
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Woda była zimna jak jasna cholera i słona. Czuła ten smak za każdym razem, gdy przewalająca się z hukiem fala odbierała jej luksus oddychania. Nie mogła uchwycić żadnej regularności w ruchu mas wody, a sprawy nie ułatwiały ciemności bezgwiezdnej nocy. Przez to chwile, w których mogłaby zaczerpnąć powietrza, poświęcała odkrztuszaniu słonego płynu.
Kiedy eksplozja wyrzuciła ją za burtę, miała na sobie dżinsy, tenisówki i gruby, wełniany golf. Sweter rozciągnięty wodą spowalniał teraz ruchy, jakby obwisłe rękawy wypełniał piach. Zupełnie inaczej zachowały się spodnie, uwierające po utracie jednego rozmiaru i pijące niemiłosiernie każdym szwem. A wszystko to razem ani trochę nie zatrzymywało uciekającego szybko ciepła. Coraz bardziej opadała z sił i choć bardzo nie chciała się poddać, przegrywała nierówną walkę z żywiołem. Ostatnim, co zapamiętała, było lekkie uderzenie, a zaraz po nim szarpnięcie. Tonęła.
***
Gwałtownie podniosła głowę. Piasek pod rękami obalał teorię o koszmarze sennym. Chciała krzyczeć, wołać z całych sił o pomoc i pewnie tak właśnie by zrobiła, gdyby nie rozjaśniające mrok ognisko.
Dopiero po chwili go zauważyła, miał na sobie mundur załogi „Albatrosa", nieco sponiewierany, jednak wciąż rozpoznawalny. Rude włosy zdradzały oficera nawigacyjnego. Nie lubiła tego typa. Chociaż jego kocie ruchy działały na wszystkie kobiety z ekspedycji, a przy swojej proporcjonalnej, posągowej wręcz muskulaturze i bladoniebieskich oczach wydawał się na swój sposób pociągający, miał poważną wadę. Najczęściej milczący, odzywał się jedynie udzielając dokładnych odpowiedzi na zadawane pytania, przy czym pytania nie związane z pracą miał zwyczaj ignorować, a to bardzo ją wkurzało! Nawet kapitan Albatrosa napił się z członkami jej wyprawy raz, czy dwa. Symbolicznie, ale zawsze to coś i była okazja do zamienienia kilku luźnych słów. Tylko nie ten. Nie dość, że została rozbitkiem, to jeszcze w najmniej ciekawym towarzystwie.
· Can you tell me, what has happened?
· Mówię po polsku, tak chyba będzie łatwiej?
· No to powiesz? – A to niespodzianka. Ten facet to Polak!
· Życzy sobie Pani wersję skróconą, czy pełną?
· A śpieszy Ci się gdzieś? Mamy chyba czas na pełną? I koniec z tytułowaniem, zostaliśmy współrozbitkami, do jasnej cholery! A ten twój oficjalny ton i dystans wkurza mnie jak… Nie masz pojęcia jak bardzo!
· No to ja przejdę się po zapas opału, a ty do tej pory ochłoń. Przy ognisku znajdziesz trochę pieczonego mięsa, jedz powoli, małymi kęsami i dokładnie przeżuwaj. Aha, mam na imię Igor. I nie jestem Polakiem.
Wstał, a ona miała ochotę nawrzeszczeć na niego za traktowanie jej, niczym jakiegoś bachora. Jednak głód, obudzony wzmianką o jedzeniu, stłumił narastającą furię. Chwyciła oburącz za patyk, na który nadziane było udo jakiegoś zwierzaka i zaczęła jeść. Małymi kęsami? Powoli? Gdyby ten nadęty dupek wiedział, jak jest głodna, nie wygadywałby takich idiotyzmów!
Wrócił, kiedy oblizując palce przyglądała się miejscu, w którym przyszło jej ucztować. Z posiłku zostały jedynie patyk i kość. Dźwigał sporo suchych gałęzi, niektórych nawet dużych. Właściwie nic dziwnego, byli w lesie. Gdzieś za plecami miała brzeg oceanu, słyszała przybój.
· Jak zdobyłeś mięso?
· To mam opowiadać o polowaniu, czy ataku północnokoreańskiej kanonierki?
· Zostaliśmy zaatakowani? Ale, z jakiego powodu?
· Po kolei, bo się pogubisz…
· Przestań się mądrzyć i opowiadaj!
Ależ działał jej na nerwy, już chciała dopowiedzieć mu kilka słów o swojej ocenie jego osoby, kiedy nagły skurcz żołądka odebrał jej oddech. Potem przyszedł następny, a po trzecim zwymiotowała ostatni posiłek. On tylko patrzył, dokładając do ognia!
· Opiłaś się sporo słonej wody, po czymś takim żołądek potrzebuje trochę czasu na unormowanie pracy. Jak widzisz, jedynie dobrze radziłem.
· Zamknij się już! A raczej pomóż mi i już opowiadaj.
Zamiast zareagować oburzeniem, podał jej jakiś liść, pokazując, do czego ma go użyć. Gdy wytarła usta, wyciągnął zza pnia najbliższego drzewa drugie pieczone udo i podał jej, lekko się uśmiechając. Potem usiadł pod drzewem, opierając plecy o pień. Chwilę się zastanowił i zaczął mówić. Słuchała jedząc, tym razem zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami.
· Ta cała wasza wyprawa naukowa, w poszukiwaniu skamielin karłowatych smoków, to była jedynie fasada. Pic na wodę, jak to się zwykło mówić. Nie przerywaj, proszę! Widzisz, jaki jestem uprzejmy? Powiedziałem „proszę". Jak skończę, wtedy możemy podyskutować, może tak być? Świetnie.
Przyznam, że teoria o ostatnich sadybach legendarnych gadów na trudnodostępnych wyspach, oddalonych od siedzib ludzkich i ich karłowacenie, na wzór mamutów, miała jakieś pozory sensowności. Jak widzisz, odrobiłem lekcje i wiedziałem, kogo i w jakim celu mamy wieźć. Od początku nie wierzyłem, żebyście mogli coś znaleźć, szczególnie tutaj. Nie mogłem pojąć, dla czego akurat północnokoreańskie wyspy miałyby być tymi ostatnimi siedliskami smoków. Uzasadnienia tej teorii, które zamieściliście na stronie waszego projektu, nie przekonały mnie. No, ale nie dyskutuje się z żywym pieniądzem. Z takim ojcem, byłoby was stać na droższe pomysły wakacyjne. Tak, wiem kto jest twoim ojcem, panno Ponimirska. Do rzeczy jednak.
Przyznam, że nie byłem dość domyślny i odkryłem, o co chodzi dopiero, kiedy spotkaliśmy ten kuter miejscowych rybaków. Ten, co to twój narzeczony chciał z nimi pogadać, niby o tutejszych wyspach. To twój narzeczony był pomysłodawcą i kierownikiem wyprawy, zgadza się? Otóż to nie był kuter rybacki. Wracając na pokład, Jurij przywiózł nie ryby, lecz cztery skrzynie broni od północnokoreańskich marynarzy, wiem bo skrzynie śmierdziały oliwą maszynową, a ten kuter w noktowizorze wyglądał jak kanonierka straży przybrzeżnej.
Koreańczycy udali, że odpływają. Jak już odpłynęliśmy wystarczająco daleko od brzegu, wrócili i ostrzelali nas. Przeżyliśmy, bo w momencie uderzenia rakiety byliśmy na pokładzie. Tak dla jasności, doholowałem cię do brzegu, więc chyba nie jestem aż takim dupkiem? Pozostałym najprawdopodobniej się nie udało. Na brzeg wyrzuciło jeszcze dwa ciała, wczoraj, kiedy spałaś, pochowałem ich na plaży. Potem upolowałem sarnę. Wyspa jest dosyć duża, sporo tu zwierzyny,…
Mówił dalej, a ona siedziała w bezruchu, znów z narastającym pragnieniem krzyku, patrzyła w ogień. Nie chciała wierzyć w to co usłyszała, chociaż była pewna, że to prawda. To wszystko tak bardzo pasowało do Jurija.
· Kto? – Tylko tyle, ale nie musiała rozwijać pytania.
· Jurij. I Ingrid, nasza oficer mechanik.
· Farbowana ruda, krótkie włosy, sztuczne cycki. – Stwierdziła – Widziałam ich chwilę wcześniej, oni…
· Wiem, widziałem was troje, miałem wachtę. Poza tym, że była świetnym i sumiennym mechanikiem, lubiła się zabawić. Armatorowi to odpowiadało, traktował to jako wkład w dobre kontakty z klientami. Pocieszy cię, jak powiem, że przed Jurijem zaliczyła każdego faceta z waszej ekipy i co najmniej jedną dziewczynę? Przepraszam, nie odpowiadaj…
Dopiero teraz zaczęła płakać. Przez łzy widziała jego wahanie, jednak w końcu podszedł, usiadł obok i przytulił. Na szczęście nic nie mówił, tylko był i za to była wdzięczna. Joanna płakała bardzo długo. Kilka razy, gdy już zanosiło się na koniec, żal wybuchał z nową siłą. Siedzieli objęci, przy dogasającym ognisku, a trzask pękających w żarze gałęzi, szum przyboju i jej płacz niosły się przez nocny las. Kiedy już się uspokoiła, on nadal milczał. Wyswobadzając się niezbyt chętnie z jego ramion, zapytała:
· Jaki mamy plan? Bo jakiś mamy, prawda?
· Jak się przejaśni, musimy znaleźć, lub zbudować jakieś schronienie. Poza tym przeżyć i czekać na pomoc.
· Mógłbyś się odwrócić? No, proszę! Muszę się pozbyć majtek i stanika, uwierają jak cholera!
· Tylko ich nie wyrzucaj. Mogą się przydać, jak wygoją Ci się otarcia.
· Odwracaj się, już!
***
Znowu ognisko, tym razem oświetlające wnętrze niedużej groty. Znaleźli to miejsce wczesnym popołudniem, akurat, gdy zaczęła odczuwać głód. Chwilę po zebraniu chrustu i rozpaleniu ognia zaczęło padać. Wraz z zagłuszającym wszystko deszczem, przyszły wilgoć i chłód. Strugi wody zdawały się zamykać wejście do ich schronienia mokrą kotarą, ale przynajmniej pragnienie przestało być kłopotem. Wewnątrz było dość sucho i nawet ciepło, pod warunkiem, że nie oddalała się od ogniska. Igor sprezentował jej skórę z upolowanej poprzedniego dnia sarny. Kiedy kończyła jeść pozostałości z wczorajszego dnia, on skórował dzika przy pomocy jakiegoś kamienia, na szczęście w dalszym kącie groty. Nie zniosłaby takiego widoku przy posiłku. Podając jej swoje dzieło, przerwał ciszę:
· Zapewne nie są tak wyprawione, jak w twoim rodzinnym domu i zapach też mają dość, hmm… Powiedziałbym, że „naturalny", ale przynajmniej będzie ci trochę cieplej.
· A tobie nie jest zimno?
· Ani trochę. Odpoczywaj, ja pozwiedzam ciąg dalszy naszego lokum. Wydaje mi się, że to tutaj, to jedynie przedsionek.
To powiedziawszy, wziął do ręki najgrubszą z palących się gałęzi i ruszył w głąb jaskini, szybko znikając jej z oczu.
· Nie idź za daleko i wracaj szybko!
· Dobrze, mamusiu! – Dało się słyszeć z wyraźnym echem.
Wyglądało na to, że jednak miał jakieś poczucie humoru, choć może nie takie, jakie ceniła u mężczyzn najbardziej. Szum deszczu i ciepło bijące od ogniska usypiały. Zostawszy sama, nie starała się nawet walczyć z opadającymi powiekami.
Obudziły ją krzyki w niezrozumiałym języku, dobiegające gdzieś znad jej głowy. Coś boleśnie szturchnęło ją w bok, potem jeszcze raz. Otworzyła oczy i pierwsze, co zobaczyła, to wojskowe buty przy jej głowie. Chwilę potem jeden wbił się w jej żołądek. Było ich trzech, brutalnie zmusili ją do wstania, cały czas krzycząc do niej niezrozumiałe słowa. Pchnęli zaspaną na ścianę i przycisnęli do nierównej powierzchni, potem jeden ją przeszukał w sposób, który mógłby powracać w koszmarach sennych. Z twarzą przyciśniętą do skały usłyszała od wejścia kroki kolejnego. Przeszedł za jej plecami w głąb jaskini, zawrócił w miejscu i zapytał:
· Where is the other one, bitch. And don't lie to me, we saw your tracks!
Nawet gdyby chciała odpowiedzieć, nie byłaby w stanie, tak bardzo przyciskali ją do ściany. Po dłuższej chwili, pełnej bólu wtłaczanego w ciało przez ostre kawałki skały, powtórzono pytanie. Odpowiedź padła z mroku, cicha i warkliwa:
· Try behind you, sucker!
To, co nastąpiło, zanim jeszcze przebrzmiało wątłe echo, bardziej słyszała, niż widziała. Gdy chwyt oprawców znikł, odwróciła się i ujrzała ostatniego z żyjących żołnierzy celującego w bosego Igora, który właśnie ruszał prosto na Koreańczyka. Nim padł strzał, w miejscu gdzie jej wybawca był jeszcze przed chwilą, zostało tylko trochę kurzu unoszącego się z rozłupanego kamienia. Sekundę później bezgłowy korpus strzelca uderzył plecami w ziemię. Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał jej paniczny wrzask. On chciał do niej podejść, ale nie pozwoliła, cofając się i odganiając od niego w nerwowych ruchach.
· Nie podchodź do mnie, zostań gdzie jesteś! Kim ty do jasnej cholery jesteś? No kim, pytam się! Igor, ogłuchłeś?
· Proszę, nie krzycz, byłem w Legii…
· A ja jestem pieprzoną królową Boną! W Legii nauczyli cię biegać szybciej od ludzkiej myśli? Ten oficer, tam z tyłu, wygląda jak złamany w pół! Tym dwóm obok dowódcy brakuje krtani, ostatniemu urywałeś głowę gołymi rękami! A nogą rozłupałeś kamień!
· To od kuli…
· Nie chrzań, dobrze? On celował w twój korpus, nie w stopę. Kamień pękł, kiedy się od niego odbijałeś do skoku! Ale i to nie wszystko, oj nie. Obejrzałam sobie skóry sarny i świni. Nie ma na nich żadnych przebić, więc jak je upolowałeś? Ja zjadałam uda, a gdzie reszta mięsa? Rozpalenie ognia nie zajmuje ci nawet pięciu minut, chociaż nie mamy zapałek. Wczoraj odpowiedziałeś na pytania, których nie wypowiedziałam. I jakim cudem nie odczuwasz zimna? No słucham, tym razem bez robienia ze mnie głupiej dupy, dobrze? I wywal już gdzieś tę głowę, bo rzygnę…
Chwila ciszy, głębokie westchnięcie mężczyzny wpletło się pomiędzy kolejne uderzenia kropel wody.
· No dobrze, panno Ponimirska. Sarnę dogoniłem i skręciłem jej kark. Świnia podobnie. Brakujące mięso zjadałem jeszcze zanim upiekłem twoje porcje. Ogień potrafię rozpalać splunięciem. I naprawdę byłem w Legii, pięć razy.
· Mówiłam, bez jaj i stój, gdzie stoisz, proszę! Dzięki. I jeszcze mi powiesz, że jesteś jakimś pieprzonym kosmitą komandosem, czymś w rodzaju „predatora".
· Komandos się zgadza. Pieprzony nie bardzo. Kosmita zupełnie się nie zgadza. Tak naprawdę, jestem smokiem, takim jak w bajkach, ze skrzydłami, zionącym ogniem i takie tam.
Gdyby nie towarzystwo czterech zmasakrowanych żołnierzy, byłaby pewna, że nabija się z niej. Stał po drugiej stronie ogniska i wyglądał śmiertelnie poważnie, więc albo był świetnym aktorem z chorym poczuciem humoru, albo był po prostu chory umysłowo. Patrzyła, dygocząca i zbita z tropu, w czerwień ognia odbijającą się w jego oczach. I wtedy zauważyła, że ognisko dawno wygasło! Patrzyło na nią dwoje oczu Igora, błyszczących czerwienią w mroku jaskini. To wszystko razem było wystarczająco dobrym powodem, by zemdleć.
***
Zbudziła się nagle. Jeszcze zanim otworzyła oczy, wyczuła pod sobą skórę sarny. Była też przykryta. Ku swojemu zdziwieniu, w okryciu rozpoznała koc. W końcu zdecydowała się otworzyć oczy i… Nic, ciemność nie ustąpiła, trwając w najlepsze w najczarniejszej z możliwych postaci. Nie widziała absolutnie nic, nawet własnej dłoni, którą uniosła przed twarz. Ręka powracająca na podłoże trąciła jakiś kamyk, a ona wyraźnie usłyszała echo. Była w jaskini, sądząc na ucho, dużej. Chociaż mogła się mylić, nigdy wcześniej nie była w żadnej jaskini, zwłaszcza po ciemku. Kiedy sen na dobre ją opuścił, wróciły obrazy ostatnich wydarzeń, a wraz z nimi pragnienie krzyku. Nie była pewna realności niczego, co zapamiętała.
· Nie krzycz, proszę. Tu jest straszne echo i jeszcze przedwcześnie ściągniesz nam towarzystwo.
Cichy i bardzo spokojny szept Igora. To była prośba wypowiedziana tak łagodnie, tak skrajnie kontrastująca z poprzednim popisem jego możliwości, że podziałała na nią niespodziewanie uspakajająco.
· Gdzie mnie zawlokłeś?
· Głębiej do jaskini, to jedna z bocznych komór, jakieś 2 godziny od wejścia. Chciałem cię ukryć na wypadek, gdyby inny oddział żołnierzy podążał śladem naszych nieproszonych gości.
Jego głos dochodził gdzieś z przed niej, ale nie była w stanie określić odległości. Nie słyszała żadnego ruchu, nawet szurnięcia piasku o skałę. Tylko jego głos.
· Jakim cudem tu dotarłeś, ze mą na plecach i w takich ciemnościach? Ja nie widzę czubka własnego nosa. Właśnie, dla czego nie rozpaliłeś ognia? Boisz się, że nas znajdą tak głęboko? Po tym, co pokazałeś, to chyba nie musimy się obawiać kolejnych wizyt…
· Niestety, musimy. Jest ich znacznie więcej. Oprócz tej kanonierki, która zatopiła „Albatrosa", kotwiczy tu jeszcze jedna, trochę większa. Na wyspie dostrzegłem osiem patroli. Wygląda na to, że chcą mieć pewność pozbycia się świadków.
· Jak długo byłam nieprzytomna?
· Pięć godzin, nawet niecałe.
· W pięć godzin zawlokłeś mnie tutaj, wróciłeś na zewnątrz, zrobiłeś rekonesans przynajmniej do plaży, i jeszcze raz tu dotarłeś? Jakim cudem, skoro do wyjścia z jaskini jest, jak twierdzisz, dwie godziny drogi?
· Dwie godziny dla człowieka, a ja jestem smokiem, mówiłem przecież. Jestem szybszy od ludzi, widzę w ciemności i potrafię latać. W smoczej postaci, oczywiście.
· No dobra, nie da się ukryć, że cholernie sprawnie zabijasz i jak widać, w jaskiniach czujesz się jak w domu. W sumie cieszy mnie to, bo dzięki temu ciągle żyję. Przyznaję też, nie wiem, jaki jest program szkolenia w tej twojej Legii. Ale ja mam trochę więcej niż 4 lata i potrzebuję nieco bardziej wyrafinowanych bajek. Możesz rozpalić ognisko? Lubię widzieć rozmówcę.
· Lepiej nie.
· Proszę.
Cisza, słyszała tylko własny oddech i jego nikłe echo. Ani dźwięku, który mógłby zdradzić obecność Igora.
· Postaraj się nie krzyczeć.
· Dlaczego miałabym…
Ognista szrama na ciemności przecięła łukiem monolit otaczającej ją czerni i pozostawiając za sobą dwoje czerwonych oczu, uderzyła tuż obok, podpalając przygotowany wcześniej stosik drewna. Nie krzyczała, nie może przecież krzyczeć ktoś, kto nie oddycha. A to, co zobaczyła, odebrało jej oddech. Kilka kroków od niej, w kucki przy niedużym głazie siedział… No właśnie, kto, lub co? Zaczęło się jej kręcić w głowie, coraz bardziej i gdy była już pewna kolejnej utraty świadomości, usłyszała jego głos:
· Oddychaj, kobieto! No, jak można zapomnieć o czymś tak podstawowym?
Nie tylko zaczęła oddychać. Zaniosła się śmiechem tak intensywnym, że do zawrotów głowy dołączył ból brzucha. Zaskoczyła tym smoka. Siedział teraz, mityczny stwór, z wyrazem twarzy pełnym zaskoczenia i sprawiał wrażenie bardziej ogłupiałego, niż niebezpiecznego. W końcu, tłumiąc ostatnie wybuchy wesołości, wybełkotała:
· Wybacz, ale stanięcie oko w oko z legendarnym monstrum musi się skończyć całkowitym paraliżem i jeżeli ta bestia zamiast cię pożreć, przypomina o konieczności oddychania, to sytuacja staje się co najmniej MonthyPythonowska.
· Przykro mi, ale pożeram tylko dziewice.
· Skąd wiesz, że nie jestem dziewicą?
· A jesteś?
Mówiąc to, oblizał się ostentacyjnie. Ucichła. Chwilę pozostawali w bezruchu, patrząc sobie w oczy, a kiedy mrugnął do niej jednym z czerwonych ślepi, równocześnie wybuchnęli śmiechem.
***
Pomimo dwóch koców było jej chłodno. Siedzieli po przeciwnych stronach ogniska, ona co chwila zmieniała pozycje, kiedy Igor tymczasem zdawał się nie zdradzać żadnych oznak drętwienia. Jedynymi częściami jego ciała, jakie się czasem poruszały, były duże uszy kociego kroju.
· Skąd masz koce?
· Dostałem w prezencie od Koreańczyków.
· Nie chcę znać szczegółów. Dobre sobie, w prezencie!
· Właściciele nie mieli nic przeciwko.
· Mówiłam, że nie chcę żadnych szczegółów. Zimno mi.
· Mam jeszcze dwa. Siedzę na nich, więc są ugrzane. Chcesz?
· A mógłbyś usiąść obok i mnie przytulić? Bez podtekstów. Tak będzie nam cieplej.
· Ty też możesz podejść. Droga ta sama.
· Przestań, proszę. Bądź miłym smokiem.
· Sama chciałaś.
Wstał, ukazując się jej po raz pierwszy w całej okazałości smoczego ciała. To, co widziała do tej pory, też było okazałe, jednak za sprawą cienia jedynie od pasa w górę. Teraz ujrzała potężnie muskularne nogi, oraz coś, o istnieniu czego u smoków nie myślała do tej pory. Cóż, w bajkach dla dzieci pomija się kwestie zewnętrznych oznak płci, a te były u monstra adekwatne do reszty.
· Masz śliczne oczy. Nie wiedziałem, że mogą być takie duże.
· Świnia!
· Smok, myślałem, że mamy to już ustalone. To jak z tym przytulaniem, nadal chcesz się ogrzać przy moim cielsku? Obiecuję, że powód twojego zakłopotania pozostanie niewzruszony.
Nie odpowiedziała. Kiedy podchodził, starała się nie patrzeć. Ciepło, jakie odczuła po objęciu ramieniem i skrzydłem smoka, zrekompensowało drobny dyskomfort psychiczny.
· Wszystkie smoki mogą przybierać ludzką postać?
· Nie. Z tego co wiem, pierwsze smoki nie mogły.
· Ciekawe, skąd się wzięli tacy jak ty?
· Najwidoczniej któryś pra-smok zauważył, że konsumowanie dziewicy nie musi mieć znaczenia kulinarnego.
· Jasne świntuchu, a tak naprawdę?
· Nie mam pojęcia. Ostatnio, kiedy się tym zajmowałem, genetyka jeszcze nie istniała.
· Wolę nie wiedzieć, ile masz lat.
· Nie prawda, chcesz wiedzieć. Zapominasz, że potrafię czytać w myślach.
· Potrafisz coś jeszcze, o czym powinnam wiedzieć? Na przykład telepatia, albo hipnoza?
· Jedno i drugie, do pewnego stopnia. A odpowiedź na twoje kolejne pytanie brzmi: Nie. To twoje własne pragnienie.
· Świnia!
· Smok!
· Jaki smok, jesteś przerośniętą, acz hojnie obdarzona jaszczurką. W ludzkiej postaci też masz się czym pochwalić?
· Będziesz miała okazję sprawdzić, w tej formie nie mogę się pojawić w Japonii.
· Aha, w Japonii. A jak tam dotrzemy?
· Na pokładzie koreańskiej kanonierki, którą pożyczymy.
· Aha, no tak, jakie to proste. O czym jeszcze nie wiem?
· Za jakąś godzinę, może dwie, będziemy mieli gości. Po gorącym przyjęciu nie będą mieli ochoty opuszczać tego miejsca. Pozostanie przekonać resztę do pożyczenia nam jednej łódki.
· Skąd pewność, że przyjdą?
· Zostawiłem im zaproszenie z adresem. Przyjdą. Jeżeli sprawa handlu bronią wyjdzie na jaw, rozstrzelają ich. Zależy im na pozbyciu się świadków. A nie chcą ryzykować, że znajdzie nas tutaj ktoś inny.
· Milutko, nie ma co… Czy będę musiała zabijać?
· Tylko, jeżeli chcesz przeżyć.
Takich wakacji Joanna się nie spodziewała. Dopiero teraz, na granicy cienia dostrzegła cztery kałasznikowy. Nietrudno było domyślić się ich pochodzenia. Bała się. Strachem napełniała ją niepewność siebie w obliczu wroga. Czuła, że gdyby Igor mógł załatwić sprawę sam, nie prosiłby jej o pomoc. Czuła też, że nie zostawi jej samej, więc jeśli ona zawiedzie, zginie i smok. Uświadomiła sobie, że zaczyna jej na nim zależeć.
· A jak już dotrzemy do Japonii, to co dalej?
· Wymyslimy jakąś bajkę o napadzie piratów.
· Nie zapytają o sposób przesiadki na kanonierkę?
· Nie, bo ją zatopimy, a do brzegu dopłyniemy szalupą z Albatrosa. Znaleźli jedną i mają ją na holu.
· A potem? Jak już nas wypuszczą z Japonii?
· Każde w swoją stronę.
· Nie boisz się, że rozpowiem, kim jesteś?
· I zaraz potem tata umieści cię w miejscu, gdzie będziesz miała ładne widoki, spokój i opiekę psychiatryczną.
Cóż, nie dało się odmówić temu rozumowaniu logiki. Jej samej trudno było uwierzyć w to, co przeżywała. Ale przecież nie mogła, czy raczej nie chciała, żeby to skończyło się właśnie w ten sposób. Chciała zatrzymać go na dłużej przy sobie i musiała wymyślić sposób na to.
· Czy nadal interesuje cię pochodzenie twojego gatunku, bo chyba należysz do oddzielnego gatunku?
· Skomplikowana sprawa z tym gatunkiem. Tacy jak ja mogą krzyżować się z ludźmi i dawać płodne potomstwo, więc odpowiedź, z punktu widzenia współczesnej nauki, może być trudna. A do czego zmierzasz?
· Nie chciałbyś zbadać swojego DNA w jakimś porządnym laboratorium?
· I zaraz potem trafić do klatki w jakimś utajnionym ośrodku wojskowym? Dziękuję.
· A jeżeli po powrocie do Polski sfinansuję założenie firmy biotechnologicznej i pod przykrywką badań nad nowymi lekami przebadam twój kod genetyczny? Formalnie byłbyś moim wspólnikiem.
· Interesujące…
· Przylecisz do Polski?
· Cóż, podejrzewam, że nawet można by na tym zarobić. A smoki lubią pieniądze. Ale nie o to chciałaś zapytać.
· Przylecisz do mnie?
***
Kakofoniczny szum wypełniał halę przylotów na Okęciu po samo sklepienie. Nie musiała patrzeć na tablicę, znała na pamięć numer rejsu i godzinę lądowania. Stała nieruchomo, wpatrując się w bramę wyjściową. Nie zauważała ludzi, nie słyszała wrzawy. Pasażerowie lotu z Tokio wylewali się, witani przez rodziny i znajomych, wołali do siebie, śmiali się. Dla niej były to jedynie ruchome elementy krajobrazu.
Zarezerwowała mu bilet jeszcze przed wylotem z Japonii i teraz czekała. W końcu go zobaczyła. Przyleciał, do niej.
Miłość miłością, a na życie też trzeba mieć, dla tego już nastepnego dnia oficjalnie zarejestrowano Dragon's Blood S.A.
OK, do konkursu. :)
Fajne opowiadaniei. Możnaby się co prawda przyczepić, że smokowi-komandosowi wszystko przychodzi tak łatwo, może sposób zdobycia łodzi Koreańczyków dałby możliwość utrudnienia mu życia? Poza tym ok.
Powiem o tym, co mnie zgrzytało. Kilka rzeczy:
1 Kompletny brak upodmiotowienia głównej bohaterki. Żadnej kobiety, żadnego imienia, nawet zaimka. Wyłącznie "zrobiła", "podniosła się", "popatrzyła". Tak się nie buduje podmiotu w zdaniu, używając wyłącznie czasowników. A przynajmniej nie powinno się. Bo od czego się zaczyna opowieść i na czym się kończy?
WODA była zimna jak jasna cholera i słona. Czuła ten smak za każdym razem, gdy przewalająca się z hukiem fala odbierała jej luksus oddychania. Nie mogła uchwycić żadnej regularności w ruchu mas wody, a sprawy nie ułatwiały ciemności bezgwiezdnej nocy. Przez to chwile, w których mogłaby zaczerpnąć powietrza, poświęcała odkrztuszaniu słonego płynu.
Kiedy eksplozja wyrzuciła ją za burtę, miała na sobie dżinsy, tenisówki i gruby, wełniany golf. Sweter rozciągnięty wodą spowalniał teraz ruchy, jakby obwisłe rękawy wypełniał piach. Zupełnie inaczej zachowały się spodnie, uwierające po utracie jednego rozmiaru i pijące niemiłosiernie każdym szwem. A wszystko to razem ani trochę nie zatrzymywało uciekającego szybko ciepła. Coraz bardziej opadała z sił i choć bardzo nie chciała się poddać, przegrywała nierówną walkę z żywiołem. Ostatnim, co zapamiętała, było lekkie uderzenie, a zaraz po nim szarpnięcie. Tonęła.
Z całym szacunkiem, ale w tym akapicie podmiotem jest woda.
Kakofoniczny szum wypełniał HALĘ przylotów na Okęciu po samo sklepienie. Nie musiała patrzeć na tablicę, znała na pamięć numer rejsu i godzinę lądowania. Stała nieruchomo, wpatrując się w bramę wyjściową. Nie zauważała ludzi, nie słyszała wrzawy. Pasażerowie lotu z Tokio wylewali się, witani przez rodziny i znajomych, wołali do siebie, śmiali się. Dla niej były to jedynie ruchome elementy krajobrazu.
Zarezerwowała mu bilet jeszcze przed wylotem z Japonii i teraz czekała. W końcu go zobaczyła. Przyleciał, do niej.
Tutaj zaś podmiotem jest hala.
2. Nie rozumiem, czemu zamiast myślnika w dialogach pojawia się wypunktowanie.
3. Przegadanie. Kompletne i absolutne. Dialogi ciągną się tu w nieskończoność, zastępując opisy. Mam świadomość, że wielu czytelnikom to nie wadzi. Mnie i owszem, bo część tej historii ciekawiej by wyglądała w formie opisu, niż rozwlekłej, przynudzającej gadki, momentami o niczym.
No, powiedzmy, że zaimki tu i ówdzie się pojawiają, ale to nie one stanowią o konkretnym podmiocie.
Dialogi mi nie wadzą, ale jakoś nie przekonuje mnie ta wersja smoka. Jednakowoż jest to odczucie w pełni subiektywne.