- Opowiadanie: Arnubis - Etz HaDa'at. Drzewo poznania

Etz HaDa'at. Drzewo poznania

W ra­mach wpraw­ki dla roz­pi­sa­nia po wa­ka­cyj­nej prze­rwie po­sta­no­wi­łem od­grze­bać jeden ze star­szych tek­stów i po­pra­co­wać nad nim. Tekst po­wstał kie­dyś w ra­mach warsz­ta­tów z na­rzu­co­nym te­ma­tem “Apo­ka­lip­sa”.

Wiel­kie dzię­ki dla dra­ka­iny za pomoc pod­czas bety.

 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Etz HaDa'at. Drzewo poznania

Sie­dzia­łem z czar­ką w dłoni w ulu­bio­nym bu­ja­nym fo­te­lu na ta­ra­sie. Roz­ko­szo­wa­łem się sub­tel­nym, wy­ra­fi­no­wa­nym na­po­jem piesz­czą­cym kubki sma­ko­we. Za­mkną­łem oczy, wdy­cha­jąc cu­dow­nie orzeź­wia­ją­cy aro­mat na­pa­ru. Zde­cy­do­wa­nie warto było za­pła­cić for­tu­nę za spro­wa­dze­nie tego de­li­ka­te­su z za­po­mnia­nej chiń­skiej pro­win­cji. Jaka szko­da, że tak późno od­kry­łem ten ga­tu­nek i nie będę miał wię­cej oka­zji, żeby go spró­bo­wać. Nie wie­dzia­łem nawet, czy Chiny wciąż jesz­cze ist­nia­ły.

Le­ni­wie pod­nio­słem po­wie­ki i uśmiech­ną­łem się. Sze­ro­ko i pa­skud­nie, tak jak tylko ja po­tra­fię. Mo­głem za­rzu­cić Sta­re­mu na­praw­dę wiele, ale tego dnia po­sta­rał się jak nigdy. Wszyst­ko było per­fek­cyj­nie wręcz do­pię­te na ostat­ni guzik. Za­wsze lu­bi­łem ame­ry­kań­skie kino, ale żaden film nie mógł rów­nać się z tym, co roz­gry­wa­ło się przed moimi ocza­mi.

Wszyst­ko za­czę­ło się od słoń­ca. Po­cząt­ko­wo wy­glą­da­ło to na zwy­kłe za­ćmie­nie. Co bar­dziej wy­kształ­ce­ni lu­dzie dzi­wo­wa­li się, jakim cudem mogło zajść to zja­wi­sko, nie­uwzględ­nio­ne prze­cież w żad­nych wy­li­cze­niach. Do tego księ­życ, który w całej swej oka­za­ło­ści wi­siał po dru­giej stro­nie nieba, naj­wi­docz­niej nie chciał mieć nic wspól­ne­go z tą ano­ma­lią. Tak, na­ukow­cy z pew­no­ścią rwali sobie włosy z głów, ale resz­ta ludzi po pro­stu cie­szy­ła się, że może zo­ba­czyć coś nie­zwy­kłe­go. I pa­trzy­li tak, z za­chwy­tem wy­ma­lo­wa­nym na na­iw­nych twa­rzach, jak ich słoń­ce po­wo­li ga­śnie, po­że­ra­ne przez ciem­ność.

Gdy znik­nę­ło cał­ko­wi­cie, ze sku­pie­niem cze­ka­li na pierw­szy pro­mień świa­tła, który miał roz­po­cząć po­wrót dnia. Nic ta­kie­go się nie stało. Za­miast tego księ­życ, do­mi­nu­ją­cy teraz na ciem­nym nie­bie, po­sta­no­wił także za­sko­czyć ludz­kość i przy­brał kolor krwi. Nie był po pro­stu czer­wo­ny, nie, on wy­glą­dał jak ka­łu­ża obrzy­dli­wej, cuch­ną­cej juchy. Chyba wtedy lu­dzie za­ła­pa­li, że coś jest nie tak.

Tych, któ­rzy ko­ja­rzy­li tro­chę wol­niej, osta­tecz­nie prze­ko­na­ły trąby. Mówię wam, aniel­skie trąby za­po­wia­da­ją­ce Ko­niec to do­pie­ro coś. Ich ryk miał moc, z którą nie mogły się rów­nać żadne ziem­skie hu­ra­ga­ny. Wie­żow­ce wa­li­ły się jak domki z kart, lasy kła­dły się jak pola psze­ni­cy, a góry trzę­sły się w po­sa­dach.

A potem Sta­re­mu znu­dzi­ła się za­ba­wa w zwia­stu­ny i wal­nął wszyst­kim, co miał przy­go­to­wa­ne w za­na­drzu. To do­pie­ro był widok! Nie­bio­sa pękły. Ba! Eks­plo­do­wa­ły, ką­piąc cały świat w desz­czu ognia i siar­ki. Morza za­wrza­ły, a wul­ka­ny wy­bu­cha­ły jeden po dru­gim, jakby do rytmu ja­kiejś me­lo­dii. Ja aku­rat, cho­ler­nie ory­gi­nal­nie, słu­cha­łem „Hi­gh­way to Hell”. Może i słaby żart, zwa­żyw­szy na oko­licz­no­ści, ale Sta­re­mu chyba się spodo­bał, bo ko­lej­ne erup­cje za­cho­dzi­ły w ide­al­nych mo­men­tach, wspa­nia­le pod­kre­śla­jąc bit Phila Rudda.

Muszę przy­znać, że ba­wi­łem się wtedy wy­śmie­ni­cie. Wyłem z ucie­chy i kla­ska­łem gło­śno w dło­nie, ob­ser­wu­jąc za­gła­dę świa­ta. Może to i nie­zbyt nor­mal­ne, ale kto ocze­ku­je ode mnie nor­mal­no­ści? To był po pro­stu pięk­ny widok i nic na to nie po­ra­dzę. A apo­geum na­sta­ło, kiedy przy­by­li Czte­rej Jeźdź­cy. Za­wsze lu­bi­łem chło­pa­ków i do­brze wie­dzia­łem, że całą wiecz­ność cze­ka­li na ten dzień, więc i ja przy­go­to­wa­łem się od­po­wied­nio. Zna­czy się, wy­cią­gną­łem z kie­sze­ni aj­fo­na i wszyst­ko na­gra­łem. Kiedy spa­dli na zie­mię na tych swo­ich prze­ra­ża­ją­cych ru­ma­kach, wy­wi­ja­jąc tymi swo­imi mie­cza­mi i nisz­cząc wszyst­ko, co tylko spo­tka­li, po pro­stu się po­pła­ka­łem. To było tak pięk­ne, że nawet ja nie mo­głem po­wstrzy­mać łez wzru­sze­nia.

Świat był jed­nak cho­ler­nie wiel­ki i słu­dzy Pana, nawet dzia­ła­jąc na taką skalę, po­trze­bo­wa­li wiele czasu, aby go znisz­czyć. A ja mam taką sła­bość, że dość szyb­ko się nudzę, dla­te­go też po pierw­szym wy­bu­chu dzi­kiej ra­do­ści dość szyb­ko stra­ci­łem zapał. Świat się walił, ale nie cie­szy­ło mnie to aż tak, jak na to li­czy­łem. Ot, ładny wi­do­czek do ob­ser­wo­wa­nia, coś jak ogień tań­czą­cy w ko­min­ku. Po­sze­dłem więc za­pa­rzyć her­ba­tę.

Od­sta­wia­łem wła­śnie czar­kę na sto­lik, by się­gnąć po ciast­ko, kiedy zo­ba­czy­łem, że ktoś się zbli­ża. Nie, nie Stary oczy­wi­ście, on by się nie fa­ty­go­wał. Ma od tego swo­ich ludzi. Na po­cząt­ku przy­bysz był tylko punk­ci­kiem na tle czar­nych dymów pło­ną­ce­go świa­ta. Może i wziął­bym go za ja­kie­goś go­łę­bia, ale ptaki chyba zdą­ży­ły już wy­zdy­chać. Poza tym le­ciał zde­cy­do­wa­nie za szyb­ko i zde­cy­do­wa­nie za bar­dzo w moim kie­run­ku. Po chwi­li mo­głem wy­raź­nie zo­ba­czyć trzy pary ogrom­nych, śnież­no­bia­łych skrzy­deł mia­ro­wo młó­cą­cych po­wie­trze. Anioł le­ciał pew­nie, nic nie ro­biąc sobie z sie­ką­cej do­oko­ła niego ogni­stej ulewy. Nic dziw­ne­go, w końcu niósł wolę swego Pana.

– Witaj, Ga­brie­lu – po­wie­dzia­łem uprzej­mie, gdy tylko do­le­ciał na mój taras. – Usią­dziesz?

– Nie tym razem, Lu­cy­fe­rze. Pan wzywa cię do sie­bie – od­parł ar­cha­nioł.

– Ni­cze­go in­ne­go się po nim nie spo­dzie­wa­łem. – Skrzy­wi­łem się i upi­łem łyk her­ba­ty dla po­pra­wy na­stro­ju. – Klap­nij sobie, prze­cież czas nie robi ci róż­ni­cy.

– W za­sa­dzie chwil­ka od­po­czyn­ku mi nie za­szko­dzi.

– No jasne. Nie ka­że­my mu prze­cież cze­kać w nie­skoń­czo­ność. – Za­chi­cho­ta­łem pod nosem i wska­za­łem Ga­brie­lo­wi fotel po dru­giej stro­nie sto­li­ka. Anioł usiadł na nim z wdzięcz­no­ścią, owi­nął się trze­ma pa­ra­mi skrzy­deł i za­czął po­wo­li się bujać. Ja zaś wsta­łem, żeby od­po­wied­nio go ugo­ścić. Znik­ną­łem na chwi­lę w domu, a po chwi­li wró­ci­łem z pustą czar­ką i ko­lej­ną pacz­ką cia­stek.

– O ile do­brze pa­mię­tam, za­wsze lu­bi­łeś de­li­cje, praw­da? – Po­sła­łem mu sze­ro­ki uśmiech, kła­dąc sło­dy­cze na stole i na­le­wa­jąc her­ba­ty.

– Nie po­gry­waj sobie ze mną, prze­cież wiem, że ty ni­cze­go nie za­po­mi­nasz. – Ga­briel par­sk­nął, ale przy­jął ode mnie czar­kę. Z pewną dozą sa­tys­fak­cji ob­ser­wo­wa­łem po­dziw ma­lu­ją­cy się na jego twa­rzy, gdy upił pierw­szy łyk.

– To co tam sły­chać? Cięż­ki dzień? – spy­ta­łem bez­tro­sko, za­ta­cza­jąc ręką łuk obej­mu­ją­cy więk­szość spek­ta­klu roz­gry­wa­ją­ce­go się po­ni­żej nas.

– Nawet sobie nie wy­obra­żasz. – Ar­cha­nioł wes­tchnął. – Kto by po­my­ślał, że nisz­cze­nie Bo­że­go Dzie­ła może być takie mę­czą­ce.

– Miło, że ktoś w końcu do­ce­nia moją pracę. – Wy­szcze­rzy­łem się.

Przez kilka dłu­gich chwil sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu, roz­ko­szu­jąc się pysz­ną her­ba­tą i ota­cza­ją­cym nas spo­ko­jem. Jak za sta­rych, do­brych lat. Oczy­wi­ście nie wy­trzy­ma­łem za długo.

– Mo­żesz mnie już wy­słać do Sta­re­go? – za­py­ta­łem, nie zwra­ca­jąc uwagi na gry­mas, który wy­krzy­wił jego ob­li­cze po moim ostat­nim sło­wie. – Oczy­wi­ście nie wy­ga­niam cię. Siedź tu ile chcesz, czuj się jak u sie­bie i w ogóle. Jeśli chcesz, to w lo­dów­ce masz kilka brow­ców, a jak zgłod­nie­jesz, to może nawet znaj­dziesz gdzieś pół nie­złej pizzy. Ale mnie wy­ślij, chcę to mieć już za sobą.

Ga­briel po­wo­li kiw­nął głową. A potem zna­la­złem się w Pań­skim Ogro­dzie. Od mojej ostat­niej wi­zy­ty Stary nie­źle za­pu­ścił to miej­sce. Z więk­szo­ści drzew po­zo­sta­ły je­dy­nie smęt­ne ki­ku­ty, so­czy­ście zie­lo­na trawa po­żół­kła, a po kwie­ci­stych łą­kach nie po­zo­sta­ło nawet wspo­mnie­nie. Szem­rzą­ce nie­gdyś we­so­ło stru­my­ki po­wy­sy­cha­ły, po­zo­sta­wia­jąc puste, ka­mie­ni­ste ko­ry­ta. Nawet niebo, wcze­śniej tak bo­le­śnie błę­kit­ne, miało barwę po­pio­łu. Nie muszę chyba do­da­wać, że teraz o wiele bar­dziej mi się tu po­do­ba­ło.

Pew­nie ru­szy­łem przed sie­bie. Do­sko­na­le wie­dzia­łem, dokąd mam iść. W samym cen­trum Edenu wzno­sił się pa­gó­rek na któ­rym rosło sa­mot­ne drze­wo. Jako je­dy­ne w ogro­dzie nie zmie­ni­ło się ani tro­chę, wciąż było olśnie­wa­ją­co pięk­ne. Wśród zie­le­ni jego ko­ro­ny ku­szą­co po­ły­ski­wa­ły czer­wo­ne owoce. Bez li­cze­nia wie­dzia­łem ile ich tam jest – o jeden za mało. Uśmiech­ną­łem się, zaraz jed­nak zmarsz­czy­łem brwi ze zdzi­wie­nia. Kilka kro­ków przed pniem rósł krzak, któ­re­go nie pa­mię­ta­łem. Krzak pło­ną­cy jak po­chod­nia. Pod­sze­dłem do niego i kuc­ną­łem. Wy­cią­gną­łem z kie­sze­ni dżin­sów pacz­kę fajek i od­pa­li­łem jedną od go­re­ją­ce­go krze­wu.

– Zdej­mij san­da­ły z nóg, gdyż miej­sce, w któ­rym sto­isz, jest zie­mią świę­tą. – Usły­sza­łem me­lo­dyj­ny głos do­bie­ga­ją­cy zza moich ple­ców.

– Jakie znowu san­da­ły? To prze­cież ory­gi­nal­ne co­nver­sy – za­wo­ła­łem z obu­rze­niem i od­wró­ci­łem się. A potem wy­buch­ną­łem śmie­chem.

Przede mną stał si­wie­ją­cy czar­no­skó­ry męż­czy­zna w bia­łym gar­ni­tu­rze. Jego twarz zdo­bi­ły piegi, któ­rych nie mógł­bym po­my­lić z ni­czym na świe­cie. Cho­ler­ny Mor­gan Fre­eman. Zdą­ży­łem za­po­mnieć, że sta­ru­szek ma cał­kiem nie­złe po­czu­cie hu­mo­ru.

– Miło znów cię zo­ba­czyć, Lu­cy­fe­rze – po­wie­dział Bóg.

– Cie­bie także – od­par­łem i za­cią­gną­łem się dymem z pa­pie­ro­sa, by ukryć swoje zdu­mie­nie fak­tem, że mówię cał­ko­wi­cie szcze­rze.

– Usią­dziesz? – Pan wska­zał mi miej­sce na sto­ją­cej obok krze­wu ławce, któ­rej jesz­cze przed chwi­lą tam nie było. Nie wi­dzia­łem po­wo­dów, żeby od­mó­wić.

– I co teraz? Za­gra­my w sza­chy, żeby do­peł­nić ob­ra­zu? – za­żar­to­wa­łem.

– Nie­zły po­mysł, ale myślę że to bar­dziej ci się spodo­ba – od­po­wie­dział Bóg, po­da­jąc mi kijek z na­bi­tą na czub­ku pian­ką.

Wy­szcze­rzy­łem się jak dziec­ko. Spę­dzi­li­śmy kilka dłu­gich chwil, przy­pie­ka­jąc ła­ko­cie nad go­re­ją­cym krze­wem i zja­da­jąc je z kra­ker­sa­mi. W końcu jed­nak Pan wstał z ławki i spoj­rzał na mnie po­waż­nie.

– To już ko­niec, co? – Wes­tchną­łem głę­bo­ko.

– W isto­cie, Lu­cy­fe­rze. Już czas, żebyś wy­ru­szył. Przy­wo­łaj Be­lia­la, Sa­ma­ela, Bel­ze­bu­ba i resz­tę swych pie­kiel­nych le­gio­nów. Przyj­mij po­stać Be­stii i po­pro­wadź ich do walki. Już czas na Osta­tecz­ną Bitwę.

– Wiesz… może być z tym pe­wien pro­blem – za­czą­łem po­wo­li. – Roz­po­czą­łeś za­ba­wę tro­chę wcze­śniej, niż się spo­dzie­wa­łem i jakoś tak wy­szło, że nie mia­łem czasu się do­brze przy­go­to­wać. Nie mam jesz­cze An­ty­chry­sta i w ogóle…

– Nie żar­tuj sobie ze mnie – żach­nął się Bóg. – Prze­cież wiem, że za­wsze masz ich kilku w za­pa­sie. Weź tego Man­so­na – i tak więk­szość ludzi jest prze­ko­na­na, że to o niego cho­dzi.

– Meh. Man­son za­wsze był dobry tylko w gębie. Poza tym nie mam chwi­lo­wo kogo wzy­wać, dałem dziś wszyst­kim chło­pa­kom wolne. – Uśmiech­ną­łem się nie­win­nie i prze­pra­sza­ją­co za­ra­zem.

– To Ar­ma­ged­don, Lu­cy­fe­rze. Mu­sisz sta­nąć do walki. – Bóg nie pod­da­wał się.

– Wiesz, chyba jed­nak sobie da­ru­ję. Nigdy nie po­do­bał mi się ten po­mysł. Wiel­ka bitwa z si­ła­mi świa­tło­ści o losy świa­ta, to brzmi strasz­nie tan­det­nie. Zresz­tą kie­dyś już wal­czy­łem z Mi­cha­łem i do­sta­łem nie­zły wpier­dol, pa­mię­tasz? Ja nigdy nie za­po­mi­nam. Tak więc wy­bacz, Panie, ale ja w to nie wcho­dzę.

Odło­ży­łem patyk, któ­rym ba­wi­łem się pod­czas całej roz­mo­wy i po­wo­li wsta­łem z ławki. Po­pa­trzy­łem jesz­cze tę­sk­nie na nie­do­je­dzo­ną pacz­kę pia­nek, ale w końcu za­do­wo­li­łem się ko­lej­nym pa­pie­ro­sem.

– Jak ty to sobie wy­obra­żasz, Lu­cy­fe­rze? Apo­ka­lip­sa bez Osta­tecz­nej Bitwy? – za­py­tał Stwór­ca, gdy za­mie­rza­łem już odejść.

– Po­wiesz wszyst­kim, że to była me­ta­fo­ra. Do tej pory dzia­ła­ło, praw­da? – Ro­ze­śmia­łem się gło­śno. – Dzię­ki za ogni­cho, było super. Mu­si­my to kie­dyś po­wtó­rzyć, przy ja­kiejś we­sel­szej oka­zji.

– My­ślisz że tak po pro­stu po­zwo­lę ci teraz odejść? – W gło­sie Pana za­brzmia­ło nie­bez­piecz­nie echo grzmo­tów nad górą Horeb. Ja jed­nak wzru­szy­łem tylko ra­mio­na­mi.

– Mam na­dzie­ję, że mi wy­ba­czysz. – Ru­szy­łem w dół pa­gór­ka. – W końcu je­steś Mi­ło­ścią, praw­da?

Koniec

Komentarze

Sam nie wiem co po­wie­dzieć. Ład­nie na­pi­sa­ne, miej­sca­mi nawet tro­chę za­baw­nie. Jed­nak bez po­my­słu. li­czy­łem na ja­kieś za­sko­cze­nie, dziw­ny zwrot akcji, sło­wem na “coś”. A tam było nic. motyw że dia­beł nie jest zły zo­stał nie­mi­ło­śnier­nie wy­świech­ta­ny przez se­rial “Lu­cy­fer”. A ty Ar­nu­bi­sie dałeś nam to samo. Ale pod­kre­ślę nar­ra­cja ład­nie po­pro­wa­dzo­no i miej­sca­mi “śmiesz­no”.

Jak na wpraw­kę to ład­nie na­pi­sa­ne, więc nie będę ma­ru­dził, że od­grze­wa­ne w mi­kro­fa­lów­ce ziem­nia­ki robią się gu­mo­we.

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Na swoją obro­nę mogę tylko po­wie­dzieć, że “Lu­cy­fe­ra” nie wi­dzia­łem (cho­ciaż gdzieś tam się o uszy obił), a pierw­sza wer­sja tego tek­stu po­wsta­ła jesz­cze przed pre­mie­rą se­ria­lu :) No i fakt, to głów­nie wpraw­ka. Ot, luźne prze­my­śle­nia na temat tego, że cała Apo­ka­lip­sa w ogóle nie jest na rękę Lu­cy­fe­ro­wi, ubra­ne w moż­li­wie zgrab­ną formę. Cie­szę się więc, że do­ce­nia­cie wy­ko­na­nie :D

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Nie za bar­dzo widzę, jak tytuł ma się do tek­stu. 

O ile ge­ne­ral­nie lubię motyw Lu­cy­fe­ra, który opusz­cza pie­kło bo ma dosyć, to ten Twój jest jakiś roz­te­le­pa­ny.

Może nie tra­fia do mnie lu­zac­ka otocz­ka i śmiesz­ko­wa­nie z pia­nek.

Może to przez te de­li­cje.

Nie zno­szę de­li­cji ;P

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

A mnie się spodo­ba­ło.

No, szału nie ma – IMO, masz za­bu­rzo­ną kom­po­zy­cję. Naj­pierw długo opi­su­jesz apo­ka­lip­sę. OK, lekko i przy­jem­nie opi­su­jesz, ale to nie wnosi nic no­we­go. Jak dla mnie, akcja za­czy­na się do­pie­ro z przy­by­ciem po­słań­ca, czyli mniej wię­cej w po­ło­wie tek­stu. Prze­cią­gną­łeś wstęp. Za to koń­ców­ka fajna. Ja ta­kiej kon­cep­cji nie zna­łam.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

wy­bra­nietz

Naj­bar­dziej bez­po­śred­nie od­nie­sie­nie ty­tu­łu – naj­waż­niej­sza część akcji dzie­je się pod samym Drze­wem. Do tego z peł­nej nazwy Drze­wa po­zna­nia dobra i zła ob­cią­łem koń­ców­kę, bo nie o samo dobro i zło cho­dzi, a po­zna­nie/uświa­do­mie­nie sobie isto­ty rze­czy. Jak na przy­kład Lu­cy­fer uświa­da­mia­ją­cy sobie, że tę­sk­nił za Bo­giem. A przede wszyst­kim bar­dzo po­do­ba mi się he­braj­ska nazwa :D

Co ro­zu­miesz przez to, że Lu­cy­fer jest roz­te­le­pa­ny? :D Bo chęt­nie mogę po­roz­ma­wiać o jego kre­acji, ale nie je­stem do końca pe­wien, co mu za­rzu­casz.

Lu­zac­ka otocz­ka i śmiesz­ko­wa­nie z pia­nek, to isto­ta mo­je­go Lu­cy­fe­ra. Py­ta­nie brzmi, na ile ta lu­zac­ka otocz­ka jest au­ten­tycz­na, a na ile to tylko oszu­ki­wa­nie wszyst­kich do­oko­ła i sa­me­go sie­bie.

Ja tam de­li­cje lubię, a Ga­briel uwiel­bia. Twoja stra­ta, wię­cej dla nas.

 

Fin­kla

Cie­szę się ogrom­nie, że ci się spodo­ba­ło :D Tak, zdaje sobie spra­wę z tego, że wstęp jest prze­cią­gnię­ty. Jak za­zna­cza­łem w przed­mo­wie, to była w za­sa­dzie wpraw­ka, którą potem tylko oszli­fo­wa­łem do kon­kret­niej­sze­go kształ­tu opo­wia­da­nia. Więc chcia­łem sobie tro­chę po­ba­wić się ta­ki­mi apo­ka­lip­tycz­ny­mi opi­sa­mi. Pew­nie przy­da­ło­by się okro­ić ten frag­ment, nie prze­czę, bo fak­tycz­nie do­pie­ro przy­by­cie Ga­brie­la na­pę­dza ca­łość.

W za­sa­dzie też ta­kiej kon­cep­cji nie zna­łem przed pi­sa­niem, co wcale nie zna­czy, że nikt na takie po­my­sły nie wpadł, po pro­stu nie­zbyt się zgłę­bia­łem. Za­sad­ni­cza kon­cep­cja po­wsta­ła z dwóch za­ło­żeń. Po pierw­sze, Bóg kocha wszyst­kie swoje stwo­rze­nia, nawet te zbun­to­wa­ne, stąd też cała jego re­la­cja z Lu­cy­fe­rem. Po dru­gie, Lu­cy­fer jest zbyt in­te­li­gent­ny żeby bez po­wo­du wda­wać się w wiel­ką bitwę, któ­rej nie ma szans wy­grać. Tak więc mój Lu­cy­fer to taki osta­tecz­ny syn mar­no­traw­ny, który jed­nak nigdy się nie na­wró­ci i nie wróci do ojca, bo jest na to za pysz­ny i za da­le­ko już w tym za­szedł, cho­ciaż w głębi duszy tro­chę ża­łu­je. Tak mniej wię­cej :D

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Ja tam de­li­cje lubię, a Ga­briel uwiel­bia. Twoja stra­ta, wię­cej dla nas.

Ależ żadna stra­ta, z przy­jem­no­ścią oddam mój hi­po­te­tycz­ny przy­dział. Tylko idź­cie z tym do in­ne­go po­ko­ju ;P

 

To roz­te­le­pa­nie – to przez te pa­pie­ro­sy, co­nver­sy no i pian­ki wła­śnie. Takie to tro­chę na­sto­let­nie wy­obra­że­niu o byciu kul, ale bez ry­zy­ka szla­ba­nu.

Choć może to kwe­stia tego, że je­stem przy­zwy­cza­jo­na do in­nych kre­acji Lu­cy­fe­ra ;)

 

Może bra­ku­je mi roz­wi­nię­cia po­waż­niej­sze­go wątku:

Tak więc mój Lu­cy­fer to taki osta­tecz­ny syn mar­no­traw­ny, który jed­nak nigdy się nie na­wró­ci i nie wróci do ojca, bo jest na to za pysz­ny i za da­le­ko już w tym za­szedł, cho­ciaż w głębi duszy tro­chę ża­łu­je. _ to, że ze zdzi­wie­niem uświa­da­mia sobie, że tę­sk­nił. Z tego byłby fajny mo­no­log ;)

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

No wi­dzisz, Lu­cy­fer to tutaj też pier­wo­wzór wszyst­kich zbun­to­wa­nych na­sto­lat­ków, ar­cy­na­sto­la­tek, więc jest sobie roz­te­le­pa­nym, ego­istycz­nym, kul ko­le­siem. Przy­naj­mniej we wła­snym mnie­ma­niu :D Każda kre­acja Lu­cy­fe­ra nie może być taka sama, bo by­ło­by nudno, trze­ba pod­cho­dzić od róż­nych stron. Z cie­ka­wo­ści, do ja­kich kre­acji je­steś przy­zwy­cza­jo­na? :D

Jeśli cho­dzi o koń­ców­kę… przede wszyst­kim, nie lubię mo­no­lo­gów, sorki :D Dużo bar­dziej wolę dia­lo­gi. Niech Lu­cy­fer nie mówi o tym jaki jest, tylko cho­ciaż tro­chę tego po­ka­że. Jasne, że nie wszyst­ko, ale wy­cho­dzę z za­ło­że­nia, że bo­ha­te­ro­wie, żeby być re­ali­stycz­ni, muszą w mojej gło­wie być bar­dziej skom­pli­ko­wa­ni niż po­ka­zu­ją to w opo­wia­da­niu :D Wtedy dia­lo­gi i ich akcje po­wsta­ją dużo na­tu­ral­niej i spój­niej.

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

No ta ar­cy­na­sto­lat­ko­wośc mi nie pod­cho­dzi. Coś po­dob­ne­go zro­bi­ła Kos­sa­kow­ska – Lucek PÓJ­DZIE i WY­TŁU­MA­CZY Ja­sno­ści o co mu cho­dzi­ło i dla­cze­go ON ma rację ;P

Ja tam lubię mo­je­go Lu­cy­fe­ra w wer­sji jaz­zo­wej lub cier­pią­cej, na ele­ganc­ko, nie ku­ler­sko.

 

muszą w mojej gło­wie być bar­dziej skom­pli­ko­wa­ni niż po­ka­zu­ją to w opo­wia­da­niu

a niech sobie będą, tylko w tym opo­wia­da­niu nie po­ka­zu­jesz tego, co w po­sta­ci (dla mnie) by­ło­by naj­cie­kaw­sze.

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Bo i w tym krót­kim opo­wia­da­niu sku­pia­łem się na innym aspek­cie Lu­cy­fe­ra, czyli jego po­dej­ścia do Apo­ka­lip­sy i po­now­ne­go, ma­łe­go, spo­koj­ne­go buntu z nią zwią­za­ne­go, plus tro­chę jego re­la­cji z Panem. Obie­cu­ję ci, że jeśli po­sta­no­wię kie­dyś za­brać się za jakiś dłuż­szy tekst z Lu­cy­fe­rem, to przed­sta­wię go sze­rzej, z kilku per­spek­tyw i dam mu wię­cej pola do po­pi­su :D

Pod­rzuć mi tytuł, to zer­k­nę chęt­nie na two­je­go Lu­cy­fe­ra :)

No i oczy­wi­ście, że Lu­cy­fer cią­gle sądzi, że to on ma racje, na tym prze­cież po­le­ga jego pycha. Ża­łu­je tego, że się z Bo­giem po­kłó­cił, a nie tego, że nie miał racji.

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Jest w po­rząd­ku. Mi się nie po­do­ba­ło, ale to kwe­stia gustu, a nie ja­ko­ści. Gdzieś w trak­cie lek­tu­ry rzu­ci­ły mi się w oczy ja­kieś nie­ład­ne zda­nia, ale nie chcia­łem prze­ry­wać lek­tu­ry, żeby je wy­no­to­wy­wać, a nie były to znowu ja­kieś rze­czy aż tak warte za­zna­cze­nia. Z błę­dów rzu­ci­ła mi się w oczy jedna rzecz, bo była w pierw­szym zda­niu. To zna­czy, je­stem pra­wie pe­wien, że to błąd.

Sie­dzia­łem na ta­ra­sie w ulu­bio­nym bu­ja­nym fo­te­lu z czar­ką w dłoni.

Czy mi się wy­da­ję, czy ze zda­nia wy­ni­ka, że fotel ma czar­kę w dłoni?

Obie­cu­ję ci, że jeśli po­sta­no­wię kie­dyś za­brać się za jakiś dłuż­szy tekst z Lu­cy­fe­rem, to przed­sta­wię go sze­rzej, z kilku per­spek­tyw i dam mu wię­cej pola do po­pi­su :D

Trzy­mam za słowo ;)

 

Lu­cy­fer – to na pewno Ga­ima­now­ski ;)

Se­ria­lu nie wi­dzia­łam, ale w Snad­ma­nie daje radę.

U Kos­sa­kow­skiej na po­cząt­ku cyklu o anio­łach też było cie­ka­wie, ale potem coś po­szło nie tak.

No i Mil­ton ;D

 

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Ma­de­j90

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i opi­nię. Widzę, że do paru osób treść nie bar­dzo tra­fi­ła, ale cie­szę się, że do­ce­niasz samą ja­kość. Jako, że ten utwór to głów­nie wpraw­ka, to sama ja­kość wy­ko­na­nia jest tu w za­sa­dzie naj­waż­niej­sza. Jeśli cho­dzi o to zda­nie, to cóż, chyba masz rację. Po­cze­kam pew­nie, aż ktoś le­piej ode mnie ro­ze­zna­ny to po­twier­dzi.

 

wy­bra­nietz

Ga­ima­na póki co czy­ta­łem tylko Ame­ry­kań­skich Bogów, ale w miarę moż­li­wo­ści będę nad­ra­biał. Lu­cy­fer u Kos­sa­kow­skiej był w sumie sym­pa­tycz­ny, ale jakoś nie do końca mnie ku­po­wał, już Asmo­de­usza wo­la­łem. I tak, wiem, że mój Lu­cy­fer też w sumie cał­kiem sym­pa­tycz­ny i mało dia­bo­licz­ny :D

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

No cóż, prze­czy­ta­łam bez przy­kro­ści, bo nie­źle na­pi­sa­ne, ale sama hi­sto­ryj­ka mnie nie uwio­dła. Na­to­miast zu­peł­nie nie poj­mu­ję, co jest ta­kie­go faj­ne­go we wsa­dza­niu do ognia pian­ki na­dzia­nej na patyk…

 

Od­kła­da­łem wła­śnie czar­kę na sto­lik… –> Od­stawiałem wła­śnie czar­kę na sto­lik

 

Cięż­ki dzień? – spy­ta­łem bez­tro­sko, za­ta­cza­jąc ręką łuk obej­mu­ją­cy więk­szość spek­ta­klu roz­gry­wa­ją­ce­go się po­ni­żej nas.

– Nawet sobie nie wy­obra­żasz. – Ar­cha­nioł wes­tchnął cięż­ko. –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

i od­pa­li­łem jedną od go­re­ją­ce­go ognia. –> Zdaje mi się, że go­rzał krzak, nie ogień.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

We wsa­dza­niu do ognia jesz­cze nic, ale w je­dze­niu coś się może zna­leźć. Fakt, po czę­ści dla­te­go, że jest po pro­stu słod­ka, ale kon­sy­sten­cję taka pian­ka ma fajną.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

To ja ra­czej po­pro­szę ka­nap­kę z ta­ta­rem i zmro­żo­ną wó­decz­kę. Czy­stą. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

To ja ra­czej po­pro­szę ka­nap­kę z ta­ta­rem i zmro­żo­ną wó­decz­kę. Czy­stą. ;)

Dla mnie to samo!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Prze­czy­ta­łam, bo my­śla­łam, że tekst bę­dzie o Po­zna­niu. No wie­cie, drze­wo Po­zna­nia. A tu apo­ka­lip­sa z per­spek­ty­wy Lu­cy­fe­ra. 

Niby wszyst­ko ok, warsz­ta­to­wo opo­wia­da­niu nic nie do­le­ga, ale jed­nak za­bra­kło tego cze­goś, co dla mnie do­sta­tecz­nie wy­róż­ni­ło­by tę opo­wieść spo­śród in­nych trak­tu­ją­cych na po­dob­ne te­ma­ty. Nawet Bóg jako Mor­gan Fre­eman po­ja­wił się już kie­dyś na tym forum (a może wtedy był to dia­beł…)

Lu­cy­fer jako na­sto­la­tek. Okej, jest to nawet ja­kieś sen­sow­ne uza­sad­nie­nie jego za­cho­wa­nia i punk­tu wi­dze­nia, ale mimo wszyst­ko jakoś tak… Nie tra­fi­ło do mnie. 

To­mor­row, and to­mor­row, and to­mor­row, Cre­eps in this petty pace from day to day, To the last syl­la­ble of re­cor­ded time; And all our yester­days have li­gh­ted fools The way to dusty death.

re­gu­la­to­rzy

Brak przy­kro­ści w czy­ta­niu to głów­nie za­słu­ga dra­ka­iny, która bez ła­pan­ki mnie z bety nie wy­pu­ści­ła :D A pian­ki… no cóż, sam szcze­rze mó­wiąc nigdy nie pró­bo­wa­łem, ale sama czyn­ność jest bar­dzo kli­ma­tycz­na, więc w po­łą­cze­niu z go­re­ją­cym krze­wem nie było szans, żeby omi­nąć tę scenę :D Dzię­ki za po­praw­ki.

 

ro­se­bel­le

Wie­dzia­łem, że ktoś na Po­znań się zła­pie :D Bóg jako Mor­gan Fre­eman to już na tyle twar­dy ele­ment po­pkul­tu­ry, że nie dzi­wię się, że już się tu po­ja­wił. Ale żadna inna po­stać by tak do­brze nie pa­so­wa­ła do tego kon­kret­ne­go tek­stu. Plus lubię cza­sem ob­da­rzać nie­któ­rych bo­ha­te­rów twa­rza­mi ak­to­rów, któ­rzy ich od­gry­wa­li (na por­ta­lu po­ja­wił się już mój tekst z Se­anem Con­ne­rym). A że ogół opo­wia­da­nia nie tra­fił… eh, trud­no. Tak to już jest z ta­ki­mi tek­sta­mi, że nie do każ­de­go tra­fia kon­kret­na wizja. Mia­łem na­dzie­ję, że prze­ko­na tro­chę wię­cej osób, ale trud­no, trze­ba z po­ko­rą się z tym po­go­dzić.

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Wy­da­je mi się, że po pro­stu wy­bra­łeś sobie nie­wdzięcz­ny temat, bo są­dząc po po­zio­mie warsz­ta­to­wym tek­stu, czymś in­nych mógł­byś nas tu wszyst­kich zwa­lić z nóg ;)

To­mor­row, and to­mor­row, and to­mor­row, Cre­eps in this petty pace from day to day, To the last syl­la­ble of re­cor­ded time; And all our yester­days have li­gh­ted fools The way to dusty death.

Bar­dzo do­brze się czy­ta­ło. Anioł­ki i inne takie, to nie moje kli­ma­ty, ale cze­ka­łem na jakiś choć tro­chę za­ska­ku­ją­cy motyw – no i się nie do­cze­ka­łem. Ale dia­lo­gi są okej, ten luźny ton cał­kiem mi przy­pa­so­wał. 

ro­se­bel­le

Mam na­dzie­ję, że jesz­cze uda mi się kilka razy zwa­lić was z nóg :D

 

Black­burn

Cie­szę się, że czy­ta­ło się do­brze. Tro­chę szko­da, że treść nie po­rwa­ła, ale bar­dzo faj­nie, że i dia­lo­gi i styl pa­su­ją. To one są za­sad­ni­czo we wpraw­kach naj­waż­niej­sze, więc je­stem na do­brej dro­dze :D

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Jako wpraw­ka, rzecz spraw­dza się zna­ko­mi­cie. Lubię lekki i nieco żar­to­bli­wy styl, za­przę­gnię­ty do pi­sa­nia o rze­czach wcale nie lek­kich i żar­to­bli­wych.

Pierw­sze zda­nie bym zmie­nił, bo choć ra­czej nie jest nie­po­praw­ne, to jed­nak można się na nim po­tknąć. Gdzieś głę­bo­ko w tek­ście nie mia­ło­by to zna­cze­nia, ale skoro jest pierw­sze, no to sam wiesz. 

Kiedy spa­dli na zie­mię na tych swo­ich prze­ra­ża­ją­cych ru­ma­kach, wy­wi­ja­jąc tymi swo­imi mie­cza­mi i nisz­cząc wszyst­ko, co tylko spo­tka­li, po pro­stu się po­pła­ka­łem.

Za­kła­da­my, że po­wtó­rze­nie "tych swo­ich" jest ce­lo­we, by wy­lu­zo­wać nar­ra­cję i wpro­wa­dzić de­li­kat­ne sko­ja­rze­nia z na­stro­jem ka­ta­stro­ficz­nych fil­mów, w któ­rych bo­ha­te­ra­mi nader czę­sto są na­sto­lat­ki, ale jakoś tak nie brzmi do­brze. 

A poza tym cze­piać się nie będę, bo w przy­pad­ku wy­praw­ki fa­bu­ła ma zna­cze­nie dru­go­rzęd­ne. Tutaj jest jakaś fa­bu­ła, a to i tak plus :-) Mógł­bym sobie po­ma­ru­dzić, że motyw Lu­cy­fe­ra i jego sto­sun­ków z Mor­ga­nem był ugnia­ta­ny na tak wiele roz­ma­itych spo­so­bów, że ko­lej­ny może je­dy­nie spo­wo­do­wać wzru­sze­nie ra­mio­na­mi albo prze­wró­ce­nie ocza­mi. Ale po­mysł na drugi, cichy bunt "pier­dzie­lę, końca świa­ta nie robię" nie jest zły. 

Zatem z lek­tu­ry je­stem za­do­wo­lo­ny, choć to nie dzie­ło sztu­ki, tekst na bi­blio­te­kę za­słu­gu­je, tym bar­dziej, że wy­kra­cza poza ob­rę­by zwy­kłej sty­li­stycz­nej wy­praw­ki. Ma po­mysł, kli­mat, fa­bu­łę (nawet jeśli bez fa­jer­wer­ków) i kon­kret­nych bo­ha­te­rów.

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Ok, pierw­sze zda­nie do po­pra­wy, za­no­to­wa­ne. Po­wtó­rze­nie “tych swo­ich” jest oczy­wi­ście ce­lo­we. W nar­ra­cji trze­cio­oso­bo­wej nie użył­bym ta­kiej kon­struk­cji, ale w przy­pad­ku pierw­szo­oso­bo­wej po­sta­no­wi­łem sobie na to po­zwo­lić, żeby nadać nar­ra­cji bar­dziej oso­bo­wy rys bo­ha­te­ra, który w ten spo­sób opi­su­je scenę, która wzbu­dzi­ła w nim dużo emo­cji. Może nie­ko­niecz­nie do­brze to wy­szło, bo nie je­stem fanem nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej i sta­ram się jej uni­kać jak tylko mogę, ale skoro już mamy wpraw­kę, to chcia­łem po­ćwi­czyć coś no­we­go.

O fa­bu­le było już po­wie­dzia­ne sporo, ale cie­szę się, że po­do­ba ci się motyw na drugi bunt Lu­cy­fe­ra :D Dzię­ki za prze­czy­ta­nie, opi­nię i klika.

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Na­pi­sa­ne nie­źle, więc za­da­nie wpraw­ki speł­ni­ło :) Sama treść taka ni w ząb. Motyw lu­zac­kie­go Lu­cy­fe­ra do moich ulu­bio­nych nie na­le­ży, a tutaj tro­chę za mało hu­mo­ru jest, bym go­ścia kupił. Bywa, ale cel wpra­wie­nia się zo­stał de­fi­ni­tyw­nie speł­nio­ny ;)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

O tre­ści wy­po­wia­da­łam się w czę­ści nie­wi­docz­nej, ale po­nie­waż chcę za­bi­blio­te­ko­wać, to tylko stresz­czę: po­do­ba mi się kli­mat tej cał­kiem spraw­nie wy­ko­na­nej wa­ria­cji na znany temat. Też mi się to ga­ima­now­skie wy­da­je, ale to w sumie za­le­ta.

 

Reg – pian­ki z ogni­ska ostat­nio kosz­to­wa­łam, jak zna­jo­my Ame­ry­ka­nin w Pa­ry­żu robił Świę­to Nie­pod­le­gło­ści i mogę po­wie­dzieć, że jak dla mnie jest to pro­dukt zde­cy­do­wa­nie prze­re­kla­mo­wa­ny. Wolę de­li­cje ;)

 

PS. W kwe­stii ty­tu­łu – zmie­ni­ła­bym wiel­ką li­te­rę na małą, żeby nie było wąt­pli­wo­ści, że to nie o Po­znań cho­dzi ;)

http://altronapoleone.home.blog

Reg – pian­ki z ogni­ska ostat­nio kosz­to­wa­łam, jak zna­jo­my Ame­ry­ka­nin w Pa­ry­żu robił Świę­to Nie­pod­le­gło­ści i mogę po­wie­dzieć, że jak dla mnie jest to pro­dukt zde­cy­do­wa­nie prze­re­kla­mo­wa­ny. Wolę de­li­cje ;)

Dra­ka­ino, choć w jakiś spo­sób za­zdrosz­czę do­świad­czeń sma­ko­wych, to ja jed­nak po­zo­sta­nę przy ta­ta­rze i wó­decz­ce. ;)

 

edy­cja

Jakże mi przy­kro, Ar­nu­bi­sie, że do­pie­ro teraz do­strze­głam Twój post. Ale też cie­szę się, że mo­głam pomóc. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Tatar tak, ale nie z ogni­ska ;) De­li­cje zresz­tą też nie. Pian­ki były zde­cy­do­wa­nie jed­no­ra­zo­we.

http://altronapoleone.home.blog

No­Whe­re­Man

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Może i treść nie po­rwa­ła, ale tym razem i tak nie jest tak źle. Kiedy na­pi­sa­łem dawno temu pier­wot­ną wer­sję tego tek­stu, to wy­wo­łał awan­tu­ry na temat ob­ra­zy uczuć re­li­gij­nych :D

 

dra­ka­ina

Jesz­cze raz dzię­ki za pomoc :D Może i pian­ki cię nie po­rwa­ły, ale i tak chęt­nie bym spró­bo­wał, żeby wy­ro­bić sobie opi­nię. Poza tym wi­dzisz, z pie­cze­niem pia­nek jest jak z tym opo­wia­da­niem – może i treść nie każ­de­go za­chwy­ci, ale za to jaki kli­mat! :D

 

re­gu­la­to­rzy

Ależ nic się nie stało :)

 

A tak poza tym muszę się przy­znać, że chyba nie na­le­żę do fanów ta­ta­ra. O ile wó­decz­kę jak naj­chęt­niej i różne za­ką­ski także, to jakoś tatar nigdy mnie nie po­cią­gał.

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Uf, ka­mień z serca. ;D

 

A tatar, no cóż, zjemy go z My­trik­sem. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ta­ta­ra wam zo­sta­wię pod wa­run­kiem, że za­ła­pię się na resz­tę :D

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Za­ła­piesz się, za­ła­piesz. I bę­dziesz mógł napić się do syta. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ej, ja też chcę ta­ta­ra! Mogę zjeść dość do­wol­ną ilość ;P

http://altronapoleone.home.blog

Dra­ka­ino, dla Cie­bie bę­dzie sto­sow­nie wiel­ka por­cja z wie­lo­ma żółt­ka­mi. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Uff ;) Wódkę od­stę­pu­ję.

http://altronapoleone.home.blog

Kiedy spa­dli na zie­mię na tych swo­ich prze­ra­ża­ją­cych ru­ma­kach, wy­wi­ja­jąc tymi swo­imi mie­cza­mi i nisz­cząc wszyst­ko, co tylko spo­tka­li, po pro­stu się po­pła­ka­łem.

Na­praw­dę trze­ba za­zna­czyć, że nie wy­wi­ja­li cu­dzy­mi mie­cza­mi?

– Nie­zły po­mysł, ale myślę[+,] że to bar­dziej ci się spodo­ba

Mnie się po­do­ba­ło :)

Jest lekko, ład­nie, kli­ma­tycz­nie. I za­koń­cze­nie też fajne. Osta­tecz­nie trwa apo­ka­lip­sa, więc jed­nak spo­dzie­wa­ła­bym się wiel­kiej bitwy, walki dobra ze złem, a tu pro­szę, Lu­cy­fer po­tra­fi ze­psuć nawet ko­niec świa­ta, i to w przy­jem­nej at­mos­fe­rze ;)

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Kiedy spa­dli na zie­mię na tych swo­ich prze­ra­ża­ją­cych ru­ma­kach, wy­wi­ja­jąc tymi swo­imi mie­cza­mi i nisz­cząc wszyst­ko, co tylko spo­tka­li, po pro­stu się po­pła­ka­łem.

Na­praw­dę trze­ba za­zna­czyć, że nie wy­wi­ja­li cu­dzy­mi mie­cza­mi?

– Nie­zły po­mysł, ale myślę[+,] że to bar­dziej ci się spodo­ba

Mnie się po­do­ba­ło :)

Jest lekko, ład­nie, kli­ma­tycz­nie. I za­koń­cze­nie też fajne. Osta­tecz­nie trwa apo­ka­lip­sa, więc jed­nak spo­dzie­wa­ła­bym się wiel­kiej bitwy, walki dobra ze złem, a tu pro­szę, Lu­cy­fer po­tra­fi ze­psuć nawet ko­niec świa­ta, i to w przy­jem­nej at­mos­fe­rze ;)

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Cie­szę się, że ci się po­do­ba­ło :) Oczy­wi­ście, że nie trze­ba za­zna­czać tego “swo­ich” i w nar­ra­cji trze­cio­oso­bo­wej nigdy bym tego nie zro­bił. Ale to jest nar­ra­cja pierw­szo­oso­bo­wa i cha­rak­te­ry­stycz­ne jest w niej uka­zy­wa­nie oso­bo­wo­ści bo­ha­te­ra, dla­te­go też te wtrą­ce­nia miały nadać nieco bar­dziej sty­li­zo­wa­ny, oso­bo­wy na­strój nar­ra­cji. W tym mo­men­cie od­da­ją emo­cjo­nal­ny spo­sób opi­sy­wa­nia ja­kiejś sceny. Co praw­da nie je­stem eks­per­tem od nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej, to mój pierw­szy, max drugi tekst z jej za­sto­so­wa­niem, dla­te­go może nie wy­szło to naj­zgrab­niej. To też był ele­ment wpraw­ki. Bar­dzo też mi miło, że spodo­ba­ła ci się sama fa­bu­ła i kre­acja Lu­cy­fe­ra. Dzię­ki za ko­men­tarz :D

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Przy­znam, że po­czą­tek za bar­dzo mnie nie prze­ko­nał, coś tej sza­tań­skiej nar­ra­cji wy­da­wa­ło mi się być na siłę, taki wy­mu­szo­ny, tro­chę zbla­zo­wa­ny humor. Wy­da­wa­ło mi się tez, że ta­kie­go Lu­cy­fe­ra już znam i że w takim wy­da­niu nie bar­dzo go lubię. Ale od mo­men­tu, w któ­rym tra­fia do Edenu, po­do­ba­ło mi się znacz­nie bar­dziej. Te wszyst­kie współ­cze­sne ele­men­ty prze­sta­ły mnie mier­zić, jakoś za­czę­ły pa­so­wać, a za­cho­wa­nia Lucka zu­peł­nie nie prze­wi­dzia­łam – i wtedy stał się dla mnie kom­plet­ną po­sta­cią i bar­dzo udana wer­sją sa­me­go sie­bie. Faj­nie wy­szło :)

Ogól­nie widzę, że wstęp zde­cy­do­wa­nie nie wy­szedł naj­le­piej, bo na to zwra­ca uwagę sporo osób. Ale cie­szę się, że z cza­sem jest tylko coraz le­piej i Lu­cy­fer za­czy­na prze­ko­ny­wać do sie­bie, a ele­men­ty do sie­bie pa­so­wać. Jesz­cze bar­dziej mnie cie­szy, że za­sko­czy­ło cię za­koń­cze­nie. Dzię­ki, że wpa­dłaś :)

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

In­te­re­su­ją­ca wizja końca świa­ta, uśmie­cha­łem się pod­czas lek­tu­ry. Do­strze­gam w tek­ście dobry po­ziom pi­sar­ski. Ob­sta­wiam, że i sam dia­beł już za­cie­ra ręce i czeka, żeby zro­bić Bogu ta­kie­go psi­ku­sa. W każ­dym razie pod­su­ną­łeś mu nie­zły po­mysł :) Heh, teraz mnie olśni­ło. A może wła­śnie dla­te­go ko­niec świa­ta jesz­cze nie na­stą­pił? Bogu po pro­stu wie, co knuje dia­be­łek i nawet nie za­czy­na ostat­nie­go star­cia. Fajny tekst :D

Dzię­ki za to że wpa­dłeś i zo­sta­wi­łeś ko­men­tarz :D No i wiesz, jak na mój gust to bi­blij­na apo­ka­lip­sa w żaden spo­sób sza­ta­no­wi się nie opła­ca, więc nie bar­dzo ma po co brać w tym udział. Cie­szę się, że ci się po­do­ba­ło.

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Nowa Fantastyka