- Opowiadanie: cobold - First we take Manhattan

First we take Manhattan

Historia być może alternatywna.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

First we take Manhattan

„I'm guided by a signal in the heavens

I'm guided by this birthmark on my skin

I'm guided by the beauty of our weapons”

Leonard Cohen

 

Kioto, marzec 1944 lub 1945

Jego prawe, mechaniczne ramię wyrwało się sztywno do przodu i nieco do góry. Tylko nieco, bo wbudowane radioczujniki bezbłędnie dostosowały wysokość pozdrowienia do wzrostu gospodarzy. Równocześnie, zapomniawszy o tym, że buty zostawił na zewnątrz, Gross spróbował stuknąć obcasami.

W odpowiedzi, żółtki zgięły się w ukłonie, idealnie pod kątem prostym. Im niżej się pochylali, tym bardziej miał wrażenie, że z niego kpią. Był pewien, że teraz, gdy nie widzi ich twarzy, uśmiechają się bezczelnie pod nosem.

Opuścił rękę i skinął głową. Trzy sylwetki, jakby zsynchronizowane, wyprostowały się na moment, by zaraz ponownie pochylić plecy równolegle do podłogi. Zrobił krok do przodu. Japończycy kolejny raz powtórzyli swój układ.

Heisenberg musiał rzeczywiście być w kiepskiej formie, kiedy polecił mi nawiązać kontakt z tymi idiotami – pomyślał Heinrich, przymykając zmęczone podróżą oczy.

– Herr Gross, miło mi pana w końcu poznać! W liście Werner wypowiadał się o panu w samych superlatywach! – Środkowy kurdupel w sztuczkowych spodniach, nie wiedzieć kiedy postanowił przerwać rytuał ukłonów.

Heinrich zamrugał na odgłos nieskalanej akcentem niemczyzny i z uwagą przyjrzał się twarzy rozmówcy. Szkła w okrągłych drucianych okularach sprawiały, że ukryte za nimi skośne oczy wydawały się nienaturalnie duże, a towarzysząca ich szybkim ruchom gra odblasków miała w sobie coś figlarnego, nielicującego z wysokim czołem i zaciętym wyrazem ust. Jak dziecko ukryte w starczym ciele – pomyślał Gross. – Niebezpieczne dziecko, które bawi się bardzo niebezpiecznymi zabawkami…

– Dziwi pana moja znajomość mowy Goethego? – Gospodarz zdawał się czytać w jego myślach. – Studiowałem w Heidelbergu, u Lenarda.

– Profesor Hitotsuishi? – upewnił się Heinrich.

– Czyż nie przebył pan kilkunastu tysięcy kilometrów, z przesiadkami za kołem podbiegunowym i na mandżurskim stepie, żeby się ze mną zobaczyć? – Kąciki ust uniosły się tylko nieznacznie, ale w oczach tańczyły setki wesołych diabełków. – Proszę poznać moich asystentów.

Dwie sztywne sylwetki po bokach profesora kolejny raz powtórzyły głęboki ukłon.

Heinrich tym razem odpowiedział nieco dłuższym skinieniem głowy.

– Profesorze, zdaje pan sobie sprawę, że misja, z którą przybywam, ma ściśle tajny charakter?

– Bez obaw, Herr Gross. Wbrew pozorom nie żyjemy tu na osobnej wyspie. – Japończyk wydawał się bardzo zadowolony z tej gry słów. – Mamy świadomość tego, jak wygląda sytuacja na froncie w Europie i jak ważne są w tej chwili wyniki prac pańskiej grupy.

– Ale… – Gross dyskretnie wskazał na towarzyszących profesorowi asystentów.

– A, oni! – Hitotsuishi szybko zamrugał. – Nimi proszę się nie przejmować. Proszę sobie wyobrazić, że ich tu w ogóle nie ma.

Następny, synchroniczny ukłon miał prawdopodobnie ułatwić Heinrichowi zrozumienie, że obaj towarzyszący profesorowi naukowcy stanowią jedynie elementy sprawnie działającej machiny instytutu. Coś jak jego własne stalowe ramię. Hitotsuishi kontynuował:

– Werner pisał, że w swoich pracach osiągnął poważny impas. To, że uznał, iż mogę być mu pomocny, poczytuję sobie za osobisty honor. A zatem, Herr Gross, cała japońska fizyka, nie tylko współczesna, ale też tysiące lat naszej tradycji, są do pańskiej dyspozycji. Ma pan ze sobą notatki?

Heinrich zawahał się jeszcze przez moment. Spojrzał kolejny raz na bliźniaczych asystentów i zrezygnował z dalszego oporu. Był w końcu tylko żołnierzem, a w formacji, w której teraz służył, Hitotsuishi zajmował z pewnością wyższe stanowisko. Sięgnął lewą dłonią do skórzanej rękawiczki, stanowiącej zakończenie mechanicznego ramienia i zaczął ją odkręcać z mocującego gwintu.

– Mikrofilmy? – zapytał, wyraźnie podekscytowany, profesor.

Gross pokręcił głową.

– Taśma magnetyczna?

– Przereklamowana i zawodna. Poza tym nasz wywiad donosi, że Sowieci już coś kombinują z gigantycznymi elektromagnesami, niszczącymi takie dane na odległość.

– A więc?

Heinrich odłożył na stół odkręconą końcówkę protezy i sięgnął dwoma palcami do środka stalowego przedramienia. Wyciągnął z wnętrza pasek różowego papieru znaczony regularnie wyciętymi otworkami.

Hitotsuishi pokiwał głową z aprobatą.

– Taśma perforowana! Klasyka i piękno!

Heinrich rozejrzał się po pomieszczeniu. Profesor zrozumiał, czego szuka i wskazał na jedną z szaf obliczeniowych. Gross podszedł do maszyny, odnalazł szczelinę czytnika i wsunął do środka koniec paska. Urządzenie zamruczało i zaczęło wciągać wysuwającą się stopniowo z metalowego przedramienia taśmę. Heinrich przez chwilę obserwował wędrówkę danych, a przesuwające się powoli geometryczne wzorki układały się w jego myślach w równania, przy których tworzeniu pomagał Heisenbergowi. Odwrócił wzrok – Japończycy nie musieli wiedzieć, że potrafi czytać kod równie szybko jak ich maszyna.

Hitotsuishi, nie czekając na koniec transmisji, podszedł do stojącego obok blatu dalekopisu, wsunął do poziomej szczeliny kartkę papieru i uruchomił drukarkę. Przyciski klawiatury zaczęły tańczyć, jakby naciskane palcami niewidzialnego matematycznego wirtuoza, a kolejne linijki odczytanych równań odbijały się na papierze. Profesor wyrywał z urządzenia coraz to nowe zadrukowane karty i przeglądał je gorączkowo. Czytnik wciągnął do środka ostatni perforowany odcinek taśmy, Heinrich szarpnął ramieniem, zrywając łączącą go z maszyną pępowinę. Po chwili umilkła drukarka.

Profesor podniósł wzrok znad trzymanego w ręce pliku papierów i spojrzał na Grossa.

– Ciekawe, rzeczywiście ciekawe. Ale wrócimy do tego problemu jutro. Teraz mamy niestety zaplanowane spotkanie z przedstawicielem Cesarskiej Marynarki.

Dwaj asystenci spojrzeli po sobie.

– Zresztą myślę, że powinien pan trochę odpocząć.

Heinrich odwrócił się, podszedł do stołu, wziął swoją skórzaną rękawicę i zaczął ją przykręcać do prawej ręki.

– Widział pan już wiśnie? – zapytał Hitotsuishi za jego plecami.

– Nie miałem okazji.

– Powinien pan zobaczyć, jak najszybciej. W nocy może spaść deszcz i będzie po wszystkim. Moja córka pana oprowadzi.

Jedyne na co Heinrich miał teraz ochotę, to jak najszybciej pojechać do hotelu i odespać męczącą podróż.

– Nie wiem, czy to wypada, żebym tak spacerował z obcą kobietą? – spróbował się wymigać.

Asystenci profesora, nie wiedzieć czemu, wydali się bardzo rozbawieni tymi słowami.

– Spokojnie, wszyscy tutaj wierzymy w honor niemieckiego żołnierza – odpowiedział Hitotsuishi.

 

 

 

Smarkula miała trzynaście, może czternaście lat, ale udawała starszą. Po niemiecku mówiła równie płynnie jak jej ojciec.

– Jak mam się do pana zwracać? Herr Gross? Panie poruczniku? – dopytywała, zadzierając głowę.

– Wystarczy Heinrich.

– Ja jestem Sakura. To po japońsku znaczy wiśnia – wyjaśniła.

Gross był przekonany, że wszystkie Japonki chodzą w kimonach. Tymczasem dziewczyna ubrana była w prostą, czerwoną sukienkę na szerokich ramiączkach, spod której wystawała biała bluzka. Na gołych stopach miała małe, czarne buciki. Gdyby nie rysy twarzy, wyglądałaby jak zwykła, niemiecka uczennica.

– Ładne imię. – Spróbował być miły.

Zaprzeczyła gwałtownie:

– Nie lubię go. Jest bardzo popularne. Zwłaszcza teraz, podczas wojny.

– Dlaczego?

– Zrozumiesz, gdy zobaczysz – odparła tajemniczo.

Przyjrzał się jej twarzy. Oczy miała dorosłe, mądre i poważne, niepodobne do oczu ojca.

– Co ci się stało w rękę? – Wskazała na jego protezę.

Jednak była jeszcze dzieckiem. Tylko dzieci nie wstydziły się pytać.

– Byłem ranny. Podczas ostrzału. Prawie zginąłem. Żeby mnie uratować musieli mi obciąć rękę w barku. Trafiłem potem do specjalnego ośrodka. Przyszyli mi mechaniczną protezę i wszczepili do głowy coś, co nią steruje. – Postukał palcami lewej dłoni w metalową płytkę na skroni. – Musieli włożyć tam coś więcej, bo po operacji okazało się, że potrafię bardzo szybko liczyć w pamięci. Nie wróciłem już na front, zostałem w tym ośrodku, żeby pomagać naukowcom.

Nie był pewien czy zrozumiała. Sam nie wszystko pamiętał.

Zaprowadziła go do ogrodu. Teraz pojął, dlaczego ludzie, przed wojną, specjalnie odwiedzali Japonię wiosną. Stanęli na początku kamiennej ścieżki, prowadzącej między dwoma rzędami kwitnących drzew. Gałęzie u góry pochylały się, zamykając sklepienie różową chmurą. Świeżo opadłe płatki tworzyły pod stopami puszysty kobierzec.

– Weźmiesz mnie, Heinrich, pod rękę? Będziemy spacerować jak europejscy turyści.

Zgiął protezę w łokciu i odsunął trochę od tułowia. Wślizgnęła się swoją szczupłą rączką pod jego pachę i położyła dłoń na stalowym przedramieniu. Nie czuł dotyku, ale przez mundur docierało do niego ciepło jej ciała. Zapach, jeżeli czymś pachniała, ginął w woni kwitnących drzew.

Przez chwilę zapragnął poczuć  się jak żołnierz, daleko od domu, spędzający krótką przepustkę w obcym mieście. Jak ktoś, kim był przed wypadkiem. Sięgnął drugą, ludzką ręką nad głowę, zerwał kawałek gałązki z kwiatem i wpiął dziewczynce we włosy.

Odpowiedziała uśmiechem. Miała bardzo ładny uśmiech.

– Jak dobrze być dużym w Japonii!

Jego nowe ramię nadawało się do salutowania, do strzelania, do zabijania. Nie potrafił nim objąć dziecka. Ani dziewczyny.

Mijające ich kobiety zatrzymywały się na chwilę i mierzyły go wzrokiem. Nie umiał odczytać wyrazu obcych i tak bardzo podobnych do siebie twarzy.

– Robimy coś nie tak?

Przylgnęła mocniej do jego boku.

– Po prostu mi zazdroszczą. Wszyscy nasi mężczyźni wyjechali na front.

Uśmiechnął się. Tyle jeszcze był w stanie jej ofiarować.

– W górach Szwarcwaldu, tam gdzie się urodziłem i wychowałem też rosną takie drzewa – powiedział.

– Chodzicie je podziwiać?

– Nie.

– To co robicie?

– Zrywamy dojrzałe, prawie czarne wiśnie. Nic się nie marnuje. Niemcy to bardzo zapobiegliwy naród. – Przycisnął mocniej jej ramię. – Miażdżymy je w ogromnych kadziach. Oddają sok, fermentują. Potem je destylujemy. – Teraz czuł na wysokości żeber, jak dziewczyna poprawia rękę, ale nie zluzował uścisku. – Powstaje trunek przejrzysty jak łzy bogów. Trzymamy go w jesionowych beczkach, wylanych od środka parafiną, tak żeby drewno nie skalało jego czystej barwy. Pijemy go co wieczór i opowiadamy sobie różne historie.

– Jakie historie?

– Na przykład o Czerwonym Kapturku i złym, żelaznym wilku! – Zmarszczył groźnie brwi i wyszczerzył zęby.

Pisnęła. Jej chude ramię wyślizgnęło się z uchwytu. Odskoczyła na dwa kroki i spojrzała z powagą.

– Nasze wiśnie nie rodzą owoców. Ich kwiaty spadają na ziemię po kilku dniach. Patrzymy, jak umierają i rozmyślamy o kruchości życia i naszych planów – wyrecytowała, jak wyuczoną lekcję.

Musiał chyba powiać wiatr, bo nagle z gałęzi przed nimi rzeczywiście zaczęły opadać płatki. Zmierzały ku ziemi po równoległych trajektoriach, jak koraliki trójwymiarowego liczydła. Albo jak otworki w rzędach taśm perforowanych. Heinrich odruchowo wyłapywał w kaskadzie różowych cętek znane konfiguracje, próbował łączyć je w logiczne ciągi. Przesunął się nieco w bok – obserwowane pod innym kątem niosły zupełnie inne informacje. Przykucnął – coś jeszcze innego. Nie był w stanie równocześnie ogarnąć całości obrazu, ze wszystkich perspektyw, a równocześnie był przekonany, że ta całość istnieje i wyraża głęboką logikę. Zrobił jeszcze jeden krok w lewo i poczuł szarpnięcie. Sakura patrzyła na niego ze zdumieniem. Zawstydził się swojej reakcji, tego jak myśli, czym się staje.

Dziewczyna nie odrywała wzroku od jego twarzy. Płatki osiadły na jej włosach i ramionach jak konfetti; kilka przykleiło się do nosa i policzków.

– To ciekawe, co mówiłeś. O tym, co robicie z waszymi wiśniami. Przypomniał mi się stary wiersz.

– Powiedz – odparł, starając się ukryć zmieszanie.

– Nie, bo będziesz się śmiał.

– Nie będę, obiecuję.

Oblizała wargi i wzięła głęboki oddech.

– „Czemu tak różne wspomnienia niosą zwiewne kwiaty wiśniowe?”.

Milczał. Wzruszyła ramionami.

– To wszystko. Nasze wiersze są krótkie.

– To ładny wiersz – przyznał.

– Mógłbyś zostać moim chłopakiem.

Nie był pewien czy się nie przejęzyczyła. Nie chciał jej jednak sprawiać przykrości.

– Może kiedyś, po wojnie…

– Skąd wiesz, że ją przeżyjemy?

 

 

 

– Herr Gross, proszę się skupić! Wydaje się pan dziwnie rozkojarzony.

– Przepraszam, to przez to zmęczenie.

– Nie wyspał się pan w nocy? – Hitotsuishi podniósł wzrok znad rozłożonych na biurku wykresów. Byli w gabinecie sami. Rano ogłoszono alarm bombowy; między opuszczonymi zasłonami wpadały do wnętrza prążki zimnego światła. Pojedyncza lampa oświetlała drewniany blat.

Heinrich przetarł lewą dłonią oczy.

– Późno wróciłem do hotelu, nie mogłem zasnąć.

Profesor pokręcił głową z dezaprobatą. Nie wydawał się już tak przyjazny jak wczoraj.

Heinrich kolejny raz sięgnął po kubek z kawą, upił łyk i wskazał na jedną z kartek.

– Tutaj. Z tym fragmentem równania mamy problem.

Hitotsuishi poprawił okulary, zbliżył kartkę do oczu, kilkakrotnie przebiegł druk wzrokiem, odłożył ją na biurko, przysunął obok wcześniejszą stronę, pochylił się nad nią i postukał palcem.

– Widzę. Te założenia są zbyt szczegółowe.

– Nie rozumiem.

– Atom nie działa jak pańskie ramię, to nie jest prosta mechanika. – Patrzył teraz na Grossa znad opuszczonych okularów. – Ta reakcja jest jak kwitnące wiśnie. Obserwujemy je od setek lat, ale nigdy nie wiemy, kiedy danego roku się to zacznie. – Pokiwał głową i podszedł do okna. Odwrócił się, światło wpadające przez szczelinę otaczało jego sylwetkę delikatną poświatą. – Pierwsze pokrywa się kwiatami jedno drzewo na południowym wybrzeżu Okinawy. Potem kolejne i kolejne, różowa fala rozpędza się, zajmuje kolejne wyspy, nie daje się już powstrzymać. Znamy jej kierunek, tempo w jakim się rozszerza, ale samego początku nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć.

– Dalej nie wiem, do czego pan zmierza.

Świetlista postać machnęła ręką.

– Bo wy Niemcy, chcielibyście mieć wszystko pod kontrolą. A ten proces jest jak boski wiatr. Człowiek może tylko nasłuchiwać, z której strony zawieje i podążać za nim, lub zginąć.

Heinrichowi przez moment wydawało się, że rozumie o czym mówi profesor.

– Proszę przekazać Heisenbergowi, że jego bomba jest jak kwitnące drzewo. – Hitotsuishi przerwał na chwilę i zrobił krok w stronę Grossa. – Albo jak dziewczęcy uśmiech. Jeśli chce ją zbudować, musi się z tym pogodzić.

 

 

 

– Poleciał?

– Powinien być już w połowie drogi do Harbinu.

Profesor pokręcił głową.

– Przed nim jeszcze długa droga do domu. Trzymajmy kciuki, żeby szczęśliwie dotarł do Berlina.

Asystenci posłusznie zacisnęli pięści. Hitotsuishi zebrał leżące na stole kartki, wyrównał plik i ruszył w stronę sejfu z dokumentami.

– Heisenberg był bliżej rozwiązania niż myślałem. Zdążyliśmy na ostatni moment, żeby wejść do gry. Teraz, gdy nasz półmechaniczny przyjaciel dostarczy Niemcom moje sugestie, ugrzęzną na miesiące w jałowych, pseudofilozoficznych rozważaniach.

Jeden z asystentów pokręcił głową.

– Zawsze to jednak sojusznicy…

– Sowieci też mieli kiedyś sojusz z Trzecią Rzeszą. Myślicie, że Hitler, dysponując taką bronią, byłby w stanie w którymś momencie powstrzymać swój apetyt?

– Jest pan pewien, że uwierzą w te bajki o drzewach i kwiatach? – zapytał drugi z asystentów.

Profesor zatrzasnął drzwiczki sejfu i przekręcił klucz.

– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Mistyka Dalekiego Wschodu zawsze robiła na nich duże wrażenie. A czerwone sukienki działają na żołnierzy na całym świecie.

– A Amerykanie?

– Amerykanie są jeszcze głupsi niż Niemcy. Nie przeskoczą tego problemu. Za to my, dzięki równaniom Heisenberga, najpóźniej za pół roku będziemy gotowi z własną bombą.

– I co wtedy?

– To proste – odparł Hitotsuishi. – Wpierw weźmiemy Manhattan, później przyjdzie czas na Berlin.

Asystent zaśmiał się nerwowo.

– Co cię tak śmieszy?

– Brzmi jak tytuł amerykańskiej piosenki, profesorze.

 

 

A wiśnie tego roku kwitły tak pięknie, jak już nigdy później.

Koniec

Komentarze

Nie mam wątpliwości, które hasło było Twoim natchnieniem, Coboldzie, i muszę powiedzieć, że nieźle je wykorzystałeś, a przy okazji wplotłeś trochę niemiecko-japońskiej fantastyki, umieszczonej w czasie drugiej wojny światowej.

Bardzo satysfakcjonująca lektura.

Życzę powodzenia w konkursie. :)

 

Sta­nę­li na po­cząt­ku ka­mien­nej ścież­ki, pro­wa­dzą­cej mię­dzy dwoma szpa­le­ra­mi kwit­ną­cych drzew. –> Szpaler tworzą dwa szeregi drzew, rosnących po obu stronach ścieżki/ alejki. Jedna ścieżka nie może prowadzić między dwoma szpalerami.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Reg!

Zmieniłem “szpalerami” na “rzędami”. Co ciekawe, w Wikipedii można znaleźć informacje na temat zmiany znaczenia słowa “szpaler” na przestrzeni lat – wcześniej było to nasadzenie jednorzędowe i tak pozostaje w terminologii czysto ogrodniczej.

Istotnie, są szpalery i szpalery. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo podoba mi się ta mieszanka japońsko-niemiecka, wyjątkowo intersująco się ze sobą poprzeplatały motywy kwitnących wiśni i wojennych strzałów…

Fajnie wykorzystane hasło i jak tu u Ciebie rewelacyjny warsztat :)

 

 Przeczytałam z przyjemnością. Klikam i życzę powodzenia w konkursie.

Jak ja bym chciał umieć tak pisać, Coboldzie. Zazdrość mnie zżera :P!

Piękne i przewrotne. Skurczybyki te żółtki.

Ale mam dwie wątpliwości (standardowo) – w Mandżurii nie rośnie dżungla, a czytając co nieco o Japończykach, wątpię, aby profesor mówiąc o Heisenbergu użył tylko jego imienia (raczej walnąłby z szacunku jak najdłuższym tytułem).

W każdym razie – pudło w konkursie pewne moim zdaniem!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A Cobold znów w podróży. Jak nie Bawaria czy Hiszpania, to Japonia. 

Podobało mi się. A jak pomyślę o wykorzystanym haśle, to jeszcze bardziej. Dostałeś jedno słowo, wziąłeś dwa skojarzenia i świetnie je zestawiłeś, oczywiście na kilku poziomach, cały Ty ;)

Fajnie igrasz z czytelnikiem. Dałem się nabrać, że Gross będzie odczytywał przesłanie z opadłych kwiatów – myślę, że mógłbyś to nawet przekonująco opisać. Poszło jednak w inną stronę, mniej poetycką, a bardziej… niemiecką? 

Jeśli miałbym się czegoś przyczepić – scena z dziewczynką bardziej przemawiała do wyobraźni, pozostałe mniej. 

Tytuł wolałbym po polsku, bo przetłumaczony wciąż brzmi dobrze.

Nie wiem tylko czemu 1944 lub 1945? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Szalenie mi się podobało. Opisane sceny miałem przed oczami jak kadry filmowe. Ładny język i dużo właściwych słów na właściwym miejscu. W tle nienatrętnie zasugerowana “kolektywna” mentalność Japończyków.

Zgrzytał mi wywód profesora dotyczący naukowego impasu. Miałem wrażenie, że użyłeś topornych i grubo uszytych skojarzeń. Myślałem wtedy, że wspomnę o tym w komentarzu i zrobię z tego zarzut wobec tekstu. Puenta zadrwiła z moich niewczesnych zamiarów – charakter monologu Hitototsiushiego był jak najbardziej właściwy :D

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

No fajne to. Dobrze się czytało.

A hasło niby takie niepozorne ;)

 

tylko tego nie potrafię sobie wyobrazić:

ukryte za nimi skośne oczy wydawały się nienaturalnie duże, a towarzysząca ich szybkim ruchom gra odblasków miała w sobie coś figlarnego,

białka mu błyskają?

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

O rany, dwa opowiadania Cobolda z rzędu, które mi się podobają – nie może być! :O

A na dodatek umieściłeś akcję w Japonii… No, Count kupiony.

 

Scena w ogrodzie piękna, tworzy ciekawy kontrast między tymi w laboratorium, bardziej rzeczowymi.

Wykorzystanie hasła eleganckie, warsztat na poziomie.

Fabuła… No dobra, tutaj znów trochę bez fajerwerków. Trochę brakło mi w tekście kultowości, po prostu przerabiasz historię w piękny i pomysłowy sposób.

To jednak na marginesie. Opowiadanie bardzo przyjemne, więc pozostaje mi podziękować i postawić stempel jakości.

 

Trzym się ciepło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Staruchu – No, złapałeś mnie z tą dżunglą. To pewnie przez atrakcyjne współbrzmienie „dżu-dżu”. Mają tam wprawdzie trochę tundry (ale to w górach, tam trudno wylądować) a roślinność, prawie tropikalna, rozkwita w porze monsunów, ale w porze roku, w której toczy się opowiadanie, to powinien być step.

Co do profesora, będę się jednak bronił. To nie te czasy, elity naukowe są silnie zeuropeizowane, Hitotsuishi przyznaje, że studiował w Niemczech, przyjaźni się z europejskimi fizykami, ubiera się po europejsku. Przy okazji – w tej postaci ukryłem dla Was bonusowego easteregga. Ciekaw jestem, kto pierwszy na to wpadnie ;)

Z pudłem byłbym ostrożny, na razie tylko dwa opowiadania, będzie trudniej.

 

Fun – bo od tej sceny wszystko się w mojej głowie zaczęło i dla niej napisałem to opowiadanie. Niemiecki żołnierz i mała Japonka w alei kwitnących wiśni. „Big in Japan” i porcelanowa laleczka. I zakończenie w klimacie „Między słowami”.

Zakończenie opowiadania jest otwarte. W końcówce profesor deklaruje, że potrzebuje pół roku na realizację swojego planu. W zależności od tego czy jest 1944 czy 1945, wielcy nieobecni – Amerykanie mogą go przegonić lub nie. Długo nie mogłem się zdecydować, które rozwiązanie jest dla tekstu lepsze i zostawiłem wybór Czytelnikowi. Taka podwójna historia alternatywna.

Tytuł po angielsku, bo chciałem, żeby w głowie Cztelnika przywołał dalszy ciąg tej frazy, którego znaczenie wyjaśni się dopiero w finale. Przy okazji „Manhattan” w sposób podprogowy miał przypominać o „projekcie Manhattan”.

c.d.n.

Piękne, subtelne. Jakbym widział wszystkie pociągnięcia pędzla na obrazie.

Historia bardzo udana, gratuluję :)

Dobre, nawet bardzo. W szczególności podobała mi się scena w ogrodzie. Cały czas byłem ciekawy, co się stanie dalej. Nie męczyłem się również podczas czytania, a to dla mnie ogromny plus :) Za wszystko dostajesz ode mnie piąteczkę.

Kiedyś dostanę Nobla.

Od wczoraj się zastanawiam, Coboldzie, czy Twoje ostatnie zdanie – poza tym, że jest ładnym zakończeniem opowiadania – słusznie kojarzy mi się z wersem wiersza Gałczyńskiego: A na ziemi tego roku było tyle wrzosu na bukiety.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Lubię takie krótkie formy. A jak widzę Japonię i Niemcy to od razu w głowie tańczy mi człowiek z wysokiego zamku.

A wiśnie tego roku kwitły piękniej, niż kiedykolwiek później.

Sądzę, że ostatnie zdanie zapowiada jednak klęskę Japończyków w wyścigu o bombę :)

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Obrona Westerplatte też zakończyła się klęską.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo słusznie, Reg. Choć mi po głowie chodziło raczej: “A lato było piękne tego roku”.

W tekście jest więcej takich nawiązań, choćby do Nałkowskiej.

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Przeczytałam :) Komentarz po zakończeniu konkursu.

W wolnej chwili przeczytam opowiadanie raz jeszcze, za to znacznie uważniej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A było nie pozbywać się Żydów z kraju, nie musieliby latać do sojuszników na korki…

Hmmm. Mam mieszane uczucia.

Napisane oczywiście ładnie, subtelnie. Obowiązkowi znani ludzie odhaczeni. ;-)

Tylko konkursowe hasło wydaje mi się raczej poboczne. Owszem, napakowałeś pokrewnych terminów dużo, ale sama esencja zostaje tylko wzmianką w rozmowie. O ile prawidłowo odgadłam hasło.

Babska logika rządzi!

Czyżbyś zdemaskowała, Finklo, Hitotsuishiego?

Co do wykorzystania hasła… Nie lubię dosłowności, nie chciałem, żeby to było opowiadanie o wylosowanym haśle, tylko tym hasłem inspirowane. I moje hasło było takim impulsem, Jednym Kamieniem, który uruchomił lawinę ;) Bo przyznasz, że skojarzenie z osią Berlin-Tokio jest dość naturalne.

Hmmm. Nie zdemaskowałam, tylko słyszałam o Heisenbergu. I że przed wojną niemieccy fizycy nawet nie byli w czołówce światowej, tylko byli czołówką… Ale skoro pytasz… Czyżby Einstein, przetłumaczony na japoński?

A mnie się wydaje, że dosłowność przy konkursach jest lepsza, bo trudniejsza do uzyskania. Zwłaszcza przy tak dziwacznych hasłach, jak przy PJO.

Jak już o tym skojarzeniu napisałeś tekst, to wydaje się naturalne, ale wcześniej… Trudno orzec. Wódka i kwiaty to jednak odległe pojęcia.

Babska logika rządzi!

Wódka i kwiaty to jednak odległe pojęcia.

Jak wychodzisz z knajpy po dobrej wódce, to kwiaciarnie już są pozamykane. ;-)

Babska logika rządzi!

Widać, Finklo, że średnie imprezy w tej Łodzi… Po dobrej wódce to się wychodzi koło 6-7 rano :―D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

To w Primogrodzie o tej porze kwiaciarnie pracują?

Może i w Łodzi też, w sumie nigdy nie sprawdzałam…

Babska logika rządzi!

W Fungornie mamy całodobowe kwiaciarnie. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

No, tam to zabawa non stop! ;-)

Babska logika rządzi!

“średnie imprezy w tej Łodzi” – !

 

No nie wiem, nie wiem…

Po prostu u nas się po imprezach nie kupuje kwiatów, tylko od razu 2KC…

Ewentualnie klinika ;)

 

A tak na serio, to po prostu będziesz to musiał sprawdzić osobiście, Count ;)

O fizyce kwantowej to nie było z kim pogadać…

Za bardzo nieoznaczona, żeby dało się gadać. Na trzeźwo. ;-)

Babska logika rządzi!

Całkiem sympatyczne opowiadanie, zakończenie zaskoczyło (nie spodziewałem się, że Japończycy będą tak wrednymi sojusznikami ;)). Mam jednak dwie wątpliwości:

 

Primo, podejrzewam, że Gross, człowiek wysłany na tak ważne dla Rzeszy rozmowy, był osobą po odpowiednim przygotowaniu ideologiczno-politycznym. Zachodzi więc pytanie, czy taka osoba dałaby się zauroczyć nastolatce, którą trudno posądzać o należenie do rasy aryjskiej?

Secundo, nie jestem jakimś wielkim zwolennikiem wymachiwania brzytwą Lema, ale w tym wypadku sam się wcielę w tę rolę. Właściwie gdyby usunąć metalową protezę i wszczep głównego bohatera, to opowiadanie jest, wprawdzie naciąganie, ale jednak realistyczne. No, bo jak sam zauważasz, to tylko może być historia alternatywna. I chyba nikt z nas nie może się pochwalić znajomością treści wszystkich tajnych rozmów jakie się odbyły między Rzeszą, a Japonią w czasie drugiej wojny ;)

Odpowiedzi na listy Czytelników ciąg dalszy:

Wybranietz – nie myślałem o białkach, tylko o blikach, takich na powierzchni okularów, ale też tęczówki i źrenicy. A w ogóle wzorowałem postać Hitotsuishi na prof. Yoshio Nishinie – na zdjęciach ma takie figlarne oczy.

Count – radość to wielka Cię gościć w Coboldzim Imperium, a jeszcze większa czytać Twe miłe słowa. Nie rozumiem tylko: “Trochę brakło mi w tekście kultowości”. Co do przerabiania historii masz rację, opowiadanie jest młodszym bratem “Drugiego Królestwa” i “Fischerkoniga”. Lubię tę historyczno-realnomagiczną konwencję i planuję napisać jeszcze sporo podobnych krótkich obrazków.

Tom – dzięki. To ciekawe co piszesz, zresztą nie Ty jeden, o malarskości. Bo tekst jest oparty jednak głównie na dialogach. Ale cieszę się, że tak go odbierasz.

Borowik – też najbardziej lubię tę scenę.

Wonsz – propsy za szlachetne skojarzenie!

Światowider – wiesz, to co tam zaszło, czy nie zaszło między Sakurą i Heinrichem, chciałbym żeby zostało tajemnicą. Zależało mi przede wszystkim na pokazaniu rozkwitającej w dziewczynce kobiecości. Cała reszta to być może tylko rojenia starego Japończyka.

Co do brzytwy Lema pozostaje mi zgodzić się z Tobą. Ale (uwaga – idzie manifest!) sztafaż fantastyczny uznaję za środek, a nie cel. Dopóki będę uważał, że dzięki niemu tekst jest lepszy, mocniejszy, dopóty będę bronił jego konieczności. A w ogóle to radykalizm w użyciu brzytwy Lema prowadzi tylko do pogłębienia wyrwy między fantastyką a mainstreamem.

 

A w ogóle to radykalizm w użyciu brzytwy Lema prowadzi tylko do pogłębienia wyrwy między fantastyką a mainstreamem.

A to źle? Ładuje mi się ta obyczajówka do szlachetnej fantastyki…

Babska logika rządzi!

Finklo! Dyć sztuka jest ino jedna!

A w ogóle to radykalizm w użyciu brzytwy Lema prowadzi tylko do pogłębienia wyrwy między fantastyką a mainstreamem.

Polać!

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Finklo! Dyć sztuka jest ino jedna!

A ciekawa trafia się jeszcze rzadziej. ;-p

Babska logika rządzi!

Zgadzam się, że jeśli zdecydowałeś się dać opowiadaniu tylko niewielkie elementy fantastyczne, to Lemowi nic do tego, w tym przypadku jednak rodzi się np. pytanie – skoro Szkopy mają sterowane myślą protezy i wszczepy zamieniające człowieka w kalkulator , to skąd problem z bombą atomową?

Od kalkulatora do SI kawał drogi jest. Ale faktycznie, pytanie ciekawe.

Babska logika rządzi!

Chodzi właśnie o rozbieżność między pruskim ordnungiem, sprawdzającym się w skali mechaniki makro, a chaosem i poezją zjawisk subatomowych i mechaniki kwantowej.

Coboldzie, świetne opowiadanie. Bardzo subtelna scena spaceru mnie urzekła, a profesor to kapitalnie zarysowana postać.

Napisane, jak na Cobolda przystało – wciągająco i nienagannie warsztatowo. Już sam początek, w którym opisujesz spotkanie Grossa z Japończykami robi wrażenie. Świetnie pokazałeś te ich ciągłe ukłony, ubawiłam się. Choć hasło przewodnie ledwie zaznaczone, to i tak nie ma problemu z jego rozszyfrowaniem. 

Lubię wiśnie, więc opis tego, jak kwitną, niezmiernie mi się podobał. Serio w Japonii te wiśnie nie mają owoców, czy to tylko element fantastyczny? Wydawało mi się, że wiśnia, to wiśnia, wszędzie owocuje. Hmmm…

Jedynie relacja Sakury z Heinrichem wydała mi się jakaś dziwna, choć szczerze mówiąc sama nie wiem dlaczego. Może coś z tą sukienką? Musiałabym jeszcze raz na spokojnie przeczytać.

Podobało mi się, bo chyba nie mogło być inaczej. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

AQQ, a jak sądzisz, dlaczego o Japonii mówi się Kraj Kwitnącej Wiśni?

Japońskie wiśnie naprawdę nie owocują ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jedynie relacja Sakury z Heinrichem wydała mi się jakaś dziwna

miało być dziwnie i z ledwie wyczuwalną nutką perwersji…

 

A z wiśniami to święta prawda, łącznie z ich symboliką. Cytując Wikipedię (wiem, wiem, Remigiusz M.):

Podczas II wojny światowej sakura była ciemniejszym symbolem motywującym społeczeństwo japońskie. Służyła bowiem jako narzędzie propagandowe, mające na celu nie tylko podsycanie nacjonalizmu i militaryzmu wśród ludności, ale także motywowanie Japończyków do poświęcania życia dla kraju i cesarza.

Japońscy piloci kamikaze malowali sakurę na bokach swoich samolotów, przed wylotem na samobójcze misje, a nawet zabierali ze sobą gałązki tych drzew. W rozpaczliwej desperacji Japonii, po tym, jak w 1945 roku ogarnęła ich nieuchronna porażka, spadające płatki wiśni zaczęły przedstawiać ofiarę młodości, kobiety i starców kraju w atakach samobójczych … wszystko na cześć ich cesarza-boga. Rząd propagował wiarę w to, że dusze poległych wojowników odrodzą się w kwiatach”.

Tu, takie powtórzenie, nie powtórzenie.

Nie był pewien czy zrozumiała. Sam nie wszystko pamiętał.

Zaprowadziła go do ogrodu. Teraz zrozumiał, dlaczego ludzie,

Klimatyczne są ostatnie Twoje opowiadania. Niby o wojnie, a więcej w opowieści nostalgii niż broni i agresji. Na samym początku spaceru przydałby się mały (nostalgiczny) wstęp Grossa, jakieś przemyślenia, które bardziej umotywują jego (nostalgiczne ;) ) zachowanie. Coś na trzy, cztery zdania.

Pomysł na kolana nie kładzie, za to dobrze zrealizowany. A ja wolę tak, niż bardzo dobry pomysł, spalony wykonaniem.

Pozdrawiam.

 

Reg, wiem, że Japonia, to Kraj Kwitnącej Wiśni, ale w sumie nigdy nie interesowałam się tym co się z nimi później dzieje, bo to wydawało mi się oczywiste. Dzięki za uświadomienie. :)

 

Coboldzie, ja tę nutkę perwersji wyczułam i to dość wyraźnie i chyba dlatego wydawało mi się to “dziwne”. 

Znam ludzi, którzy mają obsesję na punkcie Japonii, a jak widać sami Japończycy mają obsesję na punkcie wiśni. Ładny symbol i związane z nim wierzenia. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Tak, powtórzenia… Sam znalazłem jeszcze jedno, pomyślę, czym je zastąpić.

Pomysł na kolana nie kładzie, za to dobrze zrealizowany

Dzięki za słowa o dobrej realizacji, ale dla mnie to opowiadanie pomysłem stoi. Zawsze chciałem napisać coś o projekcie Manhattan, ale dzięki wylosowanemu hasłu mogłem zajrzeć na drugą stronę wyścigu. Do tego metafora z wiśniami ułożyła się tak, że sam byłem zaskoczony.

Do tego metafora z wiśniami ułożyła się tak, że sam byłem zaskoczony.

Tak, bajki opowiadać to Ty umiesz. ;)

A wiesz, czytałem kiedyś taką próbę wytłumaczenia fenomenu opętania Niemców przez faszyzm tym, ze od dziecka byli karmieni chorymi i okrutnymi bajkami ze Szwarcwaldu, zebranymi przez braci Grimm. Wrzuciłem to do opowiadania. Zresztą, ta wypowiedź Heinricha o wiśniach nie bez powodu zawiera słowa takie jak “czystość” i “nieskalanie”. A słowa “Niemcy to bardzo zapobiegliwy naród” są echem “W Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją zrobić coś z niczego” z “Medalionów”. 

Tak, wiem. Wyłapałem to. Jednak Twoje trzy ostatnie opowiadania niosą za sobą więcej klimatu niż kiedyś, powiedziałbym nawet, że widzę w tym formę baśni dla dorosłych. Mógłbyś się pokusić o napisanie zbioru takich utworów. Może z jakimś wspólnym elementem…

Tak z ciekawości. Ktoś to jeszcze pamięta?

Pamiętam. :-)

Niektóre dzieciaki przynosiły to w grudniu do szkoły, robiliśmy gwiazdki i dekorowaliśmy klasę na święta. Innych zastosowań chyba natenczas nie znałam. ;-)

Babska logika rządzi!

Dokładnie!

E tam, a ja jeszcze na takich pracowałem.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Takie moja ciocia miała na studiach. Używała jako zakładek i bardzo sobie chwaliła, bo mogła na nich robić notatki. :-)

Babska logika rządzi!

Wielkie umysły myślą podobnie :P. Pisaliśmy na nich ściągi.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Chodzi właśnie o rozbieżność między pruskim ordnungiem, sprawdzającym się w skali mechaniki makro, a chaosem i poezją zjawisk subatomowych i mechaniki kwantowej.

W wymiarze metaforycznym pewnie masz rację, ale faktycznie to właśnie przez brak “ordnungu” niemiecki program atomowy wziął w łeb, bo robili badania na zanieczyszczonym graficie.

No i nie znam się na tym, ale z tego co mi się obiło o uszy, ludzki mózg też kryje jeszcze trochę tajemnic przed naukowcami, więc taki wszczep mógłby Twoim ordnungowym Niemcom też sprawić sporo kłopotu ;)

Interesująca historia alternatywna nawiązująca do serialu telewizyjnego “Człowiek z Wysokiego Zamku” (na podstawie książki Dicka, ale mocno zmieniona). Sprawnie się ją czyta, wynajdujesz fajne smaczki. Jedyne, czego nie kupuję, to sukcesu pułapki profesora. Mechanika kwantowa po dziś dzień się zastanawia, czy lepsza jest interpretacja kopenhaska czy model wieloświatów Everetta, a nie przeszkadza to w dokonywaniu kolejnych odkryć ;) Stąd średnio kupuję japońską pułapkę :)

Podsumowując: fajny i dopracowany koncert fajerwerków, jednak rdzeń z lekka mi chrzęści. Na szczęście nie odbiera przyjemności z całości.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

nie przeszkadza to w dokonywaniu kolejnych odkryć

Na tym właśnie polegała perfidia moich Japończyków. Znajomość tajników mechaniki kwantowej nie jest niezbędna do budowy sprawnej bomby atomowej, ale skoro Niemcy postawili na czele swojego programu atomowego Heisenberga, gościa od reguły nieoznaczoności i współtwórcę interpretacji kopenhaskiej, nie tylko fizyka ale i filozofa przyrody, to ich sposobem na storpedowanie prac nazistów było zwrócenie jego uwagi w stronę meandrów świata kwantowego.

O tym, że problem stanowiło zanieczyszczenie grafitu nie wiedziałem. Sam Heisenberg jednak twierdził po wojnie, że celowo sabotował prace swojej grupy, co miało wynikać z jego nieoficjalnej umowy z Nielsem Bohrem, pracującym dla aliantów. Bohr zaprzeczał istnieniu takiej umowy, twierdząc, że Heisenberg bombę dla Niemców chciał zbudować, ale mu nie wyszło.

Zanieczyszczony grafit nie może być moderatorem (a przynajmniej tyle zapamiętałem ze szkoły), więc wychodziły negatywne wyniki. Dlatego Niemcy zaczęli iść w ciężką wodę, którą z oczywistych powodów trudniej zdobyć (tzw. "bitwa o ciężką wodę"). Nie wiem czy było to przesądzające o przegranej w wyścigu z aliantami, ale na pewno mocno Rzeszę opóźniło.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Kiedyś, gdy byłem dzieckiem, siedziałem naprzeciw terkoczącej maszyny, z której wysuwała się taśma perforowana. Się przypomniało… 

Bardzo spodobało mi się to opowiadanie. Wyjątkowy ton, wciągający styl, idealne tempo, interesująca historyjka, fajne gadżety. Gratuluję. 

Dziękuję, Blackburnie!

Czyżbyś właśnie w tamtym momencie postanowił zostać autorem opowieści SF?

Chodzą mi po głowie dwa większe pomysły w ciekawych, tak mi się wydaje, światach. Ale ocenianie opowieści, a napisanie samemu, to dwie odmienne sprawy – dzieli je przepaść. Ale gdybym  potrafił pisać tak, jak Ty to robisz w powyższym opowiadaniu, to prace szły by pełną parą. ;) No bo napisałeś to opowiadanie, na mój gust, wyjątkowo. Czytałbym powieść w tym klimacie, choć chętniej przeplataną fragmentami z dynamicznymi wydarzeniami. Nie zmarnuj tej umiejętności. :P

gdzieś wyżej widziałem, że nie jestem pierwszy – nie wierzę w świat nauki, który na międzynarodowym spotkaniu o Heisenbergu gotów byłby wyrażać się per Werner – trzyosobowa oficjalna delegacja nie musi znać języka – ale Werner, to pasuje do alkowy wyłącznie. Trudna do uwierzenia jest również biegłość Japończyka w języku niemieckim do tego stopnia, żeby rodowity Niemiec miał problem z rozszyfrowaniem – dla mnie trudne do uwierzenia, bo mam żonę germanistkę. Wg mnie z korzyścią dla opowiadania byłoby kaleczenie języka, nawet, jeśli profesor język zna perfekt – polityka każe nie ukrywać silne strony. kalecząc język łatwiej może oszukać przybysza. trzynastoletnie dziecko znające język obcy równie biegle – och – moja wiara w pracowitość dzieciaków jest znacznie mniejsza. nie dociera do mnie, chyba, że z mieszanego małżeństwa – to jedyne, co może usprawiedliwić dziewczynkę – naukowca nic nie usprawiedliwia.

Ale, Oko, spotkanie nie jest oficjalne. To zakulisowe, prywatne spotkanie, tak tajne, że milczą o nim annały historii. Kto wie, jak fizycy kwantowi zachowują się w takich sytuacjach, zwłaszcza gdy chcą się nawzajem wyprowadzić w pole…

Rzeczywiście, biegłość profesora w języku niemieckim jest podejrzana, choć nigdzie nie stwierdziłem, że Heinrich ma problemy z jego rozszyfrowaniem, docenia jedynie brak akcentu. Z dziewczynką już nie jest tak łatwo, w pewnym momencie Gross podejrzewa, że mogła się przejęzyczyć. No cóż, moja znajomość niemieckiego jest zerowa, nie odważyłbym się stylizować jego japońskiej wymowy.

Alternatywne rozwiązanie problemu kryje się w nazwisku profesora. Proponuję wykorzystać Google Tłumacz w ustawieniu: japoński → niemiecki.

Przeczytałam zaraz jakoś po publikacji, nawet sobie zaczęłam komponować komentarz gdzieś w brudnopisie, ale mi się zgubił. Wracam teraz, ale oryginalnego komentarza nie odtworzę :( 

 

Po pierwsze – hur dur, co to za moda na obcojęzyczne tytuły i cytaty? Ponieważ jednak to Cohen, to tym razem wyjątkowo wybaczam.

Po drugie – bardzo mi się spodobało. Nie zawsze bez problemów odnajduję się w alternatywnych rzeczywistościach, ale napisałeś opowiadanie w taki sposób, że kupiło mnie od razu. Bardzo plastycznie i sugestywnie odmalowałeś poszczególne sceny. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję, Śniąca!

Już mi się tyle oberwało za ten kosmopolityzm, że obiecuję na rocznicę odzyskania niepodległości przygotować coś swojskiego, serce krzepiącego, żeby były wierzby, burzany, dzięcieliny i stonka ziemniaczana.

Sam kosmopolityzm i zamorskie wycieczki mi nie przeszkadzają (wręcz przeciwnie, uwielbiam podróże ;)), ale tytułom i cytatom po obcemu mówię: stanowcze nie.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

A bodhran?

A Norddragen i Barathria?

A (i tu już się nie wykręcisz, że reszta tytułu po polsku) I-MAX ?!

;)

Bodhran to nazwa instrumentu występująca także w Polsce (sprawdź sobie w sklepach muzycznych na przykład ;) ).

Barathria to nazwa/słowo wymyślone przeze mnie.

I-MAX to lekko zniekształcona (o myślnik) nazwa kina, które funkcjonuje na naszym rynku. 

Norddragen – ok, tu mnie masz ;) Ale to tylko jedno słowo w tytule, do tego nazwa własna “bohatera” (jeśli mogę tak napisać o łodzi). 

 

Udało mi się wykpić wytłumaczyć? ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

W muzycznym nie mieli bodhranów, ale zaoferowali mi odpowiednie do nich tippery (zwane również cipinami) ;)

Sprzedawali same tippery? Chociaż w sumie sam smyczek bez skrzypiec też pewnie można kupić. Ja jedyne co czasem kupuję, to struny do gitary. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo mi się to opowiadanie.

Przychodzę sobie, ja, Jaś-Czytelniczek, sprawdizć czy tu głosu nie dorzucić płetewką i proszę – oto kawałek fantastyki z okresu wojennego, gdy astrologia, fantastyka, krew i codzienność żyły obok siebie i wszystko było możliwe; jutro świat mógł być zupełnie inny.

 

No i rozwiązała się tajemnica “Człowieka z Wysokiego Zamku” – jak ci cholerni Japońce dali radę podbić USA ;-) Coś po drodze musiało pójść z Berlinem nie do końca wedle zamierzeń profesora, ale prequel to prequel… ;-D

 

Tytuł i finał bardzo ładnie spinają klamrą cały tekst. Niespieszne, powolne tempo, trzy sceny na krzyż, otwarte zakończenie – a historia opowiedziana. Wielce-m kontent!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Bardzo interesując historia, zwłaszcza że całość składa się z czterech prostych, dialogowych scen. Ale odmalowane bardzo ładnie, dialogi i realia interesujące, warsztat jak zawsze na bardzo wysokim poziomie.

Psychofishu – dziękuję!

Fajnie, że znowu jesteś, bo trochę się minęliśmy na portalu.

 

Zygfrydzie – również dziękuję!

Dialogi proste, ale didaskalia próbowałem nasycić emocjami i podtekstami. Wcale nie chciałem, żeby to była jednoznaczna historia.

Jestem, ale na trochę. Wrzuciłem tekst, ludzie czytają i komentują – staram się oddać do kociołka tez trochę czytania i komentowania, na ile mogę ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Świetny styl, bardzo mi się podobało, choć czytając powyższe komentarze widzę, że nie załapałem mnóstwa podtekstów.

No i kontent. Oczywiście, zaczątek prequela “Człowieka z Wysokiego Zamku”. Przeczytałem z przyjemnością, jednak wydaje mi się, że historia sama w sobie mogłaby funkcjonować tylko jako część czegoś większego.

 

Japońskie wiśnie zawsze budziły u mnie poczucie grozy, może dlatego są tak pociągające.

 

Jako fan “Człowieka…” jestem zadowolony. Brakuje mi tam Bohatera, który czegoś chce – Sakura powinna była zaciągnąć go do łóżka. Żeby przełamać smak subtelności.

Wybacz te wtręty.

 

Z wyrazami,

Marlow

Dzięki, Marlow. Wyjaśnienie tego, czemu Heinrich jest niewyspany, zostawiam czytelnikowi.

Tytuł mnie odpychał, autor przyciągał.

I jak już zacząłem to nie oddesałem się aż do ostatniego znaku.

Dobrze, że opko nie było dłuższe, bo bym zapomniał dzieciaki wykąpać, choć, z drugiej strony, brudne dziecko to szczęśliwe dziecko.

Po lekturze czuję się więc nieco umorusany. Tak wesoło przybrudzony na nosie.

Chytre te kitajce, a Niemce jakieś głupie. Przecież wiadomo, że każdy obcy dla kitajców to obcy. Więc podejrzane, że traktowali jak swojego.

A tak na serio to mechaniczne ramię świetnie się wkomponowało.

Ciekawe czy w tej alternarywie pierwszy Boy spadł na Manhattan i czy był japońskiej produkcji.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dzięki, Mytrix!

To już nie pierwszy raz, kiedy moje pisanie ma niepokojący wpływ na Twoich potomków. Dobrze, że czytasz też innych Użytkowników, będzie można się podzielić odpowiedzialnością ;) 

Mam tylko nadzieję, że będzie to odpowiedzialność za zarażenie moich pociech zacięciem do fantastyki :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Fantastyka – jest

Sposób wykorzystania hasła – nie do końca tego oczekiwałam

 

Coboldzie, oj, coboldzie, cóż ja mam Tobą uczynić? Napisane bardzo dobrze, naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Oprócz sposobu wykorzystania hasła… Spodziewałam się, że będzie głównym motywem, motorem napędzającym akcję, no czymś, bez czego opowiadanie się nie obejdzie. U Ciebie pełniło bardziej funkcję ozdobnika. Fajnego i nie do wycięcia (kraj kwitnącej wiśni i te sprawy), aaaaale jednak ozdobnika. O wiele większą rolę odgrywały drzewa i kwiaty, sposób tworzenia trunku był jedynie pewną metaforą, ważną lecz poboczną. Wzdychu wzdych.

Natomiast tym tekstem potwierdziłeś, że jesteś bardzo wszechstronnym człowiekiem – w Der Fischerkonig pokazałeś swoje zamiłowanie do literatury, sztuki i historii, a tutaj do historii i muzyki. Jestem pełna podziwu i zazdrości (tak, nie boję się użyć tego słowa :P) dla Twojej wiedzy i umiejętności jej wykorzystania. W bardzo ładny, subtelny sposób. Dobra robota!

 

Podobała mi się postać Hitotsuishiego – szczwany lisek był z niego, oj szczwany ;) A Gross wyszedł tak intrygujący, że chętnie bym poczytała jeszcze coś z nim w roli głównej.

 

Z technikaliów – gdzieś mi mignęły malutenienieczkie powtórzenia, ale nic, czym trzeba by sobie zawracać głowę.

 

I tylko gdybyś z tej wiśniówki więcej wycisnął…

Wzdych.

Po takiej laurce, nie pozostaje mi nic innego, jak zaczerwienić się wiśniowo i podziękować :)

Co do wykorzystania hasła – trudno mi to samemu ocenić, skoro tekst pojawił się mojej głowie, bezpośrednio pod jego wpływem. Stało się to szybko i płynnie, rozumiesz – nic na siłę, drogą bezpośrednich skojarzeń: kirschwasser=Niemcy+wiśnie, wiśnie=Japonia, Niemcy+Japonia=II Wojna światowa. I po pół godzinie miałem gotowy zarys historii. Dla mnie ten kirschwasser jest obecny bardziej w ogólnym pomyśle, niż w jednej konkretnej scenie.

Pewnie, że czytelnik tego nie wie, on musi przejść drogę odwrotną – od opowiadania do tego jednego słowa, symbolu. Ale myślę, że gdybym dostał do przeczytania opowiadanie o Niemcu i Japonce, ogrywające różnice kulturowe między nimi, to tytuł “Kirschwasser” uznałbym za trafiony. A Ty?

Nie ma się co czerwienić, możesz co najwyżej wypić kieliszek wiśniówki w ramach toastu za swój talent :D

 

Hmmm… Wiesz ja akurat mam baaaardzo mocne skojarzenia słowa “Kirsch” z hmmm… napojem… Edelkirsch :D Który to mogłam żłopać litrami :D I wcale nie kojarzył mi się z Japonią akurat.

 

Ale tytuł, przy założeniach, które podałeś, oczywiście byłby trafiony ;)

 

A pisanie pod wpływem luźnych skojarzeń jest chyba najfajniejsze, bo takie naturalne i sprawia najwięcej przyjemności :)

Ale wiesz, że Edelkirsch (lubię latem z zimną wodą sodową) nie ma z kirschwasserem nic wspólnego?

Wiem…

 

Ale i tak jest smaczny :D ;)

Chyba też się dałam nabrać na te spadające płatki, bo skończyłam lekturę i mam w głowie tylko "jak ładnie", a to przecież zupełnie nie tak. Bardzo podoba mi się Twoje podejście do hasła, bo łatwo było pójść w zupełnie, hm, inne skojarzenia ;-) Cohen na plus, nawiązania na plus.

To chyba dobrze, że ładnie.

No nie?

Ładne i klimatyczne – to pierwsze, co przyszło mi na myśl po lekturze parę miesięcy temu.

Dzisiaj po drugim czytaniu pomyślałam dokładnie to samo.

Podobało mi się, jak wykreowałeś postacie; wydały mi się żywe. Szczególnie Hitotsuishi – zresztą, najbardziej przypadł mi do gustu.

Cwany był, rzeczywiście, i nieźle wpłynął na Niemca – może nie najbardziej w sposób bezpośredni, ale Sakura pewnie usłyszała parę rad od swego taty, jak podczas spaceru namącić rozmówcy w głowie. ^^

A sam Gross, cóż, dla mnie wytrącony z normalności przez wojnę.

Jeżeli chodzi o całe opko, to najbardziej zapadła mi w pamięć ta scena w ogrodzie, reszta mniej.

Przyjemnie się czytało. 

Z jednej strony takie trochę nostalgiczne, a przez to ładne – naprawdę ładne – a przy tym sympatyczne w swej przewrotności, ale, koniec końców, mnie nie przekonało.

 

Po pierwsze, nie wykorzystałeś swojego hasła tak, jak na to zasługiwało. Zasadniczo, to mam wątpliwości, czy w ogóle je wykorzystałeś – niby jest nawiązanie, i to wyraźne, ale czy ono samo naprawdę cokolwiek wnosi do treści, czy ma jakiekolwiek – nie mówiąc już o kluczowym – znaczenie dla fabuły? Moim zdaniem – no nie. Jest tylko wspomniane, nawet niedosłownie, i zasadniczo spokojnie można by to wspomnienie wyciąć, a tekst straciłby tylko i wyłącznie na liryczności.

Pomysł z Japończykami kidającymi Niemiaszków bardzo fajny, naprawdę podobała mi się ta przewrotność i mądry japoński cynizm, jednak pomysł, by losy świata (a w sumie o taką stawkę toczyła się gra między między Hitotsuishim a Grossem) stawiać na jakieś – wybacz uproszczenie – przepoetyzowane pitolenie, jak dla mnie, jest strasznie naiwny. Zupełnie nie trafia do mnie założenie, że pod wpływem kilku ładnych ale w sumie enigmatycznych sentencji jakiś niemiecki – NIEMIECKI! – naukowiec-faszysta, do tego prawdopodobnie zdolniacha pełną gębą, zbłądzi, i to tak bardzo, że nie zdoła nigdy skonstruować atomówki. Jakieś lewe ale przekonujące wyniki, hipotezy i wnioski, coś, co przemówi do niemieckiego pragmatyzmu – to i owszem, ale filozofia? Wybacz, coboldzie, ale mnie to zupełnie nie przekonało.

 

Krótko: opowiadanie samo w sobie jest, generalnie, fajne, ale fabularnie zbyt naciągane jak na Cienia Burzy mózg nieduży. No i minus za niesatysfakcjonujące wykorzystanie hasła przewodniego (choć pomysł oparty na jego kanwie całkiem, całkiem).

Brakło mi też paru przecinków, a przy tym znalazłbym i ze dwa, trzy takie, które można by spokojnie eksportować w miejsce tych zaginionych. Ale to pierdoła.

 

Skojarzenia z Człowiekiem z Wysokiego Zamku – serialowym, bo z inną wersją nie miałem do czynienia – również i u mnie bardzo silne, a profesor Hitotsuishi miał dla mnie twarz aktora grającego Ministra Handlu, co uznaję za skojarzenie jak najbardziej pozytywne. Z drugiej jednak strony chyba jakoś od połowy pierwszego sezonu szczerze życzyłem tej irytującej idiotce robiącej w serialu za główną bohaterkę, by ją gestapowcy postawili pod ścianą. Muszę się kiedyś zmusić do obejrzenia sezonu drugiego – a nuż jeszcze się szkopom przyfarci (present day: no nie, nie zmusiłem się i już raczej tego nie zrobię). Niemniej skojarzenie z serialem jednoznacznie pozytywne.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ja Ci dam Cieniu NIEMIECKIEGO NAUKOWCA FASZYSTĘ.

Z faszyzmem zapraszam do Włoch.

W Niemczech nazizm.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Nazizm, Mytrixie, to skrajna odmiana faszyzmu.

Ale fakt, popisałem się nieprecyzyjnością, dzięki za zwrócenie uwagi.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Mnie na historii uczyli, żeby na to patrzeć jako na dwie osobne sprawy :-)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Hej, Coboldzie! Widzę w wrześniowym numerze zapowiedź funboldowego opowiadania na październik. Ciekaw jestem, co tam znajdę.

 

Tymczasem tutaj znalazłem przyjemne i nastrojowe opowiadanie. Fajnie pomyślane. I ładnie napisane. Podobało mi się smiley

 

Mała edycja odnośnie powyższej wymiany zdań: nazizm a faszyzm to nie jest do końca to samo, acz funkcjonuje takie sformułowanie “niemiecki faszysta” jako określenie nazisty. Generalnie, nazizm in sensu stricte jest ideologią polityczną, a faszyzm jest ideologią społeczną (por. wpisy na Encyklopedii PWN). Nazizm jako system polityczny zawierał faszyzm w skrajnej formie. To mała uwaga ode mnie.

 

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka