
Love story w klimatach SF
Love story w klimatach SF
Mogłem godzinami wpatrywać się w jej twarz. W te usta, które ślą zalotny i zniewalający półuśmiech, dający do zrozumienia, że „być może, ale bądź cierpliwy”. W te przymrużone oczy czyniące spojrzenie z lekka kpiącym, emanujące pewnością siebie, jak gdyby mówiące „nie masz szans robaczku, zrobię z tobą co tylko będę chciała. Jeśli będę chciała”. Co ja plotę: „jeśli będę chciała”! Przecież jej twarz, ba – całe ciało wyrywało się ku mnie każdym centymetrem tak samo, jak moje wyrywało się ku niej.
Czy ktoś opracował już matematyczny model grawitacji miłości?
Nie wychodziliśmy z mieszkania przez cztery dni. Każde miejsce obdarzaliśmy sprawiedliwie swoją namiętnością i gwałtownością. Gdyby tylko meble umiały mówić… Może i lepiej, że nie umieją, bo z pewnością nie wszystkie były zadowolone z tego, jak je traktowaliśmy.
Ależ zacząłem bez sensu, gdzieś od środka. Już się poprawiam.
***
Właściwie nie byłoby tej historii, gdyby kot Jane nie wlazł na drzewo w pogoni za szpakiem. Głupie kocisko. Daje się nabierać ptakom, które robią sobie z niego jaja, prowokując do wspinaczki. Zaślepione swym myśliwskim instynktem zwierzę podąża za nimi bez zastanowienia, a potem, gdy zerknie w dół, drze mordę z przerażenia.
No, może nie powinienem przedstawiać go w aż tak złym świetle? Przecież bez tych jego łowieckich fascynacji nie poznałbym Nivriti… Zresztą bo ja wiem? Może bardziej winienem wdzięczność szpakowi?
Mniejsza z tym. Tak więc Jane zadzwoniła gdzieś koło piątej, że nie przyjdzie, bo ma na głowie policjantów i strażaków ściągających z drzewa jej kretyńskiego kota. Więc mogę sobie iść z kolegami do pubu świętować urodziny „tego lalusiowatego Patryka”. Tak powiedziała: „lalusiowatego Patryka”. Coraz bardziej odpychała mnie od niej ta pełna ironii niechęć do moich kumpli. Nie przeczuwałem, że dziś pojawi się potężna siła, która, przyciągając do siebie, odepchnie mnie od Jane na dobre.
Byliśmy stałymi gośćmi pubu „Virtual Paradise”, który, jako jeden z pierwszych w hrabstwie, podniósł się z upadku po tym, jak Senat, uległszy feministkom walczącym z dyskryminacją i bezczeszczeniem godności płci pięknej, przegłosował ustawę o zakazie „tańców przy rurze”. Gdzieś wyczytałem, że tajemnym sprzymierzeńcem organizacji feministycznych był ponoć koncern VR Technologies. Tak czy owak, w pubach i nocnych lokalach frekwencja poleciała na łeb na szyję, stawiając je przed perspektywą bankructwa. Część istotnie splajtowała, zaś u właścicieli pozostałych zaczęli się pojawiać agenci VR Technologies, oferując instalację aparatury emitującej w technice wirtualnej rzeczywistości programy z tańcami erotycznymi, striptizem i innymi bardziej lub mniej pikantnymi atrakcjami tego typu. Było to całkowicie legalne, albowiem ustawa nie zabraniała popisów panienek, choćby i rozebranych do rosołu, lecz całkowicie wykreowanych w komputerach (emisja clipów filmowych z autentycznymi tancerkami była, rzecz jasna, zakazana, jako „uwłaczająca godności płci”).
Mark, właściciel pubu „Virtual Paradise” (znanego dotąd pod nazwą „Virgin Paradise”) szybko wyczuł złoty interes. Zainwestował w najlepszą na rynku aparaturę firmy Phantomatic Machinery Ltd. i wszedł w układy z czołowymi producentami wirtualnych spektakli, dzięki czemu miał od ręki wszystkie nowości. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Lokal w mig zaroił się od facetów tęskniących za pięknem kobiecego ciała, pięknem, którego tak brutalnie ich pozbawiono. Rzeczywiście „wirtualne laseczki” były perfekcyjnie podrobione, nie do odróżnienia od naturalnych.
Jako stali bywalcy pubu i dobrzy znajomi Marka mieliśmy swój stolik w najlepszym miejscu sali. Koledzy do tego stopnia ucieszyli się moim przyjściem, że usadowili mnie na honorowym miejscu, tuż obok jubilata. Złożyliśmy życzenia Patrykowi, on postawił kolejkę.
Ledwo przynieśli piwo, rozpoczął się pokaz. Przy dźwiękach fanfar na środku lokalu wyrosła ogromna, świetlista czasza wypełniona jakimś bulgoczącym syropem. Na jego powierzchni nabrzmiewały coraz większych rozmiarów balony, które wyglądały jak monstrualna guma do żucia. W pewnym momencie, przy ogłuszającym łoskocie werbli, pękły wszystkie, wystrzeliwując w górę siedem skąpo odzianych tancerek. Równocześnie system laserowych reflektorów wykreował wokół czaszy siedem ogromnych pajęczych siatek połączonych w imponujących rozmiarów sferę. Lecące podniebnymi trajektoriami wirtualne dziewoje wnet zostały schwytane w tę gigantyczną sieć, która zatrzepotała gwałtownie wskutek zderzenia z jędrnymi ciałami. W rytm coraz bardziej dynamicznej muzyki siedem nieziemsko zgrabnych ciał wiło się w sieci, z idealną synchronizacją zmierzając ku dołowi, gdzie w międzyczasie wyrosło z krawędzi czaszy siedem wypustek w kształcie liści łopianu, mających stanowić taneczny podest dla każdej z nich.
Patrzyliśmy jak urzeczeni, sącząc piwo. Mark wiedział, co tygrysy lubią najbardziej. Laski, paluszki lizać. Do tego ta perfekcja wykonawcza… Z uznaniem obserwowałem płynność, naturalność i ponętność ruchów dziewcząt dopracowaną do najmniejszych skurczów mięśni, najlżejszych grymasów twarzy. Pamiętali o wszystkim – pomyślałem, dostrzegłszy na aksamitnej cerze najbliższej tancerki małe kropelki potu – rezultatu coraz dynamiczniejszych ruchów, jakich domagała się muzyka (że o widzach nie wspomnę).
Było coraz przyjemniej. Tancerki wyczarowywały swoimi kocimi i wężowymi ruchami coraz większą afirmację i entuzjazm zebranych, czemu z pewnością sprzyjały kolejne kufle bursztynowego płynu skwapliwie serwowanego przez uwijających się kelnerów. Nie wiem, czy to właśnie ów trunek, czy inny czort sprawiał, że coraz trudniej mi było oderwać wzrok od najbliższej nam wirtualnej tancerki. Czułem się omotany siecią jej seksapilu. Było w tym coś masochistycznego, bo chłonąc wzrokiem jej idealne, jędrne ciało, jej bezlitośnie piękną twarz, zalotne a jednocześnie nieśmiałe oczy, wyzywające a jednocześnie melancholijnie rozchylone usta, doświadczałem rozkoszy i cierpienia równocześnie. Rozkosz – to chyba zrozumiałe. A cierpienie? Ono przychodziło wraz z powracającą jak zły duch świadomością, że to przecież fikcja, iluzja, oszustwo, że nigdy nie będę mógł jej dotknąć, pogłaskać, przytulić się, o śmielszych uczynkach już nie wspominając.
W pewnej chwili odniosłem wrażenie, że spojrzała na mnie. Ciarki mi przeszły po plecach.
“Człowieku daj se na wstrzymanie, to tylko komputerowy program” – zgromiłem się w myślach. – Po prostu piwo zaczyna robić psikusy z twoją wyobraźnią!
Oczywiście, na zdrowy rozum to było złudzenie, lecz od tej chwili zerkałem coraz częściej na jej twarz (przyznam, że do tej pory bardziej interesowały mnie krągłości – te z przodu i te z tyłu). Jak było do przewidzenia, „złudzenie” powtórzyło się kilka razy. Chwała ci piwo, trunku wszechmogący!
Koledzy w mig spostrzegli moje zachowanie i zaczęli dowcipkować, w czym znakomicie służyły im oszołomione piwem umysły.
– Niezła lalunia, co Steve? – Danny klepnął mnie po plecach aż się skrzywiłem. – Wyluzuj bo się jeszcze zadurzysz i nie zostanie ci nic innego jak iść do Marka w niewolę! Już tam on znajdzie sposób, żeby cię wprowadzić do tego wirtualnego świata!
– O, tak – sekundował mu Roni. – Ma ci on taką maszynkę, jak do mięsa. Wkłada cię, koleś, z jednej strony a z drugiej wychodzą bajty!
Wszyscy ryknęli śmiechem.
– Jak wychodzą? Na DVD czy na fleszach?
– Luzem! Bajty luzem, bez opakowania! – wydzierał się Paul.
– Steve, nie słuchaj tych palantów – odezwał się Patryk płaczliwym głosem, co zwiastowało, że jest już nieźle ululany. – Ale nie patrz na nią tak zachłannie, błagam – zatoczył się i ciężko opadł na mój prawy bark. – Steve, mówię ci, to szkodzi! Nie będziesz pożądał wirtualnej laski nadaremno! Ona nie istnieje, mówię ci! – kontynuował pijackim głosem, wciąż się zataczając.
– Patryk, siadaj, a od tej chwili już nie pij więcej – Roni próbował ściągnąć kolegę do pozycji siedzącej. Bezskutecznie. Nasz jubilat nie zwracał na niego uwagi. Zwrócony w moją stronę wciąż perorował z pijackim uporem:
– Nie ma jej! Patrz! – zamachnął się ręką, w której trzymał opróżniony do połowy kufel (albo do połowy pełny, kto by się w takiej chwili spierał o szczegóły). Strumień złocistego płynu wzbił się w powietrze, lądując na głowie, piersiach i plecach tancerki, mocząc obficie włosy i spływając po skórze cienkimi strumyczkami.
Zamarłem.
– Ożeż ty! – wymamrotał Roni i też zamarł. Patryk także stał z rozdziawioną gębą i głupawym spojrzeniem.
– Chło… chłopy, czy widzicie to samo co ja? – jąkając się, pytał przestraszonym głosem dziecka i rozglądał wokół.
Pozostali dopiero teraz zwrócili uwagę na to, co się stało. Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, tancerka, która także zaskoczona znieruchomiała na moment, wydała z siebie krótki pisk i zbiegła z podestu znikając w drzwiach toalety. Poza naszym stolikiem nikt nawet nie zwrócił uwagi na to, co się stało.
– Oszustwo! Mistyfikacja! – zapiszczał Patryk, doszedłszy do siebie. – Pieprzony Mark! Cwaniaczek jeden! Chodźcie! Już ja mu pokażę moją pięść, tak samo wirtualną jak te jego dziwki!
– Tak! Chodźmy do niego – poparł go Roni.
– Spokojnie chłopaki – próbowałem pohamować krewkich kolegów. – Owszem, chodźmy to wyjaśnić, ale nie róbcie zadymy, dobrze? W końcu Mark to nasz kumpel, chcecie go zadenuncjować? Przecież jeśli sprawa się wyda, to mają go jak na patelni!
– Racja! Idziemy, ale cicho sza! – poparł mnie Danny. Podnieśliśmy się z miejsc.
– Na pohybel z nim! – wrzasnął Patryk, zataczając się niebezpiecznie.
– Przytrzymajcie go, a jak będzie trzeba zatkajcie mu łapą mordę – powiedziałem i przepychając się ruszyliśmy wszyscy w kierunku baru, za którym była kanciapa Marka. Władowaliśmy się do niej, starannie zamykając drzwi.
– Mark? Mamy do pogadania – odezwał się Danny.
– Co tam chłopcy? Piwo za ciepłe czy dziewczyny za zimne? – Mark był w znakomitym humorze.
– Dziewczyny za mało wirtualne – odparował Danny.
– Raczej za bardzo rzeczywiste – uściślił Roni.
– Co wy mi tu pieprzycie? – obruszył się Mark.
– Oszust! Na pohy… – wrzasnął Patryk, ale Paul natychmiast przycisnął swe potężne łapsko do jego ust.
– Mark, to niebezpieczne – zacząłem. – Jak cię złapią, stracisz cały interes.
– O co wam chodzi do diabła??
– Patryk oblał jedną piwem. Spłynęło po niej. Spłynęło, rozumiesz? A ona stanęła jak wryta, zapiszczała i uciekła! Będziesz nam wciskał kit, że to wirtualna iluzja? A może jest tak doskonała że się sama automatycznie materializuje? Nam to możesz wciskać, ale w każdej chwili podobną rzecz może zrobić każdy na tej sali. Jak cię podkabluje, przyjadą tu tacy, którym już kitu nie wciśniesz!
– Co wy tu pieprzycie? – uniósł się Mark. – Laski są wirtualne, jak je Phantomatic stworzył! – podszedł do konsoli monitorującej działanie systemu.
– O, kurwa, Nivriti się zawiesiła – mruknął zdumiony. – To się jeszcze nie zdarzało.
– Co? – spytałem zaskoczony.
– Stream o nazwie Nivriti zawiesił się. Pieprzeni programiści! Na szczęście to nowy program, na gwarancji. Jutro składam reklamację.
Pomerdał trochę myszą, resetując stream. Zerknąłem na ekran podglądu sali: tancerka była z powrotem na swoim miejscu.
– Trochę za dużo wypiliście chłopcy – powiedział troskliwie Mark. – Zwłaszcza on – wskazał na Patryka. Idźcie do domu odpocząć. Następnym razem postawię wam kolejkę, OK?
Wyszliśmy z kanciapy i ruszyliśmy w kierunku wyjścia. Po drodze zajrzałem do damskiej toalety. Była pusta.
Danny i Paul holowali Patryka. Rozstaliśmy się na parkingu, gdzie obaj troskliwie zapakowali kolegę do samochodu i odjechali. Roni gdzieś się zawieruszył.
– Pewnie poszedł piechotą, ma blisko – pomyślałem i przystanąłem, żeby zapalić papierosa. Pstrykając zapalniczką, kątem oka złowiłem jakiś ruch. Spojrzałem dokładniej w tym kierunku: chyba ktoś przykucnął między kubłami śmieci. Kto? Podszedłem bliżej.
Nieprawdopodobne. To była ona! W samym tylko mikrobikini z fikuśnymi piórami przyszytymi w okolicach pośladków, bosa i drżąca. Na mój widok wstała, ociągając się i krzyżując ręce na piersiach, jakby była naga. Patrzyła na mnie a ja znajdowałem w jej spojrzeniu mieszankę strachu, zaskoczenia, pożądania, Bóg wie, czego jeszcze. Też patrzyłem w jej oczy, które wsysały łakomie moje spojrzenie, przyciągały twarz ku twarzy aż wreszcie nasze usta zwarły się w żarłocznym pocałunku. Wiem, wiem – pomyślicie, że to idiotyczne: zamiast wyjaśnić co i jak, biorą się do całowania. Mnie też nie bardzo chce się w to wierzyć. Ale tak było.
Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do samochodu. Całą drogę milczeliśmy. Rozmawiały tylko nasze spojrzenia, informując się wzajemnie o potężnej kipieli namiętności, jaka w nas wzbierała.
Dojechaliśmy przed kamienicę, gdzie mieszkałem. Opatuliwszy dziewczynę marynarką, wniosłem ją po schodach, modląc się, aby portierka, stara sekutnica, chrapała przed telewizorem, jak to ma w zwyczaju.
Miałem szczęście. Chrapała. Stąpając na paluszkach pokonałem schody, potem korytarz i zniknąłem w czeluściach mojego mieszkania. Z dziewczyną na rękach, oczywiście.
A co się potem działo, opisałem na początku, więc nie będę się powtarzał.
***
Ale nie myślcie, że był tylko seks. Dużo rozmawialiśmy. Nie od razu, bo pierwszego dnia, po całej tej historii w pubie i tym, co wyrabialiśmy w mieszkaniu, Nivriti zasnęła snem kamiennym i pewnie spałaby tak do południa, gdybym jej nie zbudził. A zrobiłem to elegancko, przynosząc do łóżka tacę z jajkami na bekonie (moja kawalerska specjalność), grzankami, kawą i czerwonym sokiem grejpfrutowym.
Postawiłem śniadanie na nocnym stoliku i przez chwilę rozkoszowałem się widokiem jędrnych pośladków wyglądających spod kołdry.
– Jednak Mark kłamał – uprzytomniłem sobie w pewnej chwili. – Głupiec! Czemu igra z losem? Przecież jak go nakryją, straci wszystko. I pójdzie siedzieć; już mu takiego numeru feministki nie przepuszczą.
Nivriti rozbudzała się powoli, pomrukując gniewnie w reakcji na moje pieszczotliwe poszturchiwanie. Jednak, gdy odzyskała świadomość, usiadła zaskoczona, rozglądając się wokół. Spostrzegła, że jest naga i gwałtownie zasłoniła piersi rękami. Dopiero gdy spojrzała na mnie, najwyraźniej wróciła jej pamięć. Twarz wypogodziła się, usta wygięły w kuszącym uśmiechu a w oczach pojawiły się iskierki pożądania. Jednak gdy dojrzała tacę, do głosu doszedł zupełnie inny głód. Rzuciła się łapczywie na jadło, jak gdyby nie miała niczego w ustach od tygodnia. Zresztą może i nie miała? Po tym, czego się chwilę później dowiedziałem, możliwość taka była całkiem prawdopodobna – tak jak całkiem nieprawdopodobna była dla mnie jej historia.
– Może się wreszcie poznamy? – rzuciłem, gdy zaspokoiła już pierwszy głód i popijała kawę siorbiąc delikatnie. – Jestem Steve Douglas, prawnik.
– A ja… – zawahała się – …cóż wpięłam się w stream o nazwie Nivriti, więc możesz mnie tak nazywać. Nivriti – uśmiechnęła się do mnie słodko i wyciągnęła dłoń, którą, zaskoczony, niezgrabnie uścisnąłem, czując jak prąd pożądania przepływa między nami i rozlewa się mrowieniem po plecach, schodząc niebezpiecznie w okolice lędźwi. Opanowałem go jednak, bo zaintrygowała mnie jej zagadkowa odpowiedź.
– Wpięłaś się w stream??? Co to znaczy?
– Nie wiem czy będę umiała ci to wytłumaczyć. No… u nas jest taka usługa, nawet na poziomie turystycznym. Do Ercinei najłatwiej przejść jako tulpa przez wirtualne streamy. Ślizgasz się podobnie jak surfer na morskich falach i przeskakujesz z jednego łożyska do innego…
– Chryste Panie! Mów po ludzku! Jakiej Ercinei? Jaka tulpa? Jakie łożysko?
– Ercinea… tak nazywamy wasz świat! Ojej, nie umiem o tym mówić, nie znam się na tym, jestem zwykłą turystką! I nie bardzo wiem, czy wolno mi o takich rzeczach rozmawiać z tubylcami… lepiej chodź, przytul się do mnie – spojrzała na mnie tak czule, że aż mi się zrobiło miękko w dołku i przyciągnęła do siebie. – Kto wie, ile mamy czasu…
Instynkt samca w mig wyparł ze świadomości dociekliwego racjonalistę. Ochoczo zanurzyłem się w ramionach Nivriti. Pominę, co było potem, bo to wątek poboczny, choć, być może, zainteresowałby was bardziej. Wyobraźcie sobie, że przez cały ten czas kamera powolutku, jak u Antonioniego, obraca się, kontemplując pokojowe meble…
Jeszcze nie uspokoił się mój oddech, gdy dociekliwy racjonalista podjął kontratak, wyparł samca, po czym błyskawicznie rozpoczął ostrzał Nivriti natarczywymi pytaniami.
– Więc jesteś tu jako turystka? Nazywacie turystów tulpami? W jakim to kraju Stany Zjednoczone Ameryki Północnej nazywają Ercinea?
– Ercinea to nie nazwa Stanów Zjednoczonych ale całego waszego łożyska.
– Co rozumiesz przez łożysko?
– U nas nazywa się to chalia. Nie macie odpowiednika tego pojęcia więc użyłam słowa, które najlepiej pasuje… nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Sama niewiele wiem, tyle, co liznęłam w szkole, ale nie byłam orłem w fizyce.
– Ja też nie, więc zacznij od podstaw i mów jak do dziecka – nalałem kawy do filiżanek i usiadłem. Nivriti poszła w moje ślady. Przytuliła się do mnie piersią, ale trzymałem samca pod kontrolą.
– Dobrze, spróbuję – powiedziała, łyknąwszy aromatycznego płynu. – Słyszałeś o światach równoległych?
– Tak, choć koneserem science fiction raczej nie jestem. Chcesz powiedzieć, że jesteś z innego wymiaru?
– Nie całkiem, wymiarów lepiej w to nie mieszać. Z innego łożyska. Ale po kolei. Widzisz, to, co nazywacie Wszechświatem, nie wyczerpuje całej rzeczywistości.
– No tak, niektórzy wierzą jeszcze w zaświaty: niebo, piekło…
– Nie w tym rzecz, mam na myśli to, co istnieje fizycznie. Takich wszechświatów jak ten jest nieskończenie wiele. Tyle tylko, że istnieją one w sensie wirtualnym; prawdopodobieństwa ich rzeczywistego zaistnienia są różne. A zaistnieją tylko nieliczne: te, które znajdą się na drodze chalii – czyli łożyska.
– Takie to abstrakcyjne…
– Abstrakcyjne? No dobrze, wyobraź sobie rzeki płynące przez górzysty teren. Znajdują sobie koryta – najniżej położone punkty w terenie. Podobnie chalie – przemierzają tę „superprzestrzeń” nieskończonej ilości wirtualnych Wszechświatów trasą maksymalnego prawdopodobieństwa. Waszą rzeczywistość tworzy właśnie taki ciąg Wszechświatów aktualizowanych w chalii, którą nazywamy, jak już wiesz, Ercinea. Naszą rzeczywistością jest ciąg aktualizowany w chalii Kantalina. To są właśnie wszechświaty równoległe.
– Tylko dwa?
– Ależ dlaczego? Podobnie jak rzek w górzystym terenie, chalii w „superprzestrzeni” może być więcej. Nie wiemy ile ich jest. Do tej pory fizycy Kantaliny zaobserwowali chyba dziewięć; poza naszymi są jeszcze Necja, Kanilen, Eonos, Turlia, Meryda… dalej zapomniałam.
– Skąd takie dziwaczne nazwy?
– W naszym języku coś znaczą, ale to w tej chwili mało istotne.
– Skoro tu jesteś, to znaczy, że między tymi „chaliami” czyli łożyskami można podróżować?
– Między chaliami nie ma w zasadzie żadnej materialnej łączności. Jedynym substratem łączącym wszystkie punkty „superprzestrzeni” jest jakieś pole synergiczne, czy też pole superświadomości, nie wiem dokładnie. Dlatego podróżowanie takie jest możliwe tylko pod postacią tulpy.
– Znów używasz pojęcia ze swojego świata! Bądź dobra i znajdź jakiś nasz odpowiednik!
– Ależ tulpa jest pojęciem z waszego świata, dokładnie używają go jogini! Oznacza wyekstrahowaną przez kontemplację część naszego umysłu, która żyje własnym, samodzielnym życiem.
– Aha, rozumiem. Medytujecie sobie medytujecie, aż część waszej świadomości wyizoluje się w formie tulpy, wskoczy do pola superświadomości a potem już zaledwie jeden kroczek do innego łożyska…
– Nie wiem, czy ironizujesz teraz, czy mówisz serio, ale tak to, oczywiście w dużym uproszczeniu, wygląda. Przede wszystkim nie medytujemy tylko mamy specjalne maszyny, trans–generatory. Z kolei przejście do innej chalii… to znaczy łożyska, wcale nie jest takie proste. Potrzebne są jakieś wzmacniacze pozwalające przeprowadzić reorganizację bliskości prawdopodobieństw… ale to dla mnie, jak się to u was mówi… chińszczyzna?
– Tak. Mówiłaś chyba, że najłatwiej zmaterializować się w wirtualnym streamie?
– Owszem, choć są inne techniki, ale niebywale drogie. Z chwilą, gdy pojawiła się u was technologia virtual reality, możliwość odwiedzania Ercinei stała się powszechnie dostępna. Powstały agencje turystyczne, biznes kwitnie…
– No a jak wracacie do siebie?
– Zwykle aparatura trans–generatorów automatycznie odłącza tulpę od wirtualnego streamu. Ale w moim przypadku coś poszło nie tak. Czułam że tak będzie już od momentu, w którym cię zobaczyłam.
– Dlaczego?
– Bo to było jak błyskawica. Erupcja uczucia, namiętności. U was się mówi „miłość od pierwszego wejrzenia”, prawda?
– Prawda. Tylko co miłość ma do…
– Uczucie, jeśli jest wystarczająco potężne, zakłóca pole superświadomości, odchyla poprzeczne amplitudy prawdopodobieństw, czy jakoś tak… biura turystyczne ostrzegają przed taką ewentualnością w prospektach reklamowych, ale wszyscy sądzą, że to asekurantyzm – żeby potencjalnie poszkodowany klient nie wydoił ich z pieniędzy…
– Więc nie masz możliwości powrotu?
– Nie wiem, może jakoś będą mnie chcieli ściągnąć z powrotem. Ale ja nie chcę wracać – znów obdarzyła mnie takim spojrzeniem, które obudziło we mnie samca…
***
Nie myślcie tylko, że chodziło wyłącznie o zwierzęcy seks. My po prostu uwielbialiśmy być ze sobą. Wyświechtane określenie „świata poza sobą nie widzieli” pasowało do nas jak ulał. Nie tylko przez te kilka dni miłosnego maratonu w moim malutkim mieszkanku; także potem, gdy pierwsze uniesienie minęło i przyszedł czas na nową jakość w naszej love story.
Na te kilka dni wziąłem urlop, ale przecież musiałem wrócić do pracy. Nivriti nie chciała być wciąż traktowana jako gość; szybko przejęła ster gospodyni. W zaniedbanym kawalerskim mieszkanku w mig zrobiło się ciepło i przytulnie. Posiłki nabrały smaku, a sposób ich serwowania – kultury i uroku. Nivriti okazała się wspaniałą kucharką; nie dość, że doskonale opanowała naszą sztukę kulinarną, wciąż urozmaicała jadłospis ciekawostkami ze swojego świata – o ile udało się jej znaleźć pośród „ziemskich” produktów odpowiednie substytuty. Choć wobec egzotycznych potraw jestem zwykle podejrzliwy, muszę przyznać, że kantalińska kuchnia zaimponowała mi finezją skojarzeń smakowo-zapachowych. Każda potrawa jest inna, niepowtarzalna jak linie papilarne, każda wyzwala sobie tylko właściwe doznania i emocje, których istnienia nawet w sobie nie podejrzewałem.
Moja praca wymagała jednak „bywania”. Rauty, bankiety, przyjęcia, koktajle to część przyjemnych, nie powiem, lecz jednak obowiązków radcy prawnego. Do tej pory chodziłem na nie z Jane, którą towarzystwo uważało za moją nieformalną żonę. Ale Jane była przeszłością – już od drugiego dnia przygody z Nivriti. Nie powiem, żebym załatwił to elegancko; nie miałem na to ani chęci ani weny. Po prostu zadzwoniłem i powiedziałem jej, że to koniec. Nawet nie czekałem na odpowiedź, bo z wrażenia chyba się zapowietrzyła przy słuchawce.
„Bywałem” więc sam; jakoś moje rozstanie z Jane nie wywołało większego skandalu, czego się obawiałem. Zresztą podejrzewam, że ona po cichu także była zadowolona z takiego obrotu sprawy, choć oficjalnie grała cierpiętnicę; Danny powiedział mi, że widział ją z tym dupkiem Stattonem w sytuacji raczej niedwuznacznej.
Ale takie „bywanie” było dla mnie męczarnią. Przede wszystkim już po godzinie zżerała mnie tęsknota za tym zniewalającym, ciepłym spojrzeniem Nivriti, pod którego wpływem czułem się jak stary kocur mruczący na kolanach babci… Na dodatek ogarniał mnie żal, że moja ukochana siedzi tam samiuteńka jak palec, obca w obcym świecie, i nie tylko tęskni za mną (w co nie wątpiłem) ale także zwyczajnie się nudzi.
Tak więc po kilku tygodniach zdecydowałem się na premierę mojej nowej narzeczonej. Wspólnie opracowaliśmy jej w miarę wiarygodny życiorys. Nivriti miała orientalny typ urody, więc postanowiliśmy, że będzie grać rolę hinduskiej imigrantki, co było jej bardzo na rękę – także dlatego, że fascynowała ją kultura tego kraju, której liznęła już nieco w Kantalinie (pamiętacie tulpę?)
Premiera wypadła rewelacyjnie. Nivriti okazała się gwiazdą i duszą towarzystwa. Była zupełnie odmieniona, słała wokoło przyjazne gesty i uśmiechy tak, że poczułem nawet ukłucia zazdrości. Umiejętnie zagajała rozmowy, równie umiejętnie je podtrzymywała i kończyła gdy było trzeba. Jadła i piła z wdziękiem, poruszała się ze skromnością, tańczyła z gracją łabędzia. Przez kilka następnych dni zbierałem, zażenowany, gratulacje z powodu tak znakomitego wyboru.
Można więc powiedzieć, że Nivriti spełniała wszystkie kryteria na żonę doskonałą: była kurtyzaną w łóżku, gospodynią w kuchni, damą w towarzystwie. I po kilku tygodniach całkiem poważnie postanowiliśmy się pobrać.
Ba, ale jak? Nivriti nie miała żadnych dokumentów, w świetle prawa nie istniała. „Lewe papiery”? Nie miałbym żadnych problemów z ich załatwieniem, ale jako prawnik wzbraniałem się przed takim krokiem. Najlepiej byłoby, gdyby Nivriti „podszyła się” pod rzeczywistą osobę. Zmarły może być przecież dawcą nie tylko organów ale i personaliów – pomyślałem kiedyś olśniony i rozpocząłem poszukiwania, aby tę, z pozoru tylko makabryczną, koncepcję zrealizować.
W międzyczasie jednak zaczęły się dziać niepokojące rzeczy. Początki były niewinne: Nivriti uskarżała się na jakieś dziwne, obsesyjne sny. Motyw był zawsze ten sam: wieżowiec w górach. Z czasem wkroczył w jawę, prześladując ją dniem i nocą. Godzinami grzebała w necie, kolekcjonując zdjęcia odpowiadające temu motywowi tematycznie, to znów brała blok rysunkowy i bazgrała w nim z jakimś niebywałym zacietrzewieniem. Oczywiście, można się domyślić, co bazgrała.
Oddalała się ode mnie coraz bardziej i cierpiała, bo miała pełną tego świadomość. Jakiś czas nawet walczyła z tymi wizjami wieżowców, ale było to silniejsze od niej. Poddała się. Zmarkotniała, schudła.
– To z pewnością oni – powiedziała pewnego wieczoru ze smutkiem, wtulając się w moje ramię. – Znaleźli mnie, a teraz ściągają z powrotem.
Potem było już tylko gorzej. Nivriti coraz częściej wpadała w katatoniczne stany, podczas których prawie zawsze z kimś rozmawiała. Nie udało mi się rozszyfrować ani jednego słowa, choć nagrałem kilka takich rozmów. Bez wątpienia był to jakiś język, choć niepodobny do żadnego z naszych. Niby śpiewny, a bełkotliwy. Niby prędki, a jednocześnie jakoś leniwy. Niby słodki, a przecież kłótliwy.
Oczywiście, że próbowałem dowiedzieć się od Nivriti, co tu jest grane. Tyle, że ona budziła się z odrętwienia zupełnie nic nie pamiętając…
Pewnego dnia niespodziewanie powiedziała, żebym zrobił jej kilka zdjęć.
– Będziesz miał po mnie pamiątkę – powiedziała ze smutkiem, widząc moją zaskoczoną minę. – Ja niestety nie mogę ze sobą nic zabrać. Nie tylko zdjęcia; podejrzewam, że mi kompletnie wydrenują pamięć. Może to i lepiej, przynajmniej nie będę cierpiała tęskniąc za tobą. A ciebie żal mi biedaczku… ty będziesz pamiętał wszystko. Jeśli kochasz mnie przynajmniej w jednym procencie tak, jak ja ciebie, sporo wycierpisz. Ale nie przejmuj się, czas leczy rany – tak to się u was mówi, prawda?
Tydzień później zażądała, by ją zawieźć do Colorado Springs.
– Tutaj – pokazała na ekranie laptopa zdjęcie. Spojrzałem i pokiwałem głową. Oczywiście – wieżowce w górach. Piękny widok.
Jechaliśmy jak na pogrzeb. Całą drogę próbowałem ją buntować, namawiać, żeby ich nie słuchała, że powinniśmy ich oszukać, podsuwałem bardziej lub mniej mądre pomysły… nic z tego. Siedziała zrezygnowana, jakby całkiem pogodzona z losem. Musieli jej zrobić niezłe pranie mózgu.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, pilotowała mnie pewnie i beznamiętnie niczym cyborg. Jakby znała tę trasę od urodzenia. Skręciliśmy w boczną drogę.
– Tutaj – powiedziała. Ja tu zostanę, a ty odjedziesz. Obiecaj że odjedziesz, nie będziesz patrzył.
Jej oczy lśniły łzami, lecz hamowała płacz. Zupełnie jakby dostała zastrzyk oszołamiający. Skinąłem w milczeniu głową. Moje oczy także się spociły.
Wysiadła z samochodu. Ja także. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, bezsilnie wpatrując się w siebie. Nagle ogarnęła mnie złość, miałem chęć złapać ją, wcisnąć z powrotem do auta, uciec gdzieś, wykołować ich… Zaraz jednak wrócił rozsądek. Przecież ich nie można wykołować. Mógłbym jej tylko zaszkodzić.
– Idź już – powiedziała niemal szeptem. Posłusznie odwróciłem się i poczłapałem w kierunku samochodu. Chwilę później już była przy mnie. Przywarła całym ciałem, którym wstrząsał szloch. Nivriti. Moja Nivriti jakimś nadludzkim wysiłkiem zdołała się im wyrwać jeszcze na moment.
Ale tylko na moment. Po chwili uścisk zelżał, ciało zrobiło się bezwładne do tego stopnia, że przytrzymałem ją mocno w obawie, że osunie się na ziemię. Nie osunęła się. Po prostu odeszła mechanicznym krokiem automatu.
Wsiadłem do samochodu i odjechałem. Spełniłem jej ostatnią prośbę: nawet się nie obejrzałem.
***
– No i to wszystko, co mi po niej pozostało – westchnąłem, wyciągając z portfela kilka podniszczonych już zdjęć i podając je przyjaciołom. – Mogę godzinami wpatrywać się w jej twarz. W te usta, które ślą zalotny i zniewalający półuśmiech, dający do zrozumienia, że „być może, ale bądź cierpliwy”. W te przymrużone oczy czyniące spojrzenie z lekka kpiącym, emanujące pewnością siebie, jak gdyby mówiące „nie masz szans robaczku, zrobię z tobą co tylko będę chciała. Jeśli będę chciała”.
Siedzieliśmy przy swoim stoliku w „Virtual Paradise”. Przychodziłem tu często, zawsze z tlącą się w głębi serca nadzieją, że Nivriti powróci. Że zdoła raz jeszcze wpiąć się w wirtualny stream. Chociaż rozsądek podpowiadał zupełnie co innego. Już tam w Kantalinie na głupców nie trafiło. Z pewnością casus Nivriti nauczył ich ostrożności, zdopingował do wprowadzenia specjalnych obostrzeń i ograniczeń w międzyłożyskowej turystyce.
Nie umiałem się jednak pogodzić z tym, że już nigdy się nie spotkamy. Dzień w dzień całymi godzinami obsesyjnie poszukiwałem jakiegoś rozwiązania. Aż nagle przyszła chwila iluminacji i wszystko wydało się takie proste! Jeśli ona nie może przejść do mnie, to ja muszę przejść do niej! Do Kantaliny! To chyba oczywiste!
Oczywiste, oczywiste, tylko jak to zrobić? Duma, którą byłem napompowany z powodu tak genialnego odkrycia, opuszczała mnie z wolna. Przecież ta opcja była tak samo daleka od realizacji, jak ponowne pojawienie się Nivriti w streamie pubu „Virtual Paradise”! Ale trzeba przynajmniej spróbować. Tylko jak?
Jak? Przecież Roni jest fizykiem!
– Roni, przecież jesteś fizykiem – powiedziałem, zbierając zdjęcia i chowając je pieczołowicie w portfelu. – Powiedz przynajmniej, czy ta opowieść Nivriti o tulpach, superprzestrzeniach i łożyskach ma ręce i nogi?
– Coż… – Roni namyślał się przez moment. – W zasadzie odpowiada to pewnej teorii, autorstwa Hugha Everetta, Johna Wheelera i Neila Grahama, znanej pod nazwą EWG. Jest to ciekawy, nienagannie rozwiązany matematycznie, model rzeczywistości, która w znaczącym stopniu odpowiadałaby temu, co Nivriti nazywała „superprzestrzenią”. W tym modelu dowolny punkt stanowi cały wszechświat podczas gdy punkty z nim sąsiadujące są trochę innymi wszechświatami. Są one jednak tylko „możliwe do zaistnienia”; każdy z nich ma różne prawdopodobieństwo faktycznej realizacji. W każdej mikrosekundzie aktualizowany jest ten z nich, który znajdzie się na „linii wiodącej” biegnącej drogą maksimum prawdopodobieństwa.
– Ależ, ta linia to przecież łożysko! – wykrzyknąłem podniecony.
– Jeśli ta teoria jest prawdziwa – wtrącił Danny – znaczy się jeśli istnieje nieskończona ilość wszechświatów, to muszą istnieć wszystkie możliwe kombinacje. A więc gdzieś tam każda rzecz musi być możliwa… Istnieje taki wszechświat, w którym Juliusz Cezar nie zostaje zakłuty przez zamachowców, taki, w którym Raskolnikow jest postacią historyczną a nie literacką…
– A skoro tak, to istnieje również taki, w którym Steve i Nivriti żyją długo i szczęśliwie! – tryumfalnie wykrzyknął Paul. – Trzeba go tylko znaleźć!
– No właśnie. Ale jak? – westchnąłem.
– Jest pewna możliwość, przynajmniej według tej teorii – powiedział Roni. – Pamiętasz jak Nivriti mówiła, dlaczego nie powróciła do swego łożyska? Przez uczucie, którym do ciebie zapałała. Powiedziała, że jeśli jest ono wystarczająco potężne, zakłóca pole superświadomości, odchyla poprzeczne amplitudy prawdopodobieństw. Co to znaczy? Że linia łożyska nie biegnie wówczas drogą maksimum prawdopodobieństwa, czyli aktualizowane są wszechświaty mniej prawdopodobne!
– Whole lot a love – zanucił Danny. – Nie martw się Steve! Sam widzisz – jeśli masz w sobie tak wiele miłości, żeby odchylić linię tego cholernego łożyska, spotkasz się z Nivriti jak amen w pacierzu.
– Wiesz co, Steve? – odezwał się Patryk. – Z całą tą historią przypominasz mi tego kota Jane, o którym nam opowiadałeś w dzień moich urodzin, pamiętasz? „Głupie kocisko daje się nabierać ptakom, które robią sobie z niego jaja, prowokując do wspinaczki”. Nivriti to szpak, a ty jesteś jak ten głupi kot! A nawet jeszcze głupszy, bo ci się zdaje, że możesz pofrunąć za szpakiem! Mówię ci – wyluzuj i wracaj do Jane!
***
Cholerny Patryk. Fajny był z niego kumpel, ale ten sceptycyzm… Ludziom takim jak on nigdy nie będzie dane zaznać tych czarownych wschodów i zachodów słońca, tego szumu morskich fal czy górskich smreków – a już zwłaszcza uroków szaleńczej miłosnej ekstazy z ukochaną osobą pośród ciepłych, nieziemsko kolorowych łąk Kantaliny.
Mówię wam, jest czego żałować!
No i to już wszystko. Czekacie jeszcze na coś?
Wiem, wiem! Jesteście ciekawi co z Nivriti – czy jej rzeczywiście wydrenowali pamięć, prawda?
Oczywiście, że jej wydrenowali. Gdy ją spotkałem, zupełnie mnie nie pamiętała. Ale co z tego? Zakochała się we mnie od pierwszego wejrzenia! I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie!
Już moja w tym głowa, żeby jej wszystko przypomnieć. Ale nie spieszę się. Mamy przecież mnóstwo czasu.
Kurczę, nie wiem jak to się dzieje, że pod twoimi opowiadaniami takie pustki i nikt nie zagląda. Wiadomo, że pod opowiadaniami stałych i bardziej znanych użytkowników zawsze większy ruch jest, ale żeby w ogóle była pustka? Dziwne to, bo tekst od “Chmur” krótszy prawie o połowę, a na portalu mamy i fanów twardego SF, i użytkowników znacznie ode mnie starszych. No ale trudno, w takim wypadku pozostaje mi skomentowanie opowiadania jako pierwszy.
Tym razem całość podobała mi się mniej niż “Chmury”, głównie kwestia tematyki. Romans, nawet w gęstym sosie SF, niespecjalnie mnie pociąga. Nie, żebym był przeciwnikiem wątków romantycznych, ale jeśli grają one pierwsze skrzypce, to jednak będę narzekał.
Styl ciągle jest przyjemny i opowiadanie czyta się bardzo dobrze, więc tutaj nie mam specjalnych zarzutów. Trochę błędów na pewno da się wyłapać, ale ja w takim wyłapywaniu dobry nie jestem.
Jeśli chodzi o tematykę, to widać, że lubisz mieszać twarde elementy naukowe z elementami podlegającymi bardziej pod parapsychologię. W rezultacie powstają ciekawe mieszanki, ale tutaj też “Chmury” bardziej mi się podobały. Potęga miłości pozwalająca podróżować między równoległymi wszechświatami trochę słabiej wypada.
Fabuła. Chociaż romans, to jednak samo założenie z turystami wędrującymi z innego wszechświata ciekawy. Do tego fajne zakotwiczenie tego przez technologie VR – chociaż jak na mój gust to raczej nie VR, a raczej hologramy. Trochę jednak mam wątpliwości dotyczące tych całych podróży między wszechświatami. Nie bardzo czaję jak to się stało, że Nivriti miała rzeczywiste, materialne ciało. Rozumiem pomysł z zakotwiczeniem wędrującej świadomości w VR, fajne. Ale skąd ciało? Materia tak z niczego się nie bierze. W sumie ciekawe spojrzenie na cały ten romans by było, gdyby ona faktycznie miała tylko ciało VR a uczucie byłoby bardziej wzniosłe niż fizyczne. Ale to tak tylko sobie spekuluję. Jeszcze większe zastrzeżenia mam odnośnie końcówki. W jaki sposób niby Steve przedostał się do wszechświata Nivriti? Ok, kolega fizyk mu powiedział, że jeżeli bardzo mocno kocha, to możliwe będzie zakłócenie pola superświadomości. Ale to wszystko powinno być raczej bardziej skomplikowane niż mocno kochać. Domyślam się, że pominąłeś cały wątek budowania maszynerii i tak dalej, jako mniej istotne dla romansu, ale chociaż odrobinę mógłbyś o tym wspomnieć. Bo teraz wygląda to tak, że kochał Nivriti tak bardzo, że aż się do niej teleportował. Motyw szalonej, ogromnej miłości od pierwszego spojrzenia też dla mnie trochę meh, no ale jak mówiłem, romans, nie mój klimat.
Zastanawia mnie, skąd wśród samych angielskich imion nagle Patryk, ale ok, może być jakimś imigrantem i w sumie nie ma to zbytniego znaczenia. Za to nie bardzo rozumiem cały zabieg światotwórczy z feministkami zakazującymi klubów gogo, niezbyt realistycznie mi to wygląda, a fabularnie nic by się nie zmieniło, gdyby to był po prostu VRowy klub gogo, bez wzmianki o feministycznych spiskach. Do tego z jakiegoś powodu piszesz, że po tych przepisach poupadały masowo puby. Pub to jednak trochę inne miejsce niż klub nocny, w kluby nocne taki przepis mógłby uderzyć, ale w puby nie bardzo.
Bardzo fajna klamra z kotem goniącym za szpakiem na drzewo, z którego nie może potem zejść. Trochę szkoda tylko, że nie poszedłeś z nią dalej i Steve faktycznie nie utknął w innym wszechświecie odrzucony przez Nivriti.
Ah, i jeszcze zastanawiało mnie jak to się dzieje, że wszyscy bez mrugnięcia okiem i jakichkolwiek wątpliwości z miejsca zaczynają wierzyć w inne wszechświaty i podróże między nimi. Jeszcze ok, zakochany Steve mógł łyknąć wszystko co mu dziewczyna opowiada. Ale kumple powinni mu raczej powiedzieć, że go popieprzyło do reszty, niż z miejsca zacząć organizować wyprawę do innego wszechświata.
No, to by było na tyle. Trochę zastrzeżeń tu miałem, ale w każdym razie solidnie napisane, dobre opowiadanie, chociaż nie do końca dla mnie. W każdym razie zdecydowanie łapie się dla mnie do biblioteki. Tylko żeby tak więcej osób tu wpadło i też to przeczytało.
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Spokojnie. Przeczytamy.
Po przeczytaniu spalić monitor.
I bardzo dobrze, szkoda żeby solidne i wyróżniające się teksty, zwłaszcza nowego użytkownika, przemykały zupełnie niezauważone.
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
I ja zjawię się tutaj niebawem. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki Arnubisie, masz rację z tą pustką pod moimi tekstami, ale gdy sobie tak spaceruję po tutejszej poczekalni i bibliotece, to tę pustkę rozumiem – dziś inne klimaty, inne tematy :)
Co do tekstu: w zamyśle jest to humoreska, więc nie do końca dbałem o perfekcyjną ścisłość. Skoro jednak chcesz być dociekliwy i pytasz
Nie bardzo czaję jak to się stało, że Nivriti miała rzeczywiste, materialne ciało. Rozumiem pomysł z zakotwiczeniem wędrującej świadomości w VR, fajne. Ale skąd ciało? Materia tak z niczego się nie bierze.
odpowiem: nie bez kozery jest tu mowa o tulpach. Według tradycji buddyjskiej tulpa to byt lub obiekt stworzony przez sferę duchową lub mentalną. Jeden z wczesnych tekstów buddyjskich, Samaññaphala Sutta wymienia zdolność tworzenia „ciała przez umysł stworzonego” (manomāyakāya) jako jeden z „owoców kontemplacyjnego życia”. Według komentarzy takich jak Patisambhidamagga i Visuddhimagga, to właśnie stworzonym przez umysł ciałem, Gautama Budda i arhatowie, są w stanie podróżować do sfer niebiańskich, wykorzystując ciągłość umysłu (bodhi).
W jaki sposób niby Steve przedostał się do wszechświata Nivriti? Ok, kolega fizyk mu powiedział, że jeżeli bardzo mocno kocha, to możliwe będzie zakłócenie pola superświadomości. Ale to wszystko powinno być raczej bardziej skomplikowane niż mocno kochać. Domyślam się, że pominąłeś cały wątek budowania maszynerii i tak dalej
Nie ma tu żadnej maszynerii, jest tylko aluzja do ewangelicznego “wiara góry przenosi” – a skoro WIARA to i NADZIEJA, że MIŁOŚĆ tym bardziej i nie tylko góry ale też ludzi! :)
zabieg światotwórczy z feministkami zakazującymi klubów gogo, niezbyt realistycznie mi to wygląda, a fabularnie nic by się nie zmieniło, gdyby to był po prostu VRowy klub gogo, bez wzmianki o feministycznych spiskach. Do tego z jakiegoś powodu piszesz, że po tych przepisach poupadały masowo puby. Pub to jednak trochę inne miejsce niż klub nocny, w kluby nocne taki przepis mógłby uderzyć, ale w puby nie bardzo.
Zabieg z feministkami to element satyry na pewnie zjawiska politpoprawne w Stanach, które w środowiskach feministycznych mają (miały?) miejsce. W szczególności o domaganiu się zakazu striptease jak uwłaczającego godności płci czytałem kiedyś i to mnie dało impuls twórczy.
Natomiast pełna zgoda co do pubów, dałem plamy, są niewinne, chodzi o kluby nocne!
Patryk to popularne imię w Irlandii a irlandczyków w USA nie brakuje :)
Bardzo fajna klamra z kotem goniącym za szpakiem na drzewo, z którego nie może potem zejść. Trochę szkoda tylko, że nie poszedłeś z nią dalej i Steve faktycznie nie utknął w innym wszechświecie odrzucony przez Nivriti.
Tu muszę wyznać, ze to opowiadanie omc nie ukazało się w NF za czasów Parowskiego. Jego właśnie zniesmaczył ten numer z kotem, który ja z kolei uważałem za zabawny i nie chciałem wyciąć. A teraz Ty nadajesz mu dodatkowy wymiar na rozbudowę:
Steve faktycznie nie utknął w innym wszechświecie odrzucony przez Nivriti.
Bardzo ciekawy pomysł, w zaskakujący sposób domykający opowiadanie!
Dzięki za to, że wpadłeś, pozdrawiam!
regulatorzy: o jejku już dygocę! :)
Ale zapraszam, żeby nie było! :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Co do tekstu: w zamyśle jest to humoreska, więc nie do końca dbałem o perfekcyjną ścisłość. Skoro jednak chcesz być dociekliwy i pytasz
Lekka czytanka jak najbardziej, ale na humoreskę tu chyba więcej humoru brakuje :D
odpowiem: nie bez kozery jest tu mowa o tulpach. Według tradycji buddyjskiej tulpa to byt lub obiekt stworzony przez sferę duchową lub mentalną. Jeden z wczesnych tekstów buddyjskich, Samaññaphala Sutta wymienia zdolność tworzenia „ciała przez umysł stworzonego” (manomāyakāya) jako jeden z „owoców kontemplacyjnego życia”. Według komentarzy takich jak Patisambhidamagga i Visuddhimagga, to właśnie stworzonym przez umysł ciałem, Gautama Budda i arhatowie, są w stanie podróżować do sfer niebiańskich, wykorzystując ciągłość umysłu (bodhi).
Ok. Słowo “tulpa” kojarzyłem tylko z ostatniego sezonu Twin Peaksa Lyncha, nie wnikałem w pierwowzór. Czyli faktycznie mamy tu stworzenie ciała przy pomocy myśli.
Nie ma tu żadnej maszynerii, jest tylko aluzja do ewangelicznego “wiara góry przenosi” – a skoro WIARA to i NADZIEJA, że MIŁOŚĆ tym bardziej i nie tylko góry ale też ludzi! :)
Nivriti i ludzie z jej wszechświata potrzebowali do podróży maszynerii, więc założyłem, że Steve też potrzebowałby czegoś więcej niż miłości i chęci. Ale może dla innych czytelników wizja potęgi miłości zdolnej pokonać odległości między wszechświatami będzie bardziej kusząca niż dla mnie :)
Zabieg z feministkami to element satyry na pewnie zjawiska politpoprawne w Stanach, które w środowiskach feministycznych mają (miały?) miejsce. W szczególności o domaganiu się zakazu striptease jak uwłaczającego godności płci czytałem kiedyś i to mnie dało impuls twórczy.
Tak, satyrę na takie zjawiska dość łatwo zauważyć, po prostu mimo wszystko niezbyt wierzę w realność wprowadzenia takich przepisów. Ale w końcu mamy tu fantastykę, po to jest żeby spróbować różnych wizji świata.
Patryk to popularne imię w Irlandii a irlandczyków w USA nie brakuje :)
Ale wtedy nie powinien być raczej “Patrick”? :D
Bardzo ciekawy pomysł, w zaskakujący sposób domykający opowiadanie!
Ha, zaskakujących pomysłów na domknięcie tego opowiadania wykorzystując motyw kota na drzewie mogłoby być więcej. Bo to wcale Nivrtiti nie musiałaby odtrącać Steva. Mogłoby się okazać, że Nivriti ciągle go kocha, ale istoty zamieszkujące jej wszechświat to galaretowate sześciany z dziesięcioma mackami i Steve nie bardzo jest w stanie sobie z tym poradzić :D
Dziwię się, że Parowskiego zniesmaczył numer z kotem. Mógł od biedy uznać motyw za nieudany, ale żeby od razu za niesmaczny?
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Tsole, bardzo mi się podoba twój styl, ale to już napisałam pod twoim poprzednim opkiem. Romans też mi nie przeszkadza, tym bardziej, że ten twój ma pazur.
Nie wiem, czy zrobiłeś to celowo, czy też tak po prostu wyszło, ale mam wrażenie, że widzę tu trochę satyryczno-politycznych wątków. Opisujesz zachowanie chłopaków tak, że każdej rasowej feministce i wielu kobietom, które się za takowe nie uważają, nóż się w kieszeni otworzy. Spokojnie, mnie się nie otworzył. Do tego dodajesz jeszcze ustawę o zakazie tańców przy rurze Jak dla mnie jest to mocne zaangażowanie polityczne. Mnie to trochę rozbawiło. ;)
Jeśli chodzi o wątek naukowy, podobnie jak Arnubis nie rozumiem, jak Nivriti zyskała ciało. Poza tym, jestem do racjonalna do bólu. Nie mam nic przeciwko fantazji i wyobraźni, stąd chętnie czytam fantasy. Jednak jeśli chodzi o science-fiction to zdecydowanie preferuję czystą naukę bez paranormalnych wstawek. Kwanty i jogini mi po prostu do siebie nie pasują. Wiem, że są fizycy, którzy próbują iść w tym kierunku, ale stanowią zdecydowaną mniejszość.
Generalnie jednak twoje opowiadanie mi się podobało. Nawet te paranormalne wstawki nie były jakoś mocno irytujące. Na plus dla ciebie przemawia też to, że razumiem, co piszesz, to znaczy potrafisz swoje teorie przedstawić w sposób zrozumiały.
Teraz trochę z innej bajki. Rację miał Arnubis, gdy biadał, że pod twoim opkiem tak długo nic się nie działo. Trochę wynikało to pewnie z momentu, w którym go wrzuciłeś. Akurat skończył się jeden konkurs, więc wszyscy skupili się na tych tekstach, poza tym ludzie zaczęli już pisać na następny portalowy konkurs.
Z drugiej strony, ten portal działa na zasadzie wzajemności. Nie ma tu mądrych głów, które z wysokiej wieży komentują poczynania maluczkich, oceniamy się nawzajem. Jasne, są ludzie, którzy mają dłuższy i krótszy staż tutaj, są ludzie, którzy mają jakieś sukcesy poza portalem, ale generalnie wszyscy są tu równi. Jeśli znajdziesz trochę czasu na poczytanie twórczości innych, ludzie będą częściej czytali twoje opki. Mam nadzieję, że nie uraziłam cię tą uwagą. Trochę się bałam, że się zniechęcisz długim oczekiwaniem na komentarze. A byłoby to ze szkodą dla portalu, gdybyś nagle zniknął.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Arnubis
Mogłoby się okazać, że Nivriti ciągle go kocha, ale istoty zamieszkujące jej wszechświat to galaretowate sześciany z dziesięcioma mackami i Steve nie bardzo jest w stanie sobie z tym poradzić :D
No tu już przegiąłeś! :)
Dziwię się, że Parowskiego zniesmaczył numer z kotem. Mógł od biedy uznać motyw za nieudany, ale żeby od razu za niesmaczny?
No, tu to ja przegiąłem. Może nie tyle niesmaczny, co infantylny, może prostacki, trudno mi sobie dokładnie przypomnieć, w każdym razie troszkę z tego drwił.
Irka_Luz:
Jak dla mnie jest to mocne zaangażowanie polityczne.
Ja wiem, czy to polityczne? Chciałem po prostu zadrwić sobie z tego oszołomstwa :)
Mnie to trochę rozbawiło. ;)
Bogu niech będą dzięki! :)
Jednak jeśli chodzi o science-fiction to zdecydowanie preferuję czystą naukę bez paranormalnych wstawek. Kwanty i jogini mi po prostu do siebie nie pasują. Wiem, że są fizycy, którzy próbują iść w tym kierunku, ale stanowią zdecydowaną mniejszość.
Może masz rację, gdy chodzi o samo science. W SF takiej granicy bym nie stawiał. Lecz nawet w nauce powinny być otwarte granice. Nie dla hochsztaplerów, lecz uczciwych badaczy. Za flirt z parapsychologią kilku fizyków doznało ostracyzmu ze strony środowiska. To nie jest dobra droga. W jednym z opowiadań które (jak Bóg da) tu chciałbym przedstawić, jest takie zdanie”
– Obszar zainteresowania, obszar kompetencji… Dla mnie takie myślenie jest anachroniczne – a w przypadku epistemologii wręcz niedopuszczalne. Przecież istnieje jedna rzeczywistość! Nie jest tak, że między światem materii i światem ducha zieje przepaść. Są one ze sobą ściśle powiązane i podlegają wzajemnym relacjom. Ktoś te relacje powinien badać. To żałosne, żeby takiego badacza deprecjonować, a nawet skazywać go na zawodowy ostracyzm tylko dlatego, że postawił nogę poza apodyktycznie wyznaczonymi granicami kompetencji swojej dyscypliny.
Na plus dla ciebie przemawia też to, że razumiem, co piszesz, to znaczy potrafisz swoje teorie przedstawić w sposób zrozumiały.
To miłe :)
Mam nadzieję, że nie uraziłam cię tą uwagą.
W żadnym razie. Znam to zjawisko z innych portali. Inna sprawa, że z moim komentowaniem tutaj nie będzie łatwo. Większość tekstów odbiega od mojej estetyki i wyobrażeń co do SF. Nie deprecjonuję tych standardów, lecz nie czuję się w nich kompetentny.
Ale rzeczywiście, byłem już gotów stąd się ewakuować. Lecz dla tych kilku miłych słów warto jeszcze troszkę poczekać :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Może masz rację, gdy chodzi o samo science. W SF takiej granicy bym nie stawiał. Lecz nawet w nauce powinny być otwarte granice. Nie dla hochsztaplerów, lecz uczciwych badaczy. Za flirt z parapsychologią kilku fizyków doznało ostracyzmu ze strony środowiska. To nie jest dobra droga. W jednym z opowiadań które (jak Bóg da) tu chciałbym przedstawić, jest takie zdanie
Hmm, brzmi to logicznie, ale w tym wypadku granica między nauką a hochsztaplerką jest wyjątkowo cienka. Czekam z niecierpliwością na tego opka, choć trudno będzie przekonać takiego niedowiarka jak ja. ;)
Większość tekstów odbiega od mojej estetyki i wyobrażeń co do SF
Tego już się domyśliłam i dlatego właśnie uważam, że twoje zniknięcie byłoby ze szkodą dla portalu. I chodziło mi nie tylko o twoje opowiadania, ale też potenccjalne komentarze. :)
Ale rzeczywiście, byłem już gotów stąd się ewakuować
Uff, cieszę się, że zdążyliśmy. ;)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
trudno będzie przekonać takiego niedowiarka jak ja. ;)
Mam przeczucie, ze to opko Ci się spodoba, bez względu na światopogląd, chociaż jest mocno zaangażowane właśnie światopoglądowo :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Arnubis: jeszce jedno:
Nivriti i ludzie z jej wszechświata potrzebowali do podróży maszynerii, więc założyłem, że Steve też potrzebowałby czegoś więcej niż miłości i chęci.
Nivriti ma świadomośc że są inne sposoby, przecież mówi do Steve’a tak: Uczucie, jeśli jest wystarczająco potężne, zakłóca pole superświadomości, odchyla poprzeczne amplitudy prawdopodobieństw, czy jakoś tak…
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Opowiadanie mi się podobało, chociaż podobnie jak Arnubisowi mniej, niż “Chmury” :)
Przyznam, że do samego końca zakładałam, że Nivriti okaże się kantalińskim szpiegiem – głównie dlatego, że była chodzącym ideałem. Z innego wszechświata? Piękna “kurtyzana” w łóżku, która doskonale radzi sobie w towarzyskich small talkach i błyszczy na salonach, wśród wpływowych ludzi? I jeszcze na koniec, pomimo wielkiej miłości, wraca do swojego wszechświata, rzekomo siłą ściągnięta do domu – no wypisz, wymaluj szpieg (szpiegini :D) I to gotowanie i gospodarzenie – w kontrze do okropnych feministek z wszechświata Patryka – po prostu musiał łyknąć haczyk! Przyznam, że wtedy ta postać by się obroniła.
A tu, taki słodki happy end :D
Może jestem typowym produktem mojego pokolenia i wszędzie doszukuję się cynizmu. I twista. Albo po prostu bardzo nie lubię postaci bez skazy.
Mam nadzieję, że nie opuścisz portalu, bo czekam na więcej! :)
Miło, że wpadłaś Magdaland! W rzeczy samej wersja ze szpiegini byłaby bardziej atrakcyjna, lecz nawet o niej nie pomyślałem, gdy wena zesłała pomysł – pewnie dlatego, że to na Walentynki pisane było
po prostu bardzo nie lubię postaci bez skazy.
A gdzież ich szukać jeśli nie w fantastyce? :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
pewnie dlatego, że to na Walentynki pisane było
Jako takie, to jest idealne! Przeszło mi przez myśl, że w ramach prezentu by się doskonale sprawdziło :)
A gdzież ich szukać jeśli nie w fantastyce? :)
Dla mnie fantastyka to ciekawsza forma przekazu uniwersalnych prawd, więc szukam bohaterów, którzy wydają się możliwi do zaistnienia.
Cześć:)
Zawędrowałam do Twojego opowiadania, gdyż widzę że czwartkowcy się tutaj "panoszą" i "jojczą" na temat małej liczby komentarzy.
Podwyższę statystykę, przeczytam fajne opowiadanie nowego użytkownika, a przy okazji "na boczku" upiekę jeszcze jedną małą pieczeń (no nie, raczej bakłażana, po wegetariańsku) i może zrehabilituję się ciutkę w oczach czwartkowców za skatiowane opowiadanie, aby łaskawszym okiem spojrzeli na opowiadanie, które w czwartek kiedyś wstawię, jako żem obiecała (mały drabble się nie liczy).
Zmartwiło mnie, że ledwie Ciebie przywitaliśmy, to już zerkasz w stronę drzwi wyjściowych. Zostań. Poza tym, uprzejmie informuję, że drzwi zostały zamknięte czarodziejskim kluczem, a zaklęcie otwierające jest przeokropnie trudne do odgadnięcia.
Zaczynam od opowiadania krótszego i lżejszego, drugie zostawiam sobie na deser w następnym tygodniu.
Jak mi się czytało Twoje opowiadanie.
Czytało się bardzo dobrze. Kompozycja – mucha nie siada. Bohater irytujący z tym swoim podejściem do kobiet, ale cóż prawdziwy i w tym, i w swoim skoncentrowaniu na sobie. Może i jest lekko oldskulowy, lecz nie aż tak bardzo, ponieważ w nowych odsłonach niewiele się zmieniło, albo bardzo powoli zmienia, patrząc na to statystycznie.
Postać kobieca, no cóż potrzebna do zakochania i piękna być musi, głupiutka w kwestii transportu wirtualnego, za to świetnie odnalazła się w uczynieniu domu miłym i przyjemnym;p Jestem złośliwa, ale przyzwyczaiłam się już do kreacji takich postaci w fantastyce, więc wybacz zgryźliwość;)
Fizyka – za to – mnie kupiła. Fajnie wykoncypowane, dobre te łożyska, pole synergiczne, prawdopodobieństwo, no i tulpa:) i Everret z jego koncepcją wieloświatów. Zawsze mogę o tym czytać.
"Zawiesiłam" się tylko na połączeniu: VR i tulpa, ale co tam – to fantastyka:) Z uczuciami jako zakłócaczami, siłą wzmacniającą, interferująca nie mam problemu, któż wie z jakiej "materii" są zbudowane.
A kot w pogoni za szpakiem – świetne! zarówno jako zdarzenie jak i metafora.
Trochę zastanawiałam się nad sposobem narracji, odnosiłam wrażenie, że trochę przewlekasz, ale nie potrafię uchwycić, o co mi chodzi. Przeczytam drugie opowiadanie, to może coś się rozjaśni. Tutaj, scena w pubie wydaje mi się za długa.
Rozważałam też występy wirtualnych tancerek i zrodziło mi się kilka pytań:
Mamy czaszę, pękające balony z których wyskoczyły tancerki, które podążając po wirtualnych trajektoriach zderzyły się ze sferą.
,Sieć załomotała – to był efekt specjalny?, gdyż ciał nie miały, czy tak?
,Dalej – wiły się w tej sieci? – jak jeśli po prostu zjeżdżały?
,Na jakiej wysokości były te łopianowe liście? – na wysokości stolików, chodzi mi o to, jak Nivriti zbiegła z podestu – zeskoczyła?
Pozdrawiam:) a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Magdaland:
szukam bohaterów, którzy wydają się możliwi do zaistnienia.
więc spójrz w lustro :)
Asylum:
Dziękuję za wizytę, fantazyjny, pełen wigoru komentarz i dobre słowo.
Ponieważ jestem tu jak murzyn który do metropolii przybył wprost z buszu… nie, lepiej będzie w tym środowisku “jak powracający z gwiazd Hal Bregg”, niewiele kumam odnośnie zwyczajów tego świata. Więc będą pytania – oto pierwsze: co to są czwartkowcy?
drzwi zostały zamknięte czarodziejskim kluczem, a zaklęcie otwierające jest przeokropnie trudne do odgadnięcia.
Mogłem się tego spodziewać. Ech, ta fantasy, gdzie ja wdepnąłem… :(
Ale jakby co dam radę – pomedytuję sobie, aż część świadomości wyizoluje się w formie tulpy, wskoczy do pola superświadomości a potem już zaledwie jeden kroczek do innego łożyska… to jest portalu!
,Sieć załomotała – to był efekt specjalny?, gdyż ciał nie miały, czy tak?
Dokładniej – zatrzepotała. Oczywiście. Gdy w kinie leci scena z trzęsieniem ziemi, ekran jest nieruchomy ale widzowie trzęsą się ze strachu. Potęga złudzenia! :)
wiły się w tej sieci? – jak jeśli po prostu zjeżdżały?
Dokładniej – zmierzały ku dołowi – np. schodziły tanecznym krokiem czepiając sie oczek sieci. Dokładnie nie pamiętam bo miałem już trochę w czubie. :)
Na jakiej wysokości były te łopianowe liście?
Dokładnie na wysokości 127 cm.
jak Nivriti zbiegła z podestu – zeskoczyła?
Dokładnie – zjechała na pupje po łodydze łopianowego liścia. Ma ona takie wyżłobienie, wygląda jak niecka. Zobacz tutaj:
Nie chciałem tu się rozpisywać, bo przeczuwałem, że jakiś czytelnik będzie wybrzydzał, że scena w pubie jest za długa
Pozdrowienia odwzajemniam i z łomotem serca czekam na randkę pod “Chmurą” :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Cześć:)
Kiedy Krokodyl Dundee przybył do NY to trochę tam "namieszał”;) , zajrzyj do opowiadania jednego z czwartkowców – Arnubisa https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/22101 , jeden taki rozrabia w Australii.
A na poważnie, niewiele wiem, stałam się użytkownikiem portalu pod koniec listopada ubiegłego roku, “łał” – niedługo minie pół roku, eh, zaszybko ten czas bieży:(.
Portal jak portal, życie toczy się codziennym, zwykłym rytmem. Użytkownicy zamieszczają opowiadania, inni je komentują, spieramy się, jesteśmy zgodni, czasami wybuchają shitstormy lub gównoburze (przepraszam za te mniej parlamentarne słowa), ale generalnie staramy się zachowywać fair, grzecznie i kulturalnie, choć niekiedy temperamenty i osobowości dają o sobie znać. Czasami, w trudniejszych sytuacjach, kiedy wyraźnie przekraczamy granicę, wkracza Beryl (administrator portalu) i nas upomina, a jeśli dalej brykamy to upomina ponownie.
Większość z nas zna się tylko chyba przez nicki i pisanie, chociaż spotkania – nowofantastyczne piwa zdarzają się:). Jeśli chodzi o mnie to znam wszystkich tylko z nicków, komentarzy i opowiadań.
Co do czwartkowców są czwartkowymi dyżurnymi. Ich zadaniem jest skomentowanie tekstów (przynajmniej połowy, rozliczenie miesięcznie). To praca społeczna, wolontaryjna. Użytkownicy, którzy mają czas i chęci oraz pewien staż na forum i zamieszczoną liczbę komentarzy (nie pamiętam jaki, ale nie za długi) mogą zaproponować, że podejmą się takiej pracy. Czwartkowicze dyżurni to obecnie jedna z nielicznych ekip (dni tygodnia), która się trzyma dzielnie. Jest w niej, między innymi Arnubis i MrMaras, poza tym legendy krążą o ich surowości (ale w to nie wierz tak do końca:p).
Pomysł na dyżurnych powstał – jak zrozumiałam – w trosce, aby żadne zamieszczone opowiadanie nie pozostało bez komentarza. Wątek dotyczący dyżurnych znajdziesz w Hydeparku, podobnie jak inne.
Tak jak napisała Ci Irka_Luz, komentowanie opowiadań innych jest miłe widziane, lecz wszystko układa się samo. Jedni więcej komentują, inni mniej, zmienia się to też okresowo.
Mogę Ci napisać o sobie, że jeśli brałam udział w konkursie to prawie za punkt honoru postawiłam sobie przeczytanie opowiadań pozostałych uczestników. Poza tym zależało mi również na tym, aby móc nominować opowiadania innych użytkowników do biblioteki (trzymiesięczny staż i już nie pomnę liczby koniecznych komentarzy). Tak więc, jeśli możesz… to pisz słówko, krótkie lub długie, a autorzy się ucieszą:), dzięki temu też poznasz innych użytkowników.
To na razie tyle;)
Hi, hi, ano "zatrzepotała", acz z potężnym odbiciem. Wyobraź Ty to sobie, i jeszcze to wicie połączone ze ślizgiem w dół. Tak na marginesie to "dziewoje" też mnie zirytowały:p
"dziewoje wnet zostały schwytane w tę gigantyczną sieć, która zatrzepotała gwałtownie wskutek zderzenia z jędrnymi ciałami. W rytm coraz bardziej dynamicznej muzyki siedem nieziemsko zgrabnych ciał wiło się w sieci, z idealną synchronizacją zmierzając ku dołowi"
Z kolei te łopianowe łodygi są niczego sobie;), więc zbiec mogła.
Nie chciałeś się rozpisywać, ha!, a na dzikie, ponętne, perfekcyjne młode kobiety to już znaków nie żałowałeś :p
Żartuję:)
Kończę, gdyż jak zwykle się rozpisałam.
Pozdrowienia:)
PS. Zerknij pod opowiadania z konkursu Mitologie, znajdziesz je wszystkie i zasady konkursu w zakładce Opowiadania_Konkursy.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Dzięki Asylum za wyczerpujące informacje związane z życiem portalowym! Póki co ci,którzy mnie odwiedzają, są bardzo uczynni, choć niczym sobie na to nie zasłużyłem. Chyba powinienem zacząć się niepokoić… :)
"dziewoje" też mnie zirytowały:p
nic dziwnego, gdybym był dziewoją też bym się zdenerwował :)
Ale nie jestem, więc duża buźka!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
A widzisz, szkoda, że nie jesteś ;p
Nie niepokój się :), a może troszeczkę…
pzd:)
PS. A może napiszesz coś na mitologie? Co prawda mało czasu, wiec sama nie wiem
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
A widzisz, szkoda, że nie jesteś ;p
Że co????? Nie wyobrażam sobie żebym był zdolny do podrywania facetów!
coś na mitologie
Kilka dni to za mało na takiego geniusza jak ja. Musiałbym mieć gotowca, ale nie mam. Tzn. mam: Pana Jezusa i Papę Smerfa, ale żaden z nich nie figuruje na liście niestety…
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Zaraz tam facetów;p
Ani bym się nie ośmieliła. Subtelniej zapytuję o kondycję, rolę i deprecjonujące słóweczko, ale dajmy temu spokój, acz nie na zawsze;)
Ja tam się trochę biedzę na te Mitologie, lecz co krok to pułapka. W zasadzie tak trochę w temacie, publikacje mnie paraliżują, wszystko zdaje mi się niepoprawne i nieperfekcyjne. Tak musi być przy uczeniu, ale… co z tego.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Dając spokój zabierasz spokój :)
Ja tam się trochę biedzę na te Mitologie
Czyli opko in statu nascendi?
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Tak to jest z tym spokojem, często pozorny:)
Nie, chyba nie będzie opka, ponieważ kończy się mój czas i cierpliwość do samej siebie.
Pora na mnie, muszę zmykać, pora spać:(
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
No to czas na tego bardziej wrednego Czwartkowego Dyżurnego. Arnubis jest jeszcze miętki i zgryźliwości nabierze pewnie z wiekiem. A ja tradycyjne narażę się części portalowiczów.
Przyznam szczerze, że po zlustrowaniu "Chmury", gdzie czuło się ten oldschool w wykonaniu, zapisie i pewnych ideach zawartych w tekście, obawiałem się, że tutaj będzie podobnie. Ale jednak tym razem podobnego "retro" nie odczułem podczas lektury. Jeśli pewien duch "Młodego Technika" wciąż unosi się nad Twoim opowiadaniem, to raczej związany jest ze sposobem myślenia narratora. I nie zerkam tutaj na fotkę i podany wiek, lecz wyłącznie na treść tego "romansu".
Co mam na myśli? Otóż pomijając dosyć interesujące koncepcje podróży między rzeczywistościami (nie używam słowa Wszechświatami umyślnie, wszak uciekasz się do zjawisk paranormalnych i duchowych uciekając nieco od science), reszta opowiadania przypomina trochę mokry sen nastolatka lub może bardziej dosyć szowinistyczną wizję kogoś, kto myśli o miłości i kobietach w kategoriach z poprzedniej epoki.
Nie jestem w żadnym razie feministą, sam z wieloma poglądami tego ruchu bym polemizował, ale opowieść o niezwykłym spotkaniu miedzyświatowej "turystyki" z miejsca skaczącej do łóżka bohatera (i narratora w jednym), niemal rzucającej mu się na szyję przy pierwszym spotkaniu, do tego pięknej, zgrabnej, jurnej i chyba wyuzdanej oraz gotowej na seksualne maratony na sprzętach domowych, świecącej jędrnymi pośladkami spod kołdry, do tego sprzątającej chatę, dobrze gotującej i z wdziękiem brylującej na salonach ku chwale partnera/posiadacza, lekko mnie odrzuca. Ten mokry sen dopełniają okoliczności zapoznania się namiętnej pary – ona półnaga, tańcząca w nocnym klubie szuka w nim oparcia, zauroczona i zakochana od pierwszego wejrzenia.
Ja rozumiem nieco humorystyczny charakter tej opowiastki, gawędziarski styl (zawsze można to potraktować jako opowieść bohatera mitomana– gawędziarza, ale wtedy nie byłaby to fantastyka), który troszkę tłumaczy taki "światopogląd" ujęty w opowiadaniu. Jednak jednoznaczne wtrącenia o feminizmie (kontynuowane w komentarzach), sugerują, że światopogląd Autora zbieżny jest, że światopoglądem bohatera. A to jest jednak już inna epoka dla mnie.
I na bok idą zapytania, które słusznie postawił Arnubis: jak to się stało, że ona ma ciało, jak można pomylić VR z hologramami, jakim cudem on się przeniósł do niej itd., kiedy główne pytania, jakie mi się nasuwają brzmią: naprawdę ten tekst powstał na Walentynki i naprawdę M. Parowski odrzucił go z powodu kota i szpaka?
A na koniec jeszcze jedna uwaga. Napisałeś ten tekst ze swobodą, pomysłowi, z drygiem i językiem zgoła młodzieńczym, ale jednak kompozycyjnie zawaliłeś. Bo zakończenie wygląda jak przyspieszone lub urwane, a to, co ciekawe zdaje się dziać właśnie w tym fragmencie, który skwitowałeś kilkoma zdaniami w finale. Chyba że pisałeś dla odbiorców, którzy chcą czytać o kobietach chętnych, wiernych, dobrych w łóżku i sypialni, do tego gospodyniach świecących tyłkiem i bzykających się na zawołanie.
Mało tu miłości, Tsole, ciut za dużo szowinizmu. Bez urazy.
Po przeczytaniu spalić monitor.
Dziękuję za wizytę i komentarz, po którego przeczytaniu winienem zapewne (trawestując Twoje motto) spalić się ze wstydu.
Nie uczynię tego jednak, bo nie czuję się odpowiedzialny za Twój odbiór tego tekstu tudzież za Twój komentarz, w którym więcej seksu niż w moim opowiadaniu i to takiego sprośnego, obscenicznego do tego stopnia, że ktoś, kto nie czytał opowiadania pomyślałby, że recenzujesz tekst pornograficzny. Dlatego powstrzymam się od szerszej odpowiedzi, bo mi to trochę uwłacza.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Tsole, z Twojego komentarza dowiedziałam się, że przeczytałam humoreskę i to mnie trochę zdumiało, bo owszem, opowiadanie do poważnych i całkiem serio tworzonych nie należy, ale szczególnego humoru i czegoś naprawdę zabawnego to ja się tutaj nie dopatrzyłam. Owszem, czytało się nieźle, bo rzecz opisana lekko i z wigorem, ale poza romansem, który począł się w dość osobliwych okolicznościach, to ja tu raczej nic więcej nie dostrzegłam. ;)
…programy z tańcami erotycznymi, strip tease… –> …programy z tańcami erotycznymi, striptizem…
…facetów wzdychających za pięknem kobiecego ciała… –> …facetów wzdychających do piękna kobiecego ciała…
Wzdychałabym się raczej do kogoś/ czegoś. Za kimś/ czymś mogłabym tęsknić.
…balony, które wyglądały jak monstrualna guma do żucia. –> Guma do żucia może się kojarzyć z dmuchaniem balonów, ale nie wydaje mi się, aby balony przypominały gumę do żucia.
– Człowieku daj se na wstrzymanie, to tylko komputerowy program! – zgromiłem się w myślach. –> Skoro w myślach, zapisz to jak myśl, nie jak dialog.
…co zwiastowało, że jest już nieźle ululkany. –> Chyba miało być: …co zwiastowało, że jest już nieźle ululany.
– Ożesz ty! – wymamrotał Roni… –> – Ożeż ty! – wymamrotał Roni…
– Racja! Idziemy – ale cicho–sza! –> – Racja! Idziemy, ale cicho sza!
…zapakowali kolegę do samochodu i odjechali. –> Nietrzeźwi?
W samym tylko skąpym bikini… –> Masło maślane. Bikini jest skąpe z definicji.
…zamiast wyjaśnić co i jak, biorą się za całowanie. –> …zamiast wyjaśnić co i jak, biorą się do całowania.
Opatuliwszy dziewczynę marynarką, uniosłem ją po schodach… –> Raczej: Opatuliwszy dziewczynę marynarką, wniosłem ją po schodach…
…potem korytarz i znikłem w czeluściach mojego mieszkania. –> …potem korytarz i zniknąłem w czeluściach mojego mieszkania.
Po tym, co się chwilę potem dowiedziałem… –> Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Po tym, czego się chwilę później dowiedziałem…
– … cóż wpięłam się w stream o nazwie Nivriti… –> Zbędna spacja po wielokropku.
…mamy specjalne maszyny, trans–generatory. –> …mamy specjalne maszyny, transgeneratory.
– Zwykle aparatura transgeneratorów… –> – Zwykle aparatura transgeneratorów…
…zaimponowała mi finezją skojarzeń smakowo–zapachowych. –> …zaimponowała mi finezją skojarzeń smakowo-zapachowych.
W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję za wizytę, komentarz i wnikliwą jak zwykle korektę.
ale szczególnego humoru i czegoś naprawdę zabawnego to ja się tutaj nie dopatrzyłam
Słownik języka polskiego PWN określa humoreskę w literaturze jako krótkie, wesołe opowiadanie z dowcipną puentą. Wydaje mi się, że opowiadanie spełnia te cechy na tyle, by ją określać mianem humoreski. Zresztą poczucie humoru to rzecz względna. Np. w środowisku policjantów dowcipy o policjantach raczej nie powodują salw śmiechu. Zabawna ilustracją tego relatywizmu jest scena z filmu amerykańskiego (tytułu niestety nie pamiętam), w której policja zatrzymuje kierowcę za wykroczenie. Ten usiłuje rozładować sytuację i opowiada im dowcip z modnego podówczas gatunku polish jokes. Okazuje się jednak, że szef patrolu nazywa się Kowalski. Śmieszne? Dla widza tej scenki owszem, lecz dla owego kierowcy myślę, że wątpię :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
No cóż, Tsole. Okazuje się, że bywa poczucie humoru i poczucie humoru. Najwidoczniej mnie cechuje ten drugi rodzaj. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Z pewnością ten bardziej szlachetny jak na damę przystało :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Powiedział dżentelmen. ;)
Nie, Tsole, nie uważam się za damę. Nie mam też wrażenia, by o moim poczuciu humoru można powiedzieć, że jest szlachetne.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Trudno Ci dogodzić :) Zawsze musisz być odmiennego zdania? Taka totalna opozycja?
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Nie, Tsole, nie trwam w opozycji, raczej staram się trzeźwo oceniać realia. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Interesujący pomysł na podróże. Pożeniłeś wieloświatową fizykę z buddyzmem, ślubu udzielała matka przełożona informatyka. Owoc związku udany.
Gorzej z głównym wątkiem. Na romanse reaguję wysypką, więc fabuła nie uwiodła. Tym bardziej, że podejście do miłości wydaje mi się nastolatkowe albo hollywoodzkie – “kochamy się, więc przeszkody muszą zniknąć”. I to jeszcze od pierwszego wejrzenia… IMO, od pierwszego wejrzenia to można nabrać ochoty, żeby coś wykorzystać.
Na plus większa zwięzłość niż przy “Chmurze”. Tutaj nie zauważyłam dłużyzn i zbędnych elementów.
Sama z siebie bym nie pomyślała, że to humoreska.
Kot w porządku. Tylko jak długo trwa ściąganie zwierzaka z drzewa, że Jane musiała zmieniać plany na wieczór?
Przecinkologia nadal kuleje.
Babska logika rządzi!
Na romanse reaguję wysypką
No wstyd normalnie. Coś poszło nie tak w tym świecie… https://scontent.fpoz1-1.fna.fbcdn.net/v/t1.0-9/61206378_1574481592685200_8501968426212786176_n.jpg?_nc_cat=1&_nc_ht=scontent.fpoz1-1.fna&oh=edf92833f27ce9d8ac69958a00b4beaa&oe=5D9E4F96
Sama z siebie bym nie pomyślała, że to humoreska.
Doprawdy? a co niby miałoby oznaczać zdanie “Pożeniłeś wieloświatową fizykę z buddyzmem, ślubu udzielała matka przełożona informatyka.” Że odebrałaś to jako tragedię???
Żeby nie było: słowa “humoreska” używam raczej w znaczeniu potocznym, nie ściśle literaturoznawczym. Może lepiej byłoby “opko z przymrużeniem oka”.
Tylko jak długo trwa ściąganie zwierzaka z drzewa, że Jane musiała zmieniać plany na wieczór?
Trzeba by zapytać strażaków. A może też Jane? Chyba potrzebowała pretekstu, wszak zdanie “ona po cichu także była zadowolona z takiego obrotu sprawy, choć oficjalnie grała cierpiętnicę” daje do myślenia… :)
Przecinkologia nadal kuleje.
Babska logika nadal rządzi!
Nakazy dane przez Reg wypełniłem, to co jeszcze mam zrobić???
A tak w ogóle to bardzo się ucieszyłem z Twojej wizyty! Dziękuje i pozdrawiam
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
No, aż tak, żeby latać z karabinem i bezkrytycznie wykonywać rozkazy jakiegoś palanta z wzorkami na pagonach, to też nie mam. ;-) Kryminały, fantastyka, książki popularnonaukowe… Ale nie harlekiny i nie “Krok defiladowy w terenie podmokłym”.
Doprawdy? a co niby miałoby oznaczać zdanie “Pożeniłeś wieloświatową fizykę z buddyzmem, ślubu udzielała matka przełożona informatyka.” Że odebrałaś to jako tragedię???
Uwaga, podaję tłumaczenie: spodobał mi się pomysł powstały w wyniku połączenia dwóch (a może i trzech) dziedzin rzadko kojarzonych ze sobą.
Nie tragedia. Romans.
Aaaa, że wykorzystała kotka w charakterze pretekstu? Mogło tak być.
Nakazy dane przez Reg wypełniłem, to co jeszcze mam zrobić???
nie masz szans[,] robaczku, zrobię z tobą[,] co tylko będę chciała.
Wołacze, Tsole, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. Obustronnie – to jak wtrącenie. Jeśli masz w zdaniu dwa czasowniki (na przykład zrobię i chciała), to potrzebujesz dobrego powodu, żeby nie odseparować ich przecinkiem.
Babska logika rządzi!
Nie tragedia. Romans.
Moim zdaniem bardziej parodia melodramatu, ale że z przymrużeniem oka, to przyznasz chyba?
Co do przecinków… kiedyś w młodości polonistka zwracała mi uwagę na zbyt gęstą interpunkcję i mam pod tym względem kompleksy. Przepisy przepisami, ale zdanie “nie masz szans, robaczku, zrobię z tobą, co tylko będę chciała.” czyta mi się jakbym szedł dróżką i co chwila potykał się o wystające kamienie.
Oj, Finkla, omijaj Ty lepiej z daleka “Rachunek ekonomiczny” bo tam zapowietrzysz się z oburzenia! :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
No, parodii też specjalnie nie widzę. Ale pod moimi tekstami Czytelnicy często mówią, że to było (niepotrzebnie) zabawne, podczas gdy ja w ogóle o żarcikach nie myślałam. Może mam wysoki próg uznania czegoś za śmieszne.
A mnie bez przecinków czyta się, jakbym jechała po drodze z dziurami… Wywal robaczka, zaoszczędzisz jeden przecinek. ;-)
Pożyjemy, zobaczymy… Ja się rzadko oburzam.
Babska logika rządzi!
Może mam wysoki próg uznania czegoś za śmieszne.
Cóż, poczucie humoru to temat na doktorat :) Jedni zaśmiewają się, gdy mucha im wpadnie do rosołu, inni tylko wtedy, gdy zdarzy się to sąsiadowi :)
Wywal robaczka
W życiu! Robaczek ma tu swój smaczek :)
Pożyjemy, zobaczymy…
Ja tylko z dobrego serca ostrzegałem :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Kolejne świetne opowiadanie. Klik.
Kolejne podziękowanie, widzę że masz moc w nominowaniu do biblioteki :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Mam tę moc i od pewnego czasu nie waham się jej użyć;).Ale i Ty ją masz, ino że pośrednio: Wchodzisz na hydepark i bibliotekę i wnioskujesz o co tam chcesz. Abyś spełnił wymogi Regulaminu (jest tamże).
Dobrze mi się czytało :)
Przynoszę radość :)
Miło mi! Ale skoro tak to z pewnością znasz więcej niż pięć liter :-) Zapraszam więc do innych moich tekstów i pozdrawiam!
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię