- Opowiadanie: thargone - Słowik to, a nie skowronek się zrywa

Słowik to, a nie skowronek się zrywa

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Słowik to, a nie skowronek się zrywa

Biegłem przez park, oddychając mrokiem. 

Ciemność nawet tutaj nie miała lekkiego życia. Zmuszona do lawirowania między nielicznymi latarniami i zabrudzona świetlnym smogiem miasta, najchętniej chowała się w zaroślach i pod rozłożystymi kasztanowcami.

Ale i tak była piękna. 

Pilnując chlapiącego rytmu kroków, podziwiałem noc. Normalny człowiek niczego specjalnego by tu nie dostrzegł, ale przede mną ciemny park prezentował się w pełnej krasie; z ostrą, ziarnistą fakturą ścieżek, rozczochranymi fraktalami gałęzi, pstrokacizną liści i dynamiczną mozaiką cieni. Jak monochromatyczny Monet. 

Czasami dobrze być Sową. 

Nie, nie jestem miłośnikiem sportów ekstremalnych, do których bez wątpienia należy samotny jogging w słabo oświetlonym parku na obrzeżach miasta, o trzeciej nad ranem. Noc była mi potrzebna. W nocy żyłem, funkcjonowałem, ładowałem baterie. A dzięki solidnemu wyciskowi mogłem przespać większość dnia, mocno, twardo. Bez snów.

Zmęczone mięśnie i piekące płuca dały znać, że już dość. Zarośla kończyły się przy szosie oławskiej, skręciłem na asfaltowy chodnik i wybiegłem spomiędzy drzew, niedaleko całodobowej stacji benzynowej. Takiej ze sklepem, w którym można kupić niezbędne każdemu kierowcy rzeczy, czyli kawę, czasopisma, piwo albo jedzenie dla kotów. Automatyczna myjnia i krzykliwy, zachwalający hot-dogi neon, odbijający się czerwienią w kałużach niemal pustego parkingu, tworzyły wrażenie amerykańskiej wysepki na morzu polskiego miasta. 

 – Kierowniku, poratuje pan drobnymi?

Wymiętoszony, bezdomny pijaczek pojawił się nagle, jakby noc trzymała go pod językiem i wypluła tuż przed moim nosem.

Zaskoczył mnie, a to bardzo dziwne. Chyba przesadziłem z treningiem.

Facet wyglądał jak typowy element miejskiego folkloru – zmierzwiona broda z tytoniowymi plamami, rastamańska czapka i skomplikowana stratygrafia odzieży, jakby w razie zużycia poprzedniej warstwy, zamiast wymieniać, po prostu zakładał na wierzch kolejną. O dziwo, nawet niespecjalnie śmierdział. 

 – Jasne. – Wyjąłem dwie dychy i włożyłem mu do wielkiej, zadziwiająco czystej dłoni. – Na co, jeśli można wiedzieć? Jedzenie czy nalewkę? 

 – Na kawę. Dziękuję, kierowniku.

I odszedł w stronę drzew, starając się omijać świetlne plamy latarni. Odprowadziłem go wzrokiem, aż zniknął za zaparkowaną ciężarówką Biedronki. 

Miał rację, kawa to świetny pomysł. 

 

We wnętrzu budynku stacji wysoka lada, barowe siedzenia i wystrój w kolorach Coca-Coli potęgowały wrażenie amerykańskiego dineru. Dziewczyna z obsługi o groteskowo długich, sztucznych rzęsach rozmawiała ze znudzonym ochroniarzem, czarnym jak komandos. Przed półką ze słodyczami stał zaspany i nieco zagubiony młody mężczyzna, wyraźnie niezdolny do podjęcia jakiejś ważnej decyzji. Dwóch kierowców ciężarówek, z Lidla i z Biedronki, wspólnie pochłaniało hot-dogi w milczącym geście pojednania. 

Kupiłem butelkę wody, mocną, czarną kawę i usiadłem przy stoliku. Z głośników dobiegał "Mr. Sandman" w wykonaniu Blind Guardian, dowodząc, że okolice trzeciej nad ranem to najlepsza pora na słuchanie radia. Odetchnąłem głęboko, rozluźniłem mięśnie.

Zbyt wcześnie. 

Świat na zewnątrz zmienił się, zmatowiał. Coś odebrało ciepłą żółć latarniom, zostawiając światłu nieprzyjemną, brudną biel. Wściekle czerwony neon wystygł do ochry, a cienie pochowały się w kałużach. 

Wymamrotałem przekleństwo, wyjąłem telefon i włożyłem słuchawki do uszu. Błogosławione niech będą te nowoczesne gadżety, dzięki którym mogę rozmawiać z niematerialnymi istotami publicznie, bez wzbudzania zainteresowania. I nie używając trudnej do kontrolowania telepatii. 

Nie trzeba było czekać długo. W drzwiach stanął potwór. Wysoki, nieludzko chudy, z długimi ramionami. Metalowe ostrza, wystające z mankietów, niemal sięgały podłogi. Twarz była jak porcelanowa maska, której gładkość zakłócały tylko szczeliny oczu i szerokie pęknięcie ust.

W pomieszczeniu zrobiło się wyraźnie jaśniej, ale nie dlatego, że przybysz świecił. Raczej wysysał mrok, żywił się ciemnością. Podszedł do mojego stolika, po drodze prawie potrącając nieświadomego sytuacji gościa od słodyczy i pochłaniając cienie, które nie zdążyły umknąć pod lodówki z piwem, po czym przysunął krzesło i dosiadł się bezceremonialnie.

 – Specjalnie dla mnie przebrałeś się za… – Wykonałem niepewny gest, jakbym nie mógł znaleźć właściwego słowa. – Za japońskiego Krugera? W ten sposób nie zrobisz na mnie wrażenia. 

 – Daj spokój. Dobrze wiesz, że zmiana projekcji jest energochłonna. – Otwór gębowy miał wypełniony setką drobnych, igiełkowatych zębów.

 – Projekcji? – gwizdnąłem cicho. – Sam szef, wielki Morfeusz, osobiście zajmuje się sennym dręczeniem? Kimże jest ta znamienita persona, którą zaszczycasz koszmarami? Putin? Papież? Elton John? Chociaż biorąc pod uwagę twój dalekowschodni kostium… 

 – Odpuść sobie sarkazm. Nie mamy na to czasu.

Choć niczego nie zamawiałem, kelnerka postawiła na stole talerzyk z wielką porcją jabłecznika i odeszła bez słowa, nie zauważając niecodziennej istoty. Morfeusz wepchnął do ust kawałek ciasta, kalecząc się brzytwopodobnymi palcami, tnąc język.

 – Zazdroszczę wam, agentom – kontynuował, jakby coraz bardziej rozciachana gęba zupełnie nie przeszkadzała mu w mówieniu. – Żyjecie w tym cudownym, materialnym świecie, gdzie rzeczywistość jest logiczna i przewidywalna. Gdzie można być pewnym, że upuszczony widelec spadnie na podłogę, a rany zawsze bolą.

Oblizał się wężowo rozciętym, krwawiącym językiem. Nie potrafił zrezygnować z przedstawienia. 

 – Masz rację, szkoda czasu – mruknąłem z niesmakiem. 

 – I dlatego zrobilibyście wszystko, by tu pozostać – ciągnął, niezrażony. – Prawda? 

 – Do rzeczy. 

 – Musisz namierzyć agenta. Teraz, zaraz, jak najszybciej. 

 – Aha. – Wjeżdżaliśmy do znajomej dzielnicy. – Skąd pośpiech? 

 – Agent ma niezwykle cenne informacje. Wiemy, że dosłownie przed chwilą kontaktował się w tej okolicy z Nielotem. Prawdopodobnie wziął od niego niezarejestrowany amulet przejścia. Jeśli go użyje, zaszyje się gdzieś w Oniriadzie i za cholerę go nie znajdziemy. 

 – Gdzie jest portal?

Morfeusz głośno smarknął, choć nie miał nosa.

 – Gdybym wiedział, to bym do ciebie nie przychodził.

 – Ile czasu? 

 – Do wschodu. 

A to ci heca. Skoro zbuntowany agent rozmawiał z Nielotem tej nocy, a przeskok do rzeczywistości Oniriadu może zrobić o wschodzie słońca… 

 – Zwiał wam Słowik? – Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu. – Ale numer.

Jestem Sową, czerpię siłę z ciemności, działam w nocy i właśnie w nocy umiem dokonywać naprawdę niesamowitych rzeczy. W dzień jestem jak dżdżownica na asfalcie – bezbronny i bezużyteczny. Głęboki, bliski letargowi sen w bezpiecznym miejscu to najrozsądniejsze, co mogę wtedy robić. Skowronki odwrotnie – to stworzenia słońca i dnia. No i są jeszcze Słowiki – bardzo rzadkie, w pełni aktywne całą dobę. Co czyni z nich znakomitych agentów. 

 – NAM zwiał Słowik. NAM. – Zjawa przesunęła szponami po blacie. Sprzedawczyni wzdrygnęła się, jakby usłyszała pisk szczura. – Nie zapominaj, dla kogo pracujesz. I do kogo należysz. Jesteś tylko drugorzędną zmorą, a za tamtą akcję z twoim Skowronkiem ciągle mogę zesłać cię na najgorsze zadupie Oniriadu, do rejonu kreowanego przez największych psychopatów. Tak popieprzonych, że w dwa cykle rozpadnie ci się osobowość.

Skurwiel uważał, że wciąż miałem u niego dług. Za to, że uratował mi tyłek po zdradzie Amelii.

 – A jeśli mi się po prostu nie uda? – Kilka głębokich oddechów, łyk kawy. Spokój. – Do wschodu niecałe trzy godziny. Żądasz niemożliwego. 

 – Wierzę w ciebie, Marek. – Szef wyszczerzył się w uśmiechu zepsutego zamka błyskawicznego. – Jeżeli dasz radę, dostaniesz status oficjalnego Nielota. Będziesz mógł zostać w tym pięknym, materialnym świecie tak długo, jak zechcesz. Nie twierdzę, że nigdy nie poproszę cię o przysługę. Ale będzie to prośba, nie rozkaz. 

Odwzajemniłem uśmiech. I tak cię dorwę. Za to, co zrobiłeś Amelii. Za to, co ja jej musiałem zrobić. 

 – Ach, byłbym zapomniał. – Morfeusz postanowił kontynuować pojedynek na nieszczere uśmiechy. – Ten Nielot od agenta-uciekiniera został wyznaczony do likwidacji. Leci po niego komando Caprimulgus. A na tych rzeźników nawet ja nie mam wpływu, więc jeśli chcesz wyciągnąć od niego jakieś informacje, to radzę się pospieszyć. 

 – To niby jak mam… 

 – Użyj sowich zmysłów. A teraz żegnam. Nie zatrzymuję dłużej.

I zniknął, przez chwilę zawieszając w powietrzu swój rozharatany grymas, na modłę Kota z Cheshire. Cienie nieśmiało wróciły na właściwe miejsca.

Westchnąłem ciężko, dokończyłem jabłecznik, bo tyle dobra nie mogło się przecież zmarnować, i wstałem, by zapłacić. Radio nadawało, jakże adekwatnie, "Until It Sleeps". Nie miałem pojęcia od czego zacząć. Desperacko potrzebowałem kolejnej kawy. 

Drobne na kawę.

Kretyn ze mnie. Ale chyba mam szczęście. 

 – Czarną proszę, potrójną – powiedziałem do dziewczyny za ladą. 

 – Jest pan pewien? – Miała tak ładny uśmiech, że zdołał przedrzeć się przez gruby tynk makijażu. – Serduszko panu wysiądzie.

 – Bez obaw. Nie takie rzeczy już znosiło.

Cienie drgały niespokojnie.

 

Gdy wiedziałem czego szukać, nie było tak trudno. Złapałem trop zaraz za linią drzew, pobiegłem przez park, śledząc delikatne zawirowania ciemności, charakterystyczny ślad, który zostawia oniriadzka Sowa, przemierzając mrok. Poruszałem się szybko i bezszelestnie, na skrzydłach nocy – mógłbym powiedzieć, gdybym pisał romanse. Dogoniłem znajomego menela, gdy próbował ukryć się w opuszczonej altance, pośród krzewów bzu. 

Nawet nie wyglądał na bardzo zaskoczonego.

 – Nie wiedziałem, że do polowań na Nieloty używa się aktywnych agentów – mruknął, odwijając cukierek kofeinowy. 

 – Bo się nie używa. Zazwyczaj. Potrzebuję informacji. – Myliłem się wcześniej, facet śmierdział. Piżmem i mokrymi piórami. 

 – Od dawna nie posiadam żadnych istotnych.

Zimny wiatr poruszył zaroślami. Ciemność mówiła, że ktoś nadchodzi.

 – Dziś w nocy rozmawiałeś ze Słowikiem. Dałeś mu amulet. Nie, nie zaprzeczaj. – Chwyciłem go za klapę lepkiego od brudu płaszcza, zmusiłem do spojrzenia w oczy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mam czasu, by skłonić go do mówienia. Coś poruszyło się w krzakach i nie były to przyjazne cienie. Mężczyzna zbladł.

 – Mogę ich powstrzymać – skłamałem. 

 – Byłem Sową, tak jak ty. – Odetchnął głęboko, zionął smrodem niestrawionej kawy i strachu. – Umiem rozpoznawać uczucia, odczytywać zamiary.

 – Gdzie jest portal? Gdzie jest Słowik?

Nie wiem, co wyczytał z moich oczu. Jak zinterpretował mój zapach. Dlaczego zdecydował się powiedzieć.

 – Bogunów, Konopnickiej dwadzieścia cztery. Pole na tyłach gospodarstwa.

Opuściłem spojrzenie.

 – Warto było? – zapytałem cicho. 

 – Zawsze warto żyć jak człowiek. Nie Sowa, nie Skowronek. Nie zmora senna. 

 – Nawet… – Wykonałem nieokreślony gest. – Nawet taki? 

 – Nawet taki. 

Odwróciłem się gwałtownie i odszedłem. Nie jest przyjemnie oglądać, co Caprimulgus robią z ofiarą. Mrok rezonował ostatnimi słowami Nielota. Lecz jestem biedny, mam tylko sny. Moje sny ścielę pod twoje stopy. Stąpaj ostrożnie, bo stąpasz po snach. 

Amelia zawsze mówiła, że najlepsze, co Oniriad dał ludzkości, to kiepska poezja. 

 

Bogunów nie leżał daleko. Powrót do domu po samochód i dojazd do wioski zajął niecałe dwie godziny. Świtało, więc czułem się, jakbym miał tęgiego kaca, a brzask zalewał mi oczy złotym brokatem. Poranna mgła już się uniosła, ostry hełm kościelnej wieży drapał jej szary brzuch. Jechałem przez wieś staro-nową, postrolniczą, gdzie wielgachne, porośnięte łopianem i dzikimi bzem ruiny stodół z czerwonej cegły sąsiadowały ze zgrabnie odnowionymi, poniemieckimi domkami o spadzistych dachach.

Ulica już żyła – ludzie spieszący do miasta, do pracy lub szkoły, szli na stację kolejową, hałasowały traktory nielicznych ocalałych rolników, niedobitki wiejskich pijaczków sunęły pod mający się wkrótce otworzyć sklep. Wszyscy zgodnie odwracali głowy, bo stary jaguar E-type to niecodzienny widok.

Podobno jeżdżenie czymś takim to przykład skrajnego snobizmu, ale ja myślę, że wyświadczam światu przysługę, sprawiając, iż staje się on jeszcze piękniejszym miejscem. Jakbym prowadził "Pocałunek" Klimta, albo zabierał na spacer "Stworzenie Adama". 

 – Dzień dobry! – zawołałem do jakiegoś miejscowego wąsacza. – Konopnickiej dwadzieścia cztery to gdzie? 

 – A kto pyta? – Tubylec podejrzliwie nastroszył zarost, odstawił butelkę. – Wcześnie jak na wizytę.

 – Przyjaciel. – Klepnąłem otwartą dłonią w kierownicę. – Prezent wiozę. 

 – W prawo za remizą, piąty dom. Niech pan nie zwraca uwagi na psa, głośny, ale niegroźny. – Jaguar zmiękczał serca jak ciepły sernik. Gdybym poprosił, facet oddałby mi swoje ledwo napoczęte wino. – Ale wóz. Kiedyś miałem wartburga cabrio… 

Zaparkowałem przed podwórzem nieco podniszczonego, okropnie kwadratowego domu z końca lat sześćdziesiątych. Otworzyłem zardzewiałą furtkę i zostałem należycie oszczekany przez jakąś łaciatą kupę kołtunów. Budynek łypał na mnie ciemnymi oczodołami okien, ale mieszkające tam cienie powiedziały mi, że wewnątrz nikogo nie ma. Poszedłem na tył posesji, gdzie wąski szpaler młodych świerków oddzielał podwórko od pola pszenicy. To musi być tutaj. 

Wschód był coraz bliżej, czułem się, jakby ktoś mi uwiesił słońce u szyi i wrzucił do studni. Przedarłem się przez iglaki i wtedy zobaczyłem Słowika. Stała po kolana w zielonym, niedojrzałym zbożu, a świt, czerwieniący resztki porannej mgły, nadawał kobiecie pozór eteryczności, przyklejał iluzoryczne, świetlne skrzydła. Musiała wiedzieć, że nadchodzę, bo przygnieciony dniem nie poruszałem się jak zwinna sowa, ale raczej jak pijany nosorożec. 

Nie mogłem jej pozwolić uciec. Wytężyłem resztki sił i rozkazałem cieniom podziemi zdusić okalający ją blask. Udało się tylko połowicznie; kobieta zaintonowała słowiczą pieśń, prawie wyrywając mi serce. Wytrzymałem, bo Amelia, mój Skowronek, też potrafiła pięknie śpiewać. Uderzyłem milczeniem szarych piór, odpowiedziała ostrzem meridianu. Nie mogłem długo walczyć, słabłem z każdą sekundą wstającego dnia. Trzeba było sięgnąć po ludzkie metody. 

 – Dość! – Pistolet w mojej dłoni zaczernił się jak martwa gwiazda, pochłaniając świetlny spektakl sennej magii. – Nigdzie nie pójdziesz. 

Wygładziła sukienkę, poprawiła włosy. Nieprawdopodobnie błękitne oczy błysnęły wściekle. 

 – Jastrzębie organizują przewrót. Jeśli nie wrócę do Oniriadu i nie ostrzegę kierownictwa Gołębi, przejmą pełnię władzy. 

Słońce wschodziło za kilka minut. Grała na czas. Wzruszyłem ramionami. Nie interesowała mnie oniriadzka polityka. 

 – A to oznacza Projekt Armagedon – kontynuowała. – Mówi ci to coś? 

Mówiło. Mit, legenda, czasem populistyczne hasło w ustach krzykaczy, zależnie od polityczno-społecznych nastrojów. Zaczęło się, gdy wykazano, że do utrzymania kontinuum rzeczywistości Oniriadu wystarczy tylko sto czterdzieści cztery tysiące umysłów w fazie REM. Ludzkość w obecnej postaci nie jest już potrzebna, moglibyśmy więc zdetronizować naszych nieświadomych stwórców, strącić pod koła ewolucji, tak jak oni sami zrobili to niegdyś ze swym bogiem. Przejąć ten wspaniały, materialny świat, wolny od chorego oniryzmu i nieokreśloności sennej rzeczywistości, jaką dali nam ludzie… 

Mrzonki. Pierwsza faza Projektu Armagedon jest jeszcze wykonalna – chaos, wojny i rozpierducha, dzięki szaleństwu, sprowadzonemu we śnie na ściśle określone, kluczowe jednostki – to chyba nawet już uruchomiono. Ale faza druga wymaga sprzątnięcia niedobitków i ustalenia nowego porządku rękami mieszkańców Oniriadu – zmor i sennych demonów. A sprowadzenie nawet pojedynczego agenta, nie mówiąc już o Kruku, to ogromny koszt energetyczny. Co dopiero umaterialnienie setek tysięcy Oniriadczyków… 

 – Znam sposób na ominięcie bariery energetycznej. Dlatego Jastrzębie mnie ścigają.

Pieprzona telepatka.

 – Dlaczego mam ci wierzyć? 

 – Konstanty wierzył w ciebie. Myślisz, że bał się Lelków i dlatego cię tu przysłał? 

Wygląda na to, że wdepnąłem w epickie gówno, ale trudno było się nad tym zastanawiać, gdy poranek szarpał mi neurony jak walnięty harfista. 

 – Kurwa… – zacząłem elokwentnie. 

Wtedy na pole wylazło coś paskudnego. Dwumetrowa kula łaciatej sierści, krecich pazurów, wijących się, dżdżownicowych segmentów i odnóży turkucia podjadka przedarła się przez świerki i ruszyła w naszym kierunku. 

 – Kruk! – krzyknęła agentka. 

Zgadza się. Ucieleśniony, zmaterializowany senny koszmar. Żołnierz Oniriadu. W założeniu – przeciwludzki. Ale przeciwko agentom też skuteczny.

Jak mnie namierzyli? Przecież wypiłem tyle kawy, że powinienem być kompletnie niewykrywalny. Chyba że… 

Jabłecznik. Dałem się podejść jak żółtodziób.

– Została minuta do wschodu! Zatrzymaj go, proszę! 

Widziałem słońce, wysysające czerwienią resztki moich sił. Widziałem oczy Słowika, przerażone i prawie tak piękne, jak oczy Skowronka. Wiedziałem, że praktycznie nie mam szans. 

Sprawdziłem, czy w komorze siedzi nabój. 

Trzeba było szybko podjąć jakąś decyzję.

 

Koniec

Komentarze

O kurna chata, dupa ze mnie, nie skowronek. Zaspałem… 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Doskonałe, a wyśmienite. Swoją drogą niezła sztuka – napisałeś tekst, który świetnie broni się jako samodzielna całość, a jednocześnie nadaje się do potężnego rozwinięcia w nowelę. Fajnie zarysowane różnice, ale i podobieństwa istot sennych z ludźmi. Delikatne, ale wyraźne wprowadzanie w świat plus klimat.

 

Ta fraza bardzo mi się podobała:

Uderzyłem milczeniem szarych piór

A to przeraziło:

kierownictwa Gołębi

– zlituj się nad naszymi parapetami!

 

Z rzeczy typu “czepiam się” – trochę to bieganie dziwnie opisałeś :P Ale niebiegacz nie zauważy, a część biegaczy tez machnie na to ręką. Bo opis jakby robił dłuższą przebieżkę, a płuca palą jakby jednak robił sprint lub właśnie zakończył mocne interwały ;) Plus żłopanie ciepłej kawy po sprincie tez niekoniecznie, to już prędzej właśnie po dłuższej przebieżce. I jeszcze parę drobiazgów nie pasujących do tego elementu. Ale zaznaczam – to czepianie się, bo nawet widząc to, stwierdzam, ze to mi w ogóle w lekturze nie przeszkadza, a dla większości to w ogóle będzie niezauważalne :-)

 

Całość na duży plus. Nie dziwota, że opisany świat wciągnął samego autora aż do rana ;-)

 

PS. A propos rozwinięcia do noweli – miałem skojarzenia w stronę “Nocnego patrolu”.

Wielkie dzięki, Wilku! 

Tak też sobie pomyślałem, że przybiegnie biegacz (Wilk) i pogoni :-) To dlatego, że o ile ze sprintem jeszcze jako tako, to na dłuższych dystansach nie znam się ni w ząb. No ale uznalem, że mój Sowa powinien jednak bardziej biegać nocą po parku, niż, dajmy na to, nap…. ć na pakerni ;-) 

Gdyby tekst nie powstawał tak na hurra i do przodu, to z pewnością poprosiłbym o konsultację kogoś, kto się zna, Ciebie na przykład. 

Ale najważniejsze, że się podobało, bo szczerze mówiąc, tekst był trochę takim eksperymentem – zawsze zawsze pieściłem, kombinowałem, zmieniałem, lezakowałem teksty, a w tym przypadku zostałem w pewien sposób zmuszony do napisania czegoś w jeden długi wieczór w zasadzie – bez lezakowania, bez sprawdzania, bez konkretnego planu, bez korekty nawet – jeśli jest fajne, to cholernie się cieszę! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Fajne opowiadanie, ciekawy świat. Mnie skojarzyło się z Constantinem (filmem). Natomiast zabrakło mi w nim zakończenia… 

 

Pilnując rytmu mokrych mlaśnięć kroków, podziwiałem noc. Normalny człowiek niczego specjalnego by tu nie dostrzegł, ale przede mną nocny park prezentował się w pełnej krasie

 

A dzięki solidnemu wyciskowi, mogłem przespać większość dnia, mocno, twardo.

Niepotrzebny przecinek.

 

Skwer kończył się przy szosie oławskiej,

Skwer to nie jest dobry synonim parku w tym kontekście, bowiem na skwerze ciężko przebiec taką trasę, żeby poczuć ogień w płucach.

skwer «niewielki teren zieleni miejskiej, usytuowany zwykle na placu lub przy ulicy» 

 

kawę, czasopisma, piwo, albo jedzenie da kotów

Przed “albo” nie powinien znaleźć się przecinek.

 

wrażenie amerykańskiej wysepki na morzach polskiego miasta. 

Jednej wysepce ciężko leżeć na wielu morzach.

 

Jedzenie, czy nalewkę? 

Nie powinno tu być przecinka.

 

We wnętrzu budynku stacji wysoka lada, barowe siedzenia i wystrój w kolorach Coca-Coli potęgowały wrażenie amerykańskiego diner

Amerykańskiego dineru – w języku polskim wyrazy odmienia się, nawet te wzięte wprost z języków obcych. Zresztą w tym samym zdaniu masz Coca-Colę.

 

Dziewczyna z obsługi o groteskowo długich, sztucznych rzęsach, rozmawiała ze znudzonym ochroniarzem,

Przed “rozmawiała” nie powinien pojawić się przecinek.

 

Dwóch kierowców ciężarówek, z Lidla i z Biedronki, wspólnie pochłaniało hot-dogi w milczącym manifeście pojednania. 

Frazeologia. Nie istnieje takie wyrażenie, jak manifest pojednania. Jest za to gest pojednania.

 

Z głośników dobiegał "Mr Sandman" w wykonaniu Blind Guardian,

Kolejny raz to widzę na tej stronie, skąd ta moda na niestawianie kropki po “Mr”?

 

Błogosławione niech będą te nowoczesne gadżety, dzięki którym mogłem rozmawiać z niematerialnymi istotami publicznie, bez wzbudzania zainteresowania.

 

Dziwne to połączenie czasu przeszłego z przyszłym. Druga część zdania jest ciągła aż do czasu narracji, więc może być zapisana w czasie teraźniejszym.

 

W ten sposób nie zrobisz wrażenia. 

Wrażenie zawsze się jakieś robi. Nie zawsze da się zrobić wrażenie na kimś.

 

Chociaż, biorąc pod uwagę twój dalekowschodni kostium… 

Niepotrzebny przecinek.

 

na najgorsze zadupie Oniriadu, do rejonu, kreowanego przez największych psychopatów.

Niepotrzebny drugi przecinek.

 

Skurwiel uważał, że wciąż mam u niego dług.

Miałem.

 

Westchnąłem ciężko, dokończyłem jabłecznik, bo tyle dobra nie mogło się przecież zmarnować(+,) i wstałem, by zapłacić.

Brakujący przecinek.

 

Radio nadawało, jakże adekwatnie, "Until it sleeps".

Standardowo w języku angielskim w tytułach wszystkie wyrazy zapisuje się wielkimi literami, tak też jest w przypadku tej piosenki.

 

Nie miałem pojęcia(+,) od czego zacząć.

Brak przecinka.

 

Gdy wiedziałem(+,) czego szukać, nie było tak trudno.

Brak przecinka.

 

Poruszałem się szybko i bezszelestnie – na skrzydłach nocy – mógłbym powiedzieć, gdybym pisał romanse.

To zdanie nie ma sensu po wycięciu fragmentu oznaczonego myślnikami, a powinno. Sugeruję zamienić pierwszy myślnik na przecinek.

 

Dogoniłem znajomego menela,

Czy takiego znowu znajomego? Narrator widział go raz przez dziesięć sekund. Zamieniłbym to na “spotkanego wcześniej” lub coś podobnego.

 

Odwróciłem się nagle i odszedłem.

 

Piszesz w narracji pierwszoosobowej, więc sam narrator nie może czegoś zrobić nagle, co najwyżej gwałtownie.

 

Mówią, że jeżdżenie czymś takim to przykład skrajnego snobizmu, ale ja myślę, że wyświadczam światu przysługę, sprawiając, że staje się on jeszcze piękniejszym miejscem.

 

Dwumetrowa kula łaciatej sierści, krecich pazurów, wijących się, dżdżownicowych segmentów i odnóży turkucia podjadka, przedarła się przez świerki i ruszyła w naszym kierunku. 

Niepotrzebny przecinek po wyliczeniu.

ironiczny podpis

http://altronapoleone.home.blog

Wielkie dzięki, Issanderze! 

Widzę, że na gruncie interpunkcji poprawy u mnie raczej nie ma. Cóż, pozostaje się uczyć. Idę szlifować nierówności, skoro czas jeszcze do środy, szybkie pisanie zostawiło sporo kantów. 

Jednej wysepce ciężko leżeć na wielu morzach.

Coś jak "Zielona wyspa południowych mórz" – że trochę egzaltowanie, o to chodziło. Ale rzeczywiście, chyba zgrzyta.

 

Skwer to nie jest dobry synonim parku

Niby wiem, ale trudno było mi znaleźć jakiś lepszy synonim. Poszukam :-) 

 

Wrażenie zawsze się jakieś robi. Nie zawsze da się zrobić wrażenie na kimś.

Rzeczywiście, zeżarło mi zaimek. 

 

Piszesz w narracji pierwszoosobowej, więc sam narrator nie może czegoś zrobić nagle, co najwyżej gwałtownie.

A o tym nie wiedziałem. 

 

Mówią, że jeżdżenie czymś takim to przykład skrajnego snobizmu, ale ja myślę, że wyświadczam światu przysługę, sprawiając, że staje się on jeszcze piękniejszym miejscem.

Że jest celowo, ale jeśli źle wygląda, to zmienię. 

 

Co do zakończenia… He, sam się wkurzam gdy autor robi mi coś takiego :-) Jednak tak mi tutaj pasował brak tego ostatniego pociągnięcia, tak kusiło to niedopowiedzenie, że nie mogłem się powstrzymać :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ależ tu jest koniec! Co najwyżej wcześniejsza treść na tyle mocno sugeruje ostateczny wybór, że element zawieszenia nie jest pełny.

Klik teraz, komentarz po pracy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Nie wiem jak nabyłeś Moc Podwójnego Klika, ale podwójne dzięki! 

Ja też chcę poznać tę tajemną sztukę. Czy zechcesz mnie uczyć, sensei? 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Co dwie głowy Mr. Marasa to nie jedna!

Myślałem, że już utraciłem tę moc po klikach dla Ochy i Wybranietz. A jednak mimo wieku, wciąż ją posiadam. Jak widać pewnych technik się nie zapomina. Słyszałem jednak o Mistrzach trzech klików. Tego poziomu wtajemniczenia jeszcze nie osiągnąłem.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Podobno oprócz Techniki Trzech Klików istnieje też Technika Trzech Puknięć, ale ja myślę, że tylko legendy… 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Pilnując rytmu mokrych mlaśnięć kroków

Mlaśnięcia chyba są mokre z definicji? Da się sucho mlasnąć? Chociaż do kroków chyba bardziej pasuje plaśnięć.

Wściekle czerwony neon wystygł do ochry, a cienie pochowały się w kałużach, pozbawiając je lustrzanych właściwości. 

Wyrzuciłbym ten fragment o właściwościach. Budujesz fajny klimat, a tu jakieś właściwości. Cienie pochowały się w kałużach to bardzo dobry koniec zdania.

 

O, panie. Najlepiej napisany tekst jaki czytałem od dawna. Świetne zdania, piękne porównania, posługiwanie się słowem robi wrażenie (te barwy!). Jestem pewien, że czytałem inne Twoje teksty, ale tu chyba przeszedłeś samego siebie. Styl – rewelacja. Na początku czytam: pojednanie przy hot-dogu, cholera dobre, wartburg cabrio, no to też świetne. Później już nawet nie komentowałem. Zakładanie słuchawek podczas rozmów z demonami – w punkt.

To opowiadanie chyba bardziej malowałeś zdaniami niż pisałeś. Fabularnie jest dobrze, fajne zabiegi i świat, ale jakoś ustępują stylowi. Chyba tylko dlatego nie jestem aż tak zachwycony. Ale podobało mi się. Naprawdę świetny tekst.

Zakończenie może mogłoby nieco mniej otwarte. Przydałoby mi się kilka więcej wskazówek co Sowa może wybrać. Chyba że gdzieś mi umknęły. Szapoba! ;)

Marasie, podwoiłeś się…

 Ciemność nawet tutaj nie miała lekkiego życia…

Hmm. Chcę się czepić, ale jakoś tak bez przekonania. Hmm.

 Noc była mi potrzebna

Ale już nie jest? W chwili, w której narrator mówi?

 tworzyły wrażenie amerykańskiej wysepki na morzu polskiego miasta.

Sounds groovy.

 bezdomny pijaczek

W sumie nie wiesz, czy był bezdomny, ale tu chyba szukam zaczepki :)

 Zaskoczył mnie, a to raczej niespotykane.

Oj, źle to brzmi. Zaskoczenie – niespotykane?

 skomplikowana stratygrafia odzieży, jakby w razie zużycia poprzedniej warstwy

Hmm.

 czarnym jak komandos

Jak telefon ;)

 mocną, czarną kawę

Może być bez przecinka – on trochę myli (jakby była mowa o trzech rzeczach, nie o dwóch).

 Metalowe ostrza, wystające spod mankietów

Spod?

 Nie potrafił zrezygnować z choć odrobiny przedstawienia.

Troszkę nie teges.

 wyszczerzył się uśmiechem

W uśmiechu.

Cienie nieśmiało wróciły na właściwe miejsca.

Tak od razu?

ciężkie otynkowanie makijażu

Brzmi to tak, jakby makijaż był otynkowany.

 wiedziałem czego

Wiedziałem, czego.

 delikatne zawirowania

"Delikatne"… no, nie wiem.

 próbował ukryć się

Próbował się ukryć.

 Bo nie używa

Bo się nie używa.

 Zawsze jest warto

Zawsze warto.

 Stąpaj ostrożnie, bo stąpasz po snach.

Mrrr…

 delikatny brzask

Primo – czy brzask jest dla niego delikatny, czy właśnie wali się na stworzenie nocy jak cegły? I secundo, "delikatny" to tak nadużywane słowo, że traci sens. Unikałabym.

 nielicznych, ocalałych rolników

Bez przecinka – to nie są niezależne cechy.

 Nie mogłem pozwolić jej uciec

Raczej: Nie mogłem jej pozwolić uciec.

 okalający ją blask

Okalający, hmm. Sama nie wiem.

 prawie wyrywając mi serce

Ja bym dała: i omal nie wyrwała mi serca – ale to może być kwestia gustu.

 zaczernił się

Czyli był nie-czarny, a potem pokrył się czernią. O to chodzi?

szaleństwu, sprowadzonemu

Nie dawałabym tu przecinka.

 przeciwludzki

Nie jestem pewna, czy to dobrze brzmi.

 Trzeba było szybko podjąć jakąś decyzję.

I co? Co było dalej? Argh! Nie zostawiaj mnie w środku opowiadania!

 

Dobra narracja – facet ma osobowość, może niezbyt oryginalną, ale swoją własną, pasującą jak znoszona skórzana kurtka. Niezłe światotwórstwo, nadałoby się na coś dłuższego – trzyma się kupy i przebłyskują głębie.

Ale naprawdę mógłbyś ten tekst dokończyć.

napisania czegoś w jeden długi wieczór w zasadzie – bez lezakowania, bez sprawdzania, bez konkretnego planu, bez korekty nawet

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podoba mi się. Bardzo lubię takie kreacje świata i (nad/pod/obok) świata w stylu Gaimana czy nawet Łukianienki (Nocna Straż). Twoja jest niby podobna, ale świat snu sklasyfikowany według ptasich gatunków, który czai się i jest wrogo nastawiony wobec naszego itd. to już Twoje i oryginalne fundamenty pod większą historię. Do tego wrzucasz kilka znakomitych pomysłów, jak wspomniane już słuchawki, powstanie i funkcjonowanie Oniriadu itd.

Także bohater niby sztampowy, ale na swoim miejscu. Odpowiednio rozdarty, odpowiednio wyluzowany i efektowny (efekciarski?). Czytałbym jego story z zainteresowaniem.

Językowo także cymes. Fajne porównania, sporo ładnych zdań, warsztat bardzo solidny. Może ciut za wiele dialogów, a za mało świata przedstawionego, ale w krótkim tekście ograniczonym limitem lepiej wsadzić historię w usta rozmawiających bohaterów, niż napchać infodumpów w monologu wewnętrznym.

No i zakończenie w typie, jaki doceniam i sam stosuję. Otwarte, a jakby zamknięte. Wszak resztę trzeba sobie dopowiedzieć.

Dwa kliki od mr.marasa jak najbardziej zasłużone.

Po przeczytaniu spalić monitor.

No ładne! Też mi się skojarzyło z Łukjanienką. Język bardzo plastyczny. Sama akcja jakoś nie porywa, ale za to tło ci niemal opowiadanie rozsadziło :).

Uwag właściwie nie mam. Właściwie tylko pytania: czemu tu (i gdzieś tam dalej) “Słońce” jest pisane wielką – “to stworzenia Słońca i dnia”? Tu sugerują co innego – https://sjp.pwn.pl/zasady/78-18-21-Nazwy-obiektow-astronomicznych;629397.html 

Dlaczego “smrodem przetrawionej kawy”? Skoro przetrawiona, to już ją kawą nie czuć, a tym, na co się rozłożyła? Ja bym napisał – “smród nieprzetrawionej kawy”. Tym bardziej, że dopiero co ją połknął, czyli do trawienia daleko ;).

 

Fajne :)!

(copyright by Anet)

 

EDIT: A tytuł kojarzy mi się mocno z odcinkiem serialu “Podróz za jeden uśmiech” :D. Jeszcze komuś?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przeczytałam i klikam. Jutro wrócę z komentarzem, bo już prawie śpię. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Uf, już jestem! 

Ac – z tymi mlaśnięciami to rzeczywiscie w ogóle niespecjalnie brzmi. Zdecydowanie coś z tym zrobię. 

I chyba istotnie mogę usunąć to o właściwościach, nie jestem jakoś mocno przywiązany do tego fragmentu zdania. 

A poza tym, to nie wiesz nawet jak sie cieszę, bo skoro uważasz, ze tekst jest bardzo dobrze napisany, a jak podkreślałem, pisałem go w ostatniej chwili, rzutem na taśmę, to znaczy, że mam już jakiś konkretny, przyjemny styl, który przychodzi mi naturalnie, nie muszę strasznie kombinować i gimnastykować się, by pisać ładnie. A to bardzo fajne! 

Obawiałem się tego jak zostanie odebrana fabuła, bo o ile pomysł latał mi po głowie dość długo, to nie miałem niczego poukładanego; historia w zasadzie powstawała w trakcie pisania. Dlatego poszedłem w prostotę i oczywiste chwyty – vide bohater i jego raczej typowa charakterystyka. Gdybym próbował kombinować, sam bym się zamieszał i nigdy nie skończył tekstu choć w okolicy terminu :-) 

Zakończenie – no dobra, parę słów wyjaśnienia, dlaczego takie. 

Na teksty patrzę bardzo filmowo (stąd sporo gadania o kolorach w opisach) i takoż właśnie pomyślałem o zakończeniu – dynamiczna scena, potwór atakuje, bohaterka nie może zwiać, a bohater, statyczny w tym zamieszaniu, nie wie co zrobić. Przeładowywuje broń. Zaciemnienie i napisy. Zajebiste po prostu :-)

Mogłem oczywiście opisać walkę z potworem, mogłem choćby napisać do czego Marek strzela… Ale uznałem, że takie zawieszenie (nie takiego znowu zawieszenie, w sumie fabuła przechyla szalę jego decyzyjnej wagi w konkretną stronę) uznałem za szalenie efekciarskie. I zapamiętywalne ;-) 

Aha: Wartburg cabrio naprawdę istnieje. I jest śliczny.

 

 

Tarnino:

 

Primo – czy brzask jest dla niego delikatny, czy właśnie wali się na stworzenie nocy jak cegły? I secundo, "delikatny" to tak nadużywane słowo, że traci sens. Unikałabym.

Pełna zgoda. Delikatność niepotrzebna. 

 

Czyli był nie-czarny, a potem pokrył się czernią. O to chodzi?

Coś jak "zalśnił" tyle że odwrotnie. 

 

 przeciwludzki

Nie jestem pewna, czy to dobrze brzmi.

No właśnie użyłem, bo wydawało mi się, że super. Jak "przeciwczołgowy", "przeciwlotniczy" albo "do niszczenia siły żywej" 

 

 

 Zaskoczył mnie, a to raczej niespotykane.

Oj, źle to brzmi. Zaskoczenie – niespotykane?

Słusznie. Zmienię na "dziwne" albo co w tym stylu.

 

 Metalowe ostrza, wystające spod mankietów

Spod?

Bardzo słusznie. Z. 

 

 czarnym jak komandos

Jak telefon ;)

He he he. A z tym komandosem to taki skrót, a ja takie uwielbiam: Miał czarny niby mundur, do tego będąc zwykłym staczem sklepowym (pracownikiem ochrony) czuł się trochę jakby był super wyszkolonym zabijaką. Taki kompleks. Ha. Trzy słowa, a zawierają pobieżny opis wyglądu i charakterystykę czwartoplanowej postaci. 

A w ogóle, to wielkie dzięki, Tarnino. Bo wnioskuję, ze Ci się podobało. A zakończenie… No przecież łatwo sobie domyślić. 

 

Marasie – I tobie ogromnego dzięki. Cieszę się, że warsztatowo i fabularnie jest dobrze, bo jak już podkreślałem, wszystko było na hura i do przodu. 

Może ciut za wiele dialogów, a za mało świata przedstawionego

Tu, jak piszesz dalej, to rzeczywiście działa, ale zwraca mi uwagę na to, że uparcie staram się przepychać właśnie takie rozwiązanie – opisywać świat przez rozmowy. Tak robiłem w tekście o śpiącej królewnie i zapewne dlatego był tak długi. Muszę się nauczyć, ze sprawne opisy i infodumpy niekoniecznie są evil. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Staruchu, AQQ – dzięki! 

Słońce – powinno być zawsze małą literą. Winię autokorektę mojego telefonu. 

I masz rację z tą kawą. 

I rzeczywiście, Łukanjenka był chyba gdzieś głęboko w głowie. Nie myślałem o nim, nie celowałem w tą stronę (Nocnego patrolu nie czytałem nawet, film tylko widziałem) ale wpływ z pewnością był. 

EDIT: A tytuł kojarzy mi się mocno z odcinkiem serialu “Podróz za jeden uśmiech” :D. Jeszcze komuś

Tytuł jest oczywiscie z Szekspira, wsadziłem, bo uznałem, że fajnie brzmi, a po napisaniu całego tekstu zaskoczyłem – "Słowik się zrywa" – no tak, przecież agentka Słowik zrywa się ze smyczy i idzie w samowolkę – kurde, jestem genialny :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Tytuł jest oczywiscie z Szekspira

To był odcinek, w którym kierowca ciężarówki i hm, opiekunka młodzieży cały czas przerzucali się cytatami z “Romea i Julii” :). Mocno tkwi w pamięci.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hmmm. A ja aż tak zachwycona nie jestem.

Przydałoby mi się więcej informacji o świecie i tych wszystkich ptasich gatunkach. A tu że Jastrzębie chcą przejąć władzę, skutki straszne… Ale czym właściwie one różnią się od Gołębi? W ludzkim świecie z grubsza wiadomo, ale tu chyba grubsza sprawa… Odczuwam niedosyt informacji.

Ale i nie jest źle, chociaż detale w stylu wartburga mnie nie ruszają.

Oczywiście, że tytuł z Szekspira. Uważam, że ta scenka z ptakami była piękna. :-)

Babska logika rządzi!

Ha, ja serialu zupełnie nie pamiętam (zdaję sobie tylko sprawę z jego istnienia). Po prostu jesteś chyba kilka lat starszy ode mnie :-) 

Edit:

Finklo – z tymi gatunkami ptaków to sprawa bardziej symboliczna, niż realna. Bohater nie jest uczłowieczoną sową ani nic w tym stylu. Ma szereg zdolności (i ułomności) które można kojarzyć z jakimś nocnym ptakiem. Inni mają inne. Ptasie porównania u Oniriadczyków działają podobnie jak u ludzi. Może są tylko mocniej zakorzenione kulturowo. Dlatego są gołębie – Jastrzębie. Zupełnie jak u ludzi. Taki Chwyt, żeby nie trzeba było wyjaśniać, że są jakieś stronnictwa, partie, zwalczajace się frakcje, ugodowi – radykalni… Kurde, masz rację, trochę za mało tych światotwórczych informacji w tekście. 

Ale najważniejsze, że nie jest źle! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Co, nie wypełniło się fragmentu na główną?

Babska logika rządzi!

O żesz kurde… Rzeczywiście cała akcja z tym tekstem to jak szarża lekkiej brygady. Avanti, i pal licho wozy z zaopatrzeniem… 

To działa wstecz? Jak teraz dodam to się pojawi? 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Sorry, Winnetou, nie działa. Możesz zmienić fragment, który już jest na głównej, ale nowy się nie pojawi.

Babska logika rządzi!

 Świetny tekst. Na pewno w dużej mierze dzięki wykonaniu – warsztatowo jest super, ładny język i szczegółowość opisów, której wręcz zazdroszczę. Kreacja świata na tyle ciekawa, że choć nie przeszkadzało mi otwarte zakończenie, chętnie poczytałabym coś więcej z tego uniwersum. Też widzę podobieństwa do "Patroli" Łukjanienki, a to pozytywne skojarzenie, bo do serii mam olbrzymi sentyment. Zresztą nawet podawanie konkretnych tytułów piosenek jest w stylu autora, choć to raczej przypadek, skoro nie czytałeś :) Jak już mówiłam, końcówka raczej nie przeszkadzała, ale przez to, że nie dostałam konkretu, mocniej jednak wybrzmiała ta wcześniejsza kulminacja, z menelem. W ogóle ładna scena – smutna, ale dobrze wyważona. I bardzo fajne to zdanie na końcu: "Amelia zawsze mówiła, że najlepsze, co Oniriad dał ludzkości, to kiepska poezja". Oprócz tego parę plusików za inne drobiazgi, z których najbardziej zapamiętałam słuchawki. Fabuła rzeczywiście dojść prosta, chciałoby się, żebyś parę rzeczy rozwinął, ale rozumiem, że warunki były, jakie były, poza tym nie ma to ostatecznie dużego znaczenia. Naprawdę się cieszę, że zajrzałam do tekstu.

 

 – Gdybym wiedział, to bym do ciebie nie przychodził.

tobym razem

 

 – W prawo za remizą, piąty dom.

Z taką pewnością odpowiedział, że piąty? Gdyby był drugi, to rozumiem, ale tak to chyba trzeba sobie najpierw w głowie policzyć, a i tak można się pomylić.

 

 

BTW Uwielbiam Twój komentarz z 23:26:

Przeładowywuje broń. Zaciemnienie i napisy. Zajebiste po prostu :-)

No właśnie użyłem, bo wydawało mi się, że super.

To się nazywa bronić tekstu z pasją! :D

 

 

Przy okazji pozwolę sobie na mały offtop w nawiązaniu do innej dyskusji.

Staruchu, jeśli to czytasz – wspomniana w komentarzach ekranizacja "Nocnego patrolu" jest jednym z tych filmów, które rzeczywiście przekreślam przez alkohol. Może nie było tego dużo, ale to, że główny bohater wiecznie biega jakiś pijany (o czym w ogóle nie było mowy w książce), przeszkadzało mi na tyle, że mimo paru plusów, wolę tej produkcji nie wspominać. I nawet akcja w Rosji tego nie wybroniła, więc jeśli u Ciebie się nie przyczepiłam, to znaczy, że było ok :p

 

Edit: Jak tak sobie czytałam, to stwierdziłam, że “zaszczycasz” trudne słowo xD Sorry, głupawka nocna. Już grzecznie idę spać, bo zaraz Skowronki wstaną.

ekranizacja "Nocnego patrolu"

A kysz! #teamTylkoKsiążkowyNocnyPatrol

 

Trzy słowa, a zawierają pobieżny opis wyglądu i charakterystykę czwartoplanowej postaci.

I to, to akurat popieram w całej rozciągłości. Tylko puściłam do Ciebie oko, że he, he.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

pisałem go w ostatniej chwili, rzutem na taśmę

Panie, idź Pan. :p

@Thargone – tu próbka

https://www.youtube.com/watch?v=-X9xspRObeo

Ech, wychodzi na to, że nie kilka lat, a dużo…

 

@Teyami – czytam, i owszem. “Zaszczycam” uwagą kilka wątków z dobrymi opowiadaniami (ale butów na obcasach, brak, tylko kapcie) :P.

Filmu już nie pamiętam – znaczy był przeciętny. A z książek nie wynika, by narrator pił jakoś nadmiernie? Tak to przynajmniej zapamiętałem.

I jeszcze w kwestii obrony trochę – przeczytaj “Moskwę-Pietuszki” Wieniedikta Jerofiejewa. Nie, żebym się jakoś strasznie tym bronił, ale rozjaśnia trochę podejście co poniektórych do alkoholu.

EDIT: Ja pierdzielę, wpis o 3:52? Niby wiem, że to konkurs o Sowach, ale jednak spać czasem trzeba?!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A z książek nie wynika, by narrator pił jakoś nadmiernie? Tak to przynajmniej zapamiętałem.

W książce to nawet jest scena jak w kiosku kupuje małpkę na rozgrzewkę. Zdaje się wtedy, jak szedł do wieży zrobić awanturę.

 

Wilku, jedna małpka? Toż to prawie kompletny abstynent ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, ale to było ot tak. Bo mu zimno było, a obok był kiosk (kiosk!). Z oczywistością taką. Pamiętam, że przy tej scenie pomyślałem tylko "Rosja" ;D

W książkach bohater był co najwyżej palaczem przez jakiś czas, ale to dopiero jakoś w piątej części :p

W późniejszych częściach to w ogóle obywało mu charakteru z wcześniejszych części. Pytanie czy to bohater się starzał czy raczej Łukjanienko :P

Ooo, Wilku, ja tu widzę temat na dłuższą dyskusję! (Wybacz, Thargone). Na pewno Łukjanienko z wiekiem zmieniał poglądy i miało to jakiś wpływ. Ale mnie się ta przemiana Antona właśnie podobała – po pierwsze dlatego, że mnie wkurzał jako idealista, po drugie – jeśli to się działo na przełomie bodajże kilkudziesięciu lat, to raczej jasne, że człowiek potem inaczej patrzy na świat i wydaje mi się to wiarygodne.

Wielkie dzięki, Teyami, nie ma nic lepszego niż przeczytać, że ktoś się cieszy, iż zajrzał do tekstu! 

Z akcją, tojak już wspominałem – gdybym zaczął kombinować, tobym sie pogubił i nic by z tego nie wyszło. Oczywiście warunki pisania tekstu to żadne usprawiedliwienie i okoliczność – ani łagodząca ani obciążająca, ale jeśli wyszło, to cieszę jeszcze bardziej, niż normalnie. Pisanie to z reguły proces dla mnie okropnie długotrwały i męczący, dlatego tak mało piszę. Nawiązując do komentarza Ac "Panie, idź Pan" – to jak wygrana w piłkę z Niemcami. Nie ma co liczyć, że znów się uda w najbliższej przyszłości :-) 

 

A filmowy "Nocny patrol" całkiem mi się podobał. Pewnie dlatego, że nie czytałem oryginału (jest na wiecznej liście "do rychłego przeczytania"). Mimo mnóstwa minusów, wynikających z chaosu – próbowali upchnąc zbyt dużo wątków – rzecz była niezwykle urocza. Spodziewałem się kopii amerykańskich akcyjniaków fantasy, a wyszło coś… Innego. Charakterystycznego. Zwłaszcza druga, dzienna cześć, z jej totalnie odjechanym i pomysłowym efekciarstwem… 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Teyami, ale ten idealistyczny młody Anton był idealistyczny w sposób wiarygodny. Co biorąc pod uwagę światopogląd samego Łukjaienki jest dość zaskakujące.

Thargone, w filmowym fajne były sceny, ale nie scenariusz. No i aktorzy byli bardzo niedopaswani (dobór aktorki na taką Tygrysek to jakaś pomyłka). Za to wspomniane sceny… Motyw z patelnią przerywającą rytuał mocny. Plus za to, że nie kopiowali książki, tylko pobawili sie w modyfikacje. Minus za to jako wyszło jako całość.

 

Racja, Wilku. Świetne sceny, kiepski scenariusz. Trochę szkoda, bo mogłoby być coś znakomitego. 

Pamiętam, że przy tej scenie pomyślałem tylko "Rosja" ;D

Iii tam… Robiłem tak na studiach. Małpka i na zajęcia. Może dlatego nie skończyłem :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

"Rzucił studia, został muminkiem" :D

Autor włączył się w offtop, znaczy że można offtopować dalej :D

 

No i aktorzy byli bardzo niedopaswani (dobór aktorki na taką Tygrysek to jakaś pomyłka)

Tu się zgodzę, w większości postaci wyglądały zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam (no, może Kostia, Swietłana i Geser w miarę ok). Ale parę z tych dziwnie dobranych jak dla mnie się wybroniło. Np. Zawulon, chociaż za stary, świetnie odegrał takie podejście "I don't care", no i Alisa, zupełnie niepasująca z wyglądu do opisu w książce, miała jednak w sobie coś urzekającego.

 

Spodziewałem się kopii amerykańskich akcyjniaków fantasy, a wyszło coś… Innego. Charakterystycznego. Zwłaszcza druga, dzienna cześć, z jej totalnie odjechanym i pomysłowym efekciarstwem… 

Druga część faktycznie miała fajne momenty. Noo, i w tej serii właśnie chodzi o to, że to nie jest kopia "amerykańskich akcyjniaków fantasy", zwłaszcza książki są na wskroś rosyjskie. Pomijając samo tło wydarzeń, to jest tam większe skupienie na jednostce niż na ratowaniu świata (przynajmniej na początku), zwyczajność obok fantastyki, często powolna akcja i wręcz przegadanie, dylematy moralne i egzystencjalne, sceny podobne do tej, o której wspomniałam u Ciebie – chwytające za duszę, ale pozbawione przesadnego dramatyzmu. Plus w oryginale trochę smaczków, których pewnie w przekładzie nie udało się do końca oddać, jak na przykład ciągłe przechodzenie głównego bohatera z "ty" na "pan" w rozmowach w szefem. Nie mówię, że musisz koniecznie nadrobić książki, bo mają jednak dość młodzieżowy klimat i nie wiem, czy teraz podobałyby mi się tak samo jak kilka lat temu, ale na pewno mają swój urok.

Pod kątem stylu świetnie. Pod kątem kreacji świata bardzo dobrze. Pod kątem fabuły już ciut gorzej, to znaczy wiele elementów jest tutaj tylko zarysowanych, jak te zawirowania polityczne w Oniriadzie. Końcówka też za mało końcówkowa, zbyt otwarta jak dla mnie. Przydałoby się, żeby tekst był tak z dwa, trzy razy dłuższy, żeby móc rozwinąć nomen omen skrzydła. I wygląda to jak pewien wycinek powieści. Dodam, że bardzo fajnej powieści, która chętnie bym przeczytał.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Dzięki, Dziadku! 

Fakt, rozwinięcie bardzo by pomogło, myślę, że nawet wykorzystanie limitu w pełni – te dodatkowe 3k znaków zrobiłoby tekstowi dobrze. Oczywiście konkursowego czasu było dość, to że zebrałem się na ostatnią chwilę niczego nie tłumaczy. Zresztą wygląda na to, że to u mnie typowe – wymyślam świat, który nie mieści się w tekście i czytelnicy czują niedosyt. Tak było w przypadku śpiącej królewny i dawnego czarno białego konkursu. Odpowiedni balans to coś, czego muszę się nauczyć. 

I w ogóle dzięki za podsunięcie mi pomysłu na tekst! Choć nieświadome, i właściwie to już nawet nie pamiętam co tam napisałeś, że odpaliło mi w głowie koncept :-) 

Teyami – rozmowy o fantastyce to żaden offtop. Offtopem byłoby na przykład :

"Poznam Panią, wiek 25 – 45 lat, najlepiej interesującą się muzyką, podróżami i średniowiecznymi narzędziami tortur…" 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

I w ogóle dzięki za podsunięcie mi pomysłu na tekst! Choć nieświadome, i właściwie to już nawet nie pamiętam co tam napisałeś, że odpaliło mi w głowie koncept :-) 

To było coś w stylu, że sowy kładą się spać coraz później, skowronki wstają coraz wcześniej i w końcu dojdzie do punktu przecięcia koło godziny 5. Czy coś w ten deseń. Ale szczerze, to nie widzę tu, żebyś się jakoś tym inspirował, chyba, że faktycznie jakoś hiper głęboko i podświadomie. I koncept pewnie po drodze wyewoluował i pomeandrował nie do poznania. :) 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Tak, to było coś o konflikcie w punkcie styku. I rzeczywiście, daleko padło jabłko :-) 

Ale tak czy owak, Ty żeś zionął weną. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przyłączam się do krytyków zakończenia ;)

 

Choć styl i język robią wrażenie, to po skończeniu lektury czułem, jakbym przeczytał zajmujący prolog, a nie skończony utwór. A to oczywiście wywołało niedosyt ;D

Zostawiasz wiele śladów istnienia większego świata: frakcje gołębi i jastrzębi, armia antyludzka Kruków (jak się ma ona do organizacji, której służy Marek?), kawa jako środek na ukrycie śladów – wszystko to wskazuje na jakąś większą historię, a Ty nagle kończysz wyjaśniając niewiele. A, podobnie jak Szyszkowy Dziadek, gdyby było coś więcej, chętnie bym przeczytał ;)

Więc pozostaje mi pogodzić się z myślą, że napisałem świetny pierwszy rozdział :-) 

O ile zakończenia będę bronił rękami i nogami – tak to sobie umysliłem, a w zapasie było jeszcze 3k znaków gdybym zechciał rozegrać to inaczej, to cała reszta – rzeczywiście może budzić spory niedosyt. To działa u mnie tak, że najczęściej wymyślam sobie poszczególne, luźno powiązane sceny, bohaterów, potem spinam to historią, a potem dochodzi do głosu moja obsesja uczynienia wszystkiego poukładanym, logicznym, spójnym, żeby na każde pytanie "a dlaczego tak, a po co, a skąd?" gdzieś w tekście znajdowała się choć zajawka odpowiedzi. W efekcie prowadzi to do powstania złożonego świata, który jest doskonale spójny w umyśle autora, ale w samym tekście, z braku miejsca, można umieścić jedynie owe "zajawki" sugerujące, że jest tam w tle dużo więcej. 

No i czytelnicy czują niedosyt. Muszę się oduczyć takiego postępowania, bo czasem wydaje mi się, że gdybym wogóle nie tworzył jakiegoś szerszego tła, tekst tylko by zyskał. 

Dzięki wielkie! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Wróciłam. 

Thargone, jak dla mnie, największymi zaletami tekstu jest Twój styl i wykreowany świat. Świat co prawda ledwie zarysowany, ale na tyle intrygujący, że mam ochotę dowiedzieć o nim czegoś więcej i z tego co zauważyłam, przeglądając pobieżnie komentarze nie jestem w tym odosobniona. 

Tak więc, drogi Thargone, telefon w łapkę i klep ile wlezie, bo szkoda marnować potencjał i niewątpliwy talent. Myślę, że nadszedł czas na większą formę, więc trzymam kciuki i czekam!

Zapomniałam dodać, że końcówka mi się podoba. Lubię takie otwarte zakończenia, zmuszające czytelnika do myślenia.

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Wielkie dzięki AQQ! 

Bardzo się cieszę, że doceniacie styl. Pisałem już wielokrotnie (sorki, że ciągle tak to podkreślam, ale naprawdę, naprawę jestem z tego dumny), że tekst był na ostatnią chwilę, napisany właściwie w czasie jednego popołudnia i wieczora – skończyłem pół do trzeciej w nocy, nie zdążyłem nawet przeczytać całości bo usnąłem, obudziłem się przed szóstą i z przerażeniem zauważyłem, że nie kliknąłem "gotowe" i tekst jeszcze nie poszedł :-) a mimo to stylistycznie wyszło fajnie. No super po prostu! 

A co do rozwinięcia… Pisałem też wcześniej o moich ciągotach do prób pakowania skomplikowanego świata do zbyt krótkiego tekstu. To trochę jak posiadanie muskularnego torsu i noszenie zbyt ciasnej koszulki muscle fit – świetnie jest się pochwalić tym, co się tam ma, ale w rozsądny sposób :-) 

Tak czy owak mam już ze trzy teksty, które proszą się o rozwinięcie w długą formę, ale chyba zbyt szybko to nie nastąpi. Bo w tej chwili mam w głowie pomysł na UFO i cichą nadzieję, że zdążę w niecały miesiąc. Potem dojrzewajacy już od jakiegoś czasu pomysł na typowe SF o pierwszym kontakcie, potrzebie postępu i dążeniu do rozwoju, a na końcu nostalgiczną historię o dzieciństwie i duchach, która siedzi mi w głowie tak długo, że muszę się jej w końcu pozbyć… 

Kurde, rzucę spanie. Sen to zło ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone, ja swego czasu napisałem tekst (też z sowami!), który z jednej strony pakuje dużo świata w “tylko opowiadanie”, z drugiej aż się prosi o coś więcej. No i tak powoli dojrzewam do tego, by dobudować do tamtej wizji serię opowieści pobocznych, które będą  się w jakiś sposób uzupełniać. Zawsze to jakiś sposób ominięcia tego, ze się lepiej czuje w krótszej formie :-)

Świetny tekst.

Jak ja potrzebowałem coś takiego przeczytać. Ostatnimi czasy byłem jakiś taki wybredny, krytyczny i czepialski. Zdawało mi się, że staję się sfrustrowanym śledziennikiem, który coraz rzadziej potrafi z siebie wydobyć dobre słowo.

Łaknąłem więc, niczym owa kania dżdżu, przeczytać opowiadanie, które z czystym sumieniem będę mógł pochwalić. 

Terapia typu “thargone” zadziałała i znów jestem wśród żywych.

 

Wracająć do opowiadania. 

Podtrzymuję opinię, że jesteś jedną z bardziej utalentowanych osób na tym forum. Serio.

Piszesz zdania barwne, czasem zbyt długaśne, czasem przesycone nadmiarem kwiatków, a mimo to wszystkie te zdania wciągam bez mrugnięcia. Co więcej, napawam się nimi.

Czytając powyższe opowiadanie, miałem wrażenie, że nawet jakby nie miało żadnej fabuły, a poprzestałbyś na opisach kierowców posilających się na stacji benzynowej, to i tak byłbym zachwycony.

Dodatkową przyjemność wzbudziły swojskie nazwy: tu ulica oławska, tam Bogunów, o Biedronce nie wspominając.

Właśnie, kto w rzeczywistości mieszka w Bogunowie przy Konopnickiej 24? Tak, sprawdziłem na Google to miejsce ;)

Odnośnie do ogólnego pomysłu onirycznego świata, materializującego się na Ziemi, to kolejny plus. Choć nie ukrywam, że to raczej wisienka na torcie niż istota sama w sobie, bo zachwyciła mnie przede wszystkim forma.

 

Opowiadanie warte pierwszej trójki w sowo-skowronkowym konkursie.

Warte również nominacji, co też z przyjemnością czynię.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Drogi Thargone, 

idźże się ugryź w zad z tym szalonym talentem do tworzenia wciągających światów i operowania zjawiskowym językiem. To jest bardzo nieuprzejme wobec zwykłych zjadaczy chleba, tak piękne rzeczy kreować. :C

Sama koncepcja uniwersum – dodatkowy świat, ten drugi, wyrosły na pożywce snów ludzi śpiących na całym świecie – zmiotła mnie w jednej chwili z krzesła, przysięgam. Aż cofnęłam się do góry, żeby sprawdzić, czy zdrowo nie przeholowałeś sobie z liczbą znaków – a tu proszę, zdołałeś tak barwne uniwersum, intrygę, podzielone kasty zmor i elementy biograficzne bohatera zamknąć w niewiele ponad 16k. Jestem pod wrażeniem. 

Przepięknie władasz słowem – niektórym taka lekko poetycka narracja mogłaby nie przypaść do gustu jako zbyt przekolorowana, ale mnie podbiła bez reszty. Świetnie tworzysz klimatyczne neologizmy. A że nasz nocny stwór nazywa się (sic!) Marek, to niech Cię drzwi ścisną, przebiegły człowieku! 

Z łezką rozrzewnienia witam prawie-że-rodzinną-dziurę. Opowiadanie, prócz mnóstwa olbrzymich plusów, zyskało u mnie drobny punkcik jeszcze za Bogunów. Chociaż… gdzie się podziała ta koszmarna maszkara, która stoi na zakręcie głównej ulicy niedaleko stawu? Toż to wypisz-wymaluj potwór z najgorszych snów.

Podsumowując: czysta poezja. I to bynajmniej nie rodem z Oniriad, bo doskonała, a Oniriad dał ludziom podobno tę kiepską.

Uniwersum warte dalszego rozwijania. Mam nadzieję, że dane mi będzie jeszcze coś tu przeczytać. ;)

Gratulacje! 

Z zazdrością: W. O. 

 

 

Dziwnie się czuję po lekturze, bo opowiadanie jest fajnie napisane i czytało mi się znakomicie, tylko nie bardzo wiem o co tu chodzi… Czy czytałam o ludziach, czy o ptakach? Czy rzecz dzieje się na jawie, czy we śnie? Czy w świecie nam znanym, czy w jakimś wymyślonym? I dlaczego nadchodzący dzień tak źle działał na bohatera? A to tylko niektóre z pytań.

Wszyscy są zachwyceni i chwalą, a ja muszę wyznać, że czuję się jak jakiś głupek… :(

 

które nie zdą­ży­ły umknąć pod lo­dów­ki z piwem. Po czym przy­su­nął krze­sło i do­siadł się bez­ce­re­mo­nial­nie. –> Raczej: …pod lo­dów­ki z piwem, po czym przy­su­nął

 

Miała tak ładny uśmiech, że zdo­łał prze­drzeć się przez cięż­kie otyn­ko­wa­nie ma­ki­ja­żu. –> Proponuję: …przez cięż­ki tyn­k ma­ki­ja­żu.

 

ostry chełm ko­ściel­nej wieży… –> Thargone! Bój się bogów! Jak mogłeś?!

Winno być: …ostry hełm ko­ściel­nej wieży

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wracam, by dać znać, że nominowałem Twój tekst do piórka.

Długo biłem się z myślami, bo miałem wątpliwości, ale doszedłem do wniosku, że to jedyne opowiadanie na forum, do którego wróciłem tylko po to, by przeczytać jeszcze raz niektóre opisy. A to chyba coś znaczy, prawda? ;)

Plus za lelki, Yeatsa i Gaimana (”Sen tysiąca kotów” się kłania).

Minus za wartburga i przekombinowanie w tych zwalczających się frakcjach.

Napisane pięknie, ale za krótko, nie dałeś się pomysłowi rozwinąć i wciągnąć czytelnika. Za mało o Amelii. I jednak za mało o Nielotach. Odnalezienie Konstantego grubymi nićmi szyte.

 – Zazdroszczę wam, agentom (…) Musisz namierzyć agenta.

Tutaj się trochę posypało zawiązanie questu, bo nie oddzieliłeś czytelnikowi wystarczająco policjanta od zbiega.

 

Ale opisy przepiękne. I pomysł cudnie odjechany. Poszerzałbym.

 

EDIT: Doczytałem komentarze. Cobold mówi: “Finału nie rusz!”.

Urban fantasy to nie moja działka, ale twój język i opisy tworzą wciągającą mieszankę. Nawet pomimo faktu, że pada tutaj sporo terminów, z których część wytłumaczyłeś dosyć oględnie, czytałem z zainteresowaniem.

W paru miejscach zgrzytnęła mi może konstrukcja. To odnalezienie Konstantego takie trochę za łatwe, ale wiadomo – limity.

Najlepiej wychodzi koncepcja uniwersum, nawet jeśli tylko ślizgasz się po wierzchniej jego warstwie. Interesujące jest wykorzystanie snów, ci wszyscy agenci – aż szkoda, że mam wrażenie, że to tylko jego wierzchnia warstwa. Ciekaw jestem, co będzie głębiej tej króliczej nory.

Aha – finał bardzo fajny. Dla mnie super jest taki suspens, zwłaszcza że podciągnąłeś wcześniej napięcie do bardzo ładnego poziomu. Owszem, to ryzykowne zagranie, ale mi się ta końcówka podoba.

Podsumowując: interesujący koncert fajerwerków. Trochę może niezgrabny fabularnie w niektórych miejscach, ale nadrabia to konstrukcją świata.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

“…albo jedzenie da kotów…” – dla

 

“O dziwo, nawet niespecjalnie śmierdział. 

 – Jasne. – Wyjąłem dwie dychy i włożyłem mu do wielkiej, zadziwiająco czystej dłoni.”

 

“Dwóch kierowców ciężarówek, z Lidla i z Biedronki, wspólnie pochłaniało hot-dogi w milczącym geście pojednania.” – Nie jestem przekonana, czy “pochłanianie” jest gestem

 

“– Projekcji? – gwizdnąłem cicho.” – A tu jestem przekonana, że nie da się gwizdnąć słowa “projekcja”. Bohater się dziwi i gwiżdże ze zdumienia/podziwu, ale robi to raczej osobno. Znaczy “Gwizdnąłem” wielką literą.

 

“Konopnickiej dwadzieścia cztery[-,] to gdzie?”

 

“odpowiedziała ostrzem meridianu.” – Kompletnie nie rozumiem, co to jest ostrze meridianu…

 

I niestety nie bardzo też rozumiem całego zakończenia, od momentu gdy bohater znalazł Słowika na polu. Za mało miejsca, za duża wizja, za dużo danych upchniętych w krótkim fragmencie. Przeradzasz “lokalną” opowieść dotyczącą danego bohatera w jakąś niespodziewaną wielką wojnę obejmującą cały świat – a nawet dwa. Za dużo za szybko. A szkoda, bo czytało mi się dobrze, zaciekawiłeś mnie pomysłem, lubię takie przenikanie się rzeczywistości (sama mam pomysł na świat postapo powstały po tym, jak ludzi wykończyło coś pochodzącego ze snów ;) i w ogóle, ale końcówka mnie zdecydowanie nie przekonała. Masz materiał na dłuższą opowieść, nie sprawdza się to w takiej krótkiej odsłonie.

 

No i jak bohater żył z tym swoim Skowronkiem, skoro sam był Sową? ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Fiuuu… Chwilkę mnie nie było, a tu proszę, ile nowych komentarzy. 

Najpierw – ogromnie dziękuję za nominacje. Wygląda na to, że o ile z odbiorem pomysłu i fabuły było różnie, to styl raczej się spodobał, a to cieszy mnie niesamowicie. Do tej pory, gdy ktoś twierdził, że machnął fajny tekst w parę dni, albo nawet i w ciągu jednego posiedzenia, to chciałem z zazdrości rzucać w niego papierem toaletowym. A tu się okazuje, że ja też potrafię. Bomba. 

Dzięki za docenienie smaczków, tudzież niedocenienie:

Minus za wartburga

Cóż, nie każdy potrafi dostrzec prawdziwe dzieło sztuki ;-) 

Właśnie, kto w rzeczywistości mieszka w Bogunowie przy Konopnickiej 24?

Bogunów naprawdę istnieje, ma też ulicę Konopnickiej, ale nie wiem ile jest tam numerów :-) W Bogunowie nie ma też stacji ani kościoła. Właściwie powinienem użyć bardziej nadających się Węgier, ale jakoś… No nie wiem dlaczego akurat Bogunów. 

Reg – to w zasadzie kolejny mój tekst, w którym próbowałem prężyć światotwórcze muskuły, oblekając je w zbyt kusy i przyciasny tekst. Fabuła powstawała właściwie w trakcie pisania, grubą dratwą zszywając poszczególne sceny i łaty pomysłu. I tak uważam za sukces fakt, iż niektórym to nie przeszkadzało. 

W skrócie – wymyśliłem sobie dodatkową rzeczywistość, taką jakby wirtualną, powstałą i utrzymywaną dzięki ludzkim umysłom, które śpią. Świat ów, nazwany Oniriadem, zamieszkują senne demony, mary i tym podobne. Nie jest to cudowny świat – oniryczny, pokręcony, nielogiczny i nieprzewidywalny, więc istoty zamieszkujące go dybią na naszą konkretnie ustaloną, materialną rzeczywistość. Utrudniają im to wewnętrzne podziały, jak i fizyka – masowe "umaterialnienie" niematerialnych istot jest niewyobrażalnie kosztowne energetycznie. 

Agenci to zmory i inne senne istoty, ogromnym kosztem "ucieleśnione" i udające ludzi, w różnych celach. Nieloty to agenci, którzy się urwali mocodawcom i ukrywają się wśród ludzi. 

Ptasie określenia pełnią w zasadzie rolę metaforyczną, trochę jak u ludzi – Jastrzębie – radykałowie, Gołębie – ugodowcy. Jedni są aktywni nocą, wykazują się pewnymi zdolnościami (magicznymi?) w dzień kompletnie do niczego się nie nadając, dlatego "Sowy". "Skowronki" odwrotnie, działają w dzień. Odpowiednio do ludzkich rytmów dobowych, tylko bardziej :-) 

Istotnie, materiału tu sporo, zdecydowanie za dużo na siedemnaście tysięcy znaków. Obiecuję, że następny tekst będzie bardziej wyważony!

…ostry chełm kościelnej wieży… –> Thargone! Bój się bogów! Jak mogłeś?!

W takiej sytuacji honor pozwala mi tylko na jedno – dobyć kartki i się nią rytualnie zaciąć. 

No i jak bohater żył z tym swoim Skowronkiem, skoro sam był Sową? ;)

Bo to Prawdziwa Miłość była, a taka nie poddaje się ograniczeniom :-) 

 

I jeszcze raz ogromne dzięki wszystkim! 

 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Akurat nawiązanie do Wartburga cudne, pewnie nie dla wszystkich czytelne, ale fajnie pokazujące jak postrzegać dzielnicę, w której znalazł się bohater  :-)

Przeczytałem, bo zobaczyłem, że tekst jest nominowany, a brakuje mu głosu, ale… Nie wiem, co się dzieje, i być może to tylko moja wina, całkowicie, więc wybacz Thargone i weź na to poprawkę, ale ten tekst jest bardzo… ekhm… nieudany.

 

Biegłem przez park, oddychając mrokiem. 

Ciemność nawet tutaj nie miała lekkiego życia. Zmuszona do lawirowania między nielicznymi latarniami i zabrudzona świetlnym smogiem miasta, najchętniej chowała się w zaroślach i pod rozłożystymi kasztanowcami.

Biegł bohater, a tu nagle o „kimś” innym, o tej jakże biednej cierpiącej, bo ma ciężkie życie, ciemności. Jakoś w ogóle jej nie współczuję. ;)

 

Pilnując chlapiącego rytmu kroków, podziwiałem noc. Normalny człowiek niczego specjalnego by tu nie dostrzegł, ale przede mną ciemny park prezentował się w pełnej krasie; z ostrą, ziarnistą fakturą ścieżek, rozczochranymi fraktalami gałęzi, pstrokacizną liści i dynamiczną mozaiką cieni. Jak monochromatyczny Monet. 

O jej, jaki ten biegnący człowiek jest wyjątkowy i niesamowity, lepszy niż normalny człowiek. Na prawdę: Łał, tym bardziej, że jeszcze nie wiem kim jest, chociaż… po przeczytaniu nie zmieniłem zdania.

 

Zmęczone mięśnie i piekące płuca dały znać, że już dość. Zarośla kończyły się przy szosie oławskiej, skręciłem na asfaltowy chodnik i wybiegłem spomiędzy drzew, niedaleko całodobowej stacji benzynowej. Takiej ze sklepem, w którym można kupić niezbędne każdemu kierowcy rzeczy, czyli kawę, czasopisma, piwo albo jedzenie dla kotów.

W sumie to ciekawe, że wyjaśniasz do czego służy sklep, że kierowca może sobie kupić gazetę i piwo. Hę?

 

Nie trzeba było czekać długo. W drzwiach stanął potwór. Wysoki, nieludzko chudy, z długimi ramionami. Metalowe ostrza, wystające z mankietów, niemal sięgały podłogi. Twarz była jak porcelanowa maska, której gładkość zakłócały tylko szczeliny oczu i szerokie pęknięcie ust

Uuuaaa Potwór! Nieludzko chudy! I twarz była? Twarz miał… Albo: jego twarz, niczym porcelanowa maska… Niestety groteskowy jest ten opis, brrr, strasznego potwora, tylko że on wcale nie jest straszny.

 

Podszedł do mojego stolika, po drodze prawie potrącając nieświadomego sytuacji gościa od słodyczy i pochłaniając cienie, które nie zdążyły umknąć pod lodówki z piwem, po czym przysunął krzesło i dosiadł się bezceremonialnie.

…umknąć spod lodówki z piwem (a może one uciekały pod lodówki, hmm) Generalnie to mało sprytne te cienie. No i jaki ten potwór jest bezceremonialny, drań jeden, cham po prostu. No źle się to czyta.

 

 – Masz rację, szkoda czasu – mruknąłem z niesmakiem. 

 – I dlatego zrobilibyście wszystko, by tu pozostać – ciągnął, niezrażony. – Prawda? 

 – Do rzeczy. 

 – Musisz namierzyć agenta. Teraz, zaraz, jak najszybciej. 

 – Aha. – Wjeżdżaliśmy do znajomej dzielnicy. – Skąd pośpiech? 

Ale już? W tej sekundzie? Przecież przyszedłem na kawę. ;)

 

Morfeusz głośno smarknął, choć nie miał nosa.

To ci wyczyn!

 

Odwzajemniłem uśmiech. I tak cię dorwę. Za to, co zrobiłeś Amelii. Za to, co ja jej musiałem zrobić. 

O la la… poważna groźba, prawie ciarki przechodzą, tym bardziej że nie wiem, co zrobił Amelii.

 

Poruszałem się szybko i bezszelestnie, na skrzydłach nocy – mógłbym powiedzieć, gdybym pisał romanse.

(na widowni wciąż panowała cisza ;)

 

 – Byłem Sową, tak jak ty. – Odetchnął głęboko, zionął smrodem niestrawionej kawy i strachu. – Umiem rozpoznawać uczucia, odczytywać zamiary.

 – Gdzie jest portal? Gdzie jest Słowik?

Nie wiem, co wyczytał z moich oczu. Jak zinterpretował mój zapach. Dlaczego zdecydował się powiedzieć.

 – Bogunów, Konopnickiej dwadzieścia cztery. Pole na tyłach gospodarstwa.

Opuściłem spojrzenie.

Łatwo poszło. Musiał mieć superhipermegaspojrzenie.

 

Lecz jestem biedny, mam tylko sny. Moje sny ścielę pod twoje stopy. Stąpaj ostrożnie, bo stąpasz po snach. 

Nie wiem czy to cytat, ale straszna łopata.

 

Wygładziła sukienkę, poprawiła włosy. Nieprawdopodobnie błękitne oczy błysnęły wściekle

Błysnęły wściekle, bo nie zdążyła makijażu zrobić. ;)

 

Ależ ja się rozjechałem z tym opowiadaniem…

 

edyta: Może dodam dla jasności, że odebrałem styl jako wymuszony, a sporo scen ma małą wiarygodność. Stąd nie dało się odebrać tekstu poważne ani nawet jako dowcipnego. 

 

No, teraz to wpadnę w depresję i się w sobie zamknę i już nie otworzę. 

o tej jakże biednej cierpiącej, bo ma ciężkie życie, ciemności. Jakoś w ogóle jej nie współczuję. ;)

Ależ z Ciebie nieczuły Blackburn. Nie wiem jak można nie współczuć ciemności :-) 

O jej, jaki ten biegnący człowiek jest wyjątkowy i niesamowity, lepszy niż normalny człowiek

No, dokładnie tak :-) 

W sumie to ciekawe, że wyjaśniasz do czego służy sklep, że kierowca może sobie kupić gazetę i piwo. Hę?

Na końcu zdania, tam gdzie było o piwie i kocim jedzeniu, miała brzmieć ironia, ale chyba po prostu ledwie puknęła. 

Niestety groteskowy jest ten opis, brrr, strasznego potwora, tylko że on wcale nie jest straszny.

Straszny był pewnie tylko dla tego, kogo straszył we śnie. Ogólnie miał być sztampowy i groteskowy:

 "– Specjalnie dla mnie przebrałeś się za… – Wykonałem niepewny gest, jakbym nie mógł znaleźć właściwego słowa. – Za japońskiego Krugera? W ten sposób nie zrobisz na mnie wrażenia."

…umknąć spod lodówki z piwem (a może one uciekały pod lodówki, hmm) Generalnie to mało sprytne te cienie. No i jaki ten potwór jest bezceremonialny, drań jeden, cham po prostu. No źle się to czyta.

To fakt, wredna paskuda, nic dziwnego, że bohater go nie lubi. A że źle się czyta… Hm, nie wiem co mógłbym tu poprawić. 

Ale już? W tej sekundzie? Przecież przyszedłem na kawę. ;)

No, podkreślam. Nic dziwnego, że bohater go nie lubi :-) 

To ci wyczyn!

A nie? 

O la la… poważna groźba, prawie ciarki przechodzą, tym bardziej że nie wiem, co zrobił Amelii.

Przy tamtym zdaniu proponuję wyobrazić sobie minę Liama Neesona. Wtedy ciarki murowane :-) 

(na widowni wciąż panowała cisza ;)

Słusznie, dowcip mi się stępił. Muszę podostrzyć :-) 

Łatwo poszło. Musiał mieć superhipermegaspojrzenie.

Bo miał. Ale nie tylko:

"Nie wiem, co wyczytał z moich oczu. Jak zinterpretował mój zapach. Dlaczego zdecydował się powiedzieć." 

I jeszcze:

" – Konstanty wierzył w ciebie. Myślisz, że bał się Lelków i dlatego cię tu przysłał?" 

Nie wiem czy to cytat, ale straszna łopata.

Cytat i łopata. Celowo. Bo:

" Amelia zawsze mówiła, że najlepsze, co Oniriad dał ludzkości, to kiepska poezja." 

Błysnęły wściekle, bo nie zdążyła makijażu zrobić. ;)

No ba. Miała od cholery i jeszcze trochę na głowie :-) 

 

Ale na serio – rozjechałeś się, mogę tylko powiedzieć – trudno. Bo nie chodzi o jakieś błędy czy niedoskonałości, które da się poprawić, tylko ogólnie, całościowo do bani, na każdym poziomie. Cóż, styl jest przerysowany i przekoloryzowany celowo, podobnie jak lekkie "nawiasy" poszczególnych scen – owe "nawiasy" to dla mnie takie ujęcie stuprocentowego realizmu i dołożenie pewnej sztuczności, wynikającej z konwencji fantasy. Dla Ciebie to brak wiarygodności – nic na to nie poradzę. Mogę jedynie powiedzieć, że następny tekst będzie zdecydowanie bardziej stonowany, jeśli chodzi o styl i wiarygodny fabularnie, gdyż zamierzam się zmierzyć z porządna SF. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

No, teraz to wpadnę w depresję i się w sobie zamknę i już nie otworzę

I o to mi chodziło. ^^

 

Bo nie chodzi o jakieś błędy czy niedoskonałości, które da się poprawić, tylko ogólnie, całościowo do bani, na każdym poziomie. 

No… nie do końca się zgodzę, bo uważam, że da się to poprawić. Raz, czy to jest absurd, coś na poważnie, czy miało być dowcipnie i tyle? Proponuję się zdecydować. Oczywiscie, czasem można puścić oko do czytelnika, ale taka mieszanka bez wyraźnego toru, czyni tekst klasy D. Kolejna sprawa to wiarygodność: nie chodzi tu o wiarygodność w sensie rzeczywistości, tylko o sprawę zawieszenia niewiary. Mamy jakże biedne cienie, ale czytelnika wcześniej nie przygotowano, dlaczego mogą być biedne. Bez tego… kiszka. Podobnie z super lepszym bohaterem od zwykłego człowieka: dlaczego lepszego? Znowu czytelnik nie został wcześniej przygotowany. Podobnie z groźbą bohatera: teraz wychodzi, że to jest jakiś narwaniec tylko. Bo dlaczego nie?  Takich motywów, gdzie wrzucasz czytelnika w środek bez przygotowania, jest w tekście sporo. To jest główny błąd powtarzany w całym opowiadaniu.  Do tego niestety wymuszony styl (oczywiście na mój odbiór), niby-poetycki. Przez to jest, na mój gust, cieniutko. 

No… nie do końca się zgodzę, bo uważam, że da się to poprawić.

Tylko nie zawsze poprawa jest wskazana. Bywa tak, ze co dla części czytelników będzie solidną poprawa, dla innych skreśli to, co buduje odbiór tekstu.

 

Tylko nie zawsze poprawa jest wskazana. Bywa tak, ze co dla części czytelników będzie solidną poprawa, dla innych skreśli to, co buduje odbiór tekstu.

Bardzo głęboka myśl, aż sobie to zapiszę. ;)

 

 

Riposta ripostą, ale powiedz, ze nigdy nie widziałeś w komentarzach, że część komentujących zachęcała autora do modyfikacji tekstu w jedną stronę, a część w druga :P 

Yhm… widziałem, normalna sprawa, ale thargone jest kuty na cztery nogi  i wątpię, żeby tych uwag nie ważył. 

A ja się nie zgodzę z dogmatem modyfikacji tekstu, bo czytelnik tak chce. Preferencje są różne, bo każdy z nas dysponuje inną osobowością i bazą kulturową, co rzutuje na odbiór opowiadań. Nie da się poprawiać tekstów tak, by bezkrytycznie zachwycony był każdy. Mnie na przykład kupiły tu elementy, które Blackburn wskazuje jako wady. Jeżeli cokolwiek ma się tu zmienić, to raczej dlatego, że Thargone tak uważa.

Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. 

No dokładnie o to mi chodziło. Nie dość, ze czytelnicy są różni, to jeszcze oczekiwania czytelników nie zawsze idą w parze z tym, co autor chciał przekazać. Ba, nie zawsze autor chce wszystko wyłuszczyć w komentarzach, niektóre fragmenty tekstu wyjaśnione tutaj mogą skreślać ewentualne sequele. Argumentów za ostrożnością w tym zakresie jest więcej. Poprawki tak, ale tylko do pewnej granicy.

Ale mogę mieć swoje zdanie? A tak ogólnie to na prawdę myślicie, że Autor będzie wprowadzał gruntowne zmiany, o których pisałem? No weźcie… ;)

Jasne, że możesz. :D Ale lecąc prostą matematyką: ja uważam, że jest całkiem zgrabnie, Wilk chyba też, Ty nie. 2:1. Wniosek: panie Thargone, jest dobrze, proszę nie ruszać za bardzo!

Blackburn, możesz :P Pytanie czy my możemy? :P  I czy Thargone pozwolił czytelnikom dyskutować na ten temat? :P Oby nie skończyło się na tym, ze postanowi nie działać pod dyktando którejkolwiek z frakcji i skasuje tekst ;-) 

 

Tak jest. Skasuję, a potem zostanę trollem i zacznę się mścić. 

Powody, dla których Blackburn nie lubi tekstu są dla mnie zrozumiałe i rzeczywiście, pewnie można byłoby tekst w tym kierunku pociągnąć. Oczywiście tego nie zrobię, bo byłby to inny tekst – tu nie chodzi o wyprostowanie krzywych zdań, czy poprawa ortografów. Łatwiej po prostu napisać coś innego. Ewentualnie solidnie rozbudować, rozciągnąć tekst, by nie pakować czytelnika bez przygotowania w te wszystkie biedne cienie i zemsty bez powodu. Cóż, są czytelnicy, którym podoba się obecna wersja, więc zmian nie będzie. Ale taki tekst, takim stylem, to nie jedyny sposób, w jaki potrafię pisać (mam nadzieję, kurde). Szykuję przyziemną (he he) SF, choć pewnie nie zdążę na UFO, bez pseudopoetyckich skrótów. Zobaczymy :-)

I czy Thargone pozwolił czytelnikom dyskutować na ten temat? :P

Dyskutować to czytelnicy mogą o wszystkim. Nawet o hot-dogach kierowców ciężarówek. 

Poza tym nie ważne co piszą, ważne, że piszą :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

zacznę się mścić.

 

To wyjaśnia aktualny avatar…

 

Z takich pokrewnych tematów – pod moim tekstem jedni piszą, że są  infodumpy, inni, że za mało informacji o świecie. Sowy mają mieć imiona, ale nie być za bardzo jak z Króla Lwa. Wszyscy są zgodni, że sów powinno być więcej, ale chcieliby rozwinięcia opisu świata – i teraz pogódź to wszystko człowieku/wilku :D 

 

To wyjaśnia aktualny avatar…

Nie nie, siekiera jest na choinki. Będę włamywał się na konta tych, którzy mnie zdenerwowali i w ich imieniu publikował kompromitujące opowiadania. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Czekaj, czekaj, czy Ty aby nie zrobiłeś już tego kilku politykom? ;-)

Babska logika rządzi!

<apeluje o unikanie tematu polityki w trakcie święta Sol Invictus>

O amerykańskich też nie można poplotkować? ;-/

Tam jakiś burmistrz czy inny konsul chlapnął coś głupiego na FB…

Babska logika rządzi!

Nie, politykom nie, oni nie potrzebują pomocy w głoszeniu głupot. Myślałem raczej o tym, że gdyby tak, przykładowo, Finkla sponiewierała mnie recenzją, to wnijdę na jej konto i opublikuję w jej imieniu płaczliwy, paranormalny romans z happy endem. A jako Blackburn napiszę wiersz. 

Bójcie się! 

A jak które podskoczy, to piórek nie będzie! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ojojoj!

Thargusiu, wszystkie Twoje teksty są rewelacyjne. Jestem nimi zachwycona. Gdyby nie to, że po przeczytaniu długo nie mogę wstać z kolan i się ogarnąć, każdy jeden zgłaszałabym do piórka.

Babska logika rządzi!

To ja już będę cicho, żeby przypadkiem nie powstał hymn pochwalny na cześć Trzech Świnek…

Nie wzięło mnie, Thargone. Na początku wydawało mi się nawet, że temat przewodni konkursu wplotłeś na siłę, ale później temat rozwinąłeś i nie miałem już takich obiekcji. Tyle tylko, że rozwinąłeś go za bardzo, coś jak u Finkli. Mnóstwo nazw własnych , coraz to nowe fakty, no za dużo tego na niecałe 17k znaków. Szalę goryczy małego rozczarowania przechylił Słowik:

– Jastrzębie organizują przewrót. Jeśli nie wrócę do Oniriadu i nie ostrzegę kierownictwa Gołębi, przejmą pełnię władzy. 

Dodatkowo wyskakujesz z kapelusza z jakąś ważną Amelią, która owszem, podobno pięknie potrafiła śpiewać i kiedyś zginęła, ale po co o niej wzmianka, to już nie wiem. Aha, jeszcze Kruk na koniec, prawie jak ptasie radio. I nie piszę tego złośliwie, to dla mnie materiał na coś znacznie dłuższego i wtedy to mogłoby być naprawdę fajne, bo tekst ma duży potencjał. Tylko ta skrótowość i ilość danych. To jednak zupełnie subiektywne odczucie. Jestem pewny, że wielu utwór się spodoba.

Pozdrawiam.

Rzeczywiście, dużo informacji w charakterze zajawek raczej, niźli istotnych faktów. Cóż, za dużą historię chciałem tu upchać. Na szczęście są tacy, którym to nie przeszkadzało za bardzo. 

Zobaczysz, wkrótce napiszę taki tekst, że w te pędy pognasz do piórka nominować :-) 

Dzięki! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

W to nie wątpię, tylko czy jest Ci to jeszcze potrzebne? I moja nominacja i w ogóle piórko. Swoją drogą powyższe opowiadanie ma już nominację, ale piórka nie dostanie. Za to w plebiscycie roku będziesz wysoko, może nawet na drugim miejscu, najdalej na piątym, pierwszeństwa Szeptom Pielgrzymów nikt już chyba nie odbierze. Ponawiam więc pytanie, czy coś więcej jest Ci na portalu potrzebne? Raczej nie.

Namawiam Cię (chyba już od jakiegoś czasu) na coś większego, przynajmniej powieść. Wydaje się to być naturalnym, kolejnym krokiem. Kwestia podejścia. Sam zacząłem od konspektu, tylko pomysł i charakterystyka postaci ma już 40tys znaków, ale samo pisanie powieści musi jeszcze poczekać. Na razie mam w planach coś innego do napisania i na portalu pewnie nic w przyszłym roku nie opublikuję. No, może na jakiś ciekawy konkurs. Dlaczego Ci o tym mówię? Ano niewiele jest takich talentów, które siadają, piszą powieść i ją kończą, znaczy bez planów, konspektów itp. Myślę, że w Polsce pokutuje złe wyobrażenie pisarza, jako talentu natchnionego przez Boga, który siada, wzdycha i pisze. Ja porównałbym pisanie do budowy domu. Czy można zbudować go bez planów? Można, ale ilu to robi i naprawdę umie? :)

Znajdź swoją drogę na powieść, skup się na lożowaniu, piórka zostaw innym. ;)

Pozdrawiam i przesyłam impuls myślowy, który zagnieździ się w Twojej głowie i wzbudzi działanie.

 

Darconie, kiedyś napisałeś, że czekasz na mój tekst, który zawali Cię z nóg. Moją ambicją jest więc stworzenie takiego :-) 

Ale też pomyślałem sobie, ze fajnie by było przejść taki klasyczny szlak bojowy na tym forum – od żałosnego debiutu, przez bibliotekę, piórka (po drodze może lożę :-)) po najlepszy tekst roku. Ostatniego poziomu jeszcze nie osiągnąłem (choć miałem nadzieję, że uda mi się jeszcze w tym roku napisać na ufowy konkurs coś na miarę "Szeptu pielgrzymów" – niestety nic z tego), ale z pewnością podejmę próbę w kolejnym. 

Ale generalnie myślę, ze masz rację. Należy mierzyć gdzieś dalej. Nie wiem, czy będę wkrótce startował z powieścią (w zasadzie dałbym radę, to wszystko jest kwestią zaangażowania i możliwości poświęcenia odpowiedniej ilości czasu na, jak to ładnie nazwałeś, budowę domu) ale z pewnością nastał czas na szukanie możliwości papierowej publikacji. Zapewne wkrótce będę pytał ludzi o dostępne ścieżki i najlepsze możliwości, bom zielony w tej kwestii. 

Cóż, pozostaje mi tylko podziękować i życzyć Ci powodzenia w tworzeniu Twojego dzieła! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

To ten rodzaj opowiadania, które bardzo przyjemnie mi się czyta, tylko nie bardzo wiem, o czym. Teoretycznie sobie wszystko poukładałam (ratowanie wyśnionego świata), nie mam się do czego przyczepić, a jednak nie porwało mnie.

Ale czytało mi się bardzo dobrze :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Anet! 

Czyli – za dużo grzybów w barszczu i trudno jest się zaangażować. Rozumiem. Choć cieszę się niezmiernie, że bardzo dobrze się czytało! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Też się cieszę ;)

Przynoszę radość :)

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Sowy są świetne ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytałem już jakiś czas temu, ale potem wciągnął mnie wir przedświątecznych przygotowań, lepienia pierogów i inne takie. No, ale musiałem wrócić, żeby napisać, że bardzo mi się “Słowik…” podobał :) Ciekawy świat, super napisane, świetny tekst :) 

Wielkie dzięki, Leniwcze! Cieszę się, że ospałość nie powstrzymała Cię przed powrotem! ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

(offtop)

 

Tu się zgodzę, w większości postaci wyglądały zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam (no, może Kostia, Swietłana i Geser w miarę ok)

 

Teyami, zmieniając “”Heser” na “Geser” sprawiłaś, ze przeczytałem “Gesler” i się zacząłem zastanawiać, do której postaci pijesz XD

 

[offtop goes on]

Taki już problem z Rosjanami – Gitler, Gienrich itd.

A Teyami szacun – czytać po rosyjsku? Nawet zgrzybialcy zazdroszczą :).

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

To, co Rosjanie robią z nazwami własnymi, jest bardzo zabawne. Swego czasu długo medytowałam nad “Czarlzem Derwinem”. A może to “Dikens” był… ;-)

Babska logika rządzi!

Słynna “kamanda Pinka Fłojda” :D

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nieee, tylko nie Gesler, nie cierpię jej!!! :D Z tym g i h to faktycznie czasem można zdurnieć, podobno nawet w oficjalnym tłumaczeniu raz jest Gorodecki, raz Horodecki. 

Przykłady nazw własnych oczywiście piękne :D

Staruchu → No, czytać spoko, a jak potem przyjdzie coś powiedzieć, to nagle “olaboga gdzie był akcent w tym słowie cholera nie pamiętam to ja lepiej posiedzę cicho nie będzie siary” xD 

Wiesz, że cenię Twój styl, ale tym razem nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przeszarżowałeś. Nie mam co prawda tak negatywnych odczuć jak Blackburn, jednak coś mi tutaj nie grało. Jakbyś w pewne nuty uderzał zbyt mocno. Najeżyłem się już na początku przy tym “oddychaniu mrokiem”. Może to kwestia ironicznych skojarzeń ze słowem “mrok”? Może po prostu nie trafiła do mnie ta metafora? Dalej – miejscami – jest dla mnie zbyt plastycznie, zmysłowo, jaskrawo. 

A z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że w tym onirycznym tekście takie przerysowanie jest uzasadnione. 

I to nie jest tak, że mi się wykonanie nie podobało. Po prostu w poprzednich Twoich tekstach byłem językiem urzeczony, a tutaj trochę kręcę nosem. 

Przykładowo:

Normalny człowiek niczego specjalnego by tu nie dostrzegł, ale przede mną ciemny park prezentował się w pełnej krasie; z ostrą, ziarnistą fakturą ścieżek, rozczochranymi fraktalami gałęzi, pstrokacizną liści i dynamiczną mozaiką cieni. Jak monochromatyczny Monet. 

Tutaj zazgrzytało mi to “normalny człowiek niczego specjalnego by tu nie dostrzegł”. Czy człowiek wrażliwy na każdym kroku myśli sobie o tym, że jest taki wrażliwy? 

Z kolei to:

Wymiętoszony, bezdomny pijaczek pojawił się nagle, jakby noc trzymała go pod językiem i wypluła tuż przed moim nosem.

jest całkiem w porządku. Mocne, ale fajne. 

No ale znowu, przykład:

Świat na zewnątrz zmienił się, zmatowiał. Coś odebrało ciepłą żółć latarniom, zostawiając światłu nieprzyjemną, brudną biel. Wściekle czerwony neon wystygł do ochry, a cienie pochowały się w kałużach. 

Tu urok akapitu psuje mi “coś odebrało ciepłą żółć latarniom”. Bo zmatowiały świat – zajebiście. I ta gra cieni też na propsie. 

W skrócie: “więcej” nie zawsze znaczy “lepiej”. Sam muszę na to uważać. 

To oczywiście tylko moja opinia, innym styl zagrał całkowicie!

 

Co do reszty, scena na stacji bardzo mi się spodobała. Jakbym czytał zaadaptowanego na prozę “Sandmana” Gaimana. Klimat, senne uniwersum. Wszystko fajne, obiecujące. Ale dalej to się jakoś rozjeżdża. Wiadomo: limit i te sprawy. Nie wiem, może po prostu w tak krótkiej objętości nie da się stworzyć własnego światka tak, by czytelnicy nie zgłaszali niedosytu. 

Było parę infodumpów. 

Jestem Sową, czerpię siłę z ciemności, działam w nocy i właśnie w nocy umiem dokonywać naprawdę niesamowitych rzeczy. W dzień jestem jak dżdżownica na asfalcie – bezbronny i bezużyteczny. Głęboki, bliski letargowi sen w bezpiecznym miejscu to najrozsądniejsze, co mogę wtedy robić. Skowronki odwrotnie – to stworzenia słońca i dnia. No i są jeszcze Słowiki – bardzo rzadkie, w pełni aktywne całą dobę. Co czyni z nich znakomitych agentów. 

Czy to:

Mówiło. Mit, legenda, czasem populistyczne hasło w ustach krzykaczy, zależnie od polityczno-społecznych nastrojów. Zaczęło się, gdy wykazano, że do utrzymania kontinuum rzeczywistości Oniriadu wystarczy tylko sto czterdzieści cztery tysiące umysłów w fazie REM. Ludzkość w obecnej postaci nie jest już potrzebna, moglibyśmy więc zdetronizować naszych nieświadomych stwórców, strącić pod koła ewolucji, tak jak oni sami zrobili to niegdyś ze swym bogiem. Przejąć ten wspaniały, materialny świat, wolny od chorego oniryzmu i nieokreśloności sennej rzeczywistości, jaką dali nam ludzie… 

Mrzonki. Pierwsza faza Projektu Armagedon jest jeszcze wykonalna – chaos, wojny i rozpierducha, dzięki szaleństwu, sprowadzonemu we śnie na ściśle określone, kluczowe jednostki – to chyba nawet już uruchomiono. Ale faza druga wymaga sprzątnięcia niedobitków i ustalenia nowego porządku rękami mieszkańców Oniriadu – zmor i sennych demonów. A sprowadzenie nawet pojedynczego agenta, nie mówiąc już o Kruku, to ogromny koszt energetyczny. Co dopiero umaterialnienie setek tysięcy Oniriadczyków… 

Mocno zazgrzytało mi to zdanie:

Jastrzębie organizują przewrót. Jeśli nie wrócę do Oniriadu i nie ostrzegę kierownictwa Gołębi, przejmą pełnię władzy. 

Rzucasz nim czytelnika na głęboką wodę. Takie rzeczy robi się na początku, by miał czas, by wypłynąć na powierzchnię. 

Podsumowując: dobre opowiadanie, wieszające sobie poprzeczkę wysoko. Oryginalny pomysł, ciekawe wykonanie. Ale nie mogę z czystym sumieniem zagłosować za piórkiem. Jak dla mnie zabrakło dopracowania kilku rzeczy. 

Piszesz coś na UFO?

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wielkie dzięki za tak solidny komentarz!

Rzeczywiście, tekst jest stylistycznie przeszarżowany, z czego zdawałem sobie sprawę od początku. Może wynikało to po części z próby wymacania stopą krawędzi klifu, a po części z samego sposobu pisania jaki przyjąłem – dwa dni do terminu… Ja nie dam rady? No to avanti. Dlatego rzecz powstawała trochę bez ściśle określonego planu, na takiej zasadzie, jak w "Avengersach":

 – We need a plan of attack. 

 – I have a plan. Attack.

Oczywiście nie puściłbym tekstu, gdybym nie liczył na to, że komuś się spodoba. Na szczęście tak się stało, czego dowodem nominacja :-) 

Wrzucanie czytelnika na głęboką wodę z ledwie widocznymi na powierzchni skałami światotwórstwa, to też w pewnym sensie wynik braku precyzyjnie skrojonej, logicznej i wewnętrznie spójnej fabuły, którą dałoby się zamknąć w krótkim opowiadaniu. W końcu są tacy, którym niejasność świata przeszkadzać nie będzie, a reszta niech wie, że autor ma w głowie Wielki Plan, tyle że z jakichś powodów go nie wyłożył ;-) 

Cóż, mimo wszystko, eksperyment z "nie moim", spontanicznym sposobem pisania uważam za udany, ale nie mam zamiaru go powtarzać. Dlatego nie sądzę, bym napisał coś na UFO, bo niczego jeszcze nie mam, więc siłą rzeczy ufowy tekst musiałby być drugim "Słowikiem", a tego nie chcę. Bardziej prawdopodobne, że wykorzystam skrawki pomysłu na UFO do szorta na wilkowy konkurs… Jeśli zdążę :-) 

Nie wiem co dokładnie przyniesie rok, być może zacznę w końcu uderzać z tekstami gdzieś indziej, niż na nowofantastyczny portal. Tak czy owak planuję puścić tu przynajmniej dwa solidne, pełnokrwiste i doszlifowane teksty, które od dłuższego czasu siedzą mi w głowie i trzeba się ich pozbyć. I może tym samym powalczyć o opowiadanie roku 2019 ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nie czytałam wszystkich komentarzy, bo się ich nazbierało, a mnie czas goni, ale najbliżej moich odczuć, choć nieco bardziej negatywnie, znalazł się Dracon. Ja też uważam, że tekst jest materiałem na coś dłuższego. Za dużo w nim nazw własnych i wskazówek o istniejącym poza opowiadaniem świecie, o którym dowiaduję się za mało, co powoduje mętlik w głowie. Za to dla autora ważną informacją powinno być to, że ten mętlik to przede wszystkim niedosyt. Świat i pomysł na niego bardzo mi się podobał i chciałabym dowiedzieć się więcej o wymienianych w “Słowik to, a nie skowronek się zrywa” postaciach. Twój styl też bardzo mi się podoba i nie zgadzam się z tymi głosami, które mówią, że przedobrzyłeś. Moim zdaniem tekst jest dokładnie tak wystylizowany, jak lubię. Jest onirycznie (i super, zwłaszcza w tej tematyce), obrazowo, tajemniczo… No, pasowała mi warstwa tekstowa. Jedyny moment, co do którego miałam wątpliwości to “walka” ze Słowikiem, bo tam kompletnie nie wiedziałam jak wyglądają te ataki, choć możliwe, że to jakiś niedobór wiedzy ogólnej z mojej strony. Tak czy siak, jak dla mnie pomysł napisany super, tylko szkoda, że pomysł był na większy limit znaków. Nawet zakończenie wygląda tak, jakby miał po nim nastąpić kolejny akapit. Zakończenie otwarte to jedno, ale ja miałam wrażenie, że tutaj zakończenia nie ma. Jakby ktoś mi wyrwał kartkę z książki (rozbójnik). 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Dzięki Rosebelle! 

Twój komentarz, jak i inne, utrzymane w podobnym tonie, posłużą mi za lekcję zbalansowanego światotwórstwa. Podpisywanie się posiadaniem złożonego, wymyślonego świata, nie mogąc jednocześnie odpowiednio przedstawić go czytelnikowi nie ma sensu i wynika chyba z obawy o to, że tekst zostanie odebrany jako niespójny i nielogiczny – a tak, no to proszę – ja to wszystko mam pięknie wymyślone i poukładane, wszystko gdzieś tam w tekście jest, co z tego, że w formie niewiele mówiących zajawek :-) 

Tak czy owak, to mój drugi albo i trzeci tekst, pod którym pojawiły się takie głosy, więc kolejny raz tego błędu nie popełnię. Będę precyzyjnie bilansował objętość, fabułę i wizję. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Jakbyś chciał rozbudować ten świat, to ja chętnie przeczytam :D

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

thargone – bardzo fajne opowiadanie.

 

Nie czytałam wszystkich komentarzy, ale z tych, które przejrzałam, najbardziej pasuje mi ten od Szyszkowego Dziadka. Ciekawy bohater, intrygujący świat, a wszystko opisane w piękny sposób (zazdroszczę umiejętności budowania tak dobrych zdań). W taki, który skłania do zatrzymania się na kilka chwil i to wcale nie po to, żeby rozkminić, o co chodzi, ale po to, by pokontemplować sobie opis :)

No i postać Morfeusza wyszła też miodzio.

 

ALE.

Po pierwsze końcówka. Napisałeś co prawda, że 

Co do zakończenia… He, sam się wkurzam gdy autor robi mi coś takiego :-) Jednak tak mi tutaj pasował brak tego ostatniego pociągnięcia, tak kusiło to niedopowiedzenie, że nie mogłem się powstrzymać :-) 

jednak następnym razem powstrzymaj swoje sadystyczne zapędy :D

Wydaje mi się, że może gdyby świat był prostszy, bardziej zrozumiały, gdyby generalnie było mniej niedopowiedzeń, to takie otwarte zakończenie by przeszło.

A ponieważ tutaj mamy raczej zarys akcji, to brak wyraźnej końcówki przechyla czarę goryczy. Jak to mówią albo rybka albo… ;)

 

A po drugie właśnie złożoność świata. Za dużo grzybków dałeś w tym barszczu, mój drogi, przez co potrawa zrobiła się odrobinę ciężkostrawna. Finezyjna, ale ciężkostrawna. Świat ma potencjał na o wiele więcej, więc poszłabym w tym kierunku na Twoim miejscu. Jak sam gdzieś zauważyłeś – napisałeś fajny pierwszy rozdział :)

Dzięki, Iluzjo! 

Ha, wygląda na to, że teraz nic tylko pisać drugi, trzeci i tak dalej rozdział… Mam pomysł. Zwolnię się z pracy, to będę miał mnóstwo czasu na pisanie. Ty mi będziesz odpalała stosowną tygodniówkę do czasu, aż napiszę i wydam powieść. A potem podzielimy się zyskami po połowie. Będziemy sławni i bogaci! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Hmmm… Czyżbyś mnie widział w roli swojej sponsorki :D? Czujesz we mnie piniondz :D?

Hihihi, przypominam tylko, że jestem jedną Z WIELU, którzy przeczytaliby dalszą część tej historii :P

Poza tym kobieta na wychowawczym ma raczej niewielkie możliwości finansowe…

 

Ale!

Mogę zostać Twoim ghostwriterem, co Ty na taką opcję :P? Wtedy Ty sobie będziesz dalej spokojnie pracował, a ja wpadnę w twórczy szał…

Czyli proponujesz mi sytuację odwrotną. Okej, to właściwe ma sens. W końcu Twój nick kojarzy się bardzo ghostowo, więc zapewne masz ku temu predyspozycje. Problem tylko z wynagrodzeniem. Niestety obecnie jestem w stanie zapłacić Ci co najwyżej pozytywnymi fluidami i dobrym kuku. Nie można kupić sobie za to Lamborghini, ale przynajmniej nie trzeba odprowadzać podatku :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

jeżeli to było napisane w jedną noc i wrzucone bez jakiejkolwiek korekty, to pierwsza będę rzucać papierem toaletowym.

i to taką przemysłową rolką ;<

 

niemniej, o ile językowo wyszło to ładnie, to po fabule widać brak czasu i brak znaków, przez co sama historia ucierpiała – o ile wszystko jest dobrze, póki się frunie, to jak się frunięcie kończy widać szwy. 

a szkoda.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Dzięki, Wybranietz! 

Rzeczywiście było na żywca, bez poprawek, a kiedy zabrałem się za korektę, to usnąłem z telefonem w ręku i obudziłem się o szóstej, tylko po to, by kliknąć GOTOWE :-) 

Dlatego, mimo że ewidentnie widać szwy, z radością przyjmę rolkę na klatę ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przeczytałem. I teraz muszę zagłosować za lub przeciw. I, cholera, dawno nie miałem takiej zagwozdki. A niech Cię, Thargone! Za chwilę sam zobaczysz, jak to jest. :p

Mój borze, jak to jest napisane. Lekko, współcześnie, ze sporą świadomością używanego słowa. Kolejne zdania wwiercały mi się w umysł i sprawiały, by błagał o jeszcze. Poważnie. Niezależnie od tego, czy prowadzisz ekspozycję, lecisz z akcją, czy opisujesz cholerny park nocą – to wszystko mocno zasysa. Jest obrazowo, nie ma przesady, a sposób w jaki operujesz słowem, to jak te słowa w ogóle dobierasz… poezja!

Pomysł na świat jest prosty a odjechany. Takie chyba sprawdzają się najlepiej (oczko w kierunku “Dziewięciu martwych zwierząt” Funa). Cudownie szkaradny Morfeusz, różne rodzaje snów jako demony, przerażający plan likwidacji ludzkości, porządnie umotywowany i bez naciągania. Chylę czoła. To się aż prosi o rozwinięcie i zamknięcie wszystkiego w tych kilkunastu tysiącach znaków to zbrodnia na tak doskonałym pomyśle.

Tutaj jednak muszę wspomnieć o paru elementach, które mi zgrzytnęły. Cudowny Morfeusz, gdy tylko się odezwał, poleciał tak paskudnie ekspozycyjnymi dialogami, że głowa mała. Uważam, że dialogi w całym tym opowiadaniu miejscami mniej, miejscami bardziej, ale odstają od narracji. Dalej znalezienie nielota. Główny bohater połączył fakt pożyczenia pieniędzy na kawę z tożsamością bezdomnego. Ta logika była dla mnie nieodgadniona do czasu, aż pod sam koniec nie wspomniano, że kawa zagłusza namiar, czy jakoś tak. Ta wzmianka powinna znaleźć miejsce gdzieś wcześniej, bo inaczej powstało tylko zamieszanie.

Aż taka mnogość frakcji w tak krótkim tekście to spore ryzyko. O ile trzeci typ ducha łączący cechy skowronka i sowy to świetny trik przykuwający uwagę, tak potem postaci się przerzucały lelkami, gołębiami, jastrzębiami i diabli wiedzą czym jeszcze, tak jakbyś otworzył atlas ornitologiczny i leciał po spisie treści. Uważam, że nie udało Ci się zarysować frakcji innych niż te trzy główne należycie wyraziście, przez co zlały się w jednolitą pulpę. Taka ich liczba nie miała aż takiego znaczenia dla fabuły.

Końcówka świeci najbardziej blado, bo do rozmachu wizji dołącza natłok faktów dotyczących sytuacji politycznej w tym świecie snów. Wiem, że wywalenie części tych danych uczyniłoby opowiadanie niejasnym, bo wyjaśnienia wymagałyby większej liczby znaków, a na to nie pozwalał limit. Ale może nie trzeba było się wcale wciskać w ten limit?

Zakończenie wygląda mi na urwane. Nie na otwarte, tylko na urwane. Szkoda.

Jak widzisz, jestem zachwycony jednym, zawiedziony czym innym. I, jak wspominałem, muszę teraz zagłosować. Ach, chyba pociągnę losy…

Wielkie dzięki 

Zakończenia będę bronił – zrobiłem tak z pełną premedytacją i zdawałem sobie sprawę z tego, że zdania będą, delikatnie mówiąc, podzielone :-) 

Co do reszty, to oczywiście masz rację. Fabuła padła ofiarą mojej obsesji tworzenia bogatego, skomplikowanego świata, co w przypadku konkretnego limitu i ekstremalnie krótkiego czasu na napisanie nie mogło się do konca powieść. Oczywiście to żadna wymówka – czasu było dość, zarówno na przeszlifowanie tekstu, jak i na takie przemyślenie fabuły i światotwórstwa, żeby cały worldbuilding zgrabnie zmieścić w limicie i nie wywoływać w czytelnikach wrażenia niedosytu. Zdecydowałem się na pisanie w ostatniej chwili i trzeba ponosić konsekwencje. 

Dlatego nie ma co się zastanawiać nad TAKiem – nieco więcej pracy, czasu i wysiłku, a tekst mógłby być zauważalnie lepszy, co oznacza, że wystarczająco dobry nie jest. Piórka to jednak powinno być zdecydowane the Best. 

Mimo wszystko niezmiernie cieszę się, że ten, było nie było, eksperyment się powiódł – narzucając sobie (trochę mimowolnie) ekstremalne warunki dałem radę napisać tekst, który nie dość, że bardzo podobał się wielu osobom na poziomie stylu i języka, to jeszcze zasłużył na nominację. 

Jeszcze raz wielkie dzięki! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Wracam z komentarzem piórkowym.

Urban fantasy w dobrym wydaniu. Zakończenie mi się najbardziej podoba, lubię takie zawieszenia do decyzji czytelnika. Świat też przedstawiony jest łatwy do załapania, nawet jeśli czuć, że nie pokazałeś nam tutaj wszystkiego.

Są jednak skróty konstrukcyjne, moim zdaniem wynikłe z limitu. Znalezienie Kontantyna, Morfeusz i jego tłumaczenia – czuć, że oszczędzałeś tutaj na miejscu, a wizja wcale a wcale nie chciała być mniejsza. Coś o tym wiem :) W efekcie pojawiają się zgrzyty, niczym zakręty na drodze. I ja parę razy omal nie wypadłem, a to zbyt miłe uczucie nie było.

I właśnie przez ten limit tekst jest tak blisko osiągnięcia piórka, ale niestety koniec końców zdecydowałem na NIE.

Coś ten miesiąc obrodził w teksty dobre, ale jeszcze nie spełniające mych wymogów. Eh, bywa.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki, NWM! 

Cóż, mogę tylko napisać, że się zgadzam. To dobry tekst, ale nie do końca przemyślany, za co winić mogę jeno moją próbę machnięcia wszystkiego na ostatnią chwilę. Jestem pewien, że gdybym dał sobie odpowiednio dużo czasu, mógłbym zmieścić i świat i historię w narzuconym limicie. Nie zrobiłem tego, więc opowiadanie ma oczywiste, podkreślane przez wielu minusy. Ma też sporo plusów, Ale, jak pisałem w ostatnim komentarzu, piórko to powinno być Best of the Best, więc ten tekst piórka mieć nie powinien. Mimo to, jestem niezmiernie zadowolony z faktu, że piórka było blisko, bo to solidne wyróżnienie :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Sorry, Winnetou, jestem na NIE. Pewnie zdążyłeś zauważyć.

Są zalety; doceniam nawiązanie do Szekspira. Zawsze się człowiek może poczuć dumny, kiedy coś takiego rozpoznaje. A i oryginalny dialog z ptakami już dawno mi się podobał. Jak to punkt widzenia zależy od okoliczności…

Fabuła przyzwoita, bohaterowie też niczego sobie.

Tylko komfort lektury psuło mi nierozumienie wielu rzeczy, o których wspominasz w tekście. Dlaczego nie wolno dopuścić do przejęcia władzy przez Jastrzębie i takie tam. Nie znam świata, a Ty mi nie pokazałeś wystarczająco dużo, żebym wiedziała, kto powinien wygrać.

Zapewne, gdybyś miał więcej czasu na dopieszczenie i rozjaśnienie wybranych kwestii…

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo! 

Dokładnie tak, gdybym nie leciał na łeb na szyję, to tekst byłby lepszy. Cóż, więcej błędu owego nie popełnię. Choć na dobrą sprawę nie był to błąd, tylko eksperyment, i to udany, czego dowodzi nominacja. Ale dość eksperymentów, na następne teksty dam sobie zdecydowanie więcej czasu i będą bardziej przemyślane.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Komentarze tylko przejrzałam, i to te pierwsze, więc z góry przepraszam, jeśli będę się powtarzać. :)

Podoba mi się sposób napisania tego opowiadania. Niektóre zdania piękne, bardzo plastyczne. Podoba mi się (i zazdroszczę) umiejętności opisywania “potworów” i odjechanych sytuacji w taki sposób, że nie popada to w groteskę. Wręcz przeciwnie. Wreszcie – podoba mi się sam pomysł.

Ale żeby nie było tak różowo – uważam, że zaserwowałeś nam za mało informacji. Frapujący świat, z którego dostajemy skrótowy wycinek. Parę rzeczy nie lepi mi się fabularnie czy logicznie. Bohater po rozmowie z szefem uznaje, że ten drugi żąda niemożliwego (w trzy godziny), a w następnej scenie pędzi ku rozwiązaniu zagadki jak po sznurku. Menel mówi, że warto było żyć jak człowiek, nawet tak jak on żył, ale właściwie nie dowiadujemy się dlaczego; życie bohatera-narratora wcale nie jawi się jakoś dramatycznie. W każdym razie, po przeczytaniu tego opowiadania wolałabym być w jego sytuacji, a nie żula. :)

Mimo uwag – udana lektura. :)

Dzięki, Ocho! 

Jest to to, na co większość zwracała uwagę – fajnie napisane, ale fabularnie nie teges, za duży świat, za mało informacji. I mnie też wypada tylko powtórzyć – następny tekst nie będzie na ostatnią chwilę i zdecydowanie bardziej go przemyślę, zanim wrzucę :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Powiem może tak: na poziomie stricte literackim ten tekst to prawdziwe małe arcydzieło, coś z gatunku tych takich, że te inne się przy nim tego. A nawet tego-tego.

I tu już rozwodził więcej się nie będę.

 

Fabularnie natomiast… No tak sobie. Mam mocne, a przy tym, prawdę mówiąc, zupełnie średnie skojarzenia z Nocnym Patrolem Łukjanienki, która to książka, choć bardzo fajna jeśli chodzi o koncept, finalnie jednak zawiodła na tyle mocno, że nie zdecydowałem się sięgnąć po jej kontynuacje. Mniejsza. Grunt, że cofnąłeś mnie do tamtych czasów i w tamte rejony, bo i klimat bardzo podobny, i koncept zbliżony niejako, i bohater bohaterowi równy nieomal…

No i tutaj, u Ciebie, to wszystko też jest takie trochę przekombinowane, trochę chaotyczne, trochę wszystkiego za dużo, a innego wszystkiego trochę jakby za mało, w rezultacie czego odnoszę wrażenie, że cały ten świat trzyma się niejako na gumie do żucia, mętnych obietnicach i trochę jakby na ZUSowskim garnuszku dziurawym cokolwiek. Czyli, generalnie, jakoś idzie to wszystko poskładać tak, żeby było poskładane, ale no – raczej Ikea niż Black Red White, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Lekką ręką zrzuciłbym winę za ten chaos na parszywego pisarzy antagonistę – limit w sensie – ale raz, że chyba niespecjalnie oddałeś mu tutaj pola, a dwa, że spokojnie, jak śmiem przypuszczać, można było rozwinąć tę historię inaczej, bardziej skupiając się na konkretnych motywach – role samych Sów i Skowronków w naszym świecie (mętne to dla mnie), relacje bohatera z Morfeuszem, ich dawne zatargi, główną intrygę (bo w sumie nie wiem, kto i dlaczego jest za przewrotem w Oniriadzie, a kto i dlaczego jest przeciw)– odpuszczając sobie przy tym te mniej istotne, a wprowadzające chaos, jak to dziwne komando, nie do końca zrozumiała dla mnie kwestia kawy i ciastka, , tego typu pierdoły. No za dużo tego, więc człowiek, nawet jeśli się nie gubi, to i tak trochę kołowacieje. Lepiej serwować mniej, ale smacznie, niż więcej, acz po to tylko, by na stole było.

Chwaliłem już za wykonanie? Chwaliłem. To lecę dalej.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Pozostaje mi jeno podziękować za zacny komentarz. I nie dyskutować, bo w istocie fabuła trzyma się na taśmie klejącej, a wykonanie… Jeśli naprawdę dobre, tom rad niezmiernie! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Urzekł mnie ten szekspirowski tytuł i wykorzystanie trzeciego dobowego ptaka, że tak powiem. Klimaty mi momentami umykały, bo niezupełnie moje, ale napisane jest to świetnie, na pewno górna półka w konkursie, w którym poziom był ogólnie wysoki. Postacie fajne, świat nieźle zarysowany – ale tu główny zarzut. Że właśnie tylko zarysowany, jakbyś tę historyjkę wyrwał z szerszego kontekstu. Otwarte zakończenie – jak dla mnie miodzio!

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki, Darkaino Drakaino! 

Niezmiernie się cieszę, że mimo niedociągnięć fabularnych rzecz się spodobała. Następnego tekstu z pewnością nie będę pisał na kolanie i lepiej przemyślę go pod względem światotwórstwa i historii. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

A gdyby to czytać dar-kaina? Czy dalej Drakainie będzie się podobać? Uch, mhroczny nick wychodzi, wielce mhroczny.

Babska logika rządzi!

Wow, super :):)

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka