- Opowiadanie: theNat - Skarpy

Skarpy

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Skarpy

I

Przed świ­tem.

W ciem­no­ści wy­peł­nia­ją­cej kar­czem­ną sy­pial­nię, Sir Gar­man pró­bo­wał wy­pa­trzeć cięż­kie belki pod­pie­ra­ją­ce sufit. Za za­mknię­ty­mi okien­ni­ca­mi, sły­chać było za­wo­dze­nie zi­mo­we­go wia­tru który od kilku dni nie oszczę­dzał mia­sta. Bez­ruch cha­rak­te­ry­stycz­ny dla ostat­niej go­dzi­ny nocy, wy­peł­nio­ny był spo­koj­nym od­de­chem Jent­ty. Ko­bie­ta spała z głową na jego ra­mie­niu. On – czło­nek Za­ko­nu Apo­lo­ge­tów na swo­jej nie­koń­czą­cej się misji. Ona – adept­ka Wol­nej Szko­ły, która przy nim od­na­la­zła wła­ści­wy spo­sób na wy­ko­rzy­sta­nie swo­je­go po­ten­cja­łu.

Oby­dwo­je mieli uwa­żać na re­la­cje taki jak ta. Oby­dwoj­gu się to nie udało. I żadne z nich tego nie ża­ło­wa­ło, wy­peł­nia­jąc su­mien­nie na­ło­żo­ne na nich obo­wiąz­ki. W głębi duszy li­czył, że uczu­cie jakie ich łącz, nie bę­dzie prze­szko­dą w trak­cie naj­bliż­szych go­dzin. Nie­za­leż­nie od staw­ki, nie łatwo było ry­zy­ko­wać naj­cen­niej­szą rze­czą jaką się po­sia­da.

– O czym my­ślisz? – za­py­ta­ła za­spa­nym gło­sem nie otwie­ra­jąc oczu.

Przez wąską szpa­rę pod drzwia­mi są­czy­ło się słabe świa­tło świec na ko­ry­ta­rzu.

– O nas – od­po­wie­dział jak za­wsze szcze­rze – I o tym czy warto…

Cięż­ko wes­tchnę­ła wtu­la­jąc się w niego swoim cie­płem.

– Bez­na­dziej­ny je­steś, wiesz? – mruk­nę­ła prze­su­wa­jąc pa­znok­cia­mi po jego twar­dym i szorst­kim ra­mie­niu.

Nie od­po­wie­dział. Nie raz już się spo­ty­kał z taką igno­ran­cją i na­uczył się ją ak­cep­to­wać. Nie każdy, tak jak on, po­tra­fił do­strzec praw­dzi­wą war­tość życia i po­dej­mo­wa­nych w jego trak­cie dzia­łań. Dla­te­go nie umniej­szał, ani nie kry­ty­ko­wał tego braku świa­do­mo­ści. Je­dy­nie sta­rał się wska­zać wła­ści­wy kie­ru­nek.

Czu­jąc za­pach jej wło­sów objął ją moc­niej, czer­piąc ko­ją­cą siłę z jej nie­win­nej obec­no­ści.

*

– Wieje w chuj – mruk­nął De­smond pa­trząc jak na brud­nej szy­bie zbie­ra­ją się małe zaspy śnie­gu.

Zo­sta­li sami z Kozą we wspól­nej Sali „U Mor­rie­go”, nie dla­te­go że nie chcie­li za­pła­cić za pokój, a dla­te­go że nie prze­pa­da­li za tego typu for­mal­no­ścia­mi. Poza tym, oby­dwaj wo­le­li kiedy go­dzi­ny przed pracą upły­wa­ły im w bez­czyn­no­ści, uroz­ma­ico­ne tego typu fi­lo­zo­ficz­ny­mi praw­da­mi. To że za­licz­kę od za­kon­ni­ka mieli wy­li­czo­ną do ostat­niej mo­ne­ty nie miało z tym nic wspól­ne­go.

„U Mor­rie­go” była tanią, ale so­lid­ną, nad­wy­rę­żo­ną przez czas noc­le­gow­nią w Skar­pach – mie­ście gdzie li­czy­ły się tylko pie­nią­dze i zmar­li. W do­wol­nej ko­lej­no­ści. Za okna­mi, w świa­tłach la­tar­ni, widać było cia­sno po­usta­wia­ne domy i ka­mie­ni­ce. Stro­me i wą­skie ulicz­ki, od kilku dni były sys­te­ma­tycz­nie za­wa­lo­ne za­spa­mi cięż­kie­go i mo­kre­go śnie­gu. A po­chy­łe dachy ponad nimi z mo­zo­łem zrzu­ca­ły z sie­bie ko­lej­ne jego war­stwy w dół, czy­nią życie miesz­kań­ców mia­sta jesz­cze bar­dziej uciąż­li­wym.

Twarz Kozy wy­glą­da­ła jakby ktoś zmiął i roz­pro­sto­wał stary per­ga­min, po czym w oko­li­cach brody na chy­bił tra­fił przy­cze­pił sierść ku­la­we­go psa.

– My­ślisz że za­kon­nik może…– jego myśli razem ze wzro­kiem po­wę­dro­wa­ły w stro­nę pię­tra, gdzie spali ich nowi pra­co­daw­cy.

De­smond spoj­rzał na kom­pa­na z nie­skry­wa­nym nie­sma­kiem.

– Na ro­bo­tę od nich krę­cisz nosem, ale jak nie pa­trzą to gło­wisz się czy ry­cerz za­tknął miecz w po­chwę? Sta­rość nie ra­dość, co?

Przy­gar­bio­ny, z bruz­da­mi na czole i po­licz­kach, oraz starą koźlą skórą za­rzu­co­ną na plecy, rze­czy­wi­ście wy­glą­dał jak ktoś czyje lata świet­no­ści dawno temu po­szły w innym kie­run­ku niż ich wła­ści­ciel. De­smond wi­dział jak koń­czy­li ci któ­rzy dali się zwieść tym po­zo­rom, i w całym swym braku wy­ro­zu­mia­ło­ści im nie za­zdro­ścił. Koza po­tra­fił sku­tecz­nie od­uczyć po­chop­ne­go lek­ce­wa­że­nia ob­cych.

– Ro­bo­ta – mruk­nął Koza ukła­da­jąc od­ru­cho­wo drew­nia­ne wi­del­ce obok sie­bie – wiesz że nie cho­dzi mi o nich, a o to czego nam wczo­raj nie po­wie­dzie­li.

De­smond po­cią­gnął łyk ziem­ne­go już na­pa­ru, czu­jąc z iry­ta­cją jak fusy do­sta­ją się mię­dzy zęby

– Co się przej­mu­jesz? Bie­rze­my ich stąd, wie­zie­my do Cy­ta­de­li, za Most a potem niech robią co chcą.

– A jak chcesz na niego wje­chać?

– Klucz od Hycla. Stary krę­tacz miał pew­nie wszyst­ko po­ła­pa­ne zanim nasza parka zdą­ży­ła tu wró­cić po roz­mo­wie z nim – De­smond mach­nął ręką lek­ce­wa­żąc – Pań­stwo będą za­do­wo­le­ni.

Koza wzru­szył ra­mio­na­mi, nie mogąc się jed­nak po­zbyć nie­uchwyt­ne­go nie­po­ko­ju jaki po­ja­wił się po roz­mo­wie z Gar­ma­nem kilka go­dzin wcze­śniej

– Pie­niądz to pie­niądz, hę?

– Jak za­wsze.

Puste od­gło­sy zi­mo­wej wi­chu­ry za oknem wy­peł­ni­ły długa ciszę jaka za­pa­dła przy drew­nia­nej ławie.

– Ile nam bra­ku­je do spła­ce­nia Raka?

De­smond prze­li­czył szyb­ko wszyst­kie nad­cho­dzą­ce zyski, łącz­nie z tymi o któ­rych wolał nie mówić Kozie.

– Jak za­ła­twi­my spra­wę z go­łąb­ka­mi i do­sta­nie­my wszyst­ko co obie­ca­li? – ski­nął w stro­nę su­fi­tu – Po­win­ni­śmy być pra­wie w domu.

Oczy Kozy za­wsze były dziw­nie wy­bla­kłe. Wy­glą­da­ły ade­kwat­nie nie­na­tu­ral­nie kiedy sku­piał na czymś wzrok. Tym bar­dziej w tych rzad­kich mo­men­tach kiedy kie­ro­wał go na in­nych ludzi.

Do dwóch wi­del­ców przed Kozą do­łą­czy­ło drew­nia­ne mie­sza­deł­ko z kubka. – W domu…Ra­czej da­le­ko od niego.

Roz­ło­żo­ny na opar­ciu ławy De­smond nadal pa­trzył w pół­mro­ku za okno.

– Hm?

– Spła­ci­my Raka i bę­dzie­my da­le­ko od domu – Na twa­rzy Kozy po­ja­wił się nie­wy­raź­ny uśmiech, skie­ro­wa­ny do niego sa­me­go.

– I tak już za­po­mnia­łem gdzie to jest. – Sen­ty­men­tal­ność nigdy nie na­le­ża­ła do moc­nych stron De­smon­da.

Za okna­mi, w ciszy i spo­ko­ju, śnieg nie­ubła­ga­nie do­sy­py­wał ko­lej­ne cen­ty­me­try utra­pie­nia.

---

Naj­star­si ży­ją­cy i mó­wią­cy miesz­kań­cy Skarp nie pa­mię­ta­li kiedy ostat­ni raz zima trzy­ma­ła tak mocno. Ci jesz­cze star­si, może by i pa­mię­ta­li, ale śluby mil­cze­nia zło­żo­ne Se­ko­so­wi nie czy­ni­ły z nich naj­lep­sze­go źró­dła in­for­ma­cji.

Za­czę­ło się w le­af­fal­lu i nie­prze­rwa­nie trzy­ma­ło już trze­ci mie­siąc. Ulice za­wa­lo­ne były cięż­ki­mi za­spa­mi, okien­ni­ce po­za­py­cha­ne starą wełną i ko­ca­mi, a na da­chach i mu­rach Cy­ta­de­li od­kła­da­ła się gruba war­stwa sadzy. W nor­mal­nej sy­tu­acji wiatr sam roz­wią­zał by pro­blem za­le­ga­ją­ce­go śnie­gu, ale mało kto uwa­żał Skar­py za mia­sto zu­peł­nie nor­mal­ne. A już na pewno nikt z przy­jezd­nych.

Mia­sto za­ło­żo­no na szczy­cie bie­gną­ce­go na prze­strze­ni kil­ku­set ki­lo­me­trów usko­ku. Roz­cią­ga­jąc się po­mię­dzy Gar­ba­mi na pół­no­cy, a Mie­dzia­nym Mo­rzem na po­łu­dniu, sta­no­wi na­tu­ral­ną gra­ni­cę mię­dzy ży­zny­mi te­re­na­mi u jego pod­nó­ża, i słabo za­miesz­ka­ły­mi wzgó­rza­mi na za­cho­dzie. Jesz­cze przed za­wią­za­niem Ligi Mor­skiej, w miej­scu mia­sta, stała cy­ta­de­la z nie­du­żą osada po­gra­nicz­ni­ków w jej po­bli­żu. Jed­nak ma­le­ją­ca licz­ba za­gro­żeń w oko­li­cy, oraz ro­sną­ce z cza­sem po­trze­by miesz­kań­ców, po­łą­czy­ły oby­dwie lo­ka­cje w jedno mia­sto. Su­ro­we aleje i place Cy­ta­de­li stały się domem dla naj­bo­gat­szych miesz­czan, a stara droga która która nie­gdyś łą­czy­ła wa­row­nię z sio­łem, zmie­ni­ła się w głów­ną aleją mia­sta i tym samym han­dlo­we serce re­gio­nu. Poza nią, Skar­py to gęsta plą­ta­ni­na wą­skich i stro­mych ulic, bie­gną­cych po­mię­dzy wy­so­ki­mi ka­mie­ni­ca­mi o ob­sy­pu­ją­cych się fa­sa­dach. W tych cia­snych wą­wo­zach toczy się co­dzien­ne życie więk­szo­ści miesz­kań­ców. Tych, któ­rzy nie mogą sobie po­zwo­lić na luk­sus re­zy­den­cji we­wnątrz murów sta­rej wa­row­ni.

W mu­rach wa­row­ni były dwie bramy. Jedna otwie­ra­ła się na wschód, w stro­nę mia­sta. Druga, po za­chod­niej stro­nie, za­mknię­ta była ma­syw­ną że­la­zną kratą. Za nią, nad wąską i głę­bo­ką prze­pa­ścią, biegł stary most pro­wa­dzą­cy do pła­sko­wy­żu. Nie­gdyś stała tam naj­star­sza miesz­kal­na część mia­sta, teraz jed­nak stały tam tylko opusz­czo­ne bu­dyn­ki i nie­zli­czo­ne na­grob­ki po­mię­dzy nimi. Więk­szość domów i ka­mie­nic ro­ze­bra­no na bu­du­lec, a cały teren po­świę­co­no w imię lo­kal­nej re­li­gii. Od wie­ków, wstęp tu mają tylko ci, któ­rzy po­świę­ci­li jej swoje życie.

 

Kil­ka­na­ście go­dzin wcze­śniej, po­po­łu­dniem.

Zgod­nie z umową i za­po­wie­dzia­mi Hycla, Jent­ta stała sama przy kon­tu­arze w małej za­ple­śnia­łej spe­lu­nie, zdol­nej po­mie­ścić góra dwa tu­zi­ny lo­kal­nych pi­jacz­ków. Sto­ją­cy obok kok­sow­nik dawał przy­jem­ne cie­pło. Lokal pełen był ży­cio­wych prze­gra­nych, to­pią­cych reszt­ki swo­ich pla­nów i ma­rzeń w roz­wod­nio­nych szczy­nach jakie tutaj lano.

I to wła­śnie tu umó­wi­li się z nią na spo­tka­nie jej przy­szli po­moc­ni­cy. Z dru­giej stro­ny prze­czu­wa­ła, że spo­tka­nie z kimś kto ma pomóc jej i Gar­ma­no­wi do­stać się do Mar­twe­go Mia­sta, nie bę­dzie prze­bie­ga­ło na sa­lo­nach. Lu­dzie za­ra­bia­ją­cy na uczci­wej pracy wy­da­ją pie­nią­dze w mniej szcze­rych miej­scach. W pew­nym mo­men­cie, przez smród roz­la­ne­go al­ko­ho­lu i brud­nych ciał grze­ją­cych się przy ogniach, po­czu­ła dziw­ny za­pach mo­kre­go zwie­rzę­cia. Zu­peł­nie jakby we­szła do za­la­nej wodą obory.

*

Sie­dzą­cy ze skrzy­żo­wa­ny­mi no­ga­mi Koza otrzą­snął się z krót­kiej ka­ta­to­nii i śnie­gu, który za­czął przy­kry­wać jego koźlą wło­sien­ni­cę. Ob­ser­wu­ją­cy wylot alej­ki De­smond zga­sił skrę­ta na ścia­nie obok.

– Jest sama. Bez osłon, ani śladu sieci utka­nej na nas.

– Albo jest lep­sza od cie­bie.

Koza za­rzu­cił kap­tur wy­szy­ty zwie­rzę­cym łbem.

– Nie jest. Druga klasa. Naj­wy­żej.

Spo­glą­da­jąc spod głę­bo­ko na­cią­gnię­te­go kap­tu­ra na to­wa­rzy­sza, De­smond za­pra­sza­ją­cym ge­stem wska­zał wyj­ście z alej­ki.

– Wy­czu­ła mnie – otrze­pu­jąc się ze śnie­gu Koza po­krę­cił głową – Pod­sze­dłem za bli­sko i na pewno od razu się po­ła­pie że ją spraw­dza­łem. Le­piej idź sam. Po co sobie psuć dobre wra­że­nie?

– Ro­bisz to spe­cjal­nie, za każ­dym razem. Aspo­łecz­ny skur­wy­sy­nu.

– Pew­nie tak. Ale tylko na tym le­piej wy­cho­dzi­my – głos maga był draż­nią­co no­so­wy.

De­smond wie­dział że to praw­da. Kozę wy­sy­ła­ło się na pierw­szy kon­takt tylko jeśli chcia­ło się kogoś do sie­bie znie­chę­cić, ale i wtedy ce­cho­wał się pewną nie­zdar­no­ścią. Na do­da­tek ma­gu­ska w środ­ku wy­glą­da­ła na prze­wraż­li­wio­ną na punk­cie szcze­gó­łów. Wolał nie dawać jej pre­tek­stu do przy­po­mi­na­nia sobie o kilku z nich, dla­te­go nie­du­ży tasak, który za­wsze nosił przy sobie, skrył za pas za ple­ca­mi. Pew­nym kro­kiem ru­szył w kie­run­ku spe­lun­ki za ro­giem.

Wcho­dząc za próg miał ją jak na ta­le­rzu. Stała sama, przy kon­tu­arze. Mimo po­tar­ga­ne­go płasz­cza z koł­nie­rzem i kap­tu­rem od razu widać było że nie jest stąd. Zbyt ładna twarz, za mało swo­bo­dy w ge­stach i za dużo za­cie­ka­wie­nia w tym co dzia­ło się do­oko­ła. Ci któ­rzy mogli by chcieć zgar­nąć na­gro­dę za ich głowę, na pewno nie mar­no­wa­li by czasu na taką ama­torsz­czy­znę.

*

Do­strze­gła męż­czy­znę który jej się przy­glą­dał. Do­kład­nie kogoś ta­kie­go się spo­dzie­wa­ła. Ty­po­wi lu­dzie do nie­ty­po­wej ro­bo­ty. Wy­so­ki, ubra­ny na czar­no, z zi­mo­wym płasz­czem i kap­tu­rem rzu­ca­ją­cym cień na wy­chu­dzo­ną twarz. Kiedy sta­nął obok i podał jej bez słowa otrzy­ma­ną od po­śred­ni­ka mo­ne­tę, od­da­ła mu swoją.

– Ro­bisz przy bydle? – Jent­ta wy­czu­ła przy męż­czyź­nie cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach sprzed kilku chwil.

Męż­czy­zna przez krót­ką chwi­lę wy­glą­dał na zbi­te­go z tropu.

– To za­le­ży ile je­steś skłon­na za­pła­cić.

Jent­ta szyb­ko zdała sobie spra­wę, że nie umie roz­ma­wiać z tego typu ludź­mi. Za bar­dzo cze­pia­ją się słów.

– Miało być was dwóch

– Ale na razie jest jeden. Po­dob­no szu­kasz po­mo­cy, od­płat­nej? – Mu­siał za­uwa­żyć nie­pew­ność na jej twa­rzy bo zaraz dodał – I omiń­my tą część o le­gal­no­ści. Hycel nie za­ła­twia ro­bo­ty o któ­rej się potem opo­wia­da.

Jent­ta po­czu­ła odro­bi­nę swo­bo­dy nie mu­sząc się przed nikim tłu­ma­czyć.

– Po pierw­sze, rów­nież nie je­stem sama. A mój to­wa­rzysz, cza­sem bywa…cięż­ki, jak to mówią. I jego wy­mo­gi jakie może sta­wiać współ­pra­cow­ni­kom są nie do unik­nię­cia…

– Pra­cow­ni­kom – Na­jem­nik lubił kiedy pewne rze­czy były jasno pod­kre­ślo­ne.

– No tak, pro­fe­sjo­na­li­ści?

Nie­ru­cho­me spoj­rze­nie nadal spo­czy­wa­ło na jej twa­rzy w ocze­ki­wa­niu na me­ri­tum.

– Tak, nie bę­dzie­my o tym opo­wia­dać. Mu­si­my do­stać się do Mar­twe­go Mia­sta. I to w taki spo­sób żeby tu­tej­szy kler się o tym nie do­wie­dział. Mogą mieć pro­blem ze zro­zu­mie­niem na­tu­ry na­szych badań. Wiesz, ma­gicz­nych – tonem głosu dała do zro­zu­mie­nia że nie uważa roz­mów­ce za kom­pe­tent­ne­go do zro­zu­mie­nia pew­nych spraw.

– Nie mam za­mia­ru być ba­da­ny. Ma­gicz­nie. Tym bar­dziej na cmen­ta­rzu.

Jent­ta par­sk­nę­ła śmie­chem, choć brak roz­ba­wie­nia na twa­rzy jej roz­mów­cy sku­tecz­nie jej przy­po­mniał o tym, gdzie jest i o czym roz­ma­wia.

– Po­trze­bu­je­my prze­woź­ni­ków. Do­stać się do Cy­ta­de­li, potem do ne­kro­po­lii. I tro­chę sprzę­tu jest do prze­wie­zie­nia. Bez po­trze­by wy­wo­że­nia go z po­wro­tem. Jeśli do tego, szyb­ko i spraw­nie nam po­mo­że­cie od­na­leźć wej­ście do sta­rych gro­bow­ców i potem wró­cić do mia­sta, do­rzu­ci­my pre­mię…

– Ile za ca­łość?

– Dwie Ligi

– I pół za mil­cze­nie i pre­sję czas. Mój to­wa­rzysz, może i lekki, ale łatwo się stre­su­je w ta­kich sy­tu­acjach. – Tar­go­wał się szyb­ko i zde­cy­do­wa­nie. Do tego czuła się zbita z tropu, wi­dząc jego nie­mal nie­ru­cho­me spoj­rze­nie. Przez głowę prze­bie­gła jej myśl że może jego oczy nie są praw­dzi­we.

– Do­my­ślam się, że nie mó­wisz o cenie zbio­ro­wej? – Nie po­tra­fi­ła ukryć cie­nia na­dziei w tonie swo­je­go głosu.

– Do­brze się do­my­ślasz.

Jent­ta prze­li­czy­ła szyb­ko w gło­wie ich fun­du­sze. Znów ich czeka przez jakiś czas, życie na styk za za­kon­ne pie­nią­dze. Ale wo­la­ła przy tej misji nie oszczę­dzać na po­moc­ni­kach.

– Le­piej że­by­ście byli tego warci. Pła­ci­my dwie z dzie­się­ciu przed pracą.

– Trzy z dzie­się­ciu. I mi nie mu­sisz pła­cić za pre­sję czasu.

Jent­ta wła­śnie zdała sobie spra­wę że ten nędz­ny męż­czy­zna zgo­dził­by się i na po­ło­wę staw­ki, by­le­by mieć co robić.

*

De­smond wie­dział że wła­śnie wzię­ła go za fra­je­ra który pra­cu­je dla przy­jem­no­ści. Ale do­dat­ko­we dwie setki do już wcze­śniej umó­wio­nej za­pła­ty? Po­my­ślał o pu­stym brzu­chu, dro­dze do Mu­dh­roll i kilku przy­droż­nych bur­de­lach. Raka spła­ci z resz­ty. Jak to się uda, nie bę­dzie miał prawa na­rze­kać.

– Przyjdź­cie wie­czo­rem do Mor­rie­go. Mój to­wa­rzysz bę­dzie chciał was po­znać wcze­śniej – Kiedy to usły­szał, De­smond nie mógł po­zbyć się wra­że­nia że usły­szy za dużo na swój temat. Nie lubił ta­kich sy­tu­acji.

Zde­cy­do­wa­nie zbyt po­śpiesz­nym kro­kiem ru­szy­ła do drzwi, wpa­da­jąc przy tym na brzyd­kie­go męż­czy­znę z mokrą od śnie­gu wło­sie­ni­cą za­rzu­co­ną na ra­mio­na.

– Pierw­szy raz? – Za­py­tał Koza pod­cho­dzą do De­smon­da.

Des po­ki­wał głową – Tak, i po­zwo­li­ła sobie pod­bić cenę o po­ło­wę.

– No, no – Z uzna­niem skwi­to­wał mag upew­nia­jąc się co ma w kuflu.

– Chcą do­stać się na cmen­tarz bez wie­dzy Synów. Płacą wię­cej jak weź­mie­my do sta­rych gro­bow­ców

– No, no.

 

Kilka go­dzin wcze­śniej, wie­czo­rem.

Twarz Sir Gar­ma­na przy­bie­ra­ła ka­mien­ny i su­ro­wy wyraz, kiedy pod­da­wał kogoś swo­jej oce­nie. Zwłasz­cza kogoś, kto już na pierw­szy rzut oka, i każdy ko­lej­ny też, pre­zen­to­wał sobą mo­ral­ne war­to­ści le­żą­ce na prze­ciw­le­głym bie­gu­nie, niż te wy­zna­wa­ne przez Apo­lo­ge­tę.

– Jest w was ze­psu­cie i zgni­li­zna duszy – Jego głos był nie­wzru­szo­ny i głę­bo­ki.

Palec Kozy za­prze­stał wę­drów­ki po wła­snym uchu. Sie­dzą­cy obok De­smond po­czuł nawet pe­wien po­dziw, dla ta­kiej za­pal­czy­wo­ści w wy­gła­sza­niu swo­ich opi­nii.

– Ale nie sie­dzie­li­by­ście tutaj, gdyby Jent­ta wam nie za­ufa­ła przy pierw­szej roz­mo­wie. A mi to wy­star­czy żeby za­ofe­ro­wać wam współ­pra­cę.

– Pracę – De­smond po­ki­wał głową – Chyba je­ste­śmy jej winni po­dzię­ko­wa­nia.

– Bę­dzie miło z wa­szej stro­ny – Po tych sło­wach Koza rzu­cił De­smon­do­wi pełne nie­do­wie­rza­nia spoj­rze­nie – Je­stem Sir Gar­man, No­si­ciel Praw­dy z Za­ko­nu Apo­lo­ge­tów. Wy­ko­naw­ca Woli Je­dy­ne­go i Straż­nik Po­rząd­ku. A na­tu­ra, tego czym bę­dzie­my się zaj­mo­wać, leży w kręgu za­in­te­re­so­wa­nia Za­ko­nu…

De­smond zdał sobie spra­wę, że jego sa­mo­po­czu­cie zbyt pew­nym kro­kiem, zmie­rza­ło w stro­nę za­że­no­wa­nia. I sa­tys­fak­cji z per­spek­ty­wy za­rob­ku.

– I mu­si­cie do­stać się na cmen­tarz z całym graj­do­łem, bez zbęd­nych pytań stra­ży. I Synów – od­ru­cho­wo skró­cił formę na rzecz tre­ści.

Cisza przy stole i mars na czole za­kon­ni­ka, świad­czy­ły że ten nie to­le­ro­wał tego typu krnąbr­no­ści.

Jent­ta cicho od­chrząk­nę­ła.

– Może bę­dzie­my dzia­łać w nie­zgo­dzie z tu­tej­szym pra­wem ale nie mamy wy­bo­ru. Dla­te­go też po­trze­bu­je­my całą spra­wę za­ła­twić bez zbęd­ne­go szumu.

– Nie pierw­szy­zna – mruk­nął Koza.

Błę­kit­ne oczy Gar­ma­na utkwio­ne były w roz­mów­cach, nie wę­dro­wa­ły po in­nych go­ściach noc­le­gow­ni. Zu­peł­nie jakby igno­ro­wał fakt do­no­si­ciel­stwa.

– Sy­no­wie sta­no­wią swoje prawa, które mógł­bym re­spek­to­wać. Mógł­bym, gdyby ponad nimi nie stał Na­tu­ral­ny Po­rzą­dek. A to co na prze­strze­ni wie­ków, uczy­ni­li z wiarą w tym mie­ście, jest ni­czym innym jak ab­be­ra­cją w oczach Za­ko­nu.

– Która może jed­nak wam prze­szko­dzić w tym po co tu je­ste­ście – skwi­to­wał De­smond który mimo wszyst­ko, był wdzięcz­ny Gar­ma­no­wi za lekko ści­szo­ny ton głosu.

– Tak – po­ki­wał głową za­kon­nik, na twa­rzy któ­re­go po­ja­wił się na kilka chwil cień fra­sun­ku – To nie­mal przy­kre co lu­dzie po­tra­fią zro­bić ze swoją wiarą.

Koza nie­chęt­nie przy­tak­nął ucie­ka­jąc wzro­kiem gdzieś w kąt sali. Cięż­ko mu było to przy­znać, ale czuł się nie­swo­jo w to­wa­rzy­stwie tego dum­ne­go męż­czy­zny. Zu­peł­nie, jakby przez jego głowę pełzł wąż, zbie­ra­ją­cy z sobą wszyst­kie po­zo­ry jakie mag sta­rał się po­ka­zy­wać na ze­wnątrz.

– Do­brze – się­gnął po dzban do­le­wa­jąc sobie roz­wod­nio­ne­go wina – nie wy­glą­da­cie na ta­kich któ­rzy by się przej­mo­wa­li lo­kal­ny­mi pra­wa­mi, i z tego po­wo­du za wasze głowy pew­nie w co naj­mniej dwóch mia­stach Ligi czeka na­gro­da. Nie­waż­ne, my pła­ci­my tylko za szyb­ki do­stęp do za­mknię­tej czę­ści mia­sta. I trans­port kilku na­rzę­dzi.

– Trzech – do­bie­gło spod koź­lej głowy wszy­tej w kap­tur.

– Słu­cham?

– W trzech mia­stach Ligi – wy­ja­śnił Koza pa­trząc na De­smon­da. Ten jed­nak wy­raź­nie po­chło­nię­ty był roz­my­śla­niem na inny temat.

– Tutaj to nie ma zna­cze­nia – od­po­wie­dzia­ła Jent­ta – nie zaj­mu­je­my się zbie­ra­niem na­gród. Kiedy byśmy mogli wy­ru­szyć?

Koza zdał sobie spra­wę, że za­kon­nik nie wie­dział o tym, iż Hycel wy­czuł całą spra­wę kiedy tylko ta dwój­ka zwró­ci­ła się do niego o pomoc. I nie dość, że na­grał im po­moc­ni­ków, to przy oka­zji wy­na­jął im wóz któ­re­go mogli potem po­trze­bo­wać. Trze­ba było mu oddać że wie­dział jak o sie­bie za­dbać.

– Jutro przed świ­tem. Ale za ła­pów­ki przy bra­mie mu­si­cie wy za­pła­cić – De­smond zmie­rzył Gar­ma­na uważ­nym spoj­rze­niem spod kap­tu­ra.

Za­kon­nik bez słowa po­ło­żył na stole pę­ka­ty mie­szek obie­ca­nej za­licz­ki, dając do zro­zu­mie­nia że prze­ko­nał wła­sne su­mie­nie do ca­łe­go przed­się­wzię­cia.

– W takim razie przed świ­tem – wstał od stołu po­da­jąc im swoją pra­wi­cę o że­la­znym uści­sku.

Kiedy para ode­szła sie­dzie­li w mil­cze­niu pa­trząc na złoto zo­sta­wio­ne na stole. Koza przy­wo­łał w my­ślach twarz Raka, li­chwia­rza z Chil­l­fild.

– Za­wsze to jakiś po­czą­tek, hm?

De­smond nie od­po­wie­dział, za­pa­trzo­ny w okno i po­chło­nię­ty przez wła­sne, nie­do­stęp­ne i nie­zro­zu­mia­łe dla Kozy myśli.

 

II

 

Że­la­zny most, z oby­dwu stron za­mknię­ty był cięż­ki­mi me­ta­lo­wy­mi bra­ma­mi. Kil­ka­dzie­siąt me­trów po­ni­żej, z gór spo­wi­tych mgła­mi, spły­wał wart­ki stru­mień. Na jego brze­gach, w wiecz­nym cie­niu, tło­czy­ły się za­pa­dłe chaty i na­mio­ty. Miesz­ka­li tam ci, któ­rzy nie po­ra­dzi­li sobie z twar­dą re­gu­łą pa­nu­ją­cą w mie­ście – masz pie­niądz, i chcesz mieć go wię­cej. Albo ci któ­rzy tą re­gu­łę od­rzu­ca­ją. W oby­dwu przy­pad­kach efekt jest ten sam. Lą­du­jesz Pod Mo­stem, albo szu­kasz szczę­śli­we­go i bied­ne­go życia poza mu­ra­mi Skarp.

Most pro­wa­dzi na nie­wiel­ki pła­sko­wyż le­żą­cy w cie­niu Góry Gryfa – po­cząt­ku pasma skal­nych gór roz­cią­ga­ją­cych się na za­chód. Nie­gdyś to miej­sce na­zy­wa­ło się po pro­stu Sta­rym Mia­stem, jed­nak czas i Kult Se­ko­sa zro­bi­ły swoje, zmie­nia­jąc nazwę na bar­dziej ade­kwat­ną – Mar­twe Aleje.

Roz­le­gła ne­kro­po­lia za­wsze była punk­tem cen­tral­nym du­cho­wej sfery Skarp. Pierw­sze Prawo, na­ka­zu­ją­ce cał­ko­wi­te po­sza­no­wa­nie ciała zmar­łe­go, na prze­strze­ni lat zmu­si­ło ży­wych do ustą­pie­nia miej­sca mar­twym. Stare domy i ka­mie­ni­ce, sys­te­ma­tycz­nie roz­bie­ra­no, bądź prze­ra­bia­no na miej­sca gdzie skła­da­no ciała na wiecz­ny spo­czy­nek. W mniej­szym bądź więk­szym stop­niu, ade­kwat­nie do ma­jęt­no­ści za życia, za­kon­ser­wo­wa­ne. Do­brze skon­stru­owa­na i przed­sta­wio­na re­li­gia jest w sta­nie prze­ko­nać wier­nych o lo­gicz­no­ści nawet naj­więk­szych ab­sur­dów.

Wszyst­kie ce­re­mo­nie w mie­ście, od­by­wa­ją się pod pa­tro­na­tem Synów Se­ko­sa. Ludzi po­świę­ca­ją­cych całe swoje życie, by do­glą­dać spo­koj­ne­go życia po śmier­ci in­nych. Żaden zmar­ły w mie­ście, i na te­re­nach przy­le­głych, nie może zo­stać po­cho­wa­ny ina­czej niż za po­śred­nic­twem Mil­czą­cych. Każde ciało, każda śmierć, zo­sta­ją od­no­to­wa­ne w ar­chi­wach Ci­che­go Domu w Cy­ta­de­li. A po­grą­żo­ne w ża­ło­bie, pro­ce­sje ubra­nych na szaro po­sta­ci, z wy­bie­lo­ny­mi na trwa­łe twa­rza­mi, są czę­stym wi­do­kiem na wą­skich uli­cach mia­sta.

Dru­gie Prawo Se­ko­sa, głosi, że po śmierć ciało musi jak naj­szyb­ciej zo­stać oto­czo­ne opie­ką – do czasu od­po­wied­nio prze­pro­wa­dzo­ne­go po­chów­ku. Sy­no­wie zja­wia­ją się na miej­scu zgonu, za­wsze go­to­wi do mil­czą­ce­go od­pra­wie­nia swo­ich ry­tu­ałów. Nie raz zja­wia­ją się jesz­cze przed wy­sła­niem wia­do­mo­ści o zgo­nie. Dla­te­go wśród miesz­kań­ców po­wszech­ne jest prze­ko­na­nie, że spo­tka­nie za­kap­tu­rzo­nych po­sta­ci jest za­po­wie­dzią ry­chłe­go zej­ścia.

Z jed­nej stro­ny, za­sta­na­wiasz się jak zwią­zać ko­niec z koń­cem i wyjść ze spo­łecz­ne­go rynsz­to­ka, z dru­giej, za drzwia­mi domu mo­żesz spo­tkać kogoś kto bę­dzie pa­trzył na cie­bie jak na nie­sfor­ne­go nie­bosz­czy­ka który nie chce po­ło­żyć się w trum­nie. Życie w Skar­pach nie na­le­ży do bez­tro­skich.

 

Przed świ­tem

Koza nie mógł się zde­cy­do­wać, co budzi jego więk­sze za­in­te­re­so­wa­nie – na­tu­ral­na krą­głość po­ni­żej ple­ców Jent­ty, czy wy­pcha­na po brze­gi torba wi­szą­ca u jej pasa. Jesz­cze u Mor­rie­go, miał oka­zję zo­ba­czyć jej za­war­tość, która w żaden spo­sób mu się nie po­do­ba­ła.

Do­oko­ła wciąż pa­no­wa­ła noc, a z nieba wolno spa­da­ły cięż­kie płat­ki śnie­gu. Po­ry­wy wia­tru wzbi­ja­ły za­pró­szo­ne tu­ma­ny z da­chów, jed­nak na po­zio­mie ulicy po­wie­trze po­zo­sta­wa­ło nie­ru­cho­me. Kątem oka, do­strzegł wokół jej po­sta­ci nie­wy­raź­ne znie­kształ­ce­nie rze­czy­wi­sto­ści. Wie­dział, że gdyby pró­bo­wał sku­pić na nim swoją uwagę i przyj­rzeć się bli­żej, umknę­ło by by to jego per­cep­cji. Umysł osoby zna­ją­cej Sztu­kę, za­wsze szu­kał spo­so­bu, by bro­nić się przed obłę­dem z któ­rym nie­ustan­nie ob­co­wał. Wi­dział w jej ekwi­pun­ku ry­tu­al­ne gwoź­dzie Na’hira, mi­gnę­ła mu też pro­sta, choć so­lid­na, ma­try­ca ze szkli­ste­go ola­va­ru. Ko­bie­ta była wy­raź­nie przy­go­to­wa­na do za­mknię­cia. Kogoś lub cze­goś. Miał tylko na­dzie­ję, że zrobi to jak naj­da­lej od niego. Glif po­wsta­ły przy uży­ciu ta­kich na­rzę­dzi mógł mieć i kil­ka­dzie­siąt me­trów za­się­gu. Inną kwe­stią było py­ta­niem o źró­dło mocy dla tak roz­le­głej ma­gicz­nej pie­czę­ci.

De­smond z głę­bo­ko na­cią­gnię­tym kap­tu­rem i gru­bym płasz­czem za­rzu­co­nym na ra­mio­na, koń­czył za­przę­ga­nie konia do wozu. Kilof, ło­pa­ty, łom, kilka zwo­jów lin le­żą­ce na nim, wy­glą­da­ło jakby para pla­no­wa­ła prze­ko­py­wać się gdzieś w głąb góry. Mag wolał się nad tym za bar­dzo nie za­sta­na­wiać.

– Uwie­rzy­łeś im w tą hi­sto­ryj­kę? – Koza miał na­dzie­ję że dmący nad da­cha­mi wiatr i od­le­głość, za­głu­szą jego słowa w uszach pary sto­ją­cej kil­ka­na­ście me­trów z boku.

– W tą o zba­da­niu ja­kichś tam wła­ści­wo­ści tego cmen­ta­rzy­ska ? Ani tro­chę.

Nawet gdyby De­smond usły­szał całą praw­dę i tak by nie uwie­rzył na słowo.

– Ona na pewno bę­dzie chcia­ła po­sta­wić glif.

Dło­nie De­smon­da w skó­rza­nych rę­ka­wi­cach sta­ran­nie do­pię­ły ostat­nie wolne za­pię­cie przy uprzę­ży.

– Co nas to? – mruk­nął za­sła­nia­jąc twarz cie­płą chu­s­tą.

– Za­wo­do­wa cie­ka­wość, wiesz…To zna­czy, że wie­dzą co tam za­sta­ną. Coś co może wyjść na ze­wnątrz a nie po­win­no. – Koza wsko­czył na zydel obok to­wa­rzy­sza – A po dru­gie, glif muszą mieć czym wy­peł­nić. Ta smar­ku­la ma za­miar kogoś po­świę­cić.

Z mi­nu­ty na mi­nu­tę, sy­pią­cy śnieg zgęst­niał tak, że nie­mal nie do­strze­ga­li sto­ją­cej w po­bli­żu pary.

*

Koła z mo­zo­łem to­czy­ły się przez ubity śnieg za­le­ga­ją­cy na głów­nej alei. Było to je­dy­ne miej­sce w dol­nym mie­ście z któ­re­go re­gu­lar­nie go od­gar­nia­no. Ja­dą­cy na wozie Gar­man, jako je­dy­ny z grupy, nie ukrył swo­jej twa­rzy w cie­płym cie­niu, ze sto­ic­kim spo­ko­jem sta­wia­jąc czoła zi­mo­wej za­wiei. Wiatr może i kąsał do­tkli­wie, ale apo­lo­ge­ta wie­dział, że za­har­to­wa­na dusza po­trze­bu­je rów­nie nie­złom­ne­go ciała.

Wy­czu­wał, że sie­dzą­ca obok Jent­ta jest wy­raź­ne pod­de­ner­wo­wa­na. Wie­dział, że po­wo­dem tego jest on i de­cy­zja jaką pod­jął. Wi­dząc ją w cie­płym świe­tle la­tar­ni ulicz­nych, ze śnie­giem na fu­trze koł­nie­rza, czuł że znów jest gotów rzu­cić jej do stóp cały świat. Z sobą na czele. Przy­po­mniał sobie jak spo­tka­li się pierw­szy raz w prze­past­nej sali Tel'ma­na­ra w Za­ko­nie. Ukry­te w cie­niu skle­pie­nie, pod­trzy­my­wa­ne przez ka­mien­ne fi­la­ry po któ­rych peł­za­ły wi­ze­run­ki Wyż­szych Istot, miało przy­tło­czyć skła­da­ją­cych wi­zy­ty w za­ko­nie. Przy­po­mnieć o Wiel­kiej Ta­jem­ni­cy, zni­ko­mo­ści wszyst­kie­go wobec niej. I pod­czas tego jed­ne­go spo­tka­nia, to wszyst­ko dla niego stra­ci­ło zna­cze­nie. Zo­sta­ła przy­sła­na przez Gil­dię, jako mi­stycz­na pomoc pod­czas jed­nej z jego licz­nych Piel­grzy­mek. Wę­dro­wał już z wie­lo­ma oso­ba­mi, jed­nak oczy żad­nej z nich nie pa­trzy­ły na jego duszę z taką bez­po­śred­nio­ścią, jak nie­skoń­czo­na zie­leń Jent­ty. Do­pie­ro po ja­kimś cza­sie, kiedy i głowa i serce się uspo­ko­iły, mógł przy­znać się do tego, że bez chwi­li obro­ny prze­padł w niej bez resz­ty.

Kiedy zbli­ża­li się do za­bru­dzo­nych sadzą murów Cy­ta­de­li, spoj­rzał na mia­sto jakie zo­sta­wi­li za sobą. Wy­da­ło się mu dziw­nie od­le­głe i nie­ru­cho­me. Jak obraz wi­szą­cy na ścia­nie. Spię­trzo­ne i na­cho­dzą­ce na sie­bie stro­me dachy, sze­ro­ka aleja pro­wa­dzą­ca od głów­nej bramy wa­row­ni, Cy­ta­de­la gó­ru­ją­ca w ciszy ponad śpią­cy­mi uli­ca­mi. Ciem­ność nocy mie­sza­ła się z świa­tłem la­tar­ni. Cięż­kie płat­ki śnie­gu sy­pa­ły wolno, co jakiś czas nie­sio­ne po­dmu­cha­mi wia­tru. Całe mia­sto było po­grą­żo­ne we śnie, nie­świa­do­me faktu, że dziś na szali zo­sta­nie po­ło­żo­ne jego bez­pie­czeń­stwo. Że ktoś, bę­dzie sta­rał się je obro­nić przed jego wła­sną igno­ran­cją.

Wjeż­dża­jąc w cień ma­syw­nej bramy, przez krót­ką chwi­lę bar­dziej wy­czuł niż usły­szał jakiś za­pra­sza­ją­cy szept gdzieś na gra­ni­cy jego umy­słu.

*

Jent­ta wi­dząc z jaką ła­two­ścią De­smond za­ła­twił spra­wę przy bra­mie za­czę­ła po­dej­rze­wać, czy przy­pad­kiem nie był w zmo­wie w straż­ni­ka­mi. I czy całe to przed­się­wzię­cie nie jest jed­nym wiel­kim spi­skiem, ma­ją­cym na celu osku­ba­nie ich z resz­tek pie­nię­dzy. Kilka słów, chwi­la na­rze­ka­nia na późną porę i ob­sra­ną po­go­dę, i Jent­ta nie zdą­ży­ła nawet za­uwa­żyć kiedy pę­ka­ty mie­szek zmie­nił wła­ści­cie­la.

– Jaką mamy pew­ność że nas zaraz nie wy­da­dzą? – za­py­ta­ła kiedy ru­szy­li spod bramy.

– Wła­śnie za­ro­bi­li rów­no­war­tość dwóch mie­się­cy ro­bie­nia po no­cach – od­parł De­smond nie tru­dząc się żeby spoj­rzeć w stro­nę wozu na któ­rym sie­dzia­ła – A ci któ­rym mogli by do­nieść, pierw­sze co zro­bią to za­py­ta­ją dla­cze­go nas prze­pu­ści­li.

Dzie­dzi­niec Cy­ta­de­li był roz­le­gły. Oto­czo­ny sta­ry­mi bu­dyn­ka­mi wa­row­ny­mi, któ­rych ścia­ny wy­bie­lo­no i ozdo­bio­no mi­ster­ny­mi pła­sko­rzeź­ba­mi. W cen­tral­nej czę­ści ca­łe­go kom­plek­su, nie­mal na­prze­ciw­ko bramy, wzno­sił się kil­ku­pię­tro­wy mu­ro­wa­ny kom­pleks. Rzędy okien, bal­ko­nów i gar­gul­ców wzdłuż ry­nien sta­no­wi­ły ide­al­ne wy­koń­cze­nie pa­ła­cu Plu­to­na – naj­bo­gat­szej i naj­bar­dziej wpły­wo­wej osoby w mie­ści. Na lewo, po dru­giej stro­nie sze­ro­kiej alei, prze­pych i dumę rów­no­wa­ży­ła ka­mien­na asce­tycz­na ko­pu­ła. Wzno­szą­ca się ponad da­cha­mi bo­ga­tych po­sia­dło­ści spra­wi­ła wra­że­nie na­zbyt wy­pu­kłej. Wy­nio­słe skle­pie­nie Ci­che­go Domu, głów­nej ka­pli­cy kultu Se­ko­sa, miał nie­mal pięć­dzie­siąt me­trów śred­ni­cy i sta­no­wił ar­chi­tek­to­nicz­ny cud na skalę całej Ligi i te­re­nów z nią są­sia­du­ją­cych.

W zgni­łym męż­czyź­nie sie­dzą­cym obok De­smon­da wy­czu­wa­ła pewne znie­cier­pli­wie­nie. Mo­men­ta­mi wy­da­wa­ło się, jakby cała rze­czy­wi­stość ko­tło­wa­ła się wokół niego i była wcią­ga­na przez jego Isto­tę. Po­tę­go­wa­ło to tylko in­stynk­tow­ną i pod­skór­ną nie­chęć, jaką Jent­ta czuła wobec Kozy. Spod fu­trza­ne­go kap­tu­ra do­bie­gło ja­kieś mam­ro­ta­nie. Do­pie­ro po chwi­li w jej stro­nę zwró­ci­ły się wy­bla­kłe oczy.

– Py­ta­łem czy sta­wia­łaś już kie­dyś glif Na'hira – za­py­tał Koza.

Skąd ten stary cap to wie­dział?

– Glif? Tak…to prze­cież pod­sta­wa – Jent­ta z tru­dem wal­czy­ła z za­kło­po­ta­niem. Stary, choć ob­le­śny, wie­dział dużo.

– Nawet me­to­dą tego sta­re­go zde­chłe­go skur­wie­la? Tego chyba w Gil­dii nie uczą.

Jent­ta nie lu­bi­ła lek­ce­wa­że­nia wy­mie­rzo­ne­go w jej stro­nę.

– Ale też zo­sta­wia­ją miej­sce na in­dy­wi­du­al­ne ba­da­nia – Za­czę­ła po­dej­rze­wać, że mimo mar­nej pre­zen­cji, stary kie­dyś sam mu­siał przejść jakąś edu­ka­cje ma­gicz­ną – Tym co bar­dziej obie­cu­ją­cym.

– No no. Tak czy ina­czej, po­świę­ca­łaś już kogoś w tym celu? – Koza do­cie­kał swo­je­go, nie dając zbić się z tropu.

– Raz…kilka razy. Ale za­wsze słab­sze isto­ty – od­par­ła lekko skrę­po­wa­na.

– Słab­sze isto­ty? – mruk­nął De­smond kiedy aleją do­tar­li po­mię­dzy Dom i Pałac.

– Zwie­rzę­ta – wes­tchnął Koza od­wra­ca­jąc zmę­czo­ny wzrok od ko­bie­ty – Nasza pani cza­ro­dziej­ka chce pierw­szy raz spró­bo­wać maj­stro­wać z czy­jąś ener­gią. I to od razu na nie byle jaką skalę.

– Po­gra­tu­lo­wać od­wa­gi? – De­smond wy­da­wał się być roz­ba­wio­ny.

– Ra­czej do­ra­dzić ostroż­ność. I liczę że twoje…źró­dło, wie co ro­bisz. Albo ma do po­wie­dze­nia tyle samo co jego po­przed­ni­cy – głos Kozy znów stał się nie­przy­jem­nie chra­pli­wy.

Wie­dzia­ła że Gar­man mimo za­du­my do­sko­na­le zda­wał sobie spra­wę z to­czą­cej się roz­mo­wy. Fakt, że stać go było na takt nie wtrą­ca­nia się w nią, był dla niej miłą nie­spo­dzian­ką.

W końcu aleja do­pro­wa­dzi­ła ich do Placu Roz­stań. Miej­sca gdzie żywi że­gna­li zmar­łych przed ich odej­ściem do mar­twe­go mia­sta. Dwie po­chod­nie oświe­tla­ły że­la­zną bramę pro­wa­dzą­cą na długi most. Łą­czą­ce­go mia­sto z jego roz­le­głą ne­kro­po­lią. Jent­ta pa­mię­ta­ła widok, który zo­ba­czy­ła ponad Cy­ta­de­lą kiedy przy­by­li do mia­sta w świe­tle dnia. Wie­dzia­ła że w ciem­no­ści ponad mo­stem i ne­kro­po­lią gó­ru­je po­szar­pa­ny szczyt Gry­fiej Góry. Teraz ni­czym śpią­cy gi­gant leżał ukry­ty w mroku przed nimi. Tak bli­ski, jed­nak nie­wi­docz­ny. Wi­dzia­ła jak De­smond ze­sko­czył z wozu, kie­ru­jąc się w stro­nę bramy, się­ga­jąc pew­nie po cięż­ką kłód­kę która pie­czę­to­wa­ła wyj­ście.

Byli pra­wie na miej­scu. Spoj­rza­ła na Gar­ma­na. Jego czoło prze­orał głę­bo­ki mars.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­py­ta­ła, choć wie­dzia­ła że nie lubił nie­po­trzeb­nej tro­ski.

– Za­czy­nam sły­szeć… – od­parł cięż­kim gło­sem – Roz­dar­cie. Musi być po­waż­ne – po­wie­dział a ona usły­sza­ła że z tru­dem pa­nu­je nad wła­snym gło­sem. Jego drżą­ce dło­nie na­peł­ni­ły ją nie­po­ko­jem.

Od stro­ny bramy do­bie­gło szpet­ne prze­kleń­stwo De­smon­da.

*

Sie­dzą­cy na zydlu Koza usły­szał roz­mo­wę pary. I bar­dzo mu się ona nie spodo­ba­ła. Roz­dar­cie, Prze­cią­że­nie – naj­pro­ściej rzecz uj­mu­jąc, ze­psu­cie się tkan­ki na­ma­cal­nej rze­czy­wi­sto­ści z po­wo­du in­ten­syw­ność ja­kie­goś bodź­ca, po­cho­dzą­ce­go z tej wła­śnie rze­czy­wi­sto­ści. Bodź­ce się zbie­ra­ją, ku­mu­lu­ją, na­pie­ra­ją na cien­ką tkan­kę ma­te­rii. Aż do­cho­dzi do wyrwy. Szcze­li­ny, z któ­rej za­czy­na są­czyć się smród dru­giej stro­ny. A Gar­man naj­wy­raź­niej chce to pęk­nię­cie za­skle­pić czę­ścią sa­me­go sie­bie. Godne po­dzi­wu. I po­ża­ło­wa­nia.

Dwie war­stwy rze­czy­wi­sto­ści. Jedna na­ma­cal­na i do­stęp­na dla wszyst­kich, druga ukry­ta, wi­docz­na tylko dla nie­licz­nych. Me­ta­fi­zy­ka w wiel­kim skró­cie. Tak dzia­ła świat, z czego osoby zna­ją­ce Sztu­kę w spo­sób świa­do­my, bądź nie, zdają sobie spra­wę i po­tra­fią to wy­ko­rzy­stać. Albo i nie po­tra­fią, ale pcha­ne jakąś po­trze­bą do­go­nie­nia wła­snych prze­czuć, i tak pró­bu­ją a wtedy koń­czy się to rów­nie spek­ta­ku­lar­nie co tra­gicz­nie. Miej­sca takie jak Skar­py, gdzie skła­da się od wie­ków stosy ciał i łączy do tego z nad­gor­li­wą re­li­gią, po­win­ny słu­żyć za pod­ręcz­ni­ko­wy przy­kład szko­dli­wo­ści ludz­kiej igno­ran­cji. Nie­ste­ty nie służą, gdyż lu­dzie jako ga­tu­nek ma skłon­ność do przyj­mo­wa­nia ła­twiej­szych roz­wią­zań i wy­tłu­ma­czeń. Cza­sa­mi za­zdro­ścił Star­szym Rasom wśród któ­rych po­wszech­na była wie­dza o praw­dzi­wej na­tu­rze świa­ta.

Pró­bu­ją­cy otwo­rzyć bramę De­smond, za­klął siar­czy­ście, po czym pod­biegł truch­tem przez za­wie­ję z po­wro­tem do wozu. W jego oczach widać było tłu­mio­ną dez­orien­ta­cje.

– Wy­mie­ni­li kłód­ki – rzu­cił jak ni­czym praw­dzi­wy pro­fe­sjo­na­li­sta w stro­nę pra­co­daw­ców. Ze­brał z wozu swoją torbę i tym samym truch­tem wró­cił do bramy. Jak na sy­gnał wszy­scy za­czę­li od­czu­wać pre­sję czasu i bli­skość ol­brzy­miej ka­mien­nej ko­pu­ły ponad da­cha­mi.

Wyraz jaki wy­pły­nął na twarz Gar­ma­na za­nie­po­ko­ił Kozę jesz­cze bar­dziej niż to co do­strzegł w oczach De­smon­da.

*

Kiedy zo­ba­czył zma­ga­nia tak zwa­ne­go po­moc­ni­ka, z cięż­ką kłód­ką za­my­ka­ją­ca łań­cuch owi­nię­ty wokół skrzy­deł bramy zdał sobie spra­wę że nie ma czasu na tego typu za­ba­wy. Z cięż­kim płasz­czem za­rzu­co­nym na za­kon­ną zbro­ję, z dłu­gim i ma­syw­nym Da­ral­ga­nem wi­szą­cym na ple­cach, ze­sko­czył z wozu. Się­gnął po łom ru­sza­jąc w stro­nę bramy.

*

Jent­ta wy­bra­ła to­wa­rzy­stwo Gar­ma­na świa­do­mie. Im­po­no­wał jej siłą woli i de­ter­mi­na­cją. Nie­ugię­to­ścią i bra­kiem wąt­pli­wo­ści. Jego nie­za­chwia­na wiara we wła­sne prze­ko­na­nia by­wa­ła nie­raz nie­po­ko­ją­ca, jed­nak w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku da­wa­ła jej po­czu­cie so­lid­ne­go grun­tu pod no­ga­mi. Ta­kiej oso­bie łatwo było za­ufać. Jed­nak wi­dząc, jak wbrew wszel­kim usta­le­niom, po­rzu­ca­jąc dys­kre­cje, Sir Gar­man, jej kurwa ry­cerz za­kon­ny, wy­ła­mu­je łomem bramę pierw­szy raz zwąt­pi­ła w jego po­czy­tal­ność.

*

De­smond wolał cof­nąć się kilka kro­ków w stro­nę wozu kiedy Gar­man na­parł za­mknię­te skrzy­dła bramy. Nie wie­dział co nie­po­koi go bar­dziej – prze­cią­gły zgrzyt wy­gi­na­ne­go me­ta­lu który za­czął roz­cho­dzić się do­oko­ła, czy fakt, że za­kon­nik był zdol­ny do wy­ła­ma­nia bramy łomem i go­ły­mi rę­ko­ma.

Spoj­rzał na drugi brzeg prze­pa­ści. Na ich szczę­ście przez wie­ją­cy tu wiatr po­ło­wa mostu nada­wa­ła się do prze­je­cha­nia wozem. Przy­da się kiedy…

Kiedy kłód­ka od­sko­czy­ła z gło­śnym trza­skiem, cięż­kie sta­lo­we skrzy­dło bramy za­zgrzy­ta­ło prze­cią­gle uchy­la­jąc się. Gar­man spoj­rzał w ich stro­nę. Nie­mal w tym samym mo­men­cie dzwon wy­peł­nił noc głę­bo­kim i wi­bru­ją­cym dźwię­kiem.

 

Świt

Ude­rza­jąc ki­lo­fem w ka­mien­ny blok który pie­czę­to­wał wej­ście do ka­mie­ni­cy, Gar­man usły­szał za ple­ca­mi ostrze­gaw­cze stęk­nię­cie Kozy. Od stro­ny mia­sta nad­cho­dzi­li Sy­no­wie. Nie­śli ze sobą la­tar­nie w dło­niach i fa­na­tyzm z ser­cach. Nie­bez­piecz­ne po­łą­cze­nie. Od­rzu­cił kilof się­ga­jąc po Da­ral­ga­na.

– A więc tutaj…

– Nie tutaj! – Krzyk­nął Koza się­ga­jąc po kilof i do­pa­da­jąc do wrót.

Gar­man nie przy­wykł do ta­kiej im­per­ty­nen­cji

– Wrota ani drgną, a wy­co­fa­nie się przez ten śnieg jest na nic – Gar­man wska­zał głę­bo­kie ślady jakie zo­sta­wi­li za sobą w świe­żym śnie­gu.

Spoj­rzał w stro­nę nad­cho­dzą­cych. Na razie byli je­dy­nie ciszą i łuną pło­mie­ni, od­bi­ja­ją­cą się na jesz­cze od­le­głych ścia­nach o za­mu­ro­wa­nych oknach. Ale zda­wał sobie spra­wę że nie­dłu­go przez sy­pią­cy śnieg, zo­ba­czą pierw­sze ciem­ne po­sta­cie, które przyj­dą bro­nić wła­snej wiary. Po­pra­wił chwyt na rę­ko­je­ści. Da im ho­no­ro­wą walkę, taką na jaką za­słu­ży­li.

Cichy chra­pli­wy głos, rumor ka­mie­ni i stłu­mio­ny krzyk Jent­ty zlały się za jego ple­ca­mi w jedno. Spoj­rzał przez ramię…

Mię­dzy fra­mu­gą a ka­mien­nym blo­kiem wy­sta­wał wbity kilof. Koza trzy­mał dłoń na jego trzon­ku a głowa była bru­tal­nie od­chy­lo­na do góry. Jego puste oczy utkwio­ne były w ciem­no­ści która za­sy­py­wa­ła ich śnie­giem. A kilof…kilof nie­ustę­pli­wie mi­li­metr po mi­li­me­trze wy­wa­żał dawno za­pie­czę­to­wa­ny por­tal. Z szo­kiem do­strzegł że na su­chym ciele maga ani jeden mię­sień nie był na­pię­ty.

– Kur­wy­yy… – by­naj­mniej nie za­klę­cie po­pły­nę­ło z jego ust. Kiedy na­parł siłą woli na kilof, śnieg za­czął topić się kilka cen­ty­me­trów przed jego skórą.

Nagle tuż przed twa­rzą Gar­ma­na, prze­le­cia­ło coś z za­wrot­ną szyb­ko­ścią a ka­mien­ny blok skru­szył się i pękł na dwoje, za­sy­sa­jąc śnieg i mroź­ne po­wie­trze do środ­ka.

Spoj­rzał z uzna­niem na za­la­ne­go potem i wodą star­ca. Ten w od­po­wie­dzi tylko się skrzy­wił pa­skud­nie wska­zu­jąc na zbli­ża­ją­cą się łunę la­tar­ni.

– Za długo ich nie przy­trzy­ma­my, więc – sap­nął – le­piej się tam stresz­czaj­cie – wy­pro­sto­wał plecy po­pra­wia­jąc wi­szą­cą na nich koźlą skórę. Nie do­strzegł kiedy zna­lazł się mię­dzy nimi De­smond. Nie miał jed­nak czasu na słu­cha­nie narad wo­jen­nych.

Spoj­rzał na zie­ją­cą w ścia­nie dziu­rę. Jed­no­cze­śnie po­czuł ciche szep­ty które chcia­ły wy­wró­cić jego żo­łą­dek na drugą stro­nę. Gdzieś głę­bo­ko we­wnątrz jego głowy ode­zwa­ło się mia­ro­we pul­so­wa­nie. Pełen wiary i zde­cy­do­wa­nia, razem z Jent­tą we­szli w stę­chłą ciem­ność.

*

Do­padł do Kozy kiedy para wcho­dzi­ła w głąb nie­na­tu­ral­nych gro­bo­wych ka­mie­nic.

– Zro­bi­li­śmy swoje? To spier­da­la­my, zanim cały ten mo­tłoch tu doj­dzie…Na resz­tę za­pła­ty po­cze­ka­my w mie­ście.

De­smond wolał znik­nąć z pola wi­dze­nia zanim kto­kol­wiek nie­pro­szo­ny zda sobie spra­wę z ich obec­no­ści tutaj. Rób dużo, ale za ich ple­ca­mi – tak brzmia­ła jego de­wi­za, od za­wsze.

Świa­tła widać było już przez sy­pią­cy śnieg. Z wia­trem nio­sły się pierw­sze okrzy­ki. Tuzin ludzi, mniej wię­cej.

– Znaj­dą ich tutaj – sap­nął Koza otu­la­jąc się płasz­czem i wpa­tru­jąc się w kilka ru­cho­mych punk­tów świa­tła.

– To chyba po­win­ni się po­spie­szyć – De­smond ru­szył przez śnieg w kie­run­ku bocz­nych alei gdzie śnieg się­gał nie­mal po pas – Damy rade przejść po sta­rych… – Głos mu za­trzy­mał się w gar­dle kiedy do­strzegł że Koza zo­stał przed wej­ściem.

– Co ty kurwa ro­bisz? – Wie­dział od sa­me­go po­cząt­ku. Miał prze­ra­ża­ją­cą pew­ność tego jak się to wszyst­ko skoń­czy, choć bar­dzo sta­rał się nie do­pu­ścić do sie­bie tej myśli.

Koza stał nie­wzru­szo­ny po­śród śnie­gu. Spoj­rze­nie bla­dych oczu uświa­do­mi­ło De­smon­do­wi, że mag pod­jął de­cy­zję któ­rej nawet on nie jest mu w sta­nie wy­per­swa­do­wać. Na­wo­ły­wa­nia stały się wy­raź­ne, dało się roz­róż­nić po­szcze­gól­ne głosy. Przez chwi­lę mag wy­glą­dał jakby miał za­miar coś po­wie­dzieć, ale za­miast tego je­dy­nie od­chrząk­nął coś z z gar­dła.

De­smond od­ru­cho­wo spraw­dził obec­ność dłu­gich noży przy pasie. Nie­na­wi­dził się an­ga­żo­wać bez po­trze­by.

Zza sy­pią­ce­go śnie­gu wy­szły pierw­sze trzy po­sta­cie. Jedna z nich ru­chem dłoni spró­bo­wa­ła od­rzu­cić cały śnieg za­le­ga­ją­cy do­oko­ła nich.

My­śląc o bez­sen­sow­no­ści całej sy­tu­acji De­smond zła­pał za noże i od­na­lazł ku nim naj­krót­szą drogę. W Cie­niu. Kiedy zna­lazł się po­mię­dzy Sy­na­mi, przez śnieg, w miej­scu gdzie stał Koza, bły­snę­ły trzy bo­le­śnie ja­skra­we stru­mie­nie świa­tła. Prze­cią­ga­jąc ręką na wy­so­ko­ści gar­dła ka­pła­na, usły­szał gdzieś z boku stłu­mio­ne przez mięk­ką tkan­kę trza­ski a na­stęp­nie prze­raź­li­wy wrzask. W po­wie­trzu wi­sia­ły skrzą­ce nici pro­wa­dzą­ce od Kozy do wi­ją­ce­go się ciała na śnie­gu. Wszyst­ko do­oko­ła było czer­wo­ne od dy­mią­cej krwi. De­smond po­czuł jak w re­ak­cji na to jego falki pró­bu­ją wy­wró­cić się mu na lewą stro­nę. Od­py­cha­jąc od sie­bie na­tu­ral­ny strach jaki to­wa­rzy­szył erup­cji umie­jęt­no­ści śmier­dzą­ce­go maga, ru­szył w kie­run­ku ko­lej­nej po­sta­ci.

 

III

 

Nisko skle­pio­na kom­na­ta, wy­peł­nio­na była za­sta­łym przez lata nie­ru­cho­mym po­wie­trzem. Ścia­ny wy­su­szo­nej kryp­ty pełne były wnęk, w któ­rych od dekad za­le­ga­ły owi­nię­te ca­łu­na­mi ciała. Dzie­się­cio­le­cia za­mknię­cia, spra­wi­ły że nawet teraz, po­wie­trze prze­są­czo­ne było ko­ją­cym za­pa­chem śmier­ci i po­grze­bów jakie miały miej­sce dawno temu.

Jent­ta wy­ry­so­wa­ła na ka­mien­nej po­sadz­ce mi­stycz­ny sym­bol – pół­okrąg oto­czo­ny ru­na­mi, któ­re­go oby­dwa końce opie­ra­ły się na ramie por­ta­lu pro­wa­dzą­ce­go w głąb krypt. Sym­bo­le mi­go­ta­ły i skrzy­ły się lekko w świe­tle po­chod­ni, ukła­da­jąc się kon­cen­trycz­nie wokół punku cen­tral­ne­go – w któ­rym wid­nia­ła pa­ję­czy­na run, jakby roz­po­star­ta na wbi­tych w po­sadz­kę gwoź­dziach z czar­ne­go i ma­to­we­go ma­te­ria­łu.

Koza wie­dział że De­smond mu tego nie od­pu­ści. Nie­na­wi­dził być wplą­ty­wa­ny w in­te­re­sy in­nych ludzi bez ja­sne­go po­wo­du. I, jak on to na­zy­wał, wy­sta­wiać się na za­gro­żo­ną po­zy­cję. Zda­niem Kozy, jego prze­sad­na ostroż­ność cza­sa­mi za­ha­cza­ła o tchó­rzo­stwo. Ale do mo­men­tu aż się z całej sy­tu­acji nie uwol­nią – bę­dzie skon­cen­tro­wa­ny wła­śnie na niej. A to da moż­li­wość Kozie na zro­bie­nie swo­je­go w spo­ko­ju. Jed­nak po­dejrz­li­we spoj­rze­nie jakie po­słał im za­kon­nik, kiedy oby­dwaj we­szli sali gro­bo­wej, w żaden spo­sób nie mo­ty­wo­wa­ło Kozy do dal­sze­go dzia­ła­nia.

– Sy­no­wie od­cią­gnię­ci…ale na wszel­ki wy­pa­dek za­blo­ko­wa­li­śmy wej­ście – De­smond wie­dział co lu­dzie chcą usły­szeć i mówił im to bez mru­gnię­cia oka – Tro­chę im zaj­mie zanim za­czną się tu pa­no­szyć – do­rzu­cił pa­trząc z za­in­te­re­so­wa­niem na po­czy­na­nia Jent­ty.

Gar­man pod­szedł do nich wol­nym kro­kiem. Rę­ko­jeść Da­ral­ga­na po­nu­ro wy­sta­wa­ła ponad pra­wym ra­mie­niem ry­ce­rza.

– Chyba je­stem wam winny honor. Przy­zna­je się, że nie ocze­ki­wa­łem po was ta­kiej…wy­ro­zu­mia­ło­ści. Jak­kol­wiek ich od­cią­gnę­li­ście, chwa­ła wam za to. Roz­lew krwi nie­po­trzeb­nie by tylko wszyst­ko skom­pli­ko­wał.

Koza czuł jesz­cze na pal­cach gry­zą­cy dotyk esen­cji, w którą za­le­d­wie kilka minut temu się­gał raz za razem. Sta­rał się my­śleć o baj­zlu jaki zo­sta­wi­li za sobą. I o wy­wa­żo­nych na oścież drzwiach. Pod­szedł szyb­ko do glifu, uni­ka­jąc kon­fron­ta­cji ze spoj­rze­niem za­kon­ni­ka. A De­smond na to wszyst­ko tylko ski­nął w po­dzię­ko­wa­niu.

– Co dalej? – Za­py­tał wska­zu­jąc na Jent­tę.

– Jent­ta koń­czy glif żeby za­pie­czę­to­wać to miej­sce po wszyst­kim, i na wy­pa­dek od­wro­tu. Ja muszę od­szu­kać Roz­dar­cie… – przez krót­ką chwi­lę wy­da­wa­ło się że coś zdu­si­ło słowa w gar­dle Gar­ma­na – Stąd już czuje że za­mknię­cie nie bę­dzie łatwe.

Koza przy­kuc­ną przy­gar­bio­ny nad mi­go­czą­cym na po­sadz­ce sym­bo­lem. Glif szep­tał do niego gło­sem Jent­ty. A gdzieś przed nim, ukry­te w morku ko­ry­ta­rzy i sal, le­ża­ło źró­dło in­ne­go szep­tu. Bar­dziej nie­po­ko­ją­ce­go i mdlą­ce­go. Było dla niego jak gni­ją­ce ciało w ciem­nym po­ko­ju le­żą­ce obok. W każ­dej chwi­li mógł­by po nie się­gnąć i za­nu­rzyć rękę w nie­przy­jem­nie ga­la­re­to­wa­tej masie. Świat był bar­dziej po­pier­do­lo­ny niż wy­da­wa­ło się lu­dziom nie zna­ją­cym Sztu­ki. A to miej­sce do­bit­nie mu o tym przy­po­mi­na­ło. Prze­biegł wzro­kiem po mi­go­czą­cych sym­bo­lach

– Nie wy­trzy­ma dłu­żej niż rok, może dwa – wska­zał jej kilka nie­do­cią­gnięć w sche­ma­cie – a jesz­cze nie zdą­ży­łaś go za­si­lić – Koza nie lubił tego typu nie­chluj­stwa. Miał wra­że­nie że za­ufa­nie Gar­ma­na do mło­dej ma­gu­ski opie­ra się głów­nie na ja­kimś dziw­nym od­da­niu a nie na rze­tel­no­ści i kom­pe­tent­no­ści.

– Mia­łeś rację – fuk­nę­ła z wy­raź­ną iry­ta­cją w gło­wie – Pierw­szy raz w taki spo­sób sta­wiam, ale chyba nie mamy czasu na takie dys­ku­sje…

– Niech idzie tam gdzie jest na­praw­dę po­trzeb­ny. – Koza jesz­cze moc­niej sku­pił się na li­niach two­rzą­cych skrzą­cy się wzór – Niech zrobi co ma do zro­bie­nia. Po­pra­wi­my to zanim bę­dzie tu z po­wro­tem.

Sir Gar­man pod­szedł do glifu oświe­tlo­ny od dołu błę­kit­ną po­świa­tą. Wy­da­wał się ka­mien­ny i upior­ny jed­no­cze­śnie, gó­ru­ją­cy nad wszyst­ki­mi w małym po­miesz­cze­niu.

Mag sta­nął kilka kro­ków dalej obok De­smon­da kiedy Jent­ta roz­po­czę­ła pro­ces ze­stra­ja­nia duszy za­kon­ni­ka ze sche­ma­tem na ka­mien­nej po­sadz­ce.

– Za­mknię­cie Roz­dar­cia to jedno…ale żeby potem jesz­cze od­pa­lić glif i wy­biec stąd o wła­snych si­łach? – Koza po­krę­cił głową ob­ser­wu­jąc uważ­nie prze­bieg za­klę­cia

– Je­steś w sta­nie cho­ciaż spró­bo­wać mi wy­tłu­ma­czyć naszą obec­ność tutaj? – Mruk­nął De­smond ści­szo­nym gło­sem.

– Wiem że to wbrew tobie i temu jak lu­bisz pra­co­wać – Mag mówił wolno, sta­ra­jąc się jak naj­cel­niej do­brać słowa– Ale ktoś musi zająć się pew­ny­mi spra­wa­mi. Bo nikt inny tego nie zrobi.

To­wa­rzysz spoj­rzał na niego jakby wi­dział go pierw­szy raz w życiu. Koza po­czuł jak wokół niego po­ja­wia­ją się ja­kieś cien­kie i nie­wi­docz­ne ścia­ny.

– Poza tym, chce się tylko upew­nić że ktoś cze­goś bar­dzo po­waż­nie nie spier­do­li, bo jej się wy­da­je– blade oczy maga ob­ser­wo­wa­ły jak Jent­ta koń­czy ry­tu­ał sta­ran­nie za­my­ka­jąc ostat­nią runę.

Kiedy za­klę­cie do­bie­gło końca Gar­man otwo­rzył oczy kie­ru­jąc wzrok zaraz gdzieś w ciem­ność która pa­no­wa­ła przed nimi.

– Go­to­we – Jent­ta zer­k­nę­ła na glif szu­ka­jąc uchy­bień które wy­tknął jej Koza – Jak bę­dzie po wszyst­kim, przed wyj­ściem go ak­ty­wu­je­my.

– Jak? – De­smond stał pod ścia­ną z za­ło­żo­ny­mi rę­ko­ma

– Wy­star­czy kon­takt ciała z sym­bo­lem – Jent­ta wska­za­ła cen­tral­ny punkt ca­łe­go glifu – Zaraz po tym glif się uak­tyw­ni i po­sta­wi ścia­nę któ­rej nikt bez wzor­ca nie przej­dzie – i do­pie­ro jakby po chwi­li wa­ha­nia do­da­ła – ani nic.

– A co jest tym wzor­cem?

– Ja – gło­śno wtrą­cił się Gar­man – I tyle wy­star­czy.

Za­kon­nik stał w wą­skim ko­ry­ta­rzu pro­wa­dzą­cym gdzieś w głąb kom­plek­su. Przez krót­ką chwi­lę Koza od­niósł wra­że­nie jakby męż­czy­zna był wsta­nie ode­przeć każdą próbę ataku samą swoją obec­no­ścią.

– Do­kończ­cie to – wska­zał dło­nią glif – nie­dłu­go wra­cam – spoj­rzał w oczy ko­bie­cie i ku jego za­sko­cze­niu, Koza nie usły­szał żad­ne­go wznio­słe­go po­że­gna­nia

Nawet on mógł do­strzec, jak Jent­ta wal­czy z samą sobą. Jed­nak zo­sta­ła w miej­scu kiedy do­oko­ła roz­brzmiał dźwięk od­da­la­ją­cych się cięż­kich kro­ków.

Cisza jaka po chwi­li za­pa­dła była nie­mal na­ma­cal­na.

– Tutaj je­stem wam zbęd­ny – De­smond zwin­nym ru­chem odbił się od ścia­ny ru­sza­jąc w kie­run­ku ko­ry­ta­rza – A tam chyba le­piej żeby ktoś mu na plecy pa­trzył – Prze­sko­czył glif zni­ka­jąc w ciem­nym ko­ry­ta­rzu.

Ta­kie­go za­an­ga­żo­wa­nia Koza nigdy by się po part­ne­rze nie spo­dzie­wał.

Jent­ta stała chwi­lę nad sym­bo­lem uważ­nie mu się przy­glą­da­jąc.

– Gdzie mi po­szło nie tak? – spoj­rza­ła na Kozę z twa­rzą kogoś kto pa­nicz­nie po­trze­bu­je sku­pić się na czym­kol­wiek innym niż za­sta­na rze­czy­wi­stość.

*

Gar­man prze­cho­dził przez ko­ry­ta­rze i kom­na­ty ską­pa­ne w mroku. Ścia­ny nie­mal ocie­ka­ły za­pa­chem za­bal­sa­mo­wa­nej śmier­ci. Po­chod­nia którą niósł, czę­ściej roz­pra­sza­ła niż była po­moc­na, a cie­nie tań­czą­ce na ścia­nach zda­wa­ły się od­sła­niać jakąś nie­wi­docz­ną na pierw­szy rzut oka ar­chi­tek­tu­rę. Parł przed sie­bie, w stro­nę z któ­rej coraz upo­rczy­wiej do­bie­ga­ło wra­że­nie ze­psu­cia. Klau­stro­fo­bicz­ne oto­cze­nie nie uła­twia­ło pa­no­wa­nia nad na­ra­sta­ją­cym zdez­o­rien­to­wa­niem. Wi­dział jak cie­nie od­kle­ja­ją się od ścian, jak ka­mie­nie pod jego sto­pa­mi pocą się żół­cią i ple­śnią. Do tej pory dwa razy sta­wał przed Roz­dar­ciem. Jed­nak ich wpływ był nie­wiel­ki, je­dy­nie uczu­cie lek­kie­go sko­ło­wa­ce­nia. Cho­ro­bli­wy spek­takl jaki od­by­wał się na gra­ni­cy jego wzro­ku miał in­ten­syw­ność in­ten­cyj­ne­go ataku. Zu­peł­nie jakby Roz­dar­cie było świa­do­mym bytem zda­ją­cym sobie spra­wę z jego obec­no­ści.

Ze­brał siły przy­po­mi­na­jąc sobie o więk­szej per­spek­ty­wie. Łatwo było ulec złu­dze­niu za­mknię­cia i po­trza­sku w tych ko­ry­ta­rzach. Łatwo było zre­du­ko­wać cały świat do ko­lej­nych kom­nat i sta­rych kości w ścia­nach. Do pul­so­wa­nia jakie dało się wy­czuć wszę­dzie do­oko­ła i we­wnątrz niego. Kiedy do spo­co­nej skóry za­czę­ło przy­kle­jać się coś, czego tak na­praw­dę w świe­cie fi­zycz­nym nigdy nie było, usły­szał ciche szu­ra­nie.

Ciało stało w miej­scu w któ­rym przed chwi­lą jesz­cze go nie było. Wy­su­szo­na i chwiej­na syl­wet­ka, reszt­ki ca­łu­nu i ban­da­ży przy­kle­jo­ne do po­pę­ka­nej sza­rej skóry. Puste oczo­do­ły za­skle­pio­ne we wła­snym świe­cie. Ani­mant wolno po­ru­szał uzę­bio­ną żu­chwą, wolno kie­ru­jąc zgni­łą i za­schłą twarz w jego kie­run­ku. I nim zdą­ży­ła go osią­gnąć zwa­li­ła się na po­sadz­kę. Prze­cię­te w pół ciało le­ża­ło u stóp Gar­ma­na który trzy­mał obu­rącz Da­ral­ga­na. Mar­twe ręce bez­sil­nie wy­cią­ga­ły się w stro­nę ży­ją­ce­go. Roz­dar­cie miało tutaj re­al­ny wpływ na rze­czy­wi­stość. Za­kon­nik wie­dział że to kwe­stia czasu kiedy cia­sne po­miesz­cze­nia wy­peł­nia się cho­dzą­cy­mi tru­pa­mi. Bez zwło­ki ru­szył w śro­dek zgni­li­zny.

*

Mu­sia­ła przy­znać że wy­ła­pał jej nie­do­cią­gnię­cia wszę­dzie tam, gdzie ona wi­dzia­ła sta­ran­nie do­koń­czo­ne sym­bo­le. Kiedy Gar­man ru­szył w swoją drogę dała się w ca­ło­ści po­chło­nąć runom i ich sta­ran­ne­mu po­pra­wia­niu. Wie­dzia­ła że jej idzie do­brze, bio­rąc pod uwagę że glif był już ob­cią­żo­ny wzor­cem. Jed­nak na po­marsz­czo­nej twa­rzy sta­re­go nie po­tra­fi­ła do­szu­kać się cie­nia uzna­nia. Bu­dzi­ło to w niej nie da­ją­ca się po­wstrzy­mać fru­stra­cję.

– Wiesz że ko­lej­ni Sy­no­wie z ła­two­ścią nas wy­śle­dzą a my tu sie­dzi­my jak szczu­ry w pu­łap­ce?

Sku­pio­na na do­kań­cza­niu i wzmac­nia­niu sym­bo­lu przez chwi­lę nie była do końca pewna o czym mówi.

– Wtedy już bę­dzie po wszyst­kim. Nie będą mieli wyj­ścia jak po­go­dzić się z tym do czego do­szło – Gar­man wie­lo­krot­nie jej udo­wad­niał że fakt do­ko­na­ny jest naj­lep­szym ar­gu­men­tem.

Spod fu­trza­ne­go kap­tu­ra do­bie­gło lek­ce­wa­żą­ce par­sk­nię­cie – Sza­nu­je co ro­bi­cie. Ale li­cze­nie na po­błaż­li­wość Synów…to głu­po­ta. Jak chce­my opu­ścić cmen­tarz żywi…

Gdzieś z ciem­no­ści do­bie­gło stłu­mio­ne za­wo­dze­nie,a po chwi­li w mroku ko­ry­ta­rza dało do­strzec się jakąś chwie­ją­cą się na no­gach, prze­raź­li­wie chudą syl­wet­kę. Zbyt chudą na Gar­ma­na…

Do­strze­gła jak Koza wy­ko­nu­je gest, i jak gest two­rzy po­łą­cze­nie mię­dzy jego pal­ca­mi a klu­czo­wy­mi punk­ta­mi po­ru­sza­ją­cy­mi od­le­głe ciało. Zręcz­na zmia­na uło­że­nia dłoni i od­le­głe o kil­ka­na­ście me­trów ciało roz­pa­dło się na jej oczach przy dźwię­ku przy­po­mi­na­ją­cym tar­ga­nie per­ga­mi­nu i ła­ma­nie su­chych ga­łę­zi.

– No dobra, kończ to i się przy­go­tuj – wska­zał jej ko­lej­ną syl­wet­kę ma­ja­czą­cą w mroku. Oby­dwo­je nie byli za­sko­cze­ni takim roz­wo­jem wy­pad­ków.

Kiedy jed­nak ry­so­wa­ła ostat­nie linie po­pra­wek, nie mogła prze­stać my­śleć o tym co wi­dzia­ła przed chwi­lą w wy­ko­na­niu śmier­dzą­ce­go maga. I nie mogła nie po­my­śleć o tym w jaki spo­sób po­ra­dzi­li sobie z Sy­na­mi. Po­czu­ła mdło­ści kiedy w my­ślach za­mie­ni­ła ciało Ani­man­ta, na ciało ży­ją­ce­go czło­wie­ka.

*

De­smond do­strzegł jakiś ruch we wnęce po pra­wej stro­nie i od­ru­cho­wo wbił ostrze w mar­twe od dawna ciało. Jed­nym spraw­nym ge­stem, zu­peł­nie jakby ciął stary pa­pier, po­zba­wił je moż­li­wo­ści ruchu. Żywe czy nie, ciało pod­le­ga­ło tym samym pra­wom. Żywe czy nie – dla De­smon­da nie miało to więk­sze­go zna­cze­nia.

Utrzy­my­wał pewną od­le­głość od Gar­ma­na, nie tra­cąc go jed­nak z oczu. Znaj­do­wał się w Cie­niu więc teo­re­tycz­nie był nie­do­strze­gal­ny, jed­nak nie chciał ry­zy­ko­wać z tym za­kon­ni­kiem. Jego siła woli spra­wia­ła że był nie­obli­czal­ny. Le­piej było ob­ser­wo­wać go z bez­piecz­nej po­zy­cji. Wi­dział jak ry­cerz po­wa­la ko­lej­ne oży­wio­ne ciała prze­bi­ja­jąc się głę­biej w kryp­ty. Wie­dział że choć po­kaź­ny, jego miecz bę­dzie nie­dłu­go zu­peł­nie bez­u­ży­tecz­ny w cia­snych ko­ry­ta­rzach. Li­czył że upora się ze wszyst­kim zanim zrobi się tu zbyt grzą­sko.

*

In­stynk­tow­nie i bez więk­szych pro­ble­mów po­wa­lił jesz­cze kilka zbli­ża­ją­cych się oży­wio­nych ciał, w pełni po­chło­nię­ty par­ciem na­przód…

Kształ­ty stra­ci­ły wszel­ką ostro­ścią i zna­cze­nie. Wszyst­kie do­zna­nia zo­sta­ły stłu­mio­ne przez jedno, nie­na­zwa­ne, do­bie­ga­ją­ce z punk­tu uno­szą­ce­go się przed nim. Wszyst­ko do­oko­ła zda­wa­ło się marsz­czyć i zwi­jać sku­pio­ne wokół ja­śnie­ją­cej w prze­strze­ni oso­bli­wo­ści. Gar­man po­czuł jak jego ciało pada na ko­la­na obez­wład­nio­na siłą któ­rej nie spo­sób się oprzeć.

*

Choć nie było to dla niego czę­ste uczu­cie, kiedy do­strzegł jak Gar­man na ko­la­nach ugina kark, po­czuł za­sko­cze­nie. Nie wi­dział w tej po­kru­szo­nej i stę­chłej kom­na­cie nic co by w jakiś szcze­gól­ny spo­sób od­róż­nia­ło ją od tych które zo­sta­wi­li za sobą. Czuł pa­nu­ją­cą tu du­cho­tę, ale nic poza tym nie roz­pra­sza­ło jego uwagi. Za­kon­nik na­to­miast, wy­glą­dał na bez­sil­ne­go. De­smond zda­wał sobie spra­wę że nie wróży to do­brze ich wyj­ściu cało z tych za­sra­nych krypt. W ciem­no­ści do­oko­ła po­ru­szy­ły się ko­lej­ne ciała, kie­ru­ją­ce się w stro­nę klę­czą­ce­go męż­czy­zny

Nie­chęt­nie po­my­ślał że musi go pil­no­wać póki ten wsta­nie na nogi, choć nie wie­dział co było przy­czy­ną jego stanu. I jesz­cze ten glif. Bio­rąc pod uwagę co za­czę­ło się dziać nawet on mu­siał przy­znać że nie można po­zwo­lić tym tru­po­szom swo­bod­nie wyjść poza gro­bo­wiec. Już dawno żadna ro­bo­ta nie była tak za­gma­twa­na. Kiedy pierw­szy z nie­umar­łych wy­cią­gnął wy­su­szo­ne ramię w kie­run­ku za­kon­ni­ka, De­smond wy­szedł z Cie­nia roz­ci­na­jąc naj­waż­niej­sze ścię­gna mar­twej ręki. Kilku ru­szy­ło w jego stro­nę ale ich ruchy były dla niego za­baw­nie po­wol­ne. Ko­lej­ne ciała pa­da­ły na pod­ło­gę obok klę­czą­ce­go bez sił Gar­ma­na.

*

Jego myśli ucie­kły w bez­piecz­ne miej­sce. Do miej­sca skąd pły­nę­ła jego siła. Kiedy był dziec­kiem ba­wią­cym się w ogro­dzie dziad­ka. Tego który był pierw­szym na­uczy­cie­lem i opie­ku­nem. Który bez słów po­tra­fił przy­wo­łać ma­łe­go chłop­ca do po­rząd­ku. Ale dumą Gar­ma­na było to, że nie pro­wo­ko­wał peł­ne­go sił i mą­dro­ści star­ca do tego spe­cy­ficz­ne­go groź­ne­go spoj­rze­nia. Gar­man wie­dział ile mu wolno i prze­strze­gał tych gra­nic za wszel­ką cenę.

Czuł jak coś ma­syw­ne­go i ze­psu­te­go na­pie­ra­ło na jego wspo­mnie­nia. Wspo­mnie­nie kiedy pełen za­pa­łu i na­dziei stał w progu domu, cze­ka­jąc na ka­ro­ce która za­bie­rze go do przy­sta­ni. Na sta­tek pły­ną­cy w kie­run­ku ta­jem­ni­czej wyspy, gdzie miał zna­leźć nowy dom – Zakon Apo­lo­ge­tów. By kie­dyś zo­stać kimś waż­nym i sil­nym. Zdol­nym zmie­niać los swój i in­nych na lep­sze. Pa­mię­tał jak stary opie­kun z dumą pa­trzył na swo­je­go wy­cho­wan­ka. W jego oczach od­bi­ja­ła się ulga…

Ogrom­ny wy­si­łek kosz­to­wa­ło by ode­przeć ko­lej­ną falę roz­kła­du która chcia­ła we­drzeć się w jego me­dy­ta­cje i wspo­mnie­nia.

Ulga? Ulga była tu nie na miej­scu. Ulga to prze­cież uczu­cie jakie to­wa­rzy­szy po­zby­ciu się cię­ża­ru, świa­do­mość bli­skie­go od­po­czyn­ku. Czy on był ob­cią­że­niem dla tego uwiel­bio­ne­go przez wnuka czło­wie­ka? Przy­krym obo­wiąz­kiem który ten mu­siał pod­jąć gdyż zmu­si­ło go do tego życie? Przez myśl Gar­ma­na prze­wi­nę­ły się sceny jakie były i jakie być mogły. I we wszyst­kich, sta­rzec choć silny i opie­kuń­czy, twarz miał zmę­czo­ną. Pełną ja­kie­goś głę­bo­kie­go smut­ku który umy­kał bez­tro­skie­mu chłop­cu.

Pul­so­wa­nie Roz­dar­cia było nie­mal ła­ko­me. Było bra­kiem, pust­ką która przy­bra­ła moc od­dzia­ły­wa­nia na fi­zycz­ny świat. Po­trze­bo­wa­ła wy­peł­nie­nia…

Prze­cież był spra­wie­dli­wy i uczci­wy. Roz­ta­czał opie­kę jak nie­gdyś nad nim roz­to­czo­no. A jego wy­bo­ry były słusz­ne gdyż in­nych nie po­dej­mo­wał. To wszyst­ko było tak pro­ste prze­cież…

Drże­nie star­ca do któ­re­go tulił się w prze­ra­że­niu. Krzy­ki ludzi do­oko­ła, męż­czyź­ni bie­ga­ją­cy po­śpiesz­nie z miej­sca w miej­sce. Żar który fala za falą ude­rzał w jego plecy. Krzyk ko­bie­ty, tej naj­bar­dziej zna­jo­mej, która uwię­zio­na w pu­łap­ce bez wyj­ścia, ska­za­na jest na widok ojca i syna cze­ka­jąc na pło­ną­ce ob­ję­cia śmier­ci…Drzwi za które nigdy nie po­wi­nien prze­cho­dzić.

*

Z ła­two­ścią otwo­rzył oczy, czu­jąc jak pul­so­wa­nie w gło­wie i w ja­kimś nie­okre­ślo­nym punk­cie przed nim ze­lża­ło.

Drzwi za które jed­nak prze­szedł. Świe­ce które uwiel­biał za­pa­lać mimo próśb i za­ka­zów. Za­pa­lo­ne tu­zi­na­mi wy­da­wa­ły się ogni­sty­mi dusz­ka­mi które ota­cza­ły chłop­ca. Kiedy po­my­ślał o tym klę­cząc bez siły, po­czuł jak jego ciało za­czy­na drżeć.

Jak ciało star­ca który w bez­sil­no­ści pa­trzył, jak pło­nie jego dom z córką i jej mężem w środ­ku. A w jego ra­mio­nach szuka opar­cia od­po­wie­dzial­ny za to bę­kart.

Po­my­ślał o trzech de­ka­dach w któ­rych te fakty dla niego nigdy nie za­ist­nia­ły. Ani te, ani inne które nie chcia­ły przy­sta­wać do świa­ta jakim chciał go wi­dzieć. Jak nagle zdał sobie spra­wę z krwi, kłamstw, prze­ina­czeń któ­rych był przy­czy­ną i źró­dłem. W imię misji. Tej którą sam sobie wmó­wił i która nigdy nie mu­sia­ła mieć miej­sca.

Czuł, jak smu­tek i re­zy­gna­cja wy­pa­la­ją jego duszę. Jak z pust­ki z któ­rej zdał sobie spra­wę za­czę­ły na­pły­wać wąt­pli­wo­ści.

*

Ko­lej­ne ani­mo­wa­ne ciało padła na zie­mię. De­smond po­ru­szał się mię­dzy ocię­ża­ły­mi two­ra­mi bez trudu uni­ka­jąc ich po­wol­nych ra­mion. Noże pra­co­wa­ły szyb­ko i pre­cy­zyj­nie. W pew­nym mo­men­cie zdał sobie spra­wę, że w sali robi się za cia­sno, a widok ko­lej­nych syl­we­tek wy­ła­nia­ją­cych się z mroku go nie uspo­ka­jał.

– Kurwa, wy­mo­dli­łeś się już? – rzu­cił w stro­nę Gar­ma­na który spra­wiał wra­że­nie po­grą­żo­ne­go w ja­kimś tran­sie. Ko­lej­ny unik i za­to­pio­ne w mar­twym ciele ostrze. Nie li­czył na zbyt­nie suk­ces próby, naj­wy­żej sam się zwi­nie, i zo­sta­wi ro­bo­tę samej sobie…Od stro­ny klę­czą­ce­go Gar­ma­na do­biegł go szczęk pan­ce­rza. Uczu­cie ulgi wy­peł­ni­ło wes­tchnie­nie za­kon­ni­ka i me­an­dry duszy De­smon­da.

*

Mo­ment olśnie­nia był dla Gar­ma­na ni­czym po­zby­cie się z sie­bie gru­bej sko­ru­py. Świa­do­mość fak­tów jakie były a nie jak je po­strze­gał do tej pory była nie­mal przy­tła­cza­ją­ca. Gdzieś po­mię­dzy tym po­ja­wi­ło się lek­kie uczu­cie zo­sta­wia­nia za sobą cięż­kie­go brze­mie­nia. W tym samym mo­men­cie uświa­do­mił sobie wszyst­kie wąt­pli­wo­ści jakie nim tar­ga­ją. Zo­ba­czył i po­czuł wła­sną sła­bość. Ni­czym lód w ży­łach po­ja­wia­ła się świa­do­mość że wszyst­ko do­oko­ła jest w pe­wien spo­sób nie­jed­no­znacz­ne. Jasna gra­ni­ca mię­dzy świa­tłem a mro­kiem znik­nę­ła.

I jed­no­cze­śnie zdał sobie spra­wę że Roz­dar­cie przed nim usta­ło. Znik­nę­ło zu­peł­nie jakby nigdy go tutaj nie było. Od­po­wiedź na py­ta­nie czy nie było ko­lej­nym wy­two­rem jego psy­chi­ki zo­sta­wi sobie na kiedy in­dziej.

Wszę­dzie do­oko­ła sły­chać było jęki, szu­ra­nie. Co jakiś czas oży­wio­ne ciało pa­da­ło bez­wład­nie. In­stynk­tow­nie ze­rwał się z kolan wy­pro­wa­dza­jąc za­ma­szy­sty cios Da­ral­ga­nem w nad­cho­dzą­ca grupę ani­man­tów. Padły bez­wład­nie na zie­mię. Lata szko­le­nia bo­jo­we­go były praw­dzi­we.

– No na­resz­cie! – głos któ­re­go ton gryzł w ucho Gar­ma­na roz­brzmiał gdzieś z boku. Do­strzegł jak mię­dzy nie­umar­ły­mi la­wi­ru­je De­smond co chwi­le po­sy­ła­jąc ko­lej­ne­go z po­wro­tem w śmier­tel­ny bez­ruch – Mo­że­my spier­da­lać?

Ude­rzył go fakt że obec­ność tego męż­czy­zny tutaj w tym wła­śnie mo­men­cie wy­da­je mu się nie­po­ko­ją­co po­dej­rza­na. Jed­nak kiedy do­strzegł jak oży­wio­ne ciała na­pły­wa­ją nie­prze­rwa­nie z ko­lej­nych ko­ry­ta­rzy tylko ski­nął głową prze­bi­ja­jąc się w kie­run­ku z któ­re­go przy­szedł.

*

Wzmoc­nio­ny glif mi­go­tał po­pra­wio­ny dzię­ki radom i wska­zów­kom Kozy. Potem znaj­dzie spo­sób żeby umniej­szyć jego za­słu­gi, na razie byli za bar­dzo za­ję­ci nad­cho­dzą­cy­mi isto­ta­mi. Za­czę­ły po­ja­wiać się w ko­ry­ta­rzu pro­wa­dzą­cym w głąb krypt coraz czę­ściej i śmie­lej. Nie było wiel­ką sztu­ką do­my­śleć się, jak sy­tu­acja wy­glą­da w dal­szych czę­ściach kom­plek­su. Kiedy nie­któ­re z nich pod­cho­dzi­ły zbyt bli­sko i po­ja­wia­ły się w kręgu świa­tła wy­sy­ła­ła w ich stro­nę roz­grza­ną do czer­wo­no­ści falę ude­rze­nio­wą. Sto­ją­cy obok Koza kon­ty­nu­ował swoją ulu­bio­ną sztucz­kę z usu­wa­niem czę­ści ciała z ich na­le­ży­te­go miej­sca. Wy­glą­dał przy tym na roz­ba­wio­ne­go.

– My­ślisz że mogą tam po­trze­bo­wać po­mo­cy? – Jent­ta nawet nie sta­ra­ła się ukryć obawy w swoim gło­sie.

– Myślę że jak się we dwóch do­ga­da­ją to po­win­ni z ła­two­ścią się tu prze­bić. De­smond wie jak ra­dzić sobie w ta­kich sy­tu­acjach – Koza wy­pa­try­wał w ciem­no­ści ko­ry­ta­rza ko­lej­nych ciał.

– Gar­man w sumie też… – Jent­ta przez chwi­lę się wa­ha­ła – jeśli się do­ga­da­ją mó­wisz?

W ciszy jaka za­pa­dła z głębi krypt do­bie­gły ko­lej­ne stłu­mio­ne jęki. Kiedy po chwi­li z prze­kleń­stwem w ustach Koza ru­szył w głąb ko­ry­ta­rza Jent­ta od­ru­cho­wo ru­szy­ła za nim.

*

Wi­dział jak Gar­man parł na­przód przez nad­cho­dzą­cych nie­umar­łych jak niedź­wiedź. Był męż­czy­zną słusz­nej po­stu­ry i wy­ko­rzy­sty­wał ją cał­ko­wi­cie na swoją ko­rzyść prze­ciw oży­wio­nym zwło­kom. Kiedy do­stęp­ne miej­sce na to po­zwa­la­ło Da­ral­gan po­wa­lał jed­ne­go za dru­gim. Kiedy ro­bi­ło się cia­śniej, pię­ści uzbro­jo­ne w pan­cer­ne rę­ka­wi­ce i ćwie­ki na pan­ce­rzu kon­ty­nu­owa­ły dzie­ło znisz­cze­nia. De­smond zde­cy­do­wał się trzy­mać na gra­ni­cy za­się­gu za­kon­ni­ka, uwa­ża­jąc żeby żaden z tru­po­szy nie za­szedł go od tyłu. Nie żeby miało to więk­sze zna­cze­nie już w tym mo­men­cie, ale chciał bez­piecz­nie dojść do glifu. Potem zaj­mie się zle­ce­niem od Za­ko­nu.

*

Walka była orzeź­wia­ją­ca dla Gar­ma­na. Czuł jak od­py­cha na bok wszyst­kie myśli i kon­cen­tru­je się tylko na nad­cho­dzą­cym za­gro­że­niu. Po­su­wać się do przo­du, za wszel­ką cenę. W stro­nę miej­sca gdzie czeka na niego Jent­ta. Czuł prze­szy­wa­ją­cą tę­sk­no­tę do spo­ko­ju u jej boku. Wie­dział że ostat­nie wy­da­rze­nia jesz­cze moc­niej pro­szą się o jej zba­wien­ną obec­ność.

Po­czuł w pew­nym mo­men­cie jak kru­che zęby sta­ra­ją za­ci­snąć się na jego dłoni. Opan­ce­rzo­ną rę­ka­wi­ce za­ci­snął na żu­chwie po­two­ra, a na­stęp­nie z całej siły wbił ją, razem z całą głową, w ścia­nę obok.

Kiedy się­gnę­ły po niego ko­lej­ne ra­mio­na sta­ra­ją­ce się go po­wstrzy­mać, z jego gar­dła dobył się nie­mal zwie­rzę­cy okrzyk.

*

Gar­man oto­czo­ny ze wszyst­kich stron w wą­skim przej­ściu ob­kła­dał nie­umar­łych so­lid­ny­mi ra­za­mi. I blo­ko­wał wyj­ście z kom­na­ty. De­smond wie­dział że nie wy­trzy­ma­ją długo ta­kie­go tempa. Zbyt da­le­ko do sali z gli­fem. Pchnął, prze­cią­gnął, od­rzu­cił mar­twe ciało na bok i ru­szył do przo­du. Wszedł w Cień i bez pro­ble­mu zna­lazł się z dru­giej stro­ny kłę­bo­wi­ska ciał, w wą­skim ko­ry­ta­rzu. Trud­no, glifu nie za­mkną ale przy­naj­mniej cała resz­ta bę­dzie osią­gnię­ta. Pier­do­lić to, prze­żyj dziś żeby dzia­łać jutro. Czuł bez­piecz­ne przej­ście za ple­ca­mi kiedy zdał sobie spra­wę że dwa z czte­rech ciał jakie od­gra­dza­ły Gar­ma­na od tego ko­ry­ta­rza ru­sza­ją siew rytm ru­chów wal­czą­ce­go. Po raz ko­lej­ny mar­twe, ucze­pio­ne za­dzio­rów na jego pan­ce­rzu. Wy­star­czy dwóch usu­nąć…Klnąc pod nosem po­roz­ci­nał ścię­gna jed­ne­go i roz­bił czasz­kę dru­gie­go ani­man­ty.

*

Czu­jąc swo­bod­ne przej­ście z jed­nej stro­ny, Gar­man zrzu­cił z sie­bie roz­człon­ko­wa­ne ciała, po czym oby­dwaj ru­szy­li bie­giem wzdłuż ko­ry­ta­rza. Ko­lej­ne sale i ko­ry­ta­rze były coraz trud­niej­sze do przej­ścia. Bez­myśl­ne ale nie­ustę­pli­we oży­wio­ne ciała parły w ich stro­nę mo­zol­nie, nie ba­cząc na żadne prze­szko­dy.

Kiedy wbie­gli do sze­ro­kiej sali w któ­rej cze­ka­ło ko­lej­ne nie­mal dwa tu­zi­ny ciał De­smond zdał sobie spra­wę jak bez­na­dziej­na jest sy­tu­acja. Jęki i szu­ra­nie które wy­peł­nia­ło ko­ry­tarz za ich ple­ca­mi do­bit­nie mu to po­twier­dzi­ły.

*

Koza wi­dział jak za­kon­nik sięga po Da­ral­ga­na i za­ma­chu­je się na nad­cho­dzą­ce stwo­ry. De­smond po­ru­szał się bły­ska­wicz­nie przy nim, choć gdyby chciał, już dawno byłby w bez­piecz­nym miej­scu. Ko­lej­ne ciała pa­da­ły na po­sadz­kę, jed­nak ko­ry­ta­rza­mi nad­cią­ga­ły ko­lej­ne. De­ka­dy skła­da­nia i kon­ser­wo­wa­nia zmar­łych upo­mnia­ły się o uwagę. Sto­ją­ca obok Jent­ta cięż­ko dy­sza­ła

– Chwi­lę…po­trze­bu­je… – Koza zwró­cił uwagę na drże­nie jej dłoni – Nie dam rady bez prze­rwy…

Koza wie­dział o czym mó­wi­ła. Sam czuł po­wo­li za­dysz­kę zwią­za­ną z od­ga­nia­niem się od nie­umar­łych. Wie­dział że nie mogą tak bez końca. Skon­cen­tro­wał się na punk­cie po­środ­ku tłumu który stał mię­dzy nimi a wal­czą­cy­mi…

*

Plecy mo­men­tal­nie zalał mu lo­do­wa­ty poty kiedy po­czuł na twa­rzy ruch po­wie­trza przy akom­pa­nia­men­cie ogłu­sza­ją­ce­go pu­ste­go trza­sku. De­smond do­strzegł jak jed­no­cze­śnie cała horda zo­sta­ła pchnię­ta w ich stro­nę, a na­stęp­nie po­cią­gnię­ta gwał­tow­nie w tył. Kilka stwo­rów było wcią­ga­nych w jakiś mały punkt uno­szą­cy się w po­wie­trzu po­mię­dzy nimi. W po­wie­trzu la­ta­ły frag­men­ty ciała i po­ła­ma­nych kości.

Z ko­ry­ta­rza któ­re­go przej­ście stało się teraz do­stęp­ne do­biegł smród obory. Kiedy zdał sobie spra­wę o co się otarł pod skórą po­czuł pa­ra­li­żu­ją­ce prze­ra­że­nie.

– Do glifu! – Krzyk­nął do nich Gar­man, blo­ku­jąc nie­umar­łym do­stęp do ko­ry­ta­rza. Za­mach­nął Da­ral­ga­nem kiedy na­de­szła ko­lej­na horda.

De­smond do­biegł do magów i cała trój­ka za­czę­ła cofać się w kie­run­ku wi­docz­ne­go na po­sadz­ce ja­rzą­ce­go się sym­bo­lu. Koza zer­k­nął przez ramię w kie­run­ku wal­czą­ce­go Gar­ma­na.

– Musi mieć chwi­lę spo­ko­ju tam żeby się cof­nąć. Ina­czej przej­dą wszyst­kie po nim… – De­smond uznał że obawa jaka prze­bi­ła w gło­sie part­ne­ra nie do­ty­czy­ła je­dy­nie jego wła­sne­go losu

Kiedy Jent­ta do­pa­dła glif kła­dąc na nim dło­nie, ten od razu za­iskrzył się cały, mi­go­cząc lekko, jakby nie­cier­pli­wie ocze­ku­jąc na ak­ty­wa­cję.

– Gar­man! – Jej krzyk jaki po­niósł się do­oko­ła miał w sobie coś z bez­sil­nej roz­pa­czy

*

Gar­man nie pa­trzył w te mar­twe twa­rze. Wie­dział że te ciała nie mają nic wspól­ne­go z oso­ba­mi któ­ry­mi były za życia. Mimo pie­cze­nia ra­mion, po­wstrzy­my­wał nie­wzru­sze­nie nad­cho­dzą­ce po­two­ry. Zbyt wiele żeby zabić. Trze­ba za­pie­czę­to­wać i potem się po­zbyć…Jej krzyk do­biegł jego uszu przez szu­ra­nie ciał i mar­twe jęki. Z tru­dem po­wstrzy­mał od­ruch żeby spoj­rzeć w jej stro­nę. Mu­siał ode­pchnąć jed­ne­go z nich od swo­jej twa­rzy. Kiedy w końcu za­ry­zy­ko­wał i zer­k­nął przez ramię do­strzegł że Jent­ta klę­cza­ła przed gli­fem, a De­smond z Kozą stoją obok, go­to­wi do po­mo­cy. Za­mach­nął się Da­lar­ga­nem znad głowy wbi­ja­jąc ostrze głę­bo­ko w trzech naj­bliż­szych oży­wień­ców. Po­czuł jak miecz utknął i nie mógł go wy­szar­pać. Wi­dząc ko­lej­nych nad­cho­dzą­cych, nie my­śląc wiele, pu­ścił rę­ko­jeść i od­wró­cił się w kie­run­ku glifu bie­gnąc w jego stro­nę. Czuł ból i zmę­cze­nie. Nie po­tra­fił zro­zu­mieć czemu wszyst­ko nagle po­ru­sza się w górę.

*

Jent­ta dała się po­rwać uldze wi­dząc jak Gar­man rusza w ich kie­run­ku. Kiedy do­strze­gła, jak w jakiś nie­ja­sny dla niej spo­sób, nagle się prze­wró­cił po­czu­ła dziw­ne odrę­twie­nie. Kilka kro­ków za jego ple­ca­mi ma­ja­czy­ły nad­cho­dzą­cy nie­umar­li.

*

Było bli­sko. De­smond od­ru­cho­wo rzu­cił się w kie­run­ku le­żą­ce­go Gar­ma­na, zda­jąc sobie spra­wę że robi to tylko dla za­cho­wa­nia po­zo­rów. Było za późno, a on czuł sa­tys­fak­cję. Uwiel­biał kiedy praca ro­bi­ła się sama za niego.

*

Koza do­strzegł jak wokół nogi wy­cień­czo­ne­go Gar­ma­na owija się mar­twa dłoń. Chciał krzyk­nąć i ostrzec…po­czuł jed­nak jak myśli nie mają im­pe­tu by wpra­wić ciało w ruch. Kiedy krzy­czą­ce­go za­kon­ni­ka po­kry­ła fala ciał jego myśli bły­ska­wicz­nie ule­cia­ły w bez­piecz­niej­sze miej­sce.

*

De­smond zda­wał sobie spra­wę że jako je­dy­ny za­cho­wał trzeź­wy umysł. Był kil­ka­na­ście kro­ków przed Gar­ma­nem i zwol­nił. Za­kon­nik wciąż sta­rał się bro­nić, jed­nak stwo­ry za­czę­ły się wgry­zać za­chłan­nie w jego ciało. Try­snę­ła go­rą­ca krew, krzyk ko­na­ją­ce­go prze­mie­nił się w bul­got. A bez­myśl­ne stwo­ry wpa­dły w szał czu­jąc pod sobą szar­pa­ne kon­wul­sja­mi cie­płe ciało. De­smond przy­po­mniał sobie o po­zo­sta­łych zmar­łych któ­rzy nad­cho­dzi­li ko­ry­ta­rza­mi, i o gli­fie który tylko cze­kał na Gar­ma­na. Wie­dział też że bę­dzie po­trze­bo­wał do­wo­du.

*

Kiedy Koza zo­ba­czył jak De­smond wy­cią­ga zza ple­ców nie­wiel­ki tasak po­tra­fił je­dy­nie sta­nąć przed klę­czą­cą w odrę­twie­niu Jent­te żeby za­sło­nić jej widok.

*

Ramię Gar­ma­na wy­sta­wa­ło spod kłę­bo­wi­ska szar­pa­ne co jakiś i po­py­cha­ne przez tło­czą­ce się stwo­ry. Kol­cza rę­ka­wi­ca dzwo­ni­ła, trzy­ma­jąc się ca­ło­ści je­dy­nie na kilku kół­kach. Nie tak dawno za­ci­śnię­te w pięść, dzier­żą­ce miecz. Teraz ledwo trzy­ma­ją­ce się resz­ty ciała…

*

Koza zda­wał sobie spra­wę z tego na co pa­trzy choć nie do końca mógł w to uwie­rzyć. De­smond biegł w ich stro­nę trzy­ma­jąc w dłoni coś cie­płe­go i ru­chli­we­go. Wszyst­ko było za­la­ne krwią za­kon­ni­ka, na po­sadz­kę od­padł ele­ment pan­ce­rza, a ucię­ta dłoń za­ci­ska­ła się i otwie­ra­ła spa­zma­tycz­nie. Głos De­smon­da do­bie­gał jak z głębi ot­chła­ni choć ten krzy­czał.

– Wy­star­czy? – Jak na ja­kimś ma­ka­brycz­nym śnie Koza wi­dział jak De­smond rzuca od­cię­te ramię na cen­tral­ny punkt glifu i sam prze­ta­cza się na drugą stro­nę – Koza! – Coś ude­rzy­ło go w tył głowy

Tak, wy­star­czy. Ciało za­cho­wu­je pa­mięć o duszy jesz­cze kilka…Mag od­ru­cho­wo wy­ko­nał gesty łą­czą­ce mi­stycz­ne runy za­my­ka­jąc sym­bol w nie­prze­rwa­ny ciąg zna­ków prze­cho­dzą­cych przez za­krwa­wio­ne mu­sku­lar­ne ramię

*

Kiedy pierw­sze z tru­pów były już kilka kro­ków od nich, sym­bol roz­ja­rzył się błę­kit­nie a potem wzdłuż jego śred­ni­cy po­ja­wił się jakiś mi­go­czą­cy re­fleks w po­wie­trzu. Pierw­szy z po­two­rów wpadł na niego i odbił się od nie­wi­docz­nej ścia­ny. Zaraz po nim ko­lej­ne, tło­cząc się bez­sil­nie w ko­ry­ta­rzu w któ­rym po­zo­sta­łe uczto­wa­ły na cie­płym jesz­cze ciele. Sie­dząc na po­sadz­ce Jent­ta zdała sobie spra­wę że od ja­kie­goś czasu pła­cze, choć jed­no­cze­śnie czuła jak jej duszę wy­pa­la dziw­ne odrę­twie­nie.

 

EPI­LOG

 

Sala „U Mor­rie­go” znów był pusta. Z tru­dem tu wró­ci­li, a stan ko­bie­ty im w tym nie po­ma­gał. Otę­pia­ła za­mknę­ła się w po­ko­ju. Kiedy przy­po­mi­nał jej o za­pła­cie po­czuł się odro­bi­nę podle.

Sie­dzą­cy sam De­smond pa­trzył na grubą war­stwę śnie­gu za oknem, w któ­rym od­bi­ja­ło się świa­tło księ­ży­ca. I li­czył. Nawet Koza zde­cy­do­wał się na swój pokój, zo­sta­wia­jąc po sobie na stole je­dy­nie rząd równo uło­żo­nych przed­mio­tów. Było oczy­wi­ste, że w kryp­tach mag po­waż­nie się nad­wy­rę­żył, i minie sporo dni w ciszy zanim wróci do swo­je­go nor­mal­ne­go stanu. De­smond trą­cił od nie­chce­nia jeden z wi­del­ców le­żą­cych na stole. Stary, głupi, dał się po­nieść.

W pal­cach ob­ra­cał ze­rwa­ny z mar­twe­go ra­mie­nia sy­gnet. Wy­star­cza­ją­cy dowód skoń­czo­nej ro­bo­ty. Lu­dzie w Mu­dh­roll za­pła­cą za niego tyle, żeby razem z kom­pa­nem uwol­ni­li się od Raka. I za­kle­pa­li miej­sce na stat­ku do Wiecz­no­cie­nia. W brud­nej szy­bie za którą le­ża­ło po­grą­żo­ne w nocy mia­sto, zo­ba­czył uważ­nie przy­glą­da­jąc się mu spoj­rze­nie nie­ru­cho­mych oczu.

*

Skrzy­pie­nie pod­ło­gi w ko­ry­ta­rzu pod czy­imiś kro­ka­mi. Ciem­ny pokój, i nie­na­tu­ral­nie duże łóżko. Myśli Jent­ty się za­trzy­ma­ły. Pa­mię­ta­ła że pła­ka­ła, choć teraz wy­da­wa­ło jej się że dzia­ło się to bez jej udzia­łu. Do­oko­ła pa­no­wa­ła nie­ru­cho­ma noc któ­rej nie mącił ni­czyj głę­bo­ki od­dech. Za­sy­pia­ła, li­cząc że po­ra­nek przy­wi­ta ją w innym miej­scu, w innym cza­sie.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Jest tu jakiś po­mysł na świat i fa­bu­łę. Po­do­ba­ła mi się koń­ców­ka. Ale ca­łość nieco ginie w na­tło­ku opi­sów. Może po­szło o to, że nie są pre­cy­zyj­ne, może o to, że nie lubię na­pa­rza­nek, może o warsz­tat, ale wy­da­je mi się, że tekst mógł­by sporo zy­skać na cię­ciach. I odro­bi­nę na od­pa­to­so­wie­niu. Ale to kwe­stia gustu.

Bo­ha­te­rom pew­nie by nie za­szko­dzi­ło do­da­nie wię­cej cech pry­wat­nych. Bo na razie są głów­nie za­wo­dow­ca­mi – ten mag, tam­ten za­kon­nik…

Z wy­ko­na­niem bar­dzo tak sobie. To nie tylko in­ter­punk­cja, o któ­rej ostrze­gasz w przed­mo­wie. Także mnó­stwo li­te­ró­wek i pro­ble­my z pi­sow­nią łącz­ną/ roz­dziel­ną.

W mu­rach wa­row­ni były dwie bramy. Jedna otwie­ra­ła się na wschód, w stro­nę mia­sta. Druga, na za­chod­niej stro­nie, za­mknię­ta była ma­syw­ną że­la­zną bramą.

Czyli brama za­mknię­ta byłą bramą? I tak bez końca? ;-)

Wy­nio­słe skle­pie­nie Ci­che­go Domu, głów­nej ka­pli­cy kultu Se­ko­sa, miał nie­mal pięć­dzie­siąt me­trów śred­ni­cy

Skle­pie­nie miało. Czy w Twoim świe­cie była re­wo­lu­cja fran­cu­ska, że używa się me­trów?

Pró­bu­ją­cy otwo­rzy bramę De­smond, za­klną siar­czy­ście po czym pod­biegł truch­tem przez za­wie­je z po­wro­tem do wozu. W jego oczach widać było tłu­mio­ną dez­orien­ta­cje.

Ku­mu­la­cja li­te­ró­wek – czte­ry w dwóch zda­niach. BTW, prze­ci­nek po “siar­czy­ście”. Czy można siar­czy­ście kląć?

za­kon­nik był zdol­ny do wy­ła­ma­nia łań­cu­chów łomem i go­ły­mi rę­ko­ma.

Czy łań­cu­chy się wy­ła­mu­je?

Po­my­ślał o 3 de­ka­dach w któ­rych te fakty dla niego nigdy nie za­ist­nia­ły.

W be­le­try­sty­ce licz­by ra­czej pi­sze­my słow­nie. Nie ro­zu­miem tego zda­nia. Brak prze­cin­ka.

wy­sy­ła­ła w ich stro­nę roz­grza­ną do czer­wo­no­ści falę ude­rze­nio­wą.

Czy fala ude­rze­nio­wa ma kolor?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Prze­czy­ta­łam dwie pierw­sze czę­ści, potem prze­ska­no­wa­łam dalej i prze­czy­ta­łam koń­ców­kę, ale nie rzu­ci­ło mnie to wszyst­ko na ko­la­na. Ot, fan­ta­sy, dark fan­ta­sy, ja­kich wiele. Cień po­my­słu z tymi nie­umar­ły­mi się tu snuje, ale wpro­wa­dzasz go nie­udol­nie, na do­da­tek po­czą­tek jest tak nie­mi­ło­sier­nie prze­ga­da­ny, że pod ko­niec dru­giej czę­ści za­sta­na­wia­łam się, czy w ogóle co­kol­wiek się wy­da­rzy. Tekst z pew­no­ścią zy­skał­by na po­tęż­nych cię­ciach, tak do po­ło­wy obec­nej ob­ję­to­ści. Zwłasz­cza że, jak słusz­nie za­uwa­ży­ła Fin­kla, bo­ha­te­ro­wie są po­zba­wio­ny­mi cech in­dy­wi­du­al­nych po­sta­cia­mi, więc ich ko­lej­ne roz­k­mi­ny śred­nio wcią­ga­ją. In­fo­dum­py też mo­gły­by być po­da­ne sub­tel­niej. Po praw­dzie in­for­ma­cje o po­ło­że­niu geo­gra­ficz­nym mia­sta w ob­rę­bie fan­ta­sy­lan­du, o któ­rym czy­tel­nik nic nie wie, ni­cze­go nie wno­szę, więc w ogóle są zbęd­ne.

 

Prze­cin­ki istot­nie sza­le­ją. Jedno z pierw­szych zdań po­ka­zu­je, że kom­plet­nie nad nimi nie pa­nu­jesz, bo prze­ci­nek jest tam, gdzie go być nie po­win­no, a nie ma go tam, gdzie naj­prost­sze szkol­ne za­sa­dy każą go wsta­wić! “Za za­mknię­ty­mi okien­ni­ca­mi[-,] sły­chać było za­wo­dze­nie zi­mo­we­go wia­tru[+,] który od kilku dni nie oszczę­dzał mia­sta.“ In­nych błę­dów in­ter­punk­cyj­nych nie wska­zu­ję, bo mu­sia­ła­bym spę­dzić nad tym pół dnia.

Styl ra­czej marny, nie czyta się tego płyn­nie.

 

“– Bez­na­dziej­ny je­steś, wiesz? – mruk­nę­ła prze­su­wa­jąc pa­znok­cia­mi po jego twar­dym i szorst­kim ra­mie­niu.

Nie od­po­wie­dział. Nie raz już się spo­ty­kał z taką igno­ran­cją i na­uczył się ją ak­cep­to­wać. Nie każdy, tak jak on, po­tra­fił do­strzec praw­dzi­wą war­tość życia i po­dej­mo­wa­nych w jego trak­cie dzia­łań.”

Jak dla mnie, non se­qu­itur. Dla­cze­go opi­nia ko­bie­ty o fa­ce­cie mia­ła­by być do­wo­dem jej igno­ran­cji? A ostat­nie za­cy­to­wa­ne zda­nie aż zgrzy­ta pa­to­sem.

 

“mie­ście gdzie li­czy­ły się tylko pie­nią­dze i zmar­li“ – co to wła­ści­wie ma zna­czyć? Że to mia­sto, w któ­rym miesz­ka­ją wy­łącz­nie ar­che­ty­po­wi we­ster­no­wi przed­się­bior­cy po­grze­bo­wi?

 

“Za­czę­ło się w le­af­fal­lu“ – ale potem masz metry. Tro­chę kon­se­kwen­cji świa­to­twór­czej. Le­afall nie jest mie­sią­cem z fran­cu­skie­go ka­len­da­rza re­pu­bli­kań­skie­go, co uza­sad­nia­ło­by sys­tem me­trycz­ny. Na do­da­tek uży­wasz an­giel­skie­go “sir” (po­win­no się pisać małą a nie dużą li­te­rą), co już z sys­te­mem me­trycz­nym kłóci się epic­ko

 

“Kiedy zbli­ża­li się do za­bru­dzo­nych sadzą murów Cy­ta­de­li” – sadzą? Dla­cze­go mury za­bru­dzo­ne sadzą? W ogóle za­bru­dzo­ny to może być pod­ko­szu­lek, wi­de­lec czy inny dro­biazg, ale do murów śred­nio to pa­su­je

 

“W zgni­łym męż­czyź­nie sie­dzą­cym obok De­smon­da wy­czu­wa­ła pewne znie­cier­pli­wie­nie.” – zna­czy on był tru­pem? Znie­cier­pli­wio­nym tru­pem? To może jakoś tłu­ma­czy­ło­by kwe­stię tego, że li­czy­li się tylko zmar­li…

 

“Wie­dzia­ła że Gar­man mimo za­du­my do­sko­na­le zda­wał sobie spra­wę z to­czą­cej się roz­mo­wy.” – skąd wie­dzia­ła? Te­le­pat­ka? Nawet jeśli go znała, mogła to je­dy­nie po­dej­rze­wać z dużym praw­do­po­do­bień­stwem

 

Uży­wasz wul­ga­ry­zmów, które nie pa­su­ją do re­aliów, jakie przed­sta­wiasz.

 

“De­smond od­ru­cho­wo spraw­dził obec­ność dłu­gich noży przy pasie. Nie­na­wi­dził się an­ga­żo­wać bez po­trze­by.” – non se­qu­itur. Jeśli już, to nie­na­wi­dził, a mimo to spraw­dził

http://altronapoleone.home.blog

Aha, le­af­fall mi się po­do­bał. Neo­lo­gizm, ale wia­do­mo, o co cho­dzi. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­kla, dzię­ki za uwagi. Do rze­czy:

 

Bo­ha­te­rom pew­nie by nie za­szko­dzi­ło do­da­nie wię­cej cech pry­wat­nych. Bo na razie są głów­nie za­wo­dow­ca­mi – ten mag, tam­ten za­kon­nik…

Tej sztam­py ce­lo­wo się trzy­ma­łem. Uła­twi­ło stwo­rze­nie po­sta­ci do ob­ra­nej kon­wen­cji. I cał­kiem sporo “za­ba­wy” przy ich pi­sa­niu dało.

 

Czyli brama za­mknię­ta byłą bramą? I tak bez końca? ;-)

Nie, czyli jedna na wschod­niej ścia­nie, druga po prze­ciw­le­głej – czyli na za­chod­niej.

 

Skle­pie­nie miało. Czy w Twoim świe­cie była re­wo­lu­cja fran­cu­ska, że używa się me­trów?

Po­pra­wio­ne. Nie, nie było, ale przy całym ob­my­śla­niu świa­ta ten jeden detal mi umknął ;) Dla­te­go zo­sta­łem przy ogól­nie przy­ję­tych jed­nost­kach.

 

Czy można siar­czy­ście kląć?

W związ­ku fra­ze­olo­gicz­nym chyba tak. Spraw­dzę.

 

W be­le­try­sty­ce licz­by ra­czej pi­sze­my słow­nie. Nie ro­zu­miem tego zda­nia. Brak prze­cin­ka.

+. po­sta­ram się cały tam­ten frag­ment prze­czy­tać jesz­cze parę razy i po­pra­wić. +

 

Czy fala ude­rze­nio­wa ma kolor?

Ta miała ;) Od ko­lo­ru tego co uno­si­ło się w po­wie­trzu pod­czas jej po­wsta­wa­nia.

Bramy. No, w tej chwi­li z za­zna­czo­ne­go frag­men­tu wy­ni­ka to, co na­pi­sa­łam. Spró­buj jakoś prze­ro­bić.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Le­af­fall jest ok sło­wo­twór­czo, choć czemu w fan­ta­sy­lan­dzie mają an­giel­skie sło­wo­twór­stwo?

http://altronapoleone.home.blog

dra­ka­ina

 

In­fo­dum­py – masz rację. Ale to za pewne wy­szło z nad­mier­nej ilo­ści fak­tów jakie przed i w trak­cie pi­sa­nie się po­ja­wi­ły. I z chęci prze­ka­za­nia wszyst­kie­go w tek­ście (skąd ona? nie wiem. Błędy no­wi­cju­sza).

Styl ra­czej marny, nie czyta się tego płyn­nie.

Pi­sa­ło się też nie naj­lżej.

 

Jak dla mnie, non se­qu­itur. Dla­cze­go opi­nia ko­bie­ty o fa­ce­cie mia­ła­by być do­wo­dem jej igno­ran­cji? A ostat­nie za­cy­to­wa­ne zda­nie aż zgrzy­ta pa­to­sem.

Bo w za­my­śle cała jego po­stać taka miała być. Pa­te­tycz­na.

 

co to wła­ści­wie ma zna­czyć? Że to mia­sto, w któ­rym miesz­ka­ją wy­łącz­nie ar­che­ty­po­wi we­ster­no­wi przed­się­bior­cy po­grze­bo­wi?

Bli­sko choć nie do końca. Li­czy­łem że w póź­niej­szej czę­ści uda mi się po­ka­zać jak wy­glą­dał pełen obraz tej kwe­stii.

 

sadzą? Dla­cze­go mury za­bru­dzo­ne sadzą? W ogóle za­bru­dzo­ny to może być pod­ko­szu­lek, wi­de­lec czy inny dro­biazg, ale do murów śred­nio to pa­su­je

Bo jest zimno i lu­dzie palą w pie­cach. A przy gę­stej za­bu­do­wie zda­rza się że ten dym zo­sta­je jako sadza na ścia­nach w po­bli­żu ko­mi­nów. Co do za­bru­dze­nia – po­pra­wię.

 

zna­czy on był tru­pem? Znie­cier­pli­wio­nym tru­pem?

To bar­dziej kwe­stia tego jak ci któ­rzy wie­dzą jak “cza­ro­wać” widzą świat do­oko­ła sie­bie.

 

skąd wie­dzia­ła? Te­le­pat­ka? Nawet jeśli go znała, mogła to je­dy­nie po­dej­rze­wać z dużym praw­do­po­do­bień­stwem

Bo go znała, a on sie­dział metr od nich, jadąc na tym samym wozie.

 

Uwagę o płyn­no­ści czy­ta­nia i ja­ko­ści stylu mocno wezmę pod uwagę.

 

the­Na­cie, dzię­ki za wy­ja­śnie­nia, ale pa­mię­taj, że Ty wiesz pewne rze­czy jako autor, a czy­tel­nik do­sta­je tylko to, co za­pi­sa­łeś w tek­ście. Za­zwy­czaj lek­tu­rze nie to­wa­rzy­szy roz­mo­wa z au­to­rem, w któ­rej da się wy­ja­śnić nie­zro­zu­mia­łe ka­wał­ki. Po­wi­nie­neś pisać tak, żeby ele­men­ty istot­ne dla od­bio­ru tego, co na­praw­dę chcesz opo­wie­dzieć, zna­la­zły się w tek­ście, a nie po­zo­sta­wa­ły je­dy­nie w Two­jej gło­wie.

 

I tak przy­glą­da­jąc się nadal oma­wia­nym przy­pad­kom:

 

Li­czy­łem że w póź­niej­szej czę­ści uda mi się po­ka­zać jak wy­glą­dał pełen obraz tej kwe­stii.

Niby tak, po­ka­zu­jesz to, ale pierw­sze wra­że­nie jest ważne. Dodaj po tym zda­niu o pie­nią­dzach i zmar­łych choć­by ślad, że wiesz, co mó­wisz. Jeśli już teraz wpro­wa­dzisz kwe­stię zmar­łych w nieco więk­szym stop­niu, nic się nie sta­nie, bo to nie jest jakiś szcze­gól­ny twist.

 

Bo jest zimno i lu­dzie palą w pie­cach. A przy gę­stej za­bu­do­wie zda­rza się że ten dym zo­sta­je jako sadza na ścia­nach w po­bli­żu ko­mi­nów.

Być może zmy­li­ło mnie uży­cie przez Cie­bie słowa “cy­ta­de­la”, po­nie­waż ma ono kon­kret­ne hi­sto­rycz­no-ar­chi­tek­to­nicz­ne zna­cze­nie i nie pa­su­je do gę­stej za­bu­do­wy. Gęsta za­bu­do­wa może znaj­do­wać się we wnę­trzu cy­ta­de­li (nie­za­le­ca­ne!!!), jeśli jest ona sa­mo­wy­star­czal­nym bytem plus minus miej­skim, albo w od­da­le­niu od niej, jeśli cy­ta­de­la sta­no­wi ele­ment for­ty­fi­ka­cji mia­sta. A poza tym gdyby ta sadza tak łatwo osia­da­ła na mu­rach, że aż tak rzuca się w oczy, to nie da­ło­by się w tym mie­ście ni­cze­go do­tknąć.

 

o bar­dziej kwe­stia tego jak ci któ­rzy wie­dzą jak “cza­ro­wać” widzą świat do­oko­ła sie­bie.

Ale wiesz, że z tek­stu to nijak nie wy­ni­ka? W tek­ście mamy je­dy­nie zły fra­ze­olo­gizm (”zgni­ły czło­wiek”).

 

Bo go znała, a on sie­dział metr od nich, jadąc na tym samym wozie.

Nadal: nie może mieć pew­no­ści, a je­dy­nie wnio­sko­wać na pod­sta­wie wcze­śniej­szych do­świad­czeń. Takie dro­bia­zgi są istot­ne, jeśli chcesz mieć wia­ry­god­nych bo­ha­te­rów i fa­bu­łę. Wy­star­czy małe zła­go­dze­nie: była prze­ko­na­na; dobra zna­jo­mość z X pod­po­wia­da­ła jej; zna­jąc X, mogła za­ło­żyć…

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Finka, dra­ka­ina:

 

Co do me­trów, ty­tu­łów czy nazw mie­się­cy. Ce­lo­wo uży­łem ta­kich nazw do opi­sa­nia świa­ta który ni­g­dzie nie ist­nie­je, li­cząc że po­mo­że to tro­chę w jego od­bio­rze. A nie­szczę­sny le­af­fall ma się do świa­ta jak pięść do nosa, jed­nak nazwę na tyle po­lu­bi­łem że po­sta­no­wi­łem ją wy­ko­rzy­stać.

Poza tym, wpro­wa­dza­nie (dla przy­kła­du) ty­tu­ły ho­no­ro­we­go dla jed­nej z po­sta­ci, pro­sto ze świa­ta opo­wia­da­nia, wy­ma­ga­ło by choć odro­bi­ny wy­ja­śnie­nia czy­tel­ni­ko­wi co czyta. A to by jesz­cze bar­dziej roz­sa­dzi­ło ob­ję­tość tek­stu.

 

dra­ka­ina:

Dodaj po tym zda­niu o pie­nią­dzach i zmar­łych choć­by ślad, że wiesz, co mó­wisz.

+

 

Kwe­stie dymu, sadzy….myślę że zo­sta­wię to na parę dni i jak od­pocz­nę od tek­stu to po­pra­wię to ze świe­żą głową.

 

Ale wiesz, że z tek­stu to nijak nie wy­ni­ka? W tek­ście mamy je­dy­nie zły fra­ze­olo­gizm (”zgni­ły czło­wiek”).

Dla­cze­go zły? (Nie, to nie jest cze­pial­stwo)

Bo nie wia­do­mo, o co cho­dzi. Zgni­ły może być owoc itp. czy trup (no i oczy­wi­ście ka­pi­ta­lizm), ale kiedy pi­szesz “czło­wiek”, to wy­obra­ża­my sobie kogoś ży­we­go, kto może, ow­szem, cuch­nąć zgni­li­zną albo mieć gni­ją­ce ciało, co by wska­zy­wa­ło na to, że jest chory albo nie­umar­ły – za­pew­ne o to Ci cho­dzi­ło. A tak to tro­chę nie wia­do­mo, czy nie cho­dzi np. o zgni­li­znę mo­ral­ną ;) “Cza­ru­ją­cy” w Twoim świe­cie mogą uży­wać ta­kie­go slan­gu na nie­umar­łych czy co­kol­wiek in­ne­go, ale wtedy też mu­sisz to zgrab­nie wy­ja­śnić czy­tel­ni­ko­wi.

http://altronapoleone.home.blog

dra­ka­ina:

 

W do­brym kie­run­ku idziesz. Oczy­wi­ście ze mógł­bym na­pi­sać np

Sie­dzą­cy obok De­smon­da mag dla jej ma­gicz­nych zmy­słów śmier­dział. Ener­gia z któ­rej naj­wy­raź­niej czer­pał zbyt czę­sto wy­peł­nia­ła go ca­łe­go i roz­le­wa­ła się do­oko­ła. Jed­nak ten smród…jeśli swój spo­sób kształ­to­wa­nia magii mogła uznać za po­pra­wia­nie i wy­gła­dza­nie rze­czy­wi­sto­ści na po­wieszch­ni, tak on się­gał głę­bo­ko i ma­ni­pu­lo­wał przy jej sa­mych ko­rze­niach.

I dalej o tym że im głę­biej, tym wię­cej sta­rych i ze­psu­tych rze­czy. Mógł­bym o tym pew­nie i całą stro­nę na­pi­sać tłu­ma­cząc całą magię i me­ta­fi­zy­kę w krót­kim opo­wia­da­niu…ale.

Ob­ję­tość.

Pi­sząc z per­spek­ty­wy danej osoby (Jent­ty) sta­ra­łem się tak przed­sta­wiać świat jak ona go po­strze­ga. Może dla­te­go ten “zgni­ły męż­czy­zna” mi przy­szedł na myśl, bo uzna­łem że to bę­dzie pierw­sze sko­ja­rze­nie jakie na­su­nie się na myśl ob­ser­wa­tor­ce.

Ale to już chyba ele­ment stylu i warsz­ta­tu.

 

Pi­sząc z per­spek­ty­wy danej osoby (Jent­ty) sta­ra­łem się tak przed­sta­wiać świat jak ona go po­strze­ga

To dobra tech­ni­ka, ale trze­ba z nią uwa­żać w obie stro­ny: 1) żeby bo­ha­ter nie wie­dział cze­goś, czego jed­nak nie ma prawa wie­dzieć; 2) żeby za dużo nie po­zo­sta­wić do­my­sło­wi czy­tel­ni­ka, bo “bo­ha­ter wie” (i autor wie).

 

Ob­ję­tość… Le­piej na­pisz to, co wła­śnie po­wy­żej na­pi­sa­łeś jako pro­po­zy­cję wy­ja­śnie­nia we­wnątrz tek­stu, a zre­zy­gnuj z mnó­stwa nie­po­trzeb­nych in­for­ma­cji, które za­war­łeś w tek­ście, a nawet z frag­men­tów na­pa­rzan­ki (fa­bu­ły). Bo to aku­rat jest ważne, może naj­waż­niej­sze. To Ci de­fi­niu­je, na czym po­le­ga za­rów­no jakiś wy­ci­nek magii w tym świe­cie, jak i kon­kret­ny ta­lent bo­ha­ter­ki. Dalej i głę­biej (całej stro­ny) nie trze­ba. Tyle wy­star­czy. Ale dzię­ki temu czy­tel­nik bę­dzie wie­dział, o co tu cho­dzi.

http://altronapoleone.home.blog

Hmm, jest tu garść faj­nych po­my­słów, nawet jeśli nie­no­wych. Po­dró­żu­ją­ca para za­kon­ni­ków ma­ją­ca się ku sobie, wal­czą­ca we­wnętrz­nie to wręcz temat na cały motyw po­bocz­ny. Nie­umar­li w tej wer­sji mają w sobie coś in­te­re­su­ją­ce­go. Po­dob­nie ekipa po­bocz­na – De­smond i Koza.

Nie­ste­ty, nadal jest wiele do po­pra­wy. Mnie raził język – wul­ga­ry­zmy to jedno, ale jakoś mi nie pa­so­wa­ły do epoki. Kres w “Ga­le­rii zła­ma­nych piór” prze­strze­ga przed ła­ma­niem pew­nych kon­wen­cji (np. fan­ta­sy śre­dnio­wiecz­ne to i język tro­chę po­dob­ny). I tutaj widzę pewne pro­ble­my, choć­by w pierw­szym dia­lo­gu Kozy z De­smon­dem. Czu­łem się ra­czej jak na blo­ko­wi­sku niż w karcz­mie.

Ogó­łem po­mysł jest, tech­nicz­nie jest wy­bo­iście, a te­ma­tycz­nie ni ziębi, ni grze­je. Jest nad czym pra­co­wać w na­stęp­nym kon­cer­cie fa­jer­wer­ków, ale widzę po­ten­cjał. Chwy­taj przy­dat­ne do tego linki:

Dia­lo­gi – mini po­rad­nik Na­zgu­la: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dia­lo­gi – kla­sycz­ny po­rad­nik Mor­ty­cja­na: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Pod­sta­wo­we po­ra­dy por­ta­lo­we Se­le­ne: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o be­to­wa­niu au­tor­stwa Psy­cho­Fi­sha: Betuj bliź­nie­go swego jak sie­bie sa­me­go

Temat, gdzie można pytać się o pro­ble­my ję­zy­ko­we:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szu­kać spe­cja­li­stów do “ri­ser­czu” na wy­bra­ny temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Po­rad­nik łow­ców ko­men­ta­rzy au­tor­stwa Fin­kli, czyli co robić, by być ko­men­to­wa­nym i przez to zbie­rać duży więk­szy “fe­ed­back”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Po­rad­nik Is­san­de­ra, jak do­stać się do Bi­blio­te­ki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Po­wo­dze­nia!

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

No­Whe­re­Man:

 

Dzię­ki na linki, sko­rzy­stam

 

Co do wul­ga­ry­zmów i ję­zy­ka:

Nie chce za­czy­nać dys­ku­sji o “re­aliach śre­dnio­wiecz­ne­go fan­ta­sy” ale,

Po­dob­nie jak pro­ble­mem me­trów wyżej – uży­wa­łem ta­kich żeby tekst był bar­dziej “bliż­szy” czy­tel­ni­ko­wi nawet jeśli tro­chę bije po oczach. I w sumie twój od­biór karcz­my, jest czymś w kie­run­ku tego co chcia­łem osią­gnąć. Poza tym, tania noc­le­gow­nia czy pi­jal­nia nie jest szla­chec­kim za­jaz­dem z Pana Ta­de­usza, wiec i mowa osób które z niej ko­rzy­sta­ją nie bę­dzie zbyt kwie­ci­sta.

Ekhem, szla­chec­ki “za­jazd” (”ostat­ni na Li­twie”) w Panu Ta­de­uszu to jest zbroj­na na­paść na są­sia­dów… W cza­sach, w któ­rych dzie­je się “Pan Ta­de­usz” szlach­cic czy nie szlach­cic miesz­kał w dro­dze na pol­skich zie­miach podle albo bar­dziej podle. W przy­droż­nych karcz­mach były za­zwy­czaj wspól­ne izby do spa­nia, a kto chciał oszczę­dzić pie­nię­dzy spał w staj­ni. Wcze­śniej było go­rzej, a nie le­piej. Pew­nie, jedne go­spo­dy czy sta­cje pocz­to­we były lep­sze (wg źró­deł np. w do­brach ma­gnac­kich), inne gor­sze, ale za­sad­ni­czo cze­goś ta­kie­go jak ele­ganc­kie przy­byt­ki noc­le­go­we dla bo­ga­czy długo jesz­cze nie było.

Na­to­miast NWM ma rację – takie “przy­bli­ża­nie” przy po­mo­cy ana­chro­ni­zmów za­zwy­czaj nie dzia­ła, za­uważ, że nawet Sap­kow­ski unika aku­rat ję­zy­ka spod współ­cze­snej budki z piwem.

http://altronapoleone.home.blog

Nie chce za­czy­nać dys­ku­sji o “re­aliach śre­dnio­wiecz­ne­go fan­ta­sy”

Nie cho­dzi mi o re­alia śre­dnio­wiecz­ne, bo gdyby je sto­so­wać, lu­dzie mie­li­by pro­blem ze zro­zu­mie­niem, o czym są dia­lo­gi :) Cho­dzi o to, że tak na­praw­dę zo­sta­jesz po­rów­na­ny do pa­nu­ją­ce­go po­wszech­nie ob­ra­zu. Pi­szesz “ry­cerz” – bam, czy­tel­nik ma w wy­obraź­ni go­ścia w peł­nej pły­cie go­tyc­kiej, z mie­czem, tar­czą , na koniu smu­kłym ni­czym te rasy arab­skiej. Ilu z nich wy­obra­zi­ło­by sobie go­ścia w prze­szy­wa­ni­cy, na to ma­ją­cym za­ło­żo­ną zbro­ję la­mel­ko­wą i ele­men­ty kol­czu­gi, z włócz­nią, to­po­rem, buz­dy­ga­nem i ko­niem ucho­dzą­ce­go dzi­siaj za po­cią­go­we­go? Ilu zna w ogóle te po­ję­cia, które wy­mie­ni­łem?

To wła­śnie radzi Kres w “Ga­le­rii Zła­ma­nych Piór” – trze­ba być świa­do­mym, co czy­tel­nik ro­zu­mie pod po­ję­cia­mi, które przed­sta­wiasz. I dla­te­go pi­sząc o karcz­mie, w któ­rej lu­dzie mówią nam współ­cze­śnie, nic nie przy­bli­żasz. Lu­dzie pa­trzą na Twój obraz, potem na to, co znają z Sap­kow­skie­go, Kresa czy ame­ry­kań­skich nowel i nijak im to nie pa­su­je. Rodzi się dy­so­nans.

Oczy­wi­ście to nie jest złe iść w prze­ciw­ną stro­nę niż utar­te sche­ma­ty. Ale to wy­ma­ga pew­ne­go wy­czu­cia i zro­zu­mie­nia, by z kolei czy­tel­ni­ka nie wy­rzu­cić z ostro pę­dzą­ce­go po­jaz­du. Jed­nak, jeśli się po­wie­dzie, może przy­nieść znacz­nie więk­szy splen­dor niż pły­nię­cie z prą­dem :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Dziś (jutro?) za­po­znam się z tym co w lin­kach. Ge­ne­ral­nie rady wzią­łem sobie do serca i przy na­stęp­nym po­dej­ściu po­sta­ram się to jakoś wy­po­środ­ko­wać. I przy­ciąć opisy -_-

Ry­cerz jed­nak nie rzuca mię­sem, szuja już tak. W ten spo­sób chcia­łem pod­kre­ślić też róż­ni­cę mię­dzy sta­tu­sem, cha­rak­te­rem i ogól­nym sty­lem bycia po­sta­ci. Dla­te­go jedna z nich miała być spod znaku pa­to­su, druga – tro­chę mniej wy­szu­ka­ne­go spo­so­bu wy­ra­ża­nia się/oby­cia.

Wąt­pię, żeby ry­ce­rze nie rzu­ca­li mię­sem, zwłasz­cza w sy­tu­acjach dra­ma­tycz­nych… Znam sporo aneg­dot o lu­dziach z wyż­szych sfer (XVIII/XIX w.), któ­rzy mieli język “jak kształ­co­ny w staj­ni”. Czło­wiek do­brze wy­cho­wa­ny za­sad­ni­czo chyba jed­nak różni się od “szui” nie tym, że nie używa brzyd­kich słów, ale że wie, kiedy tego uni­kać. Choć oczy­wi­ście zda­rza­ją się też en­fants ter­ri­bles, któ­rzy nawet ety­kie­tę mają w głę­bo­kim po­wa­ża­niu, ale to ra­czej rzad­kość. Nie­mniej ry­cerz w karcz­mie? Dla­cze­go miał­by się ha­mo­wać? Ry­cerz to był za­zwy­czaj zwy­kły za­bi­ja­ka, a w każ­dym razie zwy­czaj­ny czło­wiek, a nie jakiś ideał rodem z ro­man­sów…

Pro­blem zresz­tą nie w tym, że szuje (czy kto­kol­wiek inny) uży­wa­ją brzyd­kich słów, ale w ich do­bo­rze. Te u Cie­bie po pro­stu zbyt no­wo­cze­śnie brzmią.

http://altronapoleone.home.blog

Oczy­wi­ście to nie jest złe iść w prze­ciw­ną stro­nę niż utar­te sche­ma­ty. Ale to wy­ma­ga pew­ne­go wy­czu­cia i zro­zu­mie­nia, by z kolei czy­tel­ni­ka nie wy­rzu­cić z ostro pę­dzą­ce­go po­jaz­du. Jed­nak, jeśli się po­wie­dzie, może przy­nieść znacz­nie więk­szy splen­dor niż pły­nię­cie z prą­dem :)

 

No­Whe­re­Man mą­drze prawi. Wy­dru­ko­wać i nad łóż­kiem po­wie­sić. Po­sta­no­wie­nie no­wo­rocz­ne.

Hi­sto­rię dość do­brze się czyta, za­cie­ka­wi­ła mnie. Nieco prze­szka­dza w od­bio­rze pewna nad­mia­ro­wość w opi­sach. Za­sta­nów się nad skró­ce­niem scen po­le­ga­ją­cych tylko na mó­wie­niu i wy­eks­po­no­wa­niem naj­waż­niej­szych mo­men­tów opo­wie­ści. O prze­cin­kach nie będę już pisać.

Przy­kro mi to mówić, The­Na­cie, ale opo­wia­da­nie zu­peł­nie nie przy­pa­dło mi do gustu.

Nie za­in­te­re­so­wa­ła mnie część po­świę­co­na przy­go­to­wa­niom wy­pra­wy do Cy­ta­de­li, rów­nie obo­jęt­na po­zo­sta­łam na wy­da­rze­nia, które miały miej­sce po do­tar­ciu bo­ha­te­rów do celu, a część ostat­nia, po­świę­co­na walce z Ani­man­ta­mi/ ani­man­ta­mi (nie wiem która wer­sja jest po­praw­na, bo uży­wasz obu), wręcz znu­ży­ła.

Może gdyby Skar­py były na­pi­sa­ne po­rząd­nie i bez błę­dów, pew­nie do­strze­gła­bym w nich coś zaj­mu­ją­ce­go, ale cóż, The­Na­cie, nie za­dba­łeś o tę stro­nę swo­je­go dzie­ła, więc lek­tu­ra opo­wia­da­nia peł­ne­go błę­dów, róż­nych uste­rek, li­te­ró­wek, po­wtó­rzeń, fa­tal­nie skon­stru­owa­nych zdań, źle za­pi­sa­nych dia­lo­gów, że o kom­plet­nie zlek­ce­wa­żo­nej in­ter­punk­cji nie wspo­mnę, nie­ste­ty, nie mogła być sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca.

 

Oby­dwo­je mieli uwa­żać na re­la­cje taki jak ta. –> Li­te­rów­ka.

 

Nie­za­leż­nie od staw­ki, nie łatwo było ry­zy­ko­wać… –> Nie­za­leż­nie od staw­ki, nie­ła­two było ry­zy­ko­wać

 

– O nas – od­po­wie­dział jak za­wsze szcze­rze – I o tym czy warto… –> Bra­ku­je krop­ki po di­da­ska­liach.

Źle za­pi­su­jesz dia­lo­gi. Pew­nie przy­da się po­rad­nik: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

Zo­sta­li sami z Kozą we wspól­nej Sali „U Mor­rie­go”… –> Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

 

widać było cia­sno po­usta­wia­ne domy i ka­mie­ni­ce. –> Ka­mie­ni­ce też są do­ma­mi.

 

zrzu­ca­ły z sie­bie ko­lej­ne jego war­stwy w dół, czy­nią życie miesz­kań­ców… –> Li­te­rów­ka.

 

– My­ślisz że za­kon­nik może…– jego myśli… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

De­smond mach­nął ręką lek­ce­wa­żąc – Pań­stwo będą za­do­wo­le­ni. –> Li­te­rów­ka. Brak krop­ki po di­da­ska­liach.

 

Oczy Kozy za­wsze były dziw­nie wy­bla­kłe. Wy­glą­da­ły ade­kwat­nie nie­na­tu­ral­nie kiedy sku­piał na czymś wzrok. –> Co to zna­czy, że oczy Kozy były ade­kwat­nie nie­na­tu­ral­ne?

 

– W domu…Ra­czej da­le­ko od niego. –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

Ulice za­wa­lo­ne były cięż­ki­mi za­spa­mi, okien­ni­ce po­za­py­cha­ne starą wełną i ko­ca­mi… –> Czy to zna­czy, że nie otwie­ra­no okien­nic i w do­mach było ciem­no?

 

W nor­mal­nej sy­tu­acji wiatr sam roz­wią­zał by pro­blem… –> W nor­mal­nej sy­tu­acji wiatr sam roz­wią­załby pro­blem

 

a stara droga która która nie­gdyś łą­czy­ła wa­row­nię z sio­łem, zmie­ni­ła się w głów­ną aleją mia­sta… –> Dwa grzyb­ki w barsz­czy­ku. Brak prze­cin­ka po dro­dze. Li­te­rów­ka.

 

Nie­gdyś stała tam naj­star­sza miesz­kal­na część mia­sta, teraz jed­nak stały tam… –> Po­wtó­rze­nie.

 

teren po­świę­co­no w imię lo­kal­nej re­li­gii. Od wie­ków, wstęp tu mają tylko ci, któ­rzy po­świę­ci­li jej swoje życie. –> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie? Co to zna­czy po­świę­cić w imię re­li­gii?

 

Lu­dzie za­ra­bia­ją­cy na uczci­wej pracy wy­da­ją pie­nią­dze w mniej szcze­rych miej­scach. –> Na czym po­le­ga szcze­rość miej­sca?

 

i śnie­gu, który za­czął przy­kry­wać jego koźlą wło­sien­ni­cę. –> Czy to na pewno była wło­sien­ni­ca?

Za SJP PWN: wło­sien­ni­ca «szorst­ka szata no­szo­na daw­niej na gołe ciało dla umar­twie­nia, po­ku­ty lub z po­wo­du ża­ło­by»

 

Koza za­rzu­cił kap­tur wy­szy­ty zwie­rzę­cym łbem. –> Nie wy­da­je mi się, aby zwie­rzę­cym łbem można wy­szyć co­kol­wiek. Do wy­szy­wa­nia po­trzeb­na jest igła i sto­sow­ne nici.

Pew­nie miało być: Koza za­rzu­cił kap­tur z wy­szy­tym/ z wszy­tym zwie­rzę­cym łbem.

 

Na do­da­tek ma­gu­ska w środ­ku wy­glą­da­ła na prze­wraż­li­wio­ną na punk­cie szcze­gó­łów. –> Skąd wie­dzie­li jak ma­gu­ska wy­glą­da w środ­ku?

 

pre­tek­stu do przy­po­mi­na­nia sobie o kilku z nich, dla­te­go nie­du­ży tasak, który za­wsze nosił przy sobie… –> Po­wtó­rze­nie.

 

Ci któ­rzy mogli by chcieć zgar­nąć na­gro­dę… –> Ci, któ­rzy mo­gli­by chcieć zgar­nąć na­gro­dę

 

Wy­so­ki, ubra­ny na czar­no, zi­mo­wym płasz­czem kap­tu­rem rzu­ca­ją­cym cień na wy­chu­dzo­ną twarz. –> Ra­czej: Wy­so­ki, ubra­ny na czar­no, w zi­mo­wym płasz­czu z kap­tu­rem, rzu­ca­ją­cym cień na wy­chu­dzo­ną twarz.

 

Jent­ta wy­czu­ła przy męż­czyź­nie cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach sprzed kilku chwil.

Męż­czy­zna przez krót­ką chwi­lę wy­glą­dał na zbi­te­go z tropu. –> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

I omiń­my część o le­gal­no­ści. –> I omiń­my część o le­gal­no­ści.

 

A mój to­wa­rzysz, cza­sem bywa…cięż­ki, jak to mówią. –> Czy to­wa­rzysz cza­sem przy­bie­ra na wadze, czy może miało być: A mój to­wa­rzysz cza­sem bywa… trud­ny, jak to mówią.

 

I to w taki spo­sób żeby tu­tej­szy kler się o tym nie do­wie­dział. –> Czy na pewno kler?

Za SJP PWN: kler «ogół du­chow­nych chrze­ści­jań­skich»

 

dała do zro­zu­mie­nia że nie uważa roz­mów­ce za… –> …dała do zro­zu­mie­nia, że nie uważa roz­mów­cy za…

 

brak roz­ba­wie­nia na twa­rzy jej roz­mów­cy sku­tecz­nie jej przy­po­mniał… –> Czy oba za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

– Po­trze­bu­je­my prze­woź­ni­ków. Do­stać się do Cy­ta­de­li, potem do ne­kro­po­lii. I tro­chę sprzę­tu jest do prze­wie­zie­nia. Bez po­trze­by wy­wo­że­nia go… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

– Dwie Ligi –> Za­kła­dam, że mowa o pie­nią­dzach, więc dla­cze­go wiel­ka li­te­ra? Brak krop­ki po wy­po­wie­dzi.

 

I mi nie mu­sisz pła­cić za pre­sję czasu. –> I mnie nie mu­sisz pła­cić za pre­sję czasu.

 

Kiedy to usły­szał, De­smond nie mógł po­zbyć się wra­że­nia że usły­szy za dużo… –> Po­wtó­rze­nie.

 

męż­czy­znę z mokrą od śnie­gu wło­sie­ni­cą za­rzu­co­ną na ra­mio­na. –> Znów mam wąt­pli­wo­ści, czy to na pewno wło­sien­ni­ca.

 

A mi to wy­star­czy żeby za­ofe­ro­wać wam współ­pra­cę. –> A mnie to wy­star­czy, żeby za­ofe­ro­wać wam współ­pra­cę.

 

De­smond zdał sobie spra­wę, że jego sa­mo­po­czu­cie zbyt pew­nym kro­kiem, zmie­rza­ło w stro­nę za­że­no­wa­nia. –> Za­że­no­wa­ny mógł być De­smond, ale nie jego sa­mo­po­czu­cie.

 

jak ab­be­ra­cją w oczach Za­ko­nu. –> …jak ab­e­rra­cją w oczach Za­ko­nu.

 

Cięż­ko mu było to przy­znać, ale czuł się nie­swo­jo… –> Nie­ła­two mu było to przy­znać, ale czuł się nie­swo­jo

 

po­da­jąc im swoją pra­wi­cę o że­la­znym uści­sku. –> Zbęd­ny za­imek. Czy było moż­li­we, aby podał om cudzą pra­wi­cę?

 

masz pie­niądz, i chcesz mieć go wię­cej. –> Ra­czej: …masz pie­niądze, i chcesz mieć ich wię­cej.

Jak można chcieć wię­cej jed­ne­go pie­nią­dza?

 

Albo ci któ­rzy re­gu­łę od­rzu­ca­ją. –> Albo ci, któ­rzy re­gu­łę od­rzu­ca­ją.

 

Nie raz zja­wia­ją się jesz­cze przed wy­sła­niem wia­do­mo­ści o zgo­nie. –> Nie­raz zja­wia­ją się…

 

Po­ry­wy wia­tru wzbi­ja­ły za­pró­szo­ne tu­ma­ny z da­chów… –> Co to są za­pró­szo­ne tu­ma­ny?

 

umknę­ło by by to jego per­cep­cji. –> …umknę­łoby to jego per­cep­cji.

 

Inną kwe­stią było py­ta­niem o źró­dło mocy… –> Li­te­rów­ka.

 

De­smond z głę­bo­ko na­cią­gnię­tym kap­tu­rem i gru­bym płasz­czem za­rzu­co­nym na ra­mio­na… –> De­smond, z głę­bo­ko na­cią­gnię­tym kap­tu­rem i w gru­bym płasz­czu za­rzu­co­nym na ra­mio­na

 

– Uwie­rzy­łeś im w  hi­sto­ryj­kę? –> – Uwie­rzy­łeś im w  hi­sto­ryj­kę?

 

– W o zba­da­niu ja­kichś tam… –> – W o zba­da­niu ja­kichś tam

 

– Za­wo­do­wa cie­ka­wość, wiesz…To zna­czy… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

Koza wsko­czył na zydel obok to­wa­rzy­sza… –> Na wozie nie sie­dzi się na zydlu, a na koźle.

Za SJP PWN: ko­zioł 3. «sie­dze­nie dla woź­ni­cy w po­jeź­dzie kon­nym»

 

Koła z mo­zo­łem to­czy­ły się przez ubity śnieg za­le­ga­ją­cy na głów­nej alei. Było to je­dy­ne miej­sce w dol­nym mie­ście z któ­re­go re­gu­lar­nie go od­gar­nia­no. –> Skoro śnieg był re­gu­lar­nie od­gar­nia­ny, to dla­cze­go, ubity, za­le­gał aleję?

 

Wy­czu­wał, że sie­dzą­ca obok Jent­ta jest wy­raź­ne pod­de­ner­wo­wa­na. –> Li­te­rów­ka.

 

Z sobą na czele. Przy­po­mniał sobie jak spo­tka­li się… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

w prze­past­nej sali Tel'ma­na­ra w Za­ko­nie. Ukry­te w cie­niu skle­pie­nie, pod­trzy­my­wa­ne przez ka­mien­ne fi­la­ry po któ­rych peł­za­ły wi­ze­run­ki Wyż­szych Istot, miało przy­tło­czyć skła­da­ją­cych wi­zy­ty w za­ko­nie. –> Pro­po­nu­ję ujed­no­li­cić zapis – albo wiel­ka, albo mała li­te­ra.

 

usły­szał jakiś za­pra­sza­ją­cy szept gdzieś na gra­ni­cy jego umy­słu. –> …usły­szał jakiś za­pra­sza­ją­cy szept, gdzieś na gra­ni­cy swo­je­go umy­słu.

 

czy przy­pad­kiem nie był w zmo­wie w straż­ni­ka­mi. –> …czy przy­pad­kiem nie był w zmo­wie ze straż­ni­ka­mi.

 

– A ci któ­rym mogli by do­nieść… –> – A ci, któ­rym mo­gli­by do­nieść

 

Rzędy okien, bal­ko­nów i gar­gul­ców wzdłuż ry­nien… –> Gar­gu­lec, o ile mi wia­do­mo, chyba nie jest umiesz­cza­ny wzdłuż rynny, gdyż sta­no­wi jej za­koń­cze­nie.

 

Wy­nio­słe skle­pie­nie Ci­che­go Domu, głów­nej ka­pli­cy kultu Se­ko­sa, miał nie­mal pięć­dzie­siąt me­trów śred­ni­cy i sta­no­wił ar­chi­tek­to­nicz­ny… –> Pi­szesz o skle­pie­niu, które jest ro­dza­ju ni­ja­kie­go, więc: Wy­nio­słe skle­pie­nie Ci­che­go Domu, głów­nej ka­pli­cy kultu Se­ko­sa, miało nie­mal pięć­dzie­siąt me­trów śred­ni­cy i sta­no­wiło ar­chi­tek­to­nicz­ny

 

Tak…to prze­cież pod­sta­wa… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

Jent­ta nie lu­bi­ła lek­ce­wa­że­nia wy­mie­rzo­ne­go w jej stro­nę. –> Można lek­ce­wa­żyć kogoś, ale czy można wy­mie­rzyć lek­ce­wa­że­nie w czy­jąś stro­nę?

 

I liczę że twoje…źró­dło, wie co ro­bisz. –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

łączy do tego z nad­gor­li­wą re­li­gią… –> Czy re­li­gia może być gor­li­wa/ nad­gor­li­wa?

 

rzu­cił jak ni­czym praw­dzi­wy pro­fe­sjo­na­li­sta… –> Dwa grzyb­ki w barsz­czy­ku.

 

Ze­brał z wozu swoją torbę… –> Li­te­rów­ka.

 

tym samym truch­tem wró­cił do bramy. –> Czy to zna­czy, że jed­ne­go truch­tu użył dwu­krot­nie?

A może: …takim samym truch­tem wró­cił do bramy.

 

z cięż­ką kłód­ką za­my­ka­ją­ca łań­cuch owi­nię­ty wokół skrzy­deł bramy… –> Li­te­rów­ka.

 

Z cięż­kim płasz­czem za­rzu­co­nym na za­kon­ną zbro­ję… –> Skoro miał płaszcz na sobie, to: W cięż­kim płasz­czu za­rzu­co­nym na za­kon­ną zbro­ję

 

Gar­man na­parł za­mknię­te skrzy­dła bramy. –> Na­pie­ra się nie coś, a na coś, więc: Gar­man na­parł na za­mknię­te skrzy­dła bramy.

 

prze­cią­gły zgrzyt wy­gi­na­ne­go me­ta­lu który za­czął roz­cho­dzić się do­oko­ła… –> Czy do­brze ro­zu­miem, że do­oko­ła za­czął roz­cho­dzić się metal?

 

A kilof…kilof nie­ustę­pli­wie… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

Z szo­kiem do­strzegł że na su­chym ciele maga… –> Zszo­kowany do­strzegł, że na su­chym ciele maga

 

tylko się skrzy­wił pa­skud­nie wska­zu­jąc na zbli­ża­ją­cą się łunę la­tar­ni. –> Czy skrzy­wił się pa­skud­nie, czy pa­skud­nie wska­zał łunę?

 

tu doj­dzie…Na resz­tę za­pła­ty… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

je­dy­nie od­chrząk­nął coś z z gar­dła. –> Dwa grzyb­ki w barsz­czy­ku.

 

De­smond po­czuł jak w re­ak­cji na to jego falki pró­bu­ją wy­wró­cić się mu na lewą stro­nę. –> Pro­po­nu­ję: …jego flaki pró­bu­ją wy­wró­cić się na lewą stro­nę.

 

i po­grze­bów jakie miały miej­sce dawno temu. –> …i po­grze­bów, które miały miej­sce dawno temu.

 

– Sy­no­wie od­cią­gnię­ci…ale… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

i mówił im to bez mru­gnię­cia oka… –> …i mówił im to bez mru­gnię­cia okiem

 

– Tro­chę im zaj­mie zanim za­czną się tu pa­no­szyć… –> – Tro­chę to po­trwa, zanim za­czną się tu pa­no­szyć… Lub: – Zaj­mie im tro­chę czasu, zanim za­czną się tu pa­no­szyć…

 

po was ta­kiej…wy­ro­zu­mia­ło­ści. –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

I o wy­wa­żo­nych na oścież drzwiach. –> Można otwo­rzyć drzwi na oścież, ale chyba nie można ich na oścież wy­wa­żyć.

 

Koza przy­kuc­ną przy­gar­bio­ny… –> Koza przy­kuc­nął przy­gar­bio­ny

 

A gdzieś przed nim, ukry­te w morku ko­ry­ta­rzy… –> Li­te­rów­ka.

 

Prze­biegł wzro­kiem po mi­go­czą­cych sym­bo­lach –> Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

– Za­mknię­cie Roz­dar­cia to jedno…ale… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

Koza po­krę­cił głową ob­ser­wu­jąc uważ­nie prze­bieg za­klę­cia –> Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

sta­ra­jąc się jak naj­cel­niej do­brać słowa– –> Brak spa­cji przed pół­pau­zą.

 

– Poza tym, chce się tylko upew­nić… –> Li­te­rów­ka.

 

bo jej się wy­da­je– –> Brak spa­cji przed pół­pau­zą.

 

i ku jego za­sko­cze­niu, Koza nie usły­szał… –> …i ku swo­je­mu za­sko­cze­niu, Koza nie usły­szał

 

nie usły­szał żad­ne­go wznio­słe­go po­że­gna­nia –> Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

sta­wał przed Roz­dar­ciem. Jed­nak ich wpływ był nie­wiel­ki… –> Pi­szesz o jed­nym Roz­dar­ciu, więc: Jed­nak jego wpływ był nie­wiel­ki

 

Sza­nu­je co ro­bi­cie. –> Li­te­rów­ka.

 

Ale li­cze­nie na po­błaż­li­wość Synów…to głu­po­ta. –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

do­bie­gło stłu­mio­ne za­wo­dze­nie,a po chwi­li… –> Brak spa­cji po prze­cin­ku.

 

w mroku ko­ry­ta­rza dało do­strzec się… –> …w mroku ko­ry­ta­rza dało się do­strzec

 

jego ciało pada na ko­la­na obez­wład­nio­na siłą… –> Li­te­rów­ka.

 

Nie wi­dział w tej po­kru­szo­nej i stę­chłej kom­na­cie… –> Na czym po­le­ga­ło po­kru­sze­nie kom­na­ty?

 

kie­ru­ją­ce się w stro­nę klę­czą­ce­go męż­czy­zny –> Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

musi go pil­no­wać póki ten wsta­nie na nogi… –> …musi go pil­no­wać, póki ten nie wsta­nie na nogi

 

cze­ka­jąc na ka­ro­ce która za­bie­rze go do przy­sta­ni. –> Li­te­rów­ka.

 

Ogrom­ny wy­si­łek kosz­to­wa­ło by ode­przeć ko­lej­ną falę… –> Trze­ba było ogrom­ne­go wy­sił­ku, by ode­przeć ko­lej­ną falę

 

który ten mu­siał pod­jąć gdyż zmu­si­ło go do tego życie? –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Pul­so­wa­nie Roz­dar­cia było nie­mal ła­ko­me. Było bra­kiem, pust­ką która przy­bra­ła moc od­dzia­ły­wa­nia na fi­zycz­ny świat. Po­trze­bo­wa­ła wy­peł­nie­nia… Prze­cież był spra­wie­dli­wy i uczci­wy. Roz­ta­czał opie­kę jak nie­gdyś nad nim roz­to­czo­no. A jego wy­bo­ry były słusz­ne gdyż in­nych nie po­dej­mo­wał. To wszyst­ko było tak pro­ste prze­cież… –> By­ło­za.

 

Drże­nie star­ca do któ­re­go tulił się w prze­ra­że­niu. –> Drże­nie star­ca, do któ­re­go tulił się prze­ra­żony.

 

pło­ną­ce ob­ję­cia śmier­ci…Drzwi… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

Po­my­ślał o trzech de­ka­dach w któ­rych te fakty dla niego nigdy nie za­ist­nia­ły. Ani te, ani inne które nie chcia­ły przy­sta­wać do świa­ta jakim chciał go wi­dzieć. Jak nagle zdał sobie spra­wę z krwi, kłamstw, prze­ina­czeń któ­rych był przy­czy­ną i źró­dłem. W imię misji. Tej którą sam sobie wmó­wił i która nigdy nie mu­sia­ła mieć miej­sca.

Czuł, jak smu­tek i re­zy­gna­cja wy­pa­la­ją jego duszę. Jak z pust­ki z któ­rej zdał… –> Któ­ro­za.

 

i zo­sta­wi ro­bo­tę samej sobie…Od stro­ny… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

Mo­ment olśnie­nia był dla Gar­ma­na ni­czym po­zby­cie się z sie­bie gru­bej sko­ru­py. Świa­do­mość fak­tów jakie były a nie jak je po­strze­gał do tej pory była nie­mal przy­tła­cza­ją­ca. –> Lekka by­ło­za.

 

ru­sza­ją siew rytm ru­chów wal­czą­ce­go. –> Do­pie­ro po chwi­li do­tar­ło do mnie, że nie o siew tu cho­dzi i że pew­nie miało być: …ru­sza­ją się w rytm ru­chów wal­czą­ce­go.

 

Wy­star­czy dwóch usu­nąć…Klnąc… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

w któ­rej cze­ka­ło ko­lej­ne nie­mal dwa tu­zi­ny ciał… –> Li­te­rów­ka.

 

za­kon­nik sięga po Da­ral­ga­na i za­ma­chu­je się na nad­cho­dzą­ce stwo­ry. –> …za­kon­nik sięga po Da­ral­ga­na i za­mie­rza się na nad­cho­dzą­ce stwo­ry.

 

– Chwi­lę…po­trze­bu­je–> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku. Li­te­rów­ka.

 

za­dysz­kę zwią­za­ną z od­ga­nia­niem się od nie­umar­łych. –> …za­dysz­kę zwią­za­ną z oga­nia­niem się od nie­umar­łych.

 

Plecy mo­men­tal­nie zalał mu lo­do­wa­ty poty kiedy po­czuł na twa­rzy… –> Li­te­rów­ka.

 

na­stęp­nie po­cią­gnię­ta gwał­tow­nie w tył. Kilka stwo­rów było wcią­ga­nych… –> nie brzmi to naj­le­piej.

 

W po­wie­trzu la­ta­ły frag­men­ty ciała… –> Jed­ne­go ciała?

 

Za­mach­nął Da­ral­ga­nem kiedy na­de­szła ko­lej­na horda. –> Za­mach­nął się/ Za­mie­rzył się Da­ral­ga­nem, kiedy na­de­szła ko­lej­na horda.

 

nie do­ty­czy­ła je­dy­nie jego wła­sne­go losu –> Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

Kiedy Jent­ta do­pa­dła glif kła­dąc na nim dło­nie… –> Kiedy Jent­ta do­pa­dła glifu, kła­dąc na nim dło­nie

 

– Jej krzyk jaki po­niósł się do­oko­ła miał w sobie coś z bez­sil­nej roz­pa­czy  –> – Jej krzyk, który po­niósł się do­oko­ła, miał w sobie coś z bez­sil­nej roz­pa­czy.

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

O! bra­kło miej­sca dla całej ła­pan­ki.

W takim razie do­da­ję resz­tę:

 

potem się po­zbyć…Jej krzyk… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

Jej krzyk do­biegł jego uszu przez szu­ra­nie ciał i mar­twe jęki. –> Jak brzmią mar­twe jęki?

 

Chciał krzyk­nąć i ostrzec…po­czuł… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

po­czuł jed­nak jak myśli nie mają im­pe­tu by wpra­wić ciało w ruch. –> …po­czuł jed­nak, że myśli nie mają im­pe­tu, by wpra­wić ciało w ruch.

 

Jak na ja­kimś ma­ka­brycz­nym śnie… –> Jak w ja­kimś ma­ka­brycz­nym śnie

 

Coś ude­rzy­ło go w tył głowy –> Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

pa­mięć o duszy jesz­cze kilka…Mag… –> Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

prze­cho­dzą­cych przez za­krwa­wio­ne mu­sku­lar­ne ramię –> Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

W pal­cach ob­ra­cał ze­rwa­ny z mar­twe­go ra­mie­nia sy­gnet. –> Gar­ma­n nosił sy­gnet na ra­mie­niu?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

re­gu­la­to­rzy:

 

Do­ce­niam że chcia­ło ci się przez to brnąć <3 Za­pi­su­je i po­sta­ram się żeby przy na­stęp­nym nie było tyle pracy.

The­Na­cie, nie chcia­ło mi się, ale skoro za­czę­łam, do­brnę­łam do końca.

Miło mi, że do­ce­niasz. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nie po­rwa­ło mnie, ale nie czy­ta­ło się źle ;)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka