- Opowiadanie: CountPrimagen - Luminescencyjny pokrak

Luminescencyjny pokrak

Dawno dawno temu był sobie męż­czy­zna, który miał dziw­ny zwy­czaj mó­wie­nia do świecz­ki. I wie­cie co? Świecz­ka mu od­po­wia­da­ła. Na do­da­tek cał­kiem chęt­nie!

 

Tym razem, Count jak nie Count, po­ci­śnie sztam­pą – “oto opo­wia­da­nie z mo­je­go uni­wer­sum...” Dru­gie­go uni­wer­sum, tak dla ści­sło­ści. Jest nieco ina­czej niż zwy­kle, choć i dla fanów hra­biow­skiej kla­sy­ki znaj­dzie się małe co nieco ;)

 

Za re­dak­cję & ko­rek­tę od­po­wie­dzial­ny był Fun­the­sys­tem. Jeśli uda Wam się zro­zu­mieć co­kol­wiek z tego tek­stu, a czy­ta­nie go nie bę­dzie męką, to za­słu­ga tego ko­le­sia. Wy­ka­zał się ogrom­ną cier­pli­wo­ścią i po­świę­ce­niem, zro­bił dużo mimo braku czasu. Wiel­kie dzię­ki, to­wa­rzy­szu broni!

Po­dzię­ko­wa­nia rów­nież dla So­jusz­nicz­ki Minki za asy­stę i traf­ne sądy ;)

 

Limit ździe­becz­ko prze­kro­czy­łem, mam na­dzie­ję, że wy­ba­czal­nie. Tak mi przy­naj­mniej pod­po­wia­da in­tu­icja, że za­cy­tu­ję re­gu­la­min :)

 

EDIT: Rany, rany, za­po­mniał­bym! A prze­cież mam jesz­cze PDF dla Pie­roż­ka :3

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Luminescencyjny pokrak

Prze­wod­nik szedł pierw­szy, stuk­nię­cia­mi ko­stu­ra wska­zu­jąc wła­ści­wą drogę w ciem­no­ści. Szlak był długi i kręty, a ostre kra­wę­dzie po­ra­sta­ją­cych ścia­ny mi­ne­ra­łów tylko cze­ka­ły na błąd któ­re­goś z ludzi. Śle­dzą­cy prze­bieg ścia­ny Adam wie­dział, że gdyby nie gruba rę­ka­wi­ca, jego dłoń już dawno spły­nę­ła­by krwią.

Pra­daw­ne ob­ra­zy, które tu­byl­cy po­ka­zy­wa­li mu rano w sali zgro­ma­dzeń, nie po­zo­sta­wia­ły złu­dzeń – zna­lazł się w naj­pięk­niej­szym miej­scu na Ziemi. Krysz­ta­ły se­le­ni­tu wy­kwi­ta­ły ze ścian ni­czym sre­brzy­ste kwia­ty, spły­wa­ły so­pla­mi ze stro­pu i pło­ży­ły się po po­sadz­ce. Były wszech­obec­ne.

Im wię­cej Adam sły­szał o wspa­nia­ło­ściach świę­te­go miej­sca Tafli, tym więk­szą czuł iry­ta­cję – co komu po pięk­nie, któ­re­go nikt nie może po­dzi­wiać?

Ro­zu­miał jed­nak, że miesz­kań­cy nie mogli roz­świe­tlić ma­je­sta­tycz­nych grot. Blask od­bi­ty od gład­kich po­wierzch­ni mi­ne­ra­łów był rów­nie nie­bez­piecz­ny, co po­cho­dzą­cy z lampy, gwiaz­dy, czy elek­tro­nicz­ne­go urzą­dze­nia. Każde z tych źró­deł świa­tła za­miesz­ki­wa­li agre­syw­ni, krzyw­dzą­cy czło­wie­ka Lu­ria­nie.

Co in­ne­go świe­ce z psz­cze­le­go wosku, które pło­nę­ły bez­piecz­nym świa­tłem, za­sie­dlo­nym przez neu­tral­ne isto­ty. Czy nie od­dzia­ły­wa­ły na ludzi w inny spo­sób, dłu­go­fa­lo­wo, Adam nie wie­dział. Nie prze­szka­dza­ło mu to jed­nak han­dlo­wać tym nader cen­nym w no­wo­żyt­nym świe­cie to­wa­rem.

– Je­ste­śmy na miej­scu. – Głos prze­wod­ni­ka za­zgrzy­tał tuż przy jego uchu, a twar­da dłoń za­ci­snę­ła się na ra­mie­niu han­dla­rza i po­cią­gnę­ła go jesz­cze ka­wa­łek dalej. – Schyl się. To Lor­je­li.

Adam po­sta­wił na ska­łach cenny wi­kli­no­wy ko­szyk, zsu­nął rę­ka­wi­ce i za­nu­rzył dłoń w lo­do­wa­tej wo­dzie pod­wod­ne­go je­zio­ra.

– I on… żyje tutaj? Od lat?

– Tylko świę­te wody Lor­je­li były w sta­nie utrzy­mać go przy życiu. Wielu już pró­bo­wa­ło swo­ich sztu­czek, żad­ne­mu jed­nak się nie udało… Jeśli oca­lisz mo­je­go syna, han­dla­rzu, obie­cu­ję, że opo­wiem ci o Od­bla­sku. I wska­żę wła­ści­wą drogę.

– Ocalę. Zo­staw nas.

Sta­rzec od­chrząk­nął w od­po­wie­dzi i od­da­lił się bez­sze­lest­nie. Adama ota­cza­ła już tylko ciem­ność i dźwięk ude­rza­ją­cych o taflę kro­pel wody. Przy­siadł na brze­gu je­zio­ra, wy­ma­cał le­żą­cy nie­opo­dal ka­mień i ci­snął go w toń.

Gdzie­kol­wiek prze­by­wał za­miesz­ku­ją­cy głę­bi­nę męż­czy­zna, usły­szał dźwięk i pod­pły­nął w mil­cze­niu. Han­dlarz nie­mal wy­czu­wał jego scep­ty­cyzm – przez ostat­nie lata wielu pró­bo­wa­ło pomóc nie­szczę­śni­ko­wi, nikt jed­nak nie po­tra­fił wy­le­czyć wy­wo­ła­nej przez Lu­rian cho­ro­by.

Adam po­czuł, że ręka, którą czło­wiek podał mu na po­wi­ta­nie, była go­rą­ca. Jakby wy­cią­gnął ją z pieca, a nie lo­do­wa­tej wody pod­ziem­ne­go akwe­nu.

Spo­tka­nie z Lu­ria­ni­nem, prze­moż­ne uczu­cie go­rą­ca, pę­ka­ją­ca skóra i do­by­wa­ją­cy się spod niej żar… za­sta­no­wił się han­dlarz i po­ki­wał głową. Kla­sycz­ne ob­ja­wy wę­gli­ny po­ron­nej, wszyst­ko pa­so­wa­ło. Tu­byl­cy przy­pi­sy­wa­li prze­dłu­że­nie życia mło­dzień­ca mocy je­zio­ra, lecz nie mieli racji. Chło­pak po pro­stu dusił ogień, który wciąż w nim go­rzał.

Adam wie­dział, że cena uzdro­wie­nia bę­dzie wy­so­ka, nie po­zo­sta­wio­no mu jed­nak wy­bo­ru. Oj­ciec mło­dzień­ca jako je­dy­ny od­na­le­zio­ny przez han­dla­rza czło­wiek po­sia­dał in­for­ma­cje o Od­bla­sku i ta­jem­ni­czej mgle, która po­dob­no jakiś czas temu po­ja­wi­ła się w tam­tym osie­dlu. Dla ta­kich wie­ści Adam był w sta­nie po­świę­cić nawet… po­ca­łu­nek.

– To… boli – szep­nął mło­dzie­niec. Jego skóra zdą­ży­ła już wy­schnąć i za­czę­ła pękać. W wy­two­rzo­nych szcze­li­nach pło­nął ogień, ma­lu­jąc drżą­cą syl­wet­kę na tle ciem­no­ści.

Adam się­gnął do ko­szy­ka i prze­su­nął pal­ca­mi po wo­sko­wych ta­blicz­kach. Lo­vrick, Es­tel­le, Klem­mi, Trey­ton, Zina. Każde z nich było go­to­we, by mu pomóc, by za­pew­nić prze­wa­gę w walce z Lu­ria­na­mi, która dla tak wielu wy­da­wa­ła się z góry prze­gra­na. To dzię­ki pie­czę­ciom Adam od­no­sił suk­ce­sy tam, gdzie tak wielu za­wio­dło.

– Trey­ton – po­pro­sił wresz­cie, a w ko­szy­ku coś klik­nę­ło.

W ja­ski­ni zro­bi­ło się nagle zimno, suchy śmiech po­niósł się echem ponad wo­da­mi Lor­je­li. Nad czar­ną taflą wody za­ma­ja­czy­ła pół­prze­zro­czy­sta syl­wet­ka star­ca. Długą brodę i węź­la­ste ręce po­kry­wał szron.

 Mło­dzie­niec wes­tchnął, gdy szcze­li­ny na jego skó­rze skuł lód, a ją­trzą­cy je żar prze­isto­czył się w bło­gość.

Adam wie­dział, że teraz otrzy­ma od­po­wiedź na każde py­ta­nie. I może wresz­cie zro­zu­mie, czym jest wy­peł­nia­ją­ca le­gen­dar­ny Od­blask lu­mi­ne­scen­cyj­na mgła.

 

1

 

Świe­tli­ki. Luki. Albo po pro­stu nie­bez­piecz­ne miej­sca. Miesz­kań­cy osie­dli róż­nie na­zy­wa­li te wy­sta­ją­ce nad po­wierzch­nię ziemi ko­pu­ły, dla Adama były jed­nak Basz­ta­mi. Prze­sia­dy­wa­nie w nich i spo­glą­da­nie na spu­sto­szo­ną pla­ne­tę od kilku lat stało się jego małym ry­tu­ałem. W ten spo­sób han­dlarz że­gnał się z noc­nym nie­bem i lo­do­wym pust­ko­wiem, w które za­mie­ni­ła się ko­leb­ka ludz­ko­ści.

– Nawet jeśli wszyst­kie­mu winne są gwiaz­dy, nic ci nie przyj­dzie z wpa­try­wa­nia się w nie ca­ły­mi no­ca­mi, Ada­mie. Dał­byś już spo­kój, je­stem zmę­czo­na…

Męż­czy­zna ock­nął się i się­gnął do le­żą­ce­go obok wi­kli­no­we­go ko­szy­ka. Wy­cią­gnął świecz­kę, któ­rej ża­rzą­cy się do­tych­czas knot za­pło­nął żyw­szym pło­mie­niem. Han­dlarz zwy­kle utoż­sa­miał przy­ja­ciół­kę z wo­sko­wym no­śni­kiem, choć tak na­praw­dę – jak każda Lu­rian­ka – była ona sku­pi­skiem fo­to­nów. Nie­zwy­kłych fo­to­nów, które z racji swego psz­cze­le­go po­cho­dze­nia nie czy­ni­ły szko­dy zwy­kłym lu­dziom. Adam nie­raz to wy­ko­rzy­sty­wał, za­pew­nia­jąc sobie dys­kret­ne wspar­cie przy­ja­ciół­ki pod­czas ne­go­cja­cji han­dlo­wych.

– To idź spać – od­parł Adam. – Prze­cież po­tra­fisz zro­bić to sama, Suey.

– A po­ło­żysz się obok mnie, ty­gry­sie? – Z knota wy­strze­li­ło kil­ka­na­ście iskier. – Raz-dwa wy­le­czę cię z tej me­lan­cho­lii!

– Zgnió­tł­bym cię. – Twarz męż­czy­zny wy­krzy­wił cień uśmie­chu. – Zresz­tą wcale nie my­śla­łem o Ali­cji. Nie tym razem… Za­sta­na­wiam się po pro­stu nad Sys­te­mem Dłu­giej Nocy. Czy gdyby go prze­su­nąć, na Zie­mię wró­ci­ło­by życie?

Spoj­rze­nie Adama, jakby przy­cią­ga­ne przez ogrom­ne­go sa­te­li­tę, spo­czę­ło na zle­wa­ją­cym się z noc­nym nie­bem dysku. Wy­nie­sio­ny przed kil­ko­ma po­ko­le­nia­mi na or­bi­tę, Sys­tem za­ko­twi­czył w punk­cie La­gran­ge’a i roz­ło­żył po­kry­ty ko­lek­to­ra­mi pa­ra­sol sło­necz­ny. Skrył Zie­mię w wiecz­nym cie­niu, w za­mian ob­da­ro­wu­jąc ją nie­zmie­rzo­ny­mi po­kła­da­mi ener­gii.

– Przy­by­ło­by wię­cej Lu­rian – od­po­wie­dzia­ła Suey. – Sys­tem oka­zał się nie­wy­star­cza­ją­cy, nie mo­gli­ście jed­nak o tym wie­dzieć. Daj spo­kój, Ada­mie. Nie uzdro­wisz tego świa­ta, mo­żesz je­dy­nie w nim prze­żyć.

Męż­czy­zna ziew­nął w od­po­wie­dzi. Ma­rze­nia o go­rą­cej her­ba­cie i mięk­kim łóżku wró­ci­ły do niego ze zdwo­jo­ną siłą – prze­mie­rza­jąc ja­ło­wą po­wierzch­nię pla­ne­ty, o kom­for­cie mu­siał za­po­mnieć.

Pusta prze­strzeń, cisza i kli­ma­ty­zo­wa­ne wnę­trze kom­bi­ne­zo­nu nie były dla Adama ni­czym nowym. Od lat kur­so­wał mię­dzy osie­dla­mi, sprze­da­jąc świe­ce. Nie­jed­no­krot­nie za­pusz­czał się też dalej, poza znane te­re­ny, celem po­zy­ska­nia cen­niej­szych to­wa­rów. Tym razem padło na Od­blask.

Mia­sto wid­nia­ło na ma­pach jako nie­pod­pi­sa­na krop­ka, jed­nak z re­la­cji in­nych han­dla­rzy Adam do­wie­dział się, że w jego ob­rę­bie mie­ści się fak­to­ria oraz Szklar­nia – oaza życia na pust­ko­wiu pla­ne­ty. Po­wo­dów było dość, by tu zaj­rzeć, lecz myśli męż­czy­zny zaj­mo­wa­ła głów­nie ta­jem­ni­cza mgła, która ponoć od ja­kie­goś czasu za­snu­wa­ła ko­ry­ta­rze Od­bla­sku.

– Masz rację, czas na nas. Gwiaz­dy nie od­po­wie­dzą mi na żadne py­ta­nie.

– Ej, ej, królu złoty! A może jakiś pe­eling, zanim mnie za­pa­ku­jesz do tego ko­szy­ka?

– Suey, to tylko za­cie­ki wosku na po­wierzch­ni świecz­ki, nie mają żad­ne­go zna­cze­nia…

– Gadaj zdrów, to nie twoje ciało!

 

Wró­ciw­szy do forum mia­sta, Adam po­ło­żył rękę na za­mo­co­wa­nej do ścia­ny linie i po­dą­żył wzdłuż niej na śro­dek po­miesz­cze­nia, ku po­sta­wio­ne­mu tam dro­go­wska­zo­wi. Owal­ną kon­struk­cję w ca­ło­ści po­kry­wa­ły znaki kie­ru­ją­ce prze­chod­nia do po­szcze­gól­nych dys­tryk­tów Od­bla­sku.

Han­dlarz od­czy­tał je, po czym obrał wła­ści­wy szlak. Idąc, ko­rzy­stał ze wspar­cia za­wie­szo­ne­go wy­so­ko sznu­ra i paska chro­po­wa­te­go ma­te­ria­łu pod po­de­szwą buta. Do­oko­ła śpie­wa­ło mia­sto: ma­szy­ny pod­trzy­mu­ją­ce ha­bi­tat grały mo­no­ton­ną me­lo­dię; z są­sied­nie­go po­miesz­cze­nia do­bie­ga­ła mu­zy­ka; z od­da­li do­cie­ra­ły dźwię­ki dzwon­ków i bęb­nów. Dla Adama, nie­obe­zna­ne­go z obo­wią­zu­ją­cy­mi w Od­bla­sku sy­gna­ła­mi, nie nio­sły one w sobie żad­nej tre­ści.

Kiedy stał już w od­po­wied­nim tu­ne­lu, wy­szep­tał do mi­kro­fo­nu kilka słów i do od­gło­sów mia­sta do­łą­czył jesz­cze jeden – cichy szmer elek­trycz­ne­go wozu to­wa­ro­we­go. Gdy po­jazd za­trzy­mał się obok, męż­czy­zna wy­cią­gnął z luku za­wi­niąt­ko rze­czy oso­bi­stych, ode­słał go do bok­sów i ru­szył w drogę.

– Szedł­byś ostroż­niej, by­dla­ku – bur­cza­ła Suey. – Cały tyłek mam w si­nia­kach, chyba oskar­żę cię o mo­le­sto­wa­nie.

Adam zi­gno­ro­wał ją, zmar­twio­ny wy­raź­nym nie­po­ko­jem miesz­kań­ców. Lu­dzie prze­mie­rza­li ko­ry­ta­rze je­dy­nie grup­ka­mi i po­zdra­wia­li go z wy­raź­ną nie­chę­cią. Nie do tego przy­wykł.

Po chwi­li Suey prze­rwa­ła swój zwy­cza­jo­wy mo­no­log, a han­dlarz po­czuł, że wresz­cie na­tknął się na to, co do tej pory było tylko in­te­re­su­ją­cą plot­ką. Prze­strzeń, do tej pory pusta i bez­kre­sna, na­bra­ła ko­lo­ry­tu po­pie­la­tej sza­ro­ści. Po­wie­trze fa­lo­wa­ło, wy­da­wa­ło się gęste i cięż­kie, pły­wa­ły w nim nitki mi­go­czą­ce­go oparu.

Świe­cą­ca w ciem­no­ści mgła na­praw­dę ist­nia­ła.

– Brr. To jakby… szep­ty Lu­rian. Sły­szysz ich? – spy­ta­ła świecz­ka.

– Nie, są zbyt, hmm… roz­rze­dze­ni? – Adam po­krę­cił głową. – Za­pa­mię­taj­my to miej­sce, Suey. W fak­to­rii po­win­ni­śmy do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej.

 

 – Fak­to­ria. – Głos, który za­trzesz­czał w mi­kro­fo­nie, był suchy i bez­na­mięt­ny. – Jeśli chcesz kupić świe­ce, to przy­kro nam. Skoń­czy­ły się.

– Swój. Przy­cho­dzę po za­opa­trze­nie – wy­ja­śnił Adam. – Z Tafli.

Drzwi, przed któ­ry­mi stał, roz­war­ły się. Oczy han­dla­rza po­ra­zi­ło cie­płe, żółte świa­tło i świer­got za­sie­dla­ją­cych je Lu­rian.

Po­miesz­cze­nie oka­za­ło się nie­wiel­kie, lecz przy­tul­ne. Po­sadz­kę przy­kry­wa­ły ozdob­ne dy­wa­ny, na ścia­nach wi­sia­ły ob­ra­zy, w ga­blo­tach pysz­ni­ły się dzie­ła sztu­ki. Adam był już przy­zwy­cza­jo­ny do pstro­ka­to­ści fak­to­rii – stę­sk­nie­ni za ko­lo­ra­mi i kształ­ta­mi, han­dla­rze ota­cza­li się naj­barw­niej­szy­mi i naj­bar­dziej ki­czo­wa­ty­mi przed­mio­ta­mi, jakie zna­leź­li pod­czas licz­nych po­dró­ży.

Przy sto­li­kach sie­dzia­ło kilka osób. Ich twa­rze aż ja­śnia­ły za­in­te­re­so­wa­niem, więc Adam roz­siadł się w fo­te­lu i za­czął opo­wia­dać. O roz­kwi­ta­ją­cych osie­dlach i na nowo od­kry­tych tech­no­lo­giach, o szcze­gól­nie groź­nych ty­pach Lu­rian, wresz­cie o cho­ro­bie dzie­dzi­ca Tafli, którą udało mu się wy­le­czyć.

Nie upły­nę­ło wiele czasu, gdy zo­rien­to­wał się, że wśród słu­cha­czy nie znaj­dzie ni­ko­go po­dob­ne­go sobie. Zmę­cze­ni ży­ciem męż­czyź­ni i ko­bie­ty od lat ogra­ni­cza­li swe wy­pra­wy do te­re­nów w naj­bliż­szym oto­cze­niu Od­bla­sku, nie­któ­rzy na stałe osie­dli w mie­ście. Łą­czy­ło ich jedno – dzię­ki wro­dzo­nej sy­ne­ste­zji, zdol­no­ści do trans­for­mo­wa­nia bla­sku w dźwięk, dzię­ki umie­jęt­no­ści wy­chwy­ty­wa­nia sub­tel­nych róż­nic w ryt­mie świe­ce­nia, mogli bez ry­zy­ka ko­eg­zy­sto­wać z ob­cy­mi.

– Na dro­dze do fak­to­rii na­tkną­łem się na dziw­ną mgłę… – prze­szedł do rze­czy Adam. – Wy­da­wa­ła się po­cho­dzić od Lu­rian. Wie­cie coś o tym?

Za­pa­dła cisza. Han­dla­rze spo­waż­nie­li, część zwie­si­ła głowy, inni od­wró­ci­li wzrok. Je­dy­nie naj­star­szy z nich, za­rząd­ca, uśmiech­nął się smut­no i od­po­wie­dział:

– Od tego po­win­ni­śmy za­cząć, nie­praw­daż? Na na­szym te­re­nie dzie­ją się dziw­ne rze­czy, a my… uda­je­my, że nic nie wi­dzi­my. Po­dob­nie jak w in­nych osie­dlach, tutaj też lu­dzie wie­rzy­li w han­dla­rzy. Wi­dzie­li w nas obroń­ców, my jed­nak…

– Prze­stań, je­ste­śmy bez­sil­ni – szep­nę­ła ko­bie­ta z głową szczel­nie owi­nię­tą sza­lem. Po­mię­dzy zwo­ja­mi wi­docz­ne były je­dy­nie oczy. – On… zabił Me­rvi­ka.

– No wła­śnie, skrzyw­dził han­dla­rza! Jak długo żyję, nie spo­tka­łem się z czymś po­dob­nym do po­kra­ka.

– Opo­wiedz­cie mi o tym – po­pro­sił Adam, czu­jąc ten przy­jem­ny dresz­czyk łowcy, który zwie­trzył trop gru­be­go zwie­rza.

 

2

 

Droga do Szklar­ni była długa, lecz męż­czy­zna nie chciał mar­no­wać czasu – po­zy­ska­nie wosku i wy­ko­na­nie świec zaj­mu­je parę dni, a prze­cież w osie­dlach nie tylko na świe­tle dało się do­brze za­ro­bić. Szklar­nia Od­bla­sku ob­fi­to­wa­ła cho­ciaż­by w man­da­ryn­ki – towar cenny i tak de­fi­cy­to­wy, że Adam pra­wie już nie pa­mię­tał za­pa­chu owo­ców.

Po­dob­nie jak więk­szość jego ko­le­gów po fachu, męż­czy­zna gonił za zy­skiem, choć znacz­nie bar­dziej fa­scy­no­wa­li go Lu­ria­nie. Po­zna­wa­nie tych istot, ochro­na ludzi przed ich wpły­wem oraz próba na­wią­za­nia dia­lo­gu były tym, co pcha­ło go do ko­lej­nych osie­dli. Ze wzglę­du na nich re­zy­gno­wał z bez­piecz­nych, ren­tow­nych tras.

Tym razem takim im­pul­sem stał się ta­jem­ni­czy po­krak. Mimo prze­stróg, Adam nie mógł się do­cze­kać spo­tka­nia z po­two­rem i zro­zu­mie­nia, czym on wła­ści­wie jest.

Gdy drzwi roz­su­nę­ły się ze chrzę­stem, han­dlarz od­czy­tał po­kry­wa­ją­ce ścia­nę znaki i po omac­ku ru­szył do naj­bliż­sze­go węzła. W mię­dzy­cza­sie wy­emi­to­wał sy­gnał ak­ty­wa­cyj­ny i nim się spo­strzegł, do jego uszu do­tar­ło bur­cze­nie elek­trycz­ne­go sil­ni­ka. Suey, jak zwy­kle, do­ra­dza­ła i ko­men­to­wa­ła:

– Ech! Chcia­ła­bym na wio­snę za­pu­ścić włosy, ale jakoś nie chcą ro­snąć… Może to dla­te­go, że je spa­lam? Jak uwa­żasz? No, szko­da! W końcu włosy to istot­ny atry­but ko­bie­ty…

Od­po­wie­dzia­ła jej cisza…

– A wiesz, że jak liżę coś pło­mie­niem, to też czuję smak? Jak czło­wiek?

…oraz zi­ry­to­wa­ne spoj­rze­nie i za­ci­śnię­te wargi han­dla­rza.

– Ada­mie, gdzie ja mam serce? Czy Lu­rian­ce w ogóle po­trzeb­ne serce?

– Nie­po­trzeb­ne. Je­steś bez­dusz­na i bez serca, Suey. Za­mknij się wresz­cie, bo zaraz po­my­lę drogę.

Od tej pory po­ru­szał się szyb­ciej. Prze­był forum i noc­le­gow­nię, minął Wiel­ki Szyb, który pro­wa­dził do nie­zba­da­nych od­mę­tów Od­bla­sku. Ludzi spo­ty­kał spo­ra­dycz­nie. Kil­ku­krot­nie nad­cho­dzą­cy z na­prze­ciw­ka tu­by­lec ucie­kał przed od­gło­sem jego kro­ków i wy­bie­rał inną trasę.

Dwie go­dzi­ny póź­niej na ścia­nach znaj­do­wa­ły się już tylko znaki po­zo­sta­wio­ne przez han­dla­rzy, za po­mo­cą któ­rych cech prze­ka­zy­wał sobie tajne in­for­ma­cje. Te wła­śnie ba­da­ne przez Adama pro­wa­dzi­ły bez­po­śred­nio do Szklar­ni.

– Ko­ry­ta­rze zdają się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność… – rzu­cił w prze­strzeń.

Cisza przy­tła­cza­ła, otu­chy do­da­wa­ło tylko brzę­cze­nie po­dą­ża­ją­ce­go jego śla­dem wozu. De­li­kat­na łuna wokół ko­szy­ka świad­czy­ła o czuj­no­ści Suey.

– Za­pew­ne jedna ze sto­lic tych wa­szych „państw”. Bar­dzo bo­ga­ta. Wielu ludzi mu­sia­ło umrzeć, kiedy…

– Su…

– Co-co to?!

Adam za­marł, sły­sząc coraz gło­śniej­szy chro­bot.

– Ra-ra­tuj, nie mogę tego znieść! – Świa­tło z ko­szy­ka za­czę­ło mi­go­tać w bar­dzo nie­po­ko­ją­cej se­kwen­cji, która świad­czy­ła o cier­pie­niach Lu­rian­ki.

Tym­cza­sem chro­bot na­ra­stał. Adam wie­dział, że sam dźwięk nie mógł przy­spo­rzyć ta­kie­go bólu jego to­wa­rzysz­ce.

– Czym ty je­steś?! – ryk­nął.

Mdłe świa­tło roz­pro­szy­ło mroki ko­ry­ta­rza. Po­kracz­na noga za­chro­bo­ta­ła o po­sadz­kę, sta­wia­jąc ko­lej­ny krok; roz­le­gła się szka­rad­na mie­sza­ni­na jęku i śmie­chu.

– U-ucie­kaj, Ada­mie, och, pro­szę, mu­sisz… – bła­ga­ła Suey.

– Nie… Nie zbli­żaj się. – Han­dlarz za­marł.

Nogi od­mó­wi­ły po­słu­szeń­stwa, oczy mogły tylko śle­dzić ja­rzą­cą się zim­nym bla­skiem syl­wet­kę. Świa­tło do­by­wa­ło się przede wszyst­kim z głowy i jed­nej koń­czy­ny, bę­dą­cej naj­praw­do­po­dob­niej ręką. Po­krak cią­gnął ją za sobą po po­sadz­ce. Więk­szość jego ciała po­kry­wa­ły za­cho­dzą­ce na sie­bie płyty, które two­rzy­ły coś na kształt zbroi.

Han­dlarz za­mknął oczy i za­sło­nił je ręką. Suey za­wo­dzi­ła, a chro­bot na­ra­stał.

– Zró-zrób coś, mu­sisz…!

Jęki wy­peł­nia­ły mu uszy, a przez za­ci­śnię­te po­wie­ki za­czął prze­są­czać się blady po­blask. Adam po­my­ślał o ko­szy­ku i ukry­tych w nim po­ca­łun­kach. Wy­star­czył­by jeden gest, jedna proś­ba, jed­nak cena wy­da­wa­ła się zbyt wy­so­ka.

Han­dlarz wydał wo­zo­wi po­le­ce­nie zwięk­sze­nia ob­ro­tów. Sil­nik za­ry­czał, za­głu­sza­jąc po­kra­ka. Hałas był doj­mu­ją­cy, okrop­ny, sły­szał go za­pew­ne każdy miesz­ka­niec Od­bla­sku.

Spa­ni­ko­wa­ny umysł wy­sy­łał ma­szy­nie ko­lej­ne po­le­ce­nia, a każde takie samo – gło­śniej. War­kot kru­szył ścia­ny i prze­ni­kał umysł, oczysz­czał. Poza nim nie było już nic.

Do­pie­ro póź­niej, gdy aku­mu­la­tor wydał z sie­bie ostat­nie tchnie­nie, po­wró­ci­ła cisza. I ciem­ność. Sku­lo­ny przy kole Adam prze­to­czył się na plecy i otwo­rzył oczy. Jesz­cze nigdy tak bar­dzo nie cie­szył się, że nic nie widzi.

– Suey?

– Je-je­stem.

Han­dlarz po­sta­wił przed sobą po­pła­ku­ją­cą świecz­kę i przy jej świe­tle zba­dał rękę, którą jesz­cze przed chwi­lą osła­niał oczy przed świa­tłem po­kra­ka. Skóra pie­kła.

Był wście­kły. Już dawno nie dał się tak za­sko­czyć, nie czuł się tak bez­rad­ny. A co gor­sza – nie­po­trzeb­nie ry­zy­ko­wał. Życie za cenę jed­ne­go po­ca­łun­ku? Nie pa­mię­tał, kiedy ostat­nio wy­ka­zał się po­dob­nym skąp­stwem.

– Co to było, Suey?

– Ja… Naj­pew­niej Lu­ria­nin. Ale ta­kie­go jak on jesz­cze nie spo­tka­łam. Czu­łam się, jakby po ka­wał­ku od­gry­zał mój pło­mień.

– Ro­zu­miem. Cho­le­ra, coś jest nie tak…

Czym­kol­wiek był po­krak, wy­dzie­lał świa­tło nie­zna­ne dotąd han­dla­rzo­wi. Bar­dziej niż Lu­ria­ni­na, przy­po­mi­nał ja­kie­goś od­le­głe­go ku­zy­na tego ga­tun­ku. Albo… przod­ka.

– Nigdy się z czymś takim nie spo­tka­łaś? Co, Suey? Za­sta­nów się, może na Słoń­cu…

– Na Słoń­cu pa­nu­je strasz­ny tłok, opu­ści­łam je dawno temu, Ada­mie – przy­po­mnia­ła świecz­ka. – Ilość bodź­ców, jaka cię tam ota­cza… jest nie­po­ję­ta. Przy­kro mi.

Przez jakiś czas sie­dzie­li i na­słu­chi­wa­li. Wresz­cie han­dlarz wstał, by spraw­dzić wóz. Wy­su­nął kabel za­si­la­ją­cy i pod­piął go do naj­bliż­szej sta­cji ła­do­wa­nia.

– Bę­dzie­my mu­sie­li zo­stać tu przez jakiś czas. Gdzie­kol­wiek je­ste­śmy… – rzu­cił w ciem­ność, a ciem­ność od­po­wie­dzia­ła mu mo­no­ton­nym bu­cze­niem ma­szyn.

Adam za­pro­gra­mo­wał wóz na wy­pa­dek po­wro­tu po­two­ra i po­ło­żył się przy kole. Chciał jesz­cze prze­my­śleć swoją sy­tu­ację, ale za­padł w sen. I tylko Suey, peł­ga­jąc nie­spo­koj­nie, przy­pa­try­wa­ła się dłoni han­dla­rza, którą ten jesz­cze nie­daw­no za­sła­niał oczy przed mdłym bla­skiem.

Czy pod pa­znok­ciem na­praw­dę coś mi­go­ta­ło?

 

3

 

Choć mi­nę­ło już kilka lat od dnia śmier­ci Ali­cji, ile­kroć Adam za­sy­piał, dziew­czy­na sta­wa­ła przed jego ocza­mi. Sły­szał jej głos, wi­dział nie­ustra­szo­ne spoj­rze­nie i god­ność, z jaką zno­si­ła ból. Jej od­wa­ga po­ma­ga­ła mu wie­rzyć w przy­szłość tego świa­ta i dla­te­go nadal po­ma­gał lu­dziom skrzyw­dzo­nym przez Lu­rian. Kiedy tylko miał ku temu oka­zję, wal­czył tak jak nie­gdyś ona i ra­to­wał te za­gu­bio­ne kłęb­ki ciem­no­ści.

A za to, że nie po­zwa­lał im roz­wiać się w świe­tle, otrzy­my­wał to, co stało się dla niego naj­cen­niej­sze – na­dzie­ję. Ko­lej­ną ulot­ną szan­sę, że dzię­ki Suey jesz­cze kie­dyś uko­cha­na się do niego ode­zwie.

Teraz, sie­dząc przy wozie i ma­su­jąc obo­la­ły kark, Adam my­ślał jed­nak przede wszyst­kim o sobie. Po­now­nie spoj­rzał na pa­ru­ją­ce palce lewej ręki i za­ci­snął je w pięść. Skóra spra­wia­ła wra­że­nie roz­pa­lo­nej. Swę­dzia­ła. Pa­znok­cie kru­szy­ły się, a na­skó­rek łusz­czył, sy­piąc do­oko­ła świe­tli­stym pyłem.

– Do dia­bła. Zrób coś z tym, Suey.

– Że tak użyję wa­sze­go idio­mu: wpa­dłeś po uszy w gówno, Ada­mie.

– No pro­szę, jakaś ty się zro­bi­ła elo­kwent­na, moja droga… Po­wiedz le­piej, czy wy­czu­wasz w tym Lu­rian?

– Są tam, choć przy­po­mi­na­ją w tej chwi­li wasze nie­mow­lę­ta. Ga­wo­rzą i pisz­czą, da­le­ko im do…

– Po­kra­ka. – Adam wstał, wy­cią­gnął z wozu rę­ka­wi­cę kom­bi­ne­zo­nu i ukrył w niej dłoń. Je­dy­nym świe­cą­cym punk­tem po­now­nie stała się Suey. – Nasza wy­pra­wa do Szklar­ni bę­dzie mu­sia­ła się od­wlec. Jeśli ist­nie­je ry­zy­ko, że za­cznę wy­dzie­lać mgłę albo zmie­nię się w po­two­ra ta­kie­go jak tam­ten…

– Nie wy­glą­da to do­brze. – Suey za­trze­po­ta­ła pło­mie­niem z wy­raź­ną re­zy­gna­cją. Spo­kój i bez­na­mięt­ność to­wa­rzy­sza cza­sem przy­pra­wia­ły ją o dresz­cze. Han­dlarz zda­wał się nie­znisz­czal­ny, lecz Lu­rian­ka wie­dzia­ła, jak wiele go to kosz­tu­je. – Co teraz?

– Mu­si­my coś z tym zro­bić. Teraz, póki jesz­cze mam dwie ręce. Świe­ce i man­da­ryn­ki będą mu­sia­ły po­cze­kać, aż roz­pra­wi­my się z po­kra­kiem.

– Och, Adaś… Je­steś twar­dy, ale twar­dy czło­wiek za­zwy­czaj jest rów­nież kru­chy… Czy gdy­bym ode­szła, co­kol­wiek by z cie­bie po­zo­sta­ło? – Blask Suey był tak cichy, że nawet wy­czu­lo­ne oczy han­dla­rza go nie wy­chwy­ci­ły.

 

Wra­ca­jąc po wła­snych śla­dach, Adam przy­wo­łał fakty, któ­ry­mi po­dzie­li­li się z nim miej­sco­wi. Po­krak za­czął na­wie­dzać Od­blask pięć lat temu i po­cząt­ko­wo wy­glą­dał ina­czej niż teraz. Po­ru­szał się znacz­nie ci­szej, zaś jego lu­mi­ne­scen­cja była sil­niej­sza. Lu­dzie, któ­rzy na niego spoj­rze­li, co do jed­ne­go za­cho­ro­wa­li na mgli­cę i po­wo­li prze­kształ­ca­li się w mi­go­czą­cy dym, który han­dlarz już na­po­tkał.

W miarę upły­wu lat po­krak zmie­niał się, a lu­dzie coraz rza­dziej pa­da­li jego ofia­rą. Grze­cho­czą­cy, świe­cą­cy po­twór nie był trud­ny do unik­nię­cia, o ile nie spo­tka­ło się go w dłu­gim ko­ry­ta­rzu. Strach jed­nak po­zo­stał rów­nie żywy, co na po­cząt­ku. Tym bar­dziej re­al­ny, że po­krak wcale nie znik­nął.

Jedną z ostat­nich ofiar był Me­rvik – han­dlarz, który rzu­cił wy­zwa­nie po­two­ro­wi i prze­grał. Gdy za­cho­ro­wał na mgli­cę, ślad po nim za­gi­nął.

Adam do­szedł do wnio­sku, że jego naj­lep­szym tro­pem był dym, na który na­tknął się w dro­dze po­wrot­nej z Basz­ty. Wszyst­ko wska­zy­wa­ło, że wy­dzie­la­ła go jedna z ofiar.

Prze­ana­li­zo­wał znaki na ścia­nie i ode­słał wóz. Nawet jeśli ma­szy­na da­wa­ła pewne wspar­cie w kon­fron­ta­cji z po­kra­kiem, za­ra­zem zdra­dza­ła po­zy­cję han­dla­rza. A ktoś, naj­wy­raź­niej, upar­cie po­dą­żał jego śla­dem. Świad­czy­ły o tym sze­le­sty, które od ja­kie­goś czasu sły­szał za ple­ca­mi.

 

4

 

Adam wciąż wie­rzył, że Lu­ria­nie nie są wro­ga­mi czło­wie­ka. Odkąd kilka lat temu opu­ścił swój dom i po raz pierw­szy udał się na szlak, spo­tkał wielu przed­sta­wi­cie­li tego ga­tun­ku i prze­ko­nał się, że za­le­ży im tylko na eg­zy­sten­cji. Lu­ria­nie byli isto­ta­mi zu­peł­nie in­ny­mi niż czło­wiek – ich byt nie opie­rał się na związ­kach węgla. Nie opie­rał się nawet na krze­mie, w swych do­mnie­ma­nym me­ta­bo­li­zmie nie wy­ko­rzy­sty­wa­li ami­no­kwa­sów – wła­ści­wie nie speł­nia­li przy­ję­tych przez ludz­kość kry­te­riów życia. Ich ist­nie­nie było czymś nie­po­ję­tym dla fan­ta­stów czy astro­bio­lo­gów.

A jed­nak po­sia­da­li rozum, na co naj­lep­szy dowód sta­no­wi­ła Suey. Isto­ta uży­wa­ją­ca jako no­śni­ka świecz­ki nie szczę­dzi­ła Ada­mo­wi wie­dzy o swo­ich po­bra­tym­cach, dzię­ki czemu próż­no było szu­kać na Ziemi han­dla­rza le­piej ro­zu­mie­ją­ce­go Lu­rian od niego.

Z punk­tu wi­dze­nia świe­tli­stych istot lu­dzie też nie speł­nia­li kry­te­riów życia. Wią­za­ły się z tym pro­ble­my ko­mu­ni­ka­cyj­ne. Do­tych­czas Adam nie spo­tkał Lu­ria­ni­na bę­dą­ce­go od­po­wied­ni­kiem han­dla­rza, który po­tra­fił­by się ko­mu­ni­ko­wać z ludź­mi nie sły­szą­cy­mi świa­tła.

(Znów uciek­nie, znów za­pła­cze! Nie­na­wi­dzi cię! Dla­te­go tak krzy­czy, dla­te­go…)

– Co to było? – spy­ta­ła Suey.

Adam le­d­wie zdu­sił jęk bólu. Jego za­in­fe­ko­wa­ną rękę wy­krę­cił skurcz, palce wy­gię­ły się pod nie­na­tu­ral­ny­mi ką­ta­mi. Spod rę­ka­wicz­ki wy­pły­nę­ła smuż­ka dymu i zaraz zni­kła w po­wie­trzu.

(Na nic wszyst­kie te na­dzie­je, na nic go­dzi­ny ciem­no­ści… Ze­drzyj, ze­drzyj!)

– Brzmi jak… po­krak.

Ka­ko­fo­nia pła­czu i śmie­chu zda­wa­ła się trwać w nie­skoń­czo­ność, roz­sa­dza­ła han­dla­rzo­wi czasz­kę. Ciem­ność za­wi­ro­wa­ła, Adam opadł na ko­la­na.

Nie­dłu­go póź­niej pi­skli­wy gło­sik ucichł, a ręka znów na­le­ża­ła do niego, choć wciąż mro­wi­ła. Zda­wa­ła się jakaś inna, jakby miała roz­pły­nąć się w po­wie­trzu w mo­men­cie, w któ­rym han­dlarz ścią­gnie rę­ka­wi­cę.

Mgieł­ka wciąż uno­si­ła się w ko­ry­ta­rzu. Zda­wa­ła się znacz­nie rzad­sza niż wczo­raj – tak ulot­na, że Adam nie wi­dział nawet szep­tów za­miesz­ku­ją­cych ją Lu­rian. Je­dy­ny dowód sta­no­wił sub­tel­ny obrys ścian i su­fi­tu ko­ry­ta­rza na tle nie­prze­nik­nio­nej ciem­no­ści.

Suey znacz­nie le­piej wy­kry­wa­ła swo­ich po­bra­tym­ców, dla­te­go prze­ję­ła do­wo­dze­nie, gdy tylko Adam wyjął ją z ko­szy­ka. Obec­no­ścią miesz­kań­ców nie mu­sie­li się przej­mo­wać – nikt nie miał tyle od­wa­gi, by za­głę­biać się w mgłę.

– Prawa od­no­ga, Ada­mie – po­in­for­mo­wa­ła świecz­ka.

Wkrót­ce do­tar­li na obrze­ża czę­ści miesz­kal­nej Od­bla­sku. Nie­gdyś był to gęsto za­lud­nio­ny ob­szar, jed­nak czę­ste wi­zy­ty po­kra­ka spra­wi­ły, że więk­szość do­mostw opu­sto­sza­ła. Po­zo­sta­li je­dy­nie ci naj­bied­niej­si i naj­bar­dziej zde­spe­ro­wa­ni.

Han­dlarz sta­rał się iść jak naj­szyb­ciej. Kon­tro­lu­ją­ca ścia­nę ręka kil­ku­krot­nie na­po­ty­ka­ła próż­nię, gdy prze­cho­dził przez skrzy­żo­wa­nia, a do­cie­ra­jąc do nie­wi­docz­nych scho­dów i dra­bin bo­le­śnie obił sobie nogi.

– I na cho­le­rę oni tak to bu­do­wa­li, co? Prze­klę­te ka­ta­kum­by… Ekhm… Mo­gła­byś świe­cić tro­chę ja­śniej, PRO­SZĘ?!

– I co jesz­cze?! Masaż stóp?! Nie mogę świe­cić ja­śniej, bo spło­szę mgłę, MA­TO­LE! – za­drwi­ła Suey i roz­bły­sła nie­spo­dzie­wa­nie, na chwi­lę ośle­pia­jąc Adama.

– Bez­czel­na… Le­piej spo­kor­niej, moja droga, bo na­stęp­nym razem prze­nio­sę cię na świecz­kę o kil­ka­krot­nie więk­szej śred­ni­cy.

– Chcesz żebym była GRUBA?! Ada­mie… Nie po­zna­ję cię. A kie­dyś byłeś takim grzecz­nym chłop­cem!

Do­gry­za­jąc sobie do­tar­li do ko­ry­ta­rza, w któ­rym i han­dlarz do­strzegł migot uno­szą­ce­go się w po­wie­trzu oparu. Przy­spie­szył.

– Tak… Stąd do­cho­dzi świa­tło – po­twier­dzi­ła Suey.

 Adam za­trzy­mał się i spoj­rzał na drzwi do ko­mo­ry miesz­kal­nej. Pro­sto­kąt oskro­ba­nej śluzy oka­lał kon­tur mdłe­go świa­tła.

– Jest bez­piecz­nie?

– Ra­czej tak. Ci Lu­ria­nie mają od­mien­ną na­tu­rę od tam­tych, któ­ry­mi ja­śniał po­krak. Nie po­win­ni zro­bić nam krzyw­dy.

Han­dlarz, bez więk­szych na­dziei, za­stu­kał w me­ta­lo­wą po­wierzch­nię, po czym przy­su­nął ucho, pró­bu­jąc wy­chwy­cić ja­ki­kol­wiek dźwięk z we­wnątrz.

– Kto… tam? – Głos był zbo­la­ły i le­d­wie sły­szal­ny wśród szme­ru za­sie­dla­ją­cych mgłę Lu­rian. Do­bie­gał z dołu, jakby mó­wią­ca osoba le­ża­ła na ziemi.

– Han­dlarz. Chcia­łem po­roz­ma­wiać…

– Krili? – za­ję­czał ktoś. – To ty, Krili?

– Na­zy­wam…

– Wró­ci­łeś do ma­mu­si? Och, Krili…

– Pro­szę…

– Ona cię nie słu­cha. – Suey za­pło­nę­ła nieco ja­śniej. – Spójrz na tę ka­łu­żę świa­tła, która wy­le­wa się spod drzwi. Oba­wiam się, że to ostat­nie chwi­le tej ko­bie­ty.

– Krili? Tyle… tyle czasu cię szu­ka­łam…

– Ona nie bre­dzi. Nie do końca – zro­zu­miał nagle Adam. Spoj­rzał na swoją lewą dłoń i wy­le­wa­ją­cą się spod rę­ka­wicz­ki po­wódź świa­tła. In­stynk­tow­nie zsu­nął kom­po­zy­to­wy ma­te­riał, od­sła­nia­jąc spły­wa­ją­cą bla­skiem skórę, w któ­rej aż roiło się od Lu­rian.

(Coś się stało TOBIE! Coś się stało TOBIE! Cóż się stało, droga pani?! Cóż się stało TOBIE!?)

Han­dlarz przy­ło­żył rękę do szcze­li­ny pod śluzą. Ko­bie­ta po dru­giej stro­nie za­czę­ła pła­kać.

– Dzię­ku­ję, Krili. Cze-cze­ka­łam na cie­bie…

Drzwi roz­su­nę­ły się, a Suey przy­ga­sła. W jej pło­my­ku mi­go­tał wiel­ki smu­tek.

Na po­sadz­ce le­ża­ła mgli­sta po­stać, która tylko kształ­tem przy­po­mi­na­ła czło­wie­ka. Całe jej ciało po­kry­wa­ły lśnią­ce, wi­ją­ce się wy­ro­śla, z któ­rych wy­pły­wa­ły de­li­kat­ne jak puch grud­ki świa­tła i krą­ży­ły wokół ni­czym chma­ra ro­bacz­ków świę­to­jań­skich. Adam nie po­tra­fił do­szu­kać się rysów twa­rzy na gło­wie ko­bie­ty.

– Wszę­dzie cię szu­ka­łam, Krili. Prze­pra­szam, że wtedy ucie­kłam…

– Pro­szę pani, ja…

– Cii! – Suey syk­nę­ła, pa­rząc han­dla­rzo­wi palce. – Słu­chaj!

– Mó-mó­wi­łam im cały czas, że ży­jesz, a oni nie wie­rzy­li. Do-dok­tor Ne­rick wcale nie jest szar­la­ta­nem. On… na­praw­dę oca­lił…

Adam po­now­nie wy­cią­gnął w kie­run­ku ko­bie­ty mgli­stą rękę. Z nie­po­ko­jem za­uwa­żył, że kon­tu­ry jego pal­ców za­czy­na­ją się po­wo­li za­cie­rać. Isto­ta drgnę­ła i roz­bły­sła nieco ja­śniej.

– Tak długo cię szu­ka­łam, a on cią­gle za mną łaził. Ten… po­krak. Jak do­brze, że już je­steś. Prze­cież nie mo­głam po­zwo­lić ci umrzeć…

Z tymi sło­wa­mi ode­szła. Jakaś jej cząst­ka ode­rwa­ła się od mgli­stej syl­wet­ki, za­wi­ro­wa­ła w świe­tle.

Adam ro­zej­rzał się po ru­pie­ciar­ni, która kie­dyś sta­no­wi­ła miesz­ka­nie sa­mot­nej matki i jej syna. Roz­rzu­co­ne ubra­nia wska­zy­wa­ły na to, że chło­pak był na­sto­lat­kiem.

– Co o tym my­ślisz, Suey? – Han­dlarz po­sta­wił świecz­kę na stole.

– Skoro po­trze­bo­wa­ła dok­to­ra, jej syna spo­tka­ła jakaś krzyw­da, praw­da? – Pło­mień Lu­rian­ki lizał prze­la­tu­ją­ce pusz­ki świa­tła. – Z tego co beł­ko­ta­ła przed śmier­cią, le­cze­nie oka­za­ło się sku­tecz­ne, cho­ciaż… dla­cze­go inni mie­li­by nie wie­rzyć w po­wo­dze­nie te­ra­pii? I dla­cze­go „ucie­kła”? – Wy­krzy­wi­ła się w mi­go­tli­wy znak za­py­ta­nia. Była wiel­bi­ciel­ką efek­tów spe­cjal­nych.

– Za­re­ago­wa­ła na moją rękę, co mo­gło­by ozna­czać, że po­krak ma jakiś zwią­zek z tym całym Kri­lim. Spójrz zresz­tą na nią… Zo­sta­ło w niej wię­cej Lu­ria­ni­na niż czło­wie­ka, okrop­ne.

Adam od­wró­cił wzrok od pa­ru­ją­cej syl­wet­ki i spoj­rzał na swoją rękę. Mgli­ste świa­tło po­wo­li wstę­po­wa­ło na nad­gar­stek. Jeśli tak dalej pój­dzie, bę­dzie mu­siał za­ło­żyć kom­bi­ne­zon.

– Moż­li­we, że przed śmier­cią za­czę­ła sły­szeć Lu­rian – mruk­nę­ła Suey. – W końcu twoja ręka świe­ci gło­sem… chłop­ca. To jak, Ada­mie? Do dok­to­ra?

– Tak.

Ciało ko­bie­ty stało się de­li­kat­ne i ulot­ne ni­czym piana, więc han­dlarz, chcąc nie chcąc, mu­siał po­zo­sta­wić je na ziemi. Stop­nio­wo po­chła­nia­ne przez Lu­rian i tak miało zmie­nić się w świa­tło.

Za­mknął za sobą drzwi i po­sił­ku­jąc się wska­zów­ka­mi Suey oraz ozna­cze­nia­mi na ścia­nie, wró­cił do cen­trum Od­bla­sku. Przez całą drogą miał wra­że­nie, że jest ob­ser­wo­wa­ny – kto­kol­wiek po­dą­żał jego śla­dem, nie od­pusz­czał.

Po­krę­cił się po forum i zro­bił ro­ze­zna­nie wśród prze­stra­szo­nych miesz­kań­ców. Za in­for­ma­cje pła­cił za­pa­lar­ka­mi i pa­ro­ma in­ny­mi cen­ny­mi dro­bia­zga­mi, które aku­rat miał pod ręką.

O dziwo, pra­wie nikt nie trak­to­wał dok­to­ra Ne­ric­ka jak szar­la­ta­na. Brali go ra­czej za ma­rzy­cie­la, który przed laty po­sta­wił przed sobą cel oca­le­nia ludz­ko­ści przed za­bój­czym wpły­wem Lu­rian. I prze­grał. Po­mi­mo po­my­słów i środ­ków nie zna­lazł roz­wią­za­nia.

Jakiś czas póź­niej jego żona, sza­no­wa­na w Od­bla­sku straż­nicz­ka, za­gi­nę­ła, a dok­tor wy­co­fał się z życia spo­łecz­ne­go. Od tam­te­go czasu nikt go nie wi­dział.

Zlo­ka­li­zo­wa­nie wła­ści­we­go do­mo­stwa nie na­strę­cza­ło trud­no­ści, więc Adam udał się doń nie­zwłocz­nie. Jego mu­ska­ją­ce ścia­nę palce zda­wa­ły się spłasz­czać na sta­lo­wej po­wierzch­ni i zgru­bie­niach dro­go­wska­zów. Pod rę­ka­wicz­ką coś cicho pła­ka­ło.

 

5

 

Ciem­ność przy­tła­cza­ła. Idąc opu­sto­sza­łym ko­ry­ta­rzem, Adam nie wi­dział su­fi­tu ani pod­ło­gi. Gdyby ode­rwał rękę od czar­nej ścia­ny, czuł­by się jak za­wie­szo­ny w próż­ni.

Re­al­ny wy­da­wał się tylko stu­kot za ple­ca­mi – kto­kol­wiek go wy­wo­ły­wał, był do­sko­na­le zo­rien­to­wa­ny w sieci dróg osie­dla. Adam roz­wa­żył po­zo­sta­wie­nie pu­łap­ki, szyb­ko jed­nak od­rzu­cił ten po­mysł. Nie miał pew­no­ści, czy prze­śla­dow­ca jest wro­giem.

Śluza do miesz­ka­nia dok­to­ra była za­mknię­ta, a na dzwo­nek i pu­ka­nie nikt nie re­ago­wał. Han­dlarz wes­tchnął i ko­rzy­sta­jąc z tego, że jest sam, wyjął z ko­szy­ka Suey i po­le­cił jej za­bły­snąć nieco ja­śniej.

(Czu­jesz? Wkrót­ce sen cię zmo­rzy, znajdź więc wła­sny płyt­ki dołek i…)

– Ada­mie… – Świecz­ka wes­tchnę­ła, gdy męż­czy­zna po­now­nie zła­pał się za rękę. – Mnożą się. Jest ich tam… coraz wię­cej.

– Wiem. Dla­te­go nie mo­że­my cze­kać. Mu­sisz otwo­rzyć te drzwi.

– Do­brze. Po­staw mnie.

Han­dlarz z ra­do­ścią speł­nił jej po­le­ce­nie.

Pło­myk na szczy­cie knota przy­brał kształt łuku, coś cicho pyk­nę­ło. Gdy Lu­rian­ka była już roz­grza­na, ogie­nek wy­dłu­żył się i pod po­sta­cią struż­ki świa­tła po­pełzł po po­sadz­ce, pro­sto w nie­wi­docz­ną szcze­li­nę pod śluzą.

Adam wie­dział, że ta sztucz­ka nigdy nie za­wo­dzi­ła – w więk­szo­ści osie­dli za­in­sta­lo­wa­no za­awan­so­wa­ne sys­te­my prze­ciw­po­ża­ro­we, które wy­kry­wa­ły ogień, au­to­ma­tycz­nie otwie­ra­ły śluzy i wdra­ża­ły pro­ce­du­ry bez­pie­czeń­stwa. Suey wie­dzia­ła, że wy­star­czy­ło w od­po­wied­nim mo­men­cie zo­sta­wić czuj­nik w spo­ko­ju, by me­cha­nizm ogra­ni­czył się do otwar­cia drzwi i uznał obec­ność Lu­rian­ki za fał­szy­wy alarm.

– Dobra ro­bo­ta – mruk­nął Adam, gdy droga sta­nę­ła przed nim otwo­rem. Po­rwał ko­szyk i świecz­kę, wszedł do środ­ka.

– Spo­koj­nie, spo­koj­nie… Bo ja też zgu­bię rękę. Albo i nogę. – Suey za­tań­czy­ła na kno­cie.

– Prę­dzej wodór, metan… Tro­chę sadzy. – Han­dlarz po­zwo­lił sobie na cień uśmie­chu.

– Metan?! Ada­mie?! Czy ty wła­śnie po­wie­dzia­łeś, że ja PIER­DZĘ?! Damy nie pier­dzą, drogi Ada­mie! Le­piej to sobie za­pa­mię­taj, jeśli nasza współ­pra­ca ma jesz­cze po­trwać!

– No, prze­pra­szam cię, prze­pra… – Uśmiech na twa­rzy męż­czy­zny mo­men­tal­nie zgasł, gdy uj­rzał roz­ja­śnio­ne przez Suey wnę­trze apar­ta­men­tu. – Co tu się…

Pod­ło­gę holu za­śmie­ca­ły roz­bi­te na­czy­nia, reszt­ki je­dze­nia, le­kar­stwa i całe ster­ty po­wy­krzy­wia­nych blach. Han­dlarz pod­niósł wy­glą­da­ją­cą na za­cho­wa­ną w ca­ło­ści miskę i nagle po­czuł, że przed ocza­mi robi mu się ciem­no.

Miska miała nosek, za­ci­śnię­te oczka i roz­war­te w pła­czu ustecz­ka. Z jej dna wy­ra­stał nędz­ny ki­ku­cik krę­go­słu­pa. Prze­ra­żo­ny han­dlarz od­rzu­cił zna­le­zi­sko, które ude­rzy­ło o pod­ło­gę i roz­bi­ło się w drob­ny mak.

Szyb­kim kro­kiem prze­szedł do naj­bliż­sze­go po­ko­ju, gdzie zna­lazł tego wię­cej: po­roz­bi­ja­ne kor­pu­sy, po­tłu­czo­ne głów­ki i po­ła­ma­ne koń­czy­ny. Dzie­cię­ce pa­lusz­ki wy­glą­da­ły na sza­rej po­sadz­ce jak pa­tycz­ki.

– Ada­mie… Łóżko. – Pło­myk Suey drżał rów­nie mocno jak nogi han­dla­rza. W roz­dy­go­ta­nym świe­tle wszyst­ko wy­glą­da­ło jesz­cze bar­dziej upior­nie.

Na po­sła­niu, czę­ścio­wo przy­kry­ty wy­mię­tą koł­drą, leżał czło­wiek. Adam do­my­ślił się, że to dok­tor Ne­rick. W prze­ci­wień­stwie do dzie­ci, ciało le­ka­rza wy­da­wa­ło się za­cho­wa­ne nie­mal ide­al­nie, choć wy­star­czy­ło go do­tknąć, by prze­ko­nać się, że jest twar­de i zimne jak mar­mur. Dok­tor trzy­mał w ręce roz­bi­ty frag­ment lu­stra, zaś na po­sła­niu obok le­ża­ła ster­ta wy­pa­lo­nych świec i kilka owo­ni­ków.

Adam pod­niósł jeden z nich i obej­rzał. No­śnik nie był w żaden spo­sób pod­pi­sa­ny. Na sto­li­ku leżał jed­nak od­twa­rzacz zdol­ny do od­czy­tu pa­mię­ci zmien­no­fa­zo­wej, więc han­dlarz wsu­nął owo­nik i za­marł, wpa­trzo­ny w czerń gło­śni­ka.

 

Eks­pe­ry­ment #5

Nic z tego. Po­wo­li tracę na­dzie­ję… Dawka pro­mie­nio­wa­nia wciąż jest za duża, a mnie coraz trud­niej zdo­by­wać dzie­ci. Nie­ła­two do­stać je w ten spo­sób, by ro­dzi­ce byli prze­ko­na­ni o ich śmier­ci. Coraz czę­ściej trzy­ma­ją je w domu, chcą być z nimi w tych… ostat­nich chwi­lach.

Model numer 5, Rivk, lat 14. Ma­rzył o ka­rie­rze han­dla­rza, udało mu się omi­nąć stra­że i wyjść na po­wierzch­nię. Spoj­rzał w gwiaz­dy i za­cho­ro­wał na kla­sycz­ną po­stać wy­drą­że­nia en­do­ka­wi­tar­ne­go. Na szczę­ście za­cho­wał dość sił, by wró­cić. Zna­la­złem go w ślu­zie, pod­czas stan­dar­do­we­go ob­cho­du.

Stan pa­cjen­ta: kry­tycz­ny, więk­szość na­rzą­dów we­wnętrz­nych ule­gła sub­to­tal­nej ani­hi­la­cji. Za­sto­so­wa­łem pro­mie­nie X w dawce 10 mi­li­gre­jów, za­trzy­mu­jąc po­stęp cho­ro­by.

Pa­cjent po­tłukł się w trak­cie re­kon­wa­le­scen­cji, pod­czas próby pio­ni­za­cji.

 

Eks­pe­ry­ment #3

Model numer 2, Lire, lat 6. Có­recz­ka łowcy. Cie­ka­wość skło­ni­ła ją od grze­ba­nia w worku ojca, w któ­rym zna­la­zła świe­cą­cą pi­łecz­kę. Miała pecha, w ba­te­riach po­zo­sta­ło tro­chę ener­gii. Efekt – cięż­kie po­pa­rze­nia skóry i błon ślu­zo­wych w ob­rę­bie ca­łe­go ciała. Ro­dzi­ce nie byli świad­ka­mi zda­rze­nia, przy­nie­śli córkę do szpi­ta­la.

Udało mi się pod­mie­nić ciała – w ciem­no­ści nie jest to takie trud­ne, a dziec­ko i tak nie nada­wa­ło się do po­że­gna­nia przy świe­cach.

Po raz pierw­szy za­sto­so­wa­łem pro­mie­nie X glo­bal­nie, na całe ciało. W prze­ci­wień­stwie do bra­chy­te­ra­pii po­zwo­li­ło mi to ob­ni­żyć dawkę – do 25 mi­li­gre­jów – i zwięk­szyć za­kres. Teraz dzia­łam po­dob­nie jak Lu­ria­nie… Efek­ty są za­do­wa­la­ją­ce. Pro­mie­nio­wa­nie wy­pie­ra obce struk­tu­ry świetl­ne.

Te­ra­pia jest toż­sa­ma z ra­dio­te­ra­pią, oce­niam ją jako sku­tecz­ną.

Dzia­ła­nia nie­po­żą­da­ne: lu­mi­ne­scen­cja obiek­tu oraz kru­chość ciała za­leż­na, naj­pew­niej, od dawki. W na­stęp­nych po­dej­ściach spró­bu­ję le­piej do­brać war­to­ści.

 

Eks­pe­ry­ment #8

Ja… Prze­pra­szam, Juni.

W tym swoim… nie wiem, szale!, za­po­mnia­łem o tym, co naj­waż­niej­sze… O nas. By­ła­byś wspa­nia­łą matką, wiesz? Nie­raz wi­dzia­łem, jak dbasz o pod­opiecz­nych z ochron­ki. A sama nie mo­głaś mieć dziec­ka, to tak cho­ler­nie nie­spra­wie­dli­we!

Ro­bi­łem to dla cie­bie. Nie mo­głem po­zwo­lić, by te ma­leń­stwa, tak dla cie­bie cenne, umie­ra­ły w mę­czar­niach. Obie­ca­łem sobie, że znaj­dę spo­sób na oca­le­nie ich przed wpły­wem Lu­rian. Ale…

Nic z tego. Ob­ni­ży­łem dawkę do war­to­ści mi­ni­mal­nych, do 2 mi­li­gre­jów. Po­ni­żej tej war­to­ści na­świe­tla­nie jest nie­sku­tecz­ne. Nie cał­ko­wi­cie.

Nie po­mo­gło. Wciąż za­czy­na­ją świe­cić i wciąż się tłuką.

Naj­now­szy model, tak… Numer 8, Tija, lat 8. Córka Derry. Przez nie­do­pa­trze­nie (błąd w pro­to­ko­le?) we­szła do fak­to­rii han­dla­rzy i spoj­rza­ła w lampy. Nie wiem, skąd jej matka się o mnie do­wie­dzia­ła, ale przy­szła i mu­sia­łem po­wie­dzieć jej wszys… no, więk­szość. Na szczę­ście ma to rów­nież dobre stro­ny.

Tę­sk­nię za tobą, ma­lut­ka. Do­szły mnie ostat­nio słu­chy, że gródź do sta­re­go lu­na­par­ku znów stoi otwo­rem. Stało się to w cza­sie, gdy znik­nę­łaś – dziw­ny zbieg oko­licz­no­ści, czyż nie?

Bądź dziel­na, Juni. Mam już po­mysł, jak cię od­na­leźć. Matka Tiji ma pewne, ekhm, spe­cjal­ne zdol­no­ści. Ro­zej­rzy się tam, gdzie ja nie dał­bym rady. Musi mi się pod­po­rząd­ko­wać.

 

Na po­zo­sta­łych owo­ni­kach dok­tor Ne­rick na­grał już tylko suche dane z eks­pe­ry­men­tów. Ana­li­zu­jąc tra­gicz­ną hi­sto­rię le­ka­rza i dzie­ci, które z pa­cjen­tów stały się ofia­ra­mi, Adam po­sęp­niał coraz bar­dziej.

Do tej pory nie spo­tkał się z próbą pod­da­nia Lu­rian dzia­ła­niu pro­mie­nio­wa­nia rent­ge­now­skie­go. Bio­rąc jed­nak pod uwagę, że jest ono – po­dob­nie jak świa­tło wi­dzial­ne – falą elek­tro­ma­gne­tycz­ną, można się było spo­dzie­wać zbli­żo­nych re­zul­ta­tów.

– To by tłu­ma­czy­ło, dla­cze­go nie spo­tka­łaś się wcze­śniej z tym ro­dza­jem, Suey. Nasza gwiaz­da emi­tu­je pro­mie­nio­wa­nie rent­ge­now­skie w nie­wiel­kich ilo­ściach, głów­nie pod­czas roz­bły­sków sło­necz­nych. Co in­ne­go czar­ne dziu­ry, gwiaz­dy neu­tro­no­we i białe karły; tam musi być za­trzę­sie­nie tego ro­dza­ju Lu­rian…

– Mą­dra­la. – Suey wzru­szy­ła pło­mie­niem, choć po więk­szej ilo­ści wy­trą­ca­nej sadzy han­dlarz po­znał, że hi­sto­ria le­ka­rza i na niej zro­bi­ła duże wra­że­nie. – Ale masz rację. Za­pew­ne dla­te­go są tak bar­dzo inni.

– Pod­czas Trze­ciej Plagi Świa­tło­ści wy­mar­ła wła­ści­wie cała in­te­li­gen­cja ludz­ko­ści i takie są kon­se­kwen­cje. Dok­tor od­krył tak na­praw­dę, że po­tra­fi jed­nym ga­tun­kiem Lu­ria­ni­na wy­przeć inny. I oba­wiam się, że zgo­to­wał tym dzie­ciom los znacz­nie gor­szy od śmier­ci…

Na to Suey nie zna­la­zła od­po­wie­dzi. Jej pło­mień skar­lał. W ni­kłym bla­sku po­pę­ka­ne reszt­ki dzie­ci i ska­mie­nia­ła syl­wet­ka ich opraw­cy spra­wia­ły jesz­cze bar­dziej przy­gnę­bia­ją­ce wra­że­nie.

Adam ro­zu­miał już, że or­ga­ni­zmy na­ra­żo­ne na dzia­ła­nie pro­mie­ni X sta­wa­ły się nie­sa­mo­wi­cie kru­che i re­ago­wa­ły jak błona fo­to­gra­ficz­na – lu­mi­ne­scen­cją. Sta­no­wi­ły więc za­gro­że­nie dla miesz­kań­ców Od­bla­sku, któ­rzy po­ra­że­ni ich świa­tłem za­pa­da­li na mgli­cę. Dla­cze­go jed­nak po­krak nie pękał pod wła­snym cię­ża­rem, szcze­gól­nie że cały był za­ku­ty w bla­chy? I po co w ogóle te zbro­je? Na owo­ni­kach ta kwe­stia nie zo­sta­ła po­ru­szo­na, jeśli jed­nak od­po­wie­dzi ist­nia­ły, han­dlarz wie­dział, gdzie mo­gły­by się znaj­do­wać.

(Sie­dzę znów przy pu­stym stole, jeż­dżę sam na wiel­kim kole… Nic nie zdzia­łam pustą zło­ścią, jakże tę­sk­nię za ciem­no­ścią…)

– Mu­si­my się do­stać do tego lu­na­par­ku – rzu­cił nagle Adam. – Od po­cząt­ku pró­bo­wa­ła mi to prze­ka­zać.

– Ale kto?

– Moja ręka.

– Re­na­ta Rącz­kow­ska?

Za­pa­dła cisza. Pło­myk świecz­ki skur­czył się do ża­rzą­ce­go punk­tu na szczy­cie knota.

– Wiesz co, Suey? Te twoje dow­ci­py prze­sta­ły być modne w dwu­dzie­stym pierw­szym wieku, po­win­naś zmie­nić re­per­tu­ar…

 

6

 

W swo­jej ka­rie­rze han­dla­rza Adam wi­dział już wiele, lecz obraz po­kru­szo­nych dzie­cię­cych sko­rup miał na za­wsze po­zo­stać w jego pa­mię­ci. Je­dy­ne, czego pra­gnął, to opu­ścić apar­ta­ment Ne­ric­ka i nigdy już tu nie wró­cić, zanim jed­nak to zro­bił, do­kład­nie prze­szu­kał naj­bliż­sze oto­cze­nie ska­mie­nia­łe­go dok­to­ra.

Poza rze­cza­mi oso­bi­sty­mi i pa­miąt­ka­mi po Juni, han­dlarz zna­lazł jesz­cze to, czego w tej chwi­li naj­bar­dziej po­trze­bo­wał – mapy Od­bla­sku. Tak jak się spo­dzie­wał, le­karz nie znał do­kład­nej lo­ka­li­za­cji lu­na­par­ku, więc jeśli wy­brał się na po­szu­ki­wa­nia uko­cha­nej, mu­siał wcze­śniej uzy­skać od­po­wied­nie in­for­ma­cje.

Adam przej­rzał pa­pie­ro­we ar­ku­sze w świe­tle Suey i skon­sta­to­wał, że we­so­łe mia­stecz­ko jest bli­żej, niż się spo­dzie­wał. Naj­krót­sza droga pro­wa­dzi­ła ko­ry­ta­rzem obok ochron­ki, w któ­rej pra­co­wa­ła Juni, więc hi­po­te­za, że tam wła­śnie zbłą­dzi­ła, wy­da­wa­ła się jak naj­bar­dziej słusz­na.

Wy­cho­dząc, han­dlarz za­blo­ko­wał za sobą śluzę – gdy roz­wi­kła już pro­blem po­kra­ka, bę­dzie trze­ba ko­niecz­nie po­in­for­mo­wać o całym in­cy­den­cie za­rząd­ców Od­bla­sku.

Z ochron­ki do­bie­ga­ły mu­zy­ka i śmiech dzie­ci, dźwię­ki tak za­ska­ku­ją­ce, zwa­żyw­szy na oko­licz­no­ści, że Adam przy­sta­nął i słu­chał ich przez chwi­lę. Na­peł­nia­ły serce otu­chą, po­ka­zy­wa­ły, że po­mi­mo wszel­kie­go zła życie toczy się dalej.

Minął przy­by­tek i kil­ka­na­ście me­trów dalej wy­czuł na ścia­nie sym­bo­le lu­na­par­ku. Zwy­kle dro­go­wska­zy do miejsc, w któ­rych ist­nie­je ry­zy­ko spo­tka­nia Lu­rian, były usu­wa­ne, te ktoś naj­wy­raź­niej na­niósł na nowo.

Umiesz­czo­ne tuż nad po­sadz­ką, po­zo­sta­wa­ły wła­ści­wie nie­wy­kry­wal­ne dla prze­mie­rza­ją­cych ko­ry­tarz miesz­kań­ców. Adam wie­dział jed­nak, czego szuka, więc nie­zwłocz­nie ru­szył wy­zna­czo­nym przez dok­to­ra Ne­ric­ka szla­kiem. Wkrót­ce póź­niej ścia­ny znik­nę­ły, a on sta­nął na­prze­ciw otwar­tej prze­strze­ni.

Po­wie­trze było tu chłod­niej­sze, wło­sa­mi po­ru­szał de­li­kat­ny po­wiew z krat wen­ty­la­cyj­nych. Lu­na­park skry­wa­ła ciem­ność, lecz han­dlarz po­śród jej smo­li­ste­go bez­mia­ru po­tra­fił doj­rzeć szep­ty Lu­rian. Po­je­dyn­cze bły­ski, które re­je­stro­wał na po­zio­mie pod­świa­do­mo­ści.

– A więc wresz­cie zde­cy­do­wa­łeś się ujaw­nić – rzu­cił w mrok, wolną ręką od­chy­la­jąc wieko ko­szy­ka. – Skra­da­łeś się za mną, odkąd wy­sze­dłem z fak­to­rii. Po co?

– Nie wiesz?

Kilka me­trów dalej za­pło­nę­ła świecz­ka, oświe­tla­jąc trzy­ma­ją­cą ją osobę. Za­ku­ta­na w brą­zo­wy szal ko­bie­ta pa­trzy­ła na niego wy­zy­wa­ją­co, wśród fałd ma­te­ria­łu wi­docz­ne były je­dy­nie oczy.

– Je­steś Derra – zro­zu­miał Adam.

Imię prze­śla­dow­czy­ni brzmia­ło zna­jo­mo już na na­gra­niu Ne­ric­ka, jed­nak do­pie­ro teraz po­łą­czył je z cha­rak­te­ry­stycz­nym stro­jem ko­bie­ty i przy­po­mniał sobie, gdzie się spo­tka­li – w fak­to­rii.

– Po­ma­ga­łaś mu. Dla­cze­go?! Prze­cież mu­sia­łaś wie­dzieć, że krzyw­dzi te dzie­ci. Idiot­ka!

Ko­bie­ta sku­li­ła się pod wpły­wem żar­li­wo­ści jego słów, lecz zie­lo­ne oczy wciąż spo­glą­da­ły hardo. Gruby szal tłu­mił słowa, jed­nak w roz­le­głej kom­na­cie lu­na­par­ku było sły­chać nawet naj­cich­szy szmer.

– Idiot­ka? – mruk­nę­ła. – Chyba masz rację. Ale wiedz, że nikt nie po­świę­cił dla tych dzie­ci tyle co ja, han­dla­rzu. A ty… Szu­kasz le­kar­stwa dla swo­jej ręki, praw­da? Je­steś jak inni. Odejdź.

Adam od­ru­cho­wo spoj­rzał na uno­szą­cą się wokół rę­ka­wicz­ki mgieł­kę. Wzrok Derry stał się jesz­cze tward­szy i zim­niej­szy.

– Nie je­steś ze sobą szcze­ra. Po­trze­bu­jesz po­mo­cy, praw­da? Skoro mnie śle­dzi­łaś, skoro chcia­łaś spraw­dzić, jak po­stą­pię, to dla­cze­go mnie teraz za­trzy­mu­jesz?

– Bo je­steś taki jak wszy­scy! – wrza­snę­ła ko­bie­ta, a lu­na­park po­wtó­rzył jej słowa echem. – Bo… Bo nigdy nie zro­zu­miesz. Nie je­steś w sta­nie, nigdy nie byłeś matką.

Z tymi sło­wa­mi Derra chwy­ci­ła nagle skraj sza­li­ka i za­czę­ła go od­wi­jać. Gdy spadł na po­sadz­kę, jego śla­dem po­wę­dro­wa­ły rę­ka­wi­ce i gruby płaszcz. Ciem­ność ustą­pi­ła, cof­nę­ła się przed bla­skiem, któ­rym pro­mie­nia­ło ciało ko­bie­ty. Lśni­ło ja­śniej niż księ­życ i wszyst­kie gwiaz­dy ziem­skie­go nieba razem wzię­te.

Adam za­marł. Spo­glą­dał na przej­rzy­stą jak szkło skórę ko­bie­ty i kłę­bią­ce się pod nią chmu­ry gę­stej, świe­tli­stej mgły. Na usta, które przy każ­dym sło­wie opusz­cza­ła fon­tan­na bla­sku, na wstę­gi błysz­czą­cych wło­sów. Ludz­kie po­zo­sta­wa­ły tylko oczy i rąbek skóry do­oko­ła nich.

– Za­wsze byłam wy­jąt­ko­wo od­por­na na Lu­rian, jed­nak Tija nie odzie­dzi­czy­ła po mnie zdol­no­ści sy­ne­ste­zji. Gdy za­cho­ro­wa­ła, dok­tor Ne­rick po­zo­stał naszą je­dy­ną na­dzie­ją. Masz rację, byłam głu­pia, że mu za­ufa­łam. Ale… wy­da­wał się tak pewny sie­bie, gdy od­krył, że świa­tło od­bi­te od krzy­wych zwier­cia­deł z we­so­łe­go mia­stecz­ka ma zdol­no­ści utwar­dza­ją­ce.

Adam przy­po­mniał sobie ska­mie­nia­łe­go dok­to­ra, od­prysk lu­stra w jego ręce i ster­tę wy­pa­lo­nych świec. Jak długo Ne­rick tam leżał, prze­ciw­dzia­ła­jąc cho­ro­bie, którą za­ra­zi­li go pa­cjen­ci? Czy wciąż my­ślał, gdy jego ska­mie­nia­łe ciało od­mó­wi­ło współ­pra­cy i za­sty­gło na za­wsze? Czy to moż­li­we, by… gdzieś w środ­ku nadal żył?

– Obie­cał mi, że Tija prze­ży­je w ga­bi­ne­cie lu­ster – kon­ty­nu­owa­ła Derra. – Że bę­dzie eg­zy­sto­wać w sta­nie chwiej­nej rów­no­wa­gi, z jed­nej stro­ny roz­bi­ja­na na ka­wał­ki przez Lu­rian z pro­mie­nio­wa­nia, z dru­giej utwar­dza­na przez tych z krzy­wych zwier­cia­deł. Ale… – Z jej oczu po­pły­nę­ły łzy. Wy­glą­da­ły jak kro­ple złota. – Tak na­praw­dę, trosz­czył się tylko o uko­cha­ną, wiesz? Od kiedy zna­lazł ją tutaj, ska­mie­nia­łą, stra­cił serce do tego wszyst­kie­go. Nigdy nie za­le­ża­ło mu na dzie­ciach, tylko na uczy­nie­niu tej ko­bie­ty choć tro­chę szczę­śli­wą…

– Derro… – Han­dlarz zbli­żył się do niej.

– Prze­stań. Ni­czym się nie róż­ni­cie.

Adam pod­szedł jesz­cze kilka kro­ków, po­sta­wił ko­szyk na pod­ło­dze i wy­cią­gnął rękę w kie­run­ku ko­bie­ty.

– Nie. Nie zbli­żaj się – szep­nę­ła, gdy palce zdro­wej ręki za­ci­snę­ły się na jej lśnią­cym ra­mie­niu. Skóra Derry była mięk­ka i bar­dzo cie­pła. Han­dlarz zbli­żył się jesz­cze bar­dziej i za­mknął ko­bie­tę w uści­sku.

– Prze­stań… – pro­si­ła. – Nie współ­czuj mi… Je­stem taka głu­pia, nie za­słu­gu­ję na twoje współ­czu­cie! Jeśli bę­dziesz dla mnie miły… kom­plet­nie się za­gu­bię…

– W takim wy­pad­ku wska­żę ci świa­tło – po­wie­dział Adam, a Derra przy­po­mnia­ła sobie jego słowa w fak­to­rii i nie­śmia­ło za­czę­ła wie­rzyć. – Za­słu­gu­jesz, by ktoś ci wresz­cie po­mógł. Nie spo­tka­łem się do­tych­czas z czymś takim, ale wiem, jacy są lu­dzie. Chcie­li­by ich znisz­czyć, praw­da? Gdyby wie­dzie­li, gdzie miesz­ka po­krak, zbu­rzy­li­by cały lu­na­park, by­le­by się go po­zbyć. Jeśli ist­nie­je jakiś spo­sób, by temu prze­ciw­dzia­łać… Po­szu­kam go.

Derra uśmiech­nę­ła się smut­no i po­krę­ci­ła głową.

– Ni­cze­go nie zro­bisz. Nie wie­rzę w to. Już nie. Teraz… – Wy­su­nę­ła się ła­god­nie z jego objęć i spoj­rza­ła han­dla­rzo­wi w twarz. – Teraz chcia­łam pro­sić cię tylko o jedno. Żebyś ją zabił. Zabił moją có­recz­kę i dru­gie­go po­kra­ka.

 

Gdy Derra na­rzu­ci­ła płaszcz i owi­nę­ła głowę sza­li­kiem, lu­na­park po­now­nie przy­sło­ni­ła kur­ty­na ciem­no­ści. Suey prze­zor­nie mil­cza­ła – póki ko­bie­ta o niej nie wie­dzia­ła, świecz­ka wo­la­ła ob­ser­wo­wać wszyst­ko z bez­piecz­nej od­le­gło­ści, z ko­szy­ka.

De­cy­du­jąc się wes­przeć dok­to­ra Ne­ric­ka, Derra nie wie­dzia­ła, że w rze­czy­wi­sto­ści pod­pi­su­je pakt z dia­błem. Przez lata mu­sia­ła przy­cho­dzić do lu­na­par­ku i opie­ko­wać się lu­mi­ne­scen­cyj­ny­mi dzieć­mi, któ­rych życie było za­leż­ne od obec­no­ści krzy­wych zwier­cia­deł. Ich tę­sk­no­ta za ro­dzi­ca­mi, ich płacz raz za razem ła­ma­ły jej serce.

Nie­jed­no­krot­nie któ­reś z dzie­ci wy­my­ka­ło się i krą­ży­ło po ko­ry­ta­rzach Od­bla­sku w po­szu­ki­wa­niu domu, lecz znaj­do­wa­ło je­dy­nie strach i nie­na­wiść tych, któ­rzy nie­gdyś je ko­cha­li. Każdy swój krok dzie­ci oku­py­wa­ły cięż­ki­mi zła­ma­nia­mi i pęk­nię­cia­mi na kru­chych cia­łach, przez co nie­dłu­go póź­niej prze­kształ­ci­ły się w isto­ty na­zy­wa­ne po­kra­ka­mi. A Derra – świa­do­ma tego wszyst­kie­go – nie po­tra­fi­ła być we wszyst­kich miej­scach naraz. Za za­an­ga­żo­wa­nie za­pła­ci­ła mgli­cą, która w końcu za­ata­ko­wa­ła rów­nież jej wy­jąt­ko­wo od­por­ny or­ga­nizm.

 Wiara ko­bie­ty w te­ra­pię Ne­ric­ka skoń­czy­ła się nie­dłu­go po wy­my­śle­niu przez dok­to­ra zbroi. Płaty po­le­ro­wa­nej bla­chy rze­ko­mo miały za za­da­nie od­bi­jać świa­tło dzie­ci i w ten spo­sób zwięk­szać wy­trzy­ma­łość ich ciał, jed­nak Derra wie­dzia­ła, że praw­dzi­wy cel był zu­peł­nie inny. Obite me­ta­lem dzie­ci szyb­ciej tra­ci­ły siły, ich uciecz­ki do Od­bla­sku stały się rzad­sze, oku­pio­ne jesz­cze więk­szym cier­pie­niem i stra­chem. Hałas, który wy­da­wa­ły przy każ­dym ruchu po­kru­szo­nych, pa­to­lo­gicz­nie zro­śnię­tych koń­czyn sku­tecz­nie alar­mo­wał ludzi, a płacz spod sta­lo­wej maski brzmiał jak za­wo­dze­nie po­two­ra.

Od tam­te­go czasu nie było już ni­ko­go poza Derrą, kto wie­rzył­by w nie­win­ność i nie­do­lę po­kra­ków. W prze­cią­gu pię­ciu lat kil­ko­ro dzie­ci roz­bi­ło się, a żadne nie przy­by­ło do lu­na­par­ku. Stali pa­cjen­ci dok­to­ra Ne­ric­ka nie mogli znieść swego losu i cza­sem, w szale, zry­wa­li frag­men­ty blach, prze­ista­cza­jąc się w isto­ty takie jak ta, którą spo­tkał Adam.

Dla dok­to­ra ich myśli i uczu­cia nie miały zna­cze­nia – li­czył się efekt, a ten wciąż był nie­za­do­wa­la­ją­cy.

– Po­zo­sta­ła tylko Tija i ten chło­pak, Krili. – Derra szła po­wo­li, pro­wa­dząc Adama za rękę. Pla­sti­ko­we pa­ne­le par­kie­tu za­pa­da­ły się pod no­ga­mi, za­le­wa­jąc ich róż­no­barw­nym świa­tłem. – Kiedy zo­ba­czy­łam, co te zbro­je robią z dzieć­mi, wresz­cie się zbun­to­wa­łam. Och, ciem­no­ści… Dla­cze­go tak późno? Ne­rick bar­dzo cier­piał. Po­mi­mo całej swej ostroż­no­ści za­cho­ro­wał na mgli­cę i od tam­te­go czasu wy­da­wał mi po­le­ce­nia ze swo­je­go miesz­ka­nia. Gdy go opu­ści­łam, mu­siał się pod­dać. Na samym końcu nie miał nawet sił wstać z łóżka.

– Ty rów­nież za­czę­łaś zmie­niać się w mgłę, a jed­nak ży­jesz. Za­ha­mo­wa­łaś po­stęp cho­ro­by?

– To za­słu­ga Tiji. Moja ko­cha­na có­recz­ka… Nie wiem, jak to zro­bi­ła, ale wpły­nę­ła na Lu­rian. Oca­li­ła mnie, a ja nie byłam w sta­nie się jej od­wdzię­czyć. Mo­głam tylko pa­trzeć, jak stop­nio­wo traci pa­mięć i… zresz­tą, prze­ko­naj się na wła­sne oczy.

Prze­kro­czyw­szy próg gma­chu ga­bi­ne­tu lu­ster, Adam wy­cią­gnął świecz­kę i udał, że ręcz­nie za­pa­la knot. Pło­mień Suey urósł, Lu­rian­ka nu­ci­ła bez­ro­zum­nie, by upodob­nić się do po­zo­sta­łych przed­sta­wi­cie­li swo­je­go ga­tun­ku.

Ścia­ny za­ła­my­wa­ły się pod naj­dziw­niej­szy­mi ką­ta­mi, wy­krzy­wia­jąc syl­wet­ki ludzi, ponad gło­wa­mi roz­cią­ga­ła się nie­ogra­ni­czo­na prze­strzeń wie­lo­krot­nych odbić. Adam po­czuł dreszcz na myśl, że ktoś mógł­by miesz­kać w takim miej­scu, a na do­da­tek być zmu­szo­nym do cią­głe­go wpa­try­wa­nia się we wła­sne, ka­ry­ka­tu­ral­ne kształ­ty.

La­bi­rynt lu­ster po­łą­czył się wkrót­ce w po­je­dyn­czy ko­ry­tarz, który na­stęp­nie za­wi­nął się śli­ma­ko­wa­to, pro­wa­dząc do wiel­kiej, krysz­ta­ło­wej sali. Adam nie miał pro­ble­mów z do­strze­że­niem zbu­do­wa­nych w jej wnę­trzu pry­mi­tyw­nych cha­ty­nek, wi­szą­cych na su­fi­cie ogrom­nych ży­ran­do­li, wy­ga­szo­nych ekra­nów czy sto­ją­ce­go po­środ­ku po­mni­ka – całą prze­strzeń roz­świe­tla­ła tkwią­ca w rogu po­miesz­cze­nia lu­mi­ne­scen­cyj­na na­rośl.

Wto­pio­na w po­wierzch­nię lu­ster po­ru­sza­ła po­kracz­ny­mi koń­czy­na­mi i wy­da­wa­ła nie­zro­zu­mia­łe, ję­kli­we dźwię­ki.

– Po­znaj Tiję, han­dla­rzu. Moją có­recz­kę.

 

7

 

Ośmio­let­nia dziew­czyn­ka nie przy­po­mi­na­ła już czło­wie­ka. Jej na­puch­nię­te, po­pę­ka­ne ciało za­sy­mi­lo­wa­ło się czę­ścio­wo z lu­stra­mi, unie­moż­li­wia­jąc po­ru­sza­nie się. Gład­ka tafla skóry jed­no­cze­śnie emi­to­wa­ła i od­bi­ja­ła lu­mi­ne­scen­cyj­ną po­świa­tę, wszech­obec­ni Lu­ria­nie bu­cze­li jed­no­staj­nie, w czym Adam do­my­ślił się śmie­chu.

– Zo­staw nas sa­mych, Derro. Muszę z nią po­roz­ma­wiać.

Ko­bie­ta ski­nę­ła głową i od­da­li­ła się w kie­run­ku po­mni­ka. Na od­chod­nym zmie­rzy­ła spoj­rze­niem Suey, w jej oczach bły­snę­ło zro­zu­mie­nie. Sta­wia­jąc świecz­kę na­prze­ciw po­kra­ka Adam pojął, że nie ukrył przed Derrą toż­sa­mo­ści swej to­wa­rzysz­ki.

(CZŁO­WIE­KLUN­PRZY­JA­CIELW­RÓG?)

(To jed­ność… Nigdy nie bę­dzie jed­no­ści… Po co, po co ga­dasz z nimi, po co…)

– Przy­ja­ciel – za­mi­go­ta­ła Suey i wy­da­ła serię bły­sków, które naj­pew­niej były po­wi­ta­niem. – Czy Tija nas sły­szy? Czy ro­zu­mie?

(JUŻ­NIE­ŚWIE­CI­NIE­RO­ZU­MIEM­NIC)

Han­dlarz pró­bo­wał na­dą­żyć, jed­nak część bły­śnięć wy­da­wa­ła się nie­lo­gicz­na, wy­kra­cza­ła poza jego poj­mo­wa­nie. Pod­czas roz­mo­wy dwóch Lu­rian świa­tło mi­go­ta­ło i zmie­nia­ło in­to­na­cje, od­gry­wa­ło spek­takl, ja­kie­go oczy Adama dotąd nie wi­dzia­ły.

– Ona jest obłą­ka­na – szep­nę­ła w końcu Suey. – Yol­loy, ta isto­ta, która w niej osia­dła, musi być od­po­wied­ni­kiem han­dla­rza. Kimś, w ist­nie­nie kogo nie wie­rzy­łeś przez te wszyst­kie lata. Roz­ma­wiał z Tiją, po­zna­wał ją, ale dziew­czyn­ka ode­szła.

(ZGA­SŁA­TO­WA­RZYSZ­KA­CI­SZA­CIEM­NO­ŚĆ­STRASZ­NA)

– Po­dob­no… Och, Ada­mie! Le­piej, by Derra tego nie usły­sza­ła, pę­kło­by jej serce… Wszyst­ko za­czę­ło się w dniu, w któ­rym dziew­czyn­ka zo­ba­czy­ła, co dzie­je się z jej matką. Gdy tylko zo­sta­wa­ła sama, opusz­cza­ła tę lu­strza­ną salę i szu­ka­ła spo­so­bu, by ją ura­to­wać. Nie wiem na ja­kie­go Lu­ria­ni­na tra­fi­ła, ale… do­padł ją. W końcu wciąż po­zo­sta­wa­ła czło­wie­kiem.

– Gdy wró­ci­ła do tej sali, za­czę­ła wta­piać się w po­wierzch­nię?

– Tak. Yol­loy zo­rien­to­wał się za późno. Jest jak dziec­ko. Nie ro­zu­mie, że lu­dziom może stać się krzyw­da. Do­pie­ro gdy jego „to­wa­rzysz­ka” za­mil­kła, za­czę­ła się zmie­niać, po­sta­no­wił pomóc. Zneu­tra­li­zo­wał Lu­rian by­tu­ją­cych w Derze, jed­nak Tiji oca­lić już nie po­tra­fił. I teraz jest… smut­ny.

– Smut­ny?! Dla­te­go wła­śnie lu­dzie was nie­na­wi­dzą, Suey. Je­ste­ście za­ra­zem okrut­ni i bez­tro­scy.

(CZY­ONA­NIEW­RÓ­CI­JA­NA­ZAW­SZE­SAM?)

– Tak, na za­wsze sam. – Derra zbli­ży­ła się nie­spo­dzie­wa­nie. Z jej oczu pły­nę­ły łzy. – I masz rację, świecz­ko. Moje serce pękło już dawno temu. A teraz, pa­trząc na Tiję… Och, jak ża­łu­ję, że kie­dy­kol­wiek usły­sza­łam o Ne­ric­ku. Czy już ro­zu­miesz, dla­cze­go pro­si­łam o za-za­bi­cie jej, han­dla­rzu? Ten Lu­ria­nin, ku­glarz i dzie­ciak, po­tra­fi się tylko bawić. Wciąż pró­bu­je ją roz­pa­lić. Po­cie­ra reszt­ka­mi jej świa­do­mo­ści o dra­skę, nie poj­mu­jąc, że trzy­ma wy­pa­lo­ną za­pał­kę. A ja… ja je­stem bez­sil­na.

(NIE­NIE­NIE­MO­ŻESZ­MIE­ĆRA­CJI­NIE­NIE…)

(Oszu­ka cię, zdra­dzi, po­rzu­ci cię…)

– Po­mo­że­my ci. – Suey roz­bły­sła zde­cy­do­wa­niem. – Ale naj­pierw… Ada­mie, rę­ka­wi­ca.

Han­dlarz spoj­rzał na nią zdzi­wio­ny i od­sło­nił rękę, która ręki już nie przy­po­mi­na­ła. Palce zmie­ni­ły się w słupy opa­rów, dłoń przy­po­mi­na­ła kłąb dymu, a jed­nak męż­czy­zna wciąż czuł, że to jego koń­czy­na.

– Suey, o czym ty z nim…

– Yol­loy, dzia­łaj! Jak mó­wi­łam, przy­słu­ga za przy­słu­gę!

(JAK­SO­BIE­ŻY­CZY­SZ­DRO­GA­LUN)

(Widzę cię, sły­szę cię, idę…)

W sali zro­bi­ło się nagle ciem­niej – po­krak przy­gasł, by po chwi­li sku­pić całą lu­mi­ne­scen­cję w jed­nym z od­nó­ży i wy­strze­lić w rękę Adama pro­mie­niem skon­den­so­wa­nej ener­gii. Onie­mia­ły han­dlarz pa­trzył, jak mgieł­ka po­wo­li za­wra­ca, for­mu­je dłoń i palce, wresz­cie tę­że­je pod prze­zro­czy­stą war­stew­ką cze­goś, co wy­glą­da­ło jak po­wierzch­nia ba­niek my­dla­nych. Głos stop­nio­wo cichł, by wresz­cie za­milk­nąć. Koń­czy­na ja­rzy­ła się, jed­nak poza tym spra­wia­ła wra­że­nie zu­peł­nie zdro­wej.

– On nie chce już być sa­mot­ny, Ada­mie. Obie­ca­łam mu, że jeśli uzdro­wi cię, to ty po­zwo­lisz mu odejść. Bar­dzo zżył się z Tiją, wiecz­ność w sa­mot­no­ści prze­sta­ła być dla niego ku­szą­ca. Wy­brał więc… wol­ność.

– Świa­tło nie umie­ra, praw­da? – spy­tał han­dlarz, uśmie­cha­jąc się lekko. Uwal­nia­nie Lu­rian było prze­cież tym, dla czego po­świę­cił swoje życie. Czymś, co zbli­ża­ło go do jego utra­co­nej uko­cha­nej, jego Ali­cji. Od­wró­cił się w stro­nę Derry. – Chcesz na to pa­trzeć?

 – Muszę – od­par­ła ko­bie­ta. Wszyst­kie łzy wsią­kły już w przy­sła­nia­ją­cy jej twarz sza­lik.

Adam za­sta­no­wił się chwi­lę, wresz­cie wy­brał naj­wol­niej­szy, ale i naj­ła­god­niej­szy spo­sób ode­sła­nia Lu­ria­ni­na. Się­gnął do ko­szy­ka i wyjął z niego prze­no­śny gło­śnik, z któ­re­go po wci­śnię­ciu kilku przy­ci­sków za­czę­ła pły­nąć spo­koj­na, orien­tal­na mu­zy­ka. Suey wes­tchnę­ła.

Odkąd wiele lat temu po­znał tę me­to­dę, Adam nie po­tra­fił na­dzi­wić się ta­jem­ni­czej mocy hin­du­skie­go kir­ta­nu. Mu­zy­ka, opie­ra­ją­ca się nie­gdyś na wspól­nym wy­śpie­wy­wa­niu świę­tych imion boga Wisz­nu, zda­wa­ła się w jakiś spo­sób koić Lu­rian, gasić w nich siłę twór­czą, usy­piać.

(CO­TY­CO­TY­RO­BISZ­CO…TY…)

Ła­god­ne dźwię­ki za­czę­ły pły­nąć przez salę, po chwi­li do­łą­czył do nich głos han­dla­rza. Suey po­je­dyn­czy­mi bły­śnię­cia­mi po­wta­rza­ła jego słowa, a Derra ko­ły­sa­ła się lekko, wpa­trzo­na w na­rośl, bę­dą­cą nie­gdyś twa­rzą jej córki.

(OCH…CZY…JA…)

Lu­mi­ne­scen­cyj­ny po­krak gasł. W sali zro­bi­ło się ciem­niej, in­tym­niej. Mu­zy­ka re­zo­no­wa­ła na ta­flach lu­ster, dźwię­cza­ła w po­wie­trzu, a han­dla­rze i Suey po­czu­li, że coś drży po­mię­dzy nimi. Coś ulot­ne­go i bar­dzo przy­jem­ne­go. Gdyby mogli cof­nąć się w cza­sie, wie­dzie­li­by, że po­dob­nie czuli się nie­gdyś lu­dzie sie­dzą­cy wokół do­ga­sa­ją­ce­go ogni­ska. Spo­glą­da­ją­cy w pło­mie­nie i słu­cha­ją­cy ota­cza­ją­cej ich przy­ro­dy. Wtedy, gdy przy­ro­da jesz­cze ist­nia­ła.

Adam po­czuł, że zaraz na­sta­nie ten wy­cze­ki­wa­ny mo­ment, gdy nagle na scho­dach pro­wa­dzą­cych do sali ktoś za­ję­czał. Dźwię­ki kir­ta­nu ska­ził chro­bot zbroi, a ciem­ność ustą­pi­ła lep­kiej, lu­mi­ne­scen­cyj­nej świa­tło­ści.

– To Krili! – jęk­nę­ła Derra, a Adam zro­zu­miał, że mi­go­ty lę­gną­cych się w jego ręce Lu­rian od po­cząt­ku wska­zy­wa­ły na obec­ność dru­gie­go z po­kra­ków.

Chło­pak la­ta­mi wę­dro­wał po Od­bla­sku, nada­rem­no pró­bu­jąc do­trzeć do swej po­grą­żo­nej w roz­pa­czy matki. Słowa tra­wio­nej mgli­cą ko­bie­ty, która umar­ła z jego imie­niem na ustach, mu­sia­ły spra­wić, że w końcu rów­nież Krili po­padł w sza­leń­stwo.

 

8

 

Gdy za­la­ła ich po­wódź ostre­go, stro­bo­sko­po­we­go świa­tła, Adam za­dzia­łał in­stynk­tow­nie. Po­rwał ko­szyk i kil­ko­ma su­sa­mi do­padł po­mni­ka. Do­my­ślił się, że tak na­praw­dę chowa się za ska­mie­nia­łym cia­łem uko­cha­nej Ne­ric­ka.

– On ata­ku­je Tiję! Mu­sisz go zga­sić, Ada­mie! Mu­sisz! – za­wy­ła Suey i wy­strze­li­ła w kie­run­ku po­kra­ka stru­mie­niem ognia. Świecz­ka zmniej­szy­ła się o po­ło­wę, chla­piąc do­oko­ła go­rą­cym wo­skiem. Derra jęk­nę­ła i rzu­ci­ła się ku swej córce.

Ada­mo­wi nie trze­ba było dwa razy po­wta­rzać – po­świę­ci jedną duszę, by oca­lić drugą. Naj­wy­raź­niej Krili rów­nież pod­da­wał się woli wła­sne­go, pa­so­żyt­ni­cze­go Lu­ria­ni­na – dźwię­kom, które wy­da­wał, naj­bli­żej było pła­czu, jed­nak świa­tło bez­ład­nie chło­sta­ło prze­strzeń do­oko­ła.

A może on też chce… umrzeć? Czy to dla­te­go mnie szu­kał?

Han­dlarz się­gnął do ko­szy­ka. Za­war­tość grze­cho­ta­ła, póki jego palce nie za­mknę­ły się na dwóch, pa­su­ją­cych do sie­bie pół­okrę­gach. Adam pod­rzu­cił je, a kra­wę­dzie roz­bły­sły, gdy ele­men­ty pie­czę­ci po­łą­czy­ły się w ca­łość. Na wo­sko­wej po­wierzch­ni ja­rzył się kształt, jaki mogły zo­sta­wić tylko od­ci­śnię­te w wosku usta.

– Es­tel­le! – po­pro­sił han­dlarz, wy­ko­rzy­stu­jąc jeden ze swych naj­cen­niej­szych po­ca­łun­ków. Pie­częć roz­bły­sła po­now­nie, a z jej wnę­trza wy­ło­ni­ło się widmo. Ko­bie­ta o dłu­gich, się­ga­ją­cych po­ślad­ków wło­sach roz­po­star­ła ręce i wy­pu­ści­ła ciem­ność, w któ­rej uto­nę­ła lu­mi­ne­scen­cja po­kra­ka. Jako po­tom­ki­ni słyn­ne­go nie­gdyś mima, Mar­ce­la Mar­ce­au, Es­tel­le po­tra­fi­ła roz­to­czyć wokół sie­bie ab­so­lut­ną ciszę. Jej wpływ był tak przy­tła­cza­ją­cy, że nie zna­lazł się do­tych­czas Lu­ria­nin zdol­ny sta­nąć z nią w szran­ki.

Isto­ta, która opa­no­wa­ła Kri­lie­go, nie była wy­jąt­kiem. Gdy wid­mo­wa ko­bie­ta zło­ży­ła ra­mio­na na pier­siach, na­prze­ciw Adama stał już tylko po­wy­krę­ca­ny, za­ku­ty w zbro­ję chło­piec. Na oczach han­dla­rza padł na zie­mię. Jego ostat­nie słowa po­chło­nę­ła ciem­ność.

– Teraz je­ste­śmy kwita, Adaś. Po­znać cię było… dla mnie… za… – Widmo uśmiech­nę­ło się smut­no i roz­pły­nę­ło w po­wie­trzu. Pie­częć ude­rzy­ła o po­sadz­kę w desz­czu wo­sko­wych okru­chów. Pęk­nię­ta i pusta.

Han­dlarz zgar­nął opusz­ka­mi szczyp­tę pyłu i przy­sta­wił palce do nosa. Es­tel­le pach­nia­ła miętą i tu­be­ro­zą – tak jak wtedy, gdy się po­zna­li. Gdy jej po­mógł, a ona od­wdzię­czy­ła się po­ca­łun­kiem. Wie­dział, że gdzie­kol­wiek teraz jest, za­pew­ne wła­śnie prze­sta­ła być tamtą Es­tel­le.

Kiedy za­pa­no­wał nad uczu­cia­mi, uklęk­nął przy małym Kri­lim i przy­sta­wił czoło do jego zde­for­mo­wa­nej, zięb­ną­cej głowy.

– Bez sensu. Zu­peł­nie bez sensu… – mruk­nął, tuląc ciało chłop­ca.

Gdzieś za jego ple­ca­mi Derra wy­buch­nę­ła pła­czem. W ciem­no­ści po­wta­rza­ła imię Tiji. Lu­mi­ne­scen­cja dziew­czyn­ki za­ni­kła, co ozna­cza­ło, że i jej nie­do­la wresz­cie do­bie­gła końca.

– A może… nie­ko­niecz­nie?

 

2 dni póź­niej

 

Sztucz­ne słoń­ce świe­ci­ło na ko­pu­le Szklar­ni, imi­tu­jąc gwiaz­dę, którą od wielu lat przy­sła­niał czar­ny dysk Sys­te­mu Dłu­giej Nocy. Da­wa­ło tyle cie­pła, co praw­dzi­we, było też rów­nie żółte. Re­al­ny wy­da­wał się wiatr, ko­ro­ny drzew, szum po­bli­skie­go po­to­ku i prze­my­ka­ją­ca nie­opo­dal wie­wiór­ka. A może… może to nie tylko złu­dze­nie?

Adam ścią­gnął ka­pe­lusz z siat­ką za­bez­pie­cza­ją­cą przed psz­czo­ła­mi i otarł pot z czoła. Wrzu­cił do to­piar­ki kilka ko­lej­nych, świe­żo wy­eli­mi­no­wa­nych z uli pla­strów wosku i pa­trzył, jak ich po­wierzch­nia za­czy­na się stop­nio­wo szklić.

Wrzu­cił na­kry­cie głowy do luku ba­ga­żo­we­go sto­ją­ce­go nie­opo­dal wozu i przy­siadł obok lśnią­cej rów­nym pło­mie­niem Suey.

– Tyle się wy­da­rzy­ło, a jed­nak… Od­blask wła­ści­wie tego nie od­czuł, praw­da?

– Bo dla ludzi za­wsze waż­niej­szy był świę­ty spo­kój niż praw­da, Suey. Dok­tor Ne­rick żył w świe­cie ilu­zji, trosz­czył się przede wszyst­kim o wła­sne czy­ste su­mie­nie. Po­ma­gał, ha! Tak na­praw­dę co naj­wy­żej sobie sa­me­mu… A hi­sto­ria po­ka­za­ła, że mój ga­tu­nek nie po­tra­fi uczyć się na błę­dach. Nie ocze­ku­ję, że to zro­zu­miesz.

– Hmm… Wy­da­je mi się, że za dużo czasu spę­dzasz w ciem­no­ści. – Lu­rian­ka mru­gnę­ła, ekwi­li­bry­stycz­nie zwi­ja­jąc swój pło­myk w coś na kształt oka. – Ada­mie, po­win­ni­ście być z tego dumni. Tar­ga­ją­ce wami uczu­cia, wasza nie­pew­ność, wasza… żar­li­wość! Tak! To esen­cja czło­wie­czeń­stwa! Coś, czego Lu­ria­nie wcze­śniej nie znali. Dla­te­go są tacy za­fa­scy­no­wa­ni!

– Ty też je­steś za­fa­scy­no­wa­na, Suey?

– No pew­nie! – Świecz­ka za­śmia­ła się grom­ko.

– Gdy na­dej­dzie od­po­wied­ni mo­ment, miesz­kań­cy Od­bla­sku po­zna­ją praw­dę. Na razie wy­star­czy im wie­dza, że po­krak prze­stał za­gra­żać osie­dlu. Niech Derra doj­dzie do ładu ze swo­imi uczu­cia­mi i wtedy…

– Nie za­bie­rzesz jej ze sobą, praw­da? Po­pro­sisz tylko o po­ca­łu­nek?

– Tak.

Adam po­czuł się nie­swo­jo. Wie­dział, że ko­bie­ta, po wszyst­kim co prze­ży­ła, po­trze­bu­je znów za­znać prze­strze­ni. I że skry­cie czeka na tę pro­po­zy­cję. A jed­nak nie mógł po­zwo­lić sobie na to­wa­rzy­stwo in­ne­go czło­wie­ka.

Sie­dzie­li dłuż­szy czas w mil­cze­niu, cie­sząc się pięk­nem ota­cza­ją­cej przy­ro­dy, od­wle­ka­jąc chwi­lę, w któ­rej trze­ba bę­dzie zstą­pić do klau­stro­fo­bicz­nych tu­ne­li i nie­ustan­nej pie­śni ma­szyn pod­trzy­mu­ją­cych życie ha­bi­ta­tu. Adam po­my­ślał, że jesz­cze nigdy nie tę­sk­nił tak za prze­szło­ścią, któ­rej nie było nawet dane mu po­znać.

Koniec

Komentarze

Blask od­bi­ty od gład­kich po­wierzch­ni mi­ne­ra­łów było rów­nie nie­bez­piecz­ny, – li­te­rów­ka

 

Wró­ciw­szy się do forum mia­sta, – jakoś mi to się nie pa­su­je…

 

Bar­dziej niż Lu­ria­ni­na, przy­po­mi­na­ła ja­kie­goś od­le­głe­go ku­zy­na tego ga­tun­ku. – li­te­rów­ka

 

Jej wpływ był tak przy­tła­cza­ją­ca, że nie zna­lazł się do­tych­czas Lu­ria­nin zdol­ny sta­nąć z nią w szran­ki. – li­te­rów­ka

 

Wrzu­cił do to­piar­ki kilka ko­lej­nych, świe­żo wy­eli­mi­no­wa­nych z uli pla­strów wosku – wpraw­dzie na psz­cze­lar­stwie się nie znam, więc nie wiem, ale jakoś mi to dziw­nie brzmi. Pró­bo­wa­łam po­szu­kać, ale nie zna­la­złam eli­mi­no­wa­nia pla­strów wosku z ula

 

Bar­dzo mi się po­do­ba nazwa Lu­ria­nie :) 

 

Po­czu­łam się w tym tek­ście jak u sie­bie :) Toż prze­cież Lu­ria­nie wy­glą­da­ją na krew­nych Ba­ra­th­rian :)

Niby tekst mrocz­ny, ale pełen świa­tła i cie­pła. Bar­dzo cie­ka­wy­mi po­sta­cia­mi są han­dla­rze, wpraw­dzie przy pierw­szej wzmian­ce o dzia­łal­no­ści innej niż ty­po­wo han­dlo­wa nieco się zdzi­wi­łam, ale za­ła­pa­łam szyb­ko, o co cho­dzi. Tak się za­sta­na­wiam i każda z po­sta­ci – zwłasz­cza Adam, Suey (świet­ne są ich prze­ko­ma­rzan­ki, cho­ciaż zga­dzam się z Ada­siem, że z Re­na­tą to było prze­gię­cie), Derra i nawet tak krót­ko obec­ny Yol­loy, bar­dzo do­brze wy­kre­owa­ne i po­ka­za­ne. Zwłasz­cza po­ka­za­ne – każdą z nich mia­łam w trak­cie czy­ta­nia jak żywe przed ocza­mi. 

Niby jest tu nieco ina­czej niż w ostat­nich Two­ich tek­stach (chyba głów­nie język i styl – upro­ści­łeś), ale nie da się po­wie­dzieć, żeby było go­rzej lub le­piej – po pro­stu ina­czej. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Ło­je­zu Count mi tyle na­opo­wia­dał o tym tek­ście na piwie, że ko­niecz­nie je muszę prze­czy­tać! Tylko że póki co muszę się wy­grze­bać z lip­co­wych no­mi­na­cji po mi­lion zna­ków każda, ale jesz­cze tu wrócę! :D

Na­aaaaj­droż­sza, Śnio! Brak mi słów by wy­rzec, jak mnie cie­szy Twa szyb­ka wi­zy­ta! I w ogóle, bar­dzo mi miło, żeś tak z mar­szu za­sia­dła :)

Co do eli­mi­no­wa­nia wosku – wzią­łem to STĄD.

Stwier­dzi­łem, że skoro stron­kę two­rzą pa­sjo­na­ci, to nie bę­dzie tam błę­dów ;D

Faj­nie, że po­sta­cie da­wa­ły radę i ogól­nie, nie zmę­czy­ła Cię ta ko­by­ła.

No i dzię­ki za szyb­ką in­ter­wen­cję ko­rek­to­wą – po­pra­wiam, póki czas!

Trzy­maj się cie­pło. Nie­dłu­go do Cie­bie wpad­nę – po tej re­dak­cyj­nej szta­fe­cie wresz­cie znaj­dę tro­chę czasu :)

 

Bio­rąc pod uwagę moją ga­da­tli­wość, mam pewne wąt­pli­wo­ści, czy do­wiesz się z tego tek­stu cze­go­kol­wiek no­we­go, Bri­ght ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Co do eli­mi­no­wa­nia wosku – wzią­łem to STĄD.

Nie twier­dzę, że to błąd, tylko mnie to za­cie­ka­wi­ło. No i pro­szę, wy­cho­dzi, że w slan­gu bran­żo­wym takie okre­śle­nie hula. Do­wie­dzia­łam się cze­goś no­we­go :) 

 

Wpa­daj, wpa­daj, bo ja już do­cze­kać się nie mogę :)

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

In­te­re­su­ją­cy po­mysł, nawet hi­sto­ria ma ręce i nogi. IMO, dobry ba­lans zro­zu­mia­ło­ści i nie­do­mó­wień.

Wpraw­dzie mam wra­że­nie, że pro­log po­wstał tylko po to, żeby potem nikt nie ma­ru­dził, że w koń­ców­ce deus wy­ska­ku­je z ma­chi­ny, ale niech bę­dzie.

Coś ostat­nio na por­ta­lu pie­czę­cie są w mo­dzie. ;-) Wy­da­je mi się, że do­strze­gam rów­nież in­spi­ra­cję tek­stem Rossy na PJO.

Czy do­brze kom­bi­nu­ję, że tylko han­dla­rze mogli wcho­dzić do szklar­ni?

Hmmm, na­zy­wa­nie tek­stu o ży­wych fo­to­nach SF to jazda po ban­dzie.

zaś na po­sła­niu obok le­ża­ła ster­ta wy­pa­lo­nych świec i kilka owo­ni­ków.

A co zo­sta­je po wy­pa­lo­nej świe­cy?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Całe jej ciało po­kry­wa­ły lśnią­ce, wi­ją­ce się wy­ro­śla, z któ­rych wy­pły­wa­ły de­li­kat­ne jak puch grud­ki świa­tła i krą­ży­ły wokół ni­czym chma­ra ro­bacz­ków świę­to­jań­skich.

>> pięk­ne.

 

Chło­pak la­ta­mi wę­dro­wał po Od­bla­sku, nada­rem­no pró­bu­jąc do­trzeć do swej po­grą­żo­nej w roz­pa­czy matki. Słowa tra­wio­nej mgli­cą ko­bie­ty, która umar­ła z jego imie­niem na ustach, mu­sia­ły spra­wić, że w końcu rów­nież Krili po­padł w sza­leń­stwo.

>> z tym coś nie gra, tak przy­czy­no­wo-skut­ko­wo.

 

>> nie ogar­nę­łam po­ca­łun­ków (po­ca-łu­nek?)

>> Czy Suey sama nie jest takim od­po­wied­ni­kiem han­dla­rza? 

 

jest mi przy­kro, że ja tego nie wy­my­śli­łam ;(

 

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Ta­aaakie dłu­gie, a tu od­wie­dzi­ny za od­wie­dzi­na­mi – bar­dzo mi miło! :)

 

Czy do­brze kom­bi­nu­ję, że tylko han­dla­rze mogli wcho­dzić do szklar­ni?

Bar­dzo do­brze, Fin­klo! Osie­dla są w dużej mie­rze zauto­ma­ty­zo­wa­ne, co jed­nak nie zmie­nia faktu, że bez han­dla­rzy życie by­ło­by znacz­nie cięż­sze… Ge­ne­ral­nie wiele kwe­stii po­mi­ną­łem w tym opo­wia­da­niu, ale w prze­ciw­nym razie skoń­czy­ło­by się na sa­mych in­fo­dum­pach ;(

Żywe fo­to­ny. Tro­chę upro­ści­łaś, ale jeśli cho­dzi o aspekt sci-fi, to mia­łem na myśli ra­czej krę­go­słup świa­ta – sa­te­li­tę osła­nia­ją­ce­go Zie­mię i kon­se­kwen­cje.

Deus ex ma­chi­na. Oż Ty… Ge­ne­ral­nie ist­nie­nie ko­szy­ka i po­ca­łun­ków sięga sta­re­go kon­kur­su Be­ry­la (Al­ter­na­ty­wy), więc bym tego w ten spo­sób nie na­zy­wał. Po pro­stu wi­do­wi­sko­wy spo­sób walki i ważny ele­ment cze­goś więk­sze­go. No ale Fun mnie ostrze­gał przed taką re­ak­cją… Mam na­dzie­ję, że pro­log tro­chę jed­nak ła­go­dzi efekt ;/

Tekst Rossy? A w któ­rym miej­scu wy­czu­wasz in­spi­ra­cję? :)

Dzię­ki ser­decz­ne za wi­zy­tę i prze­my­śle­nia.

 

jest mi przy­kro, że ja tego nie wy­my­śli­łam

Kto jak kto, ale aku­rat Ty na brak do­brych po­my­słów nie mo­żesz na­rze­kać, Wy­bra­nietz­ko :>

Nie ogar­nę­łaś? Ech… No wiesz… One miały być nie­po­ję­te, ale oba­wiam się, że nie w tym duchu pi­szesz XD

Czy Suey jest od­po­wied­ni­kiem han­dla­rza? Wiesz co?

Ona jest czymś znacz­nie wię­cej, ale z kon­tek­stu opo­wia­da­nia wąt­pli­wość zdaje mi się jak naj­bar­dziej sen­sow­na. Kurde, po­wi­nie­nem był użyć tro­chę in­nych słów ;/

Ge­ne­ral­nie Adam wie wię­cej o Suey i trak­tu­je ją ina­czej niż po­zo­sta­łych na­po­ty­ka­nych na swej dro­dze Lu­rian.

Dzię­ki za szyb­ką wi­zy­tę i celne uwagi ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Jak zwy­kle u Cie­bie, Pri­ma­ge­nie, nie­zwy­kły po­mysł i ta­kież opo­wia­da­ne.

Nie mogę po­wie­dzieć, że tę hi­sto­rię czy­ta­ło się gład­ko, al­bo­wiem nie pi­szesz o spra­wach pro­stych i lek­tu­ra wy­ma­ga spo­rej uwagi. Ale warto było uwagę na­tę­żyć, by śle­dzić po­czy­na­nia han­dla­rza w mrocz­nym świe­cie, gdzie życie od­bie­ra­ją Lu­ria­nie. Warto było po­słu­chać roz­mów Adama z Suey i to­wa­rzy­szyć im we wszyst­kich po­czy­na­niach. ;)

I ża­łu­ję tylko, że – choć wiem, że po­ca­łun­ki miały szcze­gól­na war­tość – chyba nie cał­kiem po­ję­łam, jaka była ich rola w opo­wia­da­niu. :(

 

spły­wa­ły so­pla­mi z po­wa­ły i pło­ży­ły się po po­sadz­ce. –> spły­wa­ły so­pla­mi ze stro­pu i pło­ży­ły się po po­sadz­ce.

Za SJP PWN: po­wa­ła «drew­nia­ny strop; też: war­stwa desek uło­żo­na na bel­kach ta­kie­go stro­pu»

 

Wkrót­ce póź­niej Suey prze­rwa­ła swój zwy­cza­jo­wy mo­no­log… –> Czy to aby nie masło ma­śla­ne?

Moim zda­niem wy­star­czy: Wkrót­ce/ Nie­ba­wem/ Wnet/ Po chwi­li Suey prze­rwa­ła swój zwy­cza­jo­wy mo­no­log

Ten zwrot po­ja­wia się w opo­wia­da­niu jesz­cze kil­ka­krot­nie – czy to może re­gio­na­lizm, bo w słow­ni­ku go nie zna­la­złam?

 

Po­sadz­kę przy­kry­wa­ły zdo­bio­ne dy­wa­ny… –> Czym były zdo­bio­ne dy­wa­ny?

Pro­po­nu­ję: Po­sadz­kę przy­kry­wa­ły ozdob­ne dy­wa­ny

 

szep­nę­ła ko­bie­ta z głową nie­mal w ca­ło­ści owi­nię­tą sza­lem. Spo­mię­dzy zwo­jów wy­sta­wa­ły je­dy­nie oczy. –> Nie brzmi to naj­le­piej. Oczy ra­czej nie wy­sta­ją, chyba że są na szy­puł­kach. ;)

Może: …szep­nę­ła ko­bie­ta z głową szczel­nie owi­nię­tą sza­lem. Po­mię­dzy zwo­ja­mi wi­docz­ne były je­dy­nie oczy.

 

nim się spo­strzegł, jego uszu do­tar­ło bur­cze­nie elek­trycz­ne­go sil­ni­ka. –> Ra­czej: …nim się spo­strzegł, do jego uszu do­tar­ło bur­cze­nie elek­trycz­ne­go sil­ni­ka.

 

Nie po­trzeb­ne. Je­steś bez­dusz­na i bez serca, Suey. –> Niepo­trzeb­ne.

 

Dwie go­dzi­ny póź­niej na ścia­nach znaj­do­wa­ły się już tylko znaki po­zo­sta­wio­ne przez han­dla­rzy, za po­mo­cą któ­rych cech prze­ka­zy­wał sobie tajne in­for­ma­cje. –> Ro­zu­miem że znaki miały pewne cechy, a skoro były po­zo­sta­wia­ne przez han­dla­rzy, to: … za po­mo­cą cech któ­rych prze­ka­zy­wali sobie

 

Han­dlarz za­stu­kał w me­ta­lo­wą po­wierzch­nię bez więk­szych na­dziei… –> Czym jest me­ta­lo­wa po­wierzch­nia bez więk­szych na­dziei?

A może miało być: Han­dlarz, bez więk­szej na­dziei, za­stu­kał w me­ta­lo­wą po­wierzch­nię.

 

Adam nie po­tra­fił do­szu­kać się rysów twa­rzy w gło­wie ko­bie­ty. –> Ra­czej: Adam nie po­tra­fił do­szu­kać się rysów twa­rzy na gło­wie ko­bie­ty.

 

Pło­myk Suey drżał rów­nie mocno, co nogi han­dla­rza. –> Pło­myk Suey drżał rów­nie mocno, jak nogi han­dla­rza.

 

Model numer 5, Rivk, lat 14. –> Jeśli, jak pi­szesz wcze­śniej: i za­marł, wpa­trzo­ny w czerń gło­śni­ka. – to zna­czy, że słu­cha głosu dok­to­ra, więc w tym zda­niu i wszyst­kich na­stęp­nych, li­czeb­ni­ki winny być za­pi­sa­ne słow­nie: Model numer pięć, Rivk, lat czter­na­ście.

 

spod fał­dów ma­te­ria­łu wy­sta­wa­ły tylko oczy. –> W tym przy­pad­ku pi­szesz o fał­dach ro­dza­ju żeń­skie­go. A po­nie­waż już wspo­mnia­łam, że oczy nie wy­sta­ją, zda­nie winno brzmieć: …wśród fałd ma­te­ria­łu wi­docz­ne były tylko oczy.

 

Suey prze­zor­nie mil­cza­ła póki ko­bi­ta o niej nie wie­dzia­ła… –> Czy to ce­lo­wa ko­bi­ta, czy li­te­rów­ka?

 

Każdy swój krok dzie­ci oku­po­wa­ły cięż­ki­mi zła­ma­nia­mi… – Każdy swój krok dzie­ci oku­py­wa­ły cięż­ki­mi zła­ma­nia­mi

Za SJP PWN: oku­po­wać «zaj­mo­wać zbroj­nie te­ry­to­rium ob­ce­go pań­stwa» oku­pićoku­py­wać  «osią­gnąć coś wiel­kim kosz­tem»

 

i udał, że ręcz­nie od­pa­la knot. –> …i udał, że ręcz­nie za­pa­la knot.

 

Pod­czas roz­mo­wy dwóch Lu­rian świa­tło mi­go­ta­ło… –> Na pewno dwóch Lu­rian, skoro roz­ma­wia­ją Tija i Suey?

 

Gdzieś za jego ple­ca­mi Derra wy­bu­chła pła­czem. –> Gdzieś za jego ple­ca­mi Derra wy­bu­chnęła pła­czem.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Tekst Rossy? A w któ­rym miej­scu wy­czu­wasz in­spi­ra­cję? :)

Lu­na­park, ga­bi­net krzy­wych lu­ster, w któ­rym dzie­je się coś złego, cho­ciaż lu­dzie wcho­dzą tam chęt­nie i z na­dzie­ja­mi… :-) Nic złego, broń Boże, tylko po­dob­ny set­ting.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hm, dla mnie po­ca­łun­ki były cał­kiem kla­row­ne. Może nie od pierw­sze­go wspo­mnie­nia o nich, ale dalej po­ja­wia się cał­kiem wy­raź­ne – przy­naj­mniej moim zda­niem – wy­ja­śnie­nie, czym są i skąd.

 

Pod­czas roz­mo­wy dwóch Lu­rian świa­tło mi­go­ta­ło… –> Na pewno dwóch Lu­rian, skoro roz­ma­wia­ją Tija i Suey?

Moim zda­niem jeśli już to dwój­ki Lu­rian, bo roz­mo­wa była mię­dzy Suey i Yol­loy­em “za­miesz­ka­łym” w ciele Tiji, któ­rej już nie było. Ja to tak przy­naj­mniej zro­zu­mia­łam. 

 

 

Pst, Hra­bio, przy­po­mi­nam się, że CZE­KAM!!! 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dla Derry była to Tija, ale istot­nie, już jej nie było, był Yol­loy. Tedy pro­po­nu­ję: Pod­czas roz­mo­wy dwoj­ga Lu­rian świa­tło mi­go­ta­ło

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Racja, dwoj­ga. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Pst, Hra­bio, przy­po­mi­nam się, że CZE­KAM!!! 

Cii, już je­stem ;)

 

Reg! Zro­zu­mia­łe?! Fu­no­wi niech będą dzię­ki! :D

Te po­ca­łun­ki, hmm… Ro­zu­miem, że mo­żesz czuć się tro­chę za­gu­bio­na. To gruba spra­wa (ma­te­riał na 4 no­wel­ki, z któ­rych złożę książ­kę, o ile je na­pi­szę…), w tym tek­ście chcia­łem po­ka­zać, że są po pro­stu nie­zwy­kłą bro­nią Adama. Była opcja roz­wią­zać spra­wę w nieco inny spo­sób, ale by­ło­by to nie­na­tu­ral­ne dla bo­ha­te­ra, no i wy­szło jak wy­szło :/

Ale bar­dzo się cie­szę, że przy­go­dę uwa­żasz za udaną! Dzię­ku­ję za Twoje uwagi.

Ła­pan­ka… Ech, mor­du­je się czło­wiek, a tu nadal tyle zo­sta­je, szlag. Co do cy­fe­rek – ufam, że mi to wy­ba­czysz. Już i tak nad­szarp­ną­łem limit, a “czter­na­ście” to jed­nak sporo wię­cej zna­ków niż 14 :P

Tedy pro­po­nu­ję: Pod­czas roz­mo­wy dwoj­ga Lu­rian świa­tło mi­go­ta­ło

Czyż­byś su­ge­ro­wa­ła, że Lu­ria­nie są roz­dziel­no­pł­cio­wi? Od­waż­nie… ;)

 

Nic złego, broń Boże, tylko po­dob­ny set­ting.

Rzekł­by wręcz, że samo dobro, Fin­klo ;)

Po­wiem Ci, że aku­rat ga­bi­net lu­ster po­wstał chyba nawet przed pu­bli­ka­cją opo­wia­da­nia Rossy. Cho­dzi­ło mi o miej­sce, w któ­rym można by się na­tknąć na zdra­dli­we świa­tło, czyli wła­śnie coś ta­kie­go. W pierw­szej wer­sji pro­lo­gu akcja to­czy­ła się z per­spek­ty­wy ko­chan­ki dok­to­ra, która wla­zła do tego ga­bi­ne­tu z za­pa­lo­ną świecz­ką. I ją zmie­ni­ło w ka­mień, bo tak zmu­to­wa­li (?) Lu­ria­nie, gdy fo­to­ny za­ła­ma­ły się na krzy­wych po­wierzch­niach zwier­cia­deł. 

A py­ta­łaś jesz­cze, co zo­sta­je z wy­pa­lo­nych świec. No, wiesz… Gdy knoty są za krót­kie, to takie ogryz­ki wosku ;P A jeśli są dłuż­sze, to pew­nie wo­sko­we plac­ki ;D

 

 

Te błędy, rany… Dar­co­nie, mogę po­pra­wić li­te­rów­ki?!?! ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Te po­ca­łun­ki, hmm… Ro­zu­miem, że mo­żesz czuć się tro­chę za­gu­bio­na. To gruba spra­wa..(ma­te­riał na 4 no­wel­ki, z któ­rych złożę książ­kę, o ile je na­pi­szę…)

W takim razie po­zo­sta­nę przy na­dziei, że może kie­dyś się do­wiem, co z po­ca­łun­ka­mi. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

ale ja nie na­rze­kam na braki w po­my­słach, tylko jest mi smut­no, że w czas nie do­łą­czy­ło do nich za­ciem­nio­ne mia­sto z ga­da­ją­cym świa­tłem <3

Zo­sta­nę z ga­da­ją­cy­mi wi­bra­cja­mi ;D

 

z po­ca­łun­ka­mi mam ten pro­blem, że są na po­cząt­ku, są na końcu a przez całą hi­sto­rię nie mają żad­ne­go zna­cze­nia.

 

z Suey było po­su­ge­ro­wa­ne coś o związ­ku z Ali­cją i przez chwi­lę my­śla­łam, że dusze po śmier­ci ciała lą­du­ją na słoń­cu i potem wra­ca­ją, ale temat gdzieś tam zo­stał po­rzu­co­ny.

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

z po­ca­łun­ka­mi mam ten pro­blem, że są na po­cząt­ku, są na końcu a przez całą hi­sto­rię nie mają żad­ne­go zna­cze­nia.

O to, to! Przez to spra­wia­ją wra­że­nie do­kle­jo­nych na siłę.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

przez całą hi­sto­rię nie mają żad­ne­go zna­cze­nia.

O to, to! Przez to spra­wia­ją wra­że­nie do­kle­jo­nych na siłę.

Ła­mie­cie mi serce ;( Chcia­łem się po­chwa­lić ory­gi­nal­nym spo­so­bem walki, a tu takie nie­zro­zu­mie­nie… Count jest smut­ny!

 

W per­spek­ty­wie ko­lej­nych tek­stów by­ło­by dziw­nie, jakby tym razem Adam w ogóle nie się­gnął do ko­szy­ka. Wy­bra­nietz (zwra­cam się do Cie­bie, bo Fin­kla tej alu­zji ra­czej nie zro­zu­mie ;P ) – to tak jak­byś do­sta­ła film Star Wars bez walki na mie­cze na końcu. Nie czu­ła­byś się tro­chę… oszu­ka­na? ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Pro­blem po­le­ga na tym, że przez cały tekst wła­ści­wy tych po­ca­łun­ków nie widać. Niech­by bo­ha­ter na przy­kład wspo­mi­nał, w jaki spo­sób zdo­był tego czy tam­te­go bu­zia­ka. Albo za­sta­na­wiał się, kogo ca­ło­wać w na­stęp­nej ko­lej­no­ści i dla­cze­go… A tu nic.

No, jeśli bo­ha­te­ro­wie w fi­na­le mają się na­pa­rzać na mie­cze świetl­ne, to przez cały film po­win­ni je nosić przy sobie, żeby każdy wi­dział, że są uzbro­je­ni.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Prze­cież były w ko­szy­ku :P

 

No, dobra dobra… Wiem, o co cho­dzi, Fin­klo.

Pew­nie za wiele ele­men­tów chcia­łem wsa­dzić w ten tekst. Li­czy­łem, że pro­log da wra­że­nie, że to jego as w rę­ka­wie. Że wię­cej czy­tel­ni­ko­wi nie bę­dzie po­trzeb­ne…

No ale skoro nie wy­szło, to nie wy­szło :(

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

To, że ja ma­ru­dzę, jesz­cze nie zna­czy, że nie wy­szło. Jedna Fin­kla, nawet z Wy­bra­nietz na do­kład­kę, wio­sny nie czy­nią.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Na­pi­sał­bym, że tak czy ina­czej jest mi smut­no, ale wiem, że gra­niem na emo­cjach w dys­ku­sji z Tobą wiele nie osią­gnę ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

No, jeśli bo­ha­te­ro­wie w fi­na­le mają się na­pa­rzać na mie­cze świetl­ne, to przez cały film po­win­ni je nosić przy sobie, żeby każdy wi­dział, że są uzbro­je­ni.

XD

Uży­łem tego sa­me­go po­rów­na­nia, by oświe­cić Hra­bie­go. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

teraz to tak, jakby Han Solo nagle wy­cią­gnął miecz świetl­ny ;D

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Great minds fink alike. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hmm, moja in­ter­pre­ta­cja tych po­ca­łun­ków praw­do­po­dob­nie ku­le­je na obie nogi, ale póki co lep­szej nie wy­my­śli­łam. ;) Zro­zu­mia­łam to w ten spo­sób, że można je po­zy­skać od kogoś o wy­so­kiej od­por­no­ści na Lu­rian. Takie osoby mają w sobie coś (lub ra­czej kogoś, pa­mię­ta­jąc o Es­tel­le), co po­zwa­la im nisz­czyć świa­tło, a po­ca­łu­nek jest skon­cen­tro­wa­ną dawką tejże sub­stan­cji. Jeśli bo­ha­ter tra­fiał na kogoś od­por­ne­go, a po­trze­bu­ją­ce­go po­mo­cy, mógł przy­jąć po­ca­łu­nek w ra­mach za­pła­ty.

 

A jeśli cho­dzi o opo­wia­da­nie, po­do­ba­ło mi się nie­sa­mo­wi­cie. Im­pre­sjo­ni­stycz­ne opisy, hi­sto­ria osa­dzo­na w bar­dzo cie­ka­wym uni­wer­sum, wresz­cie ten bied­ny po­krak. No i naj­lep­sze, czyli sy­ne­ste­zja. Mó­wią­ce świa­teł­ka, barwy płyn­nie prze­cho­dzą­ce w dźwię­ki – ab­so­lut­nie mnie to ku­pi­ło.

 

Motyw ga­bi­ne­tu lu­ster jest świet­ny, po­twier­dzam ;). Bar­dzo pa­so­wał mi na miej­sce akcji, nadał mroku w fi­na­le, a chyba o to cho­dzi­ło. Swoją drogą, wy­lą­do­wa­łam kie­dyś w jed­nym mi­nia­tu­ro­wym ga­bi­ne­cie, który skła­dał się tylko z trzech ścian, a każda była ogrom­nym lu­strem. Efekt jest nie­sa­mo­wi­ty – jakby nagle stra­ci­ło się kon­takt z pod­ło­żem. :D

 

Już nie gadam, tylko idę no­mi­no­wać. :)

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

Po­dob­no nie­źle dzia­ła lu­strza­na pod­ło­ga w bi­blio­te­ce ze wszyst­ki­mi ścia­na­mi za­peł­nio­ny­mi książ­ka­mi. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tego jesz­cze nie pró­bo­wa­łam, ale brzmi ku­szą­co ;)

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

No no no. Ale kawał tek­stu. 

Zna­ko­mi­te wy­ko­na­nie, świet­ny kli­mat, zna­ko­mi­te, świetl­no – dźwię­ko­we opisy. 

Ale przede wszyst­kim po­mysł. Oj, nie po­sze­dłeś na ła­twi­znę. Może mi się tylko wy­da­je, ale to wszyt­ko wy­glą­da, jak­byś wło­żył ty­ta­nicz­ną pracę w wy­my­śle­nie i zło­że­nie tego wszyst­kie­go do kupy, ory­gi­nal­nych ob­cych, ich wpły­wu na ludzi i kon­se­kwen­cji, jakie ma to dla świa­ta i jego wy­glą­du.

Mie­szasz tu po­sta­po­ka­lip­tycz­ny cię­żar, opo­wieść o nie­uda­nym kon­tak­cie i pewną nie­mal ma­gicz­ną "nie­do­okre­ślo­ność" rodem z fan­ta­sy (po­ca­łun­ki!) 

Do­brze za­cho­wa­ny ba­lans mię­dzy lo­gicz­nym, takim "SF" wy­ja­śnie­niem zasad rzą­dzą­cych twoim świa­tem, a prze­mil­cze­nia­mi i nie­do­po­wie­dze­nia­mi, stra­te­gicz­nie roz­miesz­czo­ny­mi w punk­tach, gdzie nauka wy­sia­da i autor mu­siał­by pleść bzdu­ry. 

Do tego zna­ko­mi­te opisy. Po­etyc­kie nie­mal, choć nie prze­gię­te. Wspo­mi­na­łem już o opi­sach? Jeśli tak, to warto wspo­mnieć drugi raz ;-) 

Na mar­gi­ne­sie – nie mo­głeś po­wstrzy­mać się od po­znę­ca­nia się nad dzieć­mi, ale to w sumie do­brze ;-) 

Oczy­wi­ście po­wsta­je sporo pytań – to ra­czej nor­mal­ne, jeśli w po­je­dyn­czym opo­wia­da­niu autor stara się za­wrzeć ory­gi­nal­ny świat i kon­kret­ną hi­sto­rię. I tutaj – dla­cze­go Lu­ria­nie aku­rat tak, a nie ina­czej wpły­wa­ją na ludzi, na jakie za­sa­dzie dzia­ła­ją te cho­ro­by? O co cho­dzi z Suey, bo skoro Lu­ria­nie są skraj­nie obcy, do gra­nic nie­zro­zu­mie­nia, to dla­cze­go Suey mówi, myśli i za­cho­wu­je się jak czło­wiek? Czy wosk psz­cze­li ma jakiś wpływ na świa­tło, że świecz­ko­wi Lu­ria­nie nie są groź­ni? 

I tak dalej. Tyle, że nie ma to więk­sze­go zna­cze­nia. Bo po­my­sły i kli­mat tego tek­stu to mi­strzo­stwo. 

Gra­tu­lu­ję. 

P. S. 

Tytuł do bani. Sorry, ale Count przy­zwy­cza­ił mnie do cu­dow­ne­go prze­ry­so­wa­nia i słod­kie­go kiczu swo­ich ty­tu­łów ("W for­tach z po­du­szek za­pa­dła już cisza" – ach!). A tu jakiś po­krak. A fe. 

 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

teraz to tak, jakby Han Solo nagle wy­cią­gnął miecz świetl­ny ;D

Sama je­steś Han Solo :P

 

Ohoho, przy­by­li i dro­dzy mi Rossa i Thar­go­ne! :)

 

Rosso – po­ca­łun­ki, praw­dę mó­wiąc, można po­zy­ski­wać od każ­de­go. Ich dzia­ła­nie i war­tość to jed­nak bar­dziej skom­pli­ko­wa­na hi­sto­ria, to jej do­ty­czy głów­nie fa­bu­ła, ekhm, tego więk­sze­go cze­goś, co może kie­dyś na­pi­szę, o ile nie zre­zy­gnu­ję z pi­sa­nia ;D

Inna spra­wa, że po­ca­łun­ki nie za­wsze peł­nią rolę broni, to ra­czej uprosz­cze­nie na po­trze­by tek­stu, coby nie gma­twać… A widzę, że i tak za­gma­twa­łem, jak to Count ;(

Cie­szy mnie, że je­steś usa­tys­fak­cjo­no­wa­na. Dzię­ki za miłe słowa i no­mi­na­cję. Ufam, że trzy­masz się cie­pło ;D

 

Tytuł do bani.

?!?! Czyli słowo “lu­mi­ne­scen­cyj­ny” nie jest od­po­wied­nio za­je­bi­ste, by wy­na­gro­dzić brak “słod­kie­go kiczu”? Kurde, gdzie się po­dzia­ło moje po­czu­cie es­te­ty­ki ;/

Faj­nie, że od­na­la­złeś się jakoś w tej gma­twa­ni­nie in­for­ma­cji – dzię­ki za miłe słowa, Thar­go­ne. No i za no­mi­na­cję – jest nader cenna dla Pri­ma­gro­du.

Rze­czy­wi­ście, nad świa­tem tro­chę my­śla­łem. Cie­kaw je­stem, czy bar­dziej “fi­zycz­no-tech­no­lo­gicz­ni” por­ta­lo­wi­cze kupią to baj­du­rze­nie…

Widzę, że pytań tro­chę po­sta­wi­łem. Mam na­dzie­ję, że ich obec­ność nie utrud­nia zro­zu­mie­nia hi­sto­rii, nie roz­wad­nia jej za bar­dzo.

A dzie­ci?

Hmm… Muszą cier­pieć, to pod­sta­wa ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Widzę, że pytań tro­chę po­sta­wi­łem.

Tak jest. Ale kwe­stie tech­nicz­ne i świa­to­twór­cze, to rzecz dru­go­rzęd­na – tak jak pi­sa­łem, na nie­któ­re rze­czy rzu­ci­łeś tro­chę (he he) świa­tła, inne po­zo­sta­ły nie­wy­ja­śnio­ne – czy­tel­nik może sobie tro­chę sam do­po­wie­dzieć, może też, tak jak ja, prze­su­nąć cię­żar twego tek­stu w stro­nę fan­ta­sy, gdzie nie wszyst­ko musi być po­li­czal­ne i mieć swój po­ziom mi­di­chlo­ria­nów. 

Mnie tak na­praw­dę naj­bar­dziej kręci świecz­ka. To jest, chcia­łem na­pi­sać, bar­dzo in­te­re­su­je mnie nie­zwy­kłe czło­wie­czeń­stwo Suey, isto­ta i hi­sto­ria jej związ­ku z Ada­mem. Dla­te­go był­bym wiel­ce nie­po­cie­szo­ny, gdyby nie po­wstał żaden se­qu­el, pre­qel, czy inny mię­dzy­qel. Gdyby, na przy­kład, Count "zre­zy­gno­wał z pi­sa­nia". 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Ode mnie ostat­ni kli­czek :) Za świet­ny po­mysł, świet­ne wy­ko­na­nie, magię, po­etyc­kość i to wszyst­ko okra­szo­ne nutką ta­jem­ni­czo­ści… :)

Do tego do­cho­dzą jesz­cze nie do końca wy­ja­śnio­ne, co do­da­je im jesz­cze wię­cej uroku, po­ca­łun­ki i nie­sa­mo­wi­te, pla­stycz­ne i dźwię­ko­we opisy. Od­pły­nę­łam…

Wy­jąt­ko­wo sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra.

 

Ps. Cho­ciaż chyba zmie­ni­ła­bym tytuł, tan jest taki jak dla mnie… za bar­dzo chro­po­wa­ty :(

– Nie po­trzeb­ne.

Nie­po­trzeb­ne.

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Ja opo­wia­da­nie, czy też ra­czej style po­dob­ne do Two­je­go, na­zy­wam sobie li­rycz­ny­mi. Są pięk­ne słowa (za­uwa­ży­łem, że tutaj pło­mień za­wsze go­re­je, przez rany ją­trzy się ból), które wy­mu­sza we mnie po­czu­cie wy­so­kich, moc­nych emo­cji. Jest forma zdan, która sma­ku­je mi jak opo­wieść, snuta z ust sta­re­go ba­ja­rza. Taka dziw­na po­etyc­kość. Nie czy­ta­łem in­nych Two­ich tek­stów, ale ten i uryw­ki po­przed­nich, przez które prze­le­cia­łem wzro­kiem, upew­nia­ją mnie, że tak po pro­stu masz. No i tro­chę mnie to zra­zi­ło – nie mam cier­pli­wo­ści do ta­kiej formy zdan, bo prze­ja­dam się nią i szyb­ko nudzę… ale w pew­nym mo­men­cie, przy oka­zji wzmian­ki o Od­bla­sku, przy­po­mnia­łem sobie dzie­cia­ka sprzed lat, który jarał się le­cą­ca w TV kre­sków­ką o Atlan­ty­dzie. I zro­zu­mia­łem, że tekst jest świet­nym przed­sta­wi­cie­lem scien­ce-fan­ta­sy. Isto­ty w świecz­kach (nie ważne jak bar­dzo chcesz to "fo­to­na­mi" wy­ja­śnić, są pięk­ną, ale fan­ta­sty­ką, nie nauką). Nawet roz­mo­wy przy świecz­ce się tra­fi­ły. ;) ale są one takie… jak z prozy dla mło­dzie­ży. Ni to jakiś wul­ga­ryzm pró­bu­jesz prze­kraść, tu ja­kieś wy­zy­wa­nie od ma­toł­ków i ma­ru­dze­nie o ma­sa­żu stóp, wrzut­ki o byciu grubą (jak to – hehe – ko­bie­ta lubi żar­to­wać); albo tra­gicz­nie słaba wrzu­ta o Reni Rącz­kow­skiej (te żarty bawią chyba tylko na­sto­lat­ków). Przez to wielu miej­scach dia­lo­gi są ni­ja­kie, bo nijak nie po­ma­ga­ją­ce nar­ra­cji, a czę­sto od niej od­cią­ga­ją­ce. Po co wtręt o pier­dze­niu, kiedy bo­ha­ter za­kra­da się do po­miesz­cze­nia (i coś ich śle­dzi?) – nie wiem, czy mam czuć na­pię­cie, czy śmiać się ze sła­be­go żartu? No i skąd ta grzecz­ność, kiedy idzie o losy świa­ta, bądź czę­ściej – wła­sne­go zdro­wia i życia bo­ha­te­rów? Uprze­dza­jąc Twoje myśli – to nie mój kij w dupie, ra­czej nie­pew­ność, jak mam po­trak­to­wać opo­wia­da­nie.

Przy oka­zji trans­for­ma­cji bla­sku w dźwięk (i świe­ce­niu czar­nej dziu­ry, czy gwiaz­dy neu­tro­no­wej) scho­wa­łem swoje upodo­ba­nia do szu­fla­dy i po­pły­ną­łem cie­ka­wy, jak ze­chcesz mi to wy­tłu­ma­czyć. Nawet po­sma­ko­wa­ło. Szko­da mi więc i tym bar­dziej, że tra­fi­ły się frag­men­ty i po­my­sły na­praw­dę dobre – po­ca­łu­nek-pie­częć świet­na, finał w la­bi­ryn­cie lu­ster też bar­dzo udany. Wło­ży­łeś w tekst po­rząd­na kupę (moja pora na żar­ci­ki) wy­obraź­ni, ale ca­łość jest… roz­szar­pa­na. Mię­dzy hor­ro­rem, gro­te­ską, pa­ro­dią i przy­go­dów­ką. Jak dla mnie zatem – wszyst­kim, a za­ra­zem ni­czym.

Z tych cze­pial­skich, to ra­zi­ło mnie skraj­ne roz­trze­pa­nie au­to­ra w na­zy­wa­niu bo­ha­te­row, bo mamy Adama, Trey­to­na, potem Suey, potem Ma­rvi­ka i Ali­cję. Wszyst­kie z innej bajki i stre­fy cza­so­wej. No trzesz­cza­lo mi to w zę­bach.

Przede wszyst­kim – eks­tra, że wpa­dłeś, Stn. Przy­znam bez bicia, że bar­dzo mi za­le­ża­ło na opi­nii kogoś “tech­no­lo­gicz­ne­go”, jako że tekst jest… kon­tro­wer­syj­ny. Wąt­pli­wy?

Wiem, że nie­jed­no­krot­nie po­pły­ną­łem, two­rząc coś bar­dziej z nurtu scien­ce fan­ta­sy niż sci-fi, ale że sam fi­zy­ką i astro­nau­ty­ką się ra­czej pa­sjo­nu­ję (z prze­rwa­mi na spra­wy bar­dziej “co­dzien­ne”) niż w niej sie­dzę, trud­no było mi stwier­dzić jak to baj­du­rze­nie od­bio­rą bar­dziej obe­zna­ni lu­dzie.

Co do stylu – cóż, tak już mam. Za­le­ży mi przede wszyst­kim na czymś za­ska­ku­ją­cym, no i wła­śnie, emo­cjo­nal­no­ści.

Wtrę­ty Suey… Przy­znam, że nie je­stem zdzi­wio­ny takim od­bio­rem. Wiem, że tro­chę za czę­sto le­cia­łem po ban­dzie, ale ona tak już ma. To pie­prz­nię­ta, za­ko­cha­na w XXI wieku świecz­ka – co zro­bić ;P Ale że z tego po­wo­du dia­lo­gi są NI­JA­KIE? To mi już trud­no prze­łknąć. Mogą być gów­nia­ne, ale ni­ja­kie? ;/

Imio­na – wbrew po­zo­rom mają sens. Adam i Ali­cja wy­wo­dzi­li się z jed­ne­go, “pol­skie­go” osie­dla. Suey czy Yol­loy to Lu­ria­nie, choć ich imio­na to już zu­peł­nie inna bajka. Na­rze­ka­nie na róż­no­rod­ność w tym świe­cie, to jak na­rze­ka­nie na róż­no­rod­ność imion na “na­szej” Zie­mie. Być może nie czuć tej “prze­strze­ni” – to już zu­peł­nie inna kwe­stia i moja wina.

 

Mię­dzy hor­ro­rem, gro­te­ską, pa­ro­dią i przy­go­dów­ką. Jak dla mnie zatem – wszyst­kim, a za­ra­zem ni­czym.

Tro­chę smut­no, że taka jest Twoja kon­klu­zja, ale masz do niej prawo i cóż… po czę­ści ją ro­zu­miem. Gdy chce się osią­gnąć wszyst­ko, osią­ga się…

No wła­śnie.

 

Mimo wszyst­ko, bar­dzo dzię­ku­ję Ci za ko­men­tarz. Szcze­gól­nie, że jest czy­tel­ny i szcze­ry. Trzy­maj się.

 

Katiu, dzię­ku­ję. Po­nie­kąd chcia­łem, by tytuł był chro­po­wa­ty (dla kon­tra­stu dla nie­szczę­śli­we dzie­ci, które okre­śla), ale ro­zu­miem Twoje wąt­pli­wo­ści. Bar­dzo mi miło, żeś prze­brnę­ła bez bólu, a i z nie­ja­ką sa­tys­fak­cją ;)

Dzię­ki też za no­mi­na­cję, trzy­maj się.

 

Anet – dzię­ku­ję ;)

 

Mnie tak na­praw­dę naj­bar­dziej kręci świecz­ka.

Praw­dę mó­wiąc mnie też, Thar­go­ne :)) Jeśli kie­dyś wrócę do pi­sa­nia, na­pi­szę o ich pierw­szym spo­tka­niu i za­wią­za­niu dość nie­po­ko­ją­ce­go przy­mie­rza. A zda­rzy­ło się to w osie­dlu, które można by okre­ślić jako Neo Hong-Kong… W końcu imię Suey po­cho­dzi od tego chiń­skie­go żar­cia – chop suey ;)

 

A wła­śnie – chciał­bym też ser­decz­nie po­dzię­ko­wać Śnią­cej, Wy­bra­nietz, Reg, Ros­sie, Thar­go­ne’owi i Katii za bi­blio­te­kę :3

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Wąt­pli­wy? Niee, po­wie­dzia­łeś na tyle dużo i za­ra­zem na tyle mało, że mo­żesz się wy­krę­cić jak śli­ska ryba. Ni­g­dzie nie po­wie­dzia­łeś (poza ko­men­ta­rzem), że to coś z fo­to­na­mi. ;) mo­zesz uciec w nie­ja­sno­ści me­cha­ni­ki kwan­to­wej (na za­sa­dzie pod­rzu­ce­nia tropu), albo ja­kichś bar­dzo nie­ja­snych od­dzia­ły­wań na sen­so­rium ludz­kie. Wiem, że masz coś w za­na­drzu. ;)

No nie było baj­du­rze­nia w sen­sie "pa­pla­nia głu­pot", ra­czej snu­cia opo­wie­ści jak stary wyga przy ogni­sku – i to mi się aku­rat bar­dzo spodo­ba­ło. A ta skła­dan­ka ga­tun­ków, o któ­rej wspo­mnia­łem, to tylko moja opi­nia. Ty masz swój styl, ja swoje bar­dzo okre­ślo­ne upodo­ba­nia, wia­do­mo, że cza­sem w jed­nym tek­ście na wspól­nym polu sta­nąć trud­no.

Wtrę­ty – po pro­stu wy­da­ły mi się takie tro­chę… row­no­le­głe do tego, co pre­zen­tu­jesz akcją. Kon­tra­sto­wa­ły. W tych kon­kret­nych miej­scach. Gdyby mi świecz­ka w trak­cie włamu o pier­dach ga­da­ła, to bym ją zga­sił! ;) Ale tu znów wcho­dzi "ja".

Imio­na – spoko, ale w takim razie za­bra­klo Ci zna­ków. Dla­te­go sam myślę o uciecz­ce z kon­kur­sów. No bo faj­nie pisać pod kon­kret­ne za­da­nie, bić się z in­ny­mi, ale… jak wiele ma to zalet, tak li­mi­ty tną Nam li­te­rac­kie skrzy­dła okrut­nie.

Wcale się nie zra­zi­łem. Za­zdrosz­czę Ci tej "lek­ko­ści" w skła­da­niu aka­pi­tów. Idzie śli­zgać się na zda­niach, jak łyż­wa­mi po lo­dzie. Moja nar­ra­cja jest pełna grud. Nie za­mie­rzam więc Cię po­rzu­cać, ale czy­tać i pod­pa­try­wać. No i cie­ka­we masz te po­my­sły, takie dziw­ne… nie z mojej bajki, dla mnie "nie do po­my­śle­nia", przez co bar­dzo atrak­cyj­ne (new weird?)

Po­do­ba­ło mi się, i to zde­cy­do­wa­nie. Był to nie­zbyt czę­sty przy­kład opo­wia­da­nia opar­te­go na ory­gi­nal­nym, in­try­gu­ją­cym po­my­śle, przy tym efek­tow­nie, ob­ra­zo­wo opi­sa­nym. Świat wy­my­ślo­ny w tym opo­wia­da­niu po­zo­sta­nie ze mną na długo.

ninedin.home.blog

Bar­dzo mi miło, Ni­ne­din! Dzię­ki :)

 

mo­żesz uciec w nie­ja­sno­ści me­cha­ni­ki kwan­to­wej

A po­wiem Ci, że po­nie­kąd za­mie­rza­łem ;D

Dzię­ki raz jesz­cze, Stn, tym razem za spre­cy­zo­wa­nie. Do­brze, że pi­szesz o tych wtrę­tach, bo sam mia­łem duże wąt­pli­wo­ści pi­sząc, a Fun dał znać, że nie muszę wy­wa­lać, ale od­biór przez czy­tel­ni­ka może być zróż­ni­co­wa­ny. Dla­te­go do­brze, że zgła­szasz obiek­cje ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Veni, vidi, legi.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Prze­czy­ta­łem.

Cześć, ju­ro­ry!

 

Legi? Do­brze. Też bym Ci na­pi­sał coś faj­ne­go i od­po­wied­nie­go po ła­ci­nie, Zni­kąd, ale do głowy przy­cho­dzi tylko to:

Pul­chra enim sunt ubera quae pau­lu­lum su­per­emi­nent et tu­ment mo­di­ce, nec flu­itan­tia li­cen­ter, sed le­ni­ter re­stric­ta, re­pres­sa sed non de­pres­sa.

Tro­chę nie w te­ma­cie :|

 

2000-40-30.

Ooo, po­czą­tek jak u Wy­bra­nietz! Cie­szę się :)

Dzię­ki, Dar­con.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Udało mi się prze­brnąć. Za­cznę od uwag ogól­nych, bo szcze­gó­ło­wych uzbie­ra­ło się strasz­nie dużo. Uwa­żam, że masz tu bar­dzo efek­tow­ny po­mysł na świat i na ob­cych; tego ostat­nie­go nie po­tra­fię zwe­ry­fi­ko­wać od stro­ny fi­zycz­nej i może nawet bym wo­la­ła, żeby nie było tu nawet śladu ra­cjo­nal­ne­go tłu­ma­cze­nia (”sku­pi­ska fo­to­nów o psz­cze­lim po­cho­dze­niu” – czy fo­to­ny mogą po­cho­dzić od psz­czół??), dla­cze­go różne świa­tło – różne isto­ty, ale po­zo­sta­ło to do­me­ną nie­wy­ja­śnio­nej me­ta­fi­zy­ki ;) Na­to­miast moja nie­wia­ra od­wie­sza się na ogrom­nej licz­bie dro­bia­zgów nar­ra­cyj­no-fa­bu­lar­nych i to po­wo­du­je mój głów­ny pro­blem z tym opo­wia­da­niem. Ku­pu­ję obraz ogól­ny, ale szcze­gó­łów już nie. I to za­rów­no na po­zio­mie sty­li­stycz­nym (za­zwy­czaj nie prze­pa­dam za po­etyc­ko­ścią w pro­zie, gór­no­lot­ny­mi okre­śle­nia­mi itede), jak i fa­bu­lar­nym.

Pod­su­mo­wu­jąc: tekst bar­dzo efek­tow­ny, zwłasz­cza przy po­bież­nym czy­ta­niu, przy bliż­szym kon­tak­cie jak dla mnie nie wy­trzy­mu­je próby za­wie­sze­nia nie­wia­ry. Trosz­kę też, jak dla mnie, prze­ga­da­ny, mno­że­nie fa­bu­lar­nych za­krę­tów (bo nie cał­ko­wi­cie twi­stów) za­czę­ło mnie w pew­nym mo­men­cie nużyć. Za­koń­cze­nie mnie w efek­cie nieco roz­cza­ro­wa­ło, no a pro­log jest w sumie cze­cho­wow­ską strzel­bą, która za­po­wia­da, że coś o tym lo­dzie, wo­dzie i tłu­mie­niu się wy­ja­śni, a tu nic z tego.

 

|Prze­wod­nik szedł pierw­szy” – to mi za­su­ge­ro­wa­ło, że grupa jest duża i prze­wod­ni­ko­wi nie za­wsze udaje się być na przo­dzie. Ale skoro jest ich dwój­ka, to ta in­for­ma­cja jest chyba zbęd­na, bo ina­czej tro­chę nie mia­ło­by sensu.

 

“Śle­dzą­cy prze­bieg ścia­ny” – to jest dla mnie nie­ja­sne: czy on po pro­stu za­pa­mię­ty­wał, jak ona idzie, żeby potem móc dojść do miej­sca sam? Czy po pro­stu “przy­glą­dał się” ścia­nie za po­mo­cą do­ty­ku? Bo je­że­li to dru­gie, to śle­dze­nie prze­bie­gu jest chyba jed­nak nie na miej­scu

 

“co komu po pięk­nie, któ­re­go nikt nie może po­dzi­wiać?” – Dla­cze­go nie można roz­świe­tlić tych grot za po­mo­cą bez­piecz­nych świec? Se­le­nit sam z sie­bie nie świe­ci, więc dla­cze­go jest nie­bez­piecz­ny? A skoro jest, to  kto na­ma­lo­wał ob­ra­zy i jak?

Ską­d­inąd “an­tycz­ne ob­ra­zy” też mi zgrzy­ta, lep­sze by­ły­by sta­ro­żyt­ne lub pra­daw­ne, bo “an­tycz­ny” przy­jął się do “an­ty­ków” w sen­sie sta­rych mebli albo kon­kret­nie do sta­ro­żyt­no­ści kla­sycz­nej

 

“Co in­ne­go świe­ce z psz­cze­le­go wosku, które pło­nę­ły bez­piecz­nym świa­tłem, za­sie­dlo­nym przez neu­tral­ne isto­ty. Dla­cze­go tak było, Adam wciąż nie wie­dział. Nie prze­szka­dza­ło mu to han­dlo­wać tym nader cen­nym w no­wo­żyt­nym świe­cie to­wa­rem.” – skoro wosk był bez­piecz­ny, to co mia­ło­by mu prze­szka­dzać w han­dlo­wa­niu nim? Gdyby han­dlo­wał nie­bez­piecz­ny­mi lam­pa­mi, to mógł­by mieć z tym mo­ral­ny pro­blem, ale tak?

 

“Adam po­sta­wił na ska­łach swój cenny, wi­kli­no­wy ko­szyk” – bez prze­cin­ka, roz­wa­ży­ła­bym, czy “swój” jest ko­niecz­ne

 

“a nie lo­do­wa­tej wody pod­wod­ne­go akwe­nu” – albo cze­goś nie zro­zu­mia­łam, albo pod­ziem­ne­go?

 

Spo­tka­nie z Lu­ria­ni­nem, prze­moż­ne uczu­cie go­rą­ca, pę­ka­ją­ca skóra i do­by­wa­ją­cy się spod niej żar… za­sta­no­wił” – zły zapis myśli

 

“Tu­byl­cy przy­pi­sy­wa­li prze­dłu­że­nie życia mło­dzień­ca mocy je­zio­ra, lecz nie mieli racji. Chło­pak po pro­stu dusił ogień, który wciąż w nim go­rzał.” – wo­la­ła­bym pło­nął, ale ro­zu­miem, że masz in­kli­na­cje do prze­po­ety­zo­wy­wa­nia ję­zy­ka, co nie każ­de­mu pa­su­je ;) Na­to­miast me­ry­to­rycz­nie mam z tym pro­blem. Dalej pi­szesz, że jak prze­by­wał chwi­lę nad wodą, to ogni­ste rany otwie­ra­ły sie na nowo (”Jego skóra zdą­ży­ła już wy­schnąć i za­czę­ła pękać.”), a tym, co leczy jest lód (“szcze­li­ny na jego skó­rze skuł lód”), czyli ni­cze­go “po pro­stu” nie dusił, a w każ­dym razie woda była do tego du­sze­nia bar­dziej nie­zbęd­na niż chło­pak i jego wola czy co tam. Poza tym takie “po pro­stu” su­ge­ru­je, że jest to coś, co zda­rza się do­sta­tecz­nie czę­sto, żeby nie było bar­dzo dziw­ne. Cały pas­sus bar­dzo wy­raź­nie wska­zu­je, że to jed­nak woda, nawet nie jeśli jakaś spe­cjal­na moc je­zio­ra, dusi ten ogień.

 

“Dla ta­kich wie­ści” – wieść nie jest do­kład­nym sy­no­ni­mem in­for­ma­cji, ale no­wi­ny, a to dwie różne spra­wy (SJP PWN: “wia­do­mość, czę­sto nie­spraw­dzo­na” czyli nie in­for­ma­cja); to pew­nie też wy­ni­ka z tej po­etyc­ka­wej ten­den­cji, ale w tym przy­pad­ku wy­szło po pro­stu nie po pol­sku.

 

Nieco dalej “węź­la­ste ręce” też mi się nie po­do­ba­ją. Dło­nie z taką przy­daw­ką by­ły­by bar­dziej wia­ry­god­ne, bo masz mnó­stwo sta­wów, które są na­tu­ral­nym ma­te­ria­łem na zgru­bie­nia, ale ręce tak opi­sa­ne spra­wia­ją wra­że­nie po­kry­tych ja­ki­miś okrop­ny­mi wiel­ki­mi na­ro­śla­mi

 

“– Ej, ej, królu złoty! – dro­czy­ła się Lu­rian­ka.” – SJP PWN: “dro­czyć się: żar­to­bli­wie spie­rać się z kimś”, a tu jesz­cze nie ma żad­ne­go sporu

Nie ro­zu­miem na do­da­tek, dla­cze­go dla Lu­rian­ki, która jest “sku­pi­skiem fo­to­nów” i za­miesz­ku­je pło­mień, a nie wosk, kształt i wy­gląd świecz­ki mają zna­cze­nie… W ogóle an­tro­po­mor­fi­za­cja Suey jest dla mnie naj­słab­szym ele­men­tem świa­to­twór­stwa w tym opo­wia­da­niu

 

“Ich twa­rze aż ja­śnia­ły za­in­te­re­so­wa­niem” – może jed­nak cie­ka­wo­ścią? Też nieco to­por­ne, bo jakoś ja­śnie­nie czymś innym niż szczę­ściem/ra­do­ścią itepe wy­da­je mi się na­cią­ga­ne, ale nieco lep­sze niż za­in­te­re­so­wa­niem

 

Nie ro­zu­miem, czy Adam jest pierw­szy raz w fak­to­rii w Od­bla­sku? Nie­któ­re sfor­mu­ło­wa­nia su­ge­ru­ją, że jest tam by­wal­cem, a wcze­śniej i potem są su­ge­stie, że jed­nak jest po raz pierw­szy w ogóle w Od­bla­sku.

 

“do­świad­cze­nia, czym on wła­ści­wie jest.” – może jed­nak po pro­stu prze­ko­na­nia się? Nie­po­trzeb­nie udziw­niasz pol­sz­czy­znę

 

“Te, wła­śnie ba­da­ne przez Adama pro­wa­dzi­ły bez­po­śred­nio do Szklar­ni.” – zbęd­ny prze­ci­nek

 

“zwięk­sze­nia ilo­ści ob­ro­tów” – licz­by. Albo po pro­stu zwięk­sze­nie ob­ro­tów, po­tocz­nie tak się mówi o sil­ni­kach

 

“Ale ta­kie­go jak on, jesz­cze nie spo­tka­łam.” – zbęd­ny prze­ci­nek

 

“Na Słoń­cu pa­nu­je strasz­ny tłok, opu­ści­łam je dawno temu” – w sumie gdyby przy­jąć, że Lu­ria­nie są du­cha­mi, które wcie­la­ją się w takie czy inne świa­tło i zmie­nia­ją sobie miej­sce za­miesz­ka­nia wedle ka­pry­sów, to to zda­nie wy­ja­śnia całą za­gad­kę tego, jacy są wzglę­dem ludzi, acz­kol­wiek nie twier­dzę, że na­bie­ra to wiel­kie­go sensu, bo trze­ba by jesz­cze opi­sać, dla­cze­go świa­tło lamp szko­dzi lu­dziom.

 

“Choć mi­nę­ło już kilka lat od dnia śmier­ci Ali­cji, ile­kroć Adam za­sy­piał, dziew­czy­na sta­wa­ła przed jego ocza­mi.” – nie­zgrab­ne to zda­nie. Jak­byś za­mie­nił na “dziew­czy­na sta­wa­ła przed ocza­mi Adama, ile­kroć za­sy­piał” zgrzy­ta­ło­by mniej

 

“ra­to­wał te za­gu­bio­ne kłęb­ki ciem­no­ści” – co?

 

“twar­dy czło­wiek za­zwy­czaj jest rów­nież kru­chy”– och, cóż za głę­bia myśli godna li­te­ra­tu­ry macho ;) [Wy­bacz, ale je­stem wy­jąt­ko­wo cięta na li­te­rac­ki twór pod ty­tu­łem “sub­tel­ny twar­dziel”, a to nie­ste­ty tak brzmi, choć pew­nie nie­za­mie­rze­nie]

 

“Blask Suey był tak cichy” – nie­ste­ty nie prze­ko­nu­je mnie ta traf­na ską­d­inąd sy­ne­ste­zja, może dla­te­go, że wpro­wa­dzasz ją tak późno. Gdyby me­ta­fo­ry­ka po­rów­nu­ją­ca blask do dźwię­ku była obec­na od po­cząt­ku w tek­ście, nie zgrzyt­nę­ła­by mi. Albo gdyby tu nar­ra­tor/bo­ha­ter po­trak­to­wał to po­rów­na­nie z dy­stan­sem.

 

“przy­wo­łał fakty, któ­ry­mi po­dzie­li­li się z nim miej­sco­wi” – przy­wo­ły­wać można wspo­mnie­nia, fakty ra­czej sobie przy­po­mi­nał; przy­wo­ły­wać w pa­mię­ci mógł­by z kolei in­for­ma­cje

 

“w swych pro­ce­sach bio­lo­gicz­nych” – czy w przy­pad­ku istot nie­speł­nia­ją­cych kry­te­riów “życia” (co w sf nie musi być wcale jed­no­znacz­ne z “isto­ta ro­zum­na”) mo­że­my mówić o “bio­lo­gii”? Imo nie.

 

“Ich ist­nie­nie było czymś nie­po­ję­tym dla fan­ta­stów” – nie do­ce­niasz fan­ta­stów. No i tro­chę mi zgrzy­ta ze­sta­wie­nie “fan­ta­stów czy astro­bio­lo­gów”, bo to są dwa cał­ko­wi­cie różne zbio­ry w tym kon­tek­ście (choć oczy­wi­ście mogą mieć ele­men­ty wspól­ne), więc łącz­nik czy śred­nio pa­su­je, a w ogóle le­piej by­ło­by stop­nio­wać: “dla astro­bio­lo­gów, a nawet fan­ta­stów” albo od­wrot­nie “nawet dla fan­ta­stów, nie mó­wiąc o astro­bio­lo­gach”

 

“Do­tych­czas Adam nie spo­tkał Lu­ria­ni­na bę­dą­ce­go od­po­wied­ni­kiem han­dla­rza, który po­tra­fił­by się ko­mu­ni­ko­wać z ludź­mi nie sły­szą­cy­mi świa­tła.” – coś mi się tu lo­gi­ka wie­sza. Ten sy­ne­ste­zyj­ny kon­cept po­wi­nie­neś zde­cy­do­wa­nie wpro­wa­dzić znacz­nie wcze­śniej albo tu wy­ja­śnić, to punkt pierw­szy; punkt drugi – o co cho­dzi z tymi od­po­wied­ni­ka­mi han­dla­rzy?

 

“Coś się stało TOBIE!” – nie­zgrab­ne, nie­na­tu­ral­ne, nawet jeśli ce­lo­wo wy­rwa­ne z kon­tek­stu i w kon­tek­ście mia­ło­by sens (w ro­dza­ju ”nie MNIE, ale TOBIE”, co jako je­dy­ne upra­wo­moc­nia­ło­by taka po­zy­cję tej formy za­im­ka), bo nad­mier­ny we­ryzm wy­po­wie­dzi nie spraw­dza się za­zwy­czaj w li­te­ra­tu­rze

 

“Jakaś cząst­ka niej ode­rwa­ła się od mgli­stej syl­wet­ki” – tu też za­imek źle brzmi. Jakaś jej cząst­ka/jakaś cząst­ka/jakaś cząst­ka jej istot, albo użyj imie­nia, ale na pewno nie “niej”

 

“Wkrót­ce sen cię zmo­rze” – chyba jed­nak zmo­rzy, skoro bez­oko­licz­nik brzmi zmo­rzyć. Ewen­tu­al­nie “zmoże” w sen­sie zwy­cię­ży, ale ob­sta­wiał­bym jed­nak to pierw­sze

 

“Dok­tor trzy­mał w ręce roz­bi­ty frag­ment lu­stra, zaś na po­sła­niu obok le­ża­ła” – zaś, po­dob­nie jak bo­wiem, nie po­win­no znaj­do­wać się na po­cząt­ku zda­nia (także pod­rzęd­ne­go), ale nie­ste­ty ta za­sa­da wy­mie­ra, więc cze­piam się dla za­sa­dy (pun not in­ten­ded). Po­praw­nie by­ło­by “na po­sła­niu obok le­ża­ła zaś”

 

“mu­sia­łem po­wie­dzieć jej wszy” – z czy­sto es­te­tycz­nych po­wo­dów zmie­ni­ła­bym na “wszys…” albo “wszyst…”, po­nie­waż te wszy śred­nio wy­glą­da­ją, a poza tym pol­sz­czy­zna ma w ta­kich przy­pad­kach ten­den­cję do za­my­ka­nia sylab w urwa­nych sło­wach

 

ekhm – to chyba nie jest pol­ski zapis, ale tu nie dam głowy, za­wsze za­po­mi­nam za­py­tać o to re­dak­tor­kę

 

“wy­mar­ła wła­ści­wie cała in­te­li­gen­cja ludz­ko­ści” – czy cho­dzi o grupę spo­łecz­ną, czy też o to, że ludz­kość stra­ci­ła in­te­li­gen­cję (cechę)? Poza tym, że cho­dzi o ludz­kość, jest chyba oczy­wi­ste

 

“po­tra­fi jed­nym ga­tun­kiem Lu­ria­ni­na wy­przeć drugi” – le­piej by­ło­by inny. I znów mi się tu wali lo­gi­ka i świa­to­twór­stwo, bo wcze­śniej ta wy­po­wiedź świecz­ki o Słoń­cu su­ge­ro­wa­ła, że oni nie są przy­pi­sa­ni do kon­kret­ne­go ro­dza­ju świa­tła…

 

owo­nik – jako osoba, któ­rej za­rzu­ca­no, że po­sta­cie hi­sto­rycz­ne w jej opo­wia­da­niach trze­ba gu­glać, po­zwa­lam sobie czep­nąć się tego, że mu­sia­łam wy­gu­glać 1) czy coś ta­kie­go w ogóle ist­nie­je, czy też jest nie­wy­ja­śnio­nym w tek­ście wy­my­słem au­to­ra; 2) jeśli odp. na pierw­sze py­ta­nie brzmi “tak”, to co to może być…

 

“Lu­na­park skry­wa­ła ciem­ność” – le­piej: tonął w ciem­no­ści

 

"Tija nie odzie­dzi­czy­ła po mnie zdol­no­ści sy­ne­ste­zji" – zna­czy nie ro­zu­mia­ła Lu­rian czy ich nie przyj­mo­wa­ła jak matka? Bo sy­ne­ste­zja to tylko “od­bie­ra­nie wra­żeń zmy­sło­wych róż­ne­go typu przy bodź­cu dzia­ła­ją­cym na jeden tylko zmysł” (SJP PWN). Oczy­wi­ście w tym kon­kret­nym tek­ście i świe­cie słowo to mogło na­brać do­dat­ko­wych zna­czeń, ale wtedy na­le­ży dać czy­tel­ni­ko­wi do zro­zu­mie­nia, że autor świa­do­mie robi taką woltę

 

“Pło­mień Suey urósł, Lu­rian­ka nu­ci­ła bez­ro­zum­nie, by upodob­nić się do po­zo­sta­łych przed­sta­wi­cie­li swo­je­go ga­tun­ku. Przy­naj­mniej tych, za­miesz­ku­ją­cych świecz­ki z psz­cze­le­go wosku.” – po raz ko­lej­ny sypie mi się lo­gi­ka tego świa­ta. A po “tych” zbęd­ny prze­ci­nek (w sumie sam za­imek też zbęd­ny)

 

“świe­żo wy­eli­mi­no­wa­nych z uli pla­strów wosku” – czy to jest ja­kieś tech­nicz­ne psz­cze­lar­skie okre­śle­nie? Nawet jeśli tak, to w tek­ście li­te­rac­kim brzmi nie­do­brze

 

Tak w ogóle to mam pro­blem z okre­śle­niem “po­krak”, bo dla mnie ono jest po­ciesz­ne i ra­czej sym­pa­tycz­ne, a tu jest jed­nak jakaś groza, ale to aku­rat może być idio­syn­kra­zja.

 

http://altronapoleone.home.blog

Ohoho, ura­czy­łaś mnie kon­kret­ną dawką da­nych, Dra­ka­ino! Dzię­ku­ję!

 

Tak sobie czy­tam Twój ko­men­tarz i utwier­dzam się w prze­ko­na­niu, że na­da­je­my jed­nak na zu­peł­nie in­nych fa­lach. Ty wo­lisz li­te­ra­tu­rę twar­dą i kon­kret­ną, ja bar­dziej taką wy­su­bli­mo­wa­ną i dwu­znacz­ną. Dla Cie­bie naj­waż­niej­szy jest fakt, a dla mnie emo­cja. Może stąd się bie­rze część nie­po­ro­zu­mień.

“Fo­to­ny o psz­cze­lim po­cho­dze­niu” rze­czy­wi­ście może brzmieć bez­sen­sow­nie, ale uży­wa­łem ta­kich zwro­tów celem uprosz­cze­nia. Zdaję sobie spra­wę, że ci Lu­ria­nie zdają się mega dziw­ni i mo­żesz tego nie ku­po­wać. Po czę­ści jest to spo­wo­do­wa­ne tym, że opo­wia­da­nie na kon­kurs jest o czym innym. To ge­ne­ral­nie hi­sto­ria dok­to­ra Ne­ric­ka, a world­bu­il­ding ogra­ni­czy­łem ze wzglę­du na limit zna­ków i w tro­sce o tempo. Trud­no było mi stwier­dzić, ile MUSZĘ po­wie­dzieć, a poza tym o Lu­ria­nach bę­dzie dużo wię­cej w “czymś więk­szym z tego świa­ta” ;)

Może kie­dyś po­wsta­nie i może prze­czy­tasz – do tego czasu po­zo­sta­je mi z po­ko­rą przy­jąć, że nie roz­pla­no­wa­łem tego od­po­wied­nio do­brze.

 

Uwag szcze­gó­ło­wych rze­czy­wi­ście dużo. Z czę­ścią już widzę, że przyj­dzie mi się zgo­dzić, a nie­któ­re, jak też do­strze­gam, są tro­chę takie Tar­ni­no­we. Sorry ;P

– “Śle­dze­nie ścia­ny” – do­kład­nie cho­dzi­ło mi o to, że idziesz po omac­ku i jedną ręką do­ty­kasz ścia­ny, by się nie zgu­bić. W cał­ko­wi­tej ciem­no­ści to dość sku­tecz­ny na zo­rien­to­wa­nie się w oto­cze­niu. My­śla­łem, że to okre­śle­nie bę­dzie zro­zu­mia­łe na po­zio­mie in­tu­icyj­nym.

– Ob­ra­zy zo­sta­ły na­ma­lo­wa­ne dawno, zanim nie­bez­piecz­ne stało się świa­tło OD­BI­TE. Dla­te­go rów­nież ga­bi­net lu­ster jest nie­bez­piecz­ny, nawet jeśli wej­dziesz do niego ze świecz­ką – bo świa­tło od­bi­ja się od tafli. Po­dob­nie spra­wa wy­glą­da cho­ciaż­by z je­zio­rem. Kwe­stia me­cha­ni­ki.

– “Nie prze­szka­dza­ło mu w han­dlo­wa­niu” – masz rację. Prze­ra­bia­łem ten frag­ment i osta­ło się. Zmie­nię, jak tylko Dar­con da zie­lo­ne świa­tło.

– Zapis myśli – ile było o tym dys­ku­sji… Jest ich kilka, Ty pew­nie lu­bisz ten z pół­pau­zą. Albo z cu­dzy­sło­wem. Mój, z tego co się orien­tu­ję, też jest do­pusz­czal­ny, choć może mniej po­pu­lar­ny.

– “bio­lo­gia” rze­czy­wi­ście wy­da­je się nie­zbyt traf­nym okre­śle­niem – punkt dla Cie­bie ;) Z dru­giej stro­ny, chcia­łem użyć tego słowa, by nieco upro­ścić prze­kaz. Może po­wi­nie­nem wsa­dzić je w cu­dzy­słów, ech…

– po­krak PO­CIESZ­NY?! No to rze­czy­wi­ście lipa, jeśli tak go od­bie­rasz XD Dla mnie to słowo jed­nak za­la­tu­je grozą…

 

No nic, szko­da, żeś się mę­czy­ła, ale wiedz, że Twoje mę­czar­nie na marne nie pójdą – sko­rzy­stam :)

Do więk­szej ilo­ści uwag się na razie nie od­no­si­łem, bo, szcze­rze mó­wiąc, nie wiem, czy Cię to in­te­re­su­je. Tak czy ina­czej, prze­ana­li­zu­ję każdą. Dzię­ki.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Dla mnie też po­krak nie brzmi groź­nie – to sym­pa­tią o czymś bu­dzą­cym współ­czu­cie, tro­chę żar­to­bli­wie, skoro “po­krak”, a nie zwy­czaj­na po­kra­ka.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Grr… Wszy­scy, dla któ­rych okre­śle­nie “po­krak” jest sym­pa­tycz­ne – marsz do słu­cha­nia LA­BI­RYN­TU FAUNA! :P

 

W twoim świe­cie cudów

Jest ogrom­ny mur

Miesz­ka za nim Po­krak

Zna mi­lio­ny bzdur

Jeśli w to uwie­rzysz

Wszyst­ko zmie­ni się

Nie­wy­obra­żal­nie 

Zmie­ni się…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

o Lu­ria­nach bę­dzie dużo wię­cej w “czymś więk­szym z tego świa­ta”

O, to do­brze, bo już po za­mknię­ciu kompa i wyj­ściu z domu na całe po­po­łu­dnie do­szłam do wnio­sku, że tak na­praw­dę po­win­nam była przede wszyst­kim na­pi­sać, co na­stę­pu­je: opo­wia­da­niu naj­bar­dziej szko­dzi kon­den­sa­cja akcji do 60k. To jest ma­te­riał na co naj­mniej mi­kro­po­wieść – gdyby nar­ra­cja była po­wol­niej­sza, pew­nie i styl mniej by mi prze­szka­dzał.

 

Ty wo­lisz li­te­ra­tu­rę twar­dą i kon­kret­ną, ja bar­dziej taką wy­su­bli­mo­wa­ną i dwu­znacz­ną.

Uznam to za kom­ple­ment ;) Ale ostat­nio na­pi­sa­łam opo­wia­da­nie tylko o emo­cjach (fakt, wy­szło jak wy­szło).

 

nie­któ­re, jak też do­strze­gam, są tro­chę takie Tar­ni­no­we

Jak wyżej :D

 

Jeśli cho­dzi o dro­bia­zgi, to tego ro­dza­ju uwagi od sie­bie trak­tu­ję jako sy­gna­ły do au­to­ra, że i taki czy­tel­nik mu się może przy­da­rzyć, który coś źle od­bie­rze, zro­zu­mie, nie kupi, nie mu­sisz się oczy­wi­ście wszyst­ki­mi przej­mo­wać. Co do śle­dze­nia ścia­ny – w tym uję­ciu wy­da­ło mi się to czyn­no­ścią świa­do­mą, słu­żą­cą cze­muś poza po­su­wa­niem się do przo­du. Ale to może być idio­syn­kra­zja, again.

 

Ty pew­nie lu­bisz ten z pół­pau­zą. Albo z cu­dzy­sło­wem.

Go­rzej, ja lubię cał­ko­wi­cie po­zba­wio­ny wy­róż­ni­ków :/ Bo piszę za­zwy­czaj nar­ra­cję bar­dzo mocno sper­so­na­li­zo­wa­ną, więc wy­róż­nia­nie w niej myśli mnie draż­ni. Też mnie za to gonią.

 

Dzię­ki za to, że nie uzna­łeś moich uwag za zbyt­nie cze­pial­stwo :)

http://altronapoleone.home.blog

Od­no­śnie tek­stu się wy­po­wiem jak już prze­czy­tam. Faj­nie, że jest pdf :D

Co do ty­tu­łu zaś, wi­dzia­łeś, Hra­bio, Pulp fic­tion? >:3

It's ok not to.

opo­wia­da­niu naj­bar­dziej szko­dzi kon­den­sa­cja akcji do 60k

a wcze­śniej:

Trosz­kę też, jak dla mnie, prze­ga­da­ny, mno­że­nie fa­bu­lar­nych za­krę­tów (bo nie cał­ko­wi­cie twi­stów) za­czę­ło mnie w pew­nym mo­men­cie nużyć.

Uro­cza je­steś, Dra­ka­ino ;D

Praw­dę mó­wiąc, co nieco wiem o tym, jak pi­szesz. Tylko że jako noga z hi­sto­rii mam pe­wien pro­blem tymi Two­imi tek­sta­mi ;)

Do­ce­niam opi­nię każ­dej osoby, która swój czas i ener­gię po­świę­ci­ła na to, by po­zwo­lić mi stać się lep­szym.

 

Co do ty­tu­łu zaś, wi­dzia­łeś, Hra­bio, Pulp fic­tion?

Ależ na­tu­ral­nie, Pie­roż­ku drogi. Chyba nawet z dwa razy – kawał do­bre­go filmu. Czyż­byś za­uwa­ży­ła ja­kieś na­wią­za­nie/zwią­zek? ;O

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Na­wią­za­nie to za dużo po­wie­dzia­ne, ra­czej sko­ja­rze­nie. W fil­mie rów­nież wy­stę­po­wał po­krak ;-)

It's ok not to.

opo­wia­da­niu naj­bar­dziej szko­dzi kon­den­sa­cja akcji do 60k

a wcze­śniej:

Trosz­kę też, jak dla mnie, prze­ga­da­ny, mno­że­nie fa­bu­lar­nych za­krę­tów (bo nie cał­ko­wi­cie twi­stów) za­czę­ło mnie w pew­nym mo­men­cie nużyć.

Uro­cza je­steś, Dra­ka­ino ;D

Em, chyba jed­nak nie, za­zwy­czaj bywam wred­na i aspo­łecz­na ;)

 

A serio, nie widzę tu sprzecz­no­ści. Skon­den­so­wa­łeś zło­żo­ną fa­bu­łę i skom­pli­ko­wa­ny świat w li­mi­cie, więc wy­da­rzeń do ogar­nię­cia jest sporo. To nie wy­klu­cza prze­ga­da­nia nie­któ­rych scen, kosz­tem ele­men­tów, które po­zwo­li­ły­by le­piej zro­zu­mieć fa­bu­łę i świat. Znu­że­nie za­krę­ta­mi bie­rze się z tego, że pod ko­niec fa­bu­ła się za­gęsz­cza, gu­bi­łam się w po­sta­ciach i ich po­wią­za­niach, zwłasz­cza odkąd wszedł wątek lu­na­par­ku i dok­to­ra (w sto­sun­ko­wo krót­kim opo­wia­da­niu ogra­ni­czy­ła­bym się np. do wpro­wa­dze­nia hi­sto­rii jed­nej matki i jed­ne­go dziec­ka, a nie dwóch; nie wpro­wa­dza­ła­bym chyba też aż tyl miejsc akcji). Dla­te­go osta­tecz­na dia­gno­za jest taka, że jest to ma­te­riał na dłuż­szą formę, w któ­rej ob­szer­na eks­po­zy­cja świa­ta nie pożre fa­bu­ły, a wy­da­rze­nia też będą mogły roz­wi­jać się w od­po­wied­nim ryt­mie i dać czy­tel­ni­ko­wi tro­chę od­de­chu.

http://altronapoleone.home.blog

Aaa, w ten spo­sób! Ca­pi­sce!

To po­wiem Ci, że wstęp­nie tych dzie­cia­ków było wię­cej, w końcu dok­tor zro­bił sobie w tym ga­bi­ne­cie taką ro­dzin­kę po­kra­ków ;) Ale, jak pi­szesz, by­ło­by za dużo do prze­tra­wie­nia. Może i wciąż nie jest ide­al­nie, ale to, co prze­czy­ta­łaś, jest kom­pro­mi­sem, jaki pró­bo­wa­łem osią­gnąć :/

Dzię­ki raz jesz­cze, wred­na i aspo­łecz­na Dra­ka­ino :)

 

W fil­mie rów­nież wy­stę­po­wał po­krak ;-)

Aaa, ten świr! Mu­sia­łem sobie od­świe­żyć, ale już pa­mię­tam – prze­ra­ża­ją­cy był :O

Mój po­krak to inna bajka, Pie­roż­ku – jak piszą Fin­kla i Dra­ka­ina jest ra­czej po­ciesz­ny ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Wnio­sek: Hra­bia boi się po­kra­ków.

Mnie cho­dzi­ło o to, że słowo budzi sym­pa­tycz­ne sko­ja­rze­nia.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Mnie cho­dzi­ło o to, że słowo budzi sym­pa­tycz­ne sko­ja­rze­nia.

Mnie też :) I ja lubię takie sym­pa­tycz­ne po­kra­ki…

http://altronapoleone.home.blog

Cie­ka­we czy oj­ciec po­kra­ka za­uwa­żył prze­my­co­ną po cichu no­mi­na­cję. ;)

Ooo, rze­czy­wi­ście! No, panie juror, widzę, że kon­we­nan­sa­mi nie zwy­kłeś się przej­mo­wać. Dzię­ki!

 

I Tobie też, Stn, za do­star­cze­nie do­brych wie­ści ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

towar cenny, a jed­nak tak de­fi­cy­to­wy

Dla­cze­go “a jed­nak”? Z tego wy­ni­ka, że jak coś jest cenne, to jest sze­ro­ko do­stęp­ne?

 

Ze wzglę­du na nich re­zy­gno­wał z bez­piecz­nych, „ren­tow­nych” tras.

Dla­cze­go cu­dzy­słów? Je­że­li trasy były opła­cal­ne, to słowo ren­tow­ny jest sy­no­ni­mem tego okre­śle­nia.

 

Suey za­trze­po­ta­ła pło­mie­niem z wy­raź­ną re­zy­gna­cją.

Jak się trze­po­cze pło­mie­niem z re­zy­gna­cją?

 

Ich ist­nie­nie było czymś nie­po­ję­tym dla fan­ta­stów czy astro­bio­lo­gów.

Ze­sta­wie­nie twór­cy-ar­ty­sty z na­ukow­cem uwa­żam za dość nie­for­tun­ne, bo tak jak astro­bio­log bę­dzie kie­ro­wać się do­wo­da­mi na­uko­wy­mi i gdy na­po­tka zbyt wiele luk, fak­tycz­nie uzna coś za nie­po­ję­te, tak fan­ta­sta jest osobą, która wręcz żyje z wy­my­śla­nia nie­stwo­rzo­nych rze­czy, stąd ist­nie­nie lu­ria­nów by­ło­by dla niego fak­tem ra­czej fa­scy­nu­ją­cym i in­spi­ru­ją­cym, ani­że­li kon­fun­du­ją­cym.

 

Jakaś cząst­ka niej ode­rwa­ła się od mgli­stej syl­wet­ki, za­wi­ro­wa­ła w świe­tle.

Wcze­śniej stało, że ko­bie­ta, umie­ra­jąc, za­mie­nia­ła się w przy­po­mi­na­ją­ce puch świa­tło, jak więc świa­tło za­wi­ro­wa­ło w świe­tle?

 

Przez całą drogą miał wra­że­nie, że jest ob­ser­wo­wa­ny – kto­kol­wiek po­dą­żał jego śla­dem, nie od­pusz­czał.

Adam ma jakiś szó­sty zmysł, czy jed­nak wi­dział coś, co po­zwa­la­ło mu wy­snuć taki wnio­sek?

 

Gdzieś na po­cząt­ku isto­ta ist­nie­nia lu­rian zo­sta­je opi­sa­na w ten spo­sób:

Han­dlarz zwy­kle utoż­sa­miał przy­ja­ciół­kę z wo­sko­wym no­śni­kiem, choć tak na­praw­dę – jak każda Lu­rian­ka – była ona sku­pi­skiem fo­to­nów.

Potem z kolei po­ja­wia się coś ta­kie­go:

Pło­myk na szczy­cie knota przy­brał kształt łuku, coś cicho pyk­nę­ło. Gdy Lu­rian­ka była już roz­grza­na, ogie­nek wy­dłu­żył się i pod po­sta­cią struż­ki świa­tła po­pełzł po po­sadz­ce, pro­sto w nie­wi­docz­ną szcze­li­nę pod śluzą.

Adam wie­dział, że ta sztucz­ka nigdy nie za­wo­dzi­ła – w więk­szo­ści osie­dli za­in­sta­lo­wa­no za­awan­so­wa­ne sys­te­my prze­ciw­po­ża­ro­we, które wy­kry­wa­ły ogień, au­to­ma­tycz­nie otwie­ra­ły śluzy i wdra­ża­ły pro­ce­du­ry bez­pie­czeń­stwa.

To lu­ria­nie ist­nie­ją w końcu jako fo­to­ny czy jako ogień? Bo to nie są sy­no­ni­my. Ow­szem, fo­to­ny są skła­do­wą ognia, ale brak im cech, które po­zwo­li­ły­by po­bu­dzić czuj­nik prze­ciw­po­ża­ro­wy – nie emi­tu­ją cie­pła, nie pro­wa­dzą co spa­la­nia, któ­re­go pro­duk­tem jest dym. Wpro­wa­dza­nie zdol­no­ści ma­ni­pu­la­cji ogniem, gdy przez po­ło­wę opo­wia­da­nia ba­zo­wa­ło się wy­łącz­nie na fo­to­nach, kiep­sko wy­glą­da – jak szyb­kie ła­ta­nie na po­trze­by chwi­li.

 

 

Nie lubię pisać ta­kich ko­men­ta­rzy, bo widzę, że opi­nie prze­wa­ża­ją ra­czej po­zy­tyw­ne, ale przy­kro mi, Count – mnie się nie po­do­ba­ło.

To też nie tak, że nie widzę tutaj po­zy­ty­wów, bo jest ich kilka. Kli­mat wy­szedł na takie Metro wy­mie­sza­ne z Mass Ef­fec­tem, co może nie jest sza­le­nie ory­gi­nal­ne, ale jako gra na spraw­dzo­nych mo­ty­wach wy­pa­dło nie­źle. Su­ge­styw­ne opisy świa­teł, czy mgieł ro­bi­ły swoją ro­bo­tę, po­dob­nie jak cie­ka­we de­ta­le, np. roz­pa­lo­ny chory uwię­zio­ny w lo­do­wa­tym je­zio­rze. Wresz­cie naj­bar­dziej za­cie­ka­wi­ły mnie pie­czę­ci/po­ca­łun­ki, jed­nak moje na­dzie­je na roz­wi­nię­cie tego wątku po­zo­sta­ły płon­ne. Nic bo­wiem nie wska­zy­wa­ło, że Adam w fi­na­le wy­cią­gnie przed­miot, który roz­wią­że wszyst­kie fa­bu­lar­ne pro­ble­my, a w ko­lej­nej sce­nie bę­dzie sobie po­dzi­wiać sztucz­ne słon­ko na traw­ce.

Po­mysł na ko­smi­tów od­bie­ram jako za­le­tę i jed­no­cze­śnie wadę tego opo­wia­da­nia. Tok­sycz­ne świa­tło to rze­czy­wi­ście ko­zac­ka idea, ale te Twoje istot­ki wy­da­ją się być nie­znisz­czal­ne, nic im nie szko­dzi, robią z tymi ludź­mi co chcą, nie mają sła­bych stron. Pod ko­niec się oka­zu­je, że lu­stra czy tam rent­gen mogą co naj­wy­żej za­trzy­mać roz­wój lu­rian, ale wtedy dla “rów­no­wa­gi” do­rzu­casz ich ga­tu­nek który jest 10x bar­dziej zja­dli­wy niż po­przed­ni. Taka kon­ste­la­cja fak­tów od­bie­ra bo­ha­te­rom ja­ką­kol­wiek na­dzie­ję. Nie ro­zu­miem też ra­żą­ce­go dy­so­nan­su po­mię­dzy in­te­li­gent­ną to­wa­rzysz­ką Adama a hordą bez­myśl­ne­go świa­tła, któ­re­go “je­dy­nym sen­sem ist­nie­nia jest prze­trwa­nie”. W czym Suey jest lep­sza od resz­ty? Co czyni ją wy­jąt­ko­wą?

Na­wia­sem mó­wiąc, ko­men­tarz nt. re­la­cji Suey i Adama chyba prze­mil­czę, bo ich pa­ra­bły­sko­tli­we wy­mia­ny zdań wręcz parę razy wy­wo­ła­ły u mnie gry­mas za­że­no­wa­nia. Stać Cię na dużo, dużo lep­sze dia­lo­gi, Count!

I wresz­cie język. Przy­zwy­cza­iłeś mnie do bar­dzo kwie­ci­ste­go ję­zy­ka, tutaj zaś za­ser­wo­wa­łeś rap­tem po­płu­czy­ny swo­ich moż­li­wo­ści. Winny jest za­pew­ne limit – sam się prze­ko­na­łem przy oka­zji kon­kur­su Naz, że 60k to śmiesz­nie mało, gdy chce się przed­sta­wić kon­cep­cję świa­ta od zera. Inna spra­wa, to rzecz, na którą już Dra­ka­ina zwró­ci­ła uwagę – nad­miar krę­ce­nia fa­bu­łą. Nie za­wsze było to po­trzeb­ne. Wspo­mi­na­łem o kli­ma­cie z Mass Ef­fec­ta i gdzieś za po­ło­wą, przy od­czy­ty­wa­niu no­ta­tek le­ka­rza, mia­łem wra­że­nie, że czy­tam opis qu­esta stam­tąd, a nie opo­wia­da­nie.

Pod­su­mo­wu­jąc: po­mysł jest z pew­no­ścią wart uwagi i pie­lę­gno­wa­nia, tylko nie je­stem pe­wien, czy kie­ru­nek wy­bra­łeś słusz­ny. Świat przed­sta­wio­ny masz od­faj­ko­wa­ny, ale gdy­bym za­py­tał o czym jest to opo­wia­da­nie, to co byś po­wie­dział? Ze dwa czy trzy razy w tek­ście pada temat Ali­cji, ale tonie on w gę­stwi­nie in­nych wy­da­rzeń i nie mogę po­wie­dzieć, bym uzna­wał Adama za kogoś, komu za­le­ży na ura­to­wa­niu tej ko­bie­ty, od­na­le­zie­niu jej, czy co­kol­wiek. Gość sobie cho­dzi po sta­cji, roz­wią­zu­je za­gad­ki, po­ma­ga to­tal­nie obcym lu­dziom, od­bie­ra od nich exp, ko­niec…

Lu­ria­nie wy­da­ją się nie­znisz­czal­ni? No patrz – a jed­nak prze­gry­wa­ją i w pro­lo­gu, i w za­koń­cze­niu ;P

Co praw­da wal­czy z nimi tylko Adam, ale, wbrew po­zo­rom, nie tylko on jest do tego zdol­ny. Świat za­miesz­ku­je wielu han­dla­rzy, a naj­lep­si z nich, naj­zdol­niej­si i ma­ją­cy naj­wię­cej szczę­ścia, wy­kształ­ci­li swoje wła­sne spo­so­by.

Masz dużo pytań… Ech.

Prze­do­brzy­łem. Może i Dra­ka­ina ma rację, że gdy czy­tel­nik za­czy­na drą­żyć w tek­ście, wy­cho­dzi coraz wię­cej zna­ków za­py­ta­nia. Ale z dru­giej stro­ny, byłem tego świa­dom. Wręcz chcia­łem zro­bić z tego tek­stu pilot dla świa­ta, ale tak się koń­czy, gdy pró­bu­jesz zgar­nąć wię­cej, niż mie­ści Ci się w rę­kach. W końcu wszyst­ko wy­pusz­czasz…

Lu­ria­nie to byty, które opa­dły na Zie­mię wraz ze świa­tłem. Wiesz, ich celem nie jest krzyw­dze­nie ludzi, tylko życie samo w sobie. O ile można to na­zwać ży­ciem. Dla­cze­go tak się stało – na to py­ta­nie nie od­po­wiem w krót­kim opo­wia­da­niu. To zbyt ważna kwe­stia dla ca­łe­go uni­wer­sum.

Suey za­miesz­ku­je świa­tło świecz­ki, na którą prze­niósł ją Adam. Dla­te­go ma pewną mo­bil­ność. Chciał­byś, bym wy­tłu­ma­czył Ci to fi­zycz­nie/na­uko­wo? Nie po­do­łam, przy­kro mi.

Język? A wi­dzisz, nie­któ­rzy wciąż się cze­pia­ją, że ogień go­rze­je, a nie pło­nie. No ale u Co­un­ta ogień za­wsze bę­dzie go­rzał, a czło­wiek znik­nie ską­pa­ny w ciem­no­ści. W po­wyż­szy, prost­szy spo­sób pi­sa­łem już wcze­śniej, ale do tej pory nie pu­bli­ko­wa­łem na forum. Tak czy ina­czej – warto eks­pe­ry­men­to­wać, szcze­gól­nie że można li­czyć na szcze­ry odzew, czyż nie? ;)

ale gdy­bym za­py­tał o czym jest to opo­wia­da­nie, to co byś po­wie­dział?

Cie­ka­we, że o to py­tasz. Bo tak się skła­da, że jest to chyba JE­DY­NY hra­biow­ski tekst, który ma prze­sła­nie, który jest o czymś kon­kret­nym. A co Ty byś po­wie­dział?

Jak się trze­po­cze pło­mie­niem z re­zy­gna­cją?

Hehe, mu­sie­li­by na­krę­cić film, byś się prze­ko­nał na­ocz­nie ;)

 

Cóż Ci mam jesz­cze po­wie­dzieć, Bri­ght… Mia­łem jed­nak na­dzie­ję na lep­szy odzew, no ale do­ce­niam szcze­rą, wy­czer­pu­ją­cą re­cen­zję. Muszę prze­ana­li­zo­wać opi­nię i zna­leźć wy­pad­ko­wą, która po­zwo­li wkro­czyć na wyż­szy po­ziom.

Dzię­ki. Za każde dobre i złe słowo.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

„Oj­ciec mło­dzień­ca jako je­dy­ny od­na­le­zio­ny przez han­dla­rza czło­wiek po­sia­dał in­for­ma­cje o Od­bla­sku i ta­jem­ni­czej mgle, która po­dob­no od ja­kie­goś czasu po­ja­wi­ła się w tam­tym osie­dlu.” – Po­ja­wi­ła się jakiś czas temu albo po­ja­wia­ła od ja­kie­goś czasu.

 

„Prze­sia­dy­wa­nie w nich i spo­glą­da­nie na spu­sto­szo­ną pla­ne­tę od kilku lat stało się jego małym ry­tu­ałem.” – Znowu nie­kon­se­kwen­cja cza­so­wa. Od kilku lat było jego ry­tu­ałem, albo stało się nim kilka lat temu (w okre­ślo­nym punk­cie w cza­sie).

 

„Zresz­tą[-,] wcale nie my­śla­łem o Ali­cji.”

 

„W mię­dzy­cza­sie wy­emi­to­wał sy­gnał ak­ty­wa­cyj­ny i nim się spo­strzegł, jego uszu do­tar­ło bur­cze­nie elek­trycz­ne­go sil­ni­ka.” – Albo do­tar­ło do jego uszu, albo do­bie­gło jego uszu

 

„– Nie po­trzeb­ne.” – Nie­po­trzeb­ne. Albo nie jest po­trzeb­ne.

 

„Te[-,] wła­śnie ba­da­ne przez Adama pro­wa­dzi­ły bez­po­śred­nio do Szklar­ni.”

 

„Han­dlarz wydał wo­zo­wi po­le­ce­nie zwięk­sze­nia ilo­ści ob­ro­tów.” – Pew­nie się cze­piam, ale czy ob­ro­ty nie są cza­sem po­li­czal­ne? I czy nie mówi się po pro­stu o zwięk­sza­niu ob­ro­tów, a nie o zwięk­sza­niu ich ilo­ści?

 

„Poza nim[-,] nie było już nic.”

 

„Ale ta­kie­go jak on[-,] jesz­cze nie spo­tka­łam.”

 

„Na­peł­nia­ły serce otu­chą, po­ka­zy­wa­ły, że po­mi­mo wszel­kie­go zła[-,] życie toczy się dalej.”

 

„Zwy­kle dro­go­wska­zy do miejsc, w któ­rych ist­nie­je ry­zy­ko spo­tka­nia Lu­rian, były usu­wa­ne, te ktoś naj­wy­raź­niej na­niósł na nowo.

Umiesz­czo­ne tuż nad po­sadz­ką, po­zo­sta­wa­ły wła­ści­wie nie­wy­kry­wal­ne dla prze­mie­rza­ją­cych ko­ry­tarz miesz­kań­ców. Adam wie­dział jed­nak, czego szuka, więc nie­zwłocz­nie ru­szył wy­zna­czo­nym przez dok­to­ra Ne­ric­ka szla­kiem.”

Tro­chę jakby prze­czysz sam sobie. Naj­pierw pi­szesz, że „ktoś” zro­bił znaki, a zaraz potem zdra­dzasz, że ten ktoś jest znany.

 

„Wkrót­ce póź­niej ścia­ny znik­nę­ły, a on sta­nął na­prze­ciw otwar­tej prze­strze­ni.” – Nie wy­da­je mi się, by można było stać na­prze­ciw prze­strze­ni. Wy­obraź sobie, że wy­cho­dzisz z gę­ste­go lasu na wiel­kie pole… I ra­czej sta­jesz na jego skra­ju, a nie na­prze­ciw niego, nie? Coś tak wiel­kie­go jak „prze­strzeń” jest za duże, by czło­wiek mógł sta­nąć na­prze­ciw temu, chyba że w prze­no­śni.

 

„Adam za­marł. Spo­glą­dał na przej­rzy­stą jak szkło skórę ko­bie­ty i kłę­bią­ce się pod nią chmu­ry gę­stej, świe­tli­stej mgły. Na usta, które przy każ­dym sło­wie opusz­cza­ła fon­tan­na bla­sku, na wstę­gi błysz­czą­cych wło­sów. Ludz­kie po­zo­sta­wa­ły tylko oczy i rąbek skóry do­oko­ła nich.”

Ab­so­lut­nie nie ku­pu­ję tego, że ja­kieś ubra­nie ta­mo­wa­ło cały ten blask, że nawet po­bla­ski w kom­plet­nej ciem­no­ści się nie prze­bi­ja­ły. Zwłasz­cza jeśli pod­czas mó­wie­nia z ust wy­pły­wa­ło jej świa­tło (jak u San­der­so­na).

 

A pro­pos sko­ja­rze­nia z San­der­so­nem, ogól­nie mia­łam przed ocza­mi coś na kształt pro­to­mo­le­ku­ły z Expan­se, kiedy czy­ta­łam o tym, jak lu­dzie zmie­nia­ją się u Cie­bie w świa­tło ;)

 

„Suey prze­zor­nie mil­cza­ła – póki ko­bi­ta o niej nie wie­dzia­ła, świecz­ka wo­la­ła ob­ser­wo­wać wszyst­ko z bez­piecz­nej od­le­gło­ści, z ko­szy­ka.” – kobieta

 

„Ich tę­sk­no­ta za ro­dzi­ca­mi, ich płacz[-,] raz za razem ła­ma­ły jej serce.”

 

„Stali pa­cjen­ci dok­to­ra Ne­ric­ka nie mogli znieść swego losu i cza­sem, w szale, zry­wa­li frag­men­ty blach, prze­ina­cza­jąc się w isto­ty[-,] takie jak ta, którą spo­tkał Adam.”

Z innej becz­ki – chyba prze­ista­cza­jąc? Bo prze­ina­cza­nie zde­cy­do­wa­nie tu nie pa­su­je…

 

„Dla dok­to­ra ich myśli i uczu­cia nie miały zna­cze­nia – li­czył się efekt, a ten wciąż po­zo­sta­wał nie­za­do­wa­la­ją­cy.

Po­zo­sta­ła tylko Tija i ten chło­pak, Krili.”

 

„Przy­naj­mniej tych[-,] za­miesz­ku­ją­cych świecz­ki z psz­cze­le­go wosku.”

 

„Pod­czas roz­mo­wy dwóch Lu­rian świa­tło mi­go­ta­ło i zmie­niał in­to­na­cje, od­gry­wa­ło spek­takl, ja­kie­go oczy Adama dotąd nie wi­dzia­ły.” – zmie­niało

 

„Wszyst­ko za­czę­ło się dnia, w któ­rym dziew­czyn­ka zo­ba­czy­ła, co dzie­je się z jej matką.” – Za­czę­ła się w dniu, albo np. tego dnia, pew­ne­go dnia. Samo „dnia” brzmi dziw­nie, nie­na­tu­ral­nie.

 

„Do­pie­ro[-,] gdy jego „to­wa­rzysz­ka” za­mil­kła…”

 

„– Tak, na za­wsze sam[+.] – Derra zbli­ży­ła się nie­spo­dzie­wa­nie.”

 

„– On nie chce już być sa­mot­ny, Ada­mie. Obie­ca­łam mu, że jeśli uzdro­wi cię, to ty po­zwo­lisz mu odejść. Bar­dzo zżył się z Tiją, wiecz­ność w sa­mot­no­ści nie jest dla niego już ku­szą­ca.

(…)

 – Muszę – od­par­ła ko­bie­ta. Wszyst­kie łzy wsią­kły już w przy­sła­nia­ją­cy jej twarz sza­lik.”

 

Dla­cze­go mu­zy­ka han­dla­rza za­bi­ła tylko po­kra­ka, a nie in­nych Lu­rian obec­nych w ga­bi­ne­cie lu­ster? Bo chyba jacyś byli? Cho­ciaż­by Suey? Ci w ręce Adama? Czemu nie za­szko­dzi­ła Kri­lie­mu?

 

„Isto­ta, która opa­no­wa­ła Kri­lie­go, nie była wy­jąt­kiem. Gdy wid­mo­wa ko­bie­ta zło­ży­ła ra­mio­na na pier­siach…” – zało­ży­ła?

 

„Na oczach han­dla­rza padł na zie­mię. Jego ostat­nie słowa po­chło­nę­ła ciem­ność.

– Teraz je­ste­śmy kwita, Adaś. Po­znać cię było… dla mnie… za… – Widmo uśmiech­nę­ło się smut­no i roz­pły­nę­ło w po­wie­trzu. Pie­częć upa­dła na po­sadz­kę…”

 

„– Bez sensu. Zu­peł­nie bez sensu… – mruk­nął, tuląc ciało chłop­ca.

Gdzieś za jego ple­ca­mi Derra wy­bu­chła pła­czem. W otu­la­ją­cej ich ciem­no­ści” – Poza tym wy­buch­nę­ła, a nie wy­bu­chła.

 

„Lu­mi­ne­scen­cja dziew­czyn­ki za­ni­kła, co ozna­cza, że i jej nie­do­la wresz­cie do­bie­gła końca.” – ozna­czało

 

„Wrzu­cił do to­piar­ki kilka ko­lej­nych, świe­żo wy­eli­mi­no­wa­nych z uli pla­strów wosku i pa­trzył, jak ich po­wierzch­nia za­czy­na się stop­nio­wo szklić.” – Pew­nie się cze­piam, ale eli­mi­na­cja jakoś nie pa­su­je mi do wyj­mo­wa­nia pla­strów wosku z ula. Czy to fa­cho­we okre­śle­nie? Eli­mi­na­cja ko­ja­rzy się z usu­wa­niem/nisz­cze­niem cze­goś na dobre.

 

„Spo­glą­da­ją­cy w pło­mie­nie i słu­cha­ją­cy ota­cza­ją­cej ich przy­ro­dy. Wtedy, gdy przy­ro­da jesz­cze ist­nia­ła.

(…)

Sie­dzie­li dłuż­szy czas w mil­cze­niu, cie­sząc się pięk­nem ota­cza­ją­cej przy­ro­dy…”

Tu też się pew­nie cze­piam, jed­nak zwró­ci­łam uwagę na te dwa ka­wał­ki. Czy to, co w szklar­ni, jest jesz­cze przy­ro­dą?

 

Za­in­te­re­so­wa­łeś mnie po­cząt­kiem. Fak­tycz­nie ten tekst wy­da­je się jakiś inny niż te Twoje, które czy­ta­łam wcze­śniej… Na ja­kimś eta­pie mnie jed­nak zgu­bi­łeś. O ile za­in­try­go­wa­łeś mnie wstę­pem i na­kre­śle­niem świa­ta, o tyle póź­niej, jako do­szło do dok­to­ra i wy­ja­śnie­nia, kie­ru­nek, w którą po­szedł tekst, wydał mi się co naj­mniej nie­sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy. Pew­nie dla­te­go, że w pew­nym mo­men­cie uzna­łam, że kom­plet­nie nie widzę tej Two­jej wizji istot świetl­nych. Może jakby miały jeden ro­dzaj… ale było ich wię­cej, a ja kom­plet­nie nie wiem, czym się róż­nią, czemu jedne dzia­ła­ją na ludzi tak czy ina­czej, czemu za­cho­wu­ją się w różne spo­so­by. Mo­je­mu mó­zgo­wi umyka cała idea. Im wię­cej in­for­ma­cji na ich temat było, tym mniej ro­zu­mia­łam, bar­dziej się gu­bi­łam, a przez to coraz mniej mi się po­do­ba­ło. Kom­plet­nie nie ro­zu­miem np. czemu od kon­tak­tu ze świa­tłem lu­dzie zmie­nia­ją się w mgłę? O.o To takie… nie­in­tu­icyj­ne. Z ja­kie­goś po­wo­du nie zro­zu­mia­łam też grozy eks­pe­ry­men­tów na dzie­ciach. I tak umie­ra­ły, praw­da? Czemu to, co im robił dok­tor, było okrut­niej­sze niż los, który i tak miał je spo­tkać?

Wyżej pi­sa­łam też, że nie ogar­niam, czemu jeden po­krak umarł (albo nie do końca umarł, jak się oka­za­ło, bo nie zdą­żył?) od tej mu­zy­ki, a żadne inne świetl­ne stwo­rze­nie, włącz­nie z dru­gim po­kra­kiem, od niej nie ucier­pia­ło.

 

Od­ręb­ną kwe­stią po­zo­sta­ją po­ca­łun­ki. Ich idei – choć wy­da­je mi się nie­zmier­nie wdzięcz­na – też nie ro­zu­miem. Zna­czy co, Adam za­kli­na wdzięcz­ność w wo­sko­wej pie­czę­ci? I co, po­ma­ga samym wspa­nia­łym ko­bie­tom, które mają wiel­ką moc, którą potem można wy­ko­rzy­stać? Zwy­kłym lu­dziom nie po­ma­ga? I od męż­czyzn też te ca­łu­sy bie­rze? ; p No po pro­stu nie do­cie­ra do mnie za­sa­da dzia­ła­nia i już. I za dużo tego wszyst­kie­go, bym przy­ję­ła co­kol­wiek na wiarę.

 

Nie­za­leż­nie od wszyst­kie­go muszę po­wie­dzieć, że po­dzi­wiam Twoją wy­obraź­nię. Wpa­dasz na prze­dziw­ne, uni­kal­ne, nie­stan­dar­do­we po­my­sły. Jest w tym siła. Trzy­mam kciu­ki, żebyś wy­ko­rzy­stał ją do cze­goś wiel­kie­go.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Bo tak się skła­da, że jest to chyba JE­DY­NY hra­biow­ski tekst, który ma prze­sła­nie, który jest o czymś kon­kret­nym. A co Ty byś po­wie­dział?

Ja wła­śnie mam pro­blem z za­ła­pa­niem ja­kie­goś głęb­sze­go dna ponad to oczy­wi­ste, przy­go­do­we. Ale wy­cho­dzę z za­ło­że­nia, że nawet jeśli tek­stu nie do końca ro­zu­miem, to jeśli ktoś przyj­dzie i wy­ja­śni co nieco, tak że po tym przy­sta­nę i po­wiem “o ku*wa, fak­tycz­nie”, to nie mam z tym żad­ne­go pro­ble­mu, bo moja sa­tys­fak­cja z lek­tu­ry po pro­stu wtedy ro­śnie.

Jesz­cze małe spro­sto­wa­nie co do uwagi o ję­zy­ku – nie uwa­żam, że jest kiep­ski. Po pro­stu ogrom in­for­ma­cji, jaką sta­ra­łeś się za­wrzeć, w po­łą­cze­niu z li­mi­tem spra­wił, że na sło­wo­try­ski za­bra­kło miej­sca. A ja je lubię. :<

I pra­wie prze­ga­pi­łem Twoją od­po­wiedź, bo ela­bo­rat Jose mi ją prze­sło­nił! Ale coś mi pod­po­wie­dzia­ło, by prze­wi­nąć stro­nę ciut wyżej. ;D

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło do frag­men­tu numer 6… W tej czę­ści po­ziom zle­ciał na łeb na szyję :-( Zro­bi­ło się me­lo­dra­ma­tycz­nie. Cała roz­mo­wa Adama i Derry wy­da­je się być mało wia­ry­god­na – nie tyle w tre­ści, co w spo­so­bie przed­sta­wie­nia. I jesz­cze ten wy­ja­śnia­ją­cy frag­ment nar­ra­cyj­ny – niby wszyst­ko ok, ale nie pa­su­je mi do rytmu resz­ty opo­wia­da­nia.

Od czę­ści 7 jest nieco le­piej, ale ogól­nie mia­łam wra­że­nie cha­osu i tego, że nie do końca chyba wie­dzia­łeś, na któ­rym wątku się sku­pić – wy­bra­łeś po­kra­ka-dziew­czyn­kę, a po­krak-chło­piec dość wy­god­nie zo­stał od­su­nię­ty na dal­szy plan, żeby móc się po­ja­wić we “wła­ści­wym” mo­men­cie. Do­dat­ko­wo wcze­śniej to wątek chłop­ca zo­stał po­ru­szo­ny; dziew­czyn­ka po­ja­wi­ła się tro­chę zni­kąd. Niby Derra po­ja­wi­ła się już wcze­śniej, ale to jed­noz­da­nio­wa wzmian­ka vs sy­tu­acja w ko­ry­ta­rzu z po­kra­kiem, póź­niej sy­tu­acja z matką, głosy z ręki, które sły­szy Adam – wra­że­nie ogól­nie mia­łam takie, że tro­chę Ci się wątki w lu­na­par­ku roz­je­cha­ły. Jak­byś prze­stra­szył się, że nie zdą­żysz wszyst­kie­go zmie­ścić w tek­ście i przy­spie­szy­łeś kosz­tem ja­ko­ści.

Kwe­stia po­ca­łun­ków – bar­dzo cie­ka­wy wątek, ale też zu­peł­nie nie­wy­ko­rzy­sta­ny i dla­te­go spra­wia­ją­cy wra­że­nie nie­ste­ty wy­god­ne­go ga­dże­tu a nie ele­men­tu nie­zbęd­ne­go fa­bu­le (a prze­cież bez po­ca­łun­ków han­dlarz wiele by nie zdzia­łał).

Suey – jej kwe­stie dia­lo­go­we… wy­bacz, ale są OKROP­NE; kwe­stia z by­ciem grubą… brrrr :/ W do­dat­ku jej “tek­sty” nie po­ma­ga­ły bu­do­wać po­sta­ci – za każ­dym razem, kiedy świecz­ka pró­bo­wa­ła żar­to­wać, wy­rzu­ca­ły mnie ze świa­ta przed­sta­wio­ne­go :-(

Po­do­bał mi się za to język i przez więk­szość tek­stu pły­nie się gład­ko (po­mi­ja­jąc nie­szczę­sny nr 6). Zde­cy­do­wa­nie wolę Cię w takim, ję­zy­ko­wo oszczęd­niej­szym, wy­da­niu :-)

Szcze­gó­ło­wych uwag warsz­ta­to­wych nie bę­dzie, bo mi się nie chcia­ło wy­pi­sy­wać :P Ale były to ra­czej dro­bia­zgi.

I jesz­cze na ko­niec py­ta­nie. In­spi­ro­wa­łeś się anime?

It's ok not to.

Count sta­rał się jak nigdy, a na­pi­sał jak za­wsze, tak, Jose? ;D

Zna­czy co, Adam za­kli­na wdzięcz­ność w wo­sko­wej pie­czę­ci?

O, ład­nie to okre­śli­łaś. Bravo!

Adam za­bez­pie­cza się po­ca­łun­ka­mi od ludzi z po­ten­cja­łem, któ­rych, hmm… esen­cja może do­pro­wa­dzić do ja­kie­goś efek­tu, jak w przy­pad­ku Es­tel­le czy Trey­to­na. Od zwy­kłych ludzi też bie­rze, ale ich prze­zna­cze­nie jest zgoła inne, nie po­ru­szy­łem tu tego.

Kom­plet­nie nie ro­zu­miem np. czemu od kon­tak­tu ze świa­tłem lu­dzie zmie­nia­ją się w mgłę? O.o To takie… nie­in­tu­icyj­ne.

Od kon­tak­tu z tym kon­kret­nym Lu­ria­ni­nem – z pro­mie­ni X. W dzien­ni­ku dok­to­ra i pro­lo­gu su­ge­ro­wa­łem, że inni Lu­ria­nie wy­wo­łu­ją inny efekt. Może i nie­in­tu­icyj­ne, ale to jest fan­ta­sty­ka ;P

Wyżej pi­sa­łam też, że nie ogar­niam, czemu jeden po­krak umarł (albo nie do końca umarł, jak się oka­za­ło, bo nie zdą­żył?) od tej mu­zy­ki, a żadne inne świetl­ne stwo­rze­nie, włącz­nie z dru­gim po­kra­kiem, od niej nie ucier­pia­ło.

Suey nic się nie stało, bo wie­dzia­ła co ją czeka i za­bez­pie­czy­ła się. Zresz­tą, ona nie miała woli zga­śnię­cia. A Krili wpadł i zro­bił za­dy­mę, Adam prze­stał nucić i mu­zy­ka stra­ci­ła swą ko­ją­cą moc. Zresz­tą, jak gdzieś tam pi­sa­łem, kir­tan to bar­dzo sub­tel­ny spo­sób wy­ga­sza­nia Lu­rian… Wy­ma­ga czasu i od­po­wied­nich wa­run­ków, nie dzia­ła tak szyb­ko jak po­ca­łu­nek. Zresz­tą, sama po­słu­chaj ;)

A Lu­ria­nie z ręki Adama zo­sta­li chwi­lę wcze­śniej za­pie­czę­to­wa­ni przez Yol­loya.

Z ja­kie­goś po­wo­du nie zro­zu­mia­łam też grozy eks­pe­ry­men­tów na dzie­ciach. I tak umie­ra­ły, praw­da? Czemu to, co im robił dok­tor, było okrut­niej­sze niż los, który i tak miał je spo­tkać?

Cie­pło, do­tknę­łaś w tym miej­scu bar­dzo in­te­re­su­ją­cej kwe­stii, choć Twoja wąt­pli­wość su­ge­ru­je, że albo rze­czy­wi­ście nie ła­piesz, albo masz na­praw­dę okrop­ną opi­nię w tej spra­wie ;P

No wła­śnie – DLA­CZE­GO OKRUT­NIEJ­SZE?

Dzię­ku­ję za opi­nię i jak zwy­kle nie­za­wod­ną ła­pan­kę, Jose. Ubo­le­wam, że nie mogę jej wnieść w tekst – część uwag po­wta­rza się wła­ści­wie od przej­rze­nia opo­wia­da­nia przez Reg :(

 

Ja wła­śnie mam pro­blem z za­ła­pa­niem ja­kie­goś głęb­sze­go dna ponad to oczy­wi­ste, przy­go­do­we.

W po­rząd­ku, Bri­ght. Może to i do­brze? Moje “prze­sła­nie” jest… kon­tro­wer­syj­ne ;)

 

I jesz­cze na ko­niec py­ta­nie. In­spi­ro­wa­łeś się anime?

We frag­men­cie 6 ;PP Ale może coś pod­świa­do­mie prze­my­ci­łem? W któ­rym miej­scu to od­czu­łaś, Pie­roż­ku? Cie­ka­we, że aku­rat ta roz­mo­wa tak Cię od­rzu­ci­ła – przy­znam, że po­świę­ci­łem jej dużo uwagi.

Co do za­koń­cze­nia, to wstęp­nie chcia­łem roz­wią­zać spra­wy nieco ina­czej, ale w trak­cie wy­kry­sta­li­zo­wa­ło się TO KON­KRET­NE za­koń­cze­nie. W do­kład­nie ta­kiej for­mie.

Może i jest w pe­wien spo­sób roz­cza­ro­wu­ją­ce, ale uwa­żam, że jest je­dy­nym wła­ści­wym za­koń­cze­niem – po śmier­ci matki (ta, co zmie­ni­ła się w mgłę), Krili cier­piał jesz­cze bar­dziej. Stra­cił cel swo­je­go życia i punkt dą­że­nia i stąd “rap­tow­ność”.

Suey – jej kwe­stie dia­lo­go­we… wy­bacz, ale są OKROP­NE.

Przyj­mu­ję. Mia­łem duże wąt­pli­wo­ści, czy ich nie zła­go­dzić albo po pro­stu nie wy­ciąć. No ale na­da­ją cha­rak­te­ru, a Fun stwier­dził, że to kwe­stia gustu i można spró­bo­wać… Ale wezmę z tego naukę na przy­szłość ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Daj wresz­cie spo­kój tym dzie­ciom, Count! Nikt Ci ta­kiej książ­ki nie kupi! ;_;

Frag­ment numer 6… Jak dla mnie w roz­mo­wie było bar­dzo dużo pa­to­su, dużo kwe­stii bar­dzo sche­ma­tycz­nych (je­steś taki jak wszy­scy!; nie je­steś ze sobą szcze­ra! nigdy nie zro­zu­miesz; Ona nie – on tak: nie pod­chodź – po­dej­dę; nie do­ty­kaj mnie – on ją przy­tu­la). A to są cały czas osoby, które wi­dzia­ły się tylko raz w życiu i nigdy ze sobą wcze­śniej nie roz­ma­wia­ły. Mia­łam wra­że­nie, że pa­trzę na ak­to­rów od­gry­wa­ją­cych role, a nie bo­ha­te­rów świa­ta przed­sta­wio­ne­go. Do­dat­ko­wo uży­wasz dia­lo­gu do wy­ja­śnie­nia bar­dzo wielu rze­czy, co rzu­tu­je w spo­sób ne­ga­tyw­ny na jego na­tu­ral­ność.

Mia­łam też wra­że­nie, że słowa w tym dia­lo­gu nie przy­sta­ją do rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej zna­leź­li się bo­ha­te­ro­wie.

 

– Po­ma­ga­łaś mu. Dla­cze­go?! Prze­cież mu­sia­łaś wie­dzieć, że krzyw­dzi te dzie­ci. Idiot­ka!

Wi­dział, co się stało z tymi dzieć­mi; zro­zu­miał, że ona też wie­dzia­ła, jaki los czeka te dzie­ci i używa słowa idiot­ka? W sto­sun­ku do kogoś, kto po­mógł sza­lo­ne­mu dok­to­ro­wi na okrut­ne eks­pe­ry­men­ty? Bar­dzo de­li­kat­ne słowo, zu­peł­nie nie od­da­ją­ce grozy sy­tu­acji. To tak jakby do kogoś, kto wła­śnie kogoś za­dźgał, rzu­cić zło­czyń­co

 

– Prze­stań… – pro­si­ła. – Nie współ­czuj mi… Je­stem taka głu­pia, nie za­słu­gu­ję na twoje współ­czu­cie! Jeśli bę­dziesz dla mnie miły… kom­plet­nie się za­gu­bię…

Tak mówi ko­bie­ta, która przez dłuż­szy czas pa­trzy­ła na śmierć swo­jej córki i jej prze­mia­nę w lu­ria­ni­na? Ktoś, kto po­ma­gał w ro­bie­niu strasz­nych rze­czy dok­to­ro­wi? Po co jej jego współ­czu­cie? Dla­cze­go w ogóle mia­ło­by jej za­le­żeć, że bo­ha­ter jest dla niej miły? ( w ogóle to słowo nijak nie pa­su­je do sy­tu­acji); za­gu­bie­nie się – w jaki spo­sób? zro­zu­mia­łam, że za­le­ża­ło jej już tylko na śmier­ci córki; dla­cze­go nagle mia­ła­by się za­gu­bić?

 

Do­dat­ko­wo tak się jesz­cze za­sta­na­wia­łam, dla­cze­go tekst mi tak bar­dzo nie leży od 6 frag­men­tu i co jest nie tak z tym wąt­kiem dziew­czyn­ki. Po­słu­żę się po­rów­na­niem. Wątek chłop­ca-po­kra­ka jest jak ka­wa­łek pysz­ne­go cia­sta, który po­da­jesz czy­tel­ni­ko­wi, da­jesz wi­del­czyk i po­zwa­lasz się de­lek­to­wać. Wątek dziew­czyn­ki-po­kra­ka to ko­lej­ny ka­wa­łek, który tym razem wpy­chasz w ca­ło­ści na jeden raz czy­tel­ni­ko­wi do ust i ka­żesz po­łknąć :-( W pierw­szym przy­pad­ku wątek roz­ło­żo­ny jest na prze­strze­ni tek­stu, da­jesz czy­tel­ni­ko­wi czas, żeby się za­in­te­re­so­wał, za­cie­ka­wił, od­czuł ja­kieś emo­cje, a z dziew­czyn­ką czy­tel­nik do­sta­je wszyst­ko na raz i ma szyb­ko prze­tra­wić, bo trze­ba już koń­czyć…

 

Co do za­koń­cze­nia, to wstęp­nie chcia­łem roz­wią­zać spra­wy nieco ina­czej, ale w trak­cie wy­kry­sta­li­zo­wa­ło się TO KON­KRET­NE za­koń­cze­nie. W do­kład­nie ta­kiej for­mie.

Może i jest w pe­wien spo­sób roz­cza­ro­wu­ją­ce, ale uwa­żam, że jest je­dy­nym wła­ści­wym za­koń­cze­niem – po śmier­ci matki (ta, co zmie­ni­ła się w mgłę), Krili cier­piał jesz­cze bar­dziej. Stra­cił cel swo­je­go życia i punkt dą­że­nia i stąd “rap­tow­ność”.

Nie mia­łam pro­ble­mu z samą tre­ścią (no może poza wy­ko­rzy­sta­niem po­ca­łun­ku, jako wy­god­ne­go wy­try­cha roz­wią­zu­ją­ce­go wszyst­kie pro­ble­my fa­bu­lar­ne). Bar­dziej prze­szka­dza­ło mi nie­rów­ne tempo i stę­że­nie in­for­ma­cji/akcji na de­cy­metr kwa­dra­to­wy tek­stu. Frag­ment 7 jest zresz­tą w po­rząd­ku (po­do­ba­ły mi się kwe­stie Lu­ria­ni­na); ósmy już tro­chę go­rzej. Do samej koń­ców­ki Dwa dni póź­niej też wła­ści­wie nie mam za bar­dzo za­strze­żeń. Two­rzy klam­rę ze sceną otwie­ra­ją­cą tekst.

 

Sko­ja­rze­nie z anime po­ja­wi­ło mi się wła­ści­wie na samym po­cząt­ku. Po­mysł na po­ca­łun­ki/ pie­czę­cie za­wie­ra­ją­ce coś na kształt frag­men­tu duszy/ śladu po kimś jako ro­dzaj broni, no i Suey – też inny byt “za­klę­ty” w przed­miot i po­ma­ga­ją­cy swo­je­mu to­wa­rzy­szo­wi. Przy czym nie trak­tuj tego jako za­rzut, w ta­kiej po­sta­ci jak w tek­ście spo­tka­łam się z tym pierw­szy raz (no może wy­łą­cza­jąc Pięk­ną i be­stię i ga­da­ją­cy świecz­nik :P).

It's ok not to.

Nikt Ci ta­kiej książ­ki nie kupi!

Ależ, ależ, panie Bri­ght! Prze­cież lu­dzie to ze­psu­te stwo­rze­nia, które z fa­scy­na­cją i przy­jem­no­ścią czy­ta­ją o cu­dzej krzyw­dzie – oczy­wi­ście, że się sprze­da :PP

 

Jak dla mnie w roz­mo­wie było bar­dzo dużo pa­to­su…

Do­sko­na­le!

…dużo kwe­stii bar­dzo sche­ma­tycz­nych

O nie!

Mia­łam wra­że­nie, że pa­trzę na ak­to­rów od­gry­wa­ją­cych role, a nie bo­ha­te­rów świa­ta przed­sta­wio­ne­go.

2x O nie!

 

Wiesz co, Pie­roż­ku? Jakem Count, chcia­łem, by ten frag­ment był pa­te­tycz­ny, ale i przy tym w mia­aarę na­tu­ral­ny. Cie­kaw je­stem, jak to od­bie­rze We­rwe­na.

Derra miała być tra­gicz­ną po­sta­cią – nie dzia­ła­ła w złej wie­rze, choć do zła się przy­czy­ni­ła. Zo­sta­ła wro­bio­na, można by rzec. Stąd okre­śle­nie takie jak “idiot­ka”.

Ten drugi za­cy­to­wa­ny przez Cie­bie frag­ment… No wła­śnie ona też była w szoku, że Adam nie raczy jej je­dy­nie swą po­gar­dą. Twoje obiek­cje są po­nie­kąd słusz­ne, acz­kol­wiek… jak sama przy­zna­łaś, wy­szło tak fil­mo­wo! Kurde, aż się Co­un­to­wi łezka w oku kręci, gdy czyta te zda­nia ;D

 

Sko­ja­rze­nie z anime po­ja­wi­ło mi się wła­ści­wie na samym po­cząt­ku. Po­mysł na po­ca­łun­ki/ pie­czę­cie za­wie­ra­ją­ce coś na kształt frag­men­tu duszy/ śladu po kimś jako ro­dzaj broni, no i Suey – też inny byt “za­klę­ty” w przed­miot i po­ma­ga­ją­cy swo­je­mu to­wa­rzy­szo­wi.

A, dobra, my­śla­łem, że jakiś kon­kret­ny tytuł. Ge­ne­ral­nie samo przed­sta­wie­nie akcji, at­mos­fe­ra i set­ting mogą mieć ja­kieś od­nie­sie­nie – wszak anime oglą­dam. Nie­mniej, gdy pi­sa­łem, nie wy­obra­ża­łem sobie tego w kon­wen­cji anime. Zresz­tą, tam pra­wie za­wsze jest ciem­no, to ra­czej nie “wy­glą­da” ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Nie­mniej, gdy pi­sa­łem, nie wy­obra­ża­łem sobie tego w kon­wen­cji anime.

Nie za bar­dzo wiem, co ro­zu­miesz przez kon­wen­cję anime. Ja uży­łam tego słowa w od­nie­sie­niu do ani­ma­cji ja­poń­skiej ogó­łem (nie tylko se­ria­li, czy wiel­ko­okich dzie­wu­szek i dra­gon­bal­la ;-)). Wątki o któ­rych wspo­mnia­łam po pro­stu dość czę­sto tam wy­stę­pu­ją.

Co do kon­kret­nych ty­tu­łów, to po­czą­tek tek­stu sko­ja­rzył mi się z La­pu­tą pod­nieb­nym zam­kiem Miy­aza­kie­go. Jest tam scena, w któ­rej bo­ha­te­ro­wie znaj­du­ją się w tu­ne­lach i ciem­ność roz­świe­tla­ją im mi­ne­ra­ły znaj­du­ją­ce się wszę­dzie w ska­łach do­oko­ła. Do­dat­ko­wo te ka­mie­nie roz­ma­wia­ją ze sobą ;-) Film idzie w zu­peł­nie inną stro­nę, ale też łączy w sobie ba­śnio­wość i tech­no­lo­gię.

It's ok not to.

Co do kon­kret­nych ty­tu­łów, to po­czą­tek tek­stu sko­ja­rzył mi się z La­pu­tą pod­nieb­nym zam­kiem Miy­aza­kie­go. Jest tam scena, w któ­rej bo­ha­te­ro­wie znaj­du­ją się w tu­ne­lach i ciem­ność roz­świe­tla­ją im mi­ne­ra­ły znaj­du­ją­ce się wszę­dzie w ska­łach do­oko­ła.

O, ładne. Pa­su­je do Miy­aza­kie­go. Znam i lubię tego go­ścia, choć aku­rat La­pu­ty jesz­cze nie oglą­da­łem. Trze­ba bę­dzie nad­ro­bić!

 

Jeśli cho­dzi o filmy anime, to ostat­nio jed­nak czę­ściej kła­niam się ar­cy­dzie­łom Ma­ko­to Shin­ka­ia ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Jeśli cho­dzi o filmy anime, to ostat­nio jed­nak czę­ściej kła­niam się ar­cy­dzie­łom Ma­ko­to Shin­ka­ia ;)

 

Przy­znam, że mu­sia­łam sobie czło­wie­ka wy­go­oglać. Wi­dzia­łam kie­dyś kilka zwia­stu­nów jego fil­mów i do­szłam do wnio­sku, że za­po­wia­da­ją się zbyt de­pre­syj­nie… Po­le­casz coś kon­kret­ne­go?

It's ok not to.

De­pre­syj­nie, bo to dra­ma­ty ;p

Ale pięk­ne i bar­dzo su­ge­styw­ne, a Kimi no Na wa sta­no­wi uko­ro­no­wa­nie wszyst­kich jego dzieł i uwa­żam, że jest naj­lep­szym fil­mem anime jaki oglą­da­łem.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

prze­czy­ta­ne

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Heeej, Ten­szu­lo, miło Cię znów wi­dzieć! :))

My­śla­łem, że tak się znie­sma­czy­łaś Szep­tul­cem, że wię­cej nie od­wie­dzisz sta­re­go Co­un­ta…

 

…na szczę­ście wy­my­śli­łem ten for­tel – uczest­nic­two w Słu­cho­wi­sku – i voila! ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Kimi no Na wa sta­no­wi uko­ro­no­wa­nie wszyst­kich jego dzieł

 

To może się sku­szę :-)

It's ok not to.

Heeej, Ten­szu­lo, miło Cię znów wi­dzieć! :))

My­śla­łem, że tak się znie­sma­czy­łaś Szep­tul­cem, że wię­cej nie od­wie­dzisz sta­re­go Co­un­ta…

 

…na szczę­ście wy­my­śli­łem ten for­tel – uczest­nic­two w Słu­cho­wi­sku – i voila! ;D

Moja wid­mo­wość por­ta­lo­wa to nie kwe­stia znie­sma­cze­nia, a braku czasu, ale tak, jak się już zo­bo­wią­za­łam do ju­ro­ro­wa­nia, to w pew­nym sen­sie dałam się prze­chy­trzyć :P

 

A z “Kimi no Na wa” po­twier­dzam. Świet­na rzecz.

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Prze­czy­ta­łam :) 

We­rwe­no → :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Naj­bar­dziej po­do­ba­ły mi się po­ca­łun­ki. Świet­ny zwłasz­cza ten frag­ment i jego ostat­nie zda­nie:

Han­dlarz zgar­nął opusz­ka­mi szczyp­tę pyłu i przy­sta­wił palce do nosa. Es­tel­le pach­nia­ła miętą i tu­be­ro­zą – tak jak wtedy, gdy się po­zna­li. Gdy jej po­mógł, a ona od­wdzię­czy­ła się po­ca­łun­kiem. Wie­dział, że gdzie­kol­wiek teraz jest, za­pew­ne wła­śnie prze­sta­ła być tamtą Es­tel­le.

I mia­łem jesz­cze ciary tutaj:

Adam przy­po­mniał sobie ska­mie­nia­łe­go dok­to­ra, od­prysk lu­stra w jego ręce i ster­tę wy­pa­lo­nych świec. Jak długo Ne­rick tam leżał, prze­ciw­dzia­ła­jąc cho­ro­bie, którą za­ra­zi­li go pa­cjen­ci? Czy wciąż my­ślał, gdy jego ska­mie­nia­łe ciało od­mó­wi­ło współ­pra­cy i za­sty­gło na za­wsze? Czy to moż­li­we, by… gdzieś w środ­ku nadal żył?

Ale tak w ogóle po­do­ba­ło mi się mniej niż tamto o ko­ni­kach. Wpraw­dzie ję­zy­ko­wo jest le­piej, spo­koj­niej, z re­zer­wą, bez eks­ta­tycz­nych wy­sko­ków, choć wciąż po hra­biow­sku, ale pro­blem leży zu­peł­nie gdzie in­dziej. Po­mysł (po­my­sły) prze­ro­sły ramy tego opo­wia­da­nia. Bo masz am­bit­nie ory­gi­nal­ny świat, który stop­nio­wo od­sła­niasz, rów­no­cze­śnie opo­wia­da­jąc hi­sto­rię. I do­brze – tak się po­win­no robić. Ale nie na kan­wie tak po­plą­ta­nej hi­sto­rii. Opo­wia­da­nie świet­nie spraw­dzi­ło­by się jako trze­ci, czwar­ty roz­dział książ­ki/ele­ment cyklu. Wpro­wa­dze­nie do świa­ta po­win­no jed­nak odbyć się na bazie czy­stej, kla­sycz­nej opo­wie­ści z pro­stym krę­go­słu­pem i jed­nym twi­stem na ko­niec. Wtedy pre­zen­ta­cja świa­ta nie kon­ku­ru­je z opo­wie­dzia­ną hi­sto­rią. A do­pie­ro kiedy czy­tel­nik orien­tu­je się z grub­sza w kli­ma­cie uni­wer­sum i w głów­nych fi­gu­rach, wtedy można już do woli gma­twać ich losy. Za­wsze po­wta­rzam, że czy­tel­nik musi mieć w opo­wia­da­niu swoją ko­twi­cę – może nią być świat, bo­ha­ter albo kla­sycz­na hi­sto­ria. Bez ta­kie­go punk­tu za­cze­pie­nia, kiedy każdy ele­ment ukła­dan­ki jest nowy i obcy, ja po­pa­dam w kon­fu­zję i nie czy­tam, tylko prze­dzie­ram się w po­szu­ki­wa­niu sensu.

Przy­cze­pię się jesz­cze do jed­ne­go ele­men­tu kon­struk­cji – w tym opo­wia­da­niu ko­lej­ne sceny nie po­su­wa­ją roz­wią­za­nia ta­jem­ni­cy do przo­du, prze­ciw­nie, każda ko­lej­na gma­twa za­gad­kę jesz­cze bar­dziej. Roz­wią­za­nie przy­cho­dzi do­pie­ro w ko­men­ta­rzu od­au­tor­skim („De­cy­du­jąc się wes­przeć dok­to­ra Ne­ric­ka…”), co jest chwy­tem sła­bym i na­su­wa­ją­cym po­dej­rze­nie, że sam autor w pew­nym mo­men­cie znu­dził się snu­ciem opo­wie­ści i chce ją do­pro­wa­dzić do końca.

Pod­su­mo­wu­jąc: czy­tał­bym cykl opo­wia­dań/książ­kę w tym uni­wer­sum i w takim oto­cze­niu wi­dział­bym to opo­wia­da­nie. Jako sa­mo­dziel­na, i do tego pre­mie­ro­wa, opo­wieść nie wy­ko­rzy­stu­je swo­je­go cho­ler­ne­go po­ten­cja­łu.

 

Mam duże trud­no­ści z oceną tego opo­wia­da­nia, Co­un­cie. Chyba naj­więk­sze ze wszyst­kich Two­ich utwo­rów.

Po­mysł jest mocną stro­ną, ory­gi­nal­ny i cie­ka­wy. Czy­ta­łem z dużą przy­jem­no­ścią ko­lej­ne fakty o świe­cie i Lu­ria­nach. Nie­ste­ty, czym dalej, tym bar­dziej droga, którą ob­ra­łeś, robi się kręta i za­gma­twa­na. Cho­ciaż słowo za­gma­twa­na nie jest może naj­wła­ściw­sze, ale eks­pe­ry­men­ty na dzie­ciach, dok­tor, jego ska­mie­nia­łe ciało, lu­stra… jakoś nie prze­ko­na­ły mnie do końca. Po­czą­tek z prze­wod­ni­kiem i jego synem ży­ją­cym w je­zio­rze był lep­szy. Pa­lą­ce rany, pę­ka­ją­ca skóra, żar, coś jak wul­kan. Bar­dzo cie­ka­we. Nie prze­ko­na­ło mnie także prze­ko­ma­rza­nie się (a może flir­to­wa­nie?) Adama z Suey. Nie mo­głem sobie wy­obra­zić świa­tła, czy też pło­mie­nia, które obija pupę i plecy ją bolą i jest gruba lub mo­gła­by być. No nie. Szko­da, że pró­bo­wa­łeś, jak wspo­mnia­łem na wstę­pie – swoim cie­ka­wym „obcym”, nadać cechy ludz­kie, a wła­ści­wie je nada­łeś, Lu­ra­nie dużo przez to stra­ci­li. In­no­ści, uroku i ory­gi­nal­no­ści, bo wy­po­wie­dzi Suey są zbyt ludz­kie (czy­taj zwy­czaj­ne), nic w nich z in­ne­go ga­tun­ku.

My­śla­łem, a może mia­łem na­dzie­ję, że roz­wi­niesz bar­dziej temat za­wo­du Adama, han­dla­rza. Te wę­drów­ki po róż­nych miej­scach, za­miesz­ka­nych oa­zach i stre­fach brzmia­ły in­try­gu­ją­co. A tu po­ja­wia­ją się dzie­ci… Czy ja już u Cie­bie o nich nie czy­ta­łem? ;)

Pierw­szy raz utwór po­do­ba mi się mniej fa­bu­lar­nie, niż warsz­ta­to­wo. Do tej pory było od­wrot­nie i cho­ciaż cięż­ko było po­ła­pać się w Two­ich po­my­słach, to wiele man­ka­men­tów przy­kry­wa­łeś świet­nym kli­ma­tem. Może na­stęp­nym razem. :)

Po­zdra­wiam.

 

Co­bol­dzie, Dar­co­nie – szko­da.

Szko­da, szko­da, szko­da.

Do­ce­niam Wasze ko­men­ta­rze, ale co zro­bić – to jedno słowo zdaje mi się wy­czer­pu­ją­cą od­po­wie­dzią na każde zda­nie.

Nie tak to miało wy­glą­dać :/

 

Cóż, widać pi­sa­nie to nie aryt­me­ty­ka i do­da­nie do sie­bie dwóch do­dat­nich ele­men­tów nie za­wsze daje wynik… wyż­szy od skła­do­wych.

 

Może i do­brze?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Nie ma czego ża­ło­wać, Co­un­cie. Oby wszy­scy po­tra­fi­li pisać róż­no­rod­ne opo­wia­da­nia. Masz dobry fe­ed­back, duże szan­se na piór­ko, widzę wię­cej plu­sów, niż mi­nu­sów. :)

Nie szko­du­je­my, Count, tylko za­ka­su­je­my ko­ron­ko­we rę­ka­wy i bie­rze­my się za tekst o tym, jak Adam po­znał świecz­kę.

i bie­rze­my się za tekst o tym, jak Adam po­znał świecz­kę.

Je­stem za :-D

It's ok not to.

Mnie tam się po­do­ba­ło, cie­ka­wa, ory­gi­nal­na kre­acja świa­ta. Do­brze od­da­ny kli­mat, cie­ka­wy po­mysł na te świe­cą­ce cosie. Po­ca­łun­ki wy­szły in­try­gu­ją­co, ale przy­da­ło­by się coś wię­cej na­pi­sać o ich dzia­ła­niu, bo jed­nak są bar­dzo ko­zac­kie i po­tęż­ne w fi­na­ło­wym star­ciu i tro­chę wy­ska­ku­ją z ka­pe­lu­sza czy tam z ko­szy­ka. 

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Ohoho, jakże miła nie­spo­dzian­ka, Dziad­ku! My­śla­łem, że po po­raż­ce już tylko na służ­bo­wy ko­men­tarz Cie­nia mogę li­czyć… ;)

 

Dzię­ki za miłe słowo.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Jak rzad­ko u Cie­bie, fa­bu­łę idzie zro­zu­mieć bez pro­ble­mu. Wpraw­dzie mu­sia­łeś wplą­tać znę­ca­nie się nad dzieć­mi i jakąś po­etyc­ką in­ter­pre­ta­cję fo­to­nów, ale niech Ci bę­dzie, Twoje zbó­jec­kie prawo.

Na minus ode­rwa­nie klu­czo­we­go dla fa­bu­ły wątku pie­czę­ci od całej resz­ty. Po­ja­wia się na po­cząt­ku, a potem wy­ska­ku­je na końcu jak dia­be­łek z pu­deł­ka. Wo­la­ła­bym, żebyś le­piej wy­ja­śnił czy­tel­ni­kom, jak te pie­cząt­ki dzia­ła­ją i skąd się biorą.

Na plus duża ory­gi­nal­ność ga­da­ją­cej świecz­ki i do­brze wy­ko­rzy­sta­na wie­dza me­dycz­na.

Ogól­nie czy­ta­ło się cał­kiem nie­źle.

Je­stem na TAK, zna­czy.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Spo­tka­łam ostat­nio Suey, prze­sy­ła po­zdro­wie­nia :) 

 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Och… Jej! ;D

O, to wła­śnie te za­cie­ki, któ­rym Suey mówi sta­now­cze NIE!

Dzię­ki dzię­ki, Śnio :)))

 

Fin­klo, dzię­ku­ję i Tobie. Nie spo­dzie­wa­łem się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Hm, nie wiem tylko, jak mam in­ter­pre­to­wać te… wy­cie­ki. ;)

Ja myślę, że te za­cie­ki to ka­mu­flaż dla zwy­kłych ludzi, któ­rzy mo­gli­by nie zro­zu­mieć nie­ka­pią­cej świecz­ki ;)

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Albo to wo­sko­we łzy ;P

 

Swoją drogą, pra­wie całe to opo­wia­da­nie pi­sa­łem w ciem­no­ści, przy świe­tle kilku świec – dzi­wak ze mnie XD

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Rób tak dalej i bę­dziesz mu­siał nosić oku­la­ry. ;)

To wpa­dam jesz­cze z ko­men­ta­rzem służ­bo­wym.

 

Są hi­sto­rie, które mimo nie­do­sko­na­ło­ści zo­sta­ją z czło­wie­kiem na dłu­żej. Są takie sceny, mo­ty­wy, ob­ra­zy. Tak jak wciąż pa­mię­tam po­dróż roz­pa­da­ją­ce­go się czło­wie­ka do Es­to­nii, tak samo pew­nie za­pa­mię­tam błą­dzą­ce­go w ciem­no­ści czło­wie­ka z ga­da­ją­cą świecz­ką czy dziw­ną isto­tę w ha­ła­su­ją­cej zbroi. Dla­cze­go o tym mówię? Bo czy­tam za­rzu­ty (i po­chwa­ły też, rzecz jasna) czy­tel­ni­ków, widzę, że są słusz­ne, ale wiem, że nie zwró­ci­łem na część z tych rze­czy uwagi w cza­sie bety. To wła­śnie te “nie­do­sko­na­ło­ści”. Dla jed­ne­go będą ba­rie­rą nie do przej­ścia, drugi tym­cza­sem spo­koj­nie je okrą­ży. 

Jaka była beta – sam wiesz naj­le­piej. Ale mimo małej rzezi, którą Ci urzą­dzi­łem, od po­cząt­ku mó­wi­łem, że mi się po­do­ba. Bo się po­do­ba­ło. Wi­dzia­łem w tym świe­cie ogrom­ny po­ten­cjał – nie tylko na Słu­cho­wi­sko. Do­szli­fo­wa­łeś sporo rze­czy i było jesz­cze lep­sze. Po­my­sły pierw­sza klasa; no i w końcu world­bu­il­ding w Twoim wy­ko­na­niu. Myślę, że po pro­stu po­sta­wi­łeś sobie zbyt wy­so­ko po­przecz­kę. Chcia­łeś po­ka­zać zbyt wiele tego świa­ta. Albo w nie­któ­rych przy­pad­kach: zbyt nie­wie­le. 

To, co ja zo­ba­czy­łem, w zu­peł­no­ści mi wy­star­czy­ło. Fajna od­mia­na dla stat­ków ko­smicz­nych, ob­cych pla­net, du­chów i magii. 

Nie prze­szka­dza­ły mi dia­lo­gi Suey. 

Świet­ne słowo: po­krak. 

Nie takie wcale świet­ne słowo: lu­mi­ne­scen­cyj­ny. 

Fa­bu­ła też w końcu bar­dziej ukie­run­ko­wa­na niż za­zwy­czaj ;)

Po­do­ba mi się też to, że styl jest przy­stęp­ny, ale wciąż nie­po­zba­wio­ny tego, co dla Cie­bie cha­rak­te­ry­stycz­ne.

Szko­da, że w Słu­cho­wi­sku nic nie ugra­łeś, bo choć je­stem za­de­kla­ro­wa­nym wzro­kow­cem, znacz­na część wspo­mnień tego opo­wia­da­nia to wy­obra­że­nia słu­cho­we. 

Ogó­łem bar­dzo dobra ro­bo­ta, tekst do za­pa­mię­ta­nia, godny piór­ka. Cze­kam na wię­cej. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ano po­wal­czy­li­śmy – jeśli choć cień tej ciem­no­ści po­zo­sta­nie z czy­tel­ni­ka­mi na dłu­żej, to… było warto. Tak czy ina­czej.

Nie­do­sko­na­ło­ści, cóż… Ktoś mądry po­wie­dział kie­dyś, że to dzię­ki ich obec­no­ści po­tra­fi­my do­strzec to, co pięk­ne. Bo po ide­ale wzrok się co naj­wy­żej śli­zga.

…mówił to o ko­bie­tach, ale tak mi się aku­rat przy­po­mnia­ło ;D

 

Dzię­ki za wszyst­ko, Fun.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Drogi Hra­bio, przy­by­wam :)

Twój “…po­krak” jest dla mnie bar­dzo nie­rów­ny (dow­cip nie­za­mie­rzo­ny). Masz świet­ny po­mysł na świat, fajną po­stać głów­ne­go bo­ha­te­ra, pla­stycz­ne wbi­ja­ją­ce się w mózg sceny (z po­kra­ka­mi zwłasz­cza), a przy tym mnó­stwo dłu­żyzn, sztucz­nych wy­po­wie­dzi i słabo wy­wa­żo­nych zwro­tów akcji. Naj­bar­dziej ra­zi­ła mnie po­stać Suey; te wszyst­kie su­cha­ry ze świecz­ką, jej “tyłek” i ab­so­lut­nie ludz­kie od­zyw­ki – strasz­nie psuły mi kli­mat opo­wie­ści. Nie zro­zu­mia­łam też, dla­cze­go ona musi po­dró­żo­wać na kno­cie świecz­ki, pod­czas gdy inni Lu­ria­nie po pro­stu świe­cą ;) My­śla­łam, że do­cze­kam się ja­kie­goś wy­tłu­ma­cze­nia, które przy oka­zji wy­ja­śni, dla­cze­go Suey jest wła­śnie taka ra­żą­co ludz­ka.

W kon­kur­sie tekst bra­łam pod uwagę, ale szyb­ko od­padł na dal­sze miej­sca, bo nie­spe­cjal­nie na słu­cho­wi­sko się na­da­je. Głów­ną siłą jest tu cie­ka­wy świat i po­mysł, nie dia­lo­gi (te wręcz mo­men­ta­mi przy­pra­wia­ją o zgrzy­ta­nie zębów). Poza tym od­nio­słam wra­że­nie, że jed­nak to nie jest opo­wia­da­nie peł­no­praw­ne, a część więk­szej ca­ło­ści. Ca­ło­ści, którą muszę przy­znać, chęt­nie bym prze­czy­ta­ła :)

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Au.

Serio takie złe te dia­lo­gi? No to lipa. Wiem, że dia­lo­gi w moich opo­wia­da­niach były cien­kie, ale szcze­rze mó­wiąc li­czy­łem, że tu wspią­łem się na nieco wyż­szy po­ziom XD

Suey za­cho­wu­je się tak bar­dzo po ludz­ku, po­nie­waż jest Lu­rian­ką za­fa­scy­no­wa­ną ro­dza­jem ludz­kim. Chyba nawet gdzieś o tym wspo­mnia­łem, od­no­sząc się do jej nędz­ne­go po­czu­cia hu­mo­ru… A poza tym my­śla­łem, że bę­dzie bar­dziej przy­stęp­nie, lekko, jeśli zła­go­dzę kwe­stie na­uko­we taką swoj­sko­ścią, czy wręcz – pry­mi­ty­wi­zmem. Cóż, po­my­li­łem się…

Mnó­stwo dłu­żyzn? Słabo wy­wa­żo­ne zwro­ty akcji?

Ech.

Chyba zo­sta­je mi wró­cić do hor­ro­rów…

 

Tak czy ina­czej – dzię­ki, Ten­szo, za ko­men­tarz ju­ror­ski. Twoje od­czu­cia są dla mnie bar­dzo cenne.

Trzy­maj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

O rety! Chcia­łam być kon­kret­na, a wy­szło okrut­nie ;/ Wy­mie­ni­łam tylko, co by­ło­by do po­pra­wy, bez za­zna­cze­nia, że to je­dy­nie część i wła­ści­wie bar­dzo dużo rze­czy mi się po­do­ba­ło. Dia­lo­gi ogól­nie nie są złe, Hra­bio – więk­szość jest na­praw­dę dobra, nie­mniej parę spra­wia, że czy­tel­nik wy­wra­ca ocza­mi (a przy­naj­mniej ja mia­łam ocho­tę). A wy­ja­śnie­nie, że Suey jest za­fa­scy­no­wa­na ludz­ką rasą to po pro­stu tro­chę za mało. Przy­da­ła­by się jakaś dra­ma­tycz­na ge­ne­za jej od­mien­no­ści, jakaś ta­jem­ni­ca ;) Dłu­ży­zny na­to­miast są do wy­cię­cia. Zwro­ty akcji do cał­kiem ła­twiej po­pra­wy. Nie­rów­ność two­je­go tek­stu po­le­ga na tym, że są frag­men­ty, któ­rych pal­cem bym nie ru­sza­ła – bo są bar­dzo dobre, a są frag­men­ty, które na­le­ża­ło­by po­rząd­nie prze­re­da­go­wać. Przy czym uwa­żam, że warto by­ło­by to zro­bić, bo po­mysł na świat jest po pro­stu super! Nie wra­caj do hor­ro­rów! Tutaj masz dużo więk­szy po­ten­cjał :D

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Nie tak okrut­nie, bez prze­sa­dy XD

Dłu­żyzn i tak sporo już Fun po­wy­ci­nał, ale wi­dzisz – czasu nam bra­kło…

 

Dzię­ki za do­pre­cy­zo­wa­nie. Co praw­da nadal nie jest pre­cy­zyj­nie, ale i tak Cię uwiel­biam ;D

Ko­lej­na opo­wieść bę­dzie le­piej wy­wa­żo­na.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Count i wy­wa­żo­na opo­wieść, to chyba nie bę­dzie cie­ka­we. ;)

 

A tam, wszyst­ko bę­dzie ;p

Ta­jem­ni­ca to za­wsze głów­ny punkt pro­gra­mu.

 

 

EDIT!

Przy oka­zji jesz­cze jedno, grom­kie “DZIĘ­KI!!!” dla Reg, Dra­ka­iny, Bri­gh­taJose. Po­pra­wi­łem, co że­ście mi pod­rzu­ci­li, a wąt­pli­wo­ści i nie­ści­sło­ści prze­ana­li­zo­wa­łem. Wszyst­kie­go już nie zmie­nię, ale… jest mniej nie­chluj­nie ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Jak zwy­kle, Pri­ma­ge­nie, ogrom­nie mi miło, że mo­głam się przy­dać i pra­gnę dodać, że prze­czy­ta­łam wszyst­kie Twoje opo­wia­da­nia i twier­dzę, że żadne z nich nie było na­pi­sa­ne nie­chluj­nie. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ostrze­gam, że może za­bo­leć:

 

Z każ­dym ko­lej­nym Twoim no­mi­no­wa­nym tek­stem rosło we mnie prze­ko­na­nie, że to już, za chwi­lę; że w końcu się uda i będę mógł Ci wresz­cie przy­TAK­nąć. Pod­cho­dzi­łem więc do Po­kra­ka pełen uf­no­ści i na­dziei. A tu, nie­ste­ty, po­tęż­ny re­gres z Two­jej stro­ny i spore roz­cza­ro­wa­nie z mojej.

Im dłu­żej myślę o tym opo­wia­da­niu, tym trud­niej jest mi zna­leźć w nim ja­ki­kol­wiek ele­ment, który mógł­bym uznać za jed­no­znacz­nie dobry czy po pro­stu sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy. Na­to­miast to, co mi się w tek­ście nie po­do­ba­ło, można by wy­mie­niać długo albo za­mknąć w jed­nym, krót­kim sło­wie na “w”. Tyle, że uży­cie tego słowa by­ło­by jed­nak prze­sa­dą, bo wy­ko­na­nie, od ta­kiej stric­te tech­nicz­nej stro­ny, jed­nak daje radę. No i mo­men­ta­mi jest na­praw­dę ład­nie; tak li­te­rac­ko ład­nie.

Ale poza tym… Ge­ne­ral­nie, to się po pro­stu mę­czy­łem. Nie kupił mnie ani po­mysł na świat przed­sta­wio­ny, ani bo­ha­te­ro­wie (szcze­gól­nie że­nu­ją­ca świecz­ka), ani spo­sób pro­wa­dze­nia nar­ra­cji (choć tu aku­rat wy­biór­czo), ani – wresz­cie – sama fa­bu­ła i jej roz­wią­za­nie.

 

To może od końca: opo­wia­da­nie ma cechy kry­mi­na­łu i stara się za kry­mi­nał ucho­dzić, ale wszyst­ko jest tutaj aż do bólu li­nio­we i ba­nal­ne. Ot, weźmy dla po­je­dyn­cze­go przy­kła­du matkę Kri­lie­go, która ra­czy­ła była wziąć i umrzeć – czy co się tam z nią w sumie stało, bo pew­no­ści nie mam – do­pie­ro tuż po tym, kiedy Adam i Suey usły­sze­li od niej do­kład­nie to, co usły­szeć po­win­ni, by fa­bu­ła mogła le­cieć do przo­du. Szcze­rze i ser­decz­nie nie tra­wię ta­kich “zbie­gów oko­licz­no­ści”, bo to roz­wią­za­nia fa­bu­lar­ne na­praw­dę naj­niż­sze­go sortu; prze­jaw – przy­naj­mniej w moim od­czu­ciu – le­ni­stwa au­to­ra i lek­ce­wa­że­nia in­te­li­gen­cji czy­tel­ni­ka. A tutaj wy­pa­dło to o tyle go­rzej jesz­cze, że cała scena, szcze­gól­nie na­wij­ka bied­nej matki, jest aż ra­żą­co sztucz­na; jeden wiel­ki, ob­le­śny in­fo­dump. Drugi; nie ostat­ni na li­ście, ale z pew­no­ścią naj­gor­szy in­fo­dump w opo­wia­da­niu i uprosz­cze­nie fa­bu­ły w jed­nym, znaj­du­je się w cy­to­wa­nych za­pi­skach dok­tor­ka; na swój spo­sób naj­bar­dziej ra­żą­cym frag­men­cie ca­łe­go tek­stu.

Co do bo­ha­te­rów na­to­miast, to Adam, ge­ne­ral­nie, nie budzi więk­szych za­strze­żeń, Suey jed­nak już i ow­szem. Gdyby nie “ko­me­dio­we” ak­cen­ty, które przy każ­dej ko­lej­nej pró­bie “bły­śnię­cia” tylko bar­dziej mnie do niej zra­ża­ły, mo­gła­by być jed­nym z lep­szych, a w każ­dym razie cie­kaw­szych punk­tów opo­wia­da­nia – choć i to bar­dziej na za­sa­dzie cie­ka­wost­ki. Tym­cza­sem… Gdzieś tam wyżej uży­łem słowa “że­nu­ją­ca”, ale tak sobie teraz myślę, że jest ono jed­nak prze­sa­dzo­ne. Nie­mniej nie mam spe­cjal­nie cie­płych sko­ja­rzeń z tą świecz­ką.

Świe­cą­ca ko­bie­ta, która zdaje się być po­sta­cią wy­my­ślo­ną spe­cjal­nie na po­trze­by in­try­gi, rów­nież mi nie za­gra­ła; głów­nie dla­te­go wła­śnie, że jest po­sta­cią wprost skro­jo­ną pod takie, a nie inne roz­wią­za­nia fa­bu­lar­ne. Po­dob­nie zresz­tą jak jej córka i za­miesz­ku­ją­cy jej ciało stwo­rek; fe­no­men na skalę ca­łe­go ga­tun­ku, który – cu­dow­nym zrzą­dze­niem losu – miał moc “wy­le­cze­nia” Adama i który zro­bił to – oczy­wi­ście – prak­tycz­nie w ostat­niej chwi­li. Nie ro­zu­miem tylko, dla­cze­go Adam nie “za­cho­ro­wał” po­now­nie, kiedy na scenę wkro­czył po­krak-chło­piec. Niby Adam się scho­wał za ska­mie­nia­łą dok­to­ro­wą, ale wcze­śniej “za­la­ła wszyst­kich fala świa­tła”. Zresz­tą tkwi­li w ga­bi­ne­cie lu­ster, więc od świa­tła nie było uciecz­ki, a na ile zro­zu­mia­łem cały ten dziw­ny pro­ces, lu­dzie wy­sta­wie­ni na świa­tło – choć nie wszyst­kie jego ro­dza­je, co też jest bar­dzo wy­god­ne – zo­sta­ją srogo po­ra­nie­ni, a w przy­pad­ku kon­tak­tu z po­kra­kiem stają się no­si­cie­la­mi nie­ma­te­rial­nych pa­so­ży­tów. Po­krak-cór­ka, czy też miesz­ka­ją­cy w niej Lu­rian wy­cią­gnął te wła­śnie pa­so­ży­ty z ręki Adama, ra­tu­jąc go przed… no cóż, wy­jąt­ko­wo świe­tla­ną przy­szło­ścią, ale prze­cież ko­lej­ne pro­mie­nio­wa­nie po­win­no za­ła­twić na cacy i Adama, i Derrę. Chyba, bo cały ten Lu­riań­ski sche­mat jest dla mnie po pro­stu prze­kom­bi­no­wa­ny i mało czy­tel­ny, szcze­gól­nie odkąd w grę wcho­dzą lu­stra i po­kra­ki.

No i te po­ca­łun­ki, bę­dą­ce bu­dzą­cym we mnie po­tęż­ny sprze­ciw nie­do­mó­wie­niem i uprosz­cze­niem. Czym one są, skąd się biorą, jak dzia­ła­ją i dla­cze­go, do cięż­kiej nie­lek­kiej, nie roz­wi­jasz ca­łe­go za­gad­nie­nia prak­tycz­nie w ogóle? Z Two­jej per­spek­ty­wy może to i wy­glą­da jak fajne, bu­du­ją­ce kli­mat nie­do­mó­wie­nie – co się zresz­tą zga­dza, ale tylko z po­cząt­ku – jed­nak z mojej jest to po pro­stu ko­lej­ny fa­bu­lar­ny me­ga-skrót, po­zwa­la­ją­cy Ci bez żad­ne­go wy­sił­ku (szcze­gól­nie in­te­lek­tu­al­ne­go) wy­cią­gać bo­ha­te­ra za uszy z każ­dej pew­nie ka­ba­ły.

Dobra, dalej się już nie cze­piam, bo chyba za­czy­nam przy­sy­piać. Zresz­tą kon­klu­zja z po­wyż­sze­go sło­wo­to­ku i tak na­su­wa się prze­cież wy­raź­na: opo­wia­da­nie zwy­czaj­nie mi się nie po­do­ba­ło; taki, można po­wie­dzieć, praw­dzi­wy po­krak.

 

Peace!

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Przy­ją­łem.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Hra­bio, mia­łam mocno mie­sza­ne uczu­cia wobec Two­je­go opo­wia­da­nia, zatem aby się w tym po­mie­sza­niu nie za­mie­szać jesz­cze bar­dziej, za­sto­su­ję me­to­dę wy­li­czan­ki.

 

To mi się po­do­ba­ło:

Kli­mat, zwłasz­cza w dru­giej czę­ści i pod ko­niec – zna­ko­mi­cie stwo­rzo­ny przez opisy, nie­sa­mo­wi­te sce­ne­rie. Pach­nie to wszyst­ko nieco du­ka­jo­wo, robi wra­że­nie.

Ory­gi­nal­ność świa­ta i za­ko­rze­nie­nie fa­bu­ły w jego spe­cy­fi­ce. 

Toż­sa­mość Po­kra­ka. Za­wsze ciary mi bie­gną po ple­cach gdy po­twór oka­zu­je się ofia­rą.

Kon­klu­zja Suey od­no­śnie czło­wie­czeń­stwa.

 

A za to do­sta­łeś ode mnie mi­nu­sy:

Przy­tło­cze­nie świa­tem na po­cząt­ku – wpro­wa­dzasz od razu bar­dzo dużo ele­men­tów, trud­no się po­ła­pać, wie­lo­krot­nie mu­sia­łam się cofać, żeby coś ogar­nąć.

Nie­zbyt jasna mo­ty­wa­cja Adama, którą trze­ba po pro­stu kupić od nar­ra­to­ra. Nie prze­ko­na­łeś mnie do niej, nie wie­dzia­łam, na czym mu wła­ści­wie za­le­ży i dla­cze­go.

Motyw po­ca­łun­ków – pa­tent z ogrom­nym po­ten­cja­łem, jed­nak sła­biut­ko umo­co­wa­ny, zwią­za­ny tylko pro­lo­giem, który sam w sobie tez jest taki ni przy­szył ni przy­ła­tał. Nie do końca wia­do­mo jak to wszyst­ko dzia­ła, a w tym aspek­cie przy­da­ło­by się wię­cej ja­sno­ści, bo to jed­nak roz­strzy­ga spra­wę na ko­niec.

Mno­gość wąt­ków i mo­ty­wów, ginie jakaś esen­cja. Świa­to­twór­stwo zde­cy­do­wa­nie do­mi­nu­je, fa­bu­ła i głę­bia po­sta­ci znaj­du­je się gdzieś na dru­gim pla­nie.

Po­stać Suey dla mnie też jest mało wia­ry­god­na i mocno bra­ko­wa­ło ja­kie­goś wy­ja­śnie­nia skąd się wzię­ła i dla­cze­go jest taka nie­lu­ria­no­wa­ta. 

 

 

 

O, dzię­ki za ko­men­tarz ju­ror­ski, We­rwe­no :)

No cóż, widzę, że i Ty po­twier­dzasz to, z czym się już po­go­dzi­łem – za dużo chcia­łem tu upchnąć. A na do­da­tek zna­jo­mość świa­ta nie uła­twia­ła mi spoj­rze­nia na niego z per­spek­ty­wy czy­tel­ni­ka… Dzię­ki za wy­punk­to­wa­nie, co w Two­ich oczach nie za­gra­ło jak po­win­no.

Zdradź mi jesz­cze (o ile tu zaj­rzysz) – jak wy­pa­dła we­dług Cie­bie roz­mo­wa wy­ja­śnia­ją­ca Adama z Derrą? Zwró­ci­ła Twoją uwagę czym­kol­wiek, czy ra­czej bez szcze­gól­nych wra­żeń?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

My­śla­łem, że może ja Ci po­mo­gę, ale zu­peł­nie nie pa­mię­tam tej roz­mo­wy. W ogóle nie­wie­le pa­mię­tam oprócz świa­ta, pro­fe­sji Adama i Suey. A ze zwy­cię­skie­go opo­wia­da­nia pa­mię­tam bar­dzo wiele (co prze­ko­nu­je mnie o słusz­no­ści na­sze­go wy­bo­ru). Czy to ozna­cza, że twoje opo­wia­da­nie jest słabe? Ab­so­lut­nie nie. Co więc nie za­gra­ło? Na­pi­sa­no już pod nim wiele, ale ja sku­pię się na Tobie per­so­nal­nie i pu­bli­ka­cji pa­pie­ro­wej. Mam na­dzie­ję, że się nie ob­ra­zisz.

Wi­dzisz, mam po­czu­cie, że to opo­wia­da­nie zo­sta­ło na­pi­sa­ne pod użyt­kow­ni­ków NF, jeśli się mylę, to prze­pra­szam. Ale to nie jest opo­wia­da­nie Co­un­ta, no nie jest i już. Sie­dzia­łem cicho jak inni chwa­li­li Twoje opko, nawet jak do­sta­łeś piór­ko, bo to po­twier­dze­nie pew­nej klasy, ale za­le­ży mi żebyś coś wydał, więc muszę się w końcu ode­zwać.

Chu…a zwo­ju­jesz z ta­ki­mi opo­wia­da­nia­mi, w ogóle z taką prozą. To zna­czy wydać mo­żesz, a pew­nie, ale bę­dziesz wśród dzie­sią­tek dzie­siąt­ków in­nych au­to­rów, gdzieś na przed­ostat­niej półce od dołu. I teraz po­wiem coś, co zrazi do mnie jesz­cze wię­cej ludzi, niż już mia­łem zra­żo­nych. To, co się tutaj na por­ta­lu NF po­do­ba, jest zu­peł­nie nie­ade­kwat­ne do półek w księ­gar­niach. Tutaj piór­ka do­sta­ją takie opo­wia­da­nia jak Dzwo­ne­czek i klub So­lip­sy­stów, a ja się pytam, kto by to wydał? A nawet jakby wydał, kto by to kupił? Pew­nie nawet nie wszy­scy, co gło­so­wa­li na to opo­wia­da­nie. :) I nie de­pre­cjo­nu­ję tutaj umie­jęt­no­ści Szysz­ko­we­go i jego do­rob­ku, bo to świet­ny gość, do­brze pisze, tylko cza­sem strze­li, jak kulą w płot. A dla­cze­go Dzwo­ne­czek jest tak bez­na­dziej­nie słab­szy od Nie­bie­skie­go fla­min­ga to już ma­te­riał na od­dziel­ny re­fe­rat. To dy­gre­sja o tym, że po­ziom upodo­bań por­ta­lu NF nie po­kry­wa się z księ­gar­nią, zu­peł­nie.

Nie mylić tego z kon­struk­tyw­nym ko­men­ta­rzem, bo tu sie­dzą naj­lep­si ludzi w Pol­sce jeśli cho­dzi o warsz­tat i dar­mo­wą pomoc. I to jest ważne, bo bar­dzo po­ma­ga pod­nieść umie­jęt­no­ści. Tylko w Twoim przy­pad­ku to już jest, nie po­trze­bu­jesz wię­cej lek­cji. Masz już kilka pió­rek i to po­win­no Ci wy­star­czyć. Po­trze­bu­jesz na­pi­sać coś z serca, bez ha­mul­ców. Bez roz­glą­da­nia się, komu na NF się spodo­ba, a komu nie. Count to Na dnie two­ich oczu za­miesz­kał szep­tu­lec, ko­niec i krop­ka. Oprócz Cie­bie tylko Katia mo­gła­by na­pi­sać coś lep­sze­go, resz­ta może tylko się sta­rać, a i tak nie da rady. To jest Twoja droga, mo­żesz być pol­skim Kin­giem, ale musi być krew, tor­tu­ry i mal­tre­to­wa­ne dzie­ci. Jedni umie­ją pisać har­le­qu­iny, inni coś in­ne­go.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie.

 

Zdradź mi jesz­cze (o ile tu zaj­rzysz) – jak wy­pa­dła we­dług Cie­bie roz­mo­wa wy­ja­śnia­ją­ca Adama z Derrą? Zwró­ci­ła Twoją uwagę czym­kol­wiek, czy ra­czej bez szcze­gól­nych wra­żeń?

Kur­czę, chyba bez szcze­gól­nych wra­żeń, bo nie od­na­la­złam ich ani w pa­mię­ci, ani w no­tat­kach ;) Na­to­miast w tych dru­gich wy­czy­ta­łam jesz­cze uwagę co do dwóch kwe­stii (o któ­rych jak widzę wspo­mniał Cień) – wątku umie­ra­ją­cej matki chło­pa­ka i za­pi­sków dok­to­ra. Mnie rów­nież trud­no było prze­łknąć te zbie­gi oko­licz­no­ści.

Tutaj piór­ka do­sta­ją takie opo­wia­da­nia jak Dzwo­ne­czek i klub So­lip­sy­stów, a ja się pytam, kto by to wydał? (…) To dy­gre­sja o tym, że po­ziom upodo­bań por­ta­lu NF nie po­kry­wa się z księ­gar­nią, zu­peł­nie.

 

Dar­co­nie, je­steś może za­wo­do­wym re­dak­to­rem i/lub wy­daw­cą, że tak bez­tro­sko i au­to­ry­ta­tyw­nie rzu­casz w eter po­dob­ne twier­dze­nia? Bo wi­dzisz, ja z kolei twier­dzę, że nie masz racji, co zresz­tą po­tra­fię nawet uar­gu­men­to­wać, i to na tyle spo­so­bów, ile jest tutaj srebr­nych pió­rek. Tak się bo­wiem skła­da, że każde jedno piór­ko tej barwy, to w rze­czy­wi­sto­ści piór­ko brą­zo­we – bę­dą­ce wła­śnie od­zwier­cie­dle­niem upodo­bań por­ta­lo­wi­czów – które Mi­ło­ści­wie Nam Re­da­gu­ją­cy (a przed nim Oj­ciec Re­dak­tor) uznał za na tyle dobre, że byłby je wziął i wydał na ła­mach pisma, gdyby pier­wej tra­fi­ło do jego skrzyn­ki (a któ­re­go autor nie­jed­no­krot­nie fak­tycz­nie pu­bli­ko­wał póź­niej w NF) – uprosz­cze­nie, ale nie­ko­niecz­nie prze­kła­ma­nie.

A tak MC jak i Pa­row­ski to fa­ce­ci, któ­rzy ra­czej wie­dzą, co robią.

O oso­bach ta­kich jak bemik, Hanzo, la­ke­hol­men i inni, czyli tu­tej­szych piór­ko­wi­czach, któ­rzy dzi­siaj jed­nak są wy­da­wa­ny­mi au­to­ra­mi, też warto pa­mię­tać.

 

Oprócz Cie­bie tylko Katia mo­gła­by na­pi­sać coś lep­sze­go, resz­ta może tylko się sta­rać, a i tak nie da rady.

Z tym twier­dze­niem – przy całym po­sza­no­wa­niu tak dla Kati, jak i dla Co­un­ta – też zu­peł­nie się nie zga­dzam, a po­now­nie użyty ton ex ca­the­dra ni­niej­szej wy­po­wie­dzi budzi mój po­tęż­ny sprze­ciw już na po­zio­mie dia­lo­gu. Na por­ta­lu – moim, i tylko moim zda­niem, oczy­wi­ście – jest cał­kiem sporo au­to­rów płci do­wol­nej, któ­rzy po­ra­dzi­li­by sobie w ho­łu­bio­nych przez Hra­bie­go kli­ma­tach do­sko­na­le, gdyby tylko po­sta­no­wi­li się z nimi zmie­rzyć. To, że każdy ma wła­sne li­te­rac­kie upodo­ba­nia – na szczę­ście lub nie – i pisze po swo­je­mu, nie jest jesz­cze po­wo­dem, by wy­cią­gać po­dob­ne wnio­ski.

 

A nawet jakby wydał, kto by to kupił?

Po­mi­jam już to, że książ­ki, ge­ne­ral­nie, naj­pierw się ku­pu­je, a potem czyta i ewen­tu­al­nie ża­łu­je wy­da­nych pie­nię­dzy (choć czę­sto bywa i tak, że ktoś tak bar­dzo za­ko­cha się w po­ży­czo­nej skądś książ­ce, że potem uzu­peł­nia wła­snym jej eg­zem­la­rzem pry­wat­ną bi­blio­tecz­kę – mi się to zda­rzy­ło nie­jed­no­krot­nie), ale skoro py­tasz, to Ci od­po­wiem: ja. Zresz­tą na swój spo­sób już ku­pi­łem to opo­wia­da­nie i dzi­siaj zro­bił­bym to po­now­nie.

 

Count, sorry za spam. Już nie będę, słowo.

 

Peace!

 

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Mo­żesz się nie zga­dzać, Cie­niu. To moje su­biek­tyw­ne zda­nie tak samo, jak Twoje. Co do pió­rek i wy­da­wa­nia w NF, za­uwa­ży­łeś może, że ostat­nie srebr­ne piór­ko było wrę­czo­ne pół­to­ra roku temu? A przez ostat­nie dwa i pół roku w sumie czte­ry srebr­ne i prze­szło sześć­dzie­siąt brą­zo­wych. Jaki to pro­cent? Sześć? Wy­ją­tek po­twier­dza re­gu­łę. To co po­do­ba się użyt­kow­ni­kom i Loży, nie po­do­ba się re­dak­cji. Oba­lam więc Twoją wy­łusz­czo­ną teo­rię.

Ale to nie jest opo­wia­da­nie Co­un­ta, no nie jest i już.

Count to Na dnie two­ich oczu za­miesz­kał szep­tu­lec, ko­niec i krop­ka.

Ja bym jed­na­ko­woż po­zwo­li­ła au­to­rom pisać to, na co mają ocho­tę, Dar­co­nie ;-) Bo to tro­chę wy­glą­da mi na próbę uwię­zie­nia au­to­ra w czy­tel­ni­czych gu­stach. Myślę, że Count i każdy inny autor wie naj­le­piej, co jest tak na­praw­dę jego/ jej i nie czy­tel­ni­ko­wi o tym de­cy­do­wać. Czy­tel­nik może je­dy­nie po­dzie­lić się swoim od­bio­rem. A lu­dzie są dużo bar­dziej wie­lo­wy­mia­ro­wi niż to można wy­czy­tać choć­by i z tu­zi­na ich tek­stów.

It's ok not to.

W ogóle nie­wie­le pa­mię­tam oprócz świa­ta, pro­fe­sji Adama i Suey. A ze zwy­cię­skie­go opo­wia­da­nia pa­mię­tam bar­dzo wiele (co prze­ko­nu­je mnie o słusz­no­ści na­sze­go wy­bo­ru).

Cie­szę się, że je­steś za­do­wo­lo­ny ze swo­je­go wy­bo­ru, Dar­co­nie. Abs­tra­hu­jąc jed­nak od “pa­mię­tli­wo­ści” Po­kra­ka (którą nie mnie oce­niać), to we­dług mojej su­biek­tyw­nej opi­nii wy­zna­czy­li­ście dwa (sic!) słabe tek­sty. Może dla­te­go tak nie­wie­le osób gło­so­wa­ło?

 

Czy pi­sa­łem pod por­tal? Nie­ko­niecz­nie, bar­dziej pod Słu­cho­wi­sko (he. he. ;D), nie­mniej ro­zu­miem do czego pi­jesz. Chcia­łem, by było przy­stęp­niej. Czy wy­szło? No chyba nie bar­dzo – opi­nie są śred­nio po­zy­tyw­ne, a piór­ko le­d­wo-le­d­wo.

Co do opo­wia­da­nia Dziad­ka, to mnie aku­rat się ono bar­dzo po­do­ba­ło. Czy ku­pił­by je jed­nak? Hmm. Trud­no po­wie­dzieć. Pew­nie nie, ale to głów­nie dla­te­go, że ja ra­czej nie czy­tu­ję opo­wia­dań ;)

Czy gust por­ta­lo­wy wy­róż­nia się czymś szcze­gól­nym? Myślę, że ge­ne­ra­li­zo­wa­nie w tej kwe­stii nie­chyb­nie za­pro­wa­dzi nas na ma­now­ce, lu­dzie są tak bar­dzo różni… Książ­ki w stylu Szep­tul­ca nikt by pew­nie nie wydał, a jakby wydał, zo­sta­ła­by wci­śnię­ta w głę­bo­ki kąt bi­zar­ro, to nie jest coś to­po­we­go.

Swoją drogą po­wiem Ci, że pi­sa­nie tego ca­łe­go syfu wiele mnie kosz­tu­je.

No ale zo­ba­czy­my. Jeśli ży­czysz sobie hard­co­ro­we­go Co­un­ta, to mogę Ci po­wie­dzieć, że za­pew­ne się go do­cze­kasz.

 

Kur­czę, chyba bez szcze­gól­nych wra­żeń, bo nie od­na­la­złam ich ani w pa­mię­ci, ani w no­tat­kach ;)

Hmm… Cóż, do­brze wie­dzieć. To opo­wia­da­nie miało się ra­czej opie­rać na akcji niż ele­men­cie emo­cjo­nal­nym, ale pla­no­wa­łem sobie by jed­nak i on za­lśnił. Wła­śnie w tej roz­mo­wie. Widzę, że wy­szło śred­nio – uwagę zwró­ci­ła tylko Pie­ro­żek, ale taką ne­ga­tyw­ną uwagę – że za dużo za­dę­cia ;D

Co do zbie­gów oko­licz­no­ści, to nie po­tra­fi­łem ich unik­nąć przy tym na­tę­że­niu i li­mi­cie. To zresz­tą dys­ku­syj­na kwe­stia – wielu ludzi po pro­stu nie zwra­ca na takie coś uwagi, czy­ta­jąc. Albo oglą­da­jąc, bo kwe­stia tyczy się rów­nież fil­mów, które od zbie­gów oko­licz­no­ści aż puch­ną.

No ale zga­dzam się, że jest to swego ro­dza­ju de­fekt.

 

Count, sorry za spam. Już nie będę, słowo.

Spoko, pisz na zdro­wie, Burzo.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Dar­co­nie, pi­szesz z na­mięt­no­ścią re­żi­mo­we­go pro­pa­gan­dzi­sty i ktoś nie­obe­zna­ny w sy­tu­acji fak­tycz­nie mógł­by przy­jąć Twoje słowa za pew­nik.

Istot­nie, srebr­ne piór­ko w for­mie, jakie je zna­li­śmy, prze­sta­ło mieć rację bytu ponad rok temu. Re­dak­tor NF od prozy pol­skiej, który je przy­zna­wał, bez krę­ce­nia oznaj­mił, że nie jest w sta­nie wy­ro­bić się z czy­ta­niem pió­rek w roz­sąd­nym ter­mi­nie (co po­prze­dzo­ne było po­twor­ny­mi ob­su­wa­mi w ich ogła­sza­niu). Ewen­tu­al­ne wrę­cze­nie sre­bra było jed­nak tylko dru­go­rzęd­nym celem prze­sy­ła­nia pió­rek re­dak­to­ro­wi – waż­niej­sze było otrzy­ma­nie choć­by tych paru sym­bo­licz­nych zdań ko­men­ta­rza od pro­fe­sjo­na­li­sty nt. wła­snej twór­czo­ści, czym obec­nie zaj­mu­je się cała trój­ka re­dak­to­rów NF. Trud­no więc by sre­bro wrę­czał re­dak­tor, który prozą pol­ską się nie zaj­mu­je, ale to też nie tak, że re­dak­cja za­po­mnia­ła o forum, bo choć­by No­Whe­re­Man otrzy­mał nie­daw­no bar­dzo cie­ka­wą pro­po­zy­cję wy­da­nia słu­cho­wi­ska w od­cin­kach, nad któ­rym wiem, że prace trwa­ją. A że sre­bra wcze­śniej było nie­wie­le – ma­ga­zyn z gumy nie jest i nie tylko de­biu­tan­ci są w nim pu­bli­ko­wa­ni.

wy­zna­czy­li­ście dwa (sic!) słabe tek­sty. Może dla­te­go tak nie­wie­le osób gło­so­wa­ło?

To nie­praw­da. Nie zga­dzam się, że to słabe tek­sty. To po pro­stu nie jest por­tal na taki kon­kurs. Od­po­wie­dzia­łem w pod­su­mo­wa­niu na to gło­so­wa­nie. I nadal to pod­trzy­mu­ję, tu nie­wie­le osób w ogóle słu­cha słu­cho­wisk, nawet wiel­kich prze­bo­jów, jakim jest Gra o Tron czy Vi­rion. I stoję przy tezie, że Ci wszy­scy, któ­rzy tak chcie­li “dobre” tek­sty po­kro­ju Se­le­ko­usa, nie wy­słu­cha­li­by go do końca. Po­słu­cha­li­by po­cząt­ku, z cie­ka­wo­ści jak wy­szło, włącz­nie z Tobą, Co­un­cie.

Swoją drogą po­wiem Ci, że pi­sa­nie tego ca­łe­go syfu wiele mnie kosz­tu­je.

Oczy­wi­ście, że Cię kosz­tu­je, Co­un­cie. Czy­tam je wła­śnie dla­te­go, bo jest tam kro­pla Two­jej krwi, szyb­kie bicie serca, a pew­nie i odro­bi­na go po­zo­sta­wio­na. Moje naj­le­piej przy­ję­te tu opo­wia­da­nia, to dwa krót­kie szor­ty, na­pi­sa­ne w pół­to­rej go­dzi­ny, pod wpły­wem sil­nych emo­cji.

Książ­ki w stylu Szep­tul­ca nikt by pew­nie nie wydał, (…), to nie jest coś to­po­we­go.

Wydał, nie wydał, to gdy­ba­nie. Mamy do tego prawo. Czy to nie jest coś to­po­we­go? Czy­ta­łem pra­wie rok temu, bar­dzo dużo pa­mię­tam. Jeśli za­py­tał­byś mnie, co jest de­fi­ni­cją “cosia”, po­wie­dział­bym Ci, że wła­śnie to.

 

O czym ty mó­wisz, Jasna Stro­no… Re­dak­tor nie ma czasu czy­tać? A czy to cza­sem nie jego praca? Nie czyta, bo nie ma tu zbyt wiele, co by go in­te­re­so­wa­ło. NF to nie wo­lon­ta­riat, to biz­nes. Ga­ze­ta ma na sie­bie za­ro­bić, a naj­le­piej, gdyby przy­no­si­ła zyski. Gdyby tu były świet­ne opo­wia­da­nia, pa­dło­by i dwa­dzie­ścia srebr­nych pió­rek. A ar­gu­ment, że pismo z gumy nie jest jest zu­peł­nie la­ic­ki albo ina­czej, żebyś nie po­czuł się ob­ra­żo­ny, ide­ali­stycz­ny.

 

Hmm. Czyli wiesz le­piej, dla­cze­go MC prze­stał ko­men­to­wać piór­ko­we tek­sty? In­te­re­su­ją­ce. Jakąś teo­rię na temat szyb­kie­go od­po­wia­da­nia na maile też masz?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie, Dar­co­nie – skoro go­spo­darz po­zwo­lił, to się jed­nak wy­po­wiem – dla MC (a teraz także dla Je­Rze­go i Ma­la­kha) czy­ta­nie tek­stów z forum nie jest czę­ścią obo­wiąz­ków za­wo­do­wych, tylko aktem do­brej woli. Nikt ich do tego nie zmu­sza i nikt im za to nie płaci. Za­wo­do­wym obo­wiąz­kiem MC jest czy­ta­nie tek­stów, które znaj­dzie na po­czcie. A tam tego jest na­praw­dę sporo. Nie można jed­nak za­po­mi­nać, że MC to także pi­sarz roz­wi­ja­ją­cy wła­sną twór­czość, re­dak­tor współ­pra­cu­ją­cy rów­nież z wy­daw­nic­twa­mi i bo­daj­że in­ny­mi por­ta­la­mi, a poza tym po pro­stu czło­wiek, który ma swoje życie i swo­ich bli­skich, więc już sam fakt, że w ogóle znaj­du­je jesz­cze czas dla nas – jak­kol­wiek róż­nie to wy­glą­da – na­praw­dę budzi sza­cu­nek i wdzięcz­ność. Z po­zo­sta­ły­mi re­dak­to­ra­mi jest po­dob­nie.

O tym, jak ma się sy­tu­acja ze srebr­ny­mi piór­ka­mi, pięk­nie wy­ja­śnił już MrBri­ght­si­de – dzię­ki, Stary – ale ja dodam jesz­cze, że nie­znacz­na ilość sre­ber – jesz­cze z cza­sów, kiedy w ogóle były przy­zna­wa­ne – to wcale nie dowód, że nie mia­łem racji. Ge­ne­ral­nie, to tro­chę tak, jakby twier­dzić, że Jezus był tylko tro­chę Synem Bożym, bo nie sza­stał cu­da­mi na każ­dym kroku.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Fin­klo, Cie­niu, bo aspi­ru­ją­cych pi­sa­rzy są setki, jeśli nie ty­sią­ce i do każ­de­go trze­ba cho­ciaż na chwi­lę zaj­rzeć, może się prze­cież tra­fić.

Gdyby w prze­szło­ści na trzy piór­ka w mie­sią­cu, naj­czę­ściej jedno oka­zy­wa­ło się srebr­ne, re­dak­cja nadal by tu re­gu­lar­nie za­glą­da­ła.

Jasna Stro­na nie wy­ja­śnił, tylko przed­sta­wił swój punkt wi­dze­nia, Cie­niu. Nie wci­skaj mi tu jed­nej, ob­ja­wio­nej praw­dy i nie rób ze mnie nie­wier­nej owiecz­ki.

 

Poza tym, Cie­niu, na 50 no­mi­no­wa­nych opo­wia­dań w tym roku, nie no­mi­no­wa­łeś chyba żad­ne­go, w 40 przy­pad­kach byłeś na “nie”, więc ge­ne­ral­nie, Tobie rów­nież nie po­do­ba­ją się opo­wia­da­nia na por­ta­lu NF, nie ro­zu­miem więc, dla­cze­go się ze mną spie­rasz. Dla za­sa­dy?

 

Ale wi­dzisz, to nie piór­ka robią się srebr­ne. To MC na­da­je im taki kolor. To nie teo­ria, to fakt.

I to nie­zu­peł­nie tak, że bie­dak musi w pocie czoła wy­szu­ki­wać nowe ta­len­ty, bo nikt nie wy­sy­ła tek­stów do NF z wła­snej nie­przy­mu­szo­nej woli.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie bar­dzo wiem, gdzie na­pi­sa­łem, że MC nie na­da­je srebr­nych pió­rek, skoro to przy­ta­czasz, Fin­klo. Nie pi­sa­łem rów­nież, że jest bie­da­kiem, ani że musi wy­szu­ki­wać ta­len­ty, ale wie­rzę, że jest pro­fe­sjo­na­li­stą i czyta cho­ciaż aka­pit lub dwa każ­de­go tek­stu, który do­sta­je.

Tutaj:

Gdyby w prze­szło­ści na trzy piór­ka w mie­sią­cu, naj­czę­ściej jedno oka­zy­wa­ło się srebr­ne, re­dak­cja nadal by tu re­gu­lar­nie za­glą­da­ła.

Zda­rza­ły się sre­bra, ale potem MC prze­stał czy­tać piór­ko­we tek­sty, więc znik­nę­ły. To nie musi ozna­czać, że po­ziom tek­stów spadł. To ra­czej sy­tu­acja “Icek, ty daj mnie szan­sę, ty idź kup los”.

Też wie­rzę, że MC czyta tek­sty, które do­sta­je. Wiem, że ma ich dużo i trwa to długo. Do­pusz­czam rów­nież moż­li­wość, że po ich lek­tu­rze nie ma już czasu/ ocho­ty na por­tal.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ja­śnie Pan na­pi­sał, że MC sam przy­znał, iż od­pu­ścił co­mie­sięcz­ne ko­men­ta­rze, bo nie ma czasu. (i tu jest ob­ja­śnie­nie) Tej wła­śnie przy­czy­nie – a nie dla­te­go, że MC nie widzi tu nic faj­ne­go – za­wdzię­cza­my smut­ne zja­wi­sko, iż prze­sta­ły po­ja­wiać się sre­bra. Po­łą­cze­nie wspól­nych re­dak­tor­skich sił przy ko­men­to­wa­niu pió­rek rów­nież tego, z pew­nych wzglę­dów, nie zmie­ni­ło (co nie zna­czy, że tak się nie sta­nie).

 

To teraz tro­chę au­to­re­kla­my:

Jeśli wy­brzmie­wa­ją­cy tutaj dzi­siaj Dzwo­ne­czek zo­stał opu­bli­ko­wa­ny w tym roku – a dał­bym sobie brodę zgo­lić, że tak wła­śnie było – to jed­nak no­mi­no­wa­łem jakiś tekst. A nawet dwa, bo – i to już na pewno – był też Huzar Pana Ma­ra­sa. Więc, jak na mnie, zu­peł­nie nie­źle, przy­znać mu­sisz.^^

Ge­ne­ral­nie jed­nak fak­tycz­nie je­stem upier­dli­wą ka­na­lią prze­klę­tą przez bogów pra­gnie­niem wy­róż­nia­nia tek­stów, które i bez tego fak­tycz­nie się wy­róż­nia­ją (oczy­wi­ście wedle moich stan­dar­dów). A że czy­tam tutaj mniej niż bym chciał, a przy tym ko­men­tu­ję znacz­nie mniej, niż czy­tam (co jest po­nie­kąd winą faktu, że z oczy­wi­stych wzglę­dów żre mi to za dużo czasu), to mu­so­wo jest jakiś błąd w ma­trik­sie. Albo po pro­stu, cy­tu­jąc Króla: “Świat po­szedł do przo­du”. A ja razem z nim. Życie.

Nie kłócę się jed­nak dla za­sa­dy – o ile w ogóle, bo oso­bi­ście sta­ram się wie­rzyć, że jed­nak dys­ku­tu­je­my i nic po­nad­to – tylko w imię głę­bo­kiej wiary w to, że za­ło­że­nie, iż por­tal jedno, a druk – zu­peł­nie co in­ne­go, nie ma racji bytu. Nawet, jeśli te wda świa­ty na­cho­dzą na sie­bie rzad­ko i le­d­wie mar­gi­nal­nie.

 

Peace!

 

P.S.

Fifi, jak zwy­kle, była szyb­sza.

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Uszy mam czer­wo­ne, jakby ktoś mi moje tek­sty tu ob­ga­dy­wał. W sumie nie mam nic do na­pi­sa­nia, co już nie zo­sta­ło przez in­nych na­pi­sa­ne, więc tylko po­twier­dzę, że Dzwo­ne­czek jest z tego roku.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Moje “nie po­kry­wa się, zu­peł­nie” uzna­ję za zbli­żo­ne do “rzad­ko i le­d­wie mar­gi­nal­nie”. Cza­sa­mi się trafi taka dys­ku­sja, Count. Tym razem pod Twoim opkiem.

Po­zdra­wiam, Szysz­ko­wy. Kupię Fla­min­ga, jak wy­dasz. :)

 

Też nie mam wiele do po­wie­dze­nia. Może tylko tyle, że Dar­con za­in­te­re­so­wał mnie tym fla­min­giem. Muszę zaj­rzeć. A który z Two­ich tek­stów, Dar­co­nie, jest praw­dzi­wie, esen­cjo­nal­nie Dar­co­no­wy? Te szor­ty?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Hm, to dosyć trud­ne py­ta­nie. Moje opo­wia­da­nia to takie opo­wie­ści barda, coś tam gdzieś za­sły­sza­ne, coś z wła­sne­go do­świad­cze­nia do­da­ne i osta­tecz­nie “wy­śpie­wa­ne przy ko­min­ku” (czyli na por­ta­lu NF). Myślę, że wię­cej “mnie” bę­dzie w mojej oby­cza­jów­ce, a że nie lubię od­kry­wać sie­bie innym, nie­wie­le ich po­wsta­je, a z racji por­ta­lu, nic tu się nie po­ja­wia.

Mam jed­nak sen­ty­ment do opu­bli­ko­wa­nych tutaj Od­cie­ni mi­ło­ści, choć nie wiem czy Cię za­cie­ka­wią. Ostat­ni mój szort bę­dzie znacz­nie bli­żej Two­je­go kręgu za­in­te­re­so­wań i można go na­zwać “esen­cjo­nal­ną” stro­ną au­to­ra. Mam jed­nak pewne plany wzglę­dem tego utwo­ru i wró­cił do kopii ro­bo­czych. Jeśli je­steś za­in­te­re­so­wa­ny prze­czy­ta­niem, po­de­ślij mi adres e-ma­il na PW, wyślę Ci pdf.

 

Moje kręgi za­in­te­re­so­wań są spe­cy­ficz­ne, na pewno nie su­ge­ruj się tym, co sam piszę ;)

Chęt­nie prze­czy­tam – tak Od­cie­nie, jak i szor­ta. Zbyt długo było mi nie po dro­dze z Twoją pi­sa­ni­ną.

A samą kwe­stię esen­cjo­nal­no­ści chyba ro­zu­miem, choć ra­czej roz­pa­try­wa­łem ją przez pry­zmat two­rze­nia ar­ty­stycz­ne­go lub rze­mieśl­ni­cze­go.

 

Trzy­maj i dzię­ki:

→ primagen@vp.pl

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Wra­cam ze spóź­nio­nym ko­men­ta­rzem piór­ko­wym. Wy­bacz, wrze­sień nie­ste­ty nie roz­piesz­czał. Jak już za­pew­ne wiesz, byłem na TAK.

Bar­dzo fajne scien­ce-fan­ta­sy. Do tego ten z ga­tun­ku mocno sie­dzą­cych na Trze­cim Pra­wie Clar­ke'a. Aż mi się przy­po­mnia­ły go­dzi­ny spę­dzo­ne w Dzie­wią­tym Świe­cie (RPG Nu­me­ne­ra) czy książ­ki z cyklu "Umie­ra­ją­cej Ziemi" Vance’a.

Uni­wer­sum in­te­re­su­ją­ce, bo z jed­nej stro­ny rzu­casz w miarę umie­jęt­nie ter­mi­na­mi, nie pró­bu­jąc iść w wy­ja­śnie­nia ma­gicz­ny­mi sło­wa­mi ta­ki­mi jak "kwan­to­wy" czy "re­la­ty­wi­stycz­ny", z dru­giej po­da­jesz cho­ciaż ogól­ny kie­ru­nek, gdzie szu­kać roz­wią­za­nia. Lu­ria­nie to cie­ka­wie przed­sta­wio­na rasa (sam eks­pe­ry­men­tu­ję z rasą stwo­rzo­ną z fo­to­nów do mo­je­go uni­wer­sum, acz­kol­wiek idę w stro­nę więk­szej "twar­do­ści"), po­dob­nie Od­blask jako mia­sto wi­dzia­łem jako przed­sta­wi­cie­la tech­no­feu­da­li­zmu.

Bo­ha­ter Adam to cie­ka­wa po­stać, z ga­tun­ku ta­kich, które lubię – nie głupi, do­cie­kli­wy, ma­ją­cy swoje zda­nie, ale też po­peł­nia­ją­cy błędy. Tro­chę mało na­kre­śli­łeś wpływ jego prze­szło­ści na obec­ną te­raź­niej­szość – w związ­ku z tym, gdyby ją wy­ciąć, mam wra­że­nie, że tekst nic by nie stra­cił. Poza tym jed­nak mi się spodo­bał.

Go­rzej z jego to­wa­rzysz­ką. Sueye ze­psu­ła dla mnie obraz Lu­rian. Była zbyt… ludz­ka. Nie zna­la­złem w tek­ście ni­cze­go, co mo­gło­by wska­zy­wać, by to była próba imi­to­wa­nia za­cho­wa­nia Adama, a przy­naj­mniej ja tego tak nie od­czu­łem. Przez to czar Lu­rian prysł i od­bu­do­wał go do­pie­ro motyw z tym "han­dla­rzem" na końcu.

Sama fa­bu­ła wy­szła in­te­re­su­ją­co, mia­łeś moją uwagę przy ko­lej­nym roz­wią­zy­wa­niu za­gad­ki. Samo za­koń­cze­nie wy­szło w moich oczach sa­tys­fak­cjo­nu­ją­co :)

Pod­su­mo­wu­jąc: dobry kon­cert fa­jer­wer­ków, ma­ją­cy tro­chę nie­do­cią­gnięć, ale za­ra­zem pełen in­te­re­su­ją­cych po­my­słów. De­fi­ni­tyw­nie coś, co zo­sta­nie ze mną na dłu­żej.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Jesz­cze raz dzię­ki za no­mi­na­cję. Gdyby nie Ty, uczest­nic­two w tym kon­kur­sie skoń­czy­ło­by się za­pew­ne cał­ko­wi­tą wtopą :)

Też eks­pe­ry­men­tu­jesz z fo­to­na­mi? Masz w takim razie hra­biow­skie wspar­cie men­tal­ne i za­in­te­re­so­wa­nie.

Widzę, że kre­acja Suey w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku oka­za­ła się klę­ską. Ni­ko­mu nie po­de­szła jakoś szcze­gól­nie – lu­dzie albo byli na­sta­wie­ni ne­ga­tyw­nie albo neu­tral­nie. To cenna in­for­ma­cje. Przy two­rze­niu “tego więk­sze­go” z pew­no­ścią wezmę na to po­praw­kę.

 

Jeśli zo­sta­nie na dłu­żej, bar­dzo się cie­szę. To jest naj­cen­niej­sze.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Cie­ka­wy po­mysł. Opo­wia­da­nie ‘kli­ma­tycz­ne’. Spodo­ba­ło mi się

Bar­dzo nie­ty­po­wy po­mysł i przy­znam, że tra­fił w moje gusta. Tylko pe­wien pro­blem mia­łem może z emo­cjo­nal­no­ścią tego tek­stu, bo za­cie­ka­wił, praw­da, ale nie po­ru­szył. Pod­czas mo­men­tów, gdzie losy bo­ha­te­rów po­win­ny mnie smu­cić, jakoś tego nie od­czu­wa­łem. Też ta pierw­sza część po­wie­ści była dla mnie nieco lep­sza. Bar­dziej czu­łem bo­ha­te­rów, póź­niej gdzieś to zni­kło. 

Ale ogól­nie po­do­ba­ło się. 

Po­zdra­wiam. 

Sen jest dobry, ale książ­ki są lep­sze

Hej, wiel­kie dzię­ki za nie­spo­dzie­wa­ną wi­zy­tę i opi­nię, Młody Pi­sa­rzu!

Cie­ka­we, że spo­śród moich sta­ro­ci wy­bra­łeś wła­śnie ten tekst – bar­dzo mnie to cie­szy.

Mam świa­do­mość, że emo­cjo­nal­ność szwan­ku­je. Obok dia­lo­gów to jedna z moich naj­więk­szych sła­bo­ści ;(

 Nie­mniej, tak się skła­da, że doj­rze­wam do na­pi­sa­nia po­wie­ści i wstęp­nie pla­no­wa­łem po­cią­gnąć wła­śnie hi­sto­rię Adama i Suey. Zdaje mi się naj­bar­dziej “ma­in­stre­amo­wa” spo­śród moich idei. A samo opo­wia­da­nie było pi­sa­ne jako “pilot” do więk­szej ca­ło­ści.

Był­bym więc wdzięcz­ny, gdy­byś mi do­pre­cy­zo­wał – czy do­strze­gasz po­ten­cjał w tym świe­cie? Czy wy­czu­łeś w głów­nych bo­ha­te­rach ja­kieś ślady cha­rak­te­ru/świa­do­mo­ści? Uwa­żasz, że zwa­żyw­szy na set­ting po­win­no być bar­dziej hor­ro­ro­wo i cięż­ko (czyt. 18+), czy ra­czej wię­cej fa­jer­wer­ków akcji (young adults)?

Na­wi­ną­łeś się, więc pytam ;D

Był­bym wdzięcz­ny za szcze­rą od­po­wiedź – uspo­ka­jam, że to dla mnie je­dy­nie wska­zów­ki, które chęt­nie wziął­bym pod uwagę ;)

 

Trzym się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Opi­nia w 100% su­biek­tyw­na i nie jest po­par­ta żadną wie­dzą.

Zde­cy­do­wa­nie świat ma spory po­ten­cjał. Masz tutaj nie­ty­po­wy po­mysł, który mnie chwy­cił i też kli­mat. A przez kli­mat mam na myśli mię­dzy in­ny­mi opisy lo­ka­cji. Ład­nie to wy­cho­dzi, tro­chę mrocz­nie, z taką nutą magii. 

Z bo­ha­te­rów wy­da­je mi się, że Suey mo­gła­by być lep­sza. Wła­śnie w wy­pad­ku dia­lo­gów, bo np. opis jak użyła efek­tów spe­cjal­nych, żeby uło­żyć się w znak za­py­ta­nia świet­ny, ale jej kwe­stie były cza­sa­mi lekko iry­tu­ją­ce, a taka kre­acja w przy­pad­ku głów­nej bo­ha­ter­ki to chyba nie­naj­lep­szy po­mysł. Bo IMHO masz tu spory po­ten­cjał na dia­lo­gi na­są­czo­ne do­bry­mi żar­ta­mi, które ład­nie roz­bu­du­ją bo­ha­te­rów, jed­nak obec­nie cze­goś bra­ku­je. Wia­do­mo, może to być kwe­stia gustu. 

Co do ostat­nie­go py­ta­nia, wy­da­je mi się, że obie formy za­dzia­ła­ją. I bar­dziej hor­ro­wo może wy­paść świet­nie, jak i wię­cej akcji rów­nież. Cho­ciaż tak szcze­rze wy­da­je mi się, iż świat chyba bar­dziej pa­su­je do cze­goś cięż­sze­go.

W ogóle py­ta­nie mnie o co­kol­wiek, to nie naj­lep­szy po­mysł, ale skoro mó­wisz, że cho­dzi je­dy­nie o wska­zów­ki :D 

 

Trzym się. 

Sen jest dobry, ale książ­ki są lep­sze

Suey mo­gła­by być lep­sza. Wła­śnie w wy­pad­ku dia­lo­gów

No wła­śnie – i tu mnie boli! Mnie się ten styl ga­da­nia u niej po­do­bał, by był wy­ra­zi­sty, ale sporo osób miało po­dob­ne od­czu­cia, co Ty. Łącz­nie z moimi “pry­wat­ny­mi” czy­tel­ni­ka­mi…

Kusi mnie cię­żar, ale pa­trząc po rynku, le­piej sprze­dał­by się za­pew­ne ma­in­stre­am. No ale chyba naj­waż­niej­sze, by było wia­ry­god­nie, nie na siłę :)

 

W ogóle py­ta­nie mnie o co­kol­wiek, to nie naj­lep­szy po­mysł, ale skoro mó­wisz, że cho­dzi je­dy­nie o wska­zów­ki :D 

Dla­cze­go? Ja uwa­żam, że to świet­ny po­mysł :D

Dzię­ki wiel­kie za do­pre­cy­zo­wa­nia :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Nowa Fantastyka