- Opowiadanie: Alpaga - Ciasteczko z wróżbą (DRAGONEZA)

Ciasteczko z wróżbą (DRAGONEZA)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ciasteczko z wróżbą (DRAGONEZA)

– Kowalski, do raportu!

 

Przygarbiony smok na dźwięk swojego nazwiska zerwał się na równe nogi. Inne smoki widząc jego podenerwowanie prychnęły ze śmiechem w jego stronę. Gad spojrzał w górę i po raz setny przeczytał napis wiszący nad wejściem do jaskini: Mieczysław Wawelski – Kierownik Zespołu. Westchnął po czym wszedł do środka.

 

– Kowalski! – zielony smok za biurkiem nie był zadowolony. Kopcił swoje cygaro, raz po raz wydychając kłęby dymu, które rozchodziły się po całym gabinecie. – Meldujcie! Wyrobiliście normę?

 

– Eee… – jego elokwencja nie zawiodła go i tym razem – Pracuję nad tym.

 

– Kowalski, nie owijaj w bawełnę! To, że mi kiedyś taki Dratewka niestrawności nabawił, to nie znaczy, że drugi raz dam się nabrać! – wybuchnął, po czym pociągnął nerwowo cygaro tak mocno, że momentalnie wypaliło się do końca.

 

– Panie Wawelski, w tym miesiącu zdołałem pożreć cztery dziewice.

 

– Ile? – wrzasnął – Kowalski dobrze wiesz, że miesięczna norma to piętnaście dziewic. Mamy dwudziesty pierwszy września!

 

– Kiedy ja tak nie mogę! Kto by tam chciał jakieś takie dziewice? Przecież one są takie niedobre i żylaste. Do tego drą się jakbym robił im niewiadomo co. Aż głowa pęka.

 

– Janek – kierownik zapalił następne cygaro – omawialiśmy to. Wiem, że nie są tak dobre jak owieczki, mhm… – oblizał się łakomie – i sporo z nimi kłopotu, ale takie jest życie. Co by się stało jakbyśmy nie jedli dziewic? Książęta by się nam zaraz tutaj namnożyły, od razu by jakieś królestwa nowe powstały. Rach! Ciach! I znów jakąś wojnę wywołają. A wtedy to dopiero będzie roboty. Tyle palenia, plądrowania i niszczenia. Komu by się chciało?

 

Jan Kowalski patrzył na kierownika ze spuszczoną głową.

 

– Kowalski, nie zrozum mnie źle, ale jeżeli twoje nastawienie się nie zmieni, to będziemy musieli zakończyć współpracę.

 

– Co?! – Janek nie mógł uwierzyć – Nie może mi pan tego zrobić!

 

– Znasz zasady. Ci, którzy dobrze pracują awansują do innych zespołów. Pamiętasz Darka? Półtora roku żarł dziewice jak szalony. Po trzydzieści miesięcznie i co? Dziś pracuje w dziale marketingu, a jego podobizną ludzie straszą małe dzieci! No, ale najpierw musiał napracować się u mnie.

 

– Zobaczy Pan! Jeszcze o mnie usłyszą!

 

– Mam nadzieję Kowalski. A teraz idź żreć te dziewice! – wykrzyczał Pan Wawelski odpalając trzecie cygaro. Trzeba było mu przyznać, że palił jak prawdziwy smok.

 

 

 

*

 

– Jadźka, Jadźka! – podekscytowany mężczyzna wparował jak dziki do kuchni.

 

– Czego chcesz, jełopie jeden? – anielski głos jego bezzębnej połowinki wyrażał zdenerwowanie i brak zainteresowania.

 

– Jadźka spójrz! To ciasteczko z przepowiednią!

 

– To ja od miesiąca w jednych gaciach chodzę, bo nas nie stać, a ty se jakieś ciastka kupujesz?!

 

– Cicho bądź, głupia babo! – powiedział zniecierpliwiony. – Ukradłem komuś to ciastko, a w nim była przepowiednia – rozwinął przed nią brudny kawałek papieru i niemal wsadził jej w oko – Widzisz Jadźka? Tu pisze: Bendziesz sławny. Pokonasz smoka

 

– Ty Tadek, byś najsampierw bezrobocie pokonał, co? A nie pierdołami się zajmujesz! Z resztą to nie jest twoja przepowiednia, nie dla ciebie ona.

 

– Mówisz tak, boś zazdrosna jędza! – mężczyzna przytulił kartkę w swoich ubłoconych łapach – Ale ja Cię i tak kocham Jadźka! I jak już wszystkie smocze skarby będą moje, to się podzielę!

 

Tadek zniknął z domu równie szybko jak do niego wtargnął. Rzucił okiem po zrujnowanym gospodarstwie, na które składały się: dom, stodoła i kawałek pola. Pogładził swoją brodę myśląc intensywnie, czego potrzeba takiemu zabójcy smoków jak on, aby ubić bestię.

 

– Broni! – pomyślał. Miecza nigdy nie widział, ale widły też chyba są dobre, nie? Skoro na szwagra podziałało to na smoka też musi! Wbiegł szybko do stodoły. – Ha! – na jego twarzy pojawił się uśmiech ukazujący wszystkie(całe trzy!) zęby. Nie tylko znalazł widły, ale także połamane grabie!

 

– Przepowiednia nie kłamie! – pomyślał – Czego mi jeszcze trza?

 

– Treningu – sposępniał. Nie miał teraz czasu trenować walkę wręcz z innymi stworami. Nie mógł przecież kusić opatrzności i marnować cennego czasu. Każda sekunda była na wagę złota, smoczego złota! Myślał, co poza treningiem mogłoby mu się przydać.

 

Palnął się otwartą dłonią w czoło. To było tak oczywiste, że aż o tym zapomniał. Musi mieć przecież zbroję! Każdy wojak ma przecież zbroję! Zbroi w prawdzie nigdy nie widział, ale przecie służy do ochrony, nie? Więc nadaje się wszystko! Wbiegł do kuchni, gdzie wciąż krzątała się Jadźka. Wykradł z jej kuchni kilka garnków. -No! – powiedział masując obolałe oko – Trening z innymi potworami też mam już za sobą.

 

W największym garncu, jaki udało mu się wyrwać od swojej połowinki, wyżłobił trzy otwory: dwa na ręce i trzeci na głowę, oczywiście. Od razu postanowił przymierzyć swoje dzieło, pasowało jak ulał! Swoją łepetynę bogatą w najróżniejsze pomysły, schronił pod żaroodpornym hełmem ze starego durszlaka z urwaną rączką. Całości dopełniała wielka pokrywka od garnka, służąca jako tarcza. W prawdzie nie była ona wykonana z legendarnego mithrilu, ale prezentowała się równie dostojnie.

 

– No, to teraz jestem gotów! – powiedział pewny siebie Tadek. – Smoku! Szykuj się na zagładę!

 

Tadek poszedł pieszo. Od lat nie mieli konia.

 

 

 

*

 

– Stary nie przejmuj się! – powiedział Staszek, wcinając kolejną porcję „chłopków pańszyźnianych".

 

– Łatwo Tobie mówić! – wpatrywał się ponuro w swojego owcoburgera – Ty palisz wioski, to o niebo przyjemniejsze!

 

– A przestań! Gardło mnie boli od ryczenia na nich. I strasznie brudna to robota, raz to się nawet wysypki nabawiłem, o tu! – Staszek pokazał swoje gładko przycięte szpony – Nigdy nie wiesz, co złapiesz od tych brudasów.

 

– Niby na nich narzekasz, a patrz co żresz – ukąsił złośliwą uwagą Jan.

 

– To co innego. Obmyte i wytarzane w mące ziemniaczanej. Spróbuj!

 

Jan chcąc, nie chcąc spróbował „chłopka pańczyźnianego", chociaż sama nazwa go odrzucała. Zawsze był zdania, że owcoburgery są najsmaczniejsze.

 

– Kurcze – zdziwił się – Nawet dobre są te skurczybyki! Mogę jeszcze jednego?

 

– Śmiało, częstuj się. Kto wie? Jakby te dziewice potarzać w mące, to też by tak smakowały?

 

– Kto wie? – oba smoki zaśmiały się tak głośno, że wieśniacy mogli usłyszeć ich kilka kilometrów dalej.

 

Jan Kowalski przeżuwając kolejnego chłopka poczuł coś między zębami. Podłubał w nich jednym ze szponów i wyciągnął z pyska kawałek kartki. Była strasznie malutka, więc musiał sięgnąć po okulary, wzrok nie był już niestety tak dobry jak kiedyś.

 

– Osz kurcze! Staszek to był „chłopek z wróżbą"!

 

– Co? „U Bazyliszka" czegoś takiego nie sprzedają.

 

W K R Ó T C E – literował z trudem Jan – B Ę D Z I E SZ W L E G E N D A C H, Wkrótce będziesz w legendach! Staszek, czyż to nie wspaniałe?

 

– Brednie – zgasił go kompan – Poza tym, to ludzka przepowiednia, nie może odnosić się do smoków. Z resztą, podobno nie można ukraść komuś czyjegoś przeznaczenia. Mogą dziać się złe rzeczy, lepiej to odłóż.

 

– A czym mi może zaszkodzić ludzka przepowiednia? Przecież to tylko ludzie!

 

– Właśnie! To tylko ludzie, więc wyrzuć tego śmiecia.

 

Jan się zawahał. Od wielu miesięcy prześladował go pech, a ten marny kawałek papieru, był jedyną zapowiedzią jego końca.

 

– Nie wyrzucę! Zobaczysz, będę w legendach, a ta przepowiednia, tylko to potwierdza. – Jan udając zmęczenie ziewnął, odsłaniając dwa rzędy swoich ostrych zębów – Wiesz co, chyba już na mnie pora. Jutro postaram się porwać kilka dziewic.

 

 

 

*

 

Tadek maszerował już trzeci dzień. Gdy przybył do zamku dziwnie się na niego spojrzeli. Wyzwali od wariatów, ale się im nie dziwił. Droga wielkiego zabójcy smoków takiego jak on, nie będzie rozumiana przez byle pazia. Jego czyny mógł docenić jedynie inny zabójca smoków. Bezczelni, śmiali się kiedy wskazywali mu drogę w stronę smoka. Jeszcze jeden dzień wędrówki i smok wpadnie w jego ręce!

 

 

 

*

 

Jan leżał na swoim legowisku. Przez ostatnie trzy dni porwał dziewięć dziewic, Pan Wawelski byłby z niego zadowolony. Był bardzo podekscytowany treścią przepowiedni. Nawet pierwszego dnia pracy u legendarnego Pana Wawelskiego nie czuł się tak jak teraz. Nawet wycie porwanych kobiet wcale mu nie przeszkadzało, wiedział że muszą przeżyć, aby on mógł stoczyć legendarny pojedynek z najdzielniejszym rycerzem tego królestwa. Tak, nastała jego chwila. Już wkrótce jego nazwisko będzie wymieniane równie często, co nazwisko Pana Wawelskiego!

 

Teraz musiał tylko czekać.

 

 

 

*

 

Dochodziło południe. Słońce było tak silne, że Tadek w swojej garncowej zbroi, czuł się niczym jajko gotowane na twardo. Według tego, co powiedzieli mu miejscowi, leże smoka znajdowało się na tym wzgórzu. Mężczyzna z trudem wykonywał kolejne kroki pod górę, ale było warto. Przepowiednia nie mogła kłamać, a od smoka dzieliła go już niespełna godzina drogi!

 

 

 

*

 

– Potworze! Stawaj do walki! – Jan zerwał się momentalnie ze swojego leża, ale jego radość szybko wyparowała, kiedy ujrzał, czyj był ten nieznajomy głos.

 

– Zjeżdżaj dziwaku! – warknął smok. Tadek wystraszył się nie na żarty. Nogi miał jak z waty, a w gardle momentalnie mu zaschło. Nie spodziewał się, że smok może być tak wielki. Myślał że przyjdzie mu się zmierzyć z czymś, co będzie niewiele większe od jego szwagra, bestia natomiast same szpony miała rozmiarów rosłego człowieka.

 

Chwilę minęło nim się opanował. Przecież przepowiednia nie mogła kłamać! Obiegł dookoła smoka, który do tej pory zdążył już stracić zainteresowanie jego osobą. Wyciągnął i zakręcił złowrogo korbaczem wykonanym z uszkodzonych grabi, przewiązanych z obu połamanych stron kawałkiem liny. Sparciały sznur nie wytrzymał i końcówka grabi poszybowała w kierunku bestii trafiając ją w samo oko.

 

– Ała! – zawył smok Jan – Zjeżdżaj szkodniku, pókim dobry!

 

Tadek słysząc jęk bólu stwora, nabrał pewności siebie. Odrzucił resztkę grabi, która pozostała mu w ręku i wyciągnął z kieszeni zwiniętą przepowiednię. Przeczytał raz jeszcze: Bendziesz sławny. Pokonasz smoka, powtórzył to sobie jeszcze raz w myślach niczym mantrę, a następnie wykrzyczał:

 

– Jam jest Tadeusz, syn Moczywora…

 

– Co on tam plecie? – powiedział do siebie smok Kowalski, wciąż trąc obolałe oko.

 

– … legendarny zabójca smoków – kontynuował Tadek – ten, który zgodnie z przepowiednią stoczy z tobą, ty bestio, walkę na śmierć i życie!

 

– „Przepowiednią"? – Smok znów spojrzał się na dziwaka. Czyżby to był ów, ten legendarny wojownik, z którym stoczy legendarną bitwę, o której ludzie będą pisać pieśni? Przecież to jakiś obłąkany idiota z widłami w łapie i garnku na głowie. Żałosne! Z drugiej strony, jeżeli przepowiednia mówi, że wkrótce będzie w legendach, to nie powinien odpuszczać żadnemu przybyszowi.

 

Wstał i zbliżył się do śmiałka. Nabrał w paszczę powietrza i przemówił najstraszliwszym głosem jaki umiał z siebie wydobyć:

 

– Jam jest Smok Kowalski! Zapamiętaj me imię, mężny wojowniku, gdyż będzie ono ostatnim jakie usłyszysz w swoim krótkim, acz walecznym żywocie! Stawaj do walki!

 

Smok ponownie się zawiódł. Tadeusz, syn Moczywora, legendarny zabójca smoków, ten który zgodnie z przepowiednią, miał stoczyć z nim walkę na śmierć i życie, skakał i tarzał się wokół niego, kłując go jakąś marną wykałaczką w stopę.

 

– Ha! – sapnął Tadek, zadając widłami kolejne pchnięcie w stopę bestii ­– Ha! – odskoczył na bok, unikając ewentualnego ciosu smoka i przeturlał się po ziemi – Ha! Giń gadzie!

 

Bestii opadły łapska ze zdziwienia. Ze zrezygnowaniem zaryczał na przeciwnika:

 

­– Potężnyś ty, Tadeuszu, synu Moczywora! Ale jam potężniejszy jest!

 

Jan Kowalski podniósł nogę, aby zadeptać tego szaleńca. Już miał go zgnieść niczym robala, ale zawahał się. Może wszystkie te legendarne historie to bajki? Może każda legenda o smoku wygląda właśnie w ten sposób? Może to smok decyduje, jak mają się zakończyć tego typu historie? Jeżeli to jest mój wróg z przepowiedni, niechaj zginie iście legendarnie! Niechaj zostanie żywcem pożarty przez smoka!

 

– Giń poczwaro! – Tadek nie dawał za wygraną i z mistrzowską precyzją ranił potwora. Jadźka byłaby z niego dumna!

 

Smok jedną ze swoich łap, wielkich jak stodoła, chwycił garniec z idiotą w środku. Schwytany nie zamierzał się poddać i wciąż dźgał Jana wykałaczką w kciuk.

 

– Przegrałeś, potężny wojowniku! – dziewice, które do tej chwili były spokojne znów zaczęły wrzeszczeć wniebogłosy – Zostaniesz pożarty!

 

Smok Kowalski nie słyszał już, co jego przeciwnik miał jeszcze do powiedzenia. Wrzucił go sobie do pyska i od razu przełknął, po chwili poczuł jak miotający się nieszczęśnik wpada mu do żołądka. Momentalnie stracił oddech, oczy wylazły mu na wierz, zaraz także wypłynęły z nich łzy. Próbował odkaszlnąć i rzucał się na wszystkie strony, ale nie zdawało to skutku. Legendarna zbroja z dziurawego garnca Pani Jadzi ugrzęzła mu w gardzieli. Jan Kowalski miotał się jeszcze przez chwilę, po czym padł bez ducha na ziemię.

 

 

 

*

 

­– Poproszę dwa tuziny ciastek z wróżbą! – powiedział bogato ubrany szlachcic.

 

– Hola, hola! – zza lady wychylił się pomarszczony piekarz w dziwnej szacie – Po pierwsze to nie ciastko z wróżbą, a z przepowiednią!

 

– Wszystko jedno! – szlachcic rzucił sakwę pełną złota – Dwa tuziny proszę!

 

– Po drugie, mogę panu sprzedać tylko jedno ciasteczko.

 

– Co?

 

– Takie są zasady. Każdy, kto chce otrzymać przepowiednię, musi osobiście kupić i odebrać swoje ciasteczko. I nie może kupić następnego, póki poprzednia przepowiednia się nie dopełni. Inaczej czekają go straszne konsekwencje…

 

– Niby jakie?

 

– A znasz legendę o Chciwym Tadeuszu i Smoku Kowalskim? – tajemniczy piekarz uśmiechnął się złowieszczo.

Koniec

Komentarze

Do konkursu.

Od samego początku poraża ilość kompletnie niepotrzebnych zaimków dzierżawczych.

 

anielski głos jego bezzębnej połowinki wyrażał zdenerwowanie i brak zainteresowania.

 

Więc skąd i na co to zdenerwowanie, skoro połowinki to nie interesuje? Logika, mocium panie, zawiodła. Obojętność a jednocześnie zdenerwowanie - sprzeczność widzę.

 

"Wprawdzie" piszemy razem.

 

- Łatwo Tobie mówić!

Ładnie to wygląda w liście do ukochanej/ego, używanie dużych liter. W opowiadaniu nie ma sensu, bo skoro mamy do czynienia z zapisem wypowiedzi, to jak niby tę dużą literę wyartykułować?

 

"Zresztą" też piszemy razem.

 

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia, fabularnie też daleko było temu opowiadaniu do doskonałości.

A mnie się podobało. I rozśmieszyło. I za to piątka :)

Nowa Fantastyka