Udawałam zaspaną, spytałam ziewając, co się dzieje. Tamten na to, żebym ściągała giezło, to zrobi mi tak dobrze, że będę błagała o więcej. Zrobiło mi się niedobrze od bijącej od niego bogatej gamy zapachów, więc odgryzłam mu się najplugawiej, jak umiałam, głosząc przy tym sugestie co do sposobu prowadzenia się jego matki. Tamten zmrużył oczy, charknął, splunął mi w twarz i spróbował mnie uderzyć. W odpowiedzi świsnął mieczyk i gbur padł na ziemię, trzymając się za rozharatane gardło. Celowałam w rękę, ale jakoś tak się dziwnie złożyło, że poniosły mnie emocje, szczególnie gniew… tamci za drzwiami zaczęli coś podejrzewać, bo od tamtej strony nasiliły się krzyki i głuche uderzenia, widocznie próbowali wyważyć wrota. Wtedy na moment ogarnęła mnie panika – oto stałam nad rzężącym w agonii pijusem dzierżąc w dłoni ociekający jego krwią miecz, a za drzwiami czekali jego kompani, którzy najpewniej zgwałcą mnie wielokrotnie, a potem zatłuką na śmierć cepami, sierpami, motykami i co kto ma akurat pod ręką… jeśli będę miała szczęście. Uderzyłam się w twarz tak jak przed laty w spalonej wiosce i momentalnie odzyskałam spokój i chłodny rozsądek. Wyważyłam po chichu deski z drugiej strony stajni i zmyłam się, zanim ta hołota wtargnęła do środka. Od tamtego czasu coś się zmieniło. Wiedziałam już, że muszę znaleźć sobie jakieś sensowne miejsce do osiedlenia się, bo tułaczka od wioski do wioski i mordowanie ludzi prędko sprowadzi na mnie kłopoty. Totalnie nie znałam geografii, więc pytałam ludzi, gdzie jest największe miasto i wędrowałam w tym kierunku, ale po trzykroć ostrożniejsza. Unikałam kłopotów, jeśli tylko mogłam, i nigdzie nie zatrzymywałam się dłużej niż na dwa-trzy dni, żeby facetom nie przyszły czasem do głowy jakieś głupie myśli. I tak miałam szczęście, że tamci nie wysłali za mną listu gończego. Poza tym jednym wypadkiem całe moje życie stanowiła na przemian wędrówka i walka o przetrwanie; można rzec, że byłam dzieckiem wpierdolu. Tak jak opisałam: wioski były niemal identyczne, zawsze działo się to samo, a jedyne zmiany to powiększający się z wolna mój ekwipunek i doskonalenie umiejętności machania mieczem. To wszystko, naprawdę. <śmiech> Zwyczajna historia zwyczajnej dziewczyny.

A co z miastem? Jak trafiłaś do gildii najemników?

Najzwyczajniej w świecie: potrzebowałam pieniędzy i nie zamierzałam zarabiać ciałem… nooo, w każdym razie nie upodlając się, bo najemnicy przecież też wynajmują swoje ciało, tylko w inny sposób. <śmiech> Przyjrzałam się kilku gildiom, a wierzaj mi, że sporo ich jest w tym mieście. Każda miała inną politykę i własne standardy, niektóre wymagały bezgranicznego posłuszeństwa przywódcy, a inne żądały kosmicznych sum wpisowego. W końcu dołączyłam do Wróżkowego Ogona; panowała tam przyjazna, wręcz rodzinna atmosfera, wpisowe można było uiścić później, po zarobieniu paru monet, a w zleceniach można przebierać wedle uznania. Jedyne obostrzenia to oddawanie piątej części każdej nagrody na utrzymanie gildii i pomoc innym członkom – jak dla mnie bomba. Wielu miłych ludzi pomagało mi odnaleźć się w nowym otoczeniu, później ja robiłam to samo dla innych. Cieszę się z tej gildii. Dzięki możliwości wyboru zleceń nie muszę nikogo zabijać, jeśli nie chcę, oraz pracuję tyle, ile mi się podoba. Jeśli potrzebuję więcej pieniędzy, to biorę więcej zleceń, a jeśli nie, to nie – proste, prawda? Każdy ma tyle, ile sobie wypracował. Nie ma żadnego obostrzenia mówiącego, że trzeba w miesiącu wykonać tyle a tyle zleceń – nie chcesz, nie pracujesz, to twoja sprawa i twoje zmartwienie, jeśli nie będziesz miał co włożyć do pyska.

Naprawdę są takie gildie?! Myślałem, że najemnicy to bezmózgie ciepagi, które podejmą się każdego zlecenia, byleby była w nim wzmianka o złocie.

Też tak myślałam, a jednak okazuje się, że nie. Człowiek się uczy przez całe życie, matka zawsze mi to powtarzała… chociaż w jej przypadku to nie miało większego sensu, bo była elfką czystej krwi.

Właśnie, twoja matka… jaka ona była?

Mądra. Bardzo mądra i dobrze wykształcona. Nie mam pojęcia, co robiła przed przybyciem do wioski, ale nieszczególnie mi to przeszkadzało. Była mi nie tylko matką, ale też przyjaciółką i nauczycielką. Wszystko, co wiem, wiem od niej – o życiu, o magii, o ziołach i przetrwaniu w dziczy, o fazach księżyca i kobiecych dolegliwościach… nauczyła mnie pisać i czytać w kilku językach, w tym w trzech dialektach staroelfiego. Jest co prawda kilka rzeczy, o których mi nie powiedziała, jak choćby polityka, układy sił czy geografia, ale to pewnie dlatego, że nie zdążyła, a poza tym byłam za mała. Nigdy mnie nie uderzyła ani nie obdarzyła złym słowem. Jestem jej dozgonnie wdzięczna za to, kim jestem teraz. Czasami myślę, że wtedy, w naszej rodzinnej wiosce… może ona się nie pomyliła? Wszak nigdy się nie zdarzyło, by nie miała racji. Może wysłała mnie na polowanie celowo, żeby nie było mnie wtedy w wiosce? Nie wiem…

Mówisz tyle o matce, a co z ojcem? Nie wspominałaś o nim.

Nie wiem, kim był. Kilka razy pytałam matkę, czemu inne dzieci mają dwoje rodziców, a ja tylko ją, ale ona za każdym razem milczała albo szybko zmieniała temat. Nie mam pojęcia, kim był, czy żyje ani co się z nim stało. Domyślam się, że był człowiekiem, bo ja jestem tylko półelfką, ale na tym kończy się moja wiedza.

Rozumiem. Chciałabyś coś jeszcze dodać o sobie na zakończenie wywiadu? Jakaś rada lub wskazówka dla potomnych?

Chyba nie, wszystko co było do powiedzenia zostało już powiedziane i zapisane. Chociaż… w sumie to mogłabym zarzucić filozoficzną refleksją…

Taaak?

Żyj i pozwól żyć innym. Wiem, oklepane zdanie, ale niech zakończy nasz wywiad, bo właśnie przez niestosowanie go jestem tu dzisiaj, taka jak teraz i inna, niż mogłabym być.

Żałujesz tego, co mogłoby się stać, gdyby Legion nie napadł wtedy na waszą wioskę?

Czasami, zazwyczaj w pochmurne deszczowe noce. Ale krótko i mało, bo dzięki temu poznałam masę świetnych osób we Wróżkowym Ogonie i nawiązałam z nimi taką relację, jakiej nigdy nie miałam z nikim w wiosce, poza matką oczywiście. Są dla mnie jak rodzina.

A zatem dziękuję za poświęcony mi czas.

Cała przyjemność po mojej stronie. Nie zapomnij, że czekam na moje bajkowo wysokie honorarium! <śmiech>

Koniec

Komentarze

To cywilizacja na oko antyku zna druk i ma łańcuchy dostaw i stałe kanały dystrybucji prasy? Ciekaaawe…;))). A tak poważniej (jeszcze poważniej) – wywiad, potraktowany profesjonalnie, wymaga staranniejszej kompozycji (rwie się) i sporych poprawek i skrótów, ew podziału na dodatkowe pytania, w drugiej części – te bloki są zbyt długie.

Fajny pomysł na narrację pierwszoosobową, aczkolwiek przydałoby się jej nieco więcej dynamizmu, a przynajmniej pocięcia bloków wypowiedzi najemniczki na akapity. “Dziennikarz” mógłby też być nieco bardziej zadziorny, więcej dopowiadać albo prowokować, coś od siebie więcej dorzucać, a nie tylko podsuwać kolejne tematy. Żeby właśnie do tej pierwszej osoby dorzucić nieco wyraźniejszy drugi punkt widzenia. Podoba mi się “uczłowieczenie” najemniczki, jej historia – zupełnie przyzwoicie ograne klisze fantasy z wycieczkami w mniej banalne rozwiązania. Najmniej satysfakcjonujące te historyjki z legionistami w wiosce, może któryś powinien nie okazać się takim tylko złym? (Nie wiem, tak się zastanawiam.)

Zakończenie trochę mnie rozczarowało, bo spodziewałam się czegoś mocniejszego, dobitniejszego (ale wcale nie jakiegoś twistu w mroczną stronę, nie, nie). Dobre jest z tym odesłaniem jej przez matkę, czyli maleńki twiściczek, ale z tego “żyj i pozwól żyć innym” plus tego paradoksu, że ona zdaje sobie sprawę, że stała się tym, czym się stała (i z czego jest zadowolona), przez złamanie tej zasady, można by więcej wycisnąć.

Napisane tak, że czyta się bezboleśnie, na łapankę interpunkcyjno-gramatyczną nie mam w tej chwili czasu i możliwości.

http://altronapoleone.home.blog

Z pewną niewiarą podchodzę do wywiadu. Kto i dla kogo miałby go przeprowadzać?

Przypuszczam, Olokotampusie, że pomysł takiej formy był tylko pretekstem do opisania życia i kilku przygód najemniczki. Jej doświadczenia są typowe i mam wrażenie, że chodziło tu o możliwość zaprezentowania opowiadania w nieco inny sposób.

Czytało się nawet nieźle, ale bardzo przeszkadzały mi niektóre słowa i wyrażenia, m.in.: żeby nie na­ru­szyć rów­no­wa­gi eko­lo­gicz­nej, facet, to mogę ci tak na­wi­jać choć­by do jutra, sły­sza­łam takie nie­wy­bred­ne epi­te­ty pod swoim ad­re­sem, rzuci jakąś szo­wi­ni­stycz­ną uwagę, ze stre­su się po­pła­ka­łam, sta­łam się tak twar­da i od­por­na psy­chicz­nie, ko­niecz­ność za­ma­ni­fe­sto­wa­nia swo­je­go za­kom­plek­sio­ne­go ego, byłam dziec­kiem wpier­do­lu, inne żą­da­ły ko­smicz­nych sum wpi­so­we­go, czy jak dla mnie bomba, że na tym poprzestanę, które w czasach elfów walczących mieczami, kobiet noszących giezła i pisania na pergaminie, moim zdaniem, nie mają racji bytu.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

nie wiem, czy chce ci się tyle pisać… upra­sza­jąc wszyst­ko do jed­ne­go zda­nia: –> Chyba miało być: …upra­szcza­jąc wszyst­ko do jed­ne­go zda­nia:

Za SJP PWN: uprosićupraszać 1. pot. «uzyskać coś, prosząc; też: zobowiązać kogoś prośbami 2. upraszać «prosić usilnie o coś»

 

(chwi­lę póź­niej, po ku­pie­niu dwóch zim­nych Pa­la­dy­nów) –> (chwi­lę póź­niej, po ku­pie­niu dwóch zim­nych pa­la­dy­nów)

Nazwy trunków zapisujemy małymi literami. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

do­li­ną dzie­lą­cą nas od ziem kar­ma­zy­nów. –> Nie wiem, kim oni są, ale czy nie powinno być wielkiej litery?

 

po opusz­cze­niu wio­ski nie po­tra­fił­by do niej tra­fić po­now­nie… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Mhmm, mogę… …pew­nej nocy… –> Drugi wielokropek jest zbędny. Wystarczy: Mhmm, mogę… pew­nej nocy

 

po­dob­nie jak trzy ćwiar­te wsi. –> …po­dob­nie jak trzy ćwierci wsi. Lub: …po­dob­nie jak trzy czwar­te wsi.

 

Nie­czę­sto się zda­rza coś ta­kie­go, więc wszy­scy się ze­bra­li, bo za­po­wia­da­ło się nie­złe wi­do­wi­sko. –> Lekka siękoza.

Proponuje: Nie­czę­sto się zda­rza coś ta­kie­go, więc przyszli wszyscy, oczekując nie­złego wi­do­wi­ska.

 

do­pra­wio­ną po­tęż­ną po­szar­pa­ną szra­mą cią­gną­cą się od czoła… –> …do­pra­wio­ną po­tęż­ną po­szar­pa­ną raną, cią­gną­cą się od czoła…

Za SJP PWN: szrama «szpecący kogoś ślad po zagojeniu się rany»

 

Matka ka­te­go­rycz­nie na­ka­za­ła przy­dzie­le­nie po­ko­ju w karcz­mie ran­ne­mu… –> Matka ka­te­go­rycz­nie na­ka­za­ła przy­dzie­le­nie rannemu po­ko­ju w karcz­mie

 

karcz­marz za­truł rany kar­ma­zy­na i prze­ka­zał gra­ba­rzo­wi pie­czę nad nim będąc pe­wien, że ranny do rana umrze… –> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …karcz­marz za­truł rany kar­ma­zy­na i prze­ka­zał gra­ba­rzo­wi pie­czę nad nim, będąc pe­wnym, że chory/ obcy do świtu umrze…

 

prze­ła­mu­jąc tym samym ochron­ną ba­rie­rę, która chro­ni­ła nas… –> Powtórzenie.

Może: …prze­ła­mu­jąc tym samym ochron­ną ba­rie­rę, która strzegła nas

 

i ścież­kę świe­żej krwi pro­wa­dzą do staj­ni. –> …i ścież­kę świe­żej krwi pro­wa­dzącą do staj­ni.

 

"Trud­no, co się stało, to się nie od­sta­nie.", po czym –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Proponuję: "Trud­no, co się stało, to się nie od­sta­nie". – po czym

 

w na­szym domku ona obrze­żach wsi wy­gło­si­ła pło­mien­ny mo­no­log… –> Literówka.

 

z za­się­gu ra­mion ne­me­sis, jakim stała się moja matka. –> Nemezis jest rodzaju żeńskiego, więc: …z za­się­gu ra­mion ne­me­zis, jaką stała się moja matka.

Czy aby matka dziewczyny na pewno stała się nemezis?

Za SJPPWN: nemezis podn. «nieubłagana, karząca sprawiedliwość»

 

Mie­li­śmy wy­ru­szyć ze świ­ta­niem i opu­ścić wio­skę na dobre. –> Wioskę miała opuścić dziewczyna i jej matka, więc: Miałyśmy wy­ru­szyć ze świ­ta­niem i opu­ścić wio­skę na dobre.

 

gdy po­lo­wa­łam w gó­rach od­da­lo­nych o kilka ki­lo­me­trów od wio­ski, cho­ciaż woj­ska kar­ma­zy­nów miały przy­być do­pie­ro jutro. Prze­rwa­łam po­lo­wa­nie i na­tych­miast za­wró­ci­łam, cho­ciaż nie li­czy­łam na zbyt wiele. Co do sa­me­go po­lo­wa­nia –> Powtórzenia.

 

w tam­tej­szych te­re­nach… –> …na tam­tej­szych te­re­nach

 

o ile nie pa­trzysz się na bełt, tylko na ręce strzel­ca. –> …o ile nie pa­trzysz na bełt, tylko na ręce strzel­ca.

 

gdy bełt wy­strze­lił, zro­bi­łam unik. Wbrew po­zo­rom uni­ka­nie beł­tów nie jest trud­ne, o ile nie pa­trzysz się na bełt, tylko na ręce strzel­ca. Mało który orien­tu­je się, że zdra­dza­ją go ruchy tuż przed strza­łem. W prak­ty­ce uni­kasz więc bełtu, zanim ten jesz­cze wy­le­ci z kuszy. W ten spo­sób za­ła­twi­łam dwóch z nich; ten tra­fio­ny beł­tem rzę­ził prze­raź­li­wie, bo bełt prze­bił… –> Jeden bełt, a tak się rozmnożył.

 

Dzię­ki wszyst­kim Bó­stwom… –> Dzię­ki wszyst­kim bó­stwom

 

O Bo­go­wie… czuję–> O bo­go­wie… czuję

 

Gdzieś w głębi czu­łam też po­czu­cie winy… –> Masło maślane.

Proponuję: Gdzieś w głębi miałam też po­czu­cie winy… Lub: Gdzieś w głębi czu­łam się też winna

 

Źle się czu­łam leżąc nad­pa­lo­nym łożu… –> Źle się czu­łam leżąc na nad­pa­lo­nym łożu

 

Wie­dzia­łeś, że ziem­niak na­zy­wa się pyrą, grulą, kar­to­flem albo ba­ra­bo­lą… –> Skąd u tych ludzi ziemniaki i skąd znali ich różne nazwy, pochodzące z miejsc i czasu, których znać nie powinni?

 

od bi­ją­cej od niego bo­ga­tej woni za­pa­chów… –> Masło maślane. Woń i zapach to synonimy.

 

gło­sząc przy tym su­ge­stie co do pro­we­nien­cji jego matki. –> Czy na pewno chodziło Ci o pochodzenie matki osiłka, czy raczej o jej sposób prowadzenia się/ konduitę?

Za SJP PWN: proweniencja «pochodzenie jakichś zjawisk lub osób»

 

a za drzwia­mi cze­kał wście­kły tłum… –> Wcześniej napisałaś, że napastnik …był nie­for­mal­nym do­wód­cą lo­kal­nej grup­ki osił­ków. Ciekawi mnie, kto tworzył ów tłum i dlaczego rzeczony  tłum był wściekły?

Za SJP PWN: tłum I 1. «bardzo duża liczba ludzi zgromadzonych w jakimś miejscu»

 

Roz­sie­ka­łam po chi­chu deski z dru­giej stro­ny staj­ni… –> W jaki sposób zrobiła to po cichu?

 

zmy­łam się, zanim ta tłusz­cza wtar­gnę­ła do środ­ka. –> Jaka tłuszcza?

 

I tak mia­łam szczę­ście, że tamci nie wy­sła­li za mną listu goń­cze­go. –> Czy naprawdę w wiosce ktoś wiedział, czym jest list gończy, że nie wspomnę o jego powieleniu i rozesłaniu?

 

byle by była w nim wzmian­ka o zło­cie. –> …byleby była w nim wzmian­ka o zło­cie.

 

czemu inne dzie­ci mają dwój­kę ro­dzi­ców… –> Raczej: …czemu inne dzie­ci mają dwoje ro­dzi­ców

 

Cza­sa­mi, za­zwy­czaj w po­chmur­ne desz­czo­we noce. –> Czy deszczowa noc może nie być pochmurna?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mnie się podobało.

Forma dialogu nadaje tekstowi nietypowy rys. Goła historia życia najemniczki wyglądałaby nudniej.

Brakowało mi jakiegoś zamknięcia w stylu “z najemniczką Iksińską rozmawiał Y dla ABC”.

Fantastyka trochę sztampowa, ale nadrabiasz formą.

Babska logika rządzi!

Brakowało mi jakiegoś zamknięcia w stylu “z najemniczką Iksińską rozmawiał Y dla ABC”.

Tak, takie bardziej wyraźne pójście w klasyczne formuły też byłoby jakimś wzmocnieniem zakończenia.

http://altronapoleone.home.blog

Nie kupuję tej formy, ani treści. Sam wywiad jest poprowadzony bardzo szkolnie, a kolejność pytań wydaje się zupełnie przypadkowa. Nie wiem czy to jest artykułem prasowym czy może do radia (no dobra, to akurat mało prawdopodobne) – w każdym razie, wygląda bardziej jak transkrypcja. Nie ma wstępu, ani zakończenia, jedynie zapis pytań i odpowiedzi, a naprawdę, to jeszcze za mało. Gdybyś zrobił research jak może wyglądać wywiad, o wiele lepiej bym przyswoiła Twój pomysł. 

@rybak W zasadzie świat w mojej głowie był na poziomie średniowiecza, ale nie o nim się chciałem rozpisywać, to było tylko niedopowiedziane tło dla historii najemniczki. A czemu mieliby nie znać prasy? :P Kiedyś w starożytnej Grecji wynaleźli maszynę parową, ale nie wiedzieli co z nią zrobić, więc skończyła jako zabawka. W innym świecie prasa mogłaby się narodzić przed erą prochu.

 

@regulatorzy Ooo rany, nie wiedziałem, że narobiłem aż tyle błędów! :o Niebawem siądę i to wszystko popoprawiam. :) | O kurczę, jesteście regulatorami nie bez powodu; z tym tekstem jest dokładnie tak jak mówicie. Nie sądziłem, że ktoś może mnie tak szybko przejrzeć. | Z tym stylem to był taki jakby eksperyment, żeby współczesną mowę potoczną osadzić w świecie medieval fantasy i do tego w wywiadzie prasowym; taki misz-masz. Może by wypaliło, takie połączenia to zazwyczaj albo klapa, albo geniusz. Było warto spróbować. :D

 

@Finkla, drakaina Faktycznie brakuje zakończenia typowego dla wywiadu, dzięki za spostrzegawczość. :)

 

@Deirdriu Dziękuję za info; nigdy nie miałem do czynienia z wywiadami bardziej, niż ich czytanie w gazetach, więc napisałem to dosyć kulawo; bardziej jako udawanie jakiejś formy, zarysowanie jej, niż realny wywiad. Nie wiem, czy jest sens to wszystko przerabiać i pisać od nowa, niemniej będę pamiętał, żeby do kolejnych tekstów robić rozpoznanie. Tak mi się właśnie zdawało, że sama chęć napisania o czymś to za mało i trzeba najpierw poczytać o formie / czasach /etc. :(

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

W innym świecie prasa mogłaby się narodzić przed erą prochu.

Niby ktoś mógł to wymyślić, ale jaki sens ma prasa, jeśli większość ludzi nie umie czytać?

Babska logika rządzi!

Problem z wynalazkiem prasy w sensie jako tako masowego medium jest taki, że np. Rzymianie np. mieli obwieszczaczy, którzy podawali ważne informacje, więc zapotrzebowanie na to było. Ale prasa jako taka potrzebuje kilku innych czynników, z łatwością powielania (zaawansowaną techniką druku) na czele, a także dostateczną liczbą czytelników zainteresowanych czymś więcej niż czystą informacją. Skądinąd akurat wywiad jest formą bardzo późną, ewidentnie, czytając tony gazet z XIX w., głównie pierwszej połowy, jeszcze jej nigdy nie zaobserwowałam. Gdyby Rzymianie znaleźli zastosowania dla aleksandryjskich wynalazków, to istotnie historia techniki i nauki mogła pójść w drastycznie innym kierunku, ale to odrębna sprawa.

Ale w fantasylandzie, nie mówiąc już o umownym świecie, to akurat najmniej istotne, o ile uzasadnione w świecie, taka rozmowa nie musialaby mieć wielkiego zasięgu, a Grecy i Rzymianie (ludzie średniowiecza też) lubili formę dialogu. Można by nawet zmienić tytuł na coś bardziej staroświeckiego, rozmowę spisywać może ktokolwiek, niekoniecznie dziennikarz, a wtedy te formalne wymogi też byłyby inne.

 

Edit: Finklo, prasa narodziła się w czasach, kiedy w większości krajów większość ludzi nie umiała czytać :)

http://altronapoleone.home.blog

Kiedyś w starożytnej Grecji wynaleźli maszynę parową, ale nie wiedzieli co z nią zrobić, więc skończyła jako zabawka. W innym świecie prasa mogłaby się narodzić przed erą prochu.

Boli jak czytam :(

Jeśli chodzi o opowiadanie, to przykro mówić, ale nie podobało mi się. Trywialna historia generic fantasy opakowana w trywialną folię telewizji śniadaniowej. Zabrakło błonnika, witamin, mięska. Niepożywne :(

Mimo to zachęcam do eksperymentowania! Odys długo błądził nim znalazł Itakę.

EDIT: O ile dobrze kojarzę to pierwszą gazetę podarował światu Cezar. Co zamieszczano na łamach, nie wiem. Pewnie nie wywiady. Jeśli ktoś ma dobre źródło w temacie, chętnie się zapoznam.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

To dobrze, Olokotampusie, że zdajesz sobie sprawę, iż Wywiad z najemniczką okazał się przedsięwzięciem raczej ryzykownym. Godny pochwały jest Twój zamiar naniesienia poprawek.

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą należycie przemyślane i dobrze napisane. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Finkla Wiesz co, w zasadzie to nie wiem…

 

@drakaina Faktycznie, nie pomyślałem o tym w ten sposób. Gdyby wówczas było jakieś zapotrzebowanie na prasę lub cokolwiek w tym stylu, to na pewno coś takiego by powstało, ale primo liczba ludności była wtedy duuużo mniejsza, a więc aż takiego zapotrzebowania na szerszą informację nie było, oraz secundo większość ludzi nie umiała czytać, czyli herold czy inny obwoływacz sprawdzał się lepiej niż media pisane. Niemniej podoba mi się sam pomysł wprowadzenia “na siłę” prasy w XIV wiek; to takie egzotyczne, nawet, jeśli absolutnie nielogiczne i bezcelowe.

 

@wisielec Rozumiem. Miło w końcu mieć szersze grono odbiorców niż 4 znajomych, i równie miło mieć świadomość, że Twoje teksty nie są alfą i omegą. (Normalnie jak coś dodam na bloga, to zazwyczaj tym 4 osobom się podoba… xD) To odświeża i zmusza do czegoś więcej, niż tylko stukanie palcami po klawiaturze. :)

 

@regulatorzy :) Właśnie nie wiem, jak pogodzić moje poryte pomysły, “zdania-klucze”, z właściwą formą i tymi wszystkimi zasadami pisania. Nie wiem, może się nie da. Zazwyczaj mam w głowie sam zamysł, taki gwóźdź węgielny (wiem, że mówi się “kamień”, ale mi celowo chodzi o gwóźdź), wokół którego narasta reszta. Może nie tak powinno się pisać? :(

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Olokotampusie, zdaje mi się, że już Ci zaproponowałam, abyś zajrzał do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/loza/17. Jestem przekonana, że może pomóc rozwiązać trapiący Cię problem. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy Nie wiem, co język polski mówi na temat Bogów i Bóstw, ale ja te słowa piszę zawsze z wielkiej litery. Ot, kwestie mojej dziwacznej wiary; konkretnie to wierzę w system oparty na wielobóstwie, pseudopogaństwie i Amerykańskich Bogach Gaimana. Nie wiem, czy jakieś pomniejsze Bóstwo akurat nie patrzy co robię, więc dla świętego spokoju piszę wszystkie te słowa wielką literą i nie zmienię tego za żadne skarby. :P

I tak miałem napisać jeszcze jeden komentarz-pytanie, więc tu dokleję: to nie jest coś złego, że produkuję takie gnioty i tu wklejam? Niektórym osobom się podoba, innym nie, a błędów jest cała masa. Nawet, jak przedtem poprawię to, co już wiem, to dalej będzie ich sporo. To nie problem? :(

 

[edit] O rany, przepraszam, otworzyłem ten wątek w nowej karcie i on tak wisi od tygodnia, bo nie mam czasu go przeczytać. :o :( Niektóre karty wiszą u mnie przez kilka miesięcy… xD (Dziś po zajęciach przeczytam to o betatestowaniu i wskazówki dla piszących, obiecuję.)

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Słowniki mówią, że “bóg” w politeizmie pisze się małą. Oczywiście Zeus czy Quetzalcoatl dużymi – toż to nazwy własne. Tak samo jak Wisła i Pad dużymi, ale “rzeka” małą.

Wstawiaj teksty, wstawiaj. Ale jak komentatorzy zauważą, że powielasz w kółko te same błędy, mimo wytykania, to im trochę ręce opadną. Bo i po co się wysilać, jeśli nie widać skutków?

Babska logika rządzi!

@regualtorzy tłuszcza za sjp.pl – “przestarzałe: z niechęcią o większej grupie osób; hołota, zgraja, motłoch, gawiedź, pospólstwo” (Także zostawiam to bez zmian, chyba że chodzi o zagubiony zaimek.)

 

@Finkla Ja tam wolę nie ryzykować. Nie chcę wkurzyć Boga motoryzacji i mieć nagle dziwacznego wypadku z udziałem tira i słuchawek. Często chodzę w słuchawkach, ale jak dotąd nic mi się nie stało, bo rozglądam się jak psychotyk.

No właśnie problem w tym, że mam jeszcze kilka tekstów w zanadrzu na blogu, i chciałbym wiedzieć, co ludzie o nich sądzą… jakbym wiedział, że mogę wstawiać teksty na fantastykę te 2 lata temu, to bym wstawiał co lepsze od razu. Oczywiście nie mówię, że będę je wstawiał “na ślepo” – od teraz będę czytał je jeszcze raz przed przekopiowaniem i poprawiał dialogi, jeśli jakieś są, i ogólnie konstrukcję danej formy literackiej, jeśli już wiem, jak ją napisać. Mam np. jeden utwór wierszowany, i nie jest to ani wywiad, ani opowiadanie. Dialogi poprawię, bo wiem jak, ale reszta… kto wie? :(

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Miejmy nadzieję, że z czasem resztę też ogarniesz. :-)

Babska logika rządzi!

Olokotampusie, to Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które Ty uznasz za najwłaściwsze.

 

Spójrz jednak na podany przez siebie cytat i przeczytaj go uważnie (podkreślenie moje):

re­gu­al­to­rzy tłusz­cza za sjp.pl – “prze­sta­rza­łe: z nie­chę­cią o więk­szej gru­pie osób…

Zastanawiam się, jak wielka mogła być grupka – bo tak napisałeś w opowiadaniu – lokalnych, wioskowych osiłków? Wobec tego, że rzecz ma miejsce w wiosce, czyli w osadzie mniejszej od wsi, jej ludność nie była chyba zbyt liczna, a wobec tego w grupce miejscowych osiłków na pewno nie było tylu chłopaków, by można o nich powiedzieć tłuszcza. Zamiast tłuszczą, proponuję nazwać ich hołotą.

Za SJP PWN: hołota  pogard. «ludzie zachowujący się ordynarnie»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Finkla Te przyszłe na pewno będę pisał lepiej, z tymi już gotowymi chyba nic się nie da zrobić… ^^”

 

@regulatorzy No nie wiem, 5-6 osób to nie tłum, ale tłuszcza chyba tak?…

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Ależ z każdym opowiadaniem można jeszcze bardzo dużo zrobić. Po to jest opcja “edytuj” :)

http://altronapoleone.home.blog

Zdecydowanie nie.

W podanym przez Ciebie cytacie jest wyraźnie napisane, że tłuszcza to większa grupa osób, a w opowiadaniu jest wzmianka o grupce osiłków. Grupka jest mała z definicji!

Olokotampusie, rozumiem, że podoba Ci się słowo tłuszcza, ale jestem pewna, że będziesz miał jeszcze niejedną okazję, by go użyć w opowiadaniu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@drakaina Sam nie wiem, boję się, że jak zacznę grzebać przy osnowie “gotowego” opowiadania, to wyjdzie coś zupełnie innego, niż zamierzałem… zresztą jaki jest sens poprawiania, skoro i tak opowiadanko prędzej czy później się “zakopie” i już nigdy nie będzie komentowane oraz nie trafi do biblioteki nawet, jeśli będzie całkiem spoko? Chyba lepiej napisać coś extra od razu… (Jeśli to jest w ww. poradniku, to przepraszam – zaraz po zajęciach (tj. ok. godz. 20) przeczytam.)

 

@regulatorzy A, czyli to tak działa. Rozumiem. / Uch… zawstydziłem się… xD o//////o

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Olokotampusie, proszę natychmiast przestać się wstydzić i czym prędzej zabrać się do tworzenia nowego, znakomitego dzieła! ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy Przepraszam najmocniej, póki co chcę jeszcze wrzucić dwa stare teksty… mogę? :( Oczywiście z odpowiednim odstępem czasowym i poprawą błędów tam, gdzie wiem, co poprawiać. Nowy tekst niebawem. :)

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

A może w takim razie wrzucałbyś na betalistę? Bo wtedy przez czas przez ciebie uważany za właściwy to sobie tam siedzi, komentują tylko uprawnieni, wprowadzasz poprawki i wypuszczasz gotowe dzieło? I tak znajdą się malkontenci, bo po prostu nie masz szans trafić do absolutnie wszystkich, ale przynajmniej wcześniej podyskutujesz o tekście w bardziej komfortowych warunkach…

http://altronapoleone.home.blog

@drakaina Dzięki za info, jak tylko skończą mi się zajęcia, to czytam w końcu o betaliście.

(http://www.fantastyka.pl/loza/17, ciągle wisi w zakładce, bo ostatni tydzień był mocno napięty)

Wciąż to wszystko jest dla mnie nowe i nieznane…

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Ależ, Olokotampusie, naprawdę nie masz za co przepraszać. ;)

Częstotliwość wrzucania opowiadań zależy wyłącznie od Ciebie. Popieram zachowanie umiaru i rozsądne dawkowanie możliwości obcowania z Twoimi tekstami. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy Rozumiem i dziękuję za info, tak jak mówiłem jestem tu nowy i *naprawdę* nie wiem co i jak – jeszcze. :)

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Niebawem oswoisz się ze wszystkim i przestaniesz czuć się nowym użytkownikiem. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie do końca mi podeszło. Pal licho kto i po co robi wywiad, na co komu w takim świecie (kwestia już tu podnoszona) tego typu książka. Jakoś mi się ten wywiad nie klei, nie widzę w nim żadnego porządku, pomysłu. Pytający skacze po tematach, zmienia je i po chwili wraca. 

Że piszesz, że chcesz i że eksperymentujesz z formą – nie przyczepię się, wręcz przeciwnie, popieram. Bo tylko tak można się uczyć – próbując i popełniając mniejsze lub większe błędy :) 

Co do formy, to nie jestem miłośniczką wywiadów, a czytuję tylko te w Silmarisie. One są zazwyczaj ciekawie poprowadzone. Na przyszłość możesz spróbować do nich zajrzeć, żeby zobaczyć, jak wyglądają. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie kupuję formy i treści. Nie kupuję przez formę wywiadu, który ma być rozprowadzany pośród ludzi. W naszym świecie powszechny analfabetyzm zwalczono dopiero w XX wieku (według Rocznika Polskiego z 1917 roku najmniej mieli ich Niemcy i Szwajcarzy, najwięcej – wschód Europy). Z rozmowy wychodzi na jaw obraz świata bez powszechnej edukacji. Pada więc pytanie – kto będzie czytał ten “wywiad”, by przynieść zysk twórcy? Może wyjściem byłoby to, co proponuje Draikana. Forma dialogów czy wspomnień, której celem jest unieśmiertelnienie losów zwykłych żołnierzy walczących dla jakiegoś władcy, dokonywana przez nadwornego kronikarza.

Przeszkadzała też część tych fraz wymienionych przez Reg (chyba najbardziej ta “równowaga ekologiczna”), ale Wiedźmin też miał swoje gatki o genetyce, mutantach itd.

Co do samej treści, to historia najemniczki jakoś szczególnie nie wpisuje się w annały fantasy. Ma dziewczę trochę ciekawych przeżyć, nie wiem tylko czemu zdradza np. fakt o samookaleczeniu. Przecież to może odbić się na jej zawodowej karierze, jak ktoś skojarzy, z kim był wywiad.

Podsumowując: jest pomysł, ale tło nie zostało przemyślane, przez co raz za razem chrzęści podczas oglądania tego koncertu fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję wszystkim za uwagi, postaram się coś z tym zrobić. :)

 

Zauważyłem, że mam 1 punkt do biblioteki – czy to znaczy, że jeśli ostro przerobię opowiadanko, to jest szansa na bibliotekę? Ktoś w ogóle “patroluje” stare teksty, czy one się zakopują? Mhmm. Mogę dać je do betowania teraz, po opublikowaniu, czy nie warto? (przeczytałem w końcu poradniki! :)

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Szansa zawsze jest, ale niewielka.

Dyżurni mają obowiązek przeczytać do piątego następnego miesiąca 50% tekstów, które wpadły w ich dyżur. Niektórzy grzecznie czytają wszystko, więc może jeszcze ktoś zajrzeć. Acz pewności nie ma. Jeśli zaczniesz teraz betować, to tekst zniknie z opublikowanych i możesz przegapić tę szansę. IMO, lepiej napisać nowy tekst, wykorzystując doświadczenia, i tamten przepuścić przez betę. A zrobisz, jak będziesz uważał.

Babska logika rządzi!

@Finkla Dziękuję bardzo za wyczerpującą odpowiedź, super! :)

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka