
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Społeczeństwo obywatelskie to takie społeczeństwo, w tworzeniu, którego bierzesz udział każdy jego członek. I taki „Goldengate" , taki „Lasar" i nawet taki „Jakub" – nie wspominając, oczywiście, o Aniele Miłości. Żeby społeczeństwo móc nazwać obywatelskim, to powinno ono współdziałanie umożliwiać. A członkowie społeczeństwa powinni być czuli na sygnały dawane przez społeczeństwo. Tak, jak Anioł był czuły.
***
Dzielnicowy poprosił o pomoc. Podobno przestępczość wzrosła i trzeba zaradzić. To samo powiedział ksiądz w niedzielę. Anioł Miłości przejął się, ponieważ zakochany w Bogu był od dziecka, a w Dzielnicowym od "pierwszego razu". Nawet miał obrazek. Z Jezuskiem i z Dzielnicowym razem.W nocy zaśprzyszedł doAnioła biały króliczek. I powiedział, żeby poszedł za im to mu pomoże: Anioł miał wybrać pigułkę – białą albo czerwoną. I wybrał. Którąś.
***
– Trzeba pomóc – wyłuszczył sprawę chłopakom – Nie może tak być, żeby kościół księdzu sprejowali. Albo dzielnicowego denerwowali: chodzi, jak niedopity. I się czepia.
– No, ale jak chcesz pomóc – zaciągnął się popularesem Czarny – z chawiry mam nie wychodzić, czy co?
– Patrole obywatelskie będziemy robić. I porządek zaprowadzać. Miłość szerzyć – wyjaśnił Anioł – Weźmiemy pick-up. Fajfus będzie kierował, a ja z Czarnym będziemy wypatrywać bandytów. Zaczynamy jutro, w niedzielę.
Chłopaki stawiły się skoro świt, o godzinie 11.
– Q…wa, nie da rady – rozczarował się Anioł – na parkingu nie ma pick-upa.
-To może weźmiemy Żuka? Tam stoi jeden– Czarnemu spodobała się idea szerzenia miłości. Tylko trzeba paliwa nalać – dodał i rozdał każdemu po butelce Delicjusza.
– Czekaj, czekaj – Anioł by czujny i wyciągnął z reklamówki pięciolitrowy karnisterek – Ja tu na tą okazję napędziłem specjalnego trunku. Z dziadkowego przepisu.
Chłopaki spojrzały z wdzięcznością, bo moc tego trunku była znana na całej Kamiennej: nic tak nie potrafiło sponiewierać. A i Dar Anioła, którym dysponował Anioł i Jego rodzina, był sławny na całą Pragę.
– Tego, korzenia tego, dałem dużo, dwie działki– Anioł podkreślił zalety. – No i dosypałem z pół kilo tego proszku, Amfetaminy – co go zabraliśmy tym z Audi. Z Pruszkowa, no wiecie, co ich do Wisły potem wrzuciliśmy. No co, zmarnować się miał? – zaperzył się Anioł
***
To po przodkach Anioł dostał ten Dar. I kultywował go, jak przedtem ojciec. Dokładniej Dar pochodził od dziadka. W czasie okupacji i kryzysu zawieruchy wojennej, dziadek zajmował się zaopatrzeniem tak ludności miejscowej, jak wojsk okupanta, nie wspominając o członkach oddziałów bohaterskiej Armii Ludowej i Armii Krajowej. Był jak Front Zjednoczenia Narodowego, albo Międzynarodówka raczej, gdyż wszystkie te grupy społeczne były złaknione wyrobów dziadka. Bo dziadek robił bimber, najlepszy na warszawskiej Pradze. Najlepszy, bo miał najlepszy zacier: z ziemniaków, co je podlewał wyselekcjonowanym ekstraktem z tłustego nawozu, pieczołowicie wybieranego co tydzień z szamba Plebanii.
Zacier dziadek udoskonalał cały czas. A to dodał cynamonu, a to brokułę, a to starych jabłek, co nie chciały zejść na straganie. I cały czas dokładnie pilnował temperatury, spluwając do kociołka, kiedy była za wysoka. Raz dodał korzenia, którym mu stary kitajec zapłacił za bimber. Szur-szur, Zeń-szeń, czy jakoś tak. I od tego się zaczęło. Zacier chodził, jak zwykle – wyśmienicie. Przez parownik i skraplacz – także.
Kiedy dziadek spróbował pierwszą szklankę stwierdził: takie sobie. Nawet żałował przez jakiś czas, że dodał. A jeszcze bardziej żałował, że dał butelkę wódki za suszony wiecheć.
W to, co działo się potem, jak bimber zaczął działać, długo jeszcze nie mógł uwierzyć. Nie chodziło nawet o to, że poczuł się młody, bo tak zawsze czuł się po szklaneczce nowego wyrobu. Ani o to, że zatęsknił za babką – bo to też mu się jeszcze zdarzało po pijaku. Dziadek był, jak na mieszkańca warszawskiej Pragi, oczytany. I wiedział, że już radzieccy naukowcy udowodnili – w czasach wielkiego głodu – że niektóre korzenie i liście pobudzają sprawność zarówno fizyczną jak i umysłową, poprawiają sprawność fizyczną i pozytywnie wpływają na gruczoły płciowe tak u mężczyzn jak i u kobiet. Nie wspominając o księżach katolickich.
Po drugiej szklance od razu poleciał i dał babce przez łeb – wszystko już wiedział. Nawet nie zapytała za co – też wiedziała. I spojrzała na niego, od miski tak I z taką, miłością, bo już myślała, ze przestała się podobać.
Dziadek odkrył zalety trunku pędzonego na korzeniu od kitajca dopiero z biegiem czasu. Bo nie chodziło tu tylko o prymitywne czytanie myśli, czy jurność: na tyle tężyzny w sobie miał, by wydusić od każdej kobiety, czy mężczyzny – przychylność, czy interesującą go prawdę. Dziadek, zorientował się, a umiejętności te systematycznie rozwijał poprzez codzienny trening, że trunek pozwala mu na lewitowanie oraz telekinezę. Nie wiedział dokładnie, jak to się nazywa, ale o to chodziło. I w sytuacjach nadzwyczajnych – na teleportację. A w sytuacjach zagrożenia, kiedy odpowiednio się skoncentrował i natężył, to potrafił strumieniem ektoplazmy tryskającym z palców, obezwładnić każdego przeciwnika. A nawet czołg, jak dowiódł tego w Powstaniu Warszawskim, kiedy zabłąkał się po pijaku na pole walki.
Anioł sam nie wiedział dlaczego, ale zasadzka na bandytów, zastawiona na parkingu, na którym wsiedli do Żuka, zdawała się przynosić natychmiast rezultaty. Może to wybór miejsca, może zimna kalkulacja, a może wpływ jakiś tajemniczych właściwości trunku z dziadkowego korzenia, o których nie wiedział.
– Ty, Anioł, może ta? – Lewy po drugim litrze bimbru wzmocnionego proszkiem, palił się do akcji zza kierownicy Żuka.
– Ta może być. Podejrzanie wygląda – ocenił Czarny przemieszczający się obiekt. Też wyglądał na gotowego do akcji.
-Nie, zostaw ją. To wnuczka Zenka– Anioł był moderatorem akcji – Za młoda na bandytę, ma dopiero czternaście lat
– Może to bandyta przebrany za czternastolatkę? Trzeba wszystko sprawdzić– Lewy był człowiekiem czynu.
-Wszystkiego nie damy rady, trzeba wybierać najbardziej podejrzanych – Anioł łyknął z blaszanki.
Zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu odgłosami siorbnięcia z blaszanego baniaka.
– Ten! – Czarny już wysiadał dzierżąc w dłoni bejsbola – Cały zamaskowany na czarno, czarne okulary, czarny jupiterem i sukienka. Jak nic pedał albo transwestyta. Albo nawet szpieg.
– Ten? -Lewy sobie coś przypominał – A tak to pedał. Ale to nowy wikary u nas. Sługę bożego będziesz bić, bezbożniku?– popatrzył się z pogardą
Blaszanka był prawie już pusta, kiedy….
-Tam – ryknął Anioł– bandzior się czai!
-Gdzie?– zabełkotał Czarny
Odpowiedź nie była potrzebna, bo teraz już każdy z członków patrolu musiał zobaczyć, jak przez środek parkingu przemierza postać: nie dość, że obca, to jeszcze w szaliku Widzewa.
Czarny – z ulubionym bejsbolem, Anioł – z nunczaku i plecaczkiem (takim, jaki nosił Pomysłowy Dobromir) oraz Lewy – z baniakiem błyskawicznie dobiegli do intruza w gotowości do interwencji.
I zainterweniowali: tym, czym każdy władał najlepiej:
– Nie będziesz, żulu małych dzieci krzywdził – krzyczał Lewy okładając kibica Błaszakiem;
-To za to, k…sie, że Zdziśka okradli w Irlandii– Aniol okładał łebka nunczaku. – A to za proboszcza – dokopał mu z glana.
– Miło było wygrywać z Legią? – Czarny miał naturę badacza – A teraz Ci miło, ładnie pachnie sosnowy bejsbol? A dzieci toczyć w beczkach nabijanych gwoździami, to fajnie było?
W szale sprawiedliwości, chłopaki nie zauważyły, że bandzior nie wracał z meczu sam… Tylko trochę się oddalił. Od grupy.
Ani Lewy, ani Czarny nie potrafili skutecznie przeciwstawić się bezmiarowi otaczającego ich zła. Siła nienawiści a niesprawiedliwości powaliła ich kopniakami między nogi i nauczyła szacunku dla silniejszego. Nie żeby nie walczyli, nie. Walczyli. Tylko krótko.
Co innego Anioł. Ten Niezapomniany i Niezastąpiony Anioł.
Nie chciał robić wrogom krzywdy. W końcu to też ludzie. Może się nawrócą na ścieżkę dobra, jak Winnetou? – przypomniał sobie kazania proboszcza, po korzeniówce.
Niestety, jego zamiaru szerzenia dobra przez miłość, a potem przez refleksję nad uczynkami i dobrotliwą perswazję – który, jako członek pokolenia JP2 – posiadał i pielęgnował, nie udało się zrealizować. Bo na drodze ucieczki Anioła stanął mur. Ten do fabryki Polleny, za wysoki, żeby przejść.
Nie miał wyboru, musiał walczyć!
Zawrócił i w błyskawicznym pędzie Anioł – teraz już Gniewu i Sprawiedliwości – wpadł między bandziorów. Jednym uderzeniem ręki zmiótł trzech z prawej strony, drugim uderzeniem – czterech z lewej. Kopnięciem odesłał do krainy niebytu kolejnych kilku. Z czachy przywalił wodzowi, a nunczaku – jego dziewczynie. Dobił sukę łokciem i poprawił, jak go uczono, kozikiem pod żebro.
Cóż z tego! Przeciwników było zbyt wielu. Odnosił wrażenie, ze po każdym jego uderzeniu – mnożą się.
– Skoro tak, to trzeba działać bardziej radykalnie – pomyślał – Dziadkowa ektoplazma!
Poczuł podniecenie, jak zawsze, kiedy korzystał z tego sposobu walki. W końcu trunek dziadka był zrobiony z korzenia, który tak właśnie działał.
Lewą ręką zrobił magiczny znak, którego nauczył się od funfla z podwórka – Geralta, a prawą wyciągnął w kierunku najbliższej grupy napastników. Silne mrowienie błyskawicznie rozprzestrzeniło się we wszystkich członkach. Grupa bandziorów zawahała się i przystanęła niezdecydowana, a przerażona. Skoncentrował się jeszcze mocniej i zrobiło mu się jeszcze przyjemniej. Odpłynął na chwilę. Kiedy wrócił, czuł wszechogarniające odprężenie. I wilgoć w okolicy kroku:
-Qwa, miał być strumień ektoplazmy, a nie ejakulacji. Zacier zły?
Nie miał czasu analizować procesu produkcji bimbru i ewentualnych błędów. Jeśli chciał z tego wyjść, musiał spróbować jeszcze raz.
I znów: znak, wysunięta prawica, naprężenie i…. Tym razem udało się: części składowe najbliższej grupy bandziorów walały w promieniu dwudziestu metrów. Tu ręka, tam noga, a tam – czasem – cały bandzior. A po stronie Anioła – koszty silnego naprężenia, czyli inaczej skutki defekacji: zapach i brudne spodnie.
– Jak nic, zły zacier – wykombinował Anioł – resztę trzeba będzie załatwić konwencjonalnie.
Z nieodłącznego plecaczka wyciągnął kałasza z nasadką do miotania granatów i wbił powiększony magazynek talerzowy. Nie chciał robić rzeźni granatami, dlatego oddał najpierw siedemdziesiąt ostrzegawczych strzałów, celując w głowy i tułowia wyszczególnionych bandziorów.
Nie udało się ich jednak zniechęcić!
Wtedy dopiero przyszła refleksja: może nie powinien połykać czerwonej pastylki od tłustego białego króliczka w podartych stringach, który przyszedł wczoraj do niego? Tylko białą.
Tylko, czy ta refleksja nie przyszła za późno?
Przeczytałem i jakoś specjalnie mnie to nie ruszyło. Ani ciekawe, ani śmieszne...
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
wiesz, to na fakarch jest:)
Aniloa.Milosci tyż na poczatku nie ruszało.
Ale jak złozył ręce w znak, napręzył się... to wiesz, co sie stało:):)
Nie poddawaj się