- Opowiadanie: thulsa - Bursztynowy świerzop

Bursztynowy świerzop

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Bursztynowy świerzop

 

 

1.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! 

– Na wieki wieków. Józek z łaciatą idzie? – Ksiądz obrócił głowę ku oborze.

– Z łaciatą, na pasanie. 

– To się gospodarz zaraz obłowi. Pierwsza krowa będzie na targu – pomyślał, kierując się ku plebanii. – U nas zawsze wszystko zdrowe i w obfitości. Ludzie gorliwsi w modlitwie niż gdzie inni. Ani wódki nie nadużywają, ani kułaków. A Pan Bóg to z góry widzi i łaskawi. 

Tak idąc, widzi ksiądz jeszcze, jak jedni sypią kurom, a drudzy zaprzęgają konia, gdzieś dalej pokrzykują na gęsi. A każdy z napotkanych pochwalił Boga, zamienił dwa słowa i wracał zaraz do swojej roboty, odprowadzany życzliwym spojrzeniem księdza. 

2.

– Hej Jim, oglądałeś wczoraj Motorball? 

– Nie. Dołożyli mi pracy. Nie miałem czasu.

– Siódemka zaliczył swoje trzecie zwycięstwo w tym sezonie. Kaligula? Kompletnie zmiażdżony przez Tiegala; „Cesarzowi” grozi spadek do II ligi.  

– Możliwe. Wielu młodych czeka na swoje pięć minut. – Rozejrzał się, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Powiedz, Hank: nie czujesz, jakby nam się ostatnio baczniej przyglądano? Dostałem tyle nowej roboty… Chyba mnie sprawdzają.

– Żartujesz? Od lat nie miałem tak mało pracy przy swoim projekcie. Właściwie to ograniczam się już tylko do podpisywania zamówień… Kto niby miałby nas sprawdzać? Widziałeś kiedyś swojego szefa?! Cała komunikacja odbywa się poprzez sieć; nawet nie ma komu się podlizać. 

– Hmm. Może wiążą ze mną wielkie plany. W końcu dostrzegli mój nieograniczony potencjał. 

– Tak, to musi być to. – Obaj się zaśmiali. – Zwyczajnie sobie o tobie przypomnieli. Wychylasz się, próbujesz zapracować na swoją wypłatę. Psujesz rynek, Jimmy… Dobra, wracam do swojej słomy… Gdybyś chciał wychylić nos znad papierów, to będę od ósmej u Johnny’ego – rzucił, odchodząc.

***

Hank wszedł do wielkiej, jasnej sali i zaczekał, aż zasuną się za nim drzwi. Miał coś powiedzieć, ale jego wejście nie zostało zauważone; sposobna chwila przepadła. Cztery osoby siedziały przy konsolach; wprowadzały i analizowały dane. Arnold, główny inżynier projektu, stał pochylony nad wielkim spodkiem holoprojektora. 

Projektor miał siedem metrów średnicy i za każdym razem, kiedy ukazywał się Hankowi po raz pierwszy danego dnia, powracała przyjemna wizja: On i jego kumple stoją wokół holospodka ze szklankami w dłoniach, i obserwują projekcję wyjątkowo interesującego wyścigu I Ligi Motorball… Naturalnych rozmiarów postacie zawodników; grymasy bólu widoczne w jakości niedostępnej dla przeciętnego widza. 

– Cóż za niewłaściwe wykorzystanie firmowego sprzętu – pomyślał, czując dumę ze swojej inwencji. – Zalękniony Jimmy pewnie doznałby zawału serca, gdyby otrzymał zaproszenie na taki wieczorek. 

– Jak sytuacja, Arnie? – rzucił w kierunku inżyniera, który właśnie odwracał się od projektora.

– W porządku. Odczyty w normie. Mamy wystarczająco dużo mocy, aby przeprowadzić kolejną symulację.

– Doskonale stary druhu. Czego dziś od nas oczekują? 

Arnold nauczył się puszczać mimo uszu poufałe gadulstwo Hanka. Choć byli w podobnym wieku, to główny inżynier projektu zdecydowanie górował na swoim przełożonym wiedzą i doświadczeniem. 

– Strach, rozpacz, bezradność… 

– Ach! Kiedyż to zimę moich rozgoryczeń… słonecznym latem uczyni jakiś scenarzysta–lubieżnik?!

– I brawa. Zanim jednak znikniesz za kurtyną, podpisz nam jeszcze ten scenariusz wraz z godziną i datą rozpoczęcia symulacji. 

– Voila! – Hank oderwał piórko od folii; jego podpis zapełnił całą przewidzianą na ten cel przestrzeń. Zerknął na nagłówek „obsada” i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Strzygi i mechy… – Nie przestawał się szczerzyć. – Twój beznadziejny sentyment do XXI wiecznej sztuki malarskiej!

– Klasyka się nie starzeje, Hank. 

– Ale bywa, że się znudzi. Królestwo za nowy scenariusz!

– Nie śmieliśmy prosić o bis.

– Tak. Zbyt mało oczekujecie od życia… – Odczekał chwilę. – Nie będzie mnie dziś na spektaklu; obejrzę zapis.

– W porządku. – Inżynier odwrócił się do sali. – Proszę, aby każdy był za chwilę gotowy ze swoją działką. Ruszamy punktualnie o godzinie dziesiątej.

3.

Nad zielonymi pastwiskami wschodziło leniwie słońce. Z obejść dobiegała mieszanina mowy i odgłosów zwierzęcych. Właśnie ukończono żniwa i stodoły pękały od obfitości złożonych w nich zbóż. To, co się nie zmieściło pod dachy, ułożono w pokaźne stogi. Ludność z podnieceniem czekała na pierwszy dzień jesieni i mającą się tego dnia odbyć dożynkową fetę. 

W takiej to atmosferze szczęścia i wyczekiwania wydarzyła się rzecz najdziwniejsza. Pierwszy zjawisko to zaobserwował Bartek, małoletni parobek. Z wysokości drabiny wydarł się co sił, wskazując ręką na nagie teraz pola. Wśród gęstych, porannych mgieł majaczyły masywne kształty. Jakby niskie i ciemne chmury. Ich sylwetki wyostrzyły się i teraz przypominają wysokie domy. Tym bardziej przypominają domy, że z ich kominów wydobywają się kłęby czarnego dymu. Ludzie patrzą na zjawisko jak uroczeni. Zastygłe w pół ruchu ręce chciałyby wykonać znak krzyża. Tylko psy ujadają wściekle. Jednak i one nie wychylają się poza niewidzialną granicę; linię, która oddziela to, co znają, i co jest bezpieczne, od tego tam. 

Mgły jakby z szacunkiem ustępują widziadłu drogi. Teraz są to trzy wielkie pająki. Pojedynczy krzyk wyrywa pozostałych z mocy czaru. 

Rzucają się do panicznej ucieczki; popychają się i upadają. Ktoś chwyta w ramiona małe dziecko. Ktoś inny coś wykrzykuje, jednak kształt jego słów pozostaje nieznany. Większość biegnie w kierunku starego lasu; odruchowo czują, że tylko coś równie wielkiego i monumentalnego może im dać obietnicę bezpieczeństwa. Jeden z mężczyzn chwyta drąg i celuje nim w przeciwnika. Szybko się opamiętując, patrzy zaskoczony na swoją broń i odrzuca ją, jakby ta paliła go w dłonie. Ucieka.  

Pierwszy z wielkich pająków dociera na skraj wioski i się zatrzymuje. Dwa pozostałe mijają go i przekraczają granicę pierwszych zabudowań. Drewniana chata rozpada się, trącona przez masywne odnóże. Z uszkodzonego domostwa wybiega chłop. Jedno z jego ramion zwisa swobodnie. Zdrowa ręka trzyma małe zawiniątko. Dosięga w biegu gęstych krzaków i znika wewnątrz nich. 

Olbrzymy zamierają. Zapadłą ciszę przerywa zgrzyt unoszącego się włazu. Z głowy potwora, niczym Atena z głowy mitologicznego Zeusa, wyłania się ludzka postać. Omiata wzrokiem pobojowisko, zatrzymując go co chwilę; rejestruje szczegóły. Za moment daje się na powrót połknąć żelaznej poczwarze. Zgrzyt przekładni i stalowych linek. Kolos wychyla do przodu jedno ze swoich odnóży i… Znika. Na obrazku nie widać już też żadnego z jego dwóch braci. 

4.

– Rozczarowujące… – Hank gestem dłoni wyłączył projektor i powoli odstawił napój. – Niechby, chociaż obrzucili je kamieniami. Żadnego pieprzonego aktu heroizmu!

Przyjaciel postawił uszy i wbił wzrok w swojego właściciela. Teraz człowiek i jego Przyjaciel patrzyli na siebie.

– Jim chwali się, jak to w jego „Warszawa 2018” ludzie tłumnie rzucili się z bronią prochową na najeźdźców z kosmosu. Na kosmitów! Milion lat przewagi cywilizacyjnej!

– Jutro z samego rana złożę podanie o inny przydział! Jestem zbyt doświadczonym kierownikiem, aby marnować się w tym bursztynowym świerzopie. 

Przyjaciel skłonił łebek na znak tego, że zupełnie zgadza się ze zdaniem Hanka. 

Takie potwierdzenie, przy jego własnych silnych odczuciach, dawało mu wszystko, czego potrzebował, aby mieć pewność, że podjął właściwą decyzję. Z samego rana…

– Najlepszy przyjaciel to dobrze zaprogramowany Przyjaciel… – Zanucił wesoło. 

 

KONIEC.

 

 

Koniec

Komentarze

 

 

“Tak idąc, widzi ksiądz jeszcze, jak jedni sypią kurom, a tam, że konia zaprzęgają, gdzieś dalej pokrzykują na gęsi.” – Jeżeli wspominasz ‘jednych’, to kolejni powinni być ‘drudzy’, inaczej ta chronologia jest zbędna.

 

“Johnnego” – Johnny’ego

 

“Proszę, aby każdy był za chwilę gotowy ze swoją działką.” – Jeżeli ci panowie nie będą za chwilę zdawać raportu ze stanu swoich ogrodów działkowych, to takie stwierdzenie brzmi dziwnie.

 

“kształt słów jego słów” – jak wygląda kształt słów? :) A poza tym powtórzenie.

 

Ciekawe podejście do tematu, taka kulturowo-technologiczna przeplatanka. Pomysł co najmniej intrygujący, wydaje mi się jednak okrojony i pozbawiony tła. Muszę przeczytać jeszcze raz, żeby zrozumieć, kim jest Przyjaciel… Mini wersją mechanicznego pająka z projekcji? Acha, używasz średnika jakby był to przecinek, ale to są dwa zupełnie różne znaki.

 

 

Veni, vidi, legi.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

@Żongler

Wielkie dzięki za chłostę. Z grubsza poprawiłem.

 

 

 

 

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hmmm. IMO, jakoś słabo się te dwa światy przeplatają. Nie widać, żeby jeden wpływał na drugi. Znaczy, Hank coś tam myśli o wynikach symulacji, ale to mało. Spróbowałabym je mocniej zazębić.

Interesujące podejście do tematu. Takie dosłowne, ale nie militarne. To na plus.

Interpunkcja mocno kuleje. Na przykład wołacze, Thulso, oddzielamy przecinkami od reszty zdania.

Babska logika rządzi!

A gdzie w przedmowie tytuł grafiki? Sam link to mało. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

 Pomysł mi się podoba, ale widzę problem z interpunkcją, na przykład tutaj:

Powiedz[+,] Hank: Nie czujesz, jakby nam się ostatnio baczniej przyglądano?

Dobra[+,] wracam do swojej słomy…

Arnold[-;][+,] główny inżynier projektu[+,] stał pochylony nad wielkim spodkiem holoprojektora. 

W jednym miejscu masz godzinę zapisaną cyframi. 

Przynoszę radość :)

@Anet

Dzięki :)

 

@śniąca

Poprawiłem, wybacz.

 

.

 

Peace!

 

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Pomysł sam w sobie nawet warto rozbudować, rozszerzyć, wyjść poza historię, którą tu przytoczyłeś. Niestety brakło “czegoś”, może za duże skróty myślowe, może za mało wplątania informacji na temat świta/światów (wrzucenie ich za wcześnie lub zbyt wyraźnie też dla tego konkretnego pomysłu nie byłoby dobre, trzeba by wyczuć proporcje). Niemniej pomysły masz, teraz ćwiczyć, eksperymentować, próbować.

Nie do końca łapię, o co tu chodzi. Z pewnością przeplatanka jest ciekawa, ale brakuje tu czegoś. Co to za symulacje? Jak robione? Jaka jest ich geneza i może nawet przede wszystkim jaki cel? Mamy na przemian kilka scenek, w tym niepowiązane z niczym pogaduchy inżynierów (czy kim oni tam są) i nic więcej.

Czyli znów pomysł jakiś był, ale nie wykorzystany do końca. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zakręciłem się. Dziwna mieszanka, zapewne rzeczywistość wirtualna albo podróże w czasie. Dostałem trochę mało wskazówek i powiem szczerze, że nie wiem, co myśleć o całości, bo mam wrażenie, że jej nie zrozumiałem.

Językowo okej, ale bez wielkich uniesień.

Podsumowując: coś tu jest, ale mi umknęło. No cóż, bywa, ale inni pewnie docenią ten koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Mnie koncept opowiadania mocno kojarzył się z serialem West World, bo jeśli dobrze zrozumiałam, jeden świat jest wyłącznie projekcją, programem stworzonym dla rozrywki innych… Jeśli tak, to West World wypisz wymaluj, tyle że w Polskiej wsi i bez graczy… Zgadzam się z innymi, co do ilości skrótów myślowych, które utrudniają zrozumienie tekstu. Też nie rozumiem, kim w końcu był przyjaciel. Postaci nie ma w tekście dużo, a i tak nie mam pewności, co kto mówi… Tekst nie sprawił, że załamałam ręce, ale też nie zachwycił. Językowo jest poprawny, znalazło się w nim nawet kilka ładnych metafor, ale ogólne wrażenie pozostaje dość przeciętne, jeśli o mnie chodzi. 

Powodzenia w konkursie. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Fajna, lekka i całkiem przyzwoicie napisana historia, ale w sumie, to nie bardzo wiem o czym. Korelacji tytuł – treść, w sumie też nie łapię.

Jest sobie jakieś biuro w przyszłości, gdzie grupa przyszłościowców przeprowadza jakieś symulacje. Ale jaki jest cel tych symulacji? Co z nich wynika? Czego miały tak naprawdę tyczyć? Nie wiem. Zamiast tego dostajemy krótkie obrazki z krainy mlekiem i miodem płynącej, która też okazuje się symulacją (zakładałem przez chwilę, że może symulacja wcale nie jest symulacją, a fani motorballu przerzucają swoje pomysły do prawdziwej przeszłości, ale raz, że nic w tekście na to nie wskazuje, a dwa, że to i tak chyba nie nadawałoby opowiadaniu żadnego nowego kontekstu ani głębszego sensu) oraz dosyć (a przy tym raczej niepotrzebnie) rozbudowaną wizję świata przyszłości, w którym Henk jest niezadowolony ze swojego przydziału, Jim ma lekką paranoję a “Cesarz” – szansę spaść do drugiej ligi Motorballu. Tyle, że nie ma to wszystko żadnego znaczenia ani dla mnie, ani – jak mi się zdaje – również i dla fabuły, bo nic z tego wszystkiego tak naprawdę nie wynika. No, może poza tym, że pies jest sztuczny…

Z uwag technicznych, to jest kilka jakichś literówek i drobnych niezgrabności, ale jestem zdania, że tkwi w tym opowiadaniu – i przede wszystkim w Tobie, Autorze – potencjał, który dobrze byłoby rozwijać.

W oczy rzuciła mi się jedna kwestia:

Właśnie ukończono żniwa i stodoły pękały od obfitości złożonych w nich zbóż. To, co się nie zmieściło pod dachy, ułożono w pokaźne stogi.

Jako wieśniak z tradycjami mogę Cię zapewnić, że to tak nie działa. Po pierwsze, po żniwach oddziela się ziarna od kłosów – dzisiaj robią to kombajny, a w czasach, o których piszesz, pracowały cepy – w wyniku czego zboże ląduje osobno w elewatorach, a reszta staje się słomą. Nie można więc powiedzieć, że wieśniacy układali zboże w stogi (będące zresztą określeniem na kupy siana, a nie słomy; tę wiązano w snopki, a dzisiaj jedno i drugie się beluje). Poza tym bardzo mało prawdopodobne, by zostawili je na polu, gdzie zboże mogłoby zostać wyżarte przez szkodniki albo zapleśnieć i zgnić pod wpływem deszczu. Słoma – również cenny w obejściu towar – podobnie.

Podsumowując: było całkiem fajnie, nawet wciągająco, ale sensownej, zasługującej na opowiedzenie historii w tym tekście jednak nie widzę.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Pomysł na projekcje ciekawy, o reszcie trudno cokolwiek napisać, bo fabuła wyszła dość szczątkowa. Zgadzam się z powyższymi opiniami, że przydałoby się bardziej zarysować kto, co i dlaczego oraz powiedzieć coś więcej o bohaterach.

Opisałeś dwa światy w jakiś sposób zależne od siebie, ale nie zauważyłam, aby z tego wynikało coś istotnego.

 

Lu­dzie gor­liw­si w mo­dli­twie niż gdzie inni. –> Chyba miało być: Lu­dzie gor­liw­si w mo­dli­twie niż gdzie indziej.

 

uczy­ni jakiś sce­na­rzy­sta–lu­bież­nik?! –> …uczy­ni jakiś sce­na­rzy­sta-lu­bież­nik?!

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Jedno z jego ra­mion zwisa swo­bod­nie. –> Raczej: Jedno z jego ra­mion zwisa bezwładnie.

 

Zdro­wa ręka trzy­ma małe za­wi­niąt­ko. Do­się­ga w biegu gę­stych krza­ków i znika we­wnątrz nich. –> Czy dobrze rozumiem, że zdrowa ręka z zawiniątkiem dobiegła do krzaków i w nich zniknęła?

 

– Jim chwa­li się, jak to w jego „War­sza­wa 2018” lu­dzie tłum­nie… –> – Jim chwa­li się, jak to w jego „War­sza­wie dwa tysiące osiemnaście” lu­dzie tłum­nie

Liczebniki, zwłaszcza w dialogach, zapisujemy słownie. Tytuły odmieniają się.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka