- Opowiadanie: pako666 - Jessy

Jessy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jessy

Spend your days full of emptiness

Spend your years full of loneliness

Wasting love, in a desperate caress

Rolling shadows of nights

Iron Maiden, Wasting love

 

Czym jest miłość?

No cóż, odpowiedź na to pytanie może wydawać się niezmiernie trudna, bo podmiot owego zapytania ewoluuje i zmienia się przez cały czas na przestrzeni dziejów od najdawniejszej historii po czasy obecne. I naturalnie, jak to w naturze bywa, stan ten będzie zmieniał się nadal, tworząc coraz bardziej wymyślne kanony piękna oraz ideały kochanków.

Bezsprzecznie najpiękniejszym i chyba najstarszym obrazem miłości jest uczucie metafizyczne, które rozkwita między Aniołem Stróżem a człowiekiem, którego strzec ma dobry duch. Jest to miłość, której nie da się nauczyć, a którą trzeba pojąć od urodzenia i trzymać się jej przez cale życie– niewielu potrafi dotrzymać wierności w tym bądź co bądź dziwnym związku i przez to uczucie metafizyczne narażone jest na ciągłe niepokoje niczym pajęcza nić pełna delikatnych koralików porannej rosy, którą strąca wiatr. Jednak kiedy miłość tę zrozumie się od początku wychodząc z samej głębi, to związek między istotą idealną, czyli Aniołem a człowiekiem, który w rzeczywistości jest pełnym wad i widocznych niedociągnięć boskiego pędzla dziełem, będzie wieczny i idealny.

Wpajana od młodości więź duchowa sprawia, że dziecko, które przez cały czas rozwija się pod każdym możliwym względem, przeniesie zaczerpnięte wzorce na własne życie i już jako dojrzała osoba stanie się istotą idealną do życia w symbiozie z drugim człowiekiem. Bo miłość to nic innego jak symbioza między dwojgiem ludzi, którzy potrzebują siebie i istnieją między nimi dwie więzi: miłość metafizyczna i miłość fizyczna. De facto można tutaj mówić jeszcze o trzeciej nici łączącej ludzi– jest to więź społeczna– ale jest to naprawdę jedna z najoczywistszych rzeczy na świecie. Miłość metafizyczna jest najsilniejszą z łączących zakochanych nici i jeśli uczucie to jest szczere oraz prawdziwe od samego początku, to więź ta nie pęknie nigdy, choćby w ciągu swojego trwania wystawiana była na najcięższe próby. Jest to niejako o wiele dalsze przeniesienie miłości metafizycznej na życie kochanków, które w pewnym etapie zaczyna nabierać określonej formy i w końcu staje się małżeństwem. Pieczęć, która zostaje położona na uczucie zakochanych, zapewnia im stałość i wbrew pozorom wieczne szczęście, którego co prawda małżonkowie czasami mogą nie dostrzegać, jednak istnieje ono dopóki Aniołowie czuwają nad ludźmi, nad którymi stali już od samego dzieciństwa.

Małżeństwo i wzmocniona nim więź metafizyczna odsłania wreszcie przed zakochanymi wspaniałego Erosa, który dotąd musiał siedzieć na uwięzi zapędzony w najdalszy kąt ludzkich serc. Jednak teraz, kiedy spełnione zostały wszelkie inne warunki miłości młodej i narzeczeńskiej, duch erotyzmu ma pole do popisu i pokazania swoich najprawdziwszych miłosnych sztuczek. Bo cóż jest piękniejszego od wzdychającej w pocie czoła pary kochanków, którzy wreszcie doczekali się spotkania we własnej sypialni? Tak naprawdę to nic takiego nie istnieje, bo nie ma piękniejszej chwili od spełnienia najgłębszej istoty boskich zamysłów. W tym wszystkim, rytmicznie unoszącym się i opadającym ciele kobiety, mężczyźnie drżącym pod uściskiem jej ud i raz po raz spadającej na jego twarz fali jedwabnych włosów jest wiele cech, a między nimi w tańcu unosi się miłość metafizyczna i Eros. Bez miłości bowiem nie można aktu płciowego nazwać kochaniem.

Niestety dziś, kiedy bezbronny człowiek wciśnięty jest między doskonale urządzoną restaurację z pełną miłych kelnerów obsługą i nieprzeciętnymi kucharzami, a zwykły McDonald, w którym doczekać się można jedynie zawyżonego poziomu cholesterolu i kilku marnych bułek, po zjedzeniu których nadal jest się głodnym, wybiera coraz częściej tę drugą drogę. Eros w świecie konsumpcji zatraca swoje szczególne i naprawdę piękne znaczenie, zmieniając się w zwykłą pornografię. A nie ma na świecie nic gorszego od takiego właśnie obrotu sprawy, kiedy człowiek porzuca dawną tradycję poznawania miłości, na rzecz życia na kocią łapę, mieszkania na próbę i innych wymysłów, przez które wyraźnie przemawia głupota i zło. Jednak człowiek tego nie dostrzega, gdyż zaślepia go dzika żądza erotyki, która właściwa jest jedynie nierozumnym zwierzętom– taka jest prawda: stajemy się z każdą chwilą coraz bardziej dzicy w nieokiełznanych miejskich dżunglach i jakkolwiek pośród tego morza zepsucia można znaleźć perełki, to jest ich o wiele za mało, aby kiedyś wiecznie żywe tradycje dało się wskrzesić na nowo. Konsumpcjonizm zmienił całkowicie obraz idealnej miłości, która stała się wyuzdana i pozbawiona wszelkich barier moralnych; Eros spłonął na stosie, a jedynie jego żar rozsypał się po całym świecie osiadając w sercach nielicznych.

Miłość dogorywa i całkowicie zmienia swoje znaczenie, tak jak proste słowa kochać się, niestety bardzo szybko stają się określeniem aktu płciowego, który teraz również osiąga coraz bardziej rzeczowy charakter…

Tu artykuł kończył się, a zmięta gazeta nawet nie poruszyła się w koszu, stojącym w rogu niewielkiego pokoiku, w którym musiała mieszkać nastoletnia fanka muzyki rockowej. Na ścianach znajdowały się plakaty sławnych zespołów zarówno sceny rocka, jak i metalu, jednak można było dostrzec, że zespołem, który cieszy się największym uznaniem nastolatki, jest brytyjska Żelazna Dziewica– wielki plakat o mrocznych barwach rozświetlonych jedynie wątłym blaskiem reflektorów przedstawiał wrzeszczącego do mikrofonu wokalistę o kudłatych włosach i basistę, który jednocześnie był założycielem zespołu, lecz aktualnie mierzył z gryfu swojej gitary w stronę wyciągniętych w górę rąk publiczności.

Tak, złote czasy złotych chłopców…

Do tego w pokoju znajdowała się mała toaletka, w sąsiedztwie której stał kosz na śmieci z cienkiej obitej w wielu miejscach czarnej siatki, przez którą można było ujrzeć wydartą z jakiegoś kolorowego czasopisma stronę z wyżej wspomnianym artykułem. Nastolatkę musiała porządnie zdenerwować treść napisanego przez jakiegoś duchownego artykułu, bo strona była zmięta i podarta w wielu miejscach na krawędzi, jakby dziewczyna chciała zrobić sobie z czasopisma puzzle. Jednak skąd właściwie wiemy, że mieszkanką owego pokoju jest nastolatka, która lubi słuchać brytyjskiego metalu? No cóż, stojąca pod ścianą komódka ma pootwierane szuflady, a przez krawędź przerzucone są różowe koronkowe majtki z cienkim jak nić dentystyczna sznurkiem. Logicznie rzecz ujmując, żaden normalny i zdrowy na umyśle mężczyzna nie włożyłby czegoś takiego, więc śmiało możemy przyjąć, że intymna bielizna i leżący na ziemi również różowy stanik, należą do nastoletniej dziewczyny, która mieszka w tym pokoju. W blasku zachodzącego słońca trudno było dostrzec jaki jest kolor ścian, ale z łatwością wzrok mógł odnaleźć leżące na ziemi kolejne części garderoby, które dziewczyna ściągała w wielkim pośpiechu i z całą pewnością podnieceniu. Części garderoby niczym niewielkie wysepki leżały wokół łóżka na zalanej pomarańczowym blaskiem zachodu włochatej wykładzinie, kusząc swoim widokiem, aby spojrzeć na swoją właścicielkę.

Na łóżku siedział mężczyzna, a białe pozwijane w wielu miejscach prześcieradło kontrastowało z jego ciemnymi dżinsami i brązowymi włosami, które zawinął za uszy, aby nie opadały mu na twarz. Właściwie to zamierzał je przy najbliższej możliwej okazji obciąć, bo szczerze sprawę ujmując, ciągle opadające na twarz kłaki doprowadzały go do szału. Poza dżinsami nie miał na sobie nic, więc światło zachodu rozlewało się po jego torsie, tworząc rozmaite cienie w zagłębieniach umięśnionego ciała. Twarz nieznajomy ukrył w dłoniach, ale kiedy wrzucona do kosza zmięta strona z czasopisma wyprostowała się z szelestem, zaraz mężczyzna podniósł głowę, jakby był czatującym przy stadzie owiec kudłatym strażnikiem. Tylko że żaden strażnik owiec o nawet najbardziej poczciwym pysku nie miał takiej twarzy jak siedzący tu mężczyzna: właściwie to nie dało się z niej odczytać, żadnej informacji o wieku czy choćby jakiejkolwiek chorobie, która odcisnęłaby na zdrowej skórze swoje piętno. Nie było na twarzy mężczyzny żadnych blizn po młodzieńczym trądziku czy choćby śladów po ospie wietrznej, która jakoś pominęła go w swoim żniwie; właściwie jedynym nie pasującym tutaj elementem były ślady zarostu na policzkach, które świadczyły o tym, że mężczyzna niezbyt często, umawia się na randki z żyletką. Otworzył oczy i lekko zmrużył je w skondensowanym w pokoju pomarańczowym świetle zachodu– to właśnie jego błękitne tęczówki były jedynym świadectwem tego, że mężczyzna we wnętrzu kiedyś przeżywał setki rozterek i chwil zwątpienia, które do dzisiejszego dnia powracają echem z przeszłości.

– Jessy…?– zza pleców mężczyzny odezwał się delikatny nastoletni głos kobiety, która właśnie przeżyła najwspanialszą w życiu noc. Mężczyzna nazwany Jessy nie poderwał się na łóżku, ani nie spiął mięśni, kiedy delikatna dłoń pogładziła jego plecy. Jednak nie mógł pozostać całkowicie obojętny na dotyk kobiety, z którą był zaledwie godzinę temu i choć jakoś udało mu się utrzymać obojętność na twarzy, to skóra na odsłoniętym torsie pokryła się jednym tłumionym dreszczem. To właśnie było najbardziej zaskakujące w całej tajemniczej postaci Jessiego: na skórze na umięśnionym torsie można było w świetle zachodu dostrzec pięć linii skomplikowanych znaków o różnych kształtach, ale jednej niezmiennej barwie nocnego nieba. Znaki układały się w słowa, a słowa oznaczały damskie imiona. I tak tuż pod prawym sutkiem znalazło się napisane starannym charakterem imię Jean, a nieco ponad nią wąskie pajęcze litery układały się w imię Kate. Na dole miejsca, gdzie łączyły się dwie połowy żebrowanej kopuły widniało imię Jasmin, które ułożyło się z maleńkich liter, jakby tatuażysta nie chciał, aby dostrzeżono je na ciele mężczyzny. Na lewym boku, gdzie zakręcają żebra, jakby z nicości wyłaniała się nieuchwytna i drapieżna jak morska piana Elen, a na prawym ramieniu, gdzie zwykle marynarze tatuują sobie kotwice, widniało napisane na łuku imię Madlen.

Zapewne każde z tych imion miało w sobie jakąś tajemniczą historię albo łączyło się w jeden ciąg zdarzeń, jednak tego nie dało się odczytać z twarzy Jessiego, która cały czas pozostawała morderczo obojętna na rozgrzewający ją pomarańczowy blask.

Kobieta wstała i skryła swoją nagość pod białym cienkim prześcieradłem, odgarniając jasnobrązowe włosy z twarzy i przecierając zaspane oczy. Pomimo tego że wyglądała jakby jedną nogą była już w krainie snów, to bynajmniej nie chciało jej się spać: właśnie przeżyła najwspanialszą chwilę w swoim życiu i choć przy utracie tego, co miała najcenniejsze, trochę ją bolało, to teraz wyciągnęła z tego wielką przyjemność. Położyła dłoń na klatce piersiowej Jessiego i wtuliła się w ramię mężczyzny, zdając się nie zauważać albo nie zwracać uwagi na tatuaże.

– Masz ochotę na jeszcze jeden raz…?– zapytała niepewnie, spoglądając na szorstki zarost na twarzy Jessiego. Mężczyzna zdawał się całkowicie ją ignorować, a żeby jeszcze lepiej to pokazać, zaczął rozglądać się po pokoju. Nie miał nic przeciwko gatunkom muzyki, których słuchała nastolatka, ale w tym urządzonym w duchu typowego konsumpcjonalizmu pokoju nie pasował mu wiszący nad drzwiami drewniany krzyż. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł wstyd i palenie w oczach, jakie czuje się przed wybuchem płaczu.

Zatrzasnął natychmiast powieki, odgradzając się od świata i potarł oczy.

– To było naprawdę niesamowite…– powiedziała siedząca obok kobieta, wciąż nie zwracająca uwagi na jego podejrzane zachowanie. No cóż, młode rozgrzane ciało nastolatki i buzujące wszędzie hormony chciały jedynie spełnienia kolejnych żądzy, a nie szczerego uczucia. Jessy to chyba wyczuł, bo wstał nagle z łóżka i zdjął z poręczy koszulę w paski.

Zaczął się ubierać, czując na sobie wzburzony wzrok kobiety, której świadomość niebezpiecznie wahała się nad przepaścią, mając po jednej stronie zagłuszenie hormonów lub totalną katastrofę. To drugie wiązało się z długim i zapewne niecierpliwym czekaniem na kolejny raz, kiedy miejsce między jej udami zostanie zaspokojone, a nastolatka stanowczo tego nie chciała. Blask słońca nieco zmalał, bo na niebie nadciągnęły ciemne chmury, które skumulowały gwałtownie powietrze, zwiastując burzę.

– Jessy…?– nastolatka chwyciła mężczyznę za rękę, kiedy dopinał już ostatnie guziki koszuli.

– Tak, Lauro?– zapytał znużonym głosem, który zwalczył niejeden kieliszek mocniejszego alkoholu.

– Proszę zostań ze mną, rodzice nie wrócą do północy, więc będziemy mieli jeszcze bardzo dużo czasu dla siebie…– powiedziała to z zalotnym uśmiechem na twarzy i spróbowała swojej sztuczki, gładząc koniuszkiem małego palca krawędź wilgotnych warg o rumianym kolorze.

Jessy nie odpowiedział nic, tylko zapiął koszulę na ostatni guzik, zasłaniając wszystkie swoje tatuaże i umięśniony tors, co było nie w smak nastolatce. Dziewczyna chwyciła się swojej ostatniej deski ratunku i ni to przypadkiem ni to specjalnie pozwoliła, aby prześcieradło opadło nieco, odsłaniając jej jędrną pierś.

– Potrzebuję cię…– powiedziała, ciągnąc mężczyznę za rękę, jak kilkuletnia dziewczynka, która chce, żeby mama kupiła jej cukierka. Ręka jednak ani drgnęła, a Jessy pomimo niemych protestów na twarzy Laury odsunął jej dłoń od siebie.

– Ale, wybacz mi, bo ja nie potrzebuję ciebie…– powiedział najbardziej oczywistym tonem na jaki było go stać i wyszedł z pokoju, nim zdołał ujrzeć łzy na twarzy dziewczyny, która na marne straciła dziewictwo.

 

Wraz z nadejściem głębokiej nocy chmury rozerwały nieboskłon i na ziemię spadł ulewny deszcz, którego zimne rzęsiste krople zmyły ze stojących wzdłuż ulicy dachów samochodów nagromadzony przez cały dzień brud. Darmowa myjnia objęła również promocją zgromadzone na chodniku w dość dużej ilości niedopałki, które szybko niczym małe statki kosmiczne z filmów Lucasa mknęły wartkim potokiem w rynnie obok krawężnika. Jednak nawet pomimo oczyszczającego miasto z brudów codzienności deszczu, troski, problemy i niespełnione marzenia wszystkich jego mieszkańców pozostały na swoim miejscu, głęboko zakorzenione w ludzkich sercach.

Na wiadukt zajechała taksówka, której kierowca w jakimś niezrozumiałym orientalnym języku z całego serca przeklinał to, że uciekł ze swojego ogarniętego wojną kraju. Najwyraźniej wolał deszcz kul od zimnych i mokrych pocisków, które dodatkowo utrudniały ruch na drogach.

Z samochodu wysiadła nastolatka w zwykłym letnim płaszczyku i sukience, która powiewała przy każdym ruchu powietrza. Dziewczyna podała arabskiemu kierowcy pieniądze przez otwarte okno, po czym ze szczerością w głosie podziękowała, że dowiózł ją na miejsce, choć dawno skończył prace.

– Reszty nie trzeba…– spod czarnego beretu spływały jasnobrązowe włosy, między którymi kryła się twarz pięknej kobiety, mówiącej głosem Laury Tea.

– Merci…– podziękował kierowca, najwyraźniej nie bardzo orientując się w językach, którymi dość biegle się posługiwał. Nie czekając aż kobieta się rozmyśli nad kwotą, jaką mu wręczyła, odjechał z trąbieniem klaksonu, zostawiając Laurę Tea samotną na wielkim wiadukcie.

Dziewczyna stała jeszcze chwilę na krawędzi chodnika, nim światła taksówki ostatecznie znikły w deszczowej nawałnicy. Później ściągnęła swój beret i rzuciła go na mokre płyty chodnika, na których igrały w sobie tylko znanym tańcu krople deszczu. Do muzyki natury po chwili dołączyło łkanie dziewczyny i hałaśliwe wydmuchiwanie nosa.

Kiedy przez nawałnicę przedarł się terkot i zduszony gwizd syreny nadjeżdżającego pociągu, Laura Tea zmięła zużytą chustkę do nosa, cisnęła ją na mokry chodnik i bez żadnego ostrzeżenia rzuciła się z wiaduktu. Spadła prosto pod pociąg, którym wracali do domu jej rodzice.

 

W ciemności paliła się tylko samotna świeca, której płomień migotał szalenie na wietrze dostającym się do pomieszczenia przez nieszczelne okno. Na dworze panowała prawdziwa ulewa i w szybę, która była zaledwie dziurą w pochyłym dachu, bębniły krople deszczu, spadające niczym pociski z karabinu maszynowego uderzające o pancerną powłokę czołgu. Świeca zamigotała i Jessy osłonił ją swoją dłonią tak, że blask padł na jego zmęczoną życiem twarz. Wpatrywał się przez chwilę nieruchomo w ciemne niebo za cienką szybą, a kiedy wiatr przyniósł do jego uszu krzyk lecącej na spotkanie z ziemią dziewczyny, poruszył się wreszcie i usiadł na łóżku. Mebel był zaledwie pospawanym z cienkich rurek stelażem ze sprężynowym podłożem i cienkim materacem, który uwierał niezależnie od pozycji leżącego.

Światło ze świecy padło na rzeczy znajdujące się na przykrytym prześcieradłem materacu. Był to długi na jakieś piętnaście centymetrów solidnie wyglądający patyk z czterema niewielkimi igłami zamocowanymi na końcu. Drewno miało pożółkły kolor przechodzący w niektórych miejscach w intensywny pomarańcz, ale cała głownia narzędzia ze szpilkami była czarna od tuszu. Poza tym obok prymitywnego urządzenia do tatuowania leżał słoiczek z atramentem i kilka różnej wielkości wycinków z gazet.

Jessy wziął słoik do ręki i zaczął nim energicznie wstrząsać, aby czarny jak noc tusz zrobił się nieco rzadszy. Nie miał na sobie już koszuli w paski, ale zwykły podkoszulek pozbawiony rękawków, które musiał odpruć. Do wolnej ręki Jessy brał po kolei każdy z wycinków z gazet i skupionym wzrokiem błękitnych oczu śledził linijki tekstu, które go interesowały. Każdy artykuł dotyczył na pierwsze spojrzenie podobnego tematu, jednak bohaterkami owych tekstów były różne kobiety. Co je łączyło? Śmierć z bliżej nie wyjaśnionych przyczyn, których zdawał się nikt nie znać.

Trzy artykuły miały podobną wielkość i dotyczyły nastolatek w wieku nie mniejszym niż osiemnaście lat. Tak więc, były tam… Jean Grey, którą znaleziono martwą we własnym pokoju w prywatnym domu jej rodziców. Była oszałamiająco piękną osiemnastolatką, która dopiero co weszła w wiek dojrzałości, jednak nie zdążyła się nim dostatecznie nacieszyć, bo mężczyzna, którego spotkała, okazał się niewłaściwym. Leżała całkiem naga w swoim pokoju, a jej dłonie, w których nie było już życia, bezładnie zaciskały się na krawędzi kołdry. W jej krwi znaleziono ślady narkotyku, który powodował długotrwałą śmierć w wielkich męczarniach. Młodszym od artykułu Jean Grey był krótki tekst mówiący o tragicznym znalezisku w bagnistym bajorze za miastem. Jego bohaterką była również osiemnastoletnia Kate Landsy, która na letnim obozie spotkała miłość swojego życia. No cóż, serduszko okazało się jednak nie tym jedynym i bardzo szybko okazało się, że Kate ma słabe nerwy. Jej wyjazd na obóz zakończył się tragicznie, bo rzuciła się z mola do rzeki, która zaniosła ją aż na zamiejskie bagna. Kolejne dwa artykuły, choć różniły się objętością były z tego samego miesiąca. Krótszy dotyczył włoskiej dziewczyny Jasmin Casando, która pracowała w barze w mieście jako striptizerka. Jej ciało znaleziono na stole do tańczenia, a we krwi stwierdzono truciznę aktywowaną. Dalsza ekspertyza wykazała, że Jasmin zginęła w trakcie dawania swojego ostatniego show. Drugi artykuł był datowany na zaledwie tydzień później, a jego długość świadczyła o tym, że poświęcony jest osobie w mieście znanej. Elen Parker była zaangażowaną w pracę charytatywnej firmy dwudziestolatką, która i tak wyglądała na co najwyżej siedemnaście. No cóż, jej śmierć media skutecznie nagłośniły, bo kto by właściwie miał jakiś cel w zabijaniu osoby, która pomagała biednym w całym okręgu. Znaleziono ją martwą na kanapie w salonie we własnym domu. Miała na swoim pięknym ciele jedynie szlafrok, a powodem jej śmierci był cichy zabójca.

Tusz był już dostatecznie rozmieszany i Jessy odłożył cztery wycinki z gazet, a ostatni włożył sobie w usta, bo chciał mu poświęcić jeszcze chwilę. Odkorkował słoik i zanurzył w nim narzędzie do tatuowania, które wcześniej oczyścił i kiedy igły wciągnęły farbę, nakłuł skórę na swoim prawym bicepsie. Maczał narzędzie jeszcze kilka razy, aż po kwadransie skończył kolejny tatuaż. Zamknął słoik i zawinął igły w czystą szmatkę, a następnie odłożył zestaw do tatuowania na stojącą obok łóżka szafkę.

– Gotowe…– powiedział wyciągnąwszy wycinek z ust.

Ostatni wycinek z gazety był najmniejszy, bo był to prosty nekrolog o zdobionej ornamentami ramce. Zmarłą była Madlen Fitzer, ale o przyczynie śmierci nie napisała gazeta nic. Jessy był jedną z nielicznych osób, które wiedziały, kim była dziewiętnastoletnia Madlen i świadomość ta była jednym z powodów bólu w jego oczach. Kim była, to jest nieważne; jednak istotnym jest to, że odegrała jak na razie największą rolę w życiu Jessiego i ten właśnie maleńki wycinek był jedyną pamiątką po niej. Madlen zginęła od uduszenia, a policja do dziś nie znalazła winnego tego przestępstwa.

Jessy potarł swoje prawe ramię i zebrał wszystkie wycinki na jedną kupkę, która zaraz potem znalazła się na podłodze. Mężczyzna ułożył się wygodniej na łóżku i delikatnie potarł nowy tatuaż na prawym bicepsie. Wyjątkowo szybko przestał krwawić, a kiedy pokój rozświetliła błyskawica na zewnątrz, można było dostrzec w jej świetle szóste dzieło mistrza.

Bajecznie zawijane litery jak w bajkach dla dzieci układały się w jedno jedyne imię.

Laura.

 

Dyskoteka była z rodzaju tych, które trzęsą całym twoim żołądkiem, na skutek ciągłego puszczania cholernej elektronicznej muzyki i bez przerwy wybijających bity olbrzymich głośników zainstalowanych zaledwie milimetry ponad wypolerowanym parkietem z jasnego drewna. Ale jakie znaczenie miał tutaj kolor, skoro wirujące pod sufitem neony wciąż nadawały wszystkim tańczącym na parkiecie ludziom najróżniejsze barwy. Choć tańcem również nie można było tego nazwać, bo w większości przypadków były to konwulsyjne bądź padaczkowe drgawki w rytm pokotłowanych rytmicznie utworów. Wszędzie na parkiecie podskakiwali ludzie: począwszy od nastolatek, które wkręciły się na imprezę mając na sobie o wiele za skąpe stroje, poprzez grono wirujących w szaleńczym tańcu nastolatków, którzy składali się z samych kolczyków i obficie nadzianych żelem włosów, a skończywszy na zakochanych parach siedzących w oddzielonych od publicznej części prywatnych pokojach.

Istny obłęd…

Jedynym spokojnym miejscem, w którym można było porozmawiać, nie musząc podnosić głosu do poziomu ultradźwięków, był barek. Lada była długa i odizolowana od reszty rozwrzeszczanej dyskoteki. Jedyną rzeczą, która mogła denerwować było odbijające się w wypolerowanym blacie światło neonów, ale już znacznie przyjemniejszym widokiem były igrające iskierki na rzędach butelek z alkoholami na ścianie za barem. Na hakach wisiały idealnie czyste kufle, a w środku baru wyłaniały się jak żelazny klif cztery lśniące kraniki dystrybutorów piwa, za którymi zwykle stał wysoki nienagannie ogolony barman w stylowym stroju.

Teraz jednak miejsce za barem ziało całkowitą pustka, bo barman najwyraźniej zrobił sobie przerwę, a jedynym siedzącym przy lśniącej ladzie konsumentem alkoholu był wysoki mężczyzna w ciemnych dżinsach, białej koszuli i ze słomkowym kapeluszem, leżącym obok na wpół opróżnionego kufla. Nieznajomy miał nieco rozmyte błękitne oczy, a na twarzy dość gęsty zarost, który jednak nie był nieokiełznaną dżunglą, ale zadbanym ogródkiem, do którego często zaglądał ogrodnik. Mężczyzna wysączył kilka łyków złocistego płynu z kufla i podwinął rękawy, odsłaniając tatuaż na przegubie lewej ręki. Napis wykonany był dość starannym pismem, przywodzącym na myśl charakter małych rączek dzieci z podstawówki, które starają się, aby każda literka idealnie mieściła się między linijkami.

Idealnie połączone literki układały się w damskie imię Carmen.

Jessy opróżnił kufel i z brzękiem, który zwabił barmana, odstawił go na ladę. Nie chciał wdawać się w rozmowę z tym eleganckim człowiekiem, bo już dużo dzisiaj wypił, jednak mimo to skinął na niego, żeby na nowo napełnił naczynie.

– Się robi, szefie…– powiedział barman i zajął się operowaniem wajchami przy dystrybutorze piwa.

Jessy z podwiniętymi rękawami odwrócił się w stronę parkietu. Upatrzył sobie już wcześniej pewną dziewczynę w okolicach dwudziestki, z którą zamierzał zatańczyć, ale w nieco inny niż na parkiecie sposób. Odnalezienie dziewczyny nie było trudnym zadaniem, bo miała na sobie potworną zieloną tunikę z falbankami, które opadały prosto na uda skryte w wytartych dżinsach o wyblakłym kolorze. Do tego strój uzupełniały proste czarne buty na średnim obcasie i lśniąca bransoletka na nadgarstku. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało dobrze, a czasami nawet bardzo dobrze. Jessy mógł nawet pominąć to, że dziewczyna była nieco za gruba na te dżinsy, jednak nic nie mogło odpędzić wzroku od potwornie rudych loków, które wściekle kontrastowały z zieloną tuniką. Mężczyzna jednak dojrzał coś niesamowitego w tej kobiecie, która odróżniała się od innych na parkiecie i bardzo chciał poczuć, jak te jej loki opadają na jego twarz.

– Twoje piwo…– barman wyrwał go z zamyślenia, ale Jessy nawet nie podskoczył, tylko wziął od niego piwo i pociągnął z kufla tęgi łyk, nie odwracając wzroku od swojego nowego celu. Napój był chłodny, ale nie zimny, a o taki Jessiemu właśnie chodziło.

– Dobre…– powiedział i zasalutował barmanowi kuflem.

– Polowanie?– zapytał rozlewacz piwa, kiwając nieznacznie głową w stronę znajdującej się na parkiecie rudej piękności, którą aż tak zainteresował się Jessy.

– Ta…– mężczyzna uśmiechnął się i odwrócił od barmana z własnymi myślami. Tak, to było w pewnym sensie polowanie: wybierał panienki, które były nieprzeciętne i podobały się tylko jemu, a potem zapraszał je na jednego, czasami nawet drugiego, a już w szczególnych przypadkach na trzeciego drinka. Później każda nawet najbardziej zatwardziała strażniczka swej cnoty mogła być jego.

Wpatrzył się w twarz rudej na parkiecie i rumiane policzki oraz lśniące oczy dziewczyny podziałały na niego naprawdę podniecająco, co w połączeniu z alkoholem dało mieszankę ekstremalnie wybuchową. Patrzył na nią długo, a wiele kobiet podchodziło do baru, żeby zagaić do niego albo zaprosić do tańca, jednak całkowicie je ignorował.

W końcu rudy lok opadł na twarz tamtej dziewczyny i kiedy odgarniała go z powrotem do reszty fryzury, spojrzała na niego. Na początku zdziwiła się, zarumieniła jeszcze bardziej i odwróciła, jednak bardzo szybko jej wzrok wrócił do siedzącego za barem Jessiego. Wreszcie przestała unosić się i opadać w topornym rytmie muzyki i po prostu stanęła między skaczącym tłumem. Spojrzała w te bladobłękitne oczy i już wiedziała, dlaczego ten mężczyzna ciągle się w nią tak wpatruje i po co tutaj przyszedł.

Uśmiechnęła się zalotnie i w nieco dziewczęcym geście ukłoniła, unosząc nieznacznie zieloną tunikę.

 

– Tak…!- krzyk przyjemności dziewczyny na moment przeszedł w niemy wyraz szeroko otwartych w pełnym ekstazy uniesieniu ust. Rozchyliła nieco drżące powieki i na świat wyjrzały szkliste, lśniące wieloma barwami oczy skryte za mglistym doznaniem rozpalającym całe ciało. Uniosła się na moment w jego ramionach i nagle zacisnęła wokół jego pasa swoje silne uda, jakby nie chciała podzielić się z nikim, ani uronić choćby kropi przyjemności, której doznawała.

Później delikatnie opadła na jego uda i pozwoliła, aby ucałował ją w wilgotne drżące usta i delikatnie pogładził pierś, pod którą wściekle łomotało serce. Do sceny tej zdawała się nie dochodzić nawet jedna nuta z grających wokół parkietu głośników, choć takie wrażenie miała chyba tylko ruda dziewczyna, wciąż delikatnie oplatająca udami ciało Jessiego. Nie chciała stracić z nim tego wyjątkowego połączenia, chciała, aby ta chwila trwała już zawsze, aby mogła cały czas patrzeć na niego tymi zmrużonymi oczyma.

– Jesteś artystą, Jessy…– powiedziała i zabrzmiało to jak mruczenie kota. Przygryzła dolną wargę i mimo zmęczenia odczuła, że jest w nim jeszcze trochę energii. Zaśmiała się ze swojego żartu i pozwoliła mężczyźnie usiąść obok siebie na skórzanej sofie w pokoiku o fikuśnym fioletowym kolorze.

Jessy odgarnął sklejone potem rude loki z jej zarumienionej twarzy i pocałował ją tak, że długo później nie mogła złapać tchu. Wtuliła się w niego i pogładziła po klatce piersiowej, nieznacznie trącając stopą leżącą na podłodze zieloną tunikę.

– Teraz powiesz mi jak masz na imię?– zapytał Jessy szeptem, w którym również dało się odczuć drżącą nutę przyjemności po akcie płciowym z tajemniczą rudą kobietą.

– Powiem…– powiedziała, oblizując wargi w lubieżnym geście.

– Więc?– zachęcił ją niecierpliwym głosem mężczyzna.

– Ale najpierw wytłumaczysz mi, skąd wzięły się na twoim ciele te imiona…– zażądała przekupnym głosem, błądząc palcem o długich ozdobnych paznokciach wokół jego sutka. Usiadła mu na kolanach tak, żeby widzieć każdy tatuaż na jego ciele i żeby on mógł gładzić każdy zakamarek jej gładkiej skóry.

– To nie są moje byłe kobiety, jeśli chcesz wiedzieć…– po części powiedział prawdę, ale i tak wiedział, że to kłamstwo. Właściwie to nawet nie uciekał od prawdy, a jedynie sprytnie próbował ją ominąć. Czuł wstyd, kiedy tak postępował, jednak robił to w dobrej wierze, bo myślał, że ta ruda piękność jest jego przeznaczeniem, którego tak długo szukał.

– Skoro to nie twoje byłe kobiety, to kto?– dziewczyna nie domagała się stanowczej odpowiedzi, ale droczyła się z nim i łasiła wokół niego: ruda kocica. Nachyliła się nad nim, aby musnąć zaokrąglonymi koniuszkami piersi jego umięśniony tors i ugryzła go z największą delikatnością i zadziornością w ucho.

Pogładził ją po plecach i nachylił się na moment do stojącego przed sofą stolika. Ruda dziewczyna zbyt była zajęta podgryzaniem jego ucha, żeby zauważyć jak w jej piwie lądują dwie niewielkie musujące tabletki. Kiedy miał już pewność, że piwo naprawdę zostało zatrute, wrócił do poprzedniej pozycji, gładząc tajemniczą kobietę po plecach i karku.

– Miau…– zamruczała, tuż koło jego ucha i musnęła jego policzek wilgotnymi ustami.

– To moje…– zaczął Jessy, ale zawahał się, bo wiedział już, że ta kobieta nie będzie tą właściwą.

– No… Kim są dla ciebie te kobiety? Isabell i Rose, Carolin i ta orientalna Marika?– zapytała, odczytując wszystkie te imiona z jego ciała i śledząc każde z nich palcem.

– To moje przyjaciółki…– powiedział wreszcie Jessy i w pewnym aspekcie nie skłamał, bo rzeczywiście każda z kobiet, których imiona wytatuował sobie na ciele, była jego przyjaciółką, naturalnie nim zaczął traktować je jak zużyty sprzęt.

Pamiętał każdą z nich, a wielokrotnie przeglądane wycinki z gazet i nekrologi nigdy nawet na chwilkę nie dawały mu zapomnieć o każdej z tych kobiet. Isabell i Rose Madder były siostrami bliźniaczkami, o których śmierci napisano długi artykuł pełen całkowicie bezużytecznych faktów. Wszystko byle tylko zamaskować to, że znaleziono ich ciała pochowane pod cienką warstwą ziemi i chrustu w miejskim parku opodal placu zabaw dla dzieci. Jessy był jednym z niewielu, którzy znali prawdziwą historię, ale bynajmniej nie był to dla niego powód do obwieszania się z tym wszędzie. Isabell i Rose w wieku dwudziestu lat z ciszą i spokojem pochowano na miejskim cmentarzu, ale Jassy jeszcze nigdy w życiu tam nie zaglądnął. Tatuaż na linii, gdzie zwykle miał pasek od spodni, był pamiątką po siostrach. Carolin Striker była chyba najmłodszą kobietą, z jaką kiedykolwiek się przespał. Niska uśmiechnięta szesnastoletnia blondynka była tak spragniona tego jednego jedynego aspektu dojrzałości, że w końcu, kiedy zbrzydły mu już spotkania z nią, dał jej się zaciągnąć do łóżka… Matko, jak to dziwnie brzmi! W każdym bądź razie, kiedy mała dostała wszystko, czego zażądała, odczepiła się od Jessiego i jej ciało w tym samym dniu, kiedy straciła dziewictwo, znaleziono z przestrzeloną głową w samym centrum miasta. Pozostał tylko tatuaż na boku, gdzie widział go najrzadziej ze wszystkich i dobrze, bo chciał jak najszybciej wyrzucić ją z pamięci. Marika natomiast była jedyną osobą w jego zbiorze, o której nie znalazł żadnego artykułu czy choćby prostego nekrologu. Na prawej piersi miał tylko tatuaż w nieco zawiłym stylu, z którego dało się rozszyfrować imię dziewiętnastoletniej emigrantki z jakiegoś kraju na dalekim wschodzie. Nie pamiętał, jak miała na nazwisko i szczerze powiedziawszy, nawet jakby sobie przypomniał, to prędzej połamałby sobie język niż by je wymówił. Nie wiedział, jak kobieta o jasnobrązowej cerze zmarła, po prostu pewnego dnia obudził się z przeczuciem, że Marika zeszła z tego świata i zrobił sobie ten tatuaż.

Ruda piękność spojrzała na niego z niedowierzaniem i z podejrzeniem w zielonych oczach. Osłoniła się delikatnie zieloną tuniką, ale nadal twarz miała rumianą, a gdzieś tam w głębi czaił się wyraz sprzed kilku minut, kiedy Jessy doprowadzał ją do ekstatycznego szału.

– Co znaczy przyjaciółki? Ze szkoły, z pracy czy skąd?– zapytała, poprawiając loki.

– Nie, zupełnie co innego miałem na myśli…– Jessy nieco zamotał się w tej rozmowie, ale skądś czuł, że powoli zbliża się ona do końca.– To kobiety, które w jakiś sposób wpłynęły na moje życie… Zmieniły mnie, pomogły mi podjąć właściwe decyzje… Ogólnie rzecz ujmując: sprawiły, że poczułem się bardziej pewny siebie…– zakończył, ale to chyba nie wystarczyło dziewczynie tulącej do siebie zieloną tunikę.

– Opowiedz mi o każdej z nich…– poprosiła i chciała znów ugryźć go w ucho, ale stanowczym gestem zabronił jej tego. W pierwszej chwili na twarzy rudej dziewczyny pojawiło się przerażenie, kiedy mężczyzna zasłonił jej usta dłonią, jednak strach zniknął zaraz po tym, kiedy kobieta usiadła obok na sofie i wtuliła się w ramię Jessiego.

– Może kiedyś ci opowiem…– powiedział i miał największe nadzieje, że nie było w jego głosie słychać kłamstwa. Wstał z charakterystycznym wyrazem twarzy mówiącym, że niestety, ale musi już iść. Naciągnął na nogi swoje ciemne dżinsy i założył buty.

Stanął tak ubrany przed siedzącą na sofie kobietą i spojrzał na nią wyraźnie mówiąc, że czeka na spełnienie jeszcze jednej obietnicy. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i naciągnęła na siebie swoją zieloną tunikę, pozwalając Jessiemu podziwiać nagość jej ciała. Zimny jedwab sprawił, że wstrząsnął nią dreszcz, ale skutecznie skrywał jej piękne ciało, bo krawędzie falbanek sięgały jej do połowy ud.

– Mam jeszcze jedno pytanie, nim powiem ci swoje imię…– zawiesiła na moment głos, jakby czekając aż Jessy coś powie, jednak on milczał, wpatrując się w kobietę z dziwną mieszaniną uczuć na twarzy. Wstała i podeszła do niego, wyciągniętą ręką dotykając umięśnionej klatki piersiowej. Musnęła kilka tatuaży z wyraźną fascynacją na twarzy i wyłapującymi każdy detal różnych charakterów pisma oczami.

I dopiero, kiedy zbadała każdy z nich, zadała pytanie.

– Sam robisz te dzieła?

– Tak…– odparł Jessy i nerwowo spojrzał na stojące na stoliku piwo.

– Jak?– wtuliła się w jego pierś i z bliska przyjrzała Laurze.

– Najpierw poznaję kobietę i zapamiętuje charakter jej pisma, a później przenoszę jej imię na swoje ciało…– wyjaśnił najzwięźlej jak potrafił, ale dla potwierdzenia wyciągnął z kieszeni dżinsów mały słoiczek z czarnym tuszem i prymitywną igłę.

Kobieta z wyraźnym zainteresowaniem patrzyła na ręcznie wykonany sprzęt i kiedy bardzo dokładnie z wszystkim się zapoznała, spojrzała na Jessiego z uśmiechem. Wiedziała, że robienie tatuaży boli jak cholera, ale już wybrała odpowiednie miejsce, choć było ono bardzo silnie unerwione i Jessy będzie musiał wykazać się siłą ducha. Potrzebowała tylko jego zgody, jednak kiedy spojrzała mu w oczy, już wiedziała, że nie musi na głos zadawać pytania, że mężczyzna zgodził się na wszystko. Odkorkowała słoiczek i wręczyła mu go do ręki, sama zaś zajęła się igłą. Zanurzyła ją delikatnie w czarnym tuszu i pozwoliła, aby kilka kropelek opadło z powrotem do słoiczka.

– Będzie bolało…– powiedziała i najdelikatniej jak potrafiła nakłuła skórę tuż nad lewym sutkiem.

Zasyczał i zrobił wyrażającą ból minę, kiedy ukłuła go pierwszy raz, jednak nie cofnęła się przed tym wyzwaniem i dokończyła swojego dzieła. Prychał, syczał i wydawał z siebie różne inne odgłosy za każdym razem kiedy ukłuła go mocniej, jednak przez cały czas pracy artystki nie jęknął ani razu i cierpliwie znosił każde przeprosiny, czasami nawet podszczypując rudą piękność, żeby wreszcie przestała. Odgarniał jej nawet włosy, kiedy loki opadały na twarz, jakby miał do czynienia ze światowej sławy doktor od chirurgii plastycznej.

– Już prawie…– powiedziała, a Jessy złapał ją za nagi pośladek pod zieloną tuniką. Kiedy podskoczyła i udała oburzenie, poczuł, że chce odsunąć stąd zatrute piwo, jednak nie zdobył się na taki czyn. Już nawet myślał, że mógłby przyzwyczaić się do niektórych zachowań tej kobiety, ale zawsze myśl ta odbiegała poza zasięg jego dłoni i pozostawał mu jasny i zimny plan.

Dziewczyna pociągnęła tęgi łyk z kufla i Jessy z ulgą stwierdził, że nie zauważyła musujących resztek trucizny na dnie naczynia. Później, kiedy zaczynał już żałować swojego czynu, ukłuła go i wrócił do swojej normalności. W końcu nadeszło to ostatnie ukłucie i dzieło było ukończone. Dziewczyna przetarła je czystą szmatką i ze swoim kuflem piwa usiadła na sofie, aby napawać się artystycznym sukcesem.

– Angelika…– przeczytał Jessy świszczącym głosem, a kobieta uśmiechnęła się i po chwili namysłu rzuciła mu się w ramiona. Pocałowali się namiętnie i jakaś moc sprawiła, że pocałunek ten stał się niewiarygodnie słodki. Może i ona widziała, że to ich ostatnie złączenie się w miłości?

Angelika przejechała delikatnie dłonią po tatuażu, który przed chwilą narodził się w bólach.

– Tę bliznę masz ode mnie, sobie zostawiam tylko wspomnienia…– powiedziała i wyszła z pokoju z szelestem wiszących w wejściu i odgradzających ich od hałaśliwej rzeczywistości różnokolorowych koralików. Jessy nie pobiegł za nią i nie odnalazł jej już nigdy.

 

Na niebo wszedł księżyc i nadawał wszystkim budynkom nienaturalnie mroczny wygląd, jakby cała ulica, stojące na niej samochody i wysokie kamienice po prawej stronie jezdni były scenografią do czarno-białego filmu. Chmury zakryły na chwilę nocnego wędrowca, powodując, że na ten jeden moment miasto skąpało się w ciemności. Gdzieś trzasnęły drzwi i kiedy księżyc znowu spojrzał na ziemię, mógł się nieco zdziwić…

Z dyskoteki wypadła średniego wzrostu kobieta o potwornie rudych lokach i ubiorze, który stanowiła jedynie zielona tunika okropnie kontrastująca z włosami. Angelika wybiegła z imprezy niemalże tak jak Bóg ją stworzył i boso biegła po zimnych betonowych płytach chodnika. Wiatr podwiewał falbanki jej tuniki tak, że piękne ciało dziewczyny mogło stać się pobudzającym widokiem dla niepowołanych do tego wyuzdanych ludzi. Jednak nic złego dziewczynę tej nocy ze strony jakiejkolwiek osoby nie spotkało.

Przebiegła spory kawałek ulicy i nagle zdyszana zatrzymała się, trzymając za krawędź zielonej tuniki, aby nie padła ona ofiarą niezbyt zabawnego w tym momencie wiatru. Otarła pot z czoła i stwierdziła, że cały jedwab jej ubrania nasiąknął płynem z jej ciała i przylega równo do jej skóry. Zakręciło jej się w głowie i upadła na ziemię, a ostatnim co zapamiętała był wiatr, który zadarł jej zieloną tunikę do góry.

Angelika zmarła zaraz po tym jak straciła przytomność.

 

– Nie pij tyle…– rzucił ukradkiem barman, bo wiedział, że mówiąc te słowa staje naprzeciw swojego pracodawcy. Podał siedzącemu za blatem mężczyźnie kufel, który napełnił zwykłą wodą ni to z sympatii dla topiącego w alkoholu smutki mężczyzny, ni to z niechęci zajmowania się pijakiem w razie utraty przytomności.

– Muszę pić…– odparł Jessy i opróżnił kufel do połowy, nawet przez chwilę nie zdradzając po sobie, że zauważył, że nie ma w nim piwa. Otarł twarz rękawem swojej koszuli i zakręcił leżącym na ciemnobrązowym blacie słomkowym kapeluszem.

– Kobieta cię zostawiła, czy co…?– barman przetarł lśniący blat szmatą i wsparł się na nim tuż przed twarzą Jessiego. Nie miał wielu klientów tego dnia, jak zresztą zwykle w zimowej porze, dlatego też mógł sobie pozwolić na chwilkę rozluźnienia i rozmowy, a konwersacja z tym facetem, który wmaszerował do lokalu w słomkowym kapeluszu, podczas gdy na dworze panował straszny mróz, wydawała się idealna.

Jessy uśmiechnął się smętnie nie patrząc na niemłodego już barmana, a wpatrując się w swój kufel. Twarz miał delikatnie zarośniętą ciemną szczeciną zarostu, a pod oczami wielkie sine worki człowieka, który szczerze żałuje tego, co zrobił, ale niestety nie może się wyrwać spod jarzma nałogu. Jessy przeczuwał, że to będzie jego koniec– był tego bardziej pewien i w jego umyśle był to fakt, jak to, że po zimie zawsze następuje wiosna, a po wiośnie lato albo, że kiedy włoży się rękę w ognisko, to można nieźle się sparzyć. On właśnie zrobił coś takiego, tylko kiedy była jeszcze okazja, nie zdobył się na cofnięcie dłoni z płomieni, dlatego trzymał ją tam po swój ostatni dzień.

Znalazł dla siebie mieszkanie zaledwie piętro nad tym barem i wisiało tam na ścianie lustro– właśnie ten przedmiot wprowadził go w stan całkowitego poniżenia z powodu wstydu i ten kawałek szkła sprawił, że już nigdy nie odsunął od siebie swojego nałogu. To stało się trzy lata temu, kiedy umówił się z samotną dwudziesto czterolatką o ciemnobrązowych włosach, których chyba nie zapomni do końca życia. Kobieta nazywała się Penny Loundhill i spędziła noc w jego objęciach. Do dziś budził się zlany potem, bo zdawało mu się, że czuje na nagiej piersi ciepły oddech tamtej dziewczyny, a tatuaż z jej imieniem tuż ponad łokciem prawej ręki piecze go, jakby ktoś przypalał jego skórę narzędziem do znakowania bydła. Penny znaleziono martwą na klatce schodowej w kamienicy, w której mieszkała i choć Jessiego wkurzało jej durne imię, to nie on odpowiadał za jej zabójstwo. Przesłuchano go, wypytano dosłownie o wszystko łącznie z tatuażami na jego ciele i tym, co oznaczają. Jessy powiedział prawdę, co oznaczało w tej sytuacji, że każdy z tych tatuaży jest jedynie niegroźną pamiątką po kobietach, z którymi sypiał. Zatrzymano dochodzenie i uniewinniono Jessiego, bo żaden z najbardziej przebiegłych detektywów nie potrafił znaleźć nic na niego. Później w gazety określiły jego tatuaże jako pokutę za to, że pozbawił te biedne kobiety tego, co miały najcenniejsze. Jednak w rzeczywistości pokuta Jessiego stała się o wiele gorszą i bardziej skomplikowaną sprawą na tle psychologicznym, a wszystko to miało związek ze śmiercią Penny Loundhill…

Jessy zacisnął dłoń na rączce skrytego pod barem rewolweru z pełnym magazynkiem.

– Można tak powiedzieć…– odparł barmanowi i znów pociągnął łyk wody z kufla.

– Nie załamuj się bracie, to jeszcze nie koniec świata…– barman klepnął go otwartą dłonią w policzek i zarzucił sobie szmatę na ramię. Jessy nie zareagował jakoś energicznie, jednak tylko uśmiechnął się smętnie i odciągnął kurek rewolweru, którego sprężyna wskoczyła w zapadkę gotowa do strzału.

– Niestety, ale to jest koniec świata…– wycedził Jessy przez zaciśnięte ze strachu szczęki. Rewolwer w jego dłoni zadrżał, kiedy ułożył broń na udzie, wciąż spoglądając na barmana i nie zdradzając nikomu obecnemu w barze swoich zamiarów.

Barman spojrzał na niego pytającym wzrokiem, jakby nie chciało mu się zadawać pytania na głos.

– Co by pan zrobił na moim miejscu, gdyby przy każdym spojrzeniu do lustra widział pan za sobą blade twarze kobiet, z którym kiedyś był pan?– zadał to pytanie, co jakiś czas ocierając pot z czoła i twarzy i starając się, aby jego głos zabrzmiał spokojnie. Nie udało mu się, bo dźwięk jaki wydobył się z gardła był radosny, ale w nieprzyjemnym sensie choroby psychicznej.

Barman wzruszając ramionami wstał od blatu i włożył ręce do kieszeni.

– Nie mam najmniejszego pojęcia…– powiedział całkiem szczerze.

– No właśnie…– Jessy opróżnił kufel i dokładnie czuł, jak płyn spływa mu przez przełyk, co niejako przestraszyło go. Poczuł również, jak na rączkę rewolweru spływa jego własny pot i broń zaczyna wyślizgiwać się z jego ręki.

– Myślę, że psycholog byłby tutaj najlepszy…– poradził barman z cieniem uśmiechu w kącikach ust.

Jedni z nielicznych klientów wyszli z baru i Jessy nie do końca był pewien, czy ich odejście nie było wywołane jego dziwnym zachowaniem. A może dostrzegli rewolwer w jego ręce i perliście lejący się po twarzy pot? Nigdy nie wiadomo, ale jedno jest pewne: barman całkowicie się tym nie przejął, tylko podszedł do zwolnionego stolika, aby sprzątnąć po gościach. Nadszedł właściwy dla Jessiego moment, a przynajmniej tę właśnie chwilę mężczyzna uznał za stosowną do samobójstwa. Odczekał, aż stary barman przejdzie obok niego i odwróci się całkowicie do stolika nawet przez chwilę nie myśląc o tym, że mózg jego klienta może zaraz rozlać się na tak starannie wytartym barze. Szybkim ruchem wyciągnął spod blatu rewolwer i przyłożył go do skroni, jednak kiedy tylko poczuł, jak przejmujące zimno dotyka jego skóry, zawahał się na czas wystarczający, aby zadziałał przypadek albo los.

Drzwi do baru otworzyły się i do środka weszła najpiękniejsza kobieta, jaką Jessy, wahający się teraz na krawędzi katastroficznej przepaści, widział. Była wysoka, ale nie za wysoka, tak w sam raz. Miała jasne blond włosy, ale nie w wyblakłym tlenionym kolorze, pod jakim nosiły się plastikowe laleczki, lecz były to z całą pewnością szczerozłote nici opadające nieznajomej na twarz. Cera nie była całkiem biała, ale miała lekki cień zdrowej i naturalnej opalenizny, która nieco rozmywała rozsiane na policzkach prawie niewidoczne piegi. Oczy nieznajomej były bladobłękitne, dokładnie takie jak oczy Jessiego, ale tamten był zbyt oszołomiony i całkowicie pochłonięty swoimi rozterkami, żeby to zauważyć. Strój kobiety stanowiła długa suknia z równymi rzędami falbanek oraz prosta biała koszula, którą można bardzo często zobaczyć na szkolnych apelach. Do tego ledwie widoczna para cieniutkich baletek na stopach, choć kiedy nieznajoma chodziła, to zdawało się, że jest ona bosa.

Nieznajoma spojrzała na niego swoimi bladobłękitnymi oczami i choć mogła wyglądać ta sytuacja na to, że kobieta rozgląda się po barze, to Jessy wiedział, że patrzy ona prosto na niego. Jej wzrok dotarł głęboko w duszę mężczyzny i Jessy poczuł, że otwiera się całkowicie przed najpiękniejszym aniołem. Nie wstydził się tego, bo skądś wiedział, że spotkanie z nieznajomą przyniesie mu ulgę. Dziwne, bo kiedy tylko pomyślał o aniele, wydawało mu się, że w świetle wpadającym do baru przez drzwi widzi jakby przyczajone za nieznajomą skrzydła o śnieżnobiałych piórach. Całą siłą swojej woli odciągnął dłoń z pistoletem od skroni i jego ręka powędrowała w stronę tej wizji, jakby z całego serca chciał dotknąć tych skrzydeł, poczuć miękkość ich lotek.

Tak Jessy zobaczył prawdziwą anielską jutrzenkę.

Barman zatrzasnął drzwi, strumień światła przerwał się i skrzydła znikły, a Jessy ze zdziwieniem ocknął się z wyciągniętą w powietrzu ręką. Najpierw rozejrzał się wokół i stwierdził, że rewolwer z mokrą od potu rączką wylądował na podłodze pod barem; nie odważył się go podnieść, ani schylić się, aby ukryć go głębiej pod ladą i choć wiele myśli pchało go w stronę samobójstwa, to Jessy w końcu wybrał inną drogę. Odwrócił wzrok od rewolweru i spojrzał w stronę wejścia do baru. Nieznajoma kobieta w bieli wciąż tam stała i nachylała się nieco do barmana, pokazując mu jakiś świstek. Stary rozlewacz piwa uśmiechnął się do niej promiennie i wskazał palcem przed siebie. Jessy myślał, czy się nie uchylić, ale w końcu zdecydował, że zostanie na miejscu i pozwoli, aby barman namierzył go swoim palcem. Zaraz potem oboje na niego spojrzeli i mężczyzna przez chwilę myślał, że ciągle przytyka do skroni rewolwer, bo tak zdziwione mieli miny.

Kobieta podeszła do Jessiego, a barman intuicyjnie wtopił się w otoczenie. Mężczyzna, który zwykł chodzić w słomkowym kapeluszu, śledził dokładnie każdy ruch kobiety, tak że miał przez chwilę wrażenie, iż porusza się ona w zwolnionym tempie, aby mógł dostrzec każdy detal jej stroju, jej twarzy i zapierającego dech w piersi wyglądu. Stanęła przed nim, skłoniła się z delikatnym tupnięciem i usiadła obok, wspierając się łokciem o wyczyszczony na błysk blat.

Jessy, kiedy spojrzał na nią z bliska, znów pomyślał, że wygląda ona naprawdę jak rzeczywisty obraz anioła, którego nie byłby zdolny wyobrazić sobie nawet najbardziej zagorzały chrześcijanin. Mógł teraz z największą szczerością przysiąc, że widzi delikatny zarys skrzydeł, wyłaniających się ze skrytych pod złotymi włosami łopatek. Jakby wszystko to utkane było z mgły albo białawego dymu. Kobieta odgarnęła włosy, które nieznośnie opadały jej na twarz i Jessy poczuł na swoich policzkach ciepły podmuch i delikatny zapach fiołków, jakby dopiero, co umyła te prześliczne sploty złotych nici. Wyciągnęła do przodu rękę i dotknęła jego policzka z największą delikatnością, jakby miał zaraz rozpaść się na kawałki, jak najstarsza waza porcelanowa na świecie. Jessy ocknął się i przypomniał sobie, jak się oddycha, nie wiedział dlaczego, ale czuł wstyd przed tą kobietą. Odwrócił na moment głowę, wpatrując się w swoje odbicie na blacie baru i kontem oka dostrzegł, że nieznajoma uśmiechnęła się, ukazując śnieżnobiałe zęby w ramce żywoczerwonych ust.

– Jak masz na imię…?– zapytał bardziej słysząc, niż widząc, jak pot z jego czoła opada przez czubek nosa na wypolerowany blat, tworząc dostrzegalną skazę na drewnie. Kobieta nie odezwała się nawet półsłówkiem i kiedy chwila milczenia przedłużała się zbytnio, Jessy odważył się na nią spojrzeć. Właśnie sięgała dłonią do jego policzka, aby wreszcie na nią spojrzał, jednak zatrzymała dłoń w połowie ruchu i uśmiechnęła się pięknie. Jessy jakoś nie potrafił odwzajemnić tego uśmiechu i czuł się z tego powodu potwornie źle i jakoś dziwnie ciężko, jakby dokuczał mu denerwujący ból zęba.

Kobieta delikatnie klepnęła go w ramię, żeby spojrzał na jej gesty. Zasłoniła dłoń i kiwnęła energicznie głową, jakby ktoś ją dusił. Jessy nie zrozumiał i starał się przybrać stosowny do tego, co czuł wyraz twarzy: chyba mu się udało, bo kobieta przewróciła oczami. Pokazała na swoje usta i pokiwała głowa, a żeby uczynić gest jeszcze bardziej zrozumiałym, zrobiła na ustach duży znak iks.

– Jesteś niemową?– zapytał Jessy z niedowierzaniem, że taka piękna osoba może cierpieć na coś takiego.

Kobieta przytaknęła kiwnięciem głowy i uśmiechnęła się melancholijnie, zawijając na palec złoty lok.

– Jak masz na imię…?– zapytał Jessy po dłuższej chwili wahania.

Widać było, że złotowłosa kobieta zaraz posmutniała, a jej blask piękna nieco przygasł, jednak Jessy tego nie zauważył, bo był zbyt pochłonięty własnymi burzliwymi uczuciami. Rozejrzała się wokół i znalazła chyba to, czego szukała, bo zaraz uśmiechnęła się i poweselała. Dziwnym było oglądać takie zachowanie u dojrzałej osoby, ale Jessiemu zupełnie to nie przeszkadzało, bo wiedział już, że właśnie wydał na siebie wyrok. Kobieta wzięła do ręki grubszą serwetkę i ołówek, który zostawił przy stojaku jakiś kelner. Napisała coś bardzo szybko, nawet na chwilę nie odrywając koniuszka grafitowego ostrza od serwetki. Kiedy skończyła, odłożyła ołówek, poprawiła niesforne włosy i przesunęła po blacie serwetkę ze swoim imieniem w stronę Jessiego.

Jessy tylko spojrzał jeden jedyny raz na serwetkę i odczytał znajdujący się na niej napis.

– Kocham cię, Trinity…– powiedział już ze spokojnym profesjonalizmem.

 

Jej usta smakowały jak najświeższe truskawki, które dojrzewały w pełnym słońcu i najdogodniejszych warunkach, a orzeźwiające były jak zimny lód na szczycie lodowca albo chłodne pierzaste chmury, w których tworzą się pierwsze płatki śniegu. Kiedy pocałowała go, poczuł się jakby unosił się w powietrzu, a smak jej wilgotnego języka doprowadził go do istnego szaleństwa. Nie było w tym ani krztyny udawania, a samo uczucie, które mogło jedynie łączyć się z objawieniem dla artysty albo zrzucającym ludziom mannę na suchej pustyni dobrodziejem. Jessy od razu zrozumiał, że jest to jego pierwszy prawdziwy pocałunek.

Biała suknia i koszula okazały się być utkane z najcieńszego jedwabiu, który aż zachęcał do zsunięcia się z ciała. Tak też się stało, kiedy około południa Jessy i Trinity wylądowali w mieszkaniu tego pierwszego tuż ponad barem. Kiedy tylko trzasnęły drzwi i nieco ochłonął po pierwszym pocałunku, zaniósł ją do stojącego na środku pokoju łóżka i pozwolił, aby skryła jego twarz w swoich złotych włosach. Niesamowite uczucie, kiedy południowe światło przenika przez szczerozłote nici sprawiło, że Jessy zarumienił się z podniecenia, które było o wiele większe niż zwykle, bo nie gwarantowały go hormony. Pozwolił, aby piękna Trinity pocałowała go jeszcze kilka razy i zerwała z niego koszulę, odsłaniając jego wszystkie wytatuowane na skórze winy.

Nie kochali się, ale tańczyli ze sobą, całując i gładząc swoje ciała, a Jessy był całkowicie świadom tego, że kobieta dotyka każdego jego tatuażu i za każdym razem czerwieni się na twarzy. Pocałował ją w gładką szyję, która była stworzona do tego i kobieta aż przygryzła wargi. Szyja spływała niżej do doliny, która znajdowała się między dwiema idealnymi piersiami. Były jędrne i półkoliste z niewielkimi wzgórkami sutków, zaznaczającymi się na szczytach. Kiedy Jessy całował je zarówno w ustach jak i w nozdrzach czuł uderzający zapach świeżego mleka, którego szklankę ktoś– może kochająca żona, której nigdy nie miał– wczesnym rankiem postawił mu obok talerza ze śniadaniem. Czuł, jak dłonie Trinity wczesują się w jego włosy i spychają głowę jeszcze niżej. Nie opierał się i przytknął delikatnie usta do niewiarygodnie gładkiej skóry na brzuchu kobiety. Zadrżała i spięła się, jakby próbowała wstać, ale nie dała rady i z powrotem opadła na poduszki. Poczuł delikatny zapach świeżej łąki, którą mógłby kiedyś odwiedzić późnym wieczorem ze swoją żoną, której– o jak tego żałował!- nigdy nie miał. Kochaliby się wtedy na mokrej trawie, słuchając przez swoje westchnienia, jak świerszcze zaczynają koncert. Nieświadomie uronił jedną łzę, kiedy wyobraził to sobie, bo najbardziej uderzające w tym wszystkim było to, że każde marzenie zdawało się być wspomnieniem, sytuacją dokonaną.

– Kocham cię…– wyszeptał, kiedy Trinity delikatnie otarła łzę z jego bladobłękitnych oczu, po czym z największą rozkoszą oblizała palec.

Jessy gładził i całował jej silne uda długi czas, a kobieta wzdychała w uniesieniu, leżąc na poduszkach z miękkiego pierza i raz po raz przymykając oczy, jednak do końca zachowując świadomość. Mężczyzna im wyżej całował drżące uda tym docierał do niego silniejszy zapach, który bardzo dobrze pamiętał ze swojego dawnego życia, kiedy jeszcze błąkał się bezradny po bezdrożach i wielkich zasianych zbożem czy pszenicą polach, dorywczo łapiąc się każdej pracy. Był to zapach czysty jak łza, a kojarzyć się mógł jedynie ze świeżo skoszonym sianem w trakcie żniw. Tak właśnie dla Jessiego pachniały konwalie i zrozumiał on wreszcie, że jest to zapach prawdziwej miłości.

Chciał rozszerzyć uda Trinity tak, jak robił to wiele razy poprzednio, ale kobieta nie pozwoliła mu na to. Jessy co prawda nie miał jej tego za złe, ale nie wiedział właściwie dlaczego tak postąpiła i wkrótce dotarło do niego, że tak naprawdę ta kobieta denerwuje go, bo nie chce się przed nim otworzyć. Usiadł na łóżku, opierając łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach.

– Dlaczego?– rzucił, ale bardziej do siebie, niż do Trinity.

Zaskrzypiało łóżko i kobieta wstała, ale Jessy się nie poruszył poza tym, że jedynie usiadł prosto, żeby widzieć, co też dziewczyna zamierza zrobić. Z zawalonego wycinkami gazet biurka pod oknem w dachu wzięła narzędzie do robienia tatuaży i słoik z czarnym atramentem. Jessy nie zareagował, kiedy usiadła mu na kolana i zanurzyła igłę w tuszu. Nakłuła skórę na jego lewym obojczyku i syknął, kiedy zadarła nią o kość, jednak nadal niczym posąg siedział wyprostowany i nieruchomy. Nakłuła go jeszcze kilka razy, a za każdym razem ból wyciskał mu z oczu łzy, jednak nie były one efektem bólu fizycznego, a tego, że tak naprawdę każde ukłucie narzędzia godziło w jego serce. Skończyła i wytarła tatuaż swojego imienia skrawkiem prześcieradła, ale jeszcze nie zeszła z kolan Jessiego.

Oparła o jego udo lewą stopę i delikatnie położyła dłoń na jego upstrzonym sztywnym zarostem policzku, zjeżdżając do brody, aby spojrzał na jej kostkę. Widniała tam niewielka i zawiła blizna, jednak, kiedy dłużej jej się przyjrzało, można było dostrzec, że zawiłości niezbyt czytelnego, ale mimo to jedynego w swoim rodzaju pisma układają się w imię. Jessy przetarł załzawione oczy i ze zgrozą stwierdził, że na kostce Trinity pojawiło się jego własne imię. Spojrzał na kobietę, ale nie zdołał nic wyczytać z jej bladobłękitnych oczu, bo ta już wstała i odeszła od lóżka.

– Dlaczego…?– wychrypiał na granicy panowania nad swoim głosem.

Całkowicie naga Trinity zatrzymała się przed mężczyzną w samych dżinsach. Odwróciła się do połowy w jego kierunku i uśmiechnęła tylko, jednak w jej oczach przez cały czas znajdował się smutek. Mrugnęła i wiszące na ścianie lustro pękło, a jego drobne odłamki zawirowały wokół niej, tworząc zawiłe obrazy, w których Jessy mógł dostrzec twarze wytatuowanych na jego ciele kobiet. Mężczyzna uklęknął przed nagą boginią, bo jego ciało w wytatuowanych miejscach przeszywały raz po raz igły bólu. Lustrzany pył zawirował szeroką falą i odłamki ułożyły się w kontur anielskich skrzydeł, które wypełniły się piórami.

– Nie!- krzyknął Jessy, wyciągając w stronę anioła rękę, w tej chwili, będąc najbardziej niepewnym swojego dalszego losu. Nie wiedział, czy wystarczy mu sił na rozpoczęcie od nowa, na nowy start. Spojrzał na miejsca w skórze, gdzie widniały tatuaże damskich imion, ale czarne dzieła sztuki znikły, pozostawiając tylko wypalone blizny w dawnym kształcie napisów. Wrócił wzrokiem do Trinity, ściskając swój lewy obojczyk, który piekł go najmocniej ze wszystkich miejsc.

A co jeśli nie starczy mu sił…?

Trinity tylko uśmiechnęła się spod złotych włosów i znikła, zostawiając po sobie lustrzany kurz.

Koniec

Komentarze

Powinieneś pisać Harlequiny, masz talent do opisów ekstatycznych uniesień :P

Więc tak, ten fragment artykułu był według mnie lepiej napisany niż reszta opowiadania. Nie wiem czy pisałeś go sam, czy skądś ściągnąłeś, ale czytało mi się go przyjemniej. W samym opowiadaniu znalazłem trochę powtórzeń, literówek i parę niezgrabnych zdań. Myślałem też że Jessy będzie jakimś wampirem, ale okazało się, że jednak nie i tu plus dla ciebie. Sama fabuła prosta jak konstrukcja cepa, ot morderca wali panienki, zabija i tatułuje sobie ich imiona… Swoją droga, skoro był przesłuchiwany na policji, a nawet miał proces, to gazety chyba powinny pisać o tym, że jest taki facet, który ma tatuaże z imionami zmarłych w tajemniczych okolicznościach panienek. I te dziołszki już powinny zacząć coś podejrzewać… Dziwne że żadna nic o tym nie słyszała… Albo jeśli o samych zgonach były artykuły, to nie pokojarzyły imion? W dodatku, chyba dobrze pamiętam, było to w tym samym mieście. To największa nieścisłość w tym tekście. Co do anioła, to też mnie nim zaskoczyłeś, kolejny plus. Tylko nie rozumiem czemu oprych dostał kolejną szansę, no ale ok, niezbadane są wyroki Boskie. Dalej, dlaczego wyskoczyłem z tym harlequinem. Bardzo dużo miejsca poświęciłeś na opisy erotycznych uniesień. Moim skromnym zdaniem, wolałbym poczytać raczej o rozterkach psychicznych bohatera, jakichś jego dylematach. Niby to było, ale za mało. Tak reasumując, tekst jest długi, ale pomimo tej długości i prostoty, nie zanudził mnie i mimo wymienionych wad, przeczytałem go z zainteresowaniem i nawet mnie wciągnął. Tak, że oceniam go na 4 i czekam na kolejne.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Wpisuję komentarz tylko po to, żeby wyrazić, jak bardzo podziwiam Fasolettiego za to, że w ogóle to przeczytał.

Funkcja zobowiązuje. Staram się czytać wszystko :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dlatego się nie zgłaszałam. Uff :D

Nowa Fantastyka