- Opowiadanie: Maszkytny - Święto zmarłych

Święto zmarłych

Długo mnie nie było (praca, pi­sa­nie po­wie­ści, po­pra­wa in­nych tek­stów), więc w chwi­li wol­ne­go czasu po­my­śla­łem, że wy­pa­da­ło­by znowu się czymś po­dzie­lić. Tekst nie za długi, ga­tu­nek: dra­mat. Mam na­dzie­ję, że się spodo­ba i życzę miłej lek­tu­ry.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Święto zmarłych

Na cmen­ta­rzu, jak co roku, ko­tło­wa­ły się dzie­siąt­ki ludzi. Cho­dzi­li z tor­ba­mi wy­peł­nio­ny­mi zni­cza­mi i, wy­do­by­wa­jąc po­je­dyn­czo, ukła­da­li je na od­wie­dza­nych gro­bach. Więk­sze dla naj­bliż­szych, mniej­sze dla tych tro­chę dal­szych. W krót­kim cza­sie cmen­tarz roz­świe­tli­ły ty­sią­ce ko­lo­ro­wych pło­my­ków.

I on tego dnia po­ja­wił się na miej­scu. Co praw­da wo­lał­by bar­dziej ka­me­ral­ne wa­run­ki, ale w świę­to nie mógł na to li­czyć. Nie mógł też przyjść in­ne­go dnia, gdyż to było rów­nież jej świę­to – jak mógł­by je opu­ścić? Zo­sta­wić ją tu samą, kiedy wszę­dzie wokół całe ro­dzi­ny oku­po­wa­ły groby, od­da­jąc pa­mięć uło­żo­nym do snu wiecz­ne­go bli­skim? Co by sobie po­my­śla­ła; co myśli teraz, jeśli ja­kimś cudem jest w sta­nie go ob­ser­wo­wać?

Nie bę­dzie miała wielu od­wie­dza­ją­cych; przy­szedł sam. W ręku ści­skał jeden je­dy­ny znicz, któ­rym za­mie­rzał uczcić jej pa­mięć. Wy­brał więk­szy, bar­dziej oka­za­ły od naj­tań­szych ro­dza­jów, ale wciąż dosyć skrom­ny – bez zbęd­nych ozdób i upięk­szeń. My­ślał, że spodo­bał­by się jej – w końcu była za­cie­kłą prze­ciw­nicz­ką blich­tru i kiczu.

Prze­cho­dził ale­ja­mi, mi­ja­jąc ko­lej­nych wspo­mi­na­ją­cych, aż wresz­cie zna­lazł się w od­po­wied­niej czę­ści cmen­ta­rza. Wszedł po­mię­dzy groby, by kilka rzę­dów dalej od­na­leźć ten kon­kret­ny, jej – ten, w któ­rym spo­czę­ło jej ciało.

Hanna Kra­sna – prze­czy­tał na na­grob­ku. Miała dwa­dzie­ścia pięć lat – tak jak on, kiedy to się stało. W kącie ka­mie­nia pa­miąt­ko­we­go wciąż wid­niał bia­ła­wy, owal­ny ślad po uszko­dze­niu po­wierzch­ni.

Kie­dyś było tam zdję­cie zmar­łej, takie jak do do­wo­du, ale po­zbył się go. Przy­szedł wie­czo­rem z młot­kiem i dłu­tem i od­rą­bał je. Nie chciał, żeby każdy, kto tędy prze­cho­dził, mógł do­wie­dzieć się o niej wszyst­kie­go: jak się na­zy­wa­ła, ile prze­ży­ła i do tego jak wy­glą­da­ła. Przy­naj­mniej jej wi­ze­run­ko­wi za­pew­nił tro­chę pry­wat­no­ści.

Zresz­tą, po cho­le­rę było to zdję­cie? Na wy­pa­dek, gdyby ktoś za­po­mniał, jak wy­glą­da­ła? Naj­bliż­si nie za­po­mną. On nie za­po­mni, był tego pe­wien. Za­cho­wał w pa­mię­ci tak żywy obraz Hanny, że nawet czas nie da rady go roz­myć.

Była taka pięk­na…

Wyjął z kie­sze­ni kurt­ki za­pal­nicz­kę, za­pa­lił znicz, po czym umie­ścił go w cen­tral­nej czę­ści na­grob­ka. Po­mię­dzy in­ny­mi, które za­pew­ne zo­sta­wi­ła ro­dzi­na zmar­łej.

Wi­docz­nie przy­je­cha­li tu wcze­śniej, może z rana, na co bar­dzo li­czył. Nie chciał­by się z nimi spo­tkać, szcze­gól­nie z ro­dzi­ca­mi Hanny. Wie­dział, jak by to wy­glą­da­ło i wolał oszczę­dzić za­rów­no sobie, jak i zmar­łej, zwra­ca­nia na sie­bie uwagi resz­ty obec­nych na cmen­ta­rzu. Nikt nie po­trze­bo­wał ta­kiej wąt­pli­wej sławy.

Splótł ręce jak do mo­dli­twy, za­wie­sił wzrok na wy­ry­tym w ka­mie­niu imie­niu i na­zwi­sku, za­pa­da­jąc się we wła­sne myśli. Nie wie­dział, jak długo tak stał, ale kątem oka wi­dział ko­lej­nych od­wie­dza­ją­cych przy­cho­dzą­cych na groby, a potem od­cho­dzą­cych, by zwol­nić miej­sce nowym twa­rzom.

Nie przej­mo­wał się tym cy­klem, ani słoń­cem, które nie­daw­no za­czę­ło chy­lić się ku za­cho­do­wi, roz­le­wa­jąc po za­chmu­rzo­nym nie­bie ko­lej­ne war­stwy krwi­sto­czer­wo­nej łuny, tak żywej, że okry­wa­ła cmen­tarz swoim ko­lo­rem.

Rów­nież na­gro­bek, na który pa­trzył, za­szedł ciem­nym różem.

Po­dob­nie wanna w tam­tym miesz­ka­niu, kiedy jej dnem spły­wa­ła krew, two­rząc przy od­pły­wie małe je­zior­ko, bo z tru­dem się przez niego prze­do­sta­wa­ła.

Jarek zabił ten obraz rów­nie szyb­ko, jak się po­ja­wił. Nie chciał o tym my­śleć; wolał pa­mię­tać Hannę z cza­sów, kiedy wszyst­ko było do­brze, kiedy spra­wy jesz­cze nie za­szły tak da­le­ko, kiedy wciąż byli mło­dy­mi ludź­mi cie­ka­wy­mi świa­ta i tego, co może im za­ofe­ro­wać.

To, gdzie ta cie­ka­wość ich do­pro­wa­dzi­ła… nie, le­piej było to zo­sta­wić. Le­piej nie ska­żać przy­jem­nych, cie­płych wspo­mnień wid­mem z tam­tych chwil.

Ale było już za późno, pod­świa­do­mie zda­wał sobie z tego spra­wę. Wspo­mnie­nia, wy­wo­ła­ne pierw­szą, krót­ką wizją wanny, wra­ca­ły ta­śmo­wo. Nie mógł za­pa­no­wać nad wła­snym ro­zu­mem, pod­rzu­ca­ją­cym mu ko­lej­ne frag­men­ty tego, co tyle razy prze­ra­biał…

…ale chyba jesz­cze nie prze­bo­lał.

„To przez cie­bie! Za­bi­łeś ją!” – usły­szał widmo jej ojca, który wtedy, gdyby nie po­li­cja, za­pew­ne rzu­cił­by się na niego z pię­ścia­mi. Za­bił­by go, na pewno by zabił. Mało kto w ta­kiej sy­tu­acji za­pa­no­wał­by nad sobą i swo­imi emo­cja­mi, a poza tym Jarek nie miał siły się bro­nić; był rów­nie za­ła­ma­ny, co matka zmar­łej, sto­ją­ca obok męża i ga­pią­ca się pu­stym wzro­kiem przed sie­bie, na ka­mie­ni­cę, w któ­rej to się stało. Tra­ge­dia była dla ko­bie­ty tak nie­spo­dzie­wa­na, że nie po­tra­fi­ła nawet za­pła­kać.

To puste spoj­rze­nie matki Hanny prze­śla­do­wa­ło go przez wiele na­stęp­nych dni – jakby jesz­cze mało mu było wła­sne­go po­czu­cia winy. Bo był winny, wie­dział o tym. Gdyby nie on i jego cho­ler­ne ciągi, Han­nie nic by się nie stało, a grobu, przy któ­rym teraz stoi, praw­do­po­dob­nie by tu nie było. Przy­naj­mniej nie z tymi sa­my­mi da­ny­mi, co teraz.

Kiedy krwi­sta czer­wień za­czę­ła zni­kać z nieba, po­czuł pierw­szy chłód póź­no­je­sien­ne­go wie­czo­ru. Do­piął kurt­kę aż pod szyję, na chwi­lę wy­ry­wa­jąc się ze szpo­nów bo­le­snych wspo­mnień. Ro­zej­rzał się wokół. Fre­kwen­cja na cmen­ta­rzu znacz­nie zma­la­ła. Tylko nie­licz­ni zo­sta­li jesz­cze przy gro­bach.

Dla tych kilku cier­pli­wych cmen­tarz miał wła­sną na­gro­dę: kiedy słoń­ce za­szło, a razem z nim świa­tło dnia, blask zni­czy wzmoc­nił się, za­le­wa­jąc cały teren wie­lo­ko­lo­ro­wym bla­skiem; tym sil­niej­szym, im ciem­niej się ro­bi­ło.

Coraz pięk­niej­sze oto­cze­nie sku­si­ło Jarka, żeby zo­stać jesz­cze chwi­lę, po­mi­mo na­si­la­ją­ce­go się mrozu. Poza tym zwy­kle do­brze cię tu czuł; tylko dzi­siaj był jakiś nie­spo­koj­ny. Pew­nie przez te nie­sfor­ne myśli, które nagle się po­ja­wi­ły; swoje trzy gro­sze do­da­wał rów­nież kli­mat świę­ta, skła­nia­ją­cy do za­du­my. Nie­mniej jed­nak Jarek wie­dział, że tu było jego miej­sce – w to­wa­rzy­stwie przed­wcze­śnie zmar­łej uko­cha­nej.

Przed­wcze­śnie zmar­łej przez niego…

Pa­mię­ta jak dziś dzień, w któ­rym wró­cił do miesz­ka­nia. Ro­ze­brał się, zaj­rzał do sa­lo­nu, a gdy nie zna­lazł tam Hanny – do sy­pial­ni. Na­tych­miast za­uwa­żył swoją skrzyn­kę, le­ża­ła na łóżku otwar­ta, z wie­kiem obok. Od dłuż­sze­go czasu po­dej­rze­wał, że coś jest nie tak; od­no­to­wy­wał, że za­war­to­ści zbyt szyb­ko ubywa, ale gdy pytał Hannę, ta wy­da­wa­ła się nic o tym nie wie­dzieć. Teraz już miał pew­ność, że od dłuż­sze­go czasu go okła­my­wa­ła.

„Dla­cze­go, Haniu? Dla­cze­go nie byłaś ze mną szcze­ra?” – za­py­tał w my­ślach mo­gi­ły i le­żą­cej kilka me­trów pod nią uko­cha­nej i w tym samym mo­men­cie po­czuł łzy na­pły­wa­ją­ce do oczu. Nie po­tra­fił i nie chciał nad nimi za­pa­no­wać. Niech lecą, może przy­wró­cą tro­chę spo­ko­ju – po­my­ślał.

Długo pła­kał po tym, co się stało, ale wi­docz­nie nie wy­pła­kał jesz­cze wszyst­kie­go. Z po­cząt­ku kilku bli­skich po­le­ci­ło mu wi­zy­tę u spe­cja­li­sty. Nie był prze­ko­na­ny, ale w końcu się zgo­dził i od tego czasu zwykł pła­kać na ko­zet­ce, dzie­ląc się swo­imi prze­ży­cia­mi z psy­cho­lo­giem – i to nie jed­nym. Zmie­niał ich jak rę­ka­wicz­ki; za każ­dym razem, gdy pró­bo­wa­li wmó­wić mu, że to nie była jego wina, że nie mógł tego prze­wi­dzieć, że nie po­wi­nien się tak ka­to­wać z po­wo­du tego, co się stało. Jak mogli coś ta­kie­go pro­po­no­wać, kiedy on do­sko­na­le wie­dział, że to jego wina, że mógł to prze­wi­dzieć, albo przy­naj­mniej być świa­do­mym ta­kiej moż­li­wo­ści i że cał­kiem słusz­nie się ka­tu­je, bo prze­cież ży­ła­by, gdyby nie on?

Przez to słod­kie pier­do­le­nie szyb­ko zre­zy­gno­wał z te­ra­pii. Wolał po­ra­dzić sobie na wła­sną rękę.

Mu­siał po­ko­nać wiele de­mo­nów, wiele pokus, wiele chwil men­tal­ne­go pie­kła, by w końcu obie­cać za­rów­no sobie, jak i zmar­łej, że ko­niec z tym ży­ciem; że wresz­cie pora wyjść na pro­stą, może nawet w jakiś spo­sób za­dość­uczy­nić za to, do czego do­pro­wa­dzi­ły jego sła­bo­ści. My­ślał, że tego Hanna wła­śnie by chcia­ła – żeby pod­niósł się i wal­czył, za­miast do­łą­czyć do niej ko­lej­nym po­wo­zem, pro­wa­dzo­nym przez śmierć.

I – niech cały świat jest mu świad­kiem – wal­czył, ile tylko mógł. Nie tylko wy­pro­wa­dził swoje życie na pro­stą, ale za­czął udzie­lać się spo­łecz­nie, po­ma­ga­jąc tym, któ­rym jesz­cze dało się pomóc. Dzię­ki nim czuł się le­piej; czuł, że coś zna­czy; że jego czyny nie są już tak bez­war­to­ścio­we i po­zba­wio­ne sensu, jak przez długi czas przed tym.

W końcu wy­szedł na pro­stą, ogar­nął się i z bie­giem czasu po­czuł le­piej sam ze sobą. Tylko rocz­ni­ce by­wa­ły bo­le­sne, kiedy przy­jeż­dżał na cmen­tarz w jej uro­dzi­ny, albo – tak jak teraz – w dzień Wszyst­kich Świę­tych. Wtedy lu­bi­ły po­wra­cać wspo­mnie­nia – a te wciąż bo­la­ły, mimo upły­wu lat.

Po czę­ści dla­te­go, że trak­to­wał miej­sce jej po­chów­ku jako miej­sce osądu swo­ich czy­nów. Przy­jeż­dżał tu i za­sta­na­wiał się, czy swoim ży­ciem za­dość­uczy­nił za to, co ją spo­tka­ło. Co praw­da wie­dział, że nigdy nie zrobi wy­star­cza­ją­co, by do tego do­szło, ale przy­naj­mniej się sta­rał. Sta­rał się, by choć w czę­ści po­kryć szko­dy, które wy­rzą­dził jej i jej ro­dzi­nie, po­ma­ga­jąc innym wyjść z po­dob­nych doł­ków.

Miał ku temu pre­dys­po­zy­cje.

Przez to, co prze­żył, uod­por­nił się na dra­stycz­ne wi­do­ki, a to wiel­ce po­ma­ga­ło mu w pracy. Kiedy tam­te­go dnia wszedł do ła­zien­ki w po­szu­ki­wa­niu uko­cha­nej… nigdy nie po­zbę­dzie się tego wspo­mnie­nia: Hanny, bla­dej jak ścia­na, le­żą­cej wzdłuż wanny, na boku. Za­wsze jasne włosy miała wtedy po­ciem­nia­łe od potu, jakby nie myła ich od ty­go­dnia, a na ustach i oko­li­cach wid­nia­ły ślady po za­schnię­tej krwi. Ta ostat­nia zbie­ra­ła się rów­nież na pod­ło­dze, tuż przy twa­rzy dziew­czy­ny – ale naj­wię­cej było jej w wan­nie. Tam Jarek zna­lazł krwa­we wy­mio­ci­ny, które, wy­mie­sza­ne z reszt­ka­mi je­dze­nia, nie po­tra­fi­ły spły­nąć do ka­na­li­za­cji.

Przedaw­ko­wa­ła.

Nie wie­dział, co wzię­ła, ani w ja­kiej ilo­ści, ale wy­star­czy­ło. Wtedy, gdy zna­lazł ją w ła­zien­ce, nie mógł zro­bić nic wię­cej, jak tylko za­dzwo­nić po po­li­cję. Hanna była mar­twa.

Za­wia­do­mił, kogo trze­ba, a służ­by potem za­wia­do­mi­ły ro­dzi­nę. Był jak w tran­sie. Zanim przy­je­cha­li, po­szedł do sy­pial­ni, za­mknął swoją skrzyn­kę z nar­ko­ty­ka­mi i – jakby nigdy nic – odło­żył ją na miej­sce przy noc­nej szaf­ce, po czym siadł na łóżku i cze­kał. Nigdy w życiu nie czuł więk­szej pust­ki, jak w tam­tym mo­men­cie. Dla­te­go też tak do­brze za­pa­mię­tał póź­niej­sze spoj­rze­nie matki Hanny – w jej oczach wi­dział to samo, co nie­daw­no sam prze­żył; nagle obraz świa­ta, który do­brze znał i ro­zu­miał, roz­sy­pał się na drob­ne ka­wa­łecz­ki, zo­sta­wia­jąc go z ni­czym. Dużo czasu za­ję­ło mu, żeby z tej ni­co­ści się wy­grze­bać.

A oni nadal trak­to­wa­li go jak mor­der­cę.

Nie po­zwo­li­li mu nawet uczest­ni­czyć w po­grze­bie. W po­grze­bie jego uko­cha­nej!

Ści­snął dło­nie w pię­ści i pod­niósł wzrok z na­grob­ka. Mie­nią­ce się ko­lo­ro­wo, tań­czą­ce pło­my­ki, które ma­so­wo ob­le­gły cmen­tarz, roz­ta­pia­jąc jego mroki w swoim wie­lo­barw­nym świe­tle, dzia­ła­ły uspo­ka­ja­ją­co. Roz­luź­nił mię­śnie.

Ro­zu­miał ro­dzi­nę Hanny. Rów­nież nie chciał­by, ażeby czło­wiek od­po­wie­dzial­ny za śmierć jego córki po­ja­wił się na po­grze­bie. Fakt fak­tem i tak nie po­wstrzy­ma­ło go to przed przyj­ściem – po pro­stu trzy­mał się w bez­piecz­nej od­le­gło­ści. Sa­mot­nie, z tyłu kon­duk­tu, ob­ser­wo­wał, jak zwło­ki Hanny zo­sta­ją prze­trans­por­to­wa­ne z ko­ścio­ła na cmen­tarz, by potem, na miej­scu, zo­sta­ły opusz­czo­ne do wy­ko­pa­ne­go spe­cjal­nie dla nich dołu, a na­stęp­nie – w czym brał już udział tylko on – za­sy­pa­ne przez gra­ba­rzy. Do­kład­nie w tym miej­scu, przy któ­rym teraz stał i me­dy­to­wał.

Wtem, w od­le­gło­ści kil­ku­na­stu kro­ków, usły­szał ja­kichś ludzi. Roz­ma­wia­li ze sobą cicho. Na­tych­miast od­wró­cił się w prawo, w kie­run­ku dźwię­ku. Za­marł, gdy ich zo­ba­czył. My­ślał, że o tej porze bę­dzie tu bez­piecz­ny. Nie spo­dzie­wał się, ani nie był przy­go­to­wa­ny na kon­fron­ta­cję.

Nie spo­dzie­wał się jej rów­nież oj­ciec zmar­łej, bo gdy tylko za­uwa­żył Jarka, sta­nął jak wryty, a mina w jed­nej chwi­li mu skwa­śnia­ła. To­wa­rzy­szą­ca mu żona wy­da­ła się bar­dziej przy­ja­ciel­ska – zdo­by­ła się nawet na skrom­ny uśmiech do nie­do­szłe­go zię­cia. Chyba le­piej od męża zno­si­ła po­go­dze­nie się z tra­ge­dią, która ich spo­tka­ła.

– Co ty tu ro­bisz? – ode­zwał się oj­ciec. – Jesz­cze masz czel­ność tu przy­cho­dzić?! Wynoś się!

– Ste­fan, daj już spo­kój. Chło­pak przy­szedł tu po to, po co my, uczcić jej pa­mięć. – Żona pró­bo­wa­ła go udo­bru­chać, ale na nie­wie­le się to zdało.

– Chyba zbez­cze­ścić jej pa­mięć! – wark­nął oj­ciec, po czym wy­cią­gnął rękę w kie­run­ku wyj­ścia z cmen­ta­rza. – Wynoś się, sły­szysz?! Nie chcę cię tu wi­dzieć!

Jarek od­su­nął się o krok i jesz­cze chwi­lę wahał, co po­wi­nien zro­bić. Pa­trzył na ro­dzi­ców Hanny: na nie­prze­jed­na­ne­go ojca i na matkę, która zro­bi­ła minę, jakby sta­ra­ła się po­wie­dzieć „przy­kro mi, pró­bo­wa­łam”. Nie wi­dział szans, żeby dojść z nimi do po­ro­zu­mie­nia, a też nie chciał się kłó­cić. Nie w tym miej­scu; nie przy Han­nie.

Dla­te­go od­wró­cił się na pię­cie i od­szedł szyb­kim kro­kiem w prze­ciw­ną stro­nę, zo­sta­wia­jąc ich sa­mych ze zmar­łą córką.

 

***

 

Siadł na ławce w innej czę­ści cmen­ta­rza. W pół­mro­ku roz­świe­tla­nym ze­wsząd ko­lo­ro­wy­mi zni­cza­mi dość do­brze wi­dział, co robi.

Się­gnął do we­wnętrz­nej kie­sze­ni kurt­ki, gdzie wy­ma­cał pal­ca­mi twar­dy, za­okrą­glo­ny pla­stik. Zła­pał go i wyjął, by do­kład­niej się przyj­rzeć.

Strzy­kaw­ka, choć długo nie­uży­wa­na, wy­glą­da­ła jak nowa; nowa była też igła – jesz­cze z za­bez­pie­cze­niem – która tkwi­ła we­tknię­ta na jej szczy­cie. Tłok zo­stał do­ci­śnię­ty aku­rat na tyle, by znaj­du­ją­cy się w miar­ce nar­ko­tyk po­zba­wić pę­che­rzy­ków po­wie­trza. Ogól­nie: ca­łość była go­to­wa do uży­cia.

Była to je­dy­na pa­miąt­ka po po­przed­nim życiu Jarka, którą trzy­mał przy sobie jako tro­feum i sym­bol swo­jej sil­nej woli. Mi­nę­ły już ponad dwa lata, dział­ka za­wsze le­ża­ła w za­się­gu, go­to­wa do uży­cia, ale nigdy po nią nie się­gnął. My­ślał, żeby się­gnąć – i to nie raz – ale nigdy się na to nie zde­cy­do­wał. Za każ­dym razem po­tra­fił od­wieść się od tego dur­ne­go po­my­słu, czy to dzię­ki wspo­mnie­niu Hanny, czy tego, że inni go po­trze­bu­ją.

Ale dzi­siaj, gdy wokół pło­nę­ła tęcza, a on tkwił sam, w zim­nie, na cmen­ta­rzu, wy­go­nio­ny z miej­sca po­chów­ku uko­cha­nej… dzi­siaj miał dość.

Po­ma­ga­ją­ce dotąd wspo­mnie­nie Hanny teraz tylko jesz­cze bar­dziej przy­tła­cza­ło winą, a praca, którą wy­ko­ny­wał – po­ma­ga­nie tym wszyst­kim lu­dziom – wy­da­wa­ła się cał­kiem po­zba­wio­na sensu. Ilu z nich tak na­praw­dę go po­słu­cha? Ilu z nich i tak wróci do na­ło­gu? Wie­dział, że wielu się zła­mie; prze­cież on sam w daw­nych la­tach nie po­zwo­lił­by sobie wmó­wić ni­ko­mu z ze­wnątrz, że źle robi i po­wi­nien się na­pro­sto­wać. Wręcz prze­ciw­nie: ćpał­by jesz­cze wię­cej, byle tylko udo­wod­nić cwa­nia­kom, któ­rzy plotą po­dob­ne bzdu­ry, że to on, a nie oni, ma rację.

Dla­te­go czuł się teraz jak Syzyf, ale nie z jed­nym, a dwoma gła­za­mi: pierw­szym, który wbi­jał go w zie­mię po­czu­ciem winy i dru­gim, który co chwi­la wy­śli­zgi­wał się z rąk, do­bi­ja­jąc bez­sen­sem wy­ko­ny­wa­nej pracy.

Może jed­nak le­piej bę­dzie za­koń­czyć tę farsę i do­łą­czyć do Hanny? – za­py­tał sam sie­bie. Długo my­ślał nad od­po­wie­dzią. Długo i bo­le­śnie, bo coraz bar­dziej skła­niał się ku od­po­wie­dzi ab­so­lut­nej.

Zdjął osło­nę z igły. Uniósł strzy­kaw­kę szpi­cem do góry i na­ci­snął de­li­kat­nie tłok, by spraw­dzić, czy po takim cza­sie do środ­ka nie do­sta­ło się po­wie­trze. Z igły wy­do­sta­ła się kro­pla, która szyb­ko po niej spły­nę­ła, za­trzy­mu­jąc się na roz­sze­rze­niu, po­cząt­ku zbior­nicz­ka.

Wszyst­ko wy­glą­da­ło w po­rząd­ku.

Roz­piął kurt­kę i wy­su­nął z niej lewą rękę, po czym pod­cią­gnął rękaw swe­tra aż nad bi­ceps, od­sła­nia­jąc więk­szość ra­mie­nia. Od zimna od razu do­stał gę­siej skór­ki, ale zi­gno­ro­wał to. Na mo­ment prze­ło­żył strzy­kaw­kę do lewej ręki, by prawą zła­pać pusty rękaw kurt­ki i owi­nąć go wokół go­łe­go bi­cep­sa. Za­cią­gnął mocno, przy­ci­snął do boku, by za­cisk się nie roz­luź­nił i po­now­nie prze­jął strzy­kaw­kę prawą ręką.

Cze­kał, aż na zgię­ciu ręki po­ja­wią się wy­raź­ne żyły.

Po kilku se­kun­dach wy­sko­czy­ła jedna, po­kaź­na, aku­rat taka, ja­kiej po­trze­bo­wał. Chwy­cił strzy­kaw­kę tak, by móc za­to­pić igłę pod skórę i wpro­wa­dzić dział­kę do żyły. Potem przy­su­nął bli­żej, wy­star­czy­ło się wkłuć.

Łza po­cie­kła mu po po­licz­ku.

Z jed­nej stro­ny tego chciał, z dru­giej cho­ler­nie się bał.

To tylko jeden raz, na uspo­ko­je­nie – prze­cież nie musi brać dalej; poza tym, jeśli coś mu się sta­nie, do­łą­czy do Hanny – tyle razy tego pra­gnął i wresz­cie bę­dzie mógł to zro­bić, wresz­cie ją zo­ba­czy. To ostat­nia dział­ka – ku jej pa­mię­ci – nic wię­cej.

Przy­ło­żył igłę bli­żej, tak, że do­ty­ka­ła już skóry, pod którą pęcz­nia­ła żyła. Wziął głę­bo­ki od­dech…

Potem po­czuł wi­bra­cję te­le­fo­nu w kie­sze­ni, a po se­kun­dzie usły­szał sy­gnał – ktoś dzwo­nił.

Stwier­dził, że rów­nie do­brze może ostat­ni raz spraw­dzić, kto to, jeśli i tak za­mie­rza ze sobą skoń­czyć, więc się­gnął nagą ręką po ko­mór­kę.

Dzwo­ni­li z pracy.

Ode­brał z au­to­ma­tu, jak za­wsze zwykł robić przy tego typu nie­spo­dzie­wa­nych po­łą­cze­niach. Usły­szał swoją ko­le­żan­kę, Klau­dię.

– Jarek, wy­bacz że dzwo­nię tak późno i w świę­to, ale po­trze­bu­je­my cię! Mamy uza­sad­nio­ne po­dej­rze­nie, że jeden z two­ich pod­opiecz­nych znowu bie­rze. Ten Mi­chał, pa­mię­tasz go? Mógł­byś pod­je­chać i nam z nim pomóc? Poza tobą może nie chcieć ni­ko­go wy­słu­chać.

Pa­trzył na swoją dział­kę i mil­czał.

– Jarek, je­steś tam? – spy­ta­ła Klau­dia.

Owi­nął palce wokół strzy­kaw­ki, a potem ści­snął, jakby pró­bo­wał ją zmiaż­dżyć.

Wes­tchnął.

– Tak, je­stem. Zaraz przy­ja­dę – od­po­wie­dział cięż­ko.

– Cze­ka­my na cie­bie!

Roz­łą­czył się. Na­ło­żył osłon­kę z po­wro­tem na igłę, scho­wał strzy­kaw­kę do we­wnętrz­nej kie­sze­ni kurt­ki i ubrał się, na ko­niec wsta­jąc z cmen­tar­nej ławki. Pro­wa­dzo­ny prze ty­sią­ce ko­lo­ro­wych świa­teł prze­do­stał się ale­ja­mi do sa­mo­cho­du i od­je­chał.

Ktoś jed­nak go po­trze­bo­wał.

Koniec

Komentarze

No cóż, prze­czy­ta­łam i nie mogę po­wie­dzieć, że opo­wia­da­nie po­do­ba­ło mi się. Ot, taka sobie hi­sto­ria na oko­licz­ność Świę­ta Zmar­łych. Roz­my­śla­nia chło­pa­ka o zda­rze­niach, które do­pro­wa­dzi­ły do śmier­ci dziew­czy­ny, nie­ste­ty, nie­spe­cjal­nie mnie po­ru­szy­ły. No i nie zna­la­złam w opo­wia­da­niu choć­by odro­bi­ny fan­ta­sty­ki. :(

Wy­ko­na­nie mo­gło­by być lep­sze.

 

Wyjął z kie­sze­ni kurt­ki za­pal­nicz­kę, zdjął po­kry­wę zni­czaza­pa­lił lont wkła­du, po czym z po­wro­tem na­ło­żył po­kry­wę i po­sta­wił znicz… –> Czy wszyst­kie po­wtó­rze­nia są ce­lo­we?

W zni­czu jest knot, nie lont.

 

albo tak jak teraz – w dzień wszyst­kich świę­tych. –> …albo tak jak teraz – w dzień Wszyst­kich Świę­tych.

 

Sta­rał się, by choć­by w czę­ści po­kryć szko­dy… –> Sta­rał się, by choć w czę­ści po­kryć szko­dy

 

pło­my­ki, które ob­le­ga­ły cały wid­no­krąg, ską­pu­jąc mroki cmen­ta­rza… –> …ką­piąc mroki cmen­ta­rza

Mam wra­że­nie, że pło­my­ki ob­le­ga­ły całą po­wierzch­nię cmen­ta­rza, nie tylko wid­no­krąg.

Pro­po­nu­ję: …pło­my­ki, które po­kry­wa­ły groby, po­chła­nia­jąc/ chło­nąc mroki cmen­ta­rza

 

Sa­mot­nie, z tyłu or­sza­ku… –> Sa­mot­nie, z tyłu kon­duk­tu

 

a mina w mo­men­cie mu skwa­śnia­ła. –> Ra­czej: …a mina w jed­nej chwi­li mu skwa­śnia­ła.

 

zdo­by­ła się nawet na skrom­ny uśmiech w kie­run­ku nie­do­szłe­go zię­cia. –> …zdo­by­ła się nawet na skrom­ny uśmiech do nie­do­szłe­go zię­cia.

Uśmie­cha­my się do kogoś, nie w czy­imś kie­run­ku.

 

– Ste­fan, daj już spo­kój. Chło­pak przy­szedł tu po to, po co my, uczcić jej pa­mięć – żona pró­bo­wa­ła go udo­bru­chać, ale na nie­wie­le się to zdało. –> – Ste­fan, daj już spo­kój. Chło­pak przy­szedł tu po to, po co my, uczcić jej pa­mięć.Żona pró­bo­wa­ła go udo­bru­chać, ale na nie­wie­le się to zdało.

 

Za każ­dym razem po­tra­fił od­wieźć się od tego dur­ne­go po­my­słu… –> Za każ­dym razem po­tra­fił od­wieść się od tego dur­ne­go po­my­słu

Sprawdź zna­cze­nie słów: od­wieźćod­wieść.

 

Roz­piął kurt­kę, zdjął jej lewą połę, po czym pod­cią­gnął lewy rękaw swe­tra aż nad bi­ceps, od­sła­nia­jąc więk­szość ręki.  –> Nie można zdjąć poły kurt­ki. Po­wtó­rze­nia.

Za SJP PWN: poła «dolny frag­ment jed­nej z dwóch czę­ści ubio­ru roz­pi­na­ją­ce­go się z przo­du»

Pro­po­nu­ję: Roz­piął kurt­kę i wy­su­nął z niej lewą rękę, po czym pod­cią­gnął rękaw swe­tra aż nad bi­ceps, od­sła­nia­jąc więk­szość ra­mie­nia.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Jak zwy­kle dzię­ku­ję za szyb­ką od­po­wiedź i sta­nie na stra­ży po­praw­nej pol­sz­czy­zny ;]. Po­pra­wi­łem wy­mie­nio­ne, ale – też jak zwy­kle – przy­cze­pię się do dwóch sy­tu­acji.

Poza tym – tak, opo­wia­da­nie nie ma w sobie ani grama fan­ta­sty­ki (w tym okre­sie pró­bo­wa­łem się w róż­nych sty­lach), i tak, to skrom­na hi­sto­ryj­ka in­spi­ro­wa­na Świę­tem Zmar­łych (wtedy też po­wsta­ła). Jeśli nie po­rwa­ło, ro­zu­miem, przy­ją­łem, od­no­to­wa­łem – tekst jest tro­chę me­lan­cho­lij­ny, ale taki też miał być.

A teraz kon­kre­ty ;]

 

Sa­mot­nie, z tyłu or­sza­ku… –> Sa­mot­nie, z tyłu kon­duk­tu

or­szak – «grono ludzi uro­czy­ście to­wa­rzy­szą­cych komuś»; oczy­wi­ście kon­dukt od­no­si się bez­po­śred­nio do uro­czy­sto­ści po­grze­bo­wej i dla­te­go po­pra­wi­łem, ale or­szak IMO nie jest tutaj błę­dem

 

a mina w mo­men­cie mu skwa­śnia­ła. –> Ra­czej: …a mina w jed­nej chwi­li mu skwa­śnia­ła.

Hmm, czy to błąd? Na dwoje babka wró­ży­ła…

 

Sprawdź zna­cze­nie słów: od­wieźć i od­wieść.

Oczy­wi­ście znam ;], wkra­dła się li­te­rów­ka

Bar­dzo pro­szę, Masz­kyt­ny. Cie­szę się, że uzna­łeś uwagi za przy­dat­ne. ;)

 

ale or­szak IMO nie jest tutaj błę­dem

Prze­cież nie za­rzu­ci­łam Ci błędu. Uści­śli­łam tylko, sto­sow­nie do oko­licz­no­ści, jako że or­szak ozna­cza nie tylko ko­ro­wód ża­łob­ni­ków, zaś kon­dukt okre­śla wy­łącz­nie taki.

 

a mina w mo­men­cie mu skwa­śnia­ła. –> Ra­czej: …a mina w jed­nej chwi­li mu skwa­śnia­ła. Hmm, czy to błąd? Na dwoje babka wró­ży­ła…

Tu też nie twier­dzę, że to błąd. Wszak do­da­łam słów­ko ra­czej.

Nie znam okre­śle­nia, że coś się dzie­je w mo­men­cie, na­to­miast oczy­wi­ste jest dla mnie coś, co wy­da­rzy­ło się w jed­nej chwi­li.

W jed­nej chwi­li może się wiele wy­da­rzyć, ale nie sły­sza­łam, aby ja­kieś zda­rze­nia miały miej­sce w mo­men­cie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Trosz­kę pom­pa­tycz­na nar­ra­cja. Chyba za bar­dzo wy­si­lo­na, aby pod­kre­ślić smu­tek bo­ha­te­ra i jego tra­ge­dię. Masz też ten­den­cję do ko­ło­wa­nia wokół te­ma­tu i w związ­ku z czym, zda­rza­ją się po­wtó­rze­nia, np. wy­ra­że­nie "na pro­stą". Ostat­nie zda­nie pro­po­nu­ję zmie­nić w związ­ku z całym wcze­śniej­szym wy­wo­dem i wąt­pli­wo­ścia­mi: Ktoś JED­NAK go po­trze­bo­wał. Po­zdra­wiam Czwart­ko­wy Dy­żur­ny :)

Fajne:), do­brze pi­szesz. Prze­czy­tam inne Twoje opo­wia­da­nie, może uda mi się na­pi­sać o nim wię­cej.

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

@re­gu­la­to­rzy

Późno od­po­wia­dam, ale le­piej późno, niż wcale. ;]

Może fak­tycz­nie ta jedna chwi­la brzmi le­piej, zmie­nię.

 

@Black­tom

Co do nar­ra­cji – trud­no mi po­wie­dzieć, mu­siał­bym jesz­cze raz za­głę­bić się w lek­tu­rę, by to oce­nić. Może zda­rza mi się ko­ło­wać wokół te­ma­tu, nie prze­czę. Mój pi­sar­ski jęzor ostat­ni­mi czasy bar­dzo się wy­dłu­żył (chyba czy­tam za dużo kla­sy­ki ;]) i lubi sobie po­pa­plać.

Ostat­nie zda­nie – fakt, masz tu dobry po­mysł. Po­pra­wiam.

 

@ Asy­lum

Dzię­ki za miłe słowa. Mam na­dzie­ję, że nie za­wio­dę w in­nych wy­da­niach. :]

Przy­jem­nie się czy­ta­ło :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka