- Opowiadanie: Mordecz - Beatrycze

Beatrycze

Pierw­szy mój tekst pu­bli­ko­wa­ny w tym ser­wi­sie. Mam na­dzie­ję, że się spodo­ba :)

Co praw­da ten tekst wy­da­je się być wy­rwa­ny z ja­kiejś więk­szej ca­ło­ści, jed­nak­że ta­ko­wa nigdy nie po­wsta­ła. Cie­kaw je­stem, czy wy­wo­ła on ja­kie­kol­wiek re­ak­cje wśród czy­tel­ni­ków - od ne­ga­tyw­nych po kry­tycz­ne skoń­czyw­szy.

Oceny

Beatrycze

Da­riusz von Ar­chi­tekt uro­dził się w 902 roku. Ma­eger. Mimo ary­sto­kra­tycz­ne­go po­cho­dze­nia, ro­dzi­na Ar­chi­tek­tów nigdy nie na­le­ża­ła do ma­jęt­nych ani zna­czą­cych w świe­cie magii czy wiel­kiej po­li­ty­ki. Ukoń­czył Ma­gicz­ne Przed­szko­le ze śred­nią 5,1, za­pew­nia­jąc sobie miej­sce w Pre­aka­de­mii bez ko­niecz­no­ści zda­wa­nia eg­za­mi­nów wstęp­nych. W la­tach stu­denc­kich wiele czy­tał, głów­nie za­głę­biał się w tre­ści uzna­wa­ne przez kul­tu­ro­znaw­ców za ezo­te­rycz­ne, anar­chicz­ne albo cie­ni­ste. Wcze­sne lata ma­łe­go Da­riu­sza po­le­ga­ły głów­nie na usłu­gi­wa­niu pod­czas ban­kie­tów w cha­rak­te­rze po­mo­cy or­ga­ni­za­tor­skiej i sa­ni­tar­nej. Nigdy nie prze­ja­wiał skłon­no­ści do opo­wie­dze­nia się prze­ciw­ko wie­rze­niom w do­bro­tli­wość Księż­ny Se­le­ste, a ślad jego nie­le­gal­nych za­in­te­re­so­wań zna­lazł miej­sce w pa­pie­rach tylko dla­te­go, że swoją pracę za­li­cze­nio­wą oparł o tek­sty okre­śla­ne jako nie­etycz­ne. Prze­rwy mię­dzy se­me­stra­mi po­świę­cał na po­dró­żach po róż­nych za­kąt­kach Kra­iny. Do­tarł rów­nież do Ża­łob­ne­go Mia­sta, a dzię­ki swo­je­mu po­cho­dze­niu miał oka­zję za­chły­snąć się pięk­nem be­atry­czy. Pierw­sze przy­by­cie od­no­to­wa­no w 925 roku za prze­pust­ką dy­plo­ma­tycz­ną, a od 948 zo­stał w mie­ście na stałe.

Z wy­kształ­ce­nia adept szko­ły pro­tek­cyj­nej, po­nad­to ukoń­czył fa­kul­tet z in­ży­nie­rii tech­ma­tur­gicz­nej. Zna­lazł za­trud­nie­nie w In­sty­tu­cie Tech­no­kra­tycz­nym jako pro­jek­tant i in­sta­la­tor wę­złów nen­tio­ener­ge­tycz­nych. Wkrót­ce stał się ak­tyw­nym dzia­ła­czem w Kra­jo­wym Kręgu, a pod­czas jed­ne­go z wie­ców po­znał ko­bie­tę, z którą póź­niej za­ło­żył ro­dzi­nę. Szczę­śli­we mał­żeń­stwo trwa­ło tylko trzy i pół roku. Mał­żon­ka z dziec­kiem po­ja­wi­ły się w złym miej­scu i cza­sie – nie­kon­tro­lo­wa­na eks­plo­zja in­sta­la­cji ener­ge­tycz­nej na samym środ­ku ulicy uczy­ni­ła go wdow­cem. La­ta­mi też wal­czył w są­dzie z nie­uczci­wym pra­co­daw­cą, który ciął kosz­ta prze­pro­wa­dza­nych kon­trol fe­ler­nych in­sta­la­cji. Nie otrzy­mał jed­nak żad­ne­go za­dość­uczy­nie­nia.

Ostat­nia wia­do­mość o nim po­cho­dzi z fo­to­gra­fii z 960 roku, uwiecz­nio­nej przez dzien­ni­ka­rza ga­ze­ty w Zmien­nym Kręgu, na któ­rym ex-ary­sto­kra­ta spa­ce­ru­je wzdłuż mostu na kilka minut przed wy­pad­kiem ko­mu­ni­ka­cyj­nym. Umie­ra na miej­scu.

U progu do­ro­sło­ści miał jedno ma­rze­nie – odbyć pie­szą piel­grzym­kę do Cie­nia, prze­dzie­ra­jąc się przez ob­sza­ry uzna­ne za nie­moż­li­we do po­ko­na­nia. W kon­tak­tach z in­ny­mi – po­wścią­gli­wy, nieco eks­cen­trycz­ny. Lubił się uśmie­chać. W domu za­zwy­czaj spo­koj­ny ze skłon­no­ścia­mi do hucz­ne­go świę­to­wa­nia i zbie­ra­nia man­da­tów za na­ru­sza­nie ciszy noc­nej. Po utra­cie ro­dzi­ny raz cho­le­ryk, raz me­lan­cho­lik; pro­dukt ożen­ku i tra­gicz­ne­go za­koń­cze­nia. Re­gu­lar­nie uczęsz­czał na spo­tka­nia do psy­cho­lo­gów; po utra­cie naj­bliż­szych nie stwier­dzo­no ten­den­cji sa­mo­bój­czych ani pro­kre­acyj­nych.

 

***

 

Nic jed­nak nie wska­zy­wa­ło na to, żeby Da­riusz von Ar­chi­tekt nie zo­ba­czył te­go­rocz­nych be­atry­czy. Stał wła­śnie przed wej­ściem do Théâtre des Chan­ge­ments, aby za oka­za­niem spe­cjal­ne­go za­pro­sze­nia unik­nąć cią­głe­go mok­nię­cia w desz­czu. Wokół niego stali do­stoj­nie odzia­ni go­ście. Do­mi­no­wa­ła moda dyk­to­wa­na przez miej­sco­wych, lecz nie za­bra­kło wy­raź­nych Kra­jo­wych ak­cen­tów, cha­rak­te­ry­zu­ją­cych się dłu­gi­mi tre­na­mi, wiel­ki­mi pa­ra­so­la­mi, ka­pe­lu­sza­mi o roz­le­głych ron­dach, prze­py­chem i prze­sa­dą.

Ko­ry­ta­rze te­atru były wą­skie, acz nikt spo­śród ocze­ku­ją­cych na przed­sta­wie­nie nie wpa­dał na in­nych. A przy­naj­mniej uni­ka­no nie­za­mie­rzo­nych, nie­tak­tow­nych prób wkrad­nię­cia się w łaski za­moż­nych bądź wpły­wo­wych in­dy­wi­du­ów. W po­wie­trzu do­mi­no­wa­ły mocne per­fu­my, zaś uszy nie­raz ata­ko­wa­ny były ko­men­ta­rza­mi za­chwy­tu, bó­la­mi po­dró­ży, lecz głów­nym te­ma­tem była nie­za­pe­czal­na sztu­ka "Damy w śnie­gu", tak ży­wio­ło­wej!, tak re­ali­stycz­nej!, że tylko nen­jij­ska kul­tu­ra mogła coś ta­kie­go stwo­rzyć. W po­wie­trzu uno­si­ły się po­chwal­ne re­cen­zje oraz po­bu­dza­ją­ce wy­obraź­nie epi­te­ty opi­su­ją­ce nie tylko pięk­no ty­tu­ło­wej damy, ale rów­nież sce­no­gra­fii czy or­kie­stry.

Nagle drzwi na wi­dow­nię zo­sta­ły otwar­te, a uprzed­nio po­in­stru­owa­ni pra­cow­ni­cy wpro­wa­dza­li gości jedno po dru­gim. Kiedy przy­szła kolej na Da­riu­sza, po­sła­no po mło­de­go ne­fe­ria­na. Na po­sęp­ne­go z wy­glą­du in­ży­nie­ra cze­ka­ło inne miej­sce niż pre­zen­to­wa­ne całej resz­cie krze­sło na wi­dow­ni. Idąc bocz­nym ko­ry­ta­rzem, szyb­ko do­tar­li na górę, do po­ko­ju z bal­ko­nem. Cze­ka­ła tam blada ma­ega­rian­ka w sile wieku. Jej ala­ba­stro­wa, bujna fry­zu­ra przy­sła­nia­ła czer­wo­ne oczy, a po­wab­ny uśmiech czy­nił z niej ką­śli­wą be­styj­kę; zu­peł­nie różną od za­pro­szo­ne­go go­ścia. Da­riusz usiadł obok, po czym bez słowa skie­ro­wał wzrok na scenę. W ka­na­le dla or­kie­stry za­sie­dli sami naj­lep­si mu­zy­cy po tej stro­nie Sto­li­cy, a nad nimi, spod czer­wo­nej kur­ty­ny, uno­si­ły się świa­tła lam­pio­nów.

– Jak się czu­jesz, ko­cha­nie? – ko­bie­ta za­py­ta­ła czule, za­cho­wu­jąc wcze­śniej wy­pra­co­wa­ny dy­stans. Nie mogła znieść jego smut­ne­go wy­ra­zu twa­rzy to­wa­rzy­szą­ce­go mu od lat.

– Pro­szę, nie na­zy­waj mnie tak – Da­riusz od­parł, wier­cąc się w nie­wy­god­nym fo­te­lu. Nalał po lamp­ce wina sto­ją­ce­go na sto­li­ku przy wej­ściu. Kul­tu­ra Sto­li­cy na­ka­zy­wa­ła witać damy, zwłasz­cza żony, na­pit­kiem czer­wo­nym jak krew i słod­kim jak miód. Kiedy ko­bie­ta spró­bo­wa­ła wina, jej uśmiech tylko się za­ognił.

Świa­tła przy­ga­sły. Oczy wszyst­kich zo­sta­ły skie­ro­wa­ne na mu­zy­ków, je­dy­nych wi­docz­nych po­śród morza cieni. Nim cisza za­le­gła na dobre, na­stą­pi­ła fala po­chrzą­ki­wań oraz osten­ta­cyj­nych krzy­ków.

Dama spo­glą­da­ła to na Da­riu­sza, to na mu­zy­ków. Ruch pierw­szych smycz­ków wy­peł­nił prze­strzeń dźwię­kiem, potem do zbłą­ka­nych nut do­łą­czy­ły me­lo­die fle­tów. Lekki ton przy­po­mi­nał in­kan­ta­cje wpro­wa­dza­ją­cą nie­świa­do­mych wi­dzów w roz­luź­nio­ny na­strój.

– Nie mo­żesz być dla sie­bie taki su­ro­wy. To nie twoja wina, że tam­te­go dnia umar­łam – ko­bie­ta po­wie­dzia­ła znacz­nie ci­szej. Ton wy­po­wie­dzi nie su­ge­ro­wał wy­ba­cze­nia, a ra­czej do­bi­cie sie­dzą­ce­go obok milcz­ka.

Da­riusz ode­tchnął głę­biej.

– Nie mogę sobie wy­ba­czyć, że nie było mnie tam­te­go dnia. Po pro­stu – zro­bił prze­rwę na łyk wina – po pro­stu…

Moc­niej­sze ude­rze­nie cym­bał­ków i in­stru­men­tów dę­tych cał­ko­wi­cie roz­pro­szy­ło Da­riu­sza. Wi­dow­nia wręcz za­mar­ła na po­waż­niej­sze, wpro­wa­dza­ją­ce od­po­wied­ni kli­mat tony. Naj­młod­si, za­cią­gnię­ci pod przy­mu­sem na spek­takl, krzyk­nę­li gło­śniej pod wpły­wem emo­cji, a potem za­mar­li z wra­że­nia. Opie­ku­no­wie zre­zy­gno­wa­li z uci­sza­nia, wsłu­chaw­szy się w sztu­kę pre­zen­to­wa­ną przez naj­lep­szych z naj­lep­szych. Po­nu­ry ton gęst­niał coraz bar­dziej, a gwał­tow­ne za­koń­cze­nie za­dzia­ła­ło ni­czym za­klę­cie. Gapie onie­mie­li, nie wy­da­li z sie­bie nawet wes­tchnie­nia za­chwy­tu, kiedy dy­ry­gent ła­mią­cym ude­rze­niem ba­tu­ty wy­ci­szył całą salę, włącz­nie z mu­zy­ka­mi.

Dla ko­bie­ty był to wy­star­cza­ją­cy znak, by wresz­cie wy­cią­gnąć spod stołu tecz­kę i przy­jąć bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­ną formę. W prze­cią­gu kilku chwil bladą ma­ege­rian­kę za­stą­pi­ła syl­wet­ka zmien­no­kształt­ne­go o zie­lo­nych oczach i spi­ło­wa­nych w po­ło­wie, wy­sta­ją­cych kłach. Mruk­nął coś o uldze z po­wro­tu do mę­skiej po­sta­ci, wstu­ku­jąc w zamek od­po­wied­ni kod. Tecz­ka wy­pro­sto­wa­ła się ni­czym żądny piesz­czot sier­ściuch, a wy­dru­ko­wa­ne flu­ore­scen­cyj­nym tu­szem kart­ki po­zwa­la­ły cie­szyć się ra­por­tem bez ko­niecz­no­ści za­pa­la­nia świa­tła.

W końcu nie chcie­li osła­biać uroku rzu­co­ne­go przez mi­strza or­kie­stry.

To wszyst­ko był fałsz. Zjazd zna­mie­ni­to­ści, be­atry­cze, sztu­ka. Fał­szy­wi byli Da­riusz oraz jego mał­żon­ka. Mi­łość owdo­wia­łe­go in­ży­nie­ra od­two­rzo­no na pod­sta­wie jego wspo­mnień przed­sta­wio­nych psy­cho­lo­go­wi. Tak się aku­rat zło­ży­ło, że po tra­ge­dii, jesz­cze żywy Da­riusz tra­fił na ko­zet­kę do re­cen­se­rów, któ­rzy skru­pu­lat­nie wy­son­do­wa­li jego oso­bo­wość, zmo­dy­fi­ko­wa­li emo­cje, dzię­ki czemu w nie­dłu­gim cza­sie stwo­rzy­li nie­moż­li­wą do wy­le­cze­nia pa­cyn­kę. Pracy przy nim nie było zbyt wiele, w do­dat­ku ani me­to­dy Kasty, ani dra­co­lin­gów nie miały prawa tego wy­kryć. Pro­blem na­to­miast za­czy­nał się, kiedy wy­ko­rzy­sty­wa­no wi­ze­ru­nek za­bi­te­go w wy­pad­ku in­ży­nie­ra. Wpraw­dzie nigdy ciała nie od­na­le­zio­no, po­nie­waż na chwi­lę przed zda­rze­niem, re­cen­ser-opie­kun prze­niósł jego zwło­ki do bez­piecz­ne­go miej­sca, a pod reszt­ka­mi po­jaz­du po­zo­sta­wio­no kilka frag­men­tów imi­tu­ją­cych koń­czy­ny. Eks­per­ci uzna­li, że po­zo­sta­ło­ści wy­lą­do­wa­ły w rzece i nie było po­trze­by ich wy­ła­wiać.

Życie Da­riu­sza von Ar­chi­tek­ta na­le­ża­ło teraz do Hessa, któ­re­mu nie spiesz­no było wró­cić do swo­jej ory­gi­nal­nej po­sta­ci. Nowy wła­ści­ciel oso­bo­wo­ści wy­cho­dził z za­ło­że­nia, że nawet o skra­dzio­ną toż­sa­mość na­le­ży dbać, dla­te­go wy­pro­sił od prze­ło­żo­ne­go, by pod­czas be­atry­czy przy­brał po­stać tra­gicz­nie zmar­łej żony.

– Przejdź­my do in­te­re­sów – zmien­no­kształt­ny o zie­lo­nych oczach za­pro­po­no­wał. Mó­wi­ło się, że na pod­sta­wie ko­lo­ru ślepi ochrzczo­no go imie­niem Gre­en­dy­ed.

Dla pew­no­ści ro­zej­rze­li się po sali. Mu­zy­cy roz­po­czy­na­li ko­lej­ny utwór. Oczy­wi­ście mu­zy­cy-re­cen­se­rzy, spe­cja­li­ści od otu­ma­nia­nia tłumu, zwłasz­cza ta­kie­go, który nie sta­wiał oporu, aby przyjść na spek­takl. Wśród wi­dow­ni dzia­ła­ło kilku zmien­no­kształt­nych w prze­bra­niu, któ­rych za­da­niem było spraw­dze­nie, czy któ­ryś z przy­by­łych gości nada­wał­by się na ro­ku­ją­ce­go kan­dy­da­ta do za­si­le­nia roju.

Lecz be­atry­cze w Théâtre des Chan­ge­ments nie na­le­ża­ły do mi­sty­fi­ka­cji. To było praw­dzi­we do­zna­nie, o któ­rym na­stęp­ne­go dnia na­pi­szą w ga­ze­tach, po­nie­waż za­ro­bi na sie­bie peł­ny­mi wi­dow­nią po ile­kroć zo­sta­nie wy­sta­wio­ne. Wielu z gości wróci do domu z do­bry­mi wspo­mnie­nia­mi, a tylko nie­licz­ni srogo po­ża­łu­ją, że po­czu­li usil­ną po­trze­bę ob­co­wa­nia z kul­tu­rą wyż­szą. Na szczę­ście żaden agent Kasty ani dra­co­ling nigdy nie za­wi­ta­li na sa­lo­ny tak do­stoj­ne­go wy­da­rze­nia, jakim były be­atry­cze. Pół­smo­ki to, mó­wiąc de­li­kat­nie, pry­mi­ty­wy ży­wią­ce się wy­łącz­nie spa­lo­ny­mi tru­chła­mi zna­le­zio­ny­mi na śmiet­ni­ku. Ich prze­cięt­ne móżdż­ki nigdy nie wy­kształ­ci­ły po­trze­by do­świad­cze­nia cze­goś głęb­sze­go niż pół litra wódki. A gdyby jed­nak miały chwi­lę sła­bo­ści i przy­szły na przed­sta­wie­nie, re­cen­se­rów za­stą­pi­li­by praw­dzi­wi ar­ty­ści. Po­dob­nie rzecz się miała z agen­ta­mi Kasty, któ­rzy w prze­ci­wień­stwie do pry­mi­ty­wów, nie po­tra­fi­li ot tak wy­kryć zmien­no­kształt­nej ma­ni­pu­la­cji.

– Uwiel­biam be­atry­cze! – po­wie­dział za­chwy­co­ny Gre­en­dy­ed. – Nic tak nie cie­szy, jak cała pula kan­dy­da­tów na daw­ców oso­bo­wo­ści albo przy­szłych zmien­no­kształt­nych. Je­że­li wy­stą­pie­nie bę­dzie na­praw­dę dobre, za­in­spi­ru­je­my mło­dych do zo­sta­nia ak­to­ra­mi, a potem pój­dzie jak z płat­ka.

– Dzi­siaj jest pierw­szy dzień wy­stę­pu wscho­dzą­cej gwiaz­dy, Zofii Hals? – Da­riusz za­py­tał, wy­piw­szy do końca swój kie­li­szek. Na­law­szy sobie do pełna, za­pro­po­no­wał drugą ko­lej­kę zie­lo­no­okie­mu, lecz ten od­mó­wił.

– Naj­pierw in­te­re­sy, potem świę­to­wa­nie – po­wtó­rzył, tym razem o wiele po­waż­niej­szym tonem.

Po­ło­żo­ne na stole kart­ki za­wie­ra­ły ścia­ny tek­stu, mro­wie wy­kre­sów oraz sche­ma­tów, wszyst­kie o ostat­niej serii nie­po­wo­dzeń, a winę za to po­no­si­li zwo­len­ni­cy idei psy­cho­lo­gii sto­so­wa­nej, wy­kre­owa­nej przez He­ge­mo­na i me­dium na­zwa­nym In­ter­ne­tem.

Wspo­mnia­ny In­ter­net miał być miej­scem wol­nym od zwo­len­ni­ków Se­le­ste oraz Ojca Na­ro­dów – wło­da­rzy od­po­wied­nio Kra­iny i Ża­łob­ne­go Mia­sta Nenji. Dzię­ki prze­bie­gło­ści He­ge­mo­na, zdo­ła­no spraw­nie pod­sy­cać ra­si­stow­skie oraz ra­dy­kal­ne za­pę­dy, za­ognia­jąc trwa­ją­ce od lat kon­flik­ty po­mię­dzy tra­dy­cjo­na­li­sta­mi a re­wo­lu­cjo­ni­sta­mi. Nie­moż­li­wy do opa­no­wa­nia przez Służ­bę Bez­pie­czeń­stwa chaos miał stać się gwoź­dziem do trum­ny agen­tów Kasty oraz po­cząt­kiem upad­ku Nenji. Tak się jed­nak nie stało, po­nie­waż sam lider opo­wie­dział się prze­ciw­ko Kró­lo­wej, a w akcie de­spe­ra­cji prze­niósł me­dial­ną burzę na re­cen­se­rów.

Od mie­się­cy pro­wa­dzo­ne były re­gu­lar­ne czyst­ki, a po­pu­la­cja zmien­no­kształt­nych zmniej­szy­ła się o ponad po­ło­wę. Po­skro­mie­nie po­ten­cja­łu In­ter­ne­tu spra­wi­ło, że wolne umy­sły tylko uod­por­ni­ły się na do­tych­cza­so­we formy ma­ni­pu­la­cji. Mło­dzi i no­wo­cze­śni coraz trud­niej ule­ga­li tra­dy­cyj­nym po­ku­som oraz wy­pa­cze­niom, przez co grono po­ten­cjal­nych kan­dy­da­tów za­czę­ło maleć. Na szczę­ście zo­sta­li jesz­cze za­ścian­ko­wi, za­pa­trze­ni w Se­le­ste po­szu­ki­wa­cze pięk­na w kul­tu­rze wy­so­kiej. Ale i oni kie­dyś się skoń­czą lub, co gor­sza, uod­por­nią na zmien­no­kształt­ny wpływ.

– Za­czy­na­my przy­po­mi­nać kur­cza­ka z ob­cię­tą głową – pod­su­mo­wał zie­lo­no­oki, po­da­jąc ko­lej­ne kart­ki. – In­ter­net zo­stał zdo­mi­no­wa­ny przez Kastę, wy­ła­pu­ją prak­tycz­nie każdy nasz bez­po­śred­ni kon­takt. Pocz­ta pan­to­flo­wa staje się coraz bar­dziej ry­zy­kow­na. Gdyby nie ten pie­przo­ny He­ge­mon oraz idea znisz­cze­nia od we­wnątrz Nenji, to byśmy wciąż kon­ty­nu­owa­li ba­da­nia wpły­wu cy­ber­prze­strze­ni na jego użyt­kow­ni­ków.

– Nie za­po­mi­naj o Po­łdy­ka­nach i tym sa­mo­zwań­czym synu Se­le­ste – dodał Da­riusz. – Od chwi­li po­raż­ki Kró­lo­wej pod Żą­dłem mo­że­my za­po­mnieć o przy­by­wa­niu ko­lej­nych wy­spe­cja­li­zo­wa­nych agen­tów.

– Wy­bi­ja­ją nas jak kacz­ki, w do­dat­ku nie­dłu­go umrze­my śmier­cią na­tu­ral­ną, sło­wem: mamy prze­rą­ba­ne. – Gre­en­dy­ed nalał sobie kie­li­szek wina.

Wró­ci­li do oglą­da­nia spek­ta­klu. Zmien­no­kształt­ni od­po­wie­dzial­ni za udźwię­ko­wie­nie po­tra­fi­li cza­ro­wać bez uży­wa­nia magii. Po­wol­na me­lo­dia, wpro­wa­dza­ją­ca zi­mo­wy na­strój tylko utwier­dzi­ła w prze­ko­na­niu, że je­że­li w po­przed­nim wcie­le­niu re­cen­se­rzy rów­nież zaj­mo­wa­li się chwy­ta­ją­cą za serca mu­zy­ką, to teraz po­tra­fi­li do­pro­wa­dzić wraż­li­we­go słu­cha­cza do eks­ta­zy. Cięż­kie tony wio­lon­cze­li oraz de­li­kat­ność skrzy­piec, po­łą­czo­ne z oka­zjo­nal­ny­mi wy­stę­pa­mi dzwo­necz­ków spra­wia­ły wra­że­nie, że słu­chacz na­ma­cal­nie tra­fiał do kra­iny mrozu i śnie­gu. Do­mi­nu­ją­cy w utwo­rze flet zmu­szał do ukła­da­nia wła­snych słów w rytm wy­gry­wa­nej me­lo­dii. Nawet je­że­li słu­cha­cze ple­tli głu­po­ty pod no­sa­mi, nie po­tra­fi­li tego po­wstrzy­mać.

W takim na­stro­ju na sce­nie po­ja­wi­ła się okry­ta nie­bie­ską płach­tą po­stać w masce z twa­rzą tak ka­mien­ną, że tylko lód mógł w niej żło­bić uczu­cia. Usiadł­szy na je­dy­nym na sali po­wa­lo­nym pniu drze­wa, ge­stem wpro­wa­dzał, zgod­nie z me­lo­dią, ko­lej­ne ele­men­ty kra­jo­bra­zu – ośnie­żo­ne góry, po­kry­te bia­łym pu­chem drze­wa, ma­kie­ty le­śnych zwie­rząt. Po chwi­li miej­sce akcji nie przy­po­mi­na­ło sceny, a za­śnie­żo­ny gór­ski za­gaj­nik. Za­ma­sko­wa­na po­stać ukło­ni­ła się nisko, za­słu­gu­jąc sobie na morze okla­sków.

Ubra­na na jasno dziew­czy­na po­ja­wi­ła się na sce­nie, zzięb­nię­ta, prze­my­ka­ją­ca mię­dzy pnia­mi drzew. Cze­goś szu­ka­ła, z pew­no­ścią cie­pła. Kiedy pod­cho­dzi­ła do ma­kiet zwie­rząt, te ucie­ka­ły od niej. Dziew­czy­na bez­sil­nie pa­trzy­ła na swoją ko­lej­ną po­raż­kę. Po dru­giej stro­nie sceny po­ja­wi­ła się po­stać w płach­cie o cie­płych bar­wach. Był to młody męż­czy­zna, do któ­re­go krzyk­nę­ła "Bra­cie!", po­dą­ża­jąc za nim. Znik­nę­li za opa­da­ją­cą kur­ty­ną.

Lekko trzeź­wie­ją­cy wi­dzo­wie znowu zo­sta­li pod­da­ni mu­zycz­nej te­ra­pii, zaś za­sia­da­ją­cy na bal­ko­nie zmien­no­kształt­ni wró­ci­li do roz­mo­wy.

Da­riusz w końcu zrzu­cił z sie­bie maskę ma­ege­ra ze Sto­li­cy, aby zo­stać sta­rym i nie­odzow­nym Hes­sem, do któ­re­go wi­do­ku przy­wyk­nął zie­lo­no­oki.

– W wia­do­mo­ści, którą do­sta­łem, pi­sa­łeś o gwał­tow­nych zmia­nach – Hess roz­po­czął, ocze­ku­jąc na ko­lej­ny akt sztu­ki.

– Mu­si­my dzia­łać szyb­ko, póki jesz­cze je­ste­śmy w sta­nie się zor­ga­ni­zo­wać. Na naj­bliż­szym spo­tka­niu mam naj­więk­sze szan­se objąć pie­czę głów­no­do­wo­dzą­ce­go, tak więc wolę dzia­łać z wy­prze­dze­niem i już wpro­wa­dzić co waż­niej­szych w mój plan.

– Za­czy­na­jąc ode mnie – spro­sto­wał Hess. Przed spek­ta­klem wy­mie­nił parę zdań z nad­rząd­ca­mi. Żaden nie po­dzie­lił się in­for­ma­cja­mi o nowym głów­no­do­wo­dzą­cym. Takie in­for­ma­cje z pierw­szej ręki ozna­cza­ły wy­łącz­nie kło­po­ty.

– Fron­to­wi gra­cze za­wsze przyj­mu­ją na sie­bie naj­wię­cej ob­ra­żeń – zie­lo­no­oki wy­ja­śnił, spraw­dza­jąc re­ak­cję roz­mów­cy.

Hess za­cho­wał ka­mien­ną twarz. Lo­jal­ność wobec misji Kró­lo­wej zo­bo­wią­zy­wa­ła do po­świę­ceń, wli­cza­jąc w to wła­sne życie. Z tymże Hess był tylko sze­re­go­wym re­cen­se­rem, zaś prze­dłu­że­niem ra­mie­nia jej Kró­lew­skiej Mości byli głów­no­do­wo­dzą­cy z nie­sław­nym He­ge­mo­nem na czele. Nad­zor­cy, w tym i Gre­en­dy­ed, sta­no­wi­li od­dziel­ną grupę, bę­dą­cą gło­si­cie­lem je­dy­ne­go słusz­ne­go słowa oraz jego in­ter­pre­ta­to­rem. Mimo to wszy­scy wie­dzie­li, jaki cel im przy­świe­cał, a po­dział na sze­re­go­wych i nad­zor­ców miał cha­rak­ter czy­sto for­mal­ny. Acz­kol­wiek ktoś roz­ka­zy wy­da­wać mu­siał.

Aby nieco osło­dzić sobie widok nad­cho­dzą­cej burzy, Hess nalał ko­lej­ną lamp­kę wina. Do­cho­dził do wnio­sku, że im wię­cej wy­pi­je, tym ła­twiej przyj­mie do wia­do­mo­ści wy­tycz­ne.

– Prze­stu­dio­wa­łem wszyst­kie moż­li­wo­ści, jakie były do­stęp­ne. – W gło­sie Gre­en­dy­eda do­mi­no­wa­ła duma. – Do­tar­łem do two­ich ar­chi­wów i co się oka­za­ło, za życia na­le­ża­łeś do jed­nych z naj­lep­szych trans­plan­to­lo­gów w szpi­ta­lu w Węźle Cen­tral­nym. Już jako re­cen­ser czę­sto po­chła­nia­łeś umy­sły ści­słe, głów­nie in­ży­nie­rów za­trud­nio­nych w In­sty­tu­cie Tech­no­kra­tycz­nym, nie po­rzu­ca­jąc wcze­śniej wy­uczo­ne­go za­wo­du. Au­ten­tycz­ność Da­riu­sza von Ar­chi­tek­ta jest ko­ron­nym do­wo­dem two­jej wszech­stron­no­ści. Jak już się pew­nie do­my­ślasz, za­mie­rzam wy­ko­rzy­stać twój po­ten­cjał, ofe­ru­jąc za­so­by tka­nek nie­gdyś ży­wych oraz kom­po­nen­tów tech­nicz­nych. Opra­cu­jesz pro­to­typ trupa ste­ro­wa­ne­go przy uży­ciu fal ra­dio­wych.

– Li­czysz na to, że armia ma­szyn wy­peł­ni luki w na­szych sze­re­gach? – Po­mi­mo żar­to­bli­we­go tonu, żad­ne­mu zmien­no­kształt­ne­mu nie było do śmie­chu. Tak ku­rio­zal­ny po­mysł nie miał szans wy­pa­lić, zwłasz­cza w ich obec­nej sy­tu­acji. Tego jed­nak Hess nie miał od­wa­gi po­wie­dzieć na głos.

– Nie zro­zu­mia­łeś. Ten pro­to­typ, może nawet sama plot­ka o jego po­wsta­wa­niu, za­in­te­re­su­je Ojca Na­ro­dów, a za nim pójdą sznu­rem wszy­scy agen­ci Kasty z dra­co­lin­ga­mi na czele. Przy po­myśl­nych wia­trach mo­że­my stwo­rzyć pod­wa­li­ny nowej jed­nost­ki – od­por­nej na in­dok­try­na­cję, nie­wraż­li­wej na ból oraz bez­względ­nej w boju. Wyż­szy po­ziom ne­kro­man­cji bez ko­niecz­no­ści ucie­ka­nia się do magii!

– A wy bę­dzie­cie w tym cza­sie fe­to­wać mój suk­ces?

Roz­mo­wę prze­rwa­no, po­nie­waż pod­nie­sio­na kur­ty­na za­sy­gna­li­zo­wa­ła ko­lej­ny akt.

Na sce­nie po­now­nie za­go­ści­ła dziew­czy­na w ja­snym stro­ju, a za nią po­dą­żył upiór w ka­mien­nej masce. Tym razem ich stro­je nieco się zmie­ni­ły – ak­tor­ce za­wie­szo­no wzdłuż ciała lamp­ki w dwóch ko­lo­rach. Cie­płe i chłod­ne barwy za­pa­la­ły się raz po raz, kon­tra­stu­jąc z zi­mo­wą sce­ne­rią oraz błę­kit­ny­mi świa­tła­mi za­wie­szo­ny­mi na szyi upio­ra. Para krę­ci­ła się wokół po­wa­lo­ne­go drze­wa, lecz to dziew­czy­na do­mi­no­wa­ła w tym oso­bli­wym związ­ku, a jej śpiew tylko do­peł­niał gło­śne i skocz­ne brzmie­nia or­kie­stry. Zdy­sza­na usia­dła na pniu, cał­kiem igno­ru­jąc ko­kie­te­ryj­ne­go to­wa­rzy­sza. Ge­stem dłoni przy­wo­łał do sie­bie mu po­dob­nych. Z róż­nych ele­men­tów sceny za­czę­ły wy­ła­niać się ko­lej­ne po­sta­cie z lamp­ka­mi po­dob­ny­mi do tych no­szo­nych przez upio­ra. W tam­tej chwi­li ra­dość mu­zy­ków przy­bra­ła bar­dziej mrocz­ne zna­mio­na. Błę­kit­ne świa­tła za­la­ły scenę, a no­si­cie­le, za dyk­ta­tem mu­zy­ków, za­czę­li czcić ak­to­ra w ka­mien­nej masce. Stro­je pod­da­nych mó­wi­ły jasno – bez­dom­ni, że­bra­cy, ka­le­cy, łach­ma­nia­rze – po­szu­ki­wa­cze uko­je­nia w upior­nym świe­tle. Wtem dama swo­imi ja­sny­mi ko­lo­ra­mi wy­bi­ła się nad po­zo­sta­łych. Ota­cza­jąc ich swoją opoką, ga­si­ła błę­kit­ne lamp­ki, za­pa­la­jąc wła­sne. Od­mie­nie­ni w cu­dow­ny spo­sób pa­da­li do stóp, a potem od­cho­dzi­li ze sceny, aż zo­sta­ła ich dwój­ka. Dama i upiór okra­sze­ni błę­ki­tem pa­trzy­li na sie­bie z wro­go­ścią, lecz żadne nie chcia­ło za­ata­ko­wać. Cof­nę­li się, zni­ka­jąc w tym samym cza­sie ze sceny.

Stan­dar­do­wa tak­ty­ka, po­my­ślał Hess, ana­li­zu­jąc każdy za­pre­zen­to­wa­ny gest. Do­pie­ro teraz zdo­łał zro­zu­mieć, że oto­czo­na cie­pły­mi bar­wa­mi dziew­czy­na to Zofia Hals, wscho­dzą­ca gwiaz­da, o któ­rej tyle mó­wio­no przed przed­sta­wie­niem.

Wraz z Gre­en­dy­edem uśmiech­nę­li się po­nu­ro. Po­śród re­cen­se­rów utar­ło się po­wie­dze­nie, że udane be­atry­cze są okre­sem żniw. Tym razem dzier­żą­cym kosę był wal­czą­cy z ko­bie­tą upiór.

Po krót­kim an­trak­cie za­pa­lo­no na nowo re­flek­tor, który bla­skiem prze­szył płót­no przed­sta­wia­ją­ce gwieź­dzi­stą noc. W jego świe­tle po­now­nie po­ja­wi­ła się dziew­czy­na. Jej jasne barwy przy­ga­sa­ły, jakby ba­te­rie pod­trzy­mu­ją­ce dzia­ła­nie lam­pek wła­śnie stra­ci­ły swą moc. Gdy te cał­ko­wi­cie zga­sły, a ak­tor­ka osu­nę­ła się na po­wa­lo­ny pień, chłod­ne ko­lo­ry ogar­nę­ły całą scenę. Po­zba­wio­na ru­mień­ców twarz oraz szyb­kie od­de­chy to­wa­rzy­szy­ły ro­man­tycz­nej me­lo­dii wy­gry­wa­nej na fle­cie. Zofia Hals wy­glą­da­ła zu­peł­nie ina­czej jak jesz­cze chwi­lę temu, jakby przed­wcze­śnie przej­rza­ła na oczy i zro­zu­mia­ła, czym tak na­praw­dę stał się spek­takl. Wszyst­kie te obawy znik­nę­ły wraz z po­ja­wie­niem się upio­ra. Nie wy­glą­dał na wrogo na­sta­wio­ne­go, wręcz prze­ciw­nie. Po­wol­ny­mi su­sa­mi zbli­żał się do niej, wy­ra­ża­jąc swój po­dziw oraz kom­ple­men­tu­jąc jej po­kry­wa­ną lodem twarz. Pa­trzył to na nią, to na wi­dow­nię, ob­ser­wu­jąc za­cho­wa­nie tłumu.

Nie ma uciecz­ki, rzekł upiór.

Po­tęż­ne świa­tło re­flek­to­ra ude­rzy­ło zza kulis wprost na gro­te­sko­we­go żni­wia­rza w masce. Uciekł, po­zo­sta­wia­jąc na dziew­czy­nie na­szyj­nik z płat­ków śnie­gu. Ten jed­nak szyb­ko znik­nął, a na sce­nie po­ja­wił się ne­fe­rian oto­czo­ny jasną po­świa­tą. Od­mie­nił po­grą­żo­ną w chło­dzie ak­tor­kę, a ta sko­czy­ła na niego, ści­ska­jąc w po­dzię­ko­wa­niach. Jej ra­dość była tak au­ten­tycz­na, tak praw­dzi­wa, jakby rze­czy­wi­ście ura­to­wał ją przed naj­gor­szym. A potem oboje opu­ści­li scenę, bie­gnąc ile sił w no­gach.

Hess po­czuł, jak jego po­zba­wio­ne cy­wi­li­zo­wa­nych od­ru­chów serce ło­mo­ta­ło moc­niej. Z tru­dem ukry­wał zbie­ra­ją­ce w nim po­żą­da­nie. Gre­en­dy­ed ska­kał w krze­śle przy bar­dziej in­te­re­su­ją­cych chwi­lach, a na wieść o braku uciecz­ki, nie­mal nie wydał z sie­bie en­tu­zja­stycz­ne­go okrzy­ku. Kiedy tylko opa­dła kur­ty­na, a or­kie­stra przy­go­to­wy­wa­ła wi­dow­nię do ko­lej­ne­go aktu, re­cen­se­rzy po­sta­no­wi­li spo­żyt­ko­wać ze­bra­ne emo­cje na bar­dziej przy­szło­ścio­we plany.

Za­czął zie­lo­no­oki:

– Mu­si­my wy­co­fać się z Nenji. Sy­tu­acja jest kry­tycz­na. Na naj­bliż­szym ze­bra­niu prze­ko­nam po­zo­sta­łych nad­rząd­ców do re­ali­za­cji Pro­jek­tu Za­ćmie­nie. Je­że­li plot­ka o in­ży­nie­rze-ne­kro­man­cie oraz owo­cach jego pracy okaże się praw­dzi­wa, twoje dzia­ła­nia będą sta­no­wi­ły do­sko­na­łą przy­kryw­kę dla na­szych dzia­łań. Otrzy­masz kilku po­moc­ni­ków, z któ­ry­mi utwo­rzy­cie drugi front. Wasz ob­szar dzia­ła­nia obej­mie Lu­do­wy Krąg; ja oraz We­sloth zmo­bi­li­zu­je­my siły w Kra­jo­wym oraz Zmien­nym. W ten spo­sób przy­naj­mniej jedna grupa się prze­drze.

– A z dru­gie­go zro­bią sito – oznaj­mił Da­riusz, pa­trząc na roz­ry­so­wa­ną kart­kę. Plan wy­glą­dał za­chę­ca­ją­co, lecz poza jego wy­obra­że­niem była prze­mia­na zwy­kłe­go śmier­tel­ni­ka, czy też świe­że­go trupa, w ma­szy­nę bo­jo­wą. Po gło­wie Da­riu­sza cho­dzi­ła jesz­cze jedna wąt­pli­wość: – Nie za­po­mnia­łeś, że je­stem wy­łącz­nie agen­tem, a nie nad­rząd­cą?

Zie­lo­no­oki uśmiech­nął się ta­jem­ni­czo.

– Nie po­wi­nie­nem wy­prze­dzać wy­da­rzeń, lecz skoro jako pierw­szy usły­sza­łeś o wdro­że­niu w życie pro­jek­tu, to rów­nież po­wi­nie­neś usły­szeć o swoim awan­sie. Pod­czas ostat­niej za­wie­ru­chy wy­ka­za­łeś hart ducha i wolę walki, a twoja trzeź­wa ocena sy­tu­acji po­zwo­li­ła ogra­ni­czyć stra­ty w agen­tach do mi­ni­mum. Długo nad tym dys­ku­to­wa­li­śmy i do­szli­śmy do wnio­sku, że otrzy­masz awans na nad­rząd­cę, a do ze­spo­łu przy­dzie­li­my tych, któ­rzy mają u cie­bie dług wdzięcz­no­ści. Za dwa ty­go­dnie, jak już ogło­szą mnie głów­no­do­wo­dzą­cym, udzie­lę swego bło­go­sła­wień­stwa oraz za­ini­cju­ję plan, dzię­ki któ­re­mu uzy­ska­my cho­ciaż cień szan­sy na prze­trwa­nie. Naj­wyż­szy czas na­ro­bić za­mie­sza­nia, uciec pod przy­kryw­ką cha­osu, do­łą­czyć do na­szych braci na po­łu­dniu i znisz­czyć raz na za­wsze Po­łdy­ka­nów oraz zdraj­ców opo­wia­da­ją­cych się za Po­stem. Taka jest wola Kró­lo­wej!

Kur­ty­na po­now­nie unio­sła się, uka­zu­jąc tym razem parę ak­to­rów o ja­snej aurze, wokół któ­rych tań­czy­ły po­sta­cie oto­czo­ne chło­dem. Cho­ciaż po­cząt­ko­wo świa­tło po­ko­ny­wa­ło su­ge­styw­ny mrok, bę­dą­cy w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia wi­docz­nie sła­bli. Dziew­czy­na pła­ka­ła, drża­ła na samą myśl o tym, co się może stać. Wi­dow­nia pa­trzy­ła z za­par­tym tchem na wi­ru­ją­cy ta­niec, a część pod­nio­sła głos, gdy na scenę wkro­czył upiór w ka­mien­nej masce.

Świa­tło re­flek­to­rów ośle­pia­ło pa­trzą­cą przed sie­bie ak­tor­kę. Sce­ne­ria, mu­zy­ka, wi­ru­ją­ce wokół syl­wet­ki – wszyst­ko wy­da­ło się takie re­ali­stycz­ne, że nie mogła przy­jąć do wia­do­mo­ści, że jest tylko pion­kiem w czy­jejś grze. Skrzy­wi­ła usta, łkała cicho, bła­ga­jąc o pomoc, lecz nie była do końca pewna, czy wi­dow­nia po dru­giej stro­nie nie jest wy­łącz­nie wy­two­rem jej wy­obraź­ni.

Hess oraz Gre­en­dy­ed czuli pa­nu­ją­ce wśród wi­dow­ni emo­cje, pod­nie­co­ne od­de­chy, za­chwy­co­ne na­stro­jo­wą mu­zy­ką po­sta­ci. Gdy upiór łamał czwar­tą ścia­nę swo­imi osten­ta­cyj­ny­mi wy­stą­pie­nia­mi, zdra­dzał dziew­czy­nie, że ktoś po tej dru­giej stro­nie mógł­by ją ura­to­wać. To pod­ju­dza­ło ak­tor­kę do bar­dziej wzmo­żo­nych, da­rem­nych wy­sił­ków.

Nie ma uciecz­ki, po­wta­rzał upiór. Zbli­żyw­szy się do sie­dzą­cej pary, po­rwał za scenę sie­dzą­ce­go przy niej obroń­cę. Po­zba­wio­na opie­ki dziew­czy­na pa­trzy­ła, jak to łach­ma­nia­rze, że­bra­cy, ka­le­cy i bez­dom­ni pró­bu­ją wy­rwać z jej ciała coś dla sie­bie. Pięk­ny na­szyj­nik z chłod­ny­mi lamp­ka­mi znik­nął w bla­sku ja­snych barw.

Nie ma uciecz­ki, po­wta­rza­li łach­ma­nia­rze, wy­ry­wa­jąc z objęć bez­bron­ne­go ciała lwią część świe­cą­cej bi­żu­te­rii. Ak­tor­ka krzyk­nę­ła w pa­ni­ce, a wszel­kie próby sta­wia­nia oporu koń­czy­ły się au­ten­tycz­ny­mi cio­sa­mi w żebra. Bez­na­dziej­ność sy­tu­acji od­bi­ja­ła się w za­szklo­nych oczach, które mimo wszyst­ko za­cho­wy­wa­ły w sobie reszt­ki świa­do­mo­ści.

Nie ma uciecz­ki, po­wta­rza­li że­bra­cy, łap­czy­wie że­ru­jąc na resz­tach po­zo­sta­wio­nych przez ich po­przed­ni­ków. Wy­braw­szy co pięk­niej­sze ża­ró­wecz­ki, przy­krę­ca­li je do swo­ich in­sta­la­cji, za­stę­pu­jąc chłód odro­bi­ną cie­pła. Dziew­czy­na z kolei pa­trzy­ła bez­wied­nie na gęst­nie­ją­cy wokół błę­kit.

Nie ma uciecz­ki, po­wta­rza­li bez­dom­ni, za­bie­ra­jąc osta­łe świe­ci­deł­ka. Wi­dow­nia zdała sobie spra­wę, że do­pie­ro w tej chwi­li mogą na­wią­zać szcze­ry kon­takt wzro­ko­wy z głów­ną bo­ha­ter­ką. Bez­gło­śne wo­ła­nia o pomoc nie do­cie­ra­ły do ga­piów po­bu­dzo­nych nie­zna­ny­mi dotąd in­stynk­ta­mi. Re­cen­se­rzy znali do­sko­na­le ten stan – cie­ka­wość świa­ta, chęć eks­pe­ry­men­to­wa­nia, prze­kra­cza­nia wcze­śniej wy­zna­czo­nych gra­nic, wresz­cie moż­li­wość eks­po­no­wa­nia wła­sne­go Ja. Sie­dzą­cy na bal­ko­nie po­czu­li, jak bi­ją­ce co sił serca wi­dzów zaraz padną ze zmę­cze­nia. Oba­wia­li się tylko tego, że pod wpły­wem do­zna­wa­nych emo­cji ktoś wy­bu­dzi się z mu­zycz­ne­go le­tar­gu i po­wia­do­mi Kastę o zbrod­ni prak­ty­ko­wa­nej na de­skach te­atru.

Nie ma uciecz­ki, po­wta­rza­li w końcu ka­le­cy, któ­rzy swo­imi wy­na­tu­rzo­ny­mi koń­czy­na­mi za­bie­ra­li zo­sta­wio­ne przez in­nych ochła­py. Re­cho­ta­li jak zwie­rzę­ta, przy­krę­ca­jąc po­tłu­czo­ne świa­teł­ka do wol­nych gniazd. Ob­na­żyw­szy do resz­ty ciało dziew­czy­ny, pa­trzy­li na nią z obrzy­dze­niem. Dokąd dąży ta, która wcze­śniej da­wa­ła świa­tło – dało się usły­szeć z po­wy­krę­ca­nych ust.

Nie ma uciecz­ki, po­wtó­rzy­li upiór wraz z męż­czy­zną, wró­ciw­szy na scenę. Spo­glą­da­jąc ba­daw­czo na dziew­czy­nę, nie do­strze­ga­li dla niej ani krzty na­dziei na wy­swo­bo­dze­nie z tej sy­tu­acji. Wszy­scy za­nie­śli się śmie­chem. Bru­tal­nym śmie­chem wy­wo­łu­ją­cym u wraż­li­wych wi­dzów łzy. Upiór w końcu uniósł się nad Zofią swą mocą na­ka­zał na­ło­żyć ze­bra­nym ka­mien­ne maski.

Nie ma uciecz­ki, wy­mó­wi­ła bez­gło­śnie dziew­czy­na, pa­trząc reszt­ka­mi sił na zgro­ma­dze­nie. Ostat­nim świa­do­mym czy­nem było wy­pro­sto­wa­nie swego ciała i ocze­ki­wa­nie na finał. Z morza błę­ki­tu za­czę­ło wy­ła­niać się jasne świa­tło. Nie bu­dzą­ce za­in­te­re­so­wa­nia lamp­ki za­czę­ły zmie­niać swą barwę, potem cie­pło roz­la­ło się na zgro­ma­dzo­nych, aż w końcu strój upio­ra przy­po­mi­nał oto­czo­ny sło­necz­ną łuną księ­życ.

Prze­cież ni­g­dzie nie ucie­kam, stwier­dzi­ła swą po­sta­wą dziew­czy­na, która za­mknę­ła oczy, uśmiech­nę­ła się błogo i uło­ży­ła do snu. Ko­ta­ra opa­dła w dół, a ciem­no­ści w sali ustę­po­wa­ły świa­tłom lamp. Te na nowo oży­wi­ły po­miesz­cze­nie, a lekko zmę­czo­nych wi­dzów po­bu­dzi­ły fi­nal­ne akor­dy re­cen­serdz­kiej or­kie­stry. Na­braw­szy sił, kla­ska­li bez opa­mię­ta­nia, a ukło­nom trupy ak­tor­skiej nie było końca. Jesz­cze przez wiele dni będą opo­wia­da­li o wspa­nia­łym przed­sta­wie­niu "Damy w śnie­gu" z Zofią Hals w roli głów­nej, drwiąc jed­no­cze­śnie z nen­jij­czy­ków nie­za­pro­szo­nych na tak eli­tar­ne wy­da­rze­nie jakim od za­wsze były be­atry­cze.

W końcu na sali nie było ni­ko­go. Ni­ko­go, oprócz dwój­ki sie­dzą­cych na bal­ko­nie re­cen­se­rów.

– Wy­glą­da na to, że Zofia Hals zo­sta­ła jedną z nas. Szko­da. Tak do­brze się za­po­wia­da­ła jako znana na całym kon­ty­nen­cie gwiaz­da – zie­lo­no­oki za­śmiał się, ale jego żart nie wy­wo­łał uśmie­chu na twa­rzy Hessa.

– Bę­dzie z niej re­cen­ser?

– Ra­czej nie. Jej ciało jest wątłe. Myślę, że jej ży­cio­wą rolą sta­nie się bycie tar­czą strze­lec­ką pod­czas na­szej uciecz­ki z mia­sta.

Wy­piw­szy wino do ostat­niej kro­pli, Gre­en­dy­ed wy­cią­gnął z tecz­ki ostat­ni do­ku­ment. Kar­to­te­kę sta­no­wią­cą pod­wa­li­ny nowej oso­bo­wo­ści, z któ­rej w przy­szło­ści będą ko­rzy­sta­li re­cen­se­rzy.

Wiel­ki, wy­tłusz­czo­ny na­głó­wek przed­sta­wiał pod­sta­wo­we per­so­na­lia obo­wią­zu­ją­ce w Kra­inie – imię, wiek oraz miej­sce uro­dze­nia. Po­ni­żej za­miesz­czo­no zdję­cie z ar­chi­wów pry­wat­nych, a tuż obok drob­nym dru­kiem wy­szcze­gól­nio­no naj­waż­niej­sze in­for­ma­cje. Kilka aka­pi­tów in­for­ma­cji o prze­szło­ści, cha­rak­te­rze i am­bi­cjach mło­dej ak­tor­ki po­trze­bo­wa­ło jesz­cze jed­nej wzmian­ki – szcze­gó­łów jej ta­jem­ni­cze­go znik­nię­cia z życia pu­blicz­ne­go.

Hess spoj­rzał raz jesz­cze to na scenę, skąd wła­śnie za­bie­ra­no nie­przy­tom­ną Zofię, to na do­ku­ment wid­nie­ją­cy na stole. Nad­sta­wił uszu, gdy tylko Gre­en­dy­ed za­czął czy­tać:

 

***

 

Zofia Hals, uro­dzo­na w 947 roku w Nenji. Ne­fe­rian­ka. Swoje imię za­wdzię­cza oko­licz­no­ścia­mi przyj­ścia na świat – w naj­waż­niej­szy dzień okre­su na­zy­wa­ne­go Ynn'Thall – wśród kra­jan ob­cho­dzo­ne jest rów­no­le­gle Wi­gi­lia Go­re­ją­cych Serc. Więk­szość życia spę­dzi­ła w Kra­jo­wym Kręgu. Od naj­młod­szych lat człon­ki­ni fan­klu­bu pro­mu­ją­ce­go Księż­ną Se­le­ste i od­rzu­ca­ją­ca dyk­tat mi­ło­ści­wie nam pa­nu­ją­ce­go Ojca Na­ro­dów. Na progu do­ro­sło­ści dzia­łacz­ka po­li­tycz­na, no­to­rycz­ny uczest­nik pro­kra­jo­wych wie­ców.

Po­mi­mo swo­ich po­li­tycz­nych prze­ko­nań, chcia­ła pójść w ślady swo­ich ro­dzi­ców, zo­sta­jąc gwiaz­dą es­tra­do­wą wy­stę­pu­ją­cą na de­skach te­atrów w całej Kra­inie. Swój ta­lent od­kry­ła w trak­cie be­atry­czy w 962 roku, kiedy od­gry­wa­ła rolę Świe­tli­stej Có­recz­ki w spek­ta­klu "Mrocz­ne wy­gna­nie" au­tor­stwa du­cho­we­go spad­ko­bier­cy twór­czo­ści Pół­noc­ni­ków. Więk­szość dzie­ciń­stwa spę­dzi­ła do­bro­wol­nie ćwi­cząc przed lu­strem i po­zu­jąc do wy­bra­nej przez sie­bie sceny. Hobby po­łą­czo­ne z chro­nicz­nym bra­kiem ro­dzi­ciel­skiej mi­ło­ści (za­wsze w roz­jaz­dach) skut­ko­wa­ło ni­ski­mi wy­ni­ka­mi w szko­le oraz upo­śle­dze­niem spo­łecz­nym. Mimo tych wad, swoją grą po­tra­fi­ła skraść serce nawet naj­bar­dziej po­nu­re­go kry­ty­ka. Do­strze­gli to re­ży­se­rzy be­atry­czy, któ­rzy w ty­tu­ło­wej roli "Damy w śnie­gu" ob­sa­dzi­li wła­śnie Zofię Hals. Wy­stęp w 964 roku dał jej sławę na całą Kra­inę, a nie­dłu­go po tym – miano naj­lep­szej mło­dej ak­tor­ki te­atral­nej na kon­ty­nen­cie.

Pry­wat­nie Zofia Hals na­le­ża­ła do aspo­łecz­nych dziew­cząt. Do­brze się czuła wśród swo­ich wy­śnio­nych ról oraz spek­ta­kli. W prze­rwach mię­dzy pró­ba­mi wiele czasu po­świę­ca­ła na pi­sa­niu wła­snych sce­na­riu­szy, lecz z nikim nie dzie­li­ła się swo­imi dzie­ła­mi. Udana ka­rie­ra ak­tor­ska miała przy­spo­rzyć jej bo­gac­twa, za które miała po­sta­wić teatr, gdzie wy­sta­wia­ła­by wła­sne be­atry­cze. Spe­ku­lan­ci twier­dzą, że wy­ro­bio­na la­ta­mi marka po­zwo­li­ła­by z po­wo­dze­niem prze­nieść ty­po­wo nen­jij­skie wy­da­rze­nie w głąb Kra­iny.

Naj­więk­szym ma­rze­niem Zofii Hals było za­ło­że­nie praw­dzi­wej ro­dzi­ny. Brak ro­dzi­ców oraz trud­no­ści z na­wią­zy­wa­niem kon­tak­tów uczy­ni­ły z ak­tor­ki so­cjo­pat­kę. Po kilku mi­ło­snych za­wo­dach pró­bo­wa­ła po­peł­nić sa­mo­bój­stwo, lecz dzię­ki le­cze­niu far­ma­ko­lo­gicz­ne­mu zdo­ła­ła wró­cić do umi­ło­wa­ne­go za­wo­du.

 

***

 

– Myślę, że wiem jak to uzu­peł­nić – po­wie­dział Hess, spo­glą­da­jąc na Gre­en­dy­eda. – Zofia Hals padła ofia­rą nie­szczę­śli­wej, za­wist­nej wręcz mi­ło­ści. Pod­czas jed­ne­go z wy­stę­pów uwio­dła po­cho­dzą­ce­go z Cie­nia moż­no­wład­cę, który za­ko­chał się w niej na zabój. Ak­tor­ka, po za­koń­czo­nym tournée, otrzy­my­wa­ła licz­ne listy z po­gróż­ka­mi, że jeśli się mu nie odda, cał­ko­wi­cie znisz­czy jej życie. Chcąc uwol­nić się od jego wpły­wu, pew­ne­go dnia za­bra­ła swoje rze­czy z miesz­ka­nia i już miała ucie­kać do Sto­li­cy, lecz po dro­dze tra­fi­ła na za­wist­ne­go ko­chan­ka. Kiedy po­wie­dzia­ła mu w twarz, że ma dość jego prze­śla­do­wa­nia, ten stra­cił nad sobą pa­no­wa­nie i roz­trza­skał jej głowę na ziemi.

– Zbyt krwa­we. Znowu nam za­rzu­cą, że za­miast sku­piać się na fak­tach, speł­nia­my nasze sa­dy­stycz­ne fan­ta­zje – cmok­nął Gre­en­dy­ed. – Wró­cisz z be­atry­czy, to na­pi­szesz jesz­cze jedną wer­sję. Nieco lżej­szą, żeby nie wy­szło na to, że wszy­scy w Nenji umie­ra­ją śmier­cią tra­gicz­ną.

Za­mknąw­szy tecz­kę, za­koń­czo­no spo­tka­nie. Hess przed opusz­cze­niem te­atru raz jesz­cze przy­wdział maskę Da­riu­sza von Ar­chi­tek­ta, de­pre­syj­ne­go in­ży­nie­ra.

Spek­takl, przy­szłe plany, wizja spro­wa­dza­ją­ca na niego za­gła­dę. Zu­peł­nie, jakby na­ło­żo­no na niego pięt­no ska­za­ne­go na po­raż­kę. Wi­dział przed sobą ostat­ni akt, ale tym razem to on stał na sce­nie. Miał być tym, z któ­re­go zedrą do­słow­nie wszyst­ko i po­zo­sta­wią na po­żar­cie.

Bzdu­ra! – po­my­ślał, spa­ce­ru­jąc w desz­czu. Po pro­stu "Dama w śnie­gu" wy­wo­ła­ła w nim zbyt wiel­kie emo­cje i ety­kie­ta zbla­zo­wa­ne­go, po­zba­wio­ne­go per­spek­tyw ma­ege­ra za bar­dzo do niego przy­war­ła.

Armia cy­ber­tru­po­szy – za­śmiał się roz­ba­wio­ny ku­rio­zal­nym wy­two­rem wła­snej wy­obraź­ni. Przez resz­tę drogi do miesz­ka­nia gwiz­dał motyw prze­wod­ni ze spek­ta­klu, za­sta­na­wia­jąc się, jakie kom­po­nen­ty me­cha­nicz­ne bę­dzie mu­siał spro­wa­dzić do swo­jej pra­cow­ni.

 

Koniec

Komentarze

Mor­de­czu, a czy nie mógł­byś z tego cze­goś, co, jak sam pi­szesz, jest nie­do­koń­czo­nym frag­men­tem, zro­bić praw­dzi­we­go opo­wia­da­nia?

Wiedz, że frag­men­ty są tu czy­ta­ne bar­dzo nie­chęt­nie i ra­czej z rzad­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Mor­de­czu, wy­bacz, ale nie zro­zu­mia­łam kom­plet­nie ni­cze­go.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Nowa Fantastyka