- Opowiadanie: Michał Pe - 1946

1946

Tytuł opo­wia­da­nia zdra­dza, że bę­dzie to retro ra­czej z gór­nej czę­ści, do­pusz­czo­ne­go przez re­gu­la­min, okre­su:)

Nie wiem jak tu jest z przy­pi­sa­mi, wkle­ję więc tłu­ma­cze­nie cy­to­wa­ne­go tek­stu tutaj. Tłu­ma­cze­nie au­tor­stwa Jó­ze­fa Pasz­kow­skie­go. Tekst chyba wia­do­mo kogo:)

 

“Dalej, dalej, sio­stry wiedź­my,

Cza­ro­dziej­ski krąg za­wiedź­my

Ot tak, ot tak, ot tak;

Trzy­kroć tak i trzy­kroć wspak,

Trzy­kroć jesz­cze do dzie­wię­ciu:

Pst! – już po za­klę­ciu”.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

cobold, NoWhereMan

Oceny

1946

– A to? Za co?

Bed­nar po­kra­śniał, wi­dząc że Toni wska­zu­je wpię­tą w kie­szeń jego mun­du­ru od­zna­kę.

– Aaa, to jesz­cze z dawna. Z pie­cho­ty.

– Ge­fre­iter Bed­nar to nasz mały bo­ha­ter. – Za ple­ca­mi To­nie­go Osterc pod­ska­ki­wał ko­micz­nie, wal­cząc z no­gaw­ką spodni, która nie chcia­ła mu zejść z łydki. – Słu­chaj się go młody, bo kie­dyś był dziel­ny. Przy­słu­żył się spra­wie.

Strze­lec po­ra­dził sobie wresz­cie ze spodnia­mi i rzu­ciw­szy je na trawę, wszedł do wody. Skrzy­wił się na­tych­miast i syk­nął przez zęby:

– Świę­ta Pa­nien­ko! Ale zimna!

– Żadne tam bo­ha­ter. – Bed­nar roz­piął gu­zi­ki mun­du­ro­wej bluzy, pusz­cza­jąc kpinę Oster­ca mimo uszu. – Po pro­stu mia­łem szczę­ście. A to zo­sta­ło, na pa­miąt­kę.

Cią­gną­cy od je­zio­ra wiatr przy­po­mi­nał o chło­dzie od­cho­dzą­cej zimy. Toni wzdry­gnął się na myśl o ką­pie­li.

– Eee, bzdu­ry. – Sie­dzą­cy na ka­mie­niu Be­rzins roz­sz­nu­ro­wy­wał buty, ćmiąc trzy­ma­ne­go w ustach pa­pie­ro­sa. – Sztur­mo­wa od­zna­ka pie­cho­ty, tego nie dają za wy­sta­wa­nie pod kan­ty­ną. Ge­fre­iter ma swoje na su­mie­niu.

– Ty aku­rat chuja wiesz. – Tym razem Bed­nar się żach­nął. – Pół wojny prze­jeź­dzi­łeś cy­ster­ną po lot­ni­sku.

– Star­czy że wiem, jak pod­je­chać pod sa­mo­lot. – Be­rzins ścią­gnął buty i pod­wi­nąw­szy no­gaw­ki, za­nu­rzył stopy w wo­dzie. – A ty, gdy­byś tan­ko­wał ke­ro­zy­nę pod ostrza­łem, to ina­czej byś śpie­wał.

Bed­nar stuk­nął się w czoło. Rów­nież zrzu­cił buty, spodnie i wszedł do wody.

– Młody, od­znak się jesz­cze na­pa­trzysz – rzu­cił do To­nie­go. – Choć­by u obe­rleut­nan­ta.

Przy­kuc­nął i zmo­czyw­szy dło­nie, po­czął myć twarz.

– Ano – pod­jął Be­rzins. – Skele ma się czym chwa­lić. Po­patrz.

Wska­zał w stro­nę przy­kle­jo­nych do błę­kit­nej toni je­zio­ra murów bu­dyn­ku kwa­te­ry, gdzie brzeg pstrzy­ło skal­ne ru­mo­wi­sko. Sie­dzą­cy na jed­nej ze ska­łek męż­czy­zna golił się za­pa­mię­ta­le, zer­ka­jąc w trzy­ma­ne w dłoni lu­ster­ko. Na grzbie­cie nie miał nic nic, prócz pod­ko­szul­ka, To­nie­mu trud­no było więc oce­nić, czy to na pewno jego do­wód­ca. Nie­mniej Be­rzins roz­wiał wąt­pli­wo­ści.

– To obe­rleut­nant Skele. Dla cie­bie frau und herr Gott. Dwie od­zna­ki za rany, srebr­na tar­cza za Car­diff i złoty Seelöwe, za lą­do­wa­nie. Jest na wy­spach od po­cząt­ku, sześć lat. No i naj­waż­niej­sze. Rit­ter­kreuz Krzy­ża Że­la­zne­go.

Wy­mie­nio­ne przez Be­rzin­sa nazwy nie po­wie­dzia­ły To­nie­mu wiele, jed­nak oczy­wi­ście nie mógł dać tego po sobie po­znać. Po­ki­wał tylko głową, jakby od jego apro­ba­ty za­le­ża­ło, czy słowa roz­mów­cy okażą się praw­dą.

– Uwa­żaj, bo zaraz usły­szysz, że stary jest nie­śmier­tel­ny. – Bed­nar otrzą­snął dło­nie z wody i mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo do chło­pa­ka.

– Bo jest – stwier­dził Be­rzins. – Cy­gan­ka rzu­ci­ła na niego urok, jak był jesz­cze w ko­ły­sce, a na drugi dzień, na rynku w Mi­ta­wie, tra­fił ją grom z ja­sne­go nieba. Tak było. Matka mi opo­wia­da­ła. Wy­cho­wa­łem się trzy wior­sty od jego za­gro­dy.

– Głu­pie baj­du­ry. Jeśli ze sta­rym coś jest nie tak, to przez wpa­try­wa­nie się w ekran. An­go­le zla­so­wa­li mu mózg tymi fa­la­mi. Zo­ba­czysz młody, za­kłó­ce­nia.

Bed­nar za­krę­cił dłoń­mi młyn­ka na wy­so­ko­ści skro­ni, gwiż­dżąc prze­cią­gle ni­czym pa­ro­wóz.

– Idio­ta. – Be­rzins ci­snął w jego stro­nę nie­do­pał­kiem. – Nie strasz chło­pa­ka.

– Ja? Sam za­czą­łeś!

Ro­ze­śmia­li się obaj, jakby w roz­mo­wie padł wła­śnie dow­cip. Chło­pak ster­czał mię­dzy nimi nie wie­dząc, jak się za­cho­wać. Świe­żość sy­tu­acji, w któ­rej się zna­lazł, wy­sta­wia­ła jego wątłą pew­ność sie­bie na cięż­ką próbę.

– Myśl co chcesz młody, ale ja wiem swoje – cią­gnął Be­rzins. – Jeż­dżę ze Ske­lem trze­ci rok i po­wiem ci, że źle nie tra­fi­łeś. Wy­uczy­my cię na prze­ciw­lot­ni­ka i w try miga tra­fisz w ja­kieś przy­jem­niej­sze miej­sce. Może do Hisz­pa­nii? Wiesz, tam cie­pło i dziew­czy­ny chęt­niej­sze. Bać się nie masz czego.

Jed­nak Toni się bał. Śmier­ci, odkąd przy­wdział mun­dur czy­ha­ją­cej na jego mło­do­cia­ne życie ni­czym bro­da­ty asa­syn z bli­skow­schod­nich bajek oraz da­le­kiej pół­no­cy tego kraju, który chyba przez swe wy­spiar­skie po­ło­że­nie zda­wał mu się tak od­le­gły i dziw­ny, że miesz­ka­ją­cy tu lu­dzie mu­sie­li żywić się pia­chem lub co naj­mniej szcze­kać na po­wi­ta­nie.

Choć aku­rat dziś, w ten wio­sen­ny po­ra­nek, prze­szło mu przez głowę, że nie może być tu aż tak źle. Trawa pod jego sto­pa­mi zie­le­ni­ła się prze­cież tak samo, jak w Niem­czech, woda je­zio­ra tak samo mro­zi­ła stopy, a ni­skie słoń­ce ośle­pia­ło, jeśli tylko chcieć spoj­rzeć w jego stro­nę. Nie, prze­cież po­śród tych bez­le­śnych wzgórz nie mogło go spo­tkać nic gor­sze­go, niż ude­rza­ją­cy w twarz poryw swa­wol­ne­go wia­tru.

A przy­naj­mniej tą na­iw­ną myślą pró­bo­wał się krze­pić.

– Myj się – po­go­nił go Be­rzins. – Wy­jeż­dża­my na kilka dni, a czort wie, gdzie nas za­nie­sie. Cza­sem za­tra­cił­by się po­śród tych wzgórz i zdechł z głodu, mówię ci. Same ugory. Co za kraj, ko­niec świa­ta!

Żoł­nierz zmru­żył oczy, wy­sta­wia­jąc twarz do słoń­ca. Toni nie wie­dział, co od­po­wie­dzieć, ale po­słusz­nie zrzu­cił mun­dur i za­czął się myć. Osterc z Bed­na­rem pu­co­wa­li się tak, jakby miała być to ostat­nia ką­piel w ich życiu.

 

***

 

Póź­nym po­po­łu­dniem, gdy wraz z ge­fre­ite­rem zbli­ża­li się do bu­dyn­ków warsz­ta­tu, nie­wie­le mó­wią­ce To­nie­mu hasło „sa­mo­bież­na prze­ciw­lot­ni­cza sta­cja ra­da­ro­wa” przy­bra­ło formę pół­gą­sie­ni­co­we­go trans­por­te­ra opan­ce­rzo­ne­go, jaki chło­pak nie raz wi­dy­wał w Braun­schwe­ig. Łeb wiel­kie­go doga. Nie mógł od­pę­dzić tego sko­ja­rze­nia. Upior­nie wy­dłu­żo­ny i z do­cze­pio­ny­mi ko­ła­mi, lecz jed­nak łeb wiel­kie­go doga. Choć praw­da, łeb wiel­kie­go doga, który miał przed sobą był naj­dziw­niej­szym łbem wiel­kie­go doga, jaki kie­dy­kol­wiek wi­dział.

– Co? Spo­dzie­wa­łeś się cze­goś in­ne­go? – od­gadł jego myśli Bed­nar.

– Nie. Sam nie wiem – od­parł. – Do czego to wszyst­ko?

Wy­ko­nał dło­nią bli­żej nie­okre­ślo­ny gest nie wie­dząc, którą z licz­nych, za­mon­to­wa­nych na nad­wo­ziu po­jaz­du anten wska­zać.

– Zo­ba­czysz. – Ge­fre­iter uśmiech­nął się, kle­piąc go w ramię. – Wszyst­kie­go cię na­uczę. Chodź.

Obe­rleut­nant z Be­rzin­sem stu­dio­wa­li roz­ło­żo­ną na masce po­jaz­du mapę. Sie­dzą­cy na nad­ko­lu kie­row­ca ćmił pa­pie­ro­sa, słu­cha­jąc uwag do­wód­cy ni­czym ro­dzo­nej matki. Osterc, przez uchyl­ną burtę prze­dzia­łu bo­jo­we­go, ła­do­wał skrzyn­ki amu­ni­cyj­ne. Chło­pak ob­rzu­cił ba­daw­czym spoj­rze­niem dwie lufy skry­te­go za pan­cer­ną osło­ną dział­ka. Bed­nar znów jakby sie­dział mu w gło­wie, bo raz jesz­cze klep­nął go w ramię i rzu­cił:

– To praw­dzi­wy sza­tan, zo­ba­czysz. Od ze­szłe­go lata mamy osiem­na­ście ze­strze­leń!

Toni od­po­wie­dział nie­pew­nym uśmie­chem. Bar­dzo nie chciał dać tego po sobie po­znać, jed­nak wie­dział, że każdy z żoł­nie­rzy widzi wy­pi­sa­ne na jego twa­rzy prze­ra­że­nie. Nie na­le­żał do tchó­rzy, lecz też da­le­ko mu było do choj­ra­ka. Może to do­brze? Nie raz sły­szał, że naj­ła­twiej jest zgi­nąć przez głu­pią bra­wu­rę.

– Chło­pak po­je­dzie z Be­rzin­sem – za­ko­men­de­ro­wał Skele, gdy Toni z Bed­na­rem za­mel­do­wa­li się przy po­jeź­dzie. – Ru­sza­my za dwa­dzie­ścia minut. Bądź­cie go­to­wi.

Obe­rleut­nent zło­żył mapę i od­szedł w stro­nę kwa­te­ry. Czerń jego mun­du­ru od­zna­cza­ła się na tle wznie­sio­nych z ja­sne­go ka­mie­nia ścian bu­dyn­ku ni­czym pusz­czo­ny na wodę kleks atra­men­tu.

– Sły­sza­łeś, młody? – mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo Be­rzins. – Opo­wiesz mi plot­ki z kraju. Po­trzę­sie­my się razem tro­chę czasu. Je­dzie­my aż nad ocean.

Żo­łą­dek To­nie­go ści­snął się tak mocno, że nie­mal wy­sko­czył mu przez gar­dło. Z ja­kie­goś po­wo­du myśl o fa­lu­ją­cym le­ni­wie bez­kre­sie lo­do­wa­tej wody prze­ra­zi­ła go bar­dziej, niż strach przed śmier­cią i ko­niecz­ność peł­nie­nia służ­by w tym dziw­nym kraju. Choć aku­rat strach przed wodą po­tra­fił sobie zra­cjo­na­li­zo­wać. Zbyt wy­raź­nie pa­mię­tał prze­rę­bel, do któ­re­go wpadł jako dziec­ko.

 

***

 

Je­cha­li aż do zmro­ku, a potem jesz­cze dłu­żej, kilka go­dzin wprost w noc. Za­po­wia­da­na przez Be­rzin­sa roz­mo­wa szyb­ko ogra­ni­czy­ła się do mo­no­lo­gu, nie­prze­rwa­ne­go przez kie­row­cę nawet wtedy, gdy pa­nu­ją­ce wokół ciem­no­ści zmu­si­ły go do pro­wa­dze­nia ma­szy­ny przy po­mo­cy sys­te­mu nok­to­wi­zyj­ne­go, któ­re­go maska za­własz­cza­ła w swej głę­bi­nie znacz­ną część jego twa­rzy. To­nie­mu to nie prze­szka­dza­ło. Za­mknię­ty w pan­cer­nej ka­bi­nie prze­dzia­łu przed­nie­go, do­pó­ki było to moż­li­we, ob­ser­wo­wał przez unie­sio­ną osło­nę pan­ce­rza fa­lu­ją­ce wzgó­rza, potem przy­mknął oczy, sta­ra­jąc się wy­ło­wić z ga­da­ni­ny Be­rzin­sa coś god­ne­go uwagi. Po­jazd szedł po nie­rów­nej grun­tów­ce nad­spo­dzie­wa­nie gład­ko, a gdy zbo­czy­li z drogi, też nie ko­le­ba­ło bar­dziej, niż na pace su­ną­cej bez­dro­żem cię­ża­rów­ki. Za­trzy­ma­li się do­pie­ro, gdy znu­żo­ny mo­no­to­nią jazdy Toni przy­ciął ko­ma­ra.

– Wy­siad­ka, młody. – Klep­nię­cie w ramię przy­wró­ci­ło go do świa­ta ży­wych. – Na dziś wy­star­czy.

Be­rzins wy­su­nął się zręcz­nie z ka­bi­ny, trzy­ma­jąc w ustach tlą­ce­go się już pa­pie­ro­sa. Toni ru­szył z nim, wy­ska­ku­jąc z po­jaz­du przez opusz­cza­ną wła­śnie przez Oster­ca burtę. Roz­pro­sto­wał kości i wy­szedł przed maskę wozu.

Szum fal prze­szył go dresz­czem. Po lewej, kilka me­trów od ma­szy­ny, grunt rwał się ni­skim kli­fem, scho­dząc do morza mro­wiem odłam­ków skal­nej kaszy. Po prawo łyse wzgó­rze osła­nia­ło wóz od cią­gną­ce­go z głębi lądu wia­tru. Gdzieś w od­da­li, za tra­wia­stym gar­bem, ma­ja­czy­ły ciem­ne szczy­ty drzew rzad­kie­go lasu. Resz­tę świa­ta kryła ciem­ność ota­cza­ją­cej ich nocy.

– Bed­nar, bierz chło­pa­ka. Je­steś za niego od­po­wie­dzial­ny.

Głos obe­rleut­nen­ta zje­żył To­nie­mu włosy na karku. Czym prę­dzej po­gnał na tyły po­jaz­du. Tu, przy uchy­lo­nych drzwiach, Bed­nar krzą­tał się w obłą­kań­czym tańcu, na­kła­da­jąc na sie­bie ja­kieś dziw­ne opo­rzą­dze­nie. W pół­mro­ku wnę­trza twarz Ske­le­go, po­chy­lo­ną nad ekra­na­mi sta­no­wi­ska ob­ser­wa­to­ra ra­da­ro­we­go, ma­lo­wa­ła zie­lon­ka­wa, bi­ją­ca z urzą­dzeń łuna. Dział­ko po­ru­szy­ło się z ci­chym sy­kiem sil­ni­ka ob­ra­ca­ją­ce­go plat­for­mę, prze­wo­żąc sie­dzą­ce­go już na miej­scu strzel­ca Oster­ca ni­czym na ka­ru­ze­li. Wy­glą­da­ło na to, że każdy z żoł­nie­rzy bez słowa wie­dział co do niego na­le­ży.

– Masz broń? – Przy­wi­tał go Bed­nar, ga­piąc się na puste dło­nie chło­pa­ka. – Nigdy jej nie zo­sta­wiaj. Jakby kto za­czął teraz do nas strze­lać, to czym od­po­wiesz?

Toni spu­ścił głowę, chcąc już wsko­czyć do wozu po po­zo­sta­wio­ny w ka­bi­nie au­to­mat, jed­nak Bed­nar był szyb­szy.

– Bierz to. – Wci­snął mu w ręce szpu­lę na­wi­nię­tą gru­bym ka­blem, któ­re­go ko­niec ginął we wnę­trzu po­jaz­du. – Załóż na plecy, tu masz troki. Zdej­mij ten maszt i chodź za mną. Ja wezmę broń.

Zanim Toni po­ra­dził sobie z na­ło­że­niem przy­po­mi­na­ją­cej ple­cak ramy szpu­li, ob­ju­czo­ny sprzę­tem Bed­nar stał już przed nim z dwoma ka­ra­bin­ka­mi w dło­niach.

– No, pierw­sze koty za płoty – uśmiech­nął się. – Mu­sisz wbić sobie do łe­pe­ty­ny, że w te­re­nie za­wsze jest alert. Wróg nie śpi i ty też nie mo­żesz. Broń za­wsze w po­go­to­wiu. Nie martw się, wszyst­kie­go cię na­uczę.

Prze­wie­sił ka­ra­bin­ki przez ramię, zdjął z po­jaz­du jeden z dra­pią­cych niebo masz­tów i ski­nął, aby za nim iść. Toni ru­szył, ale kabel scho­dził ze szpu­li z opo­rem, nie­mal za­trzy­mu­jąc chło­pa­ka w miej­scu. Nie­mniej kilka rzu­co­nych pod nosem kurew po­mo­gło, jak złoto.

Bed­nar przy­sta­nął do­pie­ro u szczy­tu wzgó­rza, ja­kieś trzy­dzie­ści me­trów od wozu.

– Sia­daj – roz­ka­zał.

Toni padł na ko­la­na i prze­tarł wierz­chem rę­ka­wa spo­co­ne czoło.

– Mu­sisz się przy­zwy­cza­ić – rzu­cił ge­fre­iter. – Ja cho­dzę z tym wszyst­kim sam. I ty też mu­sisz.

Wska­zał na szpu­lę i opo­rzą­dze­nie, ob­le­pia­ją­ce go ni­czym ele­men­ty zbroi. Z masz­tem w dłoni przy­po­mi­nał To­nie­mu błęd­ne­go ry­ce­rza.

– Zdej­mij kabel, weź sa­per­kę i wykop dołek, tak, żeby za­mon­to­wać to sta­bil­nie. – Bed­nar rzu­cił maszt na trawę. – I słu­chaj, po­wiem ci teraz, co do czego.

Przy­klęk­nął i za­czął zdej­mo­wać z sie­bie wszyst­ko, co za­brał z wozu.

– To jest radar, naj­waż­niej­sza rzecz. Przy­po­mi­na ta­lerz, ale waży dobre pięt­na­ście kilo. Wkrę­casz go na maszt, o, tu jest gwint, radar musi być kilka me­trów nad zie­mią. Z masz­tu wy­cho­dzi kabel, pod­łą­czasz go do sta­cji, dla­te­go nie kop za głę­bo­ko, bo potem za­sy­piesz kabel i nic nie pod­łą­czysz. Sta­cja to cen­trum, tu, z tyłu, jest gniaz­do, gdzie pod­pi­nasz głów­ny kabel, ten ze szpu­li. To cię łączy z wozem, prze­sy­ła sy­gnał z ra­da­ru i do tego masz te­le­fon, to zna­czy kon­takt z do­wód­cą. Prze­rzu­casz te prze­łącz­ni­ki, żaby się po­łą­czyć, a lamp­ka po­ka­zu­je, gdy dzwo­nią do cie­bie z wozu. To jest twoje naj­waż­niej­sze za­da­nie; przy­go­to­wać radar i za­mel­do­wać, czy wokół spo­kój. Gdy już dasz sobie z tym radę trze­ba się ro­zej­rzeć. Wiesz, tu jest par­ty­zant­ka, czort jeden wie czy jakiś strze­lec nie sie­dzi wła­śnie gdzieś pod krza­kiem i nie bie­rze cię na cel.

Za­ostrzo­ny trzon masz­tu wszedł w wy­ko­pa­ny przez To­nie­go dołek. Chło­pak za­sy­pał go na­tych­miast, nie wie­dząc, czy słu­chać po­le­ceń, czy paść twa­rzą w trawę, cho­wa­jąc się przez wid­mo­wym strzel­cem.

– Za­czep od­cią­gi – roz­ka­zał Bed­nar. – Dasz sobie radę? Chyba byłeś kie­dyś na bi­wa­ku? To jak z na­mio­tem. Na­pręż linkę i wbij ten szpi­ku­lec w zie­mię.

Sta­cja, o któ­rej wspo­mniał ge­fre­iter, miała kształt nie­du­żej skrzyn­ki te­le­fo­nicz­nej, któ­rej front pstrzy­ły nie­zli­czo­ne rzędy prze­łącz­ni­ków, po­krę­teł i skry­tych za przy­dy­mio­nym szkłem świa­te­łek. Bed­nar chwy­cił ucze­pio­ną na wierz­chu urzą­dze­nia słu­chaw­kę i za­mel­do­wał się do wozu.

– No – po­wie­dział skoń­czyw­szy roz­mo­wę. – Teraz po­ka­żę ci coś jesz­cze.

Chwy­cił po­dłuż­ne urzą­dze­nie za­opa­trzo­ne w wy­god­ną rę­ko­jeść i ku dzi­wie­niu chło­pa­ka, roz­ło­żył je ni­czym pa­ra­sol­kę. Jeden z wy­cho­dzą­cych ze sta­cji kabli przy­piął do rę­ko­je­ści.

– To an­te­na. Do zdal­ne­go na­słu­chu kie­run­ko­we­go. Przy­dat­na rzecz.

Podał To­nie­mu ucze­pio­ne sta­cji słu­chaw­ki.

– Załóż. Zo­ba­czy­my, czy uda się coś zła­pać.

Prze­rzu­cił kilka prze­łącz­ni­ków i wy­sta­wił uzbro­jo­ną w an­te­nę dłoń w niebo. Z twa­rzy nie scho­dził mu ten ro­dzaj uśmie­chu, jaki Toni wi­dział kie­dyś u na­uczy­cie­la, który ocza­ro­wał klasę efek­tow­nym re­zul­ta­tem eks­pe­ry­men­tu che­micz­ne­go.

– Sły­szysz coś?

Py­ta­nie z tru­dem przedar­ło się przez oka­la­ją­ce uszy chło­pa­ka słu­chaw­ki. Bed­nar zer­k­nął na ze­ga­rek i mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo. Ku swo­je­mu zdzi­wie­niu Toni usły­szał po chwi­li ni­skie bu­cze­nie, jakby tuż nad jego głową prze­la­ty­wa­ła cała eska­dra bom­bo­wa. Nie, tego dźwię­ku nie dało się z ni­czym po­my­lić. Nie odkąd po­nad­dźwię­ko­wy sa­mo­lot do­star­czył wpra­so­wa­ne­go w grupę prze­ra­żo­nych współ­to­wa­rzy­szy To­nie­go na pod­lon­dyń­skie lot­ni­sko. Wy­trzesz­cza­jąc ze zdzi­wie­nia oczy spoj­rzał na Bed­na­ra.

– To nasi – rzekł ge­fre­iter. – O tej go­dzi­nie są nad nami, a rano zbom­bar­du­ją Nowy York. Zo­ba­czysz, nie­dłu­go jeden z nich za­bie­rze tam taką bombę, jaką zrzu­ci­li u ru­skich i to wszyst­ko się skoń­czy. Jak Bóg da nie zdą­żysz od­bez­pie­czyć broni i bę­dzie po wszyst­kim. Wojna się skoń­czy.

Toni zdjął słu­chaw­ki i prze­tarł spo­co­ną twarz. W gło­wie ko­ło­wa­ło mu się od nad­mia­ru wra­żeń.

– Dobra, star­czy – Bed­nar czy­tał go jak otwar­tą książ­kę. – Za dużo na jeden raz, co? Spo­koj­nie, teraz bę­dzie­my mieli czas po­ga­dać. Cze­ka­nie to lwie część tej służ­by. Prze­suń no się tro­chę.

Trą­cił To­nie­go w ramię i roz­po­starł na tra­wie płach­tę bluzy ma­sku­ją­cej, któ­rej nie nosił. Roz­ło­żył na niej wy­ję­ty z ple­ca­ka ter­mos, chleb i zwi­nię­te w pa­pier pęto kieł­ba­sy.

– Jesz? – za­py­tał. – Ja je­stem głod­ny, ty jak chcesz.

Toni chciał. W wozie zo­sta­wił wpraw­dzie wła­sne je­dze­nie, ale kieł­ba­sa za­pach­nia­ła sma­ko­wi­cie. Przy­kuc­nął na skra­ju roz­ło­żo­nej przez Bed­na­ra płach­ty.

– Ile masz lat? – za­py­tał ge­fre­iter, od­kra­wa­jąc z bo­chen­ka sporą pajdę. – Szes­na­ście? Je­steś z Ju­gen­dam­tu, tak?

Toni skiną głową, choć ostat­nie z pytań nie wy­ma­ga­ło od­po­wie­dzi.

– Sie­dem­na­ście – uzu­peł­nił, kła­miąc.

– U wujka Bed­na­ra bę­dzie ci do­brze – uśmiech­nął się ge­fre­iter. – Po­je­my, po­ga­da­my, na kwa­te­rze to i po­pi­je­my, zo­ba­czysz. Biedy ze mną nie za­znasz, moja w tym głowa. No, co to za mina?

Toni chwy­cił wrę­czo­ną mu pajdę, pło­niąc się jak łania. Był pe­wien, że mrok nocy nie skry­je przed ocza­mi ge­fre­ite­ra ru­mień­ca, któ­rym wła­śnie się oblał.

– Bo… – stęk­nął. – Be­rzins mówi tak samo. Dzię­ki…

Opu­ścił wzrok i czym prę­dzej za­gryzł skrę­po­wa­nie kieł­ba­są. Nie jadł ta­kiej od wy­lo­tu z Nie­miec.

– No co ty, młody? – Bed­nar ro­ze­śmiał się szcze­rze. – Jeśli ta wojna ma jakiś sens, to je­steś nim wła­śnie ty. Mło­dość. Po to wal­czy­my, żeby wam żyło się le­piej.

Ge­fre­iter wgryzł się w kieł­ba­sę i nalał do ku­becz­ka kawy z ter­mo­su. Zda­wa­ło się, że oka­la­ją­ca ich ciem­ność w naj­mniej­szym stop­niu nie prze­szka­dza mu go­spo­da­ro­wać ko­la­cją.

– Długo je­steś na woj­nie? – za­py­tał Toni prze­ły­ka­jąc.

– Hmm, to za­le­ży jak li­czyć. Ale od czter­dzie­ste­go dru­gie­go.

– A to? Opo­wiesz? – Wzrok chło­pa­ka po­li­zał ucze­pio­ną mun­du­ru Bed­na­ra od­zna­kę. Nie dało się ukryć, że pa­li­ła ona To­nie­go tym naj­bar­dziej ją­trzą­cą mło­dość ogniem. Ogniem cie­ka­wo­ści.

– Nie ma o czym. Rad bym, gdy­byś nie mu­siał prze­cho­dzić tego, co ja. Mó­wi­łem, stare dzie­je. Wschod­ni front. Za­mknię­ta spra­wa.

Roz­mo­wa przy­ga­sła. Chło­pak zer­k­nął przez ramię na ciem­ne ciel­sko wozu, który wy­da­wał się teraz mar­twym klo­cem gra­ni­tu, ja­kich nie­opo­dal, tuż przy kli­fie, le­ża­ło tak wiele. Szum omia­ta­ją­ce­go wzgó­rze wia­tru wgry­zał się w ciem­ność nocy, za­no­sząc tę chwi­lę wprost w ra­mio­na nie­do­rzecz­no­ści. Sie­dzie­li tu we dwóch, na tym skra­ju świa­ta, obcy sobie i za­to­pie­ni w mroku. Od­le­gli od ziem­skich spraw ni­czym gwiaz­dy. Nie mogła ist­nieć chwi­la bar­dziej zdat­na do za­da­nia py­ta­nia tkwią­ce­go na końcu ję­zy­ka To­nie­go ni­czym zadra.

– Ale po­wiedz. Nie bałeś się zgi­nąć?

Bed­nar par­sk­nął, omal nie za­le­wa­jąc się kawą, którą wła­śnie zbli­żał do ust.

– No, jak każdy. O tym to aku­rat mogę ci opo­wie­dzieć.

Napił się i podał To­nie­mu ku­be­czek.

– Od stra­chu nie uciek­niesz, to zwy­kła rzecz. Tylko głupi się nie boi. Ale nie ma co o nim my­śleć, trze­ba go oswo­ić, jak psa. Po­patrz. – Bed­nar zdjął coś z palca i pod­sta­wił To­nie­mu pod nos. – Ob­rącz­ka. To mój ta­li­zman. Do­pó­ki ją mam, wiem że jest dokąd wra­cać. Czeka na mnie dziew­czy­na, przy któ­rej cały ten rej­wach nie ma zna­cze­nia. To mi daje siłę. Żeby wal­czyć. Nie z ka­ra­bi­nem, na pierw­szej linii, ale w sercu. Bez tego już je­steś tru­pem.

Toni przyj­rzał się ob­rącz­ce. Nie do końca ro­zu­miał słowa Bed­na­ra, ale czuł, że tkwi w nich coś waż­ne­go. Przy­kre było je­dy­nie to, że na niego nikt nie cze­kał.

– Albo Be­rzins – cią­gnął Bed­nar. – Sły­sza­łeś co gada o Ske­lem? Że się go kule nie imają, że nie­śmier­tel­ny, wię­cej jesz­cze, jak po­pi­je to po­tra­fi cią­gnąć taką li­ta­nię bez końca. Wie­rzy w niego jak w Matkę Boską. I niech mu bę­dzie. Waż­nie, że do­pó­ki z nim je­dzie jest pe­wien, że za­wsze się uda.

– A ja? W co mam wie­rzyć?

Bed­nar za­ło­żył ob­rącz­kę i napił się kawy.

– Nie wiem. Znajdź spo­sób. Nie­któ­rzy po pro­stu wie­rzą w szczę­ście. Że uro­dzi­li się pod szczę­śli­wą gwiaz­dą. To im wy­star­cza.

Toni za­sę­pił się i zaraz uśmiech­nął po­nu­ro.

– Tak mi mó­wi­ła frau Ma­riet­te. W sie­ro­ciń­cu, jak byłem mały. Matka mnie ob­umar­ła przy po­ro­dzie, le­karz roz­ciął jej brzuch i wy­cią­gnął mnie w ostat­nim mo­men­cie, tak mi opo­wia­da­ła, że mia­łem szczę­ście, bo bym się za­du­sił. Że gdyby nie ten dok­tor, to by mnie nie było na świe­cie.

– No, wi­dzisz. Czyli je­steś w czep­ku uro­dzo­ny. Sie­ro­ta, ale jed­nak. I wiem co mówię. Wy­cho­wa­łem się bez ojca.

Bed­nar podał To­nie­mu kubek.

– Jedz – dodał. – Dobre, nie?

Toni po­ki­wał głową i wci­snął ostat­ni ka­wa­łek kieł­ba­sy w usta. Spodo­ba­ła mu się myśl o dziec­ku szczę­ścia. Nigdy w ten spo­sób o tym nie my­ślał, ale frau Ma­riet­te miała rację. Ośmie­lo­ny, za­py­tał już pew­niej:

– A przed wojną, czym się zaj­mo­wa­łeś?

Bed­nar ode­brał kubek i strząch­nął reszt­ki kawy na trawę.

– A, takie tam nie­ży­cio­we spra­wy. O, tak ci po­wiem;

The weird si­sters, hand in hand,

Po­sters of the sea and land,

Thus do go about, about:

Thri­ce to thine and thri­ce to mine

And thri­ce again, to make up nine.

Peace! the charm's wound up.

– Co to? Po ży­dow­sku?

– Gdzie tam! To an­giel­ski. O tych stro­nach. Stu­dio­wa­łem kie­dyś li­te­ra­tu­rę.

Toni wy­trzesz­czył oczy, jakby zja­wił się przed nim sam chiń­ski ce­sarz. Bed­nar par­sk­nął, lecz zga­sił szyb­ko uśmiech za­trud­nia­jąc dło­nie przy za­krę­ca­niu ter­mo­su.

– Jej… – stęk­nął chło­pak. Chciał dodać coś jesz­cze, ale z prze­ję­cia język sta­nął mu w gar­dle koł­kiem.

– A co? My­śla­łeś, że całe życie ga­nia­łem z ka­ra­bi­nem? Po­wie­dział bym ci jesz­cze nie­jed­no, ale po co? Stare dzie­je. Nie ma do czego wra­cać.

Twarz Bed­na­ra stę­ża­ła w jego zwy­cza­jo­wej minie, za­wie­szo­nej gdzieś po­mię­dzy do­bro­dusz­nym uśmie­chem, a ob­na­ża­ją­cym zęby ścią­gnię­ciem warg. Ze­brał to, czego nie zje­dli i scho­wał na po­wrót do ple­ca­ka. Chwi­lę od­cza­ro­wa­ła mi­go­czą­ca kon­tro­l­ka sta­cji.

– Tak?! – rzu­cił ge­fre­iter do pod­ję­tej w lot słu­chaw­ki. – Szy­kuj się. Coś do nas leci.

Te słowa skie­ro­wa­ne były już do To­nie­go. Chło­pak zer­k­nął w niebo, nik­ną­ce w atra­men­to­wej czer­ni. Nie miał po­ję­cia, w jaki spo­sób obe­rleut­nant za­mie­rza strze­lać do sa­mo­lo­tu, któ­re­go nawet nie widać, ale nie śmiał pytać. Ufał Bed­na­ro­wi. Może nie jak ro­dzo­nej matce, ale jak frau Ma­riet­te już na pewno. Zresz­tą, co za róż­ni­ca?

Ge­fre­iter za­ło­żył słu­chaw­ki i chwy­ciw­szy an­te­nę zdal­ne­go na­słu­chu, skie­ro­wał ją w niebo. Przez chwi­lę tkwił w bez­ru­chu, a potem ski­nął na To­nie­go, po­da­jąc mu słu­chaw­ki.

– Zo­bacz – szep­nął. – Leci pta­szy­na.

Toni wsłu­chał się w spo­koj­ny szum pra­cu­ją­ce­go gdzieś ponad nimi sil­ni­ka. Inny niż ni­skie bu­cze­nie od­rzu­to­wych sil­ni­ków bom­bow­ców da­le­kie­go za­się­gu.

– Co to? – za­py­tał.

– Trans­por­to­wiec. Nisko leci. Zrzu­ty dla par­ty­zan­tów. Z Is­lan­dii. Zdej­mij słu­chaw­ki i patrz, zaraz się za­cznie.

Syk ob­ra­ca­ją­ce­go się dział­ka był z tej od­le­gło­ści le­d­wie sły­szal­ny, ale Toni szyb­ko od­wró­cił głowę. Skry­ty za me­ta­lo­wą osło­ną Osterc szy­ko­wał się do od­da­nia strza­łu.

Nie mi­nę­ło pół pa­cie­rza jak ciszę nocy roz­darł gar­dło­wy ryk wy­strza­łów. Raz, dwa, trzy, czte­ry, pięć, to już? Lufy dział­ka pra­co­wa­ły na­prze­mien­nie, wy­plu­wa­jąc z sie­bie po­ci­ski. Ob­le­czo­na ni­ski­mi chmu­ra­mi czerń nieba od­po­wie­dzia­ła im hu­kiem eks­plo­zji, potem roz­ja­rzy­ła się czer­wie­nią. I zga­sła, ustę­pu­jąc pola na­ra­sta­ją­ce­mu wi­zgo­wi spa­da­ją­cej ma­szy­ny. Toni aż jęk­nął z za­chwy­tu.

– Pięk­nie, co? – ucie­szył się Bed­nar.

Roz­ry­wa­ją­cy niebo dźwięk przy­gasł, by po chwi­li urwać się su­chym trza­skiem.

– I po wszyst­kim – pod­su­mo­wał ge­fre­iter. – Wiele tam nie zo­sta­ło.

Toni gapił się w niebo jak urze­czo­ny. To było takie pro­ste. Jak strze­lić na­mol­ne­go ma­ło­la­ta w pysk.

– A te, wiesz, za­kłó­ce­nia? – za­py­tał.

Uniósł brwi, krę­cąc dłoń­mi młyn­ka.

– Nie martw się. Raz, że nie każda ma­szy­na ma na po­kła­dzie emi­ter, a dwa, że nawet jeśli, to już Ske­le­go w tym głowa, żeby od­po­wied­nio na­mie­rzyć sa­mo­lot. Nie pytaj jak on to robi, nie wiem, ale jest w tym dobry. Może i naj­lep­szy.

Klep­nął chło­pa­ka w ramię, po raz ko­lej­ny za­pew­nia­jąc, że bę­dzie do­brze. Toni po­ma­łu za­czy­nał w to wie­rzyć. Może służ­ba rze­czy­wi­ście nie bę­dzie taka zła, po­mę­czy się tu tro­chę, a potem sło­necz­na Hisz­pa­nia i chęt­ne dziew­czy­ny. Jeśli tylko sa­mo­lo­ty za­nio­są tę bombę do Ame­ry­ki…

– Skła­da­my sprzęt, młody – po­wie­dział Bed­nar. – Zaraz dadzą znak, żeby prze­je­chać na inny punkt. Grunt to się prze­miesz­czać.

Wtyki kabli wy­cho­dzi­ły ze sta­cji z ci­chym chrzę­stem. Wy­ję­te z ziemi szpi­kul­ce od­cią­gów zwiot­czy­ły ob­cią­żo­ny ra­da­rem maszt. Wy­ko­pa­ny przez To­nie­go dołek oka­zał się zbyt płyt­ki, ale to do­brze, teraz bę­dzie ła­twiej. Tylko po dia­bła był ten głupi po­śpiech…

– No co? – rzu­cił Bed­nar. – Nie patrz tak na mnie. Nie moja wina, że tym razem po­szło tak szyb­ko.

– Nic nie mó­wi­łem – sap­nął Toni, klnąc już pod nosem na myśl o wło­że­niu na sie­bie szpu­li z ka­blem.

– Po­wi­nie­neś się cie­szyć. Go­dzi­na jesz­cze młoda, zdą­ży­my zła­pać tro­chę snu.

Toni po­szedł­by o za­kład, że Bed­nar schy­lił głowę zanim jesz­cze po­wie­trze prze­ciął ogłu­sza­ją­cy wizg, a eks­plo­zja po­de­rwa­ła wóz, sta­wia­jąc go nie­mal na sztorc. Sil­nik eks­plo­do­wał, po­sy­ła­jąc w niebo smo­li­stą kulę ognia. Po­dmuch go­rą­ce­go po­wie­trza omiótł chło­pa­ka, omal nie oba­la­jąc go na zie­mię. Wy­pusz­czo­na z rąk rama szpu­li po­to­czy­ła się w dół zbo­cza.

– Pad­nij! – rzu­cił Bed­nar. – Moź­dzierz! Mu­si­my ucie­kać!

Jed­nak za­miast ucie­kać, zła­pał za broń, ścią­gnął na twarz gogle nok­to­wi­zo­ra i pod­czoł­gał się na szczyt wzgó­rza. Toni przy­warł do ziemi, ma­ca­jąc dło­nią za ka­ra­bi­nem. Zna­jo­my kształt nie stłam­sił pod­cho­dzą­cej do gar­dła guli prze­ra­że­nia, ale chło­pak wtu­lił go w pierś ni­czym matka dziec­ko.

– Na dół! – krzyk­nął z góry Bed­nar. – Są jesz­cze da­le­ko!

Gdzieś w od­da­li roz­kle­ko­tał się au­to­mat.

– Bierz sprzęt i gnaj do wozu! – po­na­glił ge­fre­iter. – Już, młody! Leć!

Od­po­wie­dział serią. Krót­ką, pre­cy­zyj­ną i oby śmier­tel­ną.

Toni zła­pał pierw­sze, co wpa­dło mu w ręce – po­zo­sta­wio­ny na tra­wie ta­lerz ra­da­ru – i po­gnał ku po­jaz­do­wi, bu­cha­ją­ce­mu w niebo kłę­ba­mi czar­ne­go dymu. Łeb wiel­kie­go doga zdechł, bez­a­pe­la­cyj­nie.

Zbie­ga­jąc ze wzgó­rza, ku swo­je­mu zdzi­wie­niu, do­strzegł, że na ty­łach wozu miota się jakaś po­stać. Skele, wy­rzu­ca­ją­cy prze uchy­lo­ne drzwi wszyst­ko, co w jej mnie­ma­niu na­le­ża­ło ura­to­wać. Chło­pak do­padł do wraku, po­ty­ka­jąc się i uda­jąc na trawę.

– Gdzie Bed­nar? – wark­nął obe­rleut­nant. – Masz radar?

– Mam! Ge­fre­iter zo­stał… – Toni ze­brał się z kolan, nie wie­dząc jak za­mel­do­wać za­cho­wa­nie Bed­na­ra. Na szczę­ście ten pę­dził już ku nim na zła­ma­nie karku.

– Bierz to i za mną! – rzu­cił Skele.

Wci­snął w dy­go­cą­ce ręce chło­pa­ka jeden z obu­do­wa­nych me­ta­lem mo­ni­to­rów, uzbro­jo­ną w pi­sto­let dło­nią wska­zu­jąc kie­ru­nek uciecz­ki. Toni po­pę­dził za nim pro­sto w noc. Aby dalej od od­zy­wa­ją­cych się z coraz więk­szą za­cie­kło­ścią au­to­ma­tów.

 

***

 

Mięk­kość ra­mion chęt­nych hisz­pań­skich dziew­cząt zmie­ni­ła się w wil­got­ny chłód ka­mie­nia sa­mot­nej basz­ty, do któ­rej do­brnę­li nad ranem. Toni przy­warł ple­ca­mi do chro­po­wa­tej ścia­ny i osu­nął się na trawę, zmor­do­wa­ny dźwi­ga­niem mo­ni­to­ra oraz prze­ję­tej od Bed­na­ra sta­cji. Zimne świa­tło brza­sku ma­mi­ło obiet­ni­cą dnia, kiedy to hen czmych­ną lęki nocy. Pod­dał się tej myśli z błogą na­iw­no­ścią. Bo mimo wszyst­ko żył, miał obie ręce i nogi, poza zmę­cze­niem i stra­chem nie wy­no­sząc z całej ka­ba­ły żad­ne­go uszczerb­ku. Sie­ro­ta, ale w czep­ku uro­dzo­ny. Miał szczę­ście. Skele mógł prze­cież na­ka­zać mu zo­stać w wozie, nie kło­po­cząc się przy­ucza­niem mło­de­go do żoł­nier­skie­go fachu. Pierw­sze koty za płoty. Słowa Bed­na­ra świ­dro­wa­ły w uszach chło­pa­ka, na­bie­ra­jąc teraz o wiele bar­dziej wy­ra­zi­ste­go zna­cze­nia.

– Zo­sta­nie­my tu jakiś czas. – Obe­rleut­nant wy­chy­nął z ciem­nej jamy wej­ścia do basz­ty i omiótł spoj­rze­niem ścia­nę po­bli­skie­go lasu. – Bed­nar, sprawdź sprzęt. Musi dzia­łać.

Ge­fre­iter, po­stę­pu­ją­cy za Ske­lem w krok, za­trzy­mał się w progu. W jego oczach nie było już znać tej we­soł­ko­wa­tej pew­no­ści sie­bie, która tak cza­ro­wa­ła To­nie­go, ale też nie było w nich stra­chu.

– Jak? – za­gad­nął.

Toni ski­nął w od­po­wie­dzi głową, nie mając na ga­da­nie sił ani ocho­ty. Tyle mu­sia­ło ge­fre­ite­ro­wi wy­star­czyć. I star­czy­ło. Pytał prze­cież zu­peł­nie bez po­trze­by.

Skele prze­szedł się tym­cza­sem po ota­cza­ją­cym basz­tę placu, gdzie w kilku miej­scach wy­so­kie kępy traw i sku­pi­ska ka­mie­ni zna­czy­ły jesz­cze prze­strzeń daw­nych za­bu­do­wań. Przez laty wy­cią­ga­ją­cą się w niebo bu­dow­lę mu­sia­ły ob­le­piać chaty nie­wiel­kie­go sioła, może pod­mu­ro­wa­na kuź­nia, lub ja­kieś warsz­ta­ty. Dziś zo­sta­ło z tego tylko to, co w tych stro­nach jako je­dy­ne nie pod­le­ga­ło roz­kła­do­wi. Omia­ta­ny po­ry­wa­mi zim­ne­go wia­tru ka­mień.

Toni ob­ser­wo­wał do­wód­cę z za­in­te­re­so­wa­niem. Ko­rzy­stał z chwi­li, gdy mógł mu się przyj­rzeć jako po­stron­ny ob­ser­wa­tor. Czar­ny jak udrę­ka bez­k­się­ży­co­wych nocy mun­dur, wy­sre­brzo­na si­wi­zną skroń i ta po­ra­ża­ją­ca pew­ność aż nadto po­wścią­gli­wych ru­chów. Jakby każda wy­ko­ny­wa­na czyn­ność pod­le­ga­ła sza­cun­ko­wi zy­sków i strat. Nie wy­glą­da­ło na to, aby zaj­ścia nocy wy­war­ły na nim ja­kie­kol­wiek wra­że­nie, choć wy­wi­nął się prze­cież śmier­ci w spo­sób, któ­re­go Toni nie umiał sobie wy­tłu­ma­czyć. Czy na tym po­le­gał jego fe­no­men, który Be­rzin­so­wi kazał ob­da­rzyć do­wód­cę tak głę­bo­kim za­ufa­niem?

Cóż, chwi­la nie sprzy­ja­ła roz­wa­ża­niom po­dob­nej na­tu­ry.

– No, na co cze­ka­cie? – Skele od­wró­cił się, zer­ka­jąc w ich stro­nę. – Sprzęt musi dzia­łać, zro­zu­mia­no? Musi.

 

***

 

I dzia­łał.

Toni przez dłu­gie, drę­czo­ne sen­no­ścią i zmę­cze­niem go­dzi­ny, asy­sto­wał Bed­na­ro­wi przy bli­skich ekwi­li­bry­sty­ki za­bie­gach, aby spiąć wszyst­kie ele­men­ty sys­te­mu ra­da­ro­we­go w ca­łość. Ba­te­rie i zwój kabla, za­bra­ne prze Ske­le­go z wozu, sta­no­wi­ły mi­zer­ną na­miast­kę za­si­la­nia, lecz mimo to, po­łą­czo­ne ze sobą radar, sta­cja i mo­ni­tor, dzia­ła­ły. Toni przy­jął ten fakt z ra­do­ścią bli­ską wiary, że na od­siecz ru­szy­ła im wła­śnie dy­wi­zja pan­cer­na.

Bo też tkwi­ło w tym ziar­no praw­dy. We­dług słów Bed­na­ra dzia­ła­nie sys­te­mu da­wa­ło szan­sę nada­nia sy­gna­łu SOS, jeśli tylko w ich po­bli­żu znaj­dzie się jed­nost­ka po­sia­da­ją­ca na po­kła­dzie de­ko­der. Na przy­kład sa­mo­lot pa­tro­lo­wy. Toni, w cza­sie po­by­tu na kwa­te­rze, wi­dy­wał ich prze­ci­na­ją­ce niebo kształ­ty wcale czę­sto, na­dzie­ja więc kwi­tła, zwłasz­cza, że obe­rleut­nant naj­wy­raź­niej wcie­lał w życie plan przy­go­to­wa­ny za­wcza­su na ewen­tu­al­ność, która stała się ich udzia­łem.

Zmrok pod­szedł ich jak lis po­grą­żo­ny we śnie kur­nik. Nagle, bez ostrze­że­nia. Kilka go­dzin drzem­ki nie przy­nio­sło zmę­czo­ne­mu ciału ulgi, wle­wa­jąc w nie je­dy­nie sztyw­ność drew­nia­nej pa­łu­by. Toni, z au­to­ma­tem na ko­la­nach, sie­dział pod ścia­ną tuż obok po­chy­lo­ne­go nad ekra­nem Ske­le­go. Po­miesz­cze­nie na szczy­cie basz­ty nie miało okien, od pół­noc­nej stro­ny po­sia­da­ło jed­nak wyj­ście na wąską ga­le­ryj­kę, gdzie przy ra­da­rze, na­sa­dzo­nym na za­im­pro­wi­zo­wa­ny z so­lid­ne­go kija maszt, wa­ro­wał Bed­nar. Obe­rleut­nant nie po­zo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści, że par­ty­zan­ci ruszą ich śla­dem. Mu­sie­li być na to przy­go­to­wa­ni i byli, przy­naj­mniej na ile Toni umiał to sobie wy­obra­zić.

– Zaj­rzyj do Bed­na­ra. – Słowa do­wód­cy wy­rwa­ły chło­pa­ka z odrę­twie­nia. – Niech się ro­zej­rzy. I oszczę­dza ba­te­rie.

Toni wstał i ru­szył wzdłuż pną­ce­go się stro­my­mi scho­da­mi kabla. Bed­nar sie­dział w kucki pod baln­ko­wa­nym murem, cho­wa­jąc dło­nie w rę­ka­wach mun­du­ro­wej bluzy. Noc przy­nio­sła przy­mro­zek.

– Ro­zej­rzyj się – szep­nął chło­pak. – I mówił coś jesz­cze o ba­te­riach.

Bed­nar nie­chęt­nie zsu­nął na twarz gogle nok­to­wi­zo­ra.

– Do rana star­czy – sap­nął. – Potem rzucę to cho­ler­stwo w dia­bły.

Się­gnął po broń i wy­chy­lił głowę za mur. Toni wsłu­chi­wał się we wła­sny od­dech, cze­ka­jąc aż ge­fre­iter prze­cze­sze oko­li­cę i da znać, że wciąż jest czy­sto. Ni­cze­go wię­cej nie pra­gnął usły­szeć.

– Śnie­ży – rzu­cił Bed­nar, cho­wa­jąc się za mur. – Czy­sto, ale śnie­ży.

Toni zer­k­nął w niebo.

– Nok­to­wi­zor. Po­wiedz Ske­le­mu.

Chło­pak pac­nął się w czoło i ostroż­nie zszedł na dół.

– Ge­fre­iter mel­du­je za­kłó­ce­nia w ob­ra­zie nok­to­wi­zo­ra – po­wie­dział.

Skele ge­stem po­sa­dził go na po­wrót pod ścia­nę, nie od­no­sząc się do mel­dun­ku nawet spoj­rze­niem. Toni przy­glą­dał się sku­pio­nej twa­rzy do­wód­cy, oświe­tlo­nej bi­ją­cą z ekra­nu, zie­lon­ka­wą łuną. Wy­glą­da­ło jakby wy­świe­tla­ły się na niej rzędy liczb, skom­pli­ko­wa­ne wy­kre­sy, enig­ma­tycz­ne ob­li­cze­nia, chło­pak nie miał jed­nak od­wa­gi aby bez po­zwo­le­nia zer­k­nąć w ekran. Sieć cien­kich kabli, łą­czą­cych urzą­dze­nie z ob­le­czo­ną płó­cien­nym czep­kiem głową obe­rleut­nan­ta, bu­dzi­ła w Tonim bli­skie fa­scy­na­cji prze­ra­że­nie. Jak wtedy, gdy będąc pod lodem, przez krót­ką chwi­lę ob­ser­wo­wał świat przez prze­źro­czy­stą taflę, zimny, od­le­gły i na wpół mar­twy. Taki wy­da­wał mu się teraz Skele.

– Pięć obiek­tów – ode­zwał się do­wód­ca. – Zbli­ża­ją się od pół­no­co-wscho­du. Dwie­ście me­trów. Cze­kać aż osią­gną linię lasu.

Toni po­de­rwał się z miej­sca. Gotów był już pę­dzić na górę, gdy twa­rzą Ske­le­go wstrzą­snął dreszcz. Jego za­cię­te usta wy­krzy­wi­ły się w upior­ny gry­ma­sie, a dłoń sko­czy­ła do flan­ku­ją­ce­go ekran rzędu po­krę­teł. Zie­lo­na łuna za­mi­go­ta­ła zło­wiesz­czo, ni­czym ża­rów­ka tuż przed pęk­nię­ciem.

Toni za­marł, ob­ser­wu­jąc jak zimne ob­li­cze do­wód­cy tę­że­je, wal­cząc z bólem.

– Strze­lać bez roz­ka­zu – rzu­cił Skele. – Zli­kwi­do­wać wszyst­kie cele!

Toni sko­czył na scho­dy, z dołu do­strze­ga­jąc, że Bed­nar ster­czy już przy blan­ce z au­to­ma­tem go­to­wym do strza­łu.

– Pię­ciu, idą z lasu – rzu­cił, do­pa­da­jąc do muru. – Kazał strze­lać.

Za­miast tego Bed­nar scho­wał się za mur, od­rzu­ca­jąc gogle na hełm.

– Za­kłó­ca­ją sy­gnał. Nic nie widzę!

– Strze­laj. – Toni nie­mal bła­gal­nym ge­stem chwy­cił go za ramię.

Ge­fre­iter szarp­nął się, lecz zmi­ty­go­wał pręd­ko, wi­dząc prze­stra­szo­ne spoj­rze­nie chło­pa­ka.

– Włóż to i mów co wi­dzisz. – Wci­snął w dło­nie To­nie­go ze­rwa­ne z głowy gogle. – Kie­ruj, gdzie mam strze­lać.

Chło­pak za­cze­pił gogle na mo­co­wa­niu wła­sne­go hełmu i wy­chy­lił się za blan­kę muru. Świe­tli­sta zie­leń nok­to­wi­zyj­ne­go świa­ta oszo­ło­mi­ła go na chwi­lę, lecz szyb­ko za­czął od­róż­niać zarys drzew, kon­tu­ry wy­pusz­czo­nych jako for­pocz­ta lasu krze­wów, krzy­wi­znę fa­lu­ją­ce­go te­re­nu. Obraz ska­kał i mżył, lecz nie ma tyle by być zu­peł­nie nie­czy­tel­nym.

– Co wi­dzisz? – Bed­nar oparł broń na murze, skła­da­jąc się do strza­łu.

Dwie­ście me­trów – my­ślał Toni – Nie wię­cej, jak do ścia­ny lasu. Gdzie oni są?

– Wi­dzisz coś?

– Tylko las i za­ro­śla. Po­cze­kaj, nie… Strze­laj w krze­wy!

Zie­leń nok­to­wi­zo­ra roz­bły­sła ośle­pia­ją­cym bla­skiem, a świat zwa­lił się im na głowy eks­plo­zją, która ru­szy­ła z posad ka­mien­ny ba­stion. Toni upadł na plecy, bez­wład­nym ge­stem od­rzu­ca­jąc gogle na hełm. Doj­rzał jesz­cze wa­lą­cy się na niego radar i dłoń Bed­na­ra, pró­bu­ją­cą chwy­cić ta­lerz tuż przed roz­bi­ciem się o ka­mien­ną ścia­nę. Kle­kot au­to­ma­tów za­wtó­ro­wał krzy­ko­wi ge­fre­ite­ra. Potem na­sta­ła cisza.

Widok pę­dzą­ce­go ku szczy­to­wi basz­ty po­ci­sku po­wta­rzał się w oczach To­nie­go bez ustan­ku, gdy przy­par­ty do muru, pró­bo­wał po­skła­dać sobie świat na po­wrót w ca­łość. Żył, miał obie ręce i nogi, i nawet jego ka­ra­bin leżał tuż obok. Strze­li­li do nich z gra­nat­ni­ka, skry­ci po­śród ob­le­pia­ją­cych ich ga­łę­zi, jakże nie­wi­docz­ni w znie­kształ­co­nym ob­ra­zie nok­to­wi­zo­ra. Toni za­gryzł wargi, nie mogąc uwie­rzyć w to, co się stało. Prze­cież mógł strze­lać, od­po­wie­dzieć ogniem, tak jak ze­szłej nocy ra­dził mu Bed­nar.

Oprzy­tom­niał, czu­jąc kop­nię­cie w kost­kę.

Ge­fre­iter, zgię­ty w pół, wił się po po­sadz­ce, wierz­ga­jąc no­ga­mi. Ze­rwa­ny przez ude­rze­nie odłam­ka hełm od­sło­nił za­la­ną krwią ły­si­nę.

– Bed­nar, ży­jesz?! – Toni do­sko­czył to­wa­rzy­sza i ob­ró­cił go na plecy. – Nie wi­dzia­łem ich, prze­pra­szam, nie wi­dzia­łem…

Od­po­wie­dział mu stłu­mio­ny char­kot. Po­bla­dła twarz Bed­na­ra ścią­gnę­ła się ni­czym maska. Błę­kit­ne oczy sta­nę­ły w słup, za­cho­dząc mgłą. Męż­czy­zna wy­prę­żył się i plu­nął krwią.

– Co? – Chło­pak na­chy­lił głowę, nie mogąc do­sły­szeć jego słów.

– Idzie ku wzgó­rzu. – szep­tał Bed­nar. – Las… Zabij go…

Toni do­pie­ro teraz do­strzegł, że ge­fre­iter tuli do pier­si bro­czą­cą ob­fi­cie dłoń. Ucze­pio­ne kra­wę­dzi roz­trza­ska­ne­go ra­da­ru palce, ucię­te przez ta­lerz w zde­rze­niu z ka­mien­ną ścia­ną, le­ża­ły pod murem. Złoto ob­rącz­ki bły­snę­ło smęt­nie w świe­tle księ­ży­ca, który wła­śnie teraz wy­chy­nął zza chmur.

– Kogo zabić? – za­py­tał bez­myśl­nie Toni. – Bed­nar, co mam robić?

Ge­fre­iter chwy­cił go za koł­nierz i przy­cią­gnął do sie­bie.

– Jest roz­kaz ochro­ny ra­da­ru, bez­względ­ny. On nie odda nas żyw­cem. Osterc, Be­rzins… Pod­da­my się. Zabij go. Ty mo­żesz…

– Ja?

– Nie z ko­bie­ce­go łona… Masz szczę­ście.

Toni wy­szarp­nął się z uści­sku Bed­na­ra, do­strze­ga­jąc w jego ga­sną­cym spoj­rze­niu naj­szczer­sze prze­ra­że­nie. Gdzieś w dole za­kle­ko­tał au­to­mat. Po­ci­ski ry­ko­sze­to­wa­ły na blan­kach. Toni od­ru­cho­wo chwy­cił za broń.

– Las Bir­nam idzie ku wzgó­rzu… Ty zmo­żesz Mak­be­ta.

Bed­nar wy­cią­gnął ku niemu dłoń. Chło­pak od­trą­cił ją i od­sko­czył pod mur. W naj­śmiel­szych snach nie przy­pusz­czał, że widok umie­ra­ją­ce­go czło­wie­ka wyda mu się po pro­stu ża­ło­sny.

Prze­stra­szo­ny wła­snych myśli zsu­nął się scho­da­mi w roz­świe­tlo­ny zie­lo­ną po­świa­tą pół­mrok.

Sku­pio­na twarz obe­rleut­nan­ta chło­nę­ła od­czy­ty mo­ni­to­ra, jakby nic poza nim nie ist­nia­ło we wszech­świe­cie. Zwie­sza­ją­ce się z jego głowy kable po­ru­sza­ły się ryt­micz­nie, niby żywe stwo­rze­nia. Toni za­trzy­mał się u wy­lo­tu scho­dów i ob­ser­wo­wał ich ta­niec, za­ci­ska­jąc dłoń na rę­ko­je­ści broni.

– Lange, dla­cze­go nie strze­la­cie?! – Skele uniósł wzrok, pio­ru­nu­jąc go spoj­rze­niem. – Trzy obiek­ty na pięć­dzie­się­ciu me­trach. Zli­kwi­do­wać!

Dźwięk wła­sne­go na­zwi­ska zje­żył To­nie­mu włosy na karku. Nie zdą­żył nawet po­my­śleć, jakim spo­so­bem Skele od­czy­tu­je dane z roz­bi­te­go ra­da­ru. Ścią­gnął spust. Grad kul tar­gnął cia­łem do­wód­cy, roz­bił mo­ni­tor i zga­sił zie­lo­na łunę, rzu­ca­jąc sy­tu­ację na żer ciem­no­ści.

Toni zo­stał sam. Sam na sam ze swoim szczę­ściem.

Koniec

Komentarze

Mia­łeś cał­kiem cie­ka­wy po­mysł. Ale tak głę­bo­ko go ukry­łeś, że wy­brzmie­wa do­pie­ro pod ko­niec tek­stu. A więk­szość opo­wia­da­nia to ro­dza­jo­we scen­ki z życia żoł­nie­rzy. Może jak­byś za­su­ge­ro­wał coś na po­cząt­ku? Chyba, że tak jest, a nie za­uwa­ży­łem?

Tech­nicz­nie sporo róż­no­ra­kich ba­bol­ków, nie­ste­ty:

– “murów bu­dyn­ku kwa­te­ry, gdzie brzeg pstrzy­ło skal­ne ru­mo­wi­sko” – z tego opisu wy­ni­ka, że kwa­te­ra zmie­ni­ła się w ru­mo­wi­sko;

– “nie miał nic nic” – po­wtó­rze­nie;

– “Wy­cho­wa­łem się trzy wior­sty” – Niem­cy mówią o wior­stach? chyba, że jeden byłby np. Ło­ty­szem, to może, ale tego nie su­ge­ru­jesz chyba ni­g­dzie;

– “Śmier­ci, odkąd przy­wdział mun­dur czy­ha­ją­cej” – to brzmi, jakby to śmierć no­si­ła mun­dur;

– “Cza­sem za­tra­cił­by się po­śród tych wzgórz” – ale kto? bo pod­miot w po­przed­nim zda­niu masz zbio­ro­wy;

– “gdy wraz z ge­fre­ite­rem” – ge­fre­itrem; jesz­cze się póź­niej po­wta­rza;

– “Łeb wiel­kie­go doga. Nie mógł od­pę­dzić tego sko­ja­rze­nia. Upior­nie wy­dłu­żo­ny i z do­cze­pio­ny­mi ko­ła­mi, lecz jed­nak łeb wiel­kie­go doga. Choć praw­da, łeb wiel­kie­go doga, który miał przed sobą był naj­dziw­niej­szym łbem wiel­kie­go doga, jaki kie­dy­kol­wiek wi­dział.” – to jest ce­lo­we? bo ciut­kę prze­sa­dzi­łeś;

– “Czerń jego mun­du­ru” – oni byli z Waf­fen SS? nie wy­da­je mi się, ale w al­ter­na­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści może;

– “Po prawo łyse wzgó­rze” – po pra­wej;

– “To jest radar, naj­waż­niej­sza rzecz” – no nie, radar to cały sys­tem: na­daj­nik, an­te­na od­bior­cza, sta­cje na­da­ją­ce i od­bie­ra­ją­ce; sama an­te­na nie jest ra­da­rem, tylko jego czę­ścią;

– “ku dzi­wie­niu chło­pa­ka” – zdzi­wie­niu;

– “oka­la­ją­ce uszy chło­pa­ka słu­chaw­ki” – też nie; po­czy­taj TU;

– “Nowy York” – pi­szesz do ja­kie­goś za­gra­nicz­ne­go zina? bo po pol­sku to jest Nowy Jork;

– “to lwie część tej służ­by” – li­te­rów­ka;

– “zwi­nię­te w pa­pier pęto kieł­bas” – za­wi­nię­te;

– “Waż­nie, że do­pó­ki z nim” – li­te­rów­ka;

– “strząch­nął reszt­ki kawy” – niby po­praw­ne, ale ar­cha­icz­ne; “strzą­snął” nie mogło być?;

– “Po­wie­dział bym ci jesz­cze” – po­wie­dział­bym;

– “Nie mi­nę­ło pół pa­cie­rza” – skąd ta śre­dnio­wiecz­na miara czasu?;

– “gar­dło­wy ryk wy­strza­łów” – a lufy mają gar­dła?

– “Moź­dzierz! Mu­si­my ucie­kać!” – no to by było jak tra­fie­nie szóst­ki w totka, tra­fić w coś z moź­dzie­rza pierw­szym strza­łem; to nie­sły­cha­nie nie­cel­na ro­dzaj broni, ba­zu­ją­ca swą za­bój­czość na odłam­kach; zde­cy­do­wa­nie jakiś piat czy zdo­bycz­ny pan­zer­faust byłby lep­szy; tak masz póź­niej w zamku;

– “Od­po­wie­dział serią” – a miał ka­ra­bin, który jeśli nie był rkmem, nie strze­la se­ria­mi;

– “co w jej mnie­ma­niu” – obe­rleut­nant zmie­nił płeć ;)?;

– “za­bra­ne prze Ske­le­go” – li­te­rów­ka;

– “Toni, z au­to­ma­tem na ko­la­nach” – kur­cze, miał ka­ra­bin, teraz ma au­to­mat (czyli pi­sto­let ma­szy­no­wy, jak mnie­mam); jakaś zmien­no­kształt­na broń ;);

– “pod baln­ko­wa­nym murem” – li­te­rów­ka;

– “Prze­stra­szo­ny wła­snych myśli” – prze­stra­szo­ny czym?

Poza tym mam uwagi do głów­ne­go bo­ha­te­ra, który jakby się do­pie­ro uro­dził. Nic nie wie o broni. Woj­sko tak nie dzia­ła. Ja­kieś szko­le­nie mu­siał przejść. Wiem, że chcia­łeś przed­sta­wić sce­no­gra­fię, a le to nie była dobra droga. I jesz­cze – jeśli żoł­nie­rze tak bali się par­ty­zan­tów, to ostat­nie, co ro­bi­li­by, to pa­le­nie pa­pie­ro­sów w otwar­tym te­re­nie. Wy­sta­wia­ją się na strzał!

 

Czyli tak – po­mysł był, ale gdzieś go za­gu­bi­łeś, a szko­da. Resz­ta nie­ste­ty tech­nicz­nie do grun­tow­nej prze­rób­ki. Tak to jest, jak się wrzu­ca tekst na ostat­nią mi­nu­tę!

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Dzię­ki Sta­ru­chu za wi­zy­tę w tej ot­chła­ni bez­den­nej i po­zo­sta­wie­nie w niej roz­le­głe­go ko­men­ta­rza! Nie da się ukryć, że w nie­dziel­ny wie­czór sta­ną­łem przed wy­bo­rem, czy wrzu­cać taki nie­do­piesz­czo­ny tekst, czy nie, ale że licz­ba zgło­szo­nych do Re­tro­wi­zji opo­wia­dań, ku mo­je­mu szcze­re­mu zdzi­wie­niu, nie­ste­ty nie po­wa­la­ła, zde­cy­do­wa­łem się go wrzu­cić. Za­wsze to jesz­cze jeden tekst, a wszyst­kie kwiat­ki po­zo­sta­je mi po­kor­nie przy­jąć i cóż, mogę je­dy­nie prze­pro­sić, że tak ich wiele i takie pstro­ka­te. Nie­ste­ty życie jest jakie jest i czasu zwy­czaj­nie nie star­czy­ło żeby do­pie­ścić, wy­mu­skać i nadać po­ły­sku. Mea culpa, wiem cóżem uczy­nił i jak po­twor­ne to grze­chy.

 

Faj­nie, że do­ce­niasz po­mysł. Czy ukry­ty jest zbyt głę­bo­ko, hmm, nie wiem, ale wy­brzmie­wa chyba wtedy, kiedy po­wi­nien, go­rzej, że to „wy­brzmie­nie” nie jest z ga­tun­ku tych, które nio­sły by mi ra­dość i po­czu­cie do­brze wy­ko­na­nej ro­bo­ty:) Znów, za­bra­kło czasu, w sumie sam nie wiem jak ten tekst oce­nić, ile się w nim udało, ile nie. Tro­chę dy­stan­su muszę zła­pać.

 

„A więk­szość opo­wia­da­nia to ro­dza­jo­we scen­ki z życia żoł­nie­rzy.”

 

Ale z tym to się nie mogę zgo­dzić. Mimo wszyst­ko to opo­wia­da­nie po­sia­da­ją­ce we­wnętrz­ną lo­gi­kę. Wszyst­ko jest „po coś”.

 

W ogóle to nie­wier­ny To­masz z Cie­bie:) Zo­sta­wi­łem w tym tek­ście taką tam za­gad­kę, a ty pa­trzysz, wi­dzisz i nie chcesz uwie­rzyć:)

 

– “Wy­cho­wa­łem się trzy wior­sty” – Niem­cy mówią o wior­stach? chyba, że jeden byłby np. Ło­ty­szem, to może, ale tego nie su­ge­ru­jesz chyba ni­g­dzie;

– “Czerń jego mun­du­ru” – oni byli z Waf­fen SS? nie wy­da­je mi się, ale w al­ter­na­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści może;

 

No tak w punkt tra­fio­ne spo­strze­że­nia, że chyba wąt­pli­wo­ści być nie po­win­no! Czy co­kol­wiek w tym wzglę­dzie su­ge­ru­ję to już mniej­sza, ale czy co­kol­wiek, poza fak­tem, że po­sta­cie służą w woj­sku takim, a nie innym, świad­czy, że to Niem­cy? No na­praw­dę! Wy­ka­za­łeś się takim wy­czu­ciem, że pełen re­spekt na dziel­ni, czemu więc wąt­pisz, To­ma­szu?!:)

 

– “Śmier­ci, odkąd przy­wdział mun­dur czy­ha­ją­cej” – to brzmi, jakby to śmierć no­si­ła mun­dur;

 

No nie, tu jest ok, „przy­wdział” od­no­si się do pod­mio­tu po­przed­nie­go zda­nia. Aby było, jak su­ge­ru­jesz, trze­ba by na­pi­sać „śmier­ci, odkąd przy­wdzia­ła mun­dur…”.

 

– “Cza­sem za­tra­cił­by się po­śród tych wzgórz” – ale kto? bo pod­miot w po­przed­nim zda­niu masz zbio­ro­wy;

 

Pa­mię­taj, że to kwe­stia dia­lo­go­wa. Jeśli po­stać zmie­nia w ten spo­sób pod­miot, to bez wąt­pie­nia ma na myśli sie­bie.

 

– “Łeb wiel­kie­go doga. Nie mógł od­pę­dzić tego sko­ja­rze­nia. Upior­nie wy­dłu­żo­ny i z do­cze­pio­ny­mi ko­ła­mi, lecz jed­nak łeb wiel­kie­go doga. Choć praw­da, łeb wiel­kie­go doga, który miał przed sobą był naj­dziw­niej­szym łbem wiel­kie­go doga, jaki kie­dy­kol­wiek wi­dział.” – to jest ce­lo­we? bo ciut­kę prze­sa­dzi­łeś;

 

Tu chyba nie po­win­no być wąt­pli­wo­ści.

 

– “To jest radar, naj­waż­niej­sza rzecz” – no nie, radar to cały sys­tem: na­daj­nik, an­te­na od­bior­cza, sta­cje na­da­ją­ce i od­bie­ra­ją­ce; sama an­te­na nie jest ra­da­rem, tylko jego czę­ścią;

 

Znów, to jest kwe­stia dia­lo­go­wa. Ogól­nie to masz rację, ale po­stać nie musi na­zy­wać rze­czy zgod­nie z tech­nicz­nym na­zew­nic­twem. Tu jest język po­tocz­ny (nie jest to prze­cież roz­mo­wa po­mię­dzy in­ży­nie­ra­mi), gdzie radar = an­te­na ca­łe­go sys­te­mu, tak jak w po­tocz­nym ro­zu­mie­niu radar to jest to, co się kręci, albo ten dysk na grzbie­cie Bo­ein­ga US Air Force (który też się zresz­tą kręci:).

 

– “oka­la­ją­ce uszy chło­pa­ka słu­chaw­ki” – też nie; po­czy­taj TU;

 

A tej wąt­pli­wo­ści to nie ro­zu­miem.

 

– “Nowy York” – pi­szesz do ja­kie­goś za­gra­nicz­ne­go zina? bo po pol­sku to jest Nowy Jork;

 

Nigdy nie wia­do­mo kiedy na­dej­dzie mię­dzy­na­ro­do­wa sława:) Masz rację, ale obie te formy sto­su­je się chyba za­mien­nie.

 

– “strząch­nął reszt­ki kawy” – niby po­praw­ne, ale ar­cha­icz­ne; “strzą­snął” nie mogło być?;

 

Strząch­nął ar­cha­icz­ne? Nie wiem, być może, za­bi­łeś mi tu ćwie­ka, zresz­tą strzą­snął też by mogło być, wszyst­ko jedno.

 

– “Nie mi­nę­ło pół pa­cie­rza” – skąd ta śre­dnio­wiecz­na miara czasu?;

 

Strasz­nie wy­god­ne okre­śle­nie. I nie prze­sa­dzaj z tą śre­dnio­wiecz­no­ścią. W taki spo­sób upływ czasu mógł­by ująć w słowa Ka­ziuk z Ko­no­piel­ki:) Taka mała kon­tra dla „spek­ta­ku­lar­ne­go roz­wo­ju tech­no­lo­gii wła­ści­wej dla da­ne­go okre­su”. Roz­wój tech­no­lo­gii roz­wo­jem tech­no­lo­gii, ale lu­dzie tak pręd­ko się nie zmie­nia­ją.

 

– “gar­dło­wy ryk wy­strza­łów” – a lufy mają gar­dła?

 

A nie? https://sjp.pwn.pl/sjp/gardlo;2460844.html

 

 

– “Moź­dzierz! Mu­si­my ucie­kać!” – no to by było jak tra­fie­nie szóst­ki w totka, tra­fić w coś z moź­dzie­rza pierw­szym strza­łem; to nie­sły­cha­nie nie­cel­na ro­dzaj broni, ba­zu­ją­ca swą za­bój­czość na odłam­kach; zde­cy­do­wa­nie jakiś piat czy zdo­bycz­ny pan­zer­faust byłby lep­szy; tak masz póź­niej w zamku;

 

Jasne, że skra­cam tu spra­wę do me­ri­tum (do­sta­li i ko­niec), ale też przy­kła­dasz do spra­wy nie tą miarę co trze­ba. Je­stem z czy­tel­ni­kiem fair, tytuł jasno mówi że to WWII + 1, skoro więc bo­ha­te­ro­wie uży­wa­ją tech­no­lo­gi +1 (albo nawet + ileś tam), to ich prze­ciw­ni­cy mogą robić to samo. Masz rację, że moź­dzierz siał na prawo i lewo, ale tu mamy moź­dzierz +1, o któ­re­go wła­ści­wo­ściach nie wiemy nic, oprócz tego, że „do­sta­li i ko­niec”. Zresz­tą to dla fa­bu­ły nie­istot­ne.

 

– “Od­po­wie­dział serią” – a miał ka­ra­bin, który jeśli nie był rkmem, nie strze­la se­ria­mi;

– “Toni, z au­to­ma­tem na ko­la­nach” – kur­cze, miał ka­ra­bin, teraz ma au­to­mat (czyli pi­sto­let ma­szy­no­wy, jak mnie­mam); jakaś zmien­no­kształt­na broń ;);

 

I tu po­dob­nie. Je­ste­śmy już w chwi­li, gdy pod­sta­wo­wa broń oso­bi­sta żoł­nie­rza w te­re­nie to ka­ra­bin sztur­mo­wy i nie ma tu cie­nia fan­ta­zji. Chyba każdy wi­dział StG 44, i hope so? Sta­ru­chu, to Re­tro­wi­zje, nie ko­lej­ny od­ci­nek „Staw­ki…” :)

 

Poza tym mam uwagi do głów­ne­go bo­ha­te­ra, który jakby się do­pie­ro uro­dził. Nic nie wie o broni. Woj­sko tak nie dzia­ła. Ja­kieś szko­le­nie mu­siał przejść.

 

Tu nie ro­zu­miem. Ja to nie wie nic o broni? Prze­cież w chwi­li próby nie szar­pie się de­spe­rac­ko z ka­ra­bi­nem, ra­czej spraw­nie go ob­słu­gu­je. Zresz­tą wra­że­nie, ja­ko­by bo­ha­ter do­pie­ro się uro­dził, jest jak naj­bar­dziej na miej­scu. Mó­wi­my prze­cież o na­sto­lat­ku wrzu­co­nym sy­tu­ację, która ra­czej go prze­ra­sta.

 

I jesz­cze – jeśli żoł­nie­rze tak bali się par­ty­zan­tów, to ostat­nie, co ro­bi­li­by, to pa­le­nie pa­pie­ro­sów w otwar­tym te­re­nie. Wy­sta­wia­ją się na strzał!

 

Jasne, ale ni­g­dzie nie twier­dzę, że żoł­nie­rze bali się par­ty­zan­tów. Takie za­cho­wa­nie świad­czy ra­czej o czymś od­wrot­nym – i dla­te­go tak na­pi­sa­łem. Tu jest bez prze­rwy o stra­chu tylko jed­nej po­sta­ci, która żoł­nie­rzem jest, póki co, je­dy­nie z nazwy.

Sło­wem wię­cej za­ufa­nia do au­to­ra! Znów mam nie­od­par­te wra­że­nie, że pa­trzysz, wi­dzisz, a uwie­rzyć nie chcesz :) Nie wiem tylko dla­cze­go:)

 

Dzię­ki raz jesz­cze i aż zęby mnie bolą, że re­gu­la­min już nie po­zwa­la po­pra­wiać wszyst­kich tych kwiat­ków! 

No dobra. Nie wszyst­ko wy­ła­pa­łem, zgoda. Cie­ka­we, czy inni wy­ła­pią. Po­cze­ka­my :).

A tej wąt­pli­wo­ści to nie ro­zu­miem.

Jak w linku. Jeśli coś okala coś, to śro­dek po­zo­sta­je pusty. To jak słu­chaw­ki oka­la­ją ucho? Gdzie jest źró­dło dźwię­ku i jak ten dźwięk tra­fia do ka­na­łu słu­cho­we­go? Naj­pro­ściej – wy­obraź sobie trzci­ny oka­la­ją­ce je­zio­ro, gdzie to je­zio­ro jest uchem. Ła­piesz?

Strząch­nął ar­cha­icz­ne?

Skoro po­da­je je tylko Do­ro­szew­ski (https://sjp.pwn.pl/doroszewski/strząchnąć ), to ra­czej :).

a lufy mają gar­dła?

Cze­piasz się :). Wiesz, o co mi cho­dzi­ło – ryku wy­strza­łów nijak nie da się po­rów­nać z dźwię­ka­mi gar­dło­wy­mi.

Chyba każdy wi­dział StG 44

A wi­dzisz. Wi­dzia­łem i za­po­mnia­łem. Punkt dla cie­bie!

Tu nie ro­zu­miem. Ja to nie wie nic o broni?

Broni, któ­rej ma uży­wać, czyli ra­da­ru. To jest tak, jakby na lot­ni­sko przy­je­chał re­krut, a tu mu gość mówi: wiesz, to jest wo­lant, nim się kie­ru­je uste­rze­niem, to są klapy, a tak w ogóle – naj­le­piej lataj nisko i po­wo­li :P. Tak woj­sko nie dzia­ła – jeśli ma być spraw­ne, to chło­pak mu­siał przejść ja­kieś choć­by po­bież­ne szko­le­nie, a ty opi­su­jesz go tak, jakby ten radar pierw­szy raz na oczy wi­dział.

Jasne, ale ni­g­dzie nie twier­dzę, że żoł­nie­rze bali się par­ty­zan­tów.

Hmm, serio? Bo to mi wy­brzmie­wa ina­czej – “Wiesz, tu jest par­ty­zant­ka, czort jeden wie czy jakiś strze­lec nie sie­dzi wła­śnie gdzieś pod krza­kiem i nie bie­rze cię na cel”. Tacy nie­ustra­sze­ni po­grom­cy kul?

mam nie­od­par­te wra­że­nie, że pa­trzysz, wi­dzisz, a uwie­rzyć nie chcesz :) Nie wiem tylko dla­cze­go:)

Bo tak to na­pi­sa­łeś :P?

 

PS. Aha, i nadal uwa­żam moź­dzierz za prze­gię­ty, nawet moź­dzierz + 1. Ta broń nigdy nie bę­dzie słu­żyć do pre­cy­zyj­ne­go strze­la­nia :).

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

I ja, Mi­cha­le, nie do­strze­głam tu wiele wię­cej nad nie­licz­ną grupę żoł­nie­rzy w cza­sie dzia­łań wo­jen­nych. Do­my­ślam się, że ich broń i sprzęt róż­ni­ły się od tych, które fak­tycz­nie były uży­wa­ne w cza­sie II wojny, ale jako ktoś nie­obe­zna­ny z tymi spra­wa­mi, nie­ste­ty, nie umiem od­nieść się do tego za­gad­nie­nia.

W tek­ście od­naj­du­ję licz­ne tropy pro­wa­dzą­ce do Mak­be­ta, ale nie mam pew­no­ści, czy to słusz­ne po­dej­rze­nia.

Opo­wia­da­nie, mimo uste­rek, czy­ta­ło mi się cał­kiem do­brze, a nawet ze spo­rym za­cie­ka­wie­niem. ;)

 

trans­por­te­ra opan­ce­rzo­ne­go, jaki chło­pak nie raz wi­dy­wał… –> …trans­por­te­ra opan­ce­rzo­ne­go, jaki chło­pak nie­raz wi­dy­wał

 

Nie raz sły­szał, że naj­ła­twiej jest zgi­nąć przez głu­pią bra­wu­rę. –> Nie­raz sły­szał….

 

Czerń jego mun­du­ru od­zna­cza­ła się na tle wznie­sio­nych z ja­sne­go ka­mie­nia ścian bu­dyn­ku ni­czym pusz­czo­ny na wodę kleks atra­men­tu. –> Atra­ment wpusz­czo­ny do wody, roz­pły­wa się i za­bar­wia wodę, nie two­rzy jed­no­li­tej plamy.

Pro­po­nu­ję: …ni­czym spa­dły na kart­kę kleks atra­men­tu.

Kleks to plama z atra­men­tu w ze­szy­cie/ na pa­pie­rze, ale nie w wo­dzie.

 

– Sły­sza­łeś, młody? – mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo Be­rzins. –> – Sły­sza­łeś, młody? – Mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo Be­rzins.

 

któ­re­go maska za­własz­cza­ła w swej głę­bi­nie znacz­ną część jego twa­rzy. –> Nie wy­da­je mi się, aby można za­własz­czać coś w czymś.

Może: …któ­re­go maska skry­wa­ła w swej głę­bi­nie znacz­ną część jego twa­rzy.

 

Po prawo łyse wzgó­rze osła­nia­ło wóz–> Po pra­wej łyse wzgó­rze osła­nia­ło wóz… Lub: Na prawo łyse wzgó­rze osła­nia­ło wóz

 

– Masz broń? – Przy­wi­tał go Bed­nar… –> – Masz broń? – przy­wi­tał go Bed­nar

 

Wci­snął mu w ręce szpu­lę na­wi­nię­tą gru­bym ka­blem… –> Wci­snął mu w ręce szpu­lę z na­wi­nię­tym gru­bym ka­blem…

To kabel jest na­wi­nię­ty, nie szpu­la.

 

Toni padł na ko­la­na i prze­tarł wierz­chem rę­ka­wa spo­co­ne czoło. –> Czy to nie oczy­wi­ste, że nie mógł prze­trzeć czoła wnę­trzem rę­ka­wa?

 

Toni chwy­cił wrę­czo­ną mu pajdę, pło­niąc się jak łania. –> Łanie nie pło­nią się.

Pro­po­nu­ję: Toni chwy­cił wrę­czo­ną mu pajdę, pło­niąc się jak panna.

 

Matka mnie ob­umar­ła przy po­ro­dzie… –> Matka mnie od­umar­ła przy po­ro­dzie

Za SJP PWN: od­umrzećod­umie­rać «umrzeć, po­zo­sta­wia­jąc kogoś bli­skie­go»

 

Skele, wy­rzu­ca­ją­cy prze uchy­lo­ne drzwi wszyst­ko, co w jej mnie­ma­niu na­le­ża­ło ura­to­wać. – Li­te­rów­ka i oso­bli­wa me­ta­mor­fo­za Se­le­go.

 

Chło­pak do­padł do wraku, po­ty­ka­jąc się i uda­jąc na trawę. –> Pew­nie miało być: Chło­pak do­padł do wraku, po­ty­ka­jąc się i upada­jąc na trawę.

 

nie wy­no­sząc z całej ka­ba­ły żad­ne­go uszczerb­ku. –> Uszczer­bek to stra­ta/ szko­da; nie wy­da­je mi się, aby uszczer­bek można wy­nieść.

Pro­po­nu­ję: …nie po­no­sząc/ do­zna­jąc w całej ka­ba­le żad­ne­go uszczerb­ku.

 

Przez laty wy­cią­ga­ją­cą się w niebo bu­dow­lę mu­sia­ły ob­le­piać chaty… –> Li­te­rów­ka.

 

Po­miesz­cze­nie na szczy­cie basz­ty nie miało okien, od pół­noc­nej stro­ny po­sia­da­ło jed­nak wyj­ście na wąską ga­le­ryj­kę… –> Po­miesz­cze­nie nie może ni­cze­go po­sia­dać.

Pro­po­nu­ję: …od pół­noc­nej stro­ny za­cho­wa­ło się jed­nak wyj­ście na wąską ga­le­ryj­kę

 

Obraz ska­kał i mżył, lecz nie ma tyle by być zu­peł­nie nie­czy­tel­nym. –> Li­te­rów­ka.

 

Toni upadł na plecy, bez­wład­nym ge­stem od­rzu­ca­jąc gogle na hełm. –> Na czym po­le­ga bez­wład­ność gestu? Czy można zro­bić coś czymś bez­wład­nym?

A może miało być: Toni upadł na plecy, bez­wied­nym ge­stem od­rzu­ca­jąc gogle na hełm.

 

Ge­fre­iter, zgię­ty w pół, wił się po po­sadz­ce, wierz­ga­jąc no­ga­mi. –> Zbęd­ne do­po­wie­dze­nie; wierz­gać można wy­łącz­nie no­ga­mi.

Pro­po­nu­ję: Ge­fre­iter, zgię­ty wpół, wił się po po­sadz­ce, wierz­ga­jąc.

 

Toni do­sko­czył to­wa­rzy­sza i ob­ró­cił go na plecy. –> Toni do­sko­czył do to­wa­rzy­sza i ob­ró­cił go na plecy.

 

– Kogo zabić? – za­py­tał bez­myśl­nie Toni. – Bed­nar, co mam robić? –> Nie wy­da­je mi się, aby to było bez­myśl­ne py­ta­nie.

Pro­po­nu­ję: – Kogo zabić? – za­py­tał bez­rad­nie Toni. – Bed­nar, co mam robić?

 

Prze­stra­szo­ny wła­snych myśli zsu­nął się scho­da­mi… –> Prze­stra­szo­ny wła­sny­mi my­śla­mi zsu­nął się scho­da­mi

 

roz­bił mo­ni­tor i zga­sił zie­lo­na łunę… –> Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

 

“Jak w linku. Jeśli coś okala coś, to śro­dek po­zo­sta­je pusty. To jak słu­chaw­ki oka­la­ją ucho? Gdzie jest źró­dło dźwię­ku i jak ten dźwięk tra­fia do ka­na­łu słu­cho­we­go? Naj­pro­ściej – wy­obraź sobie trzci­ny oka­la­ją­ce je­zio­ro, gdzie to je­zio­ro jest uchem. Ła­piesz?”

 

Dobra, już czaję, oka­lać jest od okół, w kon­tek­ście słu­cha­wek to rze­czy­wi­ście bez sensu. Dzię­ki za zwró­ce­nie uwagi!

 

“Broni, któ­rej ma uży­wać, czyli ra­da­ru. To jest tak, jakby na lot­ni­sko przy­je­chał re­krut, a tu mu gość mówi: wiesz, to jest wo­lant, nim się kie­ru­je uste­rze­niem, to są klapy, a tak w ogóle – naj­le­piej lataj nisko i po­wo­li :P. Tak woj­sko nie dzia­ła – jeśli ma być spraw­ne, to chło­pak mu­siał przejść ja­kieś choć­by po­bież­ne szko­le­nie, a ty opi­su­jesz go tak, jakby ten radar pierw­szy raz na oczy wi­dział.”

 

No bo pierw­szy raz go na oczy widzi. Nie sły­sza­łeś o chło­pa­kach, w trak­cie bitwy o An­glię po­sy­ła­nych w po­wie­trze z ze­ro­wą ilo­ścią wy­la­ta­nych go­dzin i je­dy­nie teo­re­tycz­ną wie­dzą jak wy­lą­do­wać? Nie mó­wiąc już o ru­skich idą­cych w bój bez broni i nie myślę tu o sce­nach z fil­mów typu „Wróg u bram”, to się po­wta­rza w re­la­cjach nie­miec­kich ofi­ce­rów, że ra­dziec­cy żoł­nie­rze w trak­cie sztur­mu nie zdej­mo­wa­li z ple­ców broni – naj­praw­do­po­dob­niej nie mieli amu­ni­cji. Mó­wisz o sy­tu­acji la­bo­ra­to­ryj­nie czy­stej, a fa­bu­lar­nie je­ste­śmy na fi­ni­szu miaż­dżą­ce­go wy­sił­ku wo­jen­ne­go, gdzie żoł­nierz liczy się na sztu­kę. On po to tra­fił do za­ło­gi, żeby się na­uczyć. Na­sto­la­tek z domu dziec­ka. Niem­czy­sko do od­dzia­łów W-SS, czyli za­so­by ludz­kie i moce prze­ro­bo­we w fa­bry­ce żoł­nie­rzy są już zde­cy­do­wa­nie na wy­koń­cze­niu;)

 

“Hmm, serio? Bo to mi wy­brzmie­wa ina­czej – “Wiesz, tu jest par­ty­zant­ka, czort jeden wie czy jakiś strze­lec nie sie­dzi wła­śnie gdzieś pod krza­kiem i nie bie­rze cię na cel”. Tacy nie­ustra­sze­ni po­grom­cy kul?”

 

No i z tego stra­chu pięć minut póź­niej roz­kła­da się na traw­ce i urzą­dza pik­nik. No kaman, Sta­ru­chu, ja wiem że ten tekst ma masę man­ka­men­tów, ale kon­tekst tego dia­lo­gu ra­czej nie po­zo­sta­wia wąt­pli­wo­ści, co do in­ten­cji „na­uczy­cie­la”:)

 

“Bo tak to na­pi­sa­łeś :P?”

 

No wła­śnie tego nie po­wi­nie­neś na­pi­sać!!! :P

 

“PS. Aha, i nadal uwa­żam moź­dzierz za prze­gię­ty, nawet moź­dzierz + 1. Ta broń nigdy nie bę­dzie słu­żyć do pre­cy­zyj­ne­go strze­la­nia :).”

 

Tu masz moje pełne bło­go­sła­wień­stwo:)

 

@ Reg, ogrom­ne dzię­ki za wy­ła­pa­ne ba­bo­le! Bar­dzo się cie­szę, że mimo wszyst­ko prze­czy­ta­łaś z za­cie­ka­wie­niem! Te tropy z Mak­be­ta to jak naj­bar­dziej, tyle że koń­ców­ka ra­czej nie do­mknę­ła tego w na­le­ży­ty spo­sób. Chyba przez ten wy­jazd nad morze. Żona za­bro­ni­ła mi wziąć kom­pu­ter (w sumie miała rację i tak nie mia­łam czasu na pi­sa­nie), a po po­wro­cie jakoś mi się to roz­my­ło, zdą­ży­łem koń­ców­kę le­d­wie na­pi­sać, ale żeby było to na­pi­sa­ne tak, jak po­win­no… Trud­no, bru­tal­na rze­czy­wi­stość.

A te bro­nie i sprzę­ty to ra­czej dru­go­rzęd­na spra­wa, tło, nie kon­kre­ty­zo­wa­łem na­zwa­mi kilku aspek­tów „re­tro­wi­zyj­no­ści” opo­wia­da­nia (np. typ bom­bow­ca, który jest w sta­nie wy­ko­nać lot bo­jo­wy przez Atlan­tyk, czy nawet ten głupi ka­ra­bin, albo gra­nat­nik, o któ­rym Sta­ruch wspo­mniał gdzieś w ko­men­ta­rzu – ja wy­raź­nie wi­dzia­łem tam PIAT-a:)). To hi­sto­ria oglą­da­na ocza­mi chło­pa­ka, ogra­ni­czy­łem się więc do kilku kre­sek szki­cu­ją­cych za­gad­nie­nie. Zresz­tą temat jest bar­dzo bo­ga­ty, bo nie­mia­chy zo­sta­wi­ły na sto­łach kre­ślar­skich ma­te­ria­łu od groma, star­czy­ło­by na całe po­wie­ści, ale mniej­sza z tym.

 

Kilka uwag, od­no­śnie wska­za­nych frag­men­tów:

 

Chło­pak do­padł do wraku, po­ty­ka­jąc się i uda­jąc na trawę. –> Pew­nie miało być: Chło­pak do­padł do wraku, po­ty­ka­jąc się i upa­da­jąc na trawę.

 

To zda­nie to swo­iste mi­strzo­stwo. Pa­mię­tam, jak je pi­sa­łem, pa­mię­tam jak czy­ta­łem je potem kil­ku­krot­nie na roż­nych eta­pach pracy nad tek­stem i mimo świa­do­mo­ści, że li­te­ró­wek i róż­no­ra­kich po­tknięć zo­sta­ło w tek­ście bez liku, to w tym przy­pad­ku za­ło­żył­bym się, że wszyst­ko gra. Uda­jąc i upa­da­jąc, no kurde, jak można to prze­oczyć!!!

 

Wci­snął mu w ręce szpu­lę na­wi­nię­tą gru­bym ka­blem… –> Wci­snął mu w ręce szpu­lę z na­wi­nię­tym gru­bym ka­blem…

To kabel jest na­wi­nię­ty, nie szpu­la.

 

Kabel jest na­wi­nię­ty na szpu­lę, a szpu­la jest na­wi­nię­ta ka­blem (czy czym­kol­wiek innym), bo to osob­ny ele­ment ukła­du i nie ona na­wi­ja. Tak jak, na przy­kład, szpul­ka w bę­ben­ku ma­szy­ny kra­wiec­kiej.

 

Toni padł na ko­la­na i prze­tarł wierz­chem rę­ka­wa spo­co­ne czoło. –> Czy to nie oczy­wi­ste, że nie mógł prze­trzeć czoła wnę­trzem rę­ka­wa?

 

Jasne, ale wierzch rę­ka­wa to jest jak wierzch dłoni – jest też spód rę­ka­wa, w kon­tek­ście oma­wia­nej czyn­no­ści to jego część od stro­ny wnę­trza dłoni, tam gdzie są gu­zi­ki man­kie­tu.

 

Matka mnie ob­umar­ła przy po­ro­dzie… –> Matka mnie od­umar­ła przy po­ro­dzie

Za SJP PWN: od­umrzeć – od­umie­rać «umrzeć, po­zo­sta­wia­jąc kogoś bli­skie­go»

 

Po­mi­ja­jąc ten że­nu­ją­cy kiks, za­sta­na­wia­łem się nad tym i moim zda­niem po­wyż­szy przy­pa­dek mie­ści się w ra­mach przy­to­czo­nej de­fi­ni­cji.

 

Po­miesz­cze­nie na szczy­cie basz­ty nie miało okien, od pół­noc­nej stro­ny po­sia­da­ło jed­nak wyj­ście na wąską ga­le­ryj­kę… –> Po­miesz­cze­nie nie może ni­cze­go po­sia­dać.

Pro­po­nu­ję: …od pół­noc­nej stro­ny za­cho­wa­ło się jed­nak wyj­ście na wąską ga­le­ryj­kę

 

W moim wy­obra­że­niu świa­ta po­miesz­cze­nie może po­sia­dać (np. okno wy­cho­dzą­ce na pół­noc­ną stro­nę), tak jak urzą­dze­nie po­sia­da np. sil­nik (to cecha wy­ni­ka­ją­ca z jego bu­do­wy, więc ją po­sia­da), jed­nak za­pro­po­no­wa­na przez Cie­bie wer­sja zda­nia, w kon­tek­ście frag­men­tu, jest świet­na.

 

Toni upadł na plecy, bez­wład­nym ge­stem od­rzu­ca­jąc gogle na hełm. –> Na czym po­le­ga bez­wład­ność gestu? Czy można zro­bić coś czymś bez­wład­nym?

A może miało być: Toni upadł na plecy, bez­wied­nym ge­stem od­rzu­ca­jąc gogle na hełm.

 

Kogo zabić? – za­py­tał bez­myśl­nie Toni. – Bed­nar, co mam robić? –> Nie wy­da­je mi się, aby to było bez­myśl­ne py­ta­nie.

Pro­po­nu­ję: Kogo zabić? – za­py­tał bez­rad­nie Toni. – Bed­nar, co mam robić?

 

Jak to do­brze mieć czy­tel­ni­ka, który wie co autor miał na myśli, nawet jak autor błą­dzi:)

 

Dzię­ki raz jesz­cze i po­zdra­wiam!

Mel­du­ję, że prze­czy­ta­łam.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dzię­ki, bez od­bio­ru ;)

Prze­czy­ta­łem.

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Veni, vidi, legi.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Mi­cha­le, nie wiem jak to się stało, ale oka­zu­je się po­mi­nę­łam Twój ko­men­tarz.

Cie­szę się, że uwagi oka­za­ły się przy­dat­ne. ;)

 

Kabel jest na­wi­nię­ty na szpu­lę, a szpu­la jest na­wi­nię­ta ka­blem (czy czym­kol­wiek innym), bo to osob­ny ele­ment ukła­du i nie ona na­wi­ja. Tak jak, na przy­kład, szpul­ka w bę­ben­ku ma­szy­ny kra­wiec­kiej.

Pierw­szy raz ze­tknę­łam się z takim okre­śle­niem i nie ukry­wam, że jest ono dla mnie mało zro­zu­mia­łe. Nigdy nie przy­szło­by mi do głowy po­wie­dzieć, że szpul­ka jest na­wi­nię­ta nićmi, na moich szpul­kach za­wsze nici były na nie na­wi­nię­te.

Kiedy jem spa­ghet­ti to na­wi­jam je na wi­de­lec i nie po­wiem, że wi­de­lec jest na­wi­nię­ty ma­ka­ro­nem.

 

W moim wy­obra­że­niu świa­ta po­miesz­cze­nie może po­sia­dać (np. okno wy­cho­dzą­ce na pół­noc­ną stro­nę), tak jak urzą­dze­nie po­sia­da np. sil­nik (to cecha wy­ni­ka­ją­ca z jego bu­do­wy, więc ją po­sia­da)…

Okno w po­miesz­cze­niu jest, ale po­miesz­cze­nie okna nie po­sia­da, bo nie jest rze­czo­ne­go okna po­sia­da­czem. Po­miesz­cze­nie może być wy­po­sa­żo­ne w ja­kieś sprzę­ty i urzą­dze­nia, ale nie bę­dzie tych sprzę­tów i urzą­dzeń po­sia­dać.

 

Zro­zu­miem, jeśli bę­dziesz wolał po­zo­stać przy swo­ich sfor­mu­ło­wa­niach. To w końcu Twoje opo­wia­da­nie i wy­łącz­nie od Cie­bie za­le­ży, ja­ki­mi sło­wa­mi bę­dzie na­pi­sa­ne. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­łem.

Po­zwo­lę sobie na taką drob­ną uwagę: brak od­dzia­łu za­bez­pie­cze­nia ru­cho­mej sta­cji ra­da­ro­wej. To, że do ob­słu­gi ta­kiej sta­cji po­trze­ba było (i jest) nieco wię­cej osób, niż “mie­ści” się w opo­wia­da­niu, po­mi­jam.

W więk­szo­ści to nie­zbyt (dla mnie) cie­ka­wy epi­zod wo­jen­ny. Żoł­nie­rze roz­ma­wia­ją, cza­sem coś strze­li… Sy­tu­ację ra­tu­ją na­wią­za­nia do “Mak­be­ta”. Lubię Szek­spi­ra, więc mi się po­do­ba­ły.

Ale fan­ta­sty­ka wy­da­je się kryć wy­łącz­nie w de­ko­ra­cjach i de­kla­ra­cjach. Twier­dzisz, że IIWŚ trwa dłu­żej niż u nas, że Niem­cy mają bar­dziej za­awan­so­wa­ną tech­no­lo­gię, że pra­wie pod­bi­li Wiel­ką Bry­ta­nię… OK, tylko że żadna z tych rze­czy nie ma zna­cze­nia dla fa­bu­ły (acz nie znam się na hi­sto­rii mi­li­ta­riów, może w rze­czy­wi­sto­ści nie mieli ta­kich ra­da­rów). No, bez Szko­cji na­wią­za­nia mak­be­tow­skie wy­pa­dły­by bla­dziej, ale rok akcji spo­koj­nie można zmie­nić.

Widać, że za­bra­kło ostat­nie­go szli­fu, ale to Ci już Sta­ruch i Reg po­wie­dzie­li.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej!

Jury idzie jak burza, dzię­ki za czyt­nię­cie!

 

Reg, ro­zu­miem o co cho­dzi z tym oknem, po­sia­dać może po­sia­dacz, czyli Mar­cin po­sia­da ko­lek­cję kart pił­kar­skich, lub umie­jęt­ność sta­nia na rę­kach, tu­dzież lisek po­sia­da pięk­ną kitę, ale nie da się ukryć, że to po­sia­da­nie w kon­tek­ście przed­mio­tów, w ję­zy­ku po­tocz­nym, funk­cjo­nu­je. Może to gwałt na pol­sz­czyź­nie i ja tego nie bro­nię, szcze­gól­nie w kon­tek­ście za­pro­po­no­wa­nej przez Cie­bie zmia­ny, która ide­al­nie roz­wią­zu­je pro­blem, ale to do ucha wpada i w gło­wie zo­sta­je.

A to na­wi­ja­nie to kwe­stia pod­mio­tu. Ben za­krztu­sił się. Na­wi­nię­ty ma­ka­ro­nem wi­de­lec wy­su­nął mu się z dłoni i upadł na stół, pla­miąc obrus sosem. Ben za­krztu­sił się. Na­wi­nię­ty na wi­de­lec ma­ka­ron upadł na stół, pla­miąc obrus sosem. Tu się rzecz roz­bi­ja chyba o funk­cje przed­mio­tu, bo tym samym wi­del­cem mo­żesz też wło­żyć sobie do ust ka­wa­łek ko­tle­ta;) Zresz­tą zo­sta­wiam rzecz znaw­com te­ma­tu, aj mam do dys­po­zy­cji je­dy­nie chłop­ski rozum;)

 

Ada­mie, dzię­ki za od­wie­dzi­ny! Słusz­na uwaga, nie­mniej taką rolę pełni Bed­nar (a że robi to, jak robi i nikt z tego po­wo­du na niego nie krzy­czy, to naj­le­piej świad­czy, że ataku ra­czej się nie spo­dzie­wa­ją). W za­sa­dzie po­wi­nie­nem to na­zwać „sa­mo­dziel­ną sa­mo­bież­ną prze­ciw­lot­ni­czą sta­cją ra­da­ro­wą”, albo „sa­mo­dziel­nie ope­ru­ją­cą sa­mo­bież­ną prze­ciw­lot­ni­czą sta­cją ra­da­ro­wą”, bo wła­śnie przez pry­zmat sa­mo­dziel­ne­go dzia­ła­nia w polu dzia­ła­nia te opi­su­je, no ale to byłby już hard­kor, któ­re­mu spro­stać mogło by je­dy­nie zbęd­ne dla fa­bu­ły mno­że­nie bytów, by za­cho­wać re­alia. Sd.Kfz 251, w wer­sji z dział­kiem prze­ciw­lot­ni­czym, który dał tu opi­sy­wa­nej ma­szy­nie kanwę, po­trze­bo­wał chyba sześć osób w za­ło­dze, a już na pewno dwóch strzel­ców. I bar­dzo wąt­pię, alb taki po­jazd miał na ty­łach wy­star­cza­ją­co wiele prze­strze­ni, aby upa­ko­wać tam ja­kieś mo­ni­to­ry i jesz­cze miej­sce dla de­san­tu­ją­ce­go się z ra­da­rem za­ło­gan­ta, ale to już li­cen­tia po­eti­ca.

 

Fin­klo, rów­nież wiel­kie dzię­ki! Mu­sisz mi wy­ba­czyć (chyba nie ty jedna:), ale to taki tekst pięt­na­sto­lat­ka, który nie może za­brać z ziemi szczę­ki po obej­rze­niu „Das Boot”:) To temat ra­czej dla „daj­har­dów”:)

Myślę, że spię­ło by się to (miej­sce akcji, jak za­uwa­żasz gra tu rolę) gdyby koń­ców­ka była bar­dziej wy­raź­na (no kurde, źle tu ro­ze­gra­łem tro­chę rze­czy), a rok, ow­szem, mógł­by być i inny, ale tak od pierw­sze­go zda­nia gramy w al­ter­na­ty­wę, zresz­tą nie je­stem jakoś prze­sad­nie „na­pa­lo­ny” na ty­tu­ły.

W każ­dym razie dzię­ki i po­zdra­wiam!

Nie­ste­ty, wy­nu­dzi­łem się przy tym opo­wia­da­niu. To, co tutaj mo­gło­by cie­ka­wić, czyli re­la­cje mię­dzy bo­ha­te­ra­mi, jest ty­po­we dla wielu hi­sto­rii wo­jen­nych. Ot, żół­to­dziób, któ­re­go bar­dziej do­świad­cze­ni wta­jem­ni­cza­ją. Niby cały czas w po­wie­trzu wisi ta­jem­ni­ca, ale zdra­dzasz za mało, żeby za­cie­ka­wić czy­tel­ni­ka. Moż­li­we, że dia­beł tkwi w szcze­gó­łach i na­pi­sa­łeś tekst in­te­re­su­ją­cy dla tych, któ­rzy orien­tu­ją się w kwe­stiach broni. Ja do ta­kich nie na­le­żę. W ogóle za­bra­kło mi tu in­for­ma­cji o tym, jaka wojna trwa i któ­rej stro­nie „ki­bi­cu­je­my”. Opo­wia­da­nie jest zbyt… uni­wer­sal­ne? Mam wra­że­nie, że rów­nie do­brze mo­gło­by roz­gry­wać się w fik­cyj­nym świe­cie.

Tak więc Re­tro­wi­zji tutaj nie do­strze­gam. Czuję, że są, ale nie widzę. A fa­bu­ła ni­czym mnie nie urze­kła.

Same sceny na po­zio­mie tech­nicz­nym są jed­nak dobre, co w Twoim przy­pad­ku nie dziwi. Szko­da tylko, że wy­szło opo­wia­da­nie o ni­czym. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Znowu mi to zro­bi­łeś! To już trze­ci raz! Znowu fajny po­mysł, przed­sta­wio­ny do tego w in­te­re­su­ją­cy spo­sób, ale urwa­ny w naj­cie­kaw­szym mo­men­cie!

Do rze­czy. Świet­nie opi­su­jesz życie co­dzien­ne żoł­nie­rzy. Bo­ha­te­ro­wie role mają ste­reo­ty­po­we – a to uczyn­ny, bar­dziej do­świad­czo­ny ko­le­ga, a to nowy re­krut, a to twar­dy do­wód­ca – jed­nak opi­su­jesz się w taki spo­sób, że tej ste­reo­ty­po­wo­ści nie czuć jakoś mocno (dla mnie tylko ta ob­rącz­ka za bar­dzo po oczach da­wa­ła). Duża w tym za­słu­ga dia­lo­gów i sce­ne­rii, która wy­szła na­tu­ral­nie.

Sama hi­sto­ria jest pro­sta jak drut, ale za­koń­cze­nie – nie­pew­ne, zo­sta­wia­ją­ce spory znak za­py­ta­nia nad losem To­nie­go – bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Zaś to, co po­mię­dzy po­cząt­kiem, a koń­cem, od­da­łeś in­te­re­su­ją­co, nawet jeśli do­ty­czy­ło rze­czy zwy­czaj­nych na woj­nie.

Co mi bruź­dzi? Ten świat, kom­plet­nie olany. Niby tak samo, a jed­nak nie tak samo. Czy to nadal na­zi­stow­skie Niem­cy, czy może bomba za­bi­ła pew­ne­go ma­la­rza i rzą­dzi ge­ne­ral­ska junta? Ta bomba ato­mo­wa – co z pro­jek­tem Man­hat­tan, coś się wy­la­ło? Co z Ja­po­nią, Wło­cha­mi? Po­ka­za­łeś mi nie­ste­ty tylko ury­wek, ale ów frag­ment pa­su­je do tylu sce­na­riu­szy, że aż żaden nie pa­su­je. Prosi się roz­bu­do­wę, o wy­peł­nie­nie czymś kon­kret­nym. Bo to, że mamy dział­ko ste­ro­wa­ne ra­da­rem – no, tro­chę to mało. Czy ta splu­wa To­nie­go to np. MP-40 czy może już StG-44? Czy może coś jesz­cze in­ne­go? Znowu nie wiem i za­cho­dzę w głowę, jaki świat oglą­dam.

Pod­su­mo­wu­jąc: dla mnie bar­dzo dobry kon­cert fa­jer­wer­ków pod wzglę­dem de­ta­li bę­dą­cych koło po­sta­ci. Ale samo tło nawet nie za­ry­so­wa­ne – to rap­tem parę kre­sek. Znowu zo­sta­łem z po­tęż­nym gło­dem, za­miast z lek­kim uczu­ciem nie­do­sy­tu. Ech, dla­cze­go mi to ro­bisz, Au­to­rze. Dla­cze­go…

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Jak ja lubię takie opo­wie­ści o to­wa­rzy­szach broni! Faj­nie pre­zen­tu­jesz bo­ha­te­rów, bu­du­jesz na­strój (urzekł mnie aka­pit za­czy­na­ją­cy się od „Szum fal prze­szył go dresz­czem.”), wpro­wa­dzasz re­alia świa­ta. Re­tro­fu­tu­ry­sty­ka w Twoim wy­da­niu jest bar­dzo soft, dla nie­wta­jem­ni­czo­nych w tech­no­lo­gię woj­sko­wą wła­ści­wie moż­li­wa do prze­ocze­nia – ewi­dent­nym sy­gna­łem jest wzmian­ka o tej su­per-bom­bie, ale to kie­ru­je bar­dziej w stro­nę hi­sto­rii al­ter­na­tyw­nej niż wła­śnie boomu tech­no­lo­gicz­ne­go.

Naj­więk­sze pre­ten­sje mam jed­nak o Mak­be­ta. Ro­zu­miem, że wy­bra­łeś wątek nie­ty­po­wy – prze­ko­na­nia o nie­śmier­tel­no­ści, za­miast tego co ko­ja­rzy się w pierw­szej ko­lej­no­ści – zbrod­ni­czej walki o wła­dzę, zdra­dy su­we­re­na, ule­ga­nia pod­szep­tom am­bit­nej ko­bie­ty. Nawet jeśli chciał­bym to kupić, to bra­ku­je mi moc­niej­sze­go uza­sad­nie­nia dla tej ana­lo­gii – to ra­czej pod­wład­ni wie­rzą w nie­zwy­cię­żo­ność prze­ło­żo­ne­go, on sam jest zbyt słabo wi­docz­ny, nie po­ka­zu­je swo­jej buty i sza­leń­stwa. W efek­cie finał wy­da­je się nie­pod­par­ty wcze­śniej­szym tek­stem, a na­wią­za­nia do Szek­spi­ra gru­by­mi nićmi szyte. A szko­da, bo ja bar­dzo cenię Twoje pi­sa­nie, ale tym razem za­bra­kło mi ar­gu­men­tów, żeby prze­ko­nać resz­tę jury.

 

Dzię­ku­ję za udział w kon­kur­sie!

Hej, dzię­ki ju­ro­rzy, za bar­dzo cie­ka­we ko­men­ta­rze! 

 

Już tak z dy­stan­su skrob­nę jesz­cze dwa słowa o tym tek­ście. No nie da się ukryć, że tro­chę się to wszyst­ko nie udało, bu­do­wa­łem prze­strzeń do opo­wie­dze­nia o czymś, ale po dro­dze ule­cia­ło i wy­szło, no, może nie tyle, że o ni­czym, co o czymś, czego trze­ba się bar­dzo mocno i przy udzia­le głę­bo­kich po­kła­dów do­brej woli do­my­ślać:) No ale już nie będę stę­kał, bo wrzu­ca­jąc tekst wie­dzia­łem, że nie hula to jak wiatr po polu.

 

Na­pi­sze za to o czymś innym. Zdzi­wi­ło mnie, że ta te­ma­ty­ka oka­za­ła się tak bar­dzo her­me­tycz­na. Jasne, takie wo­jen­ne ka­wał­ki to pew­ne­go ro­dza­ju nisza, ale że aż tak? No, kurde, po­czu­łem się staro, serio, zresz­tą w ko­men­ta­rzach ze­bra­ło się grono tych już nie pierw­szej mło­do­ści, nie wiem, czy to o czymś świad­czy, ale tro­chę mi do my­śle­nia dało. No i wy­da­wa­ło mi się, że jak opi­szę oko­ło­dru­go­wo­jen­ne­go żoł­nie­rza uży­wa­ją­ce­go nok­to­wi­zo­ra pra­wie jak ko­man­do SWAT i del­ta­ma­ri­nes w jed­nym, to zaraz do­sta­ne po łbie, że może i re­tro­wi­zje, ale bez prze­gięć;) Nie zro­zum­cie mnie źle, nie uty­sku­je, ani się nie skar­żę, po pro­stu mnie to za­sko­czy­ło.

 

Ogól­nie, mimo że opo­wia­da­nie nie wy­szło naj­le­piej, to cie­sze się, że wzią­łem w kon­kur­sie udział. To była dobra oka­zja, żeby spró­bo­wać się z ta­ki­mi re­alia­mi, a cho­dzi­ło to za mną od ja­kie­goś czasu. Zresz­tą chyba jesz­cze do tego wrócę.

 

Fun, słusz­na uwaga. Ta uni­wer­sal­ność opo­wie­ści. Już to daje temu tek­sto­wi moc­ne­go kopa w pod­brzu­sze:)

 

No­Wher­Ma­nie tobie na­le­żą się osob­ne prze­pro­si­ny:) Wiem, że mam ten­den­cję do otwie­ra­nia drzwi bez za­mia­ru cho­ciaż­by ich przy­my­ka­nia, tak że po ja­kimś cza­sie prze­cią­gi fru­wa­ją w tę i z po­wro­tem, a to może nawet nie tyle, że iry­to­wać, co po pro­stu wk*****ć:) Obie­cu­ję na­pi­sać coś do­mknię­te­go:) Praw­da, że świat przed­sta­wio­ny za­ry­so­wa­łem tu le­d­wie kil­ko­ma kre­ska­mi, które punkt cięż­ko­ści prze­su­nę­ły w kie­run­ku hi­sto­rii al­ter­na­tyw­nej, któ­rej zresz­tą nie czuje się na si­łach na po­waż­nie upra­wiać. W za­sa­dzie poza tym, że ope­ra­cja Se­ele­we od­by­ła się (z po­wo­dze­niem), a nie­mie­chy wy­prze­dzi­ły pro­jekt Man­hat­tan, nie ma tu wiele, ale chcia­łem na­pi­sać o czym innym, a to nie­ste­ty nie wy­szło. Szcze­rze mó­wiąc nie prze­pa­dam za ka­wał­ka­mi prze­sy­co­ny­mi tech­ni­ka­lia­mi, kon­kre­ty­zo­wa­niem ta­kich rze­czy, bo dla sie­dzą­ce­go w oko­pie żoł­nie­rza ka­ra­bin to zwy­kłe na­rzę­dzie, tak jak dla hy­drau­li­ka żaba, tu­dzież fran­cuz. Przy­po­mi­na mi się “Most nad ot­chła­nią” Le­wan­dow­skie­go, gdzie po lek­tu­rze czło­wiek mógł z miej­sca ob­słu­żyć ar­ke­buz, ale to po­wieść i rzą­dzą nią tro­chę inne prawa. Nie­mniej ro­zu­miem, co masz na myśli i wiem, że takie smacz­ki są przy lek­tu­rze atrak­cyj­ne.

 

Co­bol­dzie, no nie­ste­ty, po­ło­ży­łem to. Co naj­gor­sze nie po­tra­fię wró­cić do pier­wot­ne­go po­my­słu, który na­kło­nił mnie do pi­sa­nia. To mi się zgu­bi­ło tak sku­tecz­nie, że teraz sam się sobie dzi­wię, że ten tekst w ogóle po­wstał. Kurde, pierw­szy raz mi się coś ta­kie­go przy­da­rza. Może jak po­le­ży, wrócę i znaj­dę, je­stem nie­ste­ty kiep­ski w pi­sa­niu “na szyb­ko”. Nie­mniej dzię­ki:

 

“A szko­da, bo ja bar­dzo cenię Twoje pi­sa­nie”

 

To wiele dla mnie zna­czy.

Śmier­ci, odkąd przy­wdział mun­dur czy­ha­ją­cej na jego mło­do­cia­ne życie ni­czym bro­da­ty asa­syn z bli­skow­schod­nich bajek oraz da­le­kiej pół­no­cy tego kraju, który chyba przez swe wy­spiar­skie po­ło­że­nie zda­wał mu się tak od­le­gły i dziw­ny, że miesz­ka­ją­cy tu lu­dzie mu­sie­li żywić się pia­chem lub co naj­mniej szcze­kać na po­wi­ta­nie.

Nie po­do­ba mi się to zda­nie. Za­trzy­ma­ło mnie, mu­sia­łam prze­czy­tać trzy razy. 

Prze­rzu­casz te prze­łącz­ni­ki, żaby się po­łą­czyć, a lamp­ka po­ka­zu­je, gdy dzwo­nią do cie­bie z wozu.

Cze­ka­nie to lwie część tej służ­by.

Li­te­rów­ki.

I przyj­rza­ła­bym się prze­cin­kom.

Ale czy­ta­ło się cał­kiem przy­jem­nie :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka