- Opowiadanie: szoszoon - Poczekalnia

Poczekalnia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poczekalnia

 

Wypadki się zdarzają, chociaż nie wszystkim. O niezwykle bolesnej prawdzie tego, skądinąd wyświechtanego banału, przyszło mi przekonać się osobiście. Mój wypadek był, jak się później dowiedziałem, śmiertelny. Jednakże zamiast końca, okazał się początkiem moich kłopotów i były one, o czym również mi zakomunikowano choć nie od razu, całkowicie nieprzypadkowe. Właściwie to kłopoty tylko czekały, aż się zjawię. Beze mnie nie mogły się wydarzyć. Tyle, że ja miałem to głęboko w dupie i żyłem sobie nieświadomie do momentu, kiedy… właśnie. Do momentu, gdy nie wlazłem pod pociąg.

Jakież było moje zdumienie, gdy pokonując wolnym krokiem strzeżony – zaznaczam wyraźnie: strzeżony przejazd kolejowy – usłyszałem odgłos trąbiącej lokomotywy. Maszynista zdawał się być jeszcze bardziej zdumiony, niż ja. Utkwiło mi to w pamięci, gdy nasze spojrzenia spotkały się na krótki moment. Wtedy poznałem tak naprawdę ulotność chwili. Potem poczułem coś w rodzaju tępego uderzenia, jakby młotem w tył czaszki, i znalazłem się po „tamtej" stronie.

I to w zasadzie powinno być na tyle.

Ale niestety nie było.

Ogarnęła mnie ciemność. Nie chodziło już nawet o to, że nie mogłem otworzyć oczu. W końcu ich nie miałem. Po prostu wszystko wydawało się być ciemnością, włącznie ze stanem mojej świadomości. Odetchnąłem powoli i poruszyłem się.

Mogłem się ruszać! To już było coś.

Po chwili, nawet nie wiem ile trwającej – nie miałem pojęcia, czy czas mógł mieć tu jakiekolwiek znaczenie? – w nozdrzach poczułem ostry, nieprzyjemny zapach. Jakby pył zmieszany z dymem. – No tak – pomyślałem – w końcu to była lokomotywa. Zdecydowałem się otworzyć oczy i od razu tego pożałowałem. Tumany kurzu, gnane porywistym wichrem, zalepiły mi oczy, wdzierały się do ust, gardła i nosa.

Odczekałem chwilę, starając się dojść do siebie. Oczy łzawiły niemiłosiernie. Postanowiłem się podnieść. Z trudem, ale jednak wstałem i, o dziwo, trzymałem się na nogach całkiem nieźle. Dookoła panowała ciemność, jednak nie była to ciemność, jaką znałem wcześniej. Rozejrzałem się mimo to dookoła i wtedy go dojrzałem.

Stał niedaleko ode mnie. Wpatrzony w dal, gdzieś ponad horyzont. Wysoki, w długim ciemnym płaszczu, schodzonych dżinsach i ciężkich wojskowych butach. Długie, jasne włosy przesłaniały jego twarz. Gdy się poruszyłem spojrzał na mnie i stwierdził niemiło:

– Wreszcie! Dłużej się nie dało?

Skąd do cholery mogłem wiedzieć, ile się dało? Ale spytałem całkiem prozaicznie:

– Km jesteś?

Wyjął papierosa i zapalił.

– W sumie, to równie sensownym byłoby zapytać, gdzie jesteś – stwierdził i wypuścił nosem dym.

No tak. Tego też nie wiedziałem

– Ale powoli – dodał nieco znudzony, jakby podobna sytuacja była dlań rutyną – z czasem wszystkiego się dowiesz. A teraz wstawaj i chodź ze mną.

– Dokąd?

– Trzeba cię osądzić.

 

Przełknąłem gęstniejącą ślinę i ruszyłem powoli za swoim przewodnikiem. Na anioła stróża mi nie wyglądał. Raczej na kloszarda czy nawet na bezdomnego. Nie miał skrzydeł ani aureoli. W sumie jednak było to dla mnie w tej chwili mało ważne.

– Jesteś w piekle stary! – pomyślałem i westchnąłem. Cóż, gdzie niby miał trafić agnostyk?

Po chwili znaleźliśmy się w miejscu, które mogło spokojnie przypominać terminal wielkiego lotniska. Ludzie stali w kolejkach do drzwi, onieśmieleni i zdumieni. Na ich twarzach rysowało się niedowierzanie. Kolejek było kilkadziesiąt. Co chwila drzwi się otwierały i ktoś wychodził… tak naprawdę nie wiadomo gdzie.

– Ej! – krzyknąłem zniecierpliwiony, gdy okazało się, że nie idziemy do żadnej kolejki – gdzie ja jestem do cholery?

Nieznajomy odwrócił się, spojrzał na mnie pogardliwie i odparł:

– Powinienem odpowiedzieć, że w zaświatach. Ale to nie do końca odpowiada twojej aktualnej sytuacji.

– I nie ma tu mojej żony? – zapytałem z nadzieją.

Ponieważ nie usłyszałem odpowiedzi, potraktowałem milczenie jako potwierdzenie.

– Nie zadawaj zbędnych pytań i chodź za mną!

– Zbędnych – mruknąłem – ciekawe, co ty byś robił na moim miejscu.

– Robię to, co mi każą! – odparł nagle spoglądając na mnie z ukosa i uśmiechając się.

Szliśmy dalej długim, ciemnym betonowym korytarzem. Zdawało mi się, że schodzimy do jakiegoś schronu. Tylko przed kim możemy się tu kryć?

Wreszcie stanęliśmy przed drzwiami. Przypominały wejście do windy. Na wyświetlaczu pojawiały się kolejno numery pięter. Gdy drzwi się otworzyły wszedł do środka.

– Za mną – mruknął zapalając kolejnego papierosa. – Nie mamy czasu.

– A zatem jakiś czas tu jednak panuje – wydedukowałem ostrożnie.

Weszliśmy do środka. Winda ruszyła, ku memu przerażeniu na dół.

– Czy… czy zabierasz mnie do piekła? – zapytałem przerażony.

– Przecież nie wierzyłeś w piekło – odparł obojętnie.

– Do nieba raczej też nie – stwierdziłem niezbyt pewnie.

– No stary, niebo też miałeś w dupie – parsknął.

– Więc gdzie do cholery mnie zabierasz? Chciałbym wiedzieć! Nawet, jeśli do piekła, to mi łaskawie powiedz, kimkolwiek jesteś!

– Jestem Nathaniel – przedstawił się podając mi dłoń.

Poddałem się i czekałem. Miałem już wszystkiego dość i w tej chwili nic już nie mogło mnie zaskoczyć. Jakże się myliłem.

Gdy drzwi się otwarły, z miejsca uderzył mnie nieprzyjemny, stęchły zapach alkoholu, dymu papierosowego i marihuany. Zdecydowanie nie czułem siarki i nawet się ucieszyłem.

– To nie piekło – westchnąłem pod nosem.

– Wolałbyś, żeby to było piekło – zaśmiał się Nathaniel i ruszył przed siebie, pomiędzy stolikami. Dopiero po chwili zacząłem przyglądać się siedzącym przy nich postaciom. Wyglądały cokolwiek dziwnie. Osobniki z głowami szakali, psów, wilków a nawet lisów przypominały bardzo bohaterów bajek Ezopa, sam jednak nie chciałem wierzyć, czy mają takie przywary, jak je opisywał starożytny bajarz.

Nathaniel usiadł przy wolnym stoliku, wskazując mi miejsce naprzeciwko. Usiadłem rozglądając się niepewnie po bokach.

– Nie gap się tak, bo ci wpierdolą! – warknął całkiem poważnie. – Niektórzy są bardzo wyczuleni na punkcie swego stroju i wyglądu.

Przytaknąłem i postanowiłem gapić się w brudny, tłusty blat stolika. Nikt tu zapewne nie sprzątał od wieków.

W końcu ciekawość zwyciężyła. Kątem oka dostrzegłem, że najbliżej mnie, po prawej, siedział gość o czterech twarzach. Pił cztery piwa, z tym że na zmianę gdyż ręce miał dwie. Najpierw dwa piwa wędrowały do dwóch gęb, potem dwa kolejne do następnych. Otarł usta z piany i spojrzał na mnie uśmiechając się wszystkimi ustami. Odwróciłem głowę i przyjrzałem się gościowi po lewej.

W międzyczasie mój przewodnik zamówił dwa piwa i popielniczkę.

– Co za maniery w takiej spelunie, pomyślałem i po raz pierwszy chyba się uśmiechnąłem.

Facet z lewej przypominał neonówkę na fasadzie multipleksu. Co chwila migotał i znikał. Na ułamek sekundy, by za chwilę się pojawić znowu.

– To Sms – wtrącił Nathaniel – czyli stary, dobry Hermes. Wiesz, ten gość z mitologii od przekazywania wiadomości. Teraz zapierdala przekazując krótkie wiadomości tekstowe. Jest tu najbardziej popularny. I bogaty. Ludzie wydają na niego majątek.

– Pewnie dlatego pije szybkie setki i znika – stwierdziłem odkrywczo.

Po tych słowach Nathaniel po raz pierwszy okazał ludzkie uczucia. To znaczy parsknął, i to w dodatku pogardliwie.

– Mówiłem ci, żebyś się na nich nie gapił! To paskudne typy żądne krwi i ofiar… znaczy obecnie kasy. Tylko ona ich interesuje.

Teraz potraktowałem ostrzeżenie poważnie, tym bardziej, że za plecami Nathaniela dostrzegłem postać z głową węża, która wpatrywała się we mnie zimnymi, pozbawionymi wyrazu gadzimi ślepiami. Postanowiłem przyjrzeć się swemu przewodnikowi.

Jego twarz była surowa, jakby wyciosana z kamienia. Bez wyrazu i uczuć. Uwagę przykuwały oczy, niebieskie. Płonęły w nich ognie. Sprawiały wrażenie, jakby odbijało się w nich wielkie ognisko. I zdecydowanie za dużo palił.

Kelner, a raczej postać przypominająca boga Sziwę z podręczników historii, postawiła przed nami gliniane kubki, zapewne z piwem. Trzymała je w czterech parach rąk, w sumie osiem naczyń. Przed nami postawiła dwa, resztę zaniosła do stolika po prawej. Gość pił, jakby nie znał umiaru.

– Bo nie zna – wtrącił Nathaniel, jakby czytając w moich myślach – tak go nauczono. Napij się, zaraz przyjdzie.

Postanowiłem nie pytać, kto, bo i tak bym się nie dowiedział. Upiłem łyk i mlasnąłem z zachwytem.

– Porter! Skąd?

– Wiedzą o tobie wszystko.

Więcej nie pytałem. Piłem i piłem, a piwa w kubku nie ubywało. Więc nadal piłem. Nathaniel poczęstował mnie papierosem. Czułem, że żyję. Znowu!

– Witaj Nathanielu – z degustacji wyrwał mnie miękki, kobiecy głos. – Kogo tu masz?

Uniosłem głowę i ujrzałem przed sobą kobietę.

 

Normalną. Usiadła po mojej prawej stronie, przesłaniając mi gościa z czterema twarzami. Była piękna jak na to miejsce. Smukła, odziana w czarny, przylegający do ciała skórzany kombinezon. Ciemne włosy, sięgające szyi, opadały niedbale na czoło. W jej czarnych, bystrych oczach, dostrzegłem dawno zapomnianą tęsknotę za czymś, co być może było blisko niej, ale utraciła to, nie zaznawszy smaku zaspokojonego pragnienia. Przez to wydała mi się najbardziej ludzką w tym towarzystwie.

– Witaj Sybil – mruknął Nathaniel nie unosząc wzroku znad kubka. – Dlaczego tak długo?

– Biurokracja – odparła kiwając dłonią na barmana – sam wiesz, jak to jest.

Nathaniel kiwnął głową potakująco.

– To co z nim robimy? – zapytał. – Śpieszę się.

– Widzisz – odparła spoglądając na mnie przenikliwie – sprawa się trochę skomplikowała.

– Jak to?

– Jest nam potrzebny i wypadło na ciebie. Masz się nim zająć.

– Cholera! – zaklął głośno – więc może mi powiesz, po jaką cholerę się tu z nim wpakowałem? Przecież oni wszyscy na niego czekali! Na sąd jego duszy!

Teraz zaczęło powoli docierać do mnie, że ta zgraja dziwaków ukradkiem przygląda mi się, szczerząc głupio zęby, kły czy co tam jeszcze mieli w paszczach. Gotowi rzucić się sobie do gardeł, byle mnie dopaść. Czekali cierpliwie.

– Przepraszam – wtrąciłem się nieśmiało – mogę wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi?

Oboje spojrzeli po sobie, jakby niepewni, które ma przekazać mi złą wiadomość.

– Widzisz – odezwał się Nathaniel – jako ateista, który nie wierzył nigdy w żadnego boga, trafiłeś do miejsca, gdzie przebywają zapomniani bogowie.

– Zapomniani?

Kiwnął głową zapalając następnego papierosa. Drugim poczęstował Sybil, przed którą barman postawił kubek.

– Jako umarły musisz trafić do jakiegoś…

– Piekła? – wtrąciłem niepewnie.

Nathaniel przytaknął.

– A dlaczego nie nieba? – zapytałem z wyrzutem.

– Jak to – oburzył się – niebo dla niedowiarka?!? Pojebało cię? Jaka była twoja ostatnia myśl?

– Chyba– chyba pomyślałem o…swoim psie – odparłem – że pozostanie bez opieki i zdechnie.

– k***a mać! – zaklęli niemal równocześnie.

Spojrzałem na nich pytająco udając brak zrozumienia.

– Zatem upomni się o ciebie sam…– obejrzał się za siebie.

– Hades z Cerberem – dokończyła Sybil.

W tej chwili przy wejściu rozległ się ogłuszający, nieludzki ryk. Wszyscy umilkli, chowając się gdzie kto mógł. Kątem oka dostrzegłem, że Sms nagle zniknął. Na dłużej i nie dopił kolejnej setki.

– Oto i on – mruknęła Sybil wstając od stołu – reszta należy do ciebie Nathanielu. Na mnie już czas. I pamiętaj, że jest nam potrzebny!

– Miło, że znowu zostawiasz mnie samego.

– Dzięki za piwo – odparła znikając w ciemnym korytarzu.

– Co teraz? – spytałem z nadzieją w głosie. – Może pójdziemy za nią?

Spojrzenie, jakim uraczył mnie Nathaniel, uświadomiło mi moją głupotę i naiwność. Kątem oka spojrzałem na przybyłych. Wysoka, odziana w biały hiton postać szła powoli ku naszemu stolikowi. Przed nią, na stalowym łańcuchu kroczył Cerber. Trzy paskudne, ociekające śliną i krwią paszcze, szczerzyły się dookoła. Widać było, że właściciel cieszył się wśród towarzystwa szczególnym poważaniem. Stanął przy naszym stoliku i uśmiechnął się.

– Można? – zapytał siadając. Cerber położył się posłusznie obok, chociaż jego mordy uważnie spoglądały dookoła. Wewnątrz zapanowało głuche milczenie. Nad moją duszą odbywał się targ.

Nathaniel kiwnął głową.

– Pij ile możesz – mruknął do mnie tak, żeby Hades nie usłyszał.

Postanowiłem tym razem pójść za jego radą tym bardziej, że piwo smakowało wybornie. Wreszcie z ust ustąpił dławiący smak pyłu i piachu.

– Jest mój – usłyszałem ponury, mrożący głos Hadesa. Uświadomiłem sobie, że moje położenie jest nieciekawe i jedyna deska ratunku to ten dziwak.

– Zapomnij – odparł zdecydowanie Nathaniel. – Upomniał się o niego kto inny!

Hades zaśmiał się tak głośno, że aż zadrżały betonowe ściany i sklepienie.

– Za późno, skoro znalazł się tutaj! Przykro mi. Takie zasady.

– Wiesz, że On może je łamać? – Nathaniel zdawał się być absolutnie spokojny.

– Nie wiem, czy akurat tutaj – Hades wyraźnie wpadał w irytację. Cerber uniósł swoje ryje, jakby wyczuwając zmianę nastroju swego pana. Wyszczerzył kły, niczym aligator.

– Wszędzie może.

– W porządku – Hades wstał, schylił się i odpiął obrożę, na której przywiązany był Cerber – ale tu musi o swoje powalczyć! Cerber! Bierz!

Psisko poderwało się błyskawicznie z podłogi, rzucając się tam, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Nathaniel. Ten jednak uskoczył błyskawicznie a z rękawów wysunęły mu się dwa półautomatyczne pistolety. Nie przypominały znanych mi modeli. Z tego, co zdążyłem dostrzec, padając pod stolik, to przypominały raczej aborygeńskie bumerangi, ozdobione dziwnymi znakami. Z ich luf wydobył się jasny ogień. Prosto w paszcze Cerbera. Pies umknął z piskiem ku wyjściu.

– No dobra – Hades uspokoił się nieco i usiadł na powrót. – Potrzebuję rekompensaty.

Nathaniel podniósł krzesło, które wywrócił broniąc się przed Cerberem, usiadł i zdmuchnął dym dobywający się z luf.

– Ognie Zeusa – mruknął Hades z niesmakiem, kiwając głową – skurwiel je przehandlował. Też mi brat.

– Czego chcesz? – warknął Nathaniel.

Hades oparł się o tłusty blat, brudząc śnieżnobiały hiton i kiwnął na barmana.

– Daj mi namiary na Smsa – mruknął – chcę wiedzieć, dla kogo teraz robi. Dzięki niemu miałbym dostęp do sporego grona potencjalnych dusz.

– Chcesz wiedzieć, w jakiej sieci obecnie działa? – spytał Nathaniel obojętnym tonem.

– Sam wiesz, że to taki sprzedajny kurwiszon – parsknął Hades – kto mu więcej zapłaci, dla tego szybciej zapieprza. A możliwości to ma, przyznaj, nieograniczone.

– Spust też – dodałem przez nieuwagę, wskazując na puste kieliszki przy stoliku obok. Niepotrzebnie zwróciłem na siebie ich uwagę, czego od razu skwapliwie pożałowałem.

Zimne spojrzenie przewodnika sprawiło, że ugryzłem się w język. Jednak o dziwo porter nadal mógł czynić mojej głowie spore zamieszanie i powoli zaczynałem mieć to wszystko gdzieś. Chciałem być po prostu martwy, jak na nieboszczyka rozjechanego przez lokomotywę przystało.

W tym momencie przy wejściu powstało spore zamieszanie. Przez drzwi ktoś wrzucił do środka zwłoki Cerbera. Hades poderwał się na równe nogi i wrzasnął z rozpaczą w głosie:

– Cerber! Kto cię…

Do środka wszedł pewnym krokiem mężczyzna. W dłoni trzymał pistolet przypominający ten, jaki miał Nathaniel. Z lufy unosił się dym. Ubrany był podobnie jak Nathaniel, tylko włosy miał czarne. Kopnął z pogardą martwe ciało psa i krzyknął na głos:

– Wypierdalać! Wszyscy!

Po sali rozszedł się pomruk niezadowolenia. Ktoś uniósł się znad stolika, jednak celny strzał nieznajomego roztrzaskał bawoli łeb na strzępy. Jeden z rogów pod wpływem wystrzału wbił się w betonowy sufit. W jednej chwili wszyscy jak jeden mąż, zerwali się na równe nogi i z wrzaskiem rzucili ku strzelającemu.

Spojrzałem pytająco na Nathaniela, który wstał z grymasem wściekłości na twarzy, wyjął swoje dwa gnaty i rozpoczął kanonadę. Upadłem ponownie pod stolik, więc nie widziałem, do kogo strzela. O dziwo pod stolikiem znalazł się też Hades.

– Co się do diabła dzieje? – ryknąłem, starając się przekrzyczeć potworny huk. Zdawało się, że trafiłem w sam środek frontu.

– Nie wiem! Ale to chyba chodzi o ciebie – odczytałem z ust Hadesa, który zakrył uszy i skulił się pod stolikiem jak jeż.

Po chwili strzały umilkły. Odczekaliśmy z Hadesem jeszcze chwilę, po czym niepewnie wystawiliśmy głowy znad blatu.

– O cholera! – zaklął Hades.

Pomyślałem to samo.

Na środku sali stało dwóch mężczyzn. Nathaniel i ten, który rozpoczął kanonadę. Rozmawiali, a raczej kłócili się. Dookoła leżały rozprute ciała gości. Zapach krwi dotarł do nozdrzy i zaczął powoli mdlić.

Zwymiotowałem.

Nathaniel podszedł do nas razem ze swym towarzyszem i rzekł:

– To jest Ariel – przedstawił go od niechcenia.

– Mnie go nie musisz przedstawiać – parsknął Hades wstając i otrzepując szaty. – Co wyście narobili?

– Idziemy! – głos Nathaniela zdawał się nie przyjmować sprzeciwu.

Wstałem posłusznie i na chwiejących się nogach ruszyłem za nimi.

– A ty gdzie? – warknął Ariel do Hadesa.

– Umowa była.

Ariel wycelował w niego swój pistolet.

– Ale nie ze mną!

– Może spiszemy aneks? – zaproponował nieśmiało Hades cofając się.

– No dobra – odparł po chwili namysłu Ariel. – Co ten idiota ci obiecał? – Zapytał wskazując na Nathaniela, który właśnie czyścił swój płaszcz z kawałków niedawnych jeszcze bogów.

– Namiary na Smsa.

– Poczekaj trochę, niedługo na rynek wejdzie nowy operator który na pewno go podkupi. Dam ci wtedy znać. A teraz znikaj! – dodał grożąc mu pistoletem.

Hades posłusznie skierował się do wyjścia, mrucząc coś pod nosem.

– Tylko mi tu nie klnij po grecku – zawołał Ariel chowając pistolet za pasem – bo ci język urwę!

– Co z nim? – spytał Nathaniel wskazując na mnie.

– Ty jak zwykle opóźniony – warknął Ariel podnosząc krzesło i siadając przy stoliku. – Nie wiesz, co on wie?

– Niby skąd? – Nathaniel spojrzał pytająco na Ariela.

– Wie, kto jako jedyny miał obiecane niebo! I to przez samego Jezusa!

Nathaniel wybałuszył oczy. Ja też.

– Że niby ja wiem? – spytałem niepewnie.

– Tak, ty! Dureń, który raz w życiu sięgnął po Pismo i od razu na to wpadł. Dotąd niebo było puste!

– To stąd te wieczne kolejki w poczekalni – wtrącił odkrywczo Nathaniel. – I te sępy tutaj.

– Gadaj kto to! – Ariel zwrócił się teraz prosto do mnie i bynajmniej nie żartował.

Oparłem się bezwładnie o krzesło i jęknąłem.

– A skąd mam wiedzieć do cholery? Macie pewnie całe biblioteki Pism. Sami przeczytajcie!

– Powiedz mu, żeby mnie nie wkurzał! – Ariel zwrócił się do Nathaniela – znasz go dłużej.

– Ja go wcale nie znam – zarzekał się mój przewodnik.

Ariel wyjął pistolet i wycelował we mnie.

– Nazywam go Zabijaką – powiedział cedząc powoli słowa – wiesz dlaczego?

Wiedziałem. Nie musiałem i nie chciałem czekać na odpowiedź. Postanowiłem jednak za wszelką cenę sobie przypomnieć to, o co mnie pytali.

– Chwila, dajcie pomyśleć.

Ta chwila trwała chyba całą wieczność. Wreszcie jednak się przypomniało. Fragment o męce Chrystusa. Czytają co roku w kościołach! Co On tam mówił do tego łotra?

– …jeszcze dziś będziesz ze Mną w raju!

– Mam! – krzyknąłem uradowany.

Obaj wlepili we mnie pytające i wyczekujące spojrzenia.

– Łotr!

Przez chwilę palec na spuście Zabijaki drgał niepewnie. Zamknąłem oczy czekając na wyrok. Ku swemu zdumieniu usłyszałem, jak Ariel zabezpiecza pistolet i wstaje od stołu.

– Co jest? – Nathaniel był wyraźnie zdumiony.

– Idziemy! Musimy go znaleźć.

– Kogo? – zapytałem oddychając z ulgą.

– No, tego Łotra – odparł Ariel.

– Ale gdzie, do jasnej cholery? – zapytał z rezygnacją w głosie Nathaniel.

– Tam, gdzie powinien być, znaczy na Golgocie! Pozwolisz, żeby jakaś łachudra jako pierwsza znalazła się w Niebie?

– A czemu nie? – zamyślił się Nathaniel – skoro On mu to obiecał?

– Od myślenia jestem ja!

– A co ze mną? – zapytałem. – Już mnie nie potrzebujecie?

Ariel podrapał się po głowie.

– No dobra, chodź. Za chwilę wpadnie tu reszta tych zapomnianych bożków. Miałbyś wtedy przesrane.

Koniec

Komentarze

Bardzo podobał mi się motyw smsa. :) Ciekawe opowiadanie.

Mam takie małe zastrzeżenie. Mianowicie wszedł koleś do baru i rozwalił kilkunastu bogów jakby nigdy nic... Jakby nie patrzeć to jednak bogowie i wydawałoby się że zasługują przynajmniej na bardziej szczegółowy opis walki. Ogólnie jednak opowiadanie bardzo pozytywne. Brawo!

Opowiadanie trochę zalatuje "Amerykańskimi Bogami" Gaimana, ale humor i dystans jest Twój. Podobało mi się, dowcipne i pomysłowe, zwłaszcza wyżej wspomniany zapieprzający Sms. Ale yyy... to już koniec? Bo urywa się nagle, niby jest zamknięte, ale puenta nie jest zbyt wyraźna... czy to część większej całości?

Z lufy unosił się dym. Ubrany był podobnie jak Nathaniel, tylko włosy miał czarne. - taki błąd wypatrzyłam :) Dorzuć jakiś podmiot do drugiego zdania.

Ponieważ nie usłyszałem odpowiedzi, potraktowałem milczenie jako potwierdzenie.
- Nie zadawaj zbędnych pytań i chodź za mną!
   -> to milczał, czy jednak coś powiedział?
I jeszcze jedno. Wlazł pod pociąg, bo go nie zauważył? Ja rozumiem - myślał, że zdąży (tak giną ci z samochodów), ale nie zauważył? (i nie usłyszał?)

A tak... dobre.  Powtórzę, że motyw SMSa jest świetny.Masz fajny styl, humor... co by tu..a tak. Odnośnie uwagi kcpr95. Ja uważam, że dłuższy opis byłby fajny( dla samego opisu), ale nie konieczny. Bo Ariel nie jest zwykłym kolesiem. Nathaniel też nie. I co z tego, że tamci to bogowie. Owszem, coś tam im się należy, ale... Ci dwaj też swoje potrafią, a obaj byli w złym nastroju. A wkurzeni aniołowie (?) to nie przelewki.

Opowiadanie kończy się tak, że chyba zanosi sę na jakąś kontynujację, hm?

Rhei, Pod tramwaj ciągle ktoś włazi. Pod pociąg rzadziej, bo w mieście nie jeżdżą, ale też się zdarza. Po pijaku, jak się ma zaburzenia słuchu. Kiedyś o mało sama nie weszłam pod pociąg, zauważyłam w ostatniej chwili, wyjechał zza budynku.

Jakież było moje zdumienie, gdy pokonując wolnym krokiem strzeżony - zaznaczam wyraźnie: strzeżony
Ale po cholere sie tam pchał? I czemu "zaznacza wyraźnie"? I dlaczego był zdziwiony? Czego on sie spodziewał na przejeździe kolejowym? Tramwaju...?  

Dookoła panowała ciemność, jednak nie była to ciemność, jaką znałem wcześniej.
Czytelnik widzi oczami wyobraźni ciemność. Bohater nie. No i tu zachodzi konflikt interesów...

Ponieważ nie usłyszałem odpowiedzi, potraktowałem milczenie jako potwierdzenie.
- Nie zadawaj zbędnych pytań i chodź za mną!

A to poniżej to przypadkiem nie jest odpowiedź?

Odwróciłem głowę i przyjrzałem się gościowi po lewej.
Wiadomo, że jak chciał się przyjrzeć temu po prawej czy po lewej, to musiał przekręcić głowę. No właśnie, raczej przekręcić, bo odwraca to się do tyłu. Nie piszemy "uniósł rękę po czym ruszył nią w kierunku filiżanki i ujął ją palcami", tylko "wziął filiżankę".  

smaku zaspokojonego pragnienia.
Zaraz, zaraz... że co? Nie polecam używania opisów, które nie znaczą kompletnie nic. Jak w reklamach ("tam, gdzie radosna inspiracja przeplata się z echem spełnionych marzeń").

Gotowi rzucić się sobie do gardeł, byle mnie dopaść.
Skoro wszyscy chcieli go dopaść, to czemu mieliby rzucać się na siebie nawzajem?

Wyszczerzył kły, niczym aligator.
Aligatory nie szczerzą kłów, ponieważ nie posiadają ust.

Do tego przekleństwa strasznie sztuczne, wklejane właściwie na siłę.
- Cholera! - zaklął głośno - więc może mi powiesz, po jaką cholerę się tu z nim wpakowałem?


Tak w ogóle, to czemu oni byli tacy zaskoczeni i robili problemu? On jako jedyny był ateistą w historii rasy ludzkiej? Bo mi się wydaje, że ich jest całkiem sporo... i to od dość dawna. 
Pomysł oklepany - zarówno pisanie o tym, co rzekomo jest po śmierci, jak i "humorystyczni" bogowie wszystkich religii wrzuceni do jednego wora. Jak wspomniał Dreammy, brak tu jakiegokolwiek sensu fabularnego, pointy, czegokolwiek - historia urywa się niespodziewanie i tyle. Ale masz jakiś styl, czujesz sceny, tylko jeszcze nie okiełznałeś opisów. Popracujesz i będą z Ciebie ludzie ;) 

Tych błędów logiczno-merytorycznych jest więcej, ale nie chce mi się wypisywać. Przeanalizuj tekst zdanie po zdaniu, sprawdzając czy na pewno ma sens. Tak się najlepiej nauczysz, bo zapada w pamięć. 

Rzeczywiście przechodząc przez przejazd kolejowy nie zauważył i nie słyszał pociągu??? Potem wszystko ok, do momentu, gdy piszesz, że TYLKO główny bohater zna prawdę. Jakim cudem aniołowie nie wiedzą czegoś tak prostego? Faktycznie z starymi bogami poradzili sobie za łatwo.

Facet z czterema twarzami, ale jak ułożonymi? Jedna nad drugą? Chyba tak skoro można było zobaczyć wszystkie twarze uśmiechnięte.

Generalnie jednak pomysł mi się podoba. Motyw sms'a świetny.

A mnie się podobało. Do momentu zakończenia, które jest najsłabszą częścia opowiadania. Ale po za tym jest nieźle.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka