- Opowiadanie: rogas - Nie tylko ogień spada z nieba

Nie tylko ogień spada z nieba

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Nie tylko ogień spada z nieba

Za­grzmia­ło gdzieś na wscho­dzie. Burza jest jesz­cze da­le­ko, mam czas. W tej chwi­li in­te­re­su­je mnie inny dźwięk. Zbli­ża się, sły­szę go coraz wy­raź­niej. Jego źró­dło lada mo­ment po­win­no się po­ka­zać.

– No dalej, chodź do mnie. – Wyj­mu­ję strza­łę i opie­ram ją na cię­ci­wie. Nie na­cią­gam jesz­cze, jest za wcze­śnie. Jeśli zbyt długo będę trzy­mał na­pię­ty łuk, ręce szyb­ko opad­ną z sił. Cze­kam.

Mija chwi­la i zza ruin wschod­niej basz­ty wy­strze­li­wu­je ciem­ny kształt. Wy­da­je cha­rak­te­ry­stycz­ne, kle­ko­czą­ce od­gło­sy. Każdy, kto sły­szał ten dźwięk i prze­żył, nigdy nie po­my­li go z ni­czym innym.

– Mam cię. – Na­pi­nam łuk i wy­pusz­czam strza­łę. Tra­fio­ny! Grot prze­bił po­szy­cie. Zaraz… To ustroj­stwo wciąż leci! – No dalej, spad­nij! Spad­nij!

Przez chwi­lę mam wra­że­nie, że nic się nie dzie­je. Może jed­nak spu­dło­wa­łem? Ma­szy­na po­dą­ża wciąż tym samym kur­sem.

Pod­ry­wam już rękę do koł­cza­nu, gdy nagle Po­piel­nik wpada w kor­ko­ciąg. Kle­ko­czą­ce dźwię­ki stają się nie­re­gu­lar­ne, ury­wa­ne. Wy­bie­gam z kry­jów­ki i pa­trzę, jak pi­ku­je. Ude­rza w osmo­lo­ne po­zo­sta­ło­ści po staj­niach.

Ru­szam za­do­wo­lo­ny w stro­nę miej­sca, gdzie spadł. Część nad­pa­lo­nych kro­kwi zła­ma­ła się i przy­gnio­tła wrak. Muszę je od­rzu­cić, zanim się do niego do­bio­rę. Wy­cią­gam je ostroż­nie, jedną po dru­giej, żeby resz­ta chy­bo­tli­wej kon­struk­cji nie spa­dła mi na głowę.

 Grzmi coraz bli­żej, ale wciąż mam czas. Zaj­mu­je mi to chwi­lę, zanim bok ma­szy­ny zo­sta­je od­sło­nię­ty.

– Chwi­la… Coś tu jest nie tak. – Opie­ram się stopą o wy­sta­ją­cą deskę, żeby przyj­rzeć się czę­ści dzio­bo­wej. – Nie ma dmu­cha­wy.

Wszyst­kie Po­piel­ni­ki, jakie do tej pory wi­dzia­łem, miały na dzio­bie me­ta­lo­wą dmu­cha­wę, przez którą mogły pluć ogniem. Ten ma gład­ki ka­dłub i żad­nych rur po bo­kach. Widzę tylko mały otwór o po­szar­pa­nych kra­wę­dziach, który zro­bi­ła moja strza­ła.

Przy­trzy­mu­ję się jed­ne­go ze skrzy­deł i wcho­dzę na roz­bi­tą ma­szy­nę. Zbior­nik ogni­ste­go płynu po­wi­nien być w środ­ko­wej czę­ści. Oczy­wi­ście, gdyby to był zwy­kły Po­piel­nik. Po­kry­wa zbior­ni­ka jest na szczę­ście tam, gdzie po­win­na.

– Nie za­wiedź mnie, prze­klę­ty ru­pie­ciu. – Się­gam po nóż i pró­bu­ję nim pod­wa­żyć me­ta­lo­wą osło­nę. Chwi­la zma­gań i po­kry­wa wy­ska­ku­je ze swo­je­go miej­sca. – Co u licha?

Gnom­ka. W miej­scu zbior­ni­ka z ogni­stym pły­nem za­mon­to­wa­ne jest dziw­ne sie­dzi­sko, a na nim widzę naj­praw­dziw­szą gnom­kę. Nie może być mowy o po­mył­ce, nikt inny nie mógł­by być tak drob­nej po­stu­ry. Jest nie­przy­tom­na. Po czole spły­wa jej krew, a w nodze ster­czy uła­ma­na strza­ła.

– Gnom­ka… – Czuję falę gnie­wu, która wzbie­ra we mnie szyb­ko i wy­peł­nia całe wnę­trze. Ostrze noża jest już przy jej chu­dej szyi. Nie wiem, kiedy je tam przy­sta­wi­łem. Tak nie­wie­le bra­ku­je, wy­star­czy drob­ny ruch ręki…

Znowu ude­rza grom. Tym razem znacz­nie bli­żej. Dziw­ne, bo na nie­bie nie widać bły­sków. Czyż­by? Nie, to nie­moż­li­we… Wy­bie­gam przed zglisz­cza i spo­glą­dam w niebo. Ogrom­ny, szary kształt po­wo­li wy­nu­rza się z chmur. Har­da­tiań­ski sta­tek po­wietrz­ny. Mam nie­wie­le czasu.

Na­tych­miast za­czy­nam biec w stro­nę ruin wschod­niej basz­ty. Ukry­ta w pod­ło­dze klapa unosi się z ła­two­ścią. Wrzu­cam łuk i koł­czan do ciem­ne­go otwo­ru. Okręt jest coraz bli­żej i zniża wy­raź­nie pułap. Muszę się śpie­szyć. Dla­cze­go jesz­cze nie wska­ku­ję? Czemu się waham?

***

 Pod­ło­że drży pod moimi sto­pa­mi, gdy sta­tek po­wietrz­ny zrzu­ca ko­lej­ne bomby. Ze szcze­lin na su­fi­cie sypie się pył, który po­kry­wa włosy sza­rym na­lo­tem. Mimo gru­bej war­stwy ziemi ogra­dza­ją­cej mnie od po­wierzch­ni, do­sko­na­le sły­szę stłu­mio­ne dźwię­ki ko­lej­nych eks­plo­zji, ob­ra­ca­ją­cych w ni­cość ruiny i tak znisz­czo­ne­go już grodu.

Gnom­ka jest dwu­krot­nie mniej­sza ode mnie, ale prze­nie­sie­nie jej przez wąski tunel spra­wia nie lada kło­pot. By­ło­by ła­twiej, gdyby była przy­tom­na. Lub mar­twa.

Drga­nia ma­le­ją stop­nio­wo, sta­tek po­wietrz­ny od­da­la się coraz bar­dziej. Kiedy do­cie­ram do wspól­nej sali nie sły­chać już wy­bu­chów. Je­stem tak zmę­czo­ny, że muszę oprzeć się o ścia­nę.

– Arjuk! – Sły­szę wo­ła­ją­ce­go mnie Waf­ni­ra. Pod­bie­ga do mnie i chwy­ta dło­nią za ramię. –  Co tam się dzie­je?

– Har­da­tiań­ski okręt – tłu­ma­czę, otrze­pu­jąc kurz z wło­sów i ubra­nia. – Przy­był ze wscho­du. Zdą­ży­łem uciec tuż przed tym, jak za­czął zrzu­cać bomby.

– Sta­tek po­wietrz­ny? Tutaj? – Waf­nir wy­da­je się bar­dziej za­cie­ka­wio­ny, niż wy­stra­szo­ny. Pod­czas wojny wi­dzia­łem, jak ten po­tęż­nie zbu­do­wa­ny mąż jed­nym cię­ciem mie­cza prze­ciął w pół har­da­tiań­skie­go si­pa­ha razem z wierz­chow­cem. Dziś, cho­ciaż jego twarz po­kry­ły już zmarszcz­ki, wciąż czuję tę dawną siłę, gdy ści­ska coraz moc­niej moje ramię.

– Urwiesz mi rękę, Waf­nir.

– Wy­bacz, przy­ja­cie­lu. Co on tu może robić? Od dawna nie prze­la­ty­wał w tej oko­li­cy.

– To nie ko­niec wie­ści. – Wska­zu­ję brodą na wylot ko­ry­ta­rza. – Zo­bacz, co spa­dło z nieba.

– Bo­go­wie… – Waf­nir od­wra­ca nie­przy­tom­ną gnom­kę na plecy i przy­glą­da się jej twa­rzy. – Czy ja do­brze widzę?

– Była w Po­piel­ni­ku, który udało mi się ze­strze­lić.

– W Po­piel­ni­ku? – Oczy Waf­ni­ra roz­sze­rza­ją się ze zdu­mie­nia.

– Sie­dzia­ła w schow­ku na ogni­sty płyn. Kiedy zo­ba­czy­łem nad­la­tu­ją­cy okręt, po­my­śla­łem… Wła­ści­wie nie wiem, co po­my­śla­łem. Po­wi­nie­nem był po­de­rżnąć jej gar­dło.

– Nie! – Waf­nir wsta­je i kła­dzie mi dło­nie na ra­mio­nach. – Do­brze zro­bi­łeś. Ona może się nam przy­dać.

– Przy­dać do czego? – Par­skam śmie­chem, w któ­rym wię­cej jest gnie­wu niż ra­do­ści. – To przez nią cho­wa­my się pod zie­mią, a nasze mia­sta spło­nę­ły! Przez nią i jej po­dob­nych!

– Ci­szej! – Waf­nir pró­bu­je mnie uspo­ko­ić, ale mój wy­buch zdą­żył już przy­cią­gnąć uwagę ze­bra­nych w sali ludzi. – Zo­ba­czy­my, co powie, gdy się obu­dzi. Zwiąż ją mocno i niech ktoś opa­trzy jej rany.

***

Nie pierw­szy raz udaje mi się unik­nąć śmier­ci, ale za­wsze ogar­nia mnie wtedy to samo, dziw­ne uczu­cie. Każdy kęs mięsa wy­da­je się wtedy smacz­niej­szy, a woda mniej mętna niż zwy­kle. Cie­pło lampy grze­je przy­jem­nie, suche ubra­nie na grzbie­cie jest rów­nie dobre, jak kró­lew­skie szaty.

Gnom­ka co jakiś czas wier­ci się nie­spo­koj­nie i coś mam­ro­cze. W pierw­szej chwi­li nie za­uwa­żam, że od­zy­sku­je przy­tom­ność. Do­pie­ro na dźwięk jej głosu chwy­tam gwał­tow­nie za miecz.

– Gdzie… Gdzie je­stem? – mówi bar­dzo cicho. To szok i osła­bie­nie. Stra­ci­ła tro­chę krwi.

– Je­steś bez­piecz­na. Przy­naj­mniej na razie. – Kładę broń na ko­la­nach, ale nie wy­pusz­czam jej z dłoni. – Leż spo­koj­nie i nie pró­buj się uwol­nić, gnom­ko.

– Czemu je­stem zwią­za­na? Co się stało? – Za­czy­na szar­pać się w pa­ni­ce.

– Leż spo­koj­nie! Bo ci przy­ło­żę, jeśli będę mu­siał!

Prze­sta­ła się wier­cić. Nie wiem, czy to przez wład­czy ton mo­je­go głosu, czy widok klin­gi w mojej dłoni.

– Spa­dłaś. Wy­cią­gną­łem cię z wraku tuż przed tym, nim spa­dły bomby.

– Ta strza­ła, która prze­bi­ła mi nogę… To byłeś ty!

– Masz szczę­ście, że nie prze­bi­ła ci głowy.

– Przez cie­bie się roz­bi­łam!

– Co to za ha­ła­sy? – Przy­gar­bio­ny Waf­nir wy­nu­rza się z ko­ry­ta­rza. – Po tych wrza­skach wnio­sku­ję, że nasz je­niec od­zy­skał nie tylko przy­tom­ność. Czer­wo­ne po­licz­ki, na­pię­te sznu­ry… Szyb­ko wró­cił ci wigor, mała gnom­ko.

– Wy­pu­ście mnie! Nic nie ro­zu­mie­cie!

– Wła­śnie po to tu je­ste­śmy. – Waf­nir roz­sia­da się na pod­ło­dze obok mnie. – Żeby zro­zu­mieć. Kim je­steś? Co ro­bi­łaś w Po­piel­ni­ku?

Gnom­ka przy­glą­da nam się przez chwi­lę, jakby sta­ra­ła się nas oce­nić.

– Mam na imię Es­te­ra. Ucie­kłam z po­kła­du ste­row­ca, krad­nąc jeden z la­ta­czy. Chcia­łam do­trzeć na za­chód, za Dy­mią­ce Góry. Wró­cić do swo­ich.

– Wol­niej, ma­leń­ka. – Waf­nir mówi do niej spo­koj­nie, jak do dziec­ka. Tylko, że ona nie jest dziec­kiem. Gnomy po­mo­gły har­dat­czy­kom znisz­czyć nasz kraj. Zbu­do­wa­ły ten prze­klę­ty sta­tek po­wietrz­ny i Po­piel­ni­ki! Ob­ró­ci­ły w po­piół całe mia­sta i ich miesz­kań­ców!

– Arjuk? – Głos przy­ja­cie­la cuci mnie, wy­ry­wa z amoku. – Opuść miecz.

Oboje pa­trzą na mnie – gnom­ka jest prze­ra­żo­na, a Waf­nir wy­raź­nie za­nie­po­ko­jo­ny. Opusz­czam miecz i sia­dam z po­wro­tem na ziemi. Nawet nie wiem, kiedy się pod­nio­słem.

– Ste­ro­wiec… Masz na myśli har­da­tiań­ski sta­tek po­wietrz­ny? – pyta Waf­nir.

– On nie na­le­ży do Har­dat. Ukra­dli go nam. Zbu­do­wa­li­śmy ten sta­tek, żeby le­piej po­znać świat. Móc od­kry­wać jego ta­jem­ni­ce. Har­dat­czy­cy oszu­ka­li nas i wzię­li w nie­wo­lę. Zmu­si­li, że­by­śmy prze­ro­bi­li nasz okręt na broń, a potem za­bi­li więk­szość za­ło­gi. Zo­sta­wi­li tylko kil­ko­ro spo­śród nas, bo sami nie po­tra­fią go na­pra­wiać i kon­ser­wo­wać.

– Czemu ucie­kłaś? Czemu zo­sta­wi­łaś tam swo­ich?

– Ni­ko­go nie zo­sta­wi­łam. Je­stem ostat­nia. Kiedy po­zo­sta­li zgi­nę­li, co mia­łam do stra­ce­nia? Od ty­go­dni prze­ra­bia­łam po­ta­jem­nie jeden z la­ta­czy. Cze­ka­łam na oka­zję, żeby uciec…

– Daruj sobie łzy – Za­ci­skam pię­ści tak mocno, że nawet przez rę­ka­wi­ce czuję, jak wbi­ja­ją mi się pa­znok­cie. – Wiesz ilu ludzi za­bi­ły te wasze la­ta­cze? Ko­bie­ty i dzie­ci za­mie­nia­ły się w słupy ognia na moich oczach! Budzę się w nocy, sły­sząc w gło­wie ich krzy­ki!

– Przy­kro mi…

– To nie wy­star­czy!

– Arjuk! To nie zwró­ci im życia! – Waf­nir uspo­ka­ja mnie po raz ko­lej­ny. – Oni ode­szli. Mar­tw­my się o tych, któ­rzy zo­sta­li.

Przy­ta­ku­ję. Mam już dość tego prze­słu­cha­nia. Je­stem zmę­czo­ny.

– Mó­wi­łaś, że chcia­łaś uciec do swo­ich? Czy gnomy mo­gły­by nam pomóc? Może dać nam drugi sta­tek, któ­rym po­ko­na­li­by­śmy har­dat­czy­ków?

– Nie. – Gnom­ka spusz­cza wzrok. – Nie ma wię­cej ste­row­ców. Po tym, co się stało, nie sądzę, żeby moi ku­zy­ni chcie­li wię­cej po­ma­gać ko­mu­kol­wiek z ze­wnątrz.

– Da­li­ście la­ta­ją­cy sta­tek na­szym wro­gom. Ma­szy­nę, dzię­ki któ­rej za­mor­do­wa­li ty­sią­ce, a teraz po pro­stu umy­je­cie ręce? – pytam ze zło­ścią.

– Mogę tylko po­wie­dzieć jesz­cze raz, że jest mi przy­kro…

– Przy­kro ci? – Chwy­tam ją za gar­dło. – Daj mi choć jeden powód, żebym nie zgniótł cię tu i teraz, jak przej­rza­ły owoc.

– Puść! To boli!

– To nie ma sensu, Arjuk. – Sły­szę głos Waf­ni­ra. – Ją też chcą zabić. Sta­tek przy­le­ciał tu za nią. Zrzu­cił bomby, gdy się roz­bi­ła. Jak są­dzisz, dla­cze­go?

– Chcie­li mieć pew­ność, że zgi­nę­ła. – Roz­luź­niam uścisk i cofam po­wo­li ręce. – I że nie zbu­du­je już wię­cej po­dob­nej broni.

– Skoro nie może nam pomóc, to niech wraca do swo­ich. Tutaj nie może zo­stać. Je­dze­nia i wody star­cza ledwo dla nas. Wy­pro­wadź ją na po­wierzch­nię.

– Chodź za mną. – Prze­ci­nam więzy i wy­pro­wa­dzam gnom­kę na wąski ko­ry­tarz. Utyka przez ranną nogę.

Po chwi­li do­cie­ra­my do więk­szej ko­mo­ry. Pod ścia­na­mi leżą sien­ni­ki, na któ­rych tło­czą się brud­ni, mi­zer­nie wy­glą­da­ją­cy lu­dzie. Matki tulą do sie­bie dzie­ci na widok obcej, jakby chcia­ły uchro­nić je od złego. Gnom­ka za­trzy­mu­je się nagle.

– Tędy – Po­ga­niam ją. Es­te­ra nie może od­wró­cić wzro­ku od wy­nędz­nia­łych twa­rzy i oczu pa­trzą­cych na nią ze stra­chem. W końcu ocie­ra nos rę­ka­wem i rusza za mną w mil­cze­niu.

Właz jest czymś przy­wa­lo­ny. Mo­cu­ję się z nim chwi­lę, ale w końcu ustę­pu­je. Wy­cho­dzi­my z otwo­ru i na­szym oczom uka­zu­je się kra­jo­braz po bom­bar­do­wa­niu. Zie­mia po­roz­ry­wa­na jest le­ja­mi. Ruiny kasz­te­lu to teraz je­dy­nie kupa gruzu, wokół któ­rej wa­la­ją się ka­mien­ne bloki. Ostat­ni frag­ment za­chod­nie­go muru upadł i roz­le­ciał się na ka­wał­ki, razem z przy­le­ga­ją­cy­mi do niego staj­nia­mi.

– Mój la­tacz! – Es­te­ra za­czy­na biec nie­zdar­nie do miej­sca, w któ­rym się roz­bi­ła. Frag­ment ka­dłu­ba Po­piel­ni­ka wy­sta­je spo­mię­dzy sza­rych ka­mie­ni i po­czer­nia­łych belek. – Po­patrz! Wy­bu­chy nie uszko­dzi­ły go tak bar­dzo!

– I co z tego? – Pytam znie­cier­pli­wio­ny. Chcę tylko już się jej stąd po­zbyć.

– Chyba wiem, jak mogę wam pomóc.

 

***

– Nie sądzę, żeby zdo­łał odbić się od ziemi. – Trą­cam stopą odła­ma­ny frag­ment po­szy­cia, żeby pod­kre­ślić swoje słowa. – Zmar­no­wa­li­śmy tylko czas.

– Taki z cie­bie znaw­ca? – Es­te­ra wy­su­wa głowę spod ka­dłu­ba. – Podaj mi le­piej klucz osiem­nast­kę. Nie to! Osiem­nast­ka jest więk­sza! Po­ka­zy­wa­łam ci!

– Eh… – Prze­trzą­sam jej rze­czy i znaj­du­ję wresz­cie wła­ści­wy klucz. – One wszyst­kie wy­glą­da­ją tak samo.

– Nie są takie same.

– Ten Po­piel­nik to szmelc. Po­patrz na niego. Bomba urwa­ła mu dwa skrzy­dła.

– Śmi­gła. To są śmi­gła.

– Na­praw­dę są­dzisz, że uda ci się go na­pra­wić?

– Sil­nik i me­cha­ni­ka są spraw­ne. Spa­dłam, bo z prze­strze­lo­ną nogą nie mo­głam ste­ro­wać. Wy­buch też nie wy­rzą­dził po­waż­nych szkód. Po­wgnia­tał tro­chę po­szy­cie, po­ury­wał kilka czę­ści… Nic strasz­ne­go. Daj mi jesz­cze ty­dzień, a bę­dzie jak nowy. Wkrę­tak.

– Co?

– Podaj mi wkrę­tak. Gruba rącz­ka z cien­kim prę­tem.

– Co dalej? jak już skoń­czy­my go re­pe­ro­wać? – Wy­grze­bu­ję ze skrzyn­ki coś, co na pierw­szy rzut oka przy­po­mi­na opi­sy­wa­ny przed­miot.

– Chyba chcia­łeś po­wie­dzieć, kiedy ja skoń­czę go re­pe­ro­wać?

– Co wtedy? Pod­fru­nie­my do ste­row­ca i bę­dzie­my do niego strze­lać z łuku?

– Po­szy­cie jest za grube. Wasza broń go nie uszko­dzi. Mam inny plan. – Es­te­ra wy­czoł­gu­je się spod ma­szy­ny. Jej twarz, dło­nie i ubra­nie są po­kry­te czymś, co wy­glą­da jak sadza. – La­ta­cze są ste­ro­wa­ne drogą ra­dio­wą…

– Po­ru­sza nimi magia – prze­ry­wam jej w pół słowa.

– To nie jest magia. Zresz­tą, nie­waż­ne. Ten tutaj mu­sia­łam spe­cjal­nie prze­ro­bić, żeby móc kie­ro­wać nim ręcz­nie, ale od­bior­nik i me­cha­nizm ste­ro­wa­nia wciąż są na miej­scu.

– Czyli… Sta­tek po­wietrz­ny wciąż może nim kie­ro­wać?

– Jeśli im na to po­zwo­lę, tak.

– W jaki spo­sób to ma nam niby pomóc?

– Nie ro­zu­miesz? Za­ła­du­je­my go ogniem al­che­micz­nym, który zbie­ra­li­ście z wra­ków, żeby za­si­lać swoje lampy. Kiedy ste­ro­wiec przy­le­ci i wyśle la­ta­cze, nasz wmie­sza się mię­dzy nie i po po­wro­cie na okręt…

– Wy­buch­nie… My­ślisz, że to bę­dzie takie pro­ste? Mu­si­my jesz­cze zwa­bić tu ste­ro­wiec.

– To pro­ste. – Es­te­ra wzru­sza ra­mio­na­mi. – Roz­pa­li­my ogni­sko.

***

Ty­dzień póź­niej la­tacz jest gotów, tak jak mó­wi­ła. Może nie wy­glą­da tak, jak przed roz­bi­ciem, ale przy­naj­mniej może wznieść się w po­wie­trze.

Ogień roz­pa­li­li­śmy o świ­cie. Nie wiem, co gnom­ka do­da­ła do ogni­ste­go płynu, ale słup czar­ne­go dymu wzbi­ja się aż pod nie­bio­sa. Kiedy uży­wa­li­śmy go do za­si­la­nia lamp, w ogóle się nie kop­cił.

– Naj­więk­sze ogni­sko, jakie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łem – Waf­nir prze­ry­wa ciszę, która za­le­ga­ła od ja­kie­goś czasu.

– Je­że­li har­dat­czy­cy nie zo­ba­czą tego dymu, to nie wiem, co in­ne­go mo­gło­by ich tu przy­cią­gnąć. Nasi są go­to­wi?

– Jak tylko ste­ro­wiec się zjawi i zniży pułap, roz­bie­gną się do tu­ne­li. Nie za wcze­śnie, żeby ci z góry mogli nas do­strzec.

– Wtedy wyślą na nas Po­piel­ni­ki. Są sku­tecz­niej­sze od bomb po­śród tych ruin. Es­te­ra czuwa przy na­szym la­ta­czu.

Da­le­ko na pół­no­cy od­zy­wa się grom.

– Wy­glą­da na to, że już tu lecą. – Od­wra­cam się do Waf­ni­ra i ści­skam przy­ja­cie­la, wie­dząc, że wię­cej mo­że­my się nie zo­ba­czyć. – Uwa­żaj na sie­bie.

– Ty też, Arjuk. Nad­la­tu­ją! Na po­zy­cje!

Nie mamy na sobie sza­rych płasz­czy, jakie zwy­kle nosi się na po­wierzch­ni. Nie tym razem. Czuję się nie­swo­jo w ko­lo­ro­wym stro­ju, ale dzię­ki temu bę­dzie­my le­piej wi­docz­ni.

Ko­lej­ny grom, tym razem znacz­nie bli­żej.

Ste­ro­wiec roz­ry­wa jedną z chmur. Jego ciem­ny kształt wy­da­je się prze­su­wać po­wo­li po nie­bie, ale to tylko złu­dze­nie. Tak na­praw­dę pędzi w naszą stro­nę z za­wrot­ną szyb­ko­ścią.

– Cze­kaj­cie na mój sy­gnał! – krzy­czę do roz­pro­szo­nych mię­dzy ru­ina­mi ludzi.

Od po­tęż­ne­go ciel­ska okrę­tu od­ry­wa­ją się nagle mniej­sze kształ­ty. Spły­wa­ją po ciem­nym nie­bie, jak li­ście opa­da­ją­ce z drzew. Do­pie­ro po chwi­li można roz­po­znać cha­rak­te­ry­stycz­ne ka­dłu­by Po­piel­ni­ków. Z każdą se­kun­dą przy­bli­ża­ją się do nas i ich syl­wet­ki stają się coraz wy­raź­niej­sze.

– Teraz! – krzy­czę, kiedy są już na tyle bli­sko, że sły­szę kle­ko­czą­ce dźwię­ki. Nasi lu­dzie roz­bie­ga­ją się, pędzą do ukry­tych wejść. Ćwi­czy­li­śmy to wiele razy, ale i tak na­stę­pu­je chaos. Nie bie­gnę za resz­tą. Ru­szam w stro­nę kasz­te­lu, gdzie po­win­na cze­kać gnom­ka z la­ta­czem.

 – Es­te­ro! Wy­puść go! Wy­puść teraz!

Pierw­sze po­piel­ni­ki są już nad zie­mią. Ich dmu­cha­wy plują ogniem i choć je­stem da­le­ko, czuję żar na ple­cach. Sły­chać krzy­ki.

– Es­te­ro! – Wy­bie­gam zza kupy gru­zów, która kie­dyś była ścia­ną zamku. Widzę, jak gnom­ka wsia­da do la­ta­cza i zaj­mu­je miej­sce na swoim sta­rym sie­dzi­sku. – Es­te­ro! Co ty wy­pra­wiasz?

– Prze­pra­szam. Nie ma in­ne­go spo­so­bu. – To ostat­nie słowa, jakie od niej sły­szę, nim ma­szy­na wzbi­ja się do lotu.

Tuż obok mnie wy­bu­cha ścia­na ognia. Od­ska­ku­ję, ale moje plecy zdą­ży­ły się zająć. Zrzu­cam pło­ną­cy płaszcz i cho­wam się pod wy­sta­ją­cy­mi z gru­zów bel­ka­mi. Wszę­dzie wokół sza­le­je pożar. Nie sły­szę już krzy­ków. Lu­dzie albo ucie­kli, albo zgi­nę­li. Pa­trzę, jak la­tacz Es­te­ry wzno­si się coraz wyżej, aż w końcu jest tylko ma­leń­kim punk­tem na nie­bie, który zaraz znika w brzu­chu po­two­ra.

Nagle ośle­pia mnie blask, a niebo staje w pło­mie­niach. Z ogrom­ne­go kłębu ognia wy­ła­nia się dziób ste­row­ca. Ode­rwał się od resz­ty stat­ku i sunie ku ziemi. Za nim lecą ogar­nię­te po­żo­gą szcząt­ki okrę­tu. Po­piel­ni­ki za­czy­na­ją spa­dać i jeden po dru­gim roz­trza­sku­ją się o twar­dy grunt.

– Dzię­ku­ję, Es­te­ro… – Uno­szą­cy się nad ru­ina­mi dym gry­zie mnie w oczy, ale do­pie­ro po chwi­li czuję, że po moich po­licz­kach spły­wa­ją łzy.

 

Koniec

Komentarze

W sumie bar­dzo po­rząd­nie na­pi­sa­ne, jest jakaś akcja wiec nie przy­sy­pia­łem jak czy­ta­łem. Bo­ha­te­ro­wie są jak dla mnie zbyt ar­che­ty­picz­ni i nie mają w sobie “życia” (Mądry sta­rzec, po­ryw­czy mło­dzik i gnom me­cha­nik) Gdyby udało Ci się tchnąc w nich barwę było by super. I choć zde­rze­nie świa­tów (łuk vs ma­szy­na la­ta­ją­ca) jest dosyć cie­ka­we i cie­szy się po­pu­lar­no­ścią to jed­nak dziś pod­je­cie tego te­ma­tu wy­ma­ga znacz­nie wię­cej niż to co nam dałeś. Jeśli to wpraw­ka li­te­rac­ka to je­stem za. Jeśli po­mysł na coś wię­cej to niech bo­ha­te­ra­mi nie bedą drew­nia­ne kukły.

Dia­lo­gi nie są zbyt po­ry­wa­ją­ce, w emo­cje nie zdą­ży­łem się wczuć . Nazwa “Po­piel­nik” bar­dzo udana i rodzi mały kli­mat. 

Nie wiem czy plecy mogą się zająć. ( 3 aka­pit od dołu) – Prze­myśl tę frazę.

Te łzy na ko­niec, ro­zu­miem ka­tha­rzis po­przez sa­ka­re­fajs. Lecz czy gniew Ar­ju­ka, któ­re­mu co noc śnią się po­żo­gi nie prysł zbyt łatwo?

Wy­bie­gam ze swo­jej kry­jów­ki i pa­trzę, jak pi­ku­je w dół. – swo­jej jest zbęd­ne; pi­ko­wać w dół to masło ma­śla­ne, bo nie można pi­ko­wać w innym kie­run­ku

 

Ude­rza w osmo­lo­ne ki­ku­ty, które kie­dyś były staj­nia­mi i wy­bi­ja otwór w po­czer­nia­łych reszt­kach strze­chy. – coś mi tu nie gra. Jak ro­zu­miem, staj­nie zo­sta­ły spa­lo­ne, a na da­chach miały strze­chę. Ona za­zwy­czaj pło­nie do­szczęt­nie, zwłasz­cza jeśli pra­wie do­szczęt­nie pło­nie kon­struk­cja – bo ki­ku­ty, to nie ścia­ny, tylko szcząt­ki. Te kilka spa­lo­nych bu­dyn­ków, kry­tych strze­chą, które wi­dzia­łam, po­tra­fi­ły mieć wciąż ścia­ny, ale dachu nigdy. 

 

Pod ścia­na­mi lezą sien­ni­ki, – li­te­rów­ka (dość za­baw­na)

 

Mo­cu­je się z nim chwi­lę, ale w końcu ustę­pu­je. – li­te­rów­ka

 

Zresz­tą, nie ważne. – nie­waż­ne

 

Trosz­kę dziw­nie, ale i nawet cie­ka­wie wy­glą­da ze­sta­wie­nie “śre­dnio­wiecz­ne­go” świa­ta z tech­no­lo­gicz­nie roz­wi­nię­tym na­jeźdź­cą, nawet jeśli ta tech­no­lo­gia jest za­własz­czo­na od kogoś in­ne­go. Z czego ro­bi­li groty strzał i z czego były po­szy­cia po­piel­ni­ków, że tak łatwo dało się je prze­strze­lić? Przy oka­zji po­piel­ni­ka – dobra nazwa.

Tekst może nie po­ry­wa, ale jest cał­kiem przy­zwo­itą lek­tu­rą.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dzię­ki za uwagi, zro­bi­łem tro­chę po­pra­wek :)

Nie­zła fa­bu­ła, spodo­bał mi się na­pręd­ce opra­co­wa­ny plan. Mają jakiś cel i pró­bu­ją go osią­gnąć przy po­mo­cy tego, co im spa­dło z nieba. Takim dzia­ła­niom można ki­bi­co­wać.

Bo­ha­te­rom przy­da­ło­by się tro­chę głębi, cech in­dy­wi­du­al­nych…

Jakim cudem gnom­ka prze­ży­ła ka­ta­stro­fę sa­mo­lo­tu? Bez ka­ta­pul­ty, spa­do­chro­nu itp. to było bar­dzo mało praw­do­po­dob­ne.

– Eh…

Po pol­sku “ech”. W ogóle w pol­skim nie­wie­le słów koń­czy się na samo h.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Przy nie­jed­nym tek­ście to pi­sa­łam, ale cóż, po­wtó­rzę się – lubię, kiedy jako czy­tel­nicz­ka od razu je­stem wrzu­co­na w wir akcji. Nie­ste­ty, tło hi­sto­rii jest tak szcząt­ko­we, że nie wiem o co cho­dzi. Gnomy, lu­dzie i po­wietrz­ne stat­ki – tyle pa­mię­tam. Po­sta­cie też prze­wi­dy­wal­ne i można było się do­my­ślić, że gnom­ka po­sta­no­wi zro­bić po swo­je­mu. Po­mysł na hi­sto­rię jest, ale trud­no mi po­wie­dzieć co­kol­wiek wię­cej.

Jakiś szkic świa­ta jest, opo­wieść zmie­rza do nie­zgor­sze­go fi­na­łu, niby wszyst­ko okej, ale… Cała hi­sto­ria wy­da­ła mi się po­pro­wa­dzo­na na szyb­ko, czy­ta­ło mi się ją bar­dziej jak sce­na­riusz albo stresz­cze­nie, niż tekst li­te­rac­ki. To po czę­ści wina nie­zbyt do­brych, tro­chę drę­twych/sztucz­nych/mało wia­ry­god­nych dia­lo­gów (a trud­no o świet­ne dia­lo­gi, kiedy bo­ha­te­ro­wie są, jak to traf­nie ujął Da­le­ko­pa­trza­cy, “ar­che­ty­picz­ni”), a po czę­ści wina faktu, że zmia­na re­la­cji mię­dzy bo­ha­te­ra­mi prze­bie­ga zbyt gwał­tow­nie. Może po pro­stu tekst jest za krót­ki i bra­ku­je w nim kilku scen, w któ­rych lu­dzie stop­nio­wo prze­ko­nu­ją się do gnom­ki?

Bo na razie wy­glą­da to tak: naj­pierw Arjuk nie­chcą­cy omal nie za­bi­ja Es­te­ry, a ona pra­wie od razu stwier­dza, że ok, spoko, zda­rza się. Tym­cza­sem lu­dzie w schro­nie kulą się na widok gnom­ki, za­miast rzu­cić się do lin­czu, choć prze­cież ich świat umarł przez ta­kich jak oni. Arjuk przez chwi­lę się unosi, że jak to, gnomy są złe, ręka sama sięga po miecz, ale już zaraz jej wie­rzy. Za ku­li­sa­mi po­zo­sta­li lu­dzie w ma­gicz­ny spo­sób prze­ko­nu­ją się do gnom­ki i nie­dłu­go póź­niej po­słusz­nie wkła­da­ją ko­lo­ro­we ciusz­ki, roz­pa­la­ją wiel­kie ogni­sko i po­zwa­la­ją jej wpro­wa­dzić w życie plan.

Wszyst­ko dzie­je się za szyb­ko i nie­zbyt, w moim od­czu­ciu, prze­ko­nu­ją­co.

Jeśli cho­dzi o język, jest w po­rząd­ku, czyli cał­kiem zwy­czaj­nie.

Świat przed­sta­wio­ny zy­skał­by na wia­ry­god­no­ści i głębi, gdyby prze­my­cić kilka okru­chów lore, jakąś nazwę wła­sną, jakiś zwy­czaj albo prze­sąd, co­kol­wiek. Bo na razie ten świat to masa bia­łych plam, które wy­obraź­nia czy­tel­ni­ka wy­peł­nia, z braku in­nych bodź­ców, ni­ja­ką prze­cięt­no­ścią.

W skró­cie, jako be­tu­ją­cy wi­dzia­łem, że po­tra­fisz le­piej pisać :)

Do­sze­dłem do wnio­sku, że mam pro­blem z nad­mier­nym skra­ca­niem tek­stów. Za­wsze wy­cho­dzą mi takie na 15-18 tys zna­ków, a cza­sem się w tylu zwy­czaj­nie nie da opo­wie­dzieć do­brze hi­sto­rii. W każ­dym razie mam nad czym po­pra­co­wać :) Ser­decz­nie dzię­ku­ję za uwagi i ko­men­ta­rze!

Mie­sza­ne uczu­cia dy­żur­ne­go ;) Jest po­mtsł na świat – może nie bar­dzo ory­gi­nal­ny (kli­ma­ty zde­rze­nia dwóch cał­ko­wi­cie od­mien­nych po­zio­mów cy­wi­li­za­cyj­nych czy śre­dnio­wie­cza po­mie­sza­ne­go z tech­no­lo­gią były u Stru­gac­kich, Le Guin czy Nor­ton oraz roz­licz­nych klo­nów), ale dość su­ge­styw­ny. Na­to­miast fa­bu­ła tro­chę szcząt­ko­wo-pre­tek­sto­wa, a bo­ha­te­rom przy­da­ło­by się wię­cej życia i oso­bo­wo­ści. Przed­pi­ś­cy zwró­ci­li uwagę na sporo lo­gicz­no-fa­bu­lar­nych dro­bia­zgów, które też bym prze­my­śla­ła – mo­ty­wa­cje bo­ha­te­rów po­win­ny być kla­row­ne i przede wszyst­kim kon­se­kwent­ne w ob­rę­bie świa­ta i psy­cho­lo­gii, a nie takie, jak au­to­ro­wi wy­god­nie ;) Zwłasz­cza że jak autor sam przy­znał, za bar­dzo skra­ca, więc może roz­bu­do­wa­nie mo­ty­wa­cji i hi­sto­rii po­sta­ci wyj­dzie tek­sto­wi na dobre.

Zna­czy: po­ten­cjał jest, trze­ba po­pra­co­wać nad szcze­gó­ła­mi.

 

“Wska­zu­ję brodą na wylot ko­ry­ta­rza.” – pod­bród­kiem?

http://altronapoleone.home.blog

Do­strze­gam tu pe­wien po­mysł i mogę tylko ża­ło­wać, że dane mi było prze­czy­tać za­le­d­wie dość oszczęd­ny zarys hi­sto­rii, która, gdyby ją roz­wi­nąć i tchnąć w nią wię­cej życia i akcji, mo­gła­by prze­ro­dzić się w cał­kiem zaj­mu­ją­ce opo­wia­da­nie.

 

Zaj­mu­je mi to chwi­lę, zanim bok ma­szy­ny zo­sta­je od­sło­nię­ty.

Chwi­la… –> Po­wtó­rze­nie.

 

– Arjuk! – Sły­szę wo­ła­ją­ce­go mnie Waf­ni­ra. Pod­bie­ga do mnie i chwy­ta dło­nią za ramię. –> Czy oba za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

– Gdzie… Gdzie je­stem? – mówi bar­dzo cicho. –> Skoro jest py­taj­nik, to chyba: – Gdzie… Gdzie je­stem? – pyta bar­dzo cicho.

 

Nie wiem, czy to przez wład­czy ton mo­je­go głosu, czy widok klin­gi w mojej dłoni. –> Czy oba za­im­ki są ko­niecz­ne?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka