- Opowiadanie: wybranietz - Spadkodawcy

Spadkodawcy

Jakby ktoś chciał przerwy od mchów i mechów ;)

 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Spadkodawcy

 Karol uznał zajęcia dla seniorów zorganizowane w Domu Kultury za strzał w dziesiątkę. Emeryci i renciści ciągnęli do niego jak ćmy do ognia, nie miał tylko powodzenia z warsztatami dla dzieci i obawiał się, że w przyszłości będzie tego gorzko żałować.

Co jednak mógł zrobić? Zmuszanie do gry nie przynosiło żadnych efektów, próbował już i tego. Póki czas, korzystał więc ze starczej nostalgii i nudy.

Kiedyś gry karciane były bardziej popularne. Karol znał zasady wielu z nich i uczył, może bardziej przypominał reguły tych już znanych: wista, tysiąca, makao, rumla, brydża i remika. Pokera też, choć dyrekcja kręciła nosem na hazard. Karol nie dyskutował, że każda gra to przecież hazard, że życie to gra losowa, i kazał seniorom grać na zapałki.

To, jaki ustalili przelicznik zapałek wymienianych na ławeczce przed drzwiami Domu Kultury, już go nie obchodziło.

Patrząc na nich, myślał o swojej babce i może dlatego zwlekał tak długo, jak tylko mógł, zanim zaprosił kogoś do gry.

– Jedno rozdanie – mówił. Zawsze się godzili, bo co to jest, jedno rozdanie?

Wyciągnął talię kart, którą zawsze trzymał w kieszeni na piersi, zawsze blisko przy ciele. Prawie nic nie ważyła. Lekka, jakby drukowana na najcieńszej bibule, choć dotyk mówił raczej o czerpanym papierze albo pergaminie. Karty traciły wagę sekunda po sekundzie. Parowały? Hipnotyzowały, jak przesypujące się ziarenka piasku w klepsydrze. Nie mógł oderwać myśli od tego ubywania, czuł ciągłą zmianę i samo to mogłoby doprowadzić do szaleństwa. Czasem myślał, czy nie byłoby lepiej, gdyby zmiana ciężaru odbywała się gwałtownie i skokowo, albo powoli i niezauważalnie, ot, nagle orientowałby się, że waży mniej niż wcześniej, tak jak zawsze zaskakuje ludzi upływ czasu lub wyrwa w rutynie. Nie miał jednak ani luksusu zaskoczenia, ani zapomnienia.

Przetasował je powoli. Ostrożnie. Miał wrażenie, że przerzuca powietrze, patrzył na dłonie, bo gdyby teraz upuścił którąś z nich, to nawet by tego nie zauważył. Czasem bał się, że przeciąg jedną porwie, karta wyleci przez okno, wpadnie za meble, zniknie, a jak tu zagrać niekompletną talią?

Co wtedy? Coś się stanie. Nic się nie stanie.

Karol nie wiedział, co byłoby gorsze.

Dosiadł się do stolika, przy którym czekała już starsza kobieta. Miała krótkie, tlenione włosy i pewnie ze sto kilo wagi. Śmiała się, że w Titanicu grałaby górę lodową. Karolowi przypominała babcię i może dlatego zadrżała mu ręka, kiedy podawał jej karty do przełożenia.

– Jedna runda pikiety na rozgrzewkę? Pani Różo?

– Ale tylko jedna – wzięła górną część talii, pokazała kartę z dołu – bo zaraz przyjdzie Luiza, obiecała mi powróżyć.

– Ach, wróżby – Karol podniósł pierwszą z kupki pozostałej w jego ręce – na pewno to warto wiedzieć? Mam asa, pani miała waleta. Rozdaję.

Dwanaście kart dla niej. Dwunastu apostołów? Dwanaście kart dla niego. Dwanaście miesięcy? Osiem kart, rewersami do góry, pomiędzy nimi. Czterech jeźdźców Apokalipsy i ich konie.

Nie musiał patrzeć na swoją rękę by wiedzieć, że jest dobra.

Róża za to myślała długo. Patrzył na karty w jej dłoniach. Ile to już lat tak siedział i czekał, aż ktoś się zastanowi? Wciąż nie potrafił rozpoznać wzoru na rewersie. Czasem widział w nim bluszcz, duszący, miażdżący coś, co kiedyś mogło być człowiekiem, a teraz przeciekało między liśćmi. Widział długie linie, które kojarzyły mu się ze starymi, anatomicznymi rysunkami mięśni. Korzenie, które zaraz przedrą się przez karty, wrosną w trzymające je dłonie, wsuną się w żyły. Dżdżownice, kłębiące się nieśpiesznie. Arabeski, zniekształcone przez chorobę.

Może to tylko wina koloru. Rewersy były sino-różowe, z białymi i purpurowymi detalami.

Kiedy – po grze, przed grą, czasem sprawdzał je co godzinę, czasem wpatrywał się przez cały dzień – patrzył na nie z bliska, widział mikroskopijne otworki, drobne rysy; tak wyglądała skóra w zbyt dużym powiększeniu. Może ciężar umykał, jak pot, przez te pory?

Róża wymieniła pięć kart, skrzywiła się: wymiana nie była po jej myśli. Karol wyrzucił trzy dziesiątki z ręki, wziął ze stołu trzy asy.

Rozpoczęli licytację.

Róża nie traciła animuszu, kiedy Karol bez problemu przebił jej najdłuższy kolor, sekwens i komplet.

– Ha. Przynajmniej nie przegram do zera, bo mam kartę róż.

Karol zamrugał, zaskoczony.

– Co pani ma?

– Kartę róż – powtórzyła, trochę mniej pewnie. – Jak licytuje się za pomocą wszystkich kart?

– Ach, tak, tak. Przepraszam. – Chodziło o carte rouge. No tak. Zaśmiałby się, gdyby grali inną talią.

Róża rzuciła pierwszą kartę na stół. Widać było, że nie jest całkiem skupiona na grze. W trakcie licytacji można łatwo ustalić, jakie karty ma przeciwnik i teraz, pewna porażki, zerkała na boki. Karol wolałaby, żeby przykładała do tej gry więcej wagi, jednak czasem gra się, bo nie wypada poddać się od razu i wstać od stołu.

Czasem nawet nie można.

Pierwsze wyjście było jej, ale on wygrał pierwszą lewę. Tak samo drugą i trzecią, i kolejne.

Przy siódmej zawahał się na moment. Siódma była decydująca. To po połowie zaczynało coś się dziać. Może chodziło o następstwo ruchów? Rytuał rozdawania i licytacji, karta na stół, karta na bok. Najgorsze demony rodzą się z powtarzania drobnych czynności.

Jeszcze mógł oddać jej tę jedną lewę. Kobieta spojrzała na niego znad kart.

Zupełnie jak jego babka.

***

– Moja babcia potrafi czarować – oznajmiał z dumą kolegom z podwórka.

Wybór miał prosty: albo będzie z babki dumny, albo będzie się jej bał. Duma nie była łatwiejsza niż strach, ale w strachu ich wspólne życie byłoby nieznośne. Mówił więc, że czaruje i jego też uczy tych czarów.

W karty grali codziennie, z taką powagą, że Karol nie był pewny czy to wciąż zabawa.

Pracownicy okolicznych kasyn zupełnie poważnie nazywali ją wiedźmą i patrzyli na ręce ze zdwojoną uwagą.

– Ale jak pan może, pan nie może, co pan sobie myśli, pan płaszcz weźmie – jazgotała w drzwiach, kiedy ktoś nie chciał jej wpuścić.

Ustawiano kamery, przesłuchiwano krupierów, ale nigdy nie zdołali znaleźć śladu oszustwa. Babka wchodziła, wygrywała i wychodziła, jakby wpadła po drobne na chleb.

Kiedy Karol pytał, dlaczego nie wygra raz a porządnie, kupią dom, auto i kucyka, to babka tylko głaskała go po głowie.

– Kiedyś zobaczysz, synek – mówiła z westchnieniem. Do kasyn chodziła głównie przed świętami; mały Karol myślał, że to strata talentu, ale sam, teraz, nie zaglądał do nich częściej.

Z koleżankami grywała w brydża, tysiąca, wista. Nie zawsze wygrywała, choć nie raz musiała tak się starać, by przegrać, że nawet w tej przegranej wygrywała. Koleżanki doceniały gest, bo choć grały dla przyjemności, towarzystwa i pogawędek, to kto chciałby zawsze przegrywać?

Czasem zapraszała kogoś na jedną rundę pikiety. Wyciągała wtedy swoją specjalną talię, której nigdy nie pozwalała mu dotykać, i chociaż nigdy nie przegrywała, to w trakcie gry zmartwiona marszczyła brwi. Czasem wróżyła z tych kart, zwykle śmierć, z wiekiem coraz częściej miała rację, więc nikogo to nie dziwiło.

Karola też nie, choć to teraz mogło mu się wydawać, że nic go nie zaskakiwało. Nie pamiętał też o czym myślał w dwudzieste pierwsze urodziny, kiedy babka pogratulowała mu oczka, wyjęła tę specjalną talię i rozdała karty do gry w pikietę. Zaskoczyła go ich lekkość. Nie skończyła, jak zawsze, po pierwszej wygranej, ale rozdawała dalej, a Karol czuł, że nie rozdaje tylko kart, że rozdaje też szczęście, że to rytuał, namaszczenie. Prawie widział, jak babka blednie z każdą kartą.

Choć to teraz mogło mu się tak wydawać.

Wtedy pewnie był tylko zaskoczony, kiedy drugie rozdanie zremisował, trzecie wygrał o okruszki punktów, zbierając ostatnią lewę, a czwarte…

Karty rozdawała babka. Rzucała je na stół, jakby parzyły ją w palce. Karol podniósł swoje, zobaczył figury i aż gwizdnął cicho. Karty były rozgrzane od długiej gry, pewnie przez tę lekkość nagrzewały się szybciej. Nie dowierzał w trakcie licytacji, nie dowierzał w rozgrywce, kiedy po połowie lew zrozumiał, że ma szanse wziąć wszystkie, prawie słyszał niecierpliwe szepty, jakby za nim stali wszyscy, których babka rozgromiła (teraz chciałby, żeby mu się to tylko wydawało) i która miała wreszcie przegrać, tak naprawdę. Jeszcze pięć. Cztery. Trzy. Dwie.

– Kaput! – krzyknął z dziką radością.

Babcia nie umiała przegrywać. Siedziała skurczona, zapadnięta w sobie.

– No – powiedziała w końcu. – Toś wygrał. Karty należą do ciebie, prezent na urodziny. Pamiętaj: pikieta, tylko jedno rozdanie. – Po chwili namysłu dodała: – Jeszcze ci przypomnę.

Karol wziął karty, on rozgrzany, karty rozgrzane, nagle wydały mu się zaskakująco ciężkie. Oglądał je ze ciekawością – dziwny papier. Czerpany? Pergamin może? Figury miały zamknięte oczy, jakby spały, oparte o krawędzie kart, uśmiechały się przez ten sen, ale było w nich coś złowrogiego. Papier się nie gniótł, zawijał raczej i nie szeleścił już sucho.

Cały wieczór spędził patrząc na figury, jakby chciał przyłapać je w trakcie oddechu. W końcu, zniecierpliwiony, wrzucił karty do szuflady biurka.

Babka zmarła w nocy.

Ciało było lekkie, jakby nic nie ważyło. Pracownicy krematorium powiedzieli mu potem, że spłonęło szybko, jakby było z papieru. Na pogrzebie nie było zbyt wielu żałobników, jakoś wszyscy pomarli przed nią: na pogrzeby z wdzięczności nie przychodzą ci, których samemu się żegnało.

Po skromnej stypie Karol nie chciał wracać do pustego domu. Włóczył się po mieście, aż w końcu trafił do niewielkiej knajpki. Tanie krzesła i stoliki, kiczowaty bar, nieciekawe alkohole – miejsce z tych, które wspólnymi siłami utrzymuje paru znajomych, baza z dzieciństwa przeniesiona w dorosłość. Wziął piwo w butelce, na wszelki wypadek. W kącie stał smutny jednoręki bandyta. Wszystko tu było smutne. To byłoby lepsze miejsce na stypę.

Babka nie odpuszczała nawet jednorękim bandytom, mamrotała pod nosem:

– Jak jednoręki, to nie powinien brać się do rozboju, bandyta niby, ha, zobaczymy. – Oczywiście, wygrywała.

Karol uśmiechnął się blado, wrzucił pięć złotych, wyjął sto. Wrzucił kolejnych pięć, znowu wyjął sto, dopił piwo i wyszedł z baru, bo barman z kolegami patrzyli na niego bykiem.

Nie myślał długo. Wsiadł do pierwszej taksówki, jaką znalazł i zajechał do kasyna. Grał w blackjacka i pokera, nie stawiał dużo, więc wiele nie wygrywał, ale czuł narastającą niechęć krupiera. Tacy klienci jak on to tylko kłopoty.

Mimo wszystko, do domu wrócił znacznie bogatszy.

Pięć dni po śmierci babki i dwa po pogrzebie Karol usłyszał pukanie. Wyjrzał przez judasza, otworzył drzwi. Na progu stała zasuszona kobiecina, jedna z niewielu wciąż żyjących znajomych babki. Wpuścił ją do środka.

– Karolku, sierotko ty biedna, jak ty sobie poradzisz – powiedziała, klepiąc go po policzku.

– Pani Emilio, mam dwadzieścia jeden lat…

– Sierotką jest się niezależnie od wieku – przerwała mu zdumiewająco ostro. Nieproszona przeszła do kuchni, przygotowała herbatę, rozkroiła ciasto, siadła za stołem i spojrzała na niego ze współczuciem.

– Karolina prosiła, żebym do ciebie przyszła. Zadzwoniła tego wieczora, kiedy… Jakby wiedziała, że… – Głos jej się łamał. – Powiedziała, że gdyby coś jej się stało, to mam do ciebie przyjść i zagrać z tobą w rumla. – Staruszka pociągała nosem, Karol miał nadzieję, że się nie rozpłacze. Emilia jednak mówiła dalej: – Karty to naprawdę był cały jej świat. Często żartowała, że każdy punkt to godzina życia więcej. Jeden punkt, jedna godzina. – Powtórzyła, jakby rozważała głębsze znaczenie tej myśli. Karola tknęło złe przeczucie, choć może dopiero po czasie wydawało mu się, że coś go zmroziło? Równie dobrze mógł nie czuć nic. Wziął karty z parapetu, ale Emilia fuknęła jak zła, zmumifikowana kotka:

– No przecież nie te. Karolina mówiła, że są specjalne karty, spadek, tymi mamy zagrać. – Kiedy zobaczyła, że się waha, dodała z wyraźnym zniecierpliwieniem: – Kaprys, nie kaprys, należy uszanować ostatnią wolę zmarłej.

Posłusznie poszedł do pokoju, wyjął talię z szuflady, o mało nie rozsypał kart – znowu prawie nic nie ważyły, kruche jak zasuszone liście. Bał się, że rozpadną się w jego dłoniach. Przypomniał sobie, jak lekka była babka po śmierci. Że ma grać regularnie. Że mu o tym jeszcze…

Z kuchni dobiegło go zniecierpliwione pokasływanie.

Dopiero kiedy rozdał karty, kiedy Emilia układała je w wachlarz, mamrocząc coś pod nosem, przyjrzał się figurom. Wyglądały tak samo jak wcześniej – oparte o krawędź, jakby spały, coś jednak było inaczej, choć nie wiedział co.

W trakcie licytacji zdziwił się tylko trochę – tę grę też miał wygraną.

Zbierał lewę za lewą, i kiedy wybrał siódmą kartę, z zaskoczenia upuścił ją na stół. Była ciepła, jakby rozgorączkowana. Pani Emilia odwróciła ją figurą do góry, a Karol z trudem stłumił krzyk.

Walet już nie spał. Zapadnięta skóra na jego policzkach przylegała ściśle do kości. Mógł dojrzeć zarysy zębów. Oczy wpadły głęboko, nie widział nawet jaśniejszej plamy białek. Jedną dłonią skrobał powierzchnię karty, stawy palców wyglądały jak supły, opuszki miał starte do krwi. Emilia najwyraźniej nie widziała zagłodzonego waleta. Rzuciła dziesiątkę.

Karol usłyszał ciche skrobanie.

Zebrał karty, odłożył na bok, ale teraz nie mógł już przestać tego słyszeć. Skrobanie. Drapanie. Szelest. Mlaskanie.

Dużo później dowiedział się, że rumel znaczy hałas.

Rzucił damę. Była tak samo wychudzona jak walet, wycięta suknia eksponowała mostek, obojczyki oplatały jej szyję jak kolia. Patrzyła na niego z wyrzutem. Na karcie był kurz, jakby stary naskórek. Emilia zasłoniła to spojrzenie siódemką, Karol miał wrażenie, że karta drży – jakby coś, ktoś, uderzał w nią z drugiej strony, że słyszy odgłosy przeżuwania, ale nie miał dość odwagi, by to sprawdzić.

Dźwięki były coraz głośniejsze.

Dziewiątą lewę wygrał asem. As, na szczęście, wyglądał normalnie.

Kolejna karta, król, stojący, właściwie leżący, wyglądał jak trup pod lodem albo glonojad przyklejony do szyby akwarium. Dotknął palcem jego twarzy. Karta była wilgotna. Król zaszlochał rozpaczliwie i nie ucichł, kiedy Emilia przykryła go swoją dziewiątką. Po odłożeniu na bok wyciem zaraził inne figury, ale Karol chyba wolał ten jazgot od mlaskania. Pani Emilia patrzyła na niego z troską, nic dziwnego, czuł, jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy. Karty zawodziły potępieńczo.

As. Wygrał.

Ostatnie wyjście. Król. Ten się nie ruszał, Karol musiał zwalczyć chęć potrząśnięcia nim.

Kiedy pani Emilia rzuciła ostatnią kartę, król zaczął chichotać. Wysoko. Przenikliwie.

– Kaput – powiedział Karol, tym razem bez triumfu w głosie. Karty zamilkły.

Zebrał je, znowu ciężkie, jak pięć dni wcześniej, kiedy wygrał z babką. Spojrzał na figury. Skóra już nie odchodziła od kości, wyglądały na dobrze odżywione, układały się wygodnie, opierały o krawędzie i zamykały oczy, gotowe do snu.

Policzył punkty. Sto pięćdziesiąt. Sto pięćdziesiąt godzin. Jakieś sześć dni.

***

Karol rzucił króla – w końcu mieli zagrać tylko jedną partię. Jak zawsze, figury budziły się po połowie rozgrywki. Wygłodzony, wyjący opętańczo król odbijał się od powierzchni karty, dopóki Róża nie nakryła go dziesiątką. Karol odłożył nagle rozgrzane karty na swój stosik, odchrząknął, jakby mógł tym zagłuszyć mlaskanie. Po dwunastym wyjściu uśmiechnął się smutno.

– Kaput.

 

Koniec

Komentarze

Początek jakiś niewyraźny, ten pierwszy akapit przekombinowany, wyboisty, a biorąc pod uwagę zakończenie, pomysł z wciąganiem do gry dzieci wydał mi się ryzykowny.

Drugi akapit też do poprawy:

Co jednak mógł zrobić? Nie mógł nikogo do niczego zmuszać. Próbował już wcześniej i nie przynosiło to żadnych efektów. Póki mógł, korzystał więc ze starczej nostalgii i nudy.

Ale potem, im dalej, tym lepiej. Jeszcze przez chwilę widać, że studiowałaś otrzymane hasło i zapychasz tekst uzyskaną wiedzą, ale od retrospekcji z babcią już bardzo dobrze. Pomysł na całość, miejsce akcji, klimat, wykorzystane motywy (to usychanie papieru i nie tylko), stopniowe zdradzanie istoty gry i finalne słówko – bardzo satysfakcjonująca lektura.

Włóczył się po mieście, aż w końcu trafił do niewielkie.

– tu coś ujadło.

 

 

Ale jak nie będzie uczył dzieci grania w karty, to gdzie w przyszłości znajdzie przeciwników? Łatwiej mu będzie, jak gra będzie popularna.

 

Hasło wylosowałam bardzo konkretne, więc musiałam dorzucić te zasady – inaczej byłby to po prostu tekst o kartach.

 

Poprawki poprawione, dzięki ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Ale jak nie będzie uczył dzieci grania w karty, to gdzie w przyszłości znajdzie przeciwników? Łatwiej mu będzie, jak gra będzie popularna.

Ok, ale trzeba by wyraźniej oddzielić naukę zasad od prawdziwej gry specjalną talią.

 

Uwaga ogólna – pamiętam poprzednią edycję konkursu i wtedy uczestnicy chyba mniejszą uwagę przywiązywali do wyraźnego zakotwiczenia konkretnego hasła w tekście. Inspiracja to inspiracja. Do dzisiaj nie rozgryzłem niektórych haseł z tamtego konkursu ;)

 

EDIT: No, teraz pierwszy akapit czyta się gładko.

Przewinąłem, żeby zobaczyć, czy wszystkie komentarze są z betowania. Zobaczyłem “walet” i “król”.

Aż umieram z ciekawości, jak rozwiązałeś to hasło. Napisane przed przeczytaniem.

 

Po przeczytaniu pierwszym muszę przeczytać jeszcze raz, bo jestem zbyt zdezorientowany, wybaczcie, wracam za chwilę…

 

To, jaki ustalili przelicznik zapałek wymienianych na ławeczce przed drzwiami Domu Kultury, już go nie obchodziło.

Natychmiastowy uśmiech.

ale sam, teraz, nie zaglądał do nich częściej.

Oba przecinki wyglądają mi na zbędne.

Włóczył się po mieście, aż w końcu trafił do niewielkie.

Obawiam się, że nie rozumiem. 

powiedziała, klepiąc go po policzku[+.]

 przygotowała herbatę[-_], rozkroiła ciasto, siadła za stołem

 Przypomniał sobie, jak lekka była babka po śmierci. Że ma grać regularnie. Że mu o tym przypomni.

I wrażenia po drugim przeczytaniu. Czułem się niekomfortowo. Sam pomysł takich kart wzbudza we mnie niepokój. Nie żeby to było coś złego.

Chciałbym się nawet dowiedzieć czegoś o genezie tych kart. Tego mi zabrakło.

Ciężko z takim hasłem w ogóle coś wymyślić, a jednak udało Ci się sprawić, że nie zapomnę tego opowiadania tak szybko.

Jedno z najbardziej niewdzięcznych haseł, ale…

Jak to mówią: z g…a bata nie ukręcisz, tym niemniej udało Ci się, Autorko, upleść całkiem niezły pejczyk.

Niepokojący klimat i niebanalny pomysł. Jest dobrze!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

@cobold

Inspiracja to inspiracja.

No tak, ale cytując Cienia o haśle:

i czy będzie dlań faktycznie istotne.

Inna rzecz, że wjechało mi to na ambicję ^^

I jak teraz patrzyłam, czy można coś z tego początku wyciąć, to poleciałby kawałek z pocieszną niezgrabnością staruszki – a to ją fajnie uczłowiecza.

 

@kordylian

knajpke mi tam zjadło, gdzie nie rozumiałeś ;)

I jest za mało znaków na (sensowne!) dorzucenie genezy. Może kiedyś, bo i droga Karola do pogodzenia się z tą talią też jest ciekawa.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Dwanaście kart dla niej. Dwunastu apostołów? Dwanaście kart dla niego. Dwanaście miesięcy? Osiem kart, rewersami do góry, pomiędzy nimi. Czterech jeźdźców Apokalipsy i ich konie.

– a ja mam wątpliwości, co do tego fragmentu. Niby fajne, niepokojące, ale w tym momencie tekstu, jakieś takie z kapelusza, jak fantastyka dorobiona do opisu zasad z wikipedii. Bardziej podoba mi się ten następny kawałek, z grafiką na rewersach, pasuje do klimatu Klubu Seniora.

Jestem w stanie to zrozumieć. Limity to limity. Niniejszym rozgrzeszam Cię z pozostawienia mnie z niedosytem :)

Melduję, że przeczytałam. 

 

Edyta.

Hahaha! Ale się rozpędziłam :) 

 

Jest w tym tekście coś, co sprawia, że ciarki przechodzą po placach.

Sam początek wydał mi się lekko przegadany, ale to wrażenie szybko minęło i lektura wciągnęła niby gra. Przyznaję, że bardo ciekawie rozegrałaś swoje hasło.

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

@ cobold

ale jak poleci ten fragment, to musiałby polecieć też ten:

Róża wymieniła pięć kart, skrzywiła się: wymiana nie była po jej myśli. Karol wyrzucił trzy dziesiątki z ręki, wziął ze stołu trzy asy.

czyli odpadają konie apokalipsy, słabe karty Róży i jeszcze lepsze Karola. Rozumiem zarzut, ale bez tego byłoby jak przeczytanie tylko nagłówków sekcji w Wikipedii. No i konie apokalipsy, no ;) 

 

@ Kordylian, śniąca

;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Nie, ten cytowany fragment to czysty Wielki Szu, obyczajowy, bez fantastyki. Ale dobra, z koniami nie wygram ;)

I to nie zarzut był, tylko dialog artystyczny ;)

Jak dla mnie super. Przerażające, niepokojące, pomysłowe. Świetnie poradziłaś sobie z nie najprostszym hasłem. Powoli budujesz napięcie, zaciekawiasz czytelnika, umiejętnie rozdajesz karty… :)

Wyjątkowo satysfakcjonująca lektura, z pewnością zasługująca na bibliotekę. Powodzenia w konkursie.

.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dla mnie bomba. Podpinam się pod komentarz o kręcenia bata z… czegoś absolutnie się do tego celu nienadającego.

Rozpaliłaś ciekawość, ładnie dawkowałaś wiedzę o kartach i grze. No i że to hasło naprawdę ma znaczenie… Tekst bardzo nasycony, bez lania wody. Szacun.

Bohater stoi przed bardzo ciekawym wyborem.

pewnie przez tą lekkość nagrzewały się szybciej.

Tę lekkość.

Powodzenia w konkursie.

Babska logika rządzi!

Świetne opowiadanie. Aż ciarki przechodzą, jak się czyta, zwłaszcza opis samych głodnych kart. Hasło wylosowałaś cholernie trudne, więc podziwiam to, co udało ci się z nim zrobić. Muszę jeszcze raz dokładnie przeczytać, żeby wszystkie klocuszki wskoczyły na odpowiednie miejsca, ale już teraz kupiłaś mnie tym tekstem. To ja sobie kliknę. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Hasło wylosowałaś cholernie trudne,

no ;______;

 

Dziękuję za wszystkie komentarze i kliki ^^

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Bardzo klimatyczne. Przywołało nastrój dusznego mieszkania, zagraconego bibelotami i popeerelowskiego domu kultury. Satysfakcjonująca lektura.

Opis zachowania kart podczas rozgrywki był szczególnie fajny.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Cofam wątpliwości odnośnie do dzieci. Z opóźnieniem zrozumiałem, że przegrywający traci tylko (!) tyle, ile zyskuje zwycięzca. Wczoraj myślałem, że to bardziej zero-jedynkowo ;(

Nie cofaj wątpliwości.

Koncepcja jest taka, że przegrany umiera we śnie, a karty są najedzone przez tyle godzin, ile zwycięzca zdobył punktów.

Gdyby odbierał im tylko godziny życia, to raz, że nie grałby ze staruszkami, którym czasu już nie wiele został, a dwa, że nie miałby problemu z korzytsaniem ze swojego szczęścia.

Inna sprawa – z dziećmi nie gra specjalną talią. Ich chce tylko nauczyć reguł i zaszczepić sympatię do gier karcianych, by w przyszłości można było z tego skorzystać. Teraz możesz cofać ;)

 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

To ja zrozumiałem tak jak Cobold, że gra się na godziny.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

godziny i punkty mają znaczenie tylko dla kart. Gracze mogą albo wygrać, albo przegrać – dlatego babka tak przeżyła swoją przegraną, bo dobrze wiedziała co to znaczy.

 

to chyba z tym jest problem:

Karty to naprawdę był cały jej świat. Często żartowała, że każdy punkt, to godzina życia więcej. Jeden punkt, jedna godzina

 

 

Karty naprawdę były dla niej wszystkim. Często żartowała, że każdy zdobyty punkt, opóźnia o godzinę koniec świata. Jeden punkt, jedna godzina.

?

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Hmmm. Ja myślałam, że wygrywają i karty, i ich właściciel. A przegrany traci kilka dzionków.

Babska logika rządzi!

Tak. Potraktowałem ten ustęp jako odsłonięcie zasad rządzących magiczną talią. Zakładałem, że babka “surfowała” na kilku ostatnich godzinach życia i dlatego zdecydowała się zagrać z wnuczkiem, żeby ukraść mu trochę czasu

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Właściciel ma z tego szczęście w kartach – zawsze wygrywa. Gdyby ceną za te wygrane było parę dni czyjegoś życia, to łatwo możnaby uciszyć wyrzuty sumienia przekazując pieniądze na różne ogranizacje charytatywne.

 

Babka miała dość i postanowiła przekazać chłopakowi swoje obowiązki jako strażnika/karmiciela talii. Dlatego może nią grać tylko jedną rundę – kolejne doprowadzą do jego przegranej.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Wampirze dość te karty. Aż się prosi, żeby je ususzyć w szufladzie. Chociaż do grania słabo się nadają, skoro można wygrać wyłącznie raz – jak się trafi na przeciwnika o większym apetycie na hazard, wtedy samobójstwo gwarantowane. Na wszelki wypadek – nie przychodź do mnie na karty…

Kto wie, co by się stało po ususzeniu?

 

I kolejne partie można rozgrywać już innymi kartami ;>

bez ryzyka.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Niepokojące opowiadanie, bardzo dobre. Przeczytałam z przyjemnością :)

Przynoszę radość :)

Ja jeno powtórzę swój komentarz z bety: świetne! Powodzenia w konkursie ;)

Początek coś mi chrzęścił. Pewnie to przez sam styl i rozkojarzenie postaci, bo co chwila w narracji zmienia się temat. Ale potem już lepiej, pewnie przyzwyczajenie.

Sam pomysł z kartami świetny, przypomniał mi sesje z Deadlands, w którą dawniej grałem (ale tam był rewolwer). Sama narracja, jak już do niej się przyzwyczai, fajnie oddaje myślenie bohatera oraz klimat grania w karty.

Podsumowując: fajny i pomysłowy koncert fajerwerków, choć przez chaotyczność narracji z początku nie jest łatwy.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

rozkojarzenie postaci, bo co chwila w narracji zmienia się temat

jaki pan, taki kram ;D

 

Przejrzałam inne komentarze, jakie u mnie zostawiałeś, i to, co zarobiło klika – Empatikon – było rzeczywiście najbardziej uporządkowane/najmniej dygresyjne. 

Zachowam do przemyślenia ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Tu byś też zarobił klika, tylko już dawno jest w Bibliotece. Ale coś jest, że wolę, jak narracja przechodzi płynnie od tematu do tematu, nie zaś skacze niczym żaba po kamieniach.

Jednak patrz też, że to też opinia jednego Człowieka z Nikąd, a nie ogółu czytelników ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Podobało mi się. Wylosowałaś jedno z najgorszych haseł, ale gładko z tego wyszłaś. :)

Porządnie napisane, trzymało w napięciu, pomysł bardzo zacny… cóż mogę dodać, jeden z lepszych tekstów, które ostatnio przeczytałam. :)

Przepraszam, że niezorientowana jestem, ale jakie dostałaś hasło w konkursie?

 

“Emeryci i renciści ciągnęli do niego jak ćmy do ognia, nie miał jednak takiego powodzenia z warsztatami dla dzieci i Karol obawiał się, że w przyszłości będzie tego gorzko żałować.

Co jednak mógł zrobić?”

 

„Tacy klienci jak on[-,] to tylko kłopoty.”

 

„– Sierotką jest się niezależnie od wieku[-.]Pprzerwała mu[-,] zdumiewająco ostro.”

 

„Nieproszona[-,] przeszła do kuchni”

 

„Często żartowała, że każdy punkt[-,] to godzina życia więcej.”

 

„Kiedy zobaczyła, że się waha, dodała z wyraźnym zniecierpliwieniem[+:] – Kaprys, nie kaprys, należy uszanować ostatnią wolę zmarłej.”

 

„Wyglądały tak samo jak wcześniej – oparte o krawędź, jakby spały, choć coś było inaczej, nie wiedział tylko co.

W trakcie licytacji zdziwił się tylko trochę – tę grę też miał wygraną.”

„Zbierał lewę za lewą[-,] i kiedy wybrał siódmą kartę, z zaskoczenia upuścił ją na stół.”

 

„As. Wygrał[+.]

 

Karty zawodziły potępieńczo.

As. Wygrał

Ostatnie wyjście. Król. Ten się nie ruszał, Karol musiał zwalczyć chęć potrząśnięcia kartą.

Kiedy pani Emilia rzuciła ostatnią kartę, król zaczął chichotać. Wysoko. Przenikliwie.

– Kaput – powiedział Karol, tym razem bez triumfu w głosie. Karty zamilkły.

Zebrał karty, znowu ciężkie, jak pięć dni wcześniej, kiedy wygrał je od babki.”

 

„Wygłodzony, wyjący opętańczo król odbijał się od powierzchni karty, dopóki Róża nie nakryła go dziesiątką. Odłożył nagle rozgrzane karty na swój stosik, odchrząknął, jakby mógł tym zagłuszyć mlaskanie.” – Kto odłożył? Brakuje mi tu dookreślenia podmiotu, bo ostatnim był król, ewentualnie to zdanie można dać do nowego akapitu.

 

Podobało mi się. Sugestywny, bardzo ładnie napisany, klimatyczny tekst. Spodobał mi się pomysł, ale także jego przedstawienie. Właściwie nie mam się do czego przyczepić więc napiszę tylko – dobra robota! ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

@Rossa

Dzięki ;)

 

@joseheim

Hasło to Leza – n. więcej niż połowa bierek (lew) w rumelpikiecie.

Tu nie było szans na podchwytliwą interpretację ;)

Nie było szans na jakąkolwiek inną interpretację ;_;

 

Cieszę się, że się podobało ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Jezu O.o

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

tak samo zareagowałam ^^

 

Cień mi dał potem takiego kopa motywacyjnego, że prędko nie zapomnę ^^

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

jakby spałyoś było jednak inaczej

Coś zjadło.

 

Tekst dobry technicznie i niosący z sobą jakąś historię, ale prawdziwe posmaku szaleństwa/tajemnicy toś dodała w momencie, gdy doszedł opis wygłodzonych i szalonych kart. Bez tego tekst łatwo by mógł umknąć z pamięci, ale z tym… Całość nabiera jakiegoś zamotania i robi się konkretna. Podobało się.

Jedno mnie zastanawia. Czy dobrze zrozumiałem, że właściciel kart MUSIAŁ z nich korzystać?

Coś poprawione ;)

 

Potrzebowałam rozbiegu do hasła ;)

 

Nie musi.

Może poczekać i sprawdzić, czy głodne figury spokojnie poschną w swoich kartach, czy zdecydują się wyjść na żer poza talię.

^^

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

A, bo doszukiwałem się między wierszami tego, że poprzednia właścicielka stała się “jak papier”.

Przypomniał sobie, jak lekka była babka po śmierci.

Chciałam zasygnalizować powiązanie śmierci babki z kartami – w sensie, że jej ciężar przelał się na karty i dlatego tak nieznośnie lekka była po śmierci zaś karty – ciężkie i syte.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

No, w końcu do tekstu dotarłem i… Właściwie niczego nowego nie napiszę. Potwierdza się to, o czym mówiłem od dawna – styl masz bogaty, nie tylko formalnie, ale przede wszystkim treściowo. Jak napisała Finkla – bardzo to wszystko nasycone, bez lania wody, choć na pierwszy rzut oka niewiele tutaj się dzieje. 

Pomysł z wampirzymi kartami znakomity, a wykonanie sprawia, że dość łagodną i pozbawioną większości typowych, horrorowych atrybutów opowieść, czyta się jak rasowy horror właśnie. Cudeńko. 

Ja bym tam kazał bohaterowi mocniej i dramatyczniej ze sobą powalczyć (sumienie i te sprawy) gdy zorientował się o co z tymi kartami chodzi. Ale to raczej kwestia osobistych gustów, rzecz niespecjalnie wpływająca na jakość samego tekstu. 

Dobra robota! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Bardzo się cieszę, że się spodobało ^^

 

Co do sumienia i reszty – nie miałam miejsca, by zrobić to porządnie, a po łebkach robić nie chciałam.

Bo Karol powinien iść teraz na grób babki i jej nawrzucać, czemu go tak urządziła, nie pytając o zdanie.

Potem powinien zapytać się, czemu narrator nie wspomina o jego rodzicach.

Zmuszanie do gry nie przynosiło żadnych efektów, próbował już i tego.

Powinien kogoś związać i zaciągnąć do piwnicy, by zmusić do gry

Zaliczyć rajzę po kasynach, z myślą, że chociaż sypnie darowiznami rodzinom zmarłych. 

Powinien patrzeć na karty aż zostaną minuty od końca czasu, wpaść w panikę i szukać kogoś kto z nim zagra.

Szukać mętów, którzy z nim zagrają za flaszkę. 

Zagrać z kimś, z kim grać nie powinien.

 

I w tym wszystkim powoli obojętnieć.

 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Nie mam pojęcia, jakie miałaś hasło, ale odniosłem wrażenie, że dzięki temu lepiej mi się czytało, nawet jeśli odniesienie do niego było bezpośrednie.

Początek faktycznie wyboisty, zwłaszcza pierwszy akapit, kiedy podmiot wpada gdzieś za połową zdania i przyznam, że byłem dość skonsternowany tym, co tam się wyprawia.

Malujesz słowem naprawdę ciekawe obrazki, a porównania, metafory, wykorzystujesz celne i przemawiające do wyobraźni. Walory artystyczne tekstu tym samym szybują i gratuluję, że udało Ci się zachować w miarę równy poziom przez cały tekst.

Weird fiction to wyjątkowo trafny tag, bo zwłaszcza pod koniec było faktycznie weird i ta dziwność powoli lecz systematycznie budowała narastającą aurę niepokoju. Najlepszy strach to taki, który jest niewypowiedziany, którego trzeba sobie samemu w głowie dookreślić i fajnie wykorzystałaś ten motyw.

Warsztat i klimat są świetne, zaś jeśli chodzi o fabułę, to nieco mniej mnie usatysfakcjonowała. Przede wszystkim, jak dla mnie, kompozycyjnie dałoby się to napisać lepiej. Dużo miejsca poświęcasz na wprowadzenie tak postaci, jak i zasad gry, a później równie dużo zajmuje retrospekcja z babką. W konsekwencji nie wiem, czy limit pogonił, czy co się stało, ale odniosłem wrażenie, że opowiadanie jakby się urwało. Że jeszcze jedna, dwie sceny podsumowania mogłyby tylko dodać temu tekstowi kolorytu.

Tak czy siak, podobało mi się.

Cieszę się, że się podobało ;)

 

Odniesienie do hasła jest bezpośrednie – stąd w miarę dokładny opis zasad gry ;)

Co do reszty zarzutów kompozycyjnych – długiego rozbiegu potrzebowałam bo hasło, nie chciałam pakować się w moralne dylematy po otrzymaniu kart bo limit, a przedstawienie samego końca, bez tego kawałka gdzie postać nabiera charakteru, jakoś mi nie podpasowało. Nie byłoby wiadomo z czego wynika taka a nie inna decyzja. 

Czyli – nie moja wina, ale zanotuję na przyszłość ^^

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

No o ja cię!

Gęste. Bardzo niepokojące. Napięcie rośnie dzięki umiejętnemu dawkowaniu informacji o grze, o zdarzeniach, o talii… Konstrukcja w charakterze restrospekcji, wracającej w finale do pierwszej sceny, ale ukazanej już w innym świetle – bardzo mi się. Bardzo zręcznie napisany kawałek!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No proszę – ależ z Ciebie pasjonatka gier karcianych, kto by się spodziewał… :P

 

Ciekawe opowiadanie. Myślę, że gdyby jakiś redaktor je trochę poukładał, mogłoby być nawet genialne. Jak pisze Bright – kompozycyjnie trochę przekombinowałaś.

Na początku brakuje mi lepszego haka. Karol wydał mi się po prostu pasjonatem kart, stąd zawieszenie akcji o krok od, ekhm… LEZY ( XD ) nie wzbudziło szczególnie mojej ciekawości. A te opisy rewersów, dywagacje o ciężarze i jeźdźcach apokalipsy… no, pasjonat pełną gębą ;D

Środkowa część, ta z babcią, była już zdecydowanie lepsza. Bardziej spójna narracyjnie i ciekawsza fabularnie. Opis tej rumelpikiety z panią Emilią, przeobrażenie kart, ich wygląd i zachowanie, ach… napisałaś to w klasycznym hrabiowskim stylu <3 (o rany, takiego komplementu to chyba jeszcze nikomu nie podarowałem ;D).

W kwestii przelicznika lewy/godziny itd, to również miałem problemy interpretacyjne, które rozwiązały dopiero Twoje komentarze.

 

Tak czy inaczej, wrażenia mam jak najbardziej pozytywne. Stoję w opozycji do Cienia, znacznie wyżej cenię pomysł na opowieść niż sposób na tej opowieści opowiedzenie, stąd pozostaje mi Cię szczerze pochwalić. Bo Twoje pomysły są naprawdę wartościowe.

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

@PsychoFisch,

Dziękuję bardzo ;D

 

@Count,

wierz mi, też nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę zgłębiać tajniki rumla

 

 komplementy i serduszka zawsze bardzo na tak ;3

dziękuję bardzo ;)

 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Też nie dodam niczego nowego: bardzo mi się podobało (choć relacja między kartami a ich właścicielem mogła zostać przedstawiona nieco jaśniej).

Dzięki za wizytę ;)

Ciesze się, że opowiadanie przypadło do gustu.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Bardzo mi się podobało: i stylistycznie, i jak chodzi o pomysł; bardzo ładnie, powoli, ujawnia się czytelnikowi, o co chodzi z tymi kartami i jak to wszystko działa. Bardzo udany, moim zdaniem, tekst, i bardzo wciągający.  

ninedin.home.blog

Bardzo dziękuję ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Bardzo zacny pomysł na opowiadanie z udziałem bardzo trudnego hasła. Przeczytałam bez najmniejszej przykrości i tylko żałuję, że zamysł Autorki, zamiast jasno wyniknąć z treści Spadkodawców, w pełni objawił mi się dopiero po lekturze komentarzy. Mimo wszystko nie narzekam i uważam lekturę za nader satysfakcjonującą. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo mnie to cieszy ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

No i mam problema.

Bo, kiedy przeczytałem opowiadanie, podobało mi się bardziej, a po lekturze Twoich komentarzy i wyjaśnień już mniej. Trafiał do mnie koncept kart, będących darem i przekleństwem, zmuszających właściciela do gry o kolejne dni własnego życia, dni odbierane przegranym staruszkom z Domu Seniora, których nikt nie żałuje. Pomysł, że te karty wymuszają w grze energię dla samych siebie, już mnie tak nie rusza, a same figury z kart jakoś w ogóle nie przerażają.

I tu pojawia się paradoks – gdybym przeczytał ten tekst wydrukowany w gazecie, zostałbym zadowolony ze swoją interpretacją. A przecież to taka sytuacja jest właśnie naturalnym środowiskiem dla opowiadań. Z drugiej strony nie jesteśmy w świecie otwartym, tylko na portalu, gdzie komentarze, w tym te odautorskie, istnieją i czemuś służą – m.in. informacji dla autora, jak jego pomysły rozmijają się z oczekiwaniami czytelnika.

Tak, że nie wiem. Ale chciałem Ci o tym powiedzieć ;)

No i mam problema.

Bo tak patrzę na ten komentarz i nie wiem – chciałeś głośno pomyśleć czy czekasz na jakąś reakcję?

Bo jak chciałeś głośno myśleć, to tylko sobie zaszkodzę. Jak czekasz na reakcję, to pewnie też tylko sobie zaszkodzę ;)

Ale skoro już wlazłam na to pole minowe:

Koncept z grą życie za życie jest o tyle prosty, że bohater jest wewnętrznie usprawiedliwiony – jak nie zagram, to umrę. Gram w samoobronie. Gram, by żyć.

Kiedy gra by nakarmić karty, musi zadecydować – czy wolę zagrać i zabić czy może jednak nie grać i zobaczyć, co się stanie? Czy mam dość odwagi żeby sprawdzić, czy te karty były niebezpieczne? Bo co, jeżeli nie były? Co jeżeli zabijam z rozpędu i tradycji?

I mnie to rusza. Starałam się to zasugerować, widocznie było wskazówek za mało. Dostaję teraz te informacje zwrotne i staram się brać to pod uwagę

Przykro mi, że popsułam wrażenie, ale tak się często dzieje, jak się odzywam ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Trzeba rozmawiać.

No pewnie, że rozterki moralne bohatera dobrze robią każdemu tekstowi. Ale ja widzę je w obu przypadkach – seryjne zabijanie emerytów, to jednak nie jest klasyczna samoobrona. A Twoja koncepcja, choć intrygująca, wydaje mi się znacznie miększa, mniej tragiczna i niewystarczająco pokazana w tekście.

Przykro mi, że Tobie jest przykro. Niepotrzebnie ;)

Wtrącę się. Po lekturze zinterpretowałem tekst podobnie jak Cobold i bardzo spodobała mi się ta koncepcja. Później, przeglądając komentarze, coś tam mi mignęło, że autorka tłumaczy wydarzenia inaczej, niż ja je widzę i po prostu darowałem sobie ich dalsze czytanie. Co jest złego w różnym interpretowaniu dzieła? Mnogość znaczeń to przecież wręcz zaleta. Na Twoim miejscu, Wybranietz, cieszyłbym się, jeśli czytelnicy odkrywaliby nowe znaczenia w Twojej twórczości, nawet jeśli nie do końca byłyby one początkowo zamierzone. Tekst też trzeba umieć trochę sprzedać. Wykładanie przez autora kawa na ławę twórczych intencji w komentarzach to nie jest najlepszy pomysł, bo zabierając miejsce niedopowiedzeniom, odbiera się czytelnikowi samodzielność i sporo satysfakcji z lektury.

@cobold,

czy ja wiem, czy mniej tragiczna – emeryci giną i tu i tu a głodne karty pewnie pierwszego zniszczyłyby Karola.

chociaż brak bezpośredniego, oczywistego zagrożenia pewnie osłabia odbiór – szczególnie w krótkiej formie. 

no nic, może innym razem uda mi się pokazać tę grozę, którą chcę ;)

 

@MrBrightside

nikomu przecież nie zabraniam własnej interpretacji – ba, sama często mam inne poglądy na coś niż autor i wolę swoje wersje.

co do tłumaczenia – piszę z jakąś wizją, o co mi chodzi i jeżeli czytelnicy mają inne interpretacje to chciałabym wiedzieć co się stało i dlaczego tak wyszło.

będę miała na uwadze, by więcej pytać a mniej mówić. 

 

chyba muszę zrobić jakąś ściągę z rzeczami, które muszę mieć na uwadze ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Przeczytałam, komentarz po zakończeniu konkursu :)

Fajne, podobało mi się, ale zasad gry w rumla nie pojąłem. Jest licytacja, wymienianie kart, przebicie sekwensu, wszystko elementy znane z innych gier, ale jakoś tak mi zabrakło dokładniejszego wyjaśnienia mechaniki gry. Choć przy tych kartach to znajomość zasad pewnie nawet nie jest konieczna. Generalnie świetny pomysł na wykorzystanie hasła.

Ja też ich nie ogarniam ;D

Najlepsze jest to, że w polskim i angielskim internecie te zasady są różne.

Więc wyjaśniłam tyle, żeby hasło miało jakiś kontekst, a nie było przypadkowo wrzuconym słowem ;)

Dzięki za wizytę ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

.

 

(Wiem, że niekolejkowa ta kropka, ale, póki co, czytam teksty nominowane do piórka, bo termin goni. Na konkursowe jeszcze przyjdzie czas. Na komentarz również.)

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nie ukrywam, że lubię fantastykę rozgrywającą się współcześnie. 

Nie ukrywam, że lubię teksty napisane nie tylko porządnie, ale też ciekawym stylem. 

Reszta elementów ładnie zagrała, więc oczywiście zostałem kupiony. Postawiłaś historię na jedną kartę, czyli wyrazisty motyw – motyw gier, przede wszystkim karcianych. Dzięki temu opowiadanie, choć krótkie, ma wystarczającą “moc”. 

Nie mam pomysłu, nad czym się dłużej rozwodzić, więc wybiorę parę godnych wyróżnienia zdań.

Śmiała się, że w Titanicu grałaby górę lodową.

Tak się powinno opisywać bohaterów. Mówisz, że ktoś jest gruby, nie używając słowa “gruby” ani żadnego synonimu. Mówisz to lepiej – bo zagadką. Bardzo prostą zagadką, która angażuje czytelnika, by sam postarał się wywołać w swojej głowie obraz tęgiej kobiety. 

A do tego pokazujesz, że bohaterka ma dystans do siebie. 

A ja chciałem pokazać, że oszczędnym zdaniem można przekazać więcej i celniej niż barokowym opisem :)

Najgorsze demony rodzą się z powtarzania drobnych czynności.

Zdanie niby zbędne, ale fajne. Trąci Orbitowskim. 

Wybór miał prosty: albo będzie z babki dumny, albo będzie się jej bał.

A to z kolei jak Małecki. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Powyższy tekst unaocznia świetność formuły konkursu. Gdyby Wybraniec nie wylosowała dziwnego hasla o kartach, nigdy nie zaczęłaby czytać na ten temat i ta perełka zapewne nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. Pomysł pięknie zagrał z klimatem. Biorąc pod uwagę płodność literacką, bogactwo językowe i paletę pomysłów, uważam za oburzające, że autorka wciąż pozostaje nieopierzona.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Nie ukrywam, że lubię takie komentarze ;)

Nie ukrywam, że lubię takie wyzwania, choć serce mnie boli jak widzę, że ktoś dostał aequidistanty a nie ma ;(

 

Dzięki ^^

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Sama nominowałam, więc wiadomo, że głosowałam na TAK.

Dostało Ci się wredne hasło, ale pięknie z niego wybrnęłaś. Tekst oryginalny i wciągający. Do tego czyta się z zainteresowaniem. Świetne opisy drapieżności kart. Jakby się tak zastanowić, to można je uznać za metaforę hazardu.

Babska logika rządzi!

Fajny pomysł i dobrze wykorzystane hasło. Czytało się płynnie, nie ma tu zbędnych zapychaczy, same konkrety. Bardzo porządny tekst :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Ha, mam karetę jurków! ;D

 

Cieszę mnie, że się spodobało ^^

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Ty, specka od kart, troje jurków to jeszcze nie kareta. ;-)

Babska logika rządzi!

gra­vel

ko­bie­ta, 21 lat, Kra­ków | 13.06.18, g. 00:24 | zgłoś

 

.

 

 

 

Bo to w pierwszym rozdaniu było, resztę dobrałam później ;D

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Wpadam spóźniony, tłumaczyć się ze swego TAKa :)

Przede wszystkim pomysł – to największa zaleta tekstu. Motyw kart przedstawiasz na żywym przykładzie, do tego ładnie wplatasz w losy bohatera. Tak więc zarówno treść jak i motywy przewodnie dobrze tutaj współgrają, tworząc piękną całość.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Fantastyka – jest

Sposób wykorzystania hasła – w porząsiu

 

Wybranietz – świetne, bardzo klimatyczne opowiadanie. Hasło dostałaś bardzo trudne i poradziłaś sobie super. Na początku akcja rozgrywała się powoli, w okolicach środka przyspieszyła i na końcu było odpowiednie „łups”, to znaczy „kaput” ;) I chociaż tak naprawdę akcji nie ma zbyt wiele, to udało Ci się zbudować nastrój tajemnicy, grozy, czegoś, co sprawia, że człowiek wsysa się w monitor, jak wygłodniały walet w dziesiątkę… Bardzo mi się podobało, a po ponownym przeczytaniu jeszcze bardziej, bo odkryłam kilka smaczków :)

Technicznie – sprawnie, choć dość często pojawia się „gra”, „granie” itd., ale przy tak specyficznym haśle nie można było uniknąć powtórzeń. Na początku rzuciło mi się w oczy jeszcze to:

 

Karol znał zasady wielu z nich i uczył, może bardziej przypominał reguły tych już znanych:

 

 

Za to ten fragment, zwłaszcza po drugim czytaniu, super:

 

Przetasował je powoli. Ostrożnie. Miał wrażenie, że przerzuca powietrze, patrzył na dłonie, bo gdyby teraz upuścił którąś z nich, to nawet by tego nie zauważył. Czasem bał się, że przeciąg jedną porwie, karta wyleci przez okno, wpadnie za meble, zniknie, a jak tu zagrać niekompletną talią?

Co wtedy? Coś się stanie. Nic się nie stanie.

Karol nie wiedział, co byłoby gorsze.

 

 

A co mi się nie podobało?

Hmmm…. Nic :P Trafione w punkt.

Ach! dziękuję bardzo za miłe słowa ;D

Nie będę ukrywać, jak zobaczyłam to hasło, to myślałam, że nie podołam i cieszę się, że udało mi się z tego wycisnąć coś klimatycznego ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Świetny tekst, mroczny, spójny, wciągający. Wyraziste obrazy. Przeczytałam go sobie drugi raz zaraz po skończeniu i… No, robi wrażenie. Jakbym się miała czepiać, to gdzieś tam zabrakło kropki, może jakiegoś przecinka. Ale to tak na siłę.

Dzięki ;D

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Czy piszesz teksty obyczajowe? Wyraźnie masz do tego rękę. Podobno realizm magiczny to gatunek, który nieźle teraz porządzi “na rynku”. Przyznaję, że lubię takie nienachalne klimaty, niedopowiedzenia, troszkę magii i dużo obyczajówki. Interesują mnie ludzie, a Ty dobrze ich opisujesz. Zauważam po raz kolejny, że Twoi bohaterowie są statyczni, to znaczy nie zachodzą w nich jakieś poważne, a nawet mniej poważne zmiany (osobowości, podejścia do życia itd). Nie znaczy, że to źle, ale trudniej jest zbudować wciągającą historię.

Chociaż, jak widać, Tobie to nie przeszkadza pisać ciekawe utwory. :)

Pozdrawiam.

Dzięki za wizytę.

 

Obyczajówki też piszę, ale siłą rzeczy nic tu nie trafi. Jak masz chęć, to mogę coś podesłać po za systemem, bo każda opinia cenna. ;)

I blisko mi do realizmu magicznego – lubię takie nienachalne, fantastyczne elementy, bo ile może czytać i pisać o robieniu kanapek? A taki magiczny element dodaje fajnego pieprzu.

 

Zauważam po raz kolejny, że Twoi bohaterowie są statyczni, to znaczy nie zachodzą w nich jakieś poważne, a nawet mniej poważne zmiany (osobowości, podejścia do życia itd).

Hm, myślisz, że ludzie naprawdę się zmieniają?

Nie wydaje mi się, żeby w większości moich historii bohaterowie mieli powody do zmiany, prędzej do wpadnięcia w jakąś deprechę. No i ja raczej nie będę pisać o ludziach, którzy podnoszą się z kolan i bohatersko walczą o swoje, tylko o tych, co w obliczu niebezpieczeństwa zastygają jak sarny na drodze.

 

Masz pod ręką i w pamięci jakieś przykłady, że ładnie widać taką przemianę bohatera?

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Cześć!

Nie będę się już rozpisywać, gdy powiedziano wszystko, co powiedzieć należało. Opowiadanie było przeurocze i spędziłam z nim bardzo miłe chwile. Szczerze podziwiam umiejętność wykreowania świata w zaledwie 15k znaków. Pierwszy akapit chwycił mnie w łapki i zainteresował na tyle, że przeleciałam przez resztę jak lekko jak motylek. Sama przyjemność :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

dziękuję <3

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Z jednej strony jest całkiem fajny pomysł, w pewien sposób podobny do jednego z moich, wciąż jeszcze niewykorzystanych, mocny, sugestywny klimat i garść naprawdę ładnych zdań, ale z drugiej mocno doskwiera mi brak wyjaśnień oraz logiki w tekście i – mimo wszystko – trochę (troszeczkę) jednak męczący styl.

Już początek mi nie zagrał. I nie chodzi tylko o to, że – moim zdaniem – pierwszemu zdaniu dobrze zrobiłyby ze dwa dodatkowe przecinki; ogólnie odniosłem wrażenie jakiejś takiej niezgrabności i zagubienia między tym, co jest napisane, a tym, co napisane być miało. Później, w kilku momentach, to wrażenie powraca, chyba głównie za sprawą nadmiernej ilości zaimków. Niby nie gubiłem się w tekście, ale w kilku miejscach miałem moment zawahania, czy aby na pewno nie zszedłem ze ścieżki zrozumienia.

Generalnie start był nie najlepszy, więc i wkręcenie się w opowieść szło dosyć ciężko. I choć w końcu się udało, mniej więcej w chwili, gdy przeszłaś do retrospekcji, to jednak narastająca liczba pytań, na które w końcu nie dostałem odpowiedzi, skutecznie popsuła mi przyjemność z lektury.

Mówiąc prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, nie łapię, o co – i po co – chodzi z tymi kartami. Wychodzi na to, że Karol musi za ich pomocą karmić… kogoś. Tylko nie wiem (a raczej nie jestem pewien) kogo. Karty, tudzież coś w nich zaklęte, czy może jednak samego siebie?

Przy czym nie wiem też, która wersja jest bardziej (a raczej mniej) logiczna. Za pewną wskazówkę pewnie można by uznać to, że karmienie kart jest opisane niemal dosłownie, ale tak na dobrą sprawę niczego to nie wyjaśnia z całkowitą pewnością, bo mogło być tylko wizualizacją samego sycenia głodu, nie zaś konkretną odpowiedzią na pytanie: czyj to głód? Jeśli przyjmiemy, że jakiegoś demona zaklętego w talii, to zupełnie nie widzę powodu, by tego demona faktycznie karmić. Niechże zdechnie, będzie spokój. Co więcej, pasowałoby po prostu spalić te karty i koniec tematu. Chyba, że i babci Karola, i jemu samemu tak bardzo zależało na super mocy a’la Goguś z Kaczogrodu (bo zakładam, że to szczęście w grach jest efektem ubocznym posiadania specjalnej talii), że byli gotowi dla niej odbierać ludziom życie; po kawałku, ale jednak? Zonk w tym, że nie odniosłem wrażenie raczej przeciwne.

Więc po co? Ze strachu przed tym czymś, co karmią? Tego akurat w tekście zupełnie nie widać. To znaczy jest w bohaterach jakaś udręka, ale, jak na mój gust, wynikająca z ich niecodziennej niewoli, a nie ze strachu przed konsekwencjami ewentualnego wypowiedzenia posłuszeństwa. Zupełnie nie dajesz posmakować tego strachu i nie dajesz odczuć, czym mogłoby grozić nienakarmienie kart. Figury płaczące i próbujące wyrwać się ze swojego więzienia są naprawdę sugestywne, i owszem, ale nie na tyle znowuż, by usprawiedliwić bezrefleksyjne ich karmienie i pokorne godzenie się z losem, toteż dla mnie cały proceder w tym ujęciu po prostu nie ma sensu.

Nie mam też pojęcia, dlaczego babcia zdecydowała się w ogóle zagrać z Karolem tymi kartami. Specjalnie scedowała na niego ewentualną klątwę czy po prostu chciała go okraść z punktów witalności i nakarmić nimi pupila? Tak czy inaczej, wychodzi mi, że to zła babcia była.

Więcej sensu miałoby to wszystko, gdyby karty okradały ofiarę na rzecz właściciela, tudzież przegranego na rzecz zwycięzcy (co przy automatycznym turbo-farcie posiadacza kart na jedno wychodzi). Wtedy zrozumiałbym, że ktoś chce nimi grać w ogóle, i że ma do tego skrupuły (choć sam bym tak nie zrobił; nie miałbym ani sumienia, ani tym bardziej chęci), i że babcia mogła poczuć się po prostu zmęczona koszmarnie długim życiem, a przy tym chciała zadbać o kochanego wnusia i dać mu naprawdę wyjątkowy prezent (którego kiedyś będzie mógł pozbyć się w ten sam sposób, co ona, albo po prostu wyrzucić). Za taką interpretacją przemawiałoby też ten fragment:

 

Często żartowała, że każdy punkt to godzina życia więcej. Jeden punkt, jedna godzina.

Z tego wyraźnie wynika, że każdy punkt, to godzina życia więcej dla niej. Bo niby dla kogo? Dla kart jedynie, a nie odniosłem wrażenia, żeby babcia Karolina była entuzjastką przedłużania ich żywota. Chyba że to godzina więcej dla niej, ale nie w takim sensie, że karty wydłużają jej życie, tylko po prostu nie odbierają tego, które już ma, w zamian żywiąc się czasem babcinych (a potem karolowych) ofiar? To też miałoby jakiś sens, ale zasadniczo nic w tekście za tą interpretacją nie przemawia, więc to tylko takie moje gdybanie.

Problem polega na tym, że za pozostałymi dwiema interpretacjami też nic nie przemawia jednoznacznie, a przy tym jakby znoszą się one wzajemnie i, koniec końców, nie wiem, o co tak naprawdę chodzi (stawiałbym jednak na to, że zadaniem Karola jest karmienie kart).

Przydałoby się trochę więcej wyjaśnień czy wskazówek pozwalających jednoznacznie określić, z której strony diabeł ma ogon, a z której – ogonek.

Przydałoby się też słów kilka o samych kartach; ich historia i opowieść o tym, skąd się wzięły w rodzinie Karola. To niedopowiedzenie nie jest jednak wadą w ścisłym tego słowa rozumieniu, bo choć wcale a wcale bym się nie pogniewał na rozwinięcie tego wątku, to jednak jego brak w żaden sposób mnie nie uwiera (no, może trochę, ale to kwestia ciekawości, a nie drażniącej niespójności w opowiadaniu).

Tego samego nie mogę powiedzieć natomiast o innym jeszcze, jak mi się zdaje, ważnym motywie – o zasadzie jednej partii. Próbuję dociec, dlaczego ona w ogóle jest, i dlaczego w dodatku jest taka istotna, ale nic nie przychodzi mi na myśl. Podobnie jak nie wiem, co i komu by się stało, gdyby figury zostały zagłodzone, tak nie wiem też, co by się stało, gdyby nachapały się zanadto (prócz tego, oczywiście, że koszulki kart zostałyby ozdobione nowymi, podejrzanie brązowymi ornamentami ;).

 

Reasumując, wyszedł Ci tekst dobry – ale tylko dobry – stojący przede wszystkim klimatem i fajnymi, mocnymi fragmentami, jednak nie wzbudzający we mnie większych emocji. Chyba, że liczyć irytację wynikającą z niezrozumienia, które z kolei wynika z niedoprecyzowania pewnych kwestii, co natomiast z pewnością nie wynika z braku miejsca i czasu.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dotarłem tutaj w poszukiwaniu wiredowych inspiracji.

Ja lubię grać w karty, więc opowiadanie mnie zaciekawiło i po chwili nawet wciągnęło.

Tekst jest bardzo plastyczny, w sensie malarskim. Bardzo ładnie przedstawiasz scenerię, spokojnie, płynnie, z każdym akapitem posuwasz się z narracją do przodu – majestatycznie jak wielka szeroka rzeka.

W sumie nie jestem pewien, czy o to chodzi w gatunku zwanym wired fiction – bo to jest bardzo ładne opowiadanie.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Podobało mi się. Napisane lekko i zgrabnie, ciekawie wybrany artefakt. Fajne były te momenty gdy karty zmieniały swój wizerunek. No i dobre było też to, że za szczęście otrzymane od przedmiotu płaci się pewną cenę.

Jedynie trochę koniec mnie zaskoczył, że tak nastąpił znienacka :)

aww, dziękuję!

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Przeczytałem właśnie na papierze i bardzo mi się podobało. Lubię opowiadania o “grach i zabawach”, zwykle mają jakiś taki ciężar zupełnie niepasujący do lekkiej rozrywki (polecam “Słabe warianty” Martina o szachach). Tobie też udało się to oddać.

Nowa Fantastyka