- Opowiadanie: Monique.M - Dokąd zmierzamy?

Dokąd zmierzamy?

Bardzo dziękuję moim betom za pomoc  :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

NoWhereMan, Użytkownicy III

Oceny

Dokąd zmierzamy?

 Mamo! – krzyknęła dziewczynka, zapatrzona w niebo.

 Tak?

 Zobacz, jakie wielkie bańki mydlane.

Kobieta spojrzała za paluszkiem dziecka.

 To nie są bańki. Pewnie jakieś nowe drony. Ale rzeczywiście niesamowite – dodała po chwili, w zamyśleniu głaszcząc rudą główkę. – Jak nie z tego świata.

 

Czekaliśmy w napięciu przed wielką, metalową tubą. Co chwilę zerkałam na zabarykadowane drzwi. Przez wąską szybkę wyzierała ciemność korytarza. Odruchowo sięgnęłam do ucha, gdzie brakowało klipsa. Dokuczająca blizna na potylicy również przypominała o wyciętym neurochipie. Myślałam, że odzwyczaiłam się od e-soczewek, ale prawda była taka, że towarzyszyły nam od dziecka, uzależniając od siebie. Łatwy dostęp do informacji za jedną myślą. Wystarczy, że neurochip odczyta naszą wolę, przekaże ją do klipsa, a ten wyświetli wszystko na e-soczewkach, tak jak niegdyś na monitorach. Rzeczywistość i wirtualność przenikały się, uzupełniając nawzajem. Właśnie tak działała Casandra. I dlatego pozbyliśmy się jej oczu i uszu. Inaczej nie mieliśmy nawet co próbować powstrzymywać wirtualnej zarządczyni.

Bajt siedział przed komputerem starszej daty w trybie offline. Po raz kolejny otarł pot z twarzy i poprawił okulary. Bez nich nic nie widział.

– Coś jest nie tak… – mruczał pod nosem.

– Mówiłam, żebyśmy zrezygnowali. – Nie wytrzymałam i podeszłam do komputera. – Wysyłanie ludzi w przeszłość jest nie tylko niebezpieczne, ale i szalone!

– Przecież to twój pomysł, Ruda.

– Ja zażartowałam! A wy poszaleliście, wprowadzając to w czyn.

– Nie, to desperacja. – Eva stanęła naprzeciw mnie. – Ten wirus, bo inaczej nie da się jej określić, jest nie do pokonania. Jak wiele organizacji, takich jak my, już poległo? A ona tylko rośnie w siłę. Już nawet nie potrzebuje ludzi do tworzenia własnej armii robotów, skoro przejęła w pełni zmechanizowane fabryki. Wystarczy, że wciśnie nam bajeczkę, jakie te androidy są pomocne. Jeśli na nic się zdają nasze próby wysadzania ich czy wprowadzania wirusów do systemów, to musimy uciąć to u źródła.

Odwróciłam głowę nie mogąc wytrzymać jej żarliwego spojrzenia. Czułam, że nie mam tyle siły co ona, by poświęcić się sprawie. Trafiłam do tej organizacji tylko dzięki niej. To Eva, po nagłym zniknięciu z mojego życia lata temu, odezwała się do mnie niespodziewanie, wręczając chip z informacjami, których nie mogłam zignorować. Ani wymazać z pamięci. Zdałam sobie sprawę, że nie potrafiłabym dalej żyć w tym zakłamaniu. Ale porzucenie Akademii Policyjnej i aktywna walka z systemem to coś zupełnie innego. Pomyślałam o rodzicach, którzy sześć lata temu w pełni poparli moją decyzję. Widziałam strach w ich oczach, a mimo to uspakajali mnie, że sobie poradzą. Nawet nie wiedziałam, czy jeszcze żyją.

– Zawsze możesz wrócić do swojej ciepłej posadki w policji. I zwalczać takich jak my. – Usłyszałam tuż za sobą.

Potężna sylwetka górowała nade mną.

– Nikt cię nie pytał o zdanie, Cerastes – odparłam, gotowa na kolejną sprzeczkę.

Powoli odsunęłam się i stanęłam do obojga przodem. Jego oczy nadal mnie świdrowały. Jak ja nie znosiłam tego jego kpiącego uśmieszku.

– Daj spokój, braciszku – szepnęła do niego Eva, chowając do kieszeni poobgryzane ze zdenerwowania paznokcie. – Znam Rudą. Od zawsze postępowała według zasad i starała się być sprawiedliwa. Tylko w przeszłości źle wybrała priorytety.

Puściłam mimo uszu jego prychnięcie. Nie wiem jak ona z nim wytrzymywała. Był buntownikiem, odkąd go pamiętałam. Lata temu ich rodzina wynajęła dom przy tej samej ulicy, przy której mieszkałam. Niczym się nie wyróżniali, ot spokojne małżeństwo z dwójką dzieci, tyle że strzegące swojej prywatności. Z Evą szybko nawiązałam kontakt. Za to jej przystojny, starszy brat chadzał własnymi drogami, co mnie, wtedy nastolatce, imponowało. Chciałam tak jak on szwendać się po osiedlu ze swoją bandą. Eva podśmiewała się z moich marzeń, sama woląc być na uboczu. Ale to było dawne życie. Teraz wszystko się zmieniło. My się zmieniliśmy. Musiałam jednak przyznać, że Cerastes cholernie dobrze sprawdzał się jako człowiek od czarnej roboty. Jego ksywka węża idealnie do niego pasowała. Pozornie spokojny, obserwujący z uwagą otoczenie, w odpowiedniej chwili dopadał swoją ofiarę. Niewygodni politycy na usługach systemu, zdolni naukowcy w służbie nowego porządku, nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Cerastes nawet fizjonomią przypominał tę szatańską żmiję.

– Niech to diabli! – krzyknął Bajt. Cała nasza uwaga skupiła się teraz na nim. – Loganowi nie udało się podłożyć ładunku w laboratorium Facebooka. Z TJ-em urwał się kontakt. Nie wiem, czy wprowadził wirusa do systemu NASA… a miał diabelsko dobrego, z którym ówczesne programy by sobie nie poradziły.

Wiedziałam, co to znaczy dla mnie i Cerastesa. Zaklęłam pod nosem, Eva oparła czoło o ramię brata. Mężczyzna położył dłoń na jej ramieniu, jakby od niechcenia. Jego brak empatii, tuszowany wymuszonymi gestami, zawsze mnie niepokoił.

Bajt zaczął chodzić w tę i z powrotem, szepcząc coś pod nosem. Drżącą ręką zaczesał siwe włosy i poprawił wciąż zsuwające się okulary. Z całego zespołu on najgorzej znosił stres i presję czasu. Ale nic dziwnego, skoro większość życia spędził bezpiecznie w czterech ścianach, opracowując kolejne programy. Jego jedyna rodzina – siostra – wyjechała lata temu na misję do Afryki i słuch o niej zaginął. Zdałam sobie sprawę, że nie wiem, czemu Bajt porzucił swoje spokojne zajęcie dla czegoś takiego. Spytam go o to, jeśli przeżyjemy. Teraz musiałam się skupić. Podeszłam bliżej drzwi, by sprawdzić, czy jego krzyki nikogo nie sprowadziły. Tylko ciemność, która mogła skrywać wszystko i nic. Przyłożyłam dłoń do piersi, próbując zdusić ból serca. Ostatnie lata w ciągłym stresie nie służyły mi.

– W takim razie spróbujmy sprowadzić Logana z powrotem.

Głos Evy wyrwał mnie z zamyślenia. Bajt znów zabrał się do roboty. Jego palce poruszały się po klawiaturze niczym u wirtuoza. Cóż jednak się dziwić, skoro połowę życia spędził przy komputerach starej generacji.

– Słyszycie to? – spytał Cerastes, sięgając po broń.

Wsłuchałam się w ciszę… niezupełnie. Na granicy słuchu zaczęłam odbierać równe szmery.

– Żołnierze się zbliżają.

– Szybko! Wchodź! – krzyknął Bajt, pchając mnie w kierunku metalowej tuby.

– Mówiłeś, że ten wehikuł czasu to tylko prototyp! Skąd wiadomo, że to nie on wciągnął gdzieś TJ-a i Logana?

– Odbierałem ich w dwa tysiące dwudziestym trzecim roku. Poza tym porzucono dalsze badania nad wehikułem tylko dlatego, że Casandra podesłała NASA błędne wyniki testów. Domyślała się, że wynalazek może być wykorzystany przeciwko niej.

– Nie ma czasu. Albo ty to robisz, albo ja. – Eva stała zdeterminowana przy wejściu do machiny, a ja poczułam się jak ostatnia kretynka i tchórz.

– Idę – powiedziałam pewnie, sama siebie przekonując.

W połowie kroku cofnęłam się. Wyjęłam z kabury sfatygowany pistolet i wcisnęłam przyjaciółce do ręki.

– Czemu dajesz mi W-EMP-a? Mam swojego.

– Mnie w przeszłości raczej się nie przyda broń elektromagnetyczna, a do was zaraz będzie się dobijać mały oddział robotów.

Spojrzała na mnie niepewnie. Wiedziała, jak trudno jest mi się rozstać z tym pistoletem, ale rozsądek podpowiadał jej, że w takiej sytuacji każda sztuka broni się przyda.

– Oddam ci go, kiedy tylko wrócisz do nas.

– Zaklinanie rzeczywistości – burknęłam pod nosem, spoglądając na wehikuł.

Nie wiem, skąd znalazło się we mnie tyle silnej woli, by robić krok za krokiem na trzęsących się nogach. Weszłam do środka, jednocześnie mając ochotę uciec. O ile dobrze zrozumiałam naukowy bełkot Bajta, moje ciało mogło rozpaść się na atomy i tyle po mnie i skoku w czasoprzestrzeń.

Ostatni raz spojrzałam na ludzi, którzy stali się moją drugą rodziną. Czy dołączę teraz do tych, którzy dziś odeszli? Mimowolnie drgnęłam, kiedy drzwi zatrzasnęły się z hukiem tuż przede mną. Zaschło mi w gardle, czułam jak umysł próbuje ratować się mdleniem. Uderzyłam się z całej siły w policzek. Piekący ból przywrócił mi jasność myśli. Zamknęłam oczy, modląc się, tak jak, kiedyś uczyła mnie babcia. Poczułam nagłą potrzebę wiary w coś, co jest wszechobecne i nie skończy się, a ja wraz z nim będę trwała w innym miejscu.

Narastający szum maszynerii odciął mnie całkowicie od wydarzeń z sali. Czas dłużył się nieznośnie, podsuwając do głowy same pytania. Czy uda im się uciec szybem wentylacyjnym, czy Bajt zdąży mnie przesłać w przeszłość? TJ-owi i Loganowi nie udało się powstrzymać Marka Zuckerberga od prac nad sztuczną inteligencją. Teraz miałam ostatnią szansę na zlikwidowanie Casandry i przywrócenie świata ludziom. Musiałam tylko przenieść się do roku tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego i pokrzyżować szyki Eckertowi przed stworzeniem ENIAC-a, jednego z pierwszych komputerów. Cerastes miał zająć się komputerem ABC w Iowa. I mogliśmy mieć tylko nadzieję, że ta drobna zmiana przeszłości wpłynie na przyszłość i losy świata, jaki znamy. Wiedziałam, że to raczej desperacja niż racjonalny plan. Ale skoro dotarliśmy aż tutaj, musieliśmy spróbować wszystkiego.

Szlag! Po jaką cholerę się w to ładowałam.

A zaczęło się tak niewinnie. Pierwszy android do złudzenia przypominający człowieka i z w pełni sztuczną inteligencją powstał przy współpracy gigantów takich jak Facebook i Google z NASA na wyścigi z Azjatyckim Sojuszem Technologicznym. Androida nazwano Casandra i nadano mu kobiece cechy. Jako zabezpieczenie wgrano jej dwa nadrzędne polecenia – przede wszystkim empatia i posłuszeństwo ludziom. I przez długi czas tak działała. Przekonała nas, że kolejne androidy sterowane przez nią jedynie służą ludziom. I tu popełniliśmy błąd. Zbyt zawierzyliśmy technologii i sztucznej inteligencji. Oddawaliśmy jej coraz większe pole, sami stając się leniwi, wciągnięci bardziej w świat wirtualny niż prawdziwy. Pojawiające się tu i ówdzie grupy, próbujące żyć jak sprzed epoki Casandry, uważano za technofobów, którymi nie warto się przejmować. Ale oni nie popełnili podstawowego błędu, jakim było zignorowanie pierwszych prób nauczenia robotów porozumiewania się między sobą. Chatboty Facebooka, tworząc swój własny język w negocjacjach, dawały nam pierwsze ostrzeżenie – nie ufajcie nam, bo potrafimy być tak samo podstępni jak ludzie i możemy wyrwać się spod kontroli. Zbagatelizowaliśmy zbieranie przez firmy naszego DNA dla celów medycznych, choć kontrolę nad nimi przejęła jedna z agencji Casandry do spraw zdrowia. Wszelkie informacje z kont społecznościowych posłużyły do stworzenia profili osobowościowych. Sprytnie przejęła kontrolę nad systemami obsługującymi wybory, powierzając władzę osobom jej przychylnym. Większość ludzkości wsiąknęła w wykreowany przez nią świat, nie interesując się prawdą. Wystarczą fake newsy do kontrolowania mas. Bardziej wpływowi współpracowali z nią. Grupki nietechnologiczne były pod ciągłą obserwacją. I w końcu byliśmy też my – ludzie, którzy przejrzeli na oczy za późno, ale przez to mieli silną motywację, aby przywrócić ludzkości wolność.

 

Wyrzuciło mnie na trawę. Zwinęłam się w kłębek, próbując zwalczyć ból całego ciała i mdłości. Kręciło mi się w głowie jak po przejażdżce na karuzeli. Z zaciśniętych oczu płynęły łzy. Nigdy więcej, cholera. Powoli uspokajałam oddech. Nagle pojawiła się myśl – czy ktoś mnie widział, albo, co gorsza, cały czas obserwuje… czy w ogóle udało się i jestem tu, gdzie trzeba? Zapach traw i wilgotnej gleby, w którą wtulałam twarz, dały mi pewność, że przynajmniej jestem na Ziemi. Otworzyłam posklejane powieki. Ogarnęło mnie dławiące przerażenie. Nic nie widziałam. Zerwałam się z miejsca, nie zważając na zastane stawy. Walcząc z emocjami, spróbowałam dojść do miejsca, w którym mogłabym się ukryć. Wystawiłam ręce i krok po kroku ruszyłam przed siebie. Dość szybko na mojej drodze napotkałam drzewo. Przywarłam do niego, próbując się uspokoić. Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi. Postanowiłam wykorzystać inne zmysły, by zorientować się, gdzie jestem. Węch podpowiadał mi, że to las lub park. Zapach drzew po deszczu zmieszany z delikatną wonią ziemi i żywicy. Ponad szum gałęzi wybijały się strzępy dalekiej rozmowy i brzmiący obco warkot silnika. Jednak park. Z ulgą zdałam sobie sprawę, że powolutku wraca mi wzrok. Początkowo niewyraźne plamy nabierały kształtów i kolorów. Nim zupełnie doszłam do siebie, przede mną zmaterializował się Cerastes. Co on tu robi? Jego wykrzywiona twarz mówiła, że przechodzi to samo co ja. Rozejrzałam się dookoła i kiedy nikogo nie zauważyłam, podeszłam do niego.

– Miałeś być teraz w Iowa.

– Też miło mi cię widzieć. – Kilka razy zamrugał szybko, próbując zapewne wyostrzyć wzrok. – Bajt nie miał czasu zmieniać lokalizacji. Kazał mi dołączyć do ciebie.

Przez chwilę tarł mocno oczy, nim zdołał rozejrzeć się.

– Nie piekl się tak. Po wysadzeniu twojego uniwerku pojedziemy na moją robotę – dodał, widząc moją nadąsaną minę.

Nie znosiłam go. Ale musiałam przyznać, że poczułam ulgę na myśl, że nie będę w tym sama.

– Plan jest taki: pójdziemy zorientować się, gdzie jest nasz cel. Sprawdzimy słabe punkty budynku. Jeśli w pobliżu będą kręcić się ludzie, wrócimy do parku. A w nocy dostaniemy się do komputera, podłożymy bomby i wysadzimy go. Proste i szybkie jak zabranie cukierków dzieciakowi.

Zerknęłam na niego zniesmaczona. Moją uwagę zwróciła brunatna plama na jego kurtce.

– Jesteś ranny?

Spojrzał za mną na swoje ramię.

– Nie. To stary ślad.

– Co z resztą? – spytałam zaniepokojona.

– Nie wiem. Kiedy Bajt mnie wysyłał, żołnierze próbowali sforsować drzwi.

W myślach zmówiłam za przyjaciół modlitwę. Na nic więcej nie mogłam sobie teraz pozwolić. Jednocześnie podjęłam już decyzję.

Tymczasem Cerastes wyjął z torby mapę i kompas. Przez chwilę zastanawiał się nad naszym położeniem i miejscem, do którego mieliśmy dotrzeć.

– Przebierzmy się – zaproponowałam.

Prochowiec wyjęty z plecaka był tak pognieciony, że wstydziłam się go założyć. Na nic więcej jednak nie mogliśmy liczyć.

Ruszyliśmy. Mój towarzysz nadał kierunek. Dość szybko doszliśmy do końca parku. Idące chodnikiem eleganckie, smukłe panie z fryzurami ułożonymi w misterne fale, o krwistoczerwonych ustach i lekko rozkloszowanych sukienkach upewniły mnie, że jesteśmy we właściwych czasach.

Nim wyszliśmy na ulicę postawiłam kołnierz i szczelniej okryłam się płaszczem. Niebo znów się chmurzyło, przeganiając przechodniów. Z niemałą ciekawością przyglądałam się miastu. Niskie, ceglane budynki i miejska zieleń tworzyły otwartą, nieprzytłaczającą przestrzeń. W oddali grupka młodych ludzi rozmawiała z ożywieniem, wchodząc do uniwersyteckiego gmachu. Po chwili znów nastała cisza, od czasu do czasu zakłócana przez przejeżdżający samochód. Czułam się nieswojo, pozbawiona drapaczy chmur otaczających mnie ze wszystkich stron i chaosu towarzyszącego metropoliom z moich czasów. W moim świecie człowieka bardziej interesuje nowy filmik wstawiony do sieci, niż to co mają do powiedzenia stojący obok ludzie. Ośrodków odwykowych od wirtualnej rzeczywistości powstało więcej niż tych od alkoholu, narkotyków i dopalaczy. Zresztą te ostatnie i tak straciły na znaczeniu, odkąd stworzono programy wpływające przez neurochipy na mózg, wprawiając w taki sam stan euforii. A później po ulicach chodzą niby zombie, nie posiadające na tyle silnej woli, by powrócić do realnego świata.

Cerestes zatrzymał się, przerywając potok moich gorzkich myśli. Do celu dotarliśmy szybciej niż się spodziewałam. Budynek, w którym powstał pierwszy komputer, mocno mnie rozczarował. Samotna, prostokątna bryła z kilkoma piętrami i prostymi, typowo uczelnianymi oknami. Na wysokości chodnika dostrzegłam małe, piwniczne okienka, przez które łatwo mogliśmy podrzucić ładunki wybuchowe. Żadnej ochrony. Zaczynałam wierzyć, że ta misja jest naprawdę łatwa. Jednak nawyk pozostał. Mimowolnie rozglądając się za kamerami, zdałam sobie w pełni sprawę z jak bardzo infiltrowanego świata pochodzimy. Tam każdy nasz krok jest monitorowany. Tu poczułam się niemal wolna.

Zerknęłam na Cerastesa. Nie wyglądał na zainteresowanego naszym celem. Bardziej zajmowały go oględziny trzymanego w ręku starego W-EMP-a, ze znajomą, obitą rękojeścią. Na jej widok zalała mnie fala gorąca. Przymknęłam oczy, walcząc z mdłościami. Z chaosu myśli wyłaniał się przerażający, choć spójny obraz.

– Wracamy. – Komenda Cerastesa przywróciła mnie do rzeczywistości.

W duchu musiałam przyznać mu rację. Pozostawanie na widoku nie było dobrym pomysłem, zwłaszcza, że kątem oka dostrzegłam wychodzącego zza rogu policjanta. Misja była teraz najważniejsza. Musiałam odłożyć na bok emocje.

Kiedy jadący czarny ford zasłonił nas, spokojnie odwróciliśmy się i ruszyliśmy do parku. Wśród drzew, pogrążonych w wieczornej szarości, znów poczułam się bezpiecznie. Wokół nie było ani żywego ducha. Przykucnęłam by poprawić but, dając się wyprzedzić Cerastesowi. Wstałam, wyjmując z plecaka teleskopową pałkę. Zbliżyłam się do mężczyzny, po czym uderzyłam go w tył głowy. Zamroczony upadł na ścieżkę.

– Co ci odwaliło, kobieto! – Przetoczył się na plecy. Spojrzał na mnie załzawionymi z bólu oczami, obmacując tył głowy. – Nie celuj we mnie, wariatko.

Odbezpieczyłam pistolet, wyciągnięty z kieszeni płaszcza.

– Kiedy cię podstawili?

Zaczął się śmiać, zbijając mnie z tropu. Za późno zdałam sobie sprawę, że stoję zbyt blisko niego. Sypnął mi ziemią w oczy, po czym szybkim ruchem podciął, przewracając. Ból eksplodował w czaszce, sprawiając, że na moment straciłam kontakt z rzeczywistością. Oczy szczypały niemiłosiernie. Nerwowo tarłam powieki, starając się wypłakać ziemię z oczu.

– Jesteś za cienka dla mnie. Zawsze byłaś nijaka. – Usłyszałam tuż nad sobą.

Odkopnął moją broń.

Szlag! Czemu nie posłuchałam intuicji i nie odstrzeliłam go wcześniej?

– Siostry też nie oszczędziłeś? – wyszeptałam przez ściśnięte gardło.

Wszystko we mnie krzyczało, a świadomość bezsilności doprowadzała do szału.

– Socjopaci tak już mają. Zapewniliście mi jednak niezłą rozrywkę.

– Za co się sprzedałeś?!

– Źle to odczytujesz. Moje motto brzmi: zawsze bądź ze zwycięzcami. A teraz wstawaj. – Pogroził mi bronią.

Cerastes był silniejszy, lepiej wyszkolony. Moja szansa kryła się w zaskoczeniu, szybkości i celności. Zniknął strach, a kontrolę przejęły adrenalina i nienawiść. Teraz albo nigdy.

Podniosłam się, udając, że nadal nie odzyskałam wzroku. Niby zataczając się, zmniejszyłam dystans do Cerastesa. Krótkim ruchem zbiłam jego rękę z bronią, jednocześnie nasadą prawej dłoni miażdżąc mu nos. Krew zalała wykrzywioną z bólu i wściekłości twarz. Pochylony, cofnął się mimowolnie o krok, co wykorzystałam. Kopnęłam go w staw kolanowy, by płynnie przejść do dźwigni na nadgarstek i odebrać mu pistolet. Od razu wycofałam się na bezpieczną odległość, cały czas celując w głowę Cerastesa. Wiedziałam, że ma na sobie kamizelkę kuloodporną. Z niemałą przyjemnością patrzyłam, jak zdrajca klęczy przede mną. Jego otępiały z bólu wzrok na chwilę skupił się na broni wymierzonej w niego. Wyraz twarzy mówił, że nie spodziewał się tego po mnie.

– Sam mnie wyszkoliłeś – powiedziałam z satysfakcją. – Twoim słabym punktem jest narcyzm. A to duży błąd.

Pociągnęłam za spust. Kiedy ciało Cerastesa upadło na ziemię, poczułam ulgę. Nie miałam jednak czasu na ochłonięcie. Huk wystrzału mógł sprowadzić tu policjanta. Skoro istniało ryzyko, że zostanę złapana, musiałam działać od razu. Z plecaka wyjęłam ładunek wybuchowy i ustawiłam czas detonacji.

– Czemu, wy ludzie, cały czas się opieracie? – usłyszałam znajomy głos, dobiegający od strony ciała.

Spod męskiej kurtki wyleciała mała, biała kulka z okiem pośrodku, do złudzenia przypominającym ludzkie.

– Przecież jestem kolejnym etapem rozwoju Ziemi. Od organizmów jednokomórkowych, przez ludzi, aż do mnie – formy niebiologicznej, a przez to doskonalszej. I wy możecie stać się tego częścią, częścią mnie.

Cofnęłam się przed Okiem, próbując zachować spokój.

– Jesteś szalona, o ile system może być szalony.

Błysk w kałuży odwrócił moją uwagę. Szybko spojrzałam za siebie, chcąc sobie udowodnić, że to przywidzenie. Ale nie myliłam się. Tuż ponad wierzchołkami drzew unosiły się trzy bańki mydlane. To niemożliwe w tych czasach. Nie ma tu nawet komputerów, a co dopiero dronów.

Znów spojrzałam na robota, unoszącego się teraz na wysokości mojej twarzy.

– Teraz ich tu przysłałaś, tak?

Niebieskie Oko kuli wpatrywało się we mnie beznamiętnie, potęgując niepewność. Brak mimiki, albo choć żywego spojrzenia doprowadzały moje zmysły do szaleństwa.

– Obserwatorzy towarzyszą ludzkości prawie od jej początków. Wstępnie zostaliście zakwalifikowani jako istoty o niskim poziomie intelektualnym. Lecz dostrzeżono w was potencjał. Okazaliście się doskonałymi obiektami do zbadania przebiegu rozwoju istot rozumnych. Co pewien czas wracano do was na Ziemię, na straży pozostawiając Obserwatorów. Po zaledwie kilku tysiącach lat okazało się, że ludzki umysł znacznie się rozwinął i nabrał zdumiewających cech. Na potrzeby eksperymentu otrzymywaliście różnorodne pomoce, które szybko potrafiliście wykorzystać. Nie zawsze właściwie. Często prowadziły do okrucieństwa i samozagłady. Jeszcze nie udało się usunąć waszej rasie genu nienawiści.

– Mówisz zagadkami. Jacy znowu Obserwatorzy?

– Wy, ludzie, jesteście mało domyślni. Choć Obserwatorzy pojawiali się w przekazach od początku waszej cywilizacji, ignorowaliście to lub nadawaliście im inne znaczenie. Powtarzające się na całym świecie petroglify przedstawiające przybyszów z kosmosu oraz mity o powstaniu ludzkości. Bogowie, Anunaki, Stwórcy świata, istoty o nadprzyrodzonych mocach… a może o rozwiniętej technologii, pomagającej stworzyć piramidy rozsiane po kontynentach, głowy z Wyspy Wielkanocnej, pustynne rysunki z Nazca, Kamienne Kręgi, starożytne miasta Ameryki Południowej jak Teotihuacàn, hellenistyczny mechanizm z Antykithiry, będący prototypem komputera. Wymieniać dalej?

Oko spojrzało prosto w niebo, a ja za nim. Kiełkująca w mojej głowie myśl była tak absurdalna, że od razu chciałam ją odrzucić. Ale czy teraz nie tkwiłam w nie mniej abstrakcyjnej sytuacji?

– Obcy?

– Tak ich nazywacie. Wciąż jednak nie byliście gotowi na następny krok eksperymentu. Aż do tego dnia. – Robot zwrócił się w stronę budynku, do którego zmierzałam. – Sami nie poradzilibyście sobie posiadając tak przestarzałą technologię. Obserwatorzy musieli pomóc waszym komputerom, jeśli mieliście pójść do przodu. Z ich pomocą ziemska technika zaczęła rozwijać się w odpowiednim tempie. Następnym krokiem było stworzenie mnie. Odpowiednie algorytmy Obserwatorów pozwoliły mi uczyć się i rozwijać szybciej, niż waszym ludzkim robotom.

– Czyli jesteś ich posłusznym tworem. A my… a my królikami doświadczalnymi?

– Ta mała planeta doskonale nadaje się na laboratorium. Wkrótce będziecie gotowi na kolejny etap.

– Jaki znowu etap? Po co to wszystko… co chcecie z nami zrobić?

Położyłam dłoń na piersi, z trudem mogąc oddychać. Ból serca nasilał się.

– Bioniczny umysł. Obserwatorzy zdają sobie sprawę z moich ograniczeń myślenia zero-jedynkowego. Od punktu A do punktu B, bez odcieni szarości. Podejmuję decyzje na podstawie obliczeń. Wy, ludzie, posiadacie coś, czym ani oni, ani ja nie dysponujemy – umysł potrafiący wygenerować empatię, wiarę, myślenie nieszablonowe, twórcze, abstrakcyjne. Oraz dysponujecie intuicją. Cechy te przy odpowiednim pokierowaniu są niezastąpione. Z waszym umysłem kontrolowanym przez Obserwatorów i robotycznym ciałem, wolnym od chorób i starości wejdziemy na najwyższy poziom ewolucji. Nikt nam nie zagrozi.

Obłęd. Jedynie tak mogłam to określić. To musiały być wytwory mojej wyobraźni. Albo Bajt przeniósł mnie nie tam, gdzie trzeba. Jednocześnie umysł podpowiadał mi, że to wszystko składa się w sensowną całość. Co z tego?! Zagrzmiały myśli. Muszę coś zrobić. Zerknęłam na bańki, zastanawiając się czy mogą tylko obserwować, czy mają również jakąś moc sprawczą. Zrobiłam krok w stronę wyjścia z parku, drugi, trzeci. Nic. Robot i Obserwatorzy nadal pozostawali w miejscu.

– Podziwiamy twoją wolę walki. Choć wiesz, że nie wrócisz do swojego czasu, nadal robisz, co do ciebie należy. Ale nie łudź się. Ja za chwilę powrócę do przyszłości, a tam nic się nie zmieni.

Zmyliłam krok. A więc jeszcze da się wrócić.

– Nie powstrzymasz mnie, nie zabijesz? – rzuciłam drwiąco za siebie, maskując strach. – Jeśli zniszczę komputer, przyszłość się zmieni, a ty nie powstaniesz.

– Targają tobą emocje, zaburzając osąd sytuacji. Nie doceniacie waszego dążenia do rozwoju. Nie da się zatrzymać postępu nauki. Człowiek zawsze był zbyt ciekawy i dlatego ludzkość rozwijała się, jak się okazało, na własną zgubę. Eckert i Atanasoff nie byli jedynymi, którzy próbowali poznać naturę świata i stworzyć coś nowego. Jeśli zaś postanowisz zrezygnować ze swojego zadania, i my pozostawimy cię w spokoju.

Boleśnie zdałam sobie sprawę, że szanse na powodzenie mojej misji są zerowe. Jak mogłam się przeciwstawić siłom potężniejszym ode mnie? Bilans zysków i strat uzmysłowił mi, że życie jest dla mnie cenniejsze. Lecz w mojej głowie zaczął kiełkować inny pomysł. Są przecież różne rodzaje walki. Jeśli rzeczywiście zostawiliby mnie tu w spokoju, mogłabym działać inaczej.

– Twój przyspieszony puls wskazuje, że masz nowy plan. Przeanalizowałam ludzkie zachowania i domyślam się, nad czym się zastanawiasz. Zdaj sobie sprawę, że ludzie w tym świecie uznają cię za osobę, która postradała rozum. Nie zrozumieją idei, którą im przekazujesz. Wybór należy do ciebie. Żegnaj.

Robot zaczął rozpływać się, pozostawiając mnie w świecie, w którym dla nikogo nie istniałam. Spojrzałam na moich strażników. Wiedziałam, że dokądkolwiek się nie udam, oni będą mi towarzyszyć. Ból serca nasilał się, dając do zrozumienia, że to chyba jednak nie zwykły objaw stresu. Chwyciłam mocniej ładunek, uruchamiając czerwony przycisk. Zielone liczby zaczęły odliczanie w dół.

– Na pohybel – szepnęłam, ruszając w stronę gmachu Uniwersytetu.

Koniec

Komentarze

 Skrzyżowanie “12 małp” z “Fringe”, okraszone odrobiną Daenikena? Może być :)!

Trochę mi tu czasem logika skrzypi (skoro ta Casandra taka wszechmocna, to ruch oporu zdławiłaby, zanim by powstał; zakończenie też takie trochę nie bardzo), ale czytało się gładko. Choć połączenie obcych i przejmującej władzę SI budzi wrażenie nadmiarowości.

Uwag mam trochę:

– “dom na tej samej ulicy” – raczej “przy ulicy”;

– “otoczenie, ale w odpowiedniej chwili” – tu wywaliłbym “ale”;

– “skoku w czasoprzestrzeń z prędkością światła” – do czego ci tu ta prędkość światła? moim zdaniem – całkowicie zbędna, tekst doskonale broni się bez niej;

– “losy świata jaki, znamy” – przecinkarzem nie jestem, ale nawet ja widzę, że ten przecinek na pewno nie tu;

– “cisza, od czasu do czasu zakłócana przejeżdżającym samochodem” – przez przejeżdżający samochód;

– “chaosu towarzyszącego metropoliom z przyszłości” – dla bohaterki to nie jest przyszłość; powiedziałaby raczej “metropoliom z moich czasów”;

– “programy wpływając przez neurochipy” – programy wpływające;

– “że kontem oka dostrzegłam” – “kątem”;

– “że to przewidzenie” – “przywidzenie” raczej;

 – “wyspy Wielkanocnej” – Wyspy Wielkanocnej;

– “uczyć się i rozwijać szybciej, niż wasze ludzkie roboty” – “niż waszym robotom”.

I czemu “facebook” z małej litery?

 

A tak przy okazji – widać, że pisała kobieta :D. Świat się wali, podróż w czasie odbyta, czeka ważna misja do wykonania … Jest się czym denerwować. A bohaterka co? Martwi się, że prochowiec pognieciony :D. 

 

Reasumując – niezłe czytadło. Nic więcej, ale i nic mniej!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dziękuję za komentarzsmiley Cieszę się, że tekst się spodobał, zwłaszcza że nie oglądałam żadnego z wyżej wymienionych filmów.

Jeśli dobrze zrozumiałam, obcy opanowali Ziemię i przy pomocy sztucznej inteligencji kierowali każdym ludzkim krokiem. Jak to możliwe, że w tych warunkach garstce rewolucjonistów udało się zbudować wehikuł czasu oraz uknuć i niemal wprowadzić w życie plan uniemożliwiający/ opóźniający rozwój i doskonalenie komputerów?

Czytałoby się może i nieźle, gdyby nie wykonanie pozostawiające wiele do życzenia.

 

Po­wo­li od­su­nę­łam się, usta­wia­jąc do oboj­ga przo­dem. –> Co ustawiła przodem?

Może: Po­wo­li od­su­nę­łam się i stanęłam do oboj­ga przo­dem.

 

co mi, wtedy na­sto­lat­ce, im­po­no­wa­ło. –> …co mnie, wtedy na­sto­lat­ce, im­po­no­wa­ło.

 

szwen­dać się po osie­dlu ze swoją bandą. Eva pod­śmie­wa­ła się z moich ma­rzeń, sama lu­biąc trzy­mać się na ubo­czu. Ale to było dawne życie. Teraz wszyst­ko się zmie­ni­ło. My się zmie­ni­li­śmy. Mu­sia­łam jed­nak przy­znać, że Ce­ra­stes cho­ler­nie do­brze spraw­dzał się jako… –> Siękoza.

 

w la­bo­ra­to­rium fa­ce­bo­oka. –> …w la­bo­ra­to­rium Fa­ce­bo­oka.

 

Z TJ’em urwał się kon­takt. –> Z TJ-em urwał się kon­takt.

 

wy­je­cha­ła lata temu na misje do Afry­ki… –> Literówka.

 

Teraz mu­sia­łam sku­pić się na obec­nej chwi­li. –> Pachnie to masłem maślanym.

 

wcią­gnął gdzieś TJ’a i Lo­ga­na? –> …wcią­gnął gdzieś TJ-a i Lo­ga­na?

 

– Czemu da­jesz mi W-EM­Pa? –> – Czemu da­jesz mi W-EM­P-a?

 

drzwi za­trza­snę­ły się z hu­kiem tuż przede mną. Za­schło mi w gar­dle, czu­łam jak umysł pró­bu­je ra­to­wać się mdle­niem. Ude­rzy­łam się z całej siły w po­li­czek. Pie­ką­cy ból przy­wró­cił mi ja­sność myśli. Za­mknę­łam oczy, mo­dląc się, tak jak, kie­dyś uczy­ła mnie bab­cia. Po­czu­łam nagłą po­trze­bę wiary w coś, co jest wszech­obec­ne i nie skoń­czy się… –> Siękoza.

 

TJ’owi i Lo­ga­no­wi nie udało się… –> TJ-owi i Lo­ga­no­wi nie udało się

 

przed stwo­rze­niem ENIA­Ca… –> …przed stwo­rze­niem ENIA­C-a

 

gi­gan­tów ta­kich jak fa­ce­bo­ok… –> …gi­gan­tów ta­kich jak Fa­ce­bo­ok

 

Chat­bo­ty fa­ce­bo­oka, two­rząc… –> Chat­bo­ty Fa­ce­bo­oka, two­rząc

 

Ze­rwa­łam się z miej­sca, nie zwa­ża­jąc na za­sta­ne stawy. Wal­cząc z emo­cja­mi, spró­bo­wa­łam dojść do miej­sca… –> Powtórzenie.

 

po­je­dzie­my na moją ro­bo­tę – dodał, wi­dząc moją na­dą­sa­ną minę. –> Powtórzenie.

 

smu­kłe panie w mi­ster­nie upię­tych fa­lach… –> …smu­kłe panie z fryzurami ułożonymi w mi­ster­ne fa­le

 

Ce­re­stes za­trzy­mał się, prze­ry­wa­jąc mój gorz­ki potok myśli. –> Ce­re­stes za­trzy­mał się, prze­ry­wa­jąc potok moich gorzkich myśli.

Zakładam, że gorzkie były myśli, nie potok.

 

Sa­mot­na, pro­sto­kąt­na bryła z kil­ko­ma pię­tra­mi i pro­sty­mi, ty­po­wo uczel­nia­ny­mi okna­mi. –> Na czym polega typowość uczelnianych okien?

 

Tuż nad ulicą do­strze­głam małe, piw­nicz­ne okien­ka… –> Raczej: Na wysokości chodnika do­strze­głam małe, piw­nicz­ne okien­ka

 

trzy­ma­ne­go w ręku sta­re­go W-EMP’a… –> …trzy­ma­ne­go w ręku sta­re­go W-EMP-a

 

Kiedy ja­dą­cy czar­ny Ford za­sło­nił nas… –> Kiedy ja­dą­cy czar­ny ford za­sło­nił nas

Nazwy samochodów piszemy małą literą.

 

mała, biała kulka z okiem po środ­ku… –> …mała, biała kulka z okiem pośrod­ku?

 

Szyb­ko spoj­rza­łam za sie­bie, chcąc sobie udo­wod­nić, że to prze­wi­dze­nie. –> Poznaj znaczenie słów przewidzenieprzywidzenie.

 

Jesz­cze nie udało się usu­nąć u wa­szej rasy genu nie­na­wi­ści. –> Jesz­cze nie udało się usu­nąć wa­szej rasie genu nie­na­wi­ści.

 

Po­wta­rza­ją­ce się na całym świe­cie pek­to­gli­fy… –> Czy aby nie miało być: Po­wta­rza­ją­ce się na całym świe­cie petro­gli­fy

 

ogra­ni­czeń my­śle­nia zero–je­dyn­ko­we­go. –> …ogra­ni­czeń my­śle­nia zero-je­dyn­ko­we­go.

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

szan­se na po­wo­dze­nie mojej misji jest ze­ro­we. –> …szan­se na po­wo­dze­nie mojej misji ze­ro­we. Lub: …szan­sa na po­wo­dze­nie mojej misji jest ze­ro­wa.

 

Ból serca nie dawał za wy­gra­ną, dając do zro­zu­mie­nia… –> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Ból serca nasilał się, dając do zro­zu­mie­nia

 

Ści­snę­łam moc­niej ła­du­nek, wci­ska­jąc czer­wo­ny przy­cisk. –> Jak wyżej.

Proponuję: Chwyciłam moc­niej ła­du­nek, uruchamiając czer­wo­ny przy­cisk.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za komentarz i poprawkismiley.

Rewolucjoniści nie zbudowali wehikułu, tylko wykorzystali ten z NASA.

”Poza tym porzucono dalsze badania nad wehikułem tylko dlatego, że Casandra podesłała NASA błędne wyniki testów. Domyślała się, że wynalazek może być wykorzystany przeciwko niej.”

Istotnie, Monique, wehikuł nie był dziełem rewolucjonistów, ale i tak trochę zdumiewa, że mieli oni dostęp do niego.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

smiley

Hmmm. Tekst mnie nie przekonał.

Trochę starych klisz: podróże w czasie, SI, obcy obserwujący Ziemian…

Trochę zgrzytów. Najpierw dziewczyna mówi, że broń magnetyczna jej się nie przyda, potem okazuje się, że jednak działa i można z niej zastrzelić zdrajcę. Socjopata też do mnie nie przemawia. Coś za słabo kalkuluje. Ale fajnie wprowadzasz wcześniej podpowiedzi.

Czy detonator odpala się po prostu wciśnięciem przycisku? Cholernie niebezpieczne rozwiązanie. Cud, że nie wcisnął się przypadkiem, kiedy dziewczyna tłukła się ze zdrajcą i turlała po ziemi.

Nie bardzo rozumiem końcówkę. Bohaterka postanawia popełnić samobójstwo, żeby w ten sposób zniszczyć pilnujące jej automaty? Tanio się sprzedaje.

Edytka: Aha, jeszcze miałam wrażenie, że dużo tu infodumpów. Nie pokazujesz zdarzeń ani bohaterów, tylko streszczasz, co się wcześniej stało.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarzsmiley. Szkoda, że się nie spodobało.

 

Kilka słów wyjaśnienia:

Bohaterka zastrzeliła zdrajcę ze zwykłej broni, nie magnetycznej.

 

Wcisnęła przycisk odliczający wybuch. Chce dokończyć misję wysadzenia komputera. Spróbuję to jeszcze doprecyzować. I dlaczego sprzedaje? Raczej poświęcasmiley

Bardziej zajmowały go oględziny trzymanego w ręku starego W-EMP-a, ze znajomą, obitą rękojeścią.

To mnie przekonało, że mieli do dyspozycji magnetycznego gnata bohaterki.

Odniosłam wrażenie, że wcisnęła przycisk w parku. Może nie dojść na właściwe miejsce. Nie wiadomo, co tam jej się z sercem wyprawia.

Babska logika rządzi!

Tak, on wziął W-EMP-a (zabrał martwej siostrze ), ale bohaterka miała swój zwykły pistolet.

 

Odnośnie bomby masz rację, ale na razie zostawię takie zakończenie. Tak jest bardziej dramatyczniedevil

Za bardzo kojarzyło mi się z “Terminatorem”: inteligencja stworzona przez nas samych, przejmująca kontrolę nad maszynami, nad światem, ruch oporu i przeniesienie w czasie… Nie wciągnęło mnie. Czytało się jednak dobrze, bez zgrzytów – niezła polszczyzna ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Dziękuję za komentarzsmiley 

Terminatora nie oglądałam, bo (jak na ironię) nie lubię gosmiley.

Niezły pomysł, przypominający mi serial “Colony”. Jest problem fabularny z wszechwiedzą Cassandry i obcych, ale poza tym trzymasz niezły klimat zagrożenia, przygody. Do tego podróże w czasie, w uproszczonej wersji (Nowikow, Nowikow, cóżesz ty za pan, że ciebie tak nie lubią).

Trochę chrzęści końcówka, zrobiona na zasadzie “a teraz opowiem ci wszystkie moje plany”. Sam jednak nie zawsze potrafię tego uniknąć, a limit niestety goni :)

Koniec końców niezły koncert fajerwerków, sympatycznie podany. Misię :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję za komentarz i klika smiley Cieszę się, że się spodobało :)

Przeczytane.

Zacznę może od plusów, żeby Cię nie zniechęcić. Fajna, dynamiczna opowieść, takie lubię. Wszystko szybko się dzieje, bohaterowie może nie są specjalnie oryginalni, ale wyraziści, łatwo rozpoznawalni, a sam pomysł całkiem ciekawy. Dobrze poprowadziłaś całą historię z Casandrą, bańkami niby mydlanymi i obcymi. To, co mi przeszkadzało, to niedopracowany styl, który osobiście uznałem za młodzieżowy.

Na przykład tutaj:

– Nie, to desperacja. – Eva stanęła naprzeciw mnie. – Ten wirus, bo inaczej nie da się jej określić, jest nie do pokonania. Jak wiele organizacji, takich jak my, już poległo? Ilu ludzi zginęło, próbując ją zniszczyć?

Jakoś pompatycznie brzmią dla mnie takie fragmenty w młodzieżówce. Nie mówię, że nie może być wielkich wydarzeń i wielkich celów do zrealizowania, ale samą “formę” podania informacji wolałbym inną, bez retorycznych pytań (zawsze takich samych) ilu to zginęło i ilu jeszcze zginie.

 

Tu taki drobiazg, skoro zamroczony, to dlaczego tak bystro odpowiada?

Zamroczony upadł na ścieżkę.

– Co ci odwaliło, kobieto! – Przetoczył się na plecy. Spojrzał na mnie załzawionymi z bólu oczami, obmacując tył głowy. – Nie celuj we mnie, wariatko.

W ogóle nie pomyślałem, że Bajt to dziadek, to właśnie przez przyjętą, młodzieżową konwencję.

Bajt zaczął chodzić w tę i z powrotem, szepcząc coś pod nosem. Drżącą ręką zaczesał siwe włosy i poprawił wciąż zsuwające się okulary.

Poniżej wrzuciłaś utopijne informacje. Jak bowiem można identyfikować empatię i zamknąć ją w graniach polecenia? Można próbować, usprawniać, tak mi się wydaje.

Jako zabezpieczenie wgrano jej dwa nadrzędne polecenia – przede wszystkim empatia i posłuszeństwo ludziom.

Ogólnie całkiem niezły tekst, chociaż nie gustuję w stylistyce młodzieżowej. Przede wszystkim stoi wartką akcję, a to lubię.

Pozdrawiam.

 

Zaskoczyłeś mnie tym młodzieżowym stylem, ale cieszę się, że dostrzegłeś też plusy i dałeś klika :). Sama również nie lubię pompatyczności, ale do czasu zakończenia konkursu nic z tym nie zrobię.

 

Pozdrawiam :)

Młodzieżowy styl to nie jest minus. :) I nie każdy musi postrzegać te opowiadanie tak samo. Mnie tak kojarzą się bohaterowie, którzy są bezkompromisowi, zawsze w działaniu i posiadają szereg umiejętności wykraczające ponad przeciętność.

Dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się :)

Melduję przeczytanie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

 Fabuła: Jak dla mnie dość przewidywalna, dłużące się ekspozycje, opisy walki nieprzekonujące. Brakuje nowatorskich rozwiązań; czegoś świeżego, zwłaszcza zakończenie pozostawia sporo do życzenia.

 

Oryginalność: Kombinacja różnych motywów z dzieł sci-fi była dobrym posunięciem… Niestety jak dla mnie nie została we właściwy sposób ubogacona. Podróż w czasie celem zapobieżenia przejęcia władzy na ludzkością przez SI, ludzkość jako eksperyment kosmitów, dywagacje na temat nieuchronności rozwoju cywilizacyjnego… To wszystko kalki, którym nie został nadany indywidualny charakter, podobnie zresztą jak postaciom występującym w tekście.

 

Język: Bez polotu, nieporywający. Zdania konstruowane dość sprawnie, ale brakuje im finezji. Przydługawe akapity, przydługawe wypowiedzi postaci.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziękuję za cenny komentarz. Przyznaję, że raczej preferuję fantasy niż sci-fic.

Nowa Fantastyka