- Opowiadanie: LanaVallen - Nie spalaj feniksa w krwi jego

Nie spalaj feniksa w krwi jego

Sło­wem wstę­pu: nar­ra­cja tutaj jest tro­chę inna, wszyst­ko za­mie­rzo­ne. Opo­wia­da­nie pi­sa­ne dosyć długo, bo z licz­ny­mi prze­rwa­mi. Jest to taki tro­chę mój eks­pe­ry­ment, więc na­praw­dę przy­da­dzą mi się wszel­kie opi­nie ;) 

 

 

(*) – cy­ta­ty po­cho­dzą z So­ne­tu XIX W.Shakespe­are’a, prze­tłu­ma­czy­łam i zin­ter­pre­to­wa­łam (?) je sama; nie jest to wy­ją­tek z ofi­cjal­ne­go tłu­ma­cze­nia. Do­ty­czy to rów­nież ty­tu­łu. 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Nie spalaj feniksa w krwi jego

Pożar w Domu We­sel­nym nie na­le­żał do za­ma­chów. Nie był za­pla­no­wa­ny. Zwę­glo­ne deski i oca­la­ła za­sta­wa sto­ło­wa nie miały być ma­ni­fe­stem prze­ciw­ko in­sty­tu­cji mał­żeń­stwa.

Obec­ny tu Nar­ra­tor nie jest w sta­nie za­pew­nić o praw­dzi­wo­ści tego, co wi­dział, ale może zdać re­la­cję na temat nie­sław­ne­go Dok­to­ra, gdyż miał za­szczyt po­znać go oso­bi­ście. Jako Nar­ra­tor nie po­wi­nien kie­ro­wać się sym­pa­tia­mi, spró­bu­je więc oddać wszyst­ko moż­li­wie jak naj­rze­tel­niej. 

A za­czę­ło się od ko­bie­ty. 

 

Żoną Dok­to­ra zo­sta­ła po­wszech­nie znana Pro­fe­so­ro­wa. Jej naj­waż­niej­szą za­sa­dą było “carpe diem”. No więc chwy­ta­ła. Jed­ne­go dnia wraz z Dzie­ka­nem, in­ne­go razem z Rek­to­rem. Dok­tor, ze swoim mało zna­czą­cym ty­tu­łem, nie mógł długo li­czyć na wzglę­dy uko­cha­nej. Powód w do­ku­men­ta­cji roz­wo­do­wej: “nie­speł­nio­ny cen­zus wy­kształ­ce­nia”. Bo­le­sna spra­wa.

Uzna­ny za pod­miot spraw­czy, pod oskar­ży­ciel­skim spoj­rze­niem ławy przy­się­głych, przy­pad­ko­wo zło­żo­nej z sa­mych przed­sta­wi­cie­lek płci pięk­nej, usu­nął się w cień.

Nar­ra­tor wie­lo­krot­nie od­wie­dzał Dok­to­ra w jego po­sia­dło­ści o wąt­pli­wym sta­nie bez­pie­czeń­stwa i za każ­dym razem po­wta­rza­ła się taka oto sy­tu­acja: Dok­tor wra­cał z piw­ni­cy z za­kło­po­ta­ną miną, wy­cie­rał dło­nie o spodnie, po czym pró­bo­wał do­pro­wa­dzić się do po­rząd­ku. Jako nie­zbyt wy­so­ki, ale bar­dzo szczu­pły męż­czy­zna, w przy­du­żym swe­trze i zbyt sze­ro­kich spodniach, które mu­siał mocno za­ci­skać pa­skiem, spra­wiał wra­że­nie nie­zwy­kle drob­ne­go. Do­da­jąc do tego bladą, wręcz białą skórę, i pra­wie siwe włosy spra­wiał wra­że­nie zjawy.

– Nie spo­dzie­wa­łem się… Och, taki tu nie­po­rzą­dek… Wiesz, nie mia­łem czasu – sapał.

– Spo­koj­nie – od­po­wia­dał Nar­ra­tor.

Póź­niej prze­cho­dzi­li do zwy­cza­jo­wych po­ga­du­szek.

W każ­dej hi­sto­rii jest jakiś punkt za­pal­ny, mo­ment zmie­nia­ją­cy wszyst­ko. Dla Dok­to­ra był to nie­for­tun­ny roz­wód. Dla Nar­ra­to­ra zaś chwi­la, gdy w końcu zadał py­ta­nie, które nur­to­wa­ło go od dawna.

– Co ty tam ro­bisz w tej piw­ni­cy, przy­ja­cie­lu?

Po­cząt­ko­wo Dok­tor zda­wał się nie usły­szeć py­ta­nia. Za­re­ago­wał po kilku dłu­gich, prze­siąk­nię­tych mil­cze­niem se­kun­dach.

– W… w piw­ni­cy? – wy­ją­kał spe­szo­ny.

– Tak. W piw­ni­cy – od­po­wie­dział Nar­ra­tor, jak zwy­kle bez cie­nia nie­cier­pli­wo­ści. – I uprze­dza­jąc twoje ko­lej­ne py­ta­nie: w tej, z któ­rej wy­cho­dzisz za każ­dym razem, gdy do cie­bie przy­cho­dzę. 

Znowu upły­nę­ło kilka chwil. 

– Może naj­le­piej bę­dzie, jak ci po­ka­żę.

Scho­dząc do tego se­kret­ne­go po­miesz­cze­nia, Nar­ra­tor jesz­cze do­tkli­wiej od­czuł za­nie­dba­nie domu. Każdy krok w dół, pod któ­rym nie za­pa­dła się deska, uwa­żał za osią­gnię­cie, a skrzyp­nię­cie, które nie spo­wo­do­wa­ło osta­tecz­nie ze­rwa­nia su­fi­tu, za cud. Jeśli Nar­ra­tor może po­zwo­lić sobie na słowo re­flek­sji, to powie w tym miej­scu, że mimo to cały dom, a w szcze­gól­no­ści piw­ni­ca, miały w sobie prze­dziw­ny urok. Przy­cho­dząc do Dok­to­ra bał się, ale i drżał z eks­cy­ta­cji.

Gdy w końcu udało im się zejść na dół, Dok­tor był jesz­cze bled­szy niż zwy­kle. 

– Ni­ko­mu jesz­cze tego nie po­ka­zy­wa­łem… Nie jest mą­drze ufać ko­mu­kol­wiek w ta­kich kwe­stiach. Więk­szość ludzi myśli tylko o wła­snych zy­skach, zna­czy nie ty, dla­te­go wła­śnie po­zwo­lę ci, ale…

Nar­ra­tor po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu zde­ner­wo­wa­ne­go przy­ja­cie­la.

– Moje usta po­zo­sta­ną za­mknię­te. 

Dok­to­ro­wi naj­wi­docz­niej wy­star­czy­ło takie za­pew­nie­nie, bo prze­krę­cił klucz w zamku.

Po prze­kro­cze­niu progu można było po­czuć się jak w jed­nej z tych prze­peł­nio­nych parą po­wie­ści, które ostat­nio zy­ska­ły na sła­wie. Na licz­nych sto­łach pię­trzy­ły się góry bez­war­to­ścio­we­go złomu, a wszę­dzie, gdzie jesz­cze się dało, wy­le­gi­wa­ły się klu­cze, śrub­ki, ko­łat­ki i prze­kład­ki. Pod­ło­ga zo­sta­ła wy­ło­żo­na me­ta­licz­ny­mi ka­fel­ka­mi, a ścia­ny „zdo­bi­ła” brud­no­sza­ra ta­pe­ta. Je­dy­ne, czego bra­ko­wa­ło, to ta­jem­ni­cze­go wy­na­laz­ku – na samym środ­ku stało wiel­kie coś przy­kry­te płót­nem, ale Nar­ra­tor miał wiel­ką na­dzie­ję, że to po pro­stu lu­bież­na rzeź­ba, którą dla dobra wła­snej re­pu­ta­cji na­le­ża­ło za­sła­niać.

Jed­nak, jak to zwy­kle bywa, praw­da ja­wi­ła się jako dużo bar­dziej zło­żo­na i nie­na­tu­ral­na. Dok­tor ze­rwał płót­no i ich oczom uka­za­ła się zło­wro­go wy­glą­da­ją­ca ma­szy­na.

– Uff… Bałem się, że coś bę­dzie nie tak – szep­nął ura­do­wa­ny.

– Dok­to­rze, przy­ja­cie­lu mój. Co to jest, na Boga?! 

– Nie po­do­ba ci się? Byłem pewny… My­śla­łem, że wła­śnie tobie się spodo­ba. 

Nar­ra­tor wes­tchnął. Cza­sa­mi za­po­mi­nał, że in­te­li­gen­cja i sza­leń­stwo to dwie stro­ny tego sa­me­go me­da­lu. 

– Czy to jest, i niech Bóg cię chro­ni, jeśli po­twier­dzisz, owa ma­chi­na czasu, o któ­rej pró­bo­wa­łeś na­pi­sać w mojej ga­ze­cie? 

Nie wie­dzieć, czemu, oczy Dok­to­ra ra­do­śnie za­lśni­ły, a usta za­krył dłoń­mi. 

– Tak! Och, wie­dzia­łem, że zgad­niesz! 

– Nigdy nie mia­łeś mi za złe tego ar­ty­ku­łu, ale ro­zu­miesz, dla­cze­go nie mo­głem go pu­ścić? Samo my­śle­nie o ta­kich ma­chi­nach jest uwa­ża­ne za zbrod­nię, a fak­tycz­ne po­peł­nie­nie jej to… to… – W tej sy­tu­acji nawet jemu trud­no było za­cho­wać spo­kój. – Nie­waż­ne czy dzia­ła, czy nie, czeka cię sza­fot!

Obu­rzo­ny Dok­tor po­ło­żył dło­nie na bio­drach. 

– Oczy­wi­ście, że dzia­ła! Ina­czej bym ci jej nie po­ka­zał. 

– Przy­ja­cie­lu… – Nar­ra­tor za­ła­mał ręce.

– Może i masz rację, ale tylko, jeśli mnie zła­pią.

– Ra­czej kiedy. Kiedy cię zła­pią.

Ale Dok­tor nie słu­chał. Od dawna stał przy ma­szy­nie i grze­bał w ob­wo­dach. Wy­da­wał się przy tym tak sku­pio­ny, jakby za­po­mniał o wszyst­kich swych pro­ble­mach. Nar­ra­tor z pew­no­ścią nie chciał mu kazać wra­cać do co­dzien­nej mor­dę­gi, ale zna­lazł się w sy­tu­acji bez wyj­ścia. Na­le­ża­ło prze­cież skoń­czyć to sza­leń­stwo, praw­da? 

– Co za­mie­rzasz? – Żadne inne py­ta­nie nie przy­szło mu do głowy. 

Dok­tor rzu­cił nań spoj­rze­nie, któ­rym za­szczy­ca się je­dy­nie idio­tów lub dzie­ci. Takie do­bro­tli­we po­li­to­wa­nie, po­tra­fią­ce wzbu­rzyć nawet naj­więk­szych sto­ików. Złość nie obe­szła więc rów­nież Nar­ra­to­ra. 

Zanim choć­by otwo­rzył usta, Dok­tor już po­śpie­szył z wy­ja­śnie­niem (a szko­da, bo Nar­ra­tor miał przy­go­to­wa­nych parę nie­mi­łych słów).

– No, jak to co? Za­de­mon­stru­ję ci mój ge­niusz! 

Dok­tor był jedną z tych osób, które po­tra­fią zmie­nić się w ciągu kilku se­kund. Nie zo­stał ślad po daw­niej­szym zde­ner­wo­wa­niu czy za­gu­bie­niu. 

– Aha! – sap­nął drugi z męż­czyzn, ten w pełni władz psy­chicz­nych. – Wiesz, po­wi­nie­nem spró­bo­wać cię ra­to­wać od coraz więk­sze­go to­nię­cia w tej ka­łu­ży błota, któ­re­go żeś sobie na­wlókł, ale do­brze. De­mon­struj. – Kto żyw, nie wi­dział tak wzbu­rzo­ne­go Nar­ra­to­ra. 

Twarz Dok­to­ra przy­bra­ła minę ko­ja­rzo­ną je­dy­nie z bar­dzo ma­ły­mi dzieć­mi. Wydął usta, przy­mknął lekko oczy i wy­su­nął pod­bró­dek. Zda­wał się mówić: „Już ja ci po­ka­żę!”.

– Wszyst­ko usta­wio­ne, mo­że­my wcho­dzić – po­wie­dział na głos. 

Ma­szy­na fak­tycz­nie wy­glą­da­ła na włą­czo­ną, ale to je­dy­ne, co Nar­ra­tor był w sta­nie o niej po­wie­dzieć. Spra­wia­ła bo­wiem wra­że­nie nie­zdat­nej do użyt­ku, a co wię­cej – bar­dzo nie­sta­bil­nej. Roz­le­gło się sa­pa­nie; wprzó­dy jakby umę­czo­ne­go gruź­li­cą star­ca, póź­niej czło­wie­ka z płu­ca­mi peł­ny­mi sadzy. To zde­cy­do­wa­nie brzmia­ło le­piej. Teraz Nar­ra­tor wie­dział, że ma­szy­na naj­pierw sta­nie w ogniu, a do­pie­ro potem wy­buch­nie. 

– Jak to: „my”? – za­py­tał więc, na próż­no usi­łu­jąc od­zy­skać rezon. 

Znowu do­bro­tli­we po­li­to­wa­nie.

– No, prze­cież jak ina­czej chcesz się prze­ko­nać, że ma­szy­na rze­czy­wi­ście dzia­ła, jeśli nie pój­dziesz ze mną?

Och, tak. Nar­ra­tor po­ża­ło­wał swo­je­go py­ta­nia. Nie mógł się wy­co­fać, skoro sam chciał wie­dzieć, co jest w piw­ni­cy. Już wie­dział. I nagle oka­za­ło się, że jed­no­cze­śnie stał się ele­men­tem do­świad­cze­nia.

– Więc uwa­żasz, że na­praw­dę prze­no­si w cza­sie? 

– O nie, mój przy­ja­cie­lu. Ni­cze­go nie uwa­żam. To jest praw­dzi­wa ma­chi­na czasu. Co praw­da, po­tra­fi tylko to – nie prze­nie­sie nas nagle do Afry­ki – i nie znam jesz­cze jej peł­nej roz­pię­to­ści cza­so­wej, ale i tak taki świa­tły czło­wiek jak ty po­wi­nien być pod wra­że­niem – po­wie­dział jakby z wy­rzu­tem. Szcze­gól­nie słowo „przy­ja­ciel” za­brzmia­ło nie­przy­jaź­nie. 

– Prze­pra­szam. Nie chcia­łem za­brzmieć tak, jak­bym w cie­bie nie wie­rzył. Po pro­stu…

– Wiem, masz wąt­pli­wo­ści – prze­rwał, uspo­ka­ja­jąc go wy­cią­gnię­ty­mi dłoń­mi. – Słusz­ne i zdro­wo­roz­sąd­ko­we. Szcze­rze: miał­bym cię za wa­ria­ta lub kłam­cę, gdy­byś za­re­ago­wał zbyt en­tu­zja­stycz­nie. Ale pro­szę, po­zwól się wy­pro­wa­dzić z błędu. 

– Nooo… do­brze – wy­stę­kał.

Taki już był ten Nar­ra­tor – dla przy­ja­ciół po­tra­fił zro­bić wszyst­ko. Nie mu­siał się długo na­my­ślać, bo nie na­le­ża­ło od­mó­wić. Poza tym pa­mię­tał o tym nie­sław­nym przy­pad­ku Sę­dzie­go. Na co dzień ima­ją­cy się prawa, w se­kre­cie wy­my­ślił i zbu­do­wał dzia­ła­ją­cą ma­chi­nę czasu. Sę­dzia na­ro­bił sporo złego, nie obyło się bez ofiar, więc ma­ni­pu­la­cje cza­so­we zo­sta­ły su­ro­wo za­ka­za­ne. Szcze­gól­nie, że pod­czas eks­plo­zji nie­sta­bil­nej ma­szy­ny zgi­nął sam Dzie­dzic.

Czuł, że zna­lazł się w pa­to­wej sy­tu­acji. Będąc po stro­nie Dok­to­ra wręcz na­ma­wiał go do kon­ty­nu­owa­nia eks­pe­ry­men­tów. Jed­nak będąc prze­ciw­ko, nie mógł­by pomóc mu, gdyby stało się coś złego. 

Dok­to­ro­wi mo­men­tal­nie za­pa­li­ły się iście sza­leń­cze iskier­ki w oczach. Znowu był w swoim na­uko­wym azylu. Za­czął gme­rać przy ma­szy­nie, na­ci­skać przy­ci­ski, po­cią­gać waj­chy. Ku wiel­kie­mu nie­za­do­wo­le­niu Nar­ra­to­ra nie trwa­ło to długo. Już po chwi­li bo­wiem Dok­tor od­wró­cił się z uśmie­chem kota z wą­sa­mi ubru­dzo­nych śmie­ta­ną. 

– Zdej­mij ze­ga­rek – roz­ka­zał Dok­tor. – I zo­staw na stole. 

– Po co? – za­py­tał Nar­ra­tor w trak­cie roz­pi­na­nia. 

– Z po­wo­du nie­do­sko­na­ło­ści ma­szy­ny za­pew­ne prze­nie­sie­my się za­le­d­wie chwi­lę wstecz. Tak od jed­nej do pię­ciu minut. Bę­dziesz miał żywy, wła­sny dowód. 

– Za­pew­ne? Nie masz wła­dzy nad wy­bra­niem czasu? 

– Jesz­cze do tego nie do­sze­dłem – wy­stę­kał mi­mo­cho­dem. Był za­ję­ty prze­glą­da­niem małej, szkla­nej płyt­ki w głębi ma­szy­ny. Wy­glą­da­ła jak szyba, tyle tylko że o czar­nej bar­wie, więc nie prze­świe­ca­ła przez urzą­dze­nie. Nar­ra­tor nie był jed­nak pewny, czy to przez kolor, czy ra­czej dla­te­go, że płyt­ka ta nie miała nic wspól­ne­go z funk­cją szyby. – Która jest do­kład­nie go­dzi­na?

– Trzy­na­sta trzy­dzie­ści dzie­więć i dwa­dzie­ścia se­kund.

Już trzy­dzie­ści se­kund póź­niej obaj stali w cia­snej me­ta­lo­wej klat­ce. Sły­sze­li, jak ma­szy­na chrzę­ści coraz bar­dziej. Teraz to już był sta­rzec z gruź­li­cą, któ­re­go wła­śnie wy­nie­śli le­d­wie ży­we­go z po­ża­ru. Ostat­nie jej tchnie­nie brzmia­ło tak, jak mo­gło­by brzmieć ostat­nie tchnie­nie tegoż wła­śnie star­ca, dech świsz­czą­cy i wy­wo­łu­ją­cy ciar­ki.

Na­sta­ła cisza. Se­kun­dę póź­niej świat zda­wał się wi­ro­wać. 

Nar­ra­tor chciał­by w tym mo­men­cie zwró­cić uwagę na słowo „zda­wa­ło”. Al­bo­wiem nie wie, co do­kład­nie po­czuł. Zna­jąc póź­niej­szy prze­bieg wy­pad­ków, za­pew­ne nie było to nic wię­cej niż zwy­czaj­ne ludz­kie pod­da­nie się chwi­li. 

Będąc już poza ma­szy­ną, Nar­ra­tor za­czął przy­glą­dać się po­miesz­cze­niu. W żad­nym kon­kret­nym celu, bo w końcu Dok­tor sam po­wie­dział, że nie prze­nio­są się zbyt da­le­ko, więc wy­gląd po­ko­ju ra­czej nie po­wi­nien był się zmie­nić. I fak­tycz­nie, tro­chę roz­cza­ro­wa­ny, nie za­uwa­żył ni­cze­go no­we­go. Naj­wy­raź­niej skry­cie li­czył, że za­sta­nie inny wiek. 

Dok­tor stał z kon­spi­ra­cyj­ną miną z ze­gar­kiem w ręku.

– Trzy­na­sta trzy­dzie­ści dzie­więć i dwa­dzie­ścia se­kund – szep­nął. – Ta, o któ­rej odło­ży­łeś ze­ga­rek. Więc prze­nie­śli­śmy się o około pół­to­rej mi­nu­ty! 

Nar­ra­tor już bar­dzo dawno nie wi­dział go tak szczę­śli­we­go i dum­ne­go jed­no­cze­śnie. Ostat­ni raz wy­glą­dał tak pod­czas ślubu z Pro­fe­so­ro­wą. Wciąż roz­ko­ja­rzo­ny, się­gnął po ze­ga­rek i za­ło­żył go. 

– Rze­czy­wi­ście, trzy­na­sta trzy­dzie­ści dzie­więć i… – prze­rwał i jesz­cze raz spoj­rzał na tar­czę. –…i dwu­dzie­sta se­kun­da… Przy­ja­cie­lu, eee… – Nie za bar­dzo umiał ze­brać słowa. Szcze­gól­nie, że Dok­tor wła­śnie za­czął nucić „Gdzie się po­dzia­ła tamta Dok­to­ro­wa”. – Wy­da­je mi się, że ze­ga­rek sta­nął. Albo od razu, gdy go zo­sta­wi­łem, albo chwi­lę wcze­śniej, a ja nie za­uwa­ży­łem – mam­ro­tał z wiel­ką ża­ło­ścią w gło­sie.

Ale Dok­tor nie słu­chał. Maj­stro­wał przy ma­szy­nie, gwiż­dżąc w prze­rwach od śpie­wa­nia.

– Nawet wiem, co muszę zro­bić, aby zwięk­szyć jej efek­tyw­ność. Spo­koj­nie, przy­ja­cie­lu, już nie­dłu­go to my bę­dzie­my się śmiać – za­grzmiał i uniósł palec wska­zu­ją­cy. – Stę­piaj pa­zu­ry lwa, cza­sie żar­łocz­ny, stę­piaj!*

 

W ciągu paru na­stęp­nych dni Nar­ra­tor ani razu nie po­ja­wił się u swego przy­ja­cie­la. Jego wy­mów­ką były ostat­nie słowa, które rzu­cił doń Dok­tor, wtedy kiedy jedną nogą stał prak­tycz­nie za drzwia­mi. Po­wie­dział: „Za ty­dzień Dok­to­ro­wa (jakoś tak nagle za­czął na­zy­wać tę prze­brzy­dłą ma­szy­nę) bę­dzie w zna­ko­mi­tej for­mie, mówię ci!” 

To jed­nak wcale nie zwal­nia­ło go z po­win­no­ści od­wie­dze­nia przy­ja­cie­la choć raz w prze­cią­gu tego ty­go­dnia. Nawet jeśli mo­men­tal­nie zo­stał­by wy­pro­szo­ny, tak na­ka­zy­wa­ło dobre wy­cho­wa­nie. Acz­kol­wiek praw­da była taka, że męż­czyź­nie zwy­czaj­nie się nie chcia­ło. Nie miał ocho­ty pa­trzeć znowu na ten roz­ma­rzo­ny błysk dok­to­ro­wych oczu, wie­dząc że albo w nie­dłu­gim cza­sie kom­plet­nie się za­ła­mie, albo trafi na sza­fot. Przy oka­zji pró­bo­wał zna­leźć spo­sób, aby od­cią­gnąć Dok­to­ra od całej tej ma­chi­ny, czy też „Dok­to­ro­wej”, nie szko­dząc jed­no­cze­śnie jego umy­sło­wi, ale raz za razem po­no­sił po­raż­kę. Narrator nie zdawał sobie sprawy, że naj­zwy­czaj­niej ma­rzył o po­dró­żach w cza­sie. Jak­kol­wiek prze­czy­ły­by temu jego słowa, chciał, aby przy­ja­cie­lo­wi się po­wio­dło. 

Do­kład­nie ty­dzień póź­niej Nar­ra­tor w po­ły­sku­ją­cym w słoń­cu ka­pe­lu­szu i brą­zo­wym płasz­czu za­pu­kał krót­ko, lecz pewną ręką, do drzwi za­pa­dłej re­zy­den­cji Dok­to­ra. Ach, jak bar­dzo czło­wiek po­tra­fi się zmienić! Gdyby Nar­ra­tor nie miał tak roz­sąd­ne­go umy­słu, jaki nie­wąt­pli­wie ma, byłby pe­wien, że ja­kimś spo­so­bem prze­niósł się w cza­sie bez wcho­dze­nia do me­ta­lo­wej trum­ny.

Bo­wiem sto­ją­cy przed nim czło­wiek pra­wie ni­czym nie róż­nił się od tego sprzed dwóch lat. Co praw­da w ciągu ty­go­dnia nie był zdol­ny przy­brać zbyt wielu ki­lo­gra­mów ani nagle nie od­młod­niał, ale ubra­nie miał nie­zwy­kle ele­ganc­kie, a włosy za­cze­sa­ne do tyłu. Od­cień skóry nie przy­po­mi­nał już wzię­te­go od zjawy, był zdro­wy i nawet z lekka za­ró­żo­wio­ny. Naj­więk­sze za­sko­cze­nie sta­no­wi­ły jego oczy: od­bi­jał się w nich czy­sty eks­cen­tryzm, nie­za­bar­wio­ny stra­chem ani za­gu­bie­niem. Znowu spra­wiał wra­że­nie czło­wie­ka wy­bit­nie in­te­li­gent­ne­go, nie­ma­ją­ce­go cier­pli­wo­ści dla ułom­nych w tej kwe­stii. Na przy­wi­ta­nie wy­cią­gnął dłoń.

– Wie­dzia­łem, że przyj­dziesz, przy­ja­cie­lu. Byłem pe­wien.

– Po twej ra­do­ści wnio­sku­ję, że idzie ci coraz le­piej – od­po­wie­dział Nar­ra­tor, oszo­ło­mio­ny wy­ra­zi­sto­ścią głosu przy­ja­cie­la.

– Ha, wła­śnie za­czy­nam „So­na­tę f-moll”. Szko­da, że nie mam czte­rech dłoni! – za­krzyk­nął, a w jego oczach z po­wro­tem uka­za­ły się bły­ski prze­ra­że­nia. 

Gdy już za­mknę­ły się drzwi, a płaszcz i ka­pe­lusz za­wi­sły na haku, Nar­ra­tor za­py­tał z od­po­wied­nią dozą zmar­twie­nia.

– O co cho­dzi?

– Paru ta­kich za­czę­ło się in­te­re­so­wać. Czę­sto prze­cho­dzą pod domem. Le­piej być ostroż­nym. 

– Słu­cham?!

Dok­tor mach­nął ręką.

– To nic ta­kie­go. Odkąd pro­wdzę eks­pe­ry­men­ty, co rusz ktoś się in­te­re­so­wał. Tro­chę za­po­mnia­łem, jak to jest, przez tę moją długą prze­rwę. Her­ba­ty? – za­py­tał mi­mo­cho­dem. 

Krew Nar­ra­to­ra za­czę­ła się bu­rzyć pod wpły­wem jego spo­koj­ne­go głosu. Było go­rzej niż my­ślał. 

– Nie! Nie chcę her­ba­ty! – krzyk­nął. – Co z tobą?! Nie zaj­mu­jesz się już pre­pa­ra­tem na po­rost wło­sów! Jeśli ktoś za­czął się in­te­re­so­wać, je­steś jedną nogą w gro­bie! 

Dok­tor znowu przy­brał tę głu­pią minę ob­ra­żo­ne­go dzie­cia­ka. 

– Ech, nic nie ro­zu­miesz – bąk­nął. Od­wró­cił się i pod­szedł do ukry­tych drzwi pro­wa­dzą­cych do piw­ni­cy. Cała jego wcze­śniej­sza ra­dość i pew­ność sie­bie zni­kły. – Może, jak zo­ba­czysz, co udało mi się przez ten ty­dzień osią­gnąć, to zmie­nisz po­dej­ście. Idziesz?

Czy Nar­ra­tor po­szedł? Oczy­wi­ście, że tak. 

 

– Pa­mię­tasz tamte pół­to­rej mi­nu­ty? – za­czął Dok­tor znie­nac­ka. – To było eks­cy­tu­ją­ce, ale nie­zbyt zna­czą­ce. Osią­gnię­cie, ale nie takie, któ­rym można się chwa­lić. 

Nar­ra­tor chciał­by w tym mo­men­cie za­zna­czyć, że Dok­tor mówił o tym nieszczęsnym „prze­nie­sie­niu” w cza­sie, a nie o czym­kol­wiek innym! A już na pewno nie o TYM. 

– My­śla­łem więc i sądzę… Nie, je­stem pe­wien, że udało mi się zwięk­szyć jej sku­tecz­ność. Ale tak na­praw­dę do­brze. Nawet do kilku lat wstecz! Do­dat­ko­wo po­dróż nie jest przy­pad­ko­wa – mogę usta­wić Dok­to­ro­wą z do­kład­no­ścią co do go­dzi­ny – kon­ty­nu­ował en­tu­zja­stycz­nie. Wła­śnie wy­cią­gnął klucz i otwo­rzył drzwi. 

– Ekhm… to brzmi nie­sa­mo­wi­cie – pod­su­mo­wał drugi z męż­czyzn. Z ca­łych sił pró­bo­wał nie za­brzmieć scep­tycz­nie. 

Dla Nar­ra­to­ra naj­więk­szym osią­gnię­ciem Dok­to­ra było spra­wie­nie, że ma­szy­na nie wy­da­wa­ła tych prze­ra­ża­ją­cych od­gło­sów krztu­sze­nia się. Ge­ne­ral­nie „Dok­to­ro­wa” miała się znacz­nie le­piej. Wiele czę­ści, które wy­da­wa­ły się wcze­śniej Nar­ra­to­ro­wi na uży­wa­ne, teraz wy­glą­da­ły na naj­wyż­szą klasę stali, lśnią­cą w bla­sku ża­ró­wek. 

Dok­tor za­pro­sił przy­ja­cie­la do środ­ka, nie mó­wiąc tym razem nic o ze­gar­ku. W końcu mieli się prze­nieść o kilka lat…

– Trzy… dwa… jeden… – od­li­czał. 

Tym razem nic się Nar­ra­to­ro­wi nie zda­wa­ło. Do­znał fak­tycz­ne­go szoku, a za­wro­ty głowy były jak naj­bar­dziej praw­dzi­we. Czuł, że coś jest nie w po­rząd­ku (choć ra­czej po­wi­nien był my­śleć od­wrot­nie). Miał mrocz­ki przed ocza­mi; gdy udało mu się wyjść, mu­siał chwy­cić się stołu i głę­bo­ko za­czerp­nąć po­wie­trza. Co cie­ka­we, a co do­dat­ko­wo po­twier­dzi­ło ich sy­tu­ację, w po­ko­ju nie było ni­cze­go oprócz tego sta­re­go stołu.

Kiedy w końcu wró­ci­ła mu ostrość wi­dze­nia, za­uwa­żył, że przy­ja­ciel ma po­dob­ne pro­ble­my, ale w od­róż­nie­niu od niego na twa­rzy Dok­to­ra wid­nia­ła sza­lo­na eks­cy­ta­cja. Nar­ra­tor jesz­cze nigdy w życiu tak bar­dzo nie chciał przy­ło­żyć mu, jak w tam­tym mo­men­cie. 

– Chodź – roz­ka­zał z głup­ko­wa­tym uśmie­chem Dok­tor. – Mu­si­my iść na we­se­le. 

– We­se­le? Czyje?

Ten jed­nak je­dy­nie uśmiech­nął się jesz­cze bar­dziej pod­stęp­nie. 

– No, chyba nie twoje…? – za­py­tał Nar­ra­tor z prze­stra­chem. 

W gło­wie za­czę­ły krą­żyć mu mrocz­ne myśli. Mógł ze­psuć przy­szłość, spra­wić, że stra­cił­by osiem lat z Pro­fe­so­ro­wą w jed­nej chwi­li. Choć może wła­śnie o to mu cho­dzi­ło. Nagle po­czuł złość, która na­ra­sta­ła z każ­dym sło­wem. 

– Czyli po to bu­do­wa­łeś tę ma­szy­nę… 

– Dok­to­ro­wą! 

– …żeby ze­psuć wła­sne we­se­le – cią­gnął nie­zra­żo­ny. 

Znowu przy­po­mniał mu się Sę­dzia, który prze­cież zbu­do­wał ma­szy­nę czasu, aby na­pra­wić re­la­cję z córką. Kiedy wró­cił do te­raź­niej­szo­ści, córka nie żyła od trzech lat. 

Dok­tor po­czer­wie­niał na twa­rzy, pró­bo­wał coś po­wie­dzieć, ale wy­glą­dał jak ryba wy­rzu­co­na na brzeg. Zła­pał się pod boki.

– Ze­psuć?! To był naj­lep­szy dzień… naj­lep­sze czte­ry dni… mo­je­go życia! Chcia­łem tylko znowu je prze­żyć. Zo­ba­czyć… Ech, nie­waż­ne. – od­po­wie­dział. – Chodź­my już. 

Nar­ra­tor za­uwa­żył, że ścia­ny, sufit i nawet scho­dy są w dużo lep­szym sta­nie niż w przy­szło­ści. Po praw­dzie czuł się swoj­sko i obco jed­no­cze­śnie; jakby znał ten dom bar­dzo do­brze, ale nagle miesz­kał tu ktoś nowy, wpro­wa­dza­jąc inną at­mos­fe­rę, za­pach i gust. 

– Ach, to jej styl. Jak ona uwiel­bia­ła ten kolor! – mówił roz­ma­rzo­ny Dok­tor, roz­glą­da­jąc się w dro­dze do drzwi wyj­ścio­wych. 

Jed­nak­że igno­ro­wał szcze­gó­ły, które nie mogły umknąć uwa­dze Nar­ra­to­ra: mi­ło­sne zdję­cia Pro­fe­so­ro­wej z łysym męż­czy­zną, duże mę­skie ubra­nia, za­pach cygar. Nic z tego nie pa­so­wa­ło do Dok­to­ra, nawet tego sprzed kilku lat. 

Ten jed­nak parł dalej, zupełnie zapowniawszy, że tech­nicz­nie nie po­win­no ich tu być i ogól­nie nikt nie może ich roz­po­znać.

– Ślub odbył się go­dzi­nę temu, więc we­se­le już trwa. To nie­da­le­ko stąd, mo­że­my pójść na pie­cho­tę – oznaj­mił Dok­tor. 

– A co z nami? Prze­cież nikt nie może nas roz­po­znać. 

– Maski, mój przy­ja­cie­lu. Nie pa­mię­tasz już, że nasze we­se­le było jed­no­cze­śnie balem ma­sko­wym? 

Ach, tak. Nar­ra­to­ro­wi wró­ci­ły wspo­mnie­nia. Nie ma co – oso­bli­wą ko­bie­tą była Pro­fe­so­ro­wa. Za­wsze ina­czej od in­nych, za­wsze pod prąd, ale i za­wsze z od­po­wied­nią dozą ele­gan­cji. Póź­niej do­wie­dział się, że w Domu We­sel­nym stało się to tra­dy­cją. Pra­wie każde we­se­le było or­ga­ni­zo­wa­ne jako maskarada.

Gdy tylko wy­szli na świe­że po­wie­trze, męż­czy­zna zwró­cił uwagę jak bar­dzo sło­necz­ny jest dzień. Teraz, kiedy już wró­ci­ły mu wspo­mnie­nia tam­te­go dnia, pa­mię­tał, że pa­da­ło. Nie mogło być ina­czej – miało być w końcu ide­al­nie, a Dok­tor od po­cząt­ku sta­rał się ze wszyst­kich sił, aby za­do­wo­lić uko­cha­ną, ale prze­waż­nie mu nie wy­cho­dzi­ło. Nawet po­go­dy nie po­tra­fił do­pa­so­wać. Pa­da­ło i to mocno, Nar­ra­tor nie miał co do tego wąt­pli­wo­ści. Ale w dniu, do któ­re­go się prze­nie­śli, świe­ci­ło słoń­ce. 

Nagle nie­da­le­ko nich prze­mknął ca­dil­lac V16. Prze­cież to nie­moż­li­we! Ten model miał być wpro­wa­dzo­ny do użyt­ku do­pie­ro za pół roku. Do­sko­na­le pa­mię­tał, jak parę dni temu za­twier­dził artykuł o tym!

Czyż­by…? Nie, to prze­cież cał­ko­wi­cie nie­do­rzecz­ne! Jak można prze­nieść się w przy­szłość za­miast w prze­szłość? Prze­cież na pewno w ma­szy­nie była jakaś waj­cha czy po­krę­tło. Myśli Nar­ra­to­ra sta­no­wi­ły kwin­te­sen­cję roz­sąd­ku, ale z uwagi na sy­tu­ację roz­są­dek nie za wiele mógł pomóc. Czy po­my­le­nie się w usta­wie­niu od­po­wied­nie­go czasu było ab­sur­dal­ne? Oczy­wi­ście, jak naj­bar­dziej. Trud­no o więk­szy non­sens. Ale tak wła­śnie się zda­rzy­ło. 

Męż­czy­zna po­trze­bo­wał już tylko jed­nej rze­czy, żeby się cał­ko­wi­cie upew­nić. Wy­szu­kał wzro­kiem naj­bliż­sze­go ga­ze­cia­rza i pod­czas, gdy Dok­tor pruł na­przód, on pod­biegł szyb­ko do chłop­ca i spoj­rzał na ga­ze­tę. Sta­ra­jąc się nie do­strzec na­głów­ka, za­uwa­żył datę. Prze­nie­śli się dwa lata w przód.

– Zo­ba­czyć to, co już znam, w po­rząd­ku. Ale na to się nie pi­sa­łem – mruk­nął obu­rzo­ny Nar­ra­tor. 

– No, żwa­wiej! – za­wo­łał Dok­tor.

Męż­czy­zna do­łą­czył do przy­ja­cie­la i lekko dy­sząc, za­mie­rzał prze­ka­zać mu złe wie­ści.

– Chwi­la, muszę ci coś po­wie­dzieć. 

Dok­tor znowu za­czął pruć na­przód i nawet nie od­wró­cił głowy.

– Tak? 

Zanim Nar­ra­tor zdą­żył po­wie­dzieć choć słowo, Dok­tor nagle wy­ha­mo­wał.

– Tam! Spójrz! To nasz Dom We­sel­ny. Pa­mię­tam, że jest tylne wej­ście. Bę­dzie­my mogli się wśli­zgnąć. 

Pa­trząc w twarz przy­ja­cie­la, w te roz­bie­ga­ne oczy i ro­ze­dr­ga­ne usta, na za­ru­mie­nio­ne po­licz­ki i dzie­cię­co unie­sio­ne czoło, Nar­ra­tor nie po­tra­fił wy­du­sić słowa. A praw­da i tak zaraz sama miała wyjść na jaw – nawet jeśli bę­dzie trwa­ło ja­kieś we­se­le, to kogoś in­ne­go.

Więc w mil­cze­niu ru­szy­li do prze­pięk­ne­go bu­dyn­ku o ala­ba­stro­wych ścia­nach i ko­rync­kich ko­lum­nach. Nazwa zo­sta­ła fi­ne­zyj­nie wy­ku­ta nad wej­ściem. Bu­dy­nek wy­glą­dał jak po grun­tow­nym re­mon­cie, więc ca­łość na­praw­dę ro­bi­ła wra­że­nie, ale Nar­ra­to­ro­wi ko­ja­rzył się z pobojowiskiem, jakie pozostaje po czterodniowym piciu. Od razu zro­bi­ło mu się nie­do­brze.

Po­rzu­ciw­szy szka­rad­ne wspo­mnie­nia za­uwa­żył, że pod Domem We­sel­nym i w oko­li­cy roi się od przy­jeż­dża­ją­cych i od­jeż­dża­ją­cych po­wo­zów. Nar­ra­tor wes­tchnął prze­cią­gle, bo miał na­dzie­ję na ry­chły po­wrót do domu, a wie­dział, że by­ło­by szyb­ciej, gdyby Dom stał po pro­stu pusty. Spo­strzegł rów­nież, że wciąż, mimo upły­wu dwóch lat, we­se­le or­ga­ni­zo­wa­ne było w ma­skach.

Dok­tor po­cią­gnął go za poły płasz­cza, ni­czym mło­kos, a, jak uprzej­mie chciał­by w tym mo­men­cie za­uwa­żyć Nar­ra­tor, oboje zde­cy­do­wa­nie nie byli już mło­dzi­ka­mi. 

W końcu zna­leź­li się pod od­po­wied­ni­mi drzwia­mi, ale sta­no­wi­ło to więk­szy pro­blem, niż za­kła­da­li, bo przy głów­nym wej­ściu stało parę zna­nych im twa­rzy. Ich widok jesz­cze bar­dziej roz­ocho­cił Dok­to­ra, ale Nar­ra­to­ra skło­nił do prze­my­śleń. Który z jego zna­jo­mych ma tych sa­mych zna­jo­mych, co on? A co waż­niej­sze: który z tych zna­jo­mych za­pro­sił­by tych kon­kret­nych zna­jo­mych? Jakoś tak złe prze­czu­cie ucze­pi­ło się go znie­nac­ka. 

Dok­tor wy­cią­gnął z we­wnętrz­nej kie­sze­ni płasz­cza dwie białe maski. 

– Masz jakiś… plan? – od­wa­żył się za­py­tać Nar­ra­tor. 

– Po­oglą­dam, po­wspo­mi­nam, prze­ży­ję ten dzień raz jesz­cze. Pa­mię­tam, że po­da­wa­li­śmy wspa­nia­ły al­ko­hol… – roz­ma­rzył się przy­ja­ciel, ale drugi z męż­czyzn uwie­sił na nim wzrok o se­kun­dę za długo. – O co ci znowu cho­dzi?

– O, o nic ta­kie­go. – Męż­czy­zna mem­łał maskę w dło­niach. – Na pewno tego chcesz? Roz­dra­py­wa­nie sta­rych ran… 

– Jak na ta­kie­go pi­sa­rza znów uży­wasz złych słów. Nie roz­dra­py­wa­nie, a za­skle­pia­nie. Te rany nigdy się nie za­go­iły – wark­nął, ale już se­kun­dę póź­niej ode­tchnął. – Ro­zu­miem, że się mar­twisz, ale bę­dzie do­brze. I nie, nie za­mie­rzam zro­bić ni­cze­go nik­czem­ne­go. Przy­się­gam.

To nie tak, że Nar­ra­tor nie ufał przy­ja­cie­lo­wi, ale za­wsze trud­niej oce­nić czło­wie­ka, gdy nie widać jego twa­rzy. Za­miast ser­decz­ne­go spoj­rze­nia, które tak umi­ło­wał, wi­dział je­dy­nie dwie puste dziu­ry.

– A teraz za­kła­daj tę maskę i wtop się w tłum. 

To były ostat­nie słowa, które zdą­żył usły­szeć, zanim Dok­tor znik­nął mu z oczu.

– Ech… – sap­nął, po czym wkro­czył do Domu We­sel­ne­go z tym nie­przy­jem­nym uczu­ciem, że zda­rzy się coś nie­do­bre­go. 

Sala była urzą­dzo­na nie­sa­mo­wi­cie eks­tra­wa­ganc­ko – do­słow­nie jak nie z tej epoki. Z po­cząt­ku sta­no­wi­ła ide­al­ne od­zwier­cie­dle­nie stylu em­pi­re, po­now­nie po­ja­wia­ją­ce­go się na sa­lo­nach. Do­mi­no­wa­ły więc cięż­kie za­sło­ny i ma­ho­nio­we meble. Jed­nak obok od­la­nych z brązu Apo­li­nów stały su­ro­we krze­sła z ro­ze­ta­mi o nóż­kach pta­sich szpo­nów i stoły ma­lo­wa­ne tak, aby imi­to­wa­ły lakę. Za to sufit, o zgro­zo, ozdo­bio­ny zo­stał złotą bo­aze­rią. 

Nar­ra­tor nie był pewny, czy pro­jek­tant tego wnę­trza miał pro­blem z głową, czy z pi­ciem. Jego ar­ty­stycz­ne oko nie po­tra­fi­ło znieść tej kom­bi­na­cji trzech od­ręb­nych sty­lów, a wro­dzo­ne po­czu­cie ele­gan­cji cier­pia­ło ka­tu­sze. Chip­pen­da­le, em­pi­re, ro­ko­ko… a gdzie­nie­gdzie nawet kwia­ty bie­der­me­ier!

Nar­ra­tor mu­siał za­ci­snąć oczy i po­li­czyć do trzech. Mógł mieć je­dy­nie na­dzie­ję, że nie bę­dzie to do­mi­nu­ją­cy „styl” za dwa lata, a pul­su­ją­cy ból głowy minie (chyba w tym mo­men­cie na­le­ża­ło­by prze­pro­sić za dy­gre­sję, ale nie da się za­prze­czyć, że tamto szka­radz­two nigdy nie po­win­no było po­wstać). 

Nar­ra­tor pró­bo­wał od­szu­kać wzro­kiem Dok­to­ra, ale Dom We­sel­ny zda­wał się pełny po ostat­nie kąty. Za­ma­sko­wa­ni go­ście, ja­zgot unie­moż­li­wia­ją­cy roz­róż­nie­nie głosu, Dok­tor naj­pew­niej pi­ją­cy już drugi kie­li­szek, nagi Dawid obok lu­stra o kwie­ci­stej ramie… Na szczę­ście męż­czy­zna bywał już w gor­szych sy­tu­acjach (ale na pewno nie w dziw­niej­szych). 

Za­czął prze­py­chać się do głów­nej sali, roz­róż­nia­jąc co trze­cie słowo z za­sły­sza­nych roz­mów. To jed­nak wy­star­czy­ło, aby po­głę­bić jego obawy. Teraz mu­siał tylko zo­ba­czyć pannę młodą…

…która wła­śnie wi­ro­wa­ła w rozkloszowanej bia­łej sukni. Żadna inna ko­bie­ta nie po­ru­sza­ła się w taki spo­sób, ani żadna nie miała tak wyśmienitego koka. Nie mu­siał wi­dzieć jej twa­rzy, aby być pew­nym, że po raz drugi zna­lazł się na ślu­bie Pro­fe­so­ro­wej. O tak, tylko ona po­tra­fi­ła­by usta­no­wić nową modę i, będąc roz­wód­ką, ubrać się w biel.

– I tak oto, ko­cha­ni, ko­me­dia prze­ro­dzi­ła się w farsę, a farsa w tra­ge­dię. Bo tra­ge­die nigdy nie koń­czą się do­brze! – krzyk­nął męż­czy­zna w fio­le­to­wej masce i bur­gun­do­wym fraku tuż obok Nar­ra­to­ra. 

Nar­ra­tor zaś z ca­łych sił pró­bo­wał dociec, kto kryje się pod maską z pa­pu­zich piór. Męż­czy­zna tań­czą­cy z Pro­fe­so­ro­wą miał atle­tycz­ną bu­do­wę i wy­so­ki wzrost. Na do­miar złego jawił się jako uro­dzo­ny tan­cerz. 

– …ale chwi­lę, chwi­lecz­kę! Prze­cież to oczy­wi­ste! – krzy­czał dalej Bur­gund. – Prze­pra­szam bar­dzo pana… Czy mógł­by pan…? Och! 

I wtedy ich spoj­rze­nia się skrzy­żo­wa­ły. Roz­po­zna­li się po­mi­mo masek. 

– Zo­bacz­cie, kogo to przy­wia­ło! Nasz Dzien­ni­ka­rzy­na – za­wo­łał Bur­gund, któ­re­go Nar­ra­tor zaczął teraz na­zy­wać Spe­ku­lan­tem, jak to za­wsze w my­ślach robił. 

– Je­stem Wy­daw­cą. I to już od sze­ściu lat. 

Oczy­wi­ście męż­czy­zna nie wie­dział, czy wciąż nim był, ale miał ogrom­ną na­dzie­ję, że tak.

– Słu­chaj… – za­czął Nar­ra­tor. – Na­praw­dę nie po­wi­nie­nem był przy­cho­dzić, no wiesz, ze wzglę­du na Dok­to­ra, ale mia­łem ocho­tę po­znać tego… – Wska­zał głową na wy­ko­nu­ją­ce­go wła­śnie obrót Pana Mło­de­go. 

– Na­sze­go Rek­to­ra? Prze­cież na pewno go po­zna­łeś! W ze­szłe lato gra­li­śmy razem w… 

– Do zo­ba­cze­nia… wczo­raj! – prze­rwał mu Nar­ra­tor i po­kle­pał po ple­cach, po czym jak naj­szyb­ciej wto­pił w tłum. Zde­cy­do­wa­nie ni­cze­go wię­cej nie po­trze­bo­wał od Spe­ku­lan­ta. 

Mu­siał od­szu­kać Dok­to­ra. Tym bar­dziej odkąd od­krył toż­sa­mość Pana Mło­de­go. On i Rek­tor nie­na­wi­dzi­li się pa­skud­nie. Jeśli tylko Dok­tor by go roz­po­znał, komuś, to zna­czy Dok­to­ro­wi, mo­gła­by stać się krzyw­da. 

Zna­le­zie­nie go nie za­ję­ło mu dużo czasu. Stał wśród bie­der­me­ie­row­skich kwia­tów i ro­ko­ko­wych amor­ków i wy­chy­lał za­pew­ne ko­lej­ny kie­li­szek wódki. Przez cały czas nie spusz­czał roz­ma­rzo­ne­go wzro­ku z Pro­fe­so­ro­wej. Po jego minie Nar­ra­tor wy­wnio­sko­wał, że ten wciąż my­ślał, że to jego wła­sny ślub. 

– Och, przy­ja­cie­lu, po­patrz! Jakie to pięk­ne! – za­wo­łał za­szlo­cha­ny. – Ech, mówię ci – sta­rość nie ra­dość… Zo­bacz te ruchy. Bo­skie!

Nar­ra­tor par­sk­nął pod nosem, kiedy przy­po­mniał sobie ta­niec Dok­to­ra i Pro­fe­so­ro­wej. On wy­glą­dał jak żaba na elek­trow­strzą­sach, ona jak zgni­ły po­mi­dor. Nic dziw­ne­go, że głów­nym wy­mo­giem dla no­we­go męża usta­li­ła gib­kość i ela­stycz­ność na sce­nie. 

– Do­praw­dy… – mruk­nął Nar­ra­tor, prze­wra­ca­jąc ocza­mi. – Może po­win­ni­śmy…

Chciał w tym mo­men­cie za­su­ge­ro­wać po­wrót do domu, ale wie­dział, że Dok­tor nie zgo­dził­by się za żadne skar­by.

– Po­win­ni­śmy się wię­cej napić! 

Z lu­bo­ścią pa­trzył, jak Dok­tor wy­chy­lał ko­lej­ny kie­li­szek. Narrator wiedział bowiem, że męż­czy­zna źle ra­dził sobie z al­ko­ho­lem.

– Nie czuję się naj­le­piej – wy­stę­kał Dok­tor po ja­kimś cza­sie. 

Narrator właśnie na to czekał. Pod­niósł przy­ja­cie­la ze stoł­ka i za­czął cią­gnąć w stro­nę wyj­ścia. 

– Chodź, od­pocz­niesz i bę­dzie ci le­piej. 

– Ale we­se­le… – wy­du­kał Dok­tor, jesz­cze przez chwi­lę się opie­ra­jąc. 

– Bę­dzie trwa­ło jesz­cze trzy ko­lej­ne dni, za­po­mnia­łeś? 

Dok­tor wy­beł­ko­tał parę słów, ale Nar­ra­tor nie za­wra­cał sobie głowy zro­zu­mie­niem.

Oczy­wi­ście od po­cząt­ku za­kła­dał, że cięż­ko bę­dzie się prze­drzeć przez ciżbę, ale w pew­nym mo­men­cie za­da­nie za­czę­ło robić się nie­moż­li­we. Na scenę wkro­czy­li mu­zy­cy, któ­rzy po­tra­fi­li po­de­rwać z miej­sca każ­de­go, więc za­ro­iło się od wi­ru­ją­cych sukni i za­ma­szy­stych ukło­nów. Nar­ra­tor wzmoc­nił chwyt, ale na nie­wie­le się to zdało, bo z każ­dym kro­kiem Dok­tor mu się coraz bar­dziej wy­śli­zgi­wał. 

Mu­sie­li two­rzyć prze­śmiesz­ną parę – jeden z mokrą i czer­wo­ną twa­rzą, a drugi w wy­mem­ła­nym ubra­niu i z pół­przy­tom­nym spoj­rze­niem. Pierw­szy to­ru­ją­cy drogę, drugi ucze­pio­ny ra­mie­nia tego pierw­sze­go.

W końcu Nar­ra­tor doj­rzał wyj­ście i roz­ra­do­wa­ny ru­szył w jego kie­run­ku. I wła­śnie wtedy we­szła grupa spóź­nio­nych gości. 

– Na Boga, iluż ona ich za­pro­si­ła?… – wy­stę­kał Nar­ra­tor, czu­jąc że bra­ku­je mu po­wie­trza.

– No prze­cież… hyp!… By­li­śmy po­pu­lar­ni… Tak? – wy­beł­ko­tał Dok­tor. 

– Mhm.

Nowi go­ście spra­wi­li, że wyj­ście z bu­dyn­ku jesz­cze bar­dziej się opóź­ni­ło. Nagle w ko­ry­ta­rzu obok do­szło do bójki, więc tłum in­stynk­tow­nie od­su­nął się do tyłu. I tak oto Spe­ku­lant wpadł na Nar­ra­to­ra, przez co ten wy­pu­ścił Dok­to­ra. Męż­czy­zna runął na pod­ło­gę. Spe­ku­lant usłuż­nie prze­pra­szał, ale Nar­ra­to­ra ob­cho­dzi­ło je­dy­nie szyb­kie pod­nie­sie­nie przy­ja­cie­la. 

– Po­ra­dzi­my sobie! 

– No co ty, po­mo­gę. 

Do­pie­ro po­sta­wiw­szy Dok­to­ra na zie­mię, Nar­ra­tor zo­rien­to­wał się, że męż­czyź­nie bra­ku­je maski. Nie­ste­ty, było już za późno.

– Dok­tor…?! Ale prze­cież ty nie ży­jesz! – wy­du­kał Spe­ku­lant. 

I wtedy znik­nę­li, nie zdą­żyw­szy od­po­wie­dzieć. 

 

Wszyst­ko zmie­ni­ło się po tym fe­ral­nym dniu. Dok­tor co­dzien­nie wcho­dził do ma­szy­ny, ba­da­jąc przy­szłość, czego Narrator nie wiedział. Pra­wie gwał­tem wy­cią­gnął z przy­ja­cie­la in­for­ma­cje na temat tam­te­go dnia. A więc do­wie­dział się, że prze­nie­śli się w przy­szłość a nie w prze­szłość; Pro­fe­so­ro­wa wy­szła za Rek­to­ra; a on sam umrze w prze­cią­gu dwóch na­stęp­nych lat. Póź­niej zde­ner­wo­wał się na Nar­ra­to­ra i przy­siągł, że nie chce go wię­cej wi­dzieć. 

Tak więc on sam go nie wi­dy­wał, lecz Nar­ra­tor nie dał się tak łatwo prze­pę­dzić i ob­ser­wo­wał przy­ja­cie­la ukrad­kiem. Wi­dząc stan, w jaki Dok­tor się wpę­dzał, Nar­ra­tor coraz bar­dziej szar­pał się z my­śla­mi, ażeby we­zwać od­po­wied­nie służ­by, a zro­bił­by to je­dy­nie z czy­stej tro­ski. Tyle, że to naj­praw­do­po­dob­niej do­pro­wa­dzi­ło­by do jego śmier­ci, toteż nie wcho­dzi­ło w ra­chu­bę. Do­sko­na­le zda­wał sobie spra­wę, że zna­lazł się po­mię­dzy mło­tem, a ko­wa­dłem. 

Dok­tor za­cho­wy­wał się wtedy jak każdy inny czło­wiek, który wie­dział­by tyle, co on – zna­jąc swoją przy­szłość, sta­rał się ją zmie­nić. Nar­ra­tor chciał­by teraz wszyst­kich uspo­ko­ić. Ależ nie, Dok­tor nie po­su­nął się do mor­der­stwa. Jako uczo­ny czło­wiek zro­bił naj­głup­szą rzecz z moż­li­wych. Otóż po­sta­no­wił spa­lić Dom We­sel­ny. 

Nie był to za­mach, ni akt pla­no­wa­ny. Dzia­łał je­dy­nie z od­ru­chu i z de­spe­ra­cji.

 

Nar­ra­tor przy­był za późno. Dom We­sel­ny już do­go­ry­wał, a miej­sco­we służ­by krę­ci­ły się w amoku. Nar­ra­tor zo­stał świad­kiem, prze­py­ty­wa­nym przez dłu­gie go­dzi­ny, ale nie­wie­le mógł po­wie­dzieć. 

– Wie pan, jakie są nie­któ­re ko­bie­ty… Dok­tor cał­ko­wi­cie się za­ła­mał po tam­tym roz­wo­dzie. Dużo pił i widać przez przy­pa­dek spo­wo­do­wał pożar… – mówił.

Po­lic­maj­strzy skwa­pli­we przy­ję­li jego wy­tłu­ma­cze­nie. W końcu to nie pierw­szy przy­pa­dek. Szcze­gól­nie, że nie zna­leź­li w jego domu ni­cze­go po­dej­rza­ne­go, nawet zwy­kłe­go pre­pa­ra­tu na po­rost wło­sów… 

Jakiś czas póź­niej Nar­ra­tor przy­szedł na cmen­tarz po­wspo­mi­nać sta­re­go przy­ja­cie­la. Jak zwy­kle za­wie­sił wzrok na epi­ta­fium: „Zie­mia po­żar­ła kwiat po­tom­stwa swego”*.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Nie uwiodło.

Doktor dokonuje wynalazku, długo eksperymentuje, ulepsza maszynę. Ale ten wynalazek jest już dokonany (i zakazany), bo jakiś Sędzia kiedyś spowodował tragedię. Coś tu się nie zgadza.

W zachowanie Doktora na weselu też mi trudno uwierzyć. Tak bardzo się starał, chciał przeżyć to jeszcze raz, że od wejścia zaczął się zalewać w trupa? Prościej byłoby to zrobić bez wychodzenia z domu. Zdążył się urżnąć, a tu dopiero przychodzą spóźnieni goście? To co oni tyle czasu robili?

Jak pili i jedli w maskach?

A w ogóle taka maska na twarzy to pic na wodę – bez problemu można poznać znajomych.

W pewnym momencie zgubiłam się, kto co mówi. Narrator w końcu jest Pisarzem, Dziennikarzem czy Wydawcą?

Ale ciekawa ta narracja.

Aha, nie widzę związku między treścią a tytułem.

– Pamiętasz tamte półtora minuty?

Półtorej minuty, półtora roku.

Później dowiedział się, że w Domie Weselnym to stało się tradycją.

Czemu nie w domu?

a, jak uprzejmie chciałby w tym momencie zauważyć Narrator, obydwoje zdecydowanie nie byli już młodzikami. 

Obydwaj. Obydwoje to para mieszana.

I stojąc tak w korytarzu obok doszło do bójki,

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu. Bo wychodzi, że stało to tajemnicze coś, które doszło.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo, za odwiedziny i komentarz! Jeśli chodzi o maski, nie zaznaczyłam, że nie były na całą twarz – wyobrażałam je sobie jako takie sięgające do ust, ale zapomniałam dodać. Wtedy pewnie jeszcze łatwiej byłoby ich rozpoznać, ale właściwie nikt nie spodziewał się zobaczyć na przyjęciu Doktora, więc mogliby go nie zauważyć. :) 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Tekst mnie nie porwał, ale ma coś w sobie ciekawego. Atmosfera na pewno może przyciągnąć, ale myślę, że to dopiero próba. Myślę, że w kolejnych tekstach lepiej to rozwiniesz. Mimo że tekst jakoś specjalnie mnie nie zafrapował, spodobał mi się sztafaż. Nie mam też do czego się przyczepić w kontekście stylu, który mi odpowiada. Jednak mieszały mi się się postacie i nie czułam, żeby takie nazywanie spełniało jakąś specjalną funkcję. Na pewno dodawało atmosfery, a i poplątałaś swoją fabułę ciut za bardzo. Więc jak Finkla, już nie byłam pewna o kim czytam.

Nie jest to idealny tekst, ale i tak udany eksperyment. Ciekawa jestem co zrobisz dalej :)

Jest jakiś pomysł na tę historię, przedstawiony jednak na tyle chaotycznie, że miejscami gubiłam się, zwłaszcza że wyławiając liczne błędy i usterki często traciłam wątek i może dlatego z trudem dobrnęłam do końca, jednakowoż nie do końca pojmując, o co chodzi w tej opowieści.

Wykonanie, jak wspomniałam, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

pod oskar­ża­ją­cym spoj­rze­niem ławy przy­się­głych, przy­pad­ko­wo zło­żo­nej z samej płci pięk­nej, usu­nął się w cień. –> Pewnie miało być: …przy­pad­ko­wo zło­żo­nej z samych przedstawicielek płci pięk­nej, usu­nął się w cień.

Nie wydaje mi się, aby ława przysięgłych mogła składać się z płci.

 

w przy­du­żym swe­trze i zbyt sze­ro­kim spodniach… –> Literówka.

 

Dla Nar­ra­to­ra zaś py­ta­nie, które nur­to­wa­ło go od dawna, a które zadał do­pie­ro po któ­rejś z kolei wi­zy­cie. –> Skoro zadał pytanie po wizycie, to kogo zapytał?

A może miało być: …a które zadał do­pie­ro w czasie któ­rejś z kolei wi­zy­ty.

 

Każdy krok w dół, pod któ­rym nie za­pa­dła się deska, uwa­żał za zwy­cię­żo­ny… –> Na czym polega zwyciężanie kroków?

Proponuję: Każdy krok w dół, który nie spowodował zapadnięcia się deski, uwa­żał za osiągnięcie

 

Takie do­bro­tli­we po­li­to­wa­nie, po­tra­fią­ce wzbu­rzyć nawet naj­więk­szych sto­ików. Złość nie obe­szła więc rów­nież Nar­ra­to­ra. –> W jednym zdaniu sugerujesz, że Narrator powinien być wzburzony, a w drugim oznajmiasz, że złość go nie obeszła, czyli pozostał spokojny.

Jeśli coś nie obeszło kogoś, to znaczy, że nie wzbudziło żadnego zainteresowania, spłynęło po nim jak woda po kaczce.

Sugeruję drugie zdanie: Złość nie ominęła więc rów­nież Nar­ra­to­ra.

 

w tej ka­łu­ży błota, którą żeś sobie na­wlókł… –> Nawlókł sobie błota, więc: …w tej ka­łu­ży błota, którego żeś sobie na­wlókł

 

Kto żyw, nie wi­dział tak wzbu­rzo­ne­go Nar­ra­to­ra. –> A nieżywi widzieli?

 

Twarz Dok­to­ra przy­oble­kła się miną ko­ja­rzo­ną… –> Raczej: Twarz Dok­to­ra przyoblekła/ przybrała minę, ko­ja­rzo­ną

 

Spra­wia­ła bo­wiem wra­że­nie nie­zdat­nej do użyt­ku, a co wię­cej – na bar­dzo nie­sta­bil­ną. –> Spra­wia­ła bo­wiem wra­że­nie nie­zdat­nej do użyt­ku, a co wię­cej – bar­dzo nie­sta­bil­nej.

 

Roz­le­gło się sa­pa­nie; wprzó­dy ja­ko­by umę­czo­ne­go gruź­li­cą star­ca… –> Roz­le­gło się sa­pa­nie; wprzó­d ja­k­by umę­czo­ne­go gruź­li­cą star­ca

Jakobyjakby nie są synonimami.

 

po­wie­dział ja­ko­by z wy­rzu­tem. –> …po­wie­dział ja­k­by z wy­rzu­tem.

 

Na co dzień ima­ją­cy się prawa… –> Czy na pewno chwytał się prawa?

 

Był za­ję­ty prze­glą­da­niem małej, szkla­nej płyt­ki wgłę­bi ma­szy­ny. –> Był za­ję­ty prze­glą­da­niem małej, szkla­nej płyt­ki w głę­bi ma­szy­ny.

 

Już trzy­dzie­ści se­kund póź­niej oboje stali… –> Piszesz o mężczyznach, więc: Już trzy­dzie­ści se­kund póź­niej obaj stali

Oboje to mężczyzna i kobieta.

 

Naj­wy­raź­niej skry­cie li­czył, że na­sta­nie go inny wiek. –> Naj­wy­raź­niej skry­cie li­czył, że na­sta­nie inny wiek.

 

–… i dwu­dzie­sta se­kun­da… –> Zbędna spacja po pierwszym wielokropku.

 

Gdyby Nar­ra­tor nie miał tak roz­sąd­ne­go umy­słu… –> Rozsądny może być Narrator, ale chyba nie jego umysł.

 

w ciągu ty­go­dnia nie był zdol­ny przy­być zbyt wielu ki­lo­gra­mów… –> …w ciągu ty­go­dnia nie był zdol­ny przybrać zbyt wielu ki­lo­gra­mów

 

eks­cen­tryzm, nie za­bar­wio­ny stra­chem ani za­gu­bie­niem. – …eks­cen­tryzm, nieza­bar­wio­ny stra­chem ani za­gu­bie­niem.

 

czło­wie­ka wy­bit­nie in­te­li­gent­ne­go, nie ma­ją­ce­go cier­pli­wo­ści… –> …czło­wie­ka wy­bit­nie in­te­li­gent­ne­go, niema­ją­ce­go cier­pli­wo­ści

 

–Nie! Nie chcę her­ba­ty! –> Brak spacji po półpauzie.

 

–Może jak zo­ba­czysz, co udało mi się… –> Jak wyżej.

 

– We­se­le? Kogo? –> – We­se­le? Czyje?

 

Ten jed­nak je­dy­nie uśmiech­nął się jesz­cze bar­dziej pod­stę­pie. –> Literówka.

 

–…żeby ze­psuć wła­sne we­se­le – cią­gnął nie­zra­żo­ny. –> Brak spacji po półpauzie.

 

Jed­nak­że igno­ro­wał szcze­gó­ły, które nie mogły umknąć uwa­dze Nar­ra­to­ro­wi: –> Jed­nak­że igno­ro­wał szcze­gó­ły, które nie mogły umknąć uwa­dze Nar­ra­to­ra:

 

Nagle nie­da­le­ko nich prze­mknął Ca­dil­lac V16. –> Nagle nie­da­le­ko nich prze­mknął ca­dil­lac V16.

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Dok­tor po­cią­gnął go za poły płasz­cza… –> Za obie naraz?

 

ale drugi z męż­czyzn uwie­sił na nim wzrok o se­kun­dę za długo. –> …ale drugi z męż­czyzn zawie­sił na nim wzrok o se­kun­dę za długo.

 

Za­ma­sko­wa­ni go­ście, ja­zgot umoż­li­wia­ją­cy roz­róż­nie­nie głosu… –> Pewnie miało być: Za­ma­sko­wa­ni go­ście, ja­zgot uniemoż­li­wia­ją­cy roz­róż­nie­nie głosu

 

tylko ona po­tra­fi­ła­by usta­no­wić nową modę i ubrać biel jako roz­wód­ka. –> W co ubrała biel?

Biel, czyli białą suknię, tak jak każdą odzież można włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się w nią, wystroić się, ale bieli/ białej sukni nie można ubrać!

Winno być: …tylko ona po­tra­fi­ła­by usta­no­wić nową modę i, będąc rozwódką, ubrać się w biel.

 

Męż­czy­zna tań­czą­cy z Pro­fe­so­ro­wą miał atle­tycz­ną bu­do­wę i wy­so­ki wzrost. –> Proponuję:  Męż­czy­zna tań­czą­cy z Pro­fe­so­ro­wą był wysoki i atletycznie zbudowany.

 

–…ale chwi­lę, chwi­lecz­kę! –> Brak spacji po półpauzie.

 

Mu­sie­li two­rzyć prze­śmiew­czą parę… –> Pewnie miało być: Mu­sie­li two­rzyć prze­śmieszną parę

Poznaj znaczenie słowa prześmiewczy.

 

a drugi z wy­mem­ła­nym ubra­niem i pół­przy­tom­nym spoj­rze­niem. –> …a drugi w wy­mem­ła­nym ubra­niuz pół­przy­tom­nym spoj­rze­niem.

 

Do­pie­ro po­sta­wiw­szy Dok­to­ra na zie­mię… –> Rzecz dzieje się w budynku, więc: Do­pie­ro po­sta­wiw­szy Dok­to­ra na podłodze

 

szar­pał się z my­śla­mi, co by we­zwać od­po­wied­nie służ­by… –> …szar­pał się z my­śla­mi, czy by nie we­zwać od­po­wied­nie służ­by

 

Jak zwy­kle uwie­sił wzrok na epi­ta­fium… –> Jak zwy­kle zawie­sił wzrok na epi­ta­fium

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jest pomysł, są fragmenty zapadające w pamięć. Ale mam jak Reg – nie połapałem się do końca, o co chodzi. Też pogubiłem się pod koniec w tym, kim jest osoba narratora.

Wykonanie chrobotliwe.

Podsumowując: zabrakło mocniejszego szlifu przy tym koncercie fajerwerków. Był pomysł, ale zaszumiony przez chaotyczną dla mnie narracje.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Pożar w Domu Weselnym nie należał do zamachów.

Yyy… niby jasne, ale strasznie dziwnie brzmi.

 ocalałe zastawy stołowe

Ocalała zastawa – "zastawa stołowa" jest rzeczownikiem zbiorowym (jak "las") i singularis tantum (myślę, że po prostu obejmuje całość naczyń, ale tu mogę się mylić).

 miał ten zaszczyt

Wystarczy: miał zaszczyt.

 rzekomymi sympatiami

Dlaczego "rzekomymi"?

 Żoną Doktora została powszechnie znana Profesorowa.

Nie jest to błąd, ale czuję się w obowiązku zaznaczyć, że "Profesorowa" to żona Profesora, a zatem nie był to zapewne pierwszy rozwód w życiu owej damy ;)

 Jej najważniejszą zasadą, jak sama mawiała, było “carpe diem”.

Jakoś mi to nie brzmi.

 swoim drobnym tytułem

Od kiedy tytuły są "drobne"?

 Powód w dokumentacji rozwodowej

Hmm.

 Uznany jako podmiot sprawczy,

Uznany za. Chociaż spotykałam się z "uznać jako", ale tylko w kontekście "uznali go jako prawowitego króla". Ponadto – mój dyplom z filozofii chciałby zapytać, czym, na stare majtki Engelsa, jest "podmiot sprawczy". Słyszałam o przyczynie sprawczej i o podmiocie moralnym, ale o tym – nie. Jeśli to żargon prawniczy – przykro mi, ale na żargon jest w literaturze miejsce tylko i wyłącznie wtedy, kiedy jest on zrozumiały (albo kiedy chcesz czytelnika skonfundować).

 pod oskarżającym spojrzeniem

Oskarżycielskim.

 o wątpliwym stanie bezpieczeństwa

A co to za licho? Masz na myśli, że mieszkał w środku dzielnicy czerwonych latarni, czy że mu się strop walił na głowę?

 pocierał dłonie o spodnie

Na pewno nie "wycierał"?

 Jako niezbyt wysoki, ale bardzo szczupły mężczyzna, w przydużym swetrze i zbyt szerokim spodniach, które musiał mocno zaciskać paskiem, sprawiał wrażenie niezwykle drobnego.

Ten opis nie wydaje mi się dobrze zorganizowany – wiem, zawsze powtarzam, żeby zacząć od przesłanek, ale to nie jest obojętne, od której zaczniesz.

 Dodając do tego bladą, wręcz białą skórę, i prawie siwe włosy można orzec, że wyglądał jak zjawa.

Czemu tak wysoko? Kontynuując sprawę opisu: niby dałaś mi dość materiału, ale ja i tak nie widzę tego faceta. Spróbuj go sobie wyobrazić i opisać od najbardziej rzucającego się w oczy szczegółu.

 sapał niezdarnie.

Nie pasuje mi tu to "niezdarnie", jakieś jest od czapy.

 moment, zmieniający wszystko

Bez przecinka – nie oddzielaj określenia od tego, co określa.

 Dla Narratora zaś pytanie,

W jaki sposób pytanie mogło być "momentem"? Chyba chwila zadania pytania?

 po którejś z kolei wizycie

Znaczy się, wychodząc?

 Narrator jak zwykle

Narrator, jak zwykle.

 sekretnego pomieszczenia

Coś mi tu nie gra.

 dotkliwiej odczuł zaniedbanie domu

Czy to on je odczuwał?

 Każdy krok w dół, pod którym nie zapadła się deska, uważał za zwyciężony

Ojejciu. Jak zwyciężyć krok? I od kiedy pod krokiem zapada się deska?

 skrzypnięcie, nie powodujące ostatecznie zerwania sufitu

Jeśli już, to skrzypnięcie, które nie spowodowało – a poza tym skrzypienie jest objawem chwiejności struktury budynku, ale nie jej przyczyną.

 dom, a w szczególności piwnica, miały

Dom miał – związek zgody.

 bał się, ale i drżał z ekscytacji

Hmm. Skracalne.

 znaczy nie ty, dlatego właśnie pozwolę ci, ale…

Nie wygląda to naturalnie.

Moje usta pozostaną zamknięte.

To tym bardziej.

 Po przekroczeniu progu pomieszczenia można było poczuć się jak w jednej z tych przepełnionych parą powieści, które ostatnio zyskały na popularności.

Na 21 słów 9 zaczyna się na "p" – to chyba za dużo. I jakie powieści są "przepełnione parą"? Jeśli kalkujesz angielskie "steamy", to ono oznacza nie parę w kotle, ale na zasapanym lustrze. A lustro jest zaparowane, bo głównym tematem tych powieści są… hmm… ćwiczenia aerobowe. If you know what I mean.

 Bowiem na licznych stołach

"Bowiem" jest doskonale zbędne – wiemy, że teraz będziesz wyjaśniać poprzednie zdanie.

 góry bezwartościowego złomu

Skąd to wiadomo?

 a wszędzie, gdzie jeszcze się dało, wylegiwały się klucze…

Mętlik. Klucze i reszta – to nie złom?

 metalicznymi kafelkami

Czyli wyglądającymi na metal. Nie widziałam takich, ale niech ci będzie.

 ściany „zdobiła” brudnoszara tapeta

Zauważyłby to?

znaczy na samym środku stało wielkie coś

"Znaczy" jest o wiele zbyt kolokwialne w porównaniu ze stylem, jaki trzymałaś dotąd.

 miał wielką nadzieję, że to po prostu lubieżna rzeźba

Skąd mu to przyszło do głowy?

 dla dobra własnej opinii należało zasłaniać.

Raczej reputacji – zresztą, kto ją tu zobaczy? Narrator chwyta się brzytwy.

 prawda jawiła się jako dużo bardziej złożona i nienaturalna

Wiem, co znaczą wszystkie te słowa, ale nie mam pojęcia, o co chodzi w ich złożeniu.

 złowrogo wyglądająca maszyna

Trochę konkretniej – co ją czyniło taką straszną?

 owa machina czasu

Tu skaczesz ze stylem trochę wysoko.

 Nie wiedzieć czemu oczy

Nie wiedzieć, czemu, oczy.

 radośnie zalśniły

Powtórzony dźwięk.

 Nigdy nie miałeś mi za złe tego artykułu

Hmm. Brzmi to tak, jakby Narrator go napisał.

 Samo myślenie o takich machinach jest uważane za zbrodnię

Dlaczego?

 faktyczne zabranie się za nią to

Z gramatyki wynika, że zabrał się za zbrodnię.

Już dawno stał

Może raczej: od dawna, tak jest jaśniej.

 nie chciał kazać wracać mu do codziennej gehenny,

Nie chciał mu kazać wracać. I dlaczego "gehenny"?

 Takie dobrotliwe politowanie

Politowanie to nie spojrzenie.

 Złość nie obeszła

Idiom – nie ominęła.

 Aczkolwiek, zanim

Na jakie licho Ci to "aczkolwiek"?

 popędził z wyjaśnieniem

Idiom: pospieszył z wyjaśnieniem. W ogóle przeformułowałabym to zdanie.

No jak to co?

No, jak to co?

jedną z tych osób, potrafiących

Jedną z tych osób, które potrafią.

 drugi z mężczyzn, ten w pełni władz psychicznych

Wydumane to.

 cię ratować od coraz większego tonięcia w tej kałuży błota, którą żeś sobie nawlókł,

Bardzo nienaturalne. Może: od tonięcia coraz głębiej? Sama nie wiem.

 Kto żyw, nie widział tak wzburzonego Narratora.

Zapewniasz nas o tym, ale po prostu nie mamy porównania, więc musi wypaść blado.

 przyoblekła się miną

To już całkiem nie po polsku. Przyobleka się kogo? co? ubranie. Minę można przybrać.

 kojarzoną jedynie z naprawdę małymi dziećmi.

Kojarzoną? "Naprawdę mały" to anglicyzm (jeśli chodziło Ci o "bardzo mały", a nie o zapewnienie, że tak, serio mały, a nie duży).

 faktycznie wyglądała na włączoną

Na jakiej podstawie Narrator tak uważa, skoro zupełnie nie może się w rzeczy połapać?

 Sprawiała bowiem wrażenie niezdatnej do użytku, a co więcej – na bardzo niestabilną.

Primo – związek zgody. Albo sprawiała wrażenie niezdatnej do użytku i niestabilnej, albo wyglądała na niezdatną i niestabilną. Secundo – skąd on to wszystko wie?

 wprzódy jakoby umęczonego gruźlicą starca

Styl bardzo wysoki, aż do śmieszności.

 To zdecydowanie brzmiało lepiej.

Hmm? Ale zgryźliwy komentarz Narratora fajny.

 na próżno próbując ponowie odzyskać

"Ponownie odzyskać" to pleonazm – skasuj "ponownie", a "próbując" zamień na "usiłując" albo coś takiego, żeby się pozbyć aliteracji.

 No przecież jak

No, przecież jak.

 Narrator w tamtym momencie pożałował

Wiemy, kiedy. Wystarczy: Narrator pożałował.

 skoro sam chciał wiedzieć

Można by coś z tym zrobić, żeby się nie powtarzało "wiedzieć".

 elementem doświadczalnym

Co to jest? Chyba "elementem doświadczenia"?

Co prawda potrafi

Co prawda, potrafi.

 rozpiętości czasowej

"Rozpiętość" to to samo, co "rozciągłość", a Tobie chodzi chyba o "zasięg".

jakoby z wyrzutem

Jakby. Nie wyrażasz tu wątpliwości, ale przypuszczenie – czy się mylę?

 słowo „przyjaciel” zabrzmiało nieprzyjaźnie.

Jakieś to postmodernistyczne.

Nie chciałem zabrzmieć

Okropnie kolokwialne, zwłaszcza na tle wcześniejszego tonu.

 uspokajając go wyciągniętymi dłońmi

Czyli?

 jakbyś zareagował

Gdybyś. "Jakbyś" jest kolokwialne i nie pasuje do reszty zdania.

 pozwól wyprowadzić się

Naturalniej: pozwól się wyprowadzić.

Na co dzień imający się prawa

To już zbyt archaiczne.

 Sędzia narobił sporo złego, nie obyło się bez ofiar, więc manipulacje czasowe zostały surowo zakazane.

No, to chyba wszyscy powinni o tym pamiętać – cokolwiek mało zgrabny infodump.

Będąc po stronie Doktora wręcz namawiał go do kontynuowania eksperymentów.

Potknęłam się.

 zapaliły się iście szaleńcze iskierki w oczach

Coś tu jest mocno nie tak.

 kota z wąsami ubrudzonego śmietaną

W życiu nie widziałam kota bez wąsów.

 Nie masz władzy nad wybraniem czasu?

To zupełnie nie ma sensu. Zgaduję, że chodzi o sterowanie maszyną, ale…

 wgłębi

W głębi. Zresztą, może być "wewnątrz".

 Wyglądała jak szyba, tyle tylko że o czarnej barwie, więc nie przeświecała przez urządzenie (…) płytka ta nie miała nic wspólnego z funkcją szyby.

… jestem skonfundowana. Co to znaczy "przeświecać"?

 Trzynasta trzydzieści dziewięć i dwadzieścia sekund.

Tak dokładny zegarek w steampunkowym/gotyckohorrorowym/pseudodziewiętnastowiecznym świecie? Hmm?

 oboje stali

Obaj stali, bo oba samce.

 Słyszeli jak

Słyszeli, jak.

 tegoż właśnie starca

Spokojnie wystarczyłoby "starca".

 ciarki na ciele

A tutaj "ciarki". Nie byłoby aliteracji.

 Albowiem nie za bardzo wie

Zderzenie wysokiego "albowiem" z kolokwialnym "nie za bardzo". Nie za bardzo.

 nic więcej ponad

Nic więcej, niż.

 Będąc już poza maszyną

Ee?

 zwyczajnie w świecie

To bym wycięła, nic nie wnosi poza konfuzją.

 nastanie go inny wiek

Nastanie?

 Trzynasta trzydzieści dziewięć i dwadzieścia sekund – szepnął. – Ta, o której odłożyłeś zegarek.

Hmm? To przenieśli się, czy nie?

 zaczął nucić „Gdzie się podziała tamta Doktorowa”.

Komiczny wtręt nie bardzo na miejscu.

 zagrzmiał

Dlaczego nagle "zagrzmiał"?

 wtedy kiedy

Wtedy, kiedy.

 mężczyźnie zwyczajnie się nie chciało

No, nie wiem. To ma być przyjaciel…

 raz za razem ponosił porażkę. Było to zadanie ponad lotny umysł mężczyzny

Dublujesz informację – ja wycięłabym drugie zdanie.

 Co bardziej akuratne

Nie. Reszta zdania trochę mętna.

 Jakkolwiek przeczyłyby temu jego słowa

No, nie wiem.

 zapukał krótko, lecz pewną ręką, do zapadłej rezydencji

Puka się do drzwi.

 Ach, jak bardzo człowiek potrafi zmienić się pod wpływem konkretnych bodźców.

Nie trzymasz stylu, te "konkretne bodźce" są mało konkretne.

 w ciągu tygodnia nie był zdolny przybyć zbyt wielu kilogramów

To nie po polsku. W ciągu tygodnia nie mógłby wiele przybrać na wadze.

 Odcień skóry nie przypominał już wziętego od zjawy, był zdrowy

Czy odcień może być zdrowy? Albo wzięty od czegoś?

 nie mającego cierpliwości dla ułomnych w tej kwestii

No, nie wiem.

 , oszołomiony wyrazistością głosu przyjaciela.

Co to wnosi?

 a w jego oczach z powrotem ukazały się błyski przerażenia.

E? Nie wiem, o co chodzi.

 zapytał z odpowiednią dozą zmartwienia.

Dziwne to.

 Odkąd prowadziłem eksperymenty co rusz

Odkąd prowadzę eksperymenty, co rusz.

 zapomniałem, jak to jest przez

Zapomniałem, jak to jest, przez.

 burzyć pod wpływem jego spokojnego głosu

Dziwnie to brzmi. Trochę oksymoron.

 Nie zajmujesz się już preparatem na porost włosów!

A kiedy się zajmował?

 Może jak zobaczysz

Może, jak zobaczysz.

 mówił o tym feralnym „przeniesieniu” w czasie

Dlaczego "feralnym"?

 A już na pewno nie o TYM.

… o czym?

 Ale tak naprawdę dobrze.

Kolokwializm.

 Dodatkowo podróż nie jest przypadkowa

Nie po polsku.

 nie zabrzmieć sceptycznie

Bardzo źle to brzmi.

 wydawały się wcześniej Narratorowi używane, teraz wyglądały na najwyższą klasę stali

A jak to się wyklucza?

 mieli przenieść się

Naturalniej: mieli się przenieść.

 Czuł, że coś jest nie w porządku (choć raczej powinien był myśleć odwrotnie).

Dlaczego odwrotnie? Nic nie rozumiem.

 udało mu się wyjść musiał

Udało mu się wyjść, musiał.

 a co dodatkowo potwierdziło ich sytuację

Nie lepiej opisać, jak teraz wygląda pokój? Zwłaszcza, że zaraz mówisz, że Narrator źle w tej chwili widzi – więc zaczekałabym z tym opisem.

 ale w odróżnieniu od niego na twarzy Doktora

Całe to zdanie jest gramatycznie poplątane i niepoprawne.

nigdy w życiu tak bardzo nie chciał przyłożyć mu jak w tamtym momencie.

Nigdy w życiu tak bardzo nie chciał mu przyłożyć, jak w tamtym momencie.

 Wesele? Kogo?

Czyje?

 podstępie.

Literówka: podstępnie.

 No chyba

No, chyba.

 wyglądał jak ryba wyrzucona na brzeg

W jaki sposób?

 zauważył, że ściany, sufit i nawet schody były

Że są – następstwo czasów.

 miłosne zdjęcia Profesorowej

Czyli jakie zdjęcia?

 kompletnie zapominając

Chyba jednak zupełnie zapomniawszy.

 zawsze z odpowiednią dozą elegancji

Hmm.

 w Domu Weselnym to stało się tradycją

Stało się to tradycją. I nie jest jasne, co się stało tą tradycją.

 każde wesele było organizowane tam w maskach

Każde wesele było tam organizowane jako maskarada.

 zwrócił uwagę jak bardzo słoneczny był dzień

A może: zauważył, jak bardzo słoneczny jest dzień?

 kiedy już wróciły mu wspomnienia tamtego dnia

Powtarzasz "dzień".

 zatwierdził o tym artykuł

Zatwierdził artykuł o tym. Albo: na ten temat.

 Przecież na pewno w maszynie była jakaś wajcha czy pokrętło

I co z tego, skoro źle zadziałało?

 Myśli Narratora stanowiły kwintesencję rozsądku

Nie przesadzajmy,

 Czy pomylenie się w ustawieniu odpowiedniego czasu było absurdalne?

Dlaczego? I lepiej brzmiałaby "pomyłka", unikaj zbędnych "się".

podczas gdy

Podczas, gdy.

 ten podbiegł

Raczej: on podbiegł. To nie jest osoba trzecia.

 Starając się nie dostrzec nagłówka

Raczej: nie czytać nagłówka. Swoją drogą, klisza z tym datowaniem.

 lekko dysząc zamierzał

Lekko dysząc, zamierzał. Czyli zamierzał to zrobić dysząc, czy był zdyszany, zamierzając?

 znowu zaczął pruć naprzód

Nie brzmi to naturalnie.

 dziecięco uniesione czoło

Dziecięco?

 Nazwa została finezyjnie wykuta

Finezyjnie?

 Budynek wyglądał jak po gruntownym remoncie, (…) ale Narratorowi kojarzył się z pobojowiskiem jakie wywołać może jedynie czterodniowe picie.

Zdanie przeczy samo sobie. Z pobojowiskiem, jakie pozostaje po czterodniowym piciu.

 Porzuciwszy szkaradne wspomnienia

Nie mam pojęcia, o co chodzi. Trochę zbyt ą-ę ci Twoi bohaterowie, żeby urządzać popijawy na widoku.

 roiło się

Roi się. Następstwo czasów.

 wciąż, mimo upływu dwóch lat, wesele organizowane było w maskach.

Czyli było organizowane przez dwa lata? Hmm?

 oboje zdecydowanie nie byli już młodzikami

Może jednak: żaden z nich nie był już młodzikiem.

 W końcu znaleźli się pod odpowiednimi drzwiami, ale stanowiło to większy problem, niż zakładali,

Zamotane.

 przy głównym wejściu stało parę znanych im twarzy

Erm… twarzy?

 Który z jego znajomych ma tych samych znajomych co on?

Tych samych znajomych, co. Mogłoby to być jaśniejsze.

 uczepiło się niego

Krótki zaimek: uczepiło się go.

 Pamiętam, że podawaliśmy wspaniały alkohol…

To nic konkretnego.

 uwiesił na nim wzrok

Yyy?

 Mężczyzna memłał maskę

Aliteracja. I maska nie powinna chyba być miękka i memłalna?

 widział jedynie dwie puste dziury.

Oczy jednak widać…

 z tym nieprzyjemnym uczuciem, że zdarzy się coś niedobrego.

No, nie wiem.

 ponownie pojawiającego się na salonach

Powracającego na salony – nie byłoby aliteracji.

 ozdobiony został złotą boazerią.

Sufit?

 problem z głową czy z piciem

Problem z głową, czy z piciem.

 przeprosić za zbytnią dygresję

Przeprosić za dygresję. Ona może być zbędna albo zbyteczna, ale nie zbytnia – czyli za duża, przesadzona.

 zdawał się pełny po ostatnie kąty

Dziwne to jakieś. Kąty – ostatnie?

 Na szczęście mężczyzna bywał już w gorszych sytuacjach (ale na pewno nie w dziwniejszych).

Co to wnosi?

 To jednak wystarczyło, aby pogłębić jego obawy.

Dlaczego?

 rozłożystej białej sukni

Suknia raczej rozkloszowana, niż rozłożysta.

 długiego, brązowego warkocza

Warkocze nosiły raczej wieśniaczki, Profesorowa jako światowa dama miałaby pewnie najszykowniejszy kok na sali.

 ubrać biel jako rozwódka

Ubrać się w biel. Albo włożyć białą suknię.

 krzyknął mężczyzna w fioletowej masce i burgundowym fraku tuż obok Narratora.

Coś tu się zdezorganizowało.

 Narrator zaś z całych sił próbował zrozumieć, kto kryje się pod maską z papuzich piór.

Nie zrozumieć, a dociec. I potknęłam się – gdybyś wyżej zaznaczyła, że tańczy z nią facet w masce z piór, byłoby o niebo jaśniej.

 Na domiar złego jawił się jako urodzony tancerz.

No, i?

 Narrator teraz zaczął nazywać

Narrator zaczął teraz nazywać.

 Oczywiście mężczyzna nie wiedział, czy wciąż nim był, ale miał ogromną nadzieję, że tak.

Chwilę potrwało, zanim to zrozumiałam. Czy wciąż nim jest (następstwo czasów).

 nienawidzili się paskudnie

Dziwnie to brzmi.

 wywnioskował, że ten wciąż myślał,

Wywnioskował, że nadal myśli.

 zawołał zaszlochany

Jak to zrobił?

 On wyglądał jak żaba na elektrowstrząsach

Nie pasuje to do ogólnego tonu.

 głównym wymogiem dla nowego męża ustaliła gibkość i elastyczność na scenie

To nie po polsku. Doznałam oczopląsu.

 Z lubością patrzył

?

 że mężczyzna źle radził sobie z alkoholem i tworzył zeń posłuszną kukiełkę.

Czyli robił kukiełkę z alkoholu. I – następstwo czasów!

 Dokładnie na to czekał

Właśnie na to czekał.

 przez zbitą, cuchnącą alkoholem ciżbę

Ciżba z definicji jest zbita, a nie każda impreza musi być ochlajem. Właśnie wesele w środowisku akademickim raczej by nim nie było, przynajmniej nie oficjalnie.

 Na scenę wkroczyli muzycy

A wcześniej ich nie było?

 prześmiewczą parę

Jak kabareciarze? Czy może jednak komiczną?

 Pierwszy torujący drogę, drugi uczepiony ramienia tego pierwszego.

Ale Doktor jest zbyt napruty, żeby się przepychać? Ponadto – skoro przyjechał tu patrzeć, czemu zaraz się przypiął do baru?

 Nowi goście sprawili, że wyjście z budynku jeszcze bardziej się opóźniło.

To już powiedziałaś.

 Nagle w korytarzu obok doszło do bójki,

To już zjechałam, więc nie będę powtarzać.

 tłum instynktownie odsunął się do tyłu

Ale w korytarzu obok, to za ścianą. Hmm?

 Narratora obchodziło jedynie szybkie podniesienie przyjaciela.

Dziwnie to brzmi.

 Niestety było

Niestety, było.

 Co było prawdą, a czego Narrator nie wiedział, Doktor codziennie wchodził do maszyny, badając przyszłość.

Ee? Ale dlaczego miałoby to nie być prawdą? Jestem skonfudowana.

 co by wezwać

To stylizacja zupełnie z innego worka.

 Tyle że to

Tyle, że to.

 młotem a kowadłem.

Młotem, a kowadłem.

tyle co on

Tyle, co on.

 Doprawdy jego myślenie jawiło się jako mniej niż przeciętne.

Doprawdy, jego myślenie jawiło się jako mniej niż przeciętne. Dziwne.

 zamach ni akt planowany.

Zamach, ni akt planowany.

 

Eej, ja chciałam pisać o maszynie czasu! Wrr :P Logiczna konstrukcja, ale to niestety jedyna pochwała, której mogę udzielić. Styl jest bardzo niestaranny – mam nadzieję, że wypisałam wszystko.

 Ale ten wynalazek jest już dokonany (i zakazany), bo jakiś Sędzia kiedyś spowodował tragedię. Coś tu się nie zgadza.

To samo w sobie miałoby sens, ale sposób pokazania tego jest zbyt zdawkowy i za bardzo "na bieżąco", jakbyś sobie o tym przypomniała w ostatniej chwili. Obeszłoby się bez tego.

 Aha, nie widzę związku między treścią a tytułem.

Ja też niespecjalnie. To już do mojego pomysłu pasowałby bardziej (a i tak słabo, więc nie bój żaby, nie ukradnę).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

O, cześć Anet :) Cieszę się, że się spodobało i dzięki za wizytę.

 

Dzięki też, że swym przybyciem zwróciłaś mi uwagę, że nie odpowiedziałam paru osobom! Miałam chyba wtedy gorszy czas i porzuciłam portal na mniej więcej rok… Więc szybko dziękuję za odwiedziny i komentarze Deirdriu, NoWhereMan, RegTarnino! Błędy za niedługo poprawię :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

 

A, bo zapomniałam: “w krwi” jest mało wymowne (spróbuj), powinno być “we krwi”.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka