
Stanisław Fuchs miał łeb na karku. U schyłku zimy roku 1917, nie mając do stracenia nic, z wyjątkiem stu szesnastu marek, jako dziewiętnastolatek wyjechał ze zrujnowanego Kalisza do wielkiego Berlina. Pełne przepychu miasto początkowo zrobiło na nim duże wrażenie. W końcu oswoił się jednak z wszechobecnym blichtrem i dzięki udawanej zuchwałości, doprawionej odrobiną fantazji, wprosił się z marszu na raut niemieckich filmowców. Z niektórymi nawiązał bliskie kontakty. Pod okiem samego Roberta Wienego pracował pilnie jako operator, a w międzyczasie jeszcze pilniej się bawił. Wróciwszy do kraju po trzech latach, potrafił kręcić wcale dobre ujęcia, żyć jak bon vivant i posiadał małą fortunę, w postaci amerykańskiej kamery marki Mitchell. Był to pożegnalny prezent od mentora.
Rodzinny Kalisz zastał częściowo odbudowanym. Na tydzień zamieszkał u matki, odwiedził grób ojca, po czym przeprowadził się do Warszawy. Referencje od Wienego, poparte próbką umiejętności, wystarczyły, by zdobyć pewną posadę. Zatrudniony w wytwórni „Sfinks” Aleksandra Hertza, Stanisław całkiem nieźle zarabiał, ale po doświadczeniach z ekspresyjnym kinem niemieckim, nie sprawiało mu satysfakcji kręcenie jałowych, przesiąkniętych propagandą utworów. Szybko zorientował się, że mógłby być lepszy od Hertza. Ośmieliło go to do założenia własnej firmy.
– Po co ci to, Fuchs? Po co zaczynać od zera? Mamy pozycję… Jeśli się podzielimy, ten złodziej Towbin zniszczy nas obu – przekonywał Aleksander, zaniepokojony potencjalnym wzrostem konkurencji. Dość miał już kłopotów z przedsiębiorstwem sprytnego Żyda, który podbierał mu najlepszych aktorów.
– Nie zaczynam od zera, panie Hertz. Dziękuję za współpracę i życzę pomyślności.
W oficynie kamienicy, w której wynajmował mieszkanie, Stanisław urządził atelier i laboratorium wytwórni „Fuchs – Dwudzieste Stulecie”. Zatrudnił dwóch obrotnych pomocników i ruszył z realizacją własnych pomysłów.
Szło jak po grudzie. Żeby zarobić na czynsz, nocami dorabiał jako tragarz. Na pensje dla pomocników oczywiście nie stało grosza, więc był zmuszony ich odprawić. Rozważał nawet sprzedanie kamery, ale powstrzymał się. I dobrze na tym wyszedł.
Sukces przedsięwzięcia zapewniła kobieta, aktorka, Klara Łabęcka, którą Stanisław poznał w jednym z nowo założonych kabaretów. Zachwycony jej pełną gestu grą i niezaprzeczalną urodą, od razu po występie wpadł za kulisy, przedstawił się, i zaproponował współpracę.
Na pierwsze zdjęcia przyszła demonstracyjnie spóźniona. Przed obiektywem czuła się jak ryba w wodzie i z uroczą arogancją przyćmiewała innych aktorów, co, połączone z siłą wyrazu Fuchsowych ujęć, szybko przyniosło efekty, w postaci szerokiej, zadowolonej widowni, zbierającej się regularnie w stołecznych kinach. Hertz i Towbin musieli zadowalać się resztkami z pańskiego stołu.
Widzowie kochali Klarę. Stanisław też. Na majówkę zabrał ją w góry.
Zakopane, chociaż mniej wystawne niż Berlin, było równie mocno zanurzone w słodkiej atmosferze dekadencji. Dancing u Trzaski. Przydymione światło, w którym lśniły muśliny i jedwabie na zatłoczonym parkiecie. Bogato zastawione stoły. Szampan, sery, wódki, czekoladki, bakalie, paszteciki i pieczone bażanty. W rogu wielkiej sali jazzband, Karasiński i Kataszek z malowanymi henną, fałszywymi Murzynami. Gdy ci robili sobie krótką przerwę, przysnąć gościom nie dawał Alfred Melodysta, wirtuoz gry na pile. Od jego popisów niezawodnie cierpły zęby.
Wśród gości u Trzaski często skupiała się elita artystyczna. Tego wieczoru brylowali, jak zawsze gaszący wzrokiem innych dżentelmenów i tymże samym spojrzeniem uwodzący damy Witkacy, i wyniosła panna Łabęcka, w połyskującej srebrzyście sukience, białych rękawiczkach za łokieć i czarnej opasce, spinającej krótkie, rude loki. Mężczyźni plątali się u jej nóg jak dzieci i wychwalali za filmowe kreacje. Niemal dziesiątkami doskakiwali z zapalniczkami, gdy wystudiowanym ruchem siadała z cygaretką. Jej w to graj. Kokietowała zalotników, wystawiając na próbę cierpliwość Stanisława. On dla zachowania równowagi włączał się wtedy do rozmów współbiesiadników, porywał którąś z kobiet do tańca, albo wychylał kieliszek wódki. Kilka razy złapał powłóczysty wzrok Klary, pozornie przypadkowy, chcący się upewnić. Uśmiechał się wtedy nonszalancko, a w duchu spokojniał.
Trafiło się, że siedzieli razem, zmęczeni ceremoniałem udawanego ignorowania się, gdy orkiestra zmieniła nastrój i zaczęła z wolna grać walca François.
– Czy można panią prosić do tańca?
– W ostateczności… – odparła z przekorą, ale uśmiechnęła się serdecznie, jak nigdy wcześniej.
Tonęli wzajemnie w swoich oczach, ślepi na świat dookoła, a gdy skończył się walc, wyszli w noc. Turnie czerniały na granatowym niebie, potęgując wszystko, co działo się w obrębie ich korony. Powietrze było rozrzeźwione, późnowiosenne. Stary góral z kosą na ramieniu wracał do domu, pogwizdując.
Za wsią buty zakurzyły się i zmoczyły rosą, i coraz głośniej dało się słyszeć, jak świerszcze grają w trawach. Oddalały się brzęki fortepianu, jęki skrzypiec, wibrujące pomruki saksofonu. Później była cisza i usta zwarły się w długim jak wieczność pocałunku.
***
Klara Łabęcka i Stanisław Fuchs zawarli związek małżeński w Zakopanem, 26 czerwca 1920 roku.
***
„Żołnierz Polski”
19.08.1920
OBYWATELE WARSZAWY!
Rząd otrzymał wiadomości o zwycięskim pochodzie armji polskiej na flankę wroga, atakującego Warszawę.
Wojska nasze pod osobistym dowództwem Naczelnego Wodza osiągnęły już linję Garwolin – Żelechów – Parczew.
Z północy donoszą o rozbiciu czterech bolszewickich dywizji.
26.08.1920
WARSZAWA PRZEŁAMANA
Bolszewicy ukrywali za Bugiem potworną broń, przeczącą zasadom honorowej walki. Horda mechanicznych, opancerzonych pająków dotarła pod naszą stolicę w niecałe dwa dni, rozbijając zyskujące przewagę wojska polskie.
Naczelny Wódz wzywa obywateli do jeszcze większej mobilizacji i zarządza koncentrację sił w zachodniej części kraju.
Niech żywi nie tracą nadzieji! Łódź i Poznań mają zostać ostatnimi bastjonami Rzeczypospolitej.
***
Dowiedziawszy się o klęsce Polski, młodzi pozostali w Zakopanem. Wykupili skromny domek po zmarłej wdowie. W Warszawie z pewnością nie mieli już czego szukać, a w górach mogli liczyć na względny spokój. Większość dawnych, znamienitych bywalców kurortu rozpierzchła się po świecie. W najlepszym wypadku trafiali na zachód, a w najgorszym do zbiorowej mogiły.
Pod nadzorem bolszewików pojęcie własności stało się płynne, jak nigdy dotąd. Cukiernię u Trzaski przekształcono w piekarnię i upaństwowiono, a sala dancingowa, z racji rozmiarów, stanowiła doskonały magazyn. W tych okolicznościach najlepsze miejsce dla kamery Stanisława znajdowało się dobry metr w ziemi, za domem. Zakopując urządzenie, nie spodziewał się, że niedługo znów go użyje.
Do wsi zajechał komisarz, niejaki Morozow i kazał wezwać do siebie filmowca Fuchsa. Od razu wyłożył karty na stół.
– Jesli wy budietie sledować komandam wlasti, wy możecie zdieś żyć, jesć i kurit sigary, i ja garantiruju, szto wam niszto nie słuczitsia.
W Tatry miał przylecieć krążownik powietrzny (dawniej Bałtycki), a zadanie Fuchsa polegało na nagraniu krótkiego dokumentu z jego majestatycznego lotu. Zapłatą miała być spora suma pieniędzy i, przede wszystkim, święty spokój.
– Zrobię to – powiedział do Klary chwilę po tym, jak skończył relacjonować wizytę u komisarza. – Z przyjemnością będę pracował dla czerwonych…
– Upadłeś na głowę.
– Chodź na spacer, opowiem ci, o co mi dokładnie chodzi. Przy okazji znajdziemy dobre plenery.
***
Lietajuszyj zaczął swój powolny przelot na tle Giewontu, z którego dzień wcześniej wykarczowano palnikami gazowymi krzyż, a Stanisław w towarzystwie Klary czekał na Sarniej Skale, z rozstawioną na trójnogu kamerą. Widok był niewiarygodny, ale możliwy dzięki zmianie stalowego poszycia na cienką blachę aluminiową i wypełnieniu niemal całej objętości jednostki zbiornikami z wodorem. U dołu kadłub był sfatygowany, jednak dało się to zamaskować. W odpowiednim momencie, na znak dany przez Fuchsa, załoga wypuściła z klatek dziesiątki mew, co miało dodać ujęciu jeszcze większej fantazji.
Po kilku dniach intensywnej pracy przy montażu i retuszowaniu w warszawskiej pracowni, dzieło było gotowe. Reżyser pokazał film komisarzowi i odebrał szczerą pochwałę, uścisk ręki, i trzysta rubli. Z obiecanego świętego spokoju postanowił nie skorzystać.
Gdy Morozow wyszedł z sali, Fuchs zabrał ze sobą taśmę i zamontował w projektorze drugą, przygotowaną specjalnie na uroczystą premierę z udziałem dygnitarzy, która odbyła się następnego wieczoru.
***
WYTWÓRNIA FILMOWA „FUCHS – DWUDZIESTE STULECIE”
Z DUMĄ PRZEDSTAWIA
KRÓTKI FILM KOMEDIOWY
„LIETAJUSZYJ – CUD TECHNIKI”
Pasaż kamery wzdłuż okrętu, długie ujęcie lotu.
ZWRÓĆMY UWAGĘ NA GENIALNE ROZWIĄZANIA W DOLNEJ CZĘŚCI KADŁUBA. SĄ TO MODERNIZACJE SOWIECKIE, W ANGIELSKICH STOCZNIACH ORYGINALNIE NIEPRZEWIDZIANE.
Zbliżenie na zdewastowane części poszycia, kawały żelastwa chaotycznie wystają z pękatej bryły.
NICZYM BYŁBY NAJLEPSZY OKRĘT, BEZ ODPOWIEDNIEJ ZAŁOGI. TU JEDNAK WIDZIMY SAMYCH BOLSZEWIKÓW.
Zbliżenie na kapitana, stojącego dumnie na dziobie okrętu, przejazd wzdłuż pokładu. Marynarze rozweseleni machają do kamery.
NIECH OKRĘT LECI, PÓKI NIE WYBUCHNIE W NIEM WODÓR, TYMCZASEM ZAJMIJMY SIĘ CZYMŚ CIEKAWSZYM.
Panorama Tatr, absurdalnie wolny obrót kamery, zakończony na postaci Klary w czarnym kapeluszu, białej, zwiewnej sukience i rękawiczkach.
PANI ŁABĘCKA-FUCHS SERDECZNIE POZDRAWIA WIDOWNIĘ.
Klara wysyła całusa.
SERDECZNIE POZDRAWIA I REŻYSER – STANISŁAW FUCHS.
Roześmiana od ucha do ucha twarz zajmuje cały kadr.
KONIEC
***
Gdy szwindel wyszedł na jaw, Klara i Stanisław zajeżdżali już na dworzec w Hanowerze. Dwa tygodnie później, na pokładzie Aquitanii wypłynęli z Southampton do Nowego Jorku. Beztrosko jak dzieci przejechali koleją Amerykę i wydawszy na taksówkę ostatnie pieniądze (choć mieli jeszcze kamerę), siedząc na tylnej kanapie czarnego chevroleta, kluczyli serpentyną między jałowymi wzgórzami, w stronę wielkiego napisu „HOLLYWOODLAND”.
– To nasz nowy dom, skarbie. – Stanisław objął żonę. – Marny ze mnie Polak, Żyd i bolszewik, więc zostanę Amerykaninem. Pokażemy Jankesom, jak robi się filmy.
– Oj, Stasiu, Stasiu… A dokąd uciekniemy, jak będą chcieli nas zabić z zazdrości?
– Ot, choćby i na Księżyc – powiedział zupełnie serio.
Niecały miesiąc później dostał w prezencie od agenta czerwonych kulę w czoło, z serdecznymi pozdrowieniami od Morozowa.