- Opowiadanie: Wallace - WAMPIROWY ROMANS czyli LWICA POKOCHAŁA PIERDOŁĘ - DOKOŃCZENIE

WAMPIROWY ROMANS czyli LWICA POKOCHAŁA PIERDOŁĘ - DOKOŃCZENIE

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

WAMPIROWY ROMANS czyli LWICA POKOCHAŁA PIERDOŁĘ - DOKOŃCZENIE

I w zasadzie drugi też, bo Marilyn przez serwetkę złapała nóż (też srebrny, tak mówię na wszelki wypadek) i załatwiła tego, który potknął się wcześniej na potłuczonym alkoholu.U nas było trochę gorzej, bo Nigel kompletnie nie wiedział co robić. A ja niestety też mistrzem MMA siebie nazwać nie mogę. Trzeba coś wymyślić. Srebro? Tylko jak zabić wampira nie zabijając przy tym Nigela? Ale na biurku leżała duża, charakterystyczna szkatułka.

– Nigel! – krzyknąłem owijając wampirowi-agentowi twarz flagą – Otwórz lunchbox! Powiedz mi co jest w środku!

– Teraz Ci się przypomniało, że zgłodniałeś?!

– Po prostu rób co Ci mówię, bo długo go nie utrzymam!

Nigel podbiegł do szkatułki i otworzył ją.

– Ten facet chyba nie je zbyt zdrowo, bo w środku nie ma owoców!

– Nieważne są owoce! Ma tam jakieś kanapki?! – wampir-agent był wkurzony i powoli zaczął drzeć flagę.

– Tam są same kanapki!

– Z czym?!

– Ojej, ale to tak strasznie nieładnie otwierać… – Nigel ze sporymi oporami wyciągnął pierwszą kanapkę i ją otworzył – Bekon! Jezuśku, czym on się odżywia! – odłożył chleb ze wstrętem.

– Następna!

– Eee… – z nerwów druga kanapka omal mu nie wypadła z rąk jak ją sprawdzał – Pasta z tuńczyka!

– Dalej!

– Shoarma i tzatziki! O matko, co za genialny pomysł żeby z tego zrobić kanapkę! Że też sam na to nie wpadłem… – wziął sobie gryza.

– Jeszcze następna!

– Już, już! – przeżuł i połknął, po czym odpakował następną i ze strachu aż odskoczył – To mogło mnie zabić! Talarki z ziemniaka i sos czosnkowy!

Te dwa ostatnie słowa były wszystkim, co chciałem usłyszeć.

– Bierz ją i chodź tutaj!

Złapał obie połowy przez papierowe ręczniki i podbiegł do nas. Wampir-agent w końcu uwolnił twarz.

– Na jego gębę, teraz!

Nigel przyłożył mu oba kawałki do rozwścieczonej, wampirzej mordy. Efekt był mocny. Najpierw syczenie, potem wampir-agent darł się wniebogłosy, aż upadł nieżywy. Sos czosnkowy wypalił mu nawet czaszkę. Lepiej niż w którejkolwiek części „Piły"!

– Faza play-off! – krzyknął zadowolony Nigel przybijając mi piątkę.

Teraz mogliśmy się zająć tymi, z którymi walczyła Nora. Marilyn zdołała jednego z nich odciągnąć, ale widać było, że Nora nie jest typem wojownika. Kiedy podbiegaliśmy by jej pomóc, agent-wampir-brunet wykręcił jej rękę i zamachnął się na nią łapą tak, że przetrącił jej szczękę. Na więcej kanapek z sosem czosnkowym nie mogliśmy liczyć, więc musieliśmy improwizować. Nigel brał wszystko, co stało w zasięgu ręki i rzucał mu tym w głowę, a ja korzystając z chwili zwłoki spojrzałem jak radzi sobie Marilyn. Musiała mieć niezły skok adrenaliny, bo udało jej się podźwignąć biurko i przewrócić je na agenta-wampira-szatyna. I w tym momencie w biurku otworzyła się szuflada i coś drewnianego wypadło z niej na podłogę. To był krzyż. Nigelowi zaczęły kończyć się przedmioty. Podbiegłem, podniosłem krzyż i błyskawicznie wbiłem go przeciwnikowi Marilyn w głowę. Moja miłość spojrzała na mnie z zachwytem.

– Mój bohater. – pocałowaliśmy się. Ale kiedy skończyliśmy, coś mi się przypomniało.

– Nigel!

– O, czyli pamiętasz mnie jeszcze! – ponieważ skończyła mu się „amunicja", to zaczął po prostu spierdzielać przed wampirem po pokoju.

– Nie ruszaj się! – nabrałem wiatru w żagle, po czym wycelowałem i rzuciłem krzyżem w potwora. Leciał pięknie… I przeleciał wampirowi obok głowy. O ja pierdolę.

Wampir-agent uśmiechnął się złowieszczo. Ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, Marilyn rzuciła się na niego z pięściami. Był tak zaskoczony, że zagoniła go aż pod ścianę. To mi dało czas żeby podbiegnąć i podnieść krzyż. Wampir-agent od wszystkich ciosów był już trochę oszołomiony.

– O, trochę za mocno, co? – zapytałem.

– No… – przytaknął na ślepo.

– Masz, napij się. – i podałem mu krzyż.

– Ehe… – nawet nie wiedział co bierze do ręki. Jak tylko przyłożył sobie dolną część krzyża do ust, podbiłem mu rękę tak, że przebił sobie głowę na wylot. Wygraliśmy.

Chociaż tak nie do końca. Został przecież jeszcze Jose.

– Buena. Tylko czy starczy Wam jeszcze forca na mnie?

Tu miał rację. Nora nie nadawała się do jakiejkolwiek walki. Ja przecież się na niego nie rzucę.

– A skoro już o tym mowa. – ciągnął – Marilyn, dziecino, chyba musisz się podładować.

Znowu miał rację. Marilyn chyba bezwiednie dla siebie samej zaczęła mlaskać zasuszonymi ustami.

– Za dużo chwil ze srebrem, potem nie było czasu od kogo krwi pobrać, do tego ta cała walka, która tylko Cię bardziej zmęczyła. – było coraz gorzej. Kolor jej tęczówek zmienił się na żółty. Chyba przestawała już cokolwiek kontaktować.

– Marilyn, słyszysz mnie? – może da radę się jakoś opamiętać? W każdym razie spróbować musiałem. Ale skończyło się tylko tym, że dygocząc chrapliwie zaczerpnęła oddechu pokazując kły. Pierwszy raz odkąd ją znam mnie to nie podnieciło.

– Szkoda, że krew wampira drugiego wampira nie zaspokoi. Ale teraz jest na sali jeden człowiek. No, tylko jeden, ale w tak wyjątkowej situacion i jeden wystarczy, prawda córuniu?

Wszyscy zamarliśmy. Marilyn odwróciła powoli głowę w moją stronę i ją przekręciła, wyglądało to jakby robiła jakąś chorą parodię ciekawskiego psa.

– Kochanie, to ja, Bernie… – powiedziałem to tak cicho, że sam siebie nie usłyszałem. Zaczęła iść w moim kierunku, coraz szybciej, w końcu podniosła rękę, potem drugą. Tak jakby przygotowywała się, żeby coś chwycić. Wreszcie zaczęła biec.

Była coraz bliżej mnie. I wtedy przypomniał mi się ten sen, który miałem. Wgryzie mi się w sutki? Ale co ja chrzanię, przecież sceneria nie ta sama, w ogóle te dwie sytuacje nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale kiedy już myślałem, że mnie złapie, chwyciła zamiast tego stojący nieopodal świecznik i walnęła się nim z całej siły w twarz. Kiedy na nią spojrzałem, miała przetrąconą szczękę, ale próbowała mimo to się do mnie uśmiechnąć. Nie miała już żółtych oczu. Drżącą ręką zrobiła kółko kciukiem i palcem wskazującym.

– Nie! – wrzasnął Jose – Miałaś go pożreć, ty mała stupido idiota! Teraz nie masz jak się w niego wgryźć z tą krzywą mordą! Porque to zrobiłaś?

– Fofam fo. – zasepleniła Marilyn.

– „To tamto"? – zapytał zdezorientowany Jose.

– Ona chyba powiedziała właśnie, że mnie kocha. – zasugerowałem.

– Fuera, pędraku! Zresztą nieważne. Pozbawiliście się kolejnej potencjalnej osoby, która mnie mogła pokonać.

– Mamy jeszcze jedną. – poprawiłem go.

Wszyscy spojrzeliśmy na Nigela.

– Ja?! Nie, ja nie!

– Jesteś naszą jedyną nadzieją! – próbowałem go zagrzać do walki – Pomyśl o tym wszystkim, co przez niego przeżyłeś! Co nam wszystkim zrobił! O wszystkim, czego nienawidzisz! O Alabamie! O tym, że nawet kiedy zgasną światła, musisz sam przed sobą się przyznawać, że masz na imię Melvin!

– Nienawidzę tego! – krzyknął Nigel. Chyba coś w nim ruszyło, bo się zerwał i zaczął biec prosto na Jose. Jesteśmy uratowani. Byłem tego pewien. I w tym momencie Jose powalił go jednym ciosem. To już drugi raz jak źle coś przewidziałem. Jasna cholera! Jose pochylił się nad leżącym Nigelem.

– Wydziedziczam Cię, czarodziejko z Waverly Place. – chwycił pogrzebacz.

Mając świadomość nieuchronnej zagłady, jedyne, o czym myślałem, to to, że nigdy nie zdążyłem nawet się stuknąć z Marilyn. Było coś ważniejszego, o czym mogłem w tym momencie myśleć?

W tym momencie następuje tak zwane deus ex machina. Przez zamknięte okno przebił się Dale Kudlak. Drapał się tak mocno i szybko jak nigdy dotąd.

– W osiedlowym sprzedają więcej zagranicznego niż krajowego, pomyślałem, że rząd musi coś z tym zrobić.

To się nazywa wejście. Od dziś jest moim idolem.

– Dale, ratuj nas!

– Zwariowaliście? Przecież ja się nie umiem kontrolować jak się zmienię!

– Wystarczy, że się go pozbędziesz! – nie ustępowałem.

– Ej, Walkerówna, za to jak mnie załatwiłaś nie powinienem nawet z Tobą gadać!

– Ona przeprasza, już więcej nie będzie!

– Dobra, nie płaszczcie się już tak przede mną. – pokręcił głową – Wampiry, kto by w ogóle pomyślał, że one naprawdę istnieją…

Dale zgiął się w pałąk i przemienił. Jose był najdelikatniej mówiąc zaskoczony i aż rozdziawił usta, a następnie się cofnął.

– Marilyn – zadziwiające, nie wiedziałem, że Dale jako wilkołak potrafi mówić – Jeżeli umrę, chcę, żebyś wiedziała…

– Że mnie kochasz? – najwidoczniej szczęka Marilyn zregenerowała się już przynajmniej w jakimś stopniu – Ale to nie ma sensu, Dale, kocham Berniego, i nawet gdybyśmy się rozstali, będę zawsze myśleć tylko o nim, i żaden inny mężczyzna…

– Nie, kretynko! Chciałem Cię przeprosić, że uważałem Cię za lesbijkę! Ale dobra, już nieważne.

– Lesbijki są spoko. – Nigel podniósł na tę krótką chwilę głowę.

Przybrali pozycje bojowe. Wilkołak rzucił się na Jose. I…

No właśnie. Widzieliście którąkolwiek część „Transformersów"? Obojętnie którą. To bez znaczenia. W każdym razie we wszystkich scenach walk widać dwa bijące się roboty, gdzie nawet nie można rozróżnić który jest który. Zatem właśnie tak wyglądała ta walka. Gówno było widać. Nie mieliśmy pojęcia kto wygrywa. Dopiero jakiekolwiek pojęcie dał nam głos Jose „Tylko nie głowę!" i dźwięk przypominający trochę intensywniejszy odgłos odgryzanej skórki z kurczaka z rożna. I wszystko ucichło.

– …Dale? – zapytałem nieśmiało.

Cisza. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że słyszę chrupanie… nie wiem czego. Skórki kurczaka z rożna? Nieee… Potem kreskówkowo wręcz brzmiące połknięcie i wreszcie beknięcie najedzonego stworzenia.

– Wybaczcie, ale nie miałem pomysłu jak go inaczej załatwić. Słucham, co mówiłeś, Berns?

Spojrzałem na ciało Jose, któremu brakowało głowy.

– Eeee… Że chyba wisimy Ci wszyscy dobrych parę piwek.

– Wiesz, kochanie – zaczęła Marilyn – Gdybym mogła, to przestałabym być wampirem dla Ciebie. Szkoda, że nie mogę. Patrz.

Chwyciła się za kły i po kilku sekundach siłowania się urwała je. Ale po jeszcze krótszym czasie odrosły.

– Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy, coś mi przyszło do głowy. – stwierdziłem.

EPILOG

 

Pół roku później pojechaliśmy wszyscy na Broadway na premierę „Zmierzch: The Musical". Było tam pełno ludzi, parę gwiazd i naturalnie wiele niespodzianek. Tata siedział cały czas przed premierą z Dale'm Kudlakiem przy teatralnym barze.

– Nawet nie masz pojęcia jak ja się cieszę, że się poznaliśmy, Dale! – zachwycał się Tata – Wreszcie spotkałem kogoś, kto tak jak ja lubi pić tylko krajowe. Ludzie w tym państwie nie doceniają tego, co mają.

– Święte słowa, panie Witkowski – Dale i Tata stuknęli się kuflami – I proszę pozdrowić ode mnie żonę. Ten szampon przeciw pchłom mi bardzo pomaga! Już w ogóle się nie drapię!

Ja i Marilyn podeszliśmy do Nigela, który był bardzo podenerwowany przed premierą swojej sztuki. Nie widzieliśmy się parę miesięcy, bo pilnował wszystkich prób.

– O boszsze! – ucieszył się Nigel – Ale wyglądacie! Mimoziu, wyglądasz jakbyś była dobre parę miechów starsza!

– To pomysł Berniego! – uśmiechnęła się Marilyn. Jej zęby były normalnej długości, ale i tak wyglądała z nimi cudownie.

– Po prostu wpadłem na pomysł, że skoro srebro robi z wampirów zwykłych ludzi, to Marilyn może wyrwać kły i w zamian wstawić sobie srebrne koronki. Te są pomalowane na biało, tak żeby nie było widać że to koronki. Nie są duże, więc nic jej nie boli, ale i tak są na tyle silne, że Marilyn nie będzie już nigdy wampirzycą.

– Jestem normalną dziewczyną! – krzyknęła Marilyn – Kocham Cię, Bernie!

Pocałowaliśmy się. Nigel kogoś zauważył w głębi pomieszczenia.

– Przepraszam Was na chwilę – podszedł do osoby, którą zauważył. No tak. Wszystko jasne.

– O mój boszsze! Selena Gomez! Tak się cieszę, że przyjęłaś moje zaproszenie na premierę! – chwycił jej dłoń obiema rękami i zaczął nią potrząsać – Jestem Twoim wielkim fanem! Największym!

– No przecież nie mogłabym przepuścić okazji, żeby zobaczyć moją przyjaciółkę na Broadwayu!

– Usiądziesz obok mnie na czas spektaklu?

– Jasne! A właśnie… – ściszyła głos – To prawda, że jesteś z Alabamy?

– Och, tak, ale wiesz…

– Mógłbyś powiedzieć coś jak Forrest Gump? Proszę, proszę, proszę!

Ale z niego mięczak.

– Poruczniku Dan, przyniosłem Panu lody!

Zapiszczała z zachwytu i pocałowała go w policzek rzucając mu się na szyję. W tym momencie zadzwoniła jego komórka.

– Przepraszam, sms.

Kiedy sprawdził komórkę, była tam wiadomość od Roberta: „Demi zrobiła uwagę na temat mojej fryzury. Nie zniosę takiej bezczelności, więc wyeliminowałem ją. Przyślesz kogoś (tylko nie Vanessę Hudgens!) w zastępstwie?

P.S. Przyda się też sprzątaczka nie zadająca zbyt wielu pytań."

Widać było, że Nigelowi nie w smak to, co właśnie przeczytał, ale starał się nie tracić uśmiechu. Schował komórkę i spojrzał na Selenę.

– A zastanawiałaś się kto Twoim zdaniem pasowałby do roli Belli oprócz Demi?

Selena zmrużyła oczy i uśmiechnęła się.

– Tylko jedna osoba. Ale będzie idealna.

Kiedy jakiś (wbrew temu, co mogłoby się wydawać, wcale nie taki długi) czas później Neil Patrick Harris wszedł na scenę, żeby zapowiedzieć przedstawienie byłem naprawdę ciekaw jak to się rozwiąże.

– Panie i panowie! Wiecie na jaką sztukę tu wszyscy przyszliście, więc nie ma sensu żebym Wam gadał o czym ona jest. Wiedzieć tylko musicie, że jej adaptacją na deski tego oto teatru muzycznego zajął się niezwykle utalentowany Nigel Walker, zaś ten, który odgrywa główną rolę męską napisał teksty wszystkich piosenek. Ale zanim zaczniemy, muszę Was powiadomić, że zaszła ostatnio-chwilowa zmiana w obsadzie, aczkolwiek myślę, że to dla wszystkich będzie miła niespodzianka. Nie przedłużając zatem bardziej, przedstawiam Wam „Zmierzch: The Musical"! W rolach głównych Robert Pattinson i… poczekajcie na to… Miley Cyrus!!!

 

No cóż. Gdziekolwiek na widowni siedzi teraz Stephenie Meyer, zapewne po tym przedstawieniu będzie mieć do Nigela taki sam stosunek, jak George Lucas do Mela Brooksa.

 

KONIEC

Koniec
Nowa Fantastyka