- Opowiadanie: RoBug - Lalkarz

Lalkarz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lalkarz

Gdyby chociaż spadła kometa. Albo morza i oceany wystąpiły z brzegów, żeby wszystko zatopić. Trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów też powinny być wystarczająco widowiskowe. Wojna nuklearna? Może i przereklamowana, ale skuteczna… nawet hordy zombie byłyby ciekawsze. Ale TO?! Chyba nikt nie spodziewał się, że Koniec Świata będzie taki… nieciekawy. To miała być Apokalipsa, Armagedon! Każdy myślał, że wszystko zajmie nie dłużej niż dzień. Miało być wydajnie. Tymczasem sprawa ciągnie się latami – irytująca powolność. Wszyscy chyba przeżyli coś takiego, moment oczekiwania na wyniki sprawdzianu, który i tak się nie liczył do oceny. Takie czekanie męczy, wykańcza psychicznie. Z pewnością jest to najgorszy aspekt całej sytuacji. Cały świat oczekuje, aż powolny mechanizm poprzestawia trybiki w odpowiednie pozycje i wszystko się dokona. Zagłada pełza między budynkami, wciska się między cegły i w szczeliny pod drzwiami. Powolutku konsumuje życie. Martwe liście hulają z każdym powiewem wiatru, o każdej porze roku. Nic się nie rodzi. Natura jest bezpłodna.

 

Wszystko jest teraz szare i prawie martwe, lecz nie tak, jak po kataklizmie. Ma to w sobie coś z pięknej, czarno-białej fotografii. Ludzie krzątają się po zrujnowanych miastach w poszukiwaniach. Żywność, woda, schronienie, bliscy, śmierć. Gdzie podziały się czasy, gdy szukało się miłości i szczęścia? Zdawało się, jakby bezcelowość uświęcała środki. Wszystkie ruchy są teraz bezcelowe. I szare. Nawet smak owoców jest szary.

Wszystko przez te przeklęte Pacynki. Nikt tak naprawdę nie wie, skąd się wzięły. Po prostu pojawiły się pewnego dnia, to było chyba na wiosnę, i zostały. Jakimś cudem wydawało się to tak naturalne, jak bociany wracające z ciepłych krajów.

Pamiętam, że tego samego dnia młoda reporterka relacjonowała dramatyczne wydarzenia:

„Drodzy Państwo! Jesteśmy właśnie na miejscu napadu na siedzibę Banku Państwowego. Kilku śmiałków wdarło się rankiem do budynku i sterroryzowało pracowników za pomocą broni palnej. Wydarzenie zebrało sporo gapiów; wszyscy czekamy z zapartym tchem na dalszy rozwój wydarzeń! Widzimy teraz poruszenie wśród policjantów. Zbroją się! Będą szturmować! Przestępcy nie mają zamiaru czekać, otworzyli ogień! Aaa!!! Kryć się! Policja odpowiada ogniem, ale co to?! Jakaś furgonetka przebiła się przez barykadę i stanęła tuż przy wejściu do budynku! Wspólnicy! Przyjechali z pomocą; przestępcy wsiadają pod ostrzałem policji! Żeby zginęli! Uciekają, strzelają do policji! Proszę państwa to niesłychane co się dzieje!"

Zdawało się, że któryś z gapiów został ranny, ponieważ tłum zaczął gromadzić się w jednym miejscu. W życiu trzeba zobaczyć jak najwięcej. Wszyscy biernie obserwowali pewnego dzielnego młodzieńca, który tamował krwotok postrzelonej kobiecie. Otoczyli go i trwali niczym monumenty obojętności i ignorancji. Dziennikarka biegała wkoło, szukając jakiegoś przejścia w głąb pulsującego kręgu – ludzie nieustannie się przemieszczali, starając się być jak najbliżej wydarzeń. Po dłuższej chwili znalazła się w pobliżu chłopaka, który skończył opatrywać ofiarę i teraz odpoczywał. Zakrwawionymi dłońmi wycierał pot z czoła, z satysfakcją spoglądając na ocalone życie. Nie zdążył jeszcze porządnie odsapnąć, a już pasożyt rzucił się na niego, obleśnie oblizując się na myśl o wspaniałym materiale.

„Co za wspaniały popis bohaterstwa! Bez wątpienia jest pan bohaterem tego dnia! Jak ma pan na imię, kto nauczył pana pierwszej pomocy? Pozdrowisz kogoś? Jest coś, co chcesz przekazać milionom widzów?". Twarz młodzieńca przybrała groteskowy wyraz. Ciekawa mieszanka politowania i odrazy. „Wezwijcie ambulans" – powiedział z wyraźnym niesmakiem, po czym powrócił do poszkodowanej i sprawdził dla pewności jej tętno oraz oddech. Reporterka nie dała zbić się z tropu. Spokojnie okrążyła swoją gwiazdkę, jednocześnie dając kamerzyście znak, że ma filmować bez względu na wszystko. Sama ostrożnie przykucnęła obok chłopaka i odezwała się delikatnym tonem: „To bardzo ludzkie, co robisz". Jego źrenice zwęziły się, a twarz pobladła. Zacisnął mocno zęby i wycedził ze wściekłością: „Ludzkie?! Od kiedy pomoc drugiemu człowiekowi jest ludzka?! Spójrz na ten bezmyślny tłum! Na ten odrażający obraz obojętności i egoizmu – to właśnie jest definicja człowieczeństwa. To większość stanowi normę! Ta brzydota, którą w sobie nosimy, a ukrywamy pod warstwami norm społecznych, jest esencją ludzkości! Nie porównuj mnie z takimi jak wy". W tym samym momencie zewsząd posypały się obelgi i krzyki – to masowe ego zostało urażone. Szpetota przejęła kontrolę nad rozsądkiem. Prawda wyszła na jaw.

Nagle gdzieś nad morzem wrzasków przemknęła sugestia bieli. Bystry operator kamery spostrzegł zjawisko i pobiegł za dziwnym zjawiskiem, koleżance wskazując jedynie odpowiedni kierunek. Po chwili wydostali się z tłumu; przed nimi wisiało coś białego. Zdawało się, że czekało na nich, że chce przekazać światu jakąś nowinę. Pacynka zbliżyła się do kobiety, wyciągając przy tym rękę w kierunku istoty. Ta zrobiła do samo. Jej los był przypieczętowany – została dotknięta. Ramię zaczęło powoli nabrzmiewać i puchnąć. Twarz przesiąkniętą miała strachem. Bąble rozrastały się, w zastraszającym tępię, by w krótkim czasie pokryć całe ciało. Przez ulotną chwilę stała w bezruchu z łzami w oczach. Potem eksplodowała. Nie miało to nic wspólnego z ogniem. Najzwyczajniej w świecie rozprysła się, a fala mięsa i krwi pokryła wszystko w zasięgu. Bez oznaki wahania, czy żalu Białą Śmierć ruszyła z szybkością błyskawicy na sparaliżowanego kamerzystę.

Koniec transmisji.

Z początku myślano, że to duchy. Co za głupota. Przez pewien czas wędrowały po świecie, nic nie robiły, więc nie przejmowano się zbytnio. Rekonesans. Najpierw zajmowały się tylko niektórymi ludźmi. Tuszowano więc sprawę, żeby uniknąć masowej paniki. Nic więcej nie można było zrobić. Całą winą obarczono pewnego seryjnego mordercę o podobnym guście. A reporterka? Z pewnością jakoś sprowokowała swojego oprawcę. Przecież nie ma świadków innych ofiar z rąk Pacynek. Podana na tacy prawda została zaakceptowana przez opinię publiczną bez zbędnych przemyśleń. Posłusznie też oburzyła się, gdy podano do wiadomości, że sprawca pozostaje nieuchwytny.

Potem wszystko się zaczęło. Starano się porozumieć, pertraktować, negocjować – wszystko na nic. Zabić też się tego nie dało, żołnierze mówili, że pociski przelatywały przez nie, jak przez powietrze. Ktoś w końcu wpadł na pomysł, żeby je zbadać. Zapędził kilka sztuk do jakiejś wąskiej uliczki – doskonałe miejsce, żeby coś złapać. Użył sieci i nie żałował długo swojej decyzji. Nie wiadomo, co mu zrobiły, ale trudno było go zmyć ze ścian. Nie było niczego, nadającego się do pochówku. Dalszych badań zaprzestano – nie można marnować kapitału ludzkiego.

Pierwsze chwile końca wprowadziły w konsternację wszelkich przywódców religijnych. Żaden z nich nie był w stanie powiedzieć, gdzie w tej chwili maszerują anioły i gdzie grzmią trąby. Świat nie płonął. Wiele osób nie było zadowolonych z tego powodu. Nie za to płacili przez całe życie. Niestety nikt nie otrzymał kwitu wpłaty – nie można było składać reklamacji. Niedługo potem strażacy zostali wpędzeni w pracoholizm. Opinia publiczna była zachwycona efektem. Smutne jest to, jak łatwo zaspokoić ludzi za pomocą brutalności. Niemal natychmiast rozkochali się w takiej rozrywce, niszcząc praktycznie wszystko, co się dało. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew logice, pomimo Pacynek. Spora część tego motłochu postanowiła pójść o krok dalej.

Widok dziesiątek, spadających na tle wieczornej łuny, ciał musiał być niezapomnianym przeżyciem. Dzień, w którym odbyło się główne przedstawienie, Nazwano Dniem Płaczącego Słońca. Autor musiał myśleć, że odpowiednio dźwięczna nazwa będzie w stanie usprawiedliwić wszystkich.

Nie mylił się. Tej samej nocy Pacynki rozpoczęły swój podbój. Deszcz stanowił doskonałą oprawę tego wydarzenia. Ludzie spływali strumieniami do ścieków – największej mogiły świata, na której nigdy nie zapłoną znicze. Z nieznanych przyczyn przestano przejmować się humanitarnością, podobnie jak wieloma innymi rzeczami. Praktycznie wszystko utraciło swą dawną wartość. Pozostały jedynie zarysy przedmiotów oraz idee bez żadnej głębi. Kiedy człowieczeństwo stało się mitem, emocje pyłem, a przyszłość kłamstwem, ludzie zaczęli poszukiwać nowej prawdy. Narodzić się może ona tylko przez krew i łzy. Każda inna, prostsza, droga będzie bezowocna i złudna. Ta świadomość rozpoczęła odyseje po cudze skarby i życia. Koniec końców, nie przetrwali najsilniejsi – przetrwali spaczeni.

Wszelkie instytucje religijne przeszły oczywisty kryzys, a na ich zgliszczach pojawiło się wiele domorosłych teorii i filozofii tak zgrabnie ułożonych, że nie mógł się z nimi zgodzić ktoś o zdrowych zmysłach. Wiele takich zresztą nie zostało; oszaleli razem z innymi lub pozabijali się, ułatwiając tym samym zadanie Pacynkom. Porzucili tym samym jakąkolwiek nadzieję na godną śmierć. Odrzucili sens życia. Karmiąc się złudzeniami o wolności po śmierci, zaczęli do niej uciekać jak skrzywdzone dzieci do matki. Są rzeczy, do których trzeba dorosnąć. Do śmierci nie trzeba. Wypada. W złym stylu jest umrzeć bez załatwienia swoich spraw. Śmierć jest podpisem inspektora, życie jest jego raportem. Są ludzie, którym trzeba podziękować i przeprosić. Są dzieła wymagające ukończenia, jak i rzeczy, które trzeba zniszczyć. Jest wiele spraw do rozwiązania i obietnic do spełnienia – wszystkie drobiazgi dopełniające życie. Nie zawsze jest czas, nie zawsze się zdąży; zabiegani ludzie nie przykładają wagi do takich błahostek, trzeba się śpieszyć, trzeba zdążyć. Trzeba się ścigać. Tak przynajmniej było przed rozpoczęciem apokalipsy. Zabiegany świat nie miał czasu na odrobinę refleksji. Wiecznie zabiegany chłonął w pośpiechu lekkostrawną, intelektualną papkę. Węże nie powinny się śpieszyć.

Ostatnio jest czas na wszystko, refleksje płyną do ludzi szerokimi strumieniami i obmywają ich życiorysy. Wszyscy są czyści. Wszyscy są święci.

Na świecie istnieje coś, co plami te połacie czystych ludzkich serc swoja bielą. Przez wielu Pacynki uważane są za okrutne i pozbawione litości. Zapewne jest to związane z ich niesłychaną skutecznością i determinacją. Większość osób ma poważne problemy z dotrzymaniem danego słowa lub realizacją zadania na wyznaczony termin. Patrząc przez ten pryzmat, punktualność Pacynek jest przerażająca. Rzetelność nie ma nic wspólnego z okrucieństwem. One po prostu robią to, co do nich należy, a swoją pracę wykonują bez wahania niczym mrówki.

Miałem kiedyś nieprzyjemność znaleźć się w pobliżu jednej z nich. Wracałem do Domku, kiedy poczułem, że nogi zaczynają mi ciążyć, powodując nienaturalną powolność wszystkich ruchów. Wtedy zza rogu wyleciało to paskudztwo z talią znikającą w półprzezroczystość. Krążyła przez chwilę, jakby zastanawiała się gdzie się udać. Jej sposób poruszania się przypominał coś na pograniczu lotu i pełzania. Pacynka subtelnie wisiała w powietrzu, chyba siedziała. Wpatrywała się przez chwilę w moją stronę dwoma białymi krążkami z delikatną, czarną obwódką. Nie było to spojrzenie z gatunku tych zimnych i przenikliwych. Było raczej płytkie i odbiło się od skóry, nie pozostawiając żadnego wrażenia. I ten szyderczy brak uśmiechu. Po chwili ruszyła na mnie, wyciągając swą trupio bladą rękę. Nie miałem zamiaru przekonywać się, co się stanie, gdy dotknie mnie swym chudym palcem. Mimo że uciekałem ze wszystkich sił, biegłem najwolniej, jak się dało. Czułem, jak subtelnie mnie dogania. Nie wiem, przez ile metrów stałem, lecz w końcu dotarłem do Domku. Pacynka bezradnie krążyła przy jego granicy.

Jeśli się nad tym zastanowić, to dziwne jest, że na świecie pozostały obszary, które zachowały kolor. Właśnie tam ludzie znaleźli schronienie. Nazwane zaczerpnięto z pewnej zabawy. Dość dziecinnie, jednak nie znaleziono trafniejszego określenia. Zdarzyło się, że chciano zbadać naturę tego zjawiska. Historia zaczyna się niczym kiepski dowcip: pewnego razu ksiądz, fizyk i bioenergetyk spotkali się, by sprawdzić, co jest przyczyną tego zjawiska. Ksiądz zakładał ingerencję boskich mocy i modlił się o odpowiedź, fizyk z kolei starał się pomierzyć potencjał pola magnetycznego w danym miejscu. Ostatni z nich starał się sprawdzić, czy w okolicy nie płyną jakieś pozytywne prądy energetyczne. Żaden z nich nie otrzymał odpowiedzi. Kiepski żart bez puenty i morału.

W niedługim czasie zaczęło brakować wszystkiego – mimo racjonowania żywności i wody. To zmusiło ocalałych do niebezpiecznych wypraw po zapasy. Mniej więcej w tym samym czasie powierzchnie Domków zaczęły maleć w zastraszającym tempie. Kto się nie mieścił, odpadał z zabawy. Przez pewien czas przybywali do nas gracze z innych plansz. Przynosili smutne opowieści o przegranych pojedynkach. Mówili, że nie da się wygrać i zwiastowali tragiczny koniec dla nas wszystkich. Dezaprobata słuchaczy dopilnowała, żeby dramat bardów rozegrał się jako pierwszy. Potem czekaliśmy tylko na wyniki losowania.

Finał odbył się w pięknej scenerii – majowy księżyc spokojnie rozświetlał czerwone łąki, na których spokojnie pasły się liczne czerwie. Do zapachu kwiatów można było przywyknąć. Z niewiadomych dla mnie przyczyn tej nocy zostałem sam. Pacynek też zrobiło się jakby mniej. Niektóre tylko sporadycznie przynosiły mi różne podarunki.

Wygrałem… prawdopodobnie.

Czy znaczyło to, że zostałem tu sam?

Czy oprócz mnie nie ma zupełnie nikogo?

Dawno nigdzie nie byłem. Chyba pójdę się przejść i sam to sprawdzę.

 

***

Od wielu lat nie widziałem żadnego człowieka, wszystkie kąty i pokoje są puste. Po długiej wędrówce powróciłem do mojego rodzinnego miasta. Samotność już od pewnego czasu wyciera moje łzy, a moja tęsknota obejmuje brzydotę wszystkich istnień. Brakuje mi zwyczajności i odosobnienia w tłumie. Jednak mimo tego wierze, że odnalazłem rodzaj szczęścia, którego kochankowie nie potrafią zrozumieć.

Siedzę teraz spokojne na swoim krześle. Drewno pociemniało z biegiem lat i przyjęło poważny, trochę majestatyczny, kolor głębokiego brązu. Delikatnie skrzypi w rytm moich ruchów. Siedzę teraz spokojnie, choć trochę się kiwam. Pusta ulica, na którą wybiega moje okno, zdaje się ciągnąć po sam horyzont. Najwyraźniej kpi ze mnie. Z obu jej stron rzędy martwych drzew strzegą spokoju, choć wszyscy ludzie już dawno zniknęli.

Suche niebo dawało do zrozumienia, że świat nie będzie po nich płakać.

 

Koniec

Komentarze

"Humanitarność"?
Interesujące i przeczytałam do końca. Końcową opinię bohatera uważam za dziecinną, ale poza tym nie mam zastrzeżeń.

O.I. niekoniecznie mi przeszkadzał.

Języka nie mam ochoty poprawiać.

Razem wyszło 3.

To nie są wszystkie zdania, ale takie przykłądy
Kilku śmiałków wdarło się rankiem do budynku i sterroryzowało -> śmiałków? To słowo jakoś nie pasuje do grupy ludzi, którzy terrozryzują, kradną i strzelają do innych. Inaczej by było, gdzybyś pisał o krwiopijczych instytucjach, bezwzględnych urzędnikach etc.
że pociski przelatywały przez nie, jak przez powietrze. -> osobiście nie podoba mi się to porównanie - przez dym brzmiałoby mi lepiej. Bo dym jest widoczny, często biały, a jednocześnie stawia podobny opór kulom co powietrze.
Niedługo potem strażacy zostali wpędzeni w pracoholizm.Opinia publiczna była zachwycona efektem. -> znowu to sformuowanie zostali wpędzeni w pracoholizm... Pracoholizm, to uzależnienie od pracy, czyli znowu źle użyte. I to drugie zdanie... Opinia publiczna była zachwycona, ze strażacy maja od cholery roboty? Czy, że ludzie nie byli zadowoleni, ze świta nie kończy się ich prywatnym Ragnarokiem?
Ludzie spływali strumieniami do ścieków -> jeśli to miała być metafora (?) to niestety nieudana. Brzmi zbyt dosadnie, jakby ludzie naprawdę spływali sturmieniami do ścieków. A to jest nierealne.

Niezgoda.b ma rację. Całość jest interesująca a styl pisania nie jest zły. Czasem chyba jednak starasz się zbyt, bo ja wiem, za bardzo barwnie opisać? Nie wiem. Widać, że umiesz, ale czasem gubisz się chyba w opisach i narracji.
Podjąłeś się trudnego tematu do opisania i nie wszystko Ci wyszło, niestety.  Ale naprawdę nie jest źle.
To taka moja opinia.

RheiVanDao - "Czasem chyba jednak starasz się zbyt, bo ja wiem, za bardzo barwnie opisać? Nie wiem. Widać, że umiesz, ale czasem gubisz się chyba w opisach i narracji." To właśnie miałam na myśli, O.I., czyli onanizm intelektualny.

niezgoda.b - a to przepraszam za powtórkę.

Ależ czemu, to miłe, że ktoś jeszcze myśli podobnie do mnie (ewentualnie ja podobnie do kogoś innego).

Dla mnie tekst jest strasznie chaotyczny i czytało mi się go ciężko. Na plus zaliczam ciekawą wizję zagłady. Nie żadne łubudu, meteor, czy bomba. Tylko gdyby autor napisał to przystępniej...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

@niezgoda.b:

"Końcową opinię bohatera uważam za dziecinną"

masz ochotę rozwinąć ten wątek?

@RheiDaoVan:

"Ludzie spływali strumieniami do ścieków -> jeśli to miała być metafora (?) to niestety nieudana. Brzmi zbyt dosadnie, jakby ludzie naprawdę spływali sturmieniami do ścieków. A to jest nierealne."

to nie metafora. naprawdę tam ściekali (weź pod uwagę przypadek reporterki)

"Opinia publiczna była zachwycona, ze strażacy maja od cholery roboty?"

w założeniu byli zachwyceni, że świat płonie. widocznie źle to ująłem.

"zasem chyba jednak starasz się zbyt, bo ja wiem, za bardzo barwnie opisać?"

eh. właśnie takiego efektu się obawiałem. już jakiś czas temu zauważyłem, że moje opisy są albo zbyt krótkie albo lekko wymuszone. ciągle pracuję nad eliminacją tej wady.

prosiłbym o dalszy rozbiór tego tekstu. konstruktywna krytyka jest zawsze mile widziana.

RoBug: "masz ochotę rozwinąć ten wątek?"

Właściwie nie. To, w tym momencie, nie miałoby sensu. Za dziesięć lat - może.

Nowa Fantastyka