- Opowiadanie: drakaina - Na południu bez zmian

Na południu bez zmian

Opo­wia­da­nie jest z uni­wer­sum (jed­ne­go z wielu), w któ­rym co rusz wy­cho­dzi mi inny na­strój oraz różny po­ziom ste­am­pun­ko­wo­ści (ta plus minus wzra­sta wraz z chro­no­lo­gią). Na­le­żą do niego:

We mgle (1869-1870)

Śpią­cy w do­li­nie  (1870)

Mar­sjań­ski gam­bit (1877-78)

Na po­łu­dniu bez zmian (1879)

Fun­da­ment Im­pe­rium (1888-1906)

 

Ory­gi­nal­nie nie­za­mie­rzo­ne dla Słu­cho­wi­ska, ale to, które było za­mie­rzo­ne, nie na­da­je się z po­wo­du ob­ję­to­ści oraz stru­mie­nia świa­do­mo­ści... Poza tym: tekst ory­gi­nal­nie za­mie­ści­łam pod ty­tu­łem “Eks­pe­ry­ment”, po­nie­waż był eks­pe­ry­men­tem. Teraz przy­wró­ci­łam mu ory­gi­nal­ny tytuł, pod któ­rym go na­pi­sa­łam.

Aha, chcia­łam dać tag “An­glia”, ale nie ma. Dziw­ne.

 

Tłu­ma­cze­nia po­ezji w tek­ście:

- Al­fred Ten­ny­son, “Ti­tho­nus” – Adam Asnyk

- Al­fred Ten­ny­son, “Szar­ża lek­kiej bry­ga­dy” – wła­sne

- Geo­r­ge Gor­don Byron, “Giaur” – Adam Mic­kie­wicz

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Na południu bez zmian

War­sza­wa, 21 czerw­ca 1879

Stary czło­wiek spoj­rzał na psa, który sie­dział sku­lo­ny pod fo­te­lem, całym sobą dając do zro­zu­mie­nia, że nie bę­dzie wy­cho­dził na spa­cer.

– No do­brze – po­wie­dział jego pan, sa­do­wiąc się na sofie. – W takim razie po­czy­tam ga­ze­ty, zo­ba­czę, co się tam w świe­cie dzie­je.

Pies za­mer­dał ogo­nem na znak zgody, po czym wsko­czył na ka­na­pę i zło­żył łeb na ko­la­nach pana.

– Co to my tu mamy… Sporo za­le­gło­ści. – Stary czło­wiek prze­glą­dał pa­pie­ry na sto­li­ku. – Ku­rier z dwu­dzie­ste­go, to za­le­d­wie wczo­raj, no do­brze, niech bę­dzie.

I po­grą­żył się w lek­tu­rze.

 

Wind­sor, 5 maja 1879

Był jesz­cze wcze­sny wie­czór, ale niebo zdą­ży­ło już po­ciem­nieć. Zbie­ra­ło się na burzę; w od­da­li nawet roz­le­ga­ły się grzmo­ty, a chmu­ry prze­ci­na­ły roz­bły­ski. W sa­lo­ni­ku tuż obok kró­lew­skie­go ga­bi­ne­tu zgro­ma­dzi­ło się zde­cy­do­wa­nie nie­do­bra­ne to­wa­rzy­stwo, po­pa­tru­ją­ce teraz na sie­bie z mie­sza­ni­ną nie­chę­ci i za­cie­ka­wie­nia.

– Muszę ostrzec, że Jej Kró­lew­ska Mość jest ostat­nio nie w hu­mo­rze – po­wie­dział szam­be­lan, wcho­dząc – i dla­te­go wła­śnie we­zwa­ła panów… A wła­ści­wie pań­stwa – po­pra­wił się, zer­ka­jąc na sto­ją­cą nieco na ubo­czu damę.

Ele­ganc­ki, mod­nie blady i ary­sto­kra­tycz­nie wy­glą­da­ją­cy męż­czy­zna we fraku pa­mię­ta­ją­cym czasy wcze­snej mło­do­ści kró­lo­wej skrzy­wił się i mruk­nął pod nosem coś na temat tego, że on oso­bi­ście czeka tu od po­przed­niej nocy. Sto­ją­cy obok niego mło­dzie­niec o ostrych ry­sach i zdra­dza­ją­cej wło­skie po­cho­dze­nie czar­nej czu­pry­nie, choć rów­nie bla­dej kar­na­cji jak to­wa­rzysz, spoj­rzał nań z lekką na­ga­ną, nie­mniej w jego po­stu­rze znać było dawną, a może i obec­ną uni­żo­ność.

– Na do­da­tek Jej Kró­lew­ska Mość – prych­nął ary­sto­kra­ta, igno­ru­jąc sy­gna­ły mło­dzień­ca – jest nie w hu­mo­rze od dnia czter­na­ste­go grud­nia roku pań­skie­go 1861, kiedy to jej uko­cha­ny mał­żo­nek, nasz nie­od­ża­ło­wa­ny ksią­żę Al­bert, wy­zio­nął ducha. A za­pew­ne była nie w hu­mo­rze już wcze­śniej, kiedy Sir Wil­liam Jen­ner uznał, że nic się nie da w tej spra­wie zro­bić.

– Mi­lor­dzie – syk­nął wło­sko wy­glą­da­ją­cy mło­dzian.

– Drogi ojcze. – Dama po­de­szła do nich i spoj­rza­ła męż­czyź­nie pro­sto w oczy. Mimo że nie była już bar­dzo młoda, po­ru­sza­ła się płyn­nie i z nie­zwy­kłą gra­cją, co nie uszło uwagi zgro­ma­dzo­nych męż­czyzn. Jeden z nich gwizd­nął. – Wiesz do­sko­na­le, po­dob­nie jak każdy w tym kraju, że są takie chwi­le, kiedy Jej Kró­lew­ska Mość bywa w hu­mo­rze.

– Krót­kie i prze­mi­ja­ją­ce – od­parł jej oj­ciec. – Droga Au­gu­sto, ona była uza­leż­nio­na od niego. Uza­leż­nio­na, jak opiu­mi­sta od fajki, ro­zu­miesz?

– Albo wy dwaj od sie­bie na­wza­jem? – za­py­ta­ła lady Au­gu­sta z prze­ką­sem, zer­ka­jąc na mło­de­go po­łu­dniow­ca.

– Nieco ina­czej – od­parł wy­nio­śle jej oj­ciec.

Wy­so­ki, szczu­pły mło­dzie­niec o nie­zwy­kle pięk­nych ry­sach, ja­snych, fa­lu­ją­cych wło­sach i me­lan­cho­lij­nym spoj­rze­niu, który przy­siadł na pa­ra­pe­cie i wpa­try­wał się w ogród za oknem, zer­k­nął na nich wzro­kiem mó­wią­cym, że sporo wie o uza­leż­nie­niach od in­nych osób, nic jed­nak nie po­wie­dział.

– To nie­zwy­kle in­te­re­su­ją­ca kon­wer­sa­cja, dro­dzy pań­stwo – ode­zwał się z sar­ka­zmem drugi mil­czą­cy do­tych­czas męż­czy­zna, wspar­ty o ko­mi­nek. W jego twa­rzy było coś nie­okre­śle­nie nie­po­ko­ją­ce­go, jakby na­kła­da­ły się na sie­bie dwa ob­ra­zy. – Ale czy ktoś z nas wie, po co wła­ści­wie i dla­cze­go zo­sta­li­śmy we­zwa­ni?

Szam­be­lan od­chrząk­nął. Był wy­raź­nie za­kło­po­ta­ny wcze­śniej­szą roz­mo­wą, toteż z wy­raź­ną ulgą przy­jął zmia­nę te­ma­tu.

– Tego pa­no­wie… pań­stwo do­wie­dzą się we wła­ści­wym cza­sie. Cze­ka­my jesz­cze na jed­ne­go go­ścia; kiedy przy­bę­dzie, za­pro­wa­dzę wszyst­kich do ga­bi­ne­tu, a Jej Kró­lew­ska Mość oso­bi­ście wy­ja­śni po­wo­dy tego spo­tka­nia. Mogę je­dy­nie za­pew­nić pań­stwa, że spra­wa jest naj­wyż­szej wagi.

 

Znaj­du­ją­ca się kilka kom­nat dalej wład­czy­ni Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa i Ce­sa­rzo­wa Indii bar­dzo nie lu­bi­ła złych wie­ści. Iry­to­wa­ły ją bar­dziej niż upar­ci mi­ni­stro­wie, a nawet bar­dziej niż ci okrop­ni re­pu­bli­ka­nie, któ­rzy pa­no­szy­li się w Eu­ro­pie. Bar­dziej niż pre­mier Di­sra­eli i jego upór w spra­wie wojny ro­syj­sko-tu­rec­kiej. Bar­dziej niż Glad­sto­ne wraz ze swymi li­be­ral­nymi po­my­słami. Wik­to­ria zde­cy­do­wa­nie uwa­ża­ła, że złe wie­ści – pry­wat­ne złe wie­ści – są gor­sze od wszyst­kie­go, co może się dziać na świe­cie. Prze­ko­na­ła się o tym, kiedy – jesz­cze jako pię­cio­let­nią księż­nicz­kę Alek­san­dry­nę – bona po­wia­do­mi­ła ją o śmier­ci pa­puż­ki. Potem prze­ży­ła mocno zgon uko­cha­ne­go spa­nie­la Dasha, ale – mu­sia­ła przy­znać – miała już na to mniej czasu, bo od dzie­się­ciu mie­się­cy była wów­czas szczę­śli­wą żoną, a od mie­sią­ca matką.

Teraz od pra­wie osiem­na­stu lat, nie­ste­ty, była bar­dzo nie­szczę­śli­wą wdową, a na do­da­tek pół­to­ra mie­sią­ca temu astro­log po­wia­do­mił ją o tym, że śmierć ja­kie­goś żoł­nie­rza w roz­po­czę­tej w stycz­niu woj­nie na jed­nym z roz­licz­nych koń­ców świa­ta, dokąd się­ga­ła bry­tyj­ska wła­dza, “od­mie­ni losy im­pe­rium”. Tak wła­śnie było na­pi­sa­ne…

– Woj­nie, na którą rząd nie wydał for­mal­nie po­zwo­le­nia – prych­nę­ła z obu­rze­niem. – Sa­mo­zwań­czej ini­cja­ty­wie jed­ne­go z wy­so­kich ko­mi­sa­rzy!

Jej Kró­lew­ska Mość za­pew­ne nie prze­ję­ła­by się za­nad­to całą tą spra­wą – co naj­wy­żej wy­ra­zi­ła­by swoje nie­za­do­wo­le­nie, które okrop­ni mi­ni­stro­wie na pewno by zlek­ce­wa­ży­li – gdyby wszyst­ko nie pod­po­wia­da­ło jej, że to może być spra­wa nie tylko pań­stwo­wa, ale i oso­bi­sta. Dla­cze­go ule­gła na­mo­wom przy­ja­ciół­ki i zgo­dzi­ła się, by mło­dzie­niec, który ma po­ślu­bić naj­młod­szą z jej córek, po­je­chał na wojnę? Chło­pak, któ­re­mu w dzie­ciń­stwie oso­bi­ście wy­bra­ła gu­wer­nant­kę? Kró­lo­wa była prze­ko­na­na, że cho­dzi o niego, po­nie­waż astro­log po­ja­wił się w przed­dzień jego uro­dzin – a kró­lo­wa nie wie­rzy­ła w zbie­gi oko­licz­no­ści.

„Dla­cze­go, dla­cze­go to zro­bi­łam?” – po­wta­rza­ła w my­ślach. Usi­ło­wa­ła zna­leźć wy­tłu­ma­cze­nie, po­nie­waż lada mo­ment przed jej ob­li­czem sta­nie grupa ludzi – dzi­wa­ków, na myśl o któ­rych Wik­to­rię prze­cho­dził dreszcz, mimo że wio­sen­ny wie­czór był cał­kiem cie­pły, nawet parny, jak to bywa przed burzą.

Ci lu­dzie, któ­rych jej agen­ci tro­pi­li przez ostat­nie mie­sią­ce po całej Eu­ro­pie, są tu po to, żeby…

 

– …tak więc za­da­niem pań­stwa, jako osób, które w taki czy inny spo­sób oszu­ka­ły śmierć i prze­zna­cze­nie albo też prze­kro­czy­ły gra­ni­ce za­kre­ślo­ne czło­wie­ko­wi przez Stwór­cę, bę­dzie przy­wró­cić do życia pew­ne­go czło­wie­ka – mó­wi­ła kró­lo­wa, a zgro­ma­dze­ni w ga­bi­ne­cie nie śmie­li na razie wy­mie­niać mię­dzy sobą zdu­mio­nych spoj­rzeń. – Jak już pań­stwu dałam do zro­zu­mie­nia, dzię­ki wzo­ro­wej pracy moich agen­tów wiem o wszyst­kich z was cał­kiem sporo i mam na­dzie­ję, że współ­pra­ca bę­dzie ukła­da­ła się zgod­nie, na chwa­łę Im­pe­rium. Od­da­ję pań­stwu do dys­po­zy­cji pa­wi­lon w pa­ła­co­wych ogro­dach…

– Jak długo ta osoba nie żyje? – spy­tał bez­ce­re­mo­nial­nie ostat­ni z gości, ten, na któ­re­go przy­by­cie wszy­scy po­zo­sta­li mu­sie­li cze­kać, zanim wpusz­czo­no ich do ga­bi­ne­tu.

Czło­wiek ten miał wy­raź­nie obcy ak­cent, ubra­ny był w wy­sza­rza­ny i po­pla­mio­ny sur­dut i ogól­nie spra­wiał wra­że­nie aro­gan­ta. Albo uczo­ne­go.

Jej Kró­lew­ska Mość spoj­rza­ła na niego ze zdu­mie­niem. Nikt, ale to nikt nigdy nie prze­ry­wał jej wy­po­wie­dzi.

– Sir Fre­de­ric­ku – zwró­ci­ła się wy­nio­śle do szam­be­la­na – wy­ja­śnij moim go­ściom…

Bla­do­li­cy ary­sto­kra­ta prze­rwał jej ob­ce­so­wo.

– Droga ku­zyn­ko, jeśli cho­dzi ci o…

Lady Au­gu­sta syk­nę­ła i miała minę, jakby chcia­ła kop­nąć go w kost­kę.

Kró­lo­wa le­d­wie za­uwa­żal­nie ski­nę­ła ze­bra­nym głową, pod­nio­sła się wy­stu­dio­wa­nym ru­chem i nie cze­ka­jąc nawet, aż wszy­scy zerwą się ze swo­ich miejsc, wy­ma­sze­ro­wa­ła z po­ko­ju.

– Do­praw­dy, ojcze – po­wie­dzia­ła lady Au­gu­sta – po tylu la­tach mógł­byś opa­no­wać choć­by pod­sta­wy ety­kie­ty.

– Znam je do­sko­na­le, moje dro­gie dziec­ko – od­parł jej oj­ciec – nie­mniej dawno temu po­sta­no­wi­łem nie przej­mo­wać się nimi.

Cu­dzo­ziem­ski uczo­ny aro­gant oparł się o ko­mi­nek i lu­stro­wał wzro­kiem usta­wio­ne na nim fo­to­gra­fie, przed­sta­wia­ją­ce ro­dzi­nę kró­lo­wej, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem nie­ży­ją­ce­go mał­żon­ka.

– Jak ro­zu­miem – zwró­cił się do ary­sto­kra­ty – su­ge­ro­wał pan, że kró­lo­wa pra­gnie, aby­śmy przy­wró­ci­li do życia jej męża.

– Tak wła­śnie su­ge­ro­wa­łem – po­tak­nął za­py­ta­ny.

Szam­be­lan od­chrząk­nął.

– Jeśli pa­no­wie… – Spoj­rzał prze­pra­sza­ją­co na lady Au­gu­stę. – Jeśli pań­stwo po­zwo­lą, to istot­nie wy­ja­śnię pewne szcze­gó­ły, któ­rych Jej Kró­lew­ska Mość nie wy­ja­wi­ła zbyt do­kład­nie… Ze­chcą pań­stwo usiąść?

Wszy­scy roz­sie­dli się na po­wrót na mięk­kich fo­te­lach i so­fach, zu­peł­nie nie­pa­su­ją­cych do su­ro­wych re­ga­łów i biur­ka, lo­ka­je wnie­śli her­ba­tę i cia­stecz­ka, a na­stęp­nie za­pa­dło nie­zręcz­ne mil­cze­nie. Ze­bra­ni po­pa­try­wa­li to na sie­bie, to na szam­be­la­na, który naj­wy­raź­niej stra­cił rezon.

– Dobra – ode­zwał się cu­dzo­zie­miec. – To o ja­kie­go nie­bosz­czy­ka cho­dzi?

– Czło­wiek, o któ­rym mowa – od­parł sir Fre­de­rick nie­pew­nym gło­sem – żyje.

Lady Au­gu­sta za­klę­ła w spo­sób nie­przy­sta­ją­cy damie. Jej oj­ciec spoj­rzał na nią z na­ga­ną, po czym wy­buch­nął śmie­chem.

– A to pa­rad­ne! – za­wo­łał.

– Czyż­by znaj­do­wał się na łożu śmier­ci? – za­py­tał z za­in­te­re­so­wa­niem jego to­wa­rzysz.

Szam­be­lan miał za­kło­po­ta­ną minę.

– Naj­wy­raź­niej nie – oznaj­mił mil­kli­wy męż­czy­zna, któ­re­go twarz, przed chwi­lą wy­ra­ża­ją­ca cał­ko­wi­te znu­dze­nie, teraz przy­bie­ra­ła maskę sku­pie­nia. Nawet jego rysy zda­wa­ły się zmie­niać: z grubo cio­sa­nych, pro­stac­kich, o lekko prze­krwio­nych, roz­bie­ga­nych oczach, w znacz­nie sub­tel­niej­sze ob­li­cze, w któ­rym pło­nę­ła para oczu zna­mio­nu­ją­cych naj­wyż­szy in­te­lekt. – Sza­now­ni pań­stwo, nie po­do­ba mi się to – oznaj­mił.

Le­d­wie sły­szal­ne echo jego głosu było zde­cy­do­wa­nie in­ne­go zda­nia.

Sir Fre­de­rick wes­tchnął cięż­ko.

– Czło­wiek, o któ­rym mowa… umrze dnia pierw­sze­go czerw­ca tego roku – po­wie­dział cicho i jakby nie­pew­nie.

Sześć – a może sie­dem? – par oczu zwró­ci­ło się ku niemu. Sir Fre­de­rick uda­wał, że usi­łu­je strzep­nąć nie­wi­dzial­ny pyłek z rę­ka­wa tu­żur­ka.

– To bar­dzo od­waż­ne stwier­dze­nie – za­uwa­ży­ła z sar­ka­zmem lady Au­gu­sta.

– Czy zo­sta­nie za­mor­do­wa­ny? – W gło­sie dzi­wacz­ne­go po­dwój­ne­go czło­wie­ka po­brzmie­wał jed­no­cze­śnie nie­po­kój i fa­scy­na­cja. – A może to ska­za­niec, któ­re­mu wy­zna­czo­no datę eg­ze­ku­cji?

Sir Fre­de­rick wbił wzrok w la­kie­ro­wa­ne czub­ki swo­ich butów.

– Czy zmar­twych­wsta­nie ma na­stą­pić na­tych­miast? – za­in­te­re­so­wał się męż­czy­zna z cu­dzo­ziem­skim ak­cen­tem.

– Czy zmar­twych­wsta­nie ma być cał­ko­wi­te i do­słow­ne? – za­py­tał wło­ski to­wa­rzysz ary­sto­kra­ty, uka­zu­jąc w uśmie­chu rząd śnież­no­bia­łych zębów.

Sir Fre­de­rick spra­wiał wra­że­nie, jakby na jego ubra­niu i bu­tach zgro­ma­dzi­ły się wszyst­kie dro­bin­ki kurzu i kłacz­ki z ca­łe­go Im­pe­rium.

– Jej Kró­lew­ska Mość jest w po­sia­da­niu po­uf­nych in­for­ma­cji, wedle któ­rych śmierć pew­ne­go mło­dzień­ca na­stą­pi tego wła­śnie dnia – po­wie­dział, usi­łu­jąc nadać gło­so­wi choć­by pozór pew­no­ści sie­bie.

Ary­sto­kra­ta przy­glą­dał mu się spod przy­mru­żo­nych po­wiek.

– No, no – po­wie­dział. – Nie po­są­dza­łem jej o to. – Za­wie­sił głos, jakby jed­no­cze­śnie su­ge­rował, że nie po­dej­rze­wa kró­lo­wej o po­sia­da­nie spraw­nej siat­ki wy­wia­dow­czej ani o plan mor­der­stwa. – Sza­now­ni pań­stwo – zwró­cił się do po­zo­sta­łych – pro­po­nu­ję udać się do pa­wi­lo­nu… – Rzu­cił po­dejrz­li­we spoj­rze­nie szam­be­la­no­wi. – Oba­wiam się, że to nie­unik­nio­ne.

Sir Fre­de­rick miał minę skar­co­ne­go psa, ale przy­tak­nął.

– Zna­czy otrzy­ma­li­śmy wszy­scy pro­po­zy­cję nie do od­rzu­ce­nia? – mruk­nął cu­dzo­zie­miec.

Nikt nie od­po­wie­dział.

 

Pa­wi­lon spra­wiał wra­że­nie od dawna nie­uży­wa­ne­go. Wszy­scy do­sta­li wła­sne po­ko­je, lecz mimo póź­nej pory zgro­ma­dzi­li się nie­mal na­tych­miast w sa­lo­ni­ku, peł­nym mebli obi­tych kwie­ci­sty­mi tka­ni­na­mi, na­igra­wa­ją­cy­mi się z po­sęp­ne­go na­stro­ju. Trwa­ją­ca bli­sko dwa­dzie­ścia lat ża­ło­ba naj­wy­raź­niej tu nie do­tar­ła.

– Może za­cznie­my od przed­sta­wie­nia się – za­ga­ił ary­sto­kra­ta, usa­do­wiw­szy się wraz ze swoim wło­skim to­wa­rzy­szem z dala od ko­min­ka oraz od córki. – Ja oczy­wi­ście nie muszę, a skoro już zdra­dzi­łem, że ta nie­wdzięcz­na dama to krew z mojej krwi i kość z mojej kości – lady Au­gu­sta skrzy­wi­ła się na te słowa – to ją też mo­że­my po­mi­nąć, a zatem…

Cu­dzo­zie­miec lu­stro­wał go wzro­kiem spod przy­mru­żo­nych po­wiek. Po­zo­sta­li też po­pa­try­wa­li po sobie nie­pew­nie.

– Przy­znam, że nie mia­łem oka­zji… – za­czął uczo­ny aro­gant.

Ary­sto­kra­ta skrzy­wił się.

– Do­praw­dy – mruk­nął. – Niech panu bę­dzie. Geo­r­ge Gor­don, lord… – Mru­gnął okiem do swo­je­go wło­skie­go to­wa­rzy­sza. – Ru­thven. A to moja córka, którą na­zy­wam Au­gu­stą po pierw­sze dla­te­go, że tak ma na imię, a po dru­gie dla­te­go, że woli swoje dru­gie imię, Ada.

– Umiem się przed­sta­wić sama, tato – od­par­ła Au­gu­sta-Ada, po czym nie do­pusz­cza­jąc go do głosu do­da­ła: – Mo­je­mu dro­gie­mu ojcu to­wa­rzy­szy czło­wiek, bez któ­re­go by nie ist­niał… – Za­wie­si­ła głos, jakby się nad czymś za­sta­na­wia­ła. – A może na od­wrót, moi dro­dzy? – za­py­ta­ła z cza­ru­ją­cym uśmie­chem.

– Po­li­do­ri – mruk­nął Włoch.

– Nie sły­sza­łem nigdy o żad­nym Ru­thve­nie – oznaj­mił cu­dzo­zie­miec.

Lady Au­gu­sta za­chi­cho­ta­ła. Po­li­do­ri skrzy­wił się wy­raź­nie.

– Je­stem oso­bi­stym le­karzem jego lor­dow­skiej mości – dodał.

Cu­dzo­zie­miec spoj­rzał na niego z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Cóż za zbieg oko­licz­no­ści – po­wie­dział. – Ja też je­stem le­ka­rzem… w każ­dym razie byłem.

– Pan nie jest An­gli­kiem – za­uwa­żył Geo­r­ge Gor­don. – Tym le­piej, wnie­sie pan od­świe­ża­ją­cy po­wiew w to za­tę­chłe wy­spiar­skie to­wa­rzy­stwo.

– Nie je­stem pewny, czy moja spe­cjal­ność jest szcze­gól­nie, hmm, od­świe­ża­ją­ca – mruk­nął uczo­ny. – Ale ma pan rację, po­cho­dzę z Nie­miec, pra­co­wa­łem na uni­wer­sy­te­cie w In­gol­stadt…

– Ja też bywam le­ka­rzem – wtrą­cił się nagle po­dwój­ny. – Dok­tor Hyde, spe­cja­li­sta far­ma­ko­pei.

– A gdzie szó­sty? – za­py­tał nagle Po­li­do­ri.

Za­pa­dło nie­zręcz­ne mil­cze­nie.

– Szó­sty? – po­wtó­rzył Nie­miec.

Ada prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Ten ładny – od­po­wie­dzia­ła.

– Ten, który wy­glą­da jak grec­ki bóg – do­pre­cy­zo­wał jej oj­ciec.

Po dłu­gich po­szu­ki­wa­niach zna­leź­li Ład­ne­go w nie­wiel­kim ogród­ku ota­cza­ją­cym pa­wi­lon. Chło­pak przy­cup­nął w al­tan­ce i wy­glą­dał, jakby miał się roz­pła­kać.

– Kto­kol­wiek to jest – oznaj­mił, kiedy po­zo­sta­li sta­nę­li nad nim kołem z oskar­ży­ciel­ski­mi mi­na­mi – nie za­pro­wa­dzę go do Niej.

Pół go­dzi­ny póź­niej zdo­ła­li wy­do­być z niego, że ma na imię Leo, stu­dio­wał ję­zy­ki kla­sycz­ne i po­dró­żo­wał po świe­cie. Kon­sy­lium le­kar­skie prze­ko­na­ło go też w końcu, żeby udał się wraz z wszyst­ki­mi do sa­lo­nu, gdzie będą mogli w peł­nym gro­nie kon­ty­nu­ować na­ra­dę.

 

– Au­gu­sto, zo­sta­niesz se­kre­tar­ką – oznaj­mił Geo­r­ge Gor­don, kiedy roz­siedli się znów w fo­te­lach.

– O ile pa­mię­tam – od­cię­ła się – to ty je­steś w tym to­wa­rzy­stwie je­dy­nym czło­wie­kiem o spo­rym do­świad­cze­niu w pi­sa­niu.

– W spi­sy­wa­niu wła­snych myśli, prze­le­wa­niu na pa­pier owo­ców po­etyc­kie­go ge­niu­szu – od­parł wy­nio­śle – a nie tego, co mówią inni.

– Si­gnor Po­li­do­ri nada się… – za­czę­ła.

– Czy mo­że­my dać spo­kój tym ro­dzin­nym prze­py­chan­kom? – za­py­tał znu­dzo­nym gło­sem Nie­miec. – Oba­wiam się, że ni­ko­go poza waszą dwój­ką… – zer­k­nął na Wło­cha – trój­ką – po­pra­wił się – one nie in­te­re­su­ją, a ja na przy­kład chciał­bym skoń­czyć z tym za­da­niem, za­in­ka­so­wać, co mi się na­le­ży, i wy­je­chać stąd. Im szyb­ciej roz­wią­że­my pro­blem, tym prę­dzej będę mógł pań­stwa po­że­gnać. Mam na gło­wie pil­niej­sze spra­wy niż ka­pry­sy ja­kiejś sta­rej wa­riat­ki, która sza­leń­stwo ma we krwi.

Geo­r­ge Gor­don ro­ze­śmiał się.

– Cóż za prze­ni­kli­wa ana­li­za oso­bo­wo­ści mojej kró­lew­skiej ku­zyn­ki – po­wie­dział.

Ada unio­sła nie­znacz­nie suk­nię i tym razem cał­ko­wi­cie re­al­nie, stopą w sznu­ro­wa­nym wy­so­ko bu­ci­ku, wy­mie­rzy­ła mu kop­nia­ka w kost­kę. Poeta miał minę, jakby go po­waż­nie za­bo­la­ło.

– Nasz nie­miec­ki gość ma rację – po­wie­dział z iry­ta­cją dok­tor Hyde, pa­trząc na tę dwój­kę. – By­li­by­śmy wdzięcz­ni, gdyby ze­chcie­li pań­stwo odło­żyć ro­dzin­ne spra­wy na póź­niej. Nie mamy zbyt wiele czasu.

Po­li­do­ri zmie­rzył go wzro­kiem.

– Mam wra­że­nie, że nie ma pan na myśli tylko ter­mi­nu za nie­ca­ły mie­siąc?

Zanim Hyde zdą­żył od­po­wie­dzieć, Geo­r­ge Gor­don wy­cią­gnął z kie­sze­ni zmię­tą kart­kę.

– Praw­dę mó­wiąc, ter­min jest nawet krót­szy. Kiedy wy­cho­dzi­li­śmy, sir Fre­de­rick, jak­kol­wiek on się poza tym na­zy­wa, wci­snął mi do ręki ten oto do­ku­ment. – Po­ma­chał pa­pie­rem przed ocza­mi ze­bra­nych, po czym podał go córce. – Prze­czy­taj, moja droga, skoro ze­chcia­łaś zo­stać se­kre­tar­ką tego zgro­ma­dze­nia.

Ada wy­rwa­ła mu list ze zło­ścią.

– „Wy­ni­ki muszą być go­to­we naj­da­lej za ty­dzień” – prze­czy­ta­ła. – „Bła­gam, niech pań­stwo coś wy­my­ślą, JKM uważa to za spra­wę prio­ry­te­to­wą. Zmar­twych­wsta­nie musi być nie­zau­wa­żal­ne.” Strasz­nie to na­ba­zgra­ne – sko­men­to­wa­ła.

Nie­miec par­sk­nął.

– Ary­sto­kra­tycz­ny lokaj bał się po­wie­dzieć to nam oso­bi­ście. Do­sko­na­le, to ozna­cza, że naj­da­lej za dwa ty­go­dnie będę mógł ru­szyć w dal­szą po­dróż.

Hyde rzu­cił mu po­sęp­ne spoj­rze­nie.

– Wła­ści­wie dla­cze­go pan przy­jął tę pro­po­zy­cję, skoro czas tak pana nagli? – za­py­tał.

Nie­miec wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Po­wiem panu tak: od wielu lat po­dró­żu­ję, a to wy­ma­ga spo­rych na­kła­dów.

Ada wsta­ła, się­gnę­ła po nie­wiel­ki srebr­ny dzwo­ne­czek sto­ją­cy na sto­licz­ku pod oknem, i uci­szy­ła po­zo­sta­łych.

– Dro­dzy pań­stwo, skoro mój uko­cha­ny oj­ciec zmu­sił mnie do ob­ję­cia po­sa­dy se­kre­tar­ki, ogła­szam po­rzą­dek obrad. Punkt pierw­szy: gło­so­wa­nie, czy idzie­my teraz spać, czy też kon­ty­nu­uje­my do­cie­ka­nia?

– Wiesz do­brze, Au­gu­sto, że ja i mój drogi przy­ja­ciel nie bę­dzie­my pra­co­wać za dnia, toteż…

– Chyba le­piej pra­co­wa­ło­by się nam bez was – burk­nął nie­uprzej­mie Hyde, który sie­dział teraz przy­gar­bio­ny w głę­bo­kim fo­te­lu. Po czym wy­pro­sto­wał się, się­gnął do kie­sze­ni, wy­cią­gnął z niej nie­wiel­ką bu­te­lecz­kę i po­cią­gnął łyk. Jego rysy roz­luź­ni­ły się, z oczu znik­nął wyraz iry­ta­cji i nie­po­ko­ju.– Za prze­pro­sze­niem pań­skim, mi­lor­dzie – dodał zu­peł­nie innym tonem.

– A zatem prze­gło­so­wa­ne – od­po­wie­dział bez­tro­sko Geo­r­ge Gor­don, jakby Hyde w ogóle się nie ode­zwał. – Za­no­tuj, moje słon­ko – zwró­cił się do córki – zo­sta­je­my i dys­ku­tu­je­my dalej. Punkt pierw­szy: dla­cze­go my?

Jak zwy­kle nikt nie pa­mię­tał o Ład­nym, który nagle ode­zwał się z ciem­ne­go kąta, gdzie znów się za­szył.

– Kró­lo­wa po­wie­dzia­ła, że my wszy­scy… – Głos mu się za­ła­mał. – Oszu­ka­li­śmy śmierć, tak? Ja nie chcia­łem, nie pla­no­wa­łem…

– Chło­pak ma rację – oznaj­mi­ła Ada. – Jej Kró­lew­ska Mość tak wła­śnie po­wie­dzia­ła. Pa­no­wie? Czas na wy­zna­nia.

 

Było już sporo po pół­no­cy, kiedy skoń­czy­li opo­wia­dać.

– Pod­su­muj­my – po­wie­dzia­ła Ada, spo­glą­da­jąc w no­tat­ki. – Papa i jego przy­ja­ciel są nie­śmier­tel­ni, ale – uśmiech­nę­ła się ja­do­wi­cie – w spo­sób nie­do­sko­na­ły. A skoro zmar­twych­wsta­nie ma być „nie­zau­wa­żal­ne”, to za­kła­dam, że or­ga­nizm musi funk­cjo­no­wać ide­al­nie jak żywy. Praw­da, ojcze?

Geo­r­ge Gor­don uda­wał, że jej nie sły­szy. Po­li­do­ri wy­ka­zał nagłe za­in­te­re­so­wa­nie wscho­dzą­cym nad linią drzew księ­ży­cem.

– A zatem zu­peł­nie nie ro­zu­miem, po co was tu we­zwa­no, je­ste­ście nie­przy­dat­ni. – Za­wie­si­ła głos, a kiedy nie do­cze­ka­ła się re­ak­cji, kon­ty­nu­owa­ła: – Dok­tor Hyde, jak ro­zu­miem, za po­mo­cą mik­stur wła­sne­go wy­na­laz­ku jest w sta­nie ste­ro­wać ludz­ką myślą i psy­che. To może oka­zać się przy­dat­ne, żeby zła­go­dzić szok po zmar­twych­wsta­niu i spra­wić, by nasz oży­wie­niec nie pa­mię­tał wła­snej śmier­ci…

– To, moja droga – od­parł z urazą jej oj­ciec – jest aku­rat naszą spe­cjal­no­ścią.

Ada wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Cóż, źle osza­co­wa­łam waszą nie­przy­dat­ność. Nie jest ona cał­ko­wi­ta…

– Fräulein Au­gu­sta – po­wie­dział znu­żo­nym gło­sem Nie­miec – pa­mię­ta pani, co ura­dzi­li­śmy w kwe­stii ro­dzin­nych nie­sna­sek?

– Moja córka jest za­męż­na – za­pro­te­sto­wał Geo­r­ge Gor­don. – A jej mąż, w prze­ci­wień­stwie do niej, żyje.

Ada zmru­ży­ła oczy, przy­glą­da­jąc się ojcu.

– On­to­lo­gia mo­je­go mał­żeń­stwa… – za­czę­ła w tej samej chwi­li, w któ­rej on znów otwo­rzył usta, żeby coś po­wie­dzieć.

Wszy­scy po­zo­sta­li spio­ru­no­wa­li wzro­kiem i ojca, i córkę.

– Wróć­my do na­szych ba­ra­nów – za­pro­po­no­wał dok­tor Hyde.

– Wy­pra­szam… – za­czął Geo­r­ge Gor­don, ale za­milkł.

– Herr Vik­tor – kon­ty­nu­owa­ła Ada, spo­glą­da­jąc na Niem­ca – jak ro­zu­miem jest chi­rur­giem i ma pewne do­świad­cze­nie na polu oży­wia­nia umar­łych.

– Złe do­świad­cze­nie – pod­kre­ślił wy­wo­ła­ny. Na dźwięk tych słów wszy­scy prze­wró­ci­li ocza­mi, po­nie­waż sły­sze­li je ponad dzie­sięć razy w ciągu ostat­nich go­dzin.

– To wszyst­ko ozna­cza, że wasza czwór­ka może mieć ja­kieś zna­cze­nie dla na­sze­go za­da­nia, choć po­dej­rze­wam, że ci dwaj – wska­za­ła na ojca i Po­li­do­rie­go – są dwaj tylko dla­te­go, że są nie­roz­łącz­ni. Jeden by cał­ko­wi­cie wy­star… – Bła­gal­ne spoj­rze­nie Niem­ca i Hyde’a po­wstrzy­ma­ło ją od kon­ty­nu­owa­nia wy­wo­du.

– A co z Ład­nym? – za­py­tał Hyde.

Jak zwy­kle za­po­mnie­li o nim. Leo zdą­żył za­snąć wci­śnię­ty wraz z fo­te­lem w ciem­ny kąt. Obu­dzi­li go bez­ce­re­mo­nial­nie i wy­cią­gnę­li z niego nie­skład­ną opo­wieść o po­dró­ży do Afry­ki, nie­zwy­kle uro­dzi­wej cza­ro­dziej­ce i ży­cio­daj­nym pło­mie­niu.

– Nie ro­zu­miem – po­wie­dzia­ła w końcu Ada. – Po co zbie­rać nas wszyst­kich, skoro naj­wy­raź­niej wy­star­czy do­star­czyć de­li­kwen­ta do tej ogni­stej ko­lum­ny… – Umil­kła na widok udrę­czo­ne­go wzro­ku Ład­ne­go.

Hyde pod­szedł do chło­pa­ka.

– O co wła­ści­wie cho­dzi, Leo? – za­py­tał.

Ładny scho­wał twarz w dło­niach. Przez chwi­lę sie­dział tak, po­grą­żo­ny w me­lan­cho­lii. Geo­r­ge Gor­don wstał znie­cier­pli­wio­ny z fo­te­la, nie zdą­żył jed­nak się ode­zwać, gdyż ubiegł go Po­li­do­ri.

– O ile zro­zu­mia­łem opo­wieść na­sze­go mło­de­go przy­ja­cie­la – po­wie­dział, igno­ru­jąc po­gar­dli­we prych­nię­cia pra­wie wszyst­kich ze­bra­nych – ko­rzy­sta­nie z tego źró­dła wiecz­nej mło­do­ści po­cią­ga ze sobą po­waż­ne kon­se­kwen­cje na­tu­ry, po­wiedz­my: oso­bi­stej. – Leo wy­raź­nie się za­ru­mie­nił. – A zatem, jeśli na­szym za­da­niem jest wskrze­sić tego… kto­kol­wiek to jest… tak, żeby się nawet nie zo­rien­to­wał, ta me­to­da rów­nież nie za­dzia­ła.

Za oknem szary świt za­stą­pił ciem­ność nocy, a pieśń sło­wi­ka – głosy pta­ków śpie­wa­ją­cych o po­ran­ku. Geo­r­ge Gor­don ziew­nął.

– Za­rzą­dzam ko­niec obrad na dziś – oznaj­mił. – Ci z was, któ­rzy muszą się po­ży­wiać, znaj­dą za­pew­ne coś w ja­dal­ni, ja idę spać. Po­li­do­ri! – za­wo­łał gło­sem nie­zno­szą­cym sprze­ci­wu.

Dok­tor nie­chęt­nie od­szedł od sku­lo­ne­go w fo­te­lu Ład­ne­go.

– Pa­no­wie – zwró­ci­ła się do po­zo­sta­łych Ada – mu­si­my teraz za­de­cy­do­wać, czy ule­ga­my ter­ro­ro­wi mo­je­go ojca, czy też pró­bu­je­my zna­leźć roz­wią­za­nie w zmniej­szo­nym gro­nie.

Hyde za­my­ślił się i przez chwi­lę szcze­gó­ły jego ob­li­cza zmie­nia­ły się jak szkieł­ka w ka­lej­do­sko­pie.

– Muszę od­po­cząć – od­rzekł w końcu. – Ina­czej źle się to dla nas skoń­czy.

Nie­miec przy­glą­dał mu się z uwagą.

– Mam wra­że­nie, że nie po­wie­dział nam pan o sobie wszyst­kie­go – za­uwa­żył.

– A kto po­wie­dział? – mruk­nę­ła Ada.

– Pani oj­ciec, aż za dużo – od­pa­ro­wał Hyde, po czym zmi­ty­go­wał się. – Pani wy­ba­czy.

Ada spoj­rza­ła na Ład­ne­go. Leo spał w fo­te­lu.

– Ro­zejdź­my się. Może dzień przy­nie­sie radę.

 

Po trzech dniach, a ra­czej no­cach dłu­gich dys­put o tym, jak wy­ko­rzy­stać i po­łą­czyć zdol­no­ści lub umie­jęt­no­ści po­szcze­gól­nych osób dla osią­gnię­cia celu, Ada trzy­ma­ła w ręce kart­kę pa­pie­ru, na któ­rej wid­nia­ło coś, co na pierw­szy rzut oka można było uznać za wzór che­micz­ny lub for­mu­łę ma­te­ma­tycz­ną.

– A zatem pierw­szą za­gad­kę roz­wią­za­li­śmy – po­wie­dział Nie­miec. – Do­sko­na­le. Pod­su­muj­my. Leo jest na­szym pod­sta­wo­wym ele­men­tem. Za­kła­da­my, że jako no­si­ciel ży­cio­daj­ne­go pło­mie­nia jest w sta­nie oży­wić pa­cjen­ta.

Ładny nie wy­glą­dał na za­chwy­co­ne­go tą per­spek­ty­wą.

– Pan poeta albo jego przy­du­pas – pod­jął Hyde – zajmą się pa­mię­cią oży­wień­ca…

– A pan ob­my­śli mik­stu­rę, która po­mo­że przy­wró­cić mu zmy­sły i ja­sność myśli – do­koń­czył Po­li­do­ri, po któ­re­go minie było wy­raź­nie widać, że okre­śle­nie przy­du­pas nie spodo­ba­ło mu się, lecz po­sta­no­wił to prze­mil­czeć.

– Nasz drogi nie­miec­ki przy­ja­ciel zaś – po­wie­dział kwa­śno Geo­r­ge Gor­don – do­sztu­ku­je w razie po­trze­by bra­ku­ją­ce koń­czy­ny, czyż nie tak?

Ada po­tak­nę­ła. Tak wła­śnie stało w jej no­tat­kach.

– A w sumie… – Nie­miec spo­glą­dał na nią po­nu­ro. – Co pani tu robi?

Wszy­scy spoj­rze­li po sobie, jakby ni­ko­mu wcze­śniej nie przy­szła ta myśl do głowy.

– Jest se­kre­tar­ką. – Geo­r­ge Gor­don wzru­szył ra­mio­na­mi.

Nie­miec zi­gno­ro­wał tę uwagę.

– Da­li­śmy się temu zwieść – po­wie­dział. – Wszy­scy opo­wia­da­li­śmy o swo­ich nie­zwy­kłych do­świad­cze­niach, a pani spo­koj­nie se­kre­ta­rzo­wa­ła. Jaka jest pani ta­jem­ni­ca? – Wy­cią­gnął w jej stro­nę oskar­ży­ciel­sko palec.

Ada wsu­nę­ła się głę­biej w fotel. Gdyby nie to, że od dawna się nie po­ci­ła, by­ła­by teraz cała zlana potem. Męż­czyź­ni nie spusz­cza­li z niej wzro­ku, nawet Ładny wy­ka­zał cień za­in­te­re­so­wa­nia. W końcu wes­tchnę­ła cięż­ko, pod­nio­sła się z fo­te­la i za­czę­ła roz­pi­nać ha­ft­ki przy sukni.

Hyde gwizd­nął, po czym za­ru­mie­nił się i wy­bą­kał coś nie­zro­zu­mia­łe­go. Ładny był czer­wo­ny jak burak. Nie­miec przy­glą­dał się jej z za­in­te­re­so­wa­niem, które wy­da­wa­ło się cał­kiem na­uko­we.

– No, no – ode­zwał się Geo­r­ge Gor­don. – Wie­dzia­łem, że je­steś eks­cen­trycz­na, tego jed­nak się nie spo­dzie­wa­łem…

– Jest pani pewna, że to ko­niecz­ne? – wy­bą­kał Po­li­do­ri, który nagle zro­bił się jesz­cze bled­szy niż zwy­kle.

Ada wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, przy oka­zji zsu­wa­jąc z nich suk­nię.

– Ab­so­lut­nie – od­rze­kła.

Suk­nia opa­dła na pod­ło­gę, za nią gor­set, halka i cała resz­ta skom­pli­ko­wa­nej bie­li­zny. Męż­czyź­ni jęk­nę­li. Nie wie­dzie­li, gdzie po­dziać oczy, więc spo­glą­da­li to po sobie, to na me­ta­lo­wy szkie­let sto­ją­cy przed nimi.

Hyde gwizd­nął kilka razy. Ładny wy­glą­dał jakby miał ze­mdleć. Na­uko­we za­in­te­re­so­wa­nie Niem­ca się­gnę­ło ze­ni­tu.

– No, no – po­wie­dział Geo­r­ge Gor­don, zer­ka­jąc na swoją kost­kę, jakby jesz­cze pa­mię­ta­ła ból za­da­ny przez me­ta­lo­wą stopę. – Na coś ci się te na­uko­we fa­na­be­rie przy­da­ły, jak widzę, droga Au­gu­sto.

– Jak pani… to…? – wy­du­kał Po­li­do­ri.

– Po­mógł mi pe­wien in­ży­nier, choć dzia­ła­nie za­pro­gra­mo­wa­łam sama – od­par­ła Ada tonem, jakby mó­wi­ła o tym, co bę­dzie na ko­la­cję. – A teraz, jak już pa­no­wie na­sy­ci­li się wi­do­kiem, może któ­ryś po­mo­że mi się ubrać?

Żaden nie po­spie­szył z po­mo­cą.

– Nadal nie ro­zu­miem, po co pani tu jest – po­wie­dział po kwa­dran­sie Nie­miec.

– Jeśli to pana w ja­kim­kol­wiek stop­niu po­cie­szy – od­par­ła Ada – ja też nie. Czy mo­że­my pod­pi­sać ten ra­port?

 

– Jej Kró­lew­ska Mość jest umiar­ko­wa­nie za­do­wo­lo­na – oznaj­mił na­stęp­ne­go wie­czo­ra sir Fre­de­rick.

– Umiar­ko­wa­nie? – prych­nął Geo­r­ge Gor­don. – A czego ta stara mop­si­ca by jesz­cze chcia­ła?

– Wy­peł­ni­li­śmy za­da­nie i to przed cza­sem – oznaj­mił Nie­miec, ale w jego gło­sie po­brzmie­wał nie­po­kój. – Ro­zu­miem, że mogę ru­szać w dal­szą wę­drów­kę…

Sir Fre­de­rick za­kla­skał w ręce z ra­do­ści.

– Jakiż pan do­myśl­ny! – za­wo­łał. – Wszy­scy wy­ru­sza­cie! Czasu do pierw­sze­go czerw­ca nie ma już zbyt wiele, a czeka was da­le­ka po­dróż. Oczy­wi­ście za­pew­nia­my naj­lep­sze wa­run­ki i naj­no­wo­cze­śniej­sze środ­ki trans­por­tu.

Nie­miec wy­glą­dał, jakby go pio­run strze­lił. Ładny sie­dział apa­tycz­nie w fo­te­lu. Hyde za­my­ślił się, jakby coś li­czył.

– Zdaje pan sobie oczy­wi­ście spra­wę – Geo­r­ge Gor­don zwró­cił się do sir Fre­de­ric­ka – że ja i mój przy­ja­ciel po­trze­bu­je­my spe­cjal­nych wa­run­ków po­dró­ży, szcze­gól­nych wygód oraz środ­ków bez­pie­czeń­stwa?

Sir Fre­de­rick ukło­nił się.

– Wszyst­ko zo­sta­ło za­pla­no­wa­ne w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach, mi­lor­dzie.

– Do­sko­na­le. – Geo­r­ge Gor­don za­tarł ręce. – Dokąd wy­ru­sza­my?

– Na po­łu­dnie Afry­ki – od­parł szam­be­lan, wpa­tru­jąc się w dywan.

Ładny wydał zdu­szo­ny okrzyk i ze­mdlał.

– Nie ma szans, że­by­śmy tam do­tar­li na czas – za­pro­te­sto­wał Nie­miec.

Ada wpa­try­wa­ła się w sir Fre­de­ric­ka spod przy­mru­żo­nych po­wiek.

– Naj­no­wo­cze­śniej­sze środ­ki trans­por­tu – mruk­nę­ła.

 

Na­stęp­ne­go wie­czo­ra prze­wie­zio­no ich do strze­żo­ne­go przez od­dział woj­ska doku w So­uthend. Stali teraz na na­brze­żu i pa­trzy­li, jak spod wody wy­nu­rza się ma­je­sta­tycz­ny kształt, przy­po­mi­na­ją­cy ogrom­ne cy­ga­ro. Od stro­ny głów­ne­go portu nad­je­chał powóz, z któ­re­go wy­siadł star­sza­wy je­go­mość.

– Sza­now­ni pań­stwo – zwró­cił się do ze­bra­nych – na­zy­wam się Bru­nel, je­stem głów­nym pro­jek­tan­tem tego stat­ku.

Hyde lu­stro­wał go wzro­kiem.

Ten Bru­nel czy może jego syn? – za­py­tał. – Ten zaj­mo­wał się ko­le­ją że­la­zną i mo­sta­mi, o ile mnie pa­mięć nie myli, a potem słuch o nim za­gi­nął…

– Znaj­du­je się pan w takim to­wa­rzy­stwie – od­parł in­ży­nier, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi – że chyba nic nie po­win­no pana dzi­wić. Pani hra­bi­no – zwró­cił się do Ady z ukło­nem – widzę, że moja kon­struk­cja do­sko­na­le pani służy.

Nie­miec gwizd­nął.

– Po­pły­nie­my do Kraju Przy­ląd­ko­we­go… a kon­kret­nie na pewną bar­dzo małą wyspę po­ło­żo­ną nieco na za­chód od niego, gdzie czeka już na nas naj­lep­szy prze­wod­nik, ja­kie­go mogą sobie pań­stwo wy­ma­rzyć. Stam­tąd prze­mie­ści­cie się na wschód, do Na­ta­lu… inną ma­szy­ną mojej kon­struk­cji.

Po wy­pły­nię­ciu zgro­ma­dzi­li się w urzą­dzo­nej jak salon ka­ju­cie, przy­glą­da­jąc się prze­my­ka­ją­cym za okna­mi łodzi rybom. Sta­tek pły­nął za­ska­ku­ją­co szyb­ko, gład­ko i nie­mal bez­gło­śnie, jeśli nie li­czyć mo­no­ton­ne­go szumu ma­szy­ne­rii, do któ­re­go przy­wy­kli po kilku go­dzi­nach.

– Dla­cze­go Afry­ka? – za­py­tał Nie­miec.

– Bo to na końcu świa­ta? – za­pro­po­no­wał Po­li­do­ri. – I nikt nigdy nie dowie się o na­szym eks­pe­ry­men­cie? Zwłasz­cza gdyby się nie po­wiódł…

Brzmia­ło to lo­gicz­nie, więc po­zo­sta­li po­ki­wa­li gło­wa­mi. Herr Vik­tor gła­dził w za­my­śle­niu krót­ką brodę.

– Poza tym tam chwi­lo­wo trwa wojna – dodał Hyde – więc pierw­sze­go czerw­ca, po­dob­nie jak w każ­dym innym dniu, na pewno ktoś zgi­nie.

Walka o wol­ność, gdy się raz za­czy­na… – mruk­nął pod nosem Geo­r­ge Gor­don. – I tak dalej, pa­mię­ta­cie, oczy­wi­ście… – Nikt nie po­tak­nął, więc jego lor­dow­ska mość kon­ty­nu­ował, igno­ru­jąc ich igno­ran­cję: – Z moją ży­cio­wą hi­sto­rią – zi­gno­ro­wał rów­nież nagły ka­szel Po­li­do­rie­go – nie czuję się zbyt kom­for­to­wo, sta­jąc po stro­nie im­pe­rium prze­ciw­ko wol­ne­mu na­ro­do­wi Zu­lu­sów…

To­wa­rzy­stwo w od­po­wie­dzi zi­gno­ro­wa­ło rów­nież tę ty­ra­dę, co tro­chę zi­ry­to­wa­ło jej au­to­ra. Spoj­rze­nie Ady były nie­obec­ne, jakby coś li­czy­ła.

– Tak – po­wie­dzia­ła w końcu po­wo­li – na woj­nie każ­de­go dnia ktoś ginie.

Nikt na nią nie spoj­rzał, wszy­scy pa­trzy­li w prze­strzeń. Nie­mniej w po­wie­trzu za­wi­sło nie­do­po­wie­dzia­ne: “Jej Kró­lew­ska Mość spra­wia­ła wra­że­nie, jakby cho­dzi­ło o kon­kret­ną śmierć”.

– Jeśli eks­pe­ry­ment się nie po­wie­dzie – mruk­nął Nie­miec – łatwo bę­dzie zwa­lić, co­kol­wiek po nim po­zo­sta­nie, na dzi­ku­sów.

Geo­r­ge Gor­don ostro za­pro­te­sto­wał prze­ciw­ko okre­śle­niu „dzi­ku­sy”. Po­li­do­ri nie­mra­wo go po­parł. Ładny obu­dził się na chwi­lę i wy­mam­ro­tał parę okrą­głych słów o sta­ro­żyt­nych lu­dach Afry­ki, czym zy­skał po­chwa­łę Geo­r­ge’a Gor­do­na. Hyde i Nie­miec wy­mie­ni­li po­gar­dli­we spoj­rze­nia, po czym Hyde ukrad­kiem łyk­nął tro­chę swo­jej mik­stu­ry i wy­ja­śnił, że wła­ści­wie nie miał na myśli nic ob­raź­li­we­go. Roz­go­rza­ła dys­ku­sja.

Ada mil­cza­ła.

 

Na roz­le­głym pla­te­au nad ma­leń­kim por­to­wym mia­stecz­kiem cze­ka­ła na nich ko­lej­na nie­spo­dzian­ka. Bal­lon di­ri­ge­able pre­zen­to­wał się oka­za­le nawet w mar­nym świe­tle księ­ży­ca i gwiazd. Szum ma­szy­ne­rii utrud­niał roz­mo­wy, ale i tak wszy­scy za wy­jąt­kiem Ady ga­pi­li się z otwar­ty­mi sze­ro­ko ocza­mi na ma­szy­nę, o któ­rej ist­nie­niu oczy­wi­ście wszy­scy wie­dzie­li – ste­row­ce zo­sta­ły prze­cież wy­ko­rzy­sta­ne w nie­daw­nej woj­nie z Fran­cją – lecz nigdy nie oglą­da­li jej na wła­sne oczy. Nie po­dej­rze­wa­li nawet, że w Wiel­kiej Bry­ta­nii pro­du­ko­wa­no ste­row­ce . A już na pewno nie przy­pusz­cza­li, że są one zdol­ne latać na da­le­kie dy­stan­se – udane pa­ry­skie próby obej­mo­wa­ły za­le­d­wie kil­ka­dzie­siąt mil, a i pru­skie ma­szy­ny po­dró­żo­wa­ły na razie je­dy­nie po Eu­ro­pie.

– Pań­stwo wy­ba­czą moją pre­dy­lek­cję do kształ­tu cy­ga­ra – po­wie­dział Bru­nel. – Od kiedy… prze­ży­łem sa­me­go sie­bie, nie mogę już sma­ko­wać praw­dzi­wych, więc to mój hołd dla daw­nej przy­jem­no­ści.

– Tech­no­lo­gia wy­kra­dzio­na Pru­som. – Nie­miec zmarsz­czył brwi, jakby coś kal­ku­lo­wał.

Geo­r­ge Gor­don skrzy­wił się i prych­nął po­gar­dli­wie.

– An­glia pa­nu­je na fa­lach oce­anów, a nie w po­wie­trzu – oznaj­mił.

– Sta­rze­jesz się, ojcze – od­gry­zła się Ada. – Daw­niej za­chwy­cił­byś się no­wo­cze­sno­ścią.

W tej chwi­li od stro­ny wi­docz­ne­go w od­da­li Ja­me­stown roz­legł się stu­kot koń­skich kopyt i chwi­lę póź­niej do­łą­czył do nich wy­so­ki ży­la­sty męż­czy­zna w tro­pi­kal­nym ubra­niu.

– Sir Ri­chard – po­wie­dzia­ła Ada, po raz pierw­szy wy­ka­zu­jąc za­in­te­re­so­wa­nie oko­licz­no­ścia­mi. – Po­win­nam się była do­my­ślić…

– Lady Lo­ve­la­ce – od­parł, ca­łu­jąc ją w dłoń. – Ma­rzy­łem o tym, żeby panią po­znać.

Jej oj­ciec rzu­cił mu ura­żo­ne spoj­rze­nie.

– Czy do­brze mi się wy­da­je – zwró­cił się do po­dróż­ni­ka tonem su­ge­ru­ją­cym, że to on sam po­wi­nien być przed­mio­tem ma­rzeń o oso­bi­stym po­zna­wa­niu, a nie jego córka – że oto zna­leź­li­śmy się na skale nowocze­sne­go Pro­me­te­usza, którą za­szczy­ci­łem nie­gdyś wzmian­ką w jed­nym z moich po­ema­tów?

Pan Bur­ton nie zdą­żył od­po­wie­dzieć, po­nie­waż za­ło­ga ste­row­ca wła­śnie za­mel­do­wa­ła, że po­jazd jest go­to­wy do star­tu. Sil­ni­ki szu­mia­ły, lecz za­głu­sza­ło je nie­usta­ją­ce na tej wy­sep­ce wycie wia­tru.

– Mam wra­że­nie, drogi ojcze – szep­nę­ła Ada – że je­steś trosz­kę prze­brzmia­łą sławą, świat po­szedł do przo­du. Może wiecz­nie żywa po­win­na być po­ezja, a nie poeta? Pro­me­te­usz uwol­nio­ny jest znacz­nie mniej słyn­ny od uwię­zio­ne­go… Są tacy, któ­rzy o tym wie­dzą.

Wiatr za­głu­szył jego od­po­wiedź, jeśli ja­ka­kol­wiek padła.

 

Le­cie­li trzy noce i trzy dni nad mo­rzem, z któ­re­go od czasu do czasu wy­nu­rza­ło się ogrom­ne ciel­sko, wy­rzu­ca­ją­ce w górę fon­tan­nę wody. Do­pie­ro pod ko­niec po­dró­ży skrę­ci­li na pół­noc i kiedy na­stęp­ne­go dnia słoń­ce chy­li­ło się znów ku za­cho­do­wi, wy­lą­do­wa­li na po­kry­tej suchą ro­ślin­no­ścią rów­ni­nie, gdzie prze­sie­dli się na konie i ru­szy­li za sir Ri­char­dem. Za nimi za­ło­ga ste­row­ca skła­da­ła balon, aby ukryć go przed ocza­mi cie­kaw­skich – wra­cać mieli do­pie­ro za kilka dni.

Nocna jazda nie była przy­jem­na, lecz nie­zbęd­na dla dwóch człon­ków eks­pe­dy­cji, a poza tym, jak wy­ja­śnił im jesz­cze w Lon­dy­nie sir Fre­de­rick, Jej Kró­lew­skiej Mości za­le­ża­ło na za­cho­wa­niu misji w se­kre­cie.

– O co w tym wszyst­kim na­praw­dę cho­dzi? – za­py­tał Hyde, kiedy około czwar­tej nad ranem za­trzy­ma­li się u celu po­dró­ży, w nie­wiel­kiej ko­tli­nie, po czym roz­pa­li­li do­brze ukry­ty ogień u wy­lo­tu płyt­kiej groty.

Nikt mu nie od­po­wie­dział, wszy­scy wsłu­chi­wa­li się w od­gło­sy nie­zna­ne­go kon­ty­nen­tu, które dla nich – może za wy­jąt­kiem Ład­ne­go – były nowe, ta­jem­ni­cze i fa­scy­nu­ją­ce.

Sir Ri­chard za­pa­lił fajkę i wyjął z kie­sze­ni ko­per­tę. Przez chwi­lę roz­glą­dał się po całym to­wa­rzy­stwie, aż w końcu podał list Adzie.

– Jak znam życie, zro­bi­li panią se­kre­tar­ką, nie wi­dząc innej roli dla ko­bie­ty – po­wie­dział obo­jęt­nym tonem – więc rów­nie do­brze pani może to prze­czy­tać. Pan Bru­nel do­stał to od Sir Fre­de­ric­ka, a ja od niego, z po­le­ce­niem prze­ka­za­nia pań­stwu na miej­scu.

Ada prze­bie­ga­ła pismo wzro­kiem, czu­jąc się tak, jak kiedy za życia krew od­pły­wa­ła jej z twa­rzy.

– „Wie­czo­rem pierw­sze­go czerw­ca puł­kow­nik N. przy­wie­zie pań­stwu ciało mło­de­go żoł­nie­rza. Wy­pró­bu­je­cie na nim swoje me­to­dy. Pro­szę pa­mię­tać, że po­wo­dze­nie tej misji jest dla Jej Kró­lew­skiej Mości prio­ry­te­tem i spra­wą wagi pań­stwo­wej”. – Spoj­rza­ła na górę kart­ki, gdzie wy­pi­sa­ny był kod nie­zna­ne­go jej urzę­du oraz dwa słowa: „Kryp­to­nim Kirk­pa­trick”. – Kirk­pa­trick? – zwró­ci­ła się do to­wa­rzy­szy. – Czy komuś z panów mówi coś to na­zwi­sko?

Po­krę­ci­li prze­czą­co gło­wa­mi, tylko Geo­r­ge Gor­don mam­ro­tał coś pod nosem o tym, że może i znał kie­dyś kogoś, kto tak się na­zy­wał. Nikt nie zwra­cał na niego uwagi.

– Pierw­szy czerw­ca to już dziś – po­wie­dział głu­cho Hyde. – Wła­śnie mi­nę­ła pół­noc.

 

Wind­sor, 1 czerw­ca 1879

„Dla­cze­go, dla­cze­go to zro­bi­łam?” – py­ta­ła samą sie­bie Wik­to­ria, nie mogąc sku­pić się na gło­sie lek­tor­ki. Nagle do­tar­ły do niej słowa czy­ta­ne­go wła­śnie wier­sza. Coś o la­sach i ła­bę­dziach, a potem ten jeden wers, który kró­lo­wa zna na pa­mięć:

Mnie jed­ne­go okrut­na nie­śmier­tel­ność trawi.

Do­praw­dy, po­my­śla­ła kró­lo­wa. Nie dość, że ten nie­zno­śny Ten­ny­son (pisze cu­dow­ne wier­sze, ale mógł­by oka­zy­wać wię­cej sza­cun­ku), to jesz­cze Ti­to­nos? Co za nie­takt, aku­rat teraz. Kto to wy­brał?

– Dzię­ku­ję, moja droga, wy­star­czy na dziś – po­wie­dzia­ła do dziew­czy­ny.

Kiedy lek­tor­ka wy­szła, myśli Jej Kró­lew­skiej Mości po­wę­dro­wa­ły da­le­ko. Minie sporo dni, zanim na­dej­dą wie­ści z po­łu­dnia Afry­ki, więc póki co Wik­to­rię bę­dzie za­bi­ja­ła nie­pew­ność.

– Dla­cze­go to zro­bi­łam? – po raz pierw­szy wy­po­wie­dzia­ła to py­ta­nie na głos.

Astro­log podał bar­dzo do­kład­ną datę, nie­mniej poza tym jego pro­gno­zy były nie­ja­sne, jak zwy­kle. Dla­cze­go oni muszą być jak grec­kie wy­rocz­nie, za­sta­na­wia­ła się kró­lo­wa. W gło­wie za­ko­ła­ta­ło wspo­mnie­nie lek­cji od­by­wa­nych w dzie­ciń­stwie… “Jeśli roz­pocz­niesz tę wojnę, upad­nie wiel­kie im­pe­rium”. Wojnę roz­po­czę­li nie­sfor­ni urzęd­ni­cy, na­po­mnia­ła samą sie­bie. A to, co się tam dziś wy­da­rzy, miej­my na­dzie­ję, zmie­ni losy im­pe­rium, choć w spo­sób zu­peł­nie od­mien­ny, niż kto­kol­wiek mógł­by się spo­dzie­wać.

Zer­k­nę­ła na le­żą­cy na biur­ku otwar­ty tom Ten­ny­so­na. Prze­kart­ko­wa­ła go i zna­la­zła inny wiersz.

Nie ich za­da­niem dać od­po­wiedź;

Nie ich za­da­niem pytać po co;

Dla nich tylko roz­kaz i śmierć.

 

Tshot­sho­si, Natal, 1 czerw­ca 1879

Kiedy zbli­żał się świt, Geo­r­ge Gor­don i Po­li­do­ri za­czę­li się nie­pew­nie wier­cić i wtedy Nie­miec do­ko­nał od­kry­cia. Grota, do któ­rej sir Ri­chard kie­ro­wał się naj­wy­raź­niej wedle bar­dzo kon­kret­nych wska­zó­wek, była znacz­nie ob­szer­niej­sza niż im się wy­da­wa­ło w nocy. Tylna ścia­na oka­za­ła się je­dy­nie za­ło­mem, a dalej cią­gnę­ła się ogrom­na pie­cza­ra z pła­skim gła­zem na samym środ­ku.

– Jak stół ope­ra­cyj­ny. – Hyde wzdry­gnął się. – Wszyst­ko przy­go­to­wa­ne.

– Kim jest puł­kow­nik N.? – za­py­tał Nie­miec.

Nikt nie miał po­ję­cia.

– O co w tym wszyst­kim na­praw­dę cho­dzi? – Ada zwró­ci­ła się do sir Ri­char­da, który ze sto­ic­kim spo­ko­jem palił fajkę.

– Droga hra­bi­no – od­parł po chwi­li – nie wiem tego w stop­niu jesz­cze więk­szym niż kto­kol­wiek z pań­stwa. Moją rolą było je­dy­nie przy­wieźć wszyst­kich w to kon­kret­ne miej­sce, w któ­rym nigdy wcze­śniej nie byłem. – Za­wie­sił na chwi­lę głos i spoj­rzał jej pro­sto w oczy. – Jak pani może wie, z re­gu­lar­ne­go woj­ska wy­rzu­co­no mnie pra­wie czter­dzie­ści lat temu, a ka­rie­rę po­dróż­ni­czą też w za­sa­dzie po­rzu­ci­łem na rzecz zajęć bar­dziej lu­kra­tyw­nych.

Hyde prych­nął.

– Co w takim razie pana skło­ni­ło…?

– Jej Kró­lew­ska Mość była bar­dzo prze­ko­nu­ją­ca – od­parł krót­ko. Na­stęp­nie pod­niósł się, zer­k­nął na ze­ga­rek i za­czął sio­dłać konia.

– Pan od­jeż­dża? – za­py­ta­ła Ada.

– Taki mam roz­kaz. Wrócę, pro­szę się nie oba­wiać. Muszę was prze­cież ode­skor­to­wać z po­wro­tem do ste­row­ca.

Za­pa­dła cisza. Za­kłó­cał ją je­dy­nie wiatr, szum wy­so­kiej trawy i wody, oraz le­d­wie sły­szal­ne gło­sy ludzi lub zwie­rząt, do­bie­ga­ją­ce spoza ła­god­ne­go wzgó­rza wzno­szą­ce­go się nad ja­ski­nią.

W po­łu­dnie usły­sze­li po­tycz­kę. Krzy­ki po an­giel­sku, krzy­ki w nie­zna­nym ję­zy­ku, wy­strza­ły, jęki, wię­cej krzy­ków, wię­cej strza­łów… Wszyst­ko dość da­le­ko. Szmer po­bli­skie­go stru­mie­nia tłu­mił część dźwię­ków.

Do­tar­li tu nocą, więc wcze­śniej nie mieli wiele oka­zji, by po­dzi­wiać kra­jo­braz, ale teraz wi­dzie­li, że w kie­run­ku, z któ­re­go kilka go­dzin temu wsta­ło słoń­ce, roz­cią­ga się ogrom­na do­li­na, po­ły­sku­ją­ca me­an­dra­mi rzeki. Od­gło­sy walki do­cho­dzi­ły ze stro­ny prze­ciw­nej, ze wzgó­rza wzno­szą­ce­go się nad nimi.

– Nie brzmi to jak duża bitwa – za­uwa­żył Hyde, po czym dodał, wi­dząc py­ta­ją­ce spoj­rze­nia współ­to­wa­rzy­szy: – Byłem pod Ba­ła­kła­wą, roz­po­znał­bym i ar­ty­le­rię, i szar­żę ka­wa­le­rii.

Nagle wszyst­ko uci­chło. Przez chwi­lę sły­chać było jesz­cze tę­tent spło­szo­ne­go konia, a potem długo na­słu­chi­wa­li uważ­nie, pod­ry­wa­jąc się na każdy sze­lest. Nie­mniej ocze­ki­wa­nie i zmę­cze­nie po dłu­giej po­dró­ży spra­wi­ły, że przy­sy­pia­li, choć nie był to spo­koj­ny sen: bu­dzi­ło ich po­czu­cie, że lada chwi­la coś się wy­da­rzy.

Wy­da­rzy­ło się do­kład­nie tak, jak za­po­wia­dał list.

Cie­nie przed ja­ski­nią znacz­nie się już wy­dłu­ży­ły, kiedy do ko­tli­ny wbie­gli dwaj żoł­nie­rze dźwi­ga­ją­cy nosze, na któ­rych le­ża­ło na­kry­te woj­sko­wym płasz­czem ciało. Za nimi na koniu pod­je­chał ofi­cer w kor­ko­wym heł­mie, za­sła­nia­ją­cym rysy twa­rzy.

Puł­kow­nik omiótł sie­dzą­ce u wej­ścia do groty to­wa­rzy­stwo, na­ka­zał żoł­nie­rzom zło­żyć nosze na ziemi i za­cze­kać na wzgó­rzu.

– Ro­zu­miem, że pań­stwo wie­dzą, co dalej robić – po­wie­dział chłod­no, nie zwra­ca­jąc się kon­kret­nie do żad­ne­go ze zgro­ma­dzo­nych.

Po tych sło­wach, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, skło­nił sztyw­no głowę i od­je­chał.

Nie­miec pod­szedł do ciała. Po­zo­sta­li przy­glą­da­li mu się z ja­ski­ni.

Nagle nie­da­le­ko padł strzał, a potem drugi.

Spoj­rze­li po sobie z prze­ra­że­niem.

– Bierz­my się do ro­bo­ty – po­wie­dział Hyde po­nu­ro. – Trze­ba skoń­czyć z tym jak naj­szyb­ciej. Robi się nie­przy­jem­nie.

Nie­miec ob­ser­wo­wał z uwagą jego trzę­są­ce się ręce i gry­ma­s wy­krzy­wia­ją­cy ob­li­cze.

– Myślę, że po­wi­nien pan łyk­nąć tej swo­jej mik­stu­ry – mruk­nął. – Le­piej, żeby nie roz­szar­pał pan tego nie­bosz­czy­ka na strzę­py, bo po­zszy­wa­ne ciało nie wy­glą­da zbyt na­tu­ral­nie.

Hyde spoj­rzał na niego spode łba, po czym wyjął bu­te­lecz­kę i po­cią­gnął z niej so­lid­ny łyk. Jego rysy wy­gła­dzi­ły się, dło­nie prze­sta­ły drżeć. Pod­szedł do noszy i uniósł płaszcz.

Zo­ba­czy­li mło­de­go męż­czy­znę w bry­tyj­skim mun­du­rze, nie­wąt­pli­wie mar­twe­go, z cia­łem po­zna­czo­nym ra­na­mi od włócz­ni. W dłoni, jakby dla pod­kre­śle­nia tego faktu, ści­skał wciąż drzew­ce afry­kań­skiej broni, za­pew­ne wy­rwa­nej wro­go­wi.

Ada od­wró­ci­ła wzrok, po czym zmu­si­ła się do spoj­rze­nia po­now­nie. Ob­li­cze mło­dzień­ca, na które le­d­wie rzu­ci­ła okiem, nie da­wa­ło jej spo­ko­ju. To nie był ano­ni­mo­wy żoł­nierz, te rysy z całą pew­no­ścią wi­dzia­ła już wcze­śniej. Przy­sta­nę­ła u wej­ścia i pa­trzy­ła jak Nie­miec z Hyde’em wno­szą ciało do groty.

– Leo? – za­wo­ła­ła.

Ładny sie­dział obok pła­skie­go ka­mie­nia, na któ­rym dwaj męż­czyź­ni zło­ży­li bez­wład­ne zwło­ki.

– As­sa­gaj – po­wie­dział na widok uła­ma­nej włócz­ni w ręku mar­twe­go po­rucz­ni­ka. – Znam tę broń…

Pod­niósł wzrok na Adę. Ski­nę­ła do niego za­chę­ca­ją­co głową. Wstał i od­wra­ca­jąc wzrok od zma­sa­kro­wa­ne­go męż­czy­zny, po­ło­żył dło­nie na jego pier­si. A potem na twa­rzy.

Z mroku w głębi ja­ski­ni wy­chy­nął Geo­r­ge Gor­don z nie­od­łącz­nym Po­li­do­rim. Hyde trzy­mał w po­go­to­wiu bu­te­lecz­kę z przy­go­to­wa­ną jesz­cze w Lon­dy­nie nową, eks­pe­ry­men­tal­ną mik­stu­rą. Nie­miec wy­cią­gnął chi­rur­gicz­ny ne­se­ser i za­czął me­to­dycz­nie zszy­wać i ban­da­żo­wać po­ra­nio­ne ciało. Ada spoj­rza­ła na niego py­ta­ją­co.

– Jak tego nie zro­bię, wy­krwa­wi się z po­wro­tem – wy­ja­śnił, przy­glą­da­jąc się uważ­nie ranom. Coś mu­sia­ło zwró­cić jego uwagę, po­nie­waż wpa­try­wał się w jedną z nich ze szcze­gól­nym za­in­te­re­so­wa­niem, po czym kiedy nikt nie pa­trzył, wyjął z ne­se­se­ra szczyp­ce i roz­su­nął de­li­kat­nie skórę.

Ada ski­nę­ła głową, zer­ka­jąc na niego ukrad­kiem. Nadal nie poj­mo­wa­ła, jaka jest jej rola w tym wszyst­kim.

Mi­nę­ło kilka go­dzin. Czło­wiek nadal był mar­twy, choć rany wy­glą­da­ły teraz jak nie­groź­ne za­dra­śnię­cia. Mimo że był już wie­czór, a po­wie­trze sta­wa­ło się coraz chłod­niej­sze, u wy­lo­tu groty sły­chać było coraz bar­dziej na­tręt­ne brzę­cze­nie much.

– A jeśli to nie za­dzia­ła? – za­py­tał w pew­nym mo­men­cie Ładny. – Co wtedy? Mamy go oży­wić ina­czej? Czy zo­sta­wić… tak?

Nikt nie miał po­ję­cia. Żadne in­struk­cje nie wspo­mi­na­ły o ta­kiej opcji.

– Le­piej, żeby się udało – po­wie­dział Po­li­do­ri, wzdry­ga­jąc się. – Ina­czej, oba­wiam się, pań­stwo za­ro­bią kulki w głowę, a my dwaj wy­sta­wie­nie na pełne afry­kań­skie słoń­ce.

Ładny po­krę­cił głową.

– To nie dzia­ła. – Spoj­rzał na swoje ręce. – Tam… wie­cie, świa­tło, magia… – Jego wzrok stał się nie­obec­ny, roz­ma­rzo­ny. – I Ona.

W tej wła­śnie chwi­li Ada zro­zu­mia­ła, po co się tu zna­la­zła. Po­de­szła do ogni­ska i wzię­ła do ręki ża­rzą­cy się jesz­cze lekko ka­wa­łek drew­na. Dmu­cha­niem zdo­ła­ła wznie­cić nie­wiel­ki ogień. Męż­czyź­ni pa­trzy­li na nią ze zdu­mie­niem.

– Bra­ku­ją­ce ogni­wo – po­wie­dzia­ła. – Nie­zbęd­ny ele­ment. Nie­wia­do­ma w na­szym rów­na­niu.

Oj­ciec rzu­cił jej ba­daw­cze spoj­rze­nie. Hyde ode­rwał się od spraw­dza­nia, ile jesz­cze mik­stu­ry zo­sta­ło w bu­te­lecz­ce. Ile­kroć wy­da­wa­ło się, że ciało mło­dzień­ca drga pod do­ty­kiem rąk Ład­ne­go, wle­wał zmar­łe­mu kro­plę płynu do ust. Bez­sku­tecz­nie. Po­li­do­ri uniósł głowę znad klat­ki pier­sio­wej żoł­nie­rza – na­zwa­li go po­rucz­ni­kiem Kirk­pa­tric­kiem, z po­wo­du dys­tynk­cji i kodu misji – i po­krę­cił głową, po czym od­su­nął się od za­im­pro­wi­zo­wa­nej po­chod­ni. Nie­miec pa­trzył na Adę z za­in­te­re­so­wa­niem i nie­pew­no­ścią.

Leo jed­nak zro­zu­miał. Wy­cią­gnął ręce ku ognio­wi i ni­czym wodę za­gar­nął go w dło­nie, po czym przy­ło­żył palce do mar­twe­go ciała. Spły­nę­ła z nich błę­kit­na po­świa­ta i obj­ęła ciało żoł­nie­rza, ukry­wa­jąc je na chwi­lę przed wzro­kiem ota­cza­ją­cych go osób.

Kiedy przy­ga­sła, na ka­mie­niu sie­dział jak naj­bar­dziej żywy „po­rucz­nik Kirk­pa­trick”, z lekko tylko nie­przy­tom­nym wzro­kiem.

– Co się stało? – za­py­tał.

Po fran­cu­sku.

– Zo­stał pan ranny – roz­legł się od wej­ścia do groty głos puł­kow­ni­ka N. – Na szczę­ście to nic groź­ne­go, nie­mniej zo­sta­nie pan ode­sła­ny do An­glii. To roz­kaz – dodał, po­nie­waż mło­dzian miał minę, jakby za­mie­rzał pro­te­sto­wać.

 

W ste­row­cu dwaj ofi­ce­ro­wie do­sta­li od­ręb­ną ka­ju­tę, po­dob­nie na łodzi pod­wod­nej. Au­to­rzy eks­pe­ry­men­tu nie mieli więc wpraw­dzie moż­li­wo­ści roz­mo­wy ze swoim pa­cjen­tem, nie­mniej po­wo­dze­nie misji wpro­wa­dzi­ło ra­do­sny na­strój wśród to­wa­rzy­stwa.

– Tak. – Po­li­do­ri po­twier­dził po­dej­rze­nia Hyde’a. – Wszyst­ko było moż­li­we dzię­ki temu, że on nie żył od ja­kie­go czasu? Go­dzi­ny? Dwóch?

– Po­wi­nie­nem był się z tym li­czyć w moich wcze­śniej­szych do­świad­cze­niach – mruk­nął Nie­miec. Wy­da­wa­ło się, że chciał coś jesz­cze dodać, ale za­gryzł wargi i za­milkł.

Uwa­dze Ady nie umknę­ło, że za­ci­snął dłoń na małym me­ta­lo­wym przed­mio­cie, który wy­do­był z ciała po­rucz­ni­ka, kiedy za­szy­wał rany za­da­ne zu­lu­ski­mi włócz­nia­mi. Co ro­bi­ła kula w ciele czło­wie­ka, który zgi­nął od zu­lu­skich włócz­ni pod­czas… jak to po­wie­dział Hyde? Nie­wiel­kiej po­tycz­ki?

Ładny spał, ści­ska­jąc w ręce frag­ment as­sa­gaj, z którą przy­nie­sio­no im pa­cjen­ta. Ada sie­dzia­ła w kącie i ma­rzy­ła o chwi­li, kiedy bę­dzie mogła pójść do bi­blio­te­ki i przej­rzeć ga­ze­ty. Dziw­nie zna­jo­me rysy mło­dzień­ca nie da­wa­ły jej spo­ko­ju. Po­dob­nie jak roz­mo­wa pod­słu­cha­na przez drzwi za­mknię­tej ka­ju­ty. Po­rucz­nik płyn­ną an­gielsz­czy­zną z wy­raź­nym fran­cu­skim ak­cen­tem do­py­ty­wał o pa­trol, za­sadz­kę, wro­gów w miej­scu, w któ­rym nie po­win­no ich być. Puł­kow­nik po­wta­rzał mu spo­koj­nym, mo­no­ton­nym gło­sem, jak ma­łe­mu dziec­ku, że tak zda­rza się na woj­nie i że z ca­łe­go od­dzia­łu prze­żył tylko on jeden, za co po­wi­nien być wdzięcz­ny Opatrz­no­ści.

– Nie­źle się spi­sa­łaś – po­wie­dział Geo­r­ge Gor­don, wy­ry­wa­jąc córkę z za­du­my.

Uśmiech­nę­ła się do niego. Oj­ciec nigdy wcze­śniej jej za nic szcze­rze nie po­chwa­lił.

 

Wind­sor, 20 czerw­ca 1879

Kró­lo­wa Wik­to­ria sie­dzia­ła za biur­kiem z za­do­wo­lo­ną miną. Mogła skoń­czyć z za­mar­twianiem: ga­ze­ty na­pi­szą, że syn przy­ja­ciół­ki za­słu­żył się na woj­nie, otrzy­ma od­po­wied­nie od­zna­cze­nia i bę­dzie można spo­koj­nie wró­cić do kwe­stii ożen­ku z księż­nicz­ką. Zro­bi­ła wszyst­ko, co po­zo­sta­wa­ło w jej mocy, by po­zwo­lić się wy­peł­nić prze­po­wied­ni, a za­ra­zem unik­nąć złych wie­ści.

Zer­k­nę­ła na sto­ją­cy na ko­min­ku zegar. Wska­zy­wał za pięć piątą. To­wa­rzy­stwo za­pro­szo­ne na her­bat­kę już się pew­nie ze­bra­ło w an­ty­szam­brze. Jak pra­wie dwa mie­sią­ce temu.

Kró­lo­wa ski­nę­ła na sir Fre­de­ric­ka, który otwo­rzył drzwi.

Wik­to­ria le­d­wie słu­cha­ła, jak ci wszy­scy lu­dzie zda­wa­li jej spra­wę z eks­pe­ry­men­tu. Na ich twa­rzach wi­dzia­ła nie­pew­ność i może nawet znie­cier­pli­wie­nie, skry­wa­ne uprzej­mo­ścią dyk­to­wa­ną przez ety­kie­tę. Ob­ser­wo­wa­ła to wszyst­ko uważ­nie.

Hyde miał na sobie nie­na­gan­ny frak i wy­sła­wiał się, jakby ukoń­czył Eton, nie to, co kiedy zo­ba­czy­ła go po raz pierw­szy. Tro­chę czasu w ele­ganc­kim to­wa­rzy­stwie naj­wy­raź­niej do­brze mu zro­bi­ło. Nie­zno­śny kuzyn Geo­r­ge wpro­sił się na zimę do Bal­mo­ral, mogła się tego spo­dzie­wać po dar­mo­zja­dzie. Lady Lo­ve­la­ce ob­ser­wo­wa­ła wszyst­kich spod przy­mru­żo­nych po­wiek, jakby do­ko­ny­wa­ła kal­ku­la­cji… Do­praw­dy, to nie ucho­dzi damie, oto skut­ki po­zwa­la­nia cór­kom na fa­na­be­rie. Nie­miec­ki le­karz (jak­kol­wiek on się na­zy­wa, nie zdo­ła­ła za­pa­mię­tać na­zwi­ska) wy­znał, że do­wie­dział się nie­zwy­kle cie­ka­wych rze­czy pod­czas tej wy­pra­wy. Mó­wiąc to, spoj­rzał kró­lo­wej wy­mow­nie w oczy, co było nie­mal­że im­per­ty­nen­cją, ale czego się spo­dzie­wać po kon­ty­nen­tal­nych uczo­nych. Ach, jesz­cze ten chło­piec o uro­dzie grec­kiej rzeź­by… Na jego widok Wik­to­ria czuła, że top­nie­je jej serce, a su­ro­we rysy ła­god­nie­ją. Tak bar­dzo przy­po­mi­nał pew­ne­go mło­de­go czło­wie­ka, który za­wró­cił jej w gło­wie ponad czter­dzie­ści lat temu. Pa­mię­ta­ła ten dzień, jakby to było wczo­raj, pa­mię­ta­ła wła­sne wra­że­nia: „jest bar­dzo przy­stoj­ny, ma włosy w takim ko­lo­rze jak moje, wiel­kie, błę­kit­ne oczy, pięk­ny nos i słod­kie usta…”

Po­wstrzy­ma­ła wes­tchnie­nie na widok mło­dzień­ca, le­d­wie do­strze­gal­nym ru­chem wy­gła­dzi­ła fałdy ob­szer­nej czar­nej sukni – miała na­dzie­ję, że nie­ba­wem bę­dzie mogła prze­stać nosić ten uprzy­krzo­ny kolor – i jesz­cze raz prze­bie­gła wzro­kiem po go­ściach. Tak, do­sko­na­le się spi­sa­li. A teraz pora, by wy­peł­ni­ła się druga część prze­po­wied­ni astro­lo­ga. Czas na od­mia­nę losów im­pe­rium. Wik­to­ria była prze­ko­na­na, że są one za­leż­ne od jed­ne­go, je­dy­ne­go czyn­ni­ka: jej, kró­lo­wej, oso­bi­ste­go szczę­ścia.

Wszy­scy wy­glą­da­li, jakby chcie­li zaraz po tej au­dien­cji roz­je­chać się do domów.

Kró­lo­wa nie po­win­na ich dłu­żej trzy­mać w nie­pew­no­ści.

– Do­sko­na­le się pań­stwo spi­sa­li – oznaj­mi­ła, klasz­cząc w dło­nie. – Teraz przed wami trud­niej­sze za­da­nie. Czas roz­po­cząć ope­ra­cję Wind­sor. Mój drogi Al­bert czeka na was.

 

War­sza­wa, 21 czerw­ca 1879

Da­le­ko od An­glii, a jesz­cze dalej od kraju Zu­lu­sów, stary czło­wiek zło­żył ga­ze­tę.

– No – po­wie­dział do czar­ne­go jed­no­okie­go pudla, głasz­cząc go po łbie – wy­po­go­dzi­ło się, na świe­cie bez zmian, może nawet idzie ku lep­sze­mu, czas na spa­cer.

Pies po­merdał ogo­nem na znak, że w zu­peł­no­ści zga­dza się ze swoim panem.

Koniec

Komentarze

“– Muszę panów ostrzec, że Jej Kró­lew­ska Mość jest ostat­nio nie w hu­mo­rze – po­wie­dział szam­be­lan, wcho­dząc, i dla­te­go wła­śnie we­zwa­ła panów… A wła­ści­wie pań­stwa – po­pra­wił się, zer­ka­jąc na sto­ją­cą nieco na ubo­czu damę.” → Myśl­nik za­miast prze­cin­ka przed ‘i’. Plus po­wta­rzasz ‘panów’.

 

“1861” → Chyba słow­nie.

 

“Ze­chcą paa-ństwo usiąść?”

 

“Ale Jej Kró­lew­ska Mość spra­wia­ła wra­że­nie, jakby cho­dzi­ło o kon­kret­ną śmierć, za­wi­sło w po­wie­trzu.” – Ja bym to ubra­ła w cu­dzy­słów albo na­pi­sa­ła kur­sy­wą, bo w ta­kiej for­mie nie­zbyt wia­do­mo, kto to mówi i o co cho­dzi.

 

Ja tutaj widzę czar­ną ko­me­dię albo dra­mat te­atral­ny, z więk­szym na­ci­skiem na to dru­gie. Nieco cli­che, ot, plą­ta­ni­na zgryź­li­wych, od­mien­nych cha­rak­te­rów wy­ru­sza na wspól­ną misję, by ura­to­wać świat. Jed­nak lek­kość nar­ra­cji i sub­tel­ny humor spra­wi­ły, że czy­ta­łam z za­in­te­re­so­wa­niem – choć jak już pew­nie wiesz, nie prze­pa­dam za dwor­ski­mi pe­ry­pe­tia­mii oraz po­li­tycz­ny­mi in­try­ga­mi. Cie­szę się, że ele­ment fan­ta­stycz­ny był tu wy­raź­nie pod­kre­ślo­ny, motyw z po­wro­tem do ży­wych rów­nież nie­sły­cha­nie cie­ka­wy. Co do sa­me­go wy­ko­na­nia, to myślę, że tek­sto­wi zro­bi­ło­by na dobre roz­wi­nię­cie nie­któ­rych scen – strasz­nie nie lubię za­bie­gu pod ty­tu­łem “trzy dni póź­niej”, akcja mo­gła­by też zwol­nić na chwi­lę, żeby móc bar­dziej na­cie­szyć się po­sta­cia­mi.

 

Nie ro­zu­miem jed­nak po­cząt­ku i końca, je­że­li oczy­wi­ście gość czy­ta­ją­cy ga­ze­tę ma ja­kieś dru­gie dno (a naj­pew­niej ma), więc mogę je­dy­nie przy­pusz­czać, że ma to jakiś zwią­zek z od­mia­ną losów Im­pe­rium? Bo­ha­te­rom się po­wio­dło, więc sta­rzec uznał, że wszyst­ko po sta­re­mu?

 

Mój zde­cy­do­wa­ny fa­wo­ryt to Pan Gor­don.

 

“– Do­praw­dy, ojcze – po­wie­dzia­ła lady Au­gu­sta – po tylu la­tach mógł­byś opa­no­wać choć­by pod­sta­wy ety­kie­ty.

– Znam je do­sko­na­le, moje dro­gie dziec­ko – od­parł jej oj­ciec – ale dawno temu po­sta­no­wi­łem nie przej­mo­wać się nimi.”

:)

 

Dzię­ki, Żon­gler­ko, za uwagi i cie­szę się, że się do­brze czy­ta­ło. I tak, to miała być tro­chę ma­ka­bre­ska, tro­chę coś jesz­cze, ale cze­kam na inne ko­men­ta­rze z pew­ny­mi wy­ja­śnie­nia­mi.

 

Co do szcze­gó­ło­wo­ści: i tak już roz­cią­gnę­łam to opo­wia­da­nie nie­wia­ry­god­nie w sto­sun­ku do nie­mal­że sa­mych dia­lo­gów, jakie na­pi­sa­łam jakoś jesz­cze w czerw­cu, ba­wiąc się bo­ha­te­ra­mi… Ale może jesz­cze jakiś opi­sik strze­lę. Mam jed­nak pro­blem, bo to zu­peł­nie inny typ nar­ra­cji, niż za­zwy­czaj piszę, w związ­ku z czym opisy, nawet sy­tu­acji, przy­cho­dzą mi z tru­dem.

 

nie lubię za­bie­gu pod ty­tu­łem “trzy dni póź­niej”

Z tym mam pro­blem, bo też uwa­żam to za eska­pizm, a z dru­giej stro­ny nie lubię opi­sy­wać go­dzi­na po go­dzi­nie, co się dzia­ło, jak nie dzia­ło się nic szcze­gól­ne­go…

 

gość czy­ta­ją­cy ga­ze­tę ma ja­kieś dru­gie dno

Oso­bie, która to roz­gry­zie mogę po­sta­wić piwo przy oka­zji (mam swoje typy, kto roz­gry­zie) ;)

 

Mój zde­cy­do­wa­ny fa­wo­ryt to Pan Gor­don.

Za­sta­na­wiam się, czy nie ujaw­nić jed­nak w tek­ście jego praw­dzi­we­go na­zwi­ska, choć wy­da­wa­ło mi się oczy­wi­ste… (tu przy­da­ła­by się beta, ale nie chcia­łam)

 

http://altronapoleone.home.blog

Piwo to przed­nia na­gro­da, jed­nak po­trze­bu­ję za­wę­zić po­szu­ki­wa­nia… gość od ga­ze­ty po­ja­wia się w ja­ki­kol­wiek spo­sób w tek­ście, czy to po­stać zu­peł­nie od­ręb­na, np. hi­sto­rycz­na? Bo prze­to był pu­de­lek Ir u Prusa w “Lalce”, chyba Rzec­kie­go, chyba ślepy, i chyba to jego na­zy­wa­no świ­nią? Głowy pod gi­lo­ty­nę za to nie dam ;)

Go­rą­co :) [wy­kre­ślam imię psa, zbyt łatwo; acz­kol­wiek świni nie pa­mię­tam]

 

http://altronapoleone.home.blog

Motyw z przy­wra­ca­niem do ży­wych, jesz­cze przez kró­lo­wą Wik­to­rię, jest bar­dzo bar­dzo.

Czy­ta­ło się do­brze, choć te frag­men­ty z prze­wra­ca­niem ocza­mi i ko­pa­niem po kost­kach i resz­tą ro­dzin­nych nie­sna­sek – nie tra­fia to do mnie.

 

I nie bar­dzo wiem co po­cząć z kli­ma­tem Ligi Nie­zwy­kłych Dżen­tel­me­nów – bo tak na lo­gi­kę to ro­zu­miem dla­cze­go dr Hyde, dr Któ­re­go-na­zwi­ska-nikt-nie-pa­mię­ta ;) ale tro­chę szko­da.

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

ale tro­chę szko­da

Chyba nie ro­zu­miem ;) [chyba że cho­dzi o nie­wy­mie­nie­nie na­zwi­ska herr Vik­to­ra? ja okrop­nie nie lubię do­słow­no­ści i ło­pa­to­lo­gii, więc wolę po­zo­sta­wiać czy­tel­ni­kom do­my­sły co do toż­sa­mo­ści, może aż do prze­sa­dy, może po­win­nam z tym po­wal­czyć…]

 

Dr Hyde jest z bar­dzo pro­ste­go i ab­sur­dal­ne­go po­wo­du, au­to­bio­gra­ficz­ne­go: będąc w czerw­cu w Lon­dy­nie, cał­kiem przy­pad­kiem tra­fi­łam w ar­chi­wach na zu­peł­nie ze sobą nie­po­wią­za­nych (w sumie nawet w dwóch róż­nych ar­chi­wach) dr. Hyde’a i Mr. Je­kyl­la, więc po­sta­no­wi­łam to uczcić…

 

Prze­my­ślę nie­sna­ski w ro­dzi­nie B., z ko­pa­niem w kost­kę jedną rzecz w sumie prze­oczy­łam (miało być mi­ni­mal­nie ina­czej, żeby sta­no­wi­ło wska­zów­kę), ale de­cy­zja nar­ra­cyj­na tro­chę po­psu­ła mi szyki – dzię­ki za mi­mo­wol­ne zwró­ce­nie uwagi na coś, czego nie do­pra­co­wa­łam :)

http://altronapoleone.home.blog

Ależ nie trze­ba go do­okre­ślać – to mi się bar­dzo spodo­ba­ło, taki przy­tyk w po­pkul­tu­rę, że o Vik­to­rze się nie mówi.

 

cał­kiem przy­pad­kiem tra­fi­łam w ar­chi­wach

i to jest cie­ka­we!

 

ale w tek­ście zo­sta­je z tego tylko ta Liga, czyli mie­le­nie po­sta­ci – i to jest ta szko­da. Ro­zu­miem to, bo wy­star­czy rzu­cić na­zwi­sko i wia­do­mo (mniej wię­cej) o co cho­dzi, można zając się wła­ści­wą hi­sto­rią, ale jakoś wolę mniej ogra­ne po­sta­cie – bo Ada mi się bar­dzo (i ona ma fajny po­ten­cjał słu­cho­wi­sko­wy – ter­ko­ta­nie i cy­ka­nie ;) 

 

edit:

i faj­nie, że się coś przy­da­ło, bo cza­sa­mi to już wolę się nie od­zy­wać jak znowu gar­ga­me­lić ;<

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

ale w tek­ście zo­sta­je z tego tylko ta Liga, czyli mie­le­nie po­sta­ci

To aku­rat ma głę­bo­ko ukry­te zna­cze­nie ;) Bar­dzo ład­nie mimo woli tra­fiasz w sedno ge­ne­zy tego opo­wia­da­nia… Ale na razie zmil­czę, o co cho­dzi.

http://altronapoleone.home.blog

Faj­nie po­że­ni­łaś ze sobą róż­nych ludzi, któ­rzy “oszu­ka­li śmierć”.

Jak zwy­kle, wiele hi­sto­rycz­nych szcze­gó­łów mi umyka. O Zu­lu­sach sły­sza­łam, że byli i wal­czy­li bar­dzo dziel­nie, cho­ciaż broń (w po­rów­na­niu z An­gli­ka­mi) mieli prak­tycz­nie żadną.

Wiem, kim jest ten wskrze­szo­ny młody czło­wiek, ale mu­sia­łam to sobie wy­gu­glać.

W takim razie fa­ce­tem od psa i czy­ta­nia ga­ze­ty musi być Rzec­ki. Ale czemu nie uzna­łaś od­po­wie­dzi Żon­gler­ce?

Aha, tej kuli to już cał­kiem nie ro­zu­miem. Ktoś go za­strze­lił, dla pew­no­ści, że prze­po­wied­nia się spraw­dzi?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ku­ję, Fin­klo :)

 

Żon­gler­ce na­pi­sa­łam, że go­rą­co, ale piwo (a na pewno pół ;)) mogę po­sta­wić, bo czę­ścio­wa od­po­wiedź jest pra­wi­dło­wa, druga jej część to twoje gu­gla­nie.

 

Co do kuli: ist­nia­ły plot­ki, że An­gli­cy do­po­mo­gli lo­so­wi w tej kon­kret­nej spra­wie, więc je wy­ko­rzy­sta­łam nieco prze­wrot­nie…

http://altronapoleone.home.blog

Dzię­ki, ale nie lubię piwa. Zresz­tą, za gu­gla­nie nic się nie na­le­ży. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie po­wie­dzia­łam, że Ci za to gu­gla­nie sta­wiam ;)

Sama zresz­tą piwa też nie lubię, po­dob­nie jak kawy, co jed­na­ko­woż nie prze­szka­dza mi uma­wiać się na me­ta­fo­rycz­ne jedno i dru­gie, a na­stęp­nie pić co in­ne­go.

http://altronapoleone.home.blog

No to witaj w klu­bie! Po­dob­no to jest ge­ne­tycz­nie uwa­run­ko­wa­ne – nie­któ­rzy są bar­dzo wraż­li­wi na gorz­ki smak.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

To in­te­re­su­ją­ce, bo fak­tycz­nie nie zno­szę nic gorz­kie­go…

http://altronapoleone.home.blog

Po­wiem tak: dru­ży­na w tym opo­wia­da­niu skła­da się – poza może jed­nym wy­jąt­kiem – z naj­bar­dziej oczy­wi­stych po­sta­ci wik­to­riań­skiej po­pkul­tu­ry (tylko któ­re­goś z braci Hol­me­sów brak) i wła­śnie to było sporą czę­ścią mojej ogrom­nej fraj­dy z lek­tu­ry :)

ninedin.home.blog

Nie­ste­ty kon­tekst mocno mi umknął – z dru­ży­ny roz­po­zna­łem tylko Hyde'a, a Kirk­pa­tric sko­ja­rzył mi się tylko z ofi­ce­rem z Wojny Se­ce­syj­nej Kil­pa­tric­kiem, o któ­re­go ra­czej nie cho­dzi­ło. Ale mimo to prze­czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem i po­do­ba­ło mi się :)

“z dru­ży­ny roz­po­zna­łem tylko Hyde'a” – tu mnie za­sko­czy­łeś… Ale od­no­to­wu­ję :)

http://altronapoleone.home.blog

No nie­ste­ty, sze­ro­ko po­ję­ta wik­to­riań­ska po­pkul­tu­ra nigdy mnie zbyt­nio nie in­te­re­so­wa­ła (prócz może po­wie­ści Verne), stąd nie ko­ja­rzę po­sta­ci. Ale tak jak na­pi­sa­łem, nie prze­szko­dzi­ło mi to w po­zy­tyw­nym od­bio­rze opo­wia­da­nia, więc ra­czej nie ma co mu za­rzu­cić, to ra­czej ja mogę się wsty­dzić swo­jej igno­ran­cji w tym te­ma­cie ;)

A fe­ral­ne­go trupa już sobie wy­gu­gla­łem, cie­ka­wa po­stać.

Na­zwi­sko nie­przy­pad­ko­we ofkors.

Ja od wik­to­ria­ni­zmu dość ucie­kam, bo mnie przede wszyst­kim nuży po­wta­rzal­no­ścią tych sa­mych mo­ty­wów (pa­ra­dok­sal­nie po­nie­kąd wła­śnie dla­te­go na­pi­sa­łam to opo­wia­da­nie…), wolę inne, nie tak ogra­ne ob­sza­ry XIX w., więc oczy­wi­ście i tu, wśród tych klisz, je wrzu­ci­łam ;)

http://altronapoleone.home.blog

tylko któ­re­goś z braci Hol­me­sów brak

Wła­ści­wie Sher­lock by się nada­wał – wszak umarł, a potem oka­za­ło się, że jed­nak żyje. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tu wzię­łam ra­czej tych wcze­śniej uro­dzo­nych – 1879 to dla SH w naj­lep­szym razie sam po­czą­tek ka­rie­ry. Ale nic stra­co­ne­go, mam w kie­sze­ni opo­wia­da­nie, które wy­gra­ło kon­kurs Sher­loc­ko­no­wy…

http://altronapoleone.home.blog

SH uro­dził się, wedle usta­leń fanów (autor nie ra­czył podać daty) w 1854, ka­rie­rę de­tek­ty­wa kon­ty­nu­ował przez dwa­dzie­ścia trzy lata, do sześć­dzie­siąt­ki, czyli od mo­men­tu, kiedy miał 37 lat, co by nam da­wa­ło do­pie­ro rok 1891. W ‘79, w wieku 25 lat, był za­pew­ne (autor jest mocno wstrze­mięź­li­wy w tej kwe­stii) po uni­wer­sy­te­cie, a przed pod­ję­ciem kon­kret­nej pracy. Zna­czy, hulaj dusza, można robić, co się chce :D. Choć ja bym i tak ce­lo­wa­ła w uży­cie po­sta­ci My­cro­fta, jest star­szy i za­pew­ne już wtedy za­czy­na wy­dep­ty­wać sobie ścież­ki w rzą­do­wych ko­ry­ta­rzach :D

Prze­pra­szam za ten wtręt, je­stem fanką Conan Doyle’a od ja­kichś nie­pa­mięt­nych cza­sów :)

ninedin.home.blog

Może to My­croft skom­ple­to­wał to­wa­rzy­stwo. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Roz­wa­żam coraz po­waż­niej wrzu­ce­nie tu mo­je­go Sher­loc­ko­no­we­go opo­wia­da­nia… Choć ono jest prze­wi­dzia­ne do zbio­ru, jeśli mi się go uda wydać :/

http://altronapoleone.home.blog

Jak to, był kon­kurs na co­kol­wiek zwią­za­ne­go z Holm­sem? Daty! Na­zwi­ska! Jak zwy­kle, naj­cie­kaw­sze to ja za­wsze prze­śpię :(

Na Sher­loc­ko­nie te­go­rocz­nym był – i Dra­ka­ina wy­gra­ła :)

ninedin.home.blog

Pierw­sza scena była super otwar­ciem. Za­tar­łem ręce w na­dziei na po­ry­wa­ją­cą przy­go­dę ze zwro­ta­mi akcji.

Nie­ste­ty, dal­szej czę­ści hi­sto­rii mam dużo do za­rzu­ce­nia. Opo­wia­da­nie cał­ko­wi­cie po­le­ga na me­ta­kon­tek­sto­wo­ści i bez roz­le­głej wie­dzy spoza tek­stu, z hi­sto­rii zu­peł­nie nic nie wy­ni­ka. Jest to dużo bar­dziej wi­docz­ne niż we wszyst­kich wcze­śniej­szych opo­wia­da­niach Two­je­go pióra. “Po­ku­sa” i “Fun­da­ment Im­pe­rium” bro­nią się jako sa­mo­dziel­ne utwo­ry, a “Eks­pe­ry­ment” – w moich oczach – nie.

Roz­po­zna­łem By­ro­na, Adę, Hyde’a, Bru­ne­la i Po­li­do­rie­go, a mimo to wciąż mam wra­że­nie, że sporo mi umknę­ło.

Przez to, że w fa­bu­le jest na­ćka­ne tyle “wiel­kich” po­sta­ci zo­sta­łem też roz­cza­ro­wa­ny, bo żadna z nich nie zo­sta­ła za­pre­zen­to­wa­na w spo­sób od­da­ją­cy spra­wie­dli­wość pier­wo­wzo­ro­wi. Nie było na to miej­sca. Uję­cie re­la­cji By­ro­na z Adą to temat na osob­ne opo­wia­da­nie; wpro­wa­dza­jąc tego ro­dza­ju po­sta­cie, sta­wiasz sobie wy­so­ką po­przecz­kę, bo czy­tel­nik ma wy­so­kie ocze­ki­wa­nia.

Po odar­ciu opo­wia­da­nia z na­wią­zań poza wła­sną za­war­tość, zo­sta­je­my z na­stę­pu­ją­cą fa­bu­łą: kró­lo­wa wzywa dru­ży­nę, wy­sy­ła bo­ha­te­rów na misję, bo­ha­te­rom się udaje. Bra­ku­je ja­kie­go­kol­wiek zwro­tu akcji, kon­struk­cja fa­bu­ły nie dźwi­ga ob­szer­nej ob­ję­to­ści utwo­ru.

Przy samym wskrze­sze­niu nie bar­dzo ro­zu­mia­łem, co się dzie­je. Bez gu­glo­wa­nie nie ro­zu­miał­bym także im­pli­ka­cji ca­łe­go za­da­nia.

Po­sta­wi­laś wszyst­kie że­to­ny na efekt “wow” zwią­za­ny z po­ja­wie­niem się zna­nych bo­ha­te­rów i na­wią­zań hi­sto­rycz­nych. Uwa­żam, że ten ha­zard nie wy­padł ko­rzyst­nie.

Ser­decz­nie za­chę­cam Cię, żebyś prze­mo­cą ode­rwa­ła się od hi­sto­rycz­nej pę­po­wi­ny i na­pi­sa­ła tekst w ja­kimś ne­ver­lan­dzie. Bę­dziesz wtedy zmu­szo­na wło­żyć czy­tel­ni­ko­wi do głowy wszyst­ko, czego po­trze­bu­je.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Muszę przy­znać, że mam mie­sza­ne uczu­cia. Tekst czyta się gład­ko i czuć przy­jem­ny kli­mat wik­to­riań­ski, ale jed­nak wy­raź­nie cze­goś mi za­bra­kło.

Czego? Ja­śniej­sze­go celu i fa­bu­ły. Nie lubię, kiedy przez znacz­ną część tek­stu w ogóle nie wia­do­mo, co jest tak na­praw­dę celem hi­sto­rii i do czego zmie­rza­ją opi­sy­wa­ne wy­da­rze­nia.

– O co w tym wszyst­kim na­praw­dę cho­dzi? – Ada zwró­ci­ła się do sir Ri­char­da, który ze sto­ic­kim spo­ko­jem palił fajkę.

Je­że­li takie zda­nie po­ja­wia się w jed­nym z koń­co­wych frag­men­tów, we­dług mnie z kon­struk­cją coś jest jed­nak nie tak. Eks­tre­mal­nie trud­no utrzy­mać czy­tel­ni­ka w za­cie­ka­wie­niu, jeśli on tak na­praw­dę nie wie, co jest głów­nym mo­ty­wem. Bo jed­nak samo za­da­nie: „mu­si­cie kogoś wskrze­sić z ja­kie­goś po­wo­du” to tro­chę mało.

Jeśli na­to­miast cho­dzi o sam kli­mat, jest jak naj­bar­dziej w po­rząd­ku. Oso­bi­ście wię­cej emo­cji wzbu­dza we mnie wiek XX (jeśli cho­dzi o Wiel­ką Bry­ta­nię), ale tutaj je­stem w sta­nie do­ce­nić hi­sto­rycz­ne od­nie­sie­nia. Tro­chę sła­biej wy­pa­da wybór wskrze­sza­ne­go mło­dzień­ca (bez go­oglo­wa­nia nie­ste­ty do­my­śli się pew­nie tylko mała część czy­tel­ni­ków), choć jak wspo­mnia­łem – część od­nie­sień do hi­sto­rii jest in­te­re­su­ją­ca.

Mam nie­ja­sne po­dej­rze­nie, Dra­ka­ino, że chyba za­kła­dasz, iż część Two­jej wie­dzy wy­ko­rzy­sty­wa­nej przy pi­sa­niu opo­wia­da­nia, ma­gicz­nym spo­so­bem spły­nie na czy­ta­ją­ce­go, a ten w mig zo­rien­tu­je się w czym rzecz i wszyst­ko sta­nie się oczy­wi­ste. Otóż w moim przy­pad­ku tak się nie dzie­je i pew­nie dla­te­go nie po­tra­fię w pełni do­ce­nić wa­lo­rów Eks­pe­ry­men­tu – niby wiem, co czy­tam, ale jed­no­cze­śnie mam wra­że­nie, że umyka mi coś na tyle istot­ne­go, że nie po­tra­fię cie­szyć się lek­tu­rą.

 

Sto­ją­cy obok niego mło­dzie­niec o ostrych ry­sach i czar­nej czu­pry­nie zdra­dza­ją­cej wło­skie po­cho­dze­nie, ale rów­nie bla­dej kar­na­cji jak jego to­wa­rzysz, spoj­rzał na niego z lekką na­ga­ną, nie­mniej w jego po­stu­rze… –> Czy wszyst­kie za­im­ki są nie­zbęd­ne?

 

Nawet jego rysy zda­wa­ły się zmie­niać: z grubo cio­sa­nych, pro­stac­kich, o lekko prze­krwio­nych, roz­bie­ga­nych oczach… –> Czy aby na pewno jego rysy miały oczy???

 

igno­ru­jąc po­gar­dli­we prych­nię­cia pra­wie wszyst­kich ze­bra­nych –ko­rzy­sta­nie z tego źró­dła… –> Brak spa­cji po pół­pau­zie.

 

Szum ma­szy­ne­rii utrud­niał roz­mo­wy, ale i tak wszy­scy za wy­jąt­kiem Ady ga­pi­li się z otwar­ty­mi sze­ro­ko ocza­mi na ma­szy­nę… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

w Wiel­kiej Bry­ta­nii pro­du­ko­wa­no ste­row­ce . A już… –> Zbęd­na spa­cja przed krop­ką.

 

Sir Ri­chard za­pa­lił fajkę i wyjął z kie­sze­ni ko­per­tę. Przez chwi­lę roz­glą­dał się po całym to­wa­rzy­stwie, aż w końcu podał go Adzie. –> Pi­szesz o ko­per­cie, a ta jest ro­dza­ju żeń­skie­go, więc: …w końcu podał Adzie.

 

od po­wo­dze­nia tej misji za­le­żą losy Im­pe­rium Bry­tyj­skie­go.” –> Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu. ;)

 

– Czy komuś z panów mówi coś to na­zwi­sko? –> Czy któ­re­muś z panów mówi coś to na­zwi­sko?

 

– Po­wi­nie­nem był się z tym li­czyć w moich wcze­śniej­szych do­świad­cze­niach. – mruk­nął Nie­miec. –> Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi.

 

za­da­ne zu­lu­ski­mi włócz­nia­mi. Co ro­bi­ła kula w ciele czło­wie­ka, który zgi­nął od zu­lu­skich włócz­ni pod­czas jak to po­wie­dział Hyde? Nie­wiel­kiej po­tycz­ki Ładny spał, ści­ska­jąc w ręce frag­ment zu­lu­skiej włócz­ni… –> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

O ile z roz­szy­fro­wa­niem Two­je­go tek­stu na “Mechy” mia­łam nie­ja­ki pro­blem, to tutaj po­szło gład­ko, choć za­sta­na­wiam się, w jaki spo­sób śmierć przy­szłe­go zię­cia mia­ła­by od­mie­nić losy Im­pe­rium? Hi­sto­ria nigdy nie była moją ulu­bio­ną dzie­dzi­ną (ach, te wred­ne na­uczy­ciel­ki!).

Czyta się gład­ko, hi­sto­ria wcią­ga, wszyst­ko wy­da­je się lo­gicz­ne. Roz­szy­fro­wa­łam Hyde’a i dok­tor­ka z In­gol­stadt i go­ścia z pu­dlem, a w przed­mo­wie umie­ści­łaś in­for­ma­cję o cy­ta­cie z By­ro­na, więc też było wia­do­mo. Resz­tę mu­sia­łam wy­szu­kać. 

Po­do­ba mi się po­mysł i kli­mat. Wszyst­ko jed­nak szło dość gład­ko; wskrze­sze­nie mu­sia­ło się udać i bałam się, że nic mnie na końcu nie za­sko­czy. A jed­nak! Bied­ny Al­bert… po tylu la­tach? :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

Veni, vidi, legi.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Mam mie­sza­ne uczu­cia. Może dla­te­go, że nie znam się na epoce wik­to­riań­skiej, wojnę An­gli­ków z Zu­lu­sa­mi znam tylko na po­zio­mie bar­dzo ogól­nym, a z po­sta­ci sko­ja­rzy­łem tylko Hyde’a.

Po­mi­mo tego po­sta­cie były cie­ka­we i mia­łaś dobry po­mysł z grupą nie­tu­zin­ko­wych oso­bi­sto­ści, które mają wskrze­sić kogoś, kto jesz­cze nie umarł.

Z dru­giej stro­ny jakoś bra­kło miej­sca, żeby się tymi po­sta­cia­mi na­cie­szyć i po­znać je le­piej (tego pro­ble­mu może nie mają ci, któ­rzy je znają). Roz­cza­ro­wu­ją­ce rów­nież było samo wskrze­sze­nie, jakoś tak szyb­ko i łatwo im po­szło. Więk­szość tek­stu opo­wia­da o przy­go­to­wa­niach do tego wy­czy­nu, a on koń­czy się szyb­ciej niż się za­czął. :)

Toż­sa­mość wskrze­szo­ne­go była dla mnie tak bar­dzo nie­zna­na, że nawet mi nie przy­szło do głowy, żeby ją go­oglo­wać. My­śla­łem, że to po­stać zu­peł­nie fik­cyj­na.

W nar­ra­cji bra­kło mi też nieco wię­cej ob­ra­zo­wo­ści.

Na­pi­sa­ne przy­zwo­icie, choć zda­rza­ły się nie­naj­lep­sze – wg mnie – sfor­mu­ło­wa­nia, np.

 

Za­wie­sił głos w spo­sób, który mógł su­ge­ro­wać za­rów­no to, że nie po­dej­rze­wa kró­lo­wej o po­sia­da­nie spraw­nej siat­ki wy­wia­dow­czej, jak i o plan mor­der­stwa.

 

Trud­no mi sobie wy­obra­zić, żeby samym za­wie­sze­niem głosu można było wy­ra­zić tak wiele. ;)

 

Paper is dead wi­tho­ut words; Ink idle wi­tho­ut a poem; All the world dead wi­tho­ut sto­ries; /Ni­gh­twish/

Teraz od pra­wie osiem­na­stu lat, nie­ste­ty, była bar­dzo nie­szczę­śli­wą wdową, a na do­da­tek pół­to­ra mie­sią­ca temu astro­log po­wia­do­mił ją o tym, że śmierć ja­kie­goś żoł­nie­rza w roz­po­czę­tej w stycz­niu woj­nie na jed­nym z roz­licz­nych koń­ców świa­ta, dokąd się­ga­ło Im­pe­rium, od­mie­ni losy im­pe­rium… Woj­nie, na którą rząd nie wydał for­mal­nie po­zwo­le­nia, sa­mo­zwań­czej ini­cja­ty­wie jed­ne­go z wy­so­kich ko­mi­sa­rzy!

To ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

– O ile zro­zu­mia­łem opo­wieść na­sze­go mło­de­go przy­ja­cie­la – po­wie­dział, igno­ru­jąc po­gar­dli­we prych­nię­cia pra­wie wszyst­kich ze­bra­nych –ko­rzy­sta­nie z tego źró­dła wiecz­nej mło­do­ści po­cią­ga ze sobą po­waż­ne kon­se­kwen­cje na­tu­ry, po­wiedz­my: oso­bi­stej.

Brak spa­cji.

Czy­ta­ło mi się do­brze :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Zmę­czył mnie ten tekst IMO kon­kret­nym eks­po­zy­cyj­nym błę­dem na samym po­cząt­ku, kiedy wpro­wa­dzi­łaś mnó­stwo po­sta­ci na raz, przez co wszyst­kie zlały mi się w jedno. Po­wtó­rzę też chyba za Reg, że hi­sto­rycz­ne smacz­ki to ła­ko­my kąsek, ale z pew­no­ścią nie dla wszyst­kich. Na­pi­sa­ne po­rząd­nie, tylko chyba po pro­stu nie je­stem tar­ge­tem tego typu te­ma­ty­ki. :<

Ech, po­win­nam wy­sma­żyć długą od­po­wiedź na wszyst­kie ko­men­ta­rze, ale je­stem na wa­ka­cjach i mam z tym pro­blem. Ale, na dobry po­czą­tek, za­cznę od końca ;)

 

eks­po­zy­cyj­nym błę­dem na samym po­cząt­ku, kiedy wpro­wa­dzi­łaś mnó­stwo po­sta­ci na raz

Za­ło­że­nie, naj­wy­raź­niej przy­naj­mniej czę­ścio­wo nie­słusz­ne, było takie, że wrzu­ca­jąc sa­mych ogra­nych bo­ha­te­rów – z tych, które muszą obo­wiąz­ko­wo wy­stą­pić w wik­to­riań­skim ste­am­pun­ku bra­kło chyba wy­łącz­nie Kuby Roz­pru­wa­cza i (da­li­bóg, dla mnie zu­peł­nie nie­zro­zu­mia­łe­go jako re­cy­klo­wa­na po­stać) Do­ria­na Graya) – nie muszę robić eks­po­zy­cji. Ba, za­kła­da­łam, że to zli­kwi­du­je pro­blem gu­gla­nia…

Tak, nie opar­łam się po­ku­sie wrzu­ce­nia w to praw­dzi­wej hi­sto­rii, ale bez jej roz­szy­fro­wa­nia aku­rat ten tekst po­wi­nien się tłu­ma­czyć: Wik­to­ria chce wskrze­sić Al­ber­ta, bo żyć bez niego nie może, więc robi eks­pe­ry­ment na po­le­głym żoł­nie­rzu, zanim weź­mie się za księ­cia mał­żon­ka… Cała kwe­stia z prze­po­wied­nią, im­pe­ria­mi (o które cho­dzi?) itd., to bonus. Ale może po­win­nam go była sobie da­ro­wać, bo po­trze­ba gu­gla­nia oka­za­ła się prze­moż­na…

 

Uję­cie re­la­cji By­ro­na z Adą to temat na osob­ne opo­wia­da­nie; wpro­wa­dza­jąc tego ro­dza­ju po­sta­cie, sta­wiasz sobie wy­so­ką po­przecz­kę, bo czy­tel­nik ma wy­so­kie ocze­ki­wa­nia.

Za­mie­rzam przed koń­cem lipca jesz­cze tu trosz­kę po­zmie­niać, ale Adę wy­my­śli­łam ma­ją­cą co­kol­wiek do zro­bie­nia (jej ana­li­tycz­ny umysł jest klu­czo­wy, choć nikt sobie z tego nie zdaje spra­wy), po­nie­waż nie znam po­wie­ści ani filmu, który z tej po­sta­ci zro­bił­by co­kol­wiek wię­cej niż je­dy­nie na­zwi­sko do­cze­pio­ne do nie­ma­ją­cej nic do ro­bo­ty po­sta­ci…

 

Tak poza tym, opo­wia­da­nie miało mieć tytuł “Na po­łu­dniu bez zmian”, ale po­nie­waż zro­bi­łam sobie z niego po­let­ko do­świad­czal­ne: czy zmia­na kraju i po­sta­ci na do­brze znane coś zmie­ni w od­bio­rze tła hi­sto­rycz­ne­go, stąd taki tytuł ;) Pew­nie w osta­tecz­nej wer­sji go zmie­nię na ory­gi­nal­ny.

W sumie na­pi­sa­łam je, po­nie­waż chcia­łam się po­ba­wić sil­nie skon­wen­cjo­na­li­zo­wa­nym wik­to­riań­skim ste­am­pun­ko­wym świa­tem, w któ­rym wy­stę­pu­ją sty­pi­zo­wa­ne po­sta­cie itd.

 

http://altronapoleone.home.blog

Mam wresz­cie chwi­lę czasu, żeby na­pi­sać dawno pla­no­wa­ny ko­men­tarz bar­dziej ana­li­tycz­ny.

Lubię ten tekst – głów­nie za dwie rze­czy.

Po pierw­sze: on zde­rza ze sobą z jed­nej stro­ny naj­bar­dziej oczy­wi­ste, prze­wi­dy­wal­ne tło po­wie­ści ste­am­pun­ko­wej (Lon­dyn, kró­lo­wa Wik­to­ria, Byron, po­sta­cie z wik­to­riań­skiej po­pkul­tu­ry, ko­lo­nial­na Afry­ka, ste­row­ce etc.) z ty­po­wą dla Two­je­go, Dra­ka­ino, pi­sa­nia mało znaną spra­wą hi­sto­rycz­ną (któ­rej ma­lut­kie za­ha­cze­nie w pol­skiej kul­tu­rze tekst też prze­cież ogry­wa), po­trak­to­wa­ną w kon­wen­cji fan­ta­stycz­nej. To zde­rze­nie mi się tu bar­dzo po­do­ba – hi­sto­ria, ta “praw­dzi­wa”, z na­sze­go świa­ta, jest w tym opo­wia­da­niu gdzie in­dziej, niż się spo­dzie­wa­my, nie wiąże się, tak na­praw­dę, ze słyn­ny­mi po­sta­cia­mi przy­wo­ła­ny­mi po na­zwi­skach, tylko roz­gry­wa w tle.

Po dru­gie, lubię po­stać Ady Byron. Ja w ogóle mam sła­bość do do­brze na­pi­sa­nych nie­oczy­wi­stych bo­ha­te­rek, a Ada jest tu taką po­sta­cią: nie jest ide­al­na (jej kłót­nie z ojcem by­wa­ją mę­czą­ce i ma­łost­ko­we), nie jest ana­chro­nicz­na, a jed­no­cze­śnie – ład­nie wpi­su­je się w za­ba­wę li­te­rac­ki­mi kon­wen­cja­mi czę­sto do­ty­czą­cy­mi bo­ha­te­rek: pa­no­wie widzą w niej po pierw­sze ma­te­riał na se­kre­tar­kę i osobę, która bę­dzie po­rząd­ko­wać no­tat­ki, kiedy praw­dzi­wi ge­niu­sze będą pra­co­wać, i ona tę rolę przyj­mu­je, ale jed­no­cze­śnie a) ma wła­sne ta­jem­ni­ce, b) to ona osta­tecz­nie znaj­du­je roz­wią­za­nie dla ich wspól­ne­go pro­ble­mu. W sumie chęt­nie bym po­czy­ta­ła wię­cej o tak ro­zu­mia­nej Adzie B. 

ninedin.home.blog

Prze­czy­ta­łem.

Prze­czy­ta­łam :) 

Prze­czy­ta­ne.

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Muszę po­dzie­lić moją wy­po­wiedź na dwie czę­ści. Pierw­sza, to ocena li­te­rac­ka.

Przy­zwy­cza­iłem się już, że Twoje opo­wia­da­nia są jak do­brze skro­jo­ny gar­ni­tur. Szyty na miarę, nic ni­g­dzie nie od­sta­je, nie jest przy­cia­sne, leży jak ulał. No, może ten pan z War­sza­wy jest ciut jak ob­lu­zo­wa­ny guzik, ale za­pew­ne nie dla każ­de­go. To opo­wia­da­nie nie jest wy­jąt­kiem. :) Nie jest też nie­spo­dzian­ką, że akcja roz­gry­wa się w roku ty­siąc osiem­set któ­rymś. I nawet je­stem w sta­nie zro­zu­mieć Twoją fa­scy­na­cję tym okre­sem. Świet­nie od­da­jesz w tek­ście kli­mat tam­tych cza­sów. Ci bo­ha­te­ro­wie, cha­rak­te­ry­stycz­ni i dys­tyn­go­wa­ni. No, wszyst­ko do­pię­te. Po­do­ba mi się także po­mysł, taka osiem­na­sto­wiecz­na Liga Sa­mo­bój­ców, tu­dzież Spra­wie­dli­wo­ści. Jest tylko jedno ale, i tu przej­dę do dru­giej czę­ści oceny.

Mam na myśli wpa­so­wa­nie się w ramy słu­cho­wi­ska. Tu nie­ste­ty jest go­rzej. Dra­ka­ino, bo­ha­te­ro­wie sie­dzą przez po­ło­wę opo­wia­da­nia w jed­nym po­ko­ju i roz­ma­wia­ją… Ow­szem, cie­ka­wa jest ta roz­mo­wa, ale zero akcji, dra­mat okro­jo­ny do mi­ni­mum. Sie­dzą ory­gi­nal­ne oso­bo­wo­ści i zwy­czaj­nie (bo mało ory­gi­nal­nie, jak na takie zdol­no­ści) – ga­da­ją. Nawet póź­niej, gdy już za­czy­na się jakaś akcja, to rów­nie szyb­ko się koń­czy. Ogień, dotyk i młody żoł­nierz siada oży­wio­ny. Z jed­nej stro­ny to cie­ka­wy ob­ra­zek, ale wła­śnie, ob­ra­zek. Mógł­by po­wstać z tego dobry ko­miks, ale słu­cho­wi­sko? Nie je­stem prze­ko­na­ny.

Za­bra­kło mi dy­na­mi­ki, po­wie­wu przy­go­dy. To bar­dziej roz­mo­wa, eks­cen­trycz­na, ale przy her­bat­ce o sie­dem­na­stej. Czego nie mogę Ci ująć, to dobry warsz­tat. Jak zwy­kle zresz­tą.

Po­zdra­wiam.

 

Dar­co­nie, bar­dzo dzię­ku­ję za opi­nię li­te­rac­ką, acz­kol­wiek jak prze­czy­ta­łam o tym “do­brze skro­jo­nym gar­ni­tu­rze”, to przez mo­ment za­sta­no­wi­łam się (im­po­stor syn­dro­me), czy to aby nie ozna­cza “nudne i prze­wi­dy­wal­ne” ;)

W kwe­stii słu­cho­wi­sko­wej nie ro­bi­łam sobie wiel­kich na­dziei – je­stem ra­dy­kal­nym wzro­kow­cem i jak­kol­wiek mam rów­nież nad­wraż­li­wość słu­cho­wą (vide dys­ku­sja pod Fun­da­men­tem Im­pe­rium), tak chyba nie czuję bar­dzo do­brze świa­ta dźwię­ków. Do wy­bo­ru mia­łam tekst z lep­szy­mi efek­ta­mi dźwię­ko­wy­mi, ale za to wy­klę­tym na wstę­pie mo­no­lo­giem we­wnętrz­nym w spo­rej czę­ści… Więc szyb­kim rzu­tem na taśmę na­pi­sa­łam coś opar­te­go w za­sa­dzie wy­łącz­nie na dia­lo­gach ;)

A Na po­łu­dniu… w ogóle było eks­pe­ry­men­tem zu­peł­nie in­ne­go ro­dza­ju: czy jak na­pi­szę coś w do­brze wszyst­kim zna­nym set­tin­gu wik­to­riań­skim, to nie bę­dzie gu­gla­nia hi­sto­rii. Nie­ste­ty po­ku­si­ło mnie, żeby wplą­tać w to swoje fe­ty­sze, no i gu­gla­nie jed­nak było :/

Ale cie­szę się, że li­te­rac­ko ta za­ba­wa się jakoś tam udała.

http://altronapoleone.home.blog

Za­cznę od plu­sów. Po­do­ba mi się styl, w jakim pi­szesz, szcze­gól­nie do­ce­ni­łam kilka na­praw­dę do­brych, pla­stycz­nych opi­sów. Bar­dzo fajny, wcią­ga­ją­cy po­czą­tek – świet­nie przed­sta­wi­łaś Wik­to­rię, wy­da­ła mi się taka żywa ;) No i to za­da­nie, bar­dzo in­try­gu­ją­ce. Wcią­gnę­ło.

Potem po­ja­wi­ły się ko­lej­ne po­sta­ci, no i tak: wła­ści­wie za­an­ga­żo­wa­łam się w roz­wią­zy­wa­nie za­gad­ki kto tu jest kim i kil­ku­krot­nie prze­ry­wa­łam lek­tu­rę, by skon­sul­to­wać coś z go­oglem. I przy­znam, że to nawet fajna za­ba­wa była, zwłasz­cza, jak się prze­ko­ny­wa­łam, że kogoś traf­nie roz­po­zna­łam. Więc to chyba plus. Z dru­giej stro­ny, nie po­wiem żeby to uła­twia­ło lek­tu­rę. A już cał­kiem sfru­stro­wa­ło mnie to, że za cho­le­rę nie wiem kim jest ta po­stać, która w kul­mi­na­cyj­nej sce­nie robi ro­bo­tę i w związ­ku z tym nie kumam co tu za­szło… :(

Zga­dzam się z Dar­co­nem, że za­bra­kło na­pię­cia – jest dużo ga­da­nia, jest bar­dzo li­nio­wa fa­bu­ła, bra­ku­je zwro­tów akcji. Od­nio­słam wra­że­nie, jakby fa­bu­ła miała dru­go­rzęd­ne zna­cze­nie, była tłem, na któ­rym prze­su­wa­ją się po pro­stu ko­lej­ne po­sta­ci.

 

Dzię­ku­ję za plusy :)

 

Od­nio­słam wra­że­nie, jakby fa­bu­ła miała dru­go­rzęd­ne zna­cze­nie, była tłem, na któ­rym prze­su­wa­ją się po pro­stu ko­lej­ne po­sta­ci.

To trosz­kę praw­da, bo to opo­wia­da­nie było dla mnie przede wszyst­kim za­ba­wą z po­sta­cia­mi i kon­wen­cją (”musi być Wik­to­ria”), więc za­ło­ży­łam, że fa­bu­ła ma być pre­tek­sto­wa (co nie ustrze­gło mnie przed pew­ny­mi fe­ty­sza­mi).

 

sfru­stro­wa­ło mnie to, że za cho­le­rę nie wiem kim jest ta po­stać, która w kul­mi­na­cyj­nej sce­nie robi ro­bo­tę

Cóż, oba­wia­łam się, że ta po­stać może sta­no­wić pe­wien pro­blem, ale wy­ko­rzy­sty­wa­ny za­zwy­czaj w róż­ne­go ro­dza­ju li­gach nie­zwy­kłych dżen­tel­me­nów Allan Qu­ater­ma­in nie pa­so­wał, na­to­miast inny bo­ha­ter Rider Hag­gar­da – ide­al­nie… To głów­ny bo­ha­ter “She”, mojej zresz­tą ulu­bio­nej po­wie­ści RH.

http://altronapoleone.home.blog

Smacz­ne to było bar­dzo.

Gdzieś po­mię­dzy jed­nym zda­niem a dru­gim prze­sta­łam szu­kać fa­bu­ły, a po­grą­ży­łam w go­oglo­wa­niu po­sta­ci (bo nie wszyst­kie zna­łam). Dawno nie mia­łam ta­kiej ra­do­chy przy czy­ta­niu cze­go­kol­wiek. Twoje hi­sto­rie i to jak je opo­wia­dasz, na­praw­dę, marzę o prze­czy­ta­niu cze­goś du­że­go od Cie­bie, cze­goś, co da mi za­ję­cie – bo Twoje hi­sto­rie zmu­sza­ją do po­szu­ki­wań, do ana­li­zy, do za­sta­no­wie­nia – na wię­cej niż dwa wie­czo­ry.

Dzię­ku­ję!

say what you mean, but don't say it mean

Bar­dzo mi miło, że tu za­błą­dzi­łaś i nie ża­łu­jesz :)

 

A “coś więk­sze­go” się kroi i to po­dwój­nie: zbiór opo­wia­dań w re­dak­cji oraz po­wieść na ukoń­cze­niu, z pew­ny­mi szan­sa­mi na pu­bli­ka­cję :) Za­pra­szam też do in­nych tek­stów tutaj – może nie­ko­niecz­nie tych piór­ko­wych, bo oba po pew­nych prze­rób­kach ukażą się w innej for­mie :)

http://altronapoleone.home.blog

Po Twoim ko­men­ta­rzu do opo­wia­da­nia “We mgle” stwier­dzi­łem, że nie mogę prze­pu­ścić Ligi Nie­zwy­kłych Dżen­tel­me­nów, zwłasz­cza że ist­nie­je szan­sa na Aste­ri­xa i Obe­li­xa :)

 

Przede wszyst­kim wy­ra­zy uzna­nia za ze­bra­nie tak wielu ory­gi­nal­nych oso­bo­wo­ści w jed­nym miej­scu. Opi­su­jesz po­szcze­gól­nych człon­ków “Ligi” w taki spo­sób, że jako czy­tel­nik nie czu­łem się za­gu­bio­ny. Co praw­da nie roz­po­zna­łem wszyst­kich po­sta­ci, ale nie prze­szko­dzi­ło mi to w ich roz­róż­nia­niu. Po­mo­gły w tym cięte dia­lo­gi. Mam jed­nak wra­że­nie, że wy­so­ki próg wej­ścia unie­moż­li­wił mi wy­chwy­ce­nie wszyst­kich smacz­ków, które opo­wia­da­nie ma do za­ofe­ro­wa­nia. Moim ulu­bio­nym jest zde­cy­do­wa­nie po­śpiech Vik­to­ra, ale to dla­te­go, że od za­wsze lu­bi­łem jego hi­sto­rię. Opo­wia­da­nie zde­cy­do­wa­nie za­słu­gu­je na kon­ty­nu­ację, a może nawet roz­wi­nię­cie. Chęt­nie prze­czy­tał­bym roz­sze­rzo­ną wer­sję roz­mo­wy w pa­wi­lo­nie :)

 

Nie je­stem wy­jąt­ko­wo kry­tycz­nym czy­tel­ni­kiem i trud­no zna­leźć mi ja­kieś wady, bo pod­czas czy­ta­nia po pro­stu za do­brze się ba­wi­łem. Z de­ta­li bra­ko­wa­ło mi jed­nak na po­cząt­ku ja­kie­goś “ze­bra­nia do kupy” wszyst­kich bo­ha­te­rów, po­in­for­mo­wa­nia ile osób znaj­du­je się w po­ko­ju. Każda z po­sta­ci do­sta­ła od­po­wied­nią ilość czasu, ale wpro­wa­dza­nie ich tro­chę przy­po­mi­na mi opo­wieść Gan­dal­fa, gdy w Hob­bi­cie przed­sta­wiał kom­pa­nię Be­or­no­wi. Niby już wiemy kogo się spo­dzie­wać, a tu nagle po­ja­wia się ko­lej­na po­stać i ko­lej­na i ko­lej­na.

Fajne :) (na li­cen­cji Anet)

Nowa Fantastyka