
Wiedeń, 5 sierpnia 1906, południe
Jego Cesarska Mość Franciszek Józef I nie ma ochoty przyjmować żadnych gości ani poselstw. Najlepiej czuje się w towarzystwie stert papierów, które wierni sekretarze pieczołowicie układają rano po lewej stronie biurka po to, by cesarz mógł następnie systematycznie przekładać je na stronę prawą. Oczywiście uprzednio rzuciwszy na nie okiem i złożywszy podpis. Tylko to daje mu ukojenie. Tak jest od… Sam już nawet nie bardzo pamięta, od kiedy. Nie chce pamiętać. Jego Cesarska Mość lubi żyć w kojącym przekonaniu, że dla mieszkańców monarchii jest ukochanym władcą, dobrotliwym staruszkiem, łaskawie nam panującym etcetera, etcetera. Przekonaniu nieustannie podsycanym przez niezliczone listy, wiersze, mowy, petycje i kartki pocztowe od wiernych poddanych.
Teraz siedzi w jadalni wraz z cesarzową, a Elżbieta, jak to ostatnio ma w zwyczaju, wygłasza dziwacznie monotonnym głosem polityczną mowę, której cesarz tak bardzo nie chce słuchać. Przez bardzo krótki moment Franciszek Józef przypomina sobie, że kiedyś jego żona o wszystkim mówiła z uczuciem i wręcz nieprzystojną na dworze egzaltacją, tę myśl jednak szybko wypiera inna. “Kto to widział? Polityczne przemowy podczas prywatnej kolacji?” Na chwilę wraca zdumienie: czemu ona tak dziwnie mówi? Od kiedy ona tak mówi, czyżby od… Nie – cesarz odsuwa od siebie tę myśl. Nie chce myśleć o tym, co wydarzyło się w Mayerlingu. To było tak dawno. Elżbieta, jego Sissi, nigdy potem nie była sobą.
Jego uwagę przyciąga coś zupełnie innego. Brzęczenie muchy. Zirytowany kiwa na jednego ze stojących pod ścianą lokajów i wskazuje na wiszący nad kominkiem portret. Służący podnosi leżącą na mahoniowym stoliczku packę ze srebrną rączką i zaczyna gonić za uprzykrzonym owadem.
Elżbieta mówi o sojuszu z Niemcami, o dzisiejszej wizycie niemieckiej delegacji, ale Franciszek Józef nie słucha, skupiony na natrętnym bzyczeniu. W cesarskiej głowie kołatają się jakieś daty: wizyta cesarza Niemiec w Wiedniu miała miejsce osiemnaście lat temu, a rok później… Bzyczenie milknie, Elżbieta też, pozostaje tylko metaliczny pogłos dobiegający gdzieś z daleka, więc Franciszek Józef wreszcie może delektować się sztuką mięsa z chrzanem.
Wiedeń, 11 września 1898
Franciszek Józef skończył właśnie podpisywać dokumenty, kiedy do jego uszu dotarły szepty spoza gabinetu, na chwilę przykuwając uwagę.
– Tak, to już potwierdzone. – To któryś z ministrów, ale który? Cesarz miewa problemy z koncentracją, problem pojawił się, kiedy… Nie, jak zwykle odsuwa od siebie tę myśl.
Drugi człowiek mówił zbyt cicho, żeby usłyszeć pytanie, ale dało się wyczuć niepokój w jego głosie.
– Nie – odpowiedział ten pierwszy. – Na szczęście zwykły szaleniec. Mała szansa, że ktoś się zorientuje. Nareszcie będzie spokój. Doprawdy, to było bardzo nierozsądne, pozwolić, żeby ona…
Przerwało mu kolejne niezrozumiałe pytanie.
– Oczywiście, że nie. – W głosie ministra brzmiało oburzenie. – Zostanie pochowana na miejscu… – W pomruku drugiego głosu cesarz wychwycił dwa słowa „nie wypada”. – Incognito, a jakże inaczej?
W drzwiach gabinetu stanęła cesarzowa. Dziwne, pomyślał Franciszek Józef, ona nigdy tu nie przychodziła. I dlaczego ta podsłuchana rozmowa nie daje mu spokoju?
Wiener Zeitung, 12 września 1898
Genewa. Wczoraj na miejscowym cmentarzu pochowana została hrabina von Hohenembs, która zmarła nieszczęśliwie podczas wycieczki statkiem po jeziorze. Pogłoski, jakoby hrabina była w rzeczywistości ważną personą związaną z łaskawie nam panującą rodziną cesarską i padła ofiarą zamachu, są podłym wymysłem anarchistów i nie należy dawać im posłuchu.
Wiedeń, 4 października 1888
Mucha zabzyczała. Jego Cesarska Mość nie zdążył nawet się skrzywić, a lokaj już podążył za nią z packą.
Brzęczenie jednak nie ustało. Franciszek Józef rozejrzał się gniewnie po pokoju, ale służący stał znów wyprostowany na baczność, jakby nie słyszał irytującego dźwięku. Cesarz przymknął oczy, usiłując zlokalizować natrętnego owada, i zamarł. Bzyczenie dochodziło gdzieś z bardzo daleka, z głębi pałacu. Jakby zagnieździło się tam całe stad much.
Cesarz z niechęcią pomyślał o czekającym go wieczorem przyjęciu na cześć „zaprzyjaźnionego cesarza Wilhelma II”, jak głosiły zaproszenia wystosowane w jego własnym imieniu. Elżbieta na pewno jak zwykle oczaruje wszystkich, a Rudolf… Trzeba znów będzie uważać, żeby nie powiedział czegoś niestosownego. Kanclerz Bismarck już kilkakrotnie dawał do zrozumienia, że poglądy następcy tronu są co najmniej niestosowne, a i jego zachowanie pozostawia sporo do życzenia. Czemu Rudolf jest tak bardzo podobny do matki?
Lokaj poradził sobie z muchą, lecz brzęczenie poniosło się echem po najdalszych zakamarkach pałacu. Nigdy wcześniej tak nie było, pomyślał z irytacją Franciszek Józef, coś trzeba będzie z tym zrobić.
Wiedeń, 5 sierpnia 1906, wczesny wieczór
– Kim jest ten młody człowiek w jasnym garniturze? – pyta cesarz stojącego obok adiutanta.
– To syn Waszej Cesarskiej Mości, arcyksiążę Rudolf – odpowiada oficer, który ma dziwnie błyszczące oczy i dziwacznie wykrzywioną twarz, przypominającą zwierzęcy pysk.
Rudolf… Cesarz kręci głową. Rudolf został zamordowany. Rudolf… Nie, nie wolno o tym myśleć. Elżbieta dobrze zrobiła, nie przyjmując do wiadomości śmierci syna, bo on wcale nie umarł? Najpierw powiedzieli, że nie żyje, a potem – potem stał się cud. Franciszek Józef uzmysławia sobie, że nie pamięta, co się dokładnie wydarzyło. To przez to brzęczenie, to nieznośne brzęczenie. Czy ci wszyscy uczeni, których ostatnio tyle tu się kręci, nie mogliby wymyślić prostego sposobu na pozbycie się much?
Uczeni i muchy – coś usiłuje się przebić na powierzchnię myśli, coś, co ma związek z dzisiejszą wizytą, a może tą sprzed osiemnastu lat, ale w tej samej chwili cesarz słyszy ciche kroki i czuje, że u jego boku stanęła Elżbieta. Ma na sobie białą suknię, dlaczego ma białą suknię, ona nigdy nie zdjęła żałoby… Ach, przecież Rudolf żyje, stoi tam w jasnym garniturze, taki podobny do matki, dlaczego w garniturze, powinien mieć na sobie mundur. Dobrze przynajmniej, że ten garnitur jest biały, jak austriackie uniformy. Cesarz krzywi się nieznacznie i kiwa głową na adiutanta, w tej chwili jednak mistrz ceremonii oznajmia pojawienie się gości. Franciszek Józef zerka raz jeszcze ku synowi i zauważa, że jego własny mundur nie jest biały, tylko ciemny, jak Kaisera Wilhelma. I jak tego mężczyzny, który pojawił się właśnie na schodach. Jego Cesarska Mość czuje ogarniającą go panikę – takie złamanie protokołu, kto do tego dopuścił…
Elżbieta ujmuje go za rękę.
– Wszystko będzie dobrze – mówi. – To musi się stać. To było nieuniknione.
Cesarz patrzy w lewo, ku swojemu synowi i coś na chwilę przykuwa jego wzrok, a potem rozlega się to nieznośne bzyczenie. Franciszek Józef szuka wzrokiem służącego albo gwardzisty, który odgoniłby muchę, ale nikogo takiego w pobliżu nie ma. Strażnicy szczerzą zwierzęce pyski, brzęczenie staje się coraz głośniejsze, a mężczyzna na schodach… Franciszek Józef rozpoznaje kanclerza Niemiec, księcia von Bismarck, którego poznał w 1888 roku, a rok później…
Wiener Zeitung, 31 stycznia 1889 (notatka zdjęta przez cenzurę)
Jego Cesarska i Królewska Najjaśniejsza Wysokość, Następca Tronu, Arcyksiążę Rudolf, zmarł wczoraj nagle na atak serca w swoim pałacyku myśliwskim Mayerling koło Baden.
Uwaga cenzora: wycofać nekrolog całkowicie, zastąpić notatką o wypadku podczas polowania, Jego C. K. Wysokość szczęśliwie przeżył.
Wiedeń, noc 30/31 stycznia 1889
Jego Cesarska Mość Franciszek Józef I był wzburzony. Samobójstwo w rodzinie cesarskiej? Wykluczone. Kiedy do gabinetu wszedł hrabia Karl de Bombelles, wychowawca Rudolfa, spojrzał na niego z wyrzutem: jak człowiek tak, wydawałoby się, godny zaufania, mógł dopuścić do takiego skandalicznego zachowania?
– Wasza Cesarska Mość. – Hrabia zgiął się w ukłonie. – Mamy wieści z Mayerlingu… Dobre wieści…
Wieści istotnie doskonałe, co za szczęście, że na miejscu był zaproszony przez Rudolfa na polowanie pruski lekarz. Cesarz zamyślił się, Rudolf nie lubi Prusaków, dlaczego miałby ich zapraszać – poczuł jednak, że ogarnia go senność, to pewnie przez te nerwy, no i te okropne muchy.
– Jej Cesarska Mość już wie? – zdołał jeszcze zapytać.
– Wyjechała, zanim nadeszła ta radosna wiadomość.
– Wyjechała – powtórzył. – Znowu wyjechała.
– Kurier został już wysłany, Jej Cesarska Mość będzie tu lada chwila. – Od drzwi odezwał się inny głos, który cesarz na pewno by rozpoznał, gdyby nie to, że w tym wszechogarniającym brzęczeniu wszystkie dźwięki brzmią podobnie.
– Powiedziała – wyszeptał Franciszek Józef – że nigdy nie zdejmie żałoby.
Z pomieszczenia obok dochodziły głosy.
– Tak, tylko jedna gazeta – usłyszał cesarz. – Już załatwione.
– A… baronówna? – zapytał ktoś inny.
– Nigdy nie była w Mayerlingu.
Elżbieta wróciła tej samej nocy. I nigdy nie była już sobą, ale cesarz coraz rzadziej to zauważał.
Wiedeń, 6 sierpnia 1906, wczesny wieczór
– W imieniu Jego Cesarskiej Mości Wilhelma II ogłaszam odrodzenie Świętego Cesarstwa Rzymskiego, które nastąpi jutro, w stulecie jego rozwiązania – mówi mężczyzna w pikielhaubie. Franciszek Józef zauważa z lekkim zdziwieniem, że głos kanclerza brzmi tak samo monotonnie jak Elżbiety. I jak Rudolfa, od kiedy… Jak brzęczenie much, uświadamia sobie nagle. – Austria, jako najznakomitsza córa Świętego Cesarstwa, otrzyma szczególny status i pozostanie pod władzą arcyksięcia Rudolfa jako namiestnika cesarza, który jako Wilhelm I…
Franciszek Józef patrzy na Elżbietę.
– A co ze mną? – pyta.
Cesarzowa uśmiecha się.
– Wasza Cesarska Mość wyjedzie w jakieś spokojne miejsce, najlepiej do Czech, jak poprzednik Waszej Cesarskiej Mości, niezdolny do rządzenia, jak cesarz Rudolf II, kiedy zwariował.
W jakieś spokojne miejsce, myśli Franciszek Józef.
– Czy tam nie będzie much? – pyta.
– Och – odpowiada cesarzowa, podczas gdy kanclerz Niemiec ciągnie mowę, zwracając się jedynie do arcyksięcia – muchy przecież są wszędzie, Wasza Cesarska Mość.
Franciszek Józef patrzy na Rudolfa, który stoi w obojętnej pozie, a obok niego…
Obok niego stoi ogromna mucha ze świecącym okiem, której bzyczenie zagłusza wszystkie inne dźwięki.