- Opowiadanie: Wojciech G - OCZYSZCZENIE (SEÑORITA ZUZANA)

OCZYSZCZENIE (SEÑORITA ZUZANA)

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

OCZYSZCZENIE (SEÑORITA ZUZANA)

Było po­twor­nie go­rą­co. I kiedy mówię: po­twor­nie, to wierz­cie mi, że do­kład­nie to mam na myśli. Nie wiem, jak długo prze­dzie­ra­łem się przez pu­sty­nię. Mu­sia­ło być długo, bo pa­mięć już za­czy­na­ła mi szwan­ko­wać. Zgu­bi­łem się w ra­chu­bie dni, nie mia­łem po­ję­cia, gdzie je­stem. Reszt­ki wody w moim ciele po­wo­li za­stę­po­wał pia­sek. A na do­da­tek wszyst­kie­go pod skórą coraz wy­raź­niej czu­łem peł­za­ją­cy od­dech po­go­ni Sam­nie­wiem­ko­go. Ich lep­kie macki ła­sko­ta­ły mnie od środ­ka i, spo­wal­nia­jąc prze­pływ krwi, wle­wa­ły się oło­wiem w nogi. Mia­łem świa­do­mość, że nie dam rady dłu­żej ucie­kać. Może jesz­cze kil­ka­set me­trów, a potem Sam­nie­wiemk­to rzucą się na mnie, po­że­ra­jąc żyw­cem.

Ostat­nim wy­sił­kiem pul­su­ją­cej woli par­łem na­przód, aż w końcu po­tkną­łem się o nie­wiel­ki ka­mień i po­my­śla­łem: „To by było na tyle”. Le­ża­łem tam, czu­jąc jak pia­sek do­kań­cza nisz­czy­ciel­skie­go dzie­ła i przy­go­to­wu­je pole dla Sam­nie­wiem­ko­go.

I wtedy ją usły­sza­łem.

Naj­pierw jed­nak do moich uszu wdar­ły się bębny. W pierw­szej chwi­li zi­gno­ro­wa­łem je. Byłem prze­ko­na­ny, że to reszt­ki krwi, pul­su­ją­ce w uszach, mamią moje zmy­sły. Potem jed­nak przez gęstą fak­tu­rę rytmu przedarł się jej głos. Wy­so­ki, dra­ma­tycz­ny, ale jed­no­cze­śnie cie­pły, hip­no­ty­zu­ją­cy i przy­wo­dzą­cy na myśl opo­wie­ści o od­le­głych nie­zna­nych lą­dach, za­sły­sza­ne w dzie­ciń­stwie. Głos i to­wa­rzy­szą­ca mu mu­zy­ka po­ja­wia­ły się i zni­ka­ły, raz przy­no­szo­ne, za chwi­lę znów po­ry­wa­ne przez de­li­kat­ne po­dmu­chy wia­tru. Wy­star­czy­ły jed­nak, abym za­po­mniał o Sam­nie­wiem­kim i od­na­lazł w sobie wy­star­cza­ją­co dużo sił by do­czoł­gać się do gra­nic wio­ski.

Do­pie­ro kilka dni póź­niej do­wie­dzia­łem się, że osada na­zy­wa się Is­li­ta, a wła­ści­ciel­ka hip­no­ty­zu­ją­ce­go głosu: señorita Zu­za­na. Wtedy jed­nak wy­star­cza­ło mi, że sły­sza­łem jej głos i wi­dzia­łem nie­wy­raź­ną po­stać, tań­czą­cą w kręgu klasz­czą­cych przy­ja­ciół. Gło­śna i wy­raź­na z bli­ska fak­tu­ra dźwię­ków oplo­tła mnie szczel­nie, ozna­cza­jąc bez­piecz­ne schro­nie­nie. Mo­głem już po­zwo­lić sobie na utra­tę przy­tom­no­ści.

Obu­dzi­łem się w jej domu. Gdy otwo­rzy­łem oczy, naj­pierw zo­ba­czy­łem wą­skie plecy i gęste kasz­ta­no­we loki, spię­te z tyłu głowy ka­wał­kiem zwy­kłe­go sznur­ka. Nie od­zy­wa­łem się. Chcia­łem na­sy­cić wzrok tym cu­dow­nym wi­do­kiem, zanim doj­dzie do roz­mo­wy. Czu­łem wdzięcz­ność za ura­to­wa­nie mi życia i za bez­in­te­re­sow­ne za­ję­cie się mną. Chcia­łem się od­wdzię­czyć tym samym, a jed­no­cze­śnie pa­ra­li­żo­wa­ła mnie myśl, że nie mogę jej nawet zdra­dzić, jak się na­zy­wam. Nie mo­głem… po­nie­waż nie wie­dzia­łem. Jak mia­łem jej wy­ja­śnić, skąd się tu wzią­łem i przed czym ucie­kam, skoro moja pa­mięć była bar­dziej dziu­ra­wa niż moje skar­pet­ki.

I wtedy od­wró­ci­ła się. Spo­strze­gła, że już nie śpię i uśmiech­nę­ła się naj­pięk­niej­szym uśmie­chem, jaki kie­dy­kol­wiek dane mi było oglą­dać. A potem wy­po­wie­dzia­ła słowa, które rzu­ci­ły mi się do gar­dła, od­bie­ra­jąc od­dech: „Do­brze, że się obu­dzi­łeś. Za drzwia­mi czeka ktoś, kto chce z tobą roz­ma­wiać”.

Gdy po­now­nie od­zy­ska­łem przy­tom­ność, po­chy­lał się nade mną star­szy męż­czy­zna o po­marsz­czo­nej twa­rzy i przy­glą­dał mi się ba­daw­czo. Dziew­czy­na stała pod ścia­ną z po­waż­ną miną. Nie mo­głem się ru­szyć. Mia­łem wra­że­nie, że me­lo­dyj­ne po­mru­ki sza­ma­na przy­gważ­dża­ją mnie do twar­de­go ma­te­ra­ca. Trwa­ło to za­le­d­wie chwi­lę. Potem za­cią­gnął się dymem z drew­nia­nej fajki, który na­stęp­nie wdmu­chał wprost do mo­je­go nosa, od­sy­ła­jąc mnie w prze­strzeń nie­by­tu. Ten sam ry­tu­ał po­wta­rzał się jesz­cze kilka razy. W ciągu na­stęp­nych dni w prze­bły­skach przy­tom­no­ści do­cie­ra­ło do mnie, że pew­nie po­wi­nie­nem był po­wra­cać do zdro­wia, dzia­ło się jed­nak do­kład­nie od­wrot­nie. Speł­nia­ły się moje naj­czar­niej­sze obawy. Lep­kie łapki Sam­nie­wiem­ko­go, nie­od­czu­wal­ne w ciągu kilku pierw­szych dni, z cza­sem po­now­nie za­czę­ły wdzie­rać się przez roz­sze­rzo­ne ze stra­chu pory skóry, przej­mu­jąc kon­tro­lę nad cia­łem.

Kiedy byłem już bli­ski pod­da­nia się, po raz ko­lej­ny oca­li­ła mnie ona – señorita Zu­za­na. Pew­ne­go dnia obu­dził mnie jej śpiew. Czy­sty, mocny głos do­cho­dził zza ścia­ny, wpra­wia­jąc moje umę­czo­ne ciało w drże­nie. Pró­bo­wa­łem wstać, byłem jed­nak zbyt słaby i zwa­li­łem się na zie­mię. Ku mo­je­mu za­sko­cze­niu, śpiew nie za­milkł, ale jesz­cze się wzmógł. Do­da­ło mi to otu­chy. Za­czą­łem peł­znąć w stro­nę są­sied­nie­go po­ko­ju aż do­tar­łem do cięż­kiej ko­ta­ry, roz­dzie­la­ją­cej po­miesz­cze­nia.

Señorita Zu­za­na uśmiech­nę­ła się tylko, jakby się mnie spo­dzie­wa­ła. Wy­glą­da­ła nie­ziem­sko. Roz­pusz­czo­ne kasz­ta­no­we włosy wi­ro­wa­ły, po­dą­ża­jąc za ryt­micz­ny­mi ru­cha­mi ciała. Jej głos to uno­sił się, to opa­dał, wy­śpie­wu­jąc hi­sto­rię w nie­zna­nym mi ję­zy­ku. Czu­łem jed­nak jak ta­jem­ni­cze słowa bu­du­ją wokół mnie ba­rie­rę ochron­ną, przez którą nie były w sta­nie prze­drzeć się żadne wro­gie moce.

Wzmoc­nio­ny prze­czu­ciem nad­cho­dzą­ce­go uzdro­wie­nia, sta­ną­łem na drżą­cych no­gach. Señorita Zu­za­na wy­cią­gnę­ła do mnie ręce i bar­dzo de­li­kat­nie ujęła moje dło­nie. Jej dotyk był le­d­wie wy­czu­wal­ny, ale i tak prze­szył mnie dreszcz pod­nie­ce­nia. Nawet nie wiem, w któ­rym mo­men­cie za­czą­łem się ko­ły­sać, po­dą­ża­jąc za bez­gło­śny­mi in­struk­cja­mi jej ciała. Teraz już nie mia­łem wąt­pli­wo­ści. Opa­da­ła ze mnie nie­moc i cię­żar, wlany w moje żyły przez do­świad­cze­nia ostat­nich ty­go­dni. W końcu, obez­wład­nio­ne śpie­wem señority Zu­za­ny, lep­kie łapki Sam­nie­wiem­ko­go za­czę­ły od­ry­wać się od wszyst­kich, nawet naj­głę­biej ukry­tych, or­ga­nów mo­je­go ciała i wy­cie­kać przez skórę. Trwa­ło to długo, bar­dzo długo. Kiedy w końcu señorita Zu­za­na za­mil­kła, pa­dłem wy­koń­czo­ny. Po raz pierw­szy od dawna za­sną­łem zdro­wym, spo­koj­nym snem.

Obu­dzi­łem się na­stęp­ne­go ranka jak nowo na­ro­dzo­ny. Jakby nigdy nie wy­da­rzy­ło się to, co spo­tka­ło mnie w ciągu po­przed­nich mie­się­cy. Wła­ści­wie nie pa­mię­ta­łem pra­wie ni­cze­go. Po­zo­sta­ło je­dy­nie mgli­ste wspo­mnie­nie bólu, prze­ra­że­nia i cią­głe­go stra­chu.

W domu señority Zu­za­ny zo­sta­łem jesz­cze przez dwa ty­go­dnie. Był to naj­pięk­niej­szy czas w całym moim życiu.

Wró­ci­łem do kraju. Roz­sta­łem się z taj­ny­mi służ­ba­mi i ku­pi­łem mały domek w gó­rach, gdzie Zu­za­na czuje się pra­wie jak u sie­bie w domu.

Teraz, po tych wszyst­kich la­tach spę­dzo­nych u jej boku, za­sta­na­wiam się, czy to moż­li­we, że kie­dyś było ina­czej. Cza­sem prze­my­ka mi przez głowę obawa, czy aby Sam­nie­wiemk­to nie znaj­dzie mnie w na­szej sa­mot­ni. Ale kiedy ob­ser­wu­ję przez okno nasze dzie­ci, wy­śpie­wu­ją­ce eg­zo­tycz­ne me­lo­die w nie­zna­nym sobie ję­zy­ku, wiem że ota­cza nas ochron­na ba­rie­ra przez którą nic się nie prze­bi­je.

Koniec

Komentarze

Naj­wy­raź­niej lu­bisz to imię,to już dru­gie opo­wia­da­nie,gdzie je wykorzystujesz.Nie sku­piasz się na akcji,bar­dziej na stylu.Dla mnie ok.

Ok. Jak można prze­dzie­rać się przez pia­sek?
"To by było na tyle", dalej nawet nie ma sensu czy­tać.

Jak dla mnie, za mało wy­ra­zi­ste. Sam­nie­wiem­co mam o tym my­śleć… Styl, w kilku miej­scach, nawet cie­ka­wy… Su­ge­ro­wał­bym wpro­wa­dze­nie żyw­szej akcji i dia­lo­gów.

...always look on the bri­ght side of life ; )

Nowa Fantastyka