- Opowiadanie: Wojciech G - SZKOLENIE (ZUZA SAN)

SZKOLENIE (ZUZA SAN)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

SZKOLENIE (ZUZA SAN)

Minęły trzy lata. Trzy lata intensywnego szkolenia mistrzowskiego. Dopiero teraz zaczynam wyraźnie dostrzegać dokonujące się we mnie przemiany.

Mistrz Xo Mito uśmiecha się tajemniczo. Nigdy mnie nie chwali. Powtarza jedynie mądrości w stylu: „Jeśli bogowie chcą kogoś zniszczyć, podsuwają mu myśl, że jest doskonały”, „Oświecenie nie jest celem, lecz drogą”, albo „Zjedz jabłko lub gruszkę, wybór należy do ciebie”. Być może ma rację. Na pewno ma. Ale ja, pomimo postępów na mojej drodze ku oświeceniu, nadal nie mogę poszczycić się nadmiarem cierpliwości.

Wczoraj, na przykład, tak się emocjonowałem na myśl o dzisiejszym dniu, że zupełnie straciłem spokój umysłu i doliczyłem się jedynie siedemdziesięciu pięciu tysięcy ośmiuset trzydziestu czterech uderzeń skrzydeł naszego udomowionego kolibra w ciągu godziny przeznaczonej na medytację, co według mistrza Xo Mito było wynikiem niedokładnym o siedemnaście tysięcy sto siedemdziesiąt jeden uderzeń. Nie mam powodu, żeby mu nie wierzyć.

A właśnie, dzisiejszy dzień – przeczuwałem, że będzie niezwykły, chociaż pozornie nic na to nie wskazywało. Jednak cztery dni temu strzykało mnie w środkowym paliczku drugiego palca lewej stopy, co zazwyczaj poprzedza przełomowe wydarzenie o cztery dni. Czasami o trzy. No muszę przyznać, że zdarzało się również o pięć i siedem, ale jednak zazwyczaj o cztery. No i potwierdziło się co do minuty. O siódmej czterdzieści dwie (tak przynajmniej wskazywał zegar na ścianie w salonie domu mistrza Xo Mito… chociaż mogło być później, bo bateria zegara wyczerpała się w 1987 roku), gdy lewitowałem w najlepsze, marząc o jajecznicy na bekonie, zobaczyłem ją.

Stwierdzenie, że ją zobaczyłem, nie jest chyba wystarczająco elektryzujące. No i nie do końca ścisłe. Bo nie dość, że ujrzałem wyraźnie najpiękniejszą dziewczynę na świecie, to jeszcze w trakcie czterech sekund wizjonerskiego objawienia odsłonięta przede mną została nasza wspólna przyszłość ze wszystkimi detalami. Nasze pierwsze, nieporadne chwile sam na sam. Żenujące i długotrwałe leczenie mojego przedwczesnego wytrysku, które niemalże nie doprowadziło do zakończenia naszego małżeństwa. Jej pierwszy poród, połączony z moją reanimacją. Potem kolejne, do których mnie już nie dopuszczono. Pierwsza wywiadówka naszej najstarszej córki i tak dalej. Byłem w stanie dostrzec nawet takie detale, jak kolor oczu dwójki naszych starszych dzieci, odziedziczony po matce. W mojej wizji najmłodsze z naszych pociech cały czas nosiło przeciwsłoneczne okulary, co skłoniło mnie do wniosku, że może skapnęło mu coś z moich genów.

O ile żywe sceny z przyszłości były niewątpliwie jedynie wizją, jakkolwiek bardzo żywą, o tyle dziewczynę widziałem naprawdę. Mam zaufanie do swojego wzroku, wyostrzonego miesiącami intensywnych ćwiczeń. A więc widziałem ją, chociaż dzieliły nas osiemdziesiąt trzy kilometry. Nie potrafię tego wytłumaczyć w racjonalnych kategoriach. Jakby wam to?… Zdarzyło wam się kiedyś stać na krawędzi przełęczy Khardung La z poczuciem pewności, że możecie zrobić krok i po prostu przejść na drugą stronę? No właśnie! Myślę, że to jedno z najbardziej uniwersalnych doświadczeń ludzkości i rozumiecie teraz o co mi chodzi. Tak więc, nie miałem wątpliwości, że ona tam jest i czeka na mnie. Podziękowałem więc mistrzowi Xo Mito za udzielone mi schronienie i edukację. W trzech słowach wyjaśniłam, dlaczego odchodzę. Powiedziałem: „Czas na mnie” i pobiegłem na spotkanie ze swoim przeznaczeniem.

Osiemdziesiąt trzy kilometry oraz pięć i pół godziny później zatrzymałem się przed niskim płotem, splecionym z gałązek brzozy, oddzielającym jej szałas od pozostałych w wiosce. Właściwie nie jest to typowa wioska, ale, zarządzana w pełni demokratycznie, komuna. Ale nie to jest istotne. Moja przyszła żona i matka moich dzieci z bliska wygląda bardziej powalająco, niż ze szczytu Lan Si Po. Burza kasztanowych włosów i piwne oczy oszołomiły mnie całkowicie. Musiała coś zauważyć, chociaż stałem naprzeciw niej z otwartymi ustami jedynie przez szesnaście minut i pięćdziesiąt siedem sekund, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. W końcu, żeby mnie jakoś ośmielić wypowiedziała te czarodziejskie słowa, które odmieniły moje życie: „Cześć, mam na imię Zuzanna. Napijesz się mięty?”.

Od tamtej chwili minęło kolejnych dziewięć godzin. W tej chwili leżę obok niej… no niezupełnie. Dzieli nas ściana, ulepiona z trawy i wysuszonych krowich placków. Jednak udzieliła mi noclegu w przedsionku swojego szałasu. A to przecież dobrze wróży na przyszłość. Czuję, że idzie nam naprawdę doskonale. Zadręcza mnie teraz tylko jeden dylemat. Jak mam jej powiedzieć to o naszej przyszłości: o dzieciach, które zobaczyłem dzisiaj rano oraz innych rzeczach (myślę, że mogę pominąć przedwczesne wytryski). Bo nie ulega wątpliwości, że muszę jej powiedzieć. Nie mogę jej przecież oszukiwać i udawać, że spotkaliśmy się przypadkiem i że nie wiem jaki kolor oczu będzie miała Forsycja, nasza średnia córka. Byłoby to niewybaczalną nieuczciwością i kiedyś w przyszłości mogłoby zrujnować nasz związek. A do tego nie mogę dopuścić!

Leże więc, patrząc w niebo. Wsłuchuję się w chrapanie, dochodzące zza cienkiej ściany, i obmyślam scenariusze naszej Wielkiej Rozmowy, do której dojdzie jutrzejszego poranka.

Koniec

Komentarze

Błędów nie wyłapałam.
Całkiem sprawnie, z lekką nutą zaciekawienia.

Tak, tekst napisany jest sprawnie.
Co do treści... powstrzymam się od komentowania. Jakoś nigdy azjatyckich klimatów nie tolerowałem. Z latającymi mistrzami sztuk walki włącznie. A więc niech to będzie ostatnie zdanie, bo zaraz coś przykrego (i niesprawiedliwego) chlapnę.

wyjaśniłam -> wyjaśniłEm.

Bardzo tajemniczy (jak dla mnie) tekst. Ale ładnie napisany. W rytmie dopasowanym do tej tajemniczej treści. Przyjemnie było poczytać.

Czytałam z uśmiechem na ustach. Fajne! Zgrabnie ubrane w słowa, owiane tajemnicą. Intryguje mnie ta Wielka Rozmowa - rzecz jasna - z pominięciem pewnych (jakże mało istotnych) faktów :D i reakcja hmm "przyszłej żony". :)

A mnie intryguje to chrapanie zza ściany...

...shrek...?! :)

A kto to może wiedzieć...

Nowa Fantastyka