
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Nikt nie zgłosił zaginięcia, nie odnaleziono ciał, od których mogłoby pochodzić dramatyczne znalezisko.
Śledztwo na ponad dwa tygodnie utknęło w miejscu.
Z kamienicy, w której mieszkał Zbieracz ostały się zaledwie trzy osoby: zabójca i małżeństwo, które mieszkało piętro wyżej. Została im przydzielona całodobowa ochrona.
W dalszym ciągu nie natrafiono na żaden ślad mordercy, który wydawał się być niewidzialnym. Jedyną oczywistością było, że zbrodnie musza być powiązane ze Zbieraczem.
Tomasz siedział przy swoim biurku i bezmyślnie przekładał papiery z miejsca na miejsce. Zabrnął w ślepą uliczkę. Nie było świadków, motywem mogła być zemsta, ale sposób działania… To wszystko wymagało nie tylko nieprawdopodobnego gniewu, ale i ogromnej skrupulatności. Czegoś takiego nie da się wymyślić z dnia na dzień. Na razie miał tylko zeznania małego chłopca, które brzmiały jak upiorna fantazja z baśni braci Grimm.
Pozostało mu już tylko jedno. Zerwał z krzesła kurtkę i wyszedł z posterunku.
Dochodziła siedemnasta.
Więzień skrzywił się, gdy noga krzesła zazgrzytała nieprzyjemnie po posadce. Spojrzał na palce detektywa, które wystukiwały na blacie niecierpliwą melodię.
Mężczyzn oświetlała pojedyncza żarówka ubrana w żółtawy klosz nadając ich twarzom niezdrowy wygląd. W panującej dookoła ciemności znikały rogi pokoju, tworząc złudzenie, jakby siedzieli pośrodku kosmicznej pustki.
– Nie wiem, co mogę ci powiedzieć – powiedział Zbieracz. – Nie wiem, kto to robi, cholera, nie mam pojęcia.
– To są twoi sąsiedzi. Mieszkałeś z nimi, parę miesięcy. Narazili się komuś? Ktoś was mógł obserwować? Myśl!
– Nie znałem ich, w porządku? Byłem zajęty misją. Uważałem tylko, żeby mi nie przeszkodzili, rozumiesz? Nikt nas nie obserwował, ta gnida, która się do mnie włamała była… To był przypadek! To był kurewski przypadek. Nie powinno tak być. Wcale, wcale, wcale… To przez niego to wszystko! Przez niego! Przez niego ich nie uratowałem!
– Uratowałem? Ty ich mordowałeś!
– Nie… Widzisz, one do mnie mówiły. Te dzieci. Chciały, żebym to zrobił. Chciały, żebym je uratował. Nie chciały dorosnąć i stać się złe, jak cały ten pojebany świat. Ja je ocaliłem. Na zawsze będą już czyste, niewinne. Gdyby żyły to ich delikatne kości złamałyby się pod był mocniejszym naciskiem zła. Czystego, wcielonego zła.
Tomasz wpatrywał się w jego twarz i… nie potrafił odczytać nic.. Zagadką było, czy mówi prawdę. Ale przecież dlaczego właściwie miałby kłamać?
Dostanie dożywocie, nie ma żadnych szans na złagodzenie wyroku.
Trzask – kolejna kula trafia płot.
– Hej kochanie, nie czekaj na mnie z obiadem. Muszę jeszcze podjechać w jedno miejsce.
Cisza w słuchawce.
– Kochanie?
– Tomek… Nie przejmuj się tak tą sprawą. Odpocznij, proszę. Znowu sobie to robisz. Znowu.
– Co robię? Aniu, to mój zawód, ok? Ludzie… Ludzie umierają! Jeśli nie ja ich powstrzymam to kto? Kto?
– Proszę cię… Nie jesteś sam, rozumiesz? Przyjedź do mnie. Proszę, zostaw to. Choć na chwilę.
Tym razem milczał Tomasz. W końcu wyrzucił z siebie:
– Zadzwonię, jak będę dojeżdżał do domu. Pa.
Do willi, w której zostało umieszczone małżeństwo z kamienicy Zbieracza zostało Tomaszowi jakieś kilkanaście kilometrów. Wtedy zadzwoniła jego komórka.
– Halo?
– De… Detektywie? Tu Marcin, ten… Ten – głos młodego policjanta wyraźnie drżał.
– Wiem, kim jesteś. Uspokój się i powiedz co się dzieje. Jadę do was, będę za jakieś dwanaście minut.
– Oni.. Oni zniknęli! Nigdzie ich nie ma!
– Jak to zniknęli?! Miałeś ich pilnować! Gdzie ich widziałeś po raz ostatni?!
– Zsze… Zszedłem na dół, ta babka chciała napić się kawy, powiedziałem, że mogę jej przy… przynieść. A kiedy wróciłem.. O Boże…
– Co? Co się dzieje?
– Ktoś śpiewa… Cholera, tu ktoś śpiewa! Słyszę to… Słyszę to wszędzie…
Tomasz zdjął nagły strach.
– Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Bądź ostrożny, czekaj na mnie. Nie działaj pochopnie. Postaraj się zlokalizować wszystkich. Możesz to dla mnie zrobić?
– Chyba… Chyba tak.
– Świetnie. Będę za pięć minut.
Paliły się wszystkie światła.
Te przy ścieżce prowadzącej do domu i chyba każde wewnątrz. Willa przypominała halloweenową dynię wypełnioną po brzegi świeczkami. Tomasz wyskoczył z samochodu, zostawiając kluczyki w stacyjce. Popędził w kierunku drzwi, mając ogromną nadzieję, że nie są zamknięte.
Nie były.
Pośrodku dużego salonu zajmującego niemal cała piętro, leżał nieprzytomny policjant. Tomasz podszedł do niego i położył rękę na szyi. Odetchnął z ulgą, wyczuł puls.
Wtedy usłyszał kołysankę.
Poczuł, jak podnoszą mu się włoski na karku. Dobiegała – a raczej jej słabe echo, które wydawało się niemal telepatycznie przenikać do samego mózgu – z pierwszego piętra.
Mocniej chwycił pistolet i wolno ruszył w górę.
Już dzieci śpią,
Sen zmorzył twą laleczkę(…)
Rozbrzmiewało to z jednej, to z drugiej strony. I rzeczywiście, większość słów, większość końcówek – dokładnie tak, jak opisywał to niewidomy chłopiec – tonęła w przejmująco smutnym szlochaniu.
Żyli wśród róż,
Nie znali burz,
Rzecz najzupełniej pewna
Kolejne pokoje okazywały się puste – zarówno te w stanie zupełnie surowym, jak i te umeblowane. Tomaszowi pociły się dłonie i parę razy musiał wytrzeć je o kurtkę, żeby pewnie trzymać broń. Palec niespokojnie zaciskał się na spuście.
Światła zaczęły migotać i bzyczeć. A potem, jedna lampa po drugiej, gasnąć z cichym pstryknięciem, które skojarzyło się Tomaszowi z delikatnymi kośćmi niemowląt pękającymi pod wystarczająco mocnym naciskiem.
W końcu został w ciemności zupełnie sam, a cichutkie słowa piosenki zdawały się pląsać wokół niego.
Okrutna śmierć
W udziale im przypadła,
W pokoju po jego prawej ręce zajęczały sprężyny materaca.
W pokoju, który przed chwilą sprawdzał – był zupełnie pusty. Ktoś lub coś podniosło się z łóżka i zaczęło stawiać drobne, szybkie kroki – każdemu towarzyszyło ciche plaśnięcie, jakby podłoga była zalana czymś mokrym i lepkim. Tomasz przywarł plecami do ściany, przeżegnał się i wyskoczył zza drzwi. Zobaczył coś przypominające zdeformowane zwierzę o zbyt wielu kończynach.
Przerażony, zatoczył się i kurczowo złapał szafki broniąc się przed upadkiem. Nerwowo rozglądał się dookoła usiłując dojrzeć przeciwnika, który przecież musiał iść w jego kierunku! Ale nigdzie go nie było – zostało tylko coś na łóżku.
W udziale im przypadła
Zajęło mu chwilę nim zrozumiał, na co patrzy. Mężczyzna, najpewniej mąż, został wepchnięty do swojej żony.
Dosłownie. Ktoś z ogromną siłą nakierował głowę na jej krocze i pchał tak długo, aż nie wytrzymały mięśnie i skóra. Aż wszystko nie wytrzymało.
Złączeni małżonkowie leżeli w stygnącej kałuży krwi i odchodów, a Tomasz wyszedł z pokoju, byle tylko nie patrzeć na obrzydliwą profanację stosunku.
Choć bronił się przed tą myślą – musiał przyznać, że nie ma do czynienia z człowiekiem. Trybiki wskoczyły na swoje miejsce. By maszyna ruszyła potrzebowała nadnaturalnego pierwiastka – Tomasz właśnie go odnalazł i zdał sobie sprawę, że sprawa najprawdopodobniej jest zamknięta.
Zemsta się dokonała. Akta powędrują wkrótce na półkę, a on sam będzie musiał żyć z ciężarem, do którego nigdy nie będzie mógł się przyznać.
Pogrążony w ponurych rozważaniach nie zorientował się, że znów jest na parterze. Policjant, wcześniej nieprzytomny, podnosił się teraz z podłogi rozcierając głowę. Na potylicy zakrzepła krew. Na widok Tomasza przełknął ślinę i zapytał:
– Co z nimi?
Odpowiedziało mu tylko smutne potrząśnięcie głową. Policjant przysiadł załamany na kanapie i złożył ręce, jak do modlitwy.
– Prze… Przepraszam.
– Niepotrzebnie, to nie twoja wina.
– Ale… Ale to ja miałem ich chronić, obronić…
– Nie – odparł Tomasz – To wszystko wina tego oprawcy, rozumiesz? To… To wszystko to tylko jego wina! Wszystko! Gdyby nie on, ci ludzie by żyli! A…
Tomasz zamarł. Zbieracz. Już tylko on został przy życiu z tego wyklętego przez Boga domu.
– Muszę lecieć. Zajmij się wszystkim! Zadzwoń po pogotowie, niech obejrzą ci głowę i… I przykryj tych na górze…
Uśmiech halloweenowej dyni wydawał się teraz szczerbaty i dużo bardziej posępny.
Cierpiał.
Nikt chyba nie potrafił sobie wyobrazić jak bardzo. Nikt mu też nie współczuł – bydlak zasłużył na śmierć, a nie dożywotnie wakacje finansowane przez państwo. Najgorszym jednak było, że żaden z obecnych policjantów – poza Tomaszem, ale on nigdy się do tego nie przyznał – nie domyślał się, w jaki sposób Zbieracz mógł zostać tak strasznie okaleczony we własnej celi.
Płaty skóry walały się po podłodze. Niektóre zwisały z pryczy – krwawe prześcieradło wyszyte z mięsa. Kawałki czoła i tego, co zostało z nosa, pływały w kiblu.
W celi roiło się teraz od wszelkiej maści techników i gliniarzy – wszyscy pracowali w maskach. Odór formaliny był nie do zniesienia i wydawał się roznosić po całym bloku.
W rogu spoczywały resztki zwłok Zbieracza – zupełnie odartego ze skóry, obficie polanego cieczą, podobną tej, której używał do konserwowania własnych ofiar. Roztwór był niebywale żrący i jeśli istniała najmniejsza szansa na to, że jeszcze żył, gdy ktoś go oblewał – najprawdopodobniej poznał wymiar bólu, jaki musi istnieć w samym środku piekła.
Jak można było się spodziewać – morderstwa ustały. Po paru miesiącach bez jakichkolwiek nowych śladów sprawę odłożono na półkę. Tomasz pomału odzyskiwał równowagę, choć bywały dni, że odwracał się przestraszony, gdy usłyszał – lub tylko mu się wydawało – ciche piosenki o smutnych słowach.
Wciąż miał koszmary.
Gonił go Zbieracz, któremu z każdym krokiem odpadał kawałek skóry, a mięso skwierczało niczym przypiekane. Do nozdrzy docierał zapach formaliny i wtedy Tomasz się budził.
Wtedy się budził i zastanawiał, dlaczego wciąż czuje smród, którego nigdy nie udało się całkowicie pozbyć z celi mordercy.
Na szczęście ludzka pamięć bywa zaskakująco łaskawa. Z czasem pozwala zapomnieć o różnych rzeczach. Nie wyrzuca ich – raczej przysypuje pokaźną stertą radosnych wspomnień. Jeśli trzeba to nawet dodaje im barw, których nigdy nie miały. Ot taki gratisowy zabieg na jego koszt.
W końcu i tak jest ciężko, a trzeba jakość iść dalej.
Upłynęło dziewięć lat. Szczątki ofiar już dawno nie przypominały ludzi, życie ich rodzin wróciło do – mniej lub większej – normy.
Tomasz wciąż pracował w policji – był silniejszy niż mu się wydawało. Zakola sięgały mu coraz głębiej, włosy ozdobiło kilka – dodających elegancji i dostojeństwa, nie lat – pasemek siwizny.
Rozpracował parę trudnych spraw – jedną co najmniej równie mroczną, jak ta Zbieracza.
Ale najważniejszym było, że z wiekiem ogarniał go coraz większy spokój. W dalszym ciągu miał bardzo dobry procent rozwiązanych zagadek kryminalnych tylko, że pozostawiał je w pracy – już nigdy nie spóźnił się na obiad do domu, nigdy nie odłożył słuchawki, gdy Anna prosiła, żeby już wrócił.
Częściej korzystał z dni wolnych. I chyba można powiedzieć, że jak na człowieka, który musi nurkować w szambie, żeby wyłowić z niego najgorszy syf – był bardzo szczęśliwy.
Nie inaczej było w piątek, kiedy wyszedł z biura już o dwunastej i cicho pogwizdując usiadł za kierownicą.
Anna przygotowała dla nich niespodziankę – wprost nie mógł się doczekać, co to będzie. Słońce ogrzewało ulice przyjemnym ciepłem, takim w sam raz. Na czerwonych światłach Tomasz zamykał oczy i cieszył się jego promieniami wędrującymi po twarzy.
Pod dom zajechał bez żadnych problemów – udało mu się ominąć korki. Przeskakując po kilka schodów naraz w mig znalazł się przed mieszkaniem.
– Hej! Już jestem – zawołał, zamykając drzwi. – Przyznaj się, co robimy?
Nagle uderzyło go, jak jest cicho. Odłożył klucz na szafkę, a ręką powędrowała mu do paska, gdzie miał zatkniętą broń.
W łazience ktoś odkręcił wodę. Cichy szum niepokojąco rozlał się po pokojach.
– Aniu? – zawołał Tomasz, wciąż pełen złych przeczuć.
I wtedy Ania wyszła z łazienki, ze słuchawkami w uszach. Na widok Tomasza krzyknęła.
– Rany! Przestraszyłeś mnie na śmierć! – zaśmiała się i wspinając się na palce pocałowała go w środek nosa.
– Kto tu kogo przestraszył – burknął, ale poczuł, jak ciężar spada mu z ramion – To co w końcu dzisiaj robimy?
Anna obróciła się do niego i puściła mu oko.
– Zobaczysz!
Dojechali na miejsce przed piętnastą.
Domek, który wynajęła był parterowy i wyglądał na świeżo malowany. Biel lśniła tak mocno, że nie dało się na niego patrzeć bez mrużenia oczu. Z drugiej strony rozciągało się molo, a do niego przywiązana była łódka, z wiosłami ułożonymi na dnie. Znad jeziora dochodził orzeźwiający chłód.
Tomasz uśmiechnął się do Anny, wziął ją na ręce i przeniósł nad progiem.
Gdyby ktoś wtedy tam przechodził, usłyszałby bzyczenie owadów, szelest trawy kołysanej lekkim wiatrem i głośne jęki dwojga kochających się osób.
Tak minął im dzień, wieczór zaś stanął pod znakiem rozmów i dużych kieliszków wypełnionych winem, które kapało na drewnianą podłogę, kiedy się śmiali – a śmiali się często.
Tomasz wstał przed czwartą.
Księżyc wisiał jeszcze dość wysoko na niebie, chociaż czerń nocy wydawała się pomału, pomału blednąć.
Łódka zakołysała się, kiedy do niej wszedł, położył wędkę i chwycił za wiosła. Nim minęły trzy minuty był już na środku jeziora, po siedmiu siedział z wędką w ręce starając się stłumić ziewnięcia.
Miał ochotę jeszcze pospać, ale nie łowił ryb od tak dawna, że nie mógł odmówić sobie tej wczesnej przyjemności.
Przymknął oczy i odprężył się.
Mijały minuty. Nagle spławik zatańczył na wodzie. Ciche pluśnięcie zmąciło spokojną dotąd toń. Tomasz uśmiechnął się i mocniej złapał wędkę. Wtedy usłyszał – a może poczuł – coś jeszcze. Jakby ktoś wyszeptał mu parę niezrozumiałych słów wprost do ucha. I znowu, tym razem z drugiej strony.
I jeszcze jedno – odgłos kroków, odgłos stąpania po czymś mokrym i lepkim.
Ale w granacie jeziora odbijało się tylko niebo, zdawałoby się wypełnione gwiazdami tak licznie, jak nigdy wcześniej. Las, który rozciągał się dookoła też wyglądał na spokojny. Tomasz uśmiechnął się niepewnie – musiał przysnąć. Zawsze tak jest, człowiek zamknie oczy na chwilę, a…
Ktoś zaszlochał. Ktoś zaczął nucić.
Sen zmorzył twą laleczkę(…)
Ktoś szedł w jego kierunku. Ktoś szedł po wodzie.
Wędka wypadła Tomaszowi z rąk. Zmrużył oczy. Postać zbliżała się bez pośpiechu, jakby unosząc na powierzchni, lecz nie ruszając nogami – niczym zawieszona na niewidocznych sznurkach
Tomasz po raz pierwszy ujrzał upiora, który zamordował ludzi z niewyróżniającego się bloku.
Kobieta zatrzymała się jakieś dwa metry przed łódką.
Ręce rozłożyła na boki, niczym Jezus na obrazkach z pierwszej komunii. Kręcone włosy opadały jej luźno na ramiona, oczy wydawały się ciemne, ale światło księżyca nie pozwalało dostrzec dokładnie, jakiego były koloru.
A pod średniej wielkości piersiami ziała krwawiąca rana. Z rozprutego brzucha sączyła się wolno gęsta ciecz, spływając po udach, aż do stóp i mieszając się z wodą. Ze środka wystawała poszarpana pępowina, okręcona niczym wąż wokół jednej z nóg. Kobieta śpiewała kołysankę, choć co chwila jej ciałem wstrząsał spazm wywołany płaczem, a z ust, oprócz słów, płynęła krew.
Nie znali burz,
Rzecz najzupełniej pewna
Od tej chwili dla Tomasza synonimem strachu stał się chłód. Szczękał zębami i gotów był przysiąc, że gdy wydycha powietrze – pojawia się para. Na całym ciele miał gęsią skórkę. Mimo to, starał się myśleć trzeźwo. Ważne, żeby chronić Anię. Ważne, żeby nic nie zrobiła Ani.
– Wyy… Wychodzi z domu. – wyszeptała kobieta, wciąż szlochając.
– Co? – Tomasz błyskawicznie zapomniał o zimnie i wyprostował się. Łódka niebezpiecznie się zakołysała – Co ty mówisz? Czego chcesz?
– Twoja żona… Wychodzi z domu. Myśli, że ją wołasz…
– Co!? Ale dlaczego?! – Tomasz sięgnął do wioseł, przerażony jak nigdy wcześniej.
Upiór znalazł się nagle przy nim, wytrącając mu je z dłoni. Na dno polała się krew, w pępowinę wbiła drzazga. Byli teraz twarzą w twarz. Tomasz nie odwrócił wzroku.
– Jesteś winny. Wszyscy byliście. To bydlę nas zabijało, nasze dzieci. A wy… Wy udawaliście, że tego nie dostrzegacie. Stara widziała kobietę w ciąży, która wchodziła do jego mieszkania. Słyszała, jak on każe jej się zamknąć. Słyszała, jak coś upada na podłogę… I ten młody… Widział, co bydlę pakuje do auta… I oni… Oni słyszeli, jak wołam, jak krzyczę o pomoc! Jak wrzeszczę, gdy rozpruwa mi brzuch i wyciąga dziecko! Ale nikt, nikt nic nie zrobił!
Nie znali burz,
Rzecz najzupełniej pewna
– Ale dlaczego ja, czym zawiniłem?! – Tomasz próbował grać na czas, myśląc tylko o tym jak uratować Anię.
– Ty… Miałeś go przesłuchiwać parę lat temu. Nie zrobiłeś, nie zrobiłeś, nie zrobiłeś tego. Puściłeś go wolno, spieszyłeś się, tak bardzo chciałeś już się jej oświadczyć. Rozmawiał z nim młody, zbyt młody. Nie dostrzegł, nie dostrzegł zła. Ty byś to zrobił. Dlatego zostaniesz ukarany. Zostaniesz ukarany jak oni zostali. Umarli w blasku, wiesz? Otoczyłam ich blaskiem i dlatego nikt ich nie dostrzegł. Nie dostrzegł ich krzywdy, tak jak oni nie chcieli dostrzec mojej! Naszej!
Tomasz wyskoczył z łódki i ruszył wpław, a za nim, wolno, lecz wystarczająco szybko, by go przegonić, ruszyła zjawa.
Wyciągnęła dwa palce zakończone nienaturalnie długimi, twardymi paznokciami i wbiła mu je w kąciki oczu, szybkim ruchem przeciągnęła na drugą stroną, przepoławiając gałki.
Tomasz ryknął z bólu i zachłysnął się wodą. Zdołał utrzymać się na powierzchni, ale nic nie widział. Podświadomie tylko czuł, w którą stronę powinien płynąć. Ale nagle… Coś dostrzegł. Coś zalśniło w czerni. Coś podobnego bańce wypełnionej światłem.
Ruszył w jej kierunku.
Pazia zjadł kot,
Królewnę myszka zjadła.
Przeżył.
W przeciwieństwie do Anny. Nie zdołano ustalić dokładnego przebiegu wypadków, ale musiało wyglądać to mniej więcej tak: Z niewiadomych powodów wstaje z łóżka i rusza w kierunku drogi. Tam uderza w nią auto. Kierowca twierdzi, że wyszedł z samochodu, ale nigdzie nie dostrzegł ciała. Wydaje się to dziwnym, bo Anna leżała parę metrów przed nim. Żyli jeszcze co najmniej przez godzinę, może półtorej, zanim wykrwawili się na śmierć, a połamane kości poprzebijały organy wewnętrzne.
Żyli? Owszem.
Biły w niej dwa serca – była w ciąży.
Tomasz milczał na temat domniemanego sprawcy. Milczał, chociaż przecież wiedział dokładnie kim był – a raczej była – i dlaczego czekała tak długo. Milczał też, bo nie miał do kogo się odezwać
Ludzie, których nazywał swoimi przyjaciółmi przestali odbierać od niego telefony. Rodzina Anny, a nawet jego własna, zerwała z nim wszelkie kontakty.
Zupełnie, jakby blask, który upiór zsyłał na swoje ofiary, stał się nieodłącznym i jedynym towarzyszem życia Tomasza i miał nim być aż do samej śmierci.
Śmierci, która nikogo nie będzie obchodzić.
To Zbieracz mieszkał w kamienicy czy w bloku?
Przerażające. I dobre opowiadanie, chociaż myślę, że inspiracja przyszła z holiłódzkich filmów grozy...
O, widzisz, jak pisałem to się nie umiałem zdecydować - myślałem o takim niskim bloku, jak na niektórych osiedlach. Poprawię, dzięki :).
Kurcze, nie wiem, czy z hollywoodzkich filmów, chociaż nie przeczę, że oglądam ich sporo :). Zaczęło się od pomysłu o blasku, a dalej tak właśnie wyszło :).
Za Boga nie rozumiem, po co to rozbiłeś na dwie części...
...always look on the bright side of life ; )
Bo tekst dłuższy, rozbity na dwa krótsze czyta się lepiej & chętniej :).
Dobre, ale nie porywające. Ale czytało się dobrze, chociaż bez szczególnych zaskoczeń.