
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Ściemniało się i jedynym źródłem światła w sali, prócz szkarłatnych promieni słońca wpadających przez otwory okienne, były pochodnie przygwożdżone do ścian. Pośrodku sali na drewnianym stołku siedział mężczyzna. Miał spuszczoną głowę. Jego twarz była spuchnięta i sina, od licznych ciosów jakie musiał otrzymać, jego tunika była sponiewierana i rozerwana, na jego nagim ciele widniały liczne siniaki i zadrapania, nadgarstki miał związane szorstkimi sznurami.
Sala była zatłoczona – oprócz spętanego mężczyzny i dwóch zbrojnych ludzi go strzegących pomieszczenie zajmowało około trzydziestu mężczyzn siedzących na długich kamiennych ławach wzdłuż wschodniej i zachodniej ściany.
Na środek wyszedł potężny mężczyzna owinięty w czerwony himation, podrapał się po gęstej brodzie, wskazał na więźnia i głośno zakrzyknął:
-Geruzjo! Spójrzcie na tego perskiego psa, który odważył się podnieść swoją barbarzyńską łapę na jednego z równych! Na kundla, który śmiał odebrać życie czcigodnemu Ewiniuszowi, eforowi!
Brodaty splunął młodemu persowi prosto w twarz. Chłopak spojrzał na niego swymi czarnymi jak węgle oczyma, które żarzyły się niewypowiedzianą wściekłością i nienawiścią.
-Za tak niegodną zbrodnię, może być tylko jedna kara… – ciągnął brodaty spartiata.
-ŚMIERĆ! – zagrzmiał chór męskich głosów.
-Wstrzymajcie się!
Na środek Sali wyszedł smukły lakon o długich gęstych włosach. Szkarłatny himation miał spięty złotą sprzączką. Dłonie trzymał w górze starając się uspokoić tłum.
-Panowie, chwilę cierpliwości!
-Drogi Anaksilasie – odezwał się brodacz – po cóż ta zwłoka? Zarżnijmy tego syna asyryjskiej dziwki, gdyż sprawa jest jasna. Został złapany w domu Ewiniusza, nad jego broczącymi krwią zwłokami!
-Masz rację Anaksadrosie, co do jego winy nie ma wątpliwości. Jednak uważam, że wpierw… – podniósł się pomruk niezadowolenia, Anaksilas podniósł ręce by uspokoić zebranych – Wpierw powinniśmy poznać motywy zbrodniarza. Albo imię tego, kto go opłacił.
Po sali przemknął szmer zdziwienia.
-Opłacił? O czym ty mówisz? – zagrzmiał Anaksandros.
-Spójrz na niego! – wrzasnął smukły spartiata podrywając głowę jeńca ciągnąc go za długie, czarne jak heban włosy – To twarz zabójcy! Gęba, z której aż wypływa żądza krwi i chciwość! Dlaczego zabił jednego z eforów? Przysłał go tu perski cesarz? Czyż wtedy nie nastawałby na życie moje lub twoje drogi Anaksandrosie? Na życie jednego z królów Sparty? Albo na życie nas obu.
Młody król z siłą odrzucił głowę persa, aż ten zasyczał z bólu.
-Chcesz powiedzieć – rozważał brodaty władca – że ten kutas został wynajęty przez jednego z homoioi aby pozbawić życia Ewiniusza?
-Tak! I udowodnię to – wykrztuszę z tego bękarta córy Koryntu całą prawdę, zanim jego padlina sczeźnie rozgnieciona na skałach klifu! Rado Starszych! – tu król zwrócił się do mędrców – Czy zgadzacie się na ten proces?
W pierwszym rzędzie po wschodniej stronie sali wstało czterech mężczyzn – byli to eforowie, najwyżsi urzędnicy. Jeden z nich przemówił.
-Eforowie oznajmiają, iż pragną dowiedzieć się prawdy. Zgadzamy się na proces, a z nami cała geruzja.
-Doskonale! – krzyknął Anaksilas.
-Posłać po sędziego! – polecił Anaksandros.
Długowłosy król złapał persa pod brodę.
-Powiesz nam wszystko perski psie! – syknął mu prosto w twarz.
Ale pers nie patrzył mu w oczy, spoglądał na nerwowo zachowującego się mężczyznę w jednym z ostatnich rzędów, widział krople potu zraszające jego szerokie, odsłonięte przez łysinę czoło.
POPRZEDNIEGO WIECZORA
Wpadł do bogato umeblowanego pokoju. Odepchnął zmierzającą do drzwi niewolnicę. Uchylił się przed ostrzem czarnoskórego niewolnika, który wyłonił się zza załomu ściany, ostrze cięło go od żeber w dół, rozcinając brzuch, buchnęła gorąca krew, a jego wnętrzności wytoczyły się na kamienną posadzkę. Murzyn wypuścił nóż i upadł wrzeszcząc w agonii. Jednak zabójcy przy nim już nie było. Zmierzał do siwego mężczyzny siedzącego za dębowym stołem, który pił ze złotego pucharu i siedział nad jakimiś papierami, gdy zabójca wtargnął do jego sypialni. Na brzegu stołu stała wielka amfora na wino, którą spartiata próbował się zasłonić, jednak zabójca wskoczył już na blat i zanurzył ostrze pod jego obojczyk dosięgając serca, drugą dłonią zamaszyście rozciął gardło swojej ofiary. Krew tryskała na blat stołu i szkarłatny himation mężczyzny.
Do sali wpadło pięciu uzbrojonych mężczyzn. Dzierżyli krótkie miecze i ogromne aspisy. Zabójca próbował rzucić się do balkony będącego za plecami zamordowanego, jednak musiał się uchylić przed lecącym w jego stronę ostrzem. Nadbiegającego wojownika kopnął w twarz i uskoczył w kąt.
Kolejny strażnik zasłonił się tarczą, krzywe ostrze głucho zatrzeszczało krzesząc iskry. Kolejny nie miał tyle szczęścia, odsłonił się wyprowadzając cios, pewny, że śniadoskóry ze swojej pozycji nie zdąży się uchylić ani wyprowadzić ciosu. Mylił się, zabójca obrócił się nie przerywając cięcia i głęboko rozharatał pierś hoplity. Drugim ostrzem odparował atak i ciął nisko trafiając w kolano, wtedy otrzymał potężny cios hoplonem w twarz, z nosa obficie chlusnęła mu krew. Dwóch żołnierzy leżało niezdolnych do walki. Do pozostałych trzech dołączyło pięciu innych, na korytarzu tłoczyło się jeszcze kilkunastu. Otoczyli zabójcę jak zaszczutego wilka. Ognisty błysk w jego ciemnych oczach budził trwogę nawet w tych potężnych synach Sparty.
Walka trwała. Padały ciosy, okrzyki, wrzaski i jęki zabitych. Posadzka czerwieniła się krwią zabitych, padających syczących zakrzywionych ostrz. Morderca wyprowadzał ciosy błyskawicznie, jak szaleniec. Oponenci nie mogli się do niego zbliżyć, nawet wielkie tarcze nie dawały im wystarczającej ochrony. Wtedy zabójca poślizgnął się na kamiennej płycie mokrej od krwi, twardy aspis grzmotnął go w plecy, ktoś inny zaczął go szarpać rozrywając mu tunikę, kolejny atak wyprowadzony tarczą w piersi i brzuch, hoplon wbił się mocno swoją tępą krawędzią odbierając oddech mordercy. Cios głowica w potylicę ogłuszył go, jednak nadal się szarpał. Pchnęli go. Uderzył o stół strącając amforę która rozbiła się na kawałki. Stoczył się i upadł w ostre odłamki. Przygnietli go do ziemi.
-Rozbroić go! Związać! Przeszukać!
Po chwili śniadoskóry leżał bezbronny, spętany w kałuży mieszającej się krwi i wina. Poobijane ciało płonęło bólem, a w oczach gasła nienawiść ustępując pustce, nieprzytomności. Zanim jednak jego wzrok całkowicie się zaszklił spoczął na znajomej twarzy.
*
Sędzią był niski i krępy łysy spartiata. Głos miał śmiesznie piskliwy. Spoglądał nerwowo to na persa, to na rozeźlony tłum.
-Sprawa jest nader jasna, żeby stwierdzić winę oto tu tego obecnego persa. Został pochwycony na miejscu zbrodni, mogą to potwierdzić liczni homoioi, którzy byli przy pojmaniu tego zbrodniarza. – zawyrokował sędzia
-To wiemy Anoniuszu – rzekł Anaksilas – Ale jakie były jego powody? Jak się dostał do willi czcigodnego Ewiniusza?
-Powody? Tego persa? – zdziwił się Anoniusz.
-Anaksilas sugerował, że być może ktoś opłacił tego psa – wtrącił Anaksandros.
-Opłacił? – zamyślił się sędzia – Mógł to zrobić jedynie jakiś wróg Ewiniusza? Czy czcigodny efor miał jakichś wrogów?
-Mnie na myśl przychodzi jedynie czcigodny Kelton – zasugerował długowłosy król.
Łysawy mężczyzna, na którego wcześniej patrzył pers zbladł jeszcze bardziej. Oczy persa rozbłysnęły dziko.
-Keltonie, jeśliś obecny, wyjdź do nas – zapiszczał sędzia.
Zapadła cisza, zamarł wszelki ruch w sali. Po długiej chwili, wyglądający już na trupa, Kelton wstał i wyszedł na środek.
-Wyglądasz jakbyś zobaczył zjawę! – zaszydził brodaty król.
-Istotnie – potwierdził Anaksilas – bądź też…
-Przyzn-naję – wycedził jąkając się Kelton – n-nie miałem z Ewiniuszem przyjacielskich s-stosunków. Jednakże nie mam z tą zbrodnią nic wspólnego!
-Zdaje się, że wszystkim wiadomo iż konkurowałeś z Ewiniuszem o piastowanie urzędu jednego ze świętobliwych eforów! – długowłosy wskazał palcem na przerażonego Kelotna. – Wiadomo też, że przegrałeś w tym pojedynku. Miałeś szczególny motyw do zaplanowania tej zbrodni.
-Szczególnie iż teraz tobie przypadnie większość głosów na to stanowisko – skwitował Anaksandros.
Kelton pocił się strasznie i trząsł nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa więcej. Był już bliski omdlenia, gdy jeden z członków geruzji wstał i przemówił.
-Jednakże pojawia się pewna wątpliwość. – oczy zgromadzonych skupiły się na mówcy – Byłem obecny przy pochwyceniu tego kundla i muszę rzec, że i drogi Kelton tam był! Jakie były by jego powody najpierw nasyłać zabójcę, a potem zwoływać ludzi by rzucić się ratować życie czcigodnego Ewiniusza?
-Keltonie? – zapytał sędzia.
-Tak, drogi Achillas ma rację. Jakież miałbym powody najmować tego persa do zabójstwa, które potem starałbym się udaremnić? Przecież byłem pośród równych gdy ich martwe ciała padały od mieczy tego perskiego śmiecia! – bladość zniknęła z twarzy łysawego mężczyzny i zaczął on nabierać pewności siebie – I nasz królu Anaksilasie, czy byłem jedynym konkurentem drogiego Ewiniusza? Czy już nikt inny nie kandydował o stanowisko efora? Prawda, byłem drugim faworytem i być może to ja miałem być następnym, który miał zginąć z rąk tego ścierwa!
W oczach persa buchała wściekłość. Jednak nie zareagował na te słowa, nawet się nie poruszył, tylko mocniej zacisnął szczęki.
-Widziałem jak włamywał się do willi Ewiniusza jednym z okien przy wschodniej ścianie. – Zeznał Kelton – Wtedy wszcząłem alarm.
Pers prychnął szyderczo, a na jego usta wystąpił złowrogi uśmiech. Nie zniknął nawet po silnym uderzeniu Anaksandrosa, które rozcięło jego wargi. Pers splunął obficie krwią.
-Z czego tak rżysz kurewski pomiocie?! – zawył wściekle brodacz.
-Twoja historia zdaje się być bardzo przekonywująca – zaczął śniadoskóry zwracając się do Keltona – jednakże posiada elementy niezgodne z prawdą…
Na ustach persa pojawił się jeszcze szerszy uśmiech.
POPRZEDNIEGO WIECZORA
Ogród tonął w morzu złocistego światła zachodzącego słońca, było w nim pusto i cicho jak na cmentarzu. Tylko cykady odzywały się w malowniczej wieczornej symfonii. Harmonię miejsca przerwał cień bezszelestnie przekradający się między krzewami.
Cień przykleił się do bielonej ściany piętrowej willi, tuż przy drzwiach prowadzących do grodu. Nasłuchiwał nieruchomy jak posąg. Gdyby ktoś go obserwował zobaczyłby śniadoskórego mężczyznę odzianego w ciemną tunikę, grube miękkie sandały z twarzą zasłoniętą ciemnym lnianym szalem. Jednak nikt nie patrzył
Zza skórzanego paska cień wyciągnął dwa zakrzywione ostrza. W sali, do której prowadziły drzwi zabrzmiały kroki i po chwili w drzwiach ukazał się zbrojny strażnik. Powietrze lekko zaświstało i obuch wieńczący jedno z zakrzywionych ostrz włamywacza głucho gruchnęło strażnika w skroń. Jego bezwładne ciało osunęło się na ziemię. Cień ukrył je w pobliskich krzakach i wśliznął się do środka.
Pomieszczenie było wysokie, zbudowane na planie kwadratu. Do drzwi wychodzących na ogród prowadził niewielki stopień. Nie było okien więc w środku panował półmrok. Nigdzie nie płonęły żadne pochodnie, ani kaganki. Cień rozejrzał się czujnie, pod ścianą północą i południową stały rzeźby, popiersia. Ściany były ozdobione kolorowymi freskami. Jedyne drzwi znajdowały się naprzeciw, we wschodniej ścianie. Były ozdobione masywną, misternie rzeźbioną, drewnianą futryną, wisiała w nich kotara.
Wyraźnie słyszał krzątających się po domu służących i niewolników, jakaś przytłumiona rozmowa, kobiece głosy. Zakradł się do kotary. Słońce już prawie zaszło i alkierz zatonął w mroku. Cień bez obaw uchylił kotarę i zajrzał do wąskiego korytarza. Paliła się w nim pochodnia. Korytarz prowadził prosto do kolejnej sali jak również odchodził w południową stronę. W pomieszczeniu na wprost dojrzał schody. Wychylił się i upewnił, że korytarz jest pusty po czym wyśliznął się po drodze gasząc pochodnię.
Przy wejściu przysunął się do ściany i wtedy pojawił się w nim niewolnik niosący poskładane w kostkę płachty jakiegoś materiału. Cień zareagował błyskawicznie. Jego dłoń wystrzeliła i obuch trafił młodego mężczyznę w krtań, coś cicho chrupnęło. Zwoje materiału rozsypały się na ziemi, niewolnik charczał lekko, z ust toczyła mu się krew, zaczął osuwać się na ziemię. Za nim jednak upadł cień chwycił go w pół i wsunął ostrze delikatnie po jego żebra, wbił głęboko po rękojeść. Konający chciał krzyczeć, jednak nie mógł dobyć głosu. Po chwili przestał wierzgać.
Cień nie tracił czasu, ruszył ku schodom. Wtedy usłyszał kroki, dziesiątki stóp. W willi zapanował ruch, podniosły się głosy. Zabójca skoczył czym prędzej na schody i pognał na górę. W szerokim korytarzu na piętrze minął kobietę, która osunęła się brocząc ścianę krwią. Korytarz biegnący na południe, skręt w zachodnią odnogę, następnie w prawo, niskie schody i podwójne drewniane drzwi.
-Musi być na górze! – odezwały się głosy z dołu – Za nim!
Na schodach rozpętał się raban. Cień dopadł drzwi i pchnął je.
*
-… ogród był o wiele wygodniejszym wejściem. Więc nie możliwe jest, że mnie widziałeś. – stwierdził sarkastycznie pers.
-Perska ladacznica zaczęła jęczeć! – zadrwił Anaksandros.
-A teraz wy zawtórujecie mi do chóru.
Drwiący uśmieszek znikł z twarzy brodatego króla, gdy perski zabójca błyskawicznie sięgnął po ostrze tkwiące w pochwie jednego ze zbrojnych strażników. Pers miał wolne ręce, w jakiś magiczny, nieznany sposób uwolnił się z pęt, które go krępowały. Nim Anaksandros otrząsnął się z zaskoczenia, dwaj strażnicy padali już martwi bryzgając posoką na wszystkie strony. Anaksilos kopnął więźnia w brzuch i po chwili wylądował na ziemi ze złamanym nosem. Kelton rzucił się do panicznej ucieczki. Podobnie postąpiło kilku innych członków geruzji, kilku następnych wyciągnęło broń i rzuciło się na rozszalałego persa. Cała reszta nieuzbrojona część rady okazała legendarne spartańskie męstwo i także rzuciła się do pomocy.
Trup słał się gęsto, w powietrze latały poucinane kończyny, krew buchała strumieniami. Uzbrojeni wojownicy, którzy dostali się do sali, nie mogli przedrzeć się przez rozszalały tłum.
Pers dostrzegając przewagę przeciwnika, nie tracił czasu na namysły. Szybkim ciosem godził Anaksandrosa w brzuch i obracając się upiększył już zmasakrowana twarz Anaksilasa pięknym skośnym cięciem przez twarz. Zamaszystym kopniakiem posłał drewniany stołek w tłum i wykorzystując krótką chwilę zamieszania przecisnął się przez ciżbę i wyskoczył przez okno.
Spartanie rzucili się za nim w pościg, jednak ślad po persie zaginął, zniknął jakby był duchem. Anaksilas podzielił spartiatów na cztery grupy i rozesłał na poszukiwania w cztery strony świata. Sam ruszył na czele jednej z grup nie zważając na swoje rany. Anaksandrosa kazał odesłać do medyka mimo stanowczego oporu brodatego króla, który ledwo trzymał się na nogach.
Kelton biegiem udał się do swojego domu znajdującego się na niewielkim wzgórzu tuż za miastem. Nie zwolnił kroku biegnąc przez sad i mijając pracujących w nim niewolników, nie oglądał się za siebie, był śmiertelnie przerażony. U progu drzwi wpadł na jednego ze swoich sług.
-Coś się stało mój panie? – zapytał służący, przerażony bladym wyglądem swojego pana.
Łysawy starzec zaczął wściekle okładać pięściami bogu winnego sługę, który zasłaniał się rękoma i łkał błagając pana o litość.
-Ty cholerny psie! Ty jebany synu helockiej kurwy! Rusz swoje parszywe dupsko i przygotuj mi gorąca kąpiel! Ale to już!
Na odchodnym Kelton sprzedał jeszcze helotowi siarczystego kopniaka w zad. Służący zalany krwią i łzami popędził czym prędzej wykonać polecenie. Mężczyzna wbiegł na dziedziniec i wrzasnął z całych sił.
-Deoginesie!
Po chwili z jednego z alkierzy wychynął wysoki mężczyzna z równo przyciętą brodą. Jeszcze nie zdążył pozdrowić Keltona gdy ten zaczął na niego wrzeszczeć.
-Każ podwoić straże! I postaw przed moją alkową dwóch ludzi!
-Tak panie. Czy mogę spytać co się stało? – zapytał zaskoczony Deogines.
-Co się kurwa stało?! Ta perska suka wyrwała się z więzów! Chce mieć cały cholerny legion tutaj na wypadek gdyby miał się zjawić! A wy macie go dorwać i zatłuc jak bezdomnego psa! Jasne?!
Deogines skinął głową i odmaszerował wykonać powierzone mu obowiązki. Kelton oddychał głęboko i zaczynał dochodzić do siebie. Wściekłość powoli wyparowywała, a twarz odzyskiwała kolory.
Gdy doszedł do łaźni kąpiel była już gotowa. Gorąca woda przyjemnie rozluźniała umęczone ciało, różany zapach koił nerwy. Kelton przywołał niewolnicę i kazał jej sobie usługiwać. Wpierw obmyła jego ciało i natarła olejkiem. Następnie nakarmiła owocami. Znudzony taką rozrywką wciągnął niewolnicę do wody i zaczął się do niej dobierać, dziewczyna próbowała się szarpać, uspokoiła się po silnym uderzeniu otwartą dłonią w twarz. Mimo starczych lat energia i chuć nie opuszczały Keltona. Stary pan zaczął spazmatycznie oddychać, a młoda niewolnica pojękiwać z początku cicho z czasem coraz głośniej i częściej.
Po skończonej kąpieli udał się do swojej alkowy. Zmrok zapadł już dawno wiec kazał zapalić kaganki, po czym wygonił służbę za drzwi. Chciał być sam. Przysunął drewniane krzesełko do jednego z szerokich okien i rozsiadł się spoglądając w gwiazdy, rozmyślał. Wtedy zza zasłony niczym zjawa wyłonił się cień. Kelton miał już krzyknąć na strażników, gdy pięść ducha z błyskawiczną szybkością uderzyła go w krtań głusząc dźwięk jeszcze w płucach. Stary przechylił się charcząc i byłby upadł na plecy, gdyby nieznajomy brutalnie go nie pochwycił. Z twarz Keltona odpłynęła cała krew gdy wykrzywiła się w grymasie strachu, jego oczy otworzyły się szeroko, gdy z trwogą spoglądał w czarne ślepia pałające rządzą zemsty.
Pers rzucił bezbronnego starca na łoże i bez pośpiechu zbliżył się do niego.
-J-jak… j-jak s-się uch-chwolnich-chłeś?! – wycharczał cicho Kelton.
W dłoni persa pojawił się kawałek glinianej skorupki. Kelton od razu rozpoznał stłuczoną w domu Ewiniusza amforę na wino. Śniadoskóry pochylił się nad starcem, wolną dłonią zakrył mu usta, drugą zaczął okładać go po twarzy, szyi i piersiach. Skorupka cięła ciało, kruszyła chrząstki, coś chrupało, mlaskało. Starzec wił się w agonii bezskutecznie próbując się wyrwać i krzyczeć. Krew wściekle tryskała na wyłożoną mozaiką posadzkę, na bogatą pościel, na bielone ściany. Posoka z furią zrosiła twarz persa, kamienną, zimną. Tylko jego oczy zdradzały dziką, niepohamowaną wściekłość, palący ciało do żywego gniew, żądzę zemsty.
DWA DNI WCZEŚNIEJ
Płomienie świec wesoło migotały. Kelton spoglądał przez drzwi balkonowe na rozgwieżdżone niebo. W dłoni ściskał puchar z winem. Myślał, nerwowo przebiegając oczyma po kolejnych konstelacjach.
-Więc jak cię zwą? – powiedział wreszcie.
Zapadło milczenie. Śniadoskóry przybysz po drugiej stronie mahoniowego stołu nalał sobie z amfory do bogato zdobionego kielicha. Przymrużył oczy wdychając aromat trunku, pociągnął łyk.
-To zuchwałość, częstować się winem bez zgody gospodarza – rzucił sardonicznie starzec.
Pers odjął kielich od ust i milczał chwilę. Czujnie wpatrywał się w plecy Keltona. Po dłuższej chwili rzekł:
-Podaj cenę.
-Pytałem o twoje imię, persie – odpowiedział stanowczo Kelton.
-Sakwa pełna brzęczącego srebra – na ustach przybysza pojawił się paskudny uśmiech.
-Naprawdę bardzo oryginalnie… – stary odwrócił się i głos utknął mu w gardle gdy spostrzegł wyraz twarzy persa. – Sto drachm, czyli jedna mina.
Zabójca dopił resztkę wina, odstawił kielich i ruszył ku wyjściu.
-Niech Cię Tanatos pochłonie jadowity wężu! 250 drachm i ani jednego złamanego obola więcej! – krzyknął za odchodzącym Kelton.
Jednak pers się nie zatrzymał. Dotarł już do intarsjowanych, gdy zlany potem Kelton wykrzyknął wyciągając bezradnie dłoń.
-500 drachm! Nie sądzę, aby ten szczur Ewiniusz oferował Ci więcej! 500 drachm! I różnego typu uciechy, wino, dziwki co chcesz!
-Umowa stoi – pers nie raczył się nawet odwrócić
-I żadnych trucizn, chcę… aby to wyglądało na atak szaleńca. Zmasakruj ciało.
Pers tylko się uśmiechną i wyszedł zamykając cicho za sobą drzwi.
-Przynieś mi głowę tego skurwiela! – krzyczał Kelton za nim, ale kroki zabójcy cichły już na korytarzu.
Blady jak ściana Kelton opadł na krzesło. Sięgnął po kawałek tkaniny złożony na stole i otarł spocone oblicze. Ukrył twarz w dłoniach i siedział tak dłuższą chwilę. Postanowił przywołać jednego ze swych najwierniejszych sług.
Po chwili przed swoim panem stał mężczyzna w średnim wieku, jego łysa czaszka błyszczała się w blasku świec.
-Słuchaj mnie uważnie – mówił pan – śledź tego zwiastuna śmierci. Uważaj, aby cię nie spostrzegł, nie może się niczego domyślić. Gdyby tak się stało, czeka nas niechybna śmierć! Kiedy będzie gotowy do działania powiadomisz mnie. Musimy oddalić wszelkie podejrzenia jak najdalej od nas…
*
-I tak kończy się ta historia. – ciągnął długowłosy ogromny gal – Opowieść o intrydze i politycznej walce w odległej Sparcie. Co prawda, nie może się to równać z misternością politycznych pojedynków o władzę Rzymu, ale..
-Ale co było dalej! – zawołał jeden z ludzi zebranych przy ognisku. Nad ich głowami świeciły gwiazdy.
-Dalej? – zapytał gal. Blizny na jego ogorzałej twarzy wydawały się o wiele głębsze w poświacie ognia – Nie domyślacie się? Zwiastun Śmierci umknął pogoni, zręcznie wymijając spartańskie straże ruszył ku Atenom. Cóż, muszę przyznać, że miałem w tej ucieczce swój nie mały osobisty wkład. Pominę moje osobiste pobudki, które mnie do tego skłoniły. Ale, ale, z tej wyprawy przywiozłem kilka pamiątek.
Gal podszedł do załadowanego wozu nieopodal i wytargał jakichś pakunek. Rozłożył go przed zebranymi i zaczął pokazywać.
-Spartański hełm, w niemal idealnym stanie. Nie licząc tej rysy, gdzie ostrze przeszyło czaszkę właściciela. Narażałem życie, aby zdobyć ten okaz. Tak moi drodzy takie cudo można zdjąć jedynie z martwego lakona. A to miecz, który perski zabójca odebrał…
-Więc gdzie jest teraz? Ten pers? – zawołała jakaś kobieta – gdzie się ukrywa?
-Zapewne postanowił wrócić do Persji.
-Kłamiesz galijski psie! Przed chwilą mówiłeś, że zmierza ku Atenom!
-Tam widziałem go po raz ostatni. Nie wiem być może teraz… auć!
Gal chwycił się za tył głowy, energicznie go masując po potężnym kuksańcu. Zza wozu wyłonił się brodaty mężczyzna o śniadym odcieniu skóry, nosił szerokie spodnie, żółte ciżmy o dziwnie zadartych nosach i mówił z obcojęzycznym akcentem.
-Zamilcz Zentygvantorixie. Te twoje bajki nużą i mnie. A i tak nie sprzedasz nic z tych gratów.
-A kim on jest? Czyż to nie Zwiastun Śmierci? Spójrzcie, wygląda jak pers! – odezwały się głosy z tłumu.
Brodacz wybuchnął śmiechem.
-Nazywam się Asman ibn Fahad abd Shahid i jestem… – tu zawiesił na chwilę głos – … arabskim medykiem z dalekiego wschodu. A te oto „dary” to zapłata pewnego spartańskiego wojownika za opatrzenie jego ran. Jak wiecie ci wojownicy nie posiadają pieniędzy.
-Tłum wybuchł śmiechem.
-Nic warte śmieci. A teraz… być może mógłbym komuś pomóc?
-Oczywiście za skromną zapłatą – wtrącił Zentygvantorix.
Po kilku godzinach tłum się rozszedł ułożyć do snu. Przy ognisku pozostały tylko dwie ciemne sylwetki – potężnego gala i smukłego persa. Milczały patrząc w dogorywające płomienie.
-Jeszcze raz ty kurewski galijski rębajło – zaczął szeptem Asman – zaczniesz opowiadać o moich zleceniach to zaklinam się, że wypruję te twoje barbarzyńskie flaki.
-Ale przyznasz, że „Zwiastun Śmieci” wyszedł mi oryginalnie.
-Było to najoryginalniejsze kurestwo jakiego dokonałeś w życiu.
-Jesteś przewrażliwiony.
-Galu… nie zapominaj kto ocalił ci dupę pod Spartą.
Asman oddalił się na spoczynek i po chwili zniknął w mroku. Zentygvantorix siedział jeszcze długo w samotności rozmyślając i przeglądając „spartańskie dary”. Nagle zerwał się na równe nogi i rzucił szeptem w mrok za widnokręgiem, gdzie zniknął pers.
-Przecież my jesteśmy pod Spartą!
Fajne, tylko trochę pomieszane. Nie jestem specjalistą ze starożytności, ale wydaje mi się, że nie do końca trzymałeś się realiów historycznych, przez co wkradło się trochę nieścisłości. Opowiadanie jest utrzymane w klimatach Sparty, rządzonej przez Apellę. Jeżeli tak, to nielogiczna wydaje się późniejsza wzmianka owego gala, dotycząca walk o władzę w Rzymie, ponieważ za czasów Imperium, Sparta była - o ile się nie mylę - prowincją (podobnie jak i cała Grecja), w której władza była sprawowana przez legata, lub kogoś takiego. W takich okolicznościach nie mogło dojść do całego zajścia przed zgromadzeniem ludowym, ponieważ wtedy już nic takiego nie funkcjonowało. Co prawda można by to wszystko wytłumaczyć tym, że wszystko dzieje się jeszcze zanim nastała dominacja Rzymu, lecz w takich okolicznościach jakoś nie widzę tego całego Gala, przez co całość wydaje się nieco naciągana. Poza tym, w ostatnim fragmencie Gal wspomina o "odległej Sparcie", aby na samym końcu stwierdzić, że znajduje się "pod Spartą". Nie mniej jednak, fajnie się czyta.
Ściemniało się i jedynym źródłem światła w sali, prócz szkarłatnych promieni słońca wpadających przez otwory okienne, były pochodnie przygwożdżone do ścian.
Słońce wali przez okno, na ścianach pochodnie - ale mimo to jest ciemno. Tja.
Jego twarz była spuchnięta i sina, od licznych ciosów jakie musiał otrzymać, jego tunika była sponiewierana i rozerwana, na jego nagim ciele widniały liczne siniaki i zadrapania, nadgarstki miał związane szorstkimi sznurami.
Jego, jego, jego, jego... zaimkoza pełną parą.
Pośrodku sali na drewnianym stołku siedział mężczyzna. Miał spuszczoną głowę.
Pusta sala i jeden chłop. A po paru zdaniach...
Sala była zatłoczona - oprócz spętanego mężczyzny i dwóch zbrojnych ludzi go strzegących pomieszczenie zajmowało około trzydziestu mężczyzn
...pojawia się tłum! Ot, magia.
Chłopak spojrzał na niego swymi czarnymi jak węgle oczyma, które żarzyły się niewypowiedzianą wściekłością i nienawiścią.
Albo były czarne, albo się żarzyły... Nie istnieją latarnie świecące cieniem.
Dłonie trzymał w górze starając się uspokoić tłum.
(...) podniósł się pomruk niezadowolenia, Anaksilas podniósł ręce by uspokoić zebranych
A wcześniej opuścił, czy po prostu podniósł jeszcze wyżej?
Dalej nie czytam i innym również odradzam - szkoda czasu. Autorze - musisz się albo baaaardzo przyłożyć do nauki, albo odpuścić pisanie.
Ja doczytałem gdzies do połowy. Znalazłem jeszcze kilka podobnych kfiatków, ale z racji tego, że mam do przeczytania jeszcze kilka tekstów, dalszą lekturę tego opowiadania sobie odpuszczam. Nie zainteresowało mnie wcale...
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
A ja przeczytałam. I widzę jakąś iskierkę. Ale nie wiem, czy należałoby ją rozniecać.
Eeeeee, dziwne to to, kfiatki rzeczywiście rosną. No nie wiem, nie wiem. Może następnym razem... jak troszeczkę poćwiczysz.