- Opowiadanie: tymoteusz123 - Ania idzie na wojnę

Ania idzie na wojnę

Ilustracja: “no worries, I got this” Jakuba Różalskiego


Już sam nie wiem co sądzić o tym opowiadaniu, ale nie chce aby poszło “na marne”.
Miłego (miejmy nadzieję) czytania!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

NoWhereMan, Cień Burzy

Oceny

Ania idzie na wojnę

Ania spojrzała przez okno na parobka jadącego wozem w kierunku łanów złotego zboża. Para wołów stąpała lekko, bez wysiłku ciągnąc rozklekotaną, drewnianą konstrukcję, chłop nawet nie trudził się poganianiem zwierząt, poprawił jedynie kosę opartą o zydel.

W oddali majaczyły wielkie, szare kształty maszyn kroczących. Szklane, półkoliste kokpity pilotów od czasu do czasu posyłały refleks letniego słońca gdzieś na pole, tworząc tęczowo – świetlistą łatę przyciągającą swoją iluminacją zgraję dzieci buszujących w pszenicy.

Całe pomieszczenie zadygotało, deski skrzypnęły przeciągle, pracując we wszystkich kierunkach. Dziewczyna westchnęła ciężko i przetarła rękawem sukienki lekko wypaczoną szybę. Po chwili wstrząs powtórzył się jak zawsze w równych odstępach, jeden krok, drugi krok, dłuższa przerwa.

Można przywyknąć – westchnęła i dotknęła paliczkami tafli szkła. Tak blisko, a tak daleko – chłód okna boleśnie oddzielał ją od świata zewnętrznego. Może tej nocy ojciec nie będzie czuwał? Mamiła samą siebie płonną nadzieją.

Odwróciła głowę od przygnębiającego widoku i przeszła do zaryglowanych drzwi, przystawiła ucho do szpary przy framudze, nasłuchując. Nic, jak makiem zasiał.

Pośpiesznie sięgnęła pod łóżko i jeszcze raz sprawdziła zawartość plecaka.

Wszystko byle nie myśleć o zamknięciu. Kompulsywna ochota upewnienia się, czy wszystko spakowała, pomagała, chociaż na chwilę zabić buzujące emocję.

Ja siedzę tutaj, a na froncie chłopaki leją szwabów… Westchnięcie utkwiło w połowie gardła. Deska przy drzwiach niepokojąco skrzypnęła, nie czekając, nakryła plecak pościelą i usiadła na skraju łóżka, zwieszając nos na kwintę.

Nadstawiła uszu, jedyne co usłyszała to kolejne tąpnięcie.

To tylko machiny, cały dom się od nich trzęsie –  pomyślała i wróciła do grzebania w uszykowanych rzeczach. Z wielkim namaszczeniem wyjęła zawiniętego w chustę Mausera, którego kupiła po kryjomu na ostatnim targu. Nie był to „ruck zuck” – ukochany karabin, zarówno ojca, jak i Ani. Musiała zadowolić się tym, co miała, nie będzie ryzykować całego planu, dla jednej rzeczy.

Gdyby tylko był ze mną Wojtek. Zawinęła z powrotem pistolet i schowała go ostrożnie pod poduszką. Dzisiaj w nocy. Próbowała przekonać samą siebie.

Dziś w nocy na pewno się uda.

***

Nie mogła zasnąć. Od paru ładnych godzin leżała na wznak pośród białej pościeli i myślała:

Może odnajdę brata na froncie?  Znowu zobaczę jego uśmiechniętą twarz.

Kolejny wstrząs oznaczał następny krok, miarowo oddalający maszerujących żołnierzy od posiadłości, czas nie działał na jej korzyść.

Ciekawe jak nasi radzą sobie tam, na granicy. Zamiast wieści przychodzą tylko kolejne oddziały przerzucane na zachód.

Pośród ciszy nocy rozległo się głuche trzaskanie, stłumiony przez ściany ryk samotnego zwierza.

Biedny Wojtek – posmutniała.

Ze wszystkich sił chciała powstrzymać napływające łzy. Pojedyncza, mokra kropla powoli wsiąknęła w prześcieradło.

Dosyć tego mazania się! Wytarła oko i wstała sprężyście. Szybko przebrała się w ciemnobrązową spódnicę i kurtkę podarowaną przez brata na szesnaste urodziny. Poprawiła biało czerwoną przepaskę na prawym przedramieniu i zarzuciła plecak z lekkim metalicznym szelestem naboi popakowanych w pudełka. Wyciągnęła Mausera i zacisnęła mokrą dłoń na drewnianym uchwycie, trzymając rozdygotane palce jak najdalej od spustu.

Buty! Odłożyła broń i schyliła się po wysokie skórzane kozaki na znikomym, płaskim obcasie. Sznurowanie trochę trwało, z minuty na minutę serce wystukiwało coraz szybszy rytm. Każdy szelest  wydawał się nadchodzącym ojcem, nieubłaganie wypatrującym wszelkich oznak ucieczki. Pot wystąpił Annie na czoło wielkimi, perlistymi kroplami.

Nie ma odwrotu! Sprawdziła zabezpieczenie pistoletu i schowała go za pasek. Wzięła głęboki oddech i powoli wyjrzała przez okno. Wysokie pierwsze piętro nie było takie straszne, ale część świadomości kazała się wycofać. Wiedziała, że musi skoczyć, a jednocześnie ciężka kula strachu wypełniała żołądek przykuwając do podłogi.

Drzwiczki okienne zaskrzypiały cichutko i przekroczyła ostrożnie framugę. Ręce trzęsły się nerwowo, nogi miała jak z waty. Zebrała siły i odważnie chwyciła za  krawędź. Przykucnęła po zewnętrznej stronie ściany, czekając na pierwsze uderzenie  maszyny kroczącej. Nie musiała długo wisieć, już po chwili ziemia zadrżała pod ciężarem stalowego cielska, a dom i szyby zadygotały.

Wyczuła odpowiedni moment i puściła uchwyt, spadła miękko na ugiętych nogach, kolana zatrzeszczały sucho, ale poza nieprzyjemnym mrowieniem, nie czuła bólu. Drugie stąpnięcie machiny zagłuszyło upadek. Anna uśmiechnęła się do siebie: chyba się udało.

Zimny wiatr delikatnie pogłaskał skórę na karku, a nozdrza wypełnił zapach koszonego zboża.

Zatem tak pachnie wolność.

Poprawiła beret i zagarnęła niesforne rude kosmyki za ucho. Ciszę zaburzyło niskie zawodzenie niedźwiedzia zamkniętego na wybiegu.

Nie mogę, to zbyt ryzykowne – ­ pomyślała.

Zatrzymała się w pół kroku. Kręta ścieżka z głębokimi koleinami prowadziła prosto do maszerujących w oddali ciemnych kolosów. Jednak obraz bramy podwórka rodzinnego domu wywoływał nieznośne kłucie w głowie – sumienie nie pozwalało ruszyć w siną dal.

Będę tego żałować.

Sprawnie przeskoczyła płot i ruszyła ukradkiem prosto do niedźwiedziego wybiegu. Solidna drewnienia furtka miała wymalowany wapnem napis: Wojtek. Dobrze pamiętała jak z bratem, trzy lata temu męczyli się z mozolnym bieleniem każdej literki. Tego samego dnia mały niedźwiadek został jednym z domowników. Był wtedy puchaty i taki pocieszny.

Przesunęła z głośnym metalicznym zgrzytem lekko wyrobioną na zawiasach zasuwę. Wielkie brązowe cielsko misia od razu przecisnęło się przez szparę. Prychnął i otarł się o nią na powitanie.

– Dobrze, już dobrze. Wojtek, uciekamy stąd, musisz być grzeczny, rozumiesz? – zapytała, szepcząc.

Wielkie, szkliste oczy spojrzały na nią z wesołymi iskierkami jarzącymi się w półmroku. Wojtek zaryczał i pociągnął mokrym nosem, zostawiając odrobinę wilgoci na ręce Ani.

– Wojtek, no choć wreszcie – wycedziła przez zęby.

Niedźwiedź podszedł do płotu zagrody i wspiął się na dwie łapy, szturchając wielką torbę z licznymi sznurowaniami z rzemieni.

– Nie mamy na to czasu – powiedziała Ania.

Niedźwiedź powtórnie trącił torbę i spojrzał prosząco w kierunku dziewczyny.

Ania wzruszyła ramionami i podbiegła do niego jak najciszej potrafiła, zdjęła torbę i trzęsącymi się dłońmi próbowała dopiąć rzemienie na grubym cielsku zwierza.

– Nie wierć się tak, chociaż raz nie utrudniaj. – Poczuła jak włosy na karku stają dęba, zaczynała panikować, zerkając nerwowo na boki i wypatrując nadchodzącego ojca.

– Wojtek, zarazo, przez ciebie cały plan szlag trafi. – Zapięła ostatni rzemień i wyprostowała się powoli. – No choć, nie mamy czasu. – Pomachała ponaglająco ręką i przesunęła zasuwę bramy podwórka. Odwróciła głowę w kierunku wolności i usłyszała:

– Dokąd to młoda panno?

Nawet nie oglądała się za siebie, biegła ile miała siły w nogach.

No to tyle z wojenki.

 Po koło trzydziestu krokach usłyszała głośny wystrzał i poczuła kulę świszczącą tuż nad głową. Zatrzymała się, serca waliło, jakby miało wyskoczyć z piersi. Umysł zaszedł mgłą, nie wiedziała co zrobić. W przypływie desperacji sięgnęła do Mauzera za paskiem, odbezpieczyła i położyła drżący palec na spuście.

Nie pozwolę!

Odwróciła się i wycelowała prosto w ojca.

– Nie wracam do domu! Kraj mnie potrzebuje! Marek mnie potrzebuje! – wykrzyknęła.

Szpakowaty jegomość około pięćdziesiątki szedł powoli polną ścieżką. Przeładował błyskawicznie karabin i zatrzymał się dziesięć kroków do córki.

– Naprawdę? – zapytał głębokim, ciepłym głosem.

– Naprawdę – odparła.

Wojtek patrzył to na nią, to na niego i truchtał z łapy na łapę, wydając z siebie zaniepokojone mruknięcia.

– Papo… Ja muszę tam iść.

– Zdaję sobie z tego sprawę. – Przyłożył kolbę do ramienia, ale opuścił lufę.

– To dlaczego mnie zamknąłeś?! – wyrzuciła z siebie całą złość. Pistolet trząsł się nieznośnie, ojciec raz nachodził na muszkę, aby za chwilę znaleźć się poza celownikiem.

– Bo nie chcę stracić kolejnego dziecka, twój brat nie daje znaku życia, nie możemy się łudzić. Aniu, spójrz prawdzie w oczy.

– On żyje! – nacisnęła na spust, poczuła zaskakująco silne szarpnięcie. Cholera, jak boli, zupełnie inaczej niż karabin…

Kula śmignęła tuż koło jego ucha, wzdrygnął się odruchowo.

– Chciałbym w to wierzyć, córeczko, tak bardzo bym chciał.

Wojtek spłoszony wystrzałem uciekł parę metrów i pokręcił głową na boki, próbując pozbyć się dzwonienia w uszach.

– Tato, proszę.

– Przestać histeryzować. Musisz dorosnąć. Tam, gdzie idziesz, będzie inaczej niż na polowaniu, zrozum to. – Głos przeszedł w delikatną chrypę.

–To znaczy, że mogę iść?

Twarz ojca wykrzywił grymas zirytowania.

– Przestań zachowywać się jak dziecko. Nie masz pytać, czy możesz iść, masz pokazać, że poradzisz sobie na froncie!

– Papo, jak mam to pokazać skoro mnie zamknąłeś. Spójrz, kupiłam zawczasu pistolet, wszystko uszykowałam.

Westchnął przeciągle i potarł brwi. Zawsze tak robi, kiedy się denerwuje.

– Nie będziemy tak tutaj tkwić, porozmawiamy w izbie i wyruszysz o poranku.

Ania cofnęła się o krok. To jakiś podstęp!

– Nigdzie z tobą nie pójdę!

– Daj spokój, przecież widzę, że nie zrezygnujesz. Myślałem, że to jedynie zachcianka młodej pannicy, ale najwyraźniej niedaleko pada jabłko od jabłoni. Nie będę więzić własnej córki w nieskończoność, skoro tak bardzo pcha się zostać „bohaterem narodowym”. – Oparł karabin o ziemię i wyciągnął rękę w kierunku Ani.

Zawahała się przez moment, ostatecznie opuściła broń i ruszyła do ojca, na początku powoli, niepewnie, z każdą chwilą nabierając rozpędu. Wojtek rzucił ostatnie spojrzenie na maszerujące w oddali machiny i odszedł nieśpiesznie w kierunku małego dworku.

***

Nie daj się zabić.  –  Słowa ojca kołatały w głowie Ani jeszcze długo po tym, jak opuściła dom. Trzymaj szkopów na dystans, nie śpiesz się, zupełnie jakbyś strzelała do jeleni. Jednak przede wszystkim pamiętaj dziecko, nieważne co by się działo, zachowaj zimną głowę.

– Dobrze papo – powiedziała do siebie i spojrzała na kolosalne maszyny. Z każdym krokiem była coraz bliżej przeznaczenia. Gładziła powoli przewieszony poziomo karabin – prezent pożegnalny od ojca.

Wojtek szedł przodem, patrząc uważnie na mijane sianokosy. Powietrze wypełniała słodka woń rozgrzanej pszenicy, chłopi pozdrawiali ich skinieniem głowy, dzieci pokazywały palcami.

Czuła, że właśnie dla chwili takich jak ta przyszła na świat.

 

Koniec

Komentarze

Cześć, Tymoteusz ;)

 

Przemieść grafikę z końca na początek opowiadania.

 

Para wołów stąpała lekko, bez wysiłku ciągnąc rozklekotaną, drewnianą konstrukcję, chłop nawet nie trudził się poganianiem zwierząt, poprawił jedynie kosę opartą o zydel.

Rozbiłbym to na dwa zdania po “konstrukcję”.

 

Po chwili wstrząs powtórzył się jak zawsze w równych odstępach, jeden krok, drugi krok, dłuższa przerwa.

Skoro odstępów było więcej, to i wstrząs powinien występować w liczbie mnogiej.

 

Nic, jak makiem zasiał.

Zgubiłeś “ciszę”.

 

Kompulsywna ochota upewnienia się, czy wszystko spakowała, pomagała, chociaż na chwilę zabić buzujące emocję.

Zbędny przecinek przed “chociaż”.

 

Deska przy drzwiach niepokojąco skrzypnęła, nie czekając, nakryła plecak pościelą i usiadła na skraju łóżka, zwieszając nos na kwintę.

Anakolut. W tym zdaniu domyślnym podmiotem jest “deska”. Rozbij to na 2 zdania po “skrzypnęła” i w drugim dodaj określony podmiot, np. “niewiasta”.

 

Nadstawiła uszu, jedyne[+,] co usłyszała[+,] to kolejne tąpnięcie.

Przecinki wydzielające wtrącenie.

 

ukochany karabin, zarówno ojca, jak i Ani.

Przecinek przed zarówno chyba zbędny.

 

nie będzie ryzykować całego planu, dla jednej rzeczy.

Zbędny przecinek przed “dla”.

 

Dziś w nocy na pewno się uda.

***

Nie mogła zasnąć.

Wyśrodkuj gwiazdki, dodaj entery pomiędzy nimi.

 

Ciekawe[+,] jak nasi radzą sobie tam, na granicy.

Przecinek.

 

schyliła się po wysokie skórzane kozaki na znikomym, płaskim obcasie.

Odrobinę nie pasuje mi określenie “znikomy obcas”.

 

Wiedziała, że musi skoczyć, a jednocześnie ciężka kula strachu wypełniała żołądek przykuwając do podłogi.

Przecinek przed “przykuwając”.

 

Zebrała siły i odważnie chwyciła za  krawędź.

Przed “krawędzią” masz 2 spacje.

 

Przykucnęła po zewnętrznej stronie ściany, czekając na pierwsze uderzenie  maszyny kroczącej.

jw. przed “maszyny”.

 

ale poza nieprzyjemnym mrowieniem, nie czuła bólu.

Zbędny przecinek przed “nie” (aczkolwiek nie jestem pewny na 100%)

 

Nie mogę, to zbyt ryzykowne – pomyślała.

Dwie spacje przed “pomyślała”.

 

Dobrze pamiętała jak z bratem, trzy lata temu męczyli się z mozolnym bieleniem każdej literki.

Zbędny przecinek przed “trzy”.

 

Wielkie brązowe cielsko misia od razu przecisnęło się przez szparę.

Przecinek po “wielkie”.

 

Poczuła jak włosy na karku stają dęba,

Przecinek po “poczuła”.

 

– Dokąd to młoda panno?

Przecinek po “to”.

 

Zatrzymała się, serca waliło

Literówka, “serce”.

 

–To znaczy, że mogę iść?

Zabrakło spacji po półpauzie.

 

Papo, jak mam to pokazać skoro mnie zamknąłeś.

Znak zapytania na końcu, przecinek po “pokazać”.

 

na maszerujące w oddali machiny i odszedł nieśpiesznie w kierunku małego dworku.

***

Nie daj się zabić.

Wyśrodkować gwiazdki, entery.

 

Jednak przede wszystkim pamiętaj dziecko, nieważne co by się działo, zachowaj zimną głowę.

Przecinek po “pamiętaj”.

 

– Dobrze papo – powiedziała do siebie i spojrzała na kolosalne maszyny.

Przecinek po “dobrze”, oddzielasz wołacz.

 

Zabrakło mi w tym opowiadaniu czegoś świeżego, innowacyjnego. Mamy mechy, mamy wojnę gdzieś w tle, ale nadmiernie troskliwy rodzic, który broni swe latorośle przed przygodą, to niestety dość wyeksploatowany motyw… Nie rozumiem też, dlaczego córka i ojciec do siebie strzelali, skoro mimo wszystko łączyła ich pozytywna więź – wykorzystywanie odgłosu wystrzału jako straszaka jest nierozsądne, bo wystarczy niewielka omyłka, a można uśmiercić ukochaną osobę. Na plus dość plastyczne opisy scenerii na początku tekstu.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Hej Sylwek,

Dzięki za reckę i korektę. (naniosę poprawki w docu)

 

No wiem, że przewałkowany, dodatkowo zrąbałem stosunek pierwszego aktu, do drugiego. Ogólnie pisałem to z nawrotem choroby w tle, więc absolutnie nie jestem zadowolony z tekstu, ale nigdzie indziej bym go nie wykorzystał, więc wysłałem.

Do dziesiątki pewnie się nie dostanę, ale co sobie popisałem, to moje, a kisić się nie będzie.

Zacznę od drobnych uwag.

Para wołów stąpała lekko,

To chyba tylko w kreskówkach. :)

Po koło trzydziestu krokach usłyszała głośny wystrzał i poczuła kulę świszczącą tuż nad głową.

Ojciec powstrzymuje córkę przed ucieczką na front i ewentualną śmiercią (zginęły już jego dzieci na wojnie)… strzelając do niej?

Całkiem płynnie napisane, ale pomysłu jakoś specjalnie nie rozwinąłeś. Ot, jest dziewczyna, która chce iść na wojnę.

Pozdrawiam.

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hej wszystkim.

No woły, które nie muszą ciągnąć czegoś ciężkiego idą całkiem żwawo. Silne, zdrowe zwierze pociągowe ma całkiem sporo pary w mięśniach, taki pusty wóz to dla wołów małe piwo.

 

 

Próbował ją powstrzymać, zamykając ją. Strzał był straszakiem, przecież nie chciał zabić swojego dziecka, chciał się upewnić, że jest gotowa iść na front.

 

 

No wiem, że nic nowego nie odkryłem tym opkiem, ale też tak naprawdę nie starałem się tego zrobić. Po prostu ten obraz najbardziej mi się spodobał i już nie mogłem odkleić go od siebie.

Jakoś świetnie nie wypadło, nie jestem zadowolony z tekstu, ale jakbym miał wstawiać teksty, z których jestem zadowolony, to nic bym nigdy nie wrzucił.

Ten konkurs był całkiem niezłą motywacją do napisania czegoś nowego.

Veni, vidi, legi.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No, nie urzekło. Uważam, że ta Ania niezbyt mądra, skoro pcha się na wojnę. Ojciec też mnie nie przekonał. Co właściwie chciał osiągnąć?

Fabularnie nie dzieje się dużo – tylko konflikt z ojcem.

chłop nawet nie trudził się poganianiem zwierząt, poprawił jedynie kosę opartą o zydel.

A w tych czasach nie uważano, że zboża nie wolno ścinać kosą? Jakby nie było – po co mu kosa i wóz z wołami? Zdaje się, że po ścięciu zboże zostaje przez kilka dni na polu. I co tam robił zydel?

Interpunkcja kuleje.

Babska logika rządzi!

Nie jestem historykiem, ale na początku XX wieku raczej używano jeszcze kosy. Kosa jako narzędzie, wóz jako transport plonów. Nie ścinałeś całego terenu w jeden dzień, ścinałeś część, inną, pakowałeś na wóz.

 

 

Ania nie jest mądra, jest zawzięta, patriotyzm, nacjonalizm, “jak nie pomożemy chłopakom, to szwaby przyjdą i po nas”, młodość rządzi się swoimi prawami, ludzie brali udział w powstaniu wielkopolskim, a zupełnie nie musieli (z tego punktu widzenia, żyło im się całkiem ok, jak na okupację, ale chcieli dołączyć do rzeczpospolitej, ryzykowali swoje życie w imię pewnych ideałów)

Ojciec chciał ją zatrzymać, bo myślał, że to fanaberia, ale kiedy jest na tyle zdeterminowana aby poczynić przygotowania zawczasu, ukryć je i uciec z domu, stwierdza, że nie będzie jej silą trzymał. Jedyne czego chce, to wpoić jej parę lekcji, aby przetrwała na froncie.

 

 

Jeżeli muszę to tłumaczyć, to znaczy, że coś w narracji poszło nie tak i nie można tego wyłapać z tekstu. Moja wina.

Czytałeś “Konopielkę”? Istniał przesąd, że zboże, jako “święte” czy “szlachetne”, wolno ścinać tylko sierpem.

Myślę, że Finkli o to chodziło.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Tak, o to. Wydaje mi się, że kosa była do cięcia trawy, do zboża sierp. Ale w sumie – tak jest na obrazie, więc chyba nie ma co się czepiać.

Babska logika rządzi!

Nie czytałem, dodatkowo jestem z wielkopolski i wychowałem się w sporej części na wsi. Dziadek małe połacie ziemi gdzie nie szło wjechać ciężkim sprzętem ścinał kosą. Wydawało

 mi się pisząc ten tekst, że naprawdę nikt nie będzie ścinał zboża sierpem. (no ale XXI wiek to nie XX)

Dodatkowo wydaje mi się, że Reymont w “Chłopach” opisuje “sianokosy” jako grupę kosiarzy stojącej w rzędzie i pracujący właśnie kosą, nie sierpami.

No, przy sianokosach – owszem. Trawę – kosą. Ale nie ma co stawiać kos na sztorc o taki drobiazg. “Konopielka” chyba opisuje czasy niedługo po IIWŚ i tam bohater podpada straszliwie całej wsi, bo ścina żyto kosą. Prawda, szybciej niż sierpem, aż żona nie może nadążyć z wiązaniem snopków, ale – jak twierdzi starszyzna – w robocie nie chodzi o to, żeby było szybciej.

Babska logika rządzi!

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

W sumie całkiem sympatyczna historyjka. Wprawdzie za wiele się tam nie dzieje, większą część tekstu zajmują przemyślenia i „podchody” Ani, ale podoba mi się Wojtek.

Mniej podobają mi się usterki typu choć zamiast chodź.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zupełnie nie zauważyłem :/

Dzięki za opinię, będę zwracał szczególna uwagę na takie pułapki.

 

 

Dzięki Cieniu za 7 punktów, nie mam zielonego pojęcia dlaczego, ale cieszę się, że przypadło do gustu. :)

Ciekawy pomysł na opowiadanie, ale jakoś treść nie wydała mi się obfita. Dziewczyna chce iść na wojnę i na nią idzie, wbrew oczekiwaniom ojca (swoją drogą, też dla mnie dziwne było – nie pójdziesz na wojnę, bo ciebie… zastrzelę?) Motyw z bratem ograny, ale nie był zastosowany trywialnie. Wykonanie chrzęściło przez część zdań.

Czego mi natomiast brakuje, to jakiegoś epilogu. Ania idzie na wojnę, chce odnaleźć brata, dostaje błogosławieństwo ojca – a tymczasem wojna to piekło, krew i zniszczone czasy. Zabrakło mi tej klamry, może dlatego, że cała sytuacja skojarzyła mi się z inną Anią z pewnej mangi, gdzie właśnie coś takiego tam dostałem. Pewni stąd mam taką zachciankę czytelniczą ;)

Podsumowując: pomysł jest, ale wykonanie koncertu fajerwerków z lekka nie dociąga. No i mi osobiście czegoś zabrakło w treści, ale to już osobista zachcianka.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki za bibliotekę :)

Wystrzał był bardziej straszakiem, niż realnym zagrożeniem. Przy czym zgadzam się nie było to idealne rozwiązanie, długo myślałem nad sceną ucieczki i ostatecznie to wydawało mi się najbardziej płynne. Inne opcje zakładały parobków, ale zmieniały konstrukcję na zbyt rozwlekłą.

 

Długo zastanawiałem się również nad sceną wejściową (Pierwotnie była w lesie kiedy Ania polowała na jelenia), oraz nad epilogiem.

Kiedy zmieniłem początek postanowiłem zawiesić koniec w momencie wyruszenia na drogę. Dzięki temu nie było przeskoku, zmiany klimatu i ostatnia scena zamykała klamrą całość, kończyła wątki. Dawało poczucie, że Ania nie jest doświadczona, ale zdeterminowana.

 

Ogólnie nie jestem zadowolony z opowiadania, mogłem podejść do tematu inaczej, wybrać inny rysunek, jednak ten za bardzo mi się spodobał i nie byłem wstanie wymyślić czegoś bardziej porywającego, ot codzienna historia, jakich wiele, stwierdziłem, że ma pewien urok i smutno było aby się zmarnowała, na miejsce w 10 nie liczyłem, potraktowałem to bardziej treningowo.

Całkiem ładnie napisane, ale nic nowego nie wniosło. Została przedstawiona scena z obrazka, ale za dużo nie wyjaśniła poza pragnieniem wyruszenia na wojnę przez dziewczynę. Odnosi się wrażenie, że to scena wyrwane z dłuższego tekstu, bo nie wiadomo co, dlaczego i po co. :(

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Pomijając dwukrotnie powtórzony błąd w słowie “chodź” (”choć” to, powiedzmy, że skrót, od “chociaż”), opowiadanie napisane jest naprawdę porządnie, a przy tym też i literacko bardzo ładnie, więc czyta się samo i z prawdziwą przyjemnością. Szczególnie, że historia, choć nie pokazuje nam zbyt wiele, również mi się spodobała. Przede wszystkim propsy za Wojtka – nawiązanie do historii i grafiki oczywiste, ale przez to ani na jotę nie mniej ładne.

Anię, która do pewnego stopnia kojarzy mi się z małą Larą Croft, naprawdę polubiłem. Co prawda to niewychowawcze, ale wcale nie uważam, by była tylko głupią smarkulą, która pcha łapy między drzwi i nie potępiam jej parcia na front, bynajmniej. Co prawda tylko na sucho, siedząc sobie we względnie wygodnym fotelu i starzejąc się powoli w czasach pokoju, ale myślę, że nawet ją rozumiem.

Bardzo podobała mi się też finalna postawa ojca. Zamiast psującego skądinąd ciepły i bardzo przyjemny klimat opowiadania despoty, dostałem mądrego i kochającego gościa, który nie tylko pozwolił swojemu dziecku, by podążało własną drogą, ale też dobrze przygotował je na tę podróż.

No krótko – podobało mi się.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

A mnie tak średnio się podobało, ale to chyba przez to, że nie do końca dowierzam bohaterom (tak, ta nieszczęsna scena ze strzelaniem do córki).

Ale czytało mi się nieźle ;)

Przynoszę radość :)

Dzięki za bibliotekę!

No taki był zamysł, aby opisać mądrego rodzica, który może być twardy, miejscami oschły, ale ostatecznie kochający i szanujący swoje dzieci.

Po prostu czasami dzieci nie zdają sobie z tego sprawy i źle interpretują zamiary rodziców. Typowa niemoc w porozumieniu się pokoleń.

 

 

Co do strzelania, nie do końca wiem jakbym rozwiązał tę scenę inaczej. Strzał był kontrolowany, ale rzeczywiście, może się wydawać nieodpowiedzialny.

Jak to jedna scena potrafi pogorszyć całe opowiadanie :/

 

Morgiana – postanowiłem położyć nacisk na emocję bohaterów, świadomie pozostawiając wiele niedomówień i ograniczając światotwórstwo do minimum. Rozumiem, że nie każdemu może to odpowiadać, a również nie do końca mogło mi wyjść tak jak zaplanowałem :)

No cóż, opowiadanie opisuje niewiele więcej, niż pokazuje obraz. Mimo usterek czytało się nawet nieźle, ale pozostał niedosyt.

 

two­rząc tę­czo­wo – świe­tli­stą łatę… –> …two­rząc tę­czo­wo-świe­tli­stą łatę

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

cho­ciaż na chwi­lę zabić bu­zu­ją­ce emo­cję. –> Literówka.

 

Nad­sta­wi­ła uszu, je­dy­ne co usły­sza­ła to ko­lej­ne tąp­nię­cie. –> Nasta­wi­ła uszu

 

wy­ję­ła za­wi­nię­te­go w chu­s­tę Mau­se­ra… –> …wy­ję­ła za­wi­nię­te­go w chu­s­tę mau­se­ra

Nazwy broni piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

Po­pra­wi­ła biało czer­wo­ną prze­pa­skę na pra­wym przed­ra­mie­niu… –> Po­pra­wi­ła biało-czer­wo­ną opa­skę na pra­wym przed­ra­mie­niu

 

Drzwicz­ki okien­ne za­skrzy­pia­ły ci­chut­ko… –> Okna nie mają drzwiczek.

Proponuje: Skrzydło okien­ne za­skrzy­pia­ły ci­chut­ko

 

So­lid­na drew­nie­nia furt­ka… –> Literówka.

 

 Po koło trzy­dzie­stu kro­kach… –>  Po około trzy­dzie­stu kro­kach

 

Twarz ojca wy­krzy­wił gry­mas zi­ry­to­wa­nia. –> Raczej: Twarz ojca wy­krzy­wił gry­mas irytacji.

 

pa­trząc uważ­nie na mi­ja­ne sia­no­ko­sy. –> Sianokosy to czynność, a także czas koszenia trawy. Czynności i czasu nie można minąć.

Proponuję: …pa­trząc uważ­nie na trwające sia­no­ko­sy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za poprawki, rzeczywiście koślawo wyszło.

Mam nadzieję, Tymoteuszu, że postarasz się, aby Twoje przyszłe opowiadania były coraz lepsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka