- Opowiadanie: wonsz - Mielone

Mielone

Nigdy nie wiem na ile fan­ta­stycz­ny musi być tekst, aby z czy­stym su­mie­niem go tutaj wrzu­cić.

No i nie znam się na prze­cin­kach. Wsta­wiam je lo­so­wo.

Smacz­ne­go.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Mielone

Pedro po­tarł oczy. Pie­kły go jakby gazem do­stał…

Ano tak… Prze­cież do­stał. W nocy wy­cho­dząc z klubu obe­rwał ry­ko­sze­tem. Bram­karz po­trak­to­wał sprę­żo­nym kok­taj­lem spo­mpo­wa­ne­go karka na me­fe­dro­nie, co go tylko jesz­cze bar­dziej roz­sier­dzi­ło. Wście­kły jakby kto mu palec w dupę wsa­dził, pod­niósł nawet wiel­ki, zie­lo­ny śmiet­nik na ma­ku­la­tu­rę i ci­snął nim w wi­try­nę lom­bar­du. Chciał rzu­cić w wej­ście do klubu, ale od gazu, bądź me­fe­dro­nu, po­my­li­ły mu się stro­ny. Pedro wi­dząc, że tego wście­kłe­go dzika łatwo nie bę­dzie za­trzy­mać, chył­kiem chciał opu­ścić miej­sce zda­rze­nia. Nie­ste­ty, al­ko­hol i pie­ką­ca che­mia w oczach zro­bi­ły swoje, także i w jego przy­pad­ku. Po­tknął się raz, drugi, zro­bił trzy chwiej­ne kroki i gruch­nął w za­par­ko­wa­ną astrę kombi, co uru­cho­mi­ło alarm i spo­mpo­wa­ne­go karka. Czer­wo­ny na gębie, mar­ko­wym dre­sie, spo­co­ny i cały w „tri­ba­lach” ple­mion z Przed­mie­ścia Oław­skie­go, me­fe­dro­no­wy świę­ty Mi­ko­łaj zwró­cił swoją uwagę na Pedra. Ru­szył w jego kie­run­ku, wiel­ki­mi przed­ra­mio­na­mi strą­ca­jąc lu­ster­ka z za­par­ko­wa­nych przy chod­ni­ku sa­mo­cho­dów. Już brał za­mach, aby na­gro­dzić za bycie grzecz­nym, ale le­żą­cy wy­cią­gnął coś z kie­sze­ni i rzu­cił mu pod nogi. Potem bły­snę­ło i przez trzy se­kun­dy czer­wo­ny ter­ro­ry­sta wy­gi­nał się na ulicy ra­żo­ny prą­dem, a potem padł nie­przy­tom­ny na zie­mię. Ko­rzy­sta­jąc z za­mie­sza­nia jakie wy­wo­ła­ło stro­bo­sko­po­wo-elek­trycz­ne sza­leń­stwo wśród klu­bo­wej ga­wie­dzi, Pedro dał nura w ulicz­kę i znik­nął z miej­sca zda­rze­nia. Wolał nie tłu­ma­czyć się po­li­cji w jaki spo­sób wszedł w po­sia­da­nie gra­na­tów po­ra­ża­ją­cych, po­tocz­nie na­zy­wa­nych przez służ­by ku­la­mi disco.

Po­szedł do ła­zien­ki prze­myć oczy zimną wodą. Tro­chę po­mo­gło. Do­pie­ro wtedy ode­brał wi­bru­ją­cy od dzie­się­ciu minut te­le­fon. Oj­ciec dzwo­nił – czło­wiek z po­li­cji, zaj­mo­wał się out­so­ur­cin­giem robót nie ty­ka­nych przez funk­cjo­na­riu­szy. Z róż­nych po­wo­dów. Naj­czę­ściej lep­kich, szem­ra­nych, śli­skich i mo­krych.

– Czego sza­now­ny pan sobie życzy o tak wcze­snej porze? – spy­tał na dzień dobry, wcale nie sar­ka­stycz­nie.

– Pedro. Gówno mnie czy je­steś trzeź­wy, czy głod­ny. Jest ro­bo­ta na gwałt.

– Z gwał­ta­mi pro­szę do mnie nie dzwo­nić. Moja dupa już wię­cej nie wy­trzy­ma.

– Dobra kasa bę­dzie, a szyb­ko temat trze­ba za­ła­twić. Au­to­mat nasz jeden świra do­stał i roz­pier­du­chę sieje. Teraz jest pod ZUS-em na Pret­fi­cza i urzęd­ni­ków prą­dem kopie.

– Au­to­mat? To wy­łącz go zdal­nie i mi dupy nie za­wra­caj. Poza tym jak po­rzą­dek robi pod tym ba­ła­ga­nem, to chyba do­brze, nie?

– Zdal­nie, sral­nie. Nie da się! Sy­gnał nie do­cho­dzi, po­łą­cze­nia nie ma. In­for­ma­ty­cy mówią coś, że to gruba spra­wa, bo od­piął się od do­mi­ny i, że to trze­ba usiąść na spo­koj­nie, ale zna­jąc życie nic nie wie­dzą i palą głupa. Ci z IT to zbo­czeń­cy i ma­stur­ban­ci, z dala się od nich trzy­mam.

– Dobra, zaraz tam wy­ru­szam.

***

– Ale bab­cia pewna jest, że sama po­je­dzie? Dużo wa­ria­tów na dro­dze, nie­bez­piecz­nie tak teraz… – Szy­mon opar­ty o drzwi żół­te­go se­icen­to pró­bo­wał wy­per­swa­do­wać sie­dzą­cej za kie­row­ni­cą se­nior­ce po­mysł sa­mo­dziel­nej po­dró­ży na prze­gląd do przy­chod­ni.

– Szym­ku, dam sobie radę. Prze­cież nic mi nie jest, nor­mal­nie widzę, cho­dzę, jak się źle po­czu­je, za­trzy­mam się i za­dzwo­nię. Nic mi się nie sta­nie. Mie­lo­ne zro­bię, jak wrócę.

– Jak babci nic nie jest, to może nie ma sensu je­chać? Prze­cież do le­ka­rza się cho­dzi przy cho­ro­bie. A tak to bab­cia tylko ko­lej­kę robi.

– Bo to trze­ba czę­sto, może coś znaj­dzie i za­wcza­su wiesz wtedy. No i Gra­żyn­ka we wtor­ki też do tego le­ka­rza przy­cho­dzi na trzy­na­stą, potem pan Mirek i cio­cia Ha­li­na.

Szy­mon po­du­mał chwi­lę. Z tego co za­pa­mię­tał, pra­cu­jąc kie­dyś na ka­ret­ce, Gra­żyn­ka w przy­chod­ni jest co­dzien­nie rano. Mirek zaś, stary me­cha­nik jesz­cze nie­jed­ne­mu jel­czo­wi by rurę prze­pchał, a ciot­ka Ha­li­na jesz­cze wczo­raj na ro­we­rze przy­wio­zła im dwa­dzie­ścia kilo ja­błek. Po kiego wała ci lu­dzie cho­dzą tak czę­sto do le­ka­rza, po­zo­sta­je ta­jem­ni­cą. Może two­rzą ja­kieś tajne sto­wa­rzy­sze­nie albo uma­wia­ją się tak na­praw­dę do domku pod mia­stem na sex ma­ra­to­ny. Szy­mek miał otwar­ty umysł. Ta idea mu nie prze­szka­dza­ła, ale wolał ra­czej o niej za wiele nie my­śleć.

– To bab­cia za­dzwo­ni do mnie, jak tylko coś bę­dzie nie tak. Przy­ja­dę w razie czego.

– Dobra, dobra. Nic nie bój, młody. Jesz­cze za­ja­dę po mięso na mie­lo­ne, więc mi tro­chę zej­dzie.

Szy­mon wzru­szył ra­mio­na­mi i od­su­nął się od sa­mo­cho­du. Babka od­pa­li­ła se­icen­to, dała gazu i strze­li­ła ze sprzę­gła. Przy dźwię­ku wy­ją­ce­go ssa­nia i sil­ni­ka na pierw­szym biegu, prze­ora­ła ka­wa­łek po­dwór­ka i wy­rwa­ła przez bramę na ulicę, ni­czym guma w ga­ciach mi­ni­stran­ta po pierw­szym słu­że­niu.

Wnu­czek zre­zy­gno­wa­ny za­pa­lił pa­pie­ro­sa i mruk­nął pod nosem:

– Mie­lo­ne…

***

Cyrk „Pol­ska Eks­tra­kla­sa” roz­kła­dał się na Wzgó­rzu An­der­sa. Na­miot, w któ­rym od­by­wa­ło się wi­do­wi­sko, po­sta­wio­ny był na samej górze. Bia­ło-czer­wo­ne tu­rec­kie tipi wspa­nia­le wpi­sy­wa­ło się w pa­no­ra­mę Wro­cła­wia. Po lewej szary kloc Uni­wer­sy­te­tu Eko­no­micz­ne­go, po pra­wej luk­su­so­we osie­dla miesz­ka­nio­we z Aka­de­mią Pana Klek­sa, a nad wszyst­kim w od­da­li czu­wa­ła wi­zy­tów­ka mia­sta – wie­żo­wiec w pyt­ko­kształ­cie. Pod górką stał cały cy­gań­ski tabor, zaś wokół niego krę­ci­li się jego za­ło­gan­ci. Akro­ba­ci, klau­ni, baby z wąsem i tre­so­wa­ne kury. Konie pusz­czo­ne luzem pasły się na traw­ni­ku za par­kin­giem sa­mo­cho­do­wym, słoń spał przy ogro­dze­niu parku wod­ne­go, a w klat­ce wy­li­nia­ły ty­grys ję­zy­kiem pie­lę­gno­wał sobie oko­li­ce trze­cie­go oka. Z jed­nej szopy na kół­kach co jakiś czas przez uchy­lo­ne okien­ko le­cia­ły prze­kleń­stwa prze­mie­sza­ne z dymem pa­pie­ro­so­wym.

– Ale jak to ich nie ma?! – Dy­rek­tor mo­bil­ne­go cen­trum roz­ryw­ko­we­go nie mógł uwie­rzyć w słowa swo­je­go za­stęp­cy.

– No nie ma, wzię­li i po­szli.

– I skąd ja teraz wy­cza­ru­ję czte­rech kar­łów? Prze­cież bez kar­łów nie ma cyrku!

– Za­wsze można na­ła­pać kotów po osie­dlu, prze­brać w ma­ry­nar­ki i…

– Nie przej­dzie Ma­riusz, to nie Cze­chy. Lu­dzie się po­ła­pią. Za­wsze mnie dzi­wi­ło czemu w na­szym kraju do cyrku lu­dzie na trzeź­wo tra­fia­ją. Czesi są przy­naj­mniej kon­se­kwent­ni. Z domu do­pie­ro po dwóch pi­wach wy­cho­dzą. Poza tym nie o to cho­dzi…

– Było im za­pła­cić. Resz­ta też ma­ru­dzi, że pie­nię­dzy nie do­sta­ją…

– Pie­nią­dze będą po spek­ta­klu! Wszy­scy wie­dzą jak jest! Z dupy hajsu nie wy­cią­gnę, to nie te­le­wi­zja.

– Ale karły są w plecy już dwa wi­do­wi­ska. Nie ro­zu­miem, czemu nie dałeś im po Ko­ło­brze­gu.

– Wiesz prze­cież co się stało!

– Że ła­pa­li dziki na plaży nie było po­wo­dem do wstrzy­ma­nia płat­no­ści. Wiesz o tym.

– Że jeź­dzi­li na nich i krzy­cze­li, że tak wy­glą­dam na mojej sta­rej już było!

– Dobra, nie­waż­ne. Nie mogę ich na­mie­rzyć na mie­ście, a ra­czej trud­no jest scho­wać czwór­kę kar­łów. My­śla­łem, że będą w ja­kimś bur­de­lu albo ta­niej knaj­pie w cen­trum. Nie­ste­ty, ni­g­dzie ich nie ma. Jakby za­pa­dli się pod zie­mię jak krety albo prze­bra­li za fo­to­ra­da­ry.

– Prze­cież karły to nie krety. Ani fo­to­ra­da­ry.

– Łapy mają sze­ro­kie i ze wzro­kiem u nich nie naj­le­piej.

– Aby pra­co­wać jako fo­to­ra­dar trze­ba do­brze wi­dzieć. A oni wzrok po wó­dzie po­gu­bi­li, a łapy duże od ło­pa­ty mają. My­ślisz, że koń­skie gówno kto w cyrku prze­rzu­ca?

– No na pewno nie ty.

– Wła­śnie. Poza tym boję się, że karły coś na­wy­wi­ja­ją, więc le­piej mieć je pod ręką. Cały czas ob­ser­wo­wać. Nie chcę po­wtór­ki z Dzia­ło­szy­na.

Za­stęp­ca wie­dział o czym mówi dy­rek­tor. Pa­mię­tał jak kilka lat wcze­śniej da­wa­li wy­stęp we wsi pod Ło­dzią. W środ­ku show za­wa­lił się na­miot. Sto osiem­dzie­siąt osób za­plą­ta­ne w plan­de­kę, od­cią­gi i sta­lo­we rury. Na szczę­ście obyło się bez po­waż­nych uszko­dzeń ciała. Wszyst­kie­mu winne były tre­so­wa­ne krety, które zro­bi­ły pod­kop po rusz­to­wa­niem. Ponoć nie do­sta­ły wcze­śniej ko­la­cji, co bar­dzo je zde­ner­wo­wa­ło. Nie­ste­ty, po­li­cja nie chcia­ła sły­szeć o pod­ko­pie wy­ko­na­nym przez śle­pych gór­ni­ków i po­sta­wi­ła za­rzu­ty dy­rek­to­ro­wi. Cyrk w re­kor­do­wym tem­pie ewa­ku­ował się z wo­je­wódz­twa. Mu­sie­li zo­sta­wić na­miot, bo wy­plą­ta­nie go za­ję­ło­by zbyt dużo czasu – szefa zdą­ży­li­by zła­pać. Przez pe­wien czas nowym za­da­sze­niem były spię­te tryt­ka­mi plan­de­ki od żuka sto­ją­ce na eu­ro­pa­le­tach. A krety zo­sta­wi­li na sta­cji ben­zy­no­wej pod Beł­cha­to­wem.

Karły mogły wpaść na rów­nie zło­wiesz­czy po­mysł, dla­te­go tak ważne było ich wy­ła­pa­nie. Za­stęp­ca miał jed­nak plan – nic nie robić. Jeśli sobie po­pi­ją to na sto pro­cent przyj­dą robić burdę. Wtedy zła­pią ich w siat­kę, czy za­wi­ną w folię, obo­jęt­nie. A jeśli nie, cyrk bę­dzie mógł dać spek­takl bez nich. Kotów w oko­li­cy jest dużo. O trzeź­wość gości też się zadba.

– Może po­wi­nie­neś się scho­wać dzi­siaj? Kto wie, co im od­bi­je? – Za­stęp­ca pró­bo­wał jesz­cze prze­mó­wić dy­rek­to­ro­wi do ro­zu­mu.

– Niby gdzie? Sło­nio­wi do dupy mam wleźć? Idź już le­piej ich szu­kać…

***

Funk­cjo­na­riusz Kno­pers gdy tylko do­wie­dział się, że jeden z au­to­ma­tów znik­nął z sieci od razu wsko­czył na mo­to­cykl, na­stęp­nie pu­ścił się pędem w kie­run­ku ostat­niej zna­nej lo­ka­li­za­cji ro­bo­ta. Jeśli cze­goś z tym nie zrobi bę­dzie miał prze­sra­ne. We­wnętrz­ny sią­dzie mu na gło­wie i pew­nie dowie się, że te stare lap­to­py nie po­szły wcale na uty­li­za­cję, tylko po­go­nił je na elek­tro­nicz­nym ba­zar­ku in­for­ma­ty­ko­wi z tech­ni­kum odzie­żo­we­go w Ka­to­wi­cach. A skon­fi­sko­wa­ne mo­du­ły ste­ru­ją­ce z wa­ha­dłow­ców tar­ga­ją­cych lewy tytoń na Marsa, nie leżą w ma­ga­zy­nie, tylko jeż­dżą w chłod­niach po Ko­ło­brze­gu. A taki cu­dow­ny wie­czór się za­po­wia­dał! Służ­ba do­pie­ro za dwa dni, piwko ku­pio­ne, czip­sy są, no i praw­dzi­we pa­pie­ro­sy! Wy­kosz­to­wał się na nie, ale lubił cza­sem za­pa­lić coś, co nie miało pla­sti­ko­we­go gówna wsa­dzo­ne­go w filtr. Nawet wy­brał już dwu­mi­nu­to­wy frag­ment ama­tor­skie­go porno, który z pew­no­ścią by spo­żyt­ko­wał, ale nie­ste­ty obo­wiąz­ki wzy­wa­ły. A ra­czej widmo gi­lo­ty­ny, bo po tej akcji łeb na pewno by mu spadł, jak nie w ko­szyk, to do Odry.

Au­to­mat zo­stał odłą­czo­ny od sieci, więc po­li­cjant mu­siał po­sił­ko­wać się ra­diem. Ostat­nia in­for­ma­cja do­ty­czy­ła za­dy­my koło ZUS-u w po­bli­żu Placu Po­wstań­ców. O dziwo po­szedł roz­kaz, aby pa­tro­le nie do­ko­ny­wa­ły in­ter­wen­cji. Spra­wa zo­sta­ła prze­ka­za­na. Zna­czy­ło to mniej wię­cej tyle, że wjeż­dża tam CBŚ albo kontr­wy­wiad. Ale z dru­giej stro­ny nie za­bez­pie­czo­no ulic i nie wstrzy­ma­no ruchu w tej czę­ści mia­sta. Kno­pers pę­dził swoją hondą przez trój­pa­smo­wą Le­gnic­ką w kie­run­ku cen­trum. Skrę­cił po chwi­li na Pod­wa­le i za Aka­de­mią Mu­zycz­ną go oświe­ci­ło. Jeśli w struk­tu­rach jest cisza, to góra wy­sła­ła na­jem­ni­ka! Chcą to za­cho­wać w ta­jem­ni­cy! Jeśli coś nie wy­pa­li będą mieli czy­ste ręce i przy­kle­ją to imi­gran­tom. Jego szan­se zwięk­szy­ły się. Może jesz­cze uda mu się za­cho­wać łeb oraz zyski z han­dlu skon­fi­sko­wa­nym to­wa­rem. Od­krę­cił moc­niej ma­net­kę. Na placu Le­gio­nów przy­krę­cił ją z po­wro­tem, po­nie­waż po­śli­zgnął się na gra­nu­la­cie stra­żac­kim i pra­wie wpadł pod tram­waj. A po­śli­zgnął się, bo przed wjaz­dem na chło­ną­cą olej che­mię nie za­dzia­łał ABS. A nie za­dzia­łał, bo go nie dał do na­pra­wy. Po tym pod­no­szą­cym ci­śnie­nie prze­ży­ciu Kno­pers obie­cał sobie, że jutro na sto pro­cent po­je­dzie do me­cha­ni­ka i w końcu zrobi ten pie­przo­ny mo­to­cykl.

***

Pedro na Plac Po­wstań­ców pod­je­chał tram­wa­jem. Nad mia­stem obo­wią­zy­wał zakaz lotów, więc mimo po­sia­da­nia wła­sne­go my­śliw­ca w ko­smo­dro­mie gówno mógł nim zro­bić. O ta­ry­fach przy­po­mniał sobie do­pie­ro pę­dząc „sie­dem­nast­ką”. Po­dró­ży za­czął ża­ło­wać już po dzie­się­ciu mi­nu­tach. Kli­ma­ty­za­cja nie dzia­ła­ła, w środ­ku go­rą­co jak w pie­kle, a na końcu skła­du pan żul robił sobie śnia­da­nie z ma­kre­li w sosie po­mi­do­ro­wym. Kasz­kiet słu­żył mu za ta­le­rzyk. Było to bez sensu, bo mógł jeść z pusz­ki, ale wylał wszyst­ko w czap­kę, do­sy­pał su­char­ków dla ka­czek, wy­mie­szał, na­stęp­nie za­gry­za­jąc sta­rym serem wcią­gał im­pro­wi­zo­wa­ną zupę przy uży­ciu wy­cza­ro­wa­nej z rę­ka­wa łyżki. Nie łyżki. To było za­mknię­cie po pusz­cze od sprayu prze­bi­te no­życz­ka­mi. Za­pach jaki menel wy­dzie­lał nie przy­po­mi­nał nic, co Pedro by wcze­śniej kie­dyś czuł, ale współ­pa­sa­że­ro­wie, zdaje się znali owego je­go­mo­ścia, bo nikt nie wy­mio­to­wał. Ale oczy łza­wi­ły wszyst­kim. W po­bli­żu Placu Pedro wy­sko­czył ze skła­du. Wro­cław nigdy nie sły­nął ze świe­że­go po­wie­trza, ale po wyj­ściu z tram­wa­ju czuć było pięk­ną woń brat­ków, pa­pie­ro­sów pa­lo­nych za przy­stan­kiem oraz kop­cą­ce­go oleju z pa­si­bu­sa za­par­ko­wa­ne­go pod urzę­dem pocz­to­wym.

Pedro ro­zej­rzał się po placu. Ni­g­dzie nie było oznak de­wa­sta­cji. Ni­g­dzie nie le­że­li lu­dzie zdep­ta­ni przez po­li­cyj­ne­go ro­bo­ta. Prze­szedł przez jezd­nię i udał się w głąb te­re­nu zie­lo­ne­go. Po­krę­cił się tam chwi­lę w po­szu­ki­wa­niu ode­rwa­nych koń­czyn, ale nic nie zna­lazł. Oparł się o ścia­nę miej­skie­go sza­le­tu. Stał tak chwi­lę i kon­tem­plo­wał in­for­ma­cje prze­ka­za­ne przez Ojca. W końcu pod­szedł do sie­dzą­cej nie­opo­dal na ławce star­szej ko­bie­ty.

– Prze­pra­szam panią, ale czy nie wi­dzia­ła pani dzi­siaj ro­bo­ta? Duży taki, na dwóch no­gach, na nie­bie­sko po­ma­lo­wa­ny. Ze trzy metry ma jak nic. Wy­glą­da jakby w ma­łe­go fiata kto żu­ra­wie ku­la­sy po­wkrę­cał.

– A wi­dzia­łam pro­szę pana.

– Tak? Gdzie? Kiedy? Zro­bił coś pani?

– Tak. Wodę mi dał. I przez pasy prze­pro­wa­dził.

– I co potem?

– Usia­dłam tutaj.

– O ro­bo­ta pytam!

– Po­szedł sobie. Ka­mien­ną. Tak z dzie­sięć minut bę­dzie.

Po tych sło­wach Pedro ru­szył w kie­run­ku ulicy Ka­mien­nej. Bał się, że dys­funk­cyj­ny, po­li­cyj­ny au­to­mat bę­dzie chciał zro­bić po­rzą­dek w aka­de­mi­ku zlo­ka­li­zo­wa­nym nie­opo­dal jezd­ni. Ba­na­no­wi stu­den­ci eko­no­ma pew­nie mieli po­cho­wa­ny koks po szaf­kach, lewą wódkę, a może nawet pa­pie­ro­sy z Ukra­iny. Woda na młyn mun­du­ro­wych goń­czych. Brak czasu oraz ostra tor­til­la zje­dzo­na o trze­ciej nad ranem zwięk­sza­ły staw­kę. Łow­czy mu­siał się spie­szyć.

***

Pani Sta­ni­sła­wa wra­ca­ła z przy­chod­ni na Gli­nia­nej gdzie spo­tka­ła się je­dy­nie z Gra­żyn­ką, po­nie­waż pan Mirek ponoć szedł wie­czo­rem do cyrku i mu­siał się przy­go­to­wać. Ha­li­na zaś dzi­siaj rano wje­cha­ła ro­we­rem pod au­to­bus linii 122 i obec­ne gości przyj­mo­wa­ła w za­kła­dzie po­grze­bo­wym „Bo­że­na” na Ko­ściusz­ki – aku­rat na­prze­ciw ośrod­ka szko­le­nia kie­row­ców. Żółte se­icen­to kie­ro­wa­ne przez se­nior­kę wje­cha­ło z Bo­row­skiej na Dy­rek­cyj­ną cał­ko­wi­cie igno­ru­jąc czer­wo­ne świa­tło na le­wo­skrę­cie. Na szczę­ście zgod­nie z prze­wi­dy­wa­nia­mi pani Sta­ni­sła­wy po­zo­sta­li kie­row­cy na dro­dze ją za­uwa­ży­li i przy akom­pa­nia­men­cie klak­so­nów, pisku opon oraz dwóch stłu­czek, ustą­pi­li pierw­szeń­stwa star­szej ko­bie­cie, tak jak Bóg przy­ka­zał. Nie nie­po­ko­jo­na przez in­nych uczest­ni­ków ruchu prze­je­cha­ła dalej, w kie­run­ku Ślęż­nej i kie­ru­jąc się lo­gi­ką, że gdzie jest mniej­szy ruch jest bez­piecz­niej, po­ru­sza­ła się lewym pasem z pręd­ko­ścią skraj­nie ro­we­ro­wą. Na szczę­ście sporo kie­row­ców wy­ka­za­ło się prze­zor­no­ścią i po akcji na skrzy­żo­wa­niu z Dy­rek­cyj­ną po­sta­no­wi­ło sko­rzy­stać z ob­jaz­du. Pani Sta­ni­sła­wa miała dwu­pa­smo­wą drogę dla sie­bie. Do­je­cha­ła na skrzy­żo­wa­nie z Ka­mien­ną koło Uni­wer­sy­te­tu i przy­po­mnia­ła coś sobie. „Mie­lo­ne! No tak!” – nie za­sta­na­wia­jąc się szarp­nę­ła kie­row­ni­cą w prawo i z pasa dla skrę­ca­ją­cych w lewo śmi­gnę­ła w prze­ciw­nym kie­run­ku. Zu­peł­nie nie zwró­ci­ła uwagi na ro­bo­ta sto­ją­ce­go na środ­ku skrzy­żo­wa­nia, który utknął w pozie jakby się z czymś si­ło­wał – od­nó­ża­mi za­parł się o as­falt, a z tyl­nej czę­ści ka­dłu­ba bu­chał nie­bie­ski pło­mień do­pa­la­cza. Nie zwró­ci­ła uwagi na czło­wie­ka, który stał kilka me­trów przed au­to­ma­tem i mie­rzył do niego z dziw­nej broni. Nie zwró­ci­ła też uwagi na gło­śne bzy­cze­nie ko­ma­ra, który zbli­żał się do jej ucha za­ska­ku­ją­co szyb­ko. Była to ostat­nia rzecz na jaką nie zwró­ci­ła uwagi. Uła­mek se­kun­dy póź­niej klam­ka ha­mul­ca od hondy wy­szła jej lewym oczo­do­łem, a fi­nal­ną rze­czą jaką za­re­je­stro­wał mózg przed roz­pać­ka­niem się były ko­tle­ty mie­lo­ne.

***

Kno­pers miał farta. Na Pił­sud­skie­go zie­lo­na fala, a gdzie był lekki korek ma­new­ro­wał mię­dzy sa­mo­cho­da­mi wy­ko­rzy­stu­jąc za­le­ty mo­to­cy­kla. Przez gło­śnik w kasku usły­szał, że robot za­dy­mia przy Wzgó­rzu An­der­sa, więc Kno­pers skrę­cił w Sta­wo­wą. Uwa­ża­jąc by nie wpa­ko­wać się kołem w szynę tram­wa­jo­wą do­je­chał do Bo­row­skiej, a stam­tąd miał już pro­stą drogę do sa­me­go Wzgó­rza. Szczę­ście znowu się do niego uśmiech­nę­ło, bo na Ślęż­nej ruch był mi­ni­mal­ny i mógł spo­koj­nie do­krę­cić ma­net­kę. Dobił nie­mal do stu osiem­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę i za­czął zwal­niać przed Ka­mien­ną. Wtedy uj­rzał ro­bo­ta na peł­nym ciągu wy­sta­wia­ją­ce­go przed sie­bie me­cha­nicz­ne ra­mio­na jakby coś łapał. Żółte se­icen­to spo­strzegł kątem oka. Za­je­cha­ło mu drogę. Na­ci­snął oba ha­mul­ce. Nic to nie dało. Przed­nie koło zblo­ko­wa­ło się bez ABS-u, do tego zła­pa­ło uślizg na pasie przej­ścia dla pie­szych. To pra­wie tak jakby po­cisk z broni pal­nej po­sta­no­wił za­trzy­mać się w mar­ga­ry­nie z prze­ce­ny. Mo­to­cykl na peł­nej pręd­ko­ści wpadł w auto. Kno­pers po­fru­nął w górę jak wy­strze­lo­ny z procy, gu­biąc buty i krę­cąc się w po­wie­trzu jak ma­ne­kin. Wy­lą­do­wał bez­wład­nie w świer­ku sto­ją­cym przed aka­de­mi­kiem. Nie­ocze­ki­wa­ny ma­riaż hondy z se­icen­to wpadł w mecha wy­trą­ca­jąc go z rów­no­wa­gi. Co­kol­wiek robił po­szło na marne, po­nie­waż jakaś siła prze­czą­ca pra­wom fi­zy­ki, wy­rzu­ci­ła tę całą kupę że­la­stwa zło­żo­ną z mo­to­cy­kla, sa­mo­cho­du i ro­bo­ta w kie­run­ku parku. Co było nie­moż­li­we, po­nie­waż po­jaz­dy po zde­rze­niu po­win­ny skie­ro­wać się na to­ro­wi­sko. Wy­glą­da­ło to tak, jakby pi­łecz­ka ping­pon­go­wa w po­ło­wie lotu wy­ko­na­ła zwrot o dzie­więć­dzie­siąt stop­ni. Nie było to jed­nak ważne. Kry­zys zo­stał za­że­gna­ny. Au­to­mat się nie ru­szał.

***

Pedro do­go­nił po­li­cyj­ne­go mecha obok aka­de­mic­kie­go domu roz­pu­sty i ci­chej nauki “Prze­gu­bo­wiec”. O dziwo robot nie zmie­rzał sze­rzyć znisz­cze­nia wśród stu­den­tów roz­mi­ło­wa­nych w mięk­kich nar­ko­ty­kach, a szedł spo­koj­nie chod­ni­kiem w kie­run­ku Parku An­der­sa. Trzy­me­tro­wy, kro­czą­cy au­to­mat ha­czył nieco o ga­łę­zie wy­wo­łu­jąc obu­rze­nie i roz­wol­nie­nie wśród lo­kal­ne­go ptac­twa. Lu­dzie scho­dzi­li mu z drogi, ro­we­rzy­ści zsia­da­li z ro­we­rów, a sa­mo­cho­dy zwal­nia­ły do prze­pi­so­wych pięć­dzie­się­ciu.

Pedro po­sta­no­wił nie ry­zy­ko­wać. Za­ata­ko­wał z za­sko­cze­nia. Pod­biegł do mecha i rzu­cił w niego przy­lep­nym gra­na­tem elek­tro­ma­gne­tycz­nym. Ten przy­cze­pił się do ka­dłu­ba i uru­cho­mił ła­du­nek. W pro­mie­niu kilku me­trów wszel­kie urzą­dze­nia elek­tro­nicz­ne tra­fił szlag. Oprócz au­to­ma­tu. Nie wy­łą­czył się sku­ba­ny! Moż­li­we, że był spe­cjal­nie ekra­no­wa­ny na taką ewen­tu­al­ność, ale mu­siał to być pierw­szy taki przy­pa­dek. Choć mech się nie wy­łą­czył, to za­uwa­żył nie­spo­dzian­kę. Zła­pał unie­ru­cho­mio­ne­go mer­ce­de­sa a-kla­sę i ci­snął nim w Pedra. Ten zwin­nie usko­czył, a sa­mo­chód wy­lą­do­wał w krza­ku ja­łow­ca za­bi­ja­jąc scho­wa­ną tam ro­dzi­nę jeży. Łowca po­sta­no­wił wpro­wa­dzić w życie pro­to­kół „Sta­cho­wiak”. Zna­czy walić prą­dem ile wle­zie. Aż w ro­bo­cie po­wy­ska­ku­ją za­bez­pie­cze­nia. Nic to nie dało. Choć Pedro moc ta­se­ra usta­wił na maksa i na sztyw­no udało mu się dru­ta­mi pod­łą­czyć pod mecha. Było to nie­by­wa­łe. Ten przy­pa­dek zde­cy­do­wa­nie był zbyt wy­jąt­ko­wy. Na­jem­nik pró­bo­wał jesz­cze gra­na­tów kon­wen­cjo­nal­nych, ale bla­szak spraw­nie ma­new­ro­wał i nie dał się zła­pać w pole ra­że­nia. Tań­czy­li tak ze sobą rzu­ca­jąc bom­ba­mi, sa­mo­cho­da­mi, śmiet­ni­kiem, dwoma ro­we­ra­mi na ostrym kole i jed­nym bro­da­tym hip­ste­rem, który się za­po­mniał i nie wy­szedł z ko­szy­ka jed­no­śla­du miej­skie­go. Bi­tew­ny balet trwał tak do skrzy­żo­wa­nia Ka­mien­nej ze Ślęż­ną, gdzie Pedro po­sta­no­wił sko­rzy­stać z asa. W za­sa­dzie as nawet nie był bro­nią. Był to zmo­dy­fi­ko­wa­ny chwy­tak ma­gne­tycz­ny. Wy­glą­dał jak rura PCV z przy­kle­jo­nym spu­stem i rącz­ką z przo­du. Uży­wa­ny w trans­por­cie do rów­na­nia me­ta­lo­wych kon­te­ne­rów albo prze­su­wa­nia ich w te­re­nie. Pedro my­ślał, że jak może wyśle w niego skon­cen­tro­wa­ną wiąz­kę urwie mu cho­ciaż łapy. Nie urwał. Sku­ba­ny za­parł się no­ga­mi o as­falt. Łow­czy prze­pchnął go ka­wa­łek przez skrzy­żo­wa­nie zdzie­ra­jąc nim na­wierzch­nię drogi. Na środ­ku jezd­ni w stwo­rzo­nych przez sie­bie bruz­dach za­parł się na dobre i uru­cho­mił do­pa­lacz wy­ko­rzy­sty­wa­ny do prze­dłu­ża­nia sko­ków. No i do­szło do im­pa­su. Chwy­tak na peł­nej mocy i mech na peł­nym ciągu. Któ­ryś w końcu pierw­szy zu­żył­by całą ener­gię, po­je­dy­nek skoń­czył­by się uni­ce­stwie­niem jed­nej ze stron, do­ko­nał­by się akt znisz­cze­nia, gdyby na peł­nym gazie w au­to­mat nie wpa­dło se­icen­to z wbi­tym w nie mo­to­cy­klem.

***

Jezd­nia usła­na była ka­wał­ka­mi pla­sti­ku, me­ta­lu, as­fal­tu oraz frag­men­ta­mi klo­szy od lamp. Gdyby nie to, że ni­g­dzie nie grała mu­zy­ka i było jasno, wy­glą­da­ła­by jak pod­ło­ga pod­czas im­pre­zy elek­tro w sta­rej fa­bry­ce albo cen­trum wy­po­czyn­ko­we po po­by­cie pod­opiecz­nych mło­dzie­żo­we­go ośrod­ka wy­cho­waw­cze­go. Sa­mo­cho­dy za­trzy­my­wa­ły się, zbie­ra­ło się coraz wię­cej ga­piów, tram­waj dzwo­nił, bo nic in­ne­go nie po­tra­fił, a stu­dent­ki eko­no­ma ro­bi­ły focie na In­sta­gra­ma. Pedro tym­cza­sem do­sko­czył do po­skrę­ca­nej kupy że­la­stwa. Mech leżał przy­gnie­cio­ny fia­tem. Mu­siał się wy­łą­czyć na dobre, bo ak­tyw­ny za­pew­ne pod­niósł­by auto. Łow­czy za­uwa­żył, że dolne koń­czy­ny były uszko­dzo­ne – od ude­rze­nia wy­sko­czy­ły si­łow­ni­ki hy­drau­licz­ne i nie było mowy o dal­szym po­ru­sza­niu się. W ka­dłu­bie na­to­miast otwo­rzył się właz ser­wi­so­wy. Pro­to­ty­py tych au­to­ma­tów do­myśl­nie były pro­jek­to­wa­ne pod pi­lo­tów, jed­nak wraz z roz­wo­jem sztucz­nej in­te­li­gen­cji zre­zy­gno­wa­no z ob­sa­dza­nia ma­szyn ope­ra­to­ra­mi. Pro­jekt się jed­nak nie zmie­nił. Z taśm mon­ta­żo­wych dalej scho­dzi­ły au­to­ma­ty z fo­te­lem i ręcz­ny­mi urzą­dze­nia­mi ste­ru­ją­cy­mi. Pedro pod­szedł do włazu i do­stał so­lid­ne­go kopa w łydkę.

– Bucu jeden! Zabić nas chcesz? Radek kost­kę skrę­cił! – Pedro syk­nął z bólu i od­ru­cho­wo od­sko­czył. Był w lek­kim szoku, nie dla­te­go, bo do­stał w nogę, tylko dla­te­go, że pod ka­dłu­bem mecha sie­dzia­ło trzech kar­łów w gu­mo­wych kom­bi­ne­zo­nach, a ze środ­ka gra­mo­lił się czwar­ty. Ka­rzeł zwany Rad­kiem trzy­mał się za stopę, ka­rzeł ko­pią­cy obrał karlą po­sta­wę bo­jo­wą, jeden za­cze­pił się ga­cia­mi o drzwicz­ki, a ostat­ni po­ka­zy­wał faka.

– No co jest? Cyr­kow­ców nie wi­dzia­łeś? Bucu jeden? Wy­sprzę­glić ci w ryj? – bo­jów­karz nie dawał za wy­gra­ną. Za­czął nawet pod­ska­ki­wać jak bok­ser, ale Radek go utem­pe­ro­wał.

– Prze­mek prze­stań, za­wi­jaj­my się stąd zanim psy przy­ja­dą. Za stów­kę ze­znasz pan na naszą ko­rzyść? – z na­dzie­ją w oczach zwró­cił się do Pedra.

– Jaką stów­ką, prze­cież spłu­ka­ni je­ste­śmy. Za ostat­nie dwa złote babce wodę ku­pi­łeś, a ty chcesz stów­ki roz­da­wać. Może dupy mu od razu daj albo gałę zrób. Nie­któ­rych kręci ry­pa­nie z nie­peł­no­spraw­nym – wi­szą­cy od­cze­pił się od drzwi­czek i do­łą­czył do roz­mo­wy – a są tacy, co za to płacą!

– Od­czep się już ode mnie! Nic nie na­gry­wa­łem, to po­mó­wie­nia były! – kur­du­pel od faka skie­ro­wał teraz swoją dłoń w stro­nę seks-teo­re­ty­ka – Zresz­tą Wik­to­rek świę­ty nie je­steś, do za­ba­wy z psami to pierw­szy le­cisz!

W po­wie­trzu wi­sia­ła awan­tu­ra, więc Pedro mu­siał się wtrą­cić.

– Stać! Ale co wy? Jak? Czemu? Po co? Cho­le­ra, kim wy je­ste­ście?

– Japa dzba­ny! Będę mówił! – Radek krzyk­nął na po­zo­sta­łych i jako naj­bar­dziej po­szko­do­wa­ny, naj­bar­dziej wy­kształ­co­ny lub po pro­stu naj­mniej­szy, za­czął opo­wia­dać. – Wi­dzisz ten cyrk? – kiw­nął głową w kie­run­ku na­mio­tu na Wzgó­rzu An­der­sa – Stam­tąd je­ste­śmy. Prze­bie­ra­my się za zwie­rzę­ta, ko­pie­my ludzi w łydki, krad­nie­my port­fe­le i takie tam karle spra­wy.

– Co? – Pedro chyba nie ta­kiej od­po­wie­dzi się spo­dzie­wał, ale nie chciał wni­kać w struk­tu­rę małej spo­łecz­no­ści i co oni w za­sa­dzie w niej robią.

– Gówno. Jaja sobie robię. Tech­ni­ka­mi je­ste­śmy. Kon­ser­wa­to­ra­mi. Stan ma­szyn, wozów, lin, ak­ce­so­riów, takie tam eks­plo­ata­cyj­ne rze­czy. W wy­stę­pach też bie­rze­my udział, ale w ar­ma­tę nikt nas nie wsa­dza, ani nie ujeż­dża­my dzi­ków po za­gro­dach. Cho­ciaż raz się w sumie zda­rzy­ło, ale nie­waż­ne. No i się roz­cho­dzi o to, że ten burak dy­rek­tor prze­stał pła­cić. A my nie tacy, co po są­dach cho­dzą, więc trze­ba było mu do­krę­cić śrubę. Da­li­śmy nogę w mia­sto, tam tro­chę po­pi­li­śmy. Wra­ca­li­śmy już do ta­bo­ru robić kla­sycz­ną awan­tu­rę gdy na­tknę­li­śmy się na tego tu ga­gat­ka. – Radek wska­zał dło­nią mecha. – Wik­tor kie­dyś pra­co­wał na mon­tow­ni tych za­ba­wek, więc wie­dział jak wleźć do środ­ka. Wdra­pał się na drze­wo na tra­sie pa­tro­lo­wej i wsko­czył na niego. No i coś nam się uwi­dzia­ło, że jak dy­rek­to­ra po­szczu­je­my tym kla­mo­tem w końcu za­pła­ci… No ale po­ja­wi­łeś się ty, a potem to nie­szczę­sne se­icen­to…

– A po im­pul­sie jakim cudem wam wszyst­ko nie sia­dło?

– Ste­ro­wa­nie od po­cząt­ku mie­li­śmy ana­lo­go­we. Wy­łą­czy­li­śmy elek­tro­ni­kę od razu po wej­ściu do ma­szy­ny. Ina­czej od razu by nas zdal­nie unie­ru­cho­mi­li.

– A ko­pa­nie prą­dem?

– Gu­mo­we gacie. Nie pytaj.

Pedro długo się nie za­sta­na­wiał nad tym co zro­bić z za­ło­gą mecha. Cyr­kow­cy za­pew­ni­li mu roz­ryw­kę, ro­bo­tę, prze­pro­wa­dzi­li bab­cię przez jezd­nię i ko­pa­li prą­dem urzęd­ni­ków pod ZUS-em. W jego skali war­to­ści pla­so­wa­li się gdzieś mię­dzy ku­char­ką z baru „Pie­ro­żek”, a ka­pu­śnia­kiem na kacu. Czyli bar­dzo wy­so­ko, a skala war­to­ści Pedra była dziw­na i pełna za­wi­ja­sów.

***

– Co się tam wła­ści­wie stało? – Oj­ciec spy­tał łowcę jed­no­cze­śnie gry­zmo­ląc coś w pa­pie­rach le­żą­cych na jego biur­ku. Strą­cił przez przy­pa­dek kubek z her­ba­tą, a ten wpadł na kupkę akt szczę­śli­wie nie ule­wa­jąc ani kro­pli. 

– A ja wiem? Nie znam się. Do­go­ni­łem go pod uni­wer­kiem. Na krzy­żów­ce wpa­dło na niego auto i ko­niec. Wirus może jakiś… Haker? Wasza ro­bo­ta się do­wie­dzieć – od­parł Pedro i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Wirus… Sam je­steś wirus. Wiem, że do­stał z im­pul­su, a te złomy nie są za­bez­pie­czo­ne. – Oj­ciec dalej two­rzył bo­ho­ma­zy na pro­to­ko­łach. Wie­dział, że sprzęt mu­siał mieć pi­lo­ta, a Pedro go pu­ścił wolno. Nie chcia­ło mu się jed­nak wni­kać dla­cze­go. Za­gro­że­nie zneu­tra­li­zo­wa­ne, roz­kaz wy­ko­na­ny.

– A ten typ od mo­to­cy­kla sły­sza­łem, że od was był. Co z nim?

– Może był, może nie był. Żyje, krę­go­słup mu spa­wa­ją.

– Po­wiesz mi co tam robił, to po­wiem ci kto pro­wa­dził au­to­mat – oznaj­mił Pedro. Oj­ciec spoj­rzał na niego, zmru­żył oczy i wy­ko­nał szyb­ko w pa­mię­ci ra­chu­nek zy­sków i strat. W sumie i tak nie powie mu nic, o czym nie wie­dzia­ła­by już cała ko­men­da.

– Dobra – od­parł Oj­ciec. – Gość któ­re­go wy­cią­gnę­li­śmy ze świer­ku pod­bi­jał prze­glą­dy w me­chach. Z tego eg­zem­pla­rza wy­cią­gnął wcze­śniej moduł awa­ryj­ny, który wy­sy­ła sy­gnał do cen­tra­li przy otwar­ciu klapy lub pró­bie zdal­ne­go prze­ję­cia. Jak tylko się do­wie­dział, że aku­rat ten robot zo­stał prze­chwy­co­ny, do­stał ko­cio­kwi­ku i pu­ścił się pędem ra­to­wać dupę. Urzą­dze­nie po­go­nił parę dni temu w lom­bar­dzie. Sprze­da­je różne kla­mo­ty z ma­ga­zy­nu, a my mu cza­sem pod­su­wa­my te­ma­ty z furt­ką, dzię­ki któ­rym pro­wa­dzi­my nie­au­to­ry­zo­wa­ne ob­ser­wa­cje. Myśli, że jest ge­niu­szem zbrod­ni i nikt go nie po­dej­rze­wa. Tak na­praw­dę sprze­da­je pa­se­rom graty które chce­my żeby ku­pi­li. Mów teraz co z pi­lo­tem.

– Czwór­ka kar­łów in­ży­nie­rów. Ucie­kli z cyrku. Serio. – Pedro po minie Ojca wy­wnio­sko­wał, że prę­dzej uwie­rzył­by mu w pa­pie­ża Po­la­ka albo w po­li­ty­ka nie­bio­rą­ce­go w łapę, niż w karli gang ste­ru­ją­cy au­to­ma­tem. – Dobra, to skoro prze­lew au­to­ry­zo­wa­łeś, może już wyjdę. – wstał i już prze­kra­czał próg drzwi, gdy coś mu się przy­po­mnia­ło. – A kie­ru­ją­cy se­icen­to? W jakim sta­nie?

– Mie­lo­ne.

***

Cyrk „Pol­ska Eks­tra­kla­sa” dał wy­stęp tego wie­czo­ru. Byłby to jeden z naj­nud­niej­szych po­ka­zów w ja­kich zda­rzy­ło się panu Mir­ko­wi uczest­ni­czyć. Byłby, po­nie­waż pod­czas wiel­kie­go fi­na­łu ze sło­nia sto­ją­ce­go na tyl­nych od­nó­żach wy­padł dy­rek­tor ca­łe­go ba­ła­ga­nu. Potem do­sko­czy­ła do niego czwór­ka kar­łów w ma­ry­nar­kach i za­czę­ła okła­dać go ki­ja­mi. Na ten widok dru­ży­na klau­nów za­pa­ko­wa­ła się w dwu­dzie­stu do tra­ban­ta i wje­cha­ła nim w rusz­to­wa­nie wy­wo­łu­jąc za­wa­le­nie się całej kon­struk­cji. Pan Mirek nie wie­dział, czy ich dzia­ła­nie było ce­lo­we. Nikt go o to nie za­py­tał, po­nie­waż z wra­że­nia zszedł na zawał.

Koniec

Komentarze

Po “Scho­wa­nych” li­czy­łam na coś lep­sze­go, ale nie­ste­ty roz­cza­ro­wa­łam się. Fakt, takie kli­ma­ty to zu­peł­nie nie moja bajka, co na pewno ma zna­cze­nie, ale przede wszyst­kim krót­ki tekst, w któ­rym teo­re­tycz­nie cią­gle coś się dzie­je, cią­gnął mi się nie­mi­ło­sier­nie, a na ko­niec nadal nie wie­dzia­łam, co wła­ści­wie chcia­łeś opo­wie­dzieć.

Ską­d­inąd za­po­wiedź, że prze­cin­ki są przy­pad­ko­we też nie za­chę­ca do lek­tu­ry, bo jest wy­ra­zem lek­ce­wa­że­nia dla czy­tel­ni­ka. Na­praw­dę, kilka pod­sta­wo­wych reguł da się opa­no­wać, a tekst można (ba, na­le­ży!) prze­czy­tać przed opu­bli­ko­wa­niem. Zapis dia­lo­gów też do re­mon­tu. Gdyby nie dyżur, nie do­brnę­ła­bym chyba do końca.

 

Ła­pan­ka bar­dzo wy­biór­cza, bo tekst jest po pro­stu nie­do­pra­co­wa­ny, nie­zre­da­go­wa­ny i nie­chluj­ny. Prze­cin­ków nie ty­ka­łam, skoro masz je w głę­bo­kim po­wa­ża­niu.

 

Co to jest “klam­ka ha­mul­ca”?

 

“Wtedy uj­rzał ro­bo­ta na peł­nym ciągu wy­sta­wia­ją­ce­go przed sie­bie me­cha­nicz­ne ra­mio­na jakby coś łapał. Żółte se­icen­to spo­strzegł kątem oka.” – kto spo­strzegł se­icen­to?

 

nie bio­rą­ce­go → nie­bio­rą­ce­go

http://altronapoleone.home.blog

A mnie się nawet po­do­ba­ło. Dużo ab­sur­du, sporo krwi. Jak się oka­zu­je, nę­ka­nie le­ka­rzy bar­dzo szko­dzi. Nie żeby tekst rzu­cił na ko­la­na, ale na plus.

A z prze­cin­ka­mi to chyba więk­szość pro­ble­mów roz­wią­zu­ją trzy re­gu­ły:

Jeśli masz w zda­niu dwa cza­sow­ni­ki, po­trze­bu­jesz do­bre­go po­wo­du, żeby ich nie od­izo­lo­wać prze­cin­kiem.

Wtrą­ce­nia od­dzie­la­my prze­cin­ka­mi od resz­ty zda­nia.

W wy­li­czan­kach też wa­li­my prze­cin­ki mię­dzy ele­men­ta­mi.

Nawet wy­brał już dwu mi­nu­to­wy frag­ment ama­tor­skie­go porno,

Dwu­mi­nu­to­wy łącz­nie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Z prze­cin­ka­mi fak­tycz­nie nie naj­le­piej, ale pies trą­cał w sumie.

Po­śmia­łem się, po­do­ba­ło mi się i żad­nych dłu­żyzn nie zna­la­złem. Humor, który lubię, dawka ab­sur­du w roz­sąd­nych por­cjach, kon­wen­cja świet­na. W za­sa­dzie poza kwe­stia­mi gra­ma­tycz­ny­mi po­do­ba­ło mi się wszyst­ko. Karły w ro­bo­cie, roz­mo­wa Pedra z bab­cią, mie­lo­ne, in­try­ga, cyrk, ostat­nie przed­sta­wie­nie wszyst­ko super. Plus zda­nia pe­reł­ki, jak np.

W jego skali war­to­ści pla­so­wa­li się gdzieś mię­dzy ku­char­ką z baru „Pie­ro­żek”, a ka­pu­śnia­kiem na kacu. Czyli bar­dzo wy­so­ko, a skala war­to­ści Pedra była dziw­na i pełna za­wi­ja­sów.

Mio­dzio. Tekst nie zo­sta­nie ze mną na długo, ale co się przy nim ba­wi­łem to moje. ;)

Dra­ka­ina

Roz­cza­ro­wa­nie mam wpi­sa­ne w świa­dec­two pracy, więc nie je­stem za­sko­czo­ny.

Do lek­ce­wa­że­nia czy­tel­ni­ka mi da­le­ko. Teraz mi przy­kro, będę mu­siał zjeść tort z sa­la­mi na po­pra­wę hu­mo­ru.

Klam­ka ha­mul­ca to uprosz­cze­nie. Roz­ma­wia­jąc z innym mo­to­cy­kli­stą po­słu­gu­ję się tym zwro­tem czę­ściej niż “dźwi­gnią ha­mul­ca hy­drau­licz­ne­go”. Jest to dźwi­gnia znaj­du­ją­ca się po pra­wej stro­nie kie­row­ni­cy, zaraz nad ma­net­ką. Od­po­wia­da za za­ci­ski hy­drau­licz­ne przed­nie­go ukła­du ha­mul­co­we­go.

Fin­kla, ac

Dzię­ku­ję. Ra­du­ję się.

 

Bu­ra­ki po­pra­wię jak wrócę z pracy.

 

Dzię­ki za wy­ja­śnie­nie z klam­ką – dla nie­mo­to­cy­kli­sty wy­glą­da to jak błąd. W tek­ście bar­dziej do­pra­co­wa­nym sty­li­stycz­nie i pod in­ny­mi wzglę­da­mi wy­ko­na­nia może bym się do­my­śli­ła, że to jakiś ni­szo­wy ter­min :P

Przy­kro mi, że ci przy­kro.

http://altronapoleone.home.blog

Mnie nie­któ­re prze­cin­ki wy­lo­so­wa­ły się w tro­chę in­nych miej­scach, na przy­kład: 

– Szym­ku[+,] dam sobie radę. Prze­cież nic mi nie jest, nor­mal­nie widzę, cho­dzę, jak się źle po­czuję, za­trzy­mam się i za­dzwo­nię. Nic mi się nie sta­nie. Mie­lo­ne zro­bię[+,] jak wrócę.

Z tego co za­pa­mię­tał[+,] pra­cu­jąc kie­dyś na ka­ret­ce, Gra­żyn­ka w przy­chod­ni jest co­dzien­nie rano.

Po kiego wała ci lu­dzie cho­dzą tak czę­sto do le­ka­rza[+,] po­zo­sta­je ta­jem­ni­cą.

– To bab­cia za­dzwo­ni do mnie[+,] jak tylko coś bę­dzie nie tak.

Nic nie bój[+,] młody.

Za­sad­ni­czo zwróć uwagę na dwie rze­czy: prze­cin­ka­mi od­dzie­la­my wo­ła­cze i cza­sow­ni­ki. Jeśli masz dwa [cza­sow­ni­ki] w zda­niu, coś musi je roz­dzie­lać. 

Na­miot[+,] w któ­rym od­by­wa­ło się wi­do­wi­sko[+,] po­sta­wio­ny był na samej górze.

Zda­nie wtrą­co­ne.

Mnie się po­do­ba­ło :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Dzię­ki za uwagi. Każda jest po­moc­na :)

Okrut­nie po­krę­co­ne opo­wia­da­nie, więc czy­ta­łam i czy­ta­łam, i nie bar­dzo wie­dzia­łam o co tu cho­dzi, bo po­szcze­gól­ne czę­ści nie bar­dzo mi chcia­ły pa­so­wać do sie­bie i do­pie­ro do­czy­taw­szy do końca zo­rien­to­wa­łam się, że Mie­lo­ne to ro­dzaj puz­zli, które jed­nak ukła­da­ją się w lo­gicz­ną ca­łość – cał­kiem za­baw­ną i nie­źle po­my­śla­na, choć mocno ab­sur­dal­ną, ale to tylko, moim zda­niem, do­da­je opo­wie­ści wła­ści­we­go smaku. ;)

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia.

Wolał nie tłu­ma­czyć się Po­li­cji… –> Wolał nie tłu­ma­czyć się po­li­cji

 

Oj­ciec dzwo­nił – czło­wiek z Po­li­cji… –> Oj­ciec dzwo­nił – czło­wiek z po­li­cji

 

– Czego sza­now­ny pan sobie życzy o tak wcze­snej porze? – Spy­tał na dzień dobry, wcale nie sar­ka­stycz­nie. –> – Czego sza­now­ny pan sobie życzy o tak wcze­snej porze? – spy­tał na dzień dobry, wcale nie sar­ka­stycz­nie.

Nie za­wsze po­praw­nie za­pi­su­jesz dia­lo­gi. Raz jesz­cze na­ma­wiam, abyś zaj­rzał do po­rad­ni­ka: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

Mirek zaś, stary me­cha­nik jesz­cze nie jed­ne­mu Jel­czo­wi by rurę prze­pchał… –> Mirek zaś, stary me­cha­nik, jesz­cze niejed­ne­mu jel­czo­wi by rurę prze­pchał

 

a ra­czej cięż­ko jest scho­wać czwór­kę kar­łów. –> …a ra­czej trud­no jest scho­wać czwór­kę kar­łów.

 

Nie­ste­ty, Po­li­cja nie chcia­ła sły­szeć o pod­ko­pie… –> Nie­ste­ty, po­li­cja nie chcia­ła sły­szeć o pod­ko­pie

 

za­par­ko­wa­ne­go pod Urzę­dem Pocz­to­wym. –> …za­par­ko­wa­ne­go pod urzę­dem pocz­to­wym.

 

aku­rat na­prze­ciw Ośrod­ka Szko­le­nia Kie­row­ców. –> …aku­rat na­prze­ciw ośrod­ka szko­le­nia kie­row­ców.

 

w akom­pa­nia­men­cie klak­so­nów, pisku opon… –> …przy akom­pa­nia­men­cie/ z akom­pa­nia­men­tem klak­so­nów, pisku opon

 

który utkwił w pozie jakby się z czymś si­ło­wał… –> …który utknął/ za­trzy­mał się w pozie, jakby się z czymś si­ło­wał

 

Przed­nie koło zblo­ko­wa­ło się bez ABSu… –> Przed­nie koło zblo­ko­wa­ło się bez ABS-u

 

Pedro do­gnił po­li­cyj­ne­go mecha obok Prze­gu­bow­ca. –> Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

 

Zła­pał za unie­ru­cho­mio­ne­go mer­ce­de­sa a-kla­sę… –> Zła­pał unie­ru­cho­mio­ne­go mer­ce­de­sa a-kla­sy

 

Wy­glą­dał jak rura PCV z przy­kle­jo­nym spu­stem i łąpką z przo­du. –> Co to jest łąpka?

 

W po­wie­trzy wi­sia­ła awan­tu­ra… –> Li­te­rów­ka.

 

kiw­nął głową w kie­run­ku na­mio­ty… –> Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję za uwagi.

Prze­gu­bo­wiec to aka­de­mik. Po­pra­wi­łem całe zda­nie, aby było ja­śniej :)

“łąpka” – mu­sia­łem my­śleć jed­no­cze­śnie o rącz­ce i łapce, dla­te­go wy­szedł taki mu­tant.

Nie­zły ten ab­surd. Czy­ta­ło się miło, od czasu do czasu po­śmia­łem się z ja­kie­goś stwier­dze­nia ;) Po­czą­tek jest in­try­gu­ją­cy, do­bra­ne słow­nic­two i opisy pod­kre­śla­ją lekki, “dre­siar­ski” kli­mat. Za­cie­ka­wia­ją na tyle, by potem przejść przez ra­czej nudne frag­men­ty usta­wia­ją­ce po­szcze­gól­ne pion­ki do ostat­niej za­wie­ru­chy, która do­pie­ro spra­wia, że akcja rusza z ko­py­ta i się nie za­trzy­mu­je. Tak więc tempo jest mocno nie­rów­ne, ale że naj­lep­sze jest na ko­niec, toteż i sa­tys­fak­cja z prze­czy­ta­nia spora.

Daję więc klika, choć wła­śnie do po­ło­wy było tro­chę nie­mra­wo. Jed­nak po­my­sły i język na pewno to wy­na­gra­dza­ją, bu­du­jąc kli­mat i dając nawet fajne żarty.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Czy­ta­łem nie­ste­ty “na raty”. Na po­cząt­ku bar­dzo roz­ba­wi­łeś mnie od­po­wied­nio do­bra­nym słow­nic­twem i spe­cy­ficz­nym kli­ma­tem, na które zwró­cił uwagę NWM. Potem w środ­ko­wej czę­ści humor za­czął zbyt­nio od­bie­gać od moich gu­stów. Osta­tecz­nie po­zo­sta­wi­łeś jed­nak dobre wra­że­nie, po­nie­waż fa­bu­lar­nie mie­lo­ne Ci się nie roz­le­cia­ły, a wręcz prze­ciw­nie :P.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Bar­dzo Wam dzię­ku­ję.

Dobre mie­lo­ne nie mogą się roz­pa­dać na pa­tel­ni. ;)

Rze­czy­wi­ście, do­brze zro­bio­ne mie­lo­ne, z od­po­wied­nią ilo­ścią ce­bul­ki i pie­przu :) Po­do­ba­ło mi się. Takie za­krę­co­ne puz­zle, jedne bar­dziej wy­raź­ne od dru­gich, ale gdy już razem zbie­rze­my je do kupy, two­rzą in­ter­su­ją­cą ca­łość. Kli­kam bi­blio­te­kę :)

Po­le­cam ro­bie­nie mie­lo­nych na parze. W tej for­mie można do woli eks­pe­ry­men­to­wać z przy­pra­wa­mi, a danie nie jest prze­siąk­nię­ty tłusz­czem, jak przy sma­że­niu na pa­tel­ni.

 

:P

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Ne­va­zie, takie mie­lo­ne na pewno są pysz­ne, ale nie będą miały, nie­ste­ty, chrup­kiej sko­rup­ki. :(

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Przed po­da­niem ob­tocz w płat­kach ku­ku­ry­dzia­nych :D. Będą chrup­kie, że hej!

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka