- Opowiadanie: Fantazjel - CALED DUM - pejzaż wewnętrzny

CALED DUM - pejzaż wewnętrzny

Oto jeden z wielu moich wier­szy. Bar­dzo dużo pu­bli­ku­ję tutaj:
https://forums.cdprojektred.com/index.php?threads/jak-fantazjelo-bawil-sie-w-jaskra.65979/

Dyżurni:

brak

Oceny

CALED DUM - pejzaż wewnętrzny

3.01.2019 r.

Spal­ding

 

Wszyst­kim wę­drow­nym ma­rzy­cie­lom.

 

 

CALED DUM

 pej­zaż we­wnętrz­ny

 

Kie­dym przy­by­wał do tej kra­iny, 

niech nie bę­dzie no­wi­ną, iż wio­dło 

mnie widmo złota.

 

Szep­ta­no po­śród siół mego kraju, że 

ist­nie­je da­le­ko na Za­cho­dzie kra­ina miod­na, 

opły­wa­ją­ca w do­sta­tek.

 

Ja, upra­wia­ją­cy rolę, nie­wie­le my­śląc, 

wzią­łem mój do­by­tek na plecy, 

cały to­bo­łek i po­wę­dro­wa­łem.

 

Opu­ści­łem moje rów­ni­ny i chatę, 

którą jesz­cze zo­czy­łem w od­da­li na wzgó­rzu 

i tlący się ka­ga­nek.

 

Na gra­ni­cy ustru­ga­łem lagę, bo 

nie stać mnie było na oręż wsze­la­ki, 

nawet na tępy szty­let na wilki.

 

Jesz­cze przy pro­mie wszy­scy gwa­rzy­li 

o po­rzu­co­nym tro­nie we­wnątrz murów mia­sta, 

gdzie cze­ka­ją zbyt­ki.

 

Sta­ną­łem suchą stopą w obie­ca­nej kra­inie, 

choć ostat­ni grosz wy­da­łem, by tu do­trzeć 

i usły­sza­łem ciszę.

 

Nie było ni­ko­go w za­się­gu mego wzro­ku, 

jeno widmo wieży łu­dzi­ło gdzieś 

na ho­ry­zon­cie wyspy.

 

Dziw­ne po­wie­trze wpły­wa­ło do płuc 

z każ­dym nowym kro­kiem w stro­nę mego szczę­ścia, 

prze­mar­z­łem do kości.

 

I tyle kro­ków już prze­by­łem nie wi­dząc 

żad­nych zmian w kra­jo­bra­zie, tylko zie­lo­ne 

pa­gór­ki i po­je­dyn­cze drze­wa.

 

Skąd to zimno? Nie ma nawet wia­tru, 

a cie­pła skóra chro­ni­ła mnie za­wsze, 

ale nie teraz.

 

Pod­czas wę­drów­ki pie­szej na­tra­fi­łem 

na tru­chło ko­bie­ty wo­jow­nicz­ki, le­żą­ce

przy trak­cie.

 

Gdy pod­sze­dłem do niej i trą­ci­łem lagą,

po­ru­szy­ła się, jesz­cze dy­cha­ła, lecz ledwo,

wkrót­ce po tym wy­zio­nę­ła ducha.

 

Jej wzrok sza­leń­czy uświa­do­mił mi, że

gdzieś po­śród murów cze­kać na mnie będą

ostrza in­nych na gra­ni­cy cieni.

 

Gdy do­cie­ra­łem do fosy, dzier­ży­łem broń

w dłoni trzę­są­cej się od zimna i stra­chu,

ale wciąż cicho było na wa­łach.

 

Pierw­szej nocy bałem się za­pusz­czać

dalej, spę­dzi­łem ją przy ogniu na wa­łach,

za­pi­su­jąc skrzęt­nie moje do­zna­nia.

 

Dru­gie­go dnia sie­dzia­łem na wa­łach,

spo­glą­da­jąc na pięk­ny pałac, 

ob­ser­wu­jąc pust­ki w do­mach i sa­lach.

 

Trze­cie­go dnia ob­ja­wił mi się wę­dro­wiec

w bu­rych sza­tach, ofe­ru­jąc mięso i na­pi­tek,

zje­dli­śmy, a potem znik­nął.

 

Je­dze­nie było czy­ste i po­żyw­ne. A już

czwar­te­go dnia ru­szy­łem na ulice,

wę­dru­jąc przez trzy kręgi mia­sta.

 

Prze­pu­ści­ły mnie trzy bramy i sta­ną­łem

przed za­wa­lo­nym przej­ściem do pa­ła­cu,

tam za­ata­ko­wa­ły zdzi­cza­łe psy.

 

Były we trój­kę, obi­łem im mordy, choć

jeden z nich prze­rwał mój ka­ftan i

rękaw. Na szczę­ście mnie nie po­gry­zły.

 

Wy­cień­czo­ny walką szu­ka­łem in­ne­go spo­so­bu

na do­sta­nie się do sali tro­no­wej, wi­dzia­łem

po­stać na blan­kach, która się przy­glą­da­ła.

 

Wie­dzio­ny roz­pa­czą i żmud­ną cie­ka­wo­ścią,

ósme­go dnia do­tar­łem do ka­te­dry, a z niej,

wprost po dachu, na mury we­wnętrz­ne.

 

Znów spę­dzi­łem noc na mu­rach, w za­du­ma­niu

my­śląc o mojej manii wiel­ko­ści i szkla­nym

dachu, któ­re­gom roz­bić nie zdo­łał.

 

Zna­la­złem za­su­szo­ne zwło­ki ry­ce­rza i zbro­ję

mo­je­go roz­mia­ru, przy­wdzia­łem płyt parę,

aby chro­ni­ły mnie i nie krę­po­wa­ły ru­chów.

 

Po­rzu­ci­łem miecz jego, bo choć od pa­cho­lęc­twa

ma­rzy­łem o ostrzu wła­snym, nie umia­łem

go dzier­żyć, zo­sta­łem przy ladze.

 

Wkrót­ce do­tar­łem. Oto wiel­ka sala, ko­lum­na­da,

ob­ra­zy na ścia­nach, wiel­kie scho­dy, a na końcu

złoty tron wy­ście­ła­ny szkar­ła­tem. Pusty.

 

Sala jed­nak pusta nie była, wkro­czy­łem w blask

na­prze­ciw mnie ów ry­cerz, z któ­rym wie­cze­rza­łem,

z nagim to­po­rem w dłoni. I tar­czą.

 

Nie chcia­łem wal­czyć, lecz nie po­rzu­cił­bym swo­ich

ma­rzeń o do­stat­ku i bez­pie­czeń­stwie dni przy­szłych,

więc star­łem się z to­wa­rzy­szem.

 

Choć był szyb­szy i z więk­szą ogła­dą wal­czył

ode mnie, był zbyt zmę­czo­ny na cio­sów ude­rze­nia.

Po­ło­ży­łem go po czwar­tej wy­mia­nie.

 

Ude­rzy­łem w jego czasz­kę, a gdy zmógł od razu 

skró­ci­łem cier­pie­nia jego to­po­rem, zo­sta­wi­łem mu 

broń w dłoni, niech trafi do nieba.

 

A gdy po­dą­ża­łem w górę, po scho­dach,

w nie­skoń­czo­ność się cią­gną­cych, byłem

wątły, zmę­czo­ny, podły i w roz­pa­czy.

 

Przy­by­łem na miej­sce. Dwa ty­go­dnie trasy,

za mało i za łatwo, bym mógł cie­szyć się z tego,

coś było nie w po­rząd­ku.

 

Tak, nie w po­rząd­ku, bo tron był pusty,

nie było ma­jąt­ku żad­ne­go. Prze­szu­ka­łem

wszyst­ko w dwa dni.

 

Tylko maska z uśmie­chem le­ża­ła pod ławą,

biała nie­ska­zi­tel­nie, lecz pod do­ty­kiem

roz­pa­dła się.

 

Trze­cie­go wie­czo­ra, usia­dłem na tro­nie,

okry­łem się szkar­ła­tem i tak sie­dzia­łem,

wi­dząc za­chód przez otwar­te wrota.

 

Jak król nę­dza­rzy, ludzi wie­dzio­nych mrzon­ką.

Rex stul­ti, Konge af taber, oro­ka­mo­no no o,

W pu­stym kró­le­stwie stra­co­nych złu­dzeń.

 

Zgłod­nia­łem. Z cięż­kim wes­tchnie­niem z tronu

po­wsta­łem i ru­szy­łem w drogę po­wrot­ną,

tylko miecz wzią­łem z tru­chła, sprze­da­łem.

 

Wró­ci­łem na rolę, do­bu­do­wa­łem sień przed chatą

i pa­le­ni­sko więk­sze, przy któ­rym spi­su­ję

ni­niej­szą hi­sto­rię, a drży mi ręka.

 

Tylko od czasu do czasu, nawet w upale

dni let­nich me ciało prze­szy­wa jakiś

dziki Chłód Za­cho­du.

Koniec

Komentarze

„Nie­zwy­cię­żo­ny”, krą­żow­nik dru­giej klasy,

naj­więk­sza jed­nost­ka, jaką dys­po­no­wa­ła baza w kon­ste­la­cji Liry,

szedł fo­to­no­wym cią­giem

przez skraj­ny kwa­drant gwiaz­do­zbio­ru.

 

Po­nie­waż rejs był sto­sun­ko­wo krót­ki,

za­miast peł­nej hi­ber­na­cji za­sto­so­wa­no

po­głę­bio­ny sen, w któ­rym tem­pe­ra­tu­ra ciała

nie opada po­ni­żej dzie­się­ciu stop­ni.

 

W ste­row­ni pra­co­wa­ły tylko au­to­ma­ty.

W ich polu wi­dze­nia, na krzy­żu ce­low­ni­czym,

le­ża­ła tar­cza słoń­ca, nie­wie­le go­ręt­sze­go

od zwy­kłe­go czer­wo­ne­go karła.

 

Fan­ta­zje­lu, za­pi­sa­nie prozy w nie­re­gu­lar­nych wer­sy­fi­ka­cyj­nie stro­fach nie czyni jej po­ezją. A nawet wier­szem.

http://altronapoleone.home.blog

Ech, nie będę się spie­rać o de­fi­ni­cję po­ezji.

Nie wiem, wszyst­ko zdaje się ogra­ne.

@Ech, nie będę się spie­rać o de­fi­ni­cję po­ezji.

 

I słusz­nie, bo Dra­ka­ina ma a) dok­to­rat m. in. z po­lo­ni­sty­ki, b) spore do­świad­cze­nie w tłu­ma­cze­niu po­ezji i pu­bli­ko­wa­niu jej prze­kła­dów w po­waż­nych cza­so­pi­smach. Też bym się z nią o to nie spie­ra­ła.

 

 

 

ninedin.home.blog

Nie­sa­mo­wi­te! Wy­pa­da mi więc je­dy­nie paść na ko­la­na, uko­rzyć się przed tą świa­tłą mocą i bła­gać o wy­ba­cze­nie, co ni­niej­szym czy­nię. Na szczę­ście mam dok­to­rat z bła­ga­nia. I z bła­zeństw.

Nie wiem, wszyst­ko zdaje się ogra­ne.

To za bła­zeń­stwa dają dok­to­ra­ty? Za te ty­sią­ce opo­wie­dzia­nych ka­wa­łów po­win­nam już dawno mieć ze trzy ho­no­ris causy… ;-)

Nie znam się na po­ezji, ale fan­ta­sty­ki to ja tu za bar­dzo nie widzę. Chyba w tym, że nikt wcze­śniej nie opa­no­wał pa­ła­cu i z wy­so­ko­ści tronu nie opo­dat­ko­wał lud­no­ści.

Na gra­ni­cy ustru­ga­łem lagę, bo 

nie stać mnie było na oręż wsze­la­ki, 

nawet na tępy szty­let na wilki.

Hmmm. Jeśli nie stać go było na żaden oręż, to czym stru­gał?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Haha. Fak­tycz­nie wy­so­ka fan­ta­sty­ka, kra­ina bez po­dat­ków. :)

Nie wiem w sumie czym ustru­gał, chyba ja­kimś sier­pem. Bez młota. Albo wziął i ode­rwał gruby konar, tro­chę go je­dy­nie po­pra­wia­jąc ko­zi­kiem, któ­re­go nie uznał za broń. Dziw­ny gość jed­nym sło­wem.

Nie wiem, wszyst­ko zdaje się ogra­ne.

Po­wia­dasz, Fan­ta­zje­lu, że na­pi­sa­łeś wiersz. No cóż, skoro tak twier­dzisz…

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Tak wła­śnie twier­dzę. Dzi­wię sie, że w świe­cie po post­mo­der­nie wy­stę­pu­ją jesz­cze wąp­tli­wo­ści, co do nie­ja­snej za­sa­dy isto­ty wier­sza, po­ezji, or­ga­ni­za­cji skła­dnio­wej, na­ci­sku na po­wta­rzal­ność or­ga­ni­za­cji, rytmu i po­etyc­kiej prozy vel “pro­za­tor­skiej po­ezji” (tak, to nie to samo – dodam, że to skrót my­ślo­wy, aby­ście się nie­po­trzeb­nie nie cze­pia­li).

Nie wiem, wszyst­ko zdaje się ogra­ne.

Nowa Fantastyka