- Opowiadanie: Wiktor Orłowski - Śpij, królewno

Śpij, królewno

Za betę bardzo dziękuję: Arnubisowi, który rewelacyjnie spełnia się w roli kaczuszki, Minuskule, która okazała się być wręcz Majuskułą, Vargowi, który trafnymi uwagami pomógł usprawnić całość oraz Erp.Karonowi, który świetnie dostarcza chińszczyznę. ;) 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Śpij, królewno

Czarne Oko Bogów dostrzeżono na niebie w południe – dryfowało nad strzechą zachodniego lasu niczym martwe, wypalone Słońce. Szeptano, że jego pojawienie się zwiastuje nieszczęście.

Kiedy nazajutrz Zorza uparła się, by same zaniosły strawę do Sowiej Wieży, Rosa skłonna była w te szepty uwierzyć bez reszty.

– Wracajmy – jęknęła, omal nie spadając ze stromych schodów.

Zorza mknęła po nich jak kozica. Kosz pełen wiktuałów był ciężki, ale w podekscytowaniu nie czuła jego wagi.

– Ani mi się śni! – syknęła, odrzucając na plecy jasny warkocz. – Chciałam zobaczyć Sowiego Demona, to go zobaczę!

Rosa westchnęła.

– Rada zabrania…

Ale dziewczyna już zniknęła w dziurze po wybitych drzwiach.

Ze środka ciągnęło chłodem, wonią pleśni i wilgotnego mchu. Zadrżała, ale ciaśniej owinęła się chustą i ruszyła dalej, trzymając się czerwonej o tej porze plamy słonecznego światła. Jej cień stał się długi i groteskowo chudy; na ten widok zadygotała raz jeszcze.

To było niebezpieczne. Rada surowo zabraniała przebywać poza pawilonami po zachodzie słońca – noce w wiosce były mroźne, a lasy pełne dzikiej zwierzyny. Kto po zmroku zasnął poza izbą, ten mógł już więcej nie wstać.

Ale Zorza nie bała się. Od dziecka wierzyła, że Hvasca, strażnik tej wsi, otacza ją opieką.

Nigdy go nie widziała, ponieważ wychodził tylko nocą – gdy wszyscy w wiosce spali – ale dostrzegała ślady jego obecności: palone nocą ogniska, rozkładane gdzieniegdzie pułapki na zwierzęta, przesuwane przedmioty. Sowi Demon był tu przed jej urodzeniem i miał być jeszcze długo po tym, jak Dobra Ziemia przyjmie jej martwe ciało.

Kroki odbijały się echem od kamiennych ścian. Zorza zadarła głowę i mocniej ujęła kosz. Sowia Wieża przypominała babkę Kandelę – była tak samo wykrzywiona, zrujnowana i przytłoczona brzemieniem lat, ale zarazem solidna. Nadgryziony zębem czasu kamień odsłaniał nagą więźbę dachu, wąskie korytarze zdawały się odbiegać od sieni we wszystkich kierunkach. Pod na wpół zawalonymi schodami czaiły się gęste cienie.

– Zorza, wracajmy!

– Idź sama! – warknęła dziewczyna i, nie czekając nawet, aż kroki uciekającej Rosy umilkną, raźno ruszyła przed siebie.

Nagle dopadła ją senność. Skronie ścisnęło nieludzkie znużenie, kosz raptownie stał się dziwnie ciężki. Upuściła go i spojrzała w dół.

Stała w głębokim cieniu. Konające słońce malowało na ścianach krwawe zacieki; Zorza nie zauważyła, kiedy zdążyło się aż tak ściemnić.

Odetchnęła, przyciskając czoło do zimnego kamienia w nadziei, że chłód ją rozbudzi.

Błąd.

Osunęła się na kolana. Powieki zaciążyły, jakby składały się z tego metalu, którego dawno już w wiosce nie było.

Ołów, przypomniała sobie, błądząc na pograniczu jawy i snu. Bardziej wyśniła sobie niż poczuła, że tuż obok miękko upada coś dużego.

 

***

 

Obudził ją płacz. Rozkleiła powieki, czując ciepłe krople wilgoci kapiące na grzbiet ręki. Ktoś ściskał ją z siłą imadła, zanosząc się szlochem.

– Ty żyjesz! – wyłkała Rosa.

– Przecież mówiłam, że nic jej nie będzie – prychnęła czająca się w kącie izby Łuna, odgarniając z twarzy kosmyk ognistych włosów.

– Która jest godzina?

Dziewczyna tylko machnęła ręką w stronę zegara słonecznego. Cień padał nieco poza wyrytą w drewnie cyfrą „8”. Słońce musiało wstać jakiś czas temu. Zorza zwykła sypiać długo – wstawała, gdy było już wysoko na niebie.

A to oznaczać mogło jedno.

– Kto mnie przyniósł? – spytała z nadzieją, że był to smagły i wysoki Lumen.

Łuna odwróciła wzrok. Jej palce niecierpliwie szarpały rude loki.

– Nie wiemy.

– Co?

– Nie wiemy. Byłaś w łóżku, gdy Rosa wstała.

– Ale przecież… – Zorza zająknęła się. Rosa budziła się najwcześniej w całym pawilonie. – Zasnęłam w Wieży! Zrobiło się ciemno i… – Urwała.

Dziewczęta milczały, nieruchome i blade jak bibeloty z kości. Rosa z wrażenia aż przestała płakać. Jej niebieskie oczy skrzyły się od łez, rozszczepiona warga drżała.

– On mnie przyniósł – powiedziała Zorza. – Hvasca. Przyniósł mnie z Sowiej Wieży.

– Niemożliwe! – jęknęła Rosa, ale przyjaciółka już wygrzebywała się spod sterty skór i nakładała trzewiki.

 

***

 

Pawilon Rady był najbardziej okazały w całej wsi. Zorza musiała przemierzyć długie, obite skórami korytarze, nim dotarła do Wielkiej Sali.

Zamarła przed drzwiami, słysząc podniesione głosy.

– Niedorzeczne! – powiedział twardo ojciec. Rozległ się huk, jakby ktoś uderzył pięścią w stół.

– Otwórz oczy, ayascua. – Lumen mówił z szacunkiem, ale chłodno. – Ludzie przestają się budzić ze snu. To klątwa. Musimy podążyć za Okiem Bogów, znaleźć Dzierżących Blask i…

– Milcz! – zagrzmiał wódz. Zorza przestraszyła się furii w jego głosie. – Jestem ayascua tej wsi, tak samo jak mój ojciec i dziad, kość z kości, krew z krwi. Szanuję tradycję. A nasza tradycja głosi: kładź się o zmierzchu, wstawaj o świcie, czcij Prawdziwe Słońce i nigdy nie zbliżaj się do obcych, albowiem choć wykradli blask Bogom…

– …ich chciwe serca spowija ciemność – szepnął Lumen.

– Prawdę rzekłeś.

Zapadła głucha cisza.

Zorza odskoczyła od drzwi, jakby parzyły.

 

***

 

Została godzina do zmierzchu, gdy za swoją najładniejszą wstążkę wytargowała kolejną służbę w Wieży i, dzierżąc kosz, ruszyła ku na wpół zawalonej budowli. Pakunek był dużo cięższy – z pawilonu kuchennego, prócz świeżego chleba, kostki sera i kiełbasy, wzięła też blaszany rondel i chochlę.

Szkło chrzęściło pod jej butami, kiedy wkroczyła do środka. Wzięła głęboki oddech.

– Hvasca! – przemówiła, starając się pohamować drżenie głosu. – Okaż się, Sowi Demonie!

Cisza.

W cieniu kamiennych ścian chrobotały szczury.

Dziewczyna wyjęła metalowe naczynia i, zmówiwszy szeptem modlitwę do Prawdziwego Słońca, zamaszyście rąbnęła jednym o drugie. Od huku aż rozbolały ją zęby; szczury rozpierzchły się z piskiem.

W ciemności coś drgnęło.

– Auu!

Zorza zacisnęła usta, składając się do kolejnego uderzenia. Na ten widok istota wpadła w popłoch.

– Nie! Przestań! Wstaję. – Mrok wypluł niewyraźny, długi kształt, który ostrożnie zbliżył się do granicy światła.

Zorza wrzasnęła i upuściła swoje utensylia, robiąc przy tym taki raban, że Sowi Demon skrzywił się paskudnie.

I bez tego nie grzeszył urodą.

Był koszmarnie chudy. Przerastał ją o głowę, ale ubranie – strzępy szaroburych szmat – wisiało na nim luźno, odsłaniając obojczyki tak ostre, że niemal można było nimi chleb kroić. Hvasca miał bladą twarz z wydatnym nosem, wąskim i ostrym jak ptasi dziób. Strzecha ciemnych włosów okalała mu oblicze, którego większą część zajmowały oczy.

Zorza cofnęła się, dygocząc ze strachu.

Nigdy nie widziała takich oczu!

Były ogromne – dwa razy większe niż u człowieka – blisko osadzone i całkowicie czarne. Hvasca przymknął powieki, a wówczas zobaczyła, że ustawione są bardzo skośnie. Wyciągnął rękę, chcąc dziewczyny dotknąć, ale zawahał się.

– Uważaj. Cień – powiedział. Głos miał cichy i ochrypły, jak gdyby zardzewiały od nieużywania. – Ty w mrok. Zaśniesz.

– Jesteś prawdziwy! – wyszeptała.

– Jedzenie. Upuściłaś.

Kosz walał się po brudnej podłodze; zawartość wysypała się zeń jak wyprute wnętrzności. Zorza rzuciła się na kolana, by pozbierać wiktuały. Hvasca obserwował ją czujnie.

– Dlaczego hałasujesz w mojej wieży? – spytał, starannie dobierając słowa.

– Ja… potrzebuję pomocy.

– Niemądra. – Chwycił kosz i wycofał się w mrok. – Odejdź.

– Nie!

– Odejdź. Zmierzcha.

Dziewczyna zadarła głowę, by zmierzyć wzrokiem czerwonawy poblask zachodzącego słońca. Zagryzła wargę.

– Wrócę – zapowiedziała. – Jestem Zorza, druga córka ayascua tej wsi, i z pewnością tu wrócę.

 

***

 

Obietnicę spełniła nazajutrz, wymknąwszy się do Wieży z naręczem świśniętych z pawilonu kuchennego jabłek. Było słoneczne, choć mroźne popołudnie; oddech parował na zimnym powietrzu.

Sowi Demon czekał na nią. Czaił się na skraju cienia, krzywiąc ze wstrętem. Twarz miał szarą i zmęczoną, olbrzymie oczy podkrążone i opuchnięte z niewyspania. To nie była jego pora.

Zorza poturlała w stronę cienia jabłko.

– Tylko tyle? – burknął.

– Nie miałam czasu.

– Nie da się ukryć. – Hvasca uśmiechnął się paskudnie. Miał dziwne zęby: wąskie, bardzo ostre i podejrzanie zbyt liczne.

Błękitne oczy dziewczyny błysnęły.

– Ty coś wiesz – rzekła, przysuwając się na sam skraj plamy słońca. Demon podniósł palec, bez słowa wskazując jej linię wytyczoną przez światło – granicę ich istnień, nieprzekraczalny most pomiędzy jej dniem i jego nocą. – O naszej klątwie. Powiedz!

Potarł twarz wierzchem dłoni.

– To nie takie proste – westchnął, tłumiąc ziewnięcie. – Po pierwsze, nie zrozumiesz słów. Po drugie, nie chcę mówić.

Dziewczyna potoczyła w jego stronę kolejne jabłko.

– Proszę – szepnęła głosem ochrypłym z napięcia.

– Innym razem – zaszemrał, usuwając się w cień.

 

***

 

– Naprawdę jesteś demonem? – spytała Zorza dwa dni później, siedząc w kręgu światła. Nogi skrzyżowała przed sobą, w jej dłoniach srebrzyście błyskał kozik, którym kroiła szynkę.

Hvasca czaił się w kącie.

– Mam zmodyfikowany karioty… Mam w sobie ducha sowy. Różnię się od ludzi.

– Od Dzierżących Blask? – podchwyciła, rzucając mięso w stronę cienia; Sowi Demon złapał je w locie ruchem godnym drapieżnika. Wyglądał na głodnego. Kęsy połykał w całości. – Ojciec i babka Kandela przestrzegali nas przez nimi. To ludzie, którzy zakpili sobie z bogów i wykradli im Światłość, ale nie rozproszyli cienia w swoich sercach. Zniszczyli lądy, zatruli wody i wycięli lasy. Wyłupili bogom Oczy i zawiesili je na niebie.

Ren zao yue qiu wei xing.

Zorza zbladła i zerwała się na równe nogi w obawie, że Demon zaczął rzucać czary, ale on tylko uśmiechnął się krzywo.

– Chińskie sztuczne księżyce. Nazywacie je Oczami Bogów, ale to tak naprawdę coś na kształt wielkich luster nocą odbijających światło w kierunku miast. Chodziło o redukcję zużycia elektryczności.

Dziewczyna aż syknęła, padając na kolana i krzyżując nadgarstki na dźwięk Imienia Blasku. To była wielka moc – zakazana i straszna – ale Demon mówił o niej swobodnie.

Jego głos stracił już chrapliwe tony. Hvasca mówił chętnie i pewnie, przypomniawszy sobie, jak należy budować zdania. Zorza zastanawiała się, od jak dawna nie rozmawiał z człowiekiem.

– W pewnym momencie ludzie zrozumieli, że ich umysły zmierzają ku przyszłości, ale ciała – nie. Nosili dusze bogów w ciałach zwierząt, które nie radziły sobie z tempem zmian. Próbowali to zatrzymać. Jedli jak człowiek paleolitu, usiłowali tak samo się ruszać, żyć w podobnym otoczeniu… Mówiłem, że mnie nie zrozumiesz. – Skrzywił się, dostrzegłszy jej minę.

– Mów dalej. Proszę.

Westchnął.

– Niektórzy pragnęli odciąć się od cywilizacji – podjął po chwili. – Powstawały różne sekty. Jedna z najbardziej zaciekłych wywalczyła sobie suwerenność i obietnicę nieingerencji ze strony rządu. Prowadzili eksperymenty na swoich ludziach, usiłując dostosować ich rytm dobowy do ruchów Słońca tak, by zasypiali, gdy tylko zrobi się zbyt ciemno. Główna zasada brzmiała: kładź się o zmierzchu…

– …wstawaj o świcie – dokończyła Zorza nabożnym szeptem. 

Hvasca chciał odejść, ale była szybsza. Rzuciła się do przodu, oburącz chwytając go za kościsty nadgarstek. Skórę miał cienką i chłodną, w dotyku dziwnie przywodzącą na myśl oskubaną kurę. Zorza zadrżała; jej własne ręce po łokcie zanurzone w cieniu wyglądały obco i groźnie, jakby miały nigdy nie wrócić do światła.

– Niektórzy twierdzą, że klątwa to kara za odcięcie od świata! – rzuciła gorączkowo. – Mają rację?

Demon milczał przez chwilę.

– Poniekąd – przyznał.

– Powinniśmy opuścić wioskę? Ruszyć za Okiem Bogów? – Mocniej zacisnęła palce, czując, jak serce w jej piersi zbryla się w twardą, lodowatą grudę.

Hvasca zasyczał i wyrwał się z uścisku.

– Nie powiem ci nic więcej.

– Więc dlaczego na mnie czekasz?! – wrzasnęła wściekle, a przez jego twarz przebiegł cień zaskoczenia. – Dlaczego nie śpisz? To nie jest twoja pora!

– To nie…

– Dlaczego nie wyrzuciłeś mnie, kiedy przyszłam po raz pierwszy? Dlaczego pozwalasz mi tu przychodzić? Dlaczego… – zająknęła się, płonąc krwistym rumieńcem. – Dlaczego zaniosłeś mnie do pawilonu, zamiast pozwolić, bym zamarzła? Jesteś samotny. Od tak dawna, że zapomniałeś nawet, jak mówić.

Zorza przerwała, biorąc głęboki, drżący wdech. Policzki miała mokre od łez.

– Wioska kocha cię, czci jako opiekuna i składa dary. Ale jeżeli wszyscy zaśniemy, nikt więcej nie wespnie się na schody Sowiej Wieży, by przynieść ci świeży chleb. Nikomu więcej nie będziesz doglądał w nocy ognia. I wtedy… wtedy naprawdę zostaniesz sam.

Sowi Demon długo milczał z twarzą ukrytą w dłoniach, wtulony w cień kamiennej ściany. Wreszcie opuścił ręce.

I opowiedział jej wszystko.

 

***

 

– Coś ty powiedziała, dziewczyno? – spytał ayascua zimno. Zorza zadrżała, słysząc w głosie ojca dezaprobatę, ale nie ulękła się. Nie mogła stracić twarzy przed całym Zgromadzeniem Skowronków.

– Popieram Lumena – oświadczyła dobitnie. Lider opozycjonistów był bardzo blady. Dziś rano nie obudziły się jego matka i siostra. – Powinniśmy odnaleźć Dzierżących Blask. Klątwa jest karą za izolację.

W Wielkiej Sali wybuchły szepty.

– Absurd! – warknął Luks, zagorzały poplecznik ojca w Radzie.

– Tak powiedział mi Sowi Demon! – Zorza urwała, delektując się ciszą, która zapadła po jej słowach. – Opowiedział mi wszystko o wiosce. I o tym, co uczynił Wielki Założyciel, Diego Ayascua.

Ojciec, dotychczas purpurowy z wściekłości, teraz raptownie zbladł. Prawdziwe imię Założyciela było sekretem przekazywanym nowemu przywódcy. Zorza nie miała prawa go znać. Nie miała też prawa niepokoić śpiącego za dnia Hvaski. Nikt dotąd się na to nie poważył.

Nikt!

– Klątwa to kara za grzebanie w naszych ge… genach i życie w odosobnieniu. Rozmnażamy się sami ze sobą i dlatego…

– Dość!

– I dlatego dzieci rodzą się chore! – wrzasnęła, wskazując palcem Rosę. Oczy przyjaciółki, jedyna ładna część ciastowatej, szpetnej twarzy, wezbrały łzami. – Ale Dzierżący Blask mogliby nas wyleczyć! Ich badania…

Cios sprawił, że aż się zatoczyła. W szoku dotknęła twarzy; lewy policzek piekł, jakby wraziła go do ognia. Ojciec zamarł z wciąż uniesioną ręką.

– Zamilcz i wynoś się sprzed oczu Rady – wycharczał. – Już nie jesteś moją córką.

 

***

 

Tę noc po raz pierwszy w życiu spędziła poza pawilonem, w nieocieplonym, niskim namiocie zszytym z kozich skór. Kładła się spać, kołysana szumem wiatru i ich lekko zatęchłym, ostrym zapaszkiem.

Miała wyrzuty sumienia z powodu tego, jak potraktowała Rosę. Głęboko wierzyła, miała rację, ale powinna była wyrażać się delikatniej. Mogła przeprosić dopiero rano podczas wspólnego przędzenia, bo straciła prawo wstępu do domu, gdzie spały obok siebie, w najbardziej mroźne noce przytulone pod stertą skór.

Czekała, aż drzwi przędzalni uchylą się, ukazując brzydką, poczciwą twarz o rozszczepionej wardze. Ale tego ranka Rosa nie wstała.

Zorza z furią przędła przez cały dzień. Nawet nie zauważyła, że ukłuła się ostrym wrzecionem, a nowa nić nasiąkła krwią. Po plecach przebiegł jej lodowaty dreszcz – czuła, że to zły znak.

Nazajutrz nie obudził się Lumen.

 

***

 

Zorza zerwała się o świcie. Panujący w namiocie chłód sprawiał, że budziła się teraz znacznie wcześniej.

Odrzuciła skóry i wyskoczyła z posłania, usiłując nie hałasować. Spod łoża wyjęła spakowany zawczasu worek. Miała w nim suchą żywność, bukłaki wody i dary Sowiego Demona: czarodziejski przyrząd zawsze wskazujący północ, artefakt, z którego po pstryknięciu buchał prawdziwy płomień, nóż o ząbkowanym ostrzu. Dostała też ciepły koc, który po zrolowaniu zajmował bardzo mało miejsca oraz niesmaczne, twarde grudki zabijające ból i choroby. Na myśl o nich Zorza poczuła wściekłość.

Ojciec, choć wiedział o lekach, nigdy nikomu nie ulżył nimi w cierpieniu. Uważał to za świętokradztwo.

To, co zamierzała uczynić, także.

Wioskę otaczały gęste lasy. W odległości pół dnia marszu okalał je mur tak wysoki, że dwóch mężczyzn ledwo sięgało szczytu, jeśli jeden stanął drugiemu na barkach. Na wschodniej ścianie widniała jedna jedyna Brama. Poruszyć ją mogło tylko zaklęcie strzeżone przez ayascua.

Cóż, nie dość pilnie, pomyślała z satysfakcją, czując ciepło na piersi tam, gdzie w sekretniej kieszonce kryła się karteczka z ciągiem znaków. Zaraz jednak spoważniała.

O tej porze wioska wyglądała na wymarłą. Jedynym problemem była Straż Dzienna wstająca najwcześniej we wsi, by czuwać nad porządkiem.

Wyminęła oborę i skręciła w alejkę prowadzącą do przędzalni. To była najbezpieczniejsza trasa – z dala od pawilonu Rady, od centrum kulturalnego wioski. Nie spodziewała się tu o świcie nikogo.

Błąd.

Ktoś złapał ją za ramię i boleśnie ścisnął.

– Dokąd to?

– Na grzyby – warknęła. Zareagowała błyskawicznie, dokładnie tak, jak uczył ją Hvasca. W jednej sekundzie strażnik trzymał ją, w drugiej już wybałuszał oczy, leżąc na ziemi. Zorza nie wahała się ani chwili.

Błysnął chrom. Wbiła igłę w ramię mężczyzny i wcisnęła tłok; jego twarz raptownie sflaczała, a oczy zasnuły się mgłą.

Zorza starannie zagrzebała w ziemi iniektor i odetchnęła głęboko.

A potem pobiegła w las.

 

***

 

Ledwo zanurzyła się w knieję, poczuła się samotna. Szła wolno, dygocząc z zimna, strachu i samotności.

Wioska żyła w dużym ścisku, pracując i wspierając wzajemnie, a ona po raz pierwszy poczuła, że już nie jest jej częścią.

Serce waliło jej w piersi, gdy przedzierała się przez gęste poszycie. Każdy jej nerw napiął się jak cięciwa, choć wiedziała, że Rada zauważy jej zniknięcie i pośle pogoń dopiero za kilka godzin. Biegła, nie bacząc na to, że po raz pierwszy w życiu czuje w powietrzu sosnową, świeżą woń – zapach głębi lasu.

Będzie dobrze.

Potknęła się na wystającym korzeniu. Krzyknęła cicho, czując, jak sucha gałąź rozdziera skórę na jej policzku, ale nie zwolniła.

Będzie dobrze. Muszę tylko znaleźć Bramę przed nimi. Nie odważą się jej przekroczyć!

W południe zwaliła się na wilgotny mech, dygocząc z wysiłku. Jednym łykiem opróżniła pół bukłaka, ale nie pozwoliła sobie na dłuższy odpoczynek.

Płakała z ulgi, gdy dopadła do Bramy. Tak jak obiecał Demon, w mur wtopiona była stara płytka. Rząd liter i cyfr wciąż jarzył się słabym blaskiem.

Wciskała je, drżąc z nerwów. Wrota ze zgrzytem pękły na pół, a Zorza załkała i rzuciła się biegiem w ich metalową gardziel.

 

***

 

Po południu znalazła jar, w którym odważyła się rozpalić niewielkie ognisko z suchych gałązek. Głodna jak wilk, pożarła kolację i umościła sobie legowisko. Hvasca miał dołączyć do niej nocą, wędrując po tropach upuszczanych po drodze jaskrawożółtych groszków. Musieli odpoczywać, wiec nie mogli iść razem.

Ujrzała go o świcie. Mrużył oczy załzawione od zbyt ostrych promieni słońca.

– Co będzie, gdy znajdziemy Dzierżących Blask? – spytała.

Demon uśmiechnął się; policzki błyszczały mu od łez. Wyglądało to bardzo smutno.

 

***

 

Drugiego dnia upolowała i upiekła ptaka. Połowę starannie odkroiła i owinęła liśćmi w nadziei, że Hvasca zje swoją część, nim zrobi to jakieś zwierzę.

Obudziła się w cieple. Sowi Demon spał, ciasno przytulony do jej boku. Obok wygasłego ogniska piętrzył się stos obgryzionych kostek.

Ruszyła dalej.

 

***

 

– Przyszedłeś – szepnęła, kiedy przycupnął bezszelestnie u jej boku. Zmierzch już zapadał; Zorza dygotała pod kocem, walcząc z sennością. Hvasca wyglądał na bardzo zmęczonego; choć nie powinien, szedł jej śladem za dnia. – Wiesz, dawno temu babka Kandela opowiadała nam baśń. O królewnie, która wraz z dworem zasnęła na sto lat, czekając na księcia, który zbudziłby ją pocałunkiem.

Demon milczał.

– Nie chcę spać. – Poczuła pod powiekami łzy. – Jeśli nie wstanę o świcie… obudź mnie. Choćbym miała czekać sto lat, przysięgnij, że mnie obudzisz!

Chciałbym, pomyślał, dotykając jej policzka. Ale priony w twoim mózgu już zmieniły jego białka. Nie doczekasz stu lat. Umrzesz we śnie, bo ja nie potrafię cię ocalić.

– Śpij, królewno – szepnął Hvasca, gdy powieki Zorzy opadły.

Nie zauważył nawet, że przesiedział w wykrocie całą noc. Oprzytomniał, czując na skórze liźnięcia słońca. Dopiero wtedy pochylił się i, nie wiedząc, co robi, wycisnął na jej ustach pocałunek.

Nie obudziła się.

Na horyzoncie wstawał świt. Zorza, druga córka ayascua Skowronków, miała rację.

Został sam.

Koniec

Komentarze

Bardzo interesujące opowiadanie, Wiktorze. Będzie trochę dużo uwag z mojej strony, ale też muszę przyznać, że ostatecznie całość wypadła dobrze.

Najsłabszy jest zdecydowanie początek.

Początkowy fragment zbytnio przeładowany treścią, imionami i kwiatkami, przez co czułem się jak w barokowym kościele. Mnóstwo tego, piękne, barwne… ale o co chodzi, to już trudno ogarnąć.

Drugi zarzut do początku to imiona: Rosa i Zorza. Oba związane z naturą, dwusylabowe, podobne. Nie potrafiłem rozróżnić tych dziewczyn, przez co mętlik w głowie dodatkowo narastał. Zabrakło też opisu tych postaci. Samego Demona opisujesz dokładnie i to nawet dwukrotnie, podczas gdy dziewczyn już nie. A jakaś jedna lub dwie charakterystyczne cechy podarowane Zorzy w początkowym fragmencie, zupełnie odmieniłyby mój odbiór tej postaci.

Podobnie Rosa i jej “szpetna” twarz. Aż się prosi, by to dać na początek.

 

Jeżeli chodzi o warsztat, to uwagi mam dwie:

Masz skłonności to przebarwiania opisów i popadania w “poetycką” manierę. W “Kresie i krachu” było to samo. Tutaj troszkę już mniej to razi w oczy, ale wciąż jest.

Bytoza – za dużo tego w tekście. Dokładnie 25 razy użyłaś czasownika “być”. Jak na mój gust, co najmniej połowę z tego należałoby wywalić.

 

groteskowo chudy

upuściła swoje utensylia

Lider opozycjonistów

iniektor

Czy te słowa pasują do świata pojmowanego przez Zorzę? Rozumiem, kiedy Sowi Demon ich używa, lub nawet Rada (choć tutaj już nieco zgrzyta). Ale z kontekstu wynika, że społeczność wioski była niejako trzymana w ignorancji odnośnie do otaczającego ich świata. W takim przypadku te nowoczesne słowa dobierałbym ostrożnie. 

Wyciągnął rękę, chcąc jej dotknąć, ale zawahał się.

 Żeński podmiot wynikający z kontekstu jest bardzo daleko, a bliżej jest ręka, przez co nie brzmi to dobrze.

Kosz walał się po brudnej podłodze;

Walanie się to proces długotrwały, tu zaś kosz upadł na brudną podłogę, i pewnie tak już został, nie zmieniając swej pozycji w czasie.

To nie była jego pora.

Wyglądał na głodnego.

Zdania zbędne. Wynikają z kontekstu.

Mam zmodyfikowany karioty

???

– Ojciec i babka Kandela przestrzegali nas przez nimi. To ludzie, którzy zakpili sobie z bogów i wykradli im Światłość, ale nie rozproszyli cienia w swoich sercach. Zniszczyli lądy, zatruli wody i wycięli lasy. Wyłupili bogom Oczy i zawiesili je na niebie.

Dlaczego Zorza tłumaczy to demonowi, który to wszystko wie?

Lepiej by było, gdyby w jednej z początkowych scen, babcia Kandela opowiadała to wnuczce.

 

– Chińskie sztuczne księżyce. Nazywacie je Oczami Bogów, ale to tak naprawdę coś na kształt wielkich luster nocą odbijających światło w kierunku miast. Chodziło o redukcję zużycia elektryczności.

Bardzo fajny twist. Z klasycznego fantasy w jednej chwili przechodzisz w SF.

 

lekko zatęchłym, ostrym zapaszkiem

Skoro tylko lekko zatęchły, to raczej nie ostry.

 

Jednym łykiem opróżniła pół bukłaka,

Miała tak niesamowicie wielki przełyk, czy bukłaczek był malutki? ;)

 

Na koniec już będzie milej. Fabuła bardzo interesująca. Poza początkiem, który nie zachwycił, później było już coraz lepiej. Dwa świetne twisty. Pierwszy ze zmianą postrzegania świata. Drugi na zakończenie. Jeżeli chodzi właśnie o fabułę, to opowiadanie ma chyba największy potencjał wśród sowo-skowronków. Szkoda, że zabrakło Ci tutaj troszkę chłodnego spojrzenia na całość i swoistego wyrachowania, by te akcenty odpowiednio rozłożyć. O ile początkiem byłem nieco zawiedziony, to końcówka palce lizać.

Klikam bibliotekę.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

“Zrobiło się ciemno i… – uUrwała.”

 

“…jakby wraziła go do ognia…” – Nie wydaje mi się, by twarz można było wrazić w ogień.

 

“Głęboko wierzyła, miała rację, ale powinna była głosić ją delikatniej.” – Podobnie nie wydaje mi się, by można było głosić rację. Głosi się prawdę.

 

Czytało mi się dobrze. Tekst jest napisany płynnie, narracja prowadzona ciekawie. Początek sprawił mi kłopot, bo trochę minęło nim wyobraziłam sobie, jak co wygląda i wczułam się w świat… bo też nie bardzo ten koncept kupuję. A właściwie to w ogóle, jeśli chodzi o te modyfikacje genetyczne i ich konsekwencje. No ale pomysł jest interesujący i tak, i dość nietuzinkowo chyba wpisuje się w ramy konkursu. Myślę, że limit znaków uwalił w nim sporo ciekawych pomysłów, no ale to zawsze tak jest.

W każdym razie klik do Biblioteki. Ładnie napisane, tylko treściowo do mnie nie do końca przemówiło.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

@chroscisko, @joseheim: 

 

Bardzo dziękuję Wam za komentarze i wskazanie usterek, które umknęły mi oraz innym betuniom. Mam nadzieję, że zdążę je jeszcze uwzględnić, nim dopadną mnie grasujące w okolicy sowy. ;) Przyznaję, że limit znaków był dla mnie zabójczy i walka o zbicie ich liczby była krwawa, co pewnie widać w niektórych fragmentach.

Cieszę się, że tekst Wam się (chociaż trochę) spodobał i dziękuję za kliki. :)

Wybacz, pomimo chęci nie dałem rady z betą. Mam nadzieję, że w przyszłości dam radę jakoś to nadrobić. Zacznę od dokończenia czytania tego tekstu : )

@erp.karon 

Nie ma sprawy, ekipa zebrała się niezła, a i tak baardzo pomogłeś mi z chińszczyzną, za co raz jeszcze gorąco dziękuję! 

Ech, Wiktorze, no i wróciły do nas te nieszczęsne utensylia… ;)

 

O tekście pisałam już sporo, ale teraz jeszcze dodam publicznie, że do mnie najbardziej przemówiło zakończenie opowiadania i wplecenie doń baśni. Udany finał ciekawego tekstu :)

 

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

@Minuskuło,

przepraszam, biję się w pierś, no ale przysięgam na pierogi mojej mamy – nic innego mi tam lepiej nie pasowało niż te nieszczęsne utensylia! :( 

Pierogi mamy – rzecz święta. Wierzę na słowo!

Może wrzuć po prostu “rondel i chochlę” – bo w sumie chyba z tego składały się utensylia – i będziemy w kuchn… w domu :)

 

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Interesujące opowiadanie.

Podobał mi się moment, gdy Hvasca opowiada Zorzy, czym są Oczy Boga, zaskoczyłeś mnie. Nie jestem pewna, dlaczego Zorza tak od razu mu uwierzyła (w końcu profanuje sacrum), ale nie przeszkadzało mi to zupełnie. Na plus zasługuje też zdecydowanie nieszczęśliwe zakończenie, tu miałam drugą niespodziankę. No i wykreowany świat bardzo przyjemny.

Czytało mi się bardzo dobrze.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Zadziwiające opowiadanie – zaciekawiło i czytało się bardzo dobrze, choć do końca nie zorientowałam się o co tu chodzi. Chwilami miałam wrażenie że wioska, o czym nie wiedzą jej mieszkańcy, istnieje na potrzeby jakiegoś osobliwego eksperymentu – to by usprawiedliwiało użycie różnych pojęć i słów, mało przystających do poziomu mieszkańców wioski, tudzież istnienie przedmiotów pozostających w posiadaniu demona. Chwilami zaś miałam odległe skojarzenie z filmem Osada.

Przeczytałam bez najmniejszej przykrości, ale nie doszłam do żadnych wniosków.

 

ale ubra­nie – strzę­py bu­ro-sza­rych szmat… –> …ale ubra­nie – strzę­py bu­rosza­rych szmat

 

– Nie­któ­rzy pra­gnę­li od­ciąć się od cy­wi­li­za­cji. – pod­jął po chwi­li. –> Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

z dala od pa­wi­lo­nu Rady, od cen­trum kul­tu­ral­ne­go wio­ski. –> Wybacz, Wiktorze, że głupio zapytam, ale jak wyglądała działalność rzeczonego centrum kulturalnego?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Drogi Wiktorze, pozwolę sobie zabawić się w czarownicę i zajrzeć ci do głowy – miałeś pomysł na 50k i upchałeś go w konkursowy limit, czyż nie? Bo czego tu nie ma – zaawansowany world-building, konflikty rodzinne, zapomniane demony, survival w klimacie Robinsona Cruzoe i jeszcze baśń na dokładkę. I każdy z tych wątków jest ledwie muśnięty. Brak mi trochę znaków, żebym była w pełni zadowolona.

 

Mam wrażenie, że część znaków marnowana jest na nieistotne sceny (polowanie na ptaka… ta, jasne; przędzenie włóczki, które jest doklejone po to, by pasowało do konceptu Śpiącej Królewny).

 

Czytało się miło i płynnie. Zaciekawiłeś mnie swoim światem i oryginalnym pomysłem. Bohaterowie są interesujący, szczególnie wybija się tutaj sowi bóg i jego dramat. Baśnie wplatywane do historii zwykle są spoko i u ciebie to też nadało głębi końcowej, bardzo ładnej scenie. Ogólnie miła lektura, klikam bibliotekę.

 

Zorza wrzasnęła i upuściła swoje utensylia, robiąc przy tym taki raban, że Sowi Demon skrzywił się paskudnie.

Czasem trafiały się takie pokraczne słowa, które wyglądały jakbyś na siłę szukał synonimu, nie przykładając uwagi do kontekstu – moją uwagę zwróciły jeszcze wiktuały i bibeloty. Niby to poprawne, ale w baśni wygląda dziwnie.

 

Przerastał ją o głowę, ale ubranie – strzępy buro-szarych szmat

nie lepiej szaroburych?

 

Przez to całe podrzucanie jedzenia wpędziłeś mnie w głęboką rozkminę, co jedzą sowy :o

www.facebook.com/mika.modrzynska

Choroba wściekłych sów? Jest jakaś koncepcja.

Też miałam problem z rozróżnieniem Zorzy i Rosy. Nie dosyć, że podobne, to jeszcze obie kojarzą się poranno-wieczorowo.

Początek wciągający, przejście do SF fajne. Mniej mi się spodobała końcówka – chętnie powitałabym więcej wyjaśnień. Dlaczego demon wyciągał dziewczynę z wioski, skoro i tak wiedział, że uśnie? A może nawet to on podrzucił jej priony. BTW, wydawało mi się, że to nie jest choroba genetyczna. Dlaczego ta wioska była tak izolowana? Eksperyment? Bo sami sobie tej bramy nie zbudowali. A obszar musiał być niezły, że ekosystem dawał sobie radę. Nie wybili większych czworonogów? Po co tak dziwacznie zmieniać sobie geny? Brrr! Straszny gwałt na naturze. Zawsze są ludzie, którzy muszą czuwać w nocy. Jeśli nie gliny i lekarze na pogotowiu, to astrologowie. A co, gdyby w nocy wybuchł pożar, wichura zawaliła jakiś budynek?

No, zostałam z dużą liczbą pytań i garstką odpowiedzi.

Ale nawiązanie do królewny ładne.

Jednym łykiem opróżniła pół bukłaka,

Musiała mieć paszczę krokodyla albo malutki bukłak.

Babska logika rządzi!

Ale Was się tu nazbierało! Wybaczcie za zwłokę (weekendzik, rozumiecie).

@Chroscisko, 

Odniosę się jeszcze raz do Twojego komentarza, ściślej – do fragmentu dotyczącego mojego warsztatu. Barwność opisów uważam raczej za specyfikę mojego stylu, nie zaś błąd – taką mam logikę wyrażania myśli, ot. Jest wielu autorów, w tym znanych i cenionych, którzy w kolorycie opisów też nie oszczędzają swoich piór, ich styl z tego tytułu jednym podoba się, a innym nie. Zdarzało mi się do moich tekstów otrzymywać opinie, w których wysoko oceniano przede wszystkim język. Pozwolę sobie zostać przy własnej stylistyce myśli, przede wszystkim dlatego, że jest moja i sprawia mi frajdę. ;)

A byłoza – ejże, stężenie 2,5 “być” na stronę A4 to tak źle? “Być” to jeden z częściej występujący w języku wyrazów i czasami bywa niezastępowalny (albo paniczne próby jego zastąpienia wyglądają po prostu dziwnie). W swoim komentarzu użyłeś “być” w różnych odmianach osiem razy (bez liczenia fragmentu, w którym wskazywałeś mi tę usterkę ;)) i w moim ujęciu nie jest to nawet wyczuwalne, o ile tekst jest płynny. 

 

@Anet, 

Cieszę się, że do mnie zawitałaś i dziękuję Ci za pozytywny komentarz! ;) Co się tyczy Oczu Bogów, jest to odniesienie do projektu Chińczyków, którzy faktycznie zamierzają stworzyć podobny system oświetlenia miejskiego. Koncepcja opowiadania wyrosła od rozmowy z przyjaciółmi na temat tego, czy taka zmiana w jakiś sposób wpłynie na rytmy czuwania ludzi i zwierząt. 

Dlaczego Zorza uwierzyła w słowa Hvaski? Cóż, demon sam był w wiosce czczony jako nieomal bożek opiekuńczy, dlaczego miałaby zatem mu nie wierzyć? W literaturze znamy sytuację, gdzie dziewczyna uwierzyła skrzydlatemu facetowi, że będzie w ciąży. ;) 

 

@Regulatorzy, 

Ciebie także witam serdecznie i dziękuję, że tu zajrzałaś. Filmu “Osada” nie znam, ale Twoje skojarzenia z eksperymentem są poniekąd słuszne – mamy tutaj odizolowaną populację ludzi poddanych modyfikacjom genetycznym, którzy, odcięci od świata, w ciągu kilku pokoleń wytworzyli sobie zręby własnej kultury (mocno opartej na przykazaniu izolacji od reszty cywilizowanego świata). Jedna różnica była taka, że nie zrobili im tego szaleni korponaukowcy. Sami to sobie zrobili.

Dziękuję za wskazanie usterek językowych. ;) Przy “centrum kulturalnym” chodziło mi o centralny punkt osady, w którym po pracy toczy się życie towarzyskie.

 

Droga @kam_mod, 

Po pierwsze, czarownicą to Ty już jesteś, a po drugie – trafiłaś. ;) Mi także brak znaków, tak gdzieś drugie tyle, jak zresztą oszacowałaś. Historia, która mi się wykluła pod tematykę tego konkursu, okazała się być bardziej znakochłonna, niż na to sowojurorki pozwoliły. Niemniej zdobyła już moją sympatię na tyle, że chcę się nią podzielić. Może w przyszłości rozbuduję to opowiadanie i doszlifuję wątki, o których już mi wspomnieliście.

Ejże, wiktuały i bibeloty właśnie są baśniowe. :<

Sowy, moja droga, jedzą pokarm zwierzęcy: robaczki, małe gryzonie, niektóre gatunki żerujące w pobliżu wód jedzą ryby.

 

(Finklo i Bello, widzę Was, ale muszę teraz pędzić – wrócę tu!)

 

 

Droga @kam_mod, 

Po pierwsze, czarownicą to Ty już jesteś

Kurwa, a myślałam, że dobrze się maskuję… :/

www.facebook.com/mika.modrzynska

W swoim komentarzu użyłeś “być” w różnych odmianach osiem razy (bez liczenia fragmentu, w którym wskazywałeś mi tę usterkę ;))

Komentarz pisany “na szybko” to nie literatura piękna. Od tej drugiej wymaga się więcej.

 

Barwność opisów uważam raczej za specyfikę mojego stylu, nie zaś błąd – taką mam logikę wyrażania myśli, ot. Jest wielu autorów, w tym znanych i cenionych, którzy w kolorycie opisów też nie oszczędzają swoich piór, ich styl z tego tytułu jednym podoba się, a innym nie.

Twój styl, Twój wybór. Moje zaś prawo czytelnika, by ponarzekać, gdy widzę, że może być lepiej ;)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

@Finklo, 

Od razu tam wściekłe! ;) A zresztą… to Skowronki wypadły w tym zestawieniu gorzej. (Prawda, szanowne nocne jury?)

Priony to faktycznie białkowy czynnik infekcyjny (vide choroba Creutzfeldta-Jakoba), ale dopiero wtedy, gdy ześwirują z poprawnych politycznie białek organizmu (i psują inne jego białka). Bardzo rzadko występująca u ludzi śmiertelna bezsenność rodzinna (choroba dziedziczna, którą obciążonych jest obecnie raptem kilkadziesiąt rodzin) ma podłoże prionowe. Choroba dręcząca Skowronki jest swego rodzaju “wariacją na temat” i jej odwrotnością. 

Odpowiadając na Twoje (skądinąd słuszne) pytania o organizację życia wioski oraz zagrożenia funkcjonującej w ten sposób społeczności: Zgromadzenie Skowronków to sekta. Ściślej rzecz ujmując: chowane wsobnie popłuczyny po radykalnej sekcie powstałej w świecie, którego rozwój technologiczny umożliwia na łatwą ingerencję w kod genetyczny. Gwałt na naturze? A i owszem. Po co tak dziwacznie zmieniać sobie geny? Z tego samego powodu, dla którego nawet współcześnie ludzie podejmują sprzeczne z aktualnym stanem wiedzy decyzje zdrowotne: dla przekonań.

Nie chcę wdawać się w tym miejscu w polemikę światopoglądową – mam nadzieję, że tekst zrobi to za mnie – ale już teraz zmieniamy nasze ciała nie tylko dla naszego zdrowia, ale też urody, wygody i wyznawanych wartości. Czasem czynimy to, nie bacząc na wichury i pożary. ;) 

Co się zaś Sowiego Demona tyczy – jego motywacje i uczucia względem Zorzy wolę pozostawić do Waszej interpretacji. ;)

 

@Bellatrix, 

I see U!

 

@Kam_mod, 

Nie dość, że czarownica, to jeszcze spamerka! 

 

@Chruściku,

Z chęcią przyjmę Twoje narzekania i uwagi, bo chociaż nie będę zapewne zgadzać się ze wszystkimi to, cytując Ricka Yanceya, “są mi nieodzowne”. ;) I bardzo pomocne! 

Aaa, nie wiedziałam, że priony mogą się objawiać także bezsennością. Znałam je tylko od strony wściekłych krów i Creutzfeldta-Jacoba. To zmienia postać rzeczy i uwiarygadnia działania sekty.

Babska logika rządzi!

@Finklo, 

wstępnie podsyłam artykuł z Wiki (wiem, że bywają różne zastrzeżenia co do Wikipedii, ale choroba opisana jest tu całkiem znośnie): https://en.wikipedia.org/wiki/Fatal_insomnia i zachęcam do rzucenia okiem na filmy dokumentalne o FFI, jest bardzo ciekawa (aczkolwiek wygląda strasznie). Prawdopodobnie możliwe byłoby zarażenie się drogą infekcji (jak przy CJ albo BSE), podobnie przenosiła się kuru u Papuasów, przy czym szkopuł był taki, że Papuasi kultywowali rytualny kanibalizm, a chorych na FFI na szczęście nikt nie je. :) 

 

Wiktorze, bardzo dziękuję za dodatkowe wyjaśnienia. ;)

Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Regulatorzy, 

To ja dziękuję za zerknięcie do mojego tekstu!

NMZC, PSNP. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Łapankę zrobiono już za mnie, więc powiem tylko – czapki z głów. Dobry kawałek. Mógłby być lepszy, ale wszystko mogłoby być lepsze.

 Chwilami zaś miałam odległe skojarzenie z filmem Osada.

Ja też.

 przędzenie włóczki, które jest doklejone po to, by pasowało do konceptu Śpiącej Królewny)

Trochę na siłę. Ale ogólnie fundamenty są solidne i całość się nie chwieje. Chyba zjem Twój mózg, żeby przejąć zdolności :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@ Reg, 

OK! :D 

 

@Tarnino, 

Nie, tylko nie mózg – te priony mogą być zakaźne! 

Bardzo Ci dziękuję za wyrazy uznania i polecam się na przyszłość. :)

Znakomicie mi się czytało – jak już ktoś dobrze zrobi mariaż SF i fantasy, to zwykle ma mnie kupioną (ale to się rzadko zdarza). Historia w opowiadaniu mnie zaskoczyła, nie spodziewałam się, w którą stronę pójdzie. Intrygująca fabuła i styl, który sprawił, że czytało mi się gładko i szybko, to też wielkie zalety. 

Startuję w tym samym konkursie, ale gdybym miała w nim oceniać, to to opowiadanie byłoby w pierwszej dwójce, razem z tekstem mr.marasa :)

ninedin.home.blog

@Ninedin, 

Lejesz miód na moje serce – bardzo cieszę się, że spodobała Ci się moja koncepcja i wykonanie. No i wypada popędzić w takim razie do opowiadania Pana M., bo jeszcze nie udało mi się rzucić okiem na inne konkursowe (żywot człowieka przygniata, ale Twoje tez mam w kolejce. ;)).

Rączki całuję.

@Kam_mod, 

Nie dość, że czarownica, to jeszcze spamerka! 

Wysoki sądzie, jestem niewinna!

 

Image result for pikachu meme

www.facebook.com/mika.modrzynska

Wrzucasz od początku na głęboką wodę, ale gdy już się przyzwyczaiłem, to i na końcu dużo satysfakcji poczułem :)

Przede wszystkim podoba mi się stylizacja na science fantasy (z mocną dozą s-f w tle). stopniowo ujawniasz kolejne elementy i nigdy do końca nie tracisz tego klimatu baśni. Powstałą przez to kombinację czyta się ciekawie.

Bohaterowie są wyraziści, choć początkowo Zorza nie brzmi jak zadziorna i ciekawa świata, ale raczej jak smarkula ;) Sowi Demon wypada ciekawiej i nawet w scenie, gdy zdradza wszystko dziewczynie, nie traci swoistego “klimatu” magicznej postaci.

Zakończenie też na plus – dla mnie ujmujące.

Ale żeby nie było tak słodko, łyżka dziegciu do tego słoika miodu – mam wrażenie, że części nazw własnych dałoby się uniknąć. Choćby tego dziwnego słowa na szefa wioski. Owszem, ładnie się na końcu komponuje, ale i tak na koniec zostaje poczucie, że raczej jest ono dla uciechy autora niźli dla czytelnika.

Podsumowując: niełatwy, ale mimo wszystko satysfakcjonujący koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

O kurcze, kolejny świetny tekst na Sowy! Dobrze, że Staruchów do jurkowania nie biorą, bo miałbym cholerny problem!

A co do opowiadania – trochę mi się z Wolfem skojarzyło. On tak lubił ukrywać SF pod płaszczykiem fantasy. A tobie udało się to znakomicie. Dodatkowy plus to świetne zakończenie.

Uwag nie mam, już wszystko wyłapane :)!

A nie, jest coś – jak coś “zrujnowane” może być jednocześnie “solidne”?

Bardzo mniamuśne opko!

Do portalowej antologii jak znalazł!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

“Osada” jak nic. Ale mimo to całkiem zgrabne opowiadanie. Byłbym bardziej usatysfakcjonowany gdyby nie było po północy, a dla skowronków które muszą rano wstać to zabójstwo wiążące się z dwoma kawami rano a nie jedną ;)))

Pierwsze wrażenie: mogłeś trochę zredukować to “się”, zmieniając same wyrazy. Np.

Szeptano, że jego pojawienie się zwiastuje nieszczęście.

Jego przybycie.

Ze środka ciągnęło chłodem, wonią pleśni i wilgotnego mchu. Zadrżała, ale ciaśniej owinęła się chustą i ruszyła dalej, trzymając się czerwonej o tej porze plamy słonecznego światła.

Ciaśniej zawiązała, itp.

 

Skojarzenia z Osadą i ja mam. ;) I chaos na początku, która to Rosa, a która to Zorza, która mówi, która idzie, która pada, którą przynieśli, a która łka. No nieczytelnie tam jest trochę.

Ale czym dalej w las (nomen omen) tym lepiej. Najbardziej podobał mi się ten mariaż baśni z science fiction. To naprawdę wyszło dobrze. Zacny pomysł, niezłe wykonanie, gorzkawe zakończenie. Ładnie, ładnie.

 

@NWM, 

witam w moich skromnych progach! ;) Cieszę się, że wpadłeś i wyniosłeś stąd pozytywne wrażenie. Przyznaję, że lekki chaos na początku był moim zamiarem. Osobiście bardzo lubię teksty, w których informacje wskakują na swoje miejsce stopniowo aż do poczucia satysfakcjonującego “klik", które chyba poczułeś. ;) Co do smarkulowatości Zorzy – cóż, pamiętajmy, że była córką przywódcy wioski, dopóki nie kopnęła jej w zadek społeczna degradacja. :D

Jeżeli chodzi o nazwy własne, to możesz mieć rację co do ich nadmiaru, niemniej sądzę, że pomagają budować klimat fantastycznej baśni pełnej Magicznych I Przez To Pisanych Wielką Literą Rzeczy. Pamiętajmy, że była to odizolowana grupa, która stworzyła sobie własną kulturę i system religijny, musiała więc ponazywać jakoś ich elementy. A moja frajda to swoją drogą. ;) 

Podsumowując: niełatwy, ale mimo wszystko satysfakcjonujący koncert fajerwerków.

Nikt nie powiedział, że musi być łatwo! ;) Oby tylko fajerwerki były wypałem, nad czym staram się pracować. Dziękuję Ci bardzo za komentarz i polecam się na przyszłość. 

 

@Panie Starszy, 

Nie znam Wolfa, ale chyba wypada w takim razie poznać! Myślę, że z tą ruiną i solidnością można dojść do porozumienia. W kontekście tej wieży – mimo utraty sporej części elementów konstrukcyjnych (wraz z wybitą solidną dziurą w dachu, skoro wpadało przez nią słońce), wciąż nie sprawiała wrażenia, jakby miała zaraz walnąć. Podobnie babka Kandela – nieszczególnie młoda i w związku z tym urodziwa, ale jak na staruszkę trzyma się nieźle. ;) 

Bardzo się cieszę, że opowiadanie przypadło Ci do gustu (i z chęcią przytulę się do ewentualnej antologii, jeśli Beryl da i Loża pozwoli). ;) Dziękuję i zapraszam do mnie ponownie!

 

@Enderku, 

“Osady” nie kojarzę, ale chyba też w wolnym czasie postaram się poznać. ;) Inspiracją do tego tekstu były wygibasy Chińczyków z tymi ich księżycami, śmiertelna bezsenność rodzinna oraz “Śpiąca królewna”. Mam nadzieję, że poranna kawa nie zrobiła Ci krzywdy! W przyszłości podczas wstawania pamiętaj, że tutejsze Skowronki miały duużo gorzej. 

Dziękuję za komentarz!

 

@Ac, 

dziękuję za komentarz i zwrócenie mi uwagi na nadmierne “się”, postaram się (sic!) mieć to na uwadze na przyszłość. Cieszę się, że koncepcja genetycznie modyfikowanej Śpiącej Królewny przypadła Ci do gustu. Polecam się na przyszłość! ;)

Nic mnie bardziej nie przyciąga niż właśnie science fantasy. Nie należy do najpopularniejszych, ale można znaleźć sporo przykładów. Już ktoś wspomniał, że miałeś w tekście coś a la Wolfe. W każdym razie, mi się bardzo podobało – konwencja baśni, a przy tym bardzo subtelnie wplotłeś motyw SF. I naprawdę, wielka szkoda, że ten pomysł “wcisnąłeś” w 20k. Ale byłoby to piękne ponad tę liczbę, jak 50k… 60k… Udało Ci się zbudować naprawdę fascynujący świat, który ma się ochotę czytać więcej.

@Deirdriu, dziękuję, że do mnie wpadłaś i bardzo cieszę się, że opowiadanie Ci się podobało. Jak już padło wyżej: mi także byłoby dużo wygodniej, gdyby limit znaków był ciut większy, bo poziom złożenia uniwersum okazał się przerastać moje wcześniejsze szacunki. Mimo to cieszę się, że aktualna forma Ci się spodobała. ;)

Jakże czysto i sprawnie napisany tekst. Warsztat bardzo dobry. Duży plus za klimat i pewną taką… niesamowitość. Jest tam w tle jakiś złożony i kuszący tajemnicą świat, być może całkiem odmieniona lub opuszczona Ziemia dalszej przyszłości.

Ja również miałem lekkie skojarzenie z umierającą Ziemią (i Słońcem) z cykli Gene Wolfe'a. I chyba nie tylko ja. Jednak najwięcej podobieństw ma Twoja historia ze wspomnianą "Osadą". Jeśli obejrzysz film, przyznasz rację Reg.

Oczywiście tutaj mamy bardzo fajne podłoże science-fiction: modyfikacje genetyczne, orbitalne lustra słoneczne itd. Widać zaraz miłośnika gatunku.

A w tym wszystkim zmieściłaś jeszcze gorzkie nawiązanie do Śpiącej królewny. Też na plus.

Jedyny leciutki zarzut dotyczyć może tego tonu przygnębienia i smutku, który snuje się przez cały tekst bez chwili oddechu dla czytelnika.

Bardzo zacna lektura.

Po przeczytaniu spalić monitor.

@Panie Maras, 

Bardzo dziękuję za Twój komentarz i wyrazy uznania. :) Cieszę się, że udało mi się oddać pewną atmosferę “magiczną” panującą wśród mieszkańców wioski, których pojęcie świata sprowadzono do opierania się bardziej na legendach i specyficznej religii, aniżeli wiedzy naukowej. Przeczuwam, że w takim razie na święta mam już co oglądać, jeśli chodzi o filmy. ;) 

Jeżeli chodzi o pesymistyczną atmosferę, przyznam, że było to moim celem. Odnosząc się do samej “Śpiącej królewny” – pamiętajmy, że (zwłaszcza w starszych wersjach przekładów) wcale nie była to baśń różowa i pełna szczęścia. Cieszę się, że udało mi się wywołać odpowiednie wrażenie, choć może być ono zinterpretowane jako ciut “przyciężkie”. No ale życie w końcu lekkie nie jest. :D

Dzięki i zapraszam ponownie!

Ładnie, Wiktorze, bardzo ładnie. :) To dobre opowiadanie i bardzo dobrze napisane. Mogło być wręcz świetne, ale dwie rzeczy delikatnie "zmniejszają" jego wartość. Pierwsza to wyjaśnienia, jakich udziela Hvasca. Raz, że niezrozumiałe dla dziewczyny, dwa, że zbyt wiele odkrywa. Przez to opowiadanie straciło trochę z uroku, osobiście wolałbym więcej niedopowiedzeń, a nie taką kawę na ławę. Częściowo jednak Cię rozumiem. To portal, gdzie niedopowiedzenia są czymś niechcianym (moim zdaniem), pewnie posypałby się pretensje itd. Tu wszystko trzeba mieć na piśmie. ;)

Druga sprawa to zamknięta wioska. To jest już mniej oryginalne, niż wstęp i klimat początku opowiadania. Przyznam szczerze, że poczułem zawód.

Co nie zmienia ogólnego, bardzo dobrego wrażenia. Każdy z nas ma bowiem inne gusta i wszystkim nie dogodzisz. Cóż mogę dodać. Dobra robota. :)

 

Przeczytałem i całkowicie zgadzam się z poprzednimi komentarzami. Świetne opowiadanie :) Fajny ten pomysł na “śmiertelny sen”, normalnie będę się bał dzisiaj zasnąć. ;D Super wypadła postać Zorzy. Na początku niby taka ciekawska gówniara, a potem prawdziwa rewolucjonistka ;)

Super tekst :) 

@Darconie, Bardzo dziękuję Ci za pozytywny komentarz. ;) Pozwolę sobie ustosunkować się do Twoich zarzutów. Wyjaśnienia, jakie pojawiają się w tekście, są w moim odczuciu głównym jego smaczkiem i elementem umożliwiającym mi osiągnięcie zamierzonego celu – połączenie klimatu baśniowego z twardym sf. Zauważ, że wciąż pozostaje sporo niedomówień – jak np. szczegóły funkcjonowania wioski (o czym wspomniała Finkla) oraz cała postać Hvaski, której dokładnego pochodzenia w tej wiosce, roli oraz motywacji nie wyjaśniam. Jak też już zauważono wyżej, bardzo lubię science fiction, szczególnie wtedy, gdy faktycznie zahacza o "science". Bardzo też lubię beletrystykę, w której ktoś przysiadł nad researchem. Światy, których istnienia autor nie próbuje w żaden sposób ugruntować, jawią mi się jako jednowymiarowe. Sądzę, że bety mogą potwierdzić, że obecna forma opowiadania i tak jest mocno uszczuplona, jeżeli chodzi o infodump. ;) Jeżeli chodzi o wioskę– podobnie jak w powyższym argumencie, uważam, że w innych okolicznościach tak poprowadzona fabuła nie miałaby sensu. Niemniej cieszę się, że Twój komentarz miał wydźwięk pozytywny, mam nadzieję, że będziesz bardziej usatysfakcjonowany kolejnymi moimi opowiadaniami. ;) @Ospały Leniwcze – Dziękuję za Twój komentarz i wyrazy uznania, mam nadzieję, że mimo wszystko uda Ci się zasnąć dziś dobrze. Niech Ci się przyśni Zorza, o. To wbrew pozorom całkiem fajna dziewucha. ;)

To nie były zarzuty. :) Nie używałem tak mocnych słów. :) Raczej spostrzeżenia, subiektywne. :)

Przepraszam w takim razie za niefortunny dobór słów, chodziło mi bardziej o podjęcie polemiki i próbę umotywowania mojego stanowiska. ;) 

Bardzo dobre opowiadanie. Spodobało mi się zwłaszcza to stopniowe przejście od fantasy do s-f oraz nawiązania do baśni. No i na dokładkę mocne zakończenie. Interesujący pomysł z tym szalonym sekciarskim eksperymentem. I trochę straszny w stylu wyspy dr Moreau. Jak na razie mój konkursowy faworyt.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Proszę Dziadka, bardzo dziękuję za komentarz i słowa uznania, cieszę się, że tekst zbiera póki co pozytywne (w stopniu aż zadziwiającym) opinie. Przy okazji bardzo dziękuję osobom, które go nominowały do najlepszych w grudniu. Serduszko mi rośnie (i chyba nie jest to patologiczny przerost komory). ;)

http://altronapoleone.home.blog

Przyjemne opowiadanie, choć niczego nie urwało. Napisane poprawnie, gładko się płynęło. Moim zdaniem nie zaszkodziłoby tu kilka zdań perełek – a po “Starszej pani” wiem, że potrafisz. 

Fabularnie bez szału. Trochę strzeliłaś sobie w kolano tagami “baśń” i “science fiction”, bo to popsuło rozwiązywanie zagadki. A tak to wiedziałem, że gdzieś za tym prymitywnym światem czai się technologia. 

Zabrakło napięcia. Ludzie w wiosce zasypiają, grozi im zagłada – ale informujesz o tym dopiero w trzeciej scenie. Tajemnica tego Sowiego Demona też wybrzmiewa średnio, bo szybko odsłaniasz karty. Nie spodobało mi się to, że Hvasca potem wszystko tak tłumaczył Zorzy. A jeszcze mniej mi się spodobało, kiedy na sam koniec dołożyłaś ten infodump z prionami. Po co to? W dodatku łamiesz wtedy niepisaną zasadę: narracja, mimo że trzecioosobowa, była prowadzona z punktu widzenia Zorzy, więc skąd to nagłe wejrzenie w głowę kogoś innego? Zabieg mało elegancki. 

Zabrakło mi też opisania motywacji głównej bohaterki. Pod względem psychologii całe to opowiadanie jest raczej baśniowe. 

Ogólnie można by wszystko sprowadzić do tego, że zaszkodził limit :/ Pomysł fajny pod kątem konkursu, ale w szerszej perspektywie – średni. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

@Panie Fun, 

Dziękuję za zajrzenie tutaj i pozostawienie po sobie śladu, mimo że, jak widzę, newralgiczne partie Pańskiej osoby pozostały nienaruszone. ;) Tagów osobiście wolałabym nie umieszczać nigdzie, bo, jak chociażby po “Królewnie” widać, można nimi zaspoilerować dużo (no ale z drugiej strony coś wstawić trzeba było, a mniej inwazyjne było co najwyżej “science fiction”). Zgodzę się z opinią, że wyśrubowany limit poddusił ten pomysł, bo Bór mi świadkiem, było sporo gimnastyki przy skracaniu fragmentów (w których przynajmniej częściowo znalazły się rozwinięcia wątków, o których piszesz). Tak czy siak, myślę, że wycisnęłam z tego tekstu tyle, ile dałam radę, mieszcząc się w limicie. Sam infodump, który w moim ujęciu jest smaczkiem podkręcającym treść, pewnie rozmyłby się gładko przy większej objętości. 

I cieszę się, że z “Pani starszej” wyłowiłeś jakieś perłopławy! ;D

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Zaczęło się ciekawie i dobrze, rozwijało jeszcze lepiej, przynajmniej do pewnego momentu. Tłumaczenie Zorzy świata przez Hvascę wyszło okrutnie po łebkach, a jej reakcja jest całkiem pominięta. Tak jak i reakcja, czy raczej jej brak, mieszkańców za wieczne zaśnięcia. Niby zahaczasz o jakieś rozmowy, ale szybko są one gaszone przez wodza i wszyscy potulnie wracają do codzienności. I zakończenie do mnie nie przemawia. Prowadzi donikąd, niczego nie rozwiązuje. 

Nie twierdzę, że pomysł jest słaby, wręcz przeciwnie. Uważam, że na olbrzymi potencjał, ale ucierpiał przez limit. Gdyby to rozwinąć, pokazać w szerszym spektrum, to tak – byłabym zdecydowanie na tak.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mimo, że mnie do końca nie przekonałeś, to brak Twojego opowiadania na pudle czy wyróżnieniu to dla mnie duża niespodzianka. Szkoda.

@Śniąca,

witaj, dziękuję za komentarz! Jak powyżsi komentatorzy zauważyłaś, że tekstowi najbardziej zaszkodził limit, mimo to cieszę się, że spodobał Ci się pomysł wykreowanego tu świata. Jeżeli chodzi o reakcję wioski na problem zasypiania, nie mogę się zgodzić – reakcja była, ba, zorganizowano walne zgromadzenie w celu omówienia problemu. Inną sprawą był fakt, że despotyczny przywódca ucinał niewygodne tematy, nie mając żadnej propozycji rozwiązania ich. Nie zgodzę się też, że zakończenie obligatoryjnie musi rozwiązywać wszystkie wątki – inaczej nie istniałoby coś takiego jak zakończenie otwarte. 

Dziękuję za wizytę i mam nadzieję, że następnym razem moje twory przypadną Ci do gustu bardziej. :) 

 

@Darconie, 

taka decyzja jury, nie poradzę. ;) Niemniej cieszę się, że tak uważasz, to jest dla mnie wyróżnieniem samym w sobie. Nie mam póki co na forum zbyt dużego dorobku, ale przypełzło tutaj zadziwiająco sporo osób i, co leje miód na moje serce, na ogół wychodziły stąd zadowolone. Pozytywne komentarze i nominacja do piórka wystarczą mi za potwierdzenie, że ten tekst do czegoś się nadaje. :D 

Dzięki!

Otwartość zakończenia często jest kwestią sporów dotyczących gustów. Ja zamiast szeroko otwartej bramy wolę lekko uchyloną furtkę ;) Według mnie ta druga daje lepsze możliwości – sprawia, że opowieść na pewnym “głównym” poziomie jest zakończona, a jednocześnie zostawia pewne potencjalne możliwości wejścia w nową przygodę i/lub zostawia pole do popisu własnej wyobraźni. Brama z kolei sprawia, że historia staje się nie pełną historią, ale jakimś jej fragmentem, co mnie osobiście bardzo uwiera.

Co do reakcji – przyznałam, że niby była, ale w świetle zagrożenia – słaba. Zerowy instynkt samozachowawczy, skoro zgromadzenie dało się zdusić tak łatwo jednemu człowiekowi i potulnie marło dalej. To jeden z tych elementów, które można by było znacznie lepiej zaakcentować i nieco rozwinąć bez narzuconego limitu. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Pod względem literackim podobało mi się bardzo. Piszesz z dużą elegancją i subtelnością, przez akapity się płynie (i to na plecach, w ciepłym Adriatyku, a nie motylkiem podczas sztormu, ku norweskim fiordom ;p)

Poza tym jednak, trochę pokręcę nosem.

Przede wszystkim ten klimacik baśni zabija dramaturgię. Wszystko sprawiało wrażenie takiego uporządkowanego, wypracowanego i dopieszczonego, zabrakło brutalnej przypadkowości.

Dlaczego akurat Zorza? Noszą cieniowi te ofiary i noszą, a przy niej nagle się chłopina wygadał. I na hurra postanowili wybyć z wioski. Naturalnie z odpowiednim ekwipunkiem i wiedzą. Zbyt łatwo to wszystko poszło, przez co czytałem z niewiarą. Niska immersja.

Przez te swoje wyjaśnienia Hvesca stracił też w moich oczach jako bohater. Co prawda później, podczas ucieczki, nabrał trochę rumieńców (może od słońca, hehe), ale i tak poruszył najwyżej hrabiowską paszczękę. Do dystyngowanego ziewnięcia ;p

Element science zapowiadał się ciekawie na poziomie worldbuildingu, ale cała struktura świata jakoś mi się rozjeżdżała. Może za dużo niewiadomych? I co z tymi prionami na końcu? Wypaliłeś z nimi, jakby to był jakiś twist, który połączy wszystkie elementy układanki.

Ale ja tego nie odczułem – co najwyżej uśmiechnąłem się półgębkiem do ckliwej sceny z pocałunkiem. Tutaj nie ironizuję, w tych kilku zdaniach zawarłaś magię, Wiktorio. Przebrzmiały delikatnie, jak wiatr na szkockich wzgórzach.

Co prawda w stylu Counta to raczej nie jest, ale niech Ci będzie – świat lśni najróżniejszymi barwami. Nie tylko czarnym i czerwonym ;D

Na plus również tempo – nie przynudzałeś, mospanie, oj nie.

 

Słowem podsumowania – w trakcie czytania odczuwałem frajdę, choć nie traktowałem poważnie sytuacji, w której znajdują się bohaterowie. Skończyłem szybko i raczej mi się podobało. Gdy przeanalizowałem co nieco, tekścik trochę ze swego uroku jednak stracił.

Tak czy inaczej, sprawiłaś się całkiem nieźle i wierzę, że będzie tylko lepiej ;)

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

To opowiadanie zawiera kilka elementów, które całkiem dobrze się bronią. Podobał mi się język naszpikowany słowami, których na co dzień się raczej nie używa, bo to fajne poszerzenie horyzontów. Pożenienie fantasy z SF? Odjechany pomysł, który szalenie mnie zainteresował, ale jednocześnie myślę, że dałoby się go zrealizować lepiej.

Przede wszystkim serwujesz bardzo bezpośrednie wyjaśnienia, zawarte w wypowiedzi demona. Nie dostałem szansy poskładać koncepcji samodzielnie do kupy i się nią pozachwycać, bo wiele zostało obnażone w tamtej scenie w sposób raczej pozbawiony finezji. Do tego odniosłem wrażenie, że sama zauważyłaś nadmiar łopatologii w tamtej scenie, stąd kolejna zawiera już tłumaczenia na bazie innych tłumaczeń, co wygląda na konkretną prowizorkę, zwłaszcza gdy Zorza mówi na przykład o genach, a to pojęcie powstałe nawet nie wiem czy sto lat temu i nie tylko nie pasuje do quasi-średniowiecznych realiów społeczności bohaterki, ale jej rozmówcy nie mieli prawa jej zrozumieć, nawet jeśli demon wcześniej wyłożył Zorzy definicję genu i ona sama wiedziała mniej więcej o czym mówi.

Mgliste pozostały też dla mnie motywacje bohaterów. Do samego końca nie zrozumiałem, do czego dąży Zorza – chce znaleźć pobratymców demona, którzy jako naukowcy mogliby odwrócić skutki choroby prionowej? Czegóż więc chciał demon, skoro przez całe opowiadanie tylko strzelał wykłady i był chodzącą ekspozycją?

Sam motyw sów i skowronków wygląda na wprowadzony na potrzeby konkursu i opowiadanie nijak by w moim odczuciu nie ucierpiało, gdybyś zamieniła te nazwy na cokolwiek innego.

Podsumowując, jak dla mnie jest mocno poprawnie. Czyta się gładko, lecz finał pozostawia z niedosytem i garścią pytań, na które chciałoby się poznać odpowiedź.

jak dokleisz z powrotem te brakujące 10k znaków, to pogadamy.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Wracam z komentarzem piórkowym.

Podoba mi się ten miks s-f i fantasy. Podobnie postacie zaciekawiają. Choć od mniej przyjemnych rzeczy, nadal uwierają te nazwy własne, które kompletnie nie chciały się przykleić. Przydałoby się je przykleić do czegoś bardziej wyrazistego :)

Sam tekst jest niezły, na pewno zasługuje na bibliotekę. Czy jednak na piórko? Tutaj już bym się wahał. Pożenienie dwóch gatunków jest niezłe, ale to trochę mało. Bohaterowie okej, ale przy żadnym nie pomyślałem “wow”. Mam więc tu klasyczny przykład dobrego tekstu, ale koniec końców nie przekroczył dla mnie granicy piórkowego. Tak więc jestem na NIE. Jednak było blisko.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zgrabnie powiązałaś bardzo różne tematy: fantasy i SF, sowy, priony, fanatyzm religijny, nastoletni bunt… I jeszcze śpiącą królewnę na dodatek. Tylko ziarnka grochu zabrakło. ;-) Przekonała mnie ta mieszanka.

 

Nie obraziłabym się za więcej wyjaśnień. W tekście, nie w komentarzach. Jeśli osoba ma dobry pomysł na świat, to czemu się do tego nie przyznaje, a?

Pewnie nie zaszkodziłyby bohaterce jakieś cechy bardziej charakterystyczne niż przekonanie, że starszyzna jest głupia, a poza tym i tak już jedną nogą w grobie. Ale nie jest źle.

O lepsiejszym zróżnicowaniu imion obu dziewczyn już było.

Ogólnie w porządku. Jestem na TAK, znaczy.

Babska logika rządzi!

@Śniąca, 

przyjmuję argumentację, być może kolejne moje teksty lepiej utrafią w Twoje gusta. ;) 

 

@Jaśnie Panie, 

nie kręć nosem, bo Ci go urwą!

A na poważnie – dziękuję za wizytę i cieszę się, że językowo wszystko pantha rei, a Adriatyk ciepły o tej porze roku. W kwestii Twoich uwag krytycznych, myślę, że podstawą wszystkich tych usterek był ten nieszczęsny limit. Niemniej na demona proszę mi nie ziewać, inaczej paszczęka z zawiasów gotowa wypaść!

Element science zapowiadał się ciekawie na poziomie worldbuildingu, ale cała struktura świata jakoś mi się rozjeżdżała. Może za dużo niewiadomych?

No nie wytrzymię. Jedni krzyczą, że za dużo, że infodump, że podane na tacy, a Jaśnie Hrabia tu się czuje niedoinformowany… Ech. No nie dogodzisz. Priony twistem poniekąd były – zrozumienie podłoża dręczącej Zorzę choroby pozwala zrozumieć, że mimo podjętych kroków dziewczyna umrze, i demon o tym wie. Ale wciąż usiłuje coś zrobić, bo… No właśnie, bo. ;)

Tak czy inaczej, sprawiłaś się całkiem nieźle i wierzę, że będzie tylko lepiej ;)

Tajess! (Tak sądzę. Tak mi się wydaje…)

 

@Jasna Strono, 

dziękuję za wizytę, i znów cieszę się, że mój styl przypadł Ci do gustu, podobnie jak koncepcja neurodegeneracyjnej “Śpiącej królewny”. ;) Łopatologii było tu, co nie miara – bety potwierdzą, w poprzedniej wersji założenia świata były wyłożone znacznie bardziej klarownie, ale czyniły przy tym taki infodump, że proszę siadać. Niemniej uważam, że przy wyśrubowanym limicie zrobiłam tu, ile mogłam. ;)

 

Zorza mówi na przykład o genach, a to pojęcie powstałe nawet nie wiem czy sto lat temu i nie tylko nie pasuje do quasi-średniowiecznych realiów społeczności bohaterki,

Kłóciłabym się, czy realia są quasi-średniowieczne. Mamy tutaj świat futurystyczny, a samo zgromadzenie Skowronków przypomina plemię żyjące w modelu tradycyjnym. Bardziej adekwatni byliby współcześni Jakuci chociażby. ;)

Co do snów i skowronków, także się nie zgodzę – podstawą całego opowiadania jest zmienność chronotypów i niemożność pogodzenia ze sobą trybu dziennego (Zorza i cała reszta) z trybem nocnym (Hvasca). Mniej tu odniesienia do samych ptaków, ale opis konkursu zakładał, że można się skupić na chronotypach właśnie. ;)

 

@NWM – szkoda, następnym razem! (Tak na pewno będzie, ja Ci mówię. Umawiamy się do następnego razu, o!)

 

@Finkla, 

na grochu to ja tu klęczę za wszystkie usterki, które mi wytykają! :D Więcej wyjaśnień w tekście – i znów kłania się ten nieszczęsny limit. 

Wow, dziękuję za TAKa! Cieszę się, że tekst podobał Ci się na tyle, by go klepnąć. ;) (Boże, nie będę kwitnąć na liście z samymi NIE, obożebożebożeboże, dziękuję.)

 

 

 

 

Trochę za dużo pomysłów na jedno opowiadanie: izolowana społeczność z chowem wsobnym, choroby prionowe, chińskie sztuczne księżyce i kilka baśni Braci Grimm. Szwankuje narracja: drugi akapit wskazywał, że POV-em będzie Rosa, potem na pierwszy plan wkracza Zorza i tego się trzymasz, ale w końcówce przeskakujesz na chwilę na Sowiego Demona. Zwróciłbym też uwagę na liczbę wprowadzanych bohaterów, za dużo ich na raz, taka np. Łuna wydaje się być zbędna, zamieszanie wprowadzają też alternatywne określenia bohaterów: hvasca i ayascua (czy tylko mi kojarzą się z ayahuascą?). W ogóle czułem się rozdarty między słowiańskością imion a egzotyką przydomków – nie mogłem sobie tej opowieści umieścić w żadnym wyobrażalnym otoczeniu. Nie czuję wyjątkowości Zorzy – spotkanie Demona i nawiązanie z nim kontaktu nie wymaga specjalnych zabiegów. Sam Demon zaskakująco szybko rozkręca się retorycznie – przeskok od pojedynczych, tajemniczych słów-wróżb do “redukcji zużycia elektryczności” ma charakter nie tylko ilościowy, ale też zupełnie zmienia charakter postaci i opowieści. Rozumiem, że to taka zakamuflowana futurystyka, udająca fantasy, ale w tym wykonaniu ten przeskok mnie raził.

Podsumowując – ambitny pomysł na świat, ale chyba próbowałaś łapać zbyt dużo srok (!) za ogon, co przy limicie daje wrażenie chaosu i niedopracowania.

Generalnie podobało mi się, a jakże, choć też nie na tyle, żeby przyklasnąć opowiadaniu z całą mocą mojego – żyjącego gdzieś tam wśród legend, mitów i urojeń – lożańskiego autorytetu.

Początek jest zbyt chaotyczny – rzucasz czytelnika od razu na głęboką wodę, bez żadnej instrukcji, jak i w którą stronę ma płynąć, więc ciężko się nie podtopić. Ja w każdym razie kilka pierwszych zdań nałykałem się po trzykroć, zanim zrozumiałem, że nic nie zrozumiem i muszę po prostu płynąć z prądem.

Trochę zbyt powolne i nie do końca składne wyjaśnienie zagadki, dlaczego wioskowi zasypiają (przy jednoczesnym braku doprecyzowania, o co w ogóle z tym zasypianiem chodzi – to się klaruje zbyt późno, jak na Cienia Burzy mózg nieduży), też sprawy nie ułatwia. Koniec końców wyplątujesz się z tego galimatiasu niemal bardzo ładnie, ale no – “niemal” to słowo klucz, bo zabrakło mi wyjaśnienia, dlaczego choroba prionowa zaczęła zbierać swoje żniwo tak nagle, skoro ludek żył sobie w swojej wsi i krzyżował się ze sobą od pokoleń (przy czym z tekstu luźno wynika, że trwa to od dwóch, trzech pokoleń, a to chyba trochę za mało, by pula genów uległa aż takiej entropii, a choroba prionowa zaczęła siać zniszczenie. Na takie totalne wyautowanie się poza świadomość świata i wkroczenie we własny, wolny od znanych ludzkości konceptów, tym bardziej). Generalnie nie znam się na tym jakoś szczególnie, ale jestem niemal pewien, że to procesy długofalowe. Można się tu oczywiście doszukiwać wyjaśnienia w postaci pokićkanych kodów genetycznych, ale dla mnie to zbytnie uproszczenie. Tutaj chyba najlepiej byłoby to doprecyzować jakoś, np. do “ojca i dziada” ayascuy dodając jeszcze kilku protoplastów, np. poprzez coś takiego: “Jestem ayascua tej wsi, tak samo jak mój ojciec, jego ojciec i ojcowie jego ojców, kość z kości, krew z krwi.”

Kolejnym dosyć irytującym niedopowiedzeniem jest sam Sowi Demon, zdecydowanie najciekawsza postać w tej historii. Chciałoby się więcej wiedzieć kim on jest, skąd jest, dlaczego mieszkał w “rezerwacie”, czemu go zmutowano, jakim cudem stał się nieśmiertelny/długowieczny, itd. A tu lipa. Pominąłeś milczeniem jedną z najciekawszych, jak dla mnie, części tej opowieści.

Podobało mi się natomiast przejście od fantasy do sci-fi, takie trochę bezpardonowe, ale zupełnie do kupienia. Szczególnie, jeśli ktoś oglądał “Osadę”, z którym to filmem tekst budzi bardzo, ale to bardzo mocne skojarzenia (co w sumie jest na plus, choć częściowo odziera koncept z oryginalności). Sama warstwa SF, minus oczywiście te niedopowiedzenia, też fajna, zwłaszcza w zestawieniu z miodnymi określeniami kompasu, tabletek i całej reszty jako przedmiotów magicznych – bardzo być może, że ten fragment, przynajmniej literacko, podobał mi się w opowiadaniu najbardziej.

Generalnie jednak jest to porządnie i bardzo przyjemnie napisany tekst (i znów: minus początkowy chaos), więc czytało się po prostu dobrze. Ani mniej, ani więcej, a właśnie dobrze.

Z takich drobnych zgrzytów, to wydaje mi się, że powrót to zegara słonecznego to jednak przesada, w szczególności w zestawieniu z cyframi arabskimi; z początku industrialnie wioskę ciężko umieścić w jakimś konkretnym okresie – równie dobrze może to być epoka przedchrześcijańska, średniowiecze jak i jakiś tam osiemnasty wiek na konkretnym zadupiu historii – ale kiedy czytelnik uświadamia sobie, jak sprawy mają się naprawdę, to wniosek, że jakieś klepsydry czy cokolwiek choć trochę bardziej zaawansowanego pasowałoby tu o wiele lepiej; logiczniej. Ale to taka bzdura w sumie.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ładne, no, ładne… Ale zostawiło mnie z uczuciem niedosytu, jakby to był tylko kawałeczek jakiejś dłuższej historii, którą chętnie bym przeczytała. Co więcej – czytając, miałam wrażenie, że w pewnym momencie dopadł Cię atak morderczych limitów i to, co z początku toczyło się ładnie powolnym rytmem, zostało przyspieszone, by wyhamować dopiero na końcu.

Podoba mi się koncepcja świata, choć właśnie o niej chciałabym wiedzieć więcej. Czy dobrze mi się zdaje, że gdzieś w genezie jego konstrukcji tkwią wbrew pozorom mezoamerykańskie mitologie?

 

Postacie są fajne, ale podobnie jak wielu przedpiśców trochę się w nich i zależnościach między nimi gubiłam

http://altronapoleone.home.blog

“Śpij królewno” aż kipi od pomysłów. Fantasy przechodzi w sci-fi, demony w genetykę, klątwa w naukę a w to wszystko wpleciona jeszcze baśń, sowa i skowronki (metaforycznie). Opowiadanie wyraźnie dzieli się na trzy części. We wstępie zarysowane są bohaterki i demon. Przydaloby się ciut wyraźniejsze wprowadzenie – rozróżniałam Zorzę i Rosę dopiero, gdy dowiedziałam się o deformacji tej drugiej, natomiast informacja o jasnym warkoczu Zorzy nie wydała się aż tak ważna w kontekście choroby Rosy. Wprowadzenie sowiego demona i przejście do drugiej części… niestety, przy ograniczonym limicie, zamiast płynnego przejścia nastąpił przeskok i poczułam się zarzucona infodumpem. Myślę, że dobrze byłoby zrezygnować z części wyjaśnień, a część jakoś rozsiać po tekście. Ewentualnie zignorować limit i rozwinąć część, w której Zorza pozyskuje informacje o własnym plemieniu. Fabularnie zgrzytnęło mi tempo, w jakim ludzie przestali się wybudzać. Treść opowiadania mieści się w niezbyt długim przedziale czasowym, a zmarło stosunkowo sporo osób. Piszesz, że to wioska i że przestali wybudzać się jeszcze przed zdarzeniami opisanymi w opowiadaniu – to ile ich tam było w tej wiosce? No i skoro podłożem śmierci była choroba genetyczna, imo powinno się to bardziej rozciągnąć w czasie, chyba, że byłby jakiś czynnik aktywujący priony. Był? Przeczytałam tekst jeszcze raz pod kątem ‘wyłuskania’ go, ale nie znalazłam. Końcówka jest dobra (choć ukłucie wrzecionem spoilerowało i krzyczało “uwaga, wplatamy tytułową baśń”), Zorza jako “śpiąca królewna” wyszła poruszająco. Aczkolwiek zabrakło trochę wyjaśnień na temat Hvasci – skąd się wziął, dokąd i po co podążał, czemu dopiero teraz. Mimo usterek, to dobre opowiadanie, podobało mi się to łączenie motywów. Chętnie przeczytałabym dopracowaną wersję w formie “nielimitowanej”. Tak z 50k znaków minimum, imo, żeby dobrze opowiedzieć tę historię.

Temat konkursowy zrealizowany – w formie metaforycznej są przedstawiciele obu gatunków.

 

Nowa Fantastyka