W poniedziałek w szkole podstawowej numer sześćdziesiąt cztery trwała długa dwudziestominutowa przerwa. Młodsze dzieciaki biegały i krzyczały, a starsze wymieniały plotki albo odsypiały imprezy, na których były w weekend.
 – Czego się uczysz? – zapytał się Jasio swojego kolegę, klasowego kujona Patryka.
 – Czytam Kochanowskiego. I wiesz co? Koleś pisał nawet z sensem.
 – Kochanowski? No pokaż.
 „Niechaj narodowie wżdy postronny znają, iż Polacy nie gęsi, wszystko w dupie mają".
 – Życiowe.
 – Nooo…
 Zadzwonił dzwonek, który oznaczał koniec tej sielanki i małolaty powchodziły do znienawidzonych salek, w których miały spędzić kolejne nudne czterdzieści pięć minut swojego młodzieńczego życia, które dopiero się rozkręcało.
 I tak właśnie w klasie 3M rozpoczęła się lekcja historii.
 – Dzieci, otwórzcie czytniki na deklaracji niepodległości.
 Maluchy spojrzały się buntowniczo, ale posłusznie włożyły prawe nadgarstki wewnątrz czytników umieszczonych w ławkach, które były połączone z ekranami służącymi do wygodnego czytania.
 Tak działo się od kilkudziesięciu lat.
 System działał niezawodnie i pozwalał na wyeliminowanie ciężkich plecaków i wymówek, że ktoś zapomniał jakiejś książki.
 – Jasiu, przeczytaj nam proszę część pierwszą – powiedziała młoda pani nauczycielka, do której regularnie wzdychała męska część każdej klasy.
 „DEKLARACJA NIEPODLEGŁOŚCI ZŁOŻONA 4 LIPCA 1776 ROKU PRZEZ PRZEDSTAWICIELI STANÓW ZJEDNOCZONYCH AMERYKI NA GENERALNYM KONGRESIE.
 Ilekroć wskutek biegu wypadków koniecznym się staje dla jakiegoś narodu, by zerwał więzy polityczne łączące go z innym narodem i zajął wśród potęg ziemskich oddzielne i równorzędne stanowisko, do którego upoważniają go prawa natury i jej Bóg, to właściwy respekt wymaga, aby naród ten podał powody, które zmusiły go do oderwania się. Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi…” – Powoli sylabizował krościaty chłopiec, który przed chwilą intensywnie myślał co zrobiłby z panią, gdyby utknęli w windzie między piętrami.
 – Wystarczy. „Wszyscy ludzie są równi”. To była rewolucja, która znalazła wielu zwolenników. Był jednak problem z niewolnikami i kolorowymi. To o nich toczyła się wojna secesyjna, to oni byli gorzej traktowani aż do dwudziestego wieku. O tym będziemy się jeszcze uczyć, teraz interesuje nas deklaracja niepodległości. Stany Zjednoczone nie były jedynym państwem, które w tamtym czasie walczyło o prawa ludzi. Na następną lekcje poczytajcie sobie o Francji i Polsce.
 ***
 – Co dzisiaj robiliście w szkole?
 – Zajmowaliśmy się deklaracją niepodległości. Czy wiedziałeś, że już wtedy określono podstawowe zasady?
 – Co ty mówisz synu?
 Podeszli do czytnika domowego i przeczytali:
 „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi…”
 – No w sumie masz rację synu, ucz się tak dalej, jestem z ciebie dumny.
 ***
 – Jasiu, przeczytaj proszę swoją pracę domową.
 – „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że prawie wszyscy ludzie stworzeni są równymi…”
 – Stop, pała. – Pani nauczycielka przerwała uczniowi. – To wypaczanie historii. Małgosiu, przeczytaj proszę, jak brzmiał początek deklaracji.
 – „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że prawie wszyscy ludzie stworzeni są równymi…”
 Pani spojrzała się z niedowierzaniem, potem szybko sprawdziła swoją wersję, która wyglądała dokładnie tak samo.
 Nie wiedziała co powiedzieć i kazała przerwać lekcję, na co dzieci zareagowały ogromnym entuzjazmem.
 ***
 – Jasiu, jak twoje wypracowanie?
 – Dostałem pałę, ale później ją wykreślono, bo wyszło na to, że pani coś się wydawało.
 – A z czego?
 – Deklaracja niepodległości.
 „Stara prukwa, pewnie nie ma chłopa i mózg się jej lasuje” – pomyślał ojciec i powiedział na głos. – Pokaż no to wypracowanie.
 Młody poszedł po tablet, tymczasem ojciec włożył swój chip do domowego czytnika, na ktorym mogl przeczytać z synem:
 „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi…”
 – No właśnie, tu jest problem. Napisałem w wypracowaniu, że prawie wszyscy ludzie są równi. Zobacz tato, że tak mam u siebie.
 Syn włożył rękę do czytnika i rzeczywiście jego wersja miała słówko „prawie”. Spojrzeli zdumieni po sobie. Ojciec ponowił próbę ze swoją ręką i zobaczył, że taka sama wersja widnieje u niego.
 – Coś jest mocno nie tak, będzie trzeba zareklamować ten czytnik, zajmę się tym jutro.
 Następnego dnia ojciec udał się do Ministerstwa Kultury. Był wiedziony ciekawością i czymś jeszcze czego nie potrafił zdefiniować. Nie wiedział co to było, ale poczuł się cudownie.
 Punkt przyjęcia interesantów w budynku Ministerstwa wyglądał na bardzo nowoczesny i doskonale zorganizowany.
 „Serce rośnie” – pomyślał ojciec, gdy siadał naprzeciwko urzędniczki dosłownie trzy minuty później po wzięciu numerka.
 – Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała się prześliczna dziewczyna z długim warkoczem.
 – Dzień dobry, mój czytnik źle działa.
 – Co sie dzieje?
 – Jakieś przekłamania w tekstach.
 – Dziwne, nie pamiętam żebyśmy mieli takie zgłoszenia. No nic, czy może mi pan podać adres?
 – Konwaliowa pięć.
 – Dziękuję za zgłoszenie i przepraszam za niedogodnosci. Jutro przyjedzie do państwa technik. Może być osiemnasta?
 – Tak.
 – Doskonale. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?
 – Nie to wszystko, dziękuję i do widzenia.
 – Do widzenia
 ***
 – Czytnik działał właściwie poprawnie, na wszelki wypadek wymieniłem go na nowy moduł, proszę o sprawdzenie. – Starszy mężczyzna w błękitnym kombinezonie pracownika rządowego uśmiechnął się przyjaźnie i zachęcił ojca, żeby sprawdził tekst.
 „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że prawie wszyscy ludzie stworzeni są równymi…”
 Ojciec popatrzył się zdezorientowany.
 – Ten tekst dalej się nie zgadza.
 – Co pan mówi.
 Sprawdzili tekst technika i okazało się, że jest identyczny.
 – Może moja pamięć jest nieten tego – stwierdził ojciec.
 – Zawsze możemy sprawdzić w Bibliotece Kongresu.
 – A co pan nie powie? A zna pan adres?
 – Wu wu wu kropka archiwes kropka gow.
 – OK, jest, już powiększam.
 – „almost equal”, patrz pan tyle lat myślałem, że jest inaczej, ale na starość się jeszcze czegoś dowiedziałem – powiedział ojciec i dodał. – Człowiek się uczy całe życie.
 – Zapewne – podsumował technik.
 ***
 W podręcznikach historii koniec XX wieku i początek XXI wieku zostały określone jako "ciemne czasy". W przeciwieństwie do okresu trwającego od końca V wieku do połowy X wieku nie był to jednak okres, w którym upadła kultura, tylko przedział czasowy, w którym nie zapisano trwale wielu informacji albo zostały one na zawsze ukryte.
 Było wtedy wiele dyskusji na temat tego, że ludzie kradną i pojawiały się kolejne regulacje, które zupełnie nie nadążały za rozwojem technologii. Po „madkach” pojawili się „ardyści z Internetu” którzy w zamian za judaszowe srebrniki raz za razem wylewali dziecko z kąpielą. Dzięki nim zamykano nie tylko ludzi, ale również kolejne niekomercyjne biblioteki, które próbowały ratować co sie dało.
 Taśmy z misji Apollo. Doctor Who. Sztuki. E-booki. Kultowe gry oryginalnie chronione DRM. Obrazki z płyt CD+G. Programy, które rozwinęły rynek.
 To zginęło w odmętach czasu i dlatego wiedza o tym okresie stała się mocno fragmentaryczna.
 Mnogość formatów i degradacja nośników spowodowały, że naukowcy w końcu sięgnęli do wzorców matki natury i zaczęli kodować dane w helisie DNA.
 Miało to tak dużo zalet, że stosunkowo szybko się upowszechniło i wyparło większość innych metod zapisu.
 Przez długi czas spierano się co należy uznać za dziedzictwo narodowe i jak należy zapisywać kolejne dzieła tak żeby mogli je odczytać również potomni:
 – Jakich formatów użyć?
 – Czy zmieniać je w miarę jak powstają nowe?
 – Czy zapisywać każdą wersję czy tylko wybrane?
 – Czy utwór w innym formacie jest dalej tym samym utworem czy traci swoje cechy?
 – Co zrobić z formatami które wymagają przełamania zabezpieczeń? I tymi dla których serwery z licencją już nie działają?
 Badania przyspieszyły zwłaszcza wtedy, gdy zaczęto cenzurować nawet „Deklarację niepodległości”.
 W 2152 ostatecznie wprowadzono ustawy nakazujące wszczepianie każdemu obywatelowi pojedynczych komórek z zawartością takiej ilości materiałów jak to tylko możliwe i karzące śmiercią każdego kto zmieniał ich treść.
 Chciano uniknąć takich skandali jak ten z niesławnymi DRMami, które polegały na sprzedawaniu za grube pieniądze celowo uszkadzanych kopii dzieł. Każda z nich była unikalna i różniła się od oryginału co najmniej kilkoma wyrazami, co nie pozwalało w pełni smakować kunsztu autora dzieła i wprowadzało zamęt przy cytowaniu jego fragmentów.
 Było to jeszcze gorsze niż to co zrobił nowy YouTube, w którym potajemnie zmieniano elementy filmów tak aby te służyły konkretnej ideologii.
 Ludzie wraz z zapisem DNA otrzymali nieograniczony dostęp do kultury, a firmy dostały nowe rodzaje ulg podatkowych w zamian za udostępnianie znanych dzieł do domeny publicznej.
 W czeluściach Internetu można znaleźć informacje o tym jak rząd manipuluje zawartością bibliotek, które wszczepia obywatelom.
 Wiara w to, że ciężko jest zmienić miliardy kopii zapisane w pojedynczych kroplach, powoduje, że nikt nie bierze tego na poważnie.
 A jeżeli wszystkie kopie zostały zmienione, to… czy dzieło jest dalej tym samym dziełem?