- Opowiadanie: madalenee - Złota Żywia

Złota Żywia

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Złota Żywia

Daleko na północy, gdzie ląd stykał się z morzem, był kraj, który nazywano: Nowembra. Każdego roku świętowano tam nadejście wiosny. Kiedy całe pola pokryte były już zawilcami, stokrotkami i niezapominajkami, zaczynało się święto. Były to jedne z najbardziej kolorowych dni w roku. Największy festyn odbywał się w mieście tuż nad samym morzem. Miasto to nosiło nazwę Barnim i tak samo nazywał się książę, który sprawował władzę w Nowembrii. Mieszkał on w tymże mieście, a z wież zamku mógł podziwiać morze.

Ulice i plac miasta udekorowano ozdobami w wiosennych kolorach, a na każdym rozstaju dróg stanął mag. Magowie zachwycali mieszkańców miasta czarami. Potrafili zmienić słomki w pęki kwiatów, z ziaren wyczarować kurze jaja, a nawet umieli zapaść się pod ziemię… po czym wracali zza kurtyny witani gromkimi brawami. Sam książę Barnim zaprosił ich na święto wiosny z dalekich krain na wschodzie.

Późnym popołudniem młode panny wystrojone w wianki, uplecione z pierwszych wiosennych kwiatów, jak co roku – udały się na brzeg morza. Świętowały, tańcząc w białych sukienkach po piaszczystej plaży, pływając w chłodnej wodzie. Zabawę tę obserwowali młodzieńcy i dzieci, które wbiegały co chwila na plażę, by łapać morskie fale.

Zabawa w morzu wywołała dużo entuzjazmu. Młodzieńcy klaskali i gwizdali, by pochwalić tańce na lądzie i akrobacje w wodzie. Jedną z panien była złotooka Żywia. Pojawiła się w Barnim pewnego dnia – zupełnie niespodziewanie. Nikt nie miał pojęcia, skąd się wzięła. Mieszkała w starej chatce na obrzeżach lasu i zajmowała się zielarstwem. Zbierała rośliny lecznicze i tworzyła z nich mikstury. Leczyła rannych i chorych, sprzedawała herbatki ziołowe na różne dolegliwości. Ale najbardziej uwielbiała pływać. Często chodziła nad morze ze swoją przyjaciółką, Mirą. Kąpały się i nurkowały godzinami. Dziewczynę można było spotkać na brzegu niemal codziennie.

Żywia przyciągała uwagę każdego z młodzieńców zgromadzonych nad morzem. Nurkowała i wynurzała się z gracją, a słońce rozświetlało jej złote włosy. Dała nurka i zniknęła pod wodą… Nie wypływała przez długi czas. Jeden z chłopców już chciał biec, by ją ratować, ale zdążyła wynurzyć się z pluskiem. Była daleko – tam, gdzie stopy nie dotykają dna i tam, gdzie rybacy wypływają zarzucać sieci. Pomachała elegancko i zaczęła płynąć w stronę lądu. Wyginała ciało i płynęła jak delfin, wychylając się co jakiś czas. Wyglądała magicznie, a pozostałe panny patrzyły na nią z zazdrością. Widząc to, Żywia zaprosiła je do zabawy. Dziewczęta ustawiły się w kółku i pływały powoli, unosząc ręce. Żywia nauczyła je pięknego tańca, który mogły wykonywać w wodzie. Zadowolone, zapomniały o zazdrości i bawiły się do wieczora.

Mira, wychodząc z wody – krzyknęła i upadła na ziemię. Trzymała kurczowo stopę i płakała. Żywia natychmiast podbiegła do niej i zaczęła oglądać ranę.

– Skaleczyłaś się kamieniem. – stwierdziła, widząc rozcięcie. – Albo muszlą. – dodała.

– Bardzo boli! – jęknęła Mira, nadal ściskając stopę.

– Nie ruszaj się. Za chwilę przyjdę. – Ruszyła w stronę morza, aszyscy zbiegli się i stanęli naokoło zranionej.

– Nie martw się – powiedziała jedna z dziewczyn. – To nie wygląda na nic poważnego – pocieszyła ją.

Żywia podbiegła i przecisnęła się przez zgromadzony tłum. Miała w ręku zieloną papkę, która pachniała morzem.

– To ci pomoże – powiedziała i nałożyła zieloną maź na ranę.

Lekarstwo przyniosło natychmiastowy efekt. Mira uśmiechnęła się i podziękowała.

– Już nie boli! To jakieś czary! – zachwyciła się i przytuliła przyjaciółkę.

– Poczekaj. Zabandażuję. – Żywia oderwała ze swojej bawełnianej sukienki długi pasek i owinęła nim stopę Miry. Jej delikatne dłonie pracowały z niezwykłą precyzją. Kiedy opatrunek był już gotowy, Mira założyła buty i z pomocą przyjaciółki wróciła do domu.

Następnego dnia, gdy Mira tylko się obudziła, od razu zerknęła na stopę. Rana zasklepiła się – dziewczyna nie odczuwała żadnego bólu. Zadowolona zbiegła schodami. W kuchni czekało na nią śniadanie.

– Jak twoja stopa, kochanie? – zapytała zmartwiona mama. Przewróciła naleśnik na drugą stronę i wlała herbatę do czerwonego kubka, który podała córce.

– W porządku, mamo. Nic nie boli. Żywia jest niesamowita! – odpowiedziała Mira. Upiła łyk herbaty. Była gorzka. Dziewczyna wzięła dużą łyżkę miodu, by ją posłodzić. Chwyciła naleśnik, posmarowała truskawkową marmoladą i zawinęła w ścisły rulon.

– Miejmy nadzieję, że nie wda się żadne zakażenie – powiedział ojciec Miry. Miał gruby głos i mówił z powagą. Półdługie czarne włosy zawiązał do tyłu w krótką kitkę. Siedział wyprostowany jak posąg i popijał czarną kawę. Nie łatwo było dostać kawę w Nowembrii. Jej ziarna importowano z gorących krajów i tylko nielicznych było na nią stać. Ojciec Miry, pan Sambor, był kaznodzieją i z datków od ludzi zbierał pokaźną pensję. Matka dziewczyny natomiast zajmowała się projektowaniem strojów dla samego księcia i zarabiała jeszcze więcej. Stać ich było zatem nie tylko na kawę, ale na najlepsze mieszanki herbat, ziół i wypieki z najznakomitszej cukierni w mieście.

– Rana już się zagoiła, ojcze. Nie ma mowy o zakażeniu – rzekła z zadowoleniem Mira i ugryzła kawałek naleśnika. Kropla marmolady skapnęła na talerz.

– Hmm… Powiedz mi, córko, jeszcze raz: czym Żywia posmarowała ci stopę? – zapytał ojciec.

– Nie wiem, co to było. Jakaś zielona pasta z morza – odpowiedziała dziewczyna. – Ból minął od razu – dodała.

– Czy ta Żywia nie ma przypadkiem czerwonych oczu? – zapytał podejrzliwie.

– Nie, ojcze. Złote. Dlaczego pytasz? – zdziwiła się.

– A skórę? Ma jasną? Jaśniejszą od naszej?

– Tak, ojcze – odpowiedziała krótko i dopiła swoją herbatę.

– Mówiłaś, że dużo nurkuje? – ciągnął pan Sambor.

– Tak. To najlepsza pływaczka, jaką znam. Potrafi wstrzymać oddech na długi czas. – pochwaliła swoją przyjaciółkę Mira.

– Córko. Czy te cechy kogoś ci nie przypominają? – wpatrzył się w nią ciemnymi oczami. – Biała skóra, kolorowe oczy i… oddychanie pod wodą? – czekał na odpowiedź córki i stukał palcami w stół. Mira, wystraszona, nabrała powietrza do płuc i wstrzymała oddech. Zrobiła się cała czerwona.

– Wampira? – wypowiedziała przestraszona, wypuściła powietrze.. Zerknęła na mamę, ale ta nie zwracała na nich uwagi. Robiła kolejnego naleśnika i starała się, aby był idealny.

– Tak, to też. Ale chodziło mi raczej o czarownicę – wyjaśnił.

– Ojcze. Żywia to najmilsza osoba, jaką znam. Pomocna i wesoła. Pomaga ludziom, kiedy są chorzy, leczy zwierzęta… – wymieniała Mira.

– Tak, moja droga. Leczy ziołami. Przecież czarownice się na tym znają. Nie mówiłaś mi kiedyś, że wytwarza z tych ziół mikstury? I chyba ma kota? – Mirze nie podobały się podejrzenia ojca. Obrażona, wybiegła z domu – pobiegła w stronę lasu. Po drodze zastanawiała się, co kot mógłby mieć wspólnego z czarownicą i skąd ojciec wie, że Żywia może jednego mieć.

Las był stary i ponury. W tej części Nowembrii rosły najwyższe drzewa. Sosny pięły się wyżej niż pałace, a dęby miały pnie tak grube, że nie sposób było je objąć. Mchy porastały każdy skrawek runa, a ścieżki leśne były wyjątkowo wąskie. Między drzewami dało się słyszeć przeróżne odgłosy. Śpiew ptaków, bzyczenie owadów, trzask gałęzi, szum liści… Na skraju tego lasu stała chatka z drewna – zbudowana z grubych pali pomalowanych na złoty kolor. Mira zapukała, a drzwi same się uchyliły.

– Żywia? Jesteś? – zapytała i zajrzała do ciemnego pomieszczenia. Nie było tam żadnych okien. Chatka pachniała kwiatami, choć żadnych kwiatów tam nie było. Mira weszła do środka. Był tam salon, nie zastawiony żadnymi meblami i kuchnia pełna ziół, przypraw i zwisających z sufitu suszonych grzybów.

– Tu jestem! – odpowiedziała przyjaciółka i po chwili wbiegła do salonu, a za nią czarny kot.

– Nie wiedziałam, że masz kota – Mira zerknęła na zwierzę. Ocierało się o nogę Żywii i mruczało.

– Jest nieśmiały, rzadko się pokazuje – odpowiedziała przyjaciółka i przytuliła ją na powitanie. – Napijesz się czegoś? – Zaprosiła ją do kuchni.

Usiadły przy małym okrągłym stoliku. Stało na nim parę mikstur i Mira była pewna, że się świecą. Przetarła oczy, ale blask nie znikł.

– Dlaczego te buteleczki tak błyszczą? – zapytała i przełknęła ślinę. Czuła się nieswojo. Czyżby ojciec miał rację? Może nie powinna była tu przychodzić…

– Wydaje ci się – odpowiedziała Żywia. Podała jej szklankę soku. – Zagramy w karty? – zapytała wesoło i przyniosła stosik dużych kolorowych kart. Zapaliła parę świec i zaczęły rozgrywkę. Kładły po kolei karty na stół. Niektóre z nich miały wymalowane postaci króla i królowej. To były ulubione karty Żywii. Mira zaś lubiła karty z rycerzami.

– Już się znudziłam – stwierdziła Mira. – Może pójdziemy popływać? – zapytała nieśmiało.

– Jasne! – zgodziła się Żywia i poszły nad morze.

Po drodze minęły miasteczko. Dachy wysokich domów były świeżo pomalowane na rozmaite kolory. Okna budynków lśniły czystością, a drogi wyłożone były nowymi kamieniami. Zawsze na wiosnę dbano o to, by Barnim wyglądało jak nowe. Najpiękniej prezentował się mały zamek, który stał nad rzeką w samym centrum miasta. Jego kamieniste ściany błyszczały w słońcu. Dachy zamku również zostały pomalowane. Tej wiosny książę zażyczył sobie, by były całe błękitne – i tak też się stało. Zachwycały barwą i zlewały się z kolorem nieba.

Przyjaciółki dotarły nad morze i od razu wskoczyły do wody. Bawiły się i śmiały.

– Żywio, pokaż mi jak nurkujesz! – poprosiła Mira. Chciała sprawdzić, ile przyjaciółka wytrzyma pod wodą. Sama również wstrzymała oddech i się zanurzyła. Kiedy zabrakło jej tchu, wypłynęła na powierzchnię. Ale Żywia nie wyłaniała się… Mira bała się, że dziewczyna utonęła… ale ta jak zwykle wypłynęła pełna wdzięku i z uśmiechem na twarzy.

– Jak ci się udaje tak długo pływać pod wodą?

– To wrodzony talent – odpowiedziała Żywia. – Od dziecka pływam i nurkuję – wyjaśniła i znów zniknęła pod wodą.

Po powrocie do domu Mira opowiedziała ojcu o swojej wizycie u Żywii.

– Jej chatka była ciemna. W kuchni stało mnóstwo buteleczek i świeciły się jak księżyc – mówiła z przejęciem. – A kiedy wyszła mnie przywitać, do salonu wbiegł za nią czarny kot – ciągnęła, a ojciec słuchał uważnie. – Ocierał się o nią i mruczał. I bał się do mnie podejść. A kiedy wyszłyśmy na zewnątrz, zwróciłam uwagę na jej skórę. Białą jak bawełna. I oczy błyszczały jak złoto. – Wstała i napiła się wody. – Poszłyśmy popływać. Nurkowała i nie wynurzała się przez nienormalnie długie chwile.

– Tak, jakby oddychała pod wodą? – zapytał podekscytowany Sambor.

– Tak, zupełnie tak! – odpowiedziała Mira. – Ojcze, myślisz że to rzeczywiście czarownica? – zapytała i nerwowo poprawiła sukienkę.

– Myślę, że tak. Bezzwłocznie udam się do księcia. Nie rozmawiaj z nią już więcej. Może być niebezpieczna – ostrzegł córkę i wybrał się do zamku jeszcze tego samego dnia.

Przed bramą stało dwóch strażników w biało-granatowych zbrojach i z potężnymi mieczami u pasa. Byli bardzo poważni – i z twarzy, to znaczy z min, i z ogólnej postawy.

– Przybywam z pilną sprawą do księcia – rzekł Sambor.

– Kim jesteś?

– Na imię mi Sambor. Jestem kaznodzieją. Książę mnie zna. Przepędziłem z tego miasta wiele wampirów, duchów i wyłapałem czarownice.

– Poczekaj tutaj – odparł strażnik i zniknął za bramą. Sambor niecierpliwił się, czekając na jego powrót. Ten w końcu się pojawił i zostawił wrota otwarte.

– Możesz wejść. – Wskazał mu drogę i wrócił na swoje miejsce.

Służący zaprowadził Sambora do księcia Barnima. Minęli hol i skręcili w stronę wysokich schodów. Każdy stopień wyłożony był bordowym dywanikiem, wyszywanym złotą nicią. Na ścianach wisiały wielkie obrazy. W każdym kącie ustawiony był wazon z kwiatami, których zapach wypełniał cały zamek. Przebyli długi korytarz i weszli do okrągłego pomieszczenia. Marmurowa posadzka miała taki sam wzór, jak ściany i sufit. Czarno-białą szachownicę. Od tych motywów mężczyźnie zakręciło się w głowie.

– Zechce pan tu zaczekać – odezwał się cienkim głosem służący i ukłonił się. Po chwili Sambor został zaproszony do pokoju, gdzie książę przyjmował gości. Przywitał kaznodzieję uśmiechem i zasiadł za szerokim biurkiem.

– Nie krępuj się proszę. Usiądź. – książę wskazał Samborowi fotel.

– Dziękuję, Wasza Wysokość. – odpowiedział mężczyzna i usiadł.

Pokój był wysoki, a przez okna wpadało do wnętrza dużo światła.

– W czym mogę pomóc, kaznodziejo? – książę zwrócił się do niego uprzejmie.

– Wyśledziłem kolejną czarownicę.

– Jeszcze jedna! Co za kłopot. – Książę wydawał się znużony.

– Nic z tego, mój Książę. Rozprawimy się z nią w ciągu jednego dnia. – Chciał go uspokoić.

– Masz moją zgodę. Zajmij się wszystkim. Rozkażę dwóm strażnikom, żeby ci asystowali – wypowiedział książę władczo i machnął na niego ręką.

– Tak jest, Wasza Wysokość. – Sambor wstał i skierował się do wyjścia.

– Tylko rób wszystko według przepisów! – przypomniał książę.

– Oczywiście. – Sambor odwrócił się, ukłonił i wyszedł.

Kaznodzieja szedł dumnie przez miasto. Za nim maszerowali strażnicy. Poszli do chatki Żywii, pojmać oskarżoną. Dziewczyna wystraszyła się mężczyzn i próbowała uciec, ale na nic się to nie zdało. Pojmali ją i zakuli w kajdany. Zaprowadzili prosto do więzienia, gdzie miała się odbyć próba łez. Stare wierzenia mówiły, że czarownice nie potrafią płakać. Jeśli Żywia uroni choć jedną łzę, zostanie ocalona.

– Żywio. – Sambor spojrzał na dziewczynę. Skulona siedziała na sianie, którym była wyłożona cela. Jej złote włosy spływały po ramionach i lekko falując, opadały na nagie stopy. Złote oczy świeciły pięknie. Mężczyzna zauważył, że Żywia nawet usta ma złote. A ze złotych ust wydobył się złoty głos:

– Tak, panie?

– Jesteś oskarżona o czary. Czy przyznajesz się do winy? – zapytał Sambor, a ona schyliła głowę.

– Nie. Nie jestem czarownicą.

– Czy leczysz ludzi i zwierzęta miksturami, które sporządzasz z ziół? – padło kolejne pytanie.

– Tak, ale nie mam nic wspólnego z czarami, panie. Proszę. Wypuśćcie mnie – powiedziała cicho.

– Płacz – rozkazał Sambor.

– Nie rozumiem – odpowiedziała Żywia i spojrzała na niego pytająco. Mężczyzna odwrócił od niej wzrok.

– Nie staraj się rzucić na mnie uroku! Płacz, a puszczę cię wolno! – krzyknął. Żywia zadrżała ze strachu. Skupiła się i spięła mocno, żeby zapłakać. Nie udało jej się jednak uronić ani łzy. – Na co jeszcze czekasz? – ponaglił ją.

– Jeszcze chwilkę – poprosiła i mocno zacisnęła zęby… Nic z tego. W jej migoczących oczach nie pojawiła się choćby jedna kropla. Nie potrafiła płakać. Sambor nie miał już żadnych wątpliwości. Wypisał wyrok śmierci i wysłał pismo do księcia. Żywia zaś czekała na wykonanie wyroku w ciemnej celi pod zamkiem.

Kiedy książę podpisał wyrok śmierci, ludzie z Barnimy zgromadzili się nad morzem. Tam mieli wrzucić Żywię do morza. Przymocowali do jej nogi ciężki łańcuch, na końcu którego przyczepili ciężką żelazną kulę. Krzyczeli i wytykali Żywię palcami. Niektórzy modlili się, a jeszcze inni płakali. Sambor, który miał wykonać wyrok, wypłynął łódką z Żywią daleko w morze – tam, gdzie stopy nie dotykają dna i tam, gdzie rybacy wypływają zarzucać sieci. Żywia była spokojna i czekała cierpliwie. Już się nie bała.

Kaznodzieja wypowiedział długą modlitwę. Mówił głośno, aby mieszkańcy miasta zgromadzeni na brzegu usłyszeli każde słowo. Żywia zauważyła w tłumie Mirę, która płakała rzewnie. Żywia spojrzała na nią z miłością i przesłała jej piękny uśmiech…

Po skończeniu modlitwy Sambor dźwignął ciężką kulę. Łańcuch zadzwonił. Żywia sama wskoczyła do wody, łańcuch podążył za nią, ocierając się o brzeg łódki i w końcu kula chlusnęła do wody. Kaznodzieja usłyszał głośny płacz córki i wrócił na brzeg, by ją pocieszyć. Ale Mira nie miała zamiaru na niego czekać. Uciekła, jak to miała w zwyczaju. Pobiegła na skraj lasu do chatki, która znów będzie stała pusta. Tak jak kiedyś.

Weszła do środka i usiadła przy stole w kuchni. Jej łzy opadały na stół i wsiąkały w niego. Chwyciła buteleczkę z miksturą i otworzyła. Korek wydał dziwny dźwięk i ziołowe zapachy wzbiły się w powietrze. Czarny kot usłyszał hałas i przybiegł, ale nie zastał swojej pani. Nieco zdziwiony – zbliżył się do Miry. Mruknął, a ona wzięła go na ręce. Wtuliła buzię w jego futro. Było miękkie i ciepłe.

– Zaopiekuję się tobą – obiecała kotu i wzięła go ze sobą.

Tymczasem Żywia opadła na dno morza i czekała. Czekała, aż jej nogi przemienią się w ogon… prawdziwy syreni ogon, była bowiem z krwi i kości syreną. Jednak przemiana musiała trochę potrwać. Nogi kurczyły się najpierw i kurczyły. Łańcuch z nich spadł, nogi w końcu zniknęły, w pustym miejscu zaczął rosnąć ogon. Łuski wyskakiwały jedna za drugą. Żywia patrzyła na nie ze stęsknieniem. Dawno ich nie widziała. Każda pojawiała się ze śmiesznym chlupnięciem. Ogon syrenki był złoty, ale nieziemski – piękniejszy od najpiękniejszego złota na ziemi. Błyszczał ciepło i nigdy nie blaknął. Za uszami syrenki ujawniły się lśniące skrzela… i popłynęła do domu.

Powitali ją rodzice. Oboje równie złoci, jak ona.

– Jak się cieszę z twojego powrotu! – rzekła matka ze wzruszeniem i mocno przytuliła córkę.

– Dobrze, że jesteś córeczko. – Ojciec pocałował ją w czoło. – Urządzimy dzisiaj ucztę – postanowił. – Nie ma ważniejszego powodu do święta, niż twój powrót. – Przytulili się we troje.

– Dziękuję. Dawno nie jadłam porządnego jedzenia. – Żywia pokazała w uśmiechu swoje perliste zęby.

Ucztę przygotowano następnego dnia, kiedy słońce rozjaśniło nieco głębiny. Zamiast stołu –na dnie morza stanął długi płaski kamień. Zamiast kurczaka na rożnie – były krewetki, a na miejscu szarlotki –tort z wodorostów pokryty barwnymi ukwiałami. Zaproszono syreny-muzyków, którzy przygrywali piękne melodie na muszlach. Żywia świętowała z całą rodziną i już nie mogła się doczekać otwierania prezentów, które przygotowali jej bracia.

– Prezenty poczekają – powiedziała matka, kiedy już wszyscy odeszli od stołu. – Musimy z tobą porozmawiać. – Zaprowadziła córkę w ustronne miejsce. Przypłynął do nich również ojciec.

– I jak, kochanie? – zapytał. – Myślisz, że w końcu nasz ród może obcować z człowiekiem? – wziął córkę za rękę. Żywia posmutniała.

– Nie, tato. Nic z tego. Ludzie nie są gotowi na spotkanie z syrenami. Posądzili mnie o czary i chcieli zabić – poskarżyła się.

– Skrzywdzili cię?! – zatroskała się matka.

– Nie. Wyrok śmierci sprowadził mnie tutaj, do was. Wrzucili mnie do morza – uśmiechnęła się drętwo.

– Jak to się stało, córeczko? – zapytał ojciec, lekko zdenerwowany. – Jak udowodnili ci winę?

– Mówią, że czarownice nie płaczą i kazali mi uronić łzę. – Wzruszyła ramionami.

– Ach tak… – rzekła zrezygnowana matka. – Przecież syreny nie płaczą.

– Tak, mamo. A czarownice nie istnieją.

– Nie mogłaś im wytłumaczyć, że czarownic nie ma? – chciał wiedzieć ojciec.

– Nie posłuchaliby. – zamilkła na chwilę…

– Nie powinienem wysyłać cię na tę misję, córeczko, to było zbyt niebezpieczne. – powiedział ojciec zdecydowanym tonem, wydawało się, że ma do siebie żal.

– Ale nie wszyscy byli źli – dodała Żywia. – Miałam wspaniałą przyjaciółkę. Będę za nią tęsknić – zaczęła opowiadać rodzicom o życiu na lądzie. Mówiła o tym, co ludzie jedzą i jak bardzo jej samej smakują orzechy. Opowiadała o wschodzie i zachodzie słońca, o zapachu drzew i ziół. Wspomniała o tańcu i sztućcach, którymi na początku nie umiała się posługiwać. – Wypadały mi z rąk – mówiła, śmiejąc się. – Najgorzej było z łyżką. Ma kształt muszli i nakłada się na nią jedzenie.

– I co potem? – zaciekawiła się matka.

– Potem wkłada się łyżkę do buzi. W ogóle mi to nie wychodziło! – Zaśmiała się.

Potem zaczęła opowiadać im o budynkach. Najbardziej podobały jej się okna, które były prześwitujące. A kiedy zaczęła mówić o kwiatach, nie byli w stanie wejść jej w słowo. Każdy znany sobie kwiat opisywała ze wszelkimi szczegółami, próbowała wytłumaczyć rodzicom, jak pachniał.

– A fiołki! Ach! Moje ulubione! Mają taki słodki zapach! – Zachwycała się.

Wiele tygodni spędziła na opowiadaniu syrenom o ziemi i o jej pięknie. Mówiła z pasją i wspominała, że kiedyś jeszcze tam wróci. Prosiła rodziców codziennie, żeby pozwolili jej kiedyś znów odwiedzić ziemię. Obiecali, że za kolejne dwieście lat znów spróbują kontaktu z ludźmi.

Syreny pozostały jednak pod wodami mórz i choć czasami wdają się w kontakty z ludźmi, to nigdy nie zaczęły obcować z nimi na dobre. Czasami uratują marynarza od rychłej śmierci na morzu. Od czasu do czasu można usłyszeć ich wdzięczne pieśni podczas podróży statkiem. A najbardziej lubią podpływać blisko lądu i obserwować ludzi. Czekają tam, gdzie stopy nie dotykają dna i tam, gdzie rybacy wypływają zarzucać sieci.

Koniec

Komentarze

Madalenee, na tej stronie publikujemy głównie opowiadania, a Ty zaprezentowałaś fragment powieści. Musisz wiedzieć, że fragmenty, tak jak teksty przekraczające 80000 znaków, nie wchodzą do grafiku dyżurnych, nie mogą być nominowane do piórka i nigdy nie znajdą się w Bibliotece.

Szanse, że ktoś przeczyta Twoje dzieło są raczej znikome. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobry wieczór.

Dziękuję za wskazówki! Pozdrawiam, Magda

madalenee, czy dobrze rozumiem, że to jest zupełnie inny tekst niż poprzednie +200k? Czy też kawałek tamtego, który może być samodzielnym opowiadaniem? Bo troszeczkę zgłupiałam zaglądając tu po raz drugi w ciągu niecałej godziny ;)

http://altronapoleone.home.blog

Szkoda, Madalenee, że zamieniłaś teksty, zamiast dodać Złotą Żywię jako nowe opowiadanie. Nie dość, że mój post wydaje się teraz być bez sensu, to nie dałaś nikomu szansy, by jednak zajrzał do I części usuniętego dzieła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam chyba drugą wersję, 20,5 k znaków. Mam mieszane odczucia. Za dużo dłużyzn, opisów, szczególnie na początku. Sama historia raczej nie zaskakuje, chociaż podobał mi się pomysł z syrenami.

W opowiadaniu fantastycznym można dowolnie kreować świat, ale jakoś nie przekonuje mnie, że kaznodzieja zamiast tortur tylko rozmawiał z Żywią, a później została wrzucona do morza.

Hmmm. Dość naiwny tekst. Wszystko jest bardzo jasne, proste i sympatyczne. Odnoszę wrażenie, że masz jeszcze niewiele lat.

Wiosna w Nowembrze – to jednak zabawnie brzmi.

Początek wiosny, a ludzie się tak chętnie kąpią w morzu? Nie jedna, wyjątkowa dziewczyna, tylko całe grupy?

Tyle szumu o drobne skaleczenie? Płacz, okłady, bandażowanie, niepokój rodziców na drugi dzień… Trochę, jakby Mira miała pięć lat albo i to nie.

Ale biega po mieście samodzielnie, więc chyba jest starsza. A jej przyjaciółka mieszka sama w chacie (nikt się tym nie interesuje? Żadna opieka społeczna, wójt ani sąsiad, który chętnie by przejął domek?), ale nie pracuje, może się cały dzień bawić z Mirą.

Mira nie zdaje sobie sprawy, co robi przyjaciółce, biegnąc z donosem do ojca?

Ojciec wypłynął z Żywią w morze, ale ludzie na brzegu słyszą, co mówi?

Dużo drobiazgów nie pasuje do siebie.

Podajesz dużo szczegółów, które nie zawsze są potrzebne. Co wnosi do opowieści sposób jedzenia naleśników?

Za to podobała mi się próba łez. Fajny pomysł na odróżnianie czarownic.

Zapis dialogów do remontu.

tort z wodorostów pokryty barwnymi ukwiałami.

Hmmm. Ukwiały może i wyglądają słodko, ale to zwierzęta, należą do parzydełkowców. Ja bym wolała deser bez takich dodatków.

Babska logika rządzi!

Dzień dobry, przepraszam, że zmieniłam tekst, ale z pierwszego komentarza wywnioskowałam, że po prostu nie wstawia się tu dużych fragmentów tekstu, a tylko opowiadania. 

 

Finkla, tekst jest napisany jasno i prostym językiem, bo to jest akurat bajka dla dzieci. Dlatego też może wydawać się naiwna. Starałam się napisać tekst tak, by zainteresował dzieci i aby go zrozumiały. Wiem, że tu raczej powinnam wstawiać teksty dla dorosłych, ale jak na razie to moje jedyne opowiadanie i przynajmniej to chciałam wstawić. Bardzo dziękuję za komentarz, dobrze wiedzieć jakie błędy popełniam i co czytelnikom nie pasuje w tekście, by pisać coraz lepiej. Pozdrawiam serdecznie.

 

Nadal nie jestem pewna czy wstawiać poprzedni tekst (długi fragment książki), czy może spróbować z kolejnym opowiadaniem. Może poradzicie?

 

Dziękuję wszystkim za komentarze!!! Pozdrawiam!!!

Aaaa, jeśli dla dzieci, to to wiele wyjaśnia.

Lepiej spróbuj z kolejnym opowiadaniem – fragmenty nie cieszą się wzięciem. Lubisz zaczynać lekturę, jeśli wiesz, że nie będziesz mogła skończyć?

Babska logika rządzi!

Jako bajka dla dzieci ujdzie, bo fabuła w sam raz na bajkę, całkiem przyjemna, drobiazgi jak ta próba całkiem całkiem, ale wykonanie kuleje. Finkla zwróciła uwagę na fabularne dziury, podpisuję się pod tym. Styl może być naiwny, ale mógłby być barwniejszy, ciekawszy, dynamiczniejszy. Bardzo źle nie jest, ale do autentycznej przyjemności z lektury jeszcze temu brakuje tego “czegoś”.

 

Mnie tam wiosna w listopadzie by nie przeszkadzała ;) W styczniu też zresztą nie.

 

Natomiast nazwa, abstrahując od jej znaczenia i sensowności, jest w tekście źle odmieniana. Albo masz w mianowniku Nowembria i wtedy tak jak w tekście: w Nowembrii, albo jak w tekście Nowembra i wtedy w Nowembrze.

 

“Pomachała elegancko” – to “elegancko” nie pasuje ani do machania, ani do baśniowego stylu

 

“– Skaleczyłaś się kamieniem. – stwierdziła, widząc rozcięcie.” Niepotrzebna kropka po wypowiedzi

 

“Miejmy nadzieję, że nie wda się żadne zakażenie” – to też z innego rejestru. Raczej: że rana się nie zaogni czy coś w tym rodzaju

 

“– Nie wiedziałam, że masz kota – Mira zerknęła na zwierzę.” A tu z kolei brakuje kropki na koniec wypowiedzi. Na stronie PWN jest poradnik zapisu dialogów, na forum gdzieś też

 

“– Wydaje ci się – odpowiedziała Żywia. Podała jej szklankę soku.” – może lepiej “odpowiedziała Żywia, podając jej szklankę soku.”

 

“To były ulubione karty Żywii. Mira zaś lubiła karty z rycerzami.” Tu znów lepiej byłoby połączyć te zdania przecinkiem, a nie rozdzielać kropką, bo spójnik zaś raczej nie występuje w zdaniach pojedynczych. A tak poza tym, Żywia jest dla Miry i dla czytelnika, który patrzy jej oczami, zagadką, więc na to, żeby podać informację o tym, jakie karty lubi Żywia, musisz ją wprowadzić bezpośrednio (w dialogu) albo za pośrednictwem Miry, np. “Mira dowiedziała się, że to ulubione karty Żywii. Sama wolała takie w rycerzami.”

 

“– Nie krępuj się proszę. Usiądź. – książę wskazał Samborowi fotel.

– Dziękuję, Wasza Wysokość. – odpowiedział mężczyzna i usiadł.

(…)

W czym mogę pomóc, kaznodziejo? – książę zwrócił się do niego uprzejmie.”

Książę oba razy dużą literą, a w drugiej wypowiedzi bez kropki. Poczytaj o tym zapisie dialogów. Ta reguła jest akurat jasna.

 

“ludzie z Barnimy” – dlaczego nagle rodzaj żeński? Wcześniej było Barnim, a nie Barnima.

 

“Żywia pokazała w uśmiechu swoje perliste zęby.” – cudzych nie dałaby rady. Wystrzegaj się zaimkozy – zwłaszcza zaimek “swój” we wszystkich przypadkach jest zazwyczaj zbędny

 

“stołu –na dnie morza stanął długi płaski kamień. Zamiast kurczaka na rożnie – były krewetki, a na miejscu szarlotki –tort z wodorostów pokryty barwnymi ukwiałami.” – brak spacji po dwóch półpauzach

 

“Wrzucili mnie do morza – uśmiechnęła się drętwo.” – kropka po wypowiedzi i uśmiechnęła dużą literą. Drętwo niezbyt pasuje

 

“– Nie posłuchaliby. – zamilkła na chwilę…” Wielokropek raczej na końcu wypowiedzi, a po didaskalium kropka. Zamilkła dużą literą

 

“– Nie powinienem wysyłać cię na tę misję, córeczko, to było zbyt niebezpieczne. – powiedział ojciec” – zbędna kropka na koniec wypowiedzi

 

“– Ale nie wszyscy byli źli – dodała Żywia” – czasownik dodawać raczej wtedy, kiedy ktoś od dłuższego czasu mówi, a potem coś jeszcze wtrąca w ostatniej chwili, tu średnio pasuje. Może raczej coś w kierunku wyjaśniła, opowiadała?

 

“– A fiołki! Ach! Moje ulubione! Mają taki słodki zapach! – Zachwycała się.” – didaskalium małą literą

 

http://altronapoleone.home.blog

całe pola pokryte były już

Nienaturalna składnia: całe pola były już pokryte.

 Mieszkał on w tymże mieście,

W trzech kolejnych zdaniach – miasto. Dobrze by było to zróżnicować. Poza tym "tymże" jest wydumane.

 na każdym rozstaju dróg stanął mag

Stąd wynika, że magów w tym księstwie jest jak mrówków, ale

 książę Barnim zaprosił ich na święto wiosny z dalekich krain na wschodzie

stąd, że są czymś egzotycznym. Możesz to pogodzić, zaznaczając, że książę jest bajecznie bogaty i chce się pokazać – ale czy o to Ci chodzi?

 panny wystrojone w wianki, uplecione z pierwszych wiosennych kwiatów, jak co roku

Panny uplecione?

 pływając w chłodnej wodzie

Klub morsów :)

 Zabawa w morzu wywołała dużo entuzjazmu.

Nie zapewniaj mnie o tym, ale mi to pokaż.

 by pochwalić tańce na lądzie i akrobacje w wodzie

To oczywiste, nie kładź nam tego do głów łopatą.

 na obrzeżach lasu

Może: na skraju lasu?

 tworzyła z nich mikstury

To nie gra komputerowa. Wybieraj jak najściślejsze czasowniki. Warzyła mikstury.

 Ale najbardziej uwielbiała pływać.

A jak to się ma do jej pracy zawodowej?

 Dziewczynę można było spotkać na brzegu

Jedną? Przed chwilą były dwie.

 zdążyła wynurzyć się z pluskiem

Źle to brzmi.

 Pomachała elegancko

Czyli jak?

 Wyginała ciało i płynęła jak delfin

Oni to widzą z brzegu?

 Wyglądała magicznie

No, nie wiem.

 zadowolone, zapomniały o zazdrości

To słodkie, ale spodziewałam się jakiegoś konfliktu.

 Mira, wychodząc z wody – krzyknęła

Po co myślnik?

 aszyscy

Literówka.

 To nie wygląda na nic poważnego – pocieszyła ją.

Didascalia są niepotrzebne, jeśli mają powtarzać treść wypowiedzi.

 Żywia podbiegła

Którędy ona szła?

 Już nie boli! To jakieś czary! – zachwyciła się i przytuliła przyjaciółkę.

Słodkie i nienaturalne. Ludzie tak nie mówią.

 oderwała ze swojej bawełnianej sukienki długi pasek

Primo – tak robią tylko w filmach. Ubrania są zbyt brudne, żeby ich używać na opatrunki. Secundo – jeśli weszła w tej sukience do morza, to powinna być przesiąknięta słoną wodą. Na rany lepiej tego nie kłaść. Tertio – wcale nie tak łatwo podrzeć dobrej jakości tkaninę.

 Jej delikatne dłonie pracowały z niezwykłą precyzją.

Purpurowe i aliterujące.

 Zadowolona zbiegła schodami.

Zadowolona, zbiegła po schodach.

 Upiła łyk herbaty. Była gorzka.

To ci odkrycie.

 Miał gruby głos i mówił z powagą.

Ale dlaczego informujesz nas o tym w oderwaniu od samego aktu mowy?

 zawiązał do tyłu w krótką kitkę.

Raczej: związał z tyłu w kucyk.

 Nie łatwo

Łącznie.

 był kaznodzieją i z datków od ludzi zbierał pokaźną pensję.

Oho. Więc to będzie konflikt? Niedobry konserwatysta kontra słodka ekscentryczka, która pomaga ludziom? Nic nowego. Dość naiwne. Zauważę tylko, że a) kaznodzieje też coś robią i b) nikogo nie zmuszają, żeby im płacił. Uch.

 projektowaniem strojów dla samego księcia i zarabiała jeszcze więcej.

Rozumiem, że książę miał własny dom mody?

 Stać ich było zatem nie tylko na kawę, ale na najlepsze mieszanki herbat, ziół i wypieki z najznakomitszej cukierni w mieście.

Ale nie na kucharkę, skoro matka gotuje sama.

 Rana już się zagoiła, ojcze.

Bardzo nienaturalne, kto tak mówi?

 Czy ta Żywia nie ma przypadkiem czerwonych oczu?

Czy on jej nie widział? Z tego, co wyżej, wnioskuję, że Żywia jest w mieście dość znana.

 pochwaliła swoją przyjaciółkę

"Swoją" jest zbędne.

 Biała skóra, kolorowe oczy

Bo normalni ludzie mają oczy bezbarwne?

 nabrała powietrza do płuc

Nabrała powietrza w płuca.

 Zrobiła się cała czerwona.

Dlaczego ona to robi?

 wypowiedziała przestraszona, wypuściła powietrze..

Powtórzony dźwięk i podwoiła się kropka.

 Robiła kolejnego naleśnika i starała się, aby był idealny.

Były bowiem lata pięćdziesiąte.

 Leczy ziołami. Przecież czarownice się na tym znają.

Pałka z logiki dla szanownego taty. Z faktu, że czarownice się znają na ziołach, nie wynika, że wszyscy, którzy znają się na ziołach, są czarownicami. Mówię to jako potomkini farmaceutów i jako logik.

 I chyba ma kota?

Moja sąsiadka też ma. Czy to znaczy, że jest czarownicą? Patrz wyżej.

 Mirze nie podobały się podejrzenia ojca.

Doprawdy.

 Po drodze zastanawiała się

W biegu?

 skąd ojciec wie, że Żywia może jednego mieć.

Jak ktoś ma kota, to raczej tego nie ukrywa. "Może jednego mieć" to anglicyzm.

 W tej części Nowembrii rosły najwyższe drzewa

… to las.

 Sosny pięły się wyżej niż pałace

Niskie pałace. Sosna dorasta do 45 metrów.

 Mchy porastały każdy skrawek runa

Runo to roślinność na dnie lasu. Hmm?

 ścieżki leśne były wyjątkowo wąskie

Jakoś mi to nie brzmi.

 zbudowana z grubych pali

Raczej z bali. Pale są wbite na sztorc.

 pomalowanych na złoty kolor

Skąd miała farbę?

 Był tam salon, nie zastawiony żadnymi meblami

Salon nie pasuje do chatki w lesie. I skąd wiadomo, że to salon, skoro nie ma mebli?

 wbiegła do salonu

Chatka z bali nie może być duża – ogranicza ją wysokość drzew, z których jest zbudowana. Spodziewałabym się jednej izby, może z przepierzeniami.

 była pewna, że się świecą

Że świecą. I skoro nie ma okien, to skąd światło? A jeśli nie ma światła, to jak one się tam poruszają? O takich rzeczach trzeba myśleć.

 stosik dużych kolorowych kart

Zwykle mówi się "talię kart".

Już się znudziłam – stwierdziła Mira.

Pewnie, skoro gra polega tylko na wykładaniu kart na stół. Jest tyle gier karcianych…

 Dachy wysokich domów były świeżo pomalowane

Kto maluje dachy? Współczesne, kryte blachą, tak, ale w fantasy będzie strzecha, dachówka lub gont, a ich się nie maluje.

 Jego kamieniste ściany

Kamienne. Kamienista jest ścieżka, ściany są zrobione z kamienia, czyli kamienne.

 nie wyłaniała się

Zbyt książkowe słowo. I używasz za dużo "się" – szukaj synonimów.

 Ojcze, myślisz że to rzeczywiście czarownica?

I ona mu uwierzyła. Tak po prostu. Jakby nie wiedziała tego wszystkiego już wcześniej. Psychologicznie – niewiarygodne.

 wybrał się do zamku jeszcze tego samego dnia.

No, bezzwłocznie przecież. To znaczy "od razu".

 biało-granatowych zbrojach

To możliwe? Można stal czernić, ale bielić?

 z twarzy, to znaczy z min, i z ogólnej postawy

Bardzo kolokwialne.

 Przepędziłem z tego miasta wiele wampirów, duchów i wyłapałem czarownice.

Mam wrażenie, że nie wiesz, czym się zajmuje kaznodzieja.

 niecierpliwił się, czekając na jego powrót

Pokaż mi to.

 Każdy stopień wyłożony był bordowym dywanikiem

Osobno?

 Od tych motywów mężczyźnie zakręciło się w głowie.

Hmm.

 odezwał się cienkim głosem służący i ukłonił się

Za dużo "się". I czemu cienkim głosem?

 Sambor został zaproszony do pokoju, gdzie książę przyjmował gości. Przywitał

Ale podmiot domyślny przyczepia się do podmiotu całego poprzedniego zdania, więc wychodzi, że Sambor powitał sam siebie.

 Nie krępuj się proszę

Nie krępuj się, proszę.

 Jeszcze jedna! Co za kłopot. – Książę wydawał się znużony.

On coś robi w ogóle w tym księstwie, czy tylko kaprysi?

 Nic z tego, mój Książę.

Książę małą literą. "Nic z tego" tu nie pasuje.

 Chciał go uspokoić.

Już mówiłam – nie przesadzaj z didascaliami.

 Masz moją zgodę.

Na co?

 wypowiedział książę

Lepiej: powiedział.

 machnął na niego ręką

Dziwnie to wygląda. Idź, idź, człowieku, nie przeszkadzaj mi.

 Tylko rób wszystko według przepisów!

Biurokracja, kurczę.

 Dziewczyna wystraszyła się mężczyzn i próbowała uciec, ale na nic się to nie zdało.

Mogłabyś to pokazać.

 była wyłożona cela

Źle to brzmi.

 spięła mocno, żeby zapłakać.

Kolokwialne.

 nie pojawiła się choćby jedna kropla

Ani jedna.

 Sambor nie miał już żadnych wątpliwości.

Znowu pałka z logiki. To, że czarownice nie potrafią płakać, nie oznacza, że nie ma innych stworzeń, które tego nie potrafią.

 Wypisał wyrok śmierci i wysłał pismo

Sam sobie sędzią i ławą przysięgłych, uch.

 Krzyczeli i wytykali Żywię palcami.

Taka ich wdzięczność za leczenie.

 tam, gdzie stopy nie dotykają dna i tam, gdzie rybacy wypływają zarzucać sieci.

Ładne. Dobry element strukturalny.

 Sambor dźwignął ciężką kulę

I nie wywrócił się razem z łódką, której rozkład ciężkości zmienił, bo Opatrzność ma w opiece głupców.

łańcuch podążył za nią

Dlaczego antropomorfizujesz łańcuch?

 Tak jak kiedyś.

Tak, jak kiedyś.

 ziołowe zapachy wzbiły się w powietrze

Nie mogły się wzbić, bo nie były zwartymi przedmiotami.

 obiecała kotu i wzięła go ze sobą

Teraz to ona będzie wiedźmą.

 była bowiem z krwi i kości syreną

Tak przypuszczałam.

 Nogi kurczyły się najpierw i kurczyły.

Anglicyzm.

 nogi w końcu zniknęły

Nieekonomiczne. Prościej by było, gdyby się zrosły.

 ze stęsknieniem

Z utęsknieniem mogła ich wypatrywać, ale patrzyła raczej ze wzruszeniem albo nostalgią.

 Każda pojawiała się ze śmiesznym chlupnięciem.

Dlaczego?

 nigdy nie blaknął

A czemu miałby?

 ujawniły się lśniące skrzela

Raczej się ukazały. I jak oddychała dotąd?

 Jak się cieszę z twojego powrotu!

Nienaturalne, kto tak mówi?

 Dobrze, że jesteś córeczko.

Dobrze, że jesteś, córeczko.

 Nie ma ważniejszego powodu do święta, niż twój powrót.

Anglicyzm.

 które przygotowali jej bracia

W jedną noc? Szybcy są.

 w końcu nasz ród może obcować z człowiekiem?

Trochę źle to brzmi.

 uśmiechnęła się drętwo

Jakoś to do niej nie pasuje.

 Jak udowodnili ci winę?

Udowodnili, akurat.

Ach tak

Ach, tak.

 wysyłać cię na tę misję

Wysyłać cię w tę misję.

 wydawało się, że ma do siebie żal

To widać z wypowiedzi, nie musisz mi tego klarować.

 Potem wkłada się łyżkę do buzi. W ogóle mi to nie wychodziło!

Aż takie trudne to to nie jest.

 nie byli w stanie wejść jej w słowo

A czemu by mieli? Przecież słuchają?

 na opowiadaniu syrenom o ziemi

A nie o lądzie?

 pozostały jednak pod wodami mórz

Może jednak na dnie mórz?

 od rychłej śmierci na morzu

Czemu "rychłej"?

 

Niewiele tu logiki – co ma święto wiosny do topienia mniemanej wiedźmy? Marzannę?

Ogólnie mam wrażenie wypracowania szkolnego. Jest słodko, ortograficznie i gramatycznie w miarę poprawnie i nic poza tym. Ale pierwszy krok zrobiłaś. A droga wiedzie w przód i wprzód… zobaczymy, dokąd dojdziesz.

 tekst jest napisany jasno i prostym językiem, bo to jest akurat bajka dla dzieci

Ale tego nie rób. Właśnie opowiadania dla dzieci trzeba pisać szczególnie starannie – one się na tym poznają. Język może być prosty – ale nie sztucznie uproszczony, a fabuła… Choćby to, co wypisała Finkla:

 Mira nie zdaje sobie sprawy, co robi przyjaciółce, biegnąc z donosem do ojca?

To jest bardzo niewiarygodne. Szczerze mówiąc, wątpię, żeby ta bajka głęboko zainteresowała dzieci – przesłanie jest raczej poprawne politycznie, niż uniwersalne. Niedawno wyszło polskie tłumaczenie "Ostatniego jednorożca" – polecam gorąco. Techniczny majstersztyk i piękna opowieść o czymś, co dotyczy każdego. A przy zbójcy-sceptyku (i nie tylko) śmiałam się głośno.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 

Tarnina, Drakaina dziękuję za komentarze i wyszczególnienie wszystkich błędów. Nie spodziewałam się aż tak wielu i cieszę się, że mam możliwość ich poprawienia i widzę, że muszę popracować nad tym, by tekst był bardziej spójny i logiczny. Tarnina cenię Twoją spostrzegawczość, bo wyłapałaś bardzo dużo błędów, dziękuję.

Pozdrawiam serdecznie, Magda

Wszystko, co bym mógł napisać, napisały Tarnina i Drakaina. Jako bajka ujdzie, ale jest jeszcze nad czym pracować. Do pomocy zapodaję ciekawe linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Jako bajka niestety tekst również niezbyt się spisuje. Jak mawiał Maksym Gorki: dla dzieci trzeba pisać tak, jak dla dorosłych, tylko lepiej…

Wyłapałem od razu te same dziury i nielogiczności co Finkla (kąpiel wiosną, modlitwa na łódce itd.), potknąłem się na tych samych wertepach co Tarnina i Drakaina. I mam tę samą uwagę – często opisujesz i wymieniasz detale, które nie są do niczego potrzebne fabularnie i nie budują również świata przedstawionego. A cały świat to nie jest nawet umowne średniowiecze, tylko jakaś młodzieńcza projekcja świata stereotypów fantasy baśniowej. I do tego to biurko księcia, sprzedawanie herbatek ziołowych i nieźle zarabiający rodzice…

Oczywiście tekst ma jakiś swój urok. Historia prosta, bez zaskoczeń, za to z mało odkrywczym morałem, czy raczej puentą, na temat kondycji człowieka. Jednak tekst jest przede wszystkim, jak pisały poprzedniczki, bardzo naiwny i nieco infantylny. Czy to wystarczy, żeby mu przylepić łatkę "bajka" i zadedykować dzieciom? Moim zdaniem nie wystarczy.

Nie wnikam w interpunkcję, ale spora część zdań w tej opowiastce jest czysto i klarownie napisana, a powracający motyw odległości od brzegu, gdzie rybacy rzucają sieci, ładnie wybrzmiewa i świadczy o tym, że potrafisz więcej.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Na bajkach się nie znam, no może poza tymi dla dorosłych i to na takich, w których nigdy nie ma dobrego zakończenia, ale muszę przyznać, że Twojemu opowiadaniu daleko do bajki. Nie powiem, są tutaj wyraziste opisy, może nawet za wiele, które dla dzieci byłyby wrotami do bogactwa wyobraźni, ale konstrukcja fabuły i jej wydźwięk – wsadzona bezlitośnie w dialog, to za mało, aby choć trochę zbliżyć się do celu jaki sobie przyjęłaś. Dzieci wbrew pozorom to też wymagający odbiorca ;)

Bajka to przede wszystkim zmagania głównych bohaterów, dojście do zrozumienia istniejącego świata, nauka i mądrość, a tutaj wszystko się po prostu dzieje…

 

Pozdrawiam,

Czwartkowy Dyżurny

 

Ps. Nie zniechęcaj się i wyciągaj wnioski :)

Dziękuję za komentarze!

Całkiem przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka