Rysunek mojego autorstwa.
Rysunek mojego autorstwa.
BIP! BIP! BIP!
Bez otwierania oczu uderzyłam dłonią wrzeszczący łebek Pac-mana. Budzik natychmiast zamilkł, a ja schowałam głowę pod kołdrę, podkuliłam nogi i ponownie zapadłam w ukochane ramiona Morfeusza. Obudziłam się o dziewiątej, jak oparzona wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Opuchnięte oczy, jakaś taka szara cera, ślad odciśniętej poduszki na prawym policzku.
– Cholera – powiedziałam do odbicia, myśląc, że i tak pośpiech nie ma większego sensu, bo zajęcia z mikroekonomii zaczęły się o ósmej trzydzieści, a zanim dotrę na uczelnię, będzie w najlepszym razie za piętnaście dziesiąta…
Czarna kawa, chłodny prysznic, dżinsy, bluzka w kolorze indygo, delikatny makijaż i siedziałam tramwaju, śmierdzącym mieszanką potu z tanią wodą kolońską. Bolał mnie brzuch i chciało… Chciało mi się spać! Nic dziwnego – kolejna zarwana noc, a przecież cztery, pięć godzin snu to stanowczo za mało. Westchnęłam, popatrzyłam przez brudne okno na jeszcze bardziej brudne budynki, samochody i chodniki, a potem na ludzi, też na swój sposób brudnych, do tego tępo wpatrzonych w czuby własnych butów. Wszystko było jakieś takie smutne, depresyjne i uciekające…
Dzięki dwóm kolejnym kawom, energetykowi o smaku pomarańczy i paru cukierkom z kofeiną udało mi się przetrwać dzień na uczelni. Za to wieczorem już po powrocie do domu poczułam się jak nowo narodzona, świat odzyskał kolory, a ja miałam ochotę tańczyć i śpiewać. No, może nie aż tak, ale ponury nastrój minął i z uśmiechem na twarzy wertowałam podręcznik historii gospodarczej. A kiedy przyszła pora spania… To znaczy, spojrzałam na zegarek, dwunasta trzydzieści, zamiast iść do łóżka, usiadłam przed monitorem i do drugiej dwadzieścia serfowałam po Internecie. Zasnęłam grubo po czwartej.
BIP! BIP! BIP!
Nienawidziłam Pac-mana. Nienawidziłam jego rozwartej, wydzierającej się wniebogłosy paszczy i głupkowatych oczek! Jak co rano przywaliłam w kanarkową łysinę i powoli zwlekłam się z łóżka. Kawa wbrew pokładanej w niej nadziei, nie postawiła mnie na nogi, lecz spowodowała nieprzyjemne mdłości. Poza tym bolał mnie kark, prawy obojczyk, gałki oczne i nadgarstki. Jadąc zatłoczonym tramwajem, myślałam jedynie o tym, żeby ten dzień jak najszybciej dobiegł końca, żeby już była noc i żebym mogła zagrzebać się pod kołdrą.
Uczelnię opuściłam w odrobinę lepszym nastroju, niestety, ciągle nękana niedyspozycją żołądka i brakiem życiowej energii. Właśnie rozpoczął się weekend i dziewczyny namawiały mnie najpierw na wspólne zakupy w nowo otwartym supermarkecie, a potem na dyskotekę. Odmówiłam. Wolnym krokiem zmierzałam do domu, smętnym wzrokiem przebiegając po sklepowych witrynach, wabiących przechodniów modnymi ubraniami, kosztującym fortunę sprzętem elektronicznym i nikomu niepotrzebnymi, przesadnie wypolerowanymi antykami. Między księgarnią a obuwniczym zauważyłam umalowane na brudny róż drzwi z zardzewiałym szyldem: „Znachorka Matylda”.
„Znachorka Matylda” – powtórzyłam w myślach. Matylda, chyba ta, o której wspominała mi Anka… Czarodziejka, a może raczej czarownica, która podobno na swoich zbutwiałych regałach potrafiła wyszukać lekarstwo na każde zmartwienie. Wtedy opowieści Ani o niesamowitych mocach Matyldy traktowałam jako całkowite bzdury, ale teraz, sama nie wiedziałam dlaczego, poczułam, że serce zaczęło mi mocniej bić i… położyłam dłoń na klamce. Chwilę się zawahałam, po czym nacisnęłam i drzwi, wydając z siebie nieprzyjemny, skrzypiący dźwięk, stanęły przede mną otworem. Moim oczom ukazał się tonący w półmroku korytarzyk i schody do piwnicy.
– Zapraszam, Weroniko, zapraszam. – Usłyszałam zachrypnięty głos. Ostrożnie, trzymając się poręczy, podreptałam w dół. Pot spływał mi po czole i plecach, nogi miałam jak z waty, a ręce pokrywała gęsia skórka.
Znachorka siedziała przy okrągłym stoliku wpatrzona w pusty talerz. Wokół niej znajdowały się regały, wbrew krążącym opowieściom, wyglądające na świeżo odnowione. Na półkach poustawianych było setki, a może nawet tysiące różnego rodzaju przedmiotów. Porcelanowe figurki, gliniane miski, kadzidełka, świeczniki, słoje, pozytywki, drewniane skrzyneczki i wiklinowe kosze.
– Dobry… Dobry wie… Dobry wieczór – wyjąkałam.
– Dobry wieczór.
Na moment zamilkłam, po czym wypaliłam:
– Skąd zna pani moje imię?
Matylda uśmiechnęła się, ukazując pożółkłe zęby, po czym powiedziała:
– Tak więc masz problemy ze spaniem, a konkretnie z porannymi pobudkami?
Przytaknęłam, czując się coraz bardziej niepewnie i nieswojo, żałując, że tu przyszłam. Znachorka chrząknęła i wspierając się na lasce podeszła do jednego z regałów. Zza wystrojonej w błękitną sukienkę baletnicy i dzbanuszka w biało-granatowe paski wygrzebała budzik. Położyła go przede mną na stoliku, po czym zapytała:
– Podoba ci się?
Zegarek był wykonany z drewna, kremową tarczę otaczały figurki dwóch ptaków – jeden to z pewnością sowa, a drugi? Chyba skowronek, chociaż ornitologia nie należała do moich najsilniejszych stron. Oba wyrzeźbione z najdrobniejszymi detalami, polakierowane, o czarnych, świecących, wyglądających prawie jak żywe oczach.
– Tak, piękny.
– Jest magiczny.
– Magiczny, to znaczy? – Spojrzałam na Matyldę pytająco, a znachorka podrapała się po czole, oblizała dolną wargę i odpowiedziała:
– Idziesz spać odrobinę za późno, przypuścimy o czwartej, na uczelnię masz być na wpół do dziewiątej, więc żeby spokojnie się ze wszystkim wyrobić, ustawiasz budzik na siódmą trzydzieści i on dzwoni o siódmej trzydzieści.
– I? Co w tym magicznego? Mój Pac-man też tak działa. – Zmarszczyłam czoło.
– Sowa i skowronek sprawią, że za każdym razem obudzisz się niczym nowo narodzona, jakbyś przespała przynajmniej osiem godzin, niezależnie, czy w rzeczywistości było to zaledwie trzy, czy cztery…
– Naprawdę? Jak to możliwe?
Matylda zmrużyła powieki i podała mi zegar. Ostrożnie wzięłam do ręki budzik, przejechałam opuszką palca wskazującego po zakrzywionym dziobie sowy i sterczącym ogonku skowronka, po czym drżącym głosem, nie patrząc w oczy znachorce, tylko wbijając wzrok w klips z ametystem zdobiący jej lewe ucho, wymamrotałam:
– Przepraszam… Tak, oczywiście, bardzo dziękuję i… Tylko… Bo, wszyscy mówią, że pani magiczne przedmioty… że za wszystko trzeba zapłacić… i to nie pieniędzmi…
– A czym, kochanie? – Głos znachorki zabrzmiał wyjątkowo przyjaźnie i niewinnie, jakby nie wiedziała, o co mi chodzi.
Spojrzałam na pomarszczoną twarz, a kobieta uśmiechnęła się, tak jakoś dobrotliwie, bez otwierania ust i powiedziała:
– Słoneczko, skorzystasz z budzika i zobaczysz, czy dzieje się coś złego. Jeśli nie będziesz zadowolona, po prostu wyrzucisz go na śmieci albo postawisz na półce jako dekoracyjny gadżet, bo to naprawdę śliczne cacko, prawda?
– Prawda – przytaknęłam, po czym powoli się podniosłam. Schowałam podarunek do torby i podreptałam w kierunku drzwi. – Do widzenia.
– Do widzenia! Wszystkiego dobrego! – odkrzyknęła Matylda.
BIP! BIP! BIP!
Mój nowy nabytek wydzierał się bardzo podobnie do Pac-mana, którego podarowałam czteroletniej kuzynce Basi, ale tak jak powiedziała Matylda, kiedy tylko wciskałam guziczek umiejscowiony między łebkami sowy i skowronka, czułam napływającą do mojego wnętrza energię. Wstawałam w pogodnym nastroju, patrzyłam w lustro i widziałam tryskającą życiem dziewczynę, bez sińców pod oczami, bez wymiętych policzków, bez tej ponurej szarości atakującej skórę, kości, a potem serce. Tramwaj, mimo iż wciąż zatłoczony i niezbyt przyjemnie pachnący mknął przez ulice przyciągające wzrok błyszczącymi szyldami, czerwonymi przystankami i kolorowymi ubraniami przechodniów, którzy jakby zarażeni moją radością nie studiowali dłużej kształtu swoich butów, lecz pewni siebie kroczyli do przodu, by zdobywać świat.
Kawę piłam już bardziej dla smaku, niż dla pobudzającego działania kofeiny, zupełnie zrezygnowałam z energetyków i cukierków kopiko. Przestał boleć mnie brzuch, nie przysypiałam na zajęciach i w ogóle na wszystko spoglądałam dużo bardziej optymistycznie.
Tak czy inaczej, z budzika Matyldy korzystałam głównie od poniedziałku do piątku, w weekendy spałam, do której miałam ochotę, nawet do dwunastej albo pierwszej, bo to, że w dni pracujące, hmm… “studiujące” brakowało mi czasu na długi sen, nie znaczyło, że nie lubiłam spać.
– Widzę, że odsypiasz poranne wstawanie – zagadywała matka, gdy z opuchniętymi oczami leniwym krokiem wchodziłam do kuchni, a ojciec dodawał:
– Ma to po mnie, w niedzielę warto się pobyczyć.
A mama wzruszała ramionami, jakby nic z tego nie rozumiała. Ona zawsze wskakiwała do łóżka przed dziesiątą, a szóstej już była na nogach, taki ranny ptaszek.
Tak było w ciągu roku akademickiego, bo w wakacje dawałam sobie zupełnie na luz i po trzech miesiącach na drewnianych ptasich piórach zebrała się gruba warstwa kurzu.
BIP! BIP! BIP!
Skończyłam studia, dostałam pracę w banku, od poniedziałku do piątku spałam po pięć, góra sześć godzin, ale dzięki budzikowi zarówno szefa, jak i klientów witałam z uśmiechem na twarzy.
– Jak ty to robisz? Zawsze taka wyspana, tryskająca energią? – Wojtek drapał się w głowę, po czym wypijał łyk kawy, chrząkał i mówił: – Świat nie jest dostosowany do nocnych marków. Powinniśmy zaczynać pracę i nie tylko pracę, co najmniej po jedenastej… A tu dzieci do szkoły na ósmą, jeszcze wcześniej trzeba z psem wyskoczyć na spacer, ogolić się, wziąć prysznic. Po prostu nie da się porządnie wyspać.
Patrzyłam na niego ze zrozumieniem, przytakiwałam i dziękowałam w myślach Matyldzie za sowę i skowronka. Pewnego słonecznego popołudnia wpadłam nawet na pomysł, że powinnam odwiedzić znachorkę i osobiście podziękować za tak niesamowity podarunek. Kupiłam czekoladki z nadzieniem wiśniowym i zapachową herbatę o smaku wanilii z truskawkami i ruszyłam w poszukiwaniu brudnoróżowych drzwi. Ponad dwa lata nie szłam tamtą ulicą i teraz nie mogłam znaleźć ani księgarni, ani obuwniczego. Już po raz czwarty przemierzałam ten odcinek, gdzie powinno się znajdować wejście z zardzewiałym szyldem i nic. Stwierdziłam, że pewnie zlikwidowano albo przeniesiono w inne miejsce zarówno sklepy, jak i tajemniczą piwniczkę znachorki. Odwróciłam się na pięcie z zamiarem podreptania na przystanek i wtedy ku własnemu zaskoczeniu między gabinetem odnowy biologicznej a kafejką internetową dostrzegłam znajomy róż. Podeszłam bliżej i przeczytałam: „Znachorka Matylda. Nieczynne do odwołania”.
Wzruszyłam ramionami, decydując, że zajrzę tu ponownie za miesiąc albo dwa. Do domu wróciłam tramwajem, po drodze pochłaniając prawie połowę czekoladek, a kiedy tylko zdjęłam buty, rozległ się dźwięk telefonu. Grzesiek. Kolega z działu. Zaprosił mnie do kina. Po kinie poszliśmy na pizzę, a po pizzy na spacer. Potem jeszcze wzięłam gorącą kąpiel, poprzeglądam aukcje na Allegro, przeczytałam newsy ze świata polityki, pooglądałam propozycje sukienek na najbliższy sezon letni i… spojrzałam na zegarek. Było piętnaście po czwartej. Na szczęście miałam mój magiczny budzik i rano w pracy ochoczo zajęłam się umowami kredytowymi, a na przerwach radośnie flirtowałam z Grzegorzem.
BIP! BIP! BIP!
Minęły dwa bardzo intensywne, pełne imprez, romantycznej miłości, achów i ochów lata i Grzesiek poprosił mnie o rękę. W nocy przed ślubem z nerwów nie zmrużyłam oka, ale sowa ze skowronkiem i tym razem nie zawiedli, mimo iż w międzyczasie zapomniałam o planowanych odwiedzinach u znachorki. Na weselu śmiałam się, tańczyłam, piłam, świętowałam do samego rana.
Jedyne, co odrobinę zepsuło mi humor to uwaga jednego z gości ze strony Grześka, który stwierdził, że jestem parę lat starsza od męża, a tak naprawdę byłam osiem miesięcy młodsza. Małżonek pocieszał, że to pewnie przez makijaż i poważne uczesanie, ale ja z przerażeniem patrzyłam na własne odbicie w lustrze i malutkie zmarszczki wokół oczu, których nie dostrzegałam u Grzegorza.
W niedzielę odsypialiśmy nocne balangi, a w poniedziałek pobiegłam do sklepu kosmetycznego po krem liftingujący. Delikatnie nałożyłam białe kuleczki na zwiotczałą skórę i ciężko westchnęłam, po czym zaczęłam pakować walizki, bo jeszcze tego samego dnia wieczorem mieliśmy zaplanowany lot do Grecji. Przez chwilę zawahałam się, czy do bocznej kieszeni nie wcisnąć czarodziejskiego zegarka, ale ostatecznie budzik został na nocnej szafce. Doszłam do wniosku, że zarówno jemu, jak i mi należy się prawdziwy urlop.
Miesiąc miodowy trwał zaledwie dwa tygodnie, ale i tak był cudowny. Góry, morze, piach, woda i słońce. Mousaka, wypełniona fetą meze, sos tzatziki, horta, tsipouro i wina peloponeskie. Wylegiwaliśmy się na plaży, jedliśmy, piliśmy i spędzaliśmy mnóstwo czasu w łóżku, a po powrocie… okazało się, że jestem w ciąży!
Przez kolejne dziewięć miesięcy unikałam budzika, próbowałam dla dobra dziecka jak najwięcej wypoczywać i muszę przyznać, że nie miałam problemów z zasypianiem o dwudziestej drugiej. No i przyszła na świat Helenka. Urocza, kochana i słodka, ale wrzeszcząca głośniej od Pac-mana i sowo-skowronka razem wziętych. Rozpoczęły się czasy przymusowej bezsenności i tak szczerze, nie miałam pojęcia, jak dałabym sobie radę z obsługą córeczki, sprzątaniem, gotowaniem i zakupami bez magicznego zegarka. Do tego wszystkiego znajdowałam w sobie wciąż ochotę na to, by nałożyć na twarz puder, umalować rzęsy, uszminkować usta, dopasować buty do sukienki…
– Moja żona to anioł. – Grzesiek popatrzył na mnie z zachwytem w oczach. – Naprawdę, nie wiem, skąd ty masz w sobie tyle energii.
Położył rękę na moim ramieniu, szeroko się uśmiechnął, połaskotał Helenkę w gołą stópkę, po czym z radością w oczach zaczął pałaszować kotleta schabowego z ociekającymi masłem ziemniakami i sałatką z czerwonej kapusty.
BIP! BIP! BIP!
To były trzecie urodziny naszej córki. Na stole w salonie stał tort w kształcie Świnki Peppy, patera z ciasteczkami, sok pomarańczowy dla dzieci i szampan dla dorosłych. Poszłam do kuchni po owoce i po chwili usłyszałam cichy głosik:
– Ciociu, ile ty masz lat?
Obróciłam się i ujrzałam Pawełka, syna brata Grześka.
– A jak myślisz? – zapytałam, obierając pomarańczę ze skóry.
– Czterdzieści?
– Nie, trzydzieści jeden.
Zmarszczki na czole, wokół oczu i wokół ust, fałdki tłuszczu na brzuchu, cellulit na udach, zwiotczała skóra na szyi i dekolcie… Ja naprawdę wyglądałam na dużo starszą niż w rzeczywistości, mimo stosowania tych wszystkich mających czynić cuda kremów, liftingów, mimo cotygodniowych wizyt u kosmetyczki. Dlaczego??? Przecież dbałam o zdrowe odżywianie, chodziłam na aerobik i basen, nie nadużywałam alkoholu ani kawy, nie paliłam, no i przede wszystkim doskonale się wysypiałam. Doskonale się wysypiałam… Poczułam ostre kłucie w klatce piersiowej, odłożyłam w połowie obraną pomarańczę i ze zwieszoną głową poczłapałam do sypialni.
Spojrzałam na budzik. On też nie prezentował się najlepiej. Obu ptakom powycierała się farba na piórach, sowa miała wyszczerbiony dziób, a skowronek mocno porysowany ogon. Zacisnęłam dłoń na przeklętym zegarku z zamiarem rozbicia go o podłogę, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam.
– Muszę, muszę iść do Matyldy – wymamrotałam sama do siebie.
Przez resztę przyjęcia siedziałam, prawie się nie odzywając, nic nie zjadłam, wypiłam jedynie kieliszek szampana. Na pytanie Grześka, czy wszystko ze mną w porządku, odpowiedziałam, że strasznie boli mnie głowa.
Nazajutrz jak tylko odprowadziłam Helenkę do przedszkola, wybrałam się do znachorki. Całą drogę, którą pokonałam zatłoczonym, śmierdzącym tramwajem, w głowie kołatała mi się myśl: „Za wszystko trzeba zapłacić”.
Tym razem bez trudu odnalazłam gabinet, kafejkę i brudno różowe drzwi, tylko zamiast szyldu „Znachorka Matylda” ujrzałam czerwoną tabliczkę z napisem „Hurtowania odzieży używanej. Otwieramy już za tydzień”. Ostrożnie nacisnęłam klamkę. Te same wąskie schody prowadzące do piwnicy, jedynie zapach był inny. Ostatnio, gdy tędy szłam, w powietrzu unosił się aromat kadzidełka, a teraz czułam tu intensywną woń słodkich perfum.
– Kto tam? – Regały zniknęły, a na środku prawie pustego pomieszczenia stała młoda, bardzo szczupła kobieta.
– Prze… praszam… – wyjąkałam. – Ja… ja przyszłam do zna… znachorki.
– Do kogo?
– Znachorki Matyldy. Parę lat temu miała tutaj swój… swój sklepik.
– Wynajęłam ten lokal od firmy nieruchomościowej, ale z tego, co słyszałam, poprzednia właścicielka zmarła.
Wyszłam bez pożegnania na tonącą w deszczu ulicę i zastygłam w bezruchu. Zimne strugi wody łączyły się z gorącymi strumykami gorzkich łez cieknących z moich oczu. Nie miałam pojęcia, jak długo stałam wpatrzona w rozmazane budynki i uciekających przed deszczem ludzi, aż zacisnęłam wargi, wyjęłam z torby budzik i z całej siły uderzyłam nim o krawężnik. Kremowa tarcza rozpadła się na trzy części, uwalniając sprężynki, zębate kółka, wahadełka i obciążniki, a sowa i skowronek… Ptaki ożyły! Rozpostarły skrzydła, wzniosły się w powietrze i odleciały, jeden na zachód, a drugi w stronę pobliskiego parku.
Już miałam skierować się na przystanek, kiedy kątem oka zauważyłam niewiastę w średnim wieku, sięgającą po jedną z turlających się po chodniku śrubek. Wyglądała znajomo – włosy upięte w kok, pociągła twarz. Kobieta wystrojona była w fioletowy płaszcz, doskonale pasujący do zdobiących jej uszy dużych klipsów z ametystem.
http://altronapoleone.home.blog
Uuu, ostro ;)!
Zaraz idę spać.
A tak poza tym – jak zwykle porządnie napisane, pełne szczególików opowiadanie. Parę razy coś tam zaskrzypiało, ale przyjdzie Reg i wszystko wypunktuje. Ja dałem się unieść opowieści. Jedynie zakończenie mi niespecjalnie podeszło. Jakieś takie… zwyczajne?
W każdym razie – cieszę się, że “Katia is back”! Tak trzymać!
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
przywaliłam we wrzeszczący łebek
Hmm. Coś mi tu nie brzmi, ale – zabij – nie potrafię wykoncypować, co.
Obudziłam się o dziewiątej
Hmm. Trochę to pospiesznie napisane – całe dwa pierwsze paragrafy. Prawie, jakby to pisała sama bohaterka. Niewiele pokazujesz.
że i tak mój pośpiech nie ma większego sensu
Może lepiej: że pośpiech i tak nie ma większego sensu.
siedziałam w śmierdzącym mieszanką potu z tanią wodą kolońską tramwaju
Primo – nagły przeskok z domu do tramwaju ciut dezorientuje. Secundo – postawienie tramwaju na końcu zdania ma w tym dezorientowaniu duży udział.
depresyjne i uciekające
Uciekające w jakim sensie?
podręcznik do historii gospodarczej
Podręcznik historii.
zamiast do łóżka, usiadłam
Nie usiadłaś do łóżka – "zamiast iść do łóżka, usiadłam".
Kawa wbrew żywionych w niej nadziei
Niedoredagowane: Kawa, wbrew pokładanym w niej nadziejom; albo: zawodząc pokładane w niej nadzieje.
czułam ból w karku
Naturalniej byłoby po prostu: bolał mnie kark.
umalowane na brudno różowo drzwi
Drzwi miały szminkę i tusz na rzęsach? Ja napisałabym: pomalowane na brudny róż drzwi.
Matylda, chyba ta, o której wspominała mi Anka…
Eej, tajemnicza wiedźma z tajemniczego sklepiku reklamuje się pocztą pantoflową? :)
w swoich zbutwiałych regałach
Na – w regałach są tylko kołatki.
drzwi, wydając z siebie nieprzyjemny, skrzypiący dźwięk
Hmm.
zaczęłam dreptać w dół
Rozwlekłe ("zaczęłam dreptać" zamiast np. "podreptałam") i powtarza się dźwięk.
regały, wbrew krążącym opowieściom, niewyglądające na zbutwiałe
Niezgrabne to. Może opisz, jak one wyglądały? Że były nowe i błyszczące, na przykład?
ignorując pytanie
Wycięłabym – to jasne z kontekstu.
powoli żałując
Czy można żałować szybko? Opisz trochę, jak bohaterka się czuje, zamiast wymieniać jej uczucia.
niemalże jak żywe
Powtórzony dźwięk ("ż").
dzwoni on o siódmej trzydzieści
Naturalniej: i on dzwoni o siódmej trzydzieści.
podała mi zegarek
Zegarek zwykle jest na rękę – zegar.
ametystowy klips
Może lepiej klips z ametystem? Nie jestem pewna, ale na moje ucho lepiej brzmi.
ze zwieszoną głową
Dlaczego?
nie za przyjemnie pachnący
Może: niezbyt przyjemnie. Trochę w tym tekście dużo imiesłowów.
bardziej dla smaku niż
Bardziej dla smaku, niż.
spoglądałam dużo bardziej pozytywnie
Nie można spoglądać pozytywnie – optymistycznie, tak.
Tak było w ciągu roku
Mogłabyś wyraźniej oddzielić opis mamy od tej uwagi, bo to trochę myli.
zanurzał usta w kawie
Trochę.. fuj.
osobiście wyrazić jej moją wdzięczność
Jakieś to nienaturalne. Może po prostu podziękować?
brudno różowych
Łącznie.
stwierdził, że jestem parę lat starsza od męża
Aha! Wiedziałam, że będzie musiała zapłacić, ale nie pomyślałam, że tak. Dobry, spójny pomysł. Duży plus.
obierając ze skóry pomarańczę
Jeśli to przestawisz: obierając pomarańczę ze skóry – wychodzi naturalniejszy obraz.
Czarne oczy nie kryły w sobie życia, lecz śmierć.
Ojej, dlaczego? Nie psuj takiego fajnego pomysłu.
zastygnęłam w bezruchu.
Zastygłam.
Zimne strugi deszczu łączyły się z gorącymi strumykami gorzkich łez cieknących z moich oczu.
Hej, przecież może go nie używać?
Dobry pomysł, choć opowiadanie mogłoby być dłuższe, bardziej wycyzelowane – urywa się jakby w momencie "lustra" (kiedy bohaterka zdaje sobie sprawę, co się dzieje). Ale – ładnie jest.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Drakaina, Bellatrix, dziękuję za odwiedziny :)
Staruchu, dziękuję za ogólne wsparcie w pisaniu, które ostatnio coś nie za bardzo mi wychodzi ;) Nad zakończeniem jeszcze pomyślę…
Tarnina – dziękuję bardzo za szczegółową łapankę, błędy językowe poprawiłam, a zbyt szybkie podprowadzanie akcji będę mieć na uwadze, pisząc kolejne teksty. Cieszę się, że pomysł uważasz za fajny :)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie :):):)
Edit: Zmieniłam zakończenie, ale nie wiem, czy teraz jest lepiej…
uderzyłam go o krawężnik
Uderzyłam nim – nie, ja nigdy nie jestem zadowolona :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tarnina, dzięki… W sumie ja też nie :)
No cóż, można się domyślić, że zegar nie został podarowany bohaterce zupełnie bezinteresownie i nawet spodziewałam się, że lata o które posunęła się Weronika, przedłużały życie Matyldy, może nawet ją odmładzały. Tak czy inaczej opowiadanie przeczytałam z przyjemnością, a choć nie wiem, jakie było pierwotne zakończenie, to muszę powiedzieć, że obecne bardzo mi się podoba. ;)
Dzięki dwóm kolejnym kawom, energetyku o smaku pomarańczy i paru cukierkom z kofeiną… –> Dzięki dwóm kolejnym kawom, energetykowi o smaku pomarańczy i paru cukierkom z kofeiną…
Kawa wbrew pokładanych w niej nadziei, nie postawiła mnie na nogi… –> Kawa, wbrew pokładanej w niej nadziei, nie postawiła mnie na nogi…
– Idziesz spać odrobinę za późno, przypuścimy o czwartej, na uczelnię masz na wpół do dziewiątej… –> Raczej: …a na uczelni masz być o wpół do dziewiątej…
…zrezygnowałam z energetyków i cukierków Kopiko. –> …zrezygnowałam z energetyków i cukierków kopiko.
…po trzech miesiącach na drewnianych ptasich piórach zbierała się gruba warstwa kurzu. –> …po trzech miesiącach na drewnianych ptasich piórach zebrała się gruba warstwa kurzu.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Fajny pomysł, dobrze pasuje do konkursu. Ale faktycznie – trochę można przewidzieć cenę. To dość popularny koncept. Może, gdybyś jednak doplotła do tego jeszcze jedną rozmowę ze znachorką (a co ona miała z tego? Może to do niej trafiały stracone godzinki?)…
No, ale ogólnie na plus i podobało mi się.
Babska logika rządzi!
Reg – dziękuję bardzo za wyłapanie błędów. Wszystkie oczywiście poprawiłam i cieszę się, że mimo przewidywalności przeczytałaś opowiadanie z przyjemnością.
Finkla – dziękuję bardzo za komentarz i klika :)
Zgodnie z Waszymi sugestiami zmieniłam odrobinę treść, to znaczy w tej chwili tylko zakończenie. I chciałam się zapytać, czy warto odmładzanie Matyldy zasugerować już w tekście wcześniej?
Pozdrawiam serdecznie.
Jak dobrze Katiu, że jak zawsze dumnie reprezentujesz warstwę obyczajową w fantastyce.
Bardzo lubię czytać tego typu teksty, które dodają magii codzienności. Wybrałaś ograny motyw, ale jak zwykle ujęłaś mnie swoją drobiazgowością i w sumie dobrze skonstruowaną historią. Czasem dobrze poczytać coś znajomego, ale za to ładnie napisanego.
Deirdriu, jak chyba nie potrafię pisać fantastyki bez warstwy obyczajowej… :) Dziękuję za komentarz i cieszę się, że mimo ogranego motywu, opowiadanie się w miarę podobało :) Pozdrawiam serdecznie.
Zgodnie z Waszymi sugestiami zmieniłam odrobinę treść, to znaczy w tej chwili tylko zakończenie. I chciałam się zapytać, czy warto odmładzanie Matyldy zasugerować już w tekście wcześniej?
Po przeczytaniu opowiadania i komentarzy mogę powiedzieć, że warto zaznaczyć profity Matyldy z tytuły podarunku. Może niekoniecznie wcześniej. Nawet pod koniec, gdzie się znachorka pojawia, można podkreślić, że jest wyraźnie młodsza. To doda nieco dreszczyku. ;)
Poza tym jest ładnie, niespiesznie i oczywiście dobrze napisane. Koncept nie jest specjalnie odkrywczy, ale czyta się przyjemnie. :)
Ac – dziękuję bardzo za przeczytanie i cenne uwagi. Postaram się coś jeszcze pokombinować ze znachorką :)
Katio, ukazanie się kobiety w fioletowym płaszczu jest bardzo dobrym pomysłem. Nie mówi niczego wprost, a jednak mnóstwo wyjaśnia. Mnie te trzy zdania wystarczą, dłuższe wywody byłyby już niepotrzebnym wyłożeniem kawy na ławę. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg – cieszę się i dzięki za pomysł :)
No. Ten kolczyk naprowadza. Jeśli ktoś go zapamiętał. ;-)
Babska logika rządzi!
Katio, służę uprzejmie i polecam się na przyszłość. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Finkla – cóż z zapamiętywaniem pewnie różnie bywa ;), ale już chyba nic nie ruszam…
Reg – jeszcze raz dziękuje :)
Strasznie się cieszę, że wróciłaś, Katiu, zwłaszcza, że to powrót w dobrym stylu. :)
Opowiadanie bardzo mi się podobało. Trochę z powodu bohaterki – bo taka ludzka i zwyczajna, że aż miło o niej czytać. Pomysł na budzik również przypadł mi do gustu, ładnie wpasował się w konkursowy temat.
No i zakończenie, które przemieniło przyjemną obyczajówkę, w równie przyjemną makabreskę. Swoją drogą, utrata prawie dziesięciu lat życia jest naprawdę przerażająca.
Dziękuję Rossa za przeczytanie, miły komentarz i klika :) Po zastanowieniu, tak sobie myślę, że opowiadanie wyszło chyba znowu odrobinę za obyczajowe, ale cóż tak już chyba ze mną jest :)
Pozdrawiam serdecznie.
Trochę przypomina mi się film Skeleton Key (pol. Klucz do Koszmaru). Nawet niezły, miał swój klimat ;)).
Zgadzam się z Rossą, że bohaterka jest bardzo ludzka i mnie, jako czytelnikowi, bardzo łatwo wniknąć w jej przeżycia i motywacje. Szukając minusów, zgadzam się również z Tarniną, że tekst nieco się “urywa”, choć w moim odczuciu to raczej kwestia proporcji a nie samej długości. Z bohaterką dzieje się coś przerażającego, a ja tego nie odczuwam, bo atmosfera tekstu cały czas nastraja pozytywnie, a elementy nadnaturalne nie są wystarczająco mocno wyeksponowane. Być może rozwiązaniem byłoby dodanie sceny zawierającej coś mocniejszego niż nietaktowne pytanie małego Pawełka, choć wyobrażam sobie, że niektórym i taki Pawcio mógłby złamać serce.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Nevaz – dziękuję bardzo za przeczytanie, komentarz, klika i cenne uwagi. Pomyślę nad udramatyzowaniem sceny, w której bohaterka dowiaduje się o przyspieszonym procesie starzenia…
Pozdrawiam serdecznie.
Bardzo ładnie napisane i równie przyjemne w czytaniu. Historia wciągnęła mnie i czerpałem z niej prawdziwą przyjemność. Dodatkowo fajny pomysł z dzieleniem części za pomocą Bip! Bip! Bip!
Ale zawsze jest jakieś ale. ;) Koncepcja trochę mało oryginalna i zakończenie raczej przewidywalne. W zakończeniu zabrakło mi też czegoś więcej, co wyróżniłoby Twoje opowiadanie spośród innych opartych na podobnym pomyśle.
Ale to nie znaczy, że na klika nie zasługuje. ;)
Edit: pojawiła się w komentarzach opinia, że akcja była zbyt szybka. W moim odczuciu absolutnie nie, była właśnie taka w sam raz. :)
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
tekst nieco się “urywa”, choć w moim odczuciu to raczej kwestia proporcji a nie samej długości
Przecież to właśnie powiedziałam?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
El Lobo Muymalo – dzieki wielkie za komentarz i kliczka :) I coz chyba pozostaje mi sie zgodzic, ze tekst wyszedl troche nudny… Jak cos wysmysle, to jeszcze sprobuje go utrakcyjnic :)
Tarnina – hmm, mysle, ze powinnam zmenic ostatni rozdzial… Zrobic z niego przynajmniej ze dwa i troche je wyostrzyc :) Pomysle nad tym :)
Jak wiesz, Katiu, trudno mi się ostatnio skupić na czytaniu. Jednak zaglądnęłam tutaj i wsiąkłam, chociaż akurat to było do przewidzenia, bo bardzo lubię Twoje opowiadania. Niby prosta historia, o tym, że w życiu wszystko ma swoją cenę, ale świetnie opisana, z mnóstwem szczegółów dodających całości smaku. Fajnie wpasowałaś się w hasło konkursowe. Podobało mi się. :D
"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol
tekst nieco się “urywa”, choć w moim odczuciu to raczej kwestia proporcji a nie samej długości
Przecież to właśnie powiedziałam?
Wychodzi na to, że nie zrozumiałem twojego komentarza we właściwy sposób : ).
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Leć, sówko, do biblioteki!
Ładne to i katiowo-smutne, w sam raz na jeden rzut oka – miła lektura :)
www.facebook.com/mika.modrzynska
AQQ, Kam – bardzo dziekuje za mile slowa i biblioteke :) Pozdrawiam serdecznie i zycze kolorowych snow :)
Bardzo ładnie napisane, czytanie to sama przyjemność. Fabuła bez wielkich napięć, czy oryginalnych rozwiązań, więc opowiadanie nie zachwyciło mną wyjątkowo. Ot, zgrabna miejska legenda. Plus za dobrze skonstruowanych bohaterów.
Światowider – cieszę się, że przyjemnie Ci się czytało mimo, z czym się całkowicie zgadzam, zbyt prostej fabuły :) Następny tekst postaram się stworzyć trochę bardziej oryginalny. Pozdrawiam serdecznie.
Ha, dobrze tak bohaterce! Nie można tak traktować Pac-mana i nie ponieść kary!
A teraz na serio :) Jak to u Ciebie – umiesz pisać o emocjach, więc i tutaj bohaterka wyszła jak żywa. Pomysł na budzik i jego nieprzewidziany efekt fajny. Też poczułem, że końcówka jest urwana, przez co na koniec czułem niedosyt. Zapewne dlatego, że spora część teksty to zaledwie wstęp – reszta wydarzeń leci więc znacznie szybszym tempem.
Podsumowując: przyjemny koncert fajerwerków, nawet jeśli tempo jest lekko nierówne, a końcówka trochę ścięta :)
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
NoWhereMan – dziękuję bardzo za wizytę i komentarz i cieszę się, że mimo tych wad kompozycyjnych, w miarę się podobało :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Ciekawe opowiadanie! Podoba mi się, ale zakończenie trochę nijakie.
Pozdrawiam :)
Dziękuję, a na zakończenie, niestety, nie tylko narzekasz ;)
Katio,
Ładnie to napisałaś. Przez to, że w pierwszej osobie, miałem cały czas wrażenie, jakby to był kawałek z Twojego życia, a fantastyczne elementy wydawały się bardziej realne.
Masz dość specyficzny sposób pisania. Dużo długich zdań. Czy to dobrze? I tak i nie?
Tak, bo pomimo ich długości, czytało mi się je dobrze i płynnie. To dla mnie rzadkość, bo zwykle się na tasiemcach potykam.
Nie, bo im dłuższe zdanie, tym większa szansa, że coś się w nim zepsuje. I kilka takich zdań też tutaj było.
Na zakończenie nie będę narzekał. Byłem nim usatysfakcjonowany. Co prawda początkowo miałem kłopot zrozumieć, o co w nim chodzi, kim jest ta kobieta, i dlaczego ma ametystowe kolczyki.
Ale po kilkukrotnym przeczytaniu ostatniego akapitu zrozumiałem i spodobało mi się. Spodobało mi się też, że musiałem zatrzymać się i pomyśleć.
No i jeszcze jedno. Bardzo ładny rysunek.
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Chroscisko – bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że jesteś usatysfakcjonowany zakończeniem i że podoba Ci się ilustracja.
Odnośnie tych długich zdań… To obecnie jestem na etapie nauki ich konstruowania. Jeszcze rok temu pisałam teksty prawie wyłącznie ze zdaniami pojedynczymi i podwójnie złożonymi, bo bałam się ryzykować :) A teraz, cóż z pewnością czasem mi się coś w nich zepsuje, ale będę nad tym problemem pracować :)
Pozdrawiam serdecznie.
Cześć, Katio!
Fajne to to :). Jak mam niewytłumaczalną awersję do narracji w pierwszej osobie, tak twoją pracę czytało mi się przyjemnie :). Motyw odrobinę już wyświechtany, ale co z tego :P. Dobrze jest!
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie! :)
Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne
Dzięki Sy :) Cieszę się, że fajne i również serdecznie pozdrawiam :)
Zaczynam powolną wędrówkę po konkursowych opkach. :) Jak to u Ciebie, dużo obyczajówki, ale jak wiesz, ja bardzo ją lubię. :) Twoje historie są wyraziste, łatwo zapadają w pamięci, ta pewnie też trochę ze mną zostanie. Fajny pomysł, myślałem, że będzie jakiś banał, że odda życie lub dziecko, a tu szybsze starzenie się. Niby podobnie do moich przypuszczeń, ale ciekawiej. :)
Dobrze napisane, nienachalnie, bez zbędnych ozdobników, tak powinna wyglądać opowieść z pogranicza realizmu magicznego.
Pozdrawiam.
Darcon, dziękuję bardzo za wizytę i cieszę się, że mimo swej przewidywalności, tekst się w miarę spodobał. Pozdrawiam serdecznie :)
Fajne :)
Przynoszę radość :)
Dzięki Anet :)
Jak zwykle u Ciebie, bardzo zgrabnie oddana warstwa obyczajowa i elegancko spięta z warstwą fantastyczną. I w ogóle fajny tekst, czyta się samo. Zakończenie może nie jakieś zaskakujące, bo wiadomo, że ten zaczarowany budzik musiał mieć jakiś ukryty haczyk, ale ciekawie opisałaś to, jak bohaterka zauważa u siebie zmiany, starzeje się.
„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota
SzyszkowyDziadku, bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz. W przyszłych tekstach postaram się o odrobinę bardziej zaskakującą treść :)
To jest ten tekst, który wywołał zamieszanie? ;-)
Całkiem fajny. Bardzo charakterystyczny, od razu wiadomo, że to Ty. Podoba mi się przywiązanie do detali, takie filmowe – gdyby to był film, widziałbym mnóstwo zbliżeń na zwyczajnie drobiazgi (budzik Pac-mana, zmarszczki pod okiem, ametystowy kolczyk), niby zwyczajne, ale odpowiednio pokazane nabierają cech może nie tyle zlowieszczych, co znaczących i budujących klimat. To właśnie jest najfajniejsze w tekście – ów nastrój zagrożenia rosnący gdzieś w tle – bohaterka jest szczęśliwa, powodzi jej sie, wszystko gra, ale my wiemy, że gdzieś z tyłu dzieje się coś złego.
No i bardzo naturalnie przedstawione emocje bohaterów, mocno i obrazowo. Jak choćby sceny w tramwajach. Ale to u Ciebie normalne :-)
Pomysł jak pomysł – magiczny przedmiot, który uszczęśliwia, ale za bardzo wysoką cenę, to rzecz typowa. Nie jest to żadna wada, bo nic nie mam do wykorzystywania znanych motywów w fantastyce.
Zatem – bardzo dobry tekst, z fajnym zakończeniem (nawet po poprawkach wcale nie jest tak oczywiste i wymaga chwili, żeby zaskoczyć), bardzo klimatyczny. Czy znakomity? Raczej nie. Trzyma Twój wysoki poziom i tyle. Aż tyle.
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Thargone – dziękuję bardzo za wizytę i rozbudowany komentarz. A tekst, który wywołał zamieszanie to nie ten tylko “Oczy zalane atramentem”, które z jakiegoś powodu są na którejś podstronie podlinkowane do testu o pac-manie :), ale “Oczy…” też same w sobie nie są kontrowersyjne, a zamieszanie wywołało ich usunięcie… :(
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru :)
Droga Katio,
Napisałaś bardzo przyjemne i lekkie opowiadanie, które stopniowo przeradza się w nieco gorzki wniosek, który warto sobie wziąć do serca. Ładnie nawiązałaś do motywu chronotypów i zmiennych faz snu, zamiast tylko do samych ptaków – sów i skowronków. Napotkałam parę błędów pisowni, ale nie były one na tyle drastyczne, żeby przeszkadzały w odbiorze całości. Momentami miałam wrażenie, że rozdrabniasz się nad kwestiami niekoniecznie potrzebnymi dla opowiadania (schabowy z kapustą? Pomarańczowy smak energetyka? Kolory fasad budynków?). Myślę, że w miejsce tych informacji warto byłoby pogłębić przedstawienie psychiki naszej bohaterki – tak naprawdę ledwo wspominasz o kluczowym dla tekstu motywie starzenia się. Miło byłoby zobaczyć jej pełniejszą i rozłożoną w czasie reakcję na zmiany swojego ciała. Ponadto: czy zmieniało się tylko ciało? Czy też starzał się także jej umysł? To byłoby jeszcze ciekawsze: gdyby wiedźma w ramach zapłaty odbierała nie tylko jędrność skóry, ale też energię, lekkość kojarzenia faktów… To doprowadziłoby do sytuacji, w której Wiktoria nie mogłaby się już obyć bez swojego budzika, tak byłaby zmęczona i niedołężna – mimo że to on odpowiada za jej stan.
Podsumowując: ciut przegadane, ale z ładnym plot twistem i wymową: za wszystkie podarunki trzeba odpłacić, a próba “grania w życie na kodach” może się skończyć przedwczesnym przejściem całej planszy.
Gratuluję i życzę powodzenia w konkursie. :)
Dziękuję bardzo za wizytę i komentarz. Początkowo planowałam napisać opowiadanie tak jak sugerujesz – z tymi wszystkimi drastycznymi zmianami, tylko niestety nie potrafiłam tak rozegrać akcji, aby zręcznie wytłumaczyć fakt, że główna bohatera nie zorientowała się wcześniej, co się z nią dzieje… Przyznam szczerze, że wymyśliłam historię, z którą nie do końca sobie poradziłam…
Tak czy inaczej jeszcze raz dziękuję za rozbudowany komentarz, pozdrawiam serdecznie i życzę Wesołych Świąt :)
Całkiem mi się podobało. Z wprawą i gracją żonglujesz rekwizytami, doskonale zdając sobie sprawę z ich mocy; jak intensywny efekt można osiągnąć, pokazując coś, a nie mówiąc o tym. Jednocześnie brak umiaru przy takim zabiegu wywołałby znudzone przewalenie oczami, lecz tutaj nic takiego nie miało miejsca. Jak dla mnie, znalazłaś balans. Do tego bohaterka z krwi i kości, w którą łatwo się wczuć, bo została dobrze sportretowana. Duży plus.
Z minusików wymieniłbym brak zaskoczenia w finale. Tekst zahacza o konwencję opowieści niesamowitej i w sumie czekałem na coś nieoczekiwanego na koniec, ale niestety nie było żadnego trzęsienia ziemi. Być może to, co jest, nie wybrzmiało mi z odpowiednią siłą, gdyż cenę za poranną rześkość zdradzasz dość bezpośrednio już w scenie wesela i właściwie powtarzasz tę informację w ścisłej końcówce. I w sumie, że jakaś cena tego cudu będzie, to w takich historiach jest oczywiste, więc tutaj też poleciałaś standardowo.
Krótko mówiąc, niczego wybitnego w tym opowiadaniu nie znalazłem, lecz lekturę miałem przyjemną, z pewnością wartą zainwestowanego czasu.
MrBrightside – dziękuję bardzo za przeczytanie i komentarz. Tylko nie jestem pewna, czy przeczytałeś to opowiadanie, które chciałeś przeczytać, bo to nominowane to “Oczy zalane atramentem”, tylko w wątku z nominacjami jest podlinkowane do tego, a ja nie za bardzo wiem, jak to zmienić.
Damn it! A chciałem się trochę odrobić z nominacjami przez święta. :p
Na szczęście piszesz bardzo dobrze, więc na pewno nie żałuję dodatkowej lektury. A żeby zmienić link w wątku z nominacjami, wystarczy nakrzyczeć na NoWhereMana, co niniejszym zamierzam uczynić. ;D
Bosz, wszyscy tu nagle tacy agresywni, krzyczeć będą.
I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/
Po pierwsze – jak zwykle, świetna ilustracja. Podobał mi się pomysł na znachorkę i jej budzik (łącznie, z pokazanym na nim upływem czasu i odlatującymi w końcówce ptakami), ładnie napisane wprowadzenie, zgrabnie przedstawiona historia głównej bohaterki. To, czego mi w tym opowiadaniu zabrakło, to odrobiny nieprzewidywalności. Fabuła toczy się po sznureczku, a czytelnik spodziewa się, że cudowny budzik ma swoją (niemałą) cenę. Od momentu, gdy ktoś zwraca uwagę na to, że dziewczyna wydaje się starsza niż w rzeczywistości, wszystko robi się jasne. Do tego przesłanie i los bohaterki są dość pesymistyczne, natomiast klimat opowiadania jest lekki i radosny, trochę przeszkadzało mi to we wczuciu się w dramat dziewczyny, w końcu osiągała same sukcesy – i zawodowe i osobiste. Fakt, że kosztowało to ją młodość nie wstrząsnął mną tak, jak teoretycznie powinien. Za to na plus połączenie motywu ptaków – jako symboli ‘nocnych marków’ i ‘rannych ptaszków’ wraz z dosłownymi zwierzętami (zakończenie).
Uff, mam nadzieję, że nie skasujesz :)
Świetny pomysł z czerpaniem czasu z przyszłości, ale nie zagrała mi konstrukcja (jak dla nie przydługawy początek, w którym wprowadzenie znachorki można by rozegrać inaczej – choćby przez jakieś plotki na uczelni, wtedy jej pojawienie się nie byłoby tak bardzo plot device – choć może taką konwencję przyjęłaś?) i końcówka słabo wybrzmiała – ot, ptaki odlatują i tyle – wołałabym tam coś mocniejszego.
Wtedy zrównoważyłby się brak suspensu z tym, że kobieta się starzeje – bo nie wiem, jak można by pokazać to inaczej, nie zdradzając od razu, o co chodzi.
Budzikom śmierć!
I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/
Bella, Wybranietz – bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarze. Oczywiście zgadzam się z Waszymi uwagami i zdaję sobie sprawę z wad powyższego tekstu, tak czy inaczej go nie usuwam :) Pozdrawiam serdecznie.
Dotarłam ze słowami zamiast pohukiwania.
Opowiadanie bardzo ładnie napisane, co nie stanowi żadnego zaskoczenia. Pomysł dobry, ale niestety niedopracowany, w tym sensie, że dość łatwo się człowiek domyśla, w jakim kierunku pójdzie kwestia ceny, no i końcówka taka przyspieszona. Ładnie piszesz tę całą obyczajówkę, nawet te sygnały, że coś jest nie tak, są dobrze rozłożone, ale finał troszkę rozczarowuje, bo jak napisała Bella – nie wstrząsa. Może gdybyś miała więcej znaków, to by był lepszy? A może trzeba było proporcje fabularne inaczej rozłożyć?
W sumie: przyjemna lektura, ale bez fajerwerków.
http://altronapoleone.home.blog
Drakaina, dziękuję bardzo za komentarz i szczerze pisząc chyba przedłużenie też chyba niewiele by pomogło i to moim zdaniem dlatego, że pomysł był jednak tylko pozornie dobry, a tak naprawdę trudny do realizacji :) Pozdrawiam serdecznie.
Na początku się bałam, że ten motyw będzie nieco nudny i nastawiony na opowieści nastolatków i choć przewidywałam konsekwencje, które mogą płynąć z używania zegarka to i tak świetnie się czytało. Wybrałam ten tekst także do zrobienia na jego podstawie pracy zaliczeniowej – scenorysu, bo uważam, że można by było ciekawie to opowiadanie zrealizować. ;)
SzypKa
Cavrin – bardzo mi miło i życzę powodzenia z pracą zaliczeniową :) Pozdrawiam serdecznie.
Ładne i ładnie napisane. Zakończenie dla domyślnych. Nie domyślnym może specjalny ‘aneks’ ? Ładny obrazek odlatujących ptaszków. W ogóle całość obrazowa.
Dzięki Koala, fajnie, że wpadłeś :) i że Twoim zdaniem ładnie napisane :)