
Miękkie, leśne poszycie. Trudno odtworzyć ostatnie wspomnienia.
Coś straciła, przechodząc na drugą stronę.
Przypomina sobie stopy, o które opierała spocone czoło. Ale teraz pot zastąpiła wilgoć. Chłód przenikał do samych kości.
Kamienne stopy, czarne i naznaczone srebrzystymi żyłkami, poruszały się. Tyle pamięta, a przecież rzeźby nie poruszają się.
Wstała. Oparła się o zawalone konary bardzo starego drzewa. Pokaleczyła dłonie o drzazgi. Nie przejmowała się strużkami krwi między palcami.
Zza krzaków naprzeciwko wybiegło dziwne stworzenie na czterech łapach. Wysokie, z obwisłymi płatami skóry na pysku. Węszyło.
Trzask gałęzi. Coś jeszcze podążało w jej kierunku.
Niebo otworzyło się. Potężne statki rozerwały chmury.
Lede patrzyła z zachwytem. Jej rydwan, unoszący się parę centymetrów nad ziemią, opadł zatrzymany nieopatrznie przez sterownika.
– Pani – powiedział młody eunuch nabożnym tonem. – Przybyli.
Kapłanka nie zareagowała, a przez myśl jej nawet nie przeszło, aby skarcić sługę.
Rada Bogów zeszła z firmamentu.
Zatarły się wymiary.
Uzmysłowiła sobie, że jest naga. Skóra miała mlecznobiały kolor, naznaczony czerwonymi znakami. Układały się w symbole, które kiedyś, w dawnym życiu, znała. Zapamiętała ledwo własne imię, Lede.
Czym było te dawne życie? Pozostało jedynie echem w pamięci, które zawierało jedynie zamglone obrazy. Obrazy nie przypominające już niczego.
Istota o obwisłym pysku zaczęła się niebezpiecznie zbliżać do konarów, za którymi stała kobieta.
Jeździec krzyknął w obcym języku. Zwierzę musiało zrozumieć. Zatrzymało się. Wlepiło swoje ślepia w resztki martwego drzewa. Nie przestawało węszyć, a pod cienką skórą było widać napięte mięśnie. Lede instynktownie wiedziała, że wyczuwa niebezpieczeństwo. Ale czemu ona właśnie miałaby być niebezpieczna?
Była przerażona.
Ludzie radowali się obecnością Bóstw, a w cieniach ich pojazdów wyprawiali festyny. Od ostatniej wizyty minęło pięć lat.
Każde miasto i wieś rozświetlały kolorowe światła, rozbrzmiewała wesoła muzyka. Kapłanki i kapłani wychodzili do wiernych, wykonując wszelkie nakazane im powinności. Wśród nich była też Lede, ubrana w delikatną niczym mgła tunikę. Jej, jak i innym poddanym Amita nie było dane swobodnie chadzać po ulicach. Otwierali podwoje świątyń oraz wynajmowali karczmy we wsiach. Zapraszali wiernych, aby wspólna intymność stawała się aktem najwyższej czci. Mężczyźni oraz kobiety, oddani swojej wierze, miewali okazję ku temu jedynie podczas żniw.
Lede żegnała młodzieńca z ledwo przyprószonym wąsem, który wyznał ściszonym głosem, że zrobiła z niego mężczyznę. Uśmiechnęła się łagodnie. Po wszystkim nabierze odwagi i wraz ze starszymi kompanami będzie się już bawił w lupanarach Sebele, Wywyższonej, ale też pogardzanej Bogini Matki. I właśnie w tej chwili, gdy gość opuścił progi karczmy, wpadła niczym burza kapłanka Sebele, pijana, z suknią obnażającą piersi. Roześmiała się głośno, drapieżnie. Jasne loki rozsypywały się z niedbale spiętych włosów.
– Nikt mi nie wierzył – powiedziała głośno. – Że tu przyjdę! Chciałam sobie zobaczyć te wasze paskudne, wyszywane ozdoby.
Lede starała się, aby wyraz jej twarzy nie wyrażał czegokolwiek. Przyjęła zimną maskę, a nawet nie zacisnęła warg. Nie miała zamiaru okazać słabości. Szynkarz, u którego wynajęli pokoje gapił się z otwartymi ustami na kapłankę bogini. Inni wyznawcy Amita wyszli ze swoich pokojów, oprócz tych, którzy przyjmowali czcicieli.
– Więc to to! – pisnęła kapłanka Sebele. Gdyby nie wykrzywiało jej twarzy pijaństwo i złość, byłaby piękna. – Ten wynaturzony twór, który niby urodziła nasza Pani!
Wskazała palcem na makatę przedstawiającą Amita, otoczonego ludźmi, zwierzętami i roślinami. Wszystko było tak ciasno splecione ze sobą, że nikt nie miał wątpliwości, iż oddawali się rozkoszy, a Amita ukazano, aby każdy widział, iż to hermafrodyta, z członkiem w wzwodzie oraz nabrzmiałymi wargami sromowymi.
– I w ogóle. – Kapłanka rozejrzała się z brzydko zaciśniętymi ustami. – Kurwicie się jak my, a tu żadnego wina, ozdób, bogactwa! – Złapała się za piersi i zaczęła nimi potrząsać. – Przychodzą do was jakieś ofiary losu, ale dziękujemy. Potem ja będę ich wszystkich pieprzyć! – zarechotała.
– Dlaczego tutaj przyszłaś, pani? – zapytała Lede, siląc się na kurtuazję.
Spazm śmiechu wstrząsnął ciałem oddanej Sebele.
– Wygrałam właśnie zakład – odpowiedziała butnie. – A co myślałaś? – Zlustrowała Lede pożądliwym wzrokiem. – Chociaż z tobą poszłabym do tej twojej zapyziałej celi.
– Złamałaś prawo – powiedziała Lede. – Nie możesz wchodzić do miejsc, gdzie są kapłani Amita.
– A myślisz, jak jest w Stolicy? Twoi koledzy i koleżanki bardzo chętnie odwiedzają oddanych mojej Pani.
– Bluźnisz i za to spotka cię kara – syknęła przez zęby Lede. – Póki możesz, wyjdź!
W ciemnym kącie karczmy poruszył się cień. Strażnik, ukryty przed wzrokiem gości, trzymał w zarękawiczonej dłoni laserowy pistolet. Kapłanka Sebele nawet nie zwróciła na na niego uwagi.
Wystrzelił.
Na nagiej piersi wykwitł czerwony kwiat krwi.
Potężne stworzenie miało cztery nogi, zakończone kopytami. Długa szyja i podłużny łeb miały w sobie coś eleganckiego. Jeszcze nie widziała tak pięknej istoty, ale efekt psuł człowiek. Na początku myślała, że jest zrośnięty z korpusem nowej bestii. Jednak zauważyła siedzisko. Z pyska wierzchowca wystawał metalowy pręt. Na jego końcach zaczepiono skórzane pasy. Wzdrygnęła się ze wstrętem. Jak można było dręczyć coś tak pięknego? Nie mieli pojazdów, które unosiły się nad ziemią i poruszały się bez najmniejszego hałasu?
Obwisłopyski podbiegł do mężczyzny.
– Kieł. Co widzisz?
Nie rozumiała, co powiedział. Był to jakiś obcy język, a stwór najwyraźniej zrozumiał i obrzucił właściciela zdezorientowanym spojrzeniem. Mężczyzna zwrócił głowę w kierunku konarów. Kobieta instynktownie kucnęła.
Nie miała jak uciec, będąc na środku leśnej polany.
Wymiary zacierały się. Granica przypominała membranę, a Lede mogła się przez nią przebić.
Łaska Amita i gorące prośby do Pani Podziemia, Inni.
Wiadomość o śmierci kapłanki Sebele obiegła wioskę lotem błyskawicy. Mimo że strażnik starał się być dyskretny i owinął ciało w pledy, jakby wynosił bele materiału, młodzieniec goszczący u Lede zdawał rewelację każdemu. Kapłanka Amita nie przejęła się tym zbytnio. Nawet nie chciała poznać imienia rywalki.
Plotki między pospólstwem nie mogły naruszyć obyczajów kapłańskich. Docierało coraz więcej historii o nadużyciach. Kapłani Najwyższych Kultów naruszali swoje święte przestrzenie oraz zasady. Kapłaństwo Sebele nie tylko atakowało czcicieli Amita, ale nawet kapłanów Tebremera, Pana Całości, byłego małżonka Sebele, który wyrzucił ją, kiedy odkrył liczne zdrady.
Rydwany Bóstw wydawały się niewzruszone ziemskimi problemami.
Wyrocznie Dorde, jak Dorde Amit oraz Dorde Tembremer ostrzegały, że Bóstwa patrzą i obradują. Widzieli zepsucie jakie się szerzyło w podległym im świecie. Przez lata przymykali oczy, ale teraz musiało się to skończyć. Rozpasanie goniło rozpasanie. Kapłani Najwyższych Kultów nie mieli szacunku do siebie nawzajem, nie mówiąc już o pomniejszych.
– Sroga kara was czeka! – krzyczała Dorde Amit w Sali Ziemskich Obrad i upadała w spazmach na podłogę.
Dorde Sebele jedynie śmiała się do rozpuku.
Wyrocznie odchodziły. Już żaden człowiek nie mógł przemawiać głosem Bóstw.
*
Hasik zsiadł z konia i powoli zbliżał się w kierunku zawalonych konarów. Wiedział, że ktoś skrywa się za nimi. Kieł nie wyglądał na poddenerwowanego niż zdezorientowanego.
– Kto się tam kryje? – zapytał sam siebie szeptem.
Lede myślała, że to sen, ale myliła się. Tajemna siła Bóstw zabrała jej esencję do siebie, na pokład kosmicznego okrętu.
Nie miała już żadnych wątpliwości, kiedy wyrósł przed nią posąg Amita, prosto z marmurowej posadzki.
Mężczyzna wiele dziwów widział w lesie, ale na pewno jeszcze nigdy tak pięknej i nagiej kobiety. Rozdziawił usta. Jej jasną skórę pokrywały czerwone tatuaże, włosy kruczoczarne, a oczy… Hasika zmroziło.
Oczy były żółte, bez tęczówek i źrenic.
Czyżby ślepa? Chora? – myślał.
Jesteś jedną z wielu – przemówił posąg. – Z wielu, którym daruję życie.
W głowie Lede kołatały się pytania, ale nie śmiała ich zadać Bóstwu.
Ubłagałam Inni, aby otworzyła wrota do innych wymiarów. I ciebie, kapłanko Lede, wybrałem, abyś wyruszyła w drogę. Chociaż nie nacisnęłaś spustu, chociaż nie zrobiłaś nic przeciwko mnie, to czeka cię tułaczka. Czeka cię cierpienie, a to jest poza mną i innymi Bóstwami.
Kapłanka padła u stóp Amita. Nic nie rozumiała. Słowa Bóstwa nie miały sensu.
Za jej plecami wyrósł inny wizerunek. Była to Inni.
Przypadek – zagrzmiała. Nie wierz, że Bóstwa cię wybrały. Nie jesteś niezwykła. Masz szczęście.
Złośliwy śmiech poniósł się po sali.
Delikatna osnowa rzeczywistości świata kapłanki pękała.
Twoje istnienie – słowa są echem przeszłości z innego świata. Naznaczone są krwią i mięsem.
Mężczyzna podchodził pewniej, gdy ujrzał ją.
Przetrwasz, kiedy zrozumiesz istoty tam żyjące.
Stała jak wryta i zastanawiała się, co powinna zrobić. Nie miała jak się obronić, gdyby została zaatakowana.
Pochłoniesz ich i zrozumiesz.
Zrozumiesz i przetrwasz.
Tobie jest dane życie wśród tej rasy, tak niby podobnej do ciebie. Ale nigdy nie będziesz jedną z nich.
Ciemność.
Spojrzała na swoje skrwawione dłonie.
Jesteś wśród nich drapieżnikiem.
Klęczała na miękkim, leśnym poszyciu. Wokół leżały szczątki człowieka, konia i psa.
Już zrozumiała.