
Nie znosił swojej roboty. Przeważnie – gdziekolwiek się pojawiał – witany był wrogo. Ludzie najczęściej uciekali przed nim – chowali się, unikali jak tylko mogli. Gdy już kogoś dogonił – zaciekle walczono z jego obecnością.
A to nie jego wina – był jedynie posłannikiem. Niósł ostrzeżenie. Przestrogę. Często naukę na przyszłość. Ale niewielu to rozumiało.
Czasem było mu żal – widział, że jego pojawienie się było ponad siły odbiorców. Nie chciał ich krzywdzić. Lecz forma, jaką przybierał, nie zależała od niego. Musiał trwać przy swoich ofiarach – nie miał wyboru. Czasem przez kilkanaście sekund, czasem – wiele lat. Ale takie już jest niewdzięczne zadanie bólu w naszym życiu.
No, czasem może i ostrzega przed czymś poważnym, ale jakże okropny bywa wtedy, gdy stale towarzyszy chorobie.
A cierpiących z jego powodu, nie nazwałabym odbiorcami.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tak, przeważnie był witany wrogo… Wyobraziłem sobie te zastępy masochistów czekających na kolejnego “klapsa” ;)
Tak uosobione wrażenie, jakim jest ból nie specjalnie do mnie trafia, ale rozumiem zamysł finałowego tweesta.
Dobrze się czytało :)
Przynoszę radość :)
Interesująca koncepcja. Nie spodziewałam się takiego bohatera, za to plus.
Babska logika rządzi!
Ciekawe. Nie domyśliłem się puenty.