- Opowiadanie: incognito96 - Pozwól mi śnić na zawsze

Pozwól mi śnić na zawsze

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Pozwól mi śnić na zawsze

 

 Szła tak prędko, jak tylko pozwalały bose stopy. Droga była ścięta lodem i Tomira ślizgała się, prawie przewracała.

Niosła dziecko, pięcioletnią Nieradkę. Widać było, że dziewczynka umiera – jej twarz była zapadnięta, policzki niezdrowo czerwone, oddech płytki. W kącikach rozchylonych ust krzepła krew.

– Jeszcze trochę – wymamrotała Tomira, przyciskając do siebie bezwładne ciałko. – Już prawie, córuś. Król Olch cię nie zabierze, nie pozwolę mu!

Z gęstwy wyłoniła się chata. Gdyby nie to, że ze środka biła poświata ognia, łatwo byłoby ją przeoczyć, przywodziła bowiem na myśl wielką roślinę. Ściany lśniły od porostów, a do jednej z nich przytulił się pniem dąb.

– Jesteś tam? – zawyła Tomira. – Wpuść mnie, błagam! Dam ci wszystko, co mam, tylko proszę…

Głucha cisza. Ale przecież wewnątrz płonie ogień, widać jego blask, czuć swąd dymu, jodłowych gałązek…

– Błagam!

Szuranie, kroki, skrobanie. Wreszcie drzwi otworzyły się, niepewnie, nieufnie, tylko odrobinę, i wyjrzała na zewnątrz pociągła twarz. Kobieta miała żółte jak sowa oczy.

– Czego chcesz? – zapytała cicho.

– Moja córeczka umiera. Pomóż jej, proszę.

– Wchodź.

Tomira, trzęsąc się z zimna i wyczerpania, wtoczyła się do chaty.

– Połóż dziecko tam – wskazała palcem kobieta i zamknęła drzwi.

– Dziękuję… z całego serca…

– Nie interesuje mnie twoje serce. Jesteś złą matką – sarknęła żółtooka. – Źle karmisz córkę, potem przychodzi mróz, i co? Nieszczęście gotowe. Ma chore płuca, słyszę, ile w nich krwi.

– W wiosce jest głód – wyjąkała Tomira. – Od ust sobie odejmuję, żeby miała co jeść… Ale orszak Króla jest już blisko, słyszę go!

– Śmierć nie ma tutaj wstępu – rzekła wiedźma ostro.

– Obyś miała rację!

– Dlaczegoś do mnie przyszła? – spytała kobieta, otwierając kufer pełen suszonych ziół. – Zamiast do medyka z miasta?

Tomira odwróciła wzrok swoich jasnych oczu.

– Byłam już u wszystkich – wyszeptała. – Nic nie zaradzili.

– Jak zawsze – odrzekła kobieta, ucierając jednocześnie liście jakiejś rośliny w niewielkim moździerzu. – Dużo gadają, ale gdy przychodzi co do czego, umywają ręce. I zostaję ja, ta, którą wygnali.

– Nie było mnie przy tym – powiedziała cicho Tomira. – Nie jestem współwinna.

– Wszyscy jesteście tacy sami – warknęła wiedźma. – Widzieli, jak uprawiam magię, i znienawidzili mnie za to.

Skończyła ucierać, odwróciła się tyłem do Tomiry i blask ognia odbił się w rudawych włosach. Była niska, kobieco delikatna, ale coś w jej postaci kazało się strzec, mieć baczenie.

– Dlaczego mnie przyjmujesz? – wymamrotała Tomira. – Skoro gardzisz całą wioską…?

– Bo w zamian zażądam tego, co mi zabrano – odparła wiedźma, odchylając głowę Nieradki i wlewając jej ostrożnie miksturę do ust.

– Czego chcesz? – W głosie Tomiry zabrzmiało fałszywą nutą zalęknienie, jakby znała odpowiedź na swoje pytanie.

Rudowłosa uśmiechnęła się, ale uśmiech nie sięgnął oczu, które pozostały martwe jak szklane paciorki w jej wiecznie młodej twarzy.

– Tego dziecka – powiedziała.

 

*

 

We śnie jest dom, którego nigdy nie zbudowano, bielone ściany, falująca zielenią letnia trawa. Są różowe jak poranek malwy, gnące się w porywach wiatru, maki namalowane na drzwiach wprawną dłonią Lesława i kot, który przechadza się po nierównym płocie z godnością i gracją właściwą swemu gatunkowi.

We śnie Żywia nosi pod sercem dziecko, mające być jej przyszłością i wielkim szczęściem. I czuje w sobie potęgę, tę najpierwotniejszą – potęgę nadziei, że wreszcie wszystko będzie dobrze.

Była już wszędzie, tułając się po świecie w swej czerwonej pelerynie, ze swoją wiedzą i darem. Lecz ludzie nie chcieli słuchać tej, która przemawia do zwierząt i potrafi leczyć dotykiem własnych rąk. To przecież córa Króla Olch, mówili, to nasza zguba – ratujmy się, wygnajmy ją, póki czas!

Ale teraz będzie inaczej, mówi sobie Żywia, patrząc na Lesława, który śpi przy jej boku. W tym śnie jestem bezpieczna. To moje miejsce, ostatnie spośród wszystkich, przez które wędrowałam, a mężczyzna obok to połowa mojego serca, och, nigdy tak nie kochałam.

Więc, Królu Olch, posłuchaj swojej córki, i nie zabieraj mi tego pięknego snu. Pozwól mi śnić na zawsze o moim domu.

 

*

 

Wstał zimny poranek, a wraz z nim zbudziła się Żywia. Nim wstała, pogładziła wilczą skórę, przy której sypiała, przesunęła po niej palcami i zapatrzyła się na moment w grę światła, które prześlizgiwało się po tej sierści jak po tafli jeziora.

Nieradka nadal leżała na kocach tuż przy ścianie. Była już spokojna, dogasająca. Wiedźma usiadła obok niej, wyjęła z kieszeni spódnicy buteleczkę i obróciła ją parę razy w palcach.

– Mama… chcę do mamy – wyjąkała Nieradka.

– Odpoczywaj, duszko. Mama wróciła do domu.

– Beze mnie? – Głos dziewczynki zrobił się piskliwy, drażniący. W oczach, tak podobnych do oczu Tomiry, wezbrały łzy.

Wiedźma spojrzała z żalem na napój, który wczoraj uwarzyła, a który dałby Nieradce zapomnienie i uczynił ją wolną od ciężaru przeszłości, od tęsknot. Dzięki któremu straciłaby imię i stała się jej córką, jej własną, wspaniałą córeczką. Zamknęła dłoń na miksturze, schowała z powrotem głęboko, jak najgłębiej.

 

*

 

– Co to znaczy, że zostawiłaś Nieradkę? – wrzasnął sołtys, uderzając pięścią w stół. – Porzuciłaś własne dziecko?

– Nie porzuciłam jej, dlatego przychodzę do ciebie – Tomira była przerażona, ale na jej twarzy malowała się mordercza determinacja. – Musiałam pozwolić wiedźmie ją zabrać. Inaczej zabiłaby nas obie!

– Co z ciebie za matka? – Sołtys splunął na polepę.

– Nie miałam wyjścia. Ważne, że Nieradka żyje, a Żywia ją uleczy.

– Nie wymawiaj tego przeklętego imienia, głupia dziewczyno!

– Co ona wam zrobiła?

Sołtys usiadł nagle, jakby uszło z niego powietrze. Na pooranej zmarszczkami twarzy wykwitł smutek.

– Słuchaj mnie – rzekł poważnie. – Ta kobieta to pomiot Króla Olch, samej śmierci. Potwór! Umiała robić takie rzeczy…

– Jakie? Nie pamiętam, żeby wyrządzała zło.

– Boś młoda! Starsi pamiętają, co wyrabiała… najpierwej omamiła czarami Lesława, syna wójta z miasteczka…

– Powiadają, że to była miłość, i porzucił narzeczoną z własnej woli.

– Dajesz wiarę takim bajkom? To słuchaj dalej! Chciała ziemię kupić! To, com dostał po rodzicach w spadku, co leży pod lasem. I tam dom wybudować. Kobieta! Obca, nie stąd! Rozumiesz, co to znaczy?

Tomira skinęła głową.

– Gdy się nie zgodziłem, wpadła w szał. Krzyczała, obiecywała zemstę. Dzień później umarła mi żona – zacisnął wargi, zmrużył oczy – a w tydzień padły krowy. Spadł śnieg, w środku lata, i zamarzło wszystko, cośmy zasadzili.

Sołtys nachylił się nad stołem.

– Zostawiłaś córkę u morderczyni – rzekł dobitnie, patrząc kobiecie w oczy. – Musimy ją odzyskać. Wyślę ludzi…

– Zrobicie to, co kiedyś? – spytała cicho dziewczyna. – Spalicie jej chatę, wygnacie, ale tym razem na zawsze? Albo…

– Albo zabijemy. Dosyć już tego.

Tomira westchnęła głęboko, boleśnie.

– Zrobię wszystko dla Nieradki – powiedziała głucho. – Wyślij ludzi.

 

*

 

Żywia wtuliła twarz w wilczą sierść, ciepłą, choć martwą, pachnącą jodłowymi gałązkami. Zanurzyła nos w szarości, którą tak ukochała, objęła dłońmi miejsce, gdzie niegdyś znajdował się kark zwierzęcia, pocałowała wysklepione czoło.

– Gdyby Król Olch kochał mnie tak, jak kocha resztę swych córek, zwróciłby mi ciebie – szepnęła gorzko.

Nieradka zajęczała boleśnie, cicho.

– Chcę do mamy… – wyłkała.

– Już niedługo – rzekła wiedźma ze smutkiem. – Będzie dobrze, maleńka.

Żywia wiedziała doskonale, że nie ma ratunku; tej chorobie nie można było zaradzić. Wiele lat temu, zanim straciła moc, byłaby w stanie ochronić dziecko przed długą agonią, ale nie dziś. Teraz jedynym, co mogła uczynić, było czekanie przy dziewczynce i trzymanie jej dłoni.

 

*

 

Przed północą zebrali się przed chatą Żywii. Znaleźli to miejsce tylko dzięki pomocy Tomiry, bowiem było głęboko skryte w gąszczu i uśpione, ciche.

– Zabierzcie dziecko – zarządził sołtys – a później podłóżcie ogień. Do dzieła!

Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegli po wejściu do chaty, było małe, bezwładne ciało zawinięte w ciemny całun. Drugą była wiedźma, klęcząca przed paleniskiem, otulona w wilczą skórę.

– Witajcie – rzekła upiornie cicho. – Proszę, wejdźcie. Jak widzicie, dziewczynka umarła: za późno ją do mnie przyprowadzono.

Tomira wydała z siebie nieludzki wrzask, przyprawiający o dreszcze, a później opadła na kolana i wczepiła się palcami w całun Nieradki, szepcąc do niej, gryząc się po rękach i kołysząc w rytm tylko sobie znanej kołysanki.

– Jesteś z siebie dumna, wiedźmo? – zapytał sołtys ostro.

– Zakradliście się niegdyś nocą do mojej chaty – zaczęła Żywia głosem pozbawionym barwy. – Wasze modły do okrutnych bogów, w których wierzycie, sprawiły, że mężczyzna, którego kochałam przybrał wilczą postać. A ja zabiłam zwierzę, które zobaczyłam. Ze zwykłego, ludzkiego strachu. Nie rozpoznałam własnego kochanka.

Twarz Żywii przeciął okrutny uśmiech, pogładziła wilczą łapę, która spadła jej na pierś.

– Teraz mam go zawsze przy sobie – rzekła. – Ale nie odzyskam już dziecka, które rosło we mnie. W zamian miałam dostać córkę Tomiry, lecz los pragnął inaczej.

– Mówiłaś, że Król Olch nie ma wstępu do twojego domu! – krzyknęła Tomira rozpaczliwie, żałośnie.

– Twoja córka dogorywała mi na rękach – odpowiedziała pustym głosem Żywia. – Wyniosłam ją więc do lasu i siedziałam przy niej, aż nie zabrał jej orszak moich braci. Jest już z nimi, w innym świecie. Tak jej było pisane.

Wiedźma zamknęła żółte, mądre i straszne oczy.

– Na co czekacie? Zabijcie mnie – wyszeptała. – Nie mogę odzyskać tego, co było mi drogie. Chcę spłonąć.

 

*

 

We śnie jest dom, którego nigdy nie zbudowano, bielone ściany, falująca zielenią letnia trawa. Są różowe jak poranek malwy, gnące się w porywach wiatru, maki namalowane na drzwiach wprawną dłonią Lesława i kot, który przechadza się po nierównym płocie z godnością i gracją właściwą swemu gatunkowi.

Żywia wychodzi na zewnątrz, dotyka stopami ziemi, a ramionami sięga słońca. Wie, że może założyć czerwoną pelerynę i pobiec nocą do swych sióstr, a one – córy Króla Olch, piękniejsze od snu – będą z nią tańczyć. Wie, że Lesław będzie czekał, a wraz z nim dziecko, które ma jego oczy, w których migoce cały świat.

Może to tylko sen, ale to nie ma znaczenia. Bo przecież to piękna mara, w której nikt nie płonie na stosie za swoją magię, w której ukochany nie ma wilczych kłów i wilczych oczu, a przyszłość jest pewna jak dzień i noc…

To taki piękny sen, w którym Król Olch gra muzykę do tańca, nie żałobny marsz, a ludzie nie są potworami.

W tym śnie Żywia ma dom.

Koniec

Komentarze

Veni, vidi, legi.

Anonimowy Autorze, limit konkursowy wynosi 10 499 znaków według licznika strony. W związku z tym muszę prosić Ciebie o przycięcie tekstu.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Smutne, z klimatem, dobrze napisane. Urzekło mnie :)

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ładne, trafiające do emocji. Podoba mi się pomysł na obie bohaterki. Żywia, taka jak jest tu scharakteryzowana, to postać, która ma liczne literackie “przodkinie” (skojarzyła mi się, w tej mieszance magii, siły i desperacji, na przykład z niektórymi bohaterkami Anny Brzezińskiej), ale udało Ci się ją napisać w niebanalny sposób, który sprawił, że jako czytelniczka z nią sympatyzowałam.

 

Jeden drobiazg: w pierwszym zdaniu “(…) lodem, i Tomira (…) → ten przecinek jest chyba zbędny.

ninedin.home.blog

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Jak na tak krótki tekst, całkiem sporo tu fabuły. Bohaterowie wyszli naprawdę przekonująco, bardzo mi się podobało, że każdy miał własne cele i własne racje (wielki plus za postawę Tomiry w rozmowie z sołtysem – za to, że próbuje bronić Żywii, ale ostatecznie zgadza się na jej zabicie). Zawsze lubiłam postaci wiedźmy i tu też udało Ci się oddać tę niejednoznaczność, tajemniczość. Bardzo ładny baśniowy tekst z dosyć ponurym klimatem.

Trochę zdarte te motywy. Domek zielarki za wsią, kobieta z jednej strony przestraszona, z drugiej dla dziecka gotowa na wszystko… To wszystko już było po wielekroć.

Dołujące opowiadanie. Ludzie podli, wiedźma niby taka mądra i doświadczona życiem, ale ciągle popełnia błędy…

Napisane całkiem całkiem.

a do jednej z nich przytuliła się pniem dąbrowa.

Dąbrowa ma tylko jeden pień?

Babska logika rządzi!

Anonimie, Ty możesz nim pozostać, ale grafika musi być w przedmowie podpisana tytułem. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję za wszystkie komentarze :) Błędy poprawione, niedociągnięcia techniczne też – mam nadzieję, że wszystko już jest odpowiednie.

Podobały mi się fragmenty dotyczące snu, z kumulacją w ostatnim zdaniu.

Cała reszta też mi się właściwie podobała, choć nie przekonał mnie motyw z kochankiem-wilkiem. Z jednej strony fajnie ogrywa motyw z Czerwonego Kapturka, z drugiej – możliwość zamiany człowieka w wilka za pomocą “modlitwy do okrutnych bogów” zaburza narrację, w której to wiedźma jest ścigana za czary.

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nie do końca łapię, co tu się stało i dlaczego. Jeśli wiedźma ma możliwość uratowania dziewczynki i na początku chce to zrobić, w zamian za dziecko. A potem pozwala małej umrzeć. Jakoś taka mało zdecydowana ta Żywia. Nie przekonuje mnie, jako czytelnika. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Interesujący tekst odwołujący się do legendy Króla Olch. Postacie przedstawione ciekawie, zwłaszcza los Żywi i jej postawa. Mi się całość spodobała. Wyszedł Ci fajny koncert fajerwerków :) Klik się więc należy.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zdaje się, że Anonimy nie mają w tym konkursie lekkiego życia. Na szczęście, jury, w przeciwieństwie do niemal całej reszty, jest ich tekstami zainteresowane równie mocno, co tekstami nie-anonimów.

I to nie tylko na Twoje, Autorze płci dowolnej, ale również i moje szczęście, bo dzięki temu przeczytałem bardzo ładne i równie ładnie napisane opowiadanie – a takie właśnie teksty są moją prywatną nagrodą w tym konkursie.

Troszkę – słownie: troszeczkę – męczyły mnie tu infodumpy (szczególnie trochę naciągany wilk, który wyskoczył nagle jak zza krzaka; aż dziw, że nie padła kwestia: „A dokąd to, Czerwony Kapturku?” ;), jednak rozumiem, że to brzydka odpowiedź na jeszcze brzydszy limit, i jestem skłonny nie wychodzić z ich tematem poza ten – w gruncie rzeczy mało istotny – akapit.

Bardziej natomiast nie zagrała mi Żywia. A ściślej, to jej finałowa rezygnacja. Tudzież, po prostu, moment tej rezygnacji. Utrata drugiego dziecka, względem którego kobieta mogła żywić pewne nadzieje, musiała być dla niej bolesnym rozczarowaniem, tego nie podaję w wątpliwość, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, by miało przy tym przepełnić czarę goryczy; by ostatecznie pozbawiło ją sił i woli życia. Nie neguję takiej możliwości, ale wydaje mi się ona mocno jednak naciągana. Kobieta żyła ze swoim bólem od wielu lat, a Nieradkę znała zaledwie dzień, może dwa. Natomiast w chwili, gdy zdecydowała się zabrać dziecko – ledwie kilka minut.

Zresztą, jak przypuszczam, miała przed sobą jeszcze wiele, wiele lat i pewnie niejedną szansę, by stworzyć sobie kolejną okazję, by zostać matką.

Szkoda też, że nie wyjaśniasz, jak i dlaczego dokładnie Żywia straciła własne dziecko. Zakładam, że miało to coś wspólnego z napaścią mieszkańców i wygnaniem, albo szokiem z powodu odmienienia i zabicia ukochanego, ale te domysły nie do końca mnie jednak satysfakcjonują.

Ciekawi mnie też, dlaczego Żywia nie odeszła, tylko została w pobliżu wioski, w której uczyniono jej tak wiele krzywd, i z której ją potem wygnano. Dlaczego zostawać gdzieś, gdzie człowiek jest nieszczęśliwy i, generalnie, zagrożony? Dla mnie nie ma to sensu. Gdyby czarownica chciała się zemścić albo miała jakiś inny, dobry powód, by tkwić na cmentarzu własnego szczęścia, wszystko wyglądałoby inaczej, ale tak?

Mimo tych zastrzeżeń, podtrzymuję zdanie, że opowiadanie nielicho mi się podobało.

Napisane bardzo porządnie – czuć rękę co najmniej półprofesjonała – a przy tym ładnie zgrało się z emocjami czytelnika i płynnie przejęło nad nimi kontrolę; nie sposób skwitować tego tekstu wzruszeniem ramion; gdzieś tam zostaje w człowieku odległa i nieodgadnionej natury, ale wyraźna melancholia.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję za wszystkie komentarze i bardzo się cieszę z dość pozytywnego odbioru opowiadania! Jestem pozytywnie zaskoczona ^^

Co do wszystkich niedociągnięć i skrótów fabularnych: niestety, limit znaków zabił ciągłość i płynność. Usunięcie motywu wilka byłoby dla mnie strasznym ciosem, więc pozostał, tak samo było z końcowym monologiem Żywii, który musiałam wyciąć – a w nim rozwiane zostałyby wszystkie wątpliwości dlaczego została tak blisko miejsca, w którym ją skrzywdzono, i dlaczego straciła wolę życia. Może kiedyś poprowadzę tę historię od nowa i wyciągnę z niej więcej ;) 

Jeszcze raz: dziękuję jury i wszystkim innym Czytelnikom!

Podobało mi się. Opowiadanie zszyte z dość znanych elementów, ale nieźle napisane i emocjonujące. Sruuu do biblioteki…

Smutna to i przygnębiająca opowieść i aż głupio mi napisać, że czytałam z przyjemnością.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka