- Opowiadanie: a.k.j - Odszczepieńcy

Odszczepieńcy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Odszczepieńcy

Krew zmieszana z płynem z kamizelek kuloodpornych była wszędzie. Mieszanina nie zdążyła jeszcze zakrzepnąć, małe strumyki łączyły się w kałuże, by skończyć swój bieg w czeluściach studzienki kanalizacyjnej. Uliczka wyglądała jak pobojowisko. Dwanaście ubranych po cywilnemu postaci i sześć ciał, leżących bez ruchu. I krew. Dużo krwi.

– Raport – warknął przez staroświeckie słuchawki z mikrofonem jeden ze stojących o własnych siłach mężczyzn, najwyraźniej dowódca.

– Dwójka bez strat – zaszczekało radio.

– Trzy to samo.

– Odbiór czwórka, Wiktor oberwał rykoszetem, nic poważnego. Co ze skrzyniami? – Człowiek z słuchawkami spojrzał na zegarek, odmierzający czas od początku akcji. Po krótkiej chwili westchnął.

– Nie ma czasu, wysadzamy tutaj. A potem brać co się da w plecaki i spieprzamy.

Wybuchy nie były silne, jednak na dwóch szybach w sąsiednim magazynie pojawiły się rysy. Dziwne, pomyślał dowódca, jego samego nawet nie ogłuszyło.

Cisza i bezruch przeciągały się stanowczo zbyt długo.

– Co jest, żołnierzu, co się stało? – Ze słuchawek popłynął potok przekleństw.

– Mówże po ludzku. Co jest do diabła?

– Szefie, tam nic nie ma. Skrzynki są puste.

 

 

 

***

 

 

 

W pomieszczeniu śmierdziało zatęchłym, męskim potem. Brak wentylacji powodował, że wilgoć oblepiała grubą warstwą ściany, sufit i wszystkie sprzęty znajdujące się na sali. Piotr Michalski, wysoki, postawny blondyn, zwany dla przekory Czarnym, formalny przywódca Odszczepieńców, nienawidził tego miejsca. Każdy oddech napawał go obrzydzeniem. Po wizycie długo nie mógł pozbyć się zapachu z włosów i skóry, nawet mimo wielokrotnych kąpieli. Starał się bywać tu jak najrzadziej, jednak wyżej niż komfort osobisty przedkładał obowiązek. Dlatego od godziny stał wraz ze swoim podwładnym i przyjacielem, odpowiedzialnym za szkolenie i misje terenowe Adrianem Balickim, Razorem, wpatrując się w wielkoekranowy monitor, który był jedynym źródłem światła w całym pokoju. Błękitna poświata odbijała się na twarzach obu mężczyzn.

– Widzimy to dziesiąty raz. Nawet za jedenastym oni nie wezmą tego złota. Razor, chodź do salonu, napijemy się whiskey, poczekamy aż chłopaki wrócą. Poznamy powód. Mam nadzieje, że będzie poważny. – Oczy Czarnego błysnęły groźnie w ciemnościach. Adrian, mimo że niższy i odrobinę węższy w barach od swojego przełożonego, nie bał się go. Z ich dwóch to on był człowiekiem od walki, instruktorem grup bojowych i genialnym taktykiem. Jednakże nie chciałby nigdy być na miejscu tego, kto zdenerwuje spokojnego zazwyczaj Michalskiego.

– Nie chodzi tylko o to. Spójrz. – Razor przewinął nagranie na odpowiednią scenę. – Widzisz? Marek tutaj uderzył ostrzem zbyt wysoko, zamiast po mięśniu przejechał po gardle.

– I co z tego? Jeden korporacyjny piesek mniej.

– Szlag by to. Nie zachowuj się jak dzieciak. Nie możemy pozwolić sobie na trupy. To twoje słowa, prawda? Tego każesz mi uczyć chłopaków. – Michalski był pomysłodawcą nowej taktyki walki Odszczepieńców, polegającej na jednoczesnym ataku ddosowym na wszczepki i poprzedzoną wybuchami granatów ogłuszających walką specjalnymi rękawicami, do których poprzyczepiane były żyletki. Trzeba było błyskawicznie przeciąć mięśnie i ścięgna wroga, by ten nie zdążył sięgnąć po broń. O dziwo, zazwyczaj udawało się to bez problemu. I pozwalało unikać zabijania. A im mniej trupów, tym mniej bolesne były akcje odwetowe prywatnych policji korporacyjnych. Do tego zwykli obywatele coraz bardziej masowo wspierali sprawę Odszczepieńców. Dobry PR był im potrzebny choćby po to, by pozyskiwać współpracowników. W tym zestawieniu zwłoki były zbędne, wręcz szkodliwe. Nim w organizacji nastały porządki Razora, bojówkarze używali tanich, zawodnych pistoletów i karabinów dostępnych na czarnym rynku. Te słabo sprawdzały się przeciwko nowoczesnym kamizelkom kuloodpornym opartym na technologii płynów nienewtonowskich, w które wyposażone były wszystkie korporacyjne wojska. Większość akcji bojowych prowadzonych w tamtych latach niosła za sobą olbrzymie straty wśród chłopców Czarnego. Wielokroć błogosławił on dzień, w którym Adrian postanowił dołączyć do ich walki.

– Nie będziemy kruszyć kopii o jednego typka. Chłopcy muszą bardziej uważać. Jak ich oceniasz?

– Widać postępy. Wróg nie zdążył nawet sięgnąć po broń. Ale to byli zwykli ludzie, co najwyżej dopaleni czymś ogólnodostępnym. Gdyby był tam chociaż jeden Ochroniarz, mielibyśmy spore straty. A gdyby spotkali Pacyfikatora, miałbyś dwunastu ludzi mniej. A on, uwierz mi, nawet by tego specjalnie nie zauważył. – W głosie Razora czuć było podziw i szacunek dla dawnych towarzyszy broni z elitarnych oddziałów najemnych.

– A ty? Dałbyś rade chociaż jednemu? – Czarny zadał pytanie, które nurtowało go od samego początku znajomości z Adrianem.

– Trzymając się naszych zasad? Bez wszczepek bojowych i stymulatorów? Bez wsparcia z centrum dowodzenia? – Chociaż przywódca Odszczepieńców wiedział, że pytania jego zastępcy są pytaniami retorycznymi, odpowiedział.

– Tak. Bez tego. Tak jak walczymy.

– Nie miałbym nawet najmniejszych szans.

 

 

 

***

 

 

 

Derreck Bold, starszy specjalista do spraw zagrożeń sieciowych banku HMF miał dosyć wszystkiego. Cały dzień musiał wysłuchiwać wyrzutów przełożonych, usilnie poszukujących kozła ofiarnego dla swoich własnych niepowodzeń. Dzień zaczął się katastrofą, bo jak inaczej nazwać zniknięcie prawie tony złota, leżącego do tej pory spokojnie za czterdziestoma centymetrami wzmocnionej stali ścian i drzwi skarbca Pierwszego Oddziału HMF w Kalifornii. To Derreck odkrył zgubę, on też wszczął alarm. Gdyby wiedział w co się pakuje, z pewnością nie wypełniłby tak entuzjastycznie swoich obowiązków. A tak miał kupę roboty. Od dwunastu godzin, bez malutkiej przerwy, przeglądał logi szukając jakiejś dziury w zabezpieczeniach, drobnego śladu obecności włamywacza. Był specjalistą, używał hardware i software najwyższej klasy. I nic. Ani kawałeczka zaburzonego kodu. Dokładnie to samo raportowała analogiczna komórka korporacji, odpowiadająca za zagrożenia świata fizycznego. Wszystkie kamery, czujniki, lasery, fotokomórki i inne wymyślne pułapki dopieszczane przez Erica, speca od zabezpieczeń, działały. I też nic nie uchwyciły. Złoto rozpłynęło się w powietrzu jak sen złoty, myślał Derreck. Ale nie wtedy miała początek jego gehenna. Zaczęła się dopiero wtedy, gdy w taki sam cudowny sposób jak wcześniej zniknęło, złoto nagle znalazło się na swoim miejscu. Oczywiście całą winą za zamieszanie obarczono specjalistów od sieci. To ich aplikacje wykryły brak złota. Dostęp do kamer znajdujących się wewnątrz skarbca miał każdy z uprawnionych urzędników bankowych wyższego stopnia. Wszyscy widzieli brak kruszcu. Derreck Bold został obarczony winą za zafałszowanie obrazu, za wszczęcie nieuzasadnionego alarmu i narażenie korporacji na olbrzymie straty. Został zawieszony w działaniach służbowych. I chociaż Eric starał się go poprzeć, przysięgając, że sam był w skarbcu i na własne oczy widział, a raczej nie widział złota, nic to nie dało. Derreck pomyślał, że może pożegnać się, jeśli nie z pracą to z pewnością z sowitą premią, jaką jeszcze niedawno obiecywali mu szefowie.

Znużenie i beznadzieja ogarnęły go dopiero gdy wrócił do domu. To, o co go oskarżono nie było możliwe. Był tego pewien. Bez dostępu do głów obserwatorów, do ich prywatnego bioware, nie miał szans zmodyfikować obrazu z kamer. Ani on, ani nikt inny. Traci więc pracę z powodu jakiegoś globalnego błędu, związanego zapewne z jakimś globalnym błędem oprogramowania firmowego. To było czyste szaleństwo.

Dla rozrywki i zabicia mrocznych myśli Derreck włączył jeden z tysięcy amatorskich kanałów reporterskich. Symulowano właśnie ostatni atak Odszczepieńców na konwój złota do filii pomniejszego banku gdzieś w podłych dzielnicach Wolnego Miasta Varsavii. Czegoś takiego właśnie szukał. To go odstresuje. Lubił patrzeć, jak Dawid pokonuje Goliata, jak bezwszczepkowcy wygrywają nierówną z założenia walkę. W dniach takich jak ten żałował, że jeszcze nigdy Odszczepieńcy nie zaatakowali przedstawicieli jego banku. No cóż, w Varsavii nie było filii HMF. Sam Derreck nie popierał ideologii kierującej agresorami. Był sieciowym dżokejem, uwielbiał swój sprzęt, uwielbiał tą prostotę łączenia się z siecią poprzez urządzenie wbudowane we własny mózg. Ale już nie popierał ustawy, która wyjęła spod prawa wszystkich, którzy nie posiadali implantu. To niepotrzebna eskalacja konfliktu, myślał, niech sobie żyją jak chcą. A teraz, gdy kompanie coraz częściej dostawały po dupie, solidaryzował się z grupką renegatów.

Wszedł w pełną interakcje. Stał obok dowódcy, gdy ten wydawał krótkie rozkazy. Słyszał huk granatów. Z perwersyjną ciekawością obserwował strach w oczach ochroniarzy, cierpienie, gdy żyletki przecinały mięśnie i ścięgna. W pewnej chwili podszedł tak blisko, że wirtualna krew ochlapała mu twarz. Nie był jedynym, wiedział, że tysiące podobnych mu ciekawskich gapiów, jak sępy głodnych krwi i adrenaliny, oglądało wszystkie wizualizacje akcji Odszczepieńców. I, jak tysiące widzów, zadał sobie pytanie. Dlaczego, do diabła, oni nie wzięli tego pieprzonego złota. Ale tylko Derreck Bold był jedyną osobą, która zaczynała domyślać się odpowiedzi.

 

 

 

***

 

 

 

– Tam go nie było, wierz mi. Musieli zmanipulować obraz z kamer. – Tak mówił Patryk Werg, Numizmatyk, dowódca grupy bojowej biorącej udział w napadzie na konwój złota na Starej Pradze. Razor nie miał powodu by wątpić w jego słowa. Ale coś tu cholernie śmierdziało i to nie tylko sala gimnastyczna, w której Adrian spędzał kolejną bezsenną noc, za jedynego towarzysza mając butelkę Wybornej. Po co mieliby nieść pustą skrzynie, myślał, przecież to nie ma sensu. Do tego obstawiać je sześcioma osobami, może nie Pacyfikatorami, ale przecież też zawodowcami. To mogła być pułapka, ale tej tezie przeczyła wielkość oddziału strażników. A może to prowokacja? Władze Wolnego Miasta Varsavii nie akceptowały na swoim terenie członków grup militarnych o zmodyfikowanych bioinżynieryjnie ciałach i umysłach. Korporacje ledwo wylobbowały prawo do noszenia broni palnej na terenie miasta dla swych wojsk. Burmistrz-prezydent Alicja Nastkiewicz nie chciała iść na dalsze ustępstwa. Także te, związane ze schwytaniem groźnej grupy terrorystycznej, działającej na jej terytorium. Oficjalnie mówiono, że powodem takiego zachowania jest niechęć do nasilenia przemocy na ulicach. Lecz Czarny twierdził, że powód jest inny. Pani burmistrz podobno całym sercem oddana była sprawie, chroniąc ich na miarę swoich możliwości. A te nie były skromne. Wolne Miasto stało się ważnym ośrodkiem po Wojnie Dwudniowej i erupcji wulkanu Katla. Gdy transport kolejowy znów wrócił do łask, Varsavia stała się ważną stacją przesiadkowo-przeładunkową Kolei Okołoświatowej.

Wraz z dworcami i kompleksami hoteli pojawiły się korporacje. Właściwie wszystkie liczące się na świecie. I choć Varsavia nie była krajem korporacyjnym, takim jak na przykład Południowa Kalifornia SoftTransu czy Republika SinoTechu, a staromodnym modelem państwa narodowego, to uzyskała spore znaczenie na arenie międzynarodowej. Gdyby nie ciche poparcie pani prezydent, zapewne już dawno wszyscy Odszczepieńcy skończyliby w Ośrodkach Resocjalizacyjnych. Lub z kulą w karku.

Ale jeśli całe zdarzenie okazałoby się prowokacją, to w środowisku sieciowym powinno roić się od propagandowych wystąpień potępiających napad. A prócz paru głosów nic takiego nie miało miejsca. Chociaż żaden z Odszczepieńców nie mógł osobiście się o tym dowiedzieć, brak wszczepki nieodwracalnie uniemożliwiał korzystanie z sieci, to jednak współpracujący z nimi hackerzy, programiści i zwykli sympatycy nie donosili o niczym niepokojącym. Im dłużej Razor myślał o sprawie, tym mniej z tego wszystkiego rozumiał.

– Wiesz, że samotne picie prowadzi do alkoholizmu? Wywalę na zbity pysk, jak zaczną ci się trząść ręce. – Wesoły głos Czarnego wyrwał Adriana z zamyślenia. Naczelny wódz Odszczepieńców wkroczył do sali z własną półlitrówka. Przynajmniej nie będę musiał stawiać, pomyślał były Pacyfikator.

– Coś taki szczęśliwy, jak siedemnastolatka której okres jednak przestał się spóźniać po dwóch tygodniach? – Razor dopiero kiedy zaczął mówić, uświadomił sobie jak bardzo ma już w czubie.

– Mamy powody do szczęścia. Daj kieliszek, z tego wszystkiego zapomniałem wziąć. A jak cię znam bandyto, masz tu schowane ze cztery. – Piotr nie pomylił się. Chwycił sprawnie rzucone naczynia i nalał szczodrze dla nich obu. Mężczyźni wypili alkohol.

– A niech to, dymać to, że ograniczają naszą wolność. Dymać, że służą szpiegowaniu myśli. Samo to, że nie mamy w głowie żadnego pieprzonego ustrojstwa, które neutralizuje toksyny zawarte w wódce warte jest całej naszej walki.

– Święta prawda. Ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie.

– Bo czekam, aż bardziej się nawalisz. Mam dwie wiadomości, dla mnie obie są dobre. Ale dla ciebie… Dla ciebie pojadę standardem. Jedna dobra, jedna zła.

– Podejrzewam, że obie mają coś wspólnego z transportem złota – Już widząc Czarnego w sali, Razor przeczuwał kłopoty. Cieszył się z lekkiego szumu w głowie, zapewne przyjmie to spokojniej. – Dawaj tę dobrą, nie mogę się doczekać.

– Wiesz, nie mówiłem ci wcześniej, po co nam była ta zawierucha ze złotem. No bo, pewnie zastanawiałeś się, za złoto nic nie kupimy. MetaJeny, co innego. Ale złoto to nie środek płatniczy, to środek depozytowy. Ale my byśmy mieli co za to kupić. Kilka miesięcy temu zgłosił się do mnie rusek, Iwan jakiśtam. Wyobraź sobie, że przed kryzysem i przed wojną Iwan był wojskowym. Wiesz co działo się w Federacji kiedy wszystko pieprznęło. Kradli wszystko co się dało i miało wartość. Zanim przyszły korporacje, z ich faszystowskimi prawami, zanim w imię wolnego handlu i zerwania z cywilizacją śmierci zneutralizowały wszystkie atomówki, Iwan jedną zaiwanił – Czarny zaśmiał się z kiepskiego skądinąd dowcipu. Nim kontynuował, nalał jeszcze po jednej miarce. – To on naraił nam tę robotę. Nie wiem po co mu złoty złom, ale obiecał nam za niego jedną, najprawdziwszą a-bombę.

– To czego suszysz zęby? Nie mamy przecież nawet grama złota. Chyba, że chcesz wyrwać zęby Marcinowi.

– Tak, my nie mamy towaru. Ale rusek swój ma. Nasi hakerzy zlokalizowali ślady pozostawione przez jego implant. I zgadnij co odkryli w magazynie, w którym się ukrywa? – Razor nie zdążył nawet odpowiedzieć. – Słabe promieniowanie radioaktywne. Dokładnie takie, jakie powinna wydzielać bomba! Numizmatyk już przygotowuje chłopców. Jutro ruszają.

– Numizmatyk? Nie ja? Do diabła, jeśli chcesz zdjąć mnie ze stanowiska, powinieneś mieć chociaż tyle przyzwoitości, żeby mnie uprzedzić. – To pijaństwo i urażona ambicja, tak później myślał Adrian, to one sprawiły, że nie zadał najważniejszego pytania: po co Odszczepieńcom bomba atomowa?

– Nie gorączkuj się, bo ci żyłka pęknie. Nikt nie chce odebrać twojej funkcji. To właśnie ta druga wiadomość. Chcę, żebyś jutro pojechał do Nowego Jorku.

– Oszalałeś? Zgarną mnie na pierwszej granicy. Bez wszczepki nie mogę nawet na krok ruszyć dupska poza Varsavie.

– No i właśnie dlatego jest to zła nowina. Zaszczepimy cię.

Czarny ze spokojem przeczekał wybuch gniewu przyjaciela. Żal mu co prawda było nadpitej połówki, która wylądowała na ścianie. Mniejszy żal wzbudziło w nim wybite okno, w pokoju i tak trzeba było przewietrzyć. Po chwili burza emocji Razora ucichła. Taki właśnie był, złość jego straszna jak letnia nawałnica przychodziła nagle, lecz równie nagle wypalała się.

– Już? Czy może chcesz rozwalić coś jeszcze?

– Chyba tylko twój cholerny łeb. Powstrzymuje mnie tylko ciekawość. Po kiego grzyba mam dać się znowu wszczepić i jechać do Nowego Jorku?

– By poznać odpowiedź na nurtujące nas obu pytanie. Co było w tych pieprzonych skrzyniach. Skontaktował się ze mną jeden gość. Bankier z dawnych Stanów. Jego informacje wyglądają bardzo obiecująco. Twierdzi, że może dać nam w ręce broń, która zmieni historie świata.

– A ty mu wierzysz?

– Tak. Wiele ryzykował tym kontaktem. Mówił nawet o zakończeniu naszej walki. Zwycięskim zakończeniu. Wierze swojemu przeczuciu. Zrozum mnie, tylko ty możesz to załatwić. Przecież nie wyśle oddziału. Jedna osoba nie rzuca się w oczy, dwanaście tak.

– Spytam, czy wszystko kumam. Mam pojechać tam i przywieźć ci jakiegoś chłopaczka? Ryzykując życie? Wiesz, co Pacyfikatorzy robią ze zdrajcami. Jeszcze o mnie nie zapomnieli. I prosisz mnie tylko dlatego, że masz jakieś pierdolone przeczucie?

– Przykro mi bracie. To nie prośba, to rozkaz.

 

 

 

***

 

 

 

Razor ciągle nie mógł przyzwyczaić się do ustrojstwa, które miał w głowie. Nie, żeby jeszcze nie używał wewnętrznego sprzętu, nie był jednym z tych, których w dzieciństwie uchroniono od obowiązkowej operacji. Wcześniej, jak każdy Pacyfikator, korzystał jednak z wszczepki bojowej, powiązanej ze sporą ilością implantów w całym ciele. Gdy się ich pozbywał, dołączając do Odszczepieńców, pozostawiły mu one sporą mapę blizn na całym ciele. A teraz otrzymał cywilną wersję. Właściwie służyła ona głównie jako podłączenie do sieci, podzespoły zajmujące się kontrolą nad organizmem zajmowały niewielką część pamięci operacyjnej. Adrian od razu ściągnął kilka programów, poprawiających koordynacje oka i ręki, refleks i pozwalających na świadomą manipulację hormonami. Ale czuł jednak niedosyt. Czuł też lekkie obrzydzenie sobą, tak szybko i z taką satysfakcją odkrywał na nowo możliwości biotechnologii. Bardzo kolidowało to z jego dotychczasową ideologią.

Nowa tożsamość, jaką otrzymał Razor, też nastarczała mu trudności. Nie umiał zachowywać się jak drobny przedsiębiorca z branży chemicznej. Nazywać się miał teraz Mike Resnic. Tak przynajmniej było zakodowane w sztucznym nośniku pamięci. Nawet nie chciał myśleć, skąd i jak Czarny zdobył implant. Każda możliwość wydawała się obrzydliwa.

Podróż Ekspresem Transatlantyckim minęła bez większych ekscesów. Obsługa posterunków granicznych, mimo zdenerwowania Razora, nie okazała wątpliwości co do jego tożsamości. Jedynym problemem okazały się reklamy. Adrian odzwyczaił się od świata wirtualnego, co i rusz biorąc zjawy reklamujące GeriaStop, Valium czy nową kolekcje ubrań przeznaczonych dla klasy średniej za istoty żywe. Szybko otrząsnął się z tego wrażenia. Pieprzona klasa ekonomiczna, pomyślał, gdyby mógł pozwolić sobie na biznes, nie musiałby znosić ciągłych ofert, spersonifikowanych specjalnie pod jego profil konsumencki. Jednak wyłączenie reklam, według umowy potwierdzanej automatycznie wraz z nabyciem biletu, było zabronione pod karą roszczeń finansowych. Patrzył więc cierpliwie na własne lustrzane odbicie, ubrane w modnie skrojony, kolorowy garnitur.

Innych zastrzeżeń nie miał. Cała wyprawa nie trwała długo, poduszki magnetyczne zapewniały komfort braku turbulencji, a cicha, w pełni zautomatyzowana obsługa pozwalała na oddanie się swoim myślom. Razor układał plan.

 

 

 

***

 

 

 

Nowy Jork, Nowy Jork. Gdyby Sinatra dożył, z pewnością zapłakałby rzewnymi łzami. Adrian bywał tu kilkukrotnie i zawsze ogarniał go klimat upadku i beznadziei, właściwy byłym stolicom świata. Taki musiał być Rzym zaraz po najeździe germanów, takie musiały być Ateny po Wojnie Peloponeskiej. Smutek martwych potęg. Chociaż Wojna Dwudniowa nie dotarła do Stanów Zjednoczonych, to kryzys właśnie tu zrobił największe spustoszenie. Korporacje zgarnęły najapetyczniejsze części upadłego mocarstwa, a państwo zwane Former United States of America całkowicie straciło na znaczeniu.

Stacje obsługiwała przepiękna blondynka o typowo skandynawskiej urodzie. Już na wstępie Adrian został obdarzony słodkim uśmiechem. Zaszwargotała coś po hiszpańsku. Zrozumiał tylko słowo Kalifornia.

– Nie przesiadam się. Przyjechałem do Nowego Jorku. – Gdy dziewczyna usłyszała angielski, życzliwe zainteresowanie zniknęło jak za dotknięciem różdżki. Zastąpiła je zimna pogarda. No bo czegóż uczciwy człowiek mógłby szukać w tym raju narkomanów i bandytów. Nie pożegnała się nawet, kiedy już przeszedł wszystkie kontrole i skany.

Razor uważał się za starego wyjadacza w skomplikowanym systemie zależności panujących w Wielkim Jabłku. Nie popełnił błędu wyjścia bezpośrednio na ulice Manhatanu. Skierował swe kroki bezpośrednio na postój taksówek.

Ponoć już w dawnych czasach, kiedy wszystko było takie jak należy, nowojorscy taksówkarze byli niezłymi twardzielami. Razor nie pamiętał. Wiedział jednak, że teraz to oni rządzili miastem. Byli policją i wojskiem, w swych opancerzonych wozach patrolowali miasto, zapewniając względny spokój nielicznym uczciwym mieszkańcom. Służyli także, za relatywnie niewielką opłatą, jako ochrona dla zwykłych podróżnych, chcących wrócić w jednym kawałku z wizyty w wielkim mieście. I chociaż Adrian zwykłym podróżnym nie był i umiał o siebie zadbać, postanowił zachować pozory.

Na postoju jak zwykle panował tłok i hałas. Wśród pomalowanych na tradycyjny, żółty kolor transporterów opancerzonych, militarnych łazików, wreszcie czołgów z demobilu przechadzali się taksówkarze, prężąc sterydowe mięśnie i poprawiając co chwile obciążone do granic możliwości pasy z bronią. Razor bez zastanowienia wybrał jeden z pojazdów i usiadł na miejscu przy kierowcy. Jedynym kryterium jego wyboru była niecodzienna nazwa kompanii.

– Dokąd, szefunciu? – Olbrzymi taksówkarz ledwo mieścił się w fotelu hummera.

– Stary John Marl prowadzi jeszcze swój lombard? Muszę zrobić zakupy.

– Jasne. Już jadę. – W głosie ochroniarza dało się usłyszeć uznanie dla klienta, który najwyraźniej znał się na rzeczy.

– Jeszcze jedno. – Razor musiał zaspokoić swoją ciekawość. – Napoleon's Guard. Czemu nazywacie się Gwardią Napoleona?

Taksówkarz odpowiedział tonem, zarezerwowanym zazwyczaj do tłumaczenia rzeczy oczywistych dzieciom i ludziom niespełna rozumu.

– Pochodzę z Napoleonvile. Dawna Luizjana.

 

 

 

***

 

 

 

Razor uwielbiał noże. Chociaż doceniał broń palną, uważał, że w epoce nowoczesnych kamizelek kuloodpornych, tak doskonale radzących sobie z wszelkimi pociskami, to właśnie ostrza na krótką odległość są skuteczniejsze. Udowodnił to, wprowadzając taktykę bojową Odszczepieńców. Na szczęście, myślał, jednostki paramilitarne uczą się powoli. Szczególnie, gdy jest to nauka na cudzych błędach. Na tym opierał swój plan. I po owocnych zakupach ekwipunku w lombardzie Marla po raz pierwszy rozważał opcję, że może wyjdzie z całej awantury żywy.

Wszczepka Adriana przesyłała w czasie rzeczywistym obraz z jego oczu na monitor w kwaterze głównej, obserwowany przez Czarnego i kilku oficerów. Mieli połączenie głosowe, lecz od kilku godzin nie rozmawiali ze sobą. Razor, by nie wybić się z koncentracji i Czarny, zajęty koordynowaniem akcji kradzieży bomby Rosjaninowi. Nużące oczekiwanie na kontakt były Pacyfikator umilał sobie zabawą nowo nabytym nożem. Cieszył się z niego jak dziewczyna z modnej pary butów.

Mężczyzna, który wszedł na piętro chwilowej kryjówki Razora, już na pierwszy rzut oka nie wzbudził jego sympatii. Otyły, z przetłuszczonymi włosami doskonale pasował do stereotypu sieciowego urzędnika. Wrażenia nie poprawił mokry uścisk dłoni, jaki wymienili między sobą. I buta nowoprzybyłego.

– Twój piesek nie pozwolił mi wejść, zanim mnie nie przeszukał. Myślałem, że dadzą mi kogoś, kto sam nie będzie potrzebował ochrony – Derreck Bold zauważył z ironicznym i pełnym wyższości uśmiechem. – Będę musiał zastanowić się, czy chcę w ogóle chcę z wami współpracować.

– To nie piesek. To kanarek. – Razor uśmiechnął się. – A teraz łaskawie usiądź i słuchaj, zanim powiesz cokolwiek. Jeżeli jesteś naprawdę taki ważny, jak uważasz, to twój bank już cię namierzył. A jeśli poczuli się zagrożeni, to wyślą kogoś. To cud, że twoja opasła dupa jeszcze nie znalazła się w opałach. Jedyną szansą na twoje przeżycie jestem ja. I to, czy zainteresują mnie wieści, jakie przynosisz.

– Nie tak ostro – w głowie Adriana rozległ się głos Czarnego. – Nie spłosz mi go.

– O, z pewnością was zainteresują. Ja daje wam nie tylko wasze złoto, ja wam dam cały świat. – Grubasek nie wyglądał na w jakikolwiek sposób zmieszanego słowami, jakie przed chwilą usłyszał. – Żebyś zrozumiał moją ofertę, musimy cofnąć się odrobinę w czasie. Znasz się na ekonomii?

Razor tylko pokręcił głową.

– Słuchaj więc, opowiem wszystko w skrócie. Pamiętasz pierwszy kryzys? Wiesz pewnie, że zaczął się, gdy Chińczycy wyrzucili na rynek olbrzymie ilości dolarów, dawnego środka płatniczego Stanów Zjednoczonych. Sami nie wyszli na tym zbyt dobrze. Ponoć chcieli zaatakować Amerykę również tradycyjnie. Niewiele wiemy o planach żółtków. Jednak zanim zdążyli cokolwiek zrobić, ich własna gospodarka padła. Długo nie wytrzymali bez głównego odbiorcy swoich produktów. I chinole wyszli na ulice. Tak samo zresztą jak amerykańce. Z opóźnieniem, niewielkim co prawda, wszystko doszło do Europy. Euro padło nawet szybciej niż dolar. Na wszystko nałożyła się Wojna Dwudniowa. Ulice w każdym zakątku świata spłynęły krwią. Ludzie przestali ufać papierowym pieniądzom. I wtedy pojawił się SinoTech z tym, co wy nazywacie złotem, a Azjaci mithrilem.

– Streszczaj się. Co to ma wspólnego z Odszczepieńcami?

– Nie przerywaj mi więcej, to się streszczę. Znanym jest ci zapewne fakt, że złoto SinoTechowe nie ma nic wspólnego z metalem, który kiedyś znano pod tym mianem i który wydobywa się z ziemi. Ponoć jest to stop tradycyjnego złota z tytanem. Każdy ci powie, że takie coś, z chemicznego punktu widzenia, nie może istnieć.

– Ale istnieje. To też powie ci każdy. – Adrian powoli miał dosyć nudnawego monologu.

– SinoTech twierdzi, że tworzą go poprzez manipulację atomami. Zastanawiałeś się kiedyś, czemu nie tworzą tak nic innego, jak chociażby syntetyczną żywność?

– Ponoć to koszty energii. Tylko to się opłaca. Przejdźże wreszcie do rzeczy, nie mamy czasu. – Razor bezustannie wpatrywał się w czerwony punkcik, wyświetlający się w polu jego widzenia, oznaczający bicie serca taksówkarza z dołu.

– Koszty energii, wygodne wytłumaczenie. – Bankier znów nie przejął się słowami drugiego mężczyzny. – A nie myślałeś czemu nie używają konwencjonalnego złota? To dlatego, że pieniądz tak naprawdę nie może być rzeczą. Kredyty, oprocentowanie. Pomyśl, ilość pieniądza w gospodarce stale musi się zwiększać. Inaczej każdy bogacąc się zabierałby innemu. A tego koncerny nie chciały, myśląc przecież głównie właśnie o wzbogacaniu się. Ale żeby móc się do tego zabrać, musiały odbudować zaufanie do pieniądza. Bez tego, on nie miał żadnej wartości. A po co komu bezwartościowe pieniądze? Przecież wtedy nie da się już zarabiać, wszystko przestaje mieć swoje materialne podstawy. Nie wiadomo co ma jaką wartość, jaki koszt i cenę. Złoto mogło odwrócić te trend. Ludzie tradycyjnie wierzyli w jego wartość. I chociaż było zbyt ciężkie by móc samodzielnie stać się środkiem płatniczym, to MetaJeny mają całkowite w nim oparcie. Zniknęły wahania kursowe, spekulacje pieniądzem. Jeden MetaJen to jeden gram złota. Wie o tym każdy, nawet dziecko.

– Wypierdalaj! – Światełko zgasło.

– Co? Jeszcze nie skończyłem! – Derreck wrzasnął, po raz pierwszy przerażony.

– Wypierdalaj przez okno durniu. Już tu są.

 

 

 

***

 

 

 

Taksówkarz z Napoleon's Guard naprawdę był kanarkiem Razora. Kanarków używali górnicy dawno temu, w czasach gdy nie było jeszcze sensorów i czujników, gdyż te wrażliwe ptaszki umierały nawet przy minimalnym wzroście stężenia metanu w powietrzu kopalni. Górnikom dawało to czas, by mogli ewakuować się w bezpieczne miejsce. Adrian nie zamierzał uciekać. Nie chciał dać się zaskoczyć. Zdziwił go i zaniepokoił brak odgłosów walki. Tylko prawdziwy zawodowiec tak szybko poradziłby sobie z taksówkarzem . Prawda okazała się być jeszcze gorsza.

– Czołem Razor. Gdzie zgubiłeś naszego szczurka? – Człowiek, który wypowiedział te słowa był jednym z najgroźniejszych, jeśli nie najgroźniejszym wśród Pacyfikatorów. Wyższy o głowę od Odszczepieńca i szeroki w barach jak tur. Zbudowany właściwie z samych mięśni i implantów, nie przypominał już człowieka. Razor z podziwem rozpoznawał biotechnologiczne cuda nauki, wszczepione w ciało dawnego towarzysza broni. Na przykład zintegrowany z ręką i wbudowanymi w oko przyrządami celowniczymi pistolet, który celował w jego głowę.

– Witaj Maverick. Nieźle muszą się lękać tego bankiera, że przysłali tu właśnie ciebie. Napijesz się czegoś? – Adrian czułby zapewne strach, gdyby wcześniej nie ustalił poprzez wszczepkę poziomu hormonów. Mimo wszystko starał się grać na czas, dając chociaż cień szansy Derreckowi.

– Zdrajca szczeka. Nie masz pojęcia, jak bardzo cieszę się, że cię widzę. Już od dawna marzyłem, by trochę z tobą pogadać. – Maverick w uśmiechu pokazał spiłowane w szpic zęby. Efekt był przerażający. – Powiedz mi, czemu jeszcze nie pociągnąłem za spust?

Razor sam się nad tym zastanawiał.

– Może dlatego, że boisz się, że wciąż jestem od ciebie lepszy?

– Ty? Pierdolony Odszczepieńcu, bez ekwipunku bojowego możesz być co najwyżej lepszy w dojeniu krów.

– Sprawdźmy. Jeśli teraz strzelisz, do końca życia będziesz się zastanawiał – mówiąc te słowa Razor rzucił nóż, jeden z dwóch zakupionych dzisiaj, w stronę Pacyfikatora. Tamten bez problemu złapał broń w powietrzu. Obym się nie pomylił, pomyślał Adrian.

– Nakarmię cię twoimi jajami, zdrajco. Opowiesz mi jak smakują. – Maverick schował pistolet i stanął w lekceważącej parodii pozycji szermierczej.

Przeciwnicy okrążali się, nie spuszczając wzroku. Ruchy rąk uzbrojonych w ostrza hipnotyzowały i mamiły wzrok. Wtem, w harmonijny do tej pory rytm kroków Odszczepieńca wdał się nieoczekiwany element. Na niezauważalny ułamek sekundy mężczyzna potknął się. Maverick bezlitośnie wykorzystał błąd przeciwnika. Dokładnie jak przewidział Adrian. Za chwile nabije się na podstawiony we właściwe miejsce nóż. Siła rozpędu nie mogła zanieść go nigdzie indziej. Razor już prawie czuł napierający ciężar wielkoluda.

Pacyfikator bez problemu uniknął podstawionej broni, jakby od niechcenia uderzając kantem pustej dłoni w twarz wroga. Trzasnęła łamana kość.

– Jak można być tak głupim. Myślałeś, że dasz mi radę? Umrzesz powoli, psie. I będzie bolało.

Razor w odpowiedzi tylko splunął krwią i zaatakował skracając dystans. Trzy szybkie ciosy, wszystkie trafiły w pustkę. Maverick nawet nie wysilał się na odskoki. Delikatnymi zwodami ciała unikał o włos coraz bardziej rozpaczliwych ciosów. Uśmiechnął się ironicznie, pewny zwycięstwa. Przeszedł do kontrataku. Nie był specjalistą od broni białej. Nadrabiał szybkością, siłą i implantami bojowymi, w czasie rzeczywistym przewidującymi zachowanie przeciwnika. Jego pierwsze zamachy były dosyć chaotyczne, łatwe do zbicia. Jednak nie męczył się, atakując z nadludzką częstotliwością. Któreś z pchnięć musiało osiągnąć cel. I osiągnęło.

Uderzenie zgięło Adriana wpół, rzucając na przeciwległą ścianę. Na szczęście kamizelka wytrzymała, płyn nienewtonowski pod wpływem prędkości ostrza zmienił się w ciało stałe o twardości diamentu.

W oczach Pacyfikatora tryumf zamienił się w zdziwienie, potem zrozumienie.

– Myślisz, że się nie przebiję? Twoja zbroja nie na wiele się zda, rycerzyku. – Kolejne ciosy zadawał z furią, bez trudu omijając gardę Odszczepieńca. Siła uderzeń łamała żebra Adriana, jeden ze sztychów wybił mu bark. Lecz kamizelka nie puszczała.

Maverick w szale bojowym, wietrząc ból i cierpienie przeciwnika, kuł gdzie popadnie. Zapomniał na moment o utrzymaniu dystansu, o obronie. To był jego pierwszy błąd w czasie tej potyczki. Pierwszy i ostatni. Razor nieubłaganym ruchem wepchnął nóż w trzewia dawnego towarzysza broni. Torebki z płynem nie stawiły oparcia powolnemu cięciu. Maverick, nafaszerowany stymulantami i hormonami, zauważył ostrze dopiero kiedy dotarło do jego gardła. Nawet wtedy nie przestał zadawać rozpaczliwych uderzeń. Po kilku sekundach zaprogramowane mechanizmy przestały poruszać martwym ciałem. Razor z trudem zrzucił z siebie ciężkie zwłoki, nie zapominając o wyjęciu i przywłaszczeniu sobie pistoletu umarłego.

– Mówiłeś – odezwał się w jego głowie Czarny – że nie masz żadnych szans z Pacyfikatorem.

– Kłamałem.

 

 

***

 

 

Derreck czekał na Razora dwie przecznice dalej. Z wyrazem przerażenia na twarzy wpatrywał się w słaniającego się na nogach, zakrwawionego mężczyznę.

– Nic ci nie jest? – zapytał.

– Czuję się zajebiście! – Adrian odpowiedział zgodnie z prawdą. By nie zemdleć z bólu i utraty krwi zmusił swój rdzeń nadnerczy do produkcji olbrzymiej ilości adrenaliny. I miał odlot. – Kończ. Zanim się wykrwawię.

W kwaterze głównej Czarny wytężał całą swoją uwagę, wprost spijając słowa z ust byłego urzędnika bankowego.

– Tego złota nie ma! Ono nie istnieje. To wszczepki oszukują mózg. SinoTech, by opanować kryzys, wbudował w nie mechanizm, pozwalający na całkowitą kreację dowolnego obiektu. To działa jak kreacje wirtualnej rzeczywistości. Tyle, że jest prawdziwe. Rozum, wierzący, że coś jest prawdziwe, oszukuje materie ciała. Zrzuć sobie sztabę ichniego złota na stopę, poczujesz ból. Jeśli uderzysz odpowiednio mocno, noga może się złamać.. Sprawdzałem to.

– A kiedy nie masz implantu? – Adrian coraz mniej rozumiał z całego wywodu. Oszukiwany hormonami umysł odmawiał posłuszeństwa.

– Kiedy nie masz implantu, tych przedmiotów nie ma. To dlatego złoto w moim banku zniknęło – otyły bankier mówił coraz bardziej podnieconym głosem. – Po prostu chwilowo zabrakło im prądu. To dlatego wasi ludzie nie zabrali złota ze skrzyń, mimo że wszyscy inni je tam widzieli. Dla nich skrzynki były puste.

– Nie wierzę – wyszeptał Razor.

– Nie musisz. Mam dowody. Sam już umiem programować postrzeganie. Na razie stworzyłem tylko strzępki materii. Ale mając większe źródło energii będę w stanie zrobić wszystko! Wszystko jest zapisane tutaj. – Grubasek wskazał na swoją głowę. – A ja oferuje wam to. Zapewnię wam wygraną w waszej wojnie!

– Słyszałeś to? – w głowie Razora rozległ się głos Czarnego. – Na cholerę nam teraz bomba atomowa. Dzięki temu człowiekowi spełnimy nasze marzenia. Odbudujemy świat. Bez korporacji. On daje nam w ręce nieograniczoną władzę.

– To twoje marzenia. Ja chciałem tylko spokojnie żyć – Adrian odpowiedział cicho. Resztką sił wyciągnął z kieszeni zdobyczny pistolet. Wycelował. Z takiej odległości nie chybiał nigdy. Mózg Derrecka Bolda rozprysł się na wszystkie strony, ochlapując ciało byłego Pacyfikatora i mieszając się z jego krwią.

– Co? – ryk nietłumionej wściekłości i nienawiści przeszył jak dreszcz umysł Razora.

– Nikt. Nikt nie ma prawa do takiej wiedzy. Ani on, ani ja. Ty tym bardziej.

 

Koniec

Komentarze

Dotrwałem gdzies do jednej trzeciej. Tyle co przeczytałem jest ok, dwa nieznaczne błędy znalazłem, tak że wydaje mi się, ze dalej obędzie się bez nich, tyle że ja nie trawię kompletnie takiego cyberpunkowego klimatu. Jakieś wszczepy, komputery, cyberwojny... Męczarnia to dla mnie i tyle. Pozostawiam tekst do oceny komuś z Loży, kto bedzie w stanie doczytać to do końca, a napisane jest sprawnie, więc spoko.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"Uliczka wyglądała jak pobojowisko, którym właściwie była."
Kiepsko to brzmi. Lepiej "Uliczka wyglądała jak pobojowisko" ewentualnie "Uliczka była pobojowiskiem".

"Z słuchawek popłynął stek bluzgów."
Stek nie płynie. Jak już to strumień lub rzeka bluzgów. Poza tym lepiej brzmi "przekleństw" w narracji trzecioosobowej staraj się używać jak najmniej potocznych wyrażeń. A w ogóle to "ze słuchawek".
Poza tym znalazłem kilka powtórzeń, ale to już chyba tylko moje czepialstwo, bo tak naprawdę jesteś świetny! Utwór napisany w bardzo dobrym stylu, dialogi ciekawe, naturalne. Może koniec następuje zbyt szybko. Można by to jeszcze trochę pociągnąć. Gdybym mógł dał bym 5.
Pozdrawiam i liczę na kolejne opowiadania!

kcpr95
Zmieniłem troszkę, bo wydaję mi się, że masz w tym racje.
Co do powtórzeń, przed ostatnim sprawdzaniem było ich z tysiąc :P mam nadzieje, że teraz jest ich troche mniej.
Fasoletti
No cóż, troche mi widocznie nie starczyło umiejętności, by zainteresować kogoś, kto nie lubi tego stylu. Mam nadzieje, że następnym opkiem (jeśli je napiszę) uda mi się jednak zatrzymać Cię do końca :P
Pozdrawiam i dziękuje za komentarze :)

Ktoś tu czytał Stephensona i się zachwycił?
Niezłe, ale kończy się zwyczajnie i nijako.
Jednak coś w tym opowiadaniu jest. Czekam na resztę.

niezgoda.b
Owszem, czytałem Stephensona i Gibsona zreszta też. :P I lubie mocno. Ale czy aż tak mocno się wzorowałem? Chyba taka specyfika gatunku w jakim spróbowałem napisać to opowiadanie. Nad końcówkami opowiadań postaram się popracować.
Dzięki za komentarz i pozdrawiam.

Może nie czujesz, ja jako osoba postronna widzę wpływy, i to silne. Nie mówię, że to złe, to moi "prawie" ulubieni autorzy :)

Nowa Fantastyka