- Opowiadanie: aniol..milosci - Wybaczyć sobie

Wybaczyć sobie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wybaczyć sobie

Tajemnice serca człowieka są niezgłębione. Czasem szkoda tylko, że tak rzadko można poznać jego tajemnice w sposób tak łatwy, jak w przypadku opisanym poniżej.

Nigdy nie byłem "zabawowy". Jestem pracoholikiem i cały mój wolny czas spędzam najchętniej w pracy: w mojej korporacji. Praca i dążenie do sukcesu są wystarczająco ciekawe, by skupiać na nim wszystkie swoje wysiłki. No, może sporadycznie tylko, dla oderwania się od rzeczywistości i przypomnienia młodości przykopałem – spontanicznie – babci, która nie chciała ustąpić mi miejsca, czy rzuciłem kamieniem w gołębia. Takie tworzenie własnej osobowości bez pomocy autorytetów: poprzez działanie.

 

Self made man

 

Nie byłem świadomy potencjału, który we mnie drzemie. Pierwszy raz "to" dało o sobie znać, kiedy wracałem z pracy w sobotę o 23, po wydłużonym tygodniu pracy. Owocnej, bo udało mi się rzucić na szefa działu – którego byłem zastępcą – podejrzenie niegospodarności i działania na szkodę firmy.

 

Pierwsza spostrzegała to babina w windzie. Spojrzała na mnie i… jakoś tak odsunęła się ode mnie.

 

– Świnia! – powiedziała i wybiegła z kabiny przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nawet nie dojechała do swojego piętra. Jej niechęć do wspólnej podróży uznałem za następstwo celnego kopniaka sprzed tygodnia. Przy myciu jednak coś mnie zastanowiło…

 

Ale nie, wszystko było w porządku: ręce, nogi, tułów. Może tylko trochę zmężniałem od tej pracy. Prawdziwy mężczyzna!

 

– Głupie próchno – pomyślałem o babinie i poszedłem spać. W końcu już niedługo do pracy. I może na nowe stanowisko.

 

W poniedziałek podczas lunchu, kiedy tłumaczyłem Prezesowi, że wyniki firmy zależą od właściwego kierownictwa poszczególnymi Departamentami, zorientowałem się, ze on mniej mnie słucha, a bardziej na mnie patrzy. Z podziwem i uwielbieniem.

 

Szybko pobiegłem do damskiej toalety, bo tylko tam było lustro obejmujące całą postać. Zobaczyłem osobę w powłóczystych szatach o pociągłej, szlachetnej twarzy, delikatnym zaroście, długich włosach i – przede wszystkim – świetlistej łunie nad głową. Wsunąłem rękę do kieszeni, gdzie wymacałem garść monet.

 

Lepiej niż kameleon – pomyślałem sobie. – Wystarczy o czymś intensywnie pomyśleć i ….– tak sobie wykoncypowałem.

 

Nie zwlekając, od razu pomyślałem sobie o moim obecnym szefie, który zresztą mnie zatrudnił, kiedy byłem na bezrobotnym. I szlag mnie trafił! Ten dupek nie dość, że zarabiał więcej, to jeszcze byłobiektem pożądania żeńskiej części personelu. I miał dom na przedmieściach, apartament w Juracie, BMW. A do tego wakacje spędzał wHotelu Kempiński w Chorwacji i przymierzał się do kupna awionetki!

 

Bezwiednie zacisnąłem pięści, a z gardła wydarł mi się nieartykułowany ryk. Spojrzałem w lustro i… wszystko jasne. Z odbicia spoglądał na mnie Juliusz Cezar. Właściwie to nie wiedziałem kto: odbicie zmieniało się na przemian – z Cezara w Mika Tysona. A potem znowu – w Cezara.

 

Bingo – pomyślałem – a w sercu zabrzmiała melodia walki.

 

Wyzwolenie

Puściłem wodze wolności intelektualnej i zacząłem wspominać!

 

Mój kolega zza biurka ożenił się z najlepszą laską z biura, choć mówiłem jej, że on z każdą z biura spał. Szef Departamentu, mój przyjaciel, dalej był szefem, choć podałem, ze intratne kontrakty dla firmy załatwia dzięki związkom homoseksualnym, gdzie odgrywał rolę nieprzystająca do szefa. Sąsiada uniewinnili z zarzutu spowodowania wypadku, chociaż wyraźnie zeznałem w sądzie, ze wjechał na skrzyżowanie na pomarańczowym!

 

– Dość!- ryknąłem do odbicia. -Są rachunki krzywd, których nie można przekreślić!

 

Wykonując nieokiełznany imperatyw, wywaliłem kopnięciem Bruca Lee drzwi od toalety i popędziłem przed siebie. Przeskakiwałem samochody niczym zdobywca złotego medalu na olimpiadzie w biegu przez płotki. Wyprzedzałem pojazdy, niczym gepard skrzyżowany z Benem Johnsonem. Czułem wewnętrzną harmonie. Harmonię ducha i ciała.

 

Już nic nie mogło mi przeszkodzić, to był mój czas! Czas sprawiedliwości. Teczki zostały rzucone!

 

Wbiegłem do Kampinosu. Jeszcze nie wiedziałem po co, ale wiedziałem, ze tam musze być, by zrealizować Plan Boży. Biegłem i biegłem, nie bacząc na chłostające mnie gałęzie i wiążące mi nogi paprocie. Nie ujdziesz mi sprawiedliwości.

 

Wyskoczyłem na polanę i….. poczułem straszliwe gorąco pod łopatką. Potem usłyszałem huk, a na końcu poczułem paraliżujący ból, który podciął mi nogi.

 

Chciałem rzucić się na zbliżających się sprawców, ale nie starczyło mi sił. Zamiast ryku z ust moich wydobył się skowyt.

 

Zdążyłem tylko usłyszeć:

 

– Te ojciec! U ciebie kiepsko nie tylko z męskością, ale też z oczami. Żeby z pięćdziesięciu metrów nie odróżnić dzika od zwykłej świni?

Koniec

Komentarze

Pierwsza rzecz, o którą zawsze się czepiam to pisanie liczb  w opowiadaniach, te bowiem raczej piszę się słownie, a wielkości typu 6 450 852 wystarczy zaokrąglić. Opowiadanie to nie analiza statystyczna, tylko historia słowem pisana. :)

 Pierwsza spostrzegała to babina w windzie. Spojrzała na mnie i... jakoś tak odsunęła się ode mnie.
 To tylko przykład nadużywania słowa mnie w całym opowiadaniu. Wbrew obiegowej opinii dobre pisanie pierwszoosobowe jest dosyć trudne. Przydałaby się lekka rekonstrukcja zdań, w których nadużywasz własnie "mnie", bo psuje to odbiór tekstu.

Poza tym ciężko mi się czytało, a bardziej nawet bym powiedział odrzucało. Do tekstu nie jestem w pełni przekonany, ale tu mogło po prostu wyjść jego niezrozumienie przeze mnie.

Ja też nie bardzo wiem o co chodzi. Gość się zmieniał przed lustrem nie wiadomo z jakiego powodu, potem też nie wiadomo po co zaczął biec przez las, a na końcu okazała się świnią...  Jest jakiś szef homoseksualista, jakaś zdradzana kobitka, ale powiązań nie widzę żadnych...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

To opowiadanie mogło być fajną ilustracją tego, co dzieje się z człowiekiem, który pracoholuje w jakiejś dużej korporacji i powolutku degraduje się do zwierzaka w ludzkiej skórze. Pomysł był ciekawy, ale realizacja już niestety zawiodła – zbyt chaotyczna narracja. Czytelnik czuje się jakby miał niższe IQ niż ma w rzeczywistości, a tego przecież nikt nie lubi :o)

...always look on the bright side of life ; )

zgadzam się w pełni ze wszytkimi krytycznymi uwagami.

co nie pozbawia mnie poczucia swoistego ... samozadowolenia.

takiego malutkiego:)

musze też nakablowac na siebie: pomysł nie jest autorski:(

ale był użyty już tak dawno temu, że mam nadzieję, iż nikt nie pamieta:):)

Toż to jeden wielki chaos:D Lubię, mętlik ale taki, który kieruje się logiką ( nawet na pierwszy rzut oka niedostrzegalną) a niestety nie dostrzegłem jej w tym opowiadaniu. Właściwie, to przeczytałem i nie mam pojęcia o czym jest ten tekst. Może jakiś wewnętrzny sens gdzieś się tu gnieździ, ale szukanie go zajmie mi chyba więcej czasu niż przeczytanie samego opowiadania:)
A tak poza tym, to strasznie dużo tu powtórzeń i literówek:P  
Mam takie powiedzenie, które mi pomaga podczas pisania: "Nie pisz tak jak chcesz napisać, ale tak jak chcesz przeczytać"  - dzięki temu przed pisaniem, zastanawiam się jak tekst mogą odebrać inni. Nie zniechęcaj się i uszy do góry:) Czekam na kolejne opowiadania^^

Może to dlatego, że zmęczony dziś jestem... Ale przeczytałem dwa razy i ani za pierwszym, ani za drugim nie zrozumiałem. Może więc zamiast pytać, co to jest za tekst, zapytam, co to miał być za tekst.
Bo czytałem i czytałem i cały czas miałem wrażenie, że jest dobry, myślałem, że na końcu coś się rozjaśni... Ale się zaciemniło.

Nie rozbawi nikogo, kto nie pracował w korpo.
Dobre, bo zabawne, ale złe, bo słabawo napisane... Może ten typ wypowiedzi został specjalnie użyty, nie wiem. Mnie się jednak nie podoba.

Nowa Fantastyka