- Opowiadanie: Gabita - Procenty i kandele

Procenty i kandele

Ko­men­dant wiel­ko­pol­skiej po­li­cji są­dził, że nic go już nie za­sko­czy. A potem trój­ka stu­den­tów dy­ne­pi­ki wy­szła na piwo.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Issander, Finkla

Oceny

Procenty i kandele

Gdyby ko­men­dant wo­je­wódz­ki po­li­cji z Po­zna­nia wie­dział, co sta­nie się tam­tej nocy, praw­do­po­dob­nie nie zmru­żył­by oka. Choć­by mu za­pła­ci­li. Wię­cej. Naj­praw­do­po­dob­niej nie wró­cił­by nawet do domu. Zo­stał­by w swoim biu­rze, tym za­rzu­co­nym pa­pie­ra­mi placu boju z ab­sur­dal­ny­mi wy­ma­ga­nia­mi sta­wia­ny­mi po­li­cji przez i tak nie­ufa­ją­ce jej spo­łe­czeń­stwo, krą­żąc wokół sta­cjo­nar­ne­go te­le­fo­nu ni­czym wy­głod­nia­ły wilk. Ma­rząc, by wraz z in­spek­to­rem Ba­lic­kim ster­czeć pod po­znań­skim ra­tu­szem, ob­ser­wu­jąc grupy pi­ja­nych ludzi prze­ta­cza­ją­cych się do na­stęp­ne­go baru.

Kto wie, może by nawet uległ. Może rze­czy­wi­ście spa­ce­ro­wał­by po wy­tar­tych ko­cich łbach, mi­ja­jąc rów­niut­ki kor­don ota­cza­ją­cy pie­przo­ny domek ko­zioł­ków, cze­ka­jąc na naj­lep­sze­go dy­ne­pi­ka jakim dys­po­nu­je Po­li­tech­ni­ka Po­znań­ska. Może to­wa­rzy­szył­by jed­ne­mu z pa­tro­li. Może spę­dził­by na sta­rym po­znań­skim rynku całą, czerw­co­wą noc. Ale za żadne, żadne skar­by tego świa­ta nie po­ło­żył­by się tam­tej nocy obok żony.

Ko­men­dant Szczę­sny nie wie­dział jed­nak, co się sta­nie. Więc się po­ło­żył. A do­kład­nie o 4:53 obu­dził go dzwo­nek te­le­fo­nu.

___________________________________________________________________

 

– Kurwa, zdane – oznaj­mi­ła za­le­d­wie sie­dem­na­ście go­dzin wcze­śniej czar­no­wło­sa stu­dent­ka dy­ne­pi­ki, Ga­brie­la Wilk. Stu­ka­jąc we­so­ło ob­ca­sa­mi, wy­fru­nę­ła wręcz z sali wy­kła­do­wej CW2 i ze spo­ko­jem wła­ści­wym za­do­wo­lo­ne­mu z na­pi­sa­ne­go eg­za­mi­nu czło­wie­ko­wi ob­ra­ła kie­ru­nek na prze­szklo­ne wrota do wol­no­ści. – Czte­ry zero na czy­sto, dzię­ku­ję, do wi­dze­nia.

– Czte­ry zero? Re­al­ly, aż tak wy­so­ko mie­rzysz? – Wyż­szy z jej współ­lo­ka­to­rów, pa­ty­ko­wa­ty Kor­nel Pia­sec­ki, uniósł brew. Sunął obok swoim le­ni­wym, po­wol­nym kro­kiem, za­pa­trzo­ny już w ekran te­le­fo­nu. Dziw­ne, że wi­dział co­kol­wiek przez wiecz­nie opa­da­ją­cą mu na oczy burzę sło­mia­nych loków.

– Mie­rzę, bo mogę, Koko. Nie bądź za­zdro­sny. – Szpil­ki dziew­czy­ny stu­ka­ły raźno o ka­mien­ną pod­ło­gę, a tłum stu­den­tów gęst­niał, by zmie­ścić się mię­dzy otwar­ty­mi sze­ro­ko au­to­ma­tycz­ny­mi drzwia­mi.

Blon­dyn prych­nął ci­chym śmie­chem.

– To mam o co?

– No nie wiem. O pięć zero z hi­sto­rii dy­ne­pi­ki? Na przy­kład? Albo czte­ry i pół z wy­trzy­ma­ło­ści ma­te­ria­łów? Czy też czte­ry, kurwa, zero z teo­rii doks? Sły­sza­łeś w ogóle o innej oce­nie niż trzy zero? – Ga­brie­la rzu­ci­ła mu tylko tro­chę zło­śli­we spoj­rze­nie. Teo­ria doks była naj­trud­niej­szym przed­mio­tem nie tylko czwar­te­go se­me­stru, ale i ca­łych stu­diów. Zda­nie tej ma­syw­nej ko­by­ły w za­sa­dzie gwa­ran­to­wa­ło dy­plom.

Kor­nel, w od­po­wie­dzi, wy­sta­wił na ślepo środ­ko­wy palec, szcze­rząc się ra­do­śnie. Pra­wie tra­fił ją w oko. Pra­wie.

Trzep­nę­ła mar­gi­nal­nie, dzię­ki ob­ca­som, wyż­sze­go chło­pa­ka.

– Próba ośle­pie­nia? Ni­skie za­gra­nie, Koko, wy­jąt­ko­wo ni­skie. Tej, a pro­pos ni­sko­ści – ro­zej­rza­ła się na­oko­ło, ale wśród roz­pro­szo­nych przed Cen­trum Wy­kła­do­wym syl­we­tek nie do­strze­gła zna­jo­mej – gdzie Da­mian?

Kor­nel wzru­szył je­dy­nie ra­mio­na­mi.

– Pi­ka­chu. Spy­taj za chwi­lę czy coś – mruk­nął, lekko nie­obec­nie. Nie za­uwa­żyw­szy, że zwol­ni­ła, wy­su­nął się na­przód.

– Jasne, Pi­ka­chu, bo to on skła­da się z nami na miesz­ka­nie. Czy ty pa­mię­tasz jesz­cze, jak to jest nie łapać po­ke­mo­nów? Do­sta­niesz na­pa­du, jak któ­re­muś dasz rułę? – Zła­pa­ła go za ramię, za­trzy­mu­jąc na miej­scu.

– Pi­ka­chu – po­wtó­rzył je­dy­nie.

Prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Przy­rze­kam na wszyst­kie świę­to­ści, że kie­dyś znisz­czę ci ten te­le­fon. Doksą, więc raz, a aku­rat­nie. Żebyś cho­ciaż grał w coś cie­ka­we­go. Ale Po­ke­mon GO? – Od­cią­gnąw­szy go bli­żej jed­ne­go z koszy na śmie­ci, wy­ję­ła pacz­kę cien­kich Lucky Stri­ke z to­reb­ki. Wło­ży­ła pa­pie­ro­sa do ust. – Wy­da­wa­ło mi się, że twój gust jest bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­ny. – Unio­sła za­pal­nicz­kę do twa­rzy. Pło­mień pra­wie do­tknął bie­lut­kie­go pa­pie­ru. Pra­wie.

Za­pal­nicz­ka znik­nę­ła z jej dłoni, jakby nigdy jej tam nie było.

– Da­mian, kurwa! – Ga­brie­la ro­zej­rza­ła się zi­ry­to­wa­na, wyj­mu­jąc bez­u­ży­tecz­ne­go pa­pie­ro­sa spo­mię­dzy warg. Na­mie­rzy­ła go bez trudu. Po­śród do­mi­nu­ją­cej wśród gru­pek stu­den­tów czer­ni sam szary gar­ni­tur rzu­cał­by się w oczy, co do­pie­ro spa­ro­wa­ny z nie­bie­ską ko­szu­lą. – To już trze­cia w tym ty­go­dniu.

Niż­szy z jej współ­lo­ka­to­rów, bro­da­ty i od­po­wie­dzial­ny Da­mian Polak, nie prze­jął się zu­peł­nie.

– Mia­łaś rzu­cić – od­parł krót­ko. Po­ko­naw­szy ostat­nie metry w trzech sta­now­czych kro­kach, za­trzy­mał się obok Kor­ne­la i po­pra­wił prze­rzu­co­ną przez ramię ma­ry­nar­kę. Rzu­cił okiem na po­stęp gry. – Zła­pać ci go? – za­pro­po­no­wał rze­czo­wo.

Pia­sec­ki nawet nie za­uwa­żył, kto pyta, zbyt sku­pio­ny na ma­cha­niu kciu­kiem.

– Nic, tylko klo­fty pod nogi – mruk­nę­ła dziew­czy­na po­nu­ro, wsu­wa­jąc cien­ki, biały ru­lo­nik z po­wro­tem mię­dzy inne. Wokół fil­tra ciem­no­czer­wo­nym krę­giem od­ci­snę­ła się szmin­ka. Smut­ny widok. – Ro­dzi­na, wy­kła­dow­cy, współ­lo­ka­to­rzy. Ani chwi­li ruły. A przez cie­bie to zban­kru­tu­ję na sa­mych za­pal­nicz­kach.

Da­mian zi­gno­ro­wał ją na rzecz wy­ję­cia Kor­ne­lo­wi te­le­fo­nu z ręki.

Pia­sec­ki uniósł za­sko­czo­ny głowę.

– Co… – Za­uwa­żyw­szy, kto stoi obok, uśmiech­nął się sze­ro­ko. – Siema, zio­mek! Cze­ka­li­śmy na cie­bie.

– To swoją drogą. Gdzie znik­ną­łeś, tej? – Ga­brie­la wrzu­ci­ła nie­szczę­sną pacz­kę do nie­wiel­kiej, czar­nej to­reb­ki, za­ku­pu jej życia. Pa­so­wa­ła wła­ści­wie do wszyst­kie­go i mie­ści­ła naj­waż­niej­sze rze­czy: szmin­kę, chu­s­tecz­ki, pa­pie­ro­sy, te­le­fon. Czego chcieć wię­cej?

– Roz­ma­wia­łem z pro­fe­so­rem Ża­kiem. Nie sły­sze­li­ście? Na uczel­ni po­ja­wi­ła się sta­bil­na wyrwa. – Da­mian zmarsz­czył lekko brwi, sku­pio­ny na po­pu­lar­nej gier­ce. Z na­masz­cze­niem prze­su­nąw­szy pal­cem wzdłuż ekra­nu, kiw­nął za­do­wo­lo­ny głową i oddał te­le­fon wyż­sze­mu współ­lo­ka­to­ro­wi.

Koko wy­szcze­rzył się ra­do­śnie.

– Czyli to nie były klej­dry? – Dziew­czy­na na­tych­miast za­po­mnia­ła o dys­kom­for­cie głodu ni­ko­ty­no­we­go. Wyrwa była rzad­kim zja­wi­skiem. Szcze­gól­nie trwa­ła. Roz­dar­cia świa­ta za­zwy­czaj za­my­ka­ły się na­tych­miast lub nie­dłu­go po za­ist­nie­niu. – Mamy tutaj, na Po­li­tech­ni­ce Po­znań­skiej, sta­bil­ną wyrwę?

– Klej­dry to…? Mów po pol­sku. – Da­mian uniósł brew z dez­apro­ba­tą.

– Plot­ki. Pie­przyć pol­ski. Mów o wy­rwie.

– Po­pie­ram. – Kor­nel włą­czył się do roz­mo­wy, wci­ska­jąc te­le­fon w tylną kie­szeń je­an­sów. Ga­brie­la za­sta­na­wia­ła się, czy chło­pak w ogóle po­sia­da gar­ni­tur, bo jego strój wyj­ścio­wy ogra­ni­czał się za­sad­ni­czo do ele­gant­szej niż zwy­kle ko­szu­li. – Wy­obra­ża­cie sobie, jakie to daje moż­li­wo­ści? Sta­bil­na wyrwa ozna­cza swo­bod­ne i do­kład­ne ba­da­nia wy­mia­ru lu­strza­ne­go…

– Ba­to­su – wtrą­cił od­ru­cho­wo Da­mian.

Koko mach­nął ręką.

– Tak, tak, any­way. W każ­dym razie wresz­cie bę­dzie­my mogli bez pro­ble­mu obej­rzeć coś, co jest wła­ści­wie kodem źró­dło­wym świa­ta i być może zro­zu­mieć le­piej, czym tak na­praw­dę jest dy­ne­pi­ka. Mam na myśli… – za­ciął się na chwi­lę, nie mogąc zna­leźć od­po­wied­nich słów. Oczy błysz­cza­ły mu lekko, jak zwy­kle, gdy mówił o pro­ble­mach na­uko­wych, a twarz stra­ci­ła zbla­zo­wa­ny wyraz. – Czy my wiemy, co tak na­praw­dę robią doksy? Dla­cze­go są tak sil­nie uza­leż­nio­ne od spoj­rze­nia na świat jed­nost­ki? Albo jaki zwią­zek z ener­gią ma ala­gia? Oprócz oczy­wi­ste­go, czyli wy­ko­ny­wa­nia pew­nej pracy, jeśli można tak na­zwać zmia­nę war­to­ści pa­ra­me­tru ja­kie­goś obiek­tu. Dy­ne­pi­ka jest prze­cież bar­dzo czę­sto wciąż na­zy­wa­na magią, doksy za­klę­cia­mi, a nadal nie ma wy­star­cza­ją­cych ar­gu­men­tów, by udo­wod­nić, że to nie to samo.

Ga­brie­la ścią­gnę­ła scep­tycz­nie usta.

– I na­praw­dę my­ślisz, że do­pusz­czą do wyrwy stu­den­tów? Zga­dzam się z tobą w pełni, moż­li­we, że sto­imy o krok od prze­ło­mu na­uko­we­go, zresz­tą samo ist­nie­nie wyrwy już zna­czą­co po­pra­wi sta­tus Po­li­tech­ni­ki Po­znań­skiej na świa­to­wej are­nie. Ile jest prze­cież sta­bil­nych wyrw na świe­cie? Dzie­więć? Ale nie wy­da­je mi się…

– A dla­cze­go nie? Prze­cież nic na tym nie stra­cą. – Kor­nel wzru­szył ra­mio­na­mi.

– My je­ste­śmy tego świa­do­mi. Oni nie za­wsze.

– I wła­śnie dla­te­go po­sze­dłem po­roz­ma­wiać z Ża­kiem. – Da­mian uśmiech­nął się lekko, ledwo za­uwa­żal­nie pro­stu­jąc plecy. Nie­wie­le po­mo­gło. Wciąż był niż­szy nawet od Ga­brie­li. – Przede wszyst­kim po­twier­dzić plot­ki, ale rów­nież spy­tać o moż­li­wość ba­da­nia wyrwy. Obej­rze­nia, cho­ciaż­by, cho­le­ra! Prze­cież to może być je­dy­na oka­zja w życiu. I wie­cie, co po­wie­dział Żak? – Uśmiech Da­mia­na stał się szer­szy. W gę­stej, wpa­da­ją­cej w rudy bro­dzie, mi­gnę­ły zęby. – Koło stu­denc­kie mia­ło­by na bank do­stęp, choć ogra­ni­czo­ny.

Ga­brie­la nie była do końca prze­ko­na­na. Po­li­tech­ni­ka nie za­wsze po­stę­po­wa­ła lo­gicz­nie, a różne osoby miały różne po­glą­dy, cza­sem zu­peł­nie ab­sur­dal­ne.

– Żak jest od teo­rii doks. To nie obej­mu­je wy­mia­ru lu­strza­ne­go…

– Ba­to­su – wtrą­cił, oczy­wi­ście, Da­mian.

Zi­gno­ro­wa­ła go.

– Trze­ba by po­roz­ma­wiać z Za­lew­skim lub Kopą. Żak może blu­brać, co chce, a to i tak oni będą mieli ostat­nie słowo.

– Wy­obra­ża­cie sobie, co się musi dziać w in­sty­tu­cie? – wes­tchnął nagle Kor­nel. Wró­ciw­szy do le­ni­we­go roz­ba­wie­nia, od­chy­lił się w tył na pię­tach. – Cho­dzą pew­nie na­ćpa­ni szczę­ściem. Wy­gra­li w totka na na­uko­wej lo­te­rii.

– Tej, czy Kopa nie był ska­co­wa­ny na ostat­nim wy­kła­dzie? – Ga­brie­la strze­li­ła pal­ca­mi. Przy­po­mnia­ła sobie nie­wy­raź­ną, sku­lo­ną nad biur­kiem syl­wet­kę dok­to­ra in­ży­nie­ra z In­sty­tu­tu Teo­rii Ba­to­su. Głos też miał jakiś zu­ży­ty

– Na za­li­cze­niu czy tym wcze­śniej? – za­in­te­re­so­wał się blon­dyn, wra­ca­jąc do nor­mal­nej po­zy­cji

– Wcze­śniej.

– A to nie wiem, przy­snę­ło mi się jakoś na po­cząt­ku.

Da­mian wy­krzy­wił usta i rzu­cił mu dez­apro­bu­ją­ce spoj­rze­nie.

– Wiem. Chcąc nie chcąc, zo­sta­łem twoją po­dusz­ką. Co gor­sza, nie dało się cie­bie do­bu­dzić, nie mam po­ję­cia, jakim cudem. Dla­cze­go w ogóle cho­dzisz na wy­kła­dy, skoro więk­szość prze­sy­piasz?

– Na­praw­dę więk­szość? – zdzi­wił się Kor­nel. Par­sk­nąw­szy śmie­chem, wzru­szył bez­rad­nie ra­mio­na­mi. – Ups.

– Nic dziw­ne­go, że je­dziesz na tró­jach. – Ga­brie­la wy­szcze­rzy­ła się wred­nie i się­gnę­ła do to­reb­ki, za­my­ka­jąc palce wokół zna­jo­me­go kształ­tu pacz­ki pa­pie­ro­sów. Zdą­ży­ła ją czę­ścio­wo wy­cią­gnąć, nim mózg nad­go­nił ciało. Za­kląw­szy, we­pchnę­ła Lucky Stri­ke z po­wro­tem mię­dzy te­le­fon a chu­s­tecz­ki. – Co mnie pod­ku­si­ło, by wspo­mi­nać gło­śno o rzu­ca­niu – wy­mam­ro­ta­ła z iry­ta­cją.

– Wy­kła­dy może na tró­jach, ale na ćwi­kach czy la­bach nie scho­dzę po­ni­żej czte­ry i pół – od­parł nie­wzru­szo­ny Kor­nel, po­now­nie od­chy­la­jąc się w tył. Na ustach błą­kał mu się le­ni­wy uśmiech.

– A to jest już, kurwa, po pro­stu nie­spra­wie­dli­we. – Dziew­czy­na wy­sta­wi­ła palec oskar­ża­ją­co, choć bez nie­po­trzeb­ne­go dra­ma­ty­zmu. – Śpisz na wy­kła­dach, więc le­cisz na tró­jach, dobra. Ale na ćwi­cze­niach też śpisz! A mimo to… Ty chło­niesz wie­dzę z po­wie­trza? Jak jakaś pie­przo­na ro­ślin­ka? Masz ja­kieś pory, cho­le­ra, słu­żą­ce do za­sy­sa­nia in­for­ma­cji i od­pro­wa­dza­nia jej do mózgu?

Koko ro­ze­śmiał się szcze­rze i stra­cił rów­no­wa­gę. Zro­bił kilka gwał­tow­nych kro­ków w tył.

– Je­alo­us much? – Wy­szcze­rzył zęby.

Ga­brie­la unio­sła per­fek­cyj­nie wy­re­gu­lo­wa­ne brwi.

– O brak sty­pen­dium czy nie­chęć wy­kła­dow­ców?

– Ok, wy­star­czy. Ta dys­ku­sja jest bez sensu, po dwóch la­tach robi się już nudna, a ja je­stem głod­ny, więc nie mam na nią cier­pli­wo­ści. Idzie­my do Cen­trum Me­cha­tro­ni­ki. – Ton Da­mia­na był twar­dy i nie po­zwa­lał na dys­ku­sję.

Dziew­czy­na rzu­ci­ła mu zdez­o­rien­to­wa­ne spoj­rze­nie.

– Gdzie? – spy­ta­ła w tym samym mo­men­cie, w któ­rym Kor­nel wzru­szył ra­mio­na­mi, mó­wiąc:

– Sure.

– Wyrwa po­ja­wi­ła się w la­bo­ra­to­rium wy­trzy­ma­ło­ści ma­te­ria­łów – wy­ja­śnił krót­ko bro­dacz, ru­sza­jąc sta­now­czym kro­kiem na­oko­ło okrą­głe­go traw­ni­ka, wpusz­czo­ne­go w zie­mię przed fa­sa­dą Cen­trum Wy­kła­do­we­go. Trawa była lekko przy­wię­dła, zmę­czo­na upa­ła­mi oraz dzie­siąt­ka­mi stu­denc­kich po­de­szew. – W drzwiach jest szyba.

Kor­nel wy­szcze­rzył się sze­ro­ko.

– Po­do­ba mi się twój tok ro­zu­mo­wa­nia.

– Nie mo­głeś po­wie­dzieć wcze­śniej? Nie, żeby in­te­re­so­wa­ła mnie lo­ka­cja naj­bar­dziej nie­zwy­kłe­go i ta­jem­ni­cze­go dy­ne­picz­ne­go fe­no­me­nu wszech­cza­sów. Skąd. – Ga­brie­la po cichu zga­dza­ła się z Koko, ale nie zmie­nia­ło to faktu, że od tak klu­czo­wych in­for­ma­cji to się za­czy­na. Po­dą­ży­ła za współ­lo­ka­to­ra­mi w takt cich­ną­ce­go echa stu­ka­ją­cych ob­ca­sów.

– Nie ma­rudź.

– Będę bra­wę­dzić, ile mi się po­do­ba, Da­mian – po­in­for­mo­wa­ła go bez za­wa­ha­nia, jak kil­ka­set razy wcze­śniej. Od­po­wie­dzia­ło jej cięż­kie wes­tchnie­nie. – Szcze­gól­nie, że wy­ma­za­łeś moją za­pal­nicz­kę. Znowu. Długo za­mie­rzasz to cią­gnąć? Muszę wie­dzieć, czy wpaść do Sel­gro­su po jedną czy dwie pa­le­ty.

Się­gnąw­szy wolną ręką do kie­sze­ni, chło­pak wy­cią­gnął coś nie­wiel­kie­go i na ślepo podał jej ponad ra­mie­niem. Ga­brie­la wy­trzesz­czy­ła oczy.

– What the fuck. – Za­mknę­ła dłoń wokół zna­jo­me­go przed­mio­tu. Na­tych­miast pod­da­ła go oglę­dzi­nom. – What the fuck?! – Wszyst­ko się zga­dza­ło. Obita kra­wędź pod­sta­wy, efekt nie­ostroż­ne­go uży­cze­nia parę mie­się­cy temu; słabe echo kwia­to­we­go na­dru­ku, wy­tar­te­go przez lata uży­wa­nia. To była jej za­pal­nicz­ka, ta ostat­nia, którą w ra­mach de­spe­ra­cji wy­grze­ba­ła wczo­raj z jed­nej z szu­flad. – Nie wy­ma­za­łeś jej. Ty… Ty ją prze­nio­słeś. What the fuck, od kiedy po­tra­fisz te­le­por­to­wać?!

Kor­nel zwol­nił tuż przed przej­ściem dla pie­szych, zrów­nu­jąc z kro­kiem dziew­czy­ny swój wła­sny. Zaj­rzaw­szy w jej dłoń, za­gwiz­dał z uzna­niem.

– Nie­źle. Jak to zro­bi­łeś? Bo ra­czej nie z wy­ko­rzy­sta­niem współ­rzęd­nych geo­gra­ficz­nych. Chyba nawet ty nie je­steś aż tak am­bit­ny. – Rzu­cił niż­sze­mu chło­pa­ko­wi le­ni­wy uśmiech.

Da­mian miał wła­śnie wejść na ogro­dzo­ny teren kam­pu­su i ru­szyć wzdłuż ni­skich han­ga­rów miesz­czą­cych la­bo­ra­to­ria, ale sta­nął tuż przed uchy­lo­ną bramą. Ob­ró­cił się z usa­tys­fak­cjo­no­wa­nym uśmie­chem.

– Mogę wam po­ka­zać. – Jego nie­bie­skie oczy wręcz try­ska­ły hu­mo­rem, jak za­wsze, gdy osią­gnął jakiś cel.

Ga­brie­la przy­po­mi­na­ła sobie mgli­ście, że wspo­mi­nał o te­le­por­ta­cji w ciągu se­me­stru co naj­mniej kilka razy. Mogła się do­my­ślić.

Wy­cią­gnę­ła rękę z za­pal­nicz­ką.

– Da­jesz, tej.

Da­mian, ode­tchnąw­szy głę­bo­ko, za­mknął oczy. Na chwi­lę za­pa­dła cisza, miej­ska cisza, szu­mią­ca sil­ni­ka­mi sa­mo­cho­dów, ter­ko­czą­ca ko­ła­mi tram­wai, nio­są­ca echo od­le­głych roz­mów oraz śmie­chu. Ga­brie­la ob­ser­wo­wa­ła niż­sze­go współ­lo­ka­to­ra z uwagą. Trwa­ła w bez­ru­chu, nie chcąc go roz­pro­szyć. Kor­nel rów­nież się nie od­zy­wał, opar­ty ra­mie­niem o słu­pek bramy kam­pu­su, a jego róż­no­ko­lo­ro­we oczy błysz­cza­ły żywym za­in­te­re­so­wa­niem. Te­le­por­ta­cja była trud­na. Pie­kiel­nie trud­na. Ja­ka­kol­wiek nie­do­kład­ność doksy, po­mył­ka w de­fi­ni­cji obiek­tu prze­no­szo­ne­go lub no­we­go po­ło­że­nia, a w re­zul­ta­cie do­ko­ny­wa­nej zmia­ny otrzy­my­wa­ło się bez­gło­wy kor­pus albo dziw­ną hy­bry­dę dwóch przed­mio­tów. Z bar­dziej ma­ka­brycz­nych przy­kła­dów. Nie­wie­le osób po­tra­fi­ło uło­żyć bez­piecz­ną doksę te­le­por­tu­ją­cą. Da­mian mu­siał ćwi­czyć przez więk­szość se­me­stru, a naj­praw­do­po­dob­niej i tak nic, oprócz za­pal­nicz­ki, nie po­tra­fił­by prze­nieść.

Dla Ga­brie­li było to jed­nak wy­star­cza­ją­co im­po­nu­ją­ce. Jej je­dy­na próba te­le­por­ta­cji cze­go­kol­wiek skoń­czy­ła się po­wsta­niem chwi­lo­wej wyrwy, czyli na tyle po­tęż­ną falą ude­rze­nio­wą, by wy­lą­do­wa­ła w szpi­ta­lu ze wstrzą­śnie­niem mózgu. Ro­dzi­ce byli wście­kli. Znisz­cze­nia kosz­tow­ne. A dziew­czy­nie prze­sta­ło się spie­szyć do opa­no­wa­nia tej kon­kret­nej umie­jęt­no­ści.

Choć w naj­bliż­szej przy­szło­ści spró­bu­je chyba jesz­cze raz.

Da­mian skoń­czył wresz­cie wi­zu­ali­za­cję i otwo­rzył oczy, sku­pia­jąc wzrok na wy­bla­kłej za­pal­nicz­ce. Tę­czów­kom bra­ko­wa­ło już źre­nic, po­łknię­tych przez Batos, by po­zwo­lić wła­ści­cie­lo­wi na do­strze­że­nie cze­goś, co Kor­nel bły­sko­tli­wie okre­ślał kodem źró­dło­wym świa­ta.

– Obiekt mar­twy pa­ra­me­trycz­ny za­pal­nicz­ka w wy­bla­kłe róże na­le­żą­ca do obiek­tu ży­we­go zło­żo­ne­go świa­do­me­go Ga­brie­la Wilk – za­czął chło­pak cicho, ale pew­nie, sku­pio­ny bez resz­ty na każ­dym sło­wie. Jego niby puste spoj­rze­nie wy­pa­la­ło dziu­rę w dłoni dziew­czy­ny. – Pa­ra­metr po­ło­że­nie. Zmień. Nowa war­tość cen­trum wnę­trza pra­wej dłoni obiek­tu ży­we­go zło­żo­ne­go świa­do­me­go Da­mian Polak. Wy­ko­naj.

Za­pal­nicz­ka znik­nę­ła. Źre­ni­ce wró­ci­ły. Chło­pak uniósł rękę. Mię­dzy pal­ca­mi jego pra­wej dłoni prze­świ­ty­wa­ły zna­jo­me wy­bla­kłe róże.

Kor­nel za­czął bić brawo. Ga­brie­la unio­sła palec.

– Pa­no­wie – po­wie­dzia­ła ze spo­ko­jem, choć jej skóra pę­ka­ła wręcz od na­prę­żeń ge­ne­ro­wa­nych przez we­wnętrz­ną eks­cy­ta­cję – na po­li­bu­dzie po­ja­wi­ła się sta­bil­na wyrwa. Myślę, że można bez­piecz­nie przy­jąć teo­rię doks za zdaną, co ozna­cza ko­niec sesji…

– Choć raz po­cze­ka­ła­byś na wy­ni­ki – mruk­nął z dez­apro­ba­tą Da­mian.

Zi­gno­ro­wa­ła go.

– A co naj­lep­sze, jedno z nas opa­no­wa­ło te­le­por­ta­cję. Te­le­por­ta­cję. Wnio­sek jest pro­sty. Idzie­my pić.

– Hell yeah. – Kor­nel wy­sta­wił pięść do żół­wi­ka, któ­re­go zresz­tą otrzy­mał bez chwi­li zwło­ki. Da­mian rów­nież nie pro­te­sto­wał. I rów­nież wy­sta­wił pięść.

– Wyrwa, obiad, a potem Kul­to­wa. Resz­tę usta­li się na Wro­cław­skiej. – Zde­cy­do­wał z apro­ba­tą, wzna­wia­jąc marsz ku bla­do­żół­te­mu Cen­trum Me­cha­tro­ni­ki, po­pu­lar­nie zwa­ne­mu po pro­stu me­cha­tro­ni­kiem. Z pra­wej stro­ny strze­la­ły w niebo dwa bliź­nia­cze bu­dyn­ki, w tym sym­bol Po­li­tech­ni­ki Po­znań­skiej, zwień­czo­ny cha­rak­te­ry­stycz­nym cy­fro­wym ze­ga­rem.

Ani Ga­brie­la ani Kor­nel nie zgło­si­li sprze­ci­wu.

– Boże, na­resz­cie al­ko­hol – wes­tchnę­ła wręcz dziew­czy­na, pla­nu­jąc już, co za­ło­ży na wie­czor­ną rundę po ba­rach. Ob­ci­słe je­an­sy z wy­so­kim sta­nem i ko­ron­ką wień­czą­cą no­gaw­ki brzmia­ły ide­al­nie, ale krót­ka bor­do­wa blu­zecz­ka mogła być w pra­niu. Nie­ste­ty. – Po ostat­nich trzech ty­go­dniach za­miast krwi mam w ży­łach rów­na­nia wy­trzy­ma­ło­ścio­we oraz po­dział stali, trze­ba to zmie­nić, tej.

– I al­ko­hol ma być niby lep­szy?

– Da­mian. – Kor­nel po­krę­cił głową, za­rzu­ca­jąc przy­ja­cie­lo­wi rękę na ra­mio­na. – Nie bądź trud­ny. Przy­znaj się. Też chcesz się skoń­czyć.

– Wła­śnie, Da­mian. Przy­znaj się. – Ga­brie­la wy­szcze­rzy­ła zęby, do­ga­nia­jąc współ­lo­ka­to­rów. Ob­ję­ła bro­da­te­go chło­pa­ka z dru­giej stro­ny.

Da­mian pró­bo­wał pro­te­sto­wać, pró­bo­wał za­cho­wać po­sta­wę od­po­wie­dzial­ne­go mło­de­go czło­wie­ka, ale nie miał szans. Nie, gdy dziew­czy­na wy­to­czy­ła naj­cięż­sze dzia­ła.

Ksyw­kę.

– Chcesz się skoń­czyć, Popo!

– Jezus, Maria, tak, chcę, nie na­zy­waj mnie tak wię­cej!

___________________________________________________________________

 

Sie­dem­na­ście go­dzin póź­niej w domu ko­men­dan­ta Szczę­sne­go za­dzwo­nił te­le­fon. Męż­czy­zna wy­ma­cał ko­mór­kę cięż­ką ręką i mię­to­ląc w zę­bach co naj­mniej trzy prze­kleń­stwa, ode­brał po­łą­cze­nie. Jego bę­ben­ki na­tych­miast zo­sta­ły za­ata­ko­wa­ne przez spa­ni­ko­wa­ny głos in­spek­to­ra Wron­ki.

Przez chwi­lę je­dy­nie słu­chał w mil­cze­niu. A potem ze­rwał się z łóżka.

– Jak to, do kurwy nędzy, ra­tusz znik­nął?!

___________________________________________________________________

 

Po­ra­nek opadł na Kor­ne­la Pia­sec­kie­go nagle i z wy­jąt­ko­wym okru­cień­stwem. Prze­bił się bez­li­to­śnie przez szań­ce po­wiek, zo­sta­wia­jąc za sobą po­wy­krzy­wia­ne trupy sen­nych ma­rzeń. Za­ci­snął szpo­ny na de­li­kat­nej tkan­ce mózgu, śląc bły­ska­wi­ce bólu przez plą­ta­ni­nę nad­wraż­li­wych ner­wów. Do­padł żo­łą­dek i ze zło­śli­wą sa­tys­fak­cją za­czął wy­trzą­sać ze zmal­tre­to­wa­ne­go or­ga­nu wszel­kie po­zo­sta­ło­ści wczo­raj­sze­go wie­czo­ru.

Chło­pak jęk­nął. A potem sto­czył się z łóżka i za­nur­ko­wał ku drzwiom po­ko­ju.

Całe szczę­ście to­a­le­ta był do­kład­nie na­prze­ciw­ko.

Wy­rzu­ciw­szy z sie­bie reszt­ki nie­stra­wio­ne­go al­ko­ho­lu i cze­goś, co kilka go­dzin temu mogło być ke­ba­bem – Pia­sec­ki nie pa­mię­tał aktu kon­sump­cji ani nawet za­ku­pu, ale wcale go to nie dzi­wi­ło – blon­dyn oparł czoło o chłod­ny pla­stik deski klo­ze­to­wej. Przy­mknął oczy. Krew szu­mia­ła mu w uszach, a żo­łą­dek wciąż kur­czył się kon­wul­syj­nie, po­mi­mo pa­nu­ją­cej w nim pust­ki. Chło­pak znowu jęk­nął cicho, czu­jąc każdą mi­ja­ją­cą se­kun­dę niby prze­cią­gnię­cie po pa­pie­rze ścier­nym. Do­tkli­wie wy­raź­ną. Bo­le­śnie nie­skoń­czo­ną.

Zwy­mio­to­wał po raz ko­lej­ny. Bo dla­cze­go nie.

Nie miał po­ję­cia, ile w sumie wi­siał nad to­a­le­tą. Czas za­zwy­czaj tra­cił wtedy na zna­cze­niu. Gdy jed­nak uznał wresz­cie, że nie sta­no­wi za­gro­że­nia dla dy­wa­nów ani wy­kła­dzin, nie był już sam, choć nie za­uwa­żył tego od razu. Zdą­żył wpierw dźwi­gnąć się z kolan, a nawet wy­ma­cać spłucz­kę, nim, ob­ró­ciw­szy głowę, na­po­tkał rów­nie zmę­czo­ne, nie­bie­skie spoj­rze­nie.

– Skoń­czy­łeś? – Da­mian uniósł brwi, wy­glą­da­jąc jak uoso­bie­nie zmię­to­lo­nej, a na­stęp­nie roz­pro­sto­wa­nej kart­ki pa­pie­ru. Wczo­raj­sze ko­szul­ka i je­an­sy zio­nę­ły pa­pie­ro­sa­mi. Mi­ster­nie na co dzień za­cze­sa­ne włosy, teraz przy­po­mi­na­ły pta­sie gniaz­do.

– Mo­głeś iść rzy­gać do wanny, wiesz? – Kor­nel uniósł ką­ci­ki ust. Z tru­dem, ale uniósł. – Albo zlewu. Albo…

– Po pierw­sze – prze­rwał mu Da­mian, wy­cią­ga­jąc z ma­lut­kie­go po­miesz­cze­nia za rękaw pi­ża­my – nie rzy­gam po al­ko­ho­lu. A po dru­gie, nawet gdy­bym mu­siał, nie po­wtó­rzył­bym two­je­go błędu i nie za­jął­bym Ga­brie­li ła­zien­ki. Nie na tak długo.

Kor­nel za­chi­cho­tał, cicho, krót­ko i ochry­ple. Racja. Ich współ­lo­ka­tor­ka była bez­li­to­sna, gdy szło o do­pro­wa­dza­nie się do po­rząd­ku. Ten jeden, je­dy­ny raz, kiedy po­sta­no­wił wy­mio­to­wać do wanny, skoń­czył z wia­drem na ko­ry­ta­rzu i tym­cza­so­wym dzwo­nie­niem w uszach po hi­ste­rycz­nych wrza­skach Lali.

Chi­chot na­tych­miast prze­szedł w jęk cier­pie­nia, wy­wo­ław­szy nową falę bólu głowy. Kor­nel przy­ci­snął pię­ści do skro­ni.

– Nigdy wię­cej al­ko­ho­lu – wy­mam­ro­tał.

– Jasne. – Da­mian par­sk­nął śmie­chem i wśli­zgnąw­szy się do to­a­le­ty, chwy­cił za klam­kę. – Idź, weź Apap, bo pie­przysz głu­po­ty – rzu­cił jesz­cze, nim za­mknął drzwi. Blo­ka­da stuk­nę­ła. Kor­nel wy­sta­wił środ­ko­wy palec, choć wie­dział, że współ­lo­ka­tor tego nie zo­ba­czy. A potem po­wlókł się ko­ry­ta­rzem do kuch­ni po coś prze­ciw­bó­lo­we­go. Co­kol­wiek.

Po­łknąw­szy zbaw­czą ta­blet­kę, chło­pak do­czła­pał do sa­lo­nu i legł na wy­słu­żo­nej ka­na­pie z moc­nym po­sta­no­wie­niem nic­nie­ro­bie­nia. Miał zresz­tą ta­kie­go kaca, że i tak do ni­cze­go in­ne­go się nie nada­wał. Wes­tchnął cięż­ko z twa­rzą wci­śnię­tą w zme­cha­co­ną po­dusz­kę. Jakaś nitka już ła­sko­ta­ła go w brew, po­win­ni kupić wresz­cie nowe. Ka­na­pę w sumie też można by było wy­mie­nić. Choć ciche skrzy­pie­nie sprę­żyn nie prze­szka­dza­ło na co dzień, teraz wier­ci­ło w jego czasz­ce nie­wiel­kie dziur­ki przy naj­drob­niej­szym po­ru­sze­niu. Jęk­nął nie­szczę­śli­wy. Dla­cze­go życie było takie okrut­ne? Nie wy­star­czy­ła sesja?

Jego zmę­czo­ny mózg za­sko­czył. Sesja się skoń­czy­ła. Prze­cież mię­dzy in­ny­mi wła­śnie to wczo­raj opi­ja­li. Tym le­piej. Może umrzeć w spo­ko­ju.

Jak na za­wo­ła­nie fala mdło­ści prze­mknę­ła przez jego ciało. Za­klął nie­mra­wo.

Po raz ko­lej­ny zadał sobie py­ta­nie, po co to wszyst­ko. Po co znowu do­pro­wa­dził się do ta­kie­go stanu. Ow­szem, bary, roz­mo­wy, szoty, fajna spra­wa, ale czy warta ta­kie­go cier­pie­nia? Warta stra­co­ne­go dnia, spę­dzo­ne­go na ka­na­pie, w pi­ża­mie, czu­jąc się, jakby ktoś go prze­ci­snął przez ma­szyn­kę do mięsa?

– Oh, well. Je­stem idio­tą – mruk­nął, zda­jąc sobie spra­wę, że tak na­praw­dę ni­cze­go nie ża­łu­je. – Bywa.

Z roz­ba­wio­nym sap­nię­ciem ob­ró­cił głowę i wy­ma­cał na sto­li­ku pilot do te­le­wi­zo­ra. Może cho­ciaż od­wró­ci swoją zmal­tre­to­wa­ną uwagę.

Tra­fiw­szy aku­rat na cie­ka­wy do­ku­ment o ja­kiejś ka­ta­stro­fie lot­ni­czej, po­zwo­lił ręce zwi­snąć bez­wład­nie z ka­na­py. Nie miał siły przy­cią­gać jej do sie­bie. Czu­bek pi­lo­ta oparł się o wy­kła­dzi­nę i Kor­nel za­stygł, uło­żo­ny cał­kiem wy­god­nie, za­pa­trzo­ny w zmie­rza­ją­cy ku swo­jej za­gła­dzie sa­mo­lot. Gdzieś w głębi miesz­ka­nia za­szu­mia­ła spusz­cza­na woda. Trza­snę­ły drzwi. Da­mian prze­szedł ko­ry­ta­rzem okry­ty czymś czar­nym i plu­szo­wym.

W po­wie­trzu wi­siał spo­kój wła­ści­wy le­ni­wym, so­bot­nim po­ran­kom i nikt by się nie do­my­ślił, że nad­cią­ga­ło czwart­ko­we po­łu­dnie.

Skrzyp­nę­ły za­wia­sy.

– Stój!

Kor­nel syk­nął z bólu, gdy wy­so­ki, acz­kol­wiek lekko ochry­pły głos za­ata­ko­wał jego nad­wraż­li­we bę­ben­ki. Zsu­nąw­szy się tro­chę z ka­na­py, wyj­rzał na ko­ry­tarz. Przez pro­sto­kąt drzwi do­strzegł pra­wie w ca­ło­ści kokon z koł­dry zwień­czo­ny czar­nym, nie­chluj­nym ko­kiem kon­fron­tu­ją­cy tylko czę­ścio­wo wi­docz­ne­go Da­mia­na.

Bro­dacz nie wy­glą­dał na po­ko­jo­wo na­sta­wio­ne­go.

– Byłem pierw­szy – oznaj­mił wła­śnie twar­do, mie­rząc kokon roz­gnie­wa­nym spoj­rze­niem. – Poza tym tobie szy­ko­wa­nie się zaj­mie go­dzi­nę, a mi wy­star­czy dzie­sięć minut. Wcho­dzę pierw­szy i ko­niec.

– Nie waż się! Ja nie mogę tak pa­ra­do­wać po miesz­ka­niu! – skrzek­nął kokon i ru­szył w stro­nę prze­ciw­ni­ka dziw­nym, skrę­po­wa­nym krocz­kiem. Zanim po­ko­nał choć­by po­ło­wę od­le­gło­ści, Da­mian znik­nął już w ła­zien­ce. Roz­legł się zna­jo­my stuk blo­ka­dy. – Da­mian, kurwa!

– Dzie­sięć minut.

– Za długo! Wpuść mnie, tej!

– Nie. – Za­szu­mia­ła pusz­czo­na woda.

– Da­mian! – Kokon za­ło­mo­tał w drzwi w ostat­niej, roz­pacz­li­wej pró­bie.

– Robię potem śnia­da­nie, rów­nież dla cie­bie, więc prze­stań hi­ste­ry­zo­wać.

Za­pa­dła cisza. Kor­nel, któ­re­go cier­pie­nia ukró­ci­ła za­czy­na­ją­ca wresz­cie dzia­łać ta­blet­ka, słu­chał z za­par­tym tchem. Czyż­by Da­mian po­skro­mił smoka?

– Chcę ja­jecz­ni­cę z szyn­ką, po­mi­do­rem oraz pie­czar­ka­mi – oświad­czy­ła wresz­cie Lala z po­ło­wą do­no­śno­ści i zo­sta­wi­ła drzwi w spo­ko­ju. – Na­le­ży mi się za wy­glą­da­nie jak roz­dep­ta­na pacz­ka cu­kier­ków przez nad­mia­ro­we dzie­sięć minut.

– Zo­ba­czy­my.

Ga­brie­la kop­nę­ła jesz­cze raz w drzwi, chyba dla za­sa­dy, a potem po­ja­wi­ła się w drzwiach sa­lo­nu. Koł­dra odro­bi­nę opa­dła. Znad kra­wę­dzi wyj­rza­ła para zmę­czo­nych, brą­zo­wych oczu, oko­lo­na roz­ma­za­nym ma­ki­ja­żem. Przez chwi­lę wraz z Kor­ne­lem pa­trzy­li na sie­bie.

Pia­sec­ki wy­szcze­rzył zęby.

– Roz­dep­ta­na pacz­ka cu­kier­ków? – Uniósł brwi, szcze­rze za­in­te­re­so­wa­ny.

– Może i wy­glą­dam okrop­nie, ale wciąż je­stem słod­ka – do­bie­gło z ko­ko­nu bez chwi­li za­wa­ha­nia.

Kor­nel prych­nął z roz­ba­wie­niem.

– Ty nigdy nie je­steś słod­ka.

– Racja. – Ga­brie­la po­de­szła do ka­na­py i bez­ce­re­mo­nial­nie usia­dła na no­gach chło­pa­ka, mimo sto­ją­cej tuż obok nie­wiel­kiej pufy. – Je­stem ra­czej dra­pież­ną ko­ci­cą niż słod­kim dziew­czę­ciem.

Pia­sec­ki ro­ze­śmiał się dość hi­ste­rycz­nie, nie wie­rząc wła­snym uszom. Oczy mu zwil­got­nia­ły. Wcią­gnął gwał­tow­nie po­wie­trze.

– Czy ty na­praw­dę – wy­rzę­ził po­mię­dzy jedną falą re­cho­tu a drugą – uży­łaś sfor­mu­ło­wa­nia „dra­pież­na ko­ci­ca” w od­nie­sie­niu do sie­bie?

W ką­ci­kach oczu Lali po­ja­wi­ły się zmarszcz­ki roz­ba­wie­nia.

– Mam kaca, więc blu­bram. Ty umie­rasz na ka­na­pie. Coś za coś.

– Blu­brasz – po­wtó­rzył Kor­nel, uspo­ka­ja­jąc po­wo­li od­dech. Wró­cił do wy­god­niej­szej po­zy­cji. Na ekra­nie grupa śled­czych prze­pro­wa­dza­ła wła­śnie ja­kieś eks­pe­ry­men­ty. – Po­znań­ska gwara jest dziw­na.

– Tej, mamy wła­sną, wy­jąt­ko­wą hi­sto­rię i je­ste­śmy z tego dumni. Po­wi­nie­neś coś o tym wie­dzieć, gdańsz­cza­ni­nie.

– Wha­te­ver. – Kor­nel wy­sta­wił nie­mra­wo środ­ko­wy palec. Nie miał siły na żar­to­bli­we kłót­nie. – Zejdź z moich nóg, pro­szę.

Ze­śli­zgnę­ła się na ka­na­pę bez słowa i przy­cup­nę­ła na kra­wę­dzi.

– Dzię­ku­ję.

– Co oglą­dasz, Koko?

Kor­nel wzru­szył le­ni­wie ra­mio­na­mi. W za­sa­dzie to już sam nie do końca wie­dział.

– Sa­mo­lot roz­bił się w Al­gie­rii. Szu­ka­ją przy­czy­ny. – Chyba, że już zna­leź­li, ale po pro­stu to prze­ga­pił. Co było dość praw­do­po­dob­ne.

– Brzmi nudno.

– Nie jest nudne – mruk­nął, ob­ser­wu­jąc re­kon­struk­cję wy­da­rzeń. Lek­tor opi­sy­wał ko­lej­ne wy­da­rze­nia spo­koj­nym, mo­no­ton­nym gło­sem. – Tylko się roz­pro­szy­łem po dro­dze i teraz nie wiem, co usta­li­li, a czego nie.

– Tej, prze­łącz­my na coś in­ne­go.

– Nie chce mi się.

– To oddaj pi­lo­ta.

– Nie chce mi się.

– Koko, kurwa! Cho­ciaż ty byś współ­pra­co­wał!

Pia­sec­ki wy­giął usta w uśmie­chu, ale nie ode­rwał wzro­ku od eks­plo­zji na ekra­nie. Kokon za­czął się sza­mo­tać, pró­bu­jąc chyba uwol­nić ręce, by od­zy­skać pi­lo­ta siłą, ale zanim za­czął sta­no­wić re­al­ne za­gro­że­nie, Da­mian opu­ścił ła­zien­kę.

– Wolne.

– Na­resz­cie! – Ga­brie­la ze­rwa­ła się z ka­na­py i tym dziw­nym, skrę­po­wa­nym krocz­kiem po­drep­ta­ła na ko­ry­tarz. Cał­kiem szyb­ko. Drzwi ła­zien­ki trza­snę­ły.

Da­mian zaj­rzał do sa­lo­nu, ubra­ny, od­świe­żo­ny i ogól­nie wy­glą­da­ją­cy jak ktoś godny miana do­ro­słe­go. Spy­tał o coś.

– What? – Kor­nel, który zdą­żył na nowo wcią­gnąć się w za­wi­ło­ści ka­ta­stro­fy, nie bar­dzo kon­tak­to­wał. Współ­lo­ka­tor po­wtó­rzył py­ta­nie. Nie po­mo­gło. – What?

– Pia­sec­ki – wark­nął bro­dacz.

– Yeah? – Pia­sec­ki ode­rwał wzrok od ekra­nu i zer­k­nął na sto­ją­ce­go w drzwiach chło­pa­ka. – Słu­cham.

– Ile. Jajek.

Blon­dyn za­mru­gał.

– Do ja­jecz­ni­cy?

– Nie, kurwa, do świę­con­ki.

Oho, Da­mian był zły. Pia­sec­ki mruk­nął z na­my­słem.

– Czte­ry? – za­pro­po­no­wał nie­win­nie. Od­po­wie­dzia­ło mu znie­cier­pli­wio­ne sap­nię­cie i współ­lo­ka­tor ru­szył do kuch­ni, cią­gnąc za sobą szmer zi­ry­to­wa­ne­go mam­ro­ta­nia.

Kor­nel nie do­wie­dział się osta­tecz­nie, co było przy­czy­ną ka­ta­stro­fy sa­mo­lo­tu Bo­eing 737-200 w Al­gie­rii. Coś z sil­ni­kiem. Chyba. Nie mając ocho­ty na do­ku­ment o SS, chło­pak uniósł pi­lo­ta i prze­le­ciał naj­bliż­sze ka­na­ły. Z sen­ty­men­tu zde­cy­do­wał się na Po­grom­ców Mitów, wi­ta­jąc uśmie­chem zna­jo­me twa­rze Adama i Ja­mie­go. Za­sko­czy­ło go, jak staro wy­glą­da­li, choć z dru­giej stro­ny czego in­ne­go mógł się spo­dzie­wać. Sta­no­wi­li prze­cież ważną część jego dzie­ciń­stwa, a w ze­szłym mie­sią­cu skoń­czył 21 lat. Kiedy to mi­nę­ło?

Od­ci­nek był na tyle in­te­re­su­ją­cy, że nawet Da­mian po­ja­wił się w sa­lo­nie, przy­go­to­waw­szy po­trzeb­ne do ja­jecz­ni­cy pro­duk­ty. Usiadł na pod­ło­dze i oparł głowę o kra­wędź ka­na­py. Oglą­da­li w mil­cze­niu, cze­ka­jąc, aż trze­ci lo­ka­tor, a za­ra­zem wła­ści­ciel­ka miesz­ka­nia, skoń­czy oku­po­wać ła­zien­kę. Kor­nel przy­mknął oczy. Lubił takie le­ni­we po­ran­ki.

Cie­płą bańkę bez­tro­ski prze­kłu­ło klep­nię­cie w udo. Mocne klep­nię­cie. Chło­pak za­mru­czał z nie­za­do­wo­le­niem.

– Nie za­sy­piaj. – Da­mian dźwi­gnął się z pod­ło­gi i po­trzą­snął nim znowu. Zimny drań. – Ga­brie­la zaraz wy­cho­dzi, więc bę­dzie śnia­da­nie.

– Skąd wiesz – wy­mam­ro­tał ospa­le Kor­nel. Nie chcia­ło mu się otwie­rać oczu.

– Za­czę­ła nucić ten ka­wa­łek o dżun­gli.

Pia­sec­ki zmarsz­czył brwi. Uchy­lił jedną po­wie­kę, by rzu­cić współ­lo­ka­to­ro­wi nie­do­wie­rza­ją­ce spoj­rze­nie.

– Masz na myśli „We­lco­me to the jun­gle” Guns ’n’ Roses? – Teraz, gdy się odro­bi­nę sku­pił, rze­czy­wi­ście mógł do­sły­szeć pły­ną­cą z ła­zien­ki zna­jo­mą, ener­gicz­ną me­lo­dię. – Jeden z naj­bar­dziej zna­nych i naj­lep­szych roc­ko­wych ka­wał­ków ever?

– Wszyst­ko jedno. Za­wsze śpie­wa to na sam ko­niec i to jest ważne. – Da­mian, wzru­szyw­szy ra­mio­na­mi, wy­szedł z sa­lo­nu. Kor­nel pa­trzył za nim jesz­cze chwi­lę, nie wie­dząc, czy śmiać się czy pła­kać. Można by po­my­śleć, że po dwóch la­tach in­dok­try­na­cji współ­lo­ka­tor za­cznie już roz­róż­niać naj­czę­ściej pusz­cza­ne w miesz­ka­niu utwo­ry. Ale naj­wy­raź­niej był po pro­stu od­por­ny.

Pia­sec­ki za­mknął oko i prze­cią­gnął się nie­spiesz­nie. Nie chcia­ło mu się wsta­wać.

– Nie śpij! – krzyk­nął Da­mian z kuch­ni.

Kor­nel skrzy­wił usta. Chyba był prze­wi­dy­wal­ny.

– Nie śpię! – Dźwi­gnął się do pionu i usiadł z cięż­kim wes­tchnie­niem. Po­tarł twarz, pró­bu­jąc się do­bu­dzić. W za­sa­dzie nie był głod­ny, ale re­zy­gna­cja ze śnia­da­nia gro­zi­ła wy­kła­dem na temat zdro­we­go od­ży­wia­nia i od­po­wied­nie­go roz­ło­że­nia po­sił­ków w ciągu doby. Raz tego wy­słu­chał. Wy­star­czy­ło. Ziew­nąw­szy, uznał jed­nak, że nie musi się ru­szać z ka­na­py, póki Lala nie opu­ści ła­zien­ki, więc ma jesz­cze tro­chę czasu. Aku­rat wy­star­czy, by zo­ba­czyć, co dzie­je się na świe­cie.

Zdą­żył je­dy­nie wy­brać numer ka­na­łu in­for­ma­cyj­ne­go.

– Pia­sec­ki. – Da­mian zaj­rzał do sa­lo­nu i wska­zał niski sto­lik. Miał już na sobie stary, wy­bla­kły far­tuch z okle­pa­nym „Kiss the cook” zdo­bią­cym front. Cie­ka­wy kon­trast dla klau­na Pen­ny­wi­se szcze­rzą­ce­go się na ko­szul­ce pod spodem. – Ogar­nij stół i przy­go­tuj go do śnia­da­nia.

Kor­nel wes­tchnął.

– Muszę?

– Tak, bo po­trze­bu­ję two­jej po­mo­cy, a ty je­steś do­brym kum­plem. – Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, współ­lo­ka­tor wró­cił do kuch­ni.

Blon­dyn znowu wes­tchnął, po czym zwlókł się z ka­na­py.

Kuch­nia była nie­wiel­ka, ale chło­pak szczu­pły, więc bez pro­ble­mu prze­ci­snął się mię­dzy sto­łem a sto­ją­cym przy ku­chen­ce Da­mia­nem, by do­trzeć do po­trzeb­nych rze­czy. Zgar­nąw­szy sztuć­ce z szu­fla­dy, za­marł. Na pa­tel­ni coś już skwier­cza­ło. Pia­sec­ki wcią­gnął po­wie­trze, de­lek­tu­jąc się za­pa­chem. Zaj­rzał współ­lo­ka­to­ro­wi przez ramię.

– Śliń się gdzie in­dziej. – Bro­dacz bez­ce­re­mo­nial­nie od­su­nął twarz in­tru­za, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od pod­sma­ża­nych na maśle pie­cza­rek. Kor­nel wy­szcze­rzył zęby i siorb­nął gło­śno. Współ­lo­ka­tor się wzdry­gnął. – Uh, je­steś obrzy­dli­wy. Bierz, co trze­ba i won z kuch­ni.

Pia­sec­ki za­chi­cho­tał i ob­ró­cił się, by chwy­cić jesz­cze le­żą­ce na pa­ra­pe­cie pod­kład­ki. Cza­sem to było zbyt pro­ste.

Uło­żyw­szy, co miał w rę­kach, na tro­chę odra­pa­nym przez lata sto­li­ku w sa­lo­nie, chło­pak wró­cił gnę­bić współ­lo­ka­to­ra. Wy­cią­gnąw­szy bułki z chle­ba­ka, po­now­nie zer­k­nął mu przez ramię. Do pie­cza­rek na pa­tel­ni do­łą­czy­ły po­mi­do­ry. Kor­nel po­czuł, że tym razem na­praw­dę się ślini i uciekł, nim obe­rwał łok­ciem w żebra. Za trze­cim razem nie miał już jed­nak szczę­ścia, głów­nie dla­te­go, że ruchy ogra­ni­cza­ły mu pro­duk­ty wy­ję­te z lo­dów­ki. Obe­rwaw­szy drew­nia­ną łyżką w nos, o mało nie upu­ścił sło­ika ma­jo­ne­zu.

– Pia­sec­ki. – Da­mian od­wró­cił się od ku­chen­ki z iry­ta­cją w oczach.

Blon­dyn uniósł po­ko­jo­wo dłoń na tyle, na ile po­tra­fił przy sto­sie róż­nych opa­ko­wań w ra­mio­nach. Jak o tym po­my­śleć, to mieli wy­jąt­ko­wo dużo je­dze­nia jak na stu­den­tów.

– Sorry, już je­stem grzecz­ny. – Wy­szcze­rzył zęby i wy­co­fał się tyłem z kuch­ni, ani na chwi­lę nie spusz­cza­jąc wzro­ku z niż­sze­go chło­pa­ka. Da­mian miał celne oko. Oraz broń. Kor­nel wolał go nie lek­ce­wa­żyć.

Czego nie prze­wi­dział, to otwie­ra­ją­ce się drzwi ła­zien­ki.

Kawał sklej­ki wal­nął go w plecy i wbił się klam­ką ide­al­nie w kość ogo­no­wą. Pia­sec­ki za­skom­lał z bólu, czu­jąc ude­rze­nie aż w czub­kach pal­ców. Ja­kimś cudem ni­cze­go jed­nak nie upu­ścił. Drzwi na­tych­miast się cof­nę­ły, od­sła­nia­jąc zmar­twio­ną Ga­brie­lę w pu­cha­tym szla­fro­ku.

– O kurwa, prze­pra­szam, ży­jesz? – Dziew­czy­na chyba pró­bo­wa­ła zaj­rzeć mu w twarz, ale blon­dyn za­ci­snął oczy, więc nie mógł ni­cze­go stwier­dzić na pewno. Kiw­nął je­dy­nie głową.

– Nie­ste­ty – stęk­nął i wciąż nie otwie­ra­jąc oczu, uniósł tro­chę wyżej trzy­ma­ne pro­duk­ty. – Weź coś z tego, pro­szę, zanim to wszyst­ko wy­lą­du­je na pod­ło­dze – wy­mam­ro­tał.

– Jasne, już biorę. Jemy w sa­lo­nie?

– Yep. – Kor­nel po­czuł, jak cię­żar w ra­mio­nach się zmniej­sza, aż w końcu znik­nął pra­wie cał­ko­wi­cie i chło­pak uwol­nił jedną z rąk. Ję­cząc cicho, roz­ma­so­wał miej­sce ude­rze­nia. – Jezus, masz cela.

– Na­le­ża­ło ci się – za­wo­łał Da­mian z kuch­ni, a Ga­brie­la par­sk­nę­ła śmie­chem gdzieś w tyle, naj­wy­raź­niej za­nió­sł­szy już je­dze­nie do wy­zna­czo­ne­go po­ko­ju. Ką­ci­ki ust Kor­ne­la po­szy­bo­wa­ły w dół.

– To pod­cho­dzi pod prze­moc do­mo­wą – mruk­nął, ob­ra­ca­jąc się na pię­cie i do­łą­cza­jąc do Lali. Od­sta­wiw­szy ostat­nie dwa sło­iki na stół, rzu­cił jej zra­nio­ne spoj­rze­nie. Dziew­czy­na dziab­nę­ła go pal­cem w po­li­czek.

– Roz­ch­murz się, gi­bu­sie, nie zro­bi­łam tego spe­cjal­nie, tej.

Jej uśmiech był, nie­ste­ty, za­raź­li­wy i chło­pak sap­nął z iry­ta­cją, nie po­tra­fiąc za­pa­no­wać nad wła­sny­mi usta­mi. Krę­cąc głową, do­kuś­ty­kał do ka­na­py.

– Je­stem ranny i tego mi nie od­bie­rze­cie – oświad­czył, nim padł na sie­dzi­sko w akom­pa­nia­men­cie jęku sprę­żyn. Przyj­mu­jąc wy­pró­bo­wa­ną już po­zy­cję, oklapł. – Ka­na­pa jest moja.

Ga­brie­la wy­szcze­rzy­ła się i zro­bi­ła krok w jego stro­nę z nie­po­ko­ją­co zło­śli­wym bły­skiem w oku, gdy coś od­wró­ci­ło jej uwagę. Wcią­gnę­ła po­wie­trze. A potem jesz­cze raz.

– Da­mian! – Ob­ró­ci­ła się, za­mia­ta­jąc ka­ska­dą się­ga­ją­cych pasa czar­nych wło­sów i wy­strze­li­ła w stro­nę kuch­ni. – Czy ja czuję grzan­ki?!

– Do­pie­ro je wsa­dzi­łem do pie­kar­ni­ka, jak…?!

Kor­nel par­sk­nął śmie­chem, słu­cha­jąc walki współ­lo­ka­to­rów o kon­tro­lę nad je­dze­niem i za­wie­sił wzrok na wciąż włą­czo­nym te­le­wi­zo­rze. Pre­zen­ter po­pra­wiał aku­rat plik kar­tek przed sobą, szy­ku­jąc się do na­stęp­ne­go te­ma­tu. Chło­pak zer­k­nął na pły­ną­ce dol­nym pa­skiem skró­to­we in­for­ma­cje. Kogoś aresz­to­wa­no. Gdzieś za­la­ło domy. Unia Eu­ro­pej­ska przy­go­to­wu­je się do…

– Po­znań wciąż trwa w szoku po ta­jem­ni­czym znik­nię­ciu ra­tu­sza. – Pre­zen­ter skoń­czył ukła­dać pa­pie­ry i spoj­rzał pro­sto w ka­me­rę, opie­ra­jąc się na łok­ciu. Za nim, na zdję­ciu, niby otwar­ta rana ziało puste miej­sce wśród za­byt­ko­wych ka­mie­nic. Kor­nel po­czuł się nie­swo­jo. – Wy­da­rze­nie, które miało miej­sce dzi­siej­szej nocy, wstrzą­snę­ło jed­nak nie tylko miesz­kań­ca­mi, ale od­bi­ło się rów­nież sze­ro­kim echem na całym świe­cie. To dy­ne­picz­ny pre­ce­dens, już zy­sku­ją­cy za­in­te­re­so­wa­nie naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych uczel­ni. Po­li­cja mimo to wciąż zwle­ka z po­twier­dze­niem opi­nii eks­per­tów. Na po­znań­skim rynku jest nasz re­por­ter, Marek Szmidt. Marku, jaka jest sy­tu­acja?

Obraz, bę­dą­cy do tej pory nie­wiel­kim pro­sto­ką­tem w gór­nym rogu te­le­wi­zo­ra, zajął teraz cały ekran. Krępy męż­czy­zna pod kra­wa­tem uniósł mi­kro­fon bli­żej ust. W tle, po­śród od­sło­nię­tych dziur pod­zie­mi ogro­dzo­nych pro­wi­zo­rycz­nie taśmą, krę­ci­ło się kilku po­li­cjan­tów oraz cy­wi­li. Pia­sec­ki pod­niósł głowę z ka­na­py. Czy ten nie­wy­so­ki, chudy czło­wie­czek na środ­ku to nie był przy­pad­kiem pro­fe­sor Żak?

– Jak widać, po­li­cja wciąż po­szu­ku­je ja­kich­kol­wiek śla­dów umoż­li­wia­ją­cych zi­den­ty­fi­ko­wa­nie spraw­ców – ode­zwał się Marek Szmidt, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od ka­me­ry – jak rów­nież usta­le­nie, co do­kład­nie stało się z ra­tu­szem. Póki co nie wia­do­mo, czy bu­dy­nek zo­stał znisz­czo­ny czy też je­dy­nie prze­trans­por­to­wa­ny poza ro­dzi­me mia­sto…

W tym mo­men­cie Kor­nel prze­stał słu­chać. Usiadł po­wo­li ze ści­śnię­tym ser­cem i su­cho­ścią w ustach. Nie pa­mię­tał może wiele z po­przed­nie­go wie­czo­ru, lecz po­mię­dzy strzęp­ka­mi wspo­mnień snuło się jedno, w miarę wy­raź­ne. Stary rynek nocą. Gó­ru­ją­ca nad nim fa­sa­da ra­tu­sza. Wi­bra­cja ad­re­na­li­ny w ży­łach oraz to pod­skór­ne swę­dze­nie, gdy czeka się na coś nie­sa­mo­wi­te­go.

Pia­sec­ki prze­cze­sał burzę loków na gło­wie. Miał bar­dzo, bar­dzo złe prze­czu­cia.

– Da­mian? Lala? – za­wo­łał ochry­ple, wpa­trzo­ny w te­le­wi­zor z prze­ra­że­niem w oczach. Dzien­ni­karz wciąż jesz­cze mówił, ale słowa prze­la­ty­wa­ły gdzieś obok chło­pa­ka, nie­waż­ne i jakby przy­tłu­mio­ne. – Mo­że­cie przyjść na se­kun­dę? Pro­szę?

– Jajka wła­śnie wle­wam, chwi­la…! – Rze­czo­wej od­po­wie­dzi Da­mia­na to­wa­rzy­szył brzęk na­czyń oraz krót­kie skwier­cze­nie.

Kor­nel za­klął sfru­stro­wa­ny.

– Da­mian, se­rio­usly, to tro­chę waż­niej­sze niż…!

– Gdzie się pali…? – Ga­brie­la zaj­rza­ła do sa­lo­nu z grzan­ką w ręce i ścią­gnię­ty­mi w kon­ster­na­cji brwia­mi. De­li­kat­niej­sza niż wczo­raj szmin­ka od­ci­snę­ła się na pie­czy­wie echem ciem­ne­go różu. Blon­dyn bez słowa wska­zał te­le­wi­zor, na któ­rym wciąż jesz­cze wid­nia­ły od­kry­te pod­zie­mia ra­tu­sza.

Szczę­ka dziew­czy­ny co praw­da nie wal­nę­ła w wy­kła­dzi­nę, ale było bli­sko.

– O ja pier­do­lę – wy­mam­ro­ta­ła, wcho­dząc głę­biej do po­ko­ju. Klap­nę­ła bez­myśl­nie na pufę. Pia­sec­ki ob­ser­wo­wał ją znad nie­wy­po­wie­dzia­ne­go „a nie mó­wi­łem?” wi­szą­ce­go w po­wie­trzu. – What the fuck, what the… Gdzie jest ra­tusz?! Da­mian, pier­dol ja­jecz­ni­cę, chodź tu!

– Chry­ste panie…! – do­bie­gło ich z kuch­ni i po chwi­li naj­niż­szy współ­lo­ka­tor rów­nież po­ja­wił się w sa­lo­nie. – Słu­cham, o co cho­dzi? – Za­ło­żył ręce na pier­si. Jego iry­ta­cja po­zo­sta­ła jed­nak nie­zau­wa­żo­na, a dziew­czy­na wręcz mach­nę­ła uci­sza­ją­co nad­gry­zio­ną grzan­ką. Chło­pak, zmarsz­czył brwi jesz­cze moc­niej, po­krę­cił głową i ob­ró­cił się w stro­nę kuch­ni.

– Ra­tusz znik­nął.

To go za­trzy­ma­ło. Spoj­rzał na Kor­ne­la jak na idio­tę. Pia­sec­ki wska­zał je­dy­nie te­le­wi­zor, gdzie obraz zdą­żył się zmie­nić i po­ka­zy­wał teraz w miarę z bli­ska osoby ba­da­ją­ce od­sło­nię­te fun­da­men­ty. Oprócz pro­fe­so­ra Żaka można było roz­po­znać także jego dwóch dok­to­ran­tów i dok­to­ra Pod­lew­skie­go z In­sty­tu­tu Prze­mian Ala­gicz­nych, na któ­rym ka­me­ra za­trzy­ma­ła się na dłu­żej. Pod­lew­ski dys­ku­to­wał aku­rat z nie­wy­so­ką Azjat­ką.

– Jak pań­stwo widzą, w dzia­ła­nia po­li­cji ak­tyw­nie za­an­ga­żo­wa­ła się Po­li­tech­ni­ka Po­znań­ska – kon­ty­nu­ował nie­wzru­szo­ny dzien­ni­karz, bę­dą­cy już je­dy­nie gło­sem w tle – jak i przed­sta­wi­cie­le in­nych świa­to­wych uczel­ni. Go­ści­my w Po­zna­niu cho­ciaż­by pro­fe­sor Qiu Zhao z Uni­wer­sy­te­tu Oxfordz­kie­go, spe­cja­list­kę w dzie­dzi­nie te­le­por­ta­cji i człon­ka ko­mi­sji eg­za­mi­nu­ją­cej Spa­tium, sto­wa­rzy­sze­nia zrze­sza­ją­ce­go te­le­por­te­rów, oraz pro­fe­so­ra Emila Hir­scha z He­idel­ber­gu, zna­ne­go teo­re­ty­ka, au­to­ra „Nici stwo­rze­nia – ta­jem­ni­ce ala­gii”. We­dług naj­now­szych in­for­ma­cji pomoc za­ofe­ro­wa­ła rów­nież pro­fe­sor Mi­na­li Bhat­ta­cha­rya z MIT…

– Ha – mruk­nął mi­mo­wol­nie Da­mian.

Była to bar­dzo od­po­wied­nia re­ak­cja na wy­mie­nio­ne na­zwi­ska. Kor­nel za­mie­rzał jed­nak eks­cy­to­wać się póź­niej.

– Ziom­ki… – za­czął teraz nie­pew­nie, prze­cze­su­jąc ner­wo­wo loki i igno­ru­jąc uci­sza­ją­ce syk­nię­cie Ga­brie­li. Chciał­by dać im wię­cej czasu na prze­tra­wie­nie in­for­ma­cji, ale co­kol­wiek ści­ska­ło mu żo­łą­dek, wzmac­nia­ło uchwyt z każdą chwi­lą. Mu­siał, po pro­stu mu­siał wy­ja­śnić drę­czą­ce go wąt­pli­wo­ści. – Czy wy pa­mię­ta­cie coś z wczo­raj?

– A co to ma do rze­czy, tej? – Lala spoj­rza­ła na niego gniew­nie. – Jeśli nie za­mie­rzasz za­su­ge­ro­wać, że to my ja­kimś cudem prze­nie­śli­śmy ra­tusz albo by­li­śmy tego świad­ka­mi, to siedź cicho i daj mi oglą­dać, to moje mia­sto w końcu i jeden z jego sym­bo­li wła­śnie za­gi­nął…!

Pia­sec­ki scho­wał twarz w dło­niach z prze­cią­głym ję­kiem. Dla­te­go nie lubił prze­szka­dzać innym, to za­wsze koń­czy­ło się wła­śnie w ten spo­sób. Za­mie­sza­niem oraz iry­ta­cją. Po co w ogóle za­czął temat? Trze­ba było po­cze­kać.

– Wy­star­czy­ło po­wie­dzieć, że nie pa­mię­tasz! – wy­mam­ro­tał.

– Mu­si­my roz­ma­wiać o tym teraz?

– Fine, niech ci bę­dzie, ale to ważne…

– Wilk. – Da­mian włą­czył się do roz­mo­wy jak zwy­kle, sta­now­czo i z za­sko­cze­nia. Jego dłoń wy­lą­do­wa­ła cięż­ko na czub­ku głowy dziew­czy­ny. – Prze­stań ma­ru­dzić. Skup się. My by­li­śmy w nocy na rynku. Pod ra­tu­szem.

Kor­nel, wyj­rzaw­szy spo­mię­dzy pal­ców, na­po­tkał po­waż­ne spoj­rze­nie współ­lo­ka­to­ra. Wes­tchnął.

– Czyli jed­nak.

Da­mian ski­nął głową.

Ga­brie­la prze­wró­ci­ła ocza­mi, ale wgry­zła się w zimną grzan­kę z za­my­śle­niem. Pra­wie na­tych­miast zmarsz­czy­ła brwi.

– Ano. – Żując za­wzię­cie, ob­ró­ci­ła się na pufie i zwró­ci­ła ku Da­mia­no­wi. – Po Pro­le­ta­ry­acie… chyba. A potem po­szli­śmy na Murną, do Śle­pych Ryb.

– Jakim cudem ty pa­mię­tasz takie rze­czy. – Pia­sec­ki ro­ze­śmiał się lekko. Jego wspo­mnie­nia, nie li­cząc szyl­du baru na Mur­nej i ostroż­no­ści pod­czas scho­dze­nia po scho­dach, skła­da­ły się głów­nie z dziur i zna­ków za­py­ta­nia. Ostat­nie, co ko­ja­rzył w miarę wy­raź­nie, to lada w Od Zmierz­chu Do Świtu. A, jak widać, zdą­ży­li od­wie­dzić jesz­cze Pro­le­ta­ry­at po dro­dze.

– Jak się ma słabą głowę, to się nie pije, Koko. Na­uczył­byś się wresz­cie wła­snych li­mi­tów. – Uśmiech Lali był sze­ro­ki i zło­śli­wy. Dzie­lił jej okrą­głą, tro­chę pu­co­ło­wa­tą twarz pra­wie na pół.

Kor­nel wy­sta­wił środ­ko­wy palec, szcze­rząc zęby.

– Skup­cie się. – Da­mian uciął przy­ja­ciel­ską po­le­mi­kę znie­cier­pli­wio­nym wark­nię­ciem. – Mu­si­my usta­lić, co wiemy i zde­cy­do­wać, czy warto zgła­szać to na po­li­cję.

– Fuck, żad­nej po­li­cji, zio­mek. – Pia­sec­ki o mało nie spadł z ka­na­py. Ro­dzi­ce urwa­li­by mu głowę, gdyby wplą­tał ich na­zwi­sko w aferę kry­mi­nal­ną. Nie wspo­mi­na­jąc nawet o tra­gicz­nym losie kie­szon­ko­we­go.

– Kor­nel, po­znań­ski ra­tusz znik­nął, to nie pod­le­ga dys­ku­sji. – Da­mian za­ło­żył ręce. – Jeśli okaże się, że wi­dzie­li­śmy spraw­ców, na­szym oby­wa­tel­skim obo­wiąz­kiem bę­dzie po­in­for­mo­wa­nie or­ga­nów ści­ga­nia.

– Ro­dzi­ce mnie za­bi­ją!

– Nawet się nie do­wie­dzą, więc prze­stań pa­ni­ko­wać.

– A co jeśli to jedno z nas jest spraw­cą? – rzu­ci­ła nagle Ga­brie­la, ba­wiąc się ner­wo­wo czar­nym ko­smy­kiem. Kor­nel po­czuł, jak krew w jego ży­łach do­słow­nie wy­ha­mo­wu­je do zera. Idea za­wi­sła mię­dzy ich trój­ką ni­czym po­nu­re widmo. – Wcze­śniej to miał być żart, ale jak o tym myślę… – Spoj­rza­ła na Da­mia­na z na­my­słem. – Czy ty się z kimś nie za­kła­da­łeś w Pro­le­ta­ry­acie?

Chło­pak otwo­rzył usta, wy­raź­nie znie­sma­czo­ny po­dob­nym po­my­słem, za­marł jed­nak, nim po­wie­dział choć słowo. W jego oczach mi­gnę­ło coś na kształt od­le­głe­go wspo­mnie­nia. Ręce mu opa­dły.

Chyba rów­nie do­brze mógł­by do­stać w twarz.

– Te­le­por­to­wa­łem ra­tusz?! – wy­krztu­sił zszo­ko­wa­ny.

___________________________________________________________________

 

Tym­cza­sem ko­men­dant Szczę­sny nie miał po­ję­cia, że słowa, które pra­gnął usły­szeć bar­dziej niż trza­snąć swo­je­go prze­ło­żo­ne­go w na­la­ną, li­zu­sow­ską gębę, zo­sta­ły wła­śnie tak po pro­stu wy­po­wie­dzia­ne w nie­wiel­kim miesz­ka­niu na osie­dlu Oświe­ce­nia 109. Za­miast tego od pół go­dzi­ny ster­czał po­śród od­sło­nię­tych piw­nic, wi­bru­jąc wręcz ze znie­cier­pli­wie­nia. Cze­ka­jąc na co­kol­wiek. Ja­ki­kol­wiek trop. Punkt za­cze­pie­nia w ota­cza­ją­cym go sza­leń­stwie.

Na­ukow­cy jed­nak nie lu­bi­li się spie­szyć. Naj­wy­raź­niej.

Nie mając nic kon­kret­ne­go do ro­bo­ty, po raz ko­lej­ny ob­rzu­cił nie­przy­ja­znym spoj­rze­niem tłum za po­li­cyj­ny­mi ta­śma­mi, w tym co naj­mniej pięt­na­ście róż­nych kamer. Więk­szość dzien­ni­ka­rzy re­la­cjo­no­wa­ła za­wzię­cie pro­sto z miej­sca zda­rze­nia, ale kilku ob­ser­wo­wa­ło go łap­czy­wie. Cze­ka­li, aż wyj­dzie poza ogro­dzo­ny teren. Sępy. Jeden zde­spe­ro­wa­ny re­por­ter pró­bo­wał nawet za­cze­piać śled­czych, jakiś młody funk­cjo­na­riusz już jed­nak szedł w jego stro­nę. Może i do­brze, bo wście­kły ko­men­dant wo­je­wódz­ki po­li­cji kiep­sko wy­glą­dał­by na pierw­szych stro­nach gazet.

Spu­ściw­szy wzrok na gład­ko ścię­te fun­da­men­ty ra­tu­sza, Szczę­sny sap­nął zi­ry­to­wa­ny. Nie pisał się na to, wstę­pu­jąc w sze­re­gi po­li­cji.

– Panie ko­men­dan­cie…

O dzien­ni­ka­rzach mowa.

– Nie, in­spek­tor Ba­jer­le­in. – Męż­czy­zna po­tarł oczy ze zmę­cze­niem, wy­czu­wa­jąc ko­lej­ną falę na­ga­by­wa­nia. Nowa rzecz­nicz­ka pra­so­wa po­li­cji po­znań­skiej była cza­sem praw­dzi­wym wrzo­dem na dupie. – Nie po­zwa­lam na wy­da­nie oświad­cze­nia bez choć­by szcząt­ko­we­go po­ję­cia, co tu się stało. Nadal.

Młod­sza in­spek­tor Beata Ba­jer­le­in ode­tchnę­ła głę­bo­ko i z ledwo skry­wa­nym zi­ry­to­wa­niem.

– Nie mo­że­my cze­kać w nie­skoń­czo­ność. Opi­nia pu­blicz­na po­trze­bu­je wy­ja­śnień. Każda go­dzi­na bez oświad­cze­nia po­waż­nie nad­szar­pu­je naszą re­pu­ta­cję. Mu­si­my im rzu­cić co­kol­wiek. Co­kol­wiek, panie ko­men­dan­cie – za­uwa­ży­ła sucho, po­now­nie wy­gła­dza­jąc kurt­kę mun­du­ru. Ko­men­dant Szczę­sny za­ci­snął zęby. Wie­dział o tym aż za do­brze.

– Co­kol­wiek – mruk­nął męż­czy­zna z nie­sma­kiem. – I jak niby mia­ło­by brzmieć to co­kol­wiek?

– Panie ko­men­dan­cie – za­czę­ła po­błaż­li­wie rzecz­nicz­ka, nie zda­jąc sobie spra­wy, że ude­rzy­ła w tony do­pro­wa­dza­ją­ce prze­ło­żo­ne­go do szału. – Wiemy, że w go­dzi­nach po­ran­nych nie­zna­ny spraw­ca dy­ne­picz­nie usu­nął ra­tusz ze Sta­re­go Rynku. To wy­star­czy. Resz­tę pytań można zbyć wciąż trwa­ją­cym śledz­twem, a pu­blicz­ne wy­stą­pie­nie po­zwo­li ofi­cjal­nie po­pro­sić wresz­cie o zgło­sze­nie się ewen­tu­al­nych świad­ków. Co po­win­ni­śmy zro­bić – spoj­rza­ła na męż­czy­znę twar­do – kilka go­dzin temu.

Ko­men­dant po­li­cji po­znań­skiej był na­praw­dę zbyt zmę­czo­ny, by słu­chać bzdur. Zmarsz­czył brwi.

– Czyli – po­wie­dział po­wo­li, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc się od bar­dziej bez­po­śred­nie­go py­ta­nia o sens pro­po­no­wa­ne­go oświad­cze­nia – mamy prze­ka­zać pra­sie, że nie wia­do­mo o któ­rej, nie wia­do­mo kto, nie wia­do­mo co zro­bił z ra­tu­szem, ale nie mar­tw­cie się, śledz­two trwa. A tak przy oka­zji, za­pra­sza­my wszyst­kich wie­dzą­cych co­kol­wiek, bo pew­nie wie­dzą wię­cej od nas.

– Panie ko­men­dan­cie, to tylko jeden spo­sób in­ter­pre­ta­cji tego, co za­pro­po­no­wa­łam. Cho­dzi tu głów­nie zresz­tą o uspo­ko­je­nie opi­nii pu­blicz­nej, o za­pew­nie­nie, że śledz­two jest pro­wa­dzo­ne spraw­nie, kom­pe­tent­nie i nie stoi w miej­scu.

Szczę­sny ro­zej­rzał się po ogro­dzo­nym, wy­peł­nio­nym ludź­mi te­re­nie. Śled­czy oglą­da­li każdy od­sło­nię­ty ka­mień, po­bie­ra­jąc co jakiś czas prób­ki. Banda na­ukow­ców krę­ci­ła się mię­dzy kra­te­ra­mi piw­nic, dys­ku­tu­jąc za­wzię­cie i wy­mie­nia­jąc spo­strze­że­nia. Wszyst­ko na oczach kamer. Męż­czy­zna spoj­rzał wy­mow­nie na pod­wład­ną.

Twarz młod­szej in­spek­tor Ba­jer­le­in ani drgnę­ła.

– Tak, panie ko­men­dan­cie, to nie wy­star­czy.

Szczę­sny scho­wał dło­nie do kie­sze­ni mun­du­ro­wych spodni, by nie trza­snąć się w czoło. Ode­tchnął głę­bo­ko. Raz. Drugi. Trze­ci.

– Do­brze – zgo­dził się w końcu, choć bar­dzo, bar­dzo nie chciał. Ale nie po to zo­sta­je się ko­men­dan­tem, by robić, co się chce. – Do­brze. We­zwij do mnie naj­pierw Wron­kę, muszę wie­dzieć, czy cy­wi­le cze­goś przy­pad­kiem wresz­cie nie zna­leź­li. Jeśli wciąż szu­ka­ją wia­tru w polu, przy­go­tu­jesz oświad­cze­nie.

Ba­jer­le­in, nie kry­jąc trium­fal­ne­go uśmie­chu, ski­nę­ła głową i ru­szy­ła mię­dzy cze­lu­ścia­mi piw­nic ku je­dy­nej umun­du­ro­wa­nej po­sta­ci wśród pro­fe­sor­skich ma­ry­na­rek. Szczę­sny za­ci­snął zęby. Znowu zer­k­nął ku stło­czo­nym za ta­śma­mi ga­piom. Nie­na­wi­dził wy­stą­pień pu­blicz­nych. Szcze­gól­nie ta­kich, pod­czas któ­rych mu­siał li­czyć na ludz­ką głu­po­tę. To było po­ni­ża­ją­ce, nie tylko dla niego, ale przede wszyst­kim dla sa­mych oby­wa­te­li. Męż­czy­zna wolał za­cho­wać po­zy­tyw­ną per­cep­cję ludzi, któ­rym słu­żył. Choć cza­sem mie­wał z tym na­praw­dę spore kło­po­ty.

Wron­ki wciąż nie było. Ko­men­dant zer­k­nął ku nie­wiel­kiej grup­ce na­ukow­ców. Zmarsz­czył brwi. In­spek­tor Wron­ka dys­ku­to­wał za­wzię­cie o czymś z młod­szą in­spek­tor Ba­jer­le­in. Ta Chin­ka, pro­fe­sor Zhao, pro­fe­sor Żak z Po­li­tech­ni­ki i pro­fe­sor jakiś tam z Nie­miec stło­czy­li się mniej wię­cej na środ­ku te­re­nu spod ra­tu­sza, za­ab­sor­bo­wa­ni ob­ser­wa­cją… po­wie­trza? Dok­to­ran­ci wraz z dok­to­rem Pod­lew­skim słu­cha­li pro­wa­dzo­nej roz­mo­wy.

Szczę­sny po­czuł dreszcz pod­nie­ce­nia. Na­resz­cie. Miał już ser­decz­nie dość ster­cze­nia w jed­nym miej­scu.

Da­ru­jąc sobie cze­ka­nie na pod­wład­ne­go, oso­bi­ście ru­szył ku dy­ne­pi­kom. Wron­ka spo­strzegł to pra­wie na­tych­miast, po­bladł i prze­pro­siw­szy rzecz­nicz­kę, wy­szedł mu na­prze­ciw. Za­trzy­mał go do­słow­nie kilka kro­ków od celu.

– To­masz, to jesz­cze nie jest nic pew­ne­go… – za­czął z lekką de­spe­ra­cją, li­cząc chyba, że ko­men­dant da się po­wstrzy­mać przed za­żą­da­niem kon­kre­tów.

Ha. Przy­po­mnij­cie mu, ile już razem współ­pra­co­wa­li?

– Ada­siu, szlag mnie tra­fia od 5 rano, więc chcę wie­dzieć, co zna­leź­li – po­in­for­mo­wał Wron­kę Szczę­sny na tyle ła­god­nie, na ile po­tra­fił.

Na­czel­nik Wy­dzia­łu Prze­stępstw Dy­ne­picz­nych zro­bił w od­po­wie­dzi minę.

Ko­men­dant rów­nież.

– Teraz – dodał z na­ci­skiem, by wszyst­ko było jasne.

Adam wes­tchnął.

– Wy­glą­da na to, że zna­leź­li punkt ude­rze­nia. Ale po­wta­rzam, to jesz­cze nic pew­ne­go, echo ala­gicz­ne jest bar­dzo, bar­dzo słabe i trud­no spre­cy­zo­wać, skąd do­kład­nie ro­ze­szła się wy­mu­szo­na zmia­na. Szcze­gól­nie, że naj­wy­raź­niej szu­ka­li­śmy zbyt nisko. Pro­fe­sor Zhao uświa­do­mi­ła mnie, że te­le­por­ta­cja może teo­re­tycz­nie zo­stać prze­pro­wa­dzo­na z do­wol­nej od­le­gło­ści, a w takim przy­pad­ku droga kan­de­li ala­gii jest nie do prze­wi­dze­nia. To, co do­strze­gli, dla przy­kła­du, znaj­du­je się ja­kieś osiem lub sie­dem me­trów nad nami.

Szczę­sny zi­gno­ro­wał gros na­uko­we­go beł­ko­tu i sku­pił uwagę na tym, co ro­zu­miał: cy­wi­le rze­czy­wi­ście coś zna­leź­li, ale co­kol­wiek to było, znaj­do­wa­ło się za wy­so­ko.

Z tym mógł pra­co­wać.

– Ada­siu – po­in­for­mo­wał od nie­chce­nia ze­stre­so­wa­ne­go przy­ja­cie­la, wy­cią­ga­jąc z kie­sze­ni służ­bo­wy te­le­fon – na­stęp­nym razem po pro­stu za­cznij od tego, że po­trze­bu­je­cie dra­bi­ny.

Ko­men­dant po­znań­skiej stra­ży po­żar­nej ode­brał po dru­gim sy­gna­le.

___________________________________________________________________

 

Da­mian Polak od dawna wie­dział, co chce osią­gnąć w życiu oraz jak za­mie­rza to zro­bić. Miał pro­sty plan: in­ży­nier, ma­gi­ster, chi­rurg-dy­ne­pik, do­kład­nie w tej ko­lej­no­ści. Po zro­bie­niu ka­rie­ry przy­szedł­by czas na mał­żeń­stwo i dzie­ci, a na­stęp­nie wy­star­czy­ło­by do­cze­kać spo­koj­nej sta­ro­ści, aby umrzeć w pięk­nym wieku 92 lat. Tyle teo­ria.

Da­mian, oczy­wi­ście, wie­dział, że życie nie speł­nia za­chcia­nek. Był więc przy­go­to­wa­ny na prze­szko­dy, jak kiep­skich wy­kła­dow­ców, sze­fów z cze­lu­ści pie­kieł, ścia­nę biu­ro­kra­cji czy po pro­stu pecha. Wie­dział jed­nak rów­nież, że cięż­ka praca daje efek­ty, za­mie­rzał więc przeć do przo­du tak długo i z takim upo­rem, aż pew­ne­go dnia za­trzy­ma się na bal­ko­nie swo­je­go luk­su­so­we­go domu, u boku uko­cha­nej żony i ob­ser­wu­jąc kątem oka bie­ga­ją­ce po ogro­dzie dzie­ci (z co naj­mniej jed­nym psem), bę­dzie prze­glą­dał naj­trud­niej­sze przy­pad­ki me­dycz­ne, wy­ma­ga­ją­ce uwagi jego ge­niu­szu. To na­pę­dza­ło go pod­czas szu­ka­nia pracy w gim­na­zjum, to na­pę­dza­ło go pod­czas za­ry­wa­nych nocy przed ma­tu­rą, to na­pę­dza­ło go do tej pory w cza­sie stu­diów, pod­czas ster­cze­nia za ladą Bur­ger Kinga mimo ki­lo­gra­mów no­ta­tek i za­gad­nień, które trze­ba było opa­no­wać na wczo­raj.

Da­mian miał po pro­stu plan i za­mie­rzał go zre­ali­zo­wać. A to wy­ma­ga­ło sku­pie­nia. Or­ga­ni­za­cji. Sta­lo­wej, nie­wzru­szo­nej woli. Nie było tu miej­sca na błędy, po­tknię­cia czy ko­rzy­sta­nie z mło­do­ści, jak na­zy­wa­no po­wszech­nie naj­głup­sze po­my­sły wszech­świa­ta. Nie było tu miej­sca na te­le­por­to­wa­nie bu­dyn­ków po pi­ja­ku, do cięż­kiej cho­le­ry.

Mimo to Da­mian bujał się wła­śnie w pu­sta­wym tram­wa­ju, li­cząc, że po­wrót na Stary Rynek po­mo­że mu usta­lić, dokąd prze­niósł sym­bol jed­ne­go z naj­więk­szych miast w Pol­sce. Wnio­sek był pro­sty.

Jest idio­tą.

– Tej, Koko, my­ślisz, że on kie­dy­kol­wiek przy­po­mni sobie, jak się mówi?

Da­mian po­słał sto­ją­cej tro­chę dalej dwój­ce współ­lo­ka­to­rów naj­bar­dziej zło­wiesz­cze spoj­rze­nie, na jakie było go stać. Od­su­nę­li się jesz­cze o pół kroku.

– Nie je­stem pe­wien – od­parł rów­nie te­atral­nym szep­tem Kor­nel, na­chy­la­jąc się ku Ga­brie­li. – Moż­li­we, że do­znał trwa­łe­go urazu z po­wo­du prze­by­te­go szoku.

– Ha. Ha – wy­ce­dził Da­mian przez zęby. Za­ci­snąw­szy dłoń moc­niej wokół po­rę­czy, wró­cił do wy­pa­la­nia wzro­kiem dziu­ry w pod­ło­dze. To się nie dzie­je. To się nie dzie­je. To się po pro­stu nie…

– Wro­cław­ska – oznaj­mił sztyw­ny, ko­bie­cy głos. Chło­pak przy­mknął oczy. Niech to jasna cho­le­ra.

Nie cze­kał na przy­ja­ciół. Ledwo drzwi roz­su­nę­ły się wy­star­cza­ją­co, już stał na chod­ni­ku i ob­ra­cał się w stro­nę sze­ro­kiej, pro­wa­dzą­cej na rynek ulicy. Im szyb­ciej do­trze na miej­sce, tym szyb­ciej znaj­dzie ra­tusz. Przy­naj­mniej taką miał na­dzie­ję. Igno­ru­jąc wo­ła­nie Ga­brie­li gdzieś z tyłu, ru­szył na­przód z całą siłą swo­jej wście­kło­ści. Że też dał się wczo­raj wy­cią­gnąć z domu. Mógł prze­cież zro­bić tyle pro­duk­tyw­nych rze­czy.

Ktoś chwy­cił go za ramię i dość gwał­tow­nie za­trzy­mał w miej­scu.

– Da­mian – wy­sa­pa­ła zzia­ja­na Wilk, ob­ra­ca­jąc go ku sobie – ja ro­zu­miem, że prze­ży­wasz wła­śnie kry­zys i co tam jesz­cze, ale za­czy­nasz już, kurwa, na­praw­dę wy­ćwie­rzać. – Po­sła­ła mu zna­czą­ce spoj­rze­nie. Nie wi­dząc żad­nej re­ak­cji, za­czę­ła nim bez­ce­re­mo­nial­nie po­trzą­sać. – Do cięż­kiej cho­le­ry, prze­stań strze­lać fochy ni­czym trzy­na­sto­lat­ka w apo­geum okre­su do­ra­sta­nia, wię­cej pro­ble­mów na­praw­dę nam nie po­trze­ba, mia­łam dzi­siaj bom­blo­wać na ka­na­pie obok Kor­ne­la i cie­szyć się czte­re­ma wol­ny­mi od nauki dnia­mi w per­spek­ty­wie, więc nie tylko ty cier­pisz, życie jest do dupy, zda­rza się, i co z tego, że prze­nio­słeś…!

Dłoń chło­pa­ka zna­la­zła się na ustach dziew­czy­ny w ciągu mi­li­se­kun­dy, sku­tecz­nie tłu­miąc ko­lej­ne słowa. Kon­kret­nie jedno.

– Czyś ty zgłu­pia­ła?! – syk­nąw­szy, ro­zej­rzał się po ulicy. Prze­chod­nie byli na szczę­ście w więk­szo­ści poza za­się­giem głosu. – Chcesz, żeby cały Po­znań wie­dział? Jeśli tak, to do­brze ci idzie!

– Yeeeeeaaaaaaah. – Kor­nel, lekko bled­szy niż za­zwy­czaj, aku­rat ich do­go­nił. Da­mian z sa­tys­fak­cją za­uwa­żył, że sy­tu­acja prze­sta­ła wresz­cie śmie­szyć pa­ty­ko­wa­te­go blon­dy­na. – Uwiel­biam cię, Lala, i w ogóle, ale nie wplą­tuj mo­je­go na­zwi­ska w aferę kry­mi­nal­ną. Pro­szę.

– Tak, tak, ro­dzi­ce skrę­cą ci cha­choł, sły­sza­łam. – Wilk od­su­nę­ła rękę bro­da­cza od swo­jej twa­rzy. Chło­pak nawet nie pytał, czym tak wła­ści­wie cha­choł jest. Za­miast tego zer­k­nął na dłoń i wzdry­gnął się na widok ciem­no­ró­żo­wej smugi zo­sta­wio­nej przez szmin­kę.

– Ohyda – mruk­nął, wy­cią­ga­jąc z kie­sze­ni na udzie pacz­kę chu­s­te­czek.

Ga­brie­la zi­gno­ro­wa­ła go i wy­szcze­rzy­ła się zło­śli­wie do Pia­sec­kie­go.

– Ile tak wła­ści­wie jest dla cie­bie warte moje mil­cze­nie? – za­py­ta­ła, nawet nie siląc się na nie­win­ność.

Kor­nel zmru­żył oczy. Bar­dzo po­wo­li uniósł środ­ko­wy palec.

– You. Are. Evil – oświad­czył po­nu­ro.

Da­mian prze­wró­cił je­dy­nie ocza­mi i wzno­wił marsz ku wi­docz­ne­mu w od­da­li wy­lo­to­wi ulicy. Niski, be­to­no­wy bu­dy­nek Ga­le­rii Ar­se­nał pa­trzył już na niego oskar­ża­ją­co śle­pia­mi okien. Nad nim dziw­nie pusta prze­strzeń draż­ni­ła wzrok. Do­pie­ro po chwi­li chło­pak zdał sobie spra­wę, że bra­ku­je po pro­stu wi­do­ku zna­jo­mej, ja­snej syl­wet­ki ra­tu­sza. Coś nie­przy­jem­ne ści­snę­ło mu wnętrz­no­ści. A tak do­brze wszyst­ko szło do tej pory w jego życiu. Tak od­po­wie­dzial­nie. Tak pla­no­wo. Mu­siał coś ze­psuć, praw­da? Mu­siał.

– Idzie­cie…? – za­czął dość agre­syw­nie, ob­ra­ca­jąc głowę, urwał jed­nak, na­po­tkaw­szy twa­rze współ­lo­ka­to­rów tuż za sobą. Zmru­żył oczy.

– Ja pier­do­lę, je­steś jesz­cze bar­dziej spię­ty niż na co dzień. – Wilk po­krę­ci­ła głową, wty­ka­jąc nie­za­pa­lo­ne­go pa­pie­ro­sa mię­dzy wargi. – Nie my­śla­łam, że to w ogóle moż­li­we.

– Na jego miej­scu też bym się przej­mo­wał. Ale, że to nie ja… – Kor­nel, znowu w do­brym hu­mo­rze, nie do­koń­czył i wzru­szył je­dy­nie ra­mio­na­mi.

Ten jego lu­zac­ki, le­ni­wy krok na­praw­dę po­tęż­nie dzia­łał Da­mia­no­wi na nerwy.

– Chciał­bym je­dy­nie za­uwa­żyć, że ak­tu­al­nie ukry­wa­cie klu­czo­we dla trwa­ją­ce­go śledz­twa in­for­ma­cje. To jest ka­ral­ne – wy­ce­dził przez zęby, za­wie­ra­jąc w tonie tyle jadu, ile był w sta­nie. Pia­sec­ki po­tknął się na ko­st­ce bru­ko­wej. Ga­brie­la o mało nie upu­ści­ła za­pal­nicz­ki w wy­bla­kłe róże. – Le­piej dla nas wszyst­kich, że­by­śmy zna­leź­li ra­tusz.

– Ok. Ok! Nie mu­sisz od razu być taki ostry, tej – mruk­nę­ła Wilk i za­cią­gnę­ła się pa­pie­ro­sem z nie­szczę­śli­wą miną. Jej wzrok mknął po fa­sa­dach mi­ja­nych ka­mie­nic, tro­chę bez celu, a tro­chę by uciec przed gniew­nym nie­bie­skim spoj­rze­niem.

Kor­nel od­chrząk­nął.

– Więc… – Po­tarł kark. – Mamy jakiś plan? Czy coś?

– To nie ty za­pro­po­no­wa­łeś obej­rze­nie echa ala­gicz­ne­go? – za­uwa­żył Da­mian szy­der­czo i zde­cy­do­wa­nie nie­po­trzeb­nie, ale nie po­tra­fił się po­wstrzy­mać. Fakt, że ktoś inny mu­siał opa­no­wać sy­tu­ację, bo jego kom­plet­nie za­tka­ło, za bar­dzo kłuł. Ni­czym ma­leń­ki, ale to ma­lu­sień­ki ka­mień w bucie. Nie do wy­trzą­śnię­cia. Nie do zi­gno­ro­wa­nia.

Pia­sec­ki nie dał się spro­wo­ko­wać. Wzru­szył nie­mra­wo ra­mio­na­mi. Nie od­po­wie­dział.

Wes­tchnąw­szy, Da­mian przy­sta­nął za­le­d­wie kilka kro­ków od wy­tar­tych, ryn­ko­wych ko­cich łbów. Ma­łost­ko­wy i zgorzk­nia­ły może być póź­niej. Czas spo­waż­nieć.

– Plan jest pro­sty – oznaj­mił, ob­ra­ca­jąc się w stro­nę przy­ja­ciół. – Roz­dzie­la­my się i szu­ka­my echa. Kto­kol­wiek je znaj­dzie, na­tych­miast in­for­mu­je po­zo­sta­łych. Jeśli po­li­cja nas uprze­dzi­ła, wasza dwój­ka spró­bu­je po­dejść na tyle, na ile się da i je mimo wszyst­ko obej­rzeć. Ja po­cze­kam wtedy z boku, ina­czej mogą mnie roz­po­znać po ko­lo­rze ala­gii. Ja­kieś py­ta­nia? – Pytań nie było. – To ruchy, bo każda chwi­la zwło­ki może nas sporo kosz­to­wać. – Ob­ró­ciw­szy się na pię­cie, prze­szedł mię­dzy re­stau­ra­cyj­ny­mi ogród­ka­mi i skrę­cił w prawo.

Stary Rynek, mimo nad­cią­ga­ją­cej go­dzi­ny 13 w dniu ro­bo­czym, był nie­źle za­tło­czo­ny. Ab­sur­dal­nie wręcz, szcze­gól­nie za win­klem stło­czo­nych na jego środ­ku ka­mie­nic, czyli od stro­ny za­wie­ra­ją­cej jesz­cze wczo­raj fa­sa­dę ra­tu­sza. Nie było tu zbyt wielu tu­ry­stów. Wokół po­li­cyj­nych taśm or­bi­to­wa­li głów­nie po­zna­nia­cy, wy­cią­ga­jąc wy­so­ko trzy­ma­ne w dło­niach te­le­fo­ny, by uchwy­cić jak naj­wię­cej na zdję­ciach. Roz­pro­szo­ne, nie­wiel­kie grup­ki dys­ku­to­wa­ły mię­dzy sobą, ob­ser­wu­jąc pracę śled­czych. Dzien­ni­ka­rze, krą­żąc po­śród zgro­ma­dzo­nych, zbie­ra­li opi­nie, a ponad wszyst­kim gó­ro­wa­ła za­koń­czo­na gon­do­lą dra­bi­na wozu stra­żac­kie­go. Nie­wiel­ka plat­for­ma za­wie­ra­ła trzy osoby, wszyst­kie roz­po­zna­wal­ne.

Da­mian zmełł w ustach prze­kleń­stwo.

– Spóź­ni­li­śmy się – oświad­czył po­nu­ro, za­trzy­mu­jąc przy­ja­ciół na tyle z boku, by jego niski wzrost nie prze­szka­dzał w ob­ser­wa­cji pra­cu­ją­cych dy­ne­pi­ków. Ga­brie­la, za­cią­gnąw­szy się pa­pie­ro­sem, osło­ni­ła ręką oczy. Jej źre­ni­ce znik­nę­ły, gdy zaj­rza­ła w Batos.

– Wiele w sumie nie stra­ci­li­śmy. Echo i tak nie wska­za­ło­by miej­sca te­le­por­ta­cji ra­tu­sza – za­uwa­żył Kor­nel, wci­ska­jąc dło­nie do kie­sze­ni je­an­sów i od­chy­la­jąc się na pię­tach. Po na­my­śle dodał ci­szej oraz z lek­kim uśmie­chem: – Do­wie­dzie­li­by­śmy się, co naj­wy­żej, jak pewne są twoje doksy po pi­ja­ku.

– Wy­star­cza­ją­co, bio­rąc pod uwagę, co udało mi się zro­bić – mruk­nął gniew­nie Da­mian. Za­ło­żył ręce. Po­mysł obej­rze­nia echa ala­gicz­ne­go rze­czy­wi­ście nie był naj­lep­szy, po­nie­waż wy­sła­na kan­de­la rzad­ko zo­sta­wia­ła za sobą na­praw­dę wy­raź­ny ślad, ale nic lep­sze­go nie mieli. Nic, póki on sam cze­goś sobie nie przy­po­mni. Jego wspo­mnie­nia jed­nak wciąż ogra­ni­cza­ły się do nie­wy­raź­ne­go mo­men­tu przy­ję­cia wy­zwa­nia oraz póź­niej­sze­go za­do­wo­le­nia z do­brze uło­żo­nej doksy. Miał też wczo­raj strasz­ną ocho­tę na wódkę. Dziw­ne, bio­rąc pod uwagę, że za­wsze wolał whi­skey.

Boże, mógł się za­ło­żyć, że to wszyst­ko wina wódki. Nigdy wię­cej tego cho­ler­stwa.

– Dobra, stąd nic nie widać.

Rze­czo­wy ton Ga­brie­li wy­rwał go z za­my­śle­nia, w tym kon­tem­pla­cji nad niż­szo­ścią pierw­sze­go trun­ku Rze­czy­po­spo­li­tej. Za­ci­snął usta. Musi się sku­pić. I wy­my­ślić wresz­cie coś sen­sow­ne­go, jak na przy­szłe­go chi­rur­ga-dy­ne­pi­ka przy­sta­ło. W za­sa­dzie to był cał­kiem nie­zły spraw­dzian.

– Wróć­my do Pro­le­ta­ry­atu – za­pro­po­no­wał spo­koj­nie, ścią­ga­jąc na sie­bie uwagę współ­lo­ka­to­rów. – Kor­nel su­ge­ro­wał, że echo w po­łą­cze­niu z miej­scem zda­rze­nia może przy­wo­łać od­po­wied­nie wspo­mnie­nie. W Pro­le­ta­ry­acie wszyst­ko się za­czę­ło.

– Można spró­bo­wać. – Pia­sec­ki wzru­szył ra­mio­na­mi.

Ga­brie­la za­cią­gnę­ła się dymem ostat­ni raz i rzu­ci­ła nie­do­pa­łek na zie­mię. Zgnio­tła go swoim mod­nie zno­szo­nym tramp­kiem.

– Skoro już przy­wlo­kłam tu rzyć, to nie po to, by na­tych­miast wra­cać. A z tym Pro­le­ta­ry­atem to na­praw­dę dobry po­mysł, może do­wie­my się, kto stał wczo­raj za ladą. Bar­ma­ni mogą coś pa­mię­tać. – Wy­grze­baw­szy z nie­wiel­kiej, sza­ra­wej to­reb­ki lu­ster­ko oraz szmin­kę, przej­rza­ła się szyb­ko. Pod­ma­lo­wa­ła usta.

– Świet­nie. Zatem ty po­ga­dasz z pra­cow­ni­ka­mi, a my się ro­zej­rzy­my – zde­cy­do­wał Da­mian. Nim ru­szył z po­wro­tem na Wro­cław­ską, rzu­cił jesz­cze ostat­nie spoj­rze­nie wi­docz­nej ponad tłu­mem gon­do­li. Chciał­by się tam teraz zna­leźć. Usły­szeć, co pro­fe­sor Hirsch sądzi o echu ala­gicz­nym jego doksy. Po­roz­ma­wiać z pro­fe­sor Zhao, któ­rej już nigdy nie pozna przez głu­pią te­le­por­ta­cję głu­pie­go ra­tu­sza. Prób­ka jego ko­lo­ru na bank zo­sta­nie za­cho­wa­na w ar­chi­wum Spa­tium, więc jeśli kie­dy­kol­wiek przy­stą­pi do eg­za­mi­nów wstęp­nych sto­wa­rzy­sze­nia, na­tych­miast zo­sta­nie zi­den­ty­fi­ko­wa­ny. A wtedy że­gnaj, ka­rie­ro. Że­gnaj, pięk­ny domie, ko­cha­ją­ca żono, dwój­ko dzie­ci, świa­to­wa sławo…

– Tej, dla­cze­go to za­wsze ja muszę wy­cią­gać od ob­skiej wiary in­for­ma­cje – żach­nę­ła się Wilk gdzieś z tyłu.

Jak roz­ma­wiać z po­zna­nia­ka­mi: wiara to lu­dzie, wuch­ta to dużo, bimba to tram­waj. Wes­tchnął.

– Bo je­steś w tym dobra i to lu­bisz.

– Oba stwier­dze­nia są praw­dzi­we, ale nie o to cho­dzi. Cza­sem chcia­ła­bym zro­bić coś in­sze­go, czy to takie złe? Dla­cze­go za­wsze wy­zna­czasz mi za­da­nia zwią­za­ne z kon­tak­ta­mi mię­dzy­ludz­ki­mi? Niech tym razem bawi się w to Kor­nel.

– Mogę po­ga­dać z bar­ma­na­mi – rzu­cił Pia­sec­ki le­ni­wie.

– I za­po­mnieć w trak­cie, po co w ogóle do nich pod­sze­dłeś? – Da­mian uniósł brwi. – Ra­czej nie. Wilk, ty roz­ma­wiasz. Prze­stań ma­ru­dzić.

– Będę brę­czeć…!

Chło­pak przy­spie­szył kroku, dość sku­tecz­nie ucie­ka­jąc przed resz­tą znie­na­wi­dzo­ne­go przez lata zda­nia.

Pro­le­ta­ry­at przy­wi­tał ich nie­wiel­ką wi­try­ną, czer­wo­ny­mi (a jakże) li­te­ra­mi oraz po­pier­siem Le­ni­na w oknie. Widok po­ru­szył coś w pa­mię­ci Da­mia­na. Przed ocza­mi sta­nę­ło mu kilka nie­zna­jo­mych, stło­czo­nych wokół niego osób, żą­da­ją­cych te­le­por­to­wa­nia to mo­ne­ty, to kie­lisz­ka, to cze­goś jesz­cze więk­sze­go. Po­sza­lał wczo­raj, nie ma co. Z cięż­kim wes­tchnię­ciem po­sta­wił nogę na pierw­szym schod­ku i miał się wła­śnie pod­cią­gnąć, gdy scho­wa­na w kie­sze­ni ko­mór­ka ryk­nę­ła dzwon­kiem sta­re­go te­le­fo­nu.

– Wejdź­cie, zaraz do­łą­czę – mruk­nął do współ­lo­ka­to­rów. Wy­cią­gnąw­szy wi­bru­ją­ce urzą­dze­nie, spoj­rzał na wy­świe­tlacz. Mar­ty­na. Cu­dow­nie. Na­praw­dę musi wresz­cie z nią ze­rwać.

– Ok, ale jeśli wiara w środ­ku sły­sza­ła to coś, co na­zy­wasz dzwon­kiem, nie przy­zna­ję się do cie­bie – oświad­czy­ła po­waż­nie Ga­brie­la, mi­ja­jąc go na schod­kach.

– Za­baw­ne. – Wy­krzy­wił się w jej stro­nę. Dziew­czy­na zdą­ży­ła jesz­cze rzu­cić mu zło­śli­wy uśmiech, nim wraz z Kor­ne­lem znik­nę­ła w barze.

Da­mian ode­brał.

– Kotku, nie mam teraz czasu, mogę od­dzwo­nić póź­niej?

– Ale misiu! – Mar­ty­na Cie­ślik jęk­nę­ła nie­za­do­wo­lo­na, rów­nież da­ru­jąc sobie po­wi­ta­nie. – Mia­łeś po­wie­dzieć, co my­ślisz o mojej nowej su­kien­ce i cze­kam już trzy dni. Na­praw­dę nie znaj­dziesz na to chwil­ki?

Chło­pak wzniósł oczy do nieba. Su­kien­ka, jaka su­kien­ka?

– Prze­pra­szam, mia­łem urwa­nie głowy z eg­za­mi­na­mi. – Prze­łą­czyw­szy się na tryb gło­śno­mó­wią­cy, bły­ska­wicz­nie na­mie­rzył ga­le­rię zdjęć. Zna­jąc życie, coś mu pew­nie wy­sła­ła, a on to za­pi­sał i na­tych­miast za­po­mniał. Ten zwią­zek tak bar­dzo nie miał sensu. Z dru­giej stro­ny trud­no się dzi­wić, skoro ani jemu, ani jej tak na­praw­dę nie za­le­ża­ło. – Sesja jest w tym roku wy­jąt­ko­wo cięż­ka – kon­ty­nu­ował, by dać sobie czas. Zdję­cia jesz­cze się ła­do­wa­ły.

– O je­juś­ku, przy­kro mi. – Mar­ty­na za­brzmia­ła na nawet zmar­twio­ną. Przez chwi­lę pa­no­wa­ła cisza. – Ale ta su­kien­ka ładna, praw­da? – Wciąż nic. – Misiu?

Chło­pak nie od­po­wie­dział. Głów­nie dla­te­go, że głos uwiązł mu w gar­dle. Z cięż­kim ser­cem otwo­rzył naj­now­sze zdję­cie i za­ga­pił się na ekran, nie sły­sząc zu­peł­nie ko­lej­nych pytań Mar­ty­ny.

To… nie mogła być praw­da.

– Od­dzwo­nię – wy­krztu­sił wresz­cie, za­koń­czył po­łą­cze­nie i w trzech kro­kach zna­lazł się w Pro­le­ta­ry­acie. Przy­ja­cie­le spoj­rze­li na niego za­sko­cze­ni.

– Co… – za­czę­ła Ga­brie­la, Da­mian nie cze­kał jed­nak, aż Wilk skoń­czy. Przy­wo­łał ich ner­wo­wym ge­stem.

– Wiem, gdzie jest ra­tusz – oznaj­mił słabo.

___________________________________________________________________

 

Tego sa­me­go, nie­ste­ty, nie mogła po­wie­dzieć po­znań­ska po­li­cja. Mimo wielu go­dzin pracy wy­da­rze­nia czerw­co­wej nocy wciąż sta­no­wi­ły kom­plet­ną za­gad­kę, a brak świad­ków wraz z dy­ne­picz­nym cha­rak­te­rem spra­wy nie ro­ko­wa­ły po­myśl­nie. Re­zul­tat po­bież­ne­go ba­da­nia echa ala­gicz­ne­go ugła­skał jed­nak ko­men­dan­ta na tyle, że wydał oświad­cze­nie, a na­stęp­nie wró­cił do ga­bi­ne­tu, gdzie do wie­czo­ra tłu­ma­czył wy­so­ko po­sta­wio­nym cy­wi­lom, dla­cze­go śledz­two (wbrew temu, co po­ka­zu­je te­le­wi­zja) po­trwa co naj­mniej kilka ty­go­dni.

Drugą, rów­nie licz­ną grupą, byli rek­to­rzy wszyst­kich uczel­ni w kraju, które po­sia­da­ły wśród ofe­ro­wa­nych kie­run­ków prze­klę­tą dy­ne­pi­kę.

– Ma­gni­fi­cen­cjo – pe­ro­ro­wał wła­śnie Szczę­sny chyba po raz dwu­dzie­sty, pro­sząc w my­ślach Boga o jesz­cze odro­bi­nę cier­pli­wo­ści. Na­praw­dę nie chciał znowu wy­ja­śniać za­opa­trze­niow­com, dla­cze­go rzu­cił te­le­fo­nem o ścia­nę. – Ro­zu­miem, że to je­dy­na taka oka­zja w życiu, ale w tej chwi­li prio­ry­te­tem jest usta­le­nie miej­sca te­le­por­ta­cji ra­tu­sza. Ko­lej­ni lu­dzie pra­cu­ją­cy nad spra­wą je­dy­nie by prze­szka­dza­li. Po­in­for­mu­ję jed­nak Jego Ma­gni­fi­cen­cję na­tych­miast, gdy tylko po­ja­wi się moż­li­wość udo­stęp­nie­nia miej­sca zda­rze­nia do badań. Tak. Oczy­wi­ście. Do wi­dze­nia. – Od­rzu­ciw­szy te­le­fon na biur­ko, padł z cier­pięt­ni­czym wes­tchnie­niem w ob­ję­cia wy­słu­żo­ne­go fo­te­la. Miał na­praw­dę dość.

Ktoś za­pu­kał i drzwi ga­bi­ne­tu otwo­rzy­ły się nie­śmia­ło.

– Po­dob­no te­le­fon ci się urywa. – Wron­ka uniósł py­ta­ją­co brew, wciąż do po­ło­wy scho­wa­ny za ciem­nym drew­nem.

Ko­men­dant mach­nął ręką.

– Wła­śnie ode­sła­łem ko­lej­ne­go rek­to­ra – wy­mam­ro­tał i po­tarł oczy. Wcze­sna po­bud­ka cią­ży­ła jego człon­kom bar­dziej niż za­zwy­czaj. Chyba się sta­rze­je. – Mam chwi­lę. Cy­wi­le skoń­czy­li się bawić?

Adam rzu­cił mu dez­apro­bu­ją­ce spoj­rze­nie, ale nic nie po­wie­dział. Ski­nął je­dy­nie głową, wcho­dząc do ga­bi­ne­tu i za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

– Po­wiedz­my. Chcesz usły­szeć, co do­kład­nie usta­li­li?

Szczę­sny wy­pro­sto­wał się na fo­te­lu.

– Nie mam co li­czyć na miej­sce te­le­por­ta­cji ra­tu­sza, praw­da?

Wron­ka po­trzą­snął głową prze­pra­sza­ją­co. Ko­men­dant wes­tchnął i prze­cze­sał włosy z wy­raź­nym zmę­cze­niem.

– Trud­no. Więc co usta­li­li?

– Pro­fe­sor Hirsch po­twier­dza, że to nie była doksa nisz­czą­ca – od­parł rze­czo­wo na­czel­nik Wy­dzia­łu Prze­stępstw Dy­ne­picz­nych, otwie­ra­jąc trzy­ma­ną tecz­kę – a pro­fe­sor Zhao, po oglę­dzi­nach fun­da­men­tów, za­pew­nia, że ra­tusz jest rze­czy­wi­ście nie­usz­ko­dzo­ny. Sam wy­gląd echa su­ge­ru­je dy­ne­pi­ka z do­świad­cze­niem, do­bre­go dy­ne­pi­ka, naj­pew­niej zatem ab­sol­wen­ta jed­nej z czo­ło­wych uczel­ni. Po­dob­no tak zdol­ną osobę wy­kła­dow­cy po­win­ni byli za­pa­mię­tać, więc warto skon­tak­to­wać się z rek­to­ra­mi. Pro­fe­sor Żak już zresz­tą ob­dzwa­nia zna­jo­mych.

– Do­brze, czyli mamy jakiś trop… – Szczę­sny oży­wił się odro­bi­nę. Po­zwo­lił sobie nawet na uśmiech, choć wi­docz­nie za­bar­wio­ny nie­do­wie­rza­niem.

– Na to wy­glą­da. Udało się też zna­leźć od­po­wied­ni kolor w pa­le­cie RGB, więc mamy z czym po­rów­nać ewen­tu­al­nych po­dej­rza­nych…

Drzwi ga­bi­ne­tu otwo­rzy­ły się za­ma­szy­ście i do środ­ka wpadł na­zna­czo­ny si­wi­zną, krą­gły Nie­miec. Wron­ka, za­sko­czo­ny, upu­ścił tecz­kę.

– Herr Sce­sny! – Pro­fe­sor Hirsch nie tra­cił czasu na ety­kie­tę. Wy­ma­chu­jąc z prze­ję­ciem dość prze­sta­rza­łym mo­de­lem te­le­fo­nu, do­to­czył się do biur­ka. Jego uśmiech był szer­szy niż gdy pierw­szy raz zo­ba­czył od­kry­te wsku­tek te­le­por­ta­cji fun­da­men­ty ra­tu­sza. – Herr Sce­sny, Ich habe das, was wir ver­lo­ren haben, ge­fun­den!

– Pro­fe­so­rze… Prof­fe­sor… – Ko­men­dant pod­niósł się z fo­te­la, nie bar­dzo ro­zu­mie­jąc, co się wła­ści­wie dzie­je. Rzu­cił Ada­mo­wi sko­ło­wa­ne spoj­rze­nie.

Przy­ja­ciel nie mógł mu pomóc, po­nie­waż ob­ser­wo­wał pod­sta­rza­łe­go Niem­ca z onie­mia­łym wy­ra­zem twa­rzy.

– Was? – za­py­tał po­wo­li, ewi­dent­nie nie wie­rząc wła­snym uszom. – Sind Sie si­cher?

– Adam! – syk­nął Szczę­sny, wciąż nic nie ro­zu­mie­jąc z roz­mo­wy.

Wron­ka drgnął i spoj­rzał na niego z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Wy­glą­da na to, że wiemy, gdzie jest ra­tusz!

Ko­men­dant wy­trzesz­czył oczy.

– Co?! Gdzie?! – Zwró­ciw­szy się do Hir­scha, wy­grze­bał z pa­mię­ci szcząt­ko­wą zna­jo­mość nie­miec­kie­go. – Wo?! – po­wtó­rzył z na­ci­skiem.

– In Rus­sland! – od­parł bez wa­ha­nia szcze­rze pod­eks­cy­to­wa­ny Nie­miec.

___________________________________________________________________

 

– Nie będę się, kurwa, te­le­por­to­wał do Rosji! – Da­mian wal­nął dło­nią w sa­lo­no­wy sto­lik, sku­tecz­nie uci­sza­jąc Kor­ne­la i Ga­brie­lę. Roz­rzu­co­ne na bla­cie pa­pie­ry pod­sko­czy­ły. Jakiś stary pod­ręcz­nik, wień­czą­cy krzy­wą pi­ra­mi­dę przej­rza­nych w ciągu ostat­nich kilku go­dzin ksią­żek, zsu­nął się na wy­kła­dzi­nę. W lo­do­wa­tej ciszy głu­che tąp­nię­cie miało siłę ko­ściel­ne­go dzwo­nu.

Ga­brie­la za­trza­snę­ła lap­to­pa.

– No to mamy pro­blem, bo ina­czej ra­tu­sza z po­wro­tem nie spro­wa­dzi­my – syk­nę­ła ze zło­ścią.

– Nie wiesz tego! Do wczo­raj prze­cież nikt z nas nie my­ślał, że te­le­por­to­wa­nie ra­tu­sza jest w ogóle moż­li­we!

– Ale pew­nych rze­czy nie prze­sko­czysz!

Kor­nel Pia­sec­ki wes­tchnął, wstał i po­szedł do kuch­ni zro­bić sobie kawę. Za­po­wia­da­ła się długa noc.

Szum elek­trycz­ne­go czaj­ni­ka tylko w nie­wiel­kim stop­niu za­głu­szał coraz gło­śniej­szą dys­ku­sję po dru­giej stro­nie ko­ry­ta­rza. Chło­pak słu­chał jed­nym uchem, ob­ser­wu­jąc bez­myśl­nie nie­ru­cho­mą póki co taflę pod­grze­wa­nej wody. Wszyst­kie ar­gu­men­ty i tak znał już wła­ści­wie na pa­mięć. Po tylu go­dzi­nach trud­no, żeby było ina­czej. Mimo jed­nak dzie­sią­tek przej­rza­nych ksią­żek, wy­grze­ba­nych z naj­głęb­szych cze­lu­ści in­ter­ne­tu stron oraz nie­zli­czo­nych wa­riac­kich po­my­słów, nadal trwał impas.

Lala cały czas upie­ra­ła się, że, by suk­ce­syw­nie przy­wró­cić ra­tusz na miej­sce, Da­mian musi naj­pierw obej­rzeć jego ak­tu­al­ną lo­ka­cję. Miała tro­chę racji. Wi­zu­ali­za­cja zmia­ny po­ło­że­nia by­ła­by wtedy dużo prost­sza, a dzię­ki temu rów­nież sku­tecz­niej­sza. Ozna­cza­ło to jed­nak do­kład­nie trzy doksy te­le­por­tu­ją­ce: jedną do Mo­skwy i dwie do Po­zna­nia. Każda sta­no­wi­ła po­waż­ne ry­zy­ko wyrwy lub wręcz, przy naj­gor­szym biegu wy­da­rzeń, śmier­ci. Szcze­gól­nie, że Da­mian nigdy nie te­le­por­to­wał sa­me­go sie­bie. Mogli tego, oczy­wi­ście, po pro­stu nie pa­mie­tać (ist­nia­ło cał­kiem spore praw­do­po­do­bień­stwo, że wła­śnie tak było), ale wy­cho­dzi­ło osta­tecz­nie na jedno i to samo: po­mysł Ga­brie­li mógł się skoń­czyć źle. Bar­dzo źle. I to wła­śnie draż­ni­ło Da­mia­na.

Bro­dacz miał dość prag­ma­tycz­ne po­dej­ście do życia. Nie lubił ry­zy­ko­wać bar­dziej, niż było to ko­niecz­ne, a już szcze­gól­nie, gdy dało się roz­wią­zać pro­blem ina­czej. Pro­po­no­wał więc uło­żyć tylko jedną doksę, prze­no­szą­cą do­wol­ną rzecz z Mo­skwy do Po­zna­nia, do­szli­fo­wać ją do per­fek­cji, ćwi­cząc na mniej­szych przed­mio­tach i do­pie­ro, gdy wy­ni­ki by­ły­by obie­cu­ją­ce, te­le­por­to­wać sam ra­tusz. Za­bra­ło­by to wię­cej czasu, ale nie gro­zi­ło śmier­cią.

Pro­blem po­le­gał na tym, że im dłu­żej przed­miot dys­ku­sji zdo­bił cen­trum Placu Czer­wo­ne­go, tym więk­sze ist­nia­ło praw­do­po­do­bień­stwo, że zrobi się z tego po­tęż­na mię­dzy­na­ro­do­wa afera, czego każde z nich zde­cy­do­wa­nie wo­la­ło unik­nąć. Dla­te­go mu­sie­li spro­wa­dzić nie­szczę­sny bu­dy­nek spraw­nie, po cichu oraz, przede wszyst­kim, jak naj­szyb­ciej.

Ziew­nąw­szy po­tęż­nie, Kor­nel zalał swoją kawę i do­sy­pał trzy ły­żecz­ki cukru. Mie­sza­jąc nie­mra­wo, wró­cił na pole bitwy.

– …bo mu­sia­łeś się, kurwa, uczyć aku­rat te­le­por­ta­cji!

– Nie by­ło­by pro­ble­mu, gdy­byś nie prze­cią­ga­ła nas za każ­dym razem przez wszyst­kie znane sobie bary!

Czyli wró­ci­li­śmy do etapu ob­wi­nia­nia się na­wza­jem.

– Ziom­ki. – Kor­nel sta­nął w progu i pu­ścił ły­żecz­kę na rzecz grza­nia rąk go­rą­cym kub­kiem. Rów­nie do­brze mógł­by nic nie po­wie­dzieć. Ziew­nął. – Ziom­ki!

– To nie moja wina, że po al­ko­ho­lu można za­ło­żyć się z tobą o wszyst­ko, łącz­nie z obie­gnię­ciem bloku zimą w sa­mych bok­ser­kach!

– Nigdy w życiu nie zro­bi­łem…!

– Mam zdję­cia na te­le­fo­nie, a Koko fil­mo­wał, jak bie­głeś, czemu tylko ja jedna w tym to­wa­rzy­stwie funk­cjo­nu­ję nor­mal­nie na­pi­zga­na?!

Kor­nel za­chi­cho­tał, przy­po­mi­na­jąc sobie ich pierw­sze­go, wspól­ne­go syl­we­stra. To była sza­lo­na noc.

– Ziom­ki! – spró­bo­wał jesz­cze raz.

– Skoro je­steś taka od­po­wie­dzial­na, to czemu mnie ani razu nie po­wstrzy­ma­łaś?! – Da­mian wy­glą­dał, jakby do­stał udaru. Chyba po­win­ni byli wspo­mnieć mu o tym wcze­śniej. Oraz w inny spo­sób.

– Może nie mam ocho­ty być pie­przo­ną niań­ką!

Pia­sec­ki od­chrząk­nął.

– ZIOM­KI! – wy­darł się, sku­tecz­nie zwra­ca­jąc na sie­bie uwagę współ­lo­ka­to­rów. – Jeśli bę­dzie­cie kłó­cić się gło­śniej, bez pro­ble­mu usły­szą was na samej ko­men­dzie – oznaj­mił z le­ni­wym roz­ba­wie­niem w na­głej ciszy. Bio­rąc pod uwagę in­ten­syw­ność spoj­rzeń, po­wi­nien chyba paść tru­pem, nie­zbyt jed­nak chcia­ło mu się iść dwój­ce przy­ja­ciół na rękę. Za­miast tego upił łyk cu­dow­nie słod­kiej kawy.

– Masz rację. – Da­mian, klap­nąw­szy z po­wro­tem na pufę, oparł się o ścia­nę za sobą i za­mknął oczy. – W ten spo­sób nic nie zdzia­ła­my.

Lala kop­nę­ła wciąż le­żą­cy na pod­ło­dze pod­ręcz­nik.

Kor­nel ob­rzu­cił po­bo­jo­wi­sko dłu­gim spoj­rze­niem i zdał sobie spra­wę z jed­nej, waż­nej rze­czy. Ro­ze­śmiał się.

– Prze­sta­li­śmy współ­pra­co­wać, ziom­ki – wy­ja­śnił, czu­jąc wręcz fi­zycz­nie igły py­ta­ją­cych spoj­rzeń. – Da­mian, szu­kasz wła­sne­go, ide­al­ne­go roz­wią­za­nia, zu­peł­nie nas nie słu­cha­jąc. Again. Lala, c’mon, prze­stań for­so­wać jedną ideę bez jej szer­sze­go roz­wi­nię­cia albo cho­ciaż po­par­cia ja­ki­miś ar­gu­men­ta­mi! Nie czy­ta­my ci w my­ślach. Ja po­wi­nie­nem z kolei wtrą­cić się wcze­śniej. I mean, skoro Da­mian już raz te­le­por­to­wał ra­tusz, i to z jakim suk­ce­sem, na bank po­tra­fi do­ko­nać tego po­now­nie. – Pstryk­nął pal­ca­mi. – Hej, za­wsze mo­że­my po pro­stu upić cię jesz­cze raz!

– Jak dla mnie to tak ogól­nie mo­gli­by­śmy znowu się upić – burk­nę­ła dziew­czy­na, szar­piąc za­wzię­cie za swój długi war­kocz. Przez jej twarz prze­my­ka­ły ko­lej­ne emo­cje, ale zbyt szyb­ko, by ja­ką­kol­wiek roz­po­znać. Kor­nel po­czuł pierw­sze ukłu­cie nie­po­ko­ju. – Mie­li­śmy mieć już faj­rant, Teo­ria doks była ostat­nim eg­za­mi­nem i co? – Ga­brie­la zer­k­nę­ła nie­spo­koj­nie na za­wa­lo­ny pa­pie­ra­mi stół. – W ciągu dzi­siej­sze­go dnia przej­rza­łam wię­cej ksią­żek niż przez ostat­nie dwa ty­go­dnie! A ja nie­na­wi­dzę prze­glą­dać ksią­żek! Co gor­sza, nic z tego nie wy­ni­ka! Ra­tusz stoi na Placu Czer­wo­nym, a my nie je­ste­śmy w sta­nie prze­nieść go z po­wro­tem, prze­cież Ro­sja­nie mu­sie­li do­stać świra, jak go naj­rze­li, i to nie nor­mal­ne­go, ale ta­kie­go z bro­nią, czoł­ga­mi i cho­le­ra wie, czym jesz­cze! – Po­bla­dła nagle. – Boże świę­ty – wy­szep­ta­ła, za­ga­piw­szy się w prze­strzeń – po­są­dzą nas o ter­ro­ryzm.

– Lala… – Do Pia­sec­kie­go do­tar­ło wresz­cie, że dziew­czy­na za­czy­na pa­ni­ko­wać. Było to dość za­ska­ku­ją­ce od­kry­cie. Mimo to na­tych­miast ru­szył w jej stro­nę, wci­ska­jąc nie­waż­ny już kubek mię­dzy dwie pi­ra­mi­dy skryp­tów. I po­my­śleć, że jesz­cze dwa dni temu ro­ze­śmiał­by się w twarz komuś su­ge­ru­ją­ce­mu, że Ga­brie­la Wilk może mieć kie­dy­kol­wiek atak pa­ni­ki.

Zdą­żył tuż przed tym, jak nogi od­mó­wi­ły jej po­słu­szeń­stwa.

– Lala, bę­dzie do­brze, wy­my­śli­my coś. – Po­sa­dził dziew­czy­nę ostroż­nie na ka­na­pie, zer­ka­jąc ku dru­gie­mu współ­lo­ka­to­ro­wi. Da­mia­na do­słow­nie wmu­ro­wa­ło w pufę. Ob­ser­wo­wał ich sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi. – Wy­my­śli­my coś – po­wtó­rzył Kor­nel, cicho, ła­god­nie i z pew­no­ścią, bo jeśli ich trój­ka nie mogła roz­wią­zać ja­kie­goś pro­ble­mu, to taki pro­blem był po pro­stu nie­roz­wią­zy­wal­ny. I ko­niec.

Cisza, jaka za­pa­dła, nie za­ofe­ro­wa­ła jed­nak żad­ne­go sen­sow­ne­go po­my­słu. Ga­brie­la sku­li­ła się, wbi­ja­jąc tępo wzrok w starą wy­kła­dzi­nę, a Pia­sec­ki usiadł obok, nie do końca wie­dząc, co po­wi­nien zro­bić. Wresz­cie objął ją po pro­stu i przy­cią­gnął bli­żej. Po­tarł po­kry­te gęsią skór­ką ramię.

Lala wcią­gnę­ła gwał­tow­ny od­dech i po­wo­li wy­pu­ści­ła.

– Boże, Boże, Boże, Boże – wy­mam­ro­ta­ła bar­dziej do sie­bie niż ko­go­kol­wiek, pró­bu­jąc naj­wy­raź­niej uspo­ko­ić pę­dzą­ce myśli. Za­ci­snę­ła po­wie­ki. – Cały świat usły­szy o na­szej głu­po­cie. Rosji od­bi­je do końca, a resz­ta po­pad­nie w pa­ra­no­ję. Prze­cież skoro można prze­nieść bu­dy­nek, to rów­nież i bombę! Wy­rzu­cą nas z uczel­ni, zo­sta­nie­my ba­ni­ta­mi na­uko­we­go świa­ta i skoń­czy­my na kasie w ja­kimś za­pusz­czo­nym McDo­nal­dzie, jeśli nie na ulicy, a moja ro­dzi­na…

– Wilk. – Da­mian prze­rwał roz­pę­dzo­ny mo­no­log.

Po­wo­li, po­wo­lut­ku unio­sła głowę. Kor­nel rów­nież, za­in­try­go­wa­ny po­waż­nym tonem przy­ja­cie­la.

– Mo­żesz prze­stać pa­ni­ko­wać. Jutro zgło­szę się na po­li­cję.

Czyli stąd ten po­waż­ny ton.

– Ale… twoja ka­rie­ra… – Dziew­czy­na ani drgnę­ła, nadal obej­mu­jąc ko­la­na rę­ka­mi, jakby od tego za­le­ża­ło jej życie. Od­dy­cha­ła cięż­ko.

– Nie będę wcią­gał was w coś, co jest cał­ko­wi­cie moją winą – od­parł lo­do­wa­to spo­koj­nie Da­mian. – Sam po­nio­sę kon­se­kwen­cje. Poza tym, jeśli będę współ­pra­co­wał, wyrok po­wi­nien być lżej­szy.

Pia­sec­ki wy­mie­nił z Lalą szyb­kie spoj­rze­nie. Śred­nio po­do­bał mu się po­mysł ka­pi­tu­la­cji. I to nie tylko dla­te­go, że uło­że­nie ta­kiej doksy te­le­por­tu­ją­cej by­ło­by rów­nie nie­sa­mo­wi­te, co od­kry­cie nowej pla­ne­ty, a pod­czas ostat­nich sze­ściu go­dzin do­wie­dział się wię­cej niż przez cały se­mestr.

Kiedy w jej brą­zo­wych oczach z po­wro­tem mi­gnę­ło coś bo­jo­we­go, wszyst­ko stało się jasne.

– Zna­la­złem ja­kieś tłu­ma­cze­nie trak­ta­tów Ary­sto­te­le­sa, jeśli chce­cie spoj­rzeć – oznaj­mił blon­dyn, jak gdyby nigdy nic, prze­ry­wa­jąc ciszę. Wstaw­szy z ka­na­py, zgar­nął swo­je­go lap­to­pa. – On, co praw­da, nie zaj­mo­wał się te­le­por­ta­cją, ale jego ba­da­nia ala­gii wciąż są pod­sta­wą całej dy­ne­pi­ki. Może bę­dzie coś po­moc­ne­go.

– Co… – Da­mian zmarsz­czył brwi.

– To ja… za­cznę pisać już doksy. – Ga­brie­la ze­rwa­ła się na równe nogi, otrzą­sa­jąc niby pies na desz­czu. Za­tar­ła dło­nie. – Popo, mo­że­my za­cząć od te­le­por­ta­cji cze­goś nie­wiel­kie­go na Plac Czer­wo­ny, a potem spró­bo­wać spro­wa­dzić to z po­wro­tem. Moja za­pal­nicz­ka bę­dzie chyba naj­lep­szym kan­dy­da­tem?

Naj­niż­szy współ­lo­ka­tor pa­trzył na nich, jakby stra­ci­li rozum. Nie za­re­ago­wał nawet na znie­na­wi­dzo­ną ksyw­kę.

– Po­wie­dzia­łem prze­cież, że zgła­szam się na po­li­cję – po­wtó­rzył po­wo­li. – Nie mu­si­cie tego robić.

– Ale chce­my, ka­ka­lud­ku. Zgła­szasz się do­pie­ro jutro, więc mamy mnó­stwo czasu! A teraz de­cy­duj, Ary­sto­te­les, doksy, co ro­bi­my? – Dziew­czy­na rzu­ci­ła w niego dłu­go­pi­sem, choć wy­jąt­ko­wo nie­cel­nie.

Da­mian mil­czał przez chwi­lę. Wresz­cie uniósł ką­ci­ki ust i po­krę­cił głową.

– Za­cznie­my od doks – zde­cy­do­wał, zgar­nia­jąc le­żą­ce przed nim pa­pie­ry i ukła­da­jąc je w miarę po­rząd­nie gdzieś z boku. – Jeśli nie wy­pa­lą, ozna­cza to, że bez mojej oso­bi­stej te­le­por­ta­cji się nie obej­dzie. Ale to pro­blem na póź­niej. I wtedy może przy­dać się Ary­sto­te­les.

– To ja lecę po świe­że kart­ki. – Lala, znowu pełna ener­gii, wy­pa­dła z sa­lo­nu, a Kor­nel uśmiech­nął się sze­ro­ko. Takie po­dej­ście do pro­ble­mu ro­zu­miał. Odło­żyw­szy lap­to­pa na ka­na­pę, po­mógł Da­mia­no­wi jako tako po­sprzą­tać za­gra­co­ny stół, by zro­bić choć odro­bi­nę wol­ne­go miej­sca i się­gał wła­śnie po swoją chłod­na­wą już pew­nie kawę, gdy dziew­czy­na wró­ci­ła, dzier­żąc ryzę pa­pie­ru, cierp­ki uśmiech oraz na­czę­tą bu­tel­kę wódki.

– Skoro o Rosji mowa…

– Hej, zo­sta­ło coś w domu? – ucie­szył się blon­dyn, wraz z dziew­czy­ną zgod­nie igno­ru­jąc pro­te­sty ostat­nie­go ze współ­lo­ka­to­rów.

___________________________________________________________________

 

Sie­dem go­dzin póź­niej ko­men­dant Szczę­sny stał przed ra­tu­szem, ob­ser­wu­jąc go z pewną nie­uf­no­ścią. Po­wo­li uniósł pa­pie­ro­wy kubek do ust. Gorz­ka, go­rą­ca oraz kiep­ska kawa z ja­kie­goś ca­ło­do­bo­we­go fa­st­fo­odu bru­tal­nie obu­dzi­ła jego kubki sma­ko­we, ata­ku­jąc na­stęp­nie prze­łyk i pusty żo­łą­dek. Po­cią­gnął mimo to bar­dzo długi łyk, by dać sobie czas na wy­bra­nie pierw­sze­go py­ta­nia. I może odar­cia go rów­nież z nie­wno­szą­cych ni­cze­go sen­sow­ne­go in­wek­tyw.

Opróż­niw­szy pół kubka jed­nym hau­stem, po­wo­li go opu­ścił.

– O któ­rej do­kład­nie się po­ja­wił? – za­py­tał z upior­nym spo­ko­jem. Wokół niego pa­no­wa­ła cisza, ale wcze­sno­miej­ska, wolna za­rów­no od sza­leństw noc­ne­go życia, jak i ru­ty­ny dnia ro­bo­cze­go. O pią­tej rano wszy­scy albo jesz­cze, albo już spali.

– Star­szy aspi­rant Cie­resz­ko twier­dzi, że ra­tusz wró­cił do­kład­nie o 3:18 – wy­mam­ro­tał in­spek­tor Wron­ka. On rów­nież nie od­ry­wał wzro­ku od ko­lo­ro­wej fa­sa­dy.

Ko­men­dant ode­tchnął głę­bo­ko.

– Tak po pro­stu? – Sar­kazm bar­wił jego słowa tro­chę zbyt in­ten­syw­nie.

– Tak po pro­stu – po­twier­dził mimo to na­czel­nik Wy­dzia­łu Prze­stępstw Dy­ne­picz­nych.

Nie py­ta­jąc dalej, Szczę­sny dopił kawę. Chyba czas za­cząć my­śleć o eme­ry­tu­rze.

___________________________________________________________________

 

– …ra­tusz wy­glą­da na nie­na­ru­szo­ny, ale wciąż trwa­ją prace ma­ją­ce po­twier­dzić wstęp­ne ob­ser­wa­cje współ­pra­cu­ją­cych z po­li­cją dy­ne­pi­ków… – pe­ro­ro­wał na ekra­nie wy­mu­ska­ny pre­zen­ter, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od ka­me­ry. Miał nie­na­gan­nie za­wią­za­ny kra­wat oraz bie­lut­kie zęby.

Iry­to­wał Ga­brie­lę Wilk nie­po­mier­nie.

Głów­nie dla­te­go, że ona sama nie wy­glą­da­ła w tej chwi­li naj­le­piej. Po­je­dyn­cze czar­ne ko­smy­ki wy­la­zły z war­ko­cza, na­da­jąc jej wy­gląd sza­lo­nej wiedź­my. Wy­mię­te ubra­nie już nie pach­nia­ło cy­tru­sa­mi, a twarz… Boże, o sta­nie ma­ki­ja­żu wo­la­ła nawet nie my­śleć. I to wszyst­ko na oczach chło­pa­ków.

Dziew­czy­na wy­ko­rzy­sta­ła jed­nak reszt­ki sił, wczoł­gu­jąc się na ka­na­pę i zrzu­ca­jąc z niej nogi Kor­ne­la, uciecz­ka do po­ko­ju lub zra­bo­wa­nie le­żą­ce­go na jego pier­si pi­lo­ta wy­kra­cza­ło już poza jej moż­li­wo­ści. Dla­te­go oglą­da­ła wia­do­mo­ści ze ska­co­wa­ną re­zy­gna­cją, cze­ka­jąc, aż za­cznie dzia­łać co­kol­wiek prze­ciw­bó­lo­we­go do­star­czył jej Da­mian.

A skoro już mowa o Da­mia­nie… Dźgnę­ła go stopą.

– Czego – burk­nął z pod­ło­gi, wy­glą­da­jąc rów­nie kiep­sko, co ona i Koko. Noc w sa­lo­nie po­śród roz­rzu­co­nych ksią­żek, po­gnie­cio­nych kar­tek oraz szkla­nek wci­śnię­tych w każdy ka­wa­łek wol­ne­go miej­sca, jak widać, nie służy żad­nej z płci. Osu­sze­nie wszyst­kich zna­le­zio­nych w miesz­ka­niu bu­te­lek wódki po upew­nie­niu się, że żadna z uło­żo­nych doks nie dzia­ła – rów­nież.

Choć naj­wy­raź­niej trze­ba było po pro­stu za­cząć od al­ko­ho­lu.

– Czy jak koń­czy­li­śmy li­mon­ko­wą Fin­lan­dię nie rzu­ci­łam przy­pad­kiem, że i tak nie dał­byś pew­nie rady po­wtó­rzyć tego wy­czy­nu? – wy­mam­ro­ta­ła, ga­piąc się bez­myśl­nie w ekran.

– Akt ter­ro­ry­zmu? Per­for­men­ce? Próba zwró­ce­nia uwagi? Cze­mu­kol­wiek miała słu­żyć te­le­por­ta­cja ra­tu­sza, na pewno nie prze­szła bez echa. Mi­ko­łaj Kra­wiec, wia­do­mo­ści – za­koń­czył pre­zen­ter z po­wa­gą.

 

 

 

 

Opi­nia pu­blicz­na nigdy nie do­wie­dzia­ła się, gdzie zo­stał prze­nie­sio­ny ra­tusz.

Sto­sun­ki ro­syj­sko-pol­skie, wbrew po­zo­rom, po­pra­wi­ły się. Przede wszyst­kim dla­te­go, że Mo­skwa nigdy nie uwie­rzy­ła w przy­pad­ko­wość miej­sca te­le­por­ta­cji ani ano­ni­mo­wość dy­ne­pi­ka.

Ga­brie­la Wilk ura­to­wa­ła sel­fie Da­mia­na Po­la­ka z ra­tu­szem na placu Czer­wo­nym przed usu­nię­ciem i wy­wo­ław­szy, po­wie­si­ła w sa­lo­nie. Jest scho­wa­ne za wspól­nym zdję­ciem trój­ki przy­ja­ciół na tle fe­ral­ne­go sym­bo­lu Po­zna­nia.

Koniec

Komentarze

O, ko­lej­ne dłu­ga­śne opo­wia­da­nie w mój pierw­szy dzień dy­żu­ro­wa­nia :)

Ga­bi­to, masz pustą linię na ko­niec każ­de­go aka­pi­tu. Czy jest to świa­do­my wybór, słu­żą­cy ja­kie­muś kon­kret­ne­mu ce­lo­wi? Jeśli nie, le­piej bę­dzie je po­usu­wać.

iro­nicz­ny pod­pis

Ga­bi­to, opo­wia­da­nia li­czą­ce po­wy­żej 80000 zna­ków nie wcho­dzą do gra­fi­ku dy­żur­nych, nie mogą też być no­mi­no­wa­ne do pió­rek. :(

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Is­san­der – Dzię­ku­ję za uwagę, to nie był za­bieg sty­li­stycz­ny, tak mi się wy­god­niej pisze. Już usu­nę­łam.

re­gu­la­to­rzy – Nie wie­dzia­łam, dzię­ku­ję za in­for­ma­cję

Bar­dzo pro­szę, Ga­bi­to. ;)

A może uda Ci się przy­ciąć opo­wia­da­nie do wy­ma­ga­nej licz­by zna­ków.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję za su­ge­stię, ale wo­la­ła­bym ni­cze­go nie usu­wać. Może mo­gła­bym po­dzie­lić opo­wia­da­nie?

Po­dzie­lo­ne opo­wia­da­nie sta­nie się dwoma lub wię­cej frag­men­ta­mi, a te z re­gu­ły są trak­to­wa­ne po ma­co­sze­mu. Jeśli nie chcesz ni­cze­go skra­cać, niech już le­piej zo­sta­nie w ca­ło­ści, choć mu­sisz li­czyć się z tym, że może nie do­cze­kać się zbyt wielu czy­tel­ni­ków i ko­men­ta­rzy.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­łem, lecz ze wzglę­du na dłu­gość tek­stu nie zro­bi­łem ła­pan­ki. Ale to nie po­win­no być dla cie­bie pro­ble­mem, bo­wiem błę­dów nie ma dużo.

Tekst opie­ra się na dia­lo­gach, które brzmią ab­so­lut­nie na­tu­ral­nie, a trój­ka głów­nych po­sta­ci jest cie­ka­wa i au­ten­tycz­na, choć odro­bi­nę ste­reo­ty­po­wa. Dia­lo­gi są w ogóle nie­skra­ca­ne, duże ich frag­men­ty są nie­po­wią­za­ne z akcją opo­wia­da­nia. Z tego po­wo­du uwa­żam, że tekst może nie spodo­bać się każ­de­mu – bo nie każ­de­mu spodo­ba się czter­dzie­ści stron roz­mo­wy stu­den­cia­ków z wąt­kiem fan­ta­stycz­nym w tle. Tym nie­mniej, nie da się im od­mó­wić lek­ko­ści i spraw­no­ści, z jaką zo­sta­ły za­pi­sa­ne.

Tak więc dla mnie hi­sto­ria na plus. Uwa­żam, że za­słu­ży­łaś na bi­blio­te­kę i mam na­dzie­ję, że reg nie­po­trzeb­nie stra­szy­ła i opo­wia­da­nie prze­czy­ta wielu użyt­kow­ni­ków :)

 

P.S. Jedna je­dy­na rzecz, która dość mocno nad­wy­rę­ży­ła moje za­wie­sze­nie nie­wia­ry, to fakt, że ra­tusz po­ja­wił się na Placu Czer­wo­nym w Mo­skwie, a mimo to za­ję­ło kil­ka­na­ście go­dzin zo­rien­to­wa­nie się, gdzie jest. Myślę, że wię­cej sensu mia­ło­by ja­kieś nieco bar­dziej od­lud­ne miej­sce. Ro­syj­skim wła­dzom za­ję­ło­by dużo mniej niż kil­ka­na­ście go­dzin, by skon­tak­to­wać się w takim wy­pad­ku z wła­dza­mi Pol­ski.

iro­nicz­ny pod­pis

Cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło i bar­dzo dzię­ku­ję za ko­men­tarz! Oraz za po­le­ce­nie do bi­blio­te­ki. Je­stem świa­do­ma “prze­ga­da­nia” tek­stu, z po­ko­rą przyj­mu­ję też fakt, że nie każ­de­mu to się spodo­ba. Stron jest, na szczę­ście, je­dy­nie 27 :) Co do opóź­nie­nia… Rosja w hi­sto­rii udo­wod­ni­ła już wie­lo­krot­nie, że nie lubi dzie­lić się in­for­ma­cja­mi ze świa­tem. Dla­te­go za­ło­ży­łam, że wła­dze po­sta­no­wią naj­pierw zba­dać spra­wę w se­kre­cie i ra­czej nie od razu oświad­czą: hej, kto zgu­bił bu­dy­nek, bo mamy jeden za dużo w sto­li­cy? W skró­cie Ro­sja­nie (oczy­wi­ście) zo­rien­to­wa­li się w sy­tu­acji na­tych­miast, ale póki opi­nia pu­blicz­na ani spo­łecz­ność mię­dzy­na­ro­do­wa ich nie na­ci­ska­ły, sami uda­wa­li, że wszyst­ko gra. Nawet wie­dząc, co do­kład­nie po­ja­wi­ło się na placu Czer­wo­nym – bycie krok do przo­du nigdy ni­ko­go nie skrzyw­dzi­ło, a kto nor­mal­ny prze­no­si ra­tusz dla za­ba­wy?

Ga­bi­to, stan­dar­do­wa stro­na liczy sobie ty­siąc osiem­set zna­ków.

iro­nicz­ny pod­pis

Nie­ste­ty, tekst mnie nie po­rwał. Pierw­sza scena wy­da­je się w miarę nie­zła, za­po­wia­da cie­ka­wą akcję. Ko­lej­ne od­sło­ny roz­cza­ro­wu­ją. Są prze­ga­da­ne, nie­wie­le się dzie­je. A szko­da, bo jest po­mysł na cie­ka­wą hi­sto­rię. Myślę, że tekst zy­skał­by, gdyby zo­stał skró­co­ny. Mnie oso­bi­ście zmę­czy­ło zbyt duże na­gro­ma­dze­nie dia­lo­gów, które nie wno­szą wiele do akcji.

Is­san­de­rze, nie byłam tego świa­do­ma, to wiele wy­ja­śnia, dzię­ku­ję.

Ando, ro­zu­miem i dzię­ku­ję za ko­men­tarz.

Prze­czy­ta­łem, lecz ze wzglę­du na dłu­gość tek­stu nie zro­bi­łem ła­pan­ki.

Jak nie Is­san­der, to ja :)

 co sta­nie się tam­tej nocy

Na­tu­ral­niej by­ło­by dać "się" przed "sta­nie", cho­ciaż mo­żesz to trak­to­wać jako kwe­stię słu­chu.

 Choć­by mu za­pła­ci­li. Wię­cej.

Czyli jed­nak płacą.

 Zo­stał­by w swoim biu­rze, tym za­rzu­co­nym pa­pie­ra­mi placu boju z ab­sur­dal­ny­mi wy­ma­ga­nia­mi sta­wia­ny­mi po­li­cji przez i tak nie­ufa­ją­ce jej spo­łe­czeń­stwo, krą­żąc wokół sta­cjo­nar­ne­go te­le­fo­nu ni­czym wy­głod­nia­ły wilk.

Zbyt pię­tro­we. Wy­da­je mi się, że na­stęp­ne zda­nie miało być pier­wot­nie czę­ścią tego, tylko uzna­łaś je za zbyt dłu­gie – ale po­dzie­li­ła­bym je drob­niej.

 Ma­rząc, by (…) ob­ser­wu­jąc

Le­piej nie dawać dwóch imie­sło­wów obok sie­bie.

 Kto wie, może by nawet uległ

Komu?

 dy­ne­pi­ka jakim dys­po­nu­je

Dy­ne­pi­ka, jakim dys­po­nu­je.

 całą, czerw­co­wą noc

Całą czerw­co­wą noc. Ca­łość nie jest cechą tej nocy.

 Ale za żadne, żadne skar­by tego świa­ta nie po­ło­żył­by się tam­tej nocy obok żony.

Ale dla­cze­go?

 oznaj­mi­ła za­le­d­wie sie­dem­na­ście go­dzin wcze­śniej czar­no­wło­sa stu­dent­ka

Jakoś to dziw­nie się par­su­je.

 wy­fru­nę­ła wręcz z sali wy­kła­do­wej CW2 i ze spo­ko­jem

To się nie łączy, to fru­wa­nie i spo­kój. Jedno trze­po­tli­we, dru­gie gład­kie.

 ob­ra­ła kie­ru­nek na prze­szklo­ne wrota do wol­no­ści

Prze­sad­ny patos. Może mieć uza­sad­nie­nie, jeśli ce­lu­jesz w okre­ślo­ny typ hu­mo­ru – tak jest?

 swoim le­ni­wym, po­wol­nym kro­kiem

A czyim?

 Szpil­ki dziew­czy­ny stu­ka­ły raźno o ka­mien­ną pod­ło­gę, a tłum stu­den­tów gęst­niał

Ale to się nie łączy przy­czy­no­wo ani przez pod­miot.

 tłum stu­den­tów gęst­niał, by zmie­ścić się mię­dzy otwar­ty­mi sze­ro­ko au­to­ma­tycz­ny­mi drzwia­mi.

Mię­dzy drzwia­mi – a czym? Nie "w drzwiach" aby? I co ma gęst­nie­nie do miesz­cze­nia?

 Zda­nie tej ma­syw­nej ko­by­ły

"Ma­syw­nej"?

 Trzep­nę­ła mar­gi­nal­nie, dzię­ki ob­ca­som, wyż­sze­go chło­pa­ka.

To się źle par­su­je. Nie trzep­nę­ła go mar­gi­nal­nie.

 roz­pro­szo­nych przed Cen­trum Wy­kła­do­wym syl­we­tek

Roz­pro­szo­nych syl­we­tek? Hmm?

 Spy­taj za chwi­lę czy coś

Spy­taj za chwi­lę, czy coś.

 lekko nie­obec­nie

Może jed­nak "tro­chę nie­obec­ny", albo "nie­obec­nym tonem".

 Przy­rze­kam na wszyst­kie świę­to­ści, że kie­dyś znisz­czę ci ten te­le­fon.

Po­pie­ram.

 pacz­kę cien­kich Lucky Stri­ke

Zdaje się, że to się od­mie­nia.

 ro­zej­rza­ła się zi­ry­to­wa­na

Wtrą­ce­nie od­dzie­la­my dwoma prze­cin­ka­mi – zresz­tą nie mu­sisz pisać, że była zi­ry­to­wa­na, bo to widać w dia­lo­gu.

 Po­śród do­mi­nu­ją­cej wśród

Nie­zgrab­ne. Ja na­pi­sa­ła­bym tak: W morzu czer­ni stu­denc­kich ko­szu­lek; albo: Wśród stu­denc­kiej czer­ni.

 za­trzy­mał się obok Kor­ne­la i po­pra­wił prze­rzu­co­ną przez ramię ma­ry­nar­kę

Hmm.

 zi­gno­ro­wał ją na rzecz wy­ję­cia Kor­ne­lo­wi te­le­fo­nu z ręki

Nie, zde­cy­do­wa­nie nie.

 nie­wiel­kiej, czar­nej to­reb­ki

Może być bez prze­cin­ka.

 za­po­mnia­ła o dys­kom­for­cie głodu ni­ko­ty­no­we­go

Ja­kieś to wy­du­ma­ne, te­le­wi­zyj­ne.

czy chło­pak w ogóle po­sia­da gar­ni­tur

A dla­cze­go nie może go mieć? "Po­sia­dać" jest bar­dzo te­le­wi­zyj­ne.

 jego strój wyj­ścio­wy ogra­ni­czał się za­sad­ni­czo do ele­gant­szej niż zwy­kle ko­szu­li

Czyli przy­szedł na eg­za­min bez spodni ;)

coś, co jest wła­ści­wie kodem

Bar­dziej ele­ganc­ko by­ło­by na­pi­sać po pro­stu "kod".

 za­ciął się na chwi­lę, nie mogąc zna­leźć od­po­wied­nich słów

Za­ci­nać się, to tyle, co się jąkać.

 a twarz stra­ci­ła zbla­zo­wa­ny wyraz.

Zbęd­ne. Widać, że jest pod­nie­co­ny, po tych oczach.

 co tak na­praw­dę robią doksy? Dla­cze­go są tak sil­nie uza­leż­nio­ne od spoj­rze­nia na świat jed­nost­ki?

Bo "doxa" to po grec­ku opi­nie ;). Poza tym – skład­nia: uza­leż­nio­ne od spoj­rze­nia jed­nost­ki na świat (chyba, że masz na myśli świat na­le­żą­cy jakoś do jed­nost­ki).

 Oprócz oczy­wi­ste­go, czyli wy­ko­ny­wa­nia pew­nej pracy, jeśli można tak na­zwać zmia­nę war­to­ści pa­ra­me­tru ja­kie­goś obiek­tu.

To brzmi tak, jakby roz­ma­wia­li pro­gra­mi­ści IF. Oczy­wi­ście, skoro mó­wisz o ko­dzie źró­dło­wym świa­ta, to może tak ma być (sama mia­łam taki po­mysł, ale do ni­cze­go mi nie pa­so­wał).

zresz­tą samo ist­nie­nie wyrwy już zna­czą­co po­pra­wi sta­tus

Stu­den­ci tak mówią? Nie za­uwa­ży­łam.

 My je­ste­śmy tego świa­do­mi.

Jak wyżej.

 Obej­rze­nia, cho­ciaż­by

Prze­ci­nek zbęd­ny.

 gę­stej, wpa­da­ją­cej w rudy bro­dzie

Źle się par­su­je. Może: ru­da­wej bro­dzie?

 Wró­ciw­szy do le­ni­we­go roz­ba­wie­nia

Show, don't tell.

 dez­apro­bu­ją­ce spoj­rze­nie

Dez­apro­bo­wać (czy to w ogóle po pol­sku?) może tylko Da­mian. Spoj­rze­nie było pełne dez­apro­ba­ty.

 mózg nad­go­nił ciało

Jed­nak do­go­nił.

 wy­sta­wi­ła palec oskar­ża­ją­co, choć bez nie­po­trzeb­ne­go dra­ma­ty­zmu.

Czyli jak? I le­piej "oskar­ży­ciel­sko", albo "w oskar­że­niu".

 od­pro­wa­dza­nia jej do mózgu

A nie "do­pro­wa­dza­nia"?

 zdez­o­rien­to­wa­ne spoj­rze­nie

Już to mó­wi­łam – nie uosa­biaj spoj­rzeń.

 ru­sza­jąc sta­now­czym kro­kiem

Ani kro­ków.

 w takt cich­ną­ce­go echa stu­ka­ją­cych ob­ca­sów

To zna­czy, że źró­dło stu­ka­nia się od­da­la. A jest nim Ga­brie­la, czyli od­da­la się sama od sie­bie. Magia w dzia­ła­niu?

 słabe echo kwia­to­we­go na­dru­ku

Echo może być dźwię­ku, nie na­dru­ku. Chyba, że to re­gio­na­lizm?

 zrów­nu­jąc z kro­kiem dziew­czy­ny swój wła­sny

Nie zrów­nu­je się kroku z kro­kiem. Mógł się zrów­nać z Ga­brie­lą.

 Chyba nawet ty nie je­steś aż tak am­bit­ny.

Facet, który śpi na wy­kła­dach – am­bit­ny?

 le­ni­wy uśmiech

W prze­ci­wień­stwie do ta­kie­go pra­co­wi­te­go.

 miał wła­śnie wejść na ogro­dzo­ny teren kam­pu­su

Prze­cież oni już byli na kam­pu­sie? Skoro wy­szli z eg­za­mi­nu?

 Tę­czów­kom bra­ko­wa­ło już źre­nic

Tę­czów­ki nie mają źre­nic, tylko je ota­cza­ją.

jej skóra pę­ka­ła wręcz od na­prę­żeń ge­ne­ro­wa­nych przez we­wnętrz­ną eks­cy­ta­cję

Bar­dzo, bar­dzo wy­du­ma­ne. Nawet jak na żart, za bar­dzo.

 przy­jąć teo­rię doks za zdaną

Uznać (chyba, że re­gio­na­lizm).

 dwa bliź­nia­cze bu­dyn­ki, w tym sym­bol Po­li­tech­ni­ki

Coś tu się po­tknę­łam. Może po­peł­ni­łaś skrót my­ślo­wy i wie­dzia­ła­bym, o co cho­dzi, gdy­bym spę­dzi­ła w Po­zna­niu dłu­żej, niż dwa dni pół życia temu.

je­an­sy z wy­so­kim sta­nem

To się nie na­zy­wa kar­czek? Bo stan ma su­kien­ka.

 ko­ron­ką wień­czą­cą no­gaw­ki

Zwień­cze­nie jest u góry. No­gaw­ki mogą być wy­koń­czo­ne ko­ron­ką.

 spa­ni­ko­wa­ny głos

Już mó­wi­łam, co myślę o uosa­bia­niu gło­sów i in­nych czę­ści.

 Po­ra­nek opadł…

Patos w tym aka­pi­cie, ale może być, bo opi­su­jesz ten stan, kiedy lu­dzie sia­da­ją za gło­śno.

 czu­jąc każdą mi­ja­ją­cą se­kun­dę niby prze­cią­gnię­cie po pa­pie­rze ścier­nym

Prze­cią­gnię­cie czym po pa­pie­rze ścier­nym?

 Czas za­zwy­czaj tra­cił wtedy na zna­cze­niu.

Co to zda­nie ma za za­da­nie? (Jazz!)

 nie był już sam, choć nie za­uwa­żył tego od razu

Jak wyżej.

 uniósł brwi, wy­glą­da­jąc

Od­dzie­li­ła­bym czyn­ność od stanu.

 je­an­sy zio­nę­ły pa­pie­ro­sa­mi

Zio­nie smok ogniem, a je­an­sy mogą śmier­dzieć.

 Mi­ster­nie na co dzień za­cze­sa­ne włosy, teraz przy­po­mi­na­ły pta­sie gniaz­do

Skład­nia: Włosy, na co dzień mi­ster­nie uło­żo­ne, teraz przy­po­mi­na­ły pta­sie gniaz­do.

 po hi­ste­rycz­nych wrza­skach Lali.

Myślę, że wizja, w któ­rej obe­rwał tym wia­drem po gło­wie, jest bar­dziej… no, za­baw­na. Ekhm.

 po­win­ni kupić wresz­cie nowe

Skład­nia: po­win­ni wresz­cie kupić nowe.

 dnia, spę­dzo­ne­go na ka­na­pie, w pi­ża­mie, czu­jąc się

Imie­słów tro­chę tu nie ry­kszto­su­je. Jest ko­lo­kwial­ny, źle brzmi.

 roz­ba­wio­nym sap­nię­ciem

Patrz wyżej.

 zmie­rza­ją­cy ku swo­jej za­gła­dzie sa­mo­lot

A czy­jej?

 kokon z koł­dry (…) ko­kiem kon­fron­tu­ją­cy

Ali­te­ra­cja. Poza tym kon­fron­to­wać można coś z czymś.

 skrę­po­wa­nym krocz­kiem

Drob­nym, tak. Ale nie skrę­po­wa­nym. Kro­czek taki być nie może. I – ile czasu mi­nę­ło? Da­mian już był w ła­zien­ce – wy­szedł?

 z po­ło­wą do­no­śno­ści

Czyli jej głos po­niósł się do po­ło­wy zwy­kłej od­le­gło­ści?

oczu, oko­lo­na

Po­wta­rza się dźwięk.

mimo sto­ją­cej tuż obok nie­wiel­kiej pufy

Ar­cha­izm (mimo w sen­sie “obok”), czy re­gio­na­lizm?

 dość hi­ste­rycz­nie

Hmm.

 Po­wi­nie­neś coś o tym wie­dzieć, gdańsz­cza­ni­nie.

:P

 Ze­śli­zgnę­ła się na ka­na­pę bez słowa i przy­cup­nę­ła na kra­wę­dzi.

To gdzie w końcu usia­dła?

 Oho, Da­mian był zły.

Nie mów.

 szmer zi­ry­to­wa­ne­go mam­ro­ta­nia

Za dużo tego.

skoń­czył 21 lat

Licz­by słow­nie.

lo­ka­tor, a za­ra­zem wła­ści­ciel­ka miesz­ka­nia

Zda­wa­ło mi się, że oni je wy­naj­mu­ją? Czy coś po­plą­ta­łam?

 Cie­płą bańkę bez­tro­ski prze­kłu­ło klep­nię­cie w udo.

Mie­sza­na me­ta­fo­ra.

 Jeden z naj­bar­dziej zna­nych i naj­lep­szych roc­ko­wych ka­wał­ków ever?

As you know.

 na tro­chę odra­pa­nym przez lata

Nic się nie odra­pu­je w dzień. Nie ma co tego pod­kre­ślać.

 na ile po­tra­fił przy sto­sie

Może ra­czej nio­sąc stos?

mieli wy­jąt­ko­wo dużo je­dze­nia jak na stu­den­tów

Lamp­sha­de?

 miał celne oko. Oraz broń.

Celną?

 Przyj­mu­jąc wy­pró­bo­wa­ną już po­zy­cję, oklapł.

Że co?

 Po­znań wciąż trwa w szoku

Po­znań trwa w szoku; albo Po­znań wciąż w szoku.

jest nasz re­por­ter, Marek Szmidt. Marku, jaka jest sy­tu­acja?

Jest-jest.

 Obraz, (…), zajął teraz cały ekran.

Zwy­kle obraz zaj­mu­je cały ekran. A tak serio – po­trak­to­wa­łaś jako wtrą­ce­nie coś, co nim nie jest.

 Usiadł po­wo­li ze ści­śnię­tym ser­cem

Hmm.

 Jego iry­ta­cja po­zo­sta­ła jed­nak nie­zau­wa­żo­na

Tro­chę nie­na­tu­ral­ne.

 wręcz mach­nę­ła uci­sza­ją­co

Jak wyżej.

 Chło­pak, zmarsz­czył

Nie od­dzie­laj pod­mio­tu od orze­cze­nia.

 te­le­wi­zor, gdzie

Nie wiem, czy można tak na­pi­sać. W któ­rym?

 Go­ści­my w Po­zna­niu cho­ciaż­by pro­fe­sor

Może ra­czej "mię­dzy in­ny­mi" – bar­dziej ele­ganc­ko. Cho­ciaż to aku­rat nie­wiel­ki pro­blem.

 ko­mi­sji eg­za­mi­nu­ją­cej Spa­tium

Eg­za­mi­na­cyj­nej.

 au­to­ra „Nici stwo­rze­nia – ta­jem­ni­ce ala­gii”

Ty­tu­ły się od­mie­nia.

 grzan­kę z za­my­śle­niem

Mniam :)

 A co jeśli

A co, jeśli.

 krew w jego ży­łach do­słow­nie wy­ha­mo­wu­je do zera. Idea za­wi­sła mię­dzy ich trój­ką ni­czym po­nu­re widmo.

Eee…

 które pra­gnął usły­szeć bar­dziej niż trza­snąć

To się źle par­su­je.

 wi­bru­jąc wręcz ze znie­cier­pli­wie­nia

Zna­czy się?

 Spu­ściw­szy wzrok

Idiom.

 bez choć­by szcząt­ko­we­go po­ję­cia

Dziw­ne. Może: do­pó­ki nie mamy po­ję­cia?

 po­zwo­li ofi­cjal­nie po­pro­sić wresz­cie o zgło­sze­nie się ewen­tu­al­nych świad­ków

Skład­nia: po­zwo­li wresz­cie ofi­cjal­nie po­pro­sić o zgło­sze­nie się ewen­tu­al­nych świad­ków.

 Cho­dzi tu głów­nie zresz­tą

Skład­nia: Cho­dzi tu zresz­tą głów­nie.

 Tak, panie ko­men­dan­cie, to nie wy­star­czy.

Nie, to nie wy­star­czy.

 ku je­dy­nej umun­du­ro­wa­nej po­sta­ci wśród pro­fe­sor­skich ma­ry­na­rek.

Primo – uni­kaj po­sta­ci. Se­cun­do – skoro me­to­ni­mia, to kon­se­kwent­na: ku je­dy­ne­mu mun­du­ro­wi wśród pro­fe­sor­skich ma­ry­na­rek.

 zer­k­nął ku stło­czo­nym za ta­śma­mi ga­piom

Zer­k­nął na nich. Po­szedł ku nim.

wolał za­cho­wać po­zy­tyw­ną per­cep­cję ludzi

Czyli wolał ich wi­dzieć? Czy nie mia­łaś na myśli, że wolał za­cho­wać dobrą opi­nię o nich?

 dys­ku­to­wał za­wzię­cie o czymś

Skład­nia: dys­ku­to­wał o czymś za­wzię­cie; albo: za­wzię­cie o czymś dys­ku­to­wał.

 te­re­nu spod ra­tu­sza

Źle to brzmi. Placu po ra­tu­szu?

za­ab­sor­bo­wa­ni ob­ser­wa­cją

Po­wta­rza się dźwięk. Mogli być np. po­chło­nię­ci.

 za­czął z lekką de­spe­ra­cją

De­spe­ra­cja z de­fi­ni­cji jest skraj­na.

 Przy­po­mnij­cie mu, ile już razem współ­pra­co­wa­li?

Czemu my mamy to robić?

 Wy­dzia­łu Prze­stępstw Dy­ne­picz­nych

To jest taki spe­cjal­ny?

 Zhao uświa­do­mi­ła mnie

Uświa­da­mia się kogoś tylko w jed­nej kwe­stii. Hem, hem.

 prze­glą­dał naj­trud­niej­sze przy­pad­ki me­dycz­ne

Czyli co bę­dzie robił? Czy nie masz aby na myśli, że bę­dzie w nich prze­bie­rał?

 sztyw­ny, ko­bie­cy głos

Bez prze­cin­ka – i jak głos może być sztyw­ny?

 stał na chod­ni­ku i ob­ra­cał się

Za­miast od razu iść w tamtą stro­nę.

 Igno­ru­jąc wo­ła­nie

An­gli­cyzm.

 sy­tu­acja prze­sta­ła wresz­cie śmie­szyć pa­ty­ko­wa­te­go blon­dy­na

Pokaż to.

z kie­sze­ni na udzie

I po co nam ten szcze­gół?

 nie siląc się na nie­win­ność.

Chyba na ton nie­win­no­ści, bo ni­cze­go winna (jesz­cze) nie jest.

 pa­trzył już na niego oskar­ża­ją­co śle­pia­mi okien

Oskar­ży­ciel­sko. I od tego są śle­pia.

 Coś nie­przy­jem­ne ści­snę­ło

To chyba li­te­rów­ka.

 za­czął dość agre­syw­nie, ob­ra­ca­jąc głowę, urwał jed­nak, na­po­tkaw­szy twa­rze współ­lo­ka­to­rów tuż za sobą

Dziw­nie to brzmi.

 je­steś jesz­cze bar­dziej spię­ty niż na co dzień

To (i po­przed­ni opis czło­wie­ka, który ma Plan) nie pa­su­je do spa­nia na wy­kła­dach.

 wzrok mknął

No, nie wiem.

wy­tar­tych, ryn­ko­wych ko­cich łbów

W opo­zy­cji do łbów cen­tral­nie pla­no­wa­nych. Może: ko­cich łbów rynku? Albo bruku rynku?

mimo nad­cią­ga­ją­cej go­dzi­ny 13 w dniu ro­bo­czym,

Nie­zręcz­ne wtrą­ce­nie.

 or­bi­to­wa­li

Tak do­oko­ła?

 plat­for­ma za­wie­ra­ła trzy osoby

Plat­for­ma nie za­wie­ra osób – osoby stoją na plat­for­mie.

 nic lep­sze­go

Ni­cze­go lep­sze­go.

 Zgnio­tła go swoim mod­nie zno­szo­nym tramp­kiem.

A czyim?

 nie­wiel­kiej, sza­ra­wej to­reb­ki

Wczo­raj miała czar­ną?

 pięk­ny domie

Domu.

 Po­sza­lał wczo­raj

Za­sza­lał.

 cięż­kim wes­tchnię­ciem

Wes­tchnie­niem.

 Mia­łeś po­wie­dzieć, co my­ślisz o mojej nowej su­kien­ce

Hę? Mo­gła­byś wcze­śniej za­po­wie­dzieć tę pannę, bo wpada jak kamyk w but.

 Ten zwią­zek tak bar­dzo nie miał sensu.

To po co z nią cho­dzi? Tylko po to, żeby mu teraz prze­szko­dzi­ła?

za­brzmia­ła na nawet zmar­twio­ną

Nie ona, a jej głos. I jak już, to nawet na zmar­twio­ny.

 Z cięż­kim ser­cem otwo­rzył naj­now­sze zdję­cie

I tylko po to Ci była ta niu­nia?

 brak świad­ków wraz z dy­ne­picz­nym cha­rak­te­rem spra­wy nie ro­ko­wa­ły po­myśl­nie

Spra­wa może ro­ko­wać, ale nie jej cha­rak­ter. Mógł źle wró­żyć, albo nie dawać spe­cjal­nych na­dziei na roz­wią­za­nie.

 (wbrew temu, co po­ka­zu­je te­le­wi­zja)

A co po­ka­zu­je te­le­wi­zja?

 po­sia­da­ły wśród ofe­ro­wa­nych kie­run­ków

Miały.

 pro­sząc w my­ślach Boga o

Skład­nia: w my­ślach pro­sząc Boga o.

 Wcze­sna po­bud­ka cią­ży­ła jego człon­kom bar­dziej niż za­zwy­czaj. Chyba się sta­rze­je.

Nie zmie­niaj czasu.

 zna­leźć od­po­wied­ni kolor w pa­le­cie RGB

Od­po­wied­ni do czego? Ra­czej: usta­lić kolor (aury?) spraw­cy.

sko­ło­wa­ne spoj­rze­nie

Ko­lej­ne au­to­no­micz­ne spoj­rze­nie.

 z onie­mia­łym wy­ra­zem twa­rzy.

Mój też rzad­ko się od­zy­wa.

 W lo­do­wa­tej ciszy głu­che tąp­nię­cie miało siłę ko­ściel­ne­go dzwo­nu.

Za dużo tych me­ta­for. Po­przed­nie zda­nie też można by upro­ścić.

 taflę pod­grze­wa­nej wody

Elek­trycz­ne czaj­ni­ki są za­mknię­te.

 by suk­ce­syw­nie przy­wró­cić ra­tusz

Czyli po ka­wa­łecz­ku. Cie­ka­wy po­mysł.

 przy naj­gor­szym biegu wy­da­rzeń

Czemu nie po pro­stu "w naj­gor­szym razie"?

 zrobi się z tego po­tęż­na mię­dzy­na­ro­do­wa afera

Jesz­cze się nie zro­bi­ła? Ro­sja­nie jesz­cze się nie po­ła­pa­li, że im się takie ulę­gło?

 pu­ścił ły­żecz­kę na rzecz grza­nia rąk

Bar­dzo nie­na­tu­ral­ne.

 pierw­sze­go, wspól­ne­go syl­we­stra.

Bez prze­cin­ka, to nie był pierw­szy syl­we­ster w ogóle.

 z le­ni­wym roz­ba­wie­niem

Co on z tym roz­ba­wie­niem?

 czu­jąc wręcz fi­zycz­nie igły py­ta­ją­cych spoj­rzeń

Prze­sa­dzo­na me­ta­fo­ra.

 szar­piąc za­wzię­cie za swój długi war­kocz

"Za" jest nie­po­trzeb­ne.

 Teo­ria doks

Nazwy przed­mio­tów aka­de­mic­kich małą li­te­rą.

 Cisza, jaka za­pa­dła, nie za­ofe­ro­wa­ła jed­nak żad­ne­go sen­sow­ne­go po­my­słu.

A miała?

 nie do końca wie­dząc, co po­wi­nien zro­bić

Pokaż to.

 uło­że­nie ta­kiej doksy te­le­por­tu­ją­cej by­ło­by rów­nie nie­sa­mo­wi­te, co od­kry­cie nowej pla­ne­ty

Było. W końcu jest już do­ko­na­ne.

 pod­czas ostat­nich sze­ściu go­dzin do­wie­dział się wię­cej niż przez cały se­mestr.

Z pod­ręcz­ni­ków? To słaby z niego stu­dent.

 mi­gnę­ło coś bo­jo­we­go

Co?

 Zna­la­złem ja­kieś tłu­ma­cze­nie trak­ta­tów Ary­sto­te­le­sa

PWN wydał :) kciuk do góry za sta­rusz­ka.

uniósł ką­ci­ki ust

No, nie wiem.

Sar­kazm bar­wił jego słowa tro­chę zbyt in­ten­syw­nie.

Tro­chę prze­sa­dzasz.

 Nie py­ta­jąc dalej, Szczę­sny dopił kawę

Trud­no pić i mówić naraz.

 ska­co­wa­ną re­zy­gna­cją

Re­zy­gna­cja też chla­ła?

 za­cznie dzia­łać co­kol­wiek prze­ciw­bó­lo­we­go do­star­czył jej Da­mian

Źle to się par­su­je. To coś prze­ciw­bó­lo­we­go, co dał jej Da­mian.

 burk­nął z pod­ło­gi, wy­glą­da­jąc rów­nie kiep­sko

Roz­dzie­li­ła­bym.

 Per­for­men­ce?

Per­for­man­ce.

 na placu Czer­wo­nym

Placu dużą, bo nazwa wła­sna. I ten epi­log przy­po­mi­na hol­ly­wo­odz­ką ko­me­dię. To nie kom­ple­ment.

fe­ral­ne­go sym­bo­lu Po­zna­nia

Fe­ral­ne­go?

 

Styl jest prze­ga­da­ny, mało dy­na­micz­ny, ale to do wy­ćwi­cze­nia. Dużo krą­że­nia, opi­sów stu­denc­kie­go życia – za dużo, ginie w nich fa­bu­ła i fan­ta­sty­ka.

Doksa i batos to już ugrun­to­wa­ne słowa (co tam, że grec­kie, ważne, że ter­mi­ny tech­nicz­ne, jeden z epi­ste­mo­lo­gii, drugi z teo­rii li­te­ra­tu­ry), więc le­piej ich nie uży­wać jako nazw rze­czy, które wy­my­śli­łaś, bo ko­li­du­ją. Po­dob­nie kan­de­la (jed­nost­ka świa­tło­ści w ukła­dzie SI). Ogra­nicz pro­duct pla­ce­ment (u Mu­sie­ro­wicz też mi się nie po­do­ba, ale u niej nie ma fan­ta­sty­ki, co ją tro­chę uspra­wie­dli­wia). An­gli­cy­zmów i wul­ga­ry­zmów jest też tro­chę za dużo – jesz­cze trosz­kę, a tekst były nie­czy­tel­ny. Dia­lo­gi, w każ­dym razie, wy­da­ły mi się co­kol­wiek sztyw­ne. Licz­by le­piej pisać słow­nie. An­tro­po­mor­fi­zu­jesz głosy, spoj­rze­nia i kroki – to źle wy­glą­da.

Mam wąt­pli­wo­ści co do psy­cho­lo­gii – nie do końca uwie­rzy­łam w au­ten­tycz­ność tych stu­den­tów, szef po­li­cji jest lep­szy, ale też jest go mniej.

Nie jest bar­dzo źle, ale mo­gło­by być dużo le­piej. Pró­buj.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Prze­czy­ta­łam, choć w po­ło­wie tek­stu przez dia­lo­gi za­czę­łam prze­ska­ki­wać, żeby się do­wie­dzieć o co cho­dzi i gdzie się po­dział ra­tusz. Po­mysł mi się po­do­ba, cie­ka­we i na­tu­ral­ne wple­ce­nie “no­wych” przed­mio­tów, zgrab­ne za­wią­za­nie akcji. Parę faj­nych tek­stów (po­do­ba­ła mi się np. ‘świę­con­ka’:)). Nie­ste­ty, opo­wia­da­nie jest prze­raź­li­wie prze­ga­da­ne. Za dużo dys­ku­sji mię­dzy trój­ką bo­ha­te­rów, za mało akcji jak na taką ob­ję­tość. Wszak ca­łość spro­wa­dza się do ‘zro­bi­li po pi­ja­ku za­kład a potem (bez więk­szych kło­po­tów) od­krę­ci­li’. To, kto aku­rat szedł do ła­zien­ki, co śpie­wa pod prysz­ni­cem, jak wy­glą­da na kacu itd., na akcję nie miało żad­ne­go wpły­wu i było przy­sło­wio­wym la­niem wody, przez co opo­wia­da­nie za­miast mnie przy­kuć do mo­ni­to­ra, za­czę­ło nu­dzić. Ra­dzi­ła­bym skró­cić i to dra­stycz­nie – gdzieś o po­ło­wę.

Tar­ni­no, dzię­ku­ję bar­dzo za ko­men­tarz i ko­rek­tę. Od­po­wia­da­jąc na kilka Two­ich uwag:

– na wy­kła­dach spał Kor­nel, nie Da­mian (Da­mian miał plan, oczy­wi­ście, że nie lek­ce­wa­żył­by wy­kła­dów);

– od­no­śnie te­mi­no­lo­gii, przy­ję­łam, że dy­ne­pi­ka ist­nie­je od za­wsze (stąd cho­ciaż­by trak­ta­ty Ary­sto­te­le­sa), więc dużo szyb­ciej za­czę­to uży­wać pojęć, ta­kich jak doksa i Batos w dy­ne­picz­nym kon­tek­ście (wcze­śniej niż epi­ste­mo­lo­gia oraz teo­ria li­te­ra­tu­ry), poza tym spo­tka­łam się z na­uko­wy­mi ter­mi­na­mi, któ­rych zna­cze­nie róż­ni­ło się w za­leż­no­ści od dzie­dzi­ny;

– kan­de­la rów­nież była świa­do­mym wy­bo­rem, ala­gię po pro­stu mie­rzy się w kan­de­lach (jak każda tech­nicz­na dzie­dzi­na nauki, dy­ne­pi­ka ko­rzy­sta z jed­no­stek SI);

– tak, jak wy­ja­śnia­łam już Is­san­de­ro­wi, Rosja wie­lo­krot­nie udo­wod­ni­ła, że bez przy­mu­su in­for­ma­cja­mi się ra­czej nie dzie­li, stąd brak afery mię­dzy­na­ro­do­wej;

– jako, że piszę z punk­tu wi­dze­nia osób miesz­ka­ją­cych w Po­zna­niu, uzna­łam, iż mogę po­słu­gi­wać się sfor­mu­ło­wa­nia­mi ta­ki­mi, jak “sym­bol Po­li­tech­ni­ki”;

A przy oka­zji, czy mo­gła­byś mi wy­ja­śnić, co do­kład­nie ozna­cza­ją użyte przez cie­bie po­ję­cia: par­so­wać, ry­kszto­so­wać, lamp­sha­de?

 

Bel­la­trix, ro­zu­miem i bar­dzo dzię­ku­ję za ko­men­tarz, cie­szę się, że fa­bu­ła cię za­in­te­re­so­wa­ła.

I ja zgo­dzę się z przed­pi­ś­ca­mi, że wiele można wy­rzu­cić bez szko­dy dla tek­stu.

Cię­ła­bym sceny po­ran­ka. Już się każdy zdą­żył do­my­ślić, że stu­den­ci ostro na­bro­ili po pi­ja­ku. A tu trze­ba prze­trwać opisy walk o ła­zien­kę, ka­na­py, śnia­dan­ka, a kto je robił, a kto co niósł na stół…

Za to nie ob­ra­zi­ła­bym się za cho­ciaż jakąś su­ge­stię, co zna­czą te różne nazwy. Dy­ne­pi­ka ko­ja­rzy mi się z dy­na­micz­ną epiką, ale sensu w tym za grosz nie widzę.

Zdaje się, że Ary­sto­te­les na­pi­sał rów­nież “Me­ta­fi­zy­kę”, cho­ciaż nie on tę nazwę nadał. Czemu nie to?

Ukry­wa­nie ra­tu­sza przez Ro­sjan. Nie wy­da­je mi się. Trud­no na­mó­wić spo­łe­czeń­stwo, żeby nie za­uwa­ży­ło, że na wiel­kim placu po­ja­wił się nowy obiekt. A każda sza­nu­ją­ca się sieć te­le­wi­zyj­na chyba ma swo­je­go ko­re­spon­den­ta w Rosji. “Z Mo­skwy dla TVN mówił An­drzej Za­ucha”.

Po­mysł na hi­sto­rię cie­ka­wy…

Wy­ko­na­nie. Nie jest źle, ale w be­le­try­sty­ce licz­by ra­czej za­pi­su­je się słow­nie. Cza­sa­mi można coś za­pi­sać cy­fra­mi, jed­nak wiek róż­nych ludzi słabo wy­glą­da.

 

Edyt­ka: Aha, za­sta­na­wia­łam się, czy można prze­nieść ra­tusz z po­wro­tem, skoro na­ukow­cy i po­li­cjan­ci cią­gle łażą po fun­da­men­tach.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

na wy­kła­dach spał Kor­nel, nie Da­mian (Da­mian miał plan, oczy­wi­ście, że nie lek­ce­wa­żył­by wy­kła­dów);

Tak też, po­nie­wcza­sie, po­my­śla­łam (mam re­fleks godny śli­ma­ka-sza­chi­sty pa­lą­ce­go ma­ri­hu­anę). Pro­blem w tym, że chłop­cy mi się po­mie­sza­li – to nie po­win­no mieć miej­sca.

 dy­ne­pi­ka ist­nie­je od za­wsze (stąd cho­ciaż­by trak­ta­ty Ary­sto­te­le­sa)

Nic nie ist­nie­je od za­wsze. Che­mia np. po­wsta­ła w XVIII wieku, mniej wię­cej. Lo­gi­kę wy­na­lazł (no, usys­te­ma­ty­zo­wał) wła­śnie Ary­sto­te­les, więc po­my­śla­łam, że dy­ne­pi­kę też (bo czemu nie? on pisał o wszyst­kim).

 spo­tka­łam się z na­uko­wy­mi ter­mi­na­mi, któ­rych zna­cze­nie róż­ni­ło się w za­leż­no­ści od dzie­dzi­ny;

O, oczy­wi­ście. Tylko, że przy­zwy­cza­je­nie jest drugą na­tu­rą. Nie mo­żesz, cho­ciaż­by, na­pi­sać "elf" nie wy­wo­łu­jąc sko­ja­rzeń tol­kie­now­skich.

 ala­gię po pro­stu mie­rzy się w kan­de­lach

Czyli to jest świa­tło? Su­ge­ru­jesz to (ko­lo­ry), ale bar­dzo sub­tel­nie.

 tak, jak wy­ja­śnia­łam już Is­san­de­ro­wi…

Tak to jest, jak się pisze ko­men­tarz, nie pa­trząc na przed­pi­ś­ców :)

jako, że piszę z punk­tu wi­dze­nia osób miesz­ka­ją­cych w Po­zna­niu, uzna­łam, iż mogę po­słu­gi­wać się sfor­mu­ło­wa­nia­mi ta­ki­mi, jak “sym­bol Po­li­tech­ni­ki”;

No, nie­ko­niecz­nie. Czy­ta­ją Cię także lu­dzie, który w Po­zna­niu nie byli (albo byli raz, dawno temu i krót­ko) i mogą nie wie­dzieć, jak ten sym­bol wy­glą­da. Oczy­wi­ście, to może nie mieć zna­cze­nia dla tek­stu, ale wpro­wa­dza pewną nie­ja­sność.

 czy mo­gła­byś mi wy­ja­śnić, co do­kład­nie ozna­cza­ją użyte przez cie­bie po­ję­cia: par­so­wać, ry­kszto­so­wać, lamp­sha­de?

A co, ja nie mogę gadać po swo­je­mu? :) Służę:

* par­so­wać: roz­kła­dać zda­nie na czę­ści, żeby ze skład­ni wy­do­być zna­cze­nie (patrz też roz­biór lo­gicz­ny, roz­biór gra­ma­tycz­ny). Pi­sząc, że zda­nie się źle par­su­je, mam na myśli, że skła­dnio­wo jest nie­ja­sne i muszę się przez nie prze­bi­jać ki­lo­fem

* ry­kszto­so­wać: "nie ry­kszto­su­je" w moim idio­lek­cie ozna­cza "nie dzia­ła, nie je­stem pewna, dla­cze­go". Wzię­łam to z imi­ta­cji mowy fa­chow­ców "dro­sel­kla­pa nie ry­kszto­su­je", tj. panie, nie cho­dzi, i co ja po­ra­dzę

* lamp­sha­de: w żar­go­nie TvTro­pes (i w ogóle an­glo­ję­zycz­nej kry­ty­ki) "to hang a lamp­sha­de on it" ozna­cza ce­lo­we zwró­ce­nie uwagi na ja­kieś nie­do­cią­gnię­cie (nie­lo­gicz­ność itp.), żeby czy­tel­ni­ka roz­śmie­szyć, bo wtedy staje się mniej cze­pial­ski.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Fin­klo, dzię­ku­ję ser­decz­nie za ko­men­tarz. Nazwy trud­no było mi tłu­ma­czyć, po­nie­waż nikt nie wy­ja­śnia w nor­mal­nej roz­mo­wie ge­ne­zy słowa “fi­zy­ka” (dla przy­kła­du). Dy­ne­pi­ka jest zlep­kiem dwóch sta­ro­grec­kich słów: dy­na­mos (siła) i epos (słowo). Ktoś jed­nak kie­dyś uznał, że dy­ne­pia brzmi kiep­sko – stąd dy­ne­pi­ka. W luź­nym tłu­ma­cze­niu: siła słowa. Me­ta­fi­zy­ka nie do końca by pa­so­wa­ła, bo uzna­łam, że sta­ro­żyt­ni Grecy nie sko­ja­rzy­li w pierw­szej chwi­li dy­ne­pi­ki z fi­zy­ką.

Co do ukry­wa­nia ra­tu­sza, ow­szem, by­ło­by to trud­ne, ale za­ło­ży­łam, że Ro­sja­nie za­dzia­ła­li szyb­ko i za­tu­szo­wa­li jakoś jego obec­ność. Cały ten po­mysł opie­ra się zresz­tą na ogrom­nym łucie szczę­ścia głów­nych bo­ha­te­rów.

A w nocy na miej­scu ra­tu­sza nikt się nie krę­cił, więc nie było pro­ble­mu.

 

Tar­ni­no, dzię­ku­ję za wy­ja­śnie­nie pojęć. Tak, ala­gia ma pe­wien zwią­zek ze świa­tłem :)

Aaaa, wi­dzisz. Ja po pierw­sze, za­fik­so­wa­łam się na tej epice, po dru­gie, my­śla­łam, że to jakiś stu­denc­ki skrót, jak FTIMS albo coś po­dob­ne­go.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Bar­dzo dłu­gie, przez to mę­czą­ce, a szko­da, bo czy­ta­ło się nie­źle.

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka